ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
- Ty!
Na dźwięk jego głosu obrócili się w jego stronę. Norsmeni, kompania Wilka i cała reszta spojrzała na niego, jak na niezwykłe zjawisko. Byli w środku Niemożliwej Fortecy, otoczeni niczym innym, a kwintesencją zmian i Chaosu, lecz to widok Kharlota zdziwił ich najbardziej. Czempion Pana Bitew zignorował mroźną aurę chroniącą ich przed mocą mutacji i szaleństwa, podszedł do nich szybkim krokiem i chwycił Aszkaela za poły jego płaszcza ze skóry demonicznej bestii, przyciągając do siebie.
- Popełniłeś wielki błąd, przybywając tutaj- warknął Kharlot patrząc mu prosto w wizjer.
- Nie bedę się nikomu tłumaczyć! Zwłaszcza tobie!- odparł gniewnie Aszkael, odtracając jego ręce.
- To nie wyjaśnienia jesteś mi winien, lecz śmierć!
- Chcesz mnie zabić? Śmiało! Wtedy nigdy nie wydostaniecie się z tego więzienia!
- Warto!- Aesling wycedził ostatnie zdanie przez zęby. Wtedy poczuł dłoń Bjarna na ramieniu.
- Niech mówi. Przez wzgląd na dawne dzieje winnismy mu dać szansę- rzekł Wydarty Śmierci.
Kharlot nie odpowiedział. Wahał się przez chwilę, lecz w końcu pozwolił przemowić Aszkaelowi, choć czuć było jego niezadowolenie.
- Ja was tutaj uwięziłem i ja mogę was stąd wydostać. Wiem gdzie jest ten, którego szukacie. Mala'faak jednak nie jest tym, czego się spodziewacie. Nawet jeśli uda wam się go odnaleźć, nie będzie wam w żaden sposób pomocny. Tylko ja wiem, jak należy to zrobić.
- Dlaczego mielibyśmy ci zaufać?- spytała Iskra- Już raz nas zdradziłeś.
- Och, moje słodkie dziecię lata... Nie masz pewności, czy tego nie zrobię- zaśmiał się Ostrze Losu- Wiedz jednak, że bogowie wciąż mają plany wobec was, więc nie pozwolę wam umrzeć... na razie.
- Nie mogę się doczekać tej chwili- rzekł z naciskiem Kharlot- Wyrwę wtedy czaszkę z twojego zakutego łba i wzniosę w niej toast ku chwale Krwawego Goliata!
- Twoje groźby nie czynia na mnie wrażenia- odrzekł Aszkael. Stanęli naprzeciw siebie w bardzo małej odległości.
- Wkrótce zaczną- oznajmił Kruszacy Czaszki.
Na dźwięk jego głosu obrócili się w jego stronę. Norsmeni, kompania Wilka i cała reszta spojrzała na niego, jak na niezwykłe zjawisko. Byli w środku Niemożliwej Fortecy, otoczeni niczym innym, a kwintesencją zmian i Chaosu, lecz to widok Kharlota zdziwił ich najbardziej. Czempion Pana Bitew zignorował mroźną aurę chroniącą ich przed mocą mutacji i szaleństwa, podszedł do nich szybkim krokiem i chwycił Aszkaela za poły jego płaszcza ze skóry demonicznej bestii, przyciągając do siebie.
- Popełniłeś wielki błąd, przybywając tutaj- warknął Kharlot patrząc mu prosto w wizjer.
- Nie bedę się nikomu tłumaczyć! Zwłaszcza tobie!- odparł gniewnie Aszkael, odtracając jego ręce.
- To nie wyjaśnienia jesteś mi winien, lecz śmierć!
- Chcesz mnie zabić? Śmiało! Wtedy nigdy nie wydostaniecie się z tego więzienia!
- Warto!- Aesling wycedził ostatnie zdanie przez zęby. Wtedy poczuł dłoń Bjarna na ramieniu.
- Niech mówi. Przez wzgląd na dawne dzieje winnismy mu dać szansę- rzekł Wydarty Śmierci.
Kharlot nie odpowiedział. Wahał się przez chwilę, lecz w końcu pozwolił przemowić Aszkaelowi, choć czuć było jego niezadowolenie.
- Ja was tutaj uwięziłem i ja mogę was stąd wydostać. Wiem gdzie jest ten, którego szukacie. Mala'faak jednak nie jest tym, czego się spodziewacie. Nawet jeśli uda wam się go odnaleźć, nie będzie wam w żaden sposób pomocny. Tylko ja wiem, jak należy to zrobić.
- Dlaczego mielibyśmy ci zaufać?- spytała Iskra- Już raz nas zdradziłeś.
- Och, moje słodkie dziecię lata... Nie masz pewności, czy tego nie zrobię- zaśmiał się Ostrze Losu- Wiedz jednak, że bogowie wciąż mają plany wobec was, więc nie pozwolę wam umrzeć... na razie.
- Nie mogę się doczekać tej chwili- rzekł z naciskiem Kharlot- Wyrwę wtedy czaszkę z twojego zakutego łba i wzniosę w niej toast ku chwale Krwawego Goliata!
- Twoje groźby nie czynia na mnie wrażenia- odrzekł Aszkael. Stanęli naprzeciw siebie w bardzo małej odległości.
- Wkrótce zaczną- oznajmił Kruszacy Czaszki.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Z początku biegł tak szybko, jak tylko mógł, a na pewno potrafił szybciej od porywaczy. Jednak im był głębiej tym warunki były gorsze. Co prawda wzrok już trochę przyzwyczaił do panującego w tunelu półmroku, ale natrafił na znacznie gorszą przeszkodę. Stanął bowiem przed rozwidleniem korytarzy. Wcześniejsze krzyki były najprawdopodobniej nic nie warte, gdyż najemnicy mieli nad nim duża przewagę. Dodatkowo byli już, w którejś odnodze i na pewno nic nie usłyszeli. A szkoda, bo może by się poddali. Chociaż nie oznaczało to, ze Galreth miał zamiar ich oszczędzić. Dalsze czekanie nie miało sensu i musiał wybrać choćby źle. Poszedł w prawo. Ten kierunek wydawał się być bardziej słuszny. Im głębiej się zapuszczał tym coraz bardziej miał wrażenie, ze najemnicy by tędy nie poszli. Rozpoznał na ziemi ślady, które spotkali już wcześniej w podziemiach. Zatrzymał się w odpowiednim momencie, by wypatrzył ruch na suficie. Jednocześnie skoczył do tyłu, kiedy ksenomorf rzucił się na niego. Jeszcze w powietrzu machnął mini przed sobą. Pamiętał, żeby uderzyć w szyję, tam gdzie broń będzie narażona na najmniejszą ilość kwasu. Szybkie i precyzyjne cięcie zabiło potwora w locie. Druchii nie czekał, aż przyjdzie ich więcej i wrócił jak najszybciej do rozstaju. Teraz miał jeszcze większą stratę. Ryzykując potknięcie w ciemności, zerwał się do biegu. Miał nadzieję, że Julia będzie stawiała wystarczający opór, by ich opóźnić. Nie miał pojęcia co zamierzają z nią zrobić, ale mogli się gdzieś zaszyć w przepastnych tunelach i podziemiach twierdzy. Wreszcie zwolnił gdy zauważył, że tunel się rozszerza i pojawiła się lekka poświata, jakby gdzieś dalej dochodziło światło. Bieganie po ciasnych korytarzach to jedno, ale nie chciał się dać złapać na całkowicie otwartej przestrzeni, a przed taką właśnie stanął. Rozejrzał się po całkiem sporej jaskini. Sklepienie było jakby podziurawione, a przez szczeliny wpadały skąpe strumienie światła. Tyle na ile pozwalała burza osnowy otaczająca twierdzę. Przy jednym z wyjść z jaskini, których było kilka na całym jej obwodzie, siedziała ścigana przez niego dwójka i oczywiście obok związana Julia. Najwyraźniej nie było się po co spieszyć, a ich plan polegał na czekaniu tutaj na resztę. Bardzo dobre miejsce na zbiórkę, po załatwieniu wszystkiego co chcieli w cytadeli. Już się naczekali. Tak jak i on. Wyszedł z cienia.
- Rzućcie broń. – Teraz on, schodził do swoich przeciwników. – Dla waszego dobra.
Gdy tylko go zobaczyli, obaj zerwali się zaskoczeni. Julia również zareagowała na tyle na ile pozwalały jej więzy. Zerknęli na siebie i na jedno z wyjść. Ich ilość wskazywała na to, że tworzą olbrzymia sieć korytarzy i ich towarzysze mogli wyjść praktycznie z każdego z nich.
- Nie powinieneś nas lekceważyć elfie. Jest nas dwóch, a za chwilę zjawi się tu reszta naszych kompanów. Lepiej sam zawróć. Nie mamy z tobą zwady, ale czarodziejka zostaje z nami.
„Grają na czas.” Galreth stanął już zaledwie na wyciągnięcie ręki od nich. Mógł się przyjrzeć Julii i zobaczył parę siniaków. Być może opierała się aż za bardzo.
- Nie mam pojęcia jaki jest związek między wami a Gannicusem, ale on już nie żyje. – Powiedział cicho obserwując ich reakcję.
Wiadomość wpłynęła na całą trójkę, ale to najemnicy wyraźnie stracili pewność siebie. Znowu spojrzeli na siebie nawzajem próbując porozumieć się bez słów. Najwyraźniej coś jednak uzgodnili. Obaj wyciągnęli swoje miecze i ostrożnie odłożyli na ziemię.
- Dobra decyzja. – Odpowiedział, a oni ewidentnie odetchnęli z ulgą. Zanim zdążyli wypuścić powietrze w całości, Galreth również wyciągnął swoją broń. Jednak nie tylko zrobił to dużo szybciej, ale również wbił je jednocześnie, aż po rękojeść. Ciała również padły na ziemię równocześnie. Miał już dość powściągania się. Piętno Khorna go zmieniło. Według niego na lepsze. Wszystko stało się jakby prostsze. Otarł ostrza z krwi o płaszcz jednego z zabitych i rozciął sznury wiążące Julię.
- Rzućcie broń. – Teraz on, schodził do swoich przeciwników. – Dla waszego dobra.
Gdy tylko go zobaczyli, obaj zerwali się zaskoczeni. Julia również zareagowała na tyle na ile pozwalały jej więzy. Zerknęli na siebie i na jedno z wyjść. Ich ilość wskazywała na to, że tworzą olbrzymia sieć korytarzy i ich towarzysze mogli wyjść praktycznie z każdego z nich.
- Nie powinieneś nas lekceważyć elfie. Jest nas dwóch, a za chwilę zjawi się tu reszta naszych kompanów. Lepiej sam zawróć. Nie mamy z tobą zwady, ale czarodziejka zostaje z nami.
„Grają na czas.” Galreth stanął już zaledwie na wyciągnięcie ręki od nich. Mógł się przyjrzeć Julii i zobaczył parę siniaków. Być może opierała się aż za bardzo.
- Nie mam pojęcia jaki jest związek między wami a Gannicusem, ale on już nie żyje. – Powiedział cicho obserwując ich reakcję.
Wiadomość wpłynęła na całą trójkę, ale to najemnicy wyraźnie stracili pewność siebie. Znowu spojrzeli na siebie nawzajem próbując porozumieć się bez słów. Najwyraźniej coś jednak uzgodnili. Obaj wyciągnęli swoje miecze i ostrożnie odłożyli na ziemię.
- Dobra decyzja. – Odpowiedział, a oni ewidentnie odetchnęli z ulgą. Zanim zdążyli wypuścić powietrze w całości, Galreth również wyciągnął swoją broń. Jednak nie tylko zrobił to dużo szybciej, ale również wbił je jednocześnie, aż po rękojeść. Ciała również padły na ziemię równocześnie. Miał już dość powściągania się. Piętno Khorna go zmieniło. Według niego na lepsze. Wszystko stało się jakby prostsze. Otarł ostrza z krwi o płaszcz jednego z zabitych i rozciął sznury wiążące Julię.
- Twoje groźby nie czynią na mnie wrażenia- odrzekł Aszkael. Stanęli naprzeciw siebie w bardzo małej odległości.
- Wkrótce zaczną- oznajmił Kruszący Czaszki.
- Śmiem wątpić... chcesz mój czerep? Uwierz mi batalia o niego będzie najcięższa jaką stoczysz, nawet jak by ci się udało to ja wrócę- mówił wybraniec spoglądając w oczy Kharlota- Chcesz ją złożyć na stosie ku chwale Khorna? Bez różnicy ma dusza i tak została już oddana czwórce.
- Czcze gadanie- odrzekł Kruszący Czaszki
- Rób co chcesz, boska wola zdecydowała za waszym uwięzieniem i boska wola kazała mi was stąd wyciągnąć.- mówił Aszkael nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy, między dwójką czuć było wyraźne napięcie- Wszystko tu dzieje się z ich woli i według ich planu, bestia z którą się mierzyłeś jest wynikiem postępu knowań mrocznych potęg. Punkt kulminacyjny tej areny jest coraz bliżej, a wy jeszcze macie mieć w nią swój wkład...Więc co poczniesz Kruszący Czaszki?- Po tysiąckroć przeklęty zmienił ton- Twój pobyt tu też nie jest przypadkowy, ty miałeś tu pojąc lekcje i odnaleźć siebie...nawet jeśli ci się to nie udało, pozostając tutaj nie odzyskasz jej- kontynuował wybraniec oprawszy swoją dłoń na rękojeść swojego ostrza, mógł wyczuć gotującą się w Kharlocie złość- Możesz mnie nienawidzić jednak osobiście nic do ciebie nie mam, jestem ostrzem zesłanym przez mroczne potęgi wyciągnę was stąd tak czy inaczej... od was zależy jak nasz współpraca się potoczy- zakończył spokojnym tonem Aszkael.
- Ty draniu...
- Wkrótce zaczną- oznajmił Kruszący Czaszki.
- Śmiem wątpić... chcesz mój czerep? Uwierz mi batalia o niego będzie najcięższa jaką stoczysz, nawet jak by ci się udało to ja wrócę- mówił wybraniec spoglądając w oczy Kharlota- Chcesz ją złożyć na stosie ku chwale Khorna? Bez różnicy ma dusza i tak została już oddana czwórce.
- Czcze gadanie- odrzekł Kruszący Czaszki
- Rób co chcesz, boska wola zdecydowała za waszym uwięzieniem i boska wola kazała mi was stąd wyciągnąć.- mówił Aszkael nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy, między dwójką czuć było wyraźne napięcie- Wszystko tu dzieje się z ich woli i według ich planu, bestia z którą się mierzyłeś jest wynikiem postępu knowań mrocznych potęg. Punkt kulminacyjny tej areny jest coraz bliżej, a wy jeszcze macie mieć w nią swój wkład...Więc co poczniesz Kruszący Czaszki?- Po tysiąckroć przeklęty zmienił ton- Twój pobyt tu też nie jest przypadkowy, ty miałeś tu pojąc lekcje i odnaleźć siebie...nawet jeśli ci się to nie udało, pozostając tutaj nie odzyskasz jej- kontynuował wybraniec oprawszy swoją dłoń na rękojeść swojego ostrza, mógł wyczuć gotującą się w Kharlocie złość- Możesz mnie nienawidzić jednak osobiście nic do ciebie nie mam, jestem ostrzem zesłanym przez mroczne potęgi wyciągnę was stąd tak czy inaczej... od was zależy jak nasz współpraca się potoczy- zakończył spokojnym tonem Aszkael.
- Ty draniu...
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
Sytuacja była dość opłakana. Część naszych ludzi zginęła w tych przeklętych korytarzach. Leworęki i Psikuta byli nieprzytomni, a niesienie ich w tych wąskich przejściach było nie tyle co karkołomnym zadaniem, co niezwykle ryzykownym. Długo by opowiadać, szczególnie w pamięć zapadły mi krzyki Rzeźnika, który podczas tego zasranego marszu łatał Winchestera, obficie krwawiącego z rany zadanej mu przez to coś, co dopadło ich w tamtym korytarzu. Przez lata nasz strzelec nie mógł o tym opowiadać. Zboczyli z kursu to fakt, lecz nie wszyscy a jedynie Jan. Winchester ruszył za nim by zaciągnąć go siłą do pochodu prowadzonego przez Norsmenów, a jego ludzie poszli za nim. Wówczas z lustrzanych ścian zaczęły wychodzić czarne niczym słoma dłonie, które z ogromną szybkością pochwyciły kilku Braci. Reszta w oka mgnieniu rozpoczęła ogień, tak jak nauczył ich nasz strzelec. Pociski jednak nie sprawiały im szkód, te monstra wydawały z siebie potworny rechot, przez który Winchester to dziś dnia budzi się ze snu z krzykiem. Złapał on Jana i wyciągnął go stamtąd. Oliver, Guli, Marynarz, Stępień i paru innych nie miało tyle szczęścia. Ich dowódca sam ledwo wywinął się śmierci i to tylko dzięki Oblechowi, którego płomienne ostrza odcięły wystające ramiona. Bestia pożegnała ich po stokroć gorszym od rechotu jękiem, sam miałem wątpliwą przyjemność go usłyszeć.
Wkrótce na naszej drodze stanęła góra w postaci Aszkaela, a drogę powrotną odciął nam Kruszący Czaszki. Znaleźliśmy się miedzy młotem, a kowadłem. Tyle, że tym razem to kowadło miało ogromna ochotę przypieprzyć młotowi. Przez wszech obecne jęki, wrzaski i tym podobne nie docierała do mnie cała ich rozmowa. Byłem trochę przygłuchy, jednakże Riees stojący tuż obok mnie zdawał się wszystko słyszeć, poczerwieniał na twarzy ze złości.
- Obaj jesteście durniami.- wtrącił w końcu, a jego śmiałość zaskoczyła nie tylko mnie, ale i dwóch debatujących ze sobą wojowników.- Skoczcie sobie do gardeł, wyprujcie trzewia z tych puszek, nazywanych przez was ciałem. Rzucicie łby pod Tron Czaszek. Zróbcie to wszystko, lecz nie teraz.- nikt się nie odezwał, dlatego też Kapitan mówił dalej.- Na powierzchni... w naszym świecie- poprawił się.- przyjdzie na to czas. Stoczycie walkę, o której bardowie do usranej śmierci będą pisać pieśni. Teraz jednak ważne jest tylko jedno.- to zdanie niemal wykrzyczał.- Wydostanie się z tego przeklętego miejsca.- zamilkł.- Aszkaelu prowadź nas. Uważaj jednak. Gdy okaże się, że jest to Twój kolejny podstęp, to osobiście przejdę się do Khorna przynosząc mu twój łeb na tacy.
Wkrótce na naszej drodze stanęła góra w postaci Aszkaela, a drogę powrotną odciął nam Kruszący Czaszki. Znaleźliśmy się miedzy młotem, a kowadłem. Tyle, że tym razem to kowadło miało ogromna ochotę przypieprzyć młotowi. Przez wszech obecne jęki, wrzaski i tym podobne nie docierała do mnie cała ich rozmowa. Byłem trochę przygłuchy, jednakże Riees stojący tuż obok mnie zdawał się wszystko słyszeć, poczerwieniał na twarzy ze złości.
- Obaj jesteście durniami.- wtrącił w końcu, a jego śmiałość zaskoczyła nie tylko mnie, ale i dwóch debatujących ze sobą wojowników.- Skoczcie sobie do gardeł, wyprujcie trzewia z tych puszek, nazywanych przez was ciałem. Rzucicie łby pod Tron Czaszek. Zróbcie to wszystko, lecz nie teraz.- nikt się nie odezwał, dlatego też Kapitan mówił dalej.- Na powierzchni... w naszym świecie- poprawił się.- przyjdzie na to czas. Stoczycie walkę, o której bardowie do usranej śmierci będą pisać pieśni. Teraz jednak ważne jest tylko jedno.- to zdanie niemal wykrzyczał.- Wydostanie się z tego przeklętego miejsca.- zamilkł.- Aszkaelu prowadź nas. Uważaj jednak. Gdy okaże się, że jest to Twój kolejny podstęp, to osobiście przejdę się do Khorna przynosząc mu twój łeb na tacy.
- Nareszcie jesteś- uśmiechnęła się Julia, gdy już najemnicy legli martwi. Pomógł jej powstać, a ona go pocałowała, czuła jednak w nim zmianę. Coś gotowało się w nim, cały aż kipiał gniewem. Znali się już wiele tygodni i po raz pierwszy widziała go w takim stanie, stanie, który mogła się spodziewać raczej u Kharlota, niż u zabójcy. Nie zapytał nawet, czy nic jej nie jest.
- Czy wszystko w porządku?- spytała, lecz ten obrzucił ją wzrokiem, który zdecydowanie jej nie przypadł do gustu. Miała nadzieję, że to tylko przejściowe, że spowodowane jest to toczącą się bitwą, lecz co jeśli się myliła?
***
Cokolwiek czuł Galreth, było to jak płomień świecy przy szalejącym pożarze w porównaniu do tego, co czuł Kharlot. Aszkael prowokował go, to było dla niego jasne, lecz jednocześnie miał wielką ochotę ulec pokusie. Zwłaszcza wspomnienie o Selinie zagotowało mu krew w żyłach. Chwycił Wybrańca o Czarnym Sercu za gardło, chwytem, który zwykłemu śmiertelnikowi zmiażdżył tchawicę w okamgnieniu. Kruszący Czaszki walczył przez chwilę z samym sobą, widząc, że Aszkael bawi się jego uczuciami. Normalnie wyrwał by mu łeb gołymi rękoma, lecz jeśli ten pies miał rację, to nie mógł ryzykować. Selina była najważniejsza. Puścił go czując jego kpiące spojrzenie na sobie. Tym razem Aszkael wygrał.
W tej samej chwili jeden z najmitów, niejaki Riees dołączył się do rozmowy. O ile można to było nazwać rozmową. Człowiek ten wykazał się imponującą pewnością siebie, bo słowa, które wypowiedział mogły okazać się dla niego fatalne w skutkach. Aesling nie miał jednak zamiaru zabić Rieesa. Doceniał proste akty odwagi i hartu ducha. Tyle, że nie wiedział, co zrobi z nim Aszkael
Kharlot wciąż był wściekły. Drażniło go, że Ostrze Bogów zagrał na nim jak na lutni, a on nie mógł na to poradzić. Dane słowo było jednak ważniejsze, niż duma, więc Kruszący Czaszki przełknął tą jawną zniewagę. Tak bardzo zapragnął zwycięstwa wybrańca Chaosu Niepodzielnego w turnieju, by mógł osobiście go zabić.
Wyglądało na to, że pozostali postanowili zawierzyć Aszkaelowi. Wkrótce ruszyli za nim.
Właściwie to nawet nie miał pojęcia, dokąd szli. Czarny Wybraniec sprawiał wrażenie, jakby znał drogę, reszta więc podążała za nim. Idąc wiecznie zmiennymi korytarzami Kharlot zauważył jak bardzo przydatna jest mroźna bariera Bjarna. Wędrówka była dzięki temu znacznie łatwiejsza. Bez niej każdy krok byłby nadludzkim wysiłkiem, zarówno dla ciała, jak i umysłu. Większość by tego nie przeżyła.
Idąc, trzymał się blisko Aszkaela. Dzięki temu mógł poznać od razu, jeśli ten coś knuł. Oczywiście Marionetka Losu dokładnie zdawał sobie z tego sprawę, co skłaniało go do drwin.
- Gdybyś z podobną determinacją służył swojemu bogu, już dawno dostąpiłbyś demonicznego daru.
Kruszący Czaszki milczał. Choć w nim wrzało, dzięki żelaznej dyscyplinie zdołał powściągnąć gniew.
- Zawsze zastanawiało mnie, co takiego widziałeś w tej południówce. Gdybyś pragnął, by dała ci dziedzica, wybrałbyś jedną śród swoich. Zbyt zażarcie o nią walczysz jak na zwykłą kochankę. Z pewnością nie planowałeś się ustatkować i osiedlić.
- Przeczuwam, że zmierzasz do jakiejś wysublimowanej pointy?- warknął Kharlot.
- Sam do tego dotrzesz. Chcę tylko, byś się zastanowił nad swymi celami. Odgrywasz w tym świecie rolę, czy tego chcesz, czy nie. Decyzje, jakie podejmiemy zaważą na losie całych narodów, a ty wciąż uparcie umywasz ręce od odpowiedzialności związanych z nimi. Nie widzisz pełnego obrazu spraw.
- Widzę tylko to, co przyjdzie mi zabić.
- Tak, zabijanie zdaje się być kwintesencją twego małego życia. Czyni cię to równie przewidywalnym, co podatnym na manipulacje. Ja jestem ledwie marionetką, która podryguje tak, jak tego chcą bogowie. Kim cię to czyni?
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Walka nie jest dla mnie narzędziem do osiągnięcia wielkości. Zabijam, bo to najwspanialsze uczucie, jakie można doznać. Zetrzeć się z kimś równym sobie, poddać się ostatecznej próbie ciała, ducha i umysłu, by potem stanąć nad swym przeciwnikiem, czując jego krew na ostrzu, jego życie ulatujące z jego ran... Honor, szacunek, męstwo... Tym miał być ten turniej. Pojedynek jest dla mnie świętością i taką winna być Arena. Świętą. Jednak ty i tobie podobni, swymi spiskami i knowaniami skalaliście ją, splugawiliście jej ideę.
- Teraz widzę, dlaczego ty, z pośród legionów jemu oddanych rzeźników i berserkerów pozostajesz ulubieńcem Władcy Wojny. Oni wychwalają jego imię, ty zaś celebrujesz wojnę w czystej postaci. To z takich emocji, a nie z czci jego boskości narodził się twój władca. Przeznaczone ci było, trafić na Arenę, nie mogę jednak pojąć, jaki impuls kazał ci wstać od stołu i zamiast świętować nad zwycięstwem z nami, szukać zainteresowania kobiety, którą widziałeś ledwie kilka razy. Ona nie była inna od tych, którzy, jak stwierdziłeś, zbezcześcili ducha rywalizacji.
- Próbujesz mnie sprowokować? Chcesz, bym powiedział, że było inaczej? To prawda, była intrygantką i nie walczyła otwarcie.
- Była uosobieniem tego, czym gardzisz, twoim absolutnym przeciwieństwem- ton Aszkaela był cały czas spokojny, lecz Kruszący Czaszki miał wrażenie, jakby Po Tysiąckroć Przeklęty go badał.
- Miałem swoje powody- odparł Kharlot. Jego rozmówca pokręcił głową.
- Widzę w tobie wielkiego wojownika, jednego z największych. Mimo to jesteś naiwnym głupcem.
- Całuj mnie w dupę.
- Kwiecistość została wyparta przez banał- mruknął Aszkael
- Czy wszystko w porządku?- spytała, lecz ten obrzucił ją wzrokiem, który zdecydowanie jej nie przypadł do gustu. Miała nadzieję, że to tylko przejściowe, że spowodowane jest to toczącą się bitwą, lecz co jeśli się myliła?
***
Cokolwiek czuł Galreth, było to jak płomień świecy przy szalejącym pożarze w porównaniu do tego, co czuł Kharlot. Aszkael prowokował go, to było dla niego jasne, lecz jednocześnie miał wielką ochotę ulec pokusie. Zwłaszcza wspomnienie o Selinie zagotowało mu krew w żyłach. Chwycił Wybrańca o Czarnym Sercu za gardło, chwytem, który zwykłemu śmiertelnikowi zmiażdżył tchawicę w okamgnieniu. Kruszący Czaszki walczył przez chwilę z samym sobą, widząc, że Aszkael bawi się jego uczuciami. Normalnie wyrwał by mu łeb gołymi rękoma, lecz jeśli ten pies miał rację, to nie mógł ryzykować. Selina była najważniejsza. Puścił go czując jego kpiące spojrzenie na sobie. Tym razem Aszkael wygrał.
W tej samej chwili jeden z najmitów, niejaki Riees dołączył się do rozmowy. O ile można to było nazwać rozmową. Człowiek ten wykazał się imponującą pewnością siebie, bo słowa, które wypowiedział mogły okazać się dla niego fatalne w skutkach. Aesling nie miał jednak zamiaru zabić Rieesa. Doceniał proste akty odwagi i hartu ducha. Tyle, że nie wiedział, co zrobi z nim Aszkael
Kharlot wciąż był wściekły. Drażniło go, że Ostrze Bogów zagrał na nim jak na lutni, a on nie mógł na to poradzić. Dane słowo było jednak ważniejsze, niż duma, więc Kruszący Czaszki przełknął tą jawną zniewagę. Tak bardzo zapragnął zwycięstwa wybrańca Chaosu Niepodzielnego w turnieju, by mógł osobiście go zabić.
Wyglądało na to, że pozostali postanowili zawierzyć Aszkaelowi. Wkrótce ruszyli za nim.
Właściwie to nawet nie miał pojęcia, dokąd szli. Czarny Wybraniec sprawiał wrażenie, jakby znał drogę, reszta więc podążała za nim. Idąc wiecznie zmiennymi korytarzami Kharlot zauważył jak bardzo przydatna jest mroźna bariera Bjarna. Wędrówka była dzięki temu znacznie łatwiejsza. Bez niej każdy krok byłby nadludzkim wysiłkiem, zarówno dla ciała, jak i umysłu. Większość by tego nie przeżyła.
Idąc, trzymał się blisko Aszkaela. Dzięki temu mógł poznać od razu, jeśli ten coś knuł. Oczywiście Marionetka Losu dokładnie zdawał sobie z tego sprawę, co skłaniało go do drwin.
- Gdybyś z podobną determinacją służył swojemu bogu, już dawno dostąpiłbyś demonicznego daru.
Kruszący Czaszki milczał. Choć w nim wrzało, dzięki żelaznej dyscyplinie zdołał powściągnąć gniew.
- Zawsze zastanawiało mnie, co takiego widziałeś w tej południówce. Gdybyś pragnął, by dała ci dziedzica, wybrałbyś jedną śród swoich. Zbyt zażarcie o nią walczysz jak na zwykłą kochankę. Z pewnością nie planowałeś się ustatkować i osiedlić.
- Przeczuwam, że zmierzasz do jakiejś wysublimowanej pointy?- warknął Kharlot.
- Sam do tego dotrzesz. Chcę tylko, byś się zastanowił nad swymi celami. Odgrywasz w tym świecie rolę, czy tego chcesz, czy nie. Decyzje, jakie podejmiemy zaważą na losie całych narodów, a ty wciąż uparcie umywasz ręce od odpowiedzialności związanych z nimi. Nie widzisz pełnego obrazu spraw.
- Widzę tylko to, co przyjdzie mi zabić.
- Tak, zabijanie zdaje się być kwintesencją twego małego życia. Czyni cię to równie przewidywalnym, co podatnym na manipulacje. Ja jestem ledwie marionetką, która podryguje tak, jak tego chcą bogowie. Kim cię to czyni?
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Walka nie jest dla mnie narzędziem do osiągnięcia wielkości. Zabijam, bo to najwspanialsze uczucie, jakie można doznać. Zetrzeć się z kimś równym sobie, poddać się ostatecznej próbie ciała, ducha i umysłu, by potem stanąć nad swym przeciwnikiem, czując jego krew na ostrzu, jego życie ulatujące z jego ran... Honor, szacunek, męstwo... Tym miał być ten turniej. Pojedynek jest dla mnie świętością i taką winna być Arena. Świętą. Jednak ty i tobie podobni, swymi spiskami i knowaniami skalaliście ją, splugawiliście jej ideę.
- Teraz widzę, dlaczego ty, z pośród legionów jemu oddanych rzeźników i berserkerów pozostajesz ulubieńcem Władcy Wojny. Oni wychwalają jego imię, ty zaś celebrujesz wojnę w czystej postaci. To z takich emocji, a nie z czci jego boskości narodził się twój władca. Przeznaczone ci było, trafić na Arenę, nie mogę jednak pojąć, jaki impuls kazał ci wstać od stołu i zamiast świętować nad zwycięstwem z nami, szukać zainteresowania kobiety, którą widziałeś ledwie kilka razy. Ona nie była inna od tych, którzy, jak stwierdziłeś, zbezcześcili ducha rywalizacji.
- Próbujesz mnie sprowokować? Chcesz, bym powiedział, że było inaczej? To prawda, była intrygantką i nie walczyła otwarcie.
- Była uosobieniem tego, czym gardzisz, twoim absolutnym przeciwieństwem- ton Aszkaela był cały czas spokojny, lecz Kruszący Czaszki miał wrażenie, jakby Po Tysiąckroć Przeklęty go badał.
- Miałem swoje powody- odparł Kharlot. Jego rozmówca pokręcił głową.
- Widzę w tobie wielkiego wojownika, jednego z największych. Mimo to jesteś naiwnym głupcem.
- Całuj mnie w dupę.
- Kwiecistość została wyparta przez banał- mruknął Aszkael
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Problem zażegnany. – Odpowiedział Galreth. – Możemy się stąd zabierać.
Obrócił się i nawet nie sprawdzając czy za nim idzie poszedł w kierunku tunelu, którym tu trafił. Spodziewał się natknąć na wracających najemników, więc szedł w pełnej gotowości z wyciągniętą bronią. W tym miejscu było na tyle wąska, że czarodziejka musiała iść za nim. Nie mylił się. Niedługo usłyszeli dalekie głosy, które z czasem dało się rozpoznać jako kłótnię. Ludzie się o coś spierali, być może ich plan nie wypalił. Jedna rzecz, która nie poszła zgodnie z planem, łatwo przychodziła zabójcy do głowy. Okazało się, że stali przy tym rozstaju dróg, przy którym on poszedł w prawo i natknął się na ksenomorfa.
- To nie potrwa długo. – Odwrócił się do Julii. – Wystarczy, że będziesz trzymała się z tyłu.
- Może nas przepuszczą? Po co ryzykować walkę? Jest ich więcej.
- Zobacz gdzie jesteśmy. Ciekawe na co w tym ścisku zda się ich przewaga. Nie słyszałaś o pewnych trzystu wojownikach, walczących w ciasnym przejściu, przeciw przytłaczającej przewadze przeciwników?
Na ciszę z jej strony odpowiedział parsknięciem i bez dalszych dyskusji poszedł ku najemnikom. Ci wreszcie go zauważyli i natychmiast przestali rozmawiać.
- Co zrobiłeś z Mario i Luigim? – Odezwał się jeden z nich, kiedy zobaczyli za nim Julię, którą przecież wcześniej porwali.
- To samo co zrobię z wami oczywiście. – Wszyscy jak na komendę wyciągnęli broń.
- Zapłacisz za to!
On pierwszy został trafiony „Ostatnim” jednak cięcie zaledwie go zraniło. Zamiast jak zwykle skupiać się na skutecznych uderzeniach, rozwiązujących problem raz a dobrze, tworzył przed sobą wir z jego dwóch mieczy. Każdy kto przed nim stał otrzymywał drobne rany, ale i tak nie mieli szans odpowiedzieć, ani zasłonić się przed atakami, które nawet nie były w nikogo konkretnie skierowane. Tymczasem Galreth tylko się napędzał, wykorzystując jak zwykle swoją obręcz. Wkrótce dwójka, która była najbliżej zagrożenia, była już praktycznie posiekana, jednak ciała nawet nie mogły paść na ziemię, stale podtrzymywane w powietrzu przez wirujące ostrza. Następni zatrwożeni widokiem swoich zmasakrowanych kolegów próbowali się cofać, ale przez resztę, która była z nimi i ciasnotę korytarza, stawali się jeszcze łatwiejszym celem dla elfa. W tunelu nastała krwawa rzeźnia, wypełniona krzykami bólu tych z przodu i strachu tych z tyłu. Asasyn w swoim szale nie zwracał uwagi, czy tnie dawno martwe już zwłoki, czy ludzi, którzy rzucili broń i prosili o łaskę.
- Przestań! Co ty robisz?! – Krzyczała za jego plecami Julia, ale bez rezultatu. W końcu nie mogą już znieść tego co widziała, złapała Galretha za ramię, dalej krzycząc, by przestał. Ten w amoku, odwrócił się jak do kolejnego przeciwnika zamachując się mieczem. W ostatniej chwili zatrzymał się, przypominając sobie, że przecież zanim była tylko czarodziejka, ale „Szept” zdążył wyciąć małą szramę na jej policzku.
Obrócił się i nawet nie sprawdzając czy za nim idzie poszedł w kierunku tunelu, którym tu trafił. Spodziewał się natknąć na wracających najemników, więc szedł w pełnej gotowości z wyciągniętą bronią. W tym miejscu było na tyle wąska, że czarodziejka musiała iść za nim. Nie mylił się. Niedługo usłyszeli dalekie głosy, które z czasem dało się rozpoznać jako kłótnię. Ludzie się o coś spierali, być może ich plan nie wypalił. Jedna rzecz, która nie poszła zgodnie z planem, łatwo przychodziła zabójcy do głowy. Okazało się, że stali przy tym rozstaju dróg, przy którym on poszedł w prawo i natknął się na ksenomorfa.
- To nie potrwa długo. – Odwrócił się do Julii. – Wystarczy, że będziesz trzymała się z tyłu.
- Może nas przepuszczą? Po co ryzykować walkę? Jest ich więcej.
- Zobacz gdzie jesteśmy. Ciekawe na co w tym ścisku zda się ich przewaga. Nie słyszałaś o pewnych trzystu wojownikach, walczących w ciasnym przejściu, przeciw przytłaczającej przewadze przeciwników?
Na ciszę z jej strony odpowiedział parsknięciem i bez dalszych dyskusji poszedł ku najemnikom. Ci wreszcie go zauważyli i natychmiast przestali rozmawiać.
- Co zrobiłeś z Mario i Luigim? – Odezwał się jeden z nich, kiedy zobaczyli za nim Julię, którą przecież wcześniej porwali.
- To samo co zrobię z wami oczywiście. – Wszyscy jak na komendę wyciągnęli broń.
- Zapłacisz za to!
On pierwszy został trafiony „Ostatnim” jednak cięcie zaledwie go zraniło. Zamiast jak zwykle skupiać się na skutecznych uderzeniach, rozwiązujących problem raz a dobrze, tworzył przed sobą wir z jego dwóch mieczy. Każdy kto przed nim stał otrzymywał drobne rany, ale i tak nie mieli szans odpowiedzieć, ani zasłonić się przed atakami, które nawet nie były w nikogo konkretnie skierowane. Tymczasem Galreth tylko się napędzał, wykorzystując jak zwykle swoją obręcz. Wkrótce dwójka, która była najbliżej zagrożenia, była już praktycznie posiekana, jednak ciała nawet nie mogły paść na ziemię, stale podtrzymywane w powietrzu przez wirujące ostrza. Następni zatrwożeni widokiem swoich zmasakrowanych kolegów próbowali się cofać, ale przez resztę, która była z nimi i ciasnotę korytarza, stawali się jeszcze łatwiejszym celem dla elfa. W tunelu nastała krwawa rzeźnia, wypełniona krzykami bólu tych z przodu i strachu tych z tyłu. Asasyn w swoim szale nie zwracał uwagi, czy tnie dawno martwe już zwłoki, czy ludzi, którzy rzucili broń i prosili o łaskę.
- Przestań! Co ty robisz?! – Krzyczała za jego plecami Julia, ale bez rezultatu. W końcu nie mogą już znieść tego co widziała, złapała Galretha za ramię, dalej krzycząc, by przestał. Ten w amoku, odwrócił się jak do kolejnego przeciwnika zamachując się mieczem. W ostatniej chwili zatrzymał się, przypominając sobie, że przecież zanim była tylko czarodziejka, ale „Szept” zdążył wyciąć małą szramę na jej policzku.
Zamarła na chwilę, nie mogąc uczynić najmniejszego ruchu. Wąska smużka krwi biegła po jej policzku, docierając aż do brody. Ocknęła się z odrętwienia, gdy czerwona kropla uderzyła o ziemię.
Cofnęła się przerażona, wpatrując się w Galretha jak w kogoś, kogo nie znała. Przed nią stał obcy jej elf, pijany krwią i śmiercią. Dyszał ciężko, jakby wysiłkiem było zachowanie bezruchu. W jego oczach widziała ogień.
W końcu oprzytomniał, dopiero jakby teraz zauważył ranę na jej policzku. Chciał coś powiedzieć, wyciągnął do niej rękę, lecz ona znów cofnęła się.
- Nie- nie zbliżaj się!- rzekła jąkliwie.
- Julio...
- Nie... nie mam pojęcia co ci jest, lecz nie mam zamiaru być w pobliżu, gdy znów ci odbije. Bo tak to wyglądało, jakbyś zupełnie stracił rozum!- nawet nie zauważyła, że krzyczy.
- Już dobrze. Mam to pod kontrolą- szepnął Galreth, lecz ton jego głosu zdradzał, że sam w to nie wierzy.
- Naprawdę? Bo zupełnie nie wygląda na to! Przez chwilę myślałam, że będę teraz leżeć z otwartą czaszką od kości jarzmowej do wyrostka sutkowatego, cholera, nadal nie mam pewności, czy tak nie skończę.
- Ja... przepraszam- szepnął cicho. Zrobiło jej się głupio. I choć ktoś normalny mógłby stwierdzić, że miała rację, ona wnet pożałowała swych słów.
- Nie... to ja...przepraszam- przełknęła głośno ślinę- Nie powinnam tego mówić.
- Ale miałaś rację.
- Nie, czekaj.... na pewno coś wymyślimy. Potrzebujesz pomocy, tylko...
- Jesteś przerażona- przerwał jej łagodnie- Przepraszam za to.
Odwrócił się od niej i oddalił, znikając w pobliskim cieniu.
- Nie! Nie odchodź! Nie możesz! Nie, kiedy potrzebujesz pomocy!- krzyknęła za nim, po czy dodała po chwili cicho- Nie, kiedy ja cię potrzebuję.
Cofnęła się przerażona, wpatrując się w Galretha jak w kogoś, kogo nie znała. Przed nią stał obcy jej elf, pijany krwią i śmiercią. Dyszał ciężko, jakby wysiłkiem było zachowanie bezruchu. W jego oczach widziała ogień.
W końcu oprzytomniał, dopiero jakby teraz zauważył ranę na jej policzku. Chciał coś powiedzieć, wyciągnął do niej rękę, lecz ona znów cofnęła się.
- Nie- nie zbliżaj się!- rzekła jąkliwie.
- Julio...
- Nie... nie mam pojęcia co ci jest, lecz nie mam zamiaru być w pobliżu, gdy znów ci odbije. Bo tak to wyglądało, jakbyś zupełnie stracił rozum!- nawet nie zauważyła, że krzyczy.
- Już dobrze. Mam to pod kontrolą- szepnął Galreth, lecz ton jego głosu zdradzał, że sam w to nie wierzy.
- Naprawdę? Bo zupełnie nie wygląda na to! Przez chwilę myślałam, że będę teraz leżeć z otwartą czaszką od kości jarzmowej do wyrostka sutkowatego, cholera, nadal nie mam pewności, czy tak nie skończę.
- Ja... przepraszam- szepnął cicho. Zrobiło jej się głupio. I choć ktoś normalny mógłby stwierdzić, że miała rację, ona wnet pożałowała swych słów.
- Nie... to ja...przepraszam- przełknęła głośno ślinę- Nie powinnam tego mówić.
- Ale miałaś rację.
- Nie, czekaj.... na pewno coś wymyślimy. Potrzebujesz pomocy, tylko...
- Jesteś przerażona- przerwał jej łagodnie- Przepraszam za to.
Odwrócił się od niej i oddalił, znikając w pobliskim cieniu.
- Nie! Nie odchodź! Nie możesz! Nie, kiedy potrzebujesz pomocy!- krzyknęła za nim, po czy dodała po chwili cicho- Nie, kiedy ja cię potrzebuję.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Wbrew temu co krzyczała do niego Julia, nie widział problemu. Idąc beznamiętnie korytarzem, jakby nic się nie wydarzyło, musiał przejść nad czterema trupami, które kiedyś być może, by go nawet obrzydziły. Totalnie zmasakrowane, krew pokrywała ściany i sufit równomiernie, jakby ktoś spryskał je czerwoną farbą. Asasyn uśmiechnął się pod nosem. Może ta metoda nie była bardzo skuteczna, ale jakże widowiskowa. A reszta najemników uciekła, więc można by powiedzieć, że wyszło nawet lepiej. Co z tego, że nikt nie byłby w stanie nawet rozpoznać zwłok skoro w ostatecznym rozrachunku zginęło mniej niż mogło, gdyby metodycznie zabijał jednego po drugim zabójczo skutecznymi pchnięciami. Owszem, zranienie Julii było wypadkiem, czymś co nie powinno się zdarzyć. Ale nawet wtedy, był w stanie się powstrzymać. Taki mały wypadek przy pracy, to cena, którą bez wahania by zapłacił, za dar, który otrzymał od Pana Bitew. Teraz już nie za bardzo pamiętał, w którym momencie w ogóle doszło do tego incydentu, ale jednego na pewno nie zapomni. Tego poczucia niezwyciężalności. Kiedy wyszkoleni najemnicy padali jak muchy, zbyt sparaliżowani strachem, by jakkolwiek zareagować. Kiedy sięgał pamięcią do momentu, kiedy zdecydował się brać udział w Arenie, stwierdził, że zrobił to dlatego, że już nie chciał ukrywać swoich umiejętności. Szyderstwa wypowiedziane przez Ruerla jeszcze w Naggaroth, przelały czarę goryczy. Teraz było dokładnie odwrotnie. Teraz nareszcie będą się go bali, tak jak powinni. Tak, że nie będzie musiał udowadniać nigdy więcej swoich umiejętności. Zwłaszcza po tym jak już wygra turniej. Kiedy wreszcie wyszedł z tunelu, nie zastał na arenie niczego, oprócz martwych ciał. Cokolwiek się tu wydarzyło, dawno się skończyło, ale więcej było zwłok należących do kultystów. Nieliczni „neutralni” widzowie walki Inkwizytora, również się już zebrali. „Świetnie. Teraz już tylko pojedynek z Menthusem. Po tym co się wydarzyło, to nie powinno być trudne. A żeby te negatywne skutki się nie powtórzyły…cóż, wystarczy unikać Julii.” Tak samo jak wcześniej, nie zwracając, zbyt wielkiej uwagi na omijane trupy, ruszył do swojej kwatery. On był już gotowy, teraz trzeba było się tylko zająć, tym co mogło zawieść, czyli sprzętem. Kiedy już był na miejscu, usiadł na łóżku i powyciągał „Ostatniego” i „Szept”. Chyba jeszcze nigdy nie były tak upaćkane. Najpierw oczywiście dokładnie je wyczyścił, chociaż tym razem ubrudzone były nawet rękojeści. Krew zdążyła już trochę przyschnąć i musiał ja zdrapywać z rowków i zakamarków, ozdabiających jelce. W przypadku mniejszego miecza były to dwa węże, na szczęście niezbyt dokładnie wykonane. Przynajmniej w tym przypadku, gdzie musiał się dobierać do trudno dostępnych miejsc małym nożykiem. Widział co kowale Druchii są w stanie zrobić i teraz nie żałował, że wybrał bardziej oszczędną o zdobienia wersję. Jeszcze łatwiej było czyścić „Ostatniego”, którego dosyć standardowo ozdabiał symbol Khaina. Bardzo prosty, tuż za jelcem, pokrywający nasadę głowni, tylko z jednej strony. Kiedy się upewnił, że broń jest nieskazitelnie czysta, jak przystało na profesjonalistę, przeszedł do ostrzenia.
- Hej, to ty Guliermo?- szpenął zdenerwowany najemnik, trzymając zakrwawioną szpadę w drżącym ręku. Z ciemności wyłoniło się trzech wojaków, również w ciemnozielonym mundurach.
- Uspokój się Marciano, to ja- uspokoił przybysz.
- Mamma mia, wystraszyłeś mnie!- jęknął Marciano Vespucci- Miała to być cicha robota, po której się zmyjemy bez śladu. Gdzie cappo, Sal?
- Lionell gdzieś zniknąl, nie mam pojecia gdzie się podział- odparł Salvatore.
- W takim razie musimy działać na wlasną ręke- stwierdził Guilermo- Ty Sal, wraz z Carminem bedziedziesz...- przerwały mu kroki. Metalowy stukot zbyt charakterystyczny, by nie rozpoznać. "Lwy Tilei" spojrzały na postać wyłaniającą się z korytarza z pewnym zdziwieniem.
- Jesteś zbyt wcześnie- mruknął Marciano.
- Nie- odparła Ithiriel- To wy się spóźniliście!
Nim najmici zdołali wykonać najmniejszy ruch, czarodziejka jednym gestem nadgarstka i ledwie słyszalną frazą wypowiedziała zaklęcie. Ze spiżowej ściany pomieszczenia wystrzeliły metalowe pnącza, ktore błyskawicznie pochwyciły nie spodziewających się zasadzki żołnierzy fortuny. Nie zdolali nawet jęknąć, gdy wielkie, spiżowe ciernie wbiły się w ich ciała z łoskotem, tryskając krwią. Ithiriel nawet się nie obejrzała.
***
Schody, kręte korytarze, znów schody... Podróż przez Niemożliwą Fortecę była nużąca, pomimo ciągłych jej zmian. Wszyscy mieli dość tego przeklętego miejsca i pokładali nadzieję w Aszkaelu, który ich teraz prowadził. Pozostało mieć nadzieję, że rzeczywiście zna drogę, a nie prowadzi ich na śmierć.
Kharlot nie miał pojęcia jak długo wędrowali, lecz zdawało mu się, że minęły wieki, nim Ostrze Bogów stanął i oznajmił:
- Jesteśmy na miejscu.
Drzwi na które spoglądali wyglądały jak... normalne drzwi, co było osobliwe w tej okolicy. Był to wielki, drewniany portal, wyglądający staro, ale... wciąż to były drzwi.
- Co to ma być?- skrzywił się Bjarn
- Spodziewałem się czegoś bardziej... magicznego- mruknął Riees.
- Za tymi drzwiami znajduje się Zakazana Biblioteka Tzeentcha- odparł Aszkael- Tam znajdziemy Mala'faaka. Niczego jednak nie dotykajcie! Nie macie pojęcia, jaka potęga drzemie w tych woluminach...
Wewnątrz panował Chaos. Stwierdzenie, choć mało odkrywcze, nie mogło lepiej oddać stanu rzeczy.
Księgi, zwoje i grimuary, zamiast stać półkach, lewitowały w powietrzu, wciąż zmieniając położenie. Opasłe tomiska wznosiły się i opadały, wirując w swoistym wirze papieru, pergaminu, papirusu i wyprawionych skór. Aszkael spojrzał w górę, usiłując dostrzec w tym chaosie to, czego szukał.
- Nikogo tu nie ma. Żadnego chędożonego demona!- warknął w złości Bjarn- Gdzieś ty nas zaprowadził.
- W Królestwie Bogów nie wszystko jest takie, na jakie wygląda- odparł bez przejęcia czarny wybraniec, po czym wskazał na górę- Tam! Musimy ją dostać!
- Dopóki nie mamy skrzydeł, będzie raczej trudne jej sięgnąć- zauważył Oblech. Aszkael spiorunował go wzrokiem- Tylko mówię- dodał.
Wybraniec ruszył do przodu, stając w oku książkowego cyklonu i wyciągnął rękę w górę, wykrzykując jakiś rozkaz w mrocznej mowie. Tomisko powędrowało grzecznie do jego dłoni. Aszkael uniósł księgę z namaszczeniem.
- Oto Mala'faak!- oznajmił wyniośle. Towarzystwo spojrzało na siebie niepewnie.
- To tylko zwykła książka- rzekł Thorrvald.
- Mylisz się młody jarlu, to potężny demon, który został zaklęty w księgę przez Wielkiego Machinatora.
Któryś z łowców czarownic splunął na ziemie. Aszkael się tym nie przejął. Otworzył księgę i począł wertować jej strony. Gdy w końcu znalazł poszukiwany fragment, zaczął recytację w języku demonów. Pozostali mogli jedynie patrzeć, mając jedynie nadzieję, że Marionetka Losu nie knuje kolejnej zdrady...
***
Kręty korytarz pomiędzy jadalnią, a areną wreszcie dobiegał końca, ozdobiony jedynie kilkoma trupami, których, jak po stanie ciał można było rozpoznać, zabiła sama twierdza. Ponure zamczysko nie lubilo obcych.
Alpharius szedł w towarzystwie Typhusa i kilku mutantów, niewiele uwagi poświęcając leżącym zwłokom. Był tak blisko, niemal nic nie bylo w stanie mu przeszkodzić, w osiągnięciu celu. Los jednak, jakby chciał poddać te slowa probie, postawił mu na drodze ogień. Gwałtowna eksplozja odrzuciła Namaszczonego w tył, cisnając nim i Tyfusem o ziemię. Pozostali mutanci mieli mniej szczęścia, w jednej chwili zmieniając się w żywe pochodnie. Pierwszy Akolita powstał, nie przejmując się tym. Wiedział, kto odpowiadał za tą ujmę.
- Jak na kogoś, kto się uważa za sprytnego, bardzo łatwo cię podejść plugawcze- rzekł Menthus wciąż dzierżąc płomienie w dłoniach.
- Pan Menthus z Caledoru!-powitał go Alpharius, zupełnie, jakby spotkał go podczas popołudniowego spaceru, a nie podczas zasadzki- Czemu zawdzięczam przyjemność?
- Nieodwzajemnioną- skrzywił się elf, jakby na samą myśl, że musi rozmawiać z heretykiem napawała go odrazą.
- Och, nie ma powodów do bycia nieuprzejmym. W końcu tak niewiele nas różni...
- Jeszcze raz porównasz mnie do siebie, to zaszlachtuję cię jak wieprza, którym z resztą jesteś!
- Tak samo jak zrobiłeś to z biednym Tyfusem? I całą zgrają jemu podobnych?
- Nikogo nie...- zaczął Menthus, lecz umilkł. Zdał sobie sprawę, że zna skądś twarz nurglity.
- Nie da się tego inaczej stwierdzić, że to dzięki tobie on i jego bracia są tacy, jacy są. Ale to nie wszystko. Ich serca są pełne bolesci po tym, jak zostali zdradzeni przez kogoś, komu ufali i kogo podziwiali- rzekł Alpharius z lekkim uśmiechem- Muszę przyznać, że zaimponował mi pan. Na dodatek nosi pan teraz piętno Wielkiego Machinatora... doprawdy intrygujące.
- Zaprzedałbym własną duszę w imię mojego kraju- rzucił smoczy mag z zawziętością- By chronić mój lud jestem w stanie poświęcić wszystko!
- I tak się stało, nieprawdaż? Twoja żałosna iluzja i nieudolnie skrywane gniew i żal mówią za wszystko, panie Menthus. Cóż za straszne wydarzenia sprowadziły cię na tę ścieżkę?
Asur nie odpowiedział. Nie widział powodu, by to zrobić. Alpharius uśmiechnął się lekko.
- To bez znaczenia. Wszystko jest bez znaczenia. Jakakolwiek krzywda gnębi ten świat, powód zawsze pozostanie ten sam. Ludzie.
- Nie masz pewności...
- Sam wiesz lepiej- przerwał mu od razu Namaszczony- Ludzkość jest niczym rak, a ja decydowałem wyciąć chorobę z organizmu.
- Są też inni, dobrzy ludzie, którzy żyją, budują i kochają, starając się wieść spokojny żywot. Gdy na nich patrzś, widzę w nich nadzieję na lepsze jutro, bo drzemie w nich siła, której tobie najwyraźniej poskąpiono. Siła, która pozwala przeciwstawić się złu!
- To brzmi całkiem zabawnie, gdy mówi to pan z przejęciem- zakpił heretyk- To jednak nic nie zmienia. Wkrótce dokonam niewyobrażalnego, a wy będziecie mieli najlepsze miejsca w tym apokaliptycznym spektaklu.
Menthus nie wierzył własnym uszom. Jego ręka odruchowo spoczęła na rękojeści miecza, jednak nadal był nieco oszołomiony wyznaniem.
- Jeśli faktycznie jesteśmy podobni... jeśli walczymy o lepsze jutro... musisz wiedzieć, że to jest niewłaściwe. Musiałeś być niegdyś dobrym czlowiekiem!
Alpharius nagle spoważniał.
- Nie, nie dobry.... nigdy nie byłem dobry- rzekł cedząc powoli- W końcu jestem tylko człowiekiem... A panu niech nie wydaje się, że nie wiem, w co pan gra. Niech się pan lepiej przygotuje do pojedynku. Wkrótce zaczynamy.
Jak na komendę w odległej dzwonnicy rozległa się mosiężna pieśń, która już od kilku miesięc zwiastowała czyjąś śmierć. Prawie nikt nie zauważył, że od czasu przejęcia wladzy przez Alphariusa, nie wybijano osiem, lecz dziewięć tonów...
Menthus z Caledoru, smoczy mag vs Galreth " Ostatni Szept", zabójca z Naggaroth
- Uspokój się Marciano, to ja- uspokoił przybysz.
- Mamma mia, wystraszyłeś mnie!- jęknął Marciano Vespucci- Miała to być cicha robota, po której się zmyjemy bez śladu. Gdzie cappo, Sal?
- Lionell gdzieś zniknąl, nie mam pojecia gdzie się podział- odparł Salvatore.
- W takim razie musimy działać na wlasną ręke- stwierdził Guilermo- Ty Sal, wraz z Carminem bedziedziesz...- przerwały mu kroki. Metalowy stukot zbyt charakterystyczny, by nie rozpoznać. "Lwy Tilei" spojrzały na postać wyłaniającą się z korytarza z pewnym zdziwieniem.
- Jesteś zbyt wcześnie- mruknął Marciano.
- Nie- odparła Ithiriel- To wy się spóźniliście!
Nim najmici zdołali wykonać najmniejszy ruch, czarodziejka jednym gestem nadgarstka i ledwie słyszalną frazą wypowiedziała zaklęcie. Ze spiżowej ściany pomieszczenia wystrzeliły metalowe pnącza, ktore błyskawicznie pochwyciły nie spodziewających się zasadzki żołnierzy fortuny. Nie zdolali nawet jęknąć, gdy wielkie, spiżowe ciernie wbiły się w ich ciała z łoskotem, tryskając krwią. Ithiriel nawet się nie obejrzała.
***
Schody, kręte korytarze, znów schody... Podróż przez Niemożliwą Fortecę była nużąca, pomimo ciągłych jej zmian. Wszyscy mieli dość tego przeklętego miejsca i pokładali nadzieję w Aszkaelu, który ich teraz prowadził. Pozostało mieć nadzieję, że rzeczywiście zna drogę, a nie prowadzi ich na śmierć.
Kharlot nie miał pojęcia jak długo wędrowali, lecz zdawało mu się, że minęły wieki, nim Ostrze Bogów stanął i oznajmił:
- Jesteśmy na miejscu.
Drzwi na które spoglądali wyglądały jak... normalne drzwi, co było osobliwe w tej okolicy. Był to wielki, drewniany portal, wyglądający staro, ale... wciąż to były drzwi.
- Co to ma być?- skrzywił się Bjarn
- Spodziewałem się czegoś bardziej... magicznego- mruknął Riees.
- Za tymi drzwiami znajduje się Zakazana Biblioteka Tzeentcha- odparł Aszkael- Tam znajdziemy Mala'faaka. Niczego jednak nie dotykajcie! Nie macie pojęcia, jaka potęga drzemie w tych woluminach...
Wewnątrz panował Chaos. Stwierdzenie, choć mało odkrywcze, nie mogło lepiej oddać stanu rzeczy.
Księgi, zwoje i grimuary, zamiast stać półkach, lewitowały w powietrzu, wciąż zmieniając położenie. Opasłe tomiska wznosiły się i opadały, wirując w swoistym wirze papieru, pergaminu, papirusu i wyprawionych skór. Aszkael spojrzał w górę, usiłując dostrzec w tym chaosie to, czego szukał.
- Nikogo tu nie ma. Żadnego chędożonego demona!- warknął w złości Bjarn- Gdzieś ty nas zaprowadził.
- W Królestwie Bogów nie wszystko jest takie, na jakie wygląda- odparł bez przejęcia czarny wybraniec, po czym wskazał na górę- Tam! Musimy ją dostać!
- Dopóki nie mamy skrzydeł, będzie raczej trudne jej sięgnąć- zauważył Oblech. Aszkael spiorunował go wzrokiem- Tylko mówię- dodał.
Wybraniec ruszył do przodu, stając w oku książkowego cyklonu i wyciągnął rękę w górę, wykrzykując jakiś rozkaz w mrocznej mowie. Tomisko powędrowało grzecznie do jego dłoni. Aszkael uniósł księgę z namaszczeniem.
- Oto Mala'faak!- oznajmił wyniośle. Towarzystwo spojrzało na siebie niepewnie.
- To tylko zwykła książka- rzekł Thorrvald.
- Mylisz się młody jarlu, to potężny demon, który został zaklęty w księgę przez Wielkiego Machinatora.
Któryś z łowców czarownic splunął na ziemie. Aszkael się tym nie przejął. Otworzył księgę i począł wertować jej strony. Gdy w końcu znalazł poszukiwany fragment, zaczął recytację w języku demonów. Pozostali mogli jedynie patrzeć, mając jedynie nadzieję, że Marionetka Losu nie knuje kolejnej zdrady...
***
Kręty korytarz pomiędzy jadalnią, a areną wreszcie dobiegał końca, ozdobiony jedynie kilkoma trupami, których, jak po stanie ciał można było rozpoznać, zabiła sama twierdza. Ponure zamczysko nie lubilo obcych.
Alpharius szedł w towarzystwie Typhusa i kilku mutantów, niewiele uwagi poświęcając leżącym zwłokom. Był tak blisko, niemal nic nie bylo w stanie mu przeszkodzić, w osiągnięciu celu. Los jednak, jakby chciał poddać te slowa probie, postawił mu na drodze ogień. Gwałtowna eksplozja odrzuciła Namaszczonego w tył, cisnając nim i Tyfusem o ziemię. Pozostali mutanci mieli mniej szczęścia, w jednej chwili zmieniając się w żywe pochodnie. Pierwszy Akolita powstał, nie przejmując się tym. Wiedział, kto odpowiadał za tą ujmę.
- Jak na kogoś, kto się uważa za sprytnego, bardzo łatwo cię podejść plugawcze- rzekł Menthus wciąż dzierżąc płomienie w dłoniach.
- Pan Menthus z Caledoru!-powitał go Alpharius, zupełnie, jakby spotkał go podczas popołudniowego spaceru, a nie podczas zasadzki- Czemu zawdzięczam przyjemność?
- Nieodwzajemnioną- skrzywił się elf, jakby na samą myśl, że musi rozmawiać z heretykiem napawała go odrazą.
- Och, nie ma powodów do bycia nieuprzejmym. W końcu tak niewiele nas różni...
- Jeszcze raz porównasz mnie do siebie, to zaszlachtuję cię jak wieprza, którym z resztą jesteś!
- Tak samo jak zrobiłeś to z biednym Tyfusem? I całą zgrają jemu podobnych?
- Nikogo nie...- zaczął Menthus, lecz umilkł. Zdał sobie sprawę, że zna skądś twarz nurglity.
- Nie da się tego inaczej stwierdzić, że to dzięki tobie on i jego bracia są tacy, jacy są. Ale to nie wszystko. Ich serca są pełne bolesci po tym, jak zostali zdradzeni przez kogoś, komu ufali i kogo podziwiali- rzekł Alpharius z lekkim uśmiechem- Muszę przyznać, że zaimponował mi pan. Na dodatek nosi pan teraz piętno Wielkiego Machinatora... doprawdy intrygujące.
- Zaprzedałbym własną duszę w imię mojego kraju- rzucił smoczy mag z zawziętością- By chronić mój lud jestem w stanie poświęcić wszystko!
- I tak się stało, nieprawdaż? Twoja żałosna iluzja i nieudolnie skrywane gniew i żal mówią za wszystko, panie Menthus. Cóż za straszne wydarzenia sprowadziły cię na tę ścieżkę?
Asur nie odpowiedział. Nie widział powodu, by to zrobić. Alpharius uśmiechnął się lekko.
- To bez znaczenia. Wszystko jest bez znaczenia. Jakakolwiek krzywda gnębi ten świat, powód zawsze pozostanie ten sam. Ludzie.
- Nie masz pewności...
- Sam wiesz lepiej- przerwał mu od razu Namaszczony- Ludzkość jest niczym rak, a ja decydowałem wyciąć chorobę z organizmu.
- Są też inni, dobrzy ludzie, którzy żyją, budują i kochają, starając się wieść spokojny żywot. Gdy na nich patrzś, widzę w nich nadzieję na lepsze jutro, bo drzemie w nich siła, której tobie najwyraźniej poskąpiono. Siła, która pozwala przeciwstawić się złu!
- To brzmi całkiem zabawnie, gdy mówi to pan z przejęciem- zakpił heretyk- To jednak nic nie zmienia. Wkrótce dokonam niewyobrażalnego, a wy będziecie mieli najlepsze miejsca w tym apokaliptycznym spektaklu.
Menthus nie wierzył własnym uszom. Jego ręka odruchowo spoczęła na rękojeści miecza, jednak nadal był nieco oszołomiony wyznaniem.
- Jeśli faktycznie jesteśmy podobni... jeśli walczymy o lepsze jutro... musisz wiedzieć, że to jest niewłaściwe. Musiałeś być niegdyś dobrym czlowiekiem!
Alpharius nagle spoważniał.
- Nie, nie dobry.... nigdy nie byłem dobry- rzekł cedząc powoli- W końcu jestem tylko człowiekiem... A panu niech nie wydaje się, że nie wiem, w co pan gra. Niech się pan lepiej przygotuje do pojedynku. Wkrótce zaczynamy.
Jak na komendę w odległej dzwonnicy rozległa się mosiężna pieśń, która już od kilku miesięc zwiastowała czyjąś śmierć. Prawie nikt nie zauważył, że od czasu przejęcia wladzy przez Alphariusa, nie wybijano osiem, lecz dziewięć tonów...
Menthus z Caledoru, smoczy mag vs Galreth " Ostatni Szept", zabójca z Naggaroth
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Walka dwunasta
Menthus z Caledoru, smoczy mag vs Galreth „Ostatni Szept”, zabójca z Naggaroth
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=wZ50mn3Kc-I ]
Gdy Menthus wyszedł na arenę, było zupełnie ciemno, nie oznaczało to jednak późnej pory. Słońce nie pokazywało się już od wielu dni, zasnute gęstą warstwą czarnych chmur. Z ich ciężkiej pokrywy padały białe płatki śniegu. Asur spojrzał w górę, przyglądając się ich lotowi. Pomyślał o swej ojczyźnie, Caledorze, zimą. Musiało być tam teraz tak pięknie…
Nie dane mu jest teraz to ujrzeć. Poprzysiągł lordowi Teclisowi, że nie dopuści, by kolejna turniej wymknął się poza kontrolę. Ostatni mógł okazać się zgubny w skutkach i tylko dzięki ogromnemu szczęściu nie doszło do kataklizmu czy wielkiej wojny z mieszkańcami Lustrii. Teraz jednak znacznie większe zagrożenie wisiało na horyzoncie, wisząc nad światem niczym miecz Damoklesa. Widmo Chaosu rzucało cień na Ulthuan, a on stał tutaj, po środku kolosseum, by temu zapobiec.
Przez myśl mu przeszło pytanie- dlaczego nie wezwał oddziału uderzeniowego, by spalić to miejsce do gołej ziemi, dusząc to gniazdo żmij w zarodku, lub czemu nie pomógł Imperialnym przejąć i oczyścić Cytadeli. Pytania te miały pozostać bez odpowiedzi. Przynajmniej na razie. Menthus bowiem nie zwykł łączyć obowiązku z przyjemnościami, lecz teraz ku jego szczerej uciesze, nie miał innego wyjścia.
Naprzeciw niemu stał Druchii, przedstawiciel zdradzieckiego stronnictwa, wierny poddany uzurpatora i tyrana, który poprzysiągł sobie wymazać prawowitych mieszkańców Pięknej Wyspy i jej władców z kart historii. To była zaledwie jedna wina Galretha, a miał ich więcej. Był zabójcą, wychowankiem świątyni Khaina, którego Druchii czczą w wypaczonym aspekcie, mordercą i kłamcą, który zabiłby w okrutny sposób własne dzieci, by przypodobać się swym panom, gdyby tylko zabójcy mogli zakładać rodziny.
Prócz grzechów natury politycznej i egzystencjalnej, dochodził inny aspekt, nie mniej ważny, być może kluczowy, jeśli chodzi o ich stosunki. Zabójca najpierw w podstępny sposób uwiódł jego uczennicę, a gdy ta nie dała się zhańbić, zabił jej ukochanego i porzucił ją, zadowalając się ludzką czarodziejką.
To były jedynie główne powody, dla których Galreth musiał zginąć. Inne, choć istotne, schodziły na dalszy plan. Stał teraz, naprzeciw niego, w czarnym stroju bojowym, z maską na twarzy i kapturem zarzuconym na głowę. Czarny niczym noc płaszcz powiewał na ledwo wyczuwalnym wietrze.

Dziś wreszcie zakończy jego marną egzystencję. Koncentrując moc, czekał na gong. Widział, jak tamten jest cały spięty, jakby gotował się do skoku. Pozostała jeszcze chwila…
Na sygnał Galreth zerwał się z miejsca w szaleńczym biegu, zaś Menthus uwolnił płomień. Ognisty pocisk poszybował w kierunku Druchii z nieziemską prędkością, lecz w popisie nadludzkiej sprawności zabójca podskoczył, zataczając salto w powietrzu i unikając płomiennego grotu, po czym miękko wylądował na nogach i podjął bieg. Menthus cisnął weń kolejny pocisk, lecz z podobnym skutkiem. Tak jak się spodziewał, Galreth zaprezentował formę czwartą Ataru, która charakteryzowała się wykorzystaniem akrobatycznych ruchów, co jednak szybko wyczerpywało siły walczącego i pozbawiało go stabilnej pozycji. Asur szybko dostosował w głowie plan walki. Forma piąta Shien, ulubiona technika mistrzów miecza z Hoeth, nie wchodziła w grę. Charakteryzowała się nielicznymi, silnymi ciosami, co przeciw ruchliwemu przeciwnikowi nie sprawdzało się najlepiej. Ponadto musiałby trzymać miecz oburącz, co nie pozwalałoby mu skutecznie rzucać czarów. Forma trzecia Soresu wydawała się odpowiednia, gdyż jej defensywa pozwalała walczącemu toczyć niezwykle długie pojedynki bez zmęczenia. Choć jej zdolności ofensywne były znikome, to walcząc ze stylem Ataru, mógł szybko zmęczyć przeciwnika, po czym zakończyć jego życie ostrzem, lub magią.
Cała ta analiza trwałą zaledwie moment, podczas których Galreth zdołał wykonać ledwie kilka kroków, pomimo swej magicznej obręczy. Menthus dobył miecza. Na jego rozkaz ostrze zapłonęło żywym ogniem. Ostatni wraz z Szeptem cicho wysunęły się z pochew. Szczęknął oręż.
Galreth zaatakował gwałtownie, z wypadu do przodu, tnąc ukośnie z dwóch stron. Smoczy mag odbił pierwszy cios, i schodząc na bok, odbił drugi, wolniejszy, jako, że zadany dłuższym ostrzem. Nie kontrował, zachęcając przeciwnika do kolejnego ataku. Zabójca zaatakował ponownie, kręcąc młynki swymi mieczami, usiłując zmylić swego oponenta, lecz Asur nie dał się zwieść, o czym świadczyły brzdęki zderzających się w powietrzu mieczy. Galreth zaatakował po raz trzeci i po raz trzeci zatrzymał go blok Menthusa, który tym razem odpowiedział nieznaczną raną w udo. Druchii syknął ze złości, czując na sobie kpiące spojrzenie przeciwnika. Chwilę krążyli wokół siebie, wpatrując w oczy, szukając oznak słabości. Wtem zabójca wystrzelił do przodu, atakując nisko pchnięciem. Menthus zbił na bok Ostatniego, po czym uderzył wiązką iskier, starając oślepić na chwilę oponenta. Galreth cofnął się odruchowo, zasłaniając oczy, co smoczy mag wykorzystał, robiąc krótki wypad do przodu. Kieł przeorał ramię zabójcy, który tylko dzięki nadzwyczajnemu refleksowi wciąż je zachował. Ku zaskoczeniu Asura, od razu odpowiedział cięciem w bok, celując w wiązania napierśnika. Chabrowy materiał szaty Menthusa pociemniał pod zbroją. Galreth cofnął się pół kroku, szykując do kolejnego ataku. Claedorczyk cisnął weń ognistym grotem, lecz ten uskoczył.
Smoczy mag był niemile zaskoczony. Jego przeciwnik, choć unikał czarów w sposób typowy dla Ataru, to jednak były to tylko nikłe elementy jego stylu, którego Menthus nie znał. Żaden zabójca dotychczas przezeń spotkany nie walczył w taki sposób. Asur postanowił więc zmienić styl na formę drugą- Makashi, opierającą się na rozpracowaniu obrony przeciwnika precyzyjnymi i finezyjnymi ciosami. Przez wielu styl ten uznawany był za najelegantszy ze wszystkich, powstały w dawnych, bardziej cywilizowanych czasach.
Zaatakował ukośnym cięciem o niewielkim zakresie ruchu, szybkim niczym uderzenie kobry. Galreth zmienił chwyt Szeptu na odwrotny i zbił Kieł na bok, pchając Ostatnim na wysokości twarzy Menthusa. Asur uchylił się lekko, a ostrze z Naggaroth zsunęło się po jego hełmie z okropnym zgrzytem. Zły, uderzył przeciwnika łokciem w twarz. Zabójca odskoczył oszołomiony, a Menthus posłał w niego ognisty grot. Magiczny pocisk tym razem sięgnął celu, wybuchając w styku z celem. Rozległ się krótki, gniewny okrzyk bólu, gdy Druchii poleciał do tyłu, rzucony niczym szmaciana lalka. Asur uderzył ponownie wiatrem Aqshy, korzystając z przewagi zasięgu. Zabójca tarzał się po ziemi, usiłując ugasić płomienie, lecz widząc kolejną kulę ognia odtoczył się momentalnie. Wybuch osmalił go i przypalił, lecz nie znalazł się w jego epicentrum, co uratowało mu życie.
[ http://www.youtube.com/watch?v=KjHSEzoMrSI ]
Wstał, cały dymiący i wściekły. Piętno paliło ogniem dotkliwszym niż płomienie smoczego maga, każąc mu powstać i atakować, póki z Asura nie wycieknie ostatnia kropla krwi. Zabójca łaknął przemocy. Powolnym ruchem zdjął kaptur, po czym sięgnął do broszy na szyi o odpiął palący się płaszcz, odrzucając go precz. Zerwał maskę z twarzy, ukazując poznaczoną bliznami i oparzeniami twarz.
- Dosyć masek, dosyć kłamstw i podstępów. Niech wieść niesie moje imię i mój wygląd, po tym, jak cię zabiję!- warknął Galreth. Parsknął kpiąco.
-Kolejny wściekły pies, którego trzeba uśpić. Zajmowałem się już takimi jak ty- rzucił z pogardą. Druchii uśmiechnął się lekko, sprężając do skoku.
- Wątpię- rzucił cicho, po czym ruszył do przodu z prędkością błyskawicy. Asur uderzył ognistym grotem, lecz zabójca uskoczył w bok, od razu podejmując bieg. Nie pomogły dwa kolejne pociski. Galreth był zbyt szybki.
Dopadł maga zanim zdołał wymówić zaklęcie, tnąc go jednocześnie z góry i z dołu. Menthus odbił miecz Druchi pancerną rękawicą, lecz nagle poczuł uderzenie na dole, a potem wilgoć. Gdy spojrzał, dostrzegł czerwoną plamę rosnącą na jego prawej pachwinie. Odpowiedział poziomym uderzeniem zdolnym rozpłatać klatkę piersiową na pół, lecz Galreth zanurkował pod ciosem, schodząc na prawą nogę, po czym przeniósł ciężar ciała na lewą i wbił z rozmachem Szept pod pachę smoczego maga. Menthus wrzasnął z bólu. Gdy zabójca wyrwał ostrze, trysnęła fontanna jasnej krwi, bijąca pulsacyjnie na posadzkę. Czując, że słabnie, Asur oddalił na większy dystans przeciwnika ukośnym cięciem, znacząc pierś Druchii krwawą pręgą. Choć brocząc obficie z rany, zabójca nie odczuł ciosu, pijany krwią i zabijaniem. Menthus splunął czarną posoką. Galreth stał nad nim z wyrazem satysfakcji w oczach. Krew uchodziła z ciała smoczego maga, ciemne plam wstępowały mu przed oczy. Osunął się na kolana, tracąc siły wraz z krwią. Za chwilę miało być po wszystkim. Usta jego poruszały się bezwiednie, niemal nie wydając dźwięku. Zabójca ujął go za podbródek, zrywając hełm i spojrzał w oczy.
- I co powiesz teraz… „mistrzu”?- zakpił. Menthus usiłował splunąć, lecz jedynie krew spłynęła mu po brodzie z ust. Zabójca wzniósł miecz w górę, by dokonać ostatecznego pchnięcia. Wtedy Asur skończył ostatnie słowa wypowiadanej inkantacji.
Ostrze opadło ze świstem, lecz wtedy smoczy mag uniósł dłonie, jakby chciał się nimi zasłonić, jednak zamiast przebić ich powierzchnie, zatrzymało się nagle. Błysnęło oślepiające światło, a stal miecza i ithilmar rozjaśniały niczym rozgrzane do białości. Galreth warknął zaskoczony i naparł całym swym ciężarem, usiłując przebić się przez ognistą barierę, lecz nie był w stanie. Jaśniejąca osłona huczała, gorące powietrze uderzyło w ich twarze, odczuwalne nawet na trybunach. Obaj wydali z siebie okrzyk wysiłku, długi i rozpaczliwy, zmagając się ze sobą, siła mięśni przeciw mocy magicznej, lecz to Menthus wyszedł z tego starcia zwycięsko. Bo choć bariera w końcu pękła, to tak została skonstruowana, by w końcu ulec… uwalniając swą energię w atakującego. Gwałtowna eksplozja targnęła okolicą, buchając dymem i płomieniem, zasłaniając na chwilę walczących. Widzowie wstali, usiłując dostrzec cokolwiek.
Pierwszy ukazał się ich oczom Galreth. Leżał cały osmalony i dymiący, z niewielkimi płomykami wciąż tańczącymi po jego spalonym skórzanym kaftanie. Kaszlnął, dając znak, że żyje, po czym dźwignął się ciężko na nogi, pomagając sobie Szeptem. Potem dostrzegli Mentusa.
Stał on po środku areny, w brudnym od sadzy i zaschłej krwi pancerzu, w podartej szacie, bez hełmu, lecz dumny i wyprostowany. Jego rany, które powinny wyzierać z pod rozdartego odzienia zniknęły bez śladu, a sam mag zdawał się emanować energią. Asur zgniótł pod butem pusty flakonik z malowanego szkła, z wygrawerowaną jaskółką na szyjce. Uśmiechnął się lekko.
[ http://www.youtube.com/watch?v=bjlBCAx6330 ]
Galreth spojrzał nań zgarbiony, słaniając się na nogach. Długie, zmierzwione i częściowo nadpalone włosy opadały mu na twarz. Z brudną od sadzy twarzy kontrastowały białka oczu, posyłające smoczemu magowi nienawistne spojrzenie. Zabójca splunął krwią i odrzucił Ostatniego, z którego została tylko rękojeść i przełożył Szept do prawej ręki. Lewą rozpiął swą zniszczoną skórzaną kurtę, i zdjął ją, odrzucając precz. Nagi tors pokryty starymi bliznami i świeżymi oparzeniami pokryty był zakrzepłą krwią.
Ruszyli na siebie jednocześnie, najpierw powoli, przyspieszając stopniowo. Kroki stawały się coraz szybsze, a z ich gardeł wydobył się cichy pomruk, który rósł z każdym postawieniem stopy ku znienawidzonemu wrogowi. Pomruk przerodził się w warkot, a potem w krzyk, dygoczący od furii ryk głodnego krwi wojownika niosący się echem po marmurze i spiżu.
[ http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 8#p1236758 ]
Dopadli do siebie w połowie drogi, a szczęk stali zlał się z echem ich okrzyków. Niczym Khaine i Eldanesh za zamierzchłych czasów, Galreth i Menthus skoczyli sobie do gardeł. Kieł ześlizgnął się po ostrzu Szpetu, gdy smoczy mag zaatakował pierwszy, korzystając z przewagi zasięgu swej broni, a wtedy Galreth zawirował w piruecie, sięgając luki w ithilmarowej zbroi. Trysnęła krew, lecz w tej chwili nikt się tym nie przejął. Asur uderzył z góry, lecz zabójca odchylił się w bok, miecz minął jego głowę o milimetry. Kieł przeorał włosy Druchii, ścinając ich pasma, razem z fragmentem jedynego już ucha elfa, ucinając jego szpiczaste zakończenie. Galreth w odpowiedzi dźgnął przeciwnika w podbrzusze, po czym od razu wyszarpnął broń i zagłębił go w jego lewym łokciu, przekręcając Szept w ranie. Odskoczył momentalnie widząc kontrę, jednak miecz wciąż rozorał mu twarz, zalewając go kolejną falą krwi. Ból jednak był pojęciem równie abstrakcyjnym, co zmęczenie… czy miłosierdzie.
- Twoja technika…- nie wytrzymał Menthus, wspierając się na mieczu- Co to za…
- To zmodyfikowana forma siódma- odparł Galreth- Stworzyłem ten styl, by współgrał z moimi nowymi… możliwościami. Wykorzystuje gniew i nienawiść walczącego i skierowuje je precyzyjnie przeciw wrogowi.
- Ty… ty stworzyłeś styl?- wyszeptał Asur.
- Tak. Zwie się Vaspaad. Coś, co twój ograniczony umysł nie jest w stanie pojąć. Widzisz świat w czarno- białych barwach- rzucił zabójca, po czym doskoczył do niego. Wyszarpnął Szpet z ramienia Manthusa i ciął nim w oko maga. Asur wrzasnął, przyciskając dłoń do twarzy. Następnie Druchii wbił ostrze w kolano przeciwnika i szarpnął nim. Ból zmusił smoczego maga do uległości. Asur padł jak długi. Walczyli jak niegdyś Khaine z Eldaneshem. Dziś to Galreth okazał się krwaworękim.
- Brzydzisz mnie bardziej, niż ktokolwiek w tej cytadeli, bardziej niż Alpharius- warknął mu w twarz Druchii, złapawszy oburącz za głowę- Słyszysz! Bardziej, niż ktokolwiek inny!
[ http://www.youtube.com/watch?v=RptxDZSFJw4 ]
Galreth uderzał czerepem Menthusa o posadzkę raz po raz, z każdym ciosem powiększając kałużę krwi. Nie przestawał, nawet, gdy rozległ się nieprzyjemny trzask kości, nawet wtedy, gdy głowa nie poosiadawszy kompletnej puszki rozleciała mu się w rękach. Z amoku wyrwał go dopiero krzyk kobiety. Puścił resztki głowy Menthusa i spojrzał w górę.
- To… niemożliwe!- szepnął. Krew kapała mu z rąk, pokrywała całe jego ciało. Krew jej mistrza…
- Wy… wy krwiożerczy, bezmyślni barbarzyńcy! Jak śmieliście… i ty…!-krzyknęła zrozpaczona Iskra, zalewając się łzami.
Szpet wysunął się z ręki Galretha. W oddali słychać było głośne przekleństwo. Potem odezwał się inny głos. Był to wojenny okrzyk kilkunasty norsmeńskich gardeł.
Mutanci, którzy dotychczas pozostawiali nieruchomo, jakby w uśpieniu, ożyli nagle, skierowując się na nadchodzącego wroga. Zwarli się z łoskotem, lecz napędzani żądzą zemsty Norsmeni byli nie do zatrzymania. Zwłaszcza, że nadchodziła pomoc.
Drugni, Magnus i Reiner ruszyli na pomoc, wciąż będąc zaskoczonym ich cudownego ocalenia. Uderzyli szybko i brutalnie, by nie tracić sił na tą grupę mutantów. Czekał ich jeszcze cały zamek przeciwników.
Co dziwne, Alpharius przyglądał się bezczynnie tej rzezi. Gdy z tłumu walczących wyłonił się Bjarn, Namaszczony przemówił.
- Długo wyglądałem pana powrotu panie Ingvarsson- rzekł grzecznie- Ach jest również pan Thorgarsson!
Kharlot stanął u boku druha z zakrwawionym toporem. Po drugiej jego stronie znalazł się Aszkael.
- Przyszliśmy po twój zasuszony czerep!- warknął Kruszący Czaszki. Pierwszy Akolita nie przrejął się tymi słowami.
- Przybyliście dokładnie na ostatni akt. Ofiara została zgromadzona i złożona. Czas zebrać żniwa- spojrzał na Aszkaela- Pan również mógł być tego częścią, gdyby nie zmiana stronnictw.
- Bogowie nigdy nie byli po twojej stronie- rzucił basowo wybraniec, wznosząc miecz- ja też więc nie będę!
- Szkoda. Jednak jeśli nie chcesz być moim czempionem, będziesz moim pionkiem!
- Stój!- krzyknął Magnus- Nadal nie wiemy gdzie ten heretyk ukrył Serce Lorgana!
Alpharius uśmiechnął się.
- Dlaczego im pan nie powie, panie Eisenwald?
Wszystkie oczy spojrzały na poparzonego łowcę, oczekując odpowiedzi. Reiner zmieszał się.
- Nie mam pojęcia gdzie….ghkghgh- zaczął, lecz urwał. Z jego gardła nie mógł wydobyć się żaden artykułowany dźwięk, jedynie charkot. Łowca sprawiał wrażenie, jakby się dusił. Szarpnął za płaszcz, urywając guziki, po czym rozdarł koszulę, jakby miałoby coś mu w tym pomóc. Oczom wszystkich ukazała się podłużna blizna na torsie, teraz pulsująca jasnym światłem. W końcu szew nie wytrzymał i jakaś siła rozdarła pierś inkwizytora od środka, wzbudzając fontannę krwi. Alpharius wyciągnął doń rękę, a Serce Lorgana, wszyte tygodnie temu obok serca Reinera, podążyło do swego prawowitego właściciela. Namaszczony patrzył w artefakt jak urzeczony.
- Doskonale- rzekł, oglądając kamień w ręku- Muszę was teraz opuścić. Macie moje podziękowania, bowiem nie dał bym rady tego wszystkiego dokonać bez was wszystkich. Nagrodę jednak otrzymacie… później. Do tego czasu…. Hahahahaha!- Pierwszy Akolita zniknął w portalu, a jego śmiech niósł się po arenie długim echem.
[Kolejny etap za nami! Wchodzimy w finisz! Wesoła kompania i przyjaciele wrócili i chcą dogrywki. Pora na finalną bitwę pomiędzy stronnictwami, która trwać będzie do końca półfinałów. Cytadela to strefa wojny! Nikt nie jest bezpieczny!
Tylko nie ruszać Alphariusa, jego zatrzymałem na koniec
]
[Ach, byłbym zapomniał… relikwia i tytuł najbrzydszego sukinkota wędruje do Magnusa! Może on zachować odłamki topora Ragnaxa, lub wymienić je na coś innego, mniej heretyckiego
Wtedy odłamki zabieram ja.]
Menthus z Caledoru, smoczy mag vs Galreth „Ostatni Szept”, zabójca z Naggaroth
[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=wZ50mn3Kc-I ]
Gdy Menthus wyszedł na arenę, było zupełnie ciemno, nie oznaczało to jednak późnej pory. Słońce nie pokazywało się już od wielu dni, zasnute gęstą warstwą czarnych chmur. Z ich ciężkiej pokrywy padały białe płatki śniegu. Asur spojrzał w górę, przyglądając się ich lotowi. Pomyślał o swej ojczyźnie, Caledorze, zimą. Musiało być tam teraz tak pięknie…
Nie dane mu jest teraz to ujrzeć. Poprzysiągł lordowi Teclisowi, że nie dopuści, by kolejna turniej wymknął się poza kontrolę. Ostatni mógł okazać się zgubny w skutkach i tylko dzięki ogromnemu szczęściu nie doszło do kataklizmu czy wielkiej wojny z mieszkańcami Lustrii. Teraz jednak znacznie większe zagrożenie wisiało na horyzoncie, wisząc nad światem niczym miecz Damoklesa. Widmo Chaosu rzucało cień na Ulthuan, a on stał tutaj, po środku kolosseum, by temu zapobiec.
Przez myśl mu przeszło pytanie- dlaczego nie wezwał oddziału uderzeniowego, by spalić to miejsce do gołej ziemi, dusząc to gniazdo żmij w zarodku, lub czemu nie pomógł Imperialnym przejąć i oczyścić Cytadeli. Pytania te miały pozostać bez odpowiedzi. Przynajmniej na razie. Menthus bowiem nie zwykł łączyć obowiązku z przyjemnościami, lecz teraz ku jego szczerej uciesze, nie miał innego wyjścia.
Naprzeciw niemu stał Druchii, przedstawiciel zdradzieckiego stronnictwa, wierny poddany uzurpatora i tyrana, który poprzysiągł sobie wymazać prawowitych mieszkańców Pięknej Wyspy i jej władców z kart historii. To była zaledwie jedna wina Galretha, a miał ich więcej. Był zabójcą, wychowankiem świątyni Khaina, którego Druchii czczą w wypaczonym aspekcie, mordercą i kłamcą, który zabiłby w okrutny sposób własne dzieci, by przypodobać się swym panom, gdyby tylko zabójcy mogli zakładać rodziny.
Prócz grzechów natury politycznej i egzystencjalnej, dochodził inny aspekt, nie mniej ważny, być może kluczowy, jeśli chodzi o ich stosunki. Zabójca najpierw w podstępny sposób uwiódł jego uczennicę, a gdy ta nie dała się zhańbić, zabił jej ukochanego i porzucił ją, zadowalając się ludzką czarodziejką.
To były jedynie główne powody, dla których Galreth musiał zginąć. Inne, choć istotne, schodziły na dalszy plan. Stał teraz, naprzeciw niego, w czarnym stroju bojowym, z maską na twarzy i kapturem zarzuconym na głowę. Czarny niczym noc płaszcz powiewał na ledwo wyczuwalnym wietrze.

Dziś wreszcie zakończy jego marną egzystencję. Koncentrując moc, czekał na gong. Widział, jak tamten jest cały spięty, jakby gotował się do skoku. Pozostała jeszcze chwila…
Na sygnał Galreth zerwał się z miejsca w szaleńczym biegu, zaś Menthus uwolnił płomień. Ognisty pocisk poszybował w kierunku Druchii z nieziemską prędkością, lecz w popisie nadludzkiej sprawności zabójca podskoczył, zataczając salto w powietrzu i unikając płomiennego grotu, po czym miękko wylądował na nogach i podjął bieg. Menthus cisnął weń kolejny pocisk, lecz z podobnym skutkiem. Tak jak się spodziewał, Galreth zaprezentował formę czwartą Ataru, która charakteryzowała się wykorzystaniem akrobatycznych ruchów, co jednak szybko wyczerpywało siły walczącego i pozbawiało go stabilnej pozycji. Asur szybko dostosował w głowie plan walki. Forma piąta Shien, ulubiona technika mistrzów miecza z Hoeth, nie wchodziła w grę. Charakteryzowała się nielicznymi, silnymi ciosami, co przeciw ruchliwemu przeciwnikowi nie sprawdzało się najlepiej. Ponadto musiałby trzymać miecz oburącz, co nie pozwalałoby mu skutecznie rzucać czarów. Forma trzecia Soresu wydawała się odpowiednia, gdyż jej defensywa pozwalała walczącemu toczyć niezwykle długie pojedynki bez zmęczenia. Choć jej zdolności ofensywne były znikome, to walcząc ze stylem Ataru, mógł szybko zmęczyć przeciwnika, po czym zakończyć jego życie ostrzem, lub magią.
Cała ta analiza trwałą zaledwie moment, podczas których Galreth zdołał wykonać ledwie kilka kroków, pomimo swej magicznej obręczy. Menthus dobył miecza. Na jego rozkaz ostrze zapłonęło żywym ogniem. Ostatni wraz z Szeptem cicho wysunęły się z pochew. Szczęknął oręż.
Galreth zaatakował gwałtownie, z wypadu do przodu, tnąc ukośnie z dwóch stron. Smoczy mag odbił pierwszy cios, i schodząc na bok, odbił drugi, wolniejszy, jako, że zadany dłuższym ostrzem. Nie kontrował, zachęcając przeciwnika do kolejnego ataku. Zabójca zaatakował ponownie, kręcąc młynki swymi mieczami, usiłując zmylić swego oponenta, lecz Asur nie dał się zwieść, o czym świadczyły brzdęki zderzających się w powietrzu mieczy. Galreth zaatakował po raz trzeci i po raz trzeci zatrzymał go blok Menthusa, który tym razem odpowiedział nieznaczną raną w udo. Druchii syknął ze złości, czując na sobie kpiące spojrzenie przeciwnika. Chwilę krążyli wokół siebie, wpatrując w oczy, szukając oznak słabości. Wtem zabójca wystrzelił do przodu, atakując nisko pchnięciem. Menthus zbił na bok Ostatniego, po czym uderzył wiązką iskier, starając oślepić na chwilę oponenta. Galreth cofnął się odruchowo, zasłaniając oczy, co smoczy mag wykorzystał, robiąc krótki wypad do przodu. Kieł przeorał ramię zabójcy, który tylko dzięki nadzwyczajnemu refleksowi wciąż je zachował. Ku zaskoczeniu Asura, od razu odpowiedział cięciem w bok, celując w wiązania napierśnika. Chabrowy materiał szaty Menthusa pociemniał pod zbroją. Galreth cofnął się pół kroku, szykując do kolejnego ataku. Claedorczyk cisnął weń ognistym grotem, lecz ten uskoczył.
Smoczy mag był niemile zaskoczony. Jego przeciwnik, choć unikał czarów w sposób typowy dla Ataru, to jednak były to tylko nikłe elementy jego stylu, którego Menthus nie znał. Żaden zabójca dotychczas przezeń spotkany nie walczył w taki sposób. Asur postanowił więc zmienić styl na formę drugą- Makashi, opierającą się na rozpracowaniu obrony przeciwnika precyzyjnymi i finezyjnymi ciosami. Przez wielu styl ten uznawany był za najelegantszy ze wszystkich, powstały w dawnych, bardziej cywilizowanych czasach.
Zaatakował ukośnym cięciem o niewielkim zakresie ruchu, szybkim niczym uderzenie kobry. Galreth zmienił chwyt Szeptu na odwrotny i zbił Kieł na bok, pchając Ostatnim na wysokości twarzy Menthusa. Asur uchylił się lekko, a ostrze z Naggaroth zsunęło się po jego hełmie z okropnym zgrzytem. Zły, uderzył przeciwnika łokciem w twarz. Zabójca odskoczył oszołomiony, a Menthus posłał w niego ognisty grot. Magiczny pocisk tym razem sięgnął celu, wybuchając w styku z celem. Rozległ się krótki, gniewny okrzyk bólu, gdy Druchii poleciał do tyłu, rzucony niczym szmaciana lalka. Asur uderzył ponownie wiatrem Aqshy, korzystając z przewagi zasięgu. Zabójca tarzał się po ziemi, usiłując ugasić płomienie, lecz widząc kolejną kulę ognia odtoczył się momentalnie. Wybuch osmalił go i przypalił, lecz nie znalazł się w jego epicentrum, co uratowało mu życie.
[ http://www.youtube.com/watch?v=KjHSEzoMrSI ]
Wstał, cały dymiący i wściekły. Piętno paliło ogniem dotkliwszym niż płomienie smoczego maga, każąc mu powstać i atakować, póki z Asura nie wycieknie ostatnia kropla krwi. Zabójca łaknął przemocy. Powolnym ruchem zdjął kaptur, po czym sięgnął do broszy na szyi o odpiął palący się płaszcz, odrzucając go precz. Zerwał maskę z twarzy, ukazując poznaczoną bliznami i oparzeniami twarz.
- Dosyć masek, dosyć kłamstw i podstępów. Niech wieść niesie moje imię i mój wygląd, po tym, jak cię zabiję!- warknął Galreth. Parsknął kpiąco.
-Kolejny wściekły pies, którego trzeba uśpić. Zajmowałem się już takimi jak ty- rzucił z pogardą. Druchii uśmiechnął się lekko, sprężając do skoku.
- Wątpię- rzucił cicho, po czym ruszył do przodu z prędkością błyskawicy. Asur uderzył ognistym grotem, lecz zabójca uskoczył w bok, od razu podejmując bieg. Nie pomogły dwa kolejne pociski. Galreth był zbyt szybki.
Dopadł maga zanim zdołał wymówić zaklęcie, tnąc go jednocześnie z góry i z dołu. Menthus odbił miecz Druchi pancerną rękawicą, lecz nagle poczuł uderzenie na dole, a potem wilgoć. Gdy spojrzał, dostrzegł czerwoną plamę rosnącą na jego prawej pachwinie. Odpowiedział poziomym uderzeniem zdolnym rozpłatać klatkę piersiową na pół, lecz Galreth zanurkował pod ciosem, schodząc na prawą nogę, po czym przeniósł ciężar ciała na lewą i wbił z rozmachem Szept pod pachę smoczego maga. Menthus wrzasnął z bólu. Gdy zabójca wyrwał ostrze, trysnęła fontanna jasnej krwi, bijąca pulsacyjnie na posadzkę. Czując, że słabnie, Asur oddalił na większy dystans przeciwnika ukośnym cięciem, znacząc pierś Druchii krwawą pręgą. Choć brocząc obficie z rany, zabójca nie odczuł ciosu, pijany krwią i zabijaniem. Menthus splunął czarną posoką. Galreth stał nad nim z wyrazem satysfakcji w oczach. Krew uchodziła z ciała smoczego maga, ciemne plam wstępowały mu przed oczy. Osunął się na kolana, tracąc siły wraz z krwią. Za chwilę miało być po wszystkim. Usta jego poruszały się bezwiednie, niemal nie wydając dźwięku. Zabójca ujął go za podbródek, zrywając hełm i spojrzał w oczy.
- I co powiesz teraz… „mistrzu”?- zakpił. Menthus usiłował splunąć, lecz jedynie krew spłynęła mu po brodzie z ust. Zabójca wzniósł miecz w górę, by dokonać ostatecznego pchnięcia. Wtedy Asur skończył ostatnie słowa wypowiadanej inkantacji.
Ostrze opadło ze świstem, lecz wtedy smoczy mag uniósł dłonie, jakby chciał się nimi zasłonić, jednak zamiast przebić ich powierzchnie, zatrzymało się nagle. Błysnęło oślepiające światło, a stal miecza i ithilmar rozjaśniały niczym rozgrzane do białości. Galreth warknął zaskoczony i naparł całym swym ciężarem, usiłując przebić się przez ognistą barierę, lecz nie był w stanie. Jaśniejąca osłona huczała, gorące powietrze uderzyło w ich twarze, odczuwalne nawet na trybunach. Obaj wydali z siebie okrzyk wysiłku, długi i rozpaczliwy, zmagając się ze sobą, siła mięśni przeciw mocy magicznej, lecz to Menthus wyszedł z tego starcia zwycięsko. Bo choć bariera w końcu pękła, to tak została skonstruowana, by w końcu ulec… uwalniając swą energię w atakującego. Gwałtowna eksplozja targnęła okolicą, buchając dymem i płomieniem, zasłaniając na chwilę walczących. Widzowie wstali, usiłując dostrzec cokolwiek.
Pierwszy ukazał się ich oczom Galreth. Leżał cały osmalony i dymiący, z niewielkimi płomykami wciąż tańczącymi po jego spalonym skórzanym kaftanie. Kaszlnął, dając znak, że żyje, po czym dźwignął się ciężko na nogi, pomagając sobie Szeptem. Potem dostrzegli Mentusa.
Stał on po środku areny, w brudnym od sadzy i zaschłej krwi pancerzu, w podartej szacie, bez hełmu, lecz dumny i wyprostowany. Jego rany, które powinny wyzierać z pod rozdartego odzienia zniknęły bez śladu, a sam mag zdawał się emanować energią. Asur zgniótł pod butem pusty flakonik z malowanego szkła, z wygrawerowaną jaskółką na szyjce. Uśmiechnął się lekko.
[ http://www.youtube.com/watch?v=bjlBCAx6330 ]
Galreth spojrzał nań zgarbiony, słaniając się na nogach. Długie, zmierzwione i częściowo nadpalone włosy opadały mu na twarz. Z brudną od sadzy twarzy kontrastowały białka oczu, posyłające smoczemu magowi nienawistne spojrzenie. Zabójca splunął krwią i odrzucił Ostatniego, z którego została tylko rękojeść i przełożył Szept do prawej ręki. Lewą rozpiął swą zniszczoną skórzaną kurtę, i zdjął ją, odrzucając precz. Nagi tors pokryty starymi bliznami i świeżymi oparzeniami pokryty był zakrzepłą krwią.
Ruszyli na siebie jednocześnie, najpierw powoli, przyspieszając stopniowo. Kroki stawały się coraz szybsze, a z ich gardeł wydobył się cichy pomruk, który rósł z każdym postawieniem stopy ku znienawidzonemu wrogowi. Pomruk przerodził się w warkot, a potem w krzyk, dygoczący od furii ryk głodnego krwi wojownika niosący się echem po marmurze i spiżu.
[ http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 8#p1236758 ]
Dopadli do siebie w połowie drogi, a szczęk stali zlał się z echem ich okrzyków. Niczym Khaine i Eldanesh za zamierzchłych czasów, Galreth i Menthus skoczyli sobie do gardeł. Kieł ześlizgnął się po ostrzu Szpetu, gdy smoczy mag zaatakował pierwszy, korzystając z przewagi zasięgu swej broni, a wtedy Galreth zawirował w piruecie, sięgając luki w ithilmarowej zbroi. Trysnęła krew, lecz w tej chwili nikt się tym nie przejął. Asur uderzył z góry, lecz zabójca odchylił się w bok, miecz minął jego głowę o milimetry. Kieł przeorał włosy Druchii, ścinając ich pasma, razem z fragmentem jedynego już ucha elfa, ucinając jego szpiczaste zakończenie. Galreth w odpowiedzi dźgnął przeciwnika w podbrzusze, po czym od razu wyszarpnął broń i zagłębił go w jego lewym łokciu, przekręcając Szept w ranie. Odskoczył momentalnie widząc kontrę, jednak miecz wciąż rozorał mu twarz, zalewając go kolejną falą krwi. Ból jednak był pojęciem równie abstrakcyjnym, co zmęczenie… czy miłosierdzie.
- Twoja technika…- nie wytrzymał Menthus, wspierając się na mieczu- Co to za…
- To zmodyfikowana forma siódma- odparł Galreth- Stworzyłem ten styl, by współgrał z moimi nowymi… możliwościami. Wykorzystuje gniew i nienawiść walczącego i skierowuje je precyzyjnie przeciw wrogowi.
- Ty… ty stworzyłeś styl?- wyszeptał Asur.
- Tak. Zwie się Vaspaad. Coś, co twój ograniczony umysł nie jest w stanie pojąć. Widzisz świat w czarno- białych barwach- rzucił zabójca, po czym doskoczył do niego. Wyszarpnął Szpet z ramienia Manthusa i ciął nim w oko maga. Asur wrzasnął, przyciskając dłoń do twarzy. Następnie Druchii wbił ostrze w kolano przeciwnika i szarpnął nim. Ból zmusił smoczego maga do uległości. Asur padł jak długi. Walczyli jak niegdyś Khaine z Eldaneshem. Dziś to Galreth okazał się krwaworękim.
- Brzydzisz mnie bardziej, niż ktokolwiek w tej cytadeli, bardziej niż Alpharius- warknął mu w twarz Druchii, złapawszy oburącz za głowę- Słyszysz! Bardziej, niż ktokolwiek inny!
[ http://www.youtube.com/watch?v=RptxDZSFJw4 ]
Galreth uderzał czerepem Menthusa o posadzkę raz po raz, z każdym ciosem powiększając kałużę krwi. Nie przestawał, nawet, gdy rozległ się nieprzyjemny trzask kości, nawet wtedy, gdy głowa nie poosiadawszy kompletnej puszki rozleciała mu się w rękach. Z amoku wyrwał go dopiero krzyk kobiety. Puścił resztki głowy Menthusa i spojrzał w górę.
- To… niemożliwe!- szepnął. Krew kapała mu z rąk, pokrywała całe jego ciało. Krew jej mistrza…
- Wy… wy krwiożerczy, bezmyślni barbarzyńcy! Jak śmieliście… i ty…!-krzyknęła zrozpaczona Iskra, zalewając się łzami.
Szpet wysunął się z ręki Galretha. W oddali słychać było głośne przekleństwo. Potem odezwał się inny głos. Był to wojenny okrzyk kilkunasty norsmeńskich gardeł.
Mutanci, którzy dotychczas pozostawiali nieruchomo, jakby w uśpieniu, ożyli nagle, skierowując się na nadchodzącego wroga. Zwarli się z łoskotem, lecz napędzani żądzą zemsty Norsmeni byli nie do zatrzymania. Zwłaszcza, że nadchodziła pomoc.
Drugni, Magnus i Reiner ruszyli na pomoc, wciąż będąc zaskoczonym ich cudownego ocalenia. Uderzyli szybko i brutalnie, by nie tracić sił na tą grupę mutantów. Czekał ich jeszcze cały zamek przeciwników.
Co dziwne, Alpharius przyglądał się bezczynnie tej rzezi. Gdy z tłumu walczących wyłonił się Bjarn, Namaszczony przemówił.
- Długo wyglądałem pana powrotu panie Ingvarsson- rzekł grzecznie- Ach jest również pan Thorgarsson!
Kharlot stanął u boku druha z zakrwawionym toporem. Po drugiej jego stronie znalazł się Aszkael.
- Przyszliśmy po twój zasuszony czerep!- warknął Kruszący Czaszki. Pierwszy Akolita nie przrejął się tymi słowami.
- Przybyliście dokładnie na ostatni akt. Ofiara została zgromadzona i złożona. Czas zebrać żniwa- spojrzał na Aszkaela- Pan również mógł być tego częścią, gdyby nie zmiana stronnictw.
- Bogowie nigdy nie byli po twojej stronie- rzucił basowo wybraniec, wznosząc miecz- ja też więc nie będę!
- Szkoda. Jednak jeśli nie chcesz być moim czempionem, będziesz moim pionkiem!
- Stój!- krzyknął Magnus- Nadal nie wiemy gdzie ten heretyk ukrył Serce Lorgana!
Alpharius uśmiechnął się.
- Dlaczego im pan nie powie, panie Eisenwald?
Wszystkie oczy spojrzały na poparzonego łowcę, oczekując odpowiedzi. Reiner zmieszał się.
- Nie mam pojęcia gdzie….ghkghgh- zaczął, lecz urwał. Z jego gardła nie mógł wydobyć się żaden artykułowany dźwięk, jedynie charkot. Łowca sprawiał wrażenie, jakby się dusił. Szarpnął za płaszcz, urywając guziki, po czym rozdarł koszulę, jakby miałoby coś mu w tym pomóc. Oczom wszystkich ukazała się podłużna blizna na torsie, teraz pulsująca jasnym światłem. W końcu szew nie wytrzymał i jakaś siła rozdarła pierś inkwizytora od środka, wzbudzając fontannę krwi. Alpharius wyciągnął doń rękę, a Serce Lorgana, wszyte tygodnie temu obok serca Reinera, podążyło do swego prawowitego właściciela. Namaszczony patrzył w artefakt jak urzeczony.
- Doskonale- rzekł, oglądając kamień w ręku- Muszę was teraz opuścić. Macie moje podziękowania, bowiem nie dał bym rady tego wszystkiego dokonać bez was wszystkich. Nagrodę jednak otrzymacie… później. Do tego czasu…. Hahahahaha!- Pierwszy Akolita zniknął w portalu, a jego śmiech niósł się po arenie długim echem.
[Kolejny etap za nami! Wchodzimy w finisz! Wesoła kompania i przyjaciele wrócili i chcą dogrywki. Pora na finalną bitwę pomiędzy stronnictwami, która trwać będzie do końca półfinałów. Cytadela to strefa wojny! Nikt nie jest bezpieczny!
Tylko nie ruszać Alphariusa, jego zatrzymałem na koniec

[Ach, byłbym zapomniał… relikwia i tytuł najbrzydszego sukinkota wędruje do Magnusa! Może on zachować odłamki topora Ragnaxa, lub wymienić je na coś innego, mniej heretyckiego

Ostatnio zmieniony 26 maja 2014, o 18:26 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Walka trzyma poziom, najwyższy. (od trzech aren wstecz, które zdołałem ogarnąć
) Ale cholera, znów mój faworyt przegrał
.]
Nasz podróż nie trwała dłużej niż można się było tego spodziewać, lecz w końcu zostaliśmy uwolnieni. Nie tak jak jednak przewidywaliśmy. Zarówno ja, jak i wszyscy oficerowie byliśmy niemal pewni, iż uda nam się wrócić do świata "żywych" przed zakończeniem walk, a sądząc po ilości zawodników przy życiu i wykrwawiającym się Menthus'ie, kolejny etap jest za nami.
-Ten bieg przez fortece...- zaczął Mały.- Śmierć naszych w tych pierdolonych korytarzach. To wszystko na marne?- zapłakał i dobył broni widząc norsmenów biegnących na mutantów. Te obrzydliwe bestie również były ochoczo nastawione do starcia. Widocznie długo trzymano ich w rydzach. Jest jedna znacząca różnica. Tu minęły dni, maksymalnie tygodnie. A każdy z nas miał wrażenie, że pozostawiliśmy za sobą wieki. Żądza krwi wojowników z północy, była czymś co do dziś dzień budzi we mnie jakąś gorycz.
Nim Mały ruszył w stronę krewniaków Bjarna, Riees mocno złapał go za ramię i przyciągnął na siebie.
-Jak widzisz oblężenie się skończyło.- wykrzykiwał, chciał by każdy z Braci usłyszał jego słowa.- Nasz umowa względem Wydartego Śmierci dobiegła końca.- wyciągnął swój miecz i zmierzył wszystkich wzrokiem.Staliśmy w półkolu.- Teraz walczymy dla niej.- wskazał na Anne, a wszyscy nieco się uspokoili. Łatwiej jest żyć gdy ma się jakiś określony cel. Skupiliśmy się w kręgu wokół naszej Siostrze.
-Dobra Kapitanie.- odezwałem się.- Jakie wytyczne?
-Proste.- odpowiedział za niego Oblech.- Nie dopuścić do Anny, żadnej pokraki.
-Tak jest.- resztka Braci z Kompani Szarej Wilczycy odpowiedziała chórem, Anna nie miała siły by walczyć, leżała na piaskach areny cicho płacząc, zasłonięta przez dwa wilkory, które potwornie zawyły oddając cześć poległemu Asurowi.
Winchester wciąż był nieprzytomny, ale kilku jego uczniów momentalnie otworzyło ogień do najbliżej znajdujących się mutantów. Te bez jakiejkolwiek reakcji, wolnym krokiem zmierzały w naszą stronę. Rozluźniliśmy szyk, w ten sposób lepsi żołnierze mieli więcej miejsca do popisu. Było ich trzech, nas zaledwie dwudziestu dwóch. Tylu naszych już poległo. Nie mogliśmy pozwolić sobie na większe straty. Nie teraz, gdy niedługo to wszystko miało się skończyć.
-Skąpiec?- Vice Kaptian spojrzał na mnie z ukosa, jego szable już skąpane było w płomieniach.
-Ta?- chwyciłem za młot, który dosłownie przed momentem wyrwałem z rąk Leworękiego. Ten nie protestował, sam ledwo mógł go udźwignąć. Bardziej używał go jako straszaka niźli oręża do walki.
-My bierzemy tego po prawej.- nie odrywał wzroku od przeciwnika.- Mały, Kapitan, oraz Leworęki, tego po środku.
-Co z ostatnim?- zapytałem głupkowato, Zmierzch kroczył dumnie tuż obok Rzeźnika i Henryka.
-Masz odpowiedź.- uśmiechnął się.- Oni będą mieć najmniej roboty.
-Skupiamy na sobie ich uwagę.- dodał Kapitan.- Odciągamy ich od Anny i reszty chłopców. Bracia zajmą się bezpośrednią ochroną Anny.
-Biorąc pod uwagę, że Podmuch jest z nimi to nie będą mieć większych problemów.- dźwięczny głos Zmierzcha obił się w naszych głowach. Ruszyliśmy.
Jako pierwsi dopadliśmy naszego przeciwnika. Tak jak było to w przypadku naszych treningów, czy walki podczas oblężenia, to Oblech skupił na sobie jego uwagę. Z niesamowitą szybkością i precyzją ciął potwora po najważniejszych partiach mięśni. Miał zamiar uniemożliwić mu ruch. Jego ciało goiło się trochę wolniej przez płomienie, dając mi czas na wypełnienie mojej części roboty. Obiegłem "to coś" wokół i gdy znalazłem się za jego plecami z rozmachem uderzyłem w bok jego kolana. Ku mojemu zaskoczeniu potwór zwalił się na ziemie. Mało tego, bez jednej nogi... Oblech wydawał się być jeszcze bardziej zaskoczony.
-Nie za łatwo nam to idzie?- zapytałem, lecz nim mój towarzysz zdołał odpowiedzieć potężna pięść potwora ruszyła w moim kierunku. Tylko dzięki instynktowi udało mi się jej uniknąć i Oblechowi, gdyż jak się okazało druga łapa mutanta również leciała w moim kierunku i zapewne dodarła by do celu, gdyby nie natychmiastowa interwencja Vice, który odciął ją.
-Spójrz.- potwór wił się jak oszalały, a gdy tylko jego ciało miało dostęp do odciętych kończyn, te natychmiast się w nie wrastały. Bez względu na to, czy był to jego łeb, czy środek tłustego brzucha.
-Co do chuja?!- krzyknąłem.- Tego się kurwa nie da zabić!
-Wszystko można zabić.- odpowiedział mi i wskoczył na bestie zatapiając w niej oba Kły. W oka mgnieniu na ciele mutanta zaczynały pojawiać się pęcherzyki powietrza, charakterystyczne przy poparzeniach. Wkrótce zacząłem czuć swąd palonego ciała.
-Jak ty to...- spojrzałem na Oblecha, którego oczy płonęły, podobnie jak reszta ciała. Ogień wydostawał się z każdej szpary pod jego zbroi nie czyniąc na niej uszkodzeń. Wkrótce, jego skóra zamieniła się w coś przypominającego Vahanian, lecz nie czuć było od niego tej potęgi.
-Każdy z nas od kiedy zostaliśmy naznaczeni tym się stał.- mówił spokojnie, wlewając w coraz wolniej miotającego się potwora kolejne fale płomieni.- Jesteśmy Wybrańcami Kosstuha, dlatego Czterej przestali się nami interesować. Po prostu skup się i to w sobie znajdź.- wykrzywi się w grymasie bólu, kiedy to ziemia wokół nas zaczęła drżeć. Wkrótce na piaszczystym podłożu zaczęły rysować się jakieś płonące znaki. Zatoczyły krąg, a gdy ten się dopełnił gejzer ognia wystrzelił w niebo. A ja znajdywałem się w jego zasięgu...


Nasz podróż nie trwała dłużej niż można się było tego spodziewać, lecz w końcu zostaliśmy uwolnieni. Nie tak jak jednak przewidywaliśmy. Zarówno ja, jak i wszyscy oficerowie byliśmy niemal pewni, iż uda nam się wrócić do świata "żywych" przed zakończeniem walk, a sądząc po ilości zawodników przy życiu i wykrwawiającym się Menthus'ie, kolejny etap jest za nami.
-Ten bieg przez fortece...- zaczął Mały.- Śmierć naszych w tych pierdolonych korytarzach. To wszystko na marne?- zapłakał i dobył broni widząc norsmenów biegnących na mutantów. Te obrzydliwe bestie również były ochoczo nastawione do starcia. Widocznie długo trzymano ich w rydzach. Jest jedna znacząca różnica. Tu minęły dni, maksymalnie tygodnie. A każdy z nas miał wrażenie, że pozostawiliśmy za sobą wieki. Żądza krwi wojowników z północy, była czymś co do dziś dzień budzi we mnie jakąś gorycz.
Nim Mały ruszył w stronę krewniaków Bjarna, Riees mocno złapał go za ramię i przyciągnął na siebie.
-Jak widzisz oblężenie się skończyło.- wykrzykiwał, chciał by każdy z Braci usłyszał jego słowa.- Nasz umowa względem Wydartego Śmierci dobiegła końca.- wyciągnął swój miecz i zmierzył wszystkich wzrokiem.Staliśmy w półkolu.- Teraz walczymy dla niej.- wskazał na Anne, a wszyscy nieco się uspokoili. Łatwiej jest żyć gdy ma się jakiś określony cel. Skupiliśmy się w kręgu wokół naszej Siostrze.
-Dobra Kapitanie.- odezwałem się.- Jakie wytyczne?
-Proste.- odpowiedział za niego Oblech.- Nie dopuścić do Anny, żadnej pokraki.
-Tak jest.- resztka Braci z Kompani Szarej Wilczycy odpowiedziała chórem, Anna nie miała siły by walczyć, leżała na piaskach areny cicho płacząc, zasłonięta przez dwa wilkory, które potwornie zawyły oddając cześć poległemu Asurowi.
Winchester wciąż był nieprzytomny, ale kilku jego uczniów momentalnie otworzyło ogień do najbliżej znajdujących się mutantów. Te bez jakiejkolwiek reakcji, wolnym krokiem zmierzały w naszą stronę. Rozluźniliśmy szyk, w ten sposób lepsi żołnierze mieli więcej miejsca do popisu. Było ich trzech, nas zaledwie dwudziestu dwóch. Tylu naszych już poległo. Nie mogliśmy pozwolić sobie na większe straty. Nie teraz, gdy niedługo to wszystko miało się skończyć.
-Skąpiec?- Vice Kaptian spojrzał na mnie z ukosa, jego szable już skąpane było w płomieniach.
-Ta?- chwyciłem za młot, który dosłownie przed momentem wyrwałem z rąk Leworękiego. Ten nie protestował, sam ledwo mógł go udźwignąć. Bardziej używał go jako straszaka niźli oręża do walki.
-My bierzemy tego po prawej.- nie odrywał wzroku od przeciwnika.- Mały, Kapitan, oraz Leworęki, tego po środku.
-Co z ostatnim?- zapytałem głupkowato, Zmierzch kroczył dumnie tuż obok Rzeźnika i Henryka.
-Masz odpowiedź.- uśmiechnął się.- Oni będą mieć najmniej roboty.
-Skupiamy na sobie ich uwagę.- dodał Kapitan.- Odciągamy ich od Anny i reszty chłopców. Bracia zajmą się bezpośrednią ochroną Anny.
-Biorąc pod uwagę, że Podmuch jest z nimi to nie będą mieć większych problemów.- dźwięczny głos Zmierzcha obił się w naszych głowach. Ruszyliśmy.
Jako pierwsi dopadliśmy naszego przeciwnika. Tak jak było to w przypadku naszych treningów, czy walki podczas oblężenia, to Oblech skupił na sobie jego uwagę. Z niesamowitą szybkością i precyzją ciął potwora po najważniejszych partiach mięśni. Miał zamiar uniemożliwić mu ruch. Jego ciało goiło się trochę wolniej przez płomienie, dając mi czas na wypełnienie mojej części roboty. Obiegłem "to coś" wokół i gdy znalazłem się za jego plecami z rozmachem uderzyłem w bok jego kolana. Ku mojemu zaskoczeniu potwór zwalił się na ziemie. Mało tego, bez jednej nogi... Oblech wydawał się być jeszcze bardziej zaskoczony.
-Nie za łatwo nam to idzie?- zapytałem, lecz nim mój towarzysz zdołał odpowiedzieć potężna pięść potwora ruszyła w moim kierunku. Tylko dzięki instynktowi udało mi się jej uniknąć i Oblechowi, gdyż jak się okazało druga łapa mutanta również leciała w moim kierunku i zapewne dodarła by do celu, gdyby nie natychmiastowa interwencja Vice, który odciął ją.
-Spójrz.- potwór wił się jak oszalały, a gdy tylko jego ciało miało dostęp do odciętych kończyn, te natychmiast się w nie wrastały. Bez względu na to, czy był to jego łeb, czy środek tłustego brzucha.
-Co do chuja?!- krzyknąłem.- Tego się kurwa nie da zabić!
-Wszystko można zabić.- odpowiedział mi i wskoczył na bestie zatapiając w niej oba Kły. W oka mgnieniu na ciele mutanta zaczynały pojawiać się pęcherzyki powietrza, charakterystyczne przy poparzeniach. Wkrótce zacząłem czuć swąd palonego ciała.
-Jak ty to...- spojrzałem na Oblecha, którego oczy płonęły, podobnie jak reszta ciała. Ogień wydostawał się z każdej szpary pod jego zbroi nie czyniąc na niej uszkodzeń. Wkrótce, jego skóra zamieniła się w coś przypominającego Vahanian, lecz nie czuć było od niego tej potęgi.
-Każdy z nas od kiedy zostaliśmy naznaczeni tym się stał.- mówił spokojnie, wlewając w coraz wolniej miotającego się potwora kolejne fale płomieni.- Jesteśmy Wybrańcami Kosstuha, dlatego Czterej przestali się nami interesować. Po prostu skup się i to w sobie znajdź.- wykrzywi się w grymasie bólu, kiedy to ziemia wokół nas zaczęła drżeć. Wkrótce na piaszczystym podłożu zaczęły rysować się jakieś płonące znaki. Zatoczyły krąg, a gdy ten się dopełnił gejzer ognia wystrzelił w niebo. A ja znajdywałem się w jego zasięgu...
Ostatnio zmieniony 26 maja 2014, o 19:06 przez Vahanian, łącznie zmieniany 1 raz.
Drugni siedział rozwalony na trybunach, od czasu do czasu ostentacyjnie ziewając. Walka długouchów nudziła go niewymiernie. Galreth i Menthus skakali wokół siebie niczym żmije i cięli się tymi swoimi fikuśnymi mieczykami. Na początku pojedynku ten popis szermierki był nawet ciekawy, ale po kilku minutach intensywnej siekaniny ostrza obu elfów zlały się w dwie rozmyte smugi i jeno dźwięk zderzającego się metalu świadczył o tym, że rozgrywała się tu bitwa na śmierć i życie.
Reszta widowni na trybunach również nie przejawiała większego entuzjazmu. Głównie dlatego, że ową "resztę" stanowili Magnus z Reinerem oraz Alpharius ze świtą mutantów. Drugni spojrzał na Żelaznego Inkwizytora i zamyślił się. Wcześniej uważał Magnusa za niegroźnego (w skali Zabójców Trolli, rzecz jasna) fanatyka, który od czasu do czasu rzucił jakimś ciężkim tekstem ze świętej księgi Sigmara i odstrzelił paru słabowitych kultystów. Jego pierwsza walka na Arenie ze Skrenqiem również o niczym nie świadczyła, wszak żaden porządny krasnolud nie uznałby plugawego skavena za jakiekolwiek wyzwanie. Dopiero sposób, w jaki wykończył bliźniaków, dał Zabójcy do myślenia. Norsmenów było dwóch, każdy większy i silniejszy od Inkwizytora, a ten mimo wszytko pogromił ich z niezwykłą mocą. Najwyraźniej żarliwa wiara połączona z najnowszą imperialna technologią jest w stanie działać cuda. Trzeba będzie o tym pamiętać w przypadku ewentualnego starcia na Arenie.
Oprócz Magnusa został jeszcze Aszkael, którego z jakiejś przyczyny nie było u boku Alphariusa. O także jest jednym z tych wierzących typów, polegającym na wsparciu swoich Mrocznych Bogów. W dodatku ma cholernie mocny pancerz, co było jedną z przyczyn efektownego zgonu Saito. Drugą był fakt, że Ronin walczył piekielnie ostrą brzytwą, która raczej kiepsko spisywała się w przypadku zbroi grubej niczym burta okrętowa. Na całe szczęście gromrilowy topór Drugniego świetnie radził sobie z takimi konserwami. Rycerzyki w płytowych zbrojach, czarni orkowie w grubych, pozbijanych byle jak blachach oraz wojownicy Północy w pancerzach Chaosu podobni Aszkaelowi - krasnolud zawsze wychodził obronną ręką ze starcia z wszystkimi tymi grupami ciężkozbrojnych. Cholera, nawet czołg parowy z Middenheim nie mógł oprzeć się potędze jego stali !
Gdy Drugni rozmyślał tak sobie o potyczkach z pancernymi przeciwnikami, pojedynek na Arenie dobiegał końca. Garleth chwycił rannego Menthusa za głowę i z iście demoniczną furia rozwalił ją o podłogę. Kawałki mózgu Smoczego Maga wymieszane z kawałkami czaszki i kępkami jego złotych włosów tworzyły zaiste makabryczną mieszankę na zakrwawionej posadzce Areny.
- Jednego długoucha mniej ! - Zabójca splunął z pogardą i już szykował się do wyjścia, gdy nagle wydarzyła się coś cokolwiek nieoczekiwanego.
Kilka uderzeń serca po śmierci Menthusa na Arenę wpadła banda rozwrzeszczanych norsmenów pod wodzą Bjarna. Drugni gwałtownie zerwał się z miejsca i rozdziawił gębę w wyrazie nieskończonego zdziwienia. Po chwili dostrzegł także Iskrę, Kharlota, kompanię Vahaniana i wszystkich innych nie-zawodników uwięzionych prze Alphariusa w innym wymiarze. Krasnolud był pewien, że po tym, co razem z Magnusem odwalili w zamkowej kuchni, Pierwszy Akolita nigdy ich nie uwolni.
Jak łatwo było się domyślić, bardzo szybko doszło do rękoczynów między nowo przybyłymi a mutantami. Drugni, dobywając topora, szybko podjął decyzję o swym udziale w drugim już obaleniu Alphariusa. Wprawdzie Zabójcy nie robiło różnicy, pod kim miałby wygrać lub zginąć na Arenie, ale pod rządami norsmenów żyło się po prostu lepiej - gorzały nie brakowało a Turo robił genialne żarcie.
- ŚMIEEEERĆ ! - Ryknął, po czym wpadł w szeregi plugawych mutantów. Gdzieś z boku usłyszał charakterystyczny syk odpalanego miotacza ognia Magnusa, po czym powietrze rozdarł potężny ryk wściekłego Smauga.
Mutanci byli bez szans.
[Naprawdę świetna walka ! Ciekawe, na kogo teraz trafi Drugni
]
Reszta widowni na trybunach również nie przejawiała większego entuzjazmu. Głównie dlatego, że ową "resztę" stanowili Magnus z Reinerem oraz Alpharius ze świtą mutantów. Drugni spojrzał na Żelaznego Inkwizytora i zamyślił się. Wcześniej uważał Magnusa za niegroźnego (w skali Zabójców Trolli, rzecz jasna) fanatyka, który od czasu do czasu rzucił jakimś ciężkim tekstem ze świętej księgi Sigmara i odstrzelił paru słabowitych kultystów. Jego pierwsza walka na Arenie ze Skrenqiem również o niczym nie świadczyła, wszak żaden porządny krasnolud nie uznałby plugawego skavena za jakiekolwiek wyzwanie. Dopiero sposób, w jaki wykończył bliźniaków, dał Zabójcy do myślenia. Norsmenów było dwóch, każdy większy i silniejszy od Inkwizytora, a ten mimo wszytko pogromił ich z niezwykłą mocą. Najwyraźniej żarliwa wiara połączona z najnowszą imperialna technologią jest w stanie działać cuda. Trzeba będzie o tym pamiętać w przypadku ewentualnego starcia na Arenie.
Oprócz Magnusa został jeszcze Aszkael, którego z jakiejś przyczyny nie było u boku Alphariusa. O także jest jednym z tych wierzących typów, polegającym na wsparciu swoich Mrocznych Bogów. W dodatku ma cholernie mocny pancerz, co było jedną z przyczyn efektownego zgonu Saito. Drugą był fakt, że Ronin walczył piekielnie ostrą brzytwą, która raczej kiepsko spisywała się w przypadku zbroi grubej niczym burta okrętowa. Na całe szczęście gromrilowy topór Drugniego świetnie radził sobie z takimi konserwami. Rycerzyki w płytowych zbrojach, czarni orkowie w grubych, pozbijanych byle jak blachach oraz wojownicy Północy w pancerzach Chaosu podobni Aszkaelowi - krasnolud zawsze wychodził obronną ręką ze starcia z wszystkimi tymi grupami ciężkozbrojnych. Cholera, nawet czołg parowy z Middenheim nie mógł oprzeć się potędze jego stali !
Gdy Drugni rozmyślał tak sobie o potyczkach z pancernymi przeciwnikami, pojedynek na Arenie dobiegał końca. Garleth chwycił rannego Menthusa za głowę i z iście demoniczną furia rozwalił ją o podłogę. Kawałki mózgu Smoczego Maga wymieszane z kawałkami czaszki i kępkami jego złotych włosów tworzyły zaiste makabryczną mieszankę na zakrwawionej posadzce Areny.
- Jednego długoucha mniej ! - Zabójca splunął z pogardą i już szykował się do wyjścia, gdy nagle wydarzyła się coś cokolwiek nieoczekiwanego.
Kilka uderzeń serca po śmierci Menthusa na Arenę wpadła banda rozwrzeszczanych norsmenów pod wodzą Bjarna. Drugni gwałtownie zerwał się z miejsca i rozdziawił gębę w wyrazie nieskończonego zdziwienia. Po chwili dostrzegł także Iskrę, Kharlota, kompanię Vahaniana i wszystkich innych nie-zawodników uwięzionych prze Alphariusa w innym wymiarze. Krasnolud był pewien, że po tym, co razem z Magnusem odwalili w zamkowej kuchni, Pierwszy Akolita nigdy ich nie uwolni.
Jak łatwo było się domyślić, bardzo szybko doszło do rękoczynów między nowo przybyłymi a mutantami. Drugni, dobywając topora, szybko podjął decyzję o swym udziale w drugim już obaleniu Alphariusa. Wprawdzie Zabójcy nie robiło różnicy, pod kim miałby wygrać lub zginąć na Arenie, ale pod rządami norsmenów żyło się po prostu lepiej - gorzały nie brakowało a Turo robił genialne żarcie.
- ŚMIEEEERĆ ! - Ryknął, po czym wpadł w szeregi plugawych mutantów. Gdzieś z boku usłyszał charakterystyczny syk odpalanego miotacza ognia Magnusa, po czym powietrze rozdarł potężny ryk wściekłego Smauga.
Mutanci byli bez szans.
[Naprawdę świetna walka ! Ciekawe, na kogo teraz trafi Drugni

Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Wokół niego rozpętała się typowa już dla tej Areny walka. Norsmeni ledwo uwolnili się z magicznego więzienia i już rzucili się do walki z kultystami mutantami. Trójka zawodników również dołączyła, ale Galreth wręcz przeciwnie. Już się dzisiaj nawalczył. Poza tym… Siarczyście zaklął kiedy ujął rękojeść swojego do nie dawna miecza. Służył mu prawie tysiąc lat, dostał go jak każdy asasyn, który ukończył szkolenie w świątyni Khaina. I teraz ten pieprzony mag go doszczętnie zniszczył. Została mu tylko marna krótsza wersja, która zaledwie pomagała w walce, a nie ją prowadziła. Pomimo tego, że właśnie przyozdobił kamienną posadzkę areny jego mózgiem, ledwie ugasiło to jego nienawiść. Odkąd opuścił Naggaroth, nie widział ani jednego miecza z typową dla broni Druchii krzywizną. Nawet Kheltos używał pazurów, popularnych wśród niektórych adeptów Khaina. Nie było więc szans by znalazł zamiennik, nawet przy tej całej walającej się po cytadeli broni. Przyjrzał się rękojeści. Po symbolu Pana Mordu nie było śladu, ale uchwyt przetrwał. Wbrew pozorom bardzo ważna rzecz, przy całym jego mistrzostwie w posługiwaniu się bronią, musiał niechętnie przyznać, że aż za bardzo przyzwyczaił się do „Ostatniego”. Powoli dochodził do niego ból, głównie od poparzeń. Pochodzących od plugawej magii, tylko jeszcze bardziej go zdenerwowały. Zabrał również „Szept” i poszedł do kowala. Broń zdawała się być ważniejsza nawet niż zdrowie. Nawet nie wiedział jak sobie z tym poradzi, jednocześnie unikając Julii. Właśnie zauważył, że przez cały turniej uzależnił się też od magicznego leczenia. Jakoś wcześniej nie potrzebował tego zbyt często. Idąc korytarzami napotykał kultystów biegnących na miejsce walk. Ci niektórzy bardziej narwani, próbowali go atakować, ale przy takich pojedynczych przypadkach wystarczał mu jeden krótszy miecz. Wreszcie dotarł do pracowni Zahina. Krasnolud też miał nieciekawie. Zmiany u władzy bardzo źle wpływały na jego pozycję w twierdzy. Galrethowi to nie przeszkadzało.
- Witam. Mam dla ciebie ważne i wymagające zadanie. – Zaczął bez ceregieli. Dawi był w trakcie jakiejś pracy.
- Trafiłeś pod dobry adres. Poradzę sobie ze wszystkim co mógłbyś zlecić.
Zabójca rzucił mu rękojeść. – Napraw to.
- A co tu naprawiać? Nie ma nawet kawałka ostrza. Jak to się w ogóle stało?
- Magia. – Splunęli jednocześnie.
- Dobra nie mam pytań. – Zahin zaczął oglądać zlecenie fachowym okiem. – Półtoraręczny miecz. Stary, żadnych zbędnych ozdób. Klinga też taka była?
- Nie. Ale to bez znaczenia. Ma być bez udziwnień, byle dobrej długości i odpowiednio zakrzywiona. – Tu pokazał „Szept”.
- Kojarzę. Nigdy takich nie robiłem, widziałem parę egzemplarzy. Dam radę.
- Zostawię ci jego mniejszego brata. To ważne, żeby było tak samo wykonane. Tylko znajdź mi coś na zastępstwo. Najlepiej dwa cosie.
- Znajdź sobie coś na tych półkach. – Machnął w kierunku równo ułożonego oręża w kącie. – Wynajem i zlecenie będzie trochę kosztował.
- Dam ci wszystko co mam, a jak już wygram, znajdę cię i oddam resztę.
- Normalnie nie dałbym się tak wrobić, ale liczy się każdy pieniądz.
Druchii przytaknął i podszedł do stojaka. Nie podobało mu się nic, ale wybrał najmniejsze zło. Dwa miecze odpowiadające długością poprzednim i jednocześnie w miarę porządnie wykonane. Przy wyjściu krasnolud na chwile go zatrzymał. Zmierzył wzrokiem wybrana przez niego broń i długość prawego ramienia. Dał znak, że wszystko w porządku i dorzucił drewna, żeby osiągnąć wymaganą temperaturę. Kiedy Galreth upewnił się, że nikt go nie widzi, pozwolił sobie na syk bólu. Zaczął już nawet czuć lekkie osłabienie od upływu krwi. Złapał się za ucho. „Pięknie kurwa. Pięknie” Przeszukał najbliższy magazyn, by znaleźć cokolwiek. Na bandaże nie liczył, ale może chociaż jakieś szmaty. Wziął co mógł i poszedł do swojego pokoju. Równie dobrze jak wszędzie indziej mógł tam przemyć swoje rany. Gorzej mogło być z oparzeniami. Julia pewnie miałaby jakiś balsam na te sprawy. Jak już się trochę połata, będzie musiał się tam zakraść i wziąć co potrzeba.
- Witam. Mam dla ciebie ważne i wymagające zadanie. – Zaczął bez ceregieli. Dawi był w trakcie jakiejś pracy.
- Trafiłeś pod dobry adres. Poradzę sobie ze wszystkim co mógłbyś zlecić.
Zabójca rzucił mu rękojeść. – Napraw to.
- A co tu naprawiać? Nie ma nawet kawałka ostrza. Jak to się w ogóle stało?
- Magia. – Splunęli jednocześnie.
- Dobra nie mam pytań. – Zahin zaczął oglądać zlecenie fachowym okiem. – Półtoraręczny miecz. Stary, żadnych zbędnych ozdób. Klinga też taka była?
- Nie. Ale to bez znaczenia. Ma być bez udziwnień, byle dobrej długości i odpowiednio zakrzywiona. – Tu pokazał „Szept”.
- Kojarzę. Nigdy takich nie robiłem, widziałem parę egzemplarzy. Dam radę.
- Zostawię ci jego mniejszego brata. To ważne, żeby było tak samo wykonane. Tylko znajdź mi coś na zastępstwo. Najlepiej dwa cosie.
- Znajdź sobie coś na tych półkach. – Machnął w kierunku równo ułożonego oręża w kącie. – Wynajem i zlecenie będzie trochę kosztował.
- Dam ci wszystko co mam, a jak już wygram, znajdę cię i oddam resztę.
- Normalnie nie dałbym się tak wrobić, ale liczy się każdy pieniądz.
Druchii przytaknął i podszedł do stojaka. Nie podobało mu się nic, ale wybrał najmniejsze zło. Dwa miecze odpowiadające długością poprzednim i jednocześnie w miarę porządnie wykonane. Przy wyjściu krasnolud na chwile go zatrzymał. Zmierzył wzrokiem wybrana przez niego broń i długość prawego ramienia. Dał znak, że wszystko w porządku i dorzucił drewna, żeby osiągnąć wymaganą temperaturę. Kiedy Galreth upewnił się, że nikt go nie widzi, pozwolił sobie na syk bólu. Zaczął już nawet czuć lekkie osłabienie od upływu krwi. Złapał się za ucho. „Pięknie kurwa. Pięknie” Przeszukał najbliższy magazyn, by znaleźć cokolwiek. Na bandaże nie liczył, ale może chociaż jakieś szmaty. Wziął co mógł i poszedł do swojego pokoju. Równie dobrze jak wszędzie indziej mógł tam przemyć swoje rany. Gorzej mogło być z oparzeniami. Julia pewnie miałaby jakiś balsam na te sprawy. Jak już się trochę połata, będzie musiał się tam zakraść i wziąć co potrzeba.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Wspaniała walka Byqu, muzyka zdawała się sama wpasowywać nawet w timing tekstu
duże brawka. No i zaczynamy finałowy bój o Arenę! Kto jest ze mną ? Bo pozwoliłem sobie opisać wyjście z labiryntu i parę innych spraw... ]
Bjarn stanął jak łupnięty młotem prosto w ciemię, gdy wieść o autorze zdrady która posłała ich w to przeklęte miejsce i zaburzyła porządek Areny padła z jego własnych ust. A później przeszła przez czarny wizjer hełmu.
Ingvarsson od początku myślał że to podły Alpharius przeniósł ich tu we śnie, zaś wiadomość że była to od dawna zaplanowana zdrada Aszkaela - jego dobrego kompana z dawien dawna wzburzyła w Norsmenie potężne pokłady gniewu których nie czuł odkąd tylko Kharlot pozbawił go klątwy Einherjera. Z początku nawet mimo słów wybrańca Bjarn miał zamiar skoczyć na niego z toporem i sprawdzić komu bardziej sprzyjają bogowie, jednak zapalczywość Kharlota który ubiegł przyjaciela i naskoczył na Ostrze Bogów zmusiła go do reanalizacji sytuacji.
Oglądając ostrą dysputę obu czempionów, postanowił że mimo iż Aszkael postąpił chaniebnie, wciąż pozostawał ich dawnym druhem, a druhowi jest się winnym honorową walkę w spokojnieszych warunkach. Tym bardziej że plan Kharlota mocno się skomplikował, a Tysiąckroć Przeklęty dokładnie wiedział jak stąd wyjść. Gdy do wymiany zdań włączył się Riees o koziej, białej brodzie Bjarn sam stanął pomiędzy sapiącymi wojownikami.
- Spokojnie, chłopy w końcu śmierć tutaj tfu, to żadna śmierć. - Ingvarsson rozejrzał się. Ściany nieprzyjemnie falowały, a pokrywa lodu, dobywająca się od róży niebezpiecznie trzeszczała niebywale konsternując zgromadzonych. Gdy Aszkael i Kharlot jakoś się pogodzili lub co bardziej prawdopodobne odłożyli spór na potem, Bjarn huknął ich w pancerne łopatki.
- No! Zawsze lepiej mieć w szeregu dwa zakute łby niż jeden... a teraz powinniśmy się stąd wynosić.
- Właśnie! - krzyknął Leif, gorączkowo odczyniając znaki młota. - Tchar chyba się budzi! I raczej obce mu prawa gościnności!
- Młody ma rację. - sarknął Kharlot, opierając się na Blodfarze. - Skoro wiesz jak stąd wyjść to powiedz nam.
- I to szybko jeśli łaska. - wtrącił tachający ciężką księgę Skąpiec z tyłu.
- Nie, nie powiem... - oczy Aszkaela zabłysły, a gdy wyciągał miecz, wszyscy zrobili to samo oburzeni kolejną zdradą. - Zrobię coś o wiele lepszego!
Ostrze Bogów ujął wielki miecz w obie ręce i uniósł go wysoko nad hełm, gdzie rozbłysło smugą jasnego fioletu całą swą strukturą. Aszkael z głośnym okrzykiem ciął powietrze i dzierżąc miecz poziomo jak pług, przebiegł nim wskroś komnaty, wyżynając z wielkim trudem ogromną wyrwę w przestrzeni. Kilian i łowcy cofnęli się przerażeni, zaś norsmeni zaklęli w swym języku.
- I mogłeś tak cały czas ?!!!! - wrzasnęli nagle razem Bjarn i Kharlot.
- Tak... ale musieliście się czegoś nauczyć... wszyscy musieliśmy, a teraz nie mitręż jeno wrzuć ten kwiat od swojej kochanki, synu Ingvara bo dłużej nie utrzymam..!
Bjarn skinął głową i wrzucił lodową różę, choć nie bez wahania w portal, który natychmiast się ustablilizował i ucichł na podobieństwo pionowej ściany lodu. Pomieszczenie zaś wokół zrobiło coś dokłanie przeciwnego, obracając całą swą furię przeciw istotom wewnątrz. Potworny wrzask tysięcy głosów, wizje szaleństwa, gejzery błękitnego onia i spadające ściany miażdżącą kakofonią zakryłu większość ściaśnionej kompanii. Przez rumor przebił się okrzyk Kharlota.
- DO PORTALU KTO ŻYW, JUŻ!!! - jego słowa ucichły w huku grzmotu, od którego wielu pękły bębenki w uszach.
- Jazdaaaa, leniwe dziwki! Ostatniemu osobiście wyrąbię Krwawego Orła! - dał się słyszeć jeszcze krzyk Bjarna.
**********
Czas po walce braci i atak najemników
Lionell Johanson sparował cios kleszczy mutanta i szarpnął szpadą, wbitą w jego cielsko jednocześnie uskakując mu z drogi i przeciągając po brzuchu ostrzem, wysuwanym z pistoletu pojedynkowego. Kapitan z przerażeniem oglądał jak Drugni, Menthus i Reiner wracający bez swego straszliwego mistrza wyżynają jego ludzi, którzy padali pod potężnymi szarżami topornika, wężowymi cięciami rapiera oraz płonęli w wybuchach ognia mimo sukcesu nad małą strażą mutantów. Gdy elf asasyn wyciął krwawą ścieżkę przez ich szyki i powalił tego głupca Gannicusa, Tileańczyk dopiero zdał sobie sprawę jak bardzo naiwni byli...
- Esparza seniore! - wrzasnął Ezio, odpychając kapitana w burzy zielonego płaszcza. Zdziwiony Lionelli przewrócił się o kamienną ławę i zaraz ujrzał jak jego wierny człowiek od mokrej roboty znika w obłoku ognia. Gdy się otrząsnął, złapał za szpadę i na czworaka, poprawiając hełm nad zlepionymi potem złotymi włosami usiłował jakoś wyjść z impasu gdy jego morion stuknął w coś miękkiego. Najemnik uniósł wzrok i zobaczył dwie obute stopy i ewidentnie zdziwionego krasnoluda. Człowiek pokręcił głową. Krasnolud ją pokiwał i wzniósł topór z uśmiechem.
- Nie, senior krasnoludzie! Ja surrednerro, uno honore mia madre...
- Ej, Drugni mieliśmy zabić wszystkich. - rzucił Menthus, podchodząc do dwójki z ociekającym krwią mieczem i płomykami na palcach.
- Ale on ma złotą szpadę... wezme ją i zarąbie gada!
- Wy krasnoludy wiecznie tylko o bogactwach! Wasze skorumpowane społeczeństwo nie jest lepsze od ludzi!
- A twoje pedalskie społeczeństwo jest od nich gorsze i boi się zamoczyć miecza w tych waszych chudych dziwkach bo jeszcze byście przeżyli i...
Lionelli spoglądał to na jednego to na drugiego i wzruszywszy ramionami pośród kłótni, wyczołgał się z pola rasowego sporu i czem prędzej podskoczył do dobijającego rannych Eisenwalda, przyklękając i wyciągając swą lwią szpadę złotą rękojeścią do góry.
- Wielki inkwizytorze szlachetnego Sigmara, racz mnie niegodnemu przebaczyć dawne winy i przyjąć mnie na służbę waszej świętej organizacji... zabijałem tylko mutanty więc... i jak byłem mały ojciec zawsze prowadzał mnie do szkółki sigmaryckiej... służyłem waszemu księciu i armii, za darmo!
Reiner stał tak z ociekającym krwią sztyletem i mierzył najmitę zimnym wzrokiem, jakby zmagając się z palącą potrzebą posłania w zaświaty kolejnej duszyczki. Wreszcie łowca otarł broń o płaszcz trupa z wąsiskami i zbliżył się do kapitana.
- Cóż... zbłądziłeś tak że godny byłbyś jedynie stosu... - po szyi Lionelliego spłynęła rzeka potu. - Ale fakt, czyniłeś też dobro w odróżnieniu od swoich grzesznych ludzi... mistrz zadecyduje o twoim losie. Chodź za mną.
Dwójka zostawiła pobojowisko i ruszyła w głuche korytarze.
- Gdybym był swoim mistrzem już dawno płonąłbyś... w najlepszym razie. - rzucił Reiner maszerując.
- Lecz czyż nie dajecie szans zbłądzonym, którzy wyrażą skruchę w oddziałach paladynów i zelotów ? Moja szpada powaliła już niejedno plugastwo na usługach złota, ile mogłaby dokazać w szeregach ludzi oficjum ?
Dyskusję przerwał nieludzki ryk. Jakaś oberwana, wychudła i kompletnie szalona kobieta w łachmanach po niegdyś dumnej sukni wpadła na Reinera i przewróciła go, wymachując spękanymi paznokciami. Kępki jej rudych włosów albo posiwiały albo zostały zupełnie powyrywane z głowy.
- Mój Thorrvald, mój Leif, zabiłeś moich olbrzymów! Aaaaaaaaaaaa! - darła się obłąkańczo. Reiner położył zagłodzoną wariatkę ciosem kolby i otrzepał się zdegustowany.
- Ty. - rzucił do Tileańczyka. - Chcesz udowodnić skruchę ? Zabij ją.
- Co ? Ta szpada nigdy nie skalała się krwią bezbronnych... no może trochę, ale nie zarżnie ułomnej kobiety... - Lionelli napotkał spojrzenie łowcy. - no ale ostatecznie mam też sztylet...
Lew Tilei chwycił bretonkę, jak sądził po akcencie za rzadkie włosy i wprawnie poderżnął jej gardło.
- Dobrze... jak na początek. Tam jest nasza kwatera, wejdę pierwszy ale wiedz że zginiesz przy najmniejszej próbie jakiejś sztuczki.
Lionelli wszedł do komnaty z ironią wspominając że jeszcze wczoraj mówił to samo Gannicusowi.
W środku uszkodzonego nieludzko po walce z tamtymi dwoma czerwonymi olbrzymami siedział Magnus, obskakiwany przez jakiegoś pokutnika w masce, który widać dokonywał napraw. Minutę później najemnik drżał jak nigdy dotąd, niczym na procesie wstępnym do sądu ostatecznego na ziemi.
- Kim był więc twój ojciec ? - zachrobotał von Bittenberg.
- Kapitanem korpusu rajtarów "Impera". Mieli białe szarfy i czerwone pióra... stacjonowali w moim rodzinnym Luccini po ciężkiej walce z inwazją arabkisch czcicieli demonów gdy poznał moją matkę, która była znaną kur... kurtuazyjną damą niosącą pocieszenie najbogatszym obywatelom miasta... szacowną kobietą z zasadami...
- Mów dalej. - westchnął Magnus i machnął dłonią ze stali i trybów.
- To po nim mam ten kolor włosów i dumne nazwisko Johanson... i jak mnie Myrmidia miła, kocham Sigmara... znaczy się... jedynego pana ludzkości - gromowe spojrzenie inkwizytora tylko nieznacznie się odsunęło. - poza oczywiście imperatorem na ziemi! Zacząłem jako zwykły szermierz w Drugich Synach, potem dwa lata w Leopardach Leopolda Cadmenna, a od dziesięciu lat jestem... byłem kapitanem Lwów Tilei.
Przez następny kwadrans Magnus milczał, zaś potem po raz pierwszy od tygodnia i feralnego oblężenia, Lionelli odetchnął z ulgą, gdy von Bittenberg wyraził zgodę na jego świętą służbę i nieco zbyt uroczyście przypiął mu (boleśnie) do ramienia odznakę wojaka piechoty inkwizycyjnej służby zbrojnej. Lub jak mawiał lud, okrutnego motłochu zelotów, zbirów i sadystów.
- Lionellu, synu Johana Johansona od dziś walczysz dla nas i Sigmara, obyś zasłużył na ten zaszczyt zwłaszcza przez najbliższe dni sądu...
- Jeśli można... ile do... do-do... dostanę ?
Kapelusznik wyszczerzył się.
- Sześć uncji złota. - Lionelli aż się rozpromienił.
- Wszystko roztopione i wpłacone przelewem wprost do twojego żołądka jeśli nas zdradzisz. - uśmiech najemnika zrzedł. - A teraz szykujcie się z Reinerem, jutro czeka nas ważna walka i to nie tylko pojedynek Menthusa z tym plugawym plecodźgaczem!
- Mistrzu... - zaczął Reiner. - Ja chciałem powiedzieć że dziwnie się...
- Nie teraz Henry... eee znaczy się Reiner. Mam raport do napisania.
Obecnie
Lionelli siedząc koło a inkwizytorów aż wytrzeszczył oczy od potężnego starcia elfów i widowiskowego zakończenia. Gdy głowa maga rozpryskała się na kamieniach okazało się że to nie koniec niespodzianek. Uwiązany do nogi Magnusa mnich, zwący się Doktorem Zagładą w nieskładnych szeptach zaczął się trząść i wskazywać drugą stronę trybun, tuż za lożą honorową. Reiner i Johanson aż wstali, widząc jak z olbrzymiego portalu wypada ponad kilkadziesiąt osób, z czego większość dobrze mu znanych. Jedynie Magnus siedział spokojnie, z mrocznym uśmiechem oglądając rozwój sytuacji.
- Długo wyglądałem pana powrotu panie Ingvarsson- zawołał z loży do norsmenów Alpharius - Ach jest również pan Thorgarsson!
- Wróciłem po twoje ścierwo, ty łysa łajzo! I łeb tej plugawej narośli też! - zakrzyknął Ingvarsson, butem i tarczą miażdżąc mutanta, któremu błyskający jak gromy runiczy topór uwolnił plątaniny flaków z bebecha.
- Przyszliśmy po twój zasuszony czerep!- warknął Kruszący Czaszki. Pierwszy Akolita nie przrejął się tymi słowami.
- Przybyliście dokładnie na ostatni akt. Ofiara została zgromadzona i złożona. Czas zebrać żniwa- spojrzał na Aszkaela- Pan również mógł być tego częścią, gdyby nie zmiana stronnictw.
- Bogowie nigdy nie byli po twojej stronie- rzucił basowo wybraniec, wznosząc miecz- ja też więc nie będę!
- Szkoda. Jednak jeśli nie chcesz być moim czempionem, będziesz moim pionkiem!
Fala ostatnich mutantów zwarła się z przybyszami, znad skotłowanego tłumu dał się słyszeć wycia dwóch wilków Szarej Kompanii oraz tryskające bryzgi krwi. Reiner skinął kapeluszem po wymianie spojrzeń z mistrzem i wraz z uwolnionym maniakalnym mnichem Lionelli bardziej nie chcąc niż chcąc, skoczył ku rozbitym na małe kupki mutantom. Niemal od razu przeszedł do uniku, po przewrocie przykładając pistolet do kolana mutanta walczącego z rosłym Norsmenem i wystrzałem obalił kreaturę po czym przeszedł do swego ulubionego tańca z ostrzami. Złocona szpada i sztylet straszliwie kąsały potwory, zaś mimo że bez kompanii i w ciągłym strachu to obok Reinera Lionelli pierwszy raz od dawna zaczął czuć przyjemność z walki...
- Ha! Cavazzo! Scunghilli! Zmasakruję was, lewaków... to znaczy tym lewakiem, jak frutti di mare! - krzyknął wbijając sztylet w bark porąbanego mieczami Rieesa oraz Leifa mutanta. Drugni, Aszkael, Kharlot, nawet Kilian oraz mnich i cała reszta również wznosili się na wyżyny w walce z pozbawionymi przywódcy mutantami, kładąc je pokotem. Wtem Galreth po prostu wziął swój miecz i odwaracjąc się od płaczącej przy ciele mistrza Iskry, odszedł w ciemność, zaś Magnus dopiero wkroczył na kamienie i uniósł rękę do odchodzącego Alphariusa.
- Stój!- krzyknął Magnus- Nadal nie wiemy gdzie ten heretyk ukrył Serce Lorgana!
Alpharius uśmiechnął się.
- Dlaczego im pan nie powie, panie Eisenwald?
Wszystkie oczy spojrzały na poparzonego łowcę, oczekując odpowiedzi. Reiner zmieszał się.
- Nie mam pojęcia gdzie….ghkghgh- zaczął, lecz urwał. Wszyscy w pobliżu zamarli z obrzydzenia lub zdziwienia, widząc jak młody łowca ginie w torsjach zaś heretyk znika spokojnie w korytarzu ponad trybunami z iście demonicznym śmiechem http://www.youtube.com/watch?v=gvObIj7MKXY.
- Reiner! - zawył Lionelli, przebijając się do Magnusa i ciała Eisenwalda. Trójkę natychmiast otoczyło pięciu łowców, którzy wydostali się z Labiryntu oraz Kilian i warczący mnich.
Bjarn odwrócił się od wyżynających resztki mutantów swoich 15 wojów i potoczył spojrzeniem po polu bitwy. Kompania Szarego Wilka mimo strat wraz z Podmuchem i Zmierzchem zbiła się w okrąg wokół płaczącej Iskry oraz Anny której nadchodzący poród miała odbierać spanikowana czymś Julia. Czyżby chodziło o Galretha..?
- Musimy ścigać tego padalca, ma klucz do zniszczenia świata! - ryknął Magnus, przestępując nad trupem ucznia.
- Nie. On chce nas rozdzielić, osłabić i wybić pojedynczo. Przegrupujemy się tutaj i wspólnie dorwiemy gnidę! Aszkaelu, każ swej demonicy i bestii śledzić tego bękarta węża!
- Słyszeliście Bjarna, bezużyteczne kreatury, już! - zagrzmiał wybraniec, wstając z trupa mutanta.
Leif oraz Thorrvald i Olaf zbliżyli się do Bjarna.
- W cholerę zmian tu zaszło... - rzekł pierwszy.
- Myślę że teraz Alphariusowi skończą się mutanty i będzie musiał na nas rzucić wszystko najgorsze co ma. - dodał drugi, plując na ścierwa wrogów.
- Obyś miał rację... ale mnie bardziej ciekawią opuszczone walki. Bjarnie ? - zdziwił się Olaf, podparty na olbrzymim toporze.
- Menthus zginął, to nawet dobrze... ale to znaczy że poprzednia walka... i on... MAGNUS! - ryknął Bjarn, szarpiąc Inkwizytora za płaszcz. - Zabiłeś ich... powiedz mi to prosto w oczy cholerniku, bo jakem zrodzony z prawego łoża jarla Eissvanrfiordu, wyłupię cię z tej skorupy i rozpieprzę na miał..!
Łowcy i norsmeni położyli niepewnie ręce na broni lecz gesty ich wodzów uspokoiły eskalację konfliktu.
- Tak, zrobiłem to.... -zaczął cicho Bittenberg.
Tymczasem Kharlot zaczął wraz z Aszkaelem który dość dobrze się z nim ugodził, organizować grupę pościgową. Dołączył do nich zawsze chętny do walki Drugni oraz Norsmeni pod wodzą Einarra Nieuśmiechniętego, czekający aż Bjarn wydusi z Magnusa Cholernego los braci Horkessonów. Grupa łowców czarownic i Kiliana oraz Lionelliego stała pośrodku pola, naprzeciw leczących rany ludzi Vahaniana.
Nad cytadelą uderzył przeciągły grom. Dziewięć razy.
- Ja pierdolę bogów... zaczyna się... - wyszeptał, wpatrzony w niebo Hrothgar, stojący obok Turo i dyszącego Haakara.

Bjarn stanął jak łupnięty młotem prosto w ciemię, gdy wieść o autorze zdrady która posłała ich w to przeklęte miejsce i zaburzyła porządek Areny padła z jego własnych ust. A później przeszła przez czarny wizjer hełmu.
Ingvarsson od początku myślał że to podły Alpharius przeniósł ich tu we śnie, zaś wiadomość że była to od dawna zaplanowana zdrada Aszkaela - jego dobrego kompana z dawien dawna wzburzyła w Norsmenie potężne pokłady gniewu których nie czuł odkąd tylko Kharlot pozbawił go klątwy Einherjera. Z początku nawet mimo słów wybrańca Bjarn miał zamiar skoczyć na niego z toporem i sprawdzić komu bardziej sprzyjają bogowie, jednak zapalczywość Kharlota który ubiegł przyjaciela i naskoczył na Ostrze Bogów zmusiła go do reanalizacji sytuacji.
Oglądając ostrą dysputę obu czempionów, postanowił że mimo iż Aszkael postąpił chaniebnie, wciąż pozostawał ich dawnym druhem, a druhowi jest się winnym honorową walkę w spokojnieszych warunkach. Tym bardziej że plan Kharlota mocno się skomplikował, a Tysiąckroć Przeklęty dokładnie wiedział jak stąd wyjść. Gdy do wymiany zdań włączył się Riees o koziej, białej brodzie Bjarn sam stanął pomiędzy sapiącymi wojownikami.
- Spokojnie, chłopy w końcu śmierć tutaj tfu, to żadna śmierć. - Ingvarsson rozejrzał się. Ściany nieprzyjemnie falowały, a pokrywa lodu, dobywająca się od róży niebezpiecznie trzeszczała niebywale konsternując zgromadzonych. Gdy Aszkael i Kharlot jakoś się pogodzili lub co bardziej prawdopodobne odłożyli spór na potem, Bjarn huknął ich w pancerne łopatki.
- No! Zawsze lepiej mieć w szeregu dwa zakute łby niż jeden... a teraz powinniśmy się stąd wynosić.
- Właśnie! - krzyknął Leif, gorączkowo odczyniając znaki młota. - Tchar chyba się budzi! I raczej obce mu prawa gościnności!
- Młody ma rację. - sarknął Kharlot, opierając się na Blodfarze. - Skoro wiesz jak stąd wyjść to powiedz nam.
- I to szybko jeśli łaska. - wtrącił tachający ciężką księgę Skąpiec z tyłu.
- Nie, nie powiem... - oczy Aszkaela zabłysły, a gdy wyciągał miecz, wszyscy zrobili to samo oburzeni kolejną zdradą. - Zrobię coś o wiele lepszego!
Ostrze Bogów ujął wielki miecz w obie ręce i uniósł go wysoko nad hełm, gdzie rozbłysło smugą jasnego fioletu całą swą strukturą. Aszkael z głośnym okrzykiem ciął powietrze i dzierżąc miecz poziomo jak pług, przebiegł nim wskroś komnaty, wyżynając z wielkim trudem ogromną wyrwę w przestrzeni. Kilian i łowcy cofnęli się przerażeni, zaś norsmeni zaklęli w swym języku.
- I mogłeś tak cały czas ?!!!! - wrzasnęli nagle razem Bjarn i Kharlot.
- Tak... ale musieliście się czegoś nauczyć... wszyscy musieliśmy, a teraz nie mitręż jeno wrzuć ten kwiat od swojej kochanki, synu Ingvara bo dłużej nie utrzymam..!
Bjarn skinął głową i wrzucił lodową różę, choć nie bez wahania w portal, który natychmiast się ustablilizował i ucichł na podobieństwo pionowej ściany lodu. Pomieszczenie zaś wokół zrobiło coś dokłanie przeciwnego, obracając całą swą furię przeciw istotom wewnątrz. Potworny wrzask tysięcy głosów, wizje szaleństwa, gejzery błękitnego onia i spadające ściany miażdżącą kakofonią zakryłu większość ściaśnionej kompanii. Przez rumor przebił się okrzyk Kharlota.
- DO PORTALU KTO ŻYW, JUŻ!!! - jego słowa ucichły w huku grzmotu, od którego wielu pękły bębenki w uszach.
- Jazdaaaa, leniwe dziwki! Ostatniemu osobiście wyrąbię Krwawego Orła! - dał się słyszeć jeszcze krzyk Bjarna.
**********
Czas po walce braci i atak najemników
Lionell Johanson sparował cios kleszczy mutanta i szarpnął szpadą, wbitą w jego cielsko jednocześnie uskakując mu z drogi i przeciągając po brzuchu ostrzem, wysuwanym z pistoletu pojedynkowego. Kapitan z przerażeniem oglądał jak Drugni, Menthus i Reiner wracający bez swego straszliwego mistrza wyżynają jego ludzi, którzy padali pod potężnymi szarżami topornika, wężowymi cięciami rapiera oraz płonęli w wybuchach ognia mimo sukcesu nad małą strażą mutantów. Gdy elf asasyn wyciął krwawą ścieżkę przez ich szyki i powalił tego głupca Gannicusa, Tileańczyk dopiero zdał sobie sprawę jak bardzo naiwni byli...
- Esparza seniore! - wrzasnął Ezio, odpychając kapitana w burzy zielonego płaszcza. Zdziwiony Lionelli przewrócił się o kamienną ławę i zaraz ujrzał jak jego wierny człowiek od mokrej roboty znika w obłoku ognia. Gdy się otrząsnął, złapał za szpadę i na czworaka, poprawiając hełm nad zlepionymi potem złotymi włosami usiłował jakoś wyjść z impasu gdy jego morion stuknął w coś miękkiego. Najemnik uniósł wzrok i zobaczył dwie obute stopy i ewidentnie zdziwionego krasnoluda. Człowiek pokręcił głową. Krasnolud ją pokiwał i wzniósł topór z uśmiechem.
- Nie, senior krasnoludzie! Ja surrednerro, uno honore mia madre...
- Ej, Drugni mieliśmy zabić wszystkich. - rzucił Menthus, podchodząc do dwójki z ociekającym krwią mieczem i płomykami na palcach.
- Ale on ma złotą szpadę... wezme ją i zarąbie gada!
- Wy krasnoludy wiecznie tylko o bogactwach! Wasze skorumpowane społeczeństwo nie jest lepsze od ludzi!
- A twoje pedalskie społeczeństwo jest od nich gorsze i boi się zamoczyć miecza w tych waszych chudych dziwkach bo jeszcze byście przeżyli i...
Lionelli spoglądał to na jednego to na drugiego i wzruszywszy ramionami pośród kłótni, wyczołgał się z pola rasowego sporu i czem prędzej podskoczył do dobijającego rannych Eisenwalda, przyklękając i wyciągając swą lwią szpadę złotą rękojeścią do góry.
- Wielki inkwizytorze szlachetnego Sigmara, racz mnie niegodnemu przebaczyć dawne winy i przyjąć mnie na służbę waszej świętej organizacji... zabijałem tylko mutanty więc... i jak byłem mały ojciec zawsze prowadzał mnie do szkółki sigmaryckiej... służyłem waszemu księciu i armii, za darmo!
Reiner stał tak z ociekającym krwią sztyletem i mierzył najmitę zimnym wzrokiem, jakby zmagając się z palącą potrzebą posłania w zaświaty kolejnej duszyczki. Wreszcie łowca otarł broń o płaszcz trupa z wąsiskami i zbliżył się do kapitana.
- Cóż... zbłądziłeś tak że godny byłbyś jedynie stosu... - po szyi Lionelliego spłynęła rzeka potu. - Ale fakt, czyniłeś też dobro w odróżnieniu od swoich grzesznych ludzi... mistrz zadecyduje o twoim losie. Chodź za mną.
Dwójka zostawiła pobojowisko i ruszyła w głuche korytarze.
- Gdybym był swoim mistrzem już dawno płonąłbyś... w najlepszym razie. - rzucił Reiner maszerując.
- Lecz czyż nie dajecie szans zbłądzonym, którzy wyrażą skruchę w oddziałach paladynów i zelotów ? Moja szpada powaliła już niejedno plugastwo na usługach złota, ile mogłaby dokazać w szeregach ludzi oficjum ?
Dyskusję przerwał nieludzki ryk. Jakaś oberwana, wychudła i kompletnie szalona kobieta w łachmanach po niegdyś dumnej sukni wpadła na Reinera i przewróciła go, wymachując spękanymi paznokciami. Kępki jej rudych włosów albo posiwiały albo zostały zupełnie powyrywane z głowy.
- Mój Thorrvald, mój Leif, zabiłeś moich olbrzymów! Aaaaaaaaaaaa! - darła się obłąkańczo. Reiner położył zagłodzoną wariatkę ciosem kolby i otrzepał się zdegustowany.
- Ty. - rzucił do Tileańczyka. - Chcesz udowodnić skruchę ? Zabij ją.
- Co ? Ta szpada nigdy nie skalała się krwią bezbronnych... no może trochę, ale nie zarżnie ułomnej kobiety... - Lionelli napotkał spojrzenie łowcy. - no ale ostatecznie mam też sztylet...
Lew Tilei chwycił bretonkę, jak sądził po akcencie za rzadkie włosy i wprawnie poderżnął jej gardło.
- Dobrze... jak na początek. Tam jest nasza kwatera, wejdę pierwszy ale wiedz że zginiesz przy najmniejszej próbie jakiejś sztuczki.
Lionelli wszedł do komnaty z ironią wspominając że jeszcze wczoraj mówił to samo Gannicusowi.
W środku uszkodzonego nieludzko po walce z tamtymi dwoma czerwonymi olbrzymami siedział Magnus, obskakiwany przez jakiegoś pokutnika w masce, który widać dokonywał napraw. Minutę później najemnik drżał jak nigdy dotąd, niczym na procesie wstępnym do sądu ostatecznego na ziemi.
- Kim był więc twój ojciec ? - zachrobotał von Bittenberg.
- Kapitanem korpusu rajtarów "Impera". Mieli białe szarfy i czerwone pióra... stacjonowali w moim rodzinnym Luccini po ciężkiej walce z inwazją arabkisch czcicieli demonów gdy poznał moją matkę, która była znaną kur... kurtuazyjną damą niosącą pocieszenie najbogatszym obywatelom miasta... szacowną kobietą z zasadami...
- Mów dalej. - westchnął Magnus i machnął dłonią ze stali i trybów.
- To po nim mam ten kolor włosów i dumne nazwisko Johanson... i jak mnie Myrmidia miła, kocham Sigmara... znaczy się... jedynego pana ludzkości - gromowe spojrzenie inkwizytora tylko nieznacznie się odsunęło. - poza oczywiście imperatorem na ziemi! Zacząłem jako zwykły szermierz w Drugich Synach, potem dwa lata w Leopardach Leopolda Cadmenna, a od dziesięciu lat jestem... byłem kapitanem Lwów Tilei.
Przez następny kwadrans Magnus milczał, zaś potem po raz pierwszy od tygodnia i feralnego oblężenia, Lionelli odetchnął z ulgą, gdy von Bittenberg wyraził zgodę na jego świętą służbę i nieco zbyt uroczyście przypiął mu (boleśnie) do ramienia odznakę wojaka piechoty inkwizycyjnej służby zbrojnej. Lub jak mawiał lud, okrutnego motłochu zelotów, zbirów i sadystów.
- Lionellu, synu Johana Johansona od dziś walczysz dla nas i Sigmara, obyś zasłużył na ten zaszczyt zwłaszcza przez najbliższe dni sądu...
- Jeśli można... ile do... do-do... dostanę ?
Kapelusznik wyszczerzył się.
- Sześć uncji złota. - Lionelli aż się rozpromienił.
- Wszystko roztopione i wpłacone przelewem wprost do twojego żołądka jeśli nas zdradzisz. - uśmiech najemnika zrzedł. - A teraz szykujcie się z Reinerem, jutro czeka nas ważna walka i to nie tylko pojedynek Menthusa z tym plugawym plecodźgaczem!
- Mistrzu... - zaczął Reiner. - Ja chciałem powiedzieć że dziwnie się...
- Nie teraz Henry... eee znaczy się Reiner. Mam raport do napisania.
Obecnie
Lionelli siedząc koło a inkwizytorów aż wytrzeszczył oczy od potężnego starcia elfów i widowiskowego zakończenia. Gdy głowa maga rozpryskała się na kamieniach okazało się że to nie koniec niespodzianek. Uwiązany do nogi Magnusa mnich, zwący się Doktorem Zagładą w nieskładnych szeptach zaczął się trząść i wskazywać drugą stronę trybun, tuż za lożą honorową. Reiner i Johanson aż wstali, widząc jak z olbrzymiego portalu wypada ponad kilkadziesiąt osób, z czego większość dobrze mu znanych. Jedynie Magnus siedział spokojnie, z mrocznym uśmiechem oglądając rozwój sytuacji.
- Długo wyglądałem pana powrotu panie Ingvarsson- zawołał z loży do norsmenów Alpharius - Ach jest również pan Thorgarsson!
- Wróciłem po twoje ścierwo, ty łysa łajzo! I łeb tej plugawej narośli też! - zakrzyknął Ingvarsson, butem i tarczą miażdżąc mutanta, któremu błyskający jak gromy runiczy topór uwolnił plątaniny flaków z bebecha.
- Przyszliśmy po twój zasuszony czerep!- warknął Kruszący Czaszki. Pierwszy Akolita nie przrejął się tymi słowami.
- Przybyliście dokładnie na ostatni akt. Ofiara została zgromadzona i złożona. Czas zebrać żniwa- spojrzał na Aszkaela- Pan również mógł być tego częścią, gdyby nie zmiana stronnictw.
- Bogowie nigdy nie byli po twojej stronie- rzucił basowo wybraniec, wznosząc miecz- ja też więc nie będę!
- Szkoda. Jednak jeśli nie chcesz być moim czempionem, będziesz moim pionkiem!
Fala ostatnich mutantów zwarła się z przybyszami, znad skotłowanego tłumu dał się słyszeć wycia dwóch wilków Szarej Kompanii oraz tryskające bryzgi krwi. Reiner skinął kapeluszem po wymianie spojrzeń z mistrzem i wraz z uwolnionym maniakalnym mnichem Lionelli bardziej nie chcąc niż chcąc, skoczył ku rozbitym na małe kupki mutantom. Niemal od razu przeszedł do uniku, po przewrocie przykładając pistolet do kolana mutanta walczącego z rosłym Norsmenem i wystrzałem obalił kreaturę po czym przeszedł do swego ulubionego tańca z ostrzami. Złocona szpada i sztylet straszliwie kąsały potwory, zaś mimo że bez kompanii i w ciągłym strachu to obok Reinera Lionelli pierwszy raz od dawna zaczął czuć przyjemność z walki...
- Ha! Cavazzo! Scunghilli! Zmasakruję was, lewaków... to znaczy tym lewakiem, jak frutti di mare! - krzyknął wbijając sztylet w bark porąbanego mieczami Rieesa oraz Leifa mutanta. Drugni, Aszkael, Kharlot, nawet Kilian oraz mnich i cała reszta również wznosili się na wyżyny w walce z pozbawionymi przywódcy mutantami, kładąc je pokotem. Wtem Galreth po prostu wziął swój miecz i odwaracjąc się od płaczącej przy ciele mistrza Iskry, odszedł w ciemność, zaś Magnus dopiero wkroczył na kamienie i uniósł rękę do odchodzącego Alphariusa.
- Stój!- krzyknął Magnus- Nadal nie wiemy gdzie ten heretyk ukrył Serce Lorgana!
Alpharius uśmiechnął się.
- Dlaczego im pan nie powie, panie Eisenwald?
Wszystkie oczy spojrzały na poparzonego łowcę, oczekując odpowiedzi. Reiner zmieszał się.
- Nie mam pojęcia gdzie….ghkghgh- zaczął, lecz urwał. Wszyscy w pobliżu zamarli z obrzydzenia lub zdziwienia, widząc jak młody łowca ginie w torsjach zaś heretyk znika spokojnie w korytarzu ponad trybunami z iście demonicznym śmiechem http://www.youtube.com/watch?v=gvObIj7MKXY.
- Reiner! - zawył Lionelli, przebijając się do Magnusa i ciała Eisenwalda. Trójkę natychmiast otoczyło pięciu łowców, którzy wydostali się z Labiryntu oraz Kilian i warczący mnich.
Bjarn odwrócił się od wyżynających resztki mutantów swoich 15 wojów i potoczył spojrzeniem po polu bitwy. Kompania Szarego Wilka mimo strat wraz z Podmuchem i Zmierzchem zbiła się w okrąg wokół płaczącej Iskry oraz Anny której nadchodzący poród miała odbierać spanikowana czymś Julia. Czyżby chodziło o Galretha..?
- Musimy ścigać tego padalca, ma klucz do zniszczenia świata! - ryknął Magnus, przestępując nad trupem ucznia.
- Nie. On chce nas rozdzielić, osłabić i wybić pojedynczo. Przegrupujemy się tutaj i wspólnie dorwiemy gnidę! Aszkaelu, każ swej demonicy i bestii śledzić tego bękarta węża!
- Słyszeliście Bjarna, bezużyteczne kreatury, już! - zagrzmiał wybraniec, wstając z trupa mutanta.
Leif oraz Thorrvald i Olaf zbliżyli się do Bjarna.
- W cholerę zmian tu zaszło... - rzekł pierwszy.
- Myślę że teraz Alphariusowi skończą się mutanty i będzie musiał na nas rzucić wszystko najgorsze co ma. - dodał drugi, plując na ścierwa wrogów.
- Obyś miał rację... ale mnie bardziej ciekawią opuszczone walki. Bjarnie ? - zdziwił się Olaf, podparty na olbrzymim toporze.
- Menthus zginął, to nawet dobrze... ale to znaczy że poprzednia walka... i on... MAGNUS! - ryknął Bjarn, szarpiąc Inkwizytora za płaszcz. - Zabiłeś ich... powiedz mi to prosto w oczy cholerniku, bo jakem zrodzony z prawego łoża jarla Eissvanrfiordu, wyłupię cię z tej skorupy i rozpieprzę na miał..!
Łowcy i norsmeni położyli niepewnie ręce na broni lecz gesty ich wodzów uspokoiły eskalację konfliktu.
- Tak, zrobiłem to.... -zaczął cicho Bittenberg.
Tymczasem Kharlot zaczął wraz z Aszkaelem który dość dobrze się z nim ugodził, organizować grupę pościgową. Dołączył do nich zawsze chętny do walki Drugni oraz Norsmeni pod wodzą Einarra Nieuśmiechniętego, czekający aż Bjarn wydusi z Magnusa Cholernego los braci Horkessonów. Grupa łowców czarownic i Kiliana oraz Lionelliego stała pośrodku pola, naprzeciw leczących rany ludzi Vahaniana.
Nad cytadelą uderzył przeciągły grom. Dziewięć razy.
- Ja pierdolę bogów... zaczyna się... - wyszeptał, wpatrzony w niebo Hrothgar, stojący obok Turo i dyszącego Haakara.
[Grimgor, masz mój topór! A lady Roxanne Stonehart wyszła znakomicie
Mam nadzieję, że zakonczymy to równie epicko, jak przez caly czas, albo i lepiej!]
Sytuacja była dramatyczna. Julia dwoiła się i troiła, usiłując, mówiąc językiem fachowym, poskładać Reinera do kupy, lecz wciąż traciła go.
- Cholera, tylko mi tu nie umieraj!- krzyknęła, próbując tym sobie dodać otuchy. Nie na wiele się to zdawało. Poszkodowany wpadł we wstrząs hipowolemiczny, konieczne więc było podanie płynów, lecz obkurczone naczynia nie pozwalały jej założyć wkłucia, przez co nie mogła mu podać adrenaliny. Co prawda udało jej się zatamować krwawienie zakleciem, lecz nie wiedziała, czy nie wda się zakażenie. Ironią był fakt, że magia uzdrawiająca była słabo rozwinięta w porównania do innych gałezi. Mistrzowie z kolegiów opradowali dziesiątki sposobów na pozbawienie życia wrogów na polu bitwy, lecz zaklęcie odkażające wciąż nie istniało.
Stan się pogarszał, z niemiarowej tachykardii Rener nagle zatrzymał się. Czarodziejka zaklęła plugawie. Akurat zdołała wejść w żyłę.
Postanowiła wypróbować nowatorską metodę na ponowne uruchomienie serca. Polegało to na użyciu prostego zaklęcia z domeny niebios. Elektrowstrząs nie był stosowany z powodu niskiej mocy rażenia, oraz faktu, że należało dotknąć przeciwnika, by rzucić zaklęcie. W medycynie takie wady były bez znaczenia.
Łowca czarownic aż podskoczył, gdy przebiegła nim pierwsza fala wstrząsów. Julia zaklęła ponownie, nie widząc efektu. Udało się dopiero za cxwartym razem. Wtedy podała adrenalinę i glukozę. Sprawnymi ruchami założyła opatrunek na ranę klatki piersiowej, upewniwszy się wcześniej, czy nie doszło do perforacji opłucnej.
- Co z nim?- spytał Magnus, który pojawił się ni z tąd, ni z owąd. Uzdrowicielka spojrzała na pacjenta, po czym na starego łowcę.
- Będzie żył... powinien przynajmniej. Ten cały kamień zaszyto w nim tak, by nie uszkodził narządów podczas wyjścia, lecz doszło do niedodmy płuc w wyniku ucisku. Gdy się obudzi, a powinien jeszcze dlugo spać, będzie miał trudności z oddychaniem, kołatania serca i nietolerancję wysiłku.
- Trzeba go będzie umieścić za biurkiem- mruknął Magnus
- Slucham?
- Nic, nic. Coś jeszcze?
-Będę potrzebowała lekarstw, które są w moim gabinecie.
- To teren wroga. Do nas należy zaledwie ten przyczułek.
- Wlaśnie. Potrzebuję jednego- góra dwóch wojaków do obstawy. To ma być cicha akcja, a nie szturm z kompanią honorową i trębaczem na czele.
- Dział zasobów ludzkich jest w sztabie- mruknął Magnus, wskazując na dyskutujących Bjarna i Kharlota.
- Utrzymując pozycje narażamy się na kontratak z kilku stron. Mutanci przegrupują się i uderzą ponownie, i to wkrótce- rzekł czempion Khorna
- Moi ludzie pójdą bez ociągania, lecz potrzebują odpoczynku. Pobyt w Osnowie pozbawił ich sił- zaoponował Ingvarsson
- Alpharius spodziewał się nas i zapewne ma przygotowany plan działania. My jesteśmy bez żywności i dachu nad głową.
- Dobrze więc- zgodził się Wydarty Śmierci- Piętnaście minut. Potem ruszamy.

Sytuacja była dramatyczna. Julia dwoiła się i troiła, usiłując, mówiąc językiem fachowym, poskładać Reinera do kupy, lecz wciąż traciła go.
- Cholera, tylko mi tu nie umieraj!- krzyknęła, próbując tym sobie dodać otuchy. Nie na wiele się to zdawało. Poszkodowany wpadł we wstrząs hipowolemiczny, konieczne więc było podanie płynów, lecz obkurczone naczynia nie pozwalały jej założyć wkłucia, przez co nie mogła mu podać adrenaliny. Co prawda udało jej się zatamować krwawienie zakleciem, lecz nie wiedziała, czy nie wda się zakażenie. Ironią był fakt, że magia uzdrawiająca była słabo rozwinięta w porównania do innych gałezi. Mistrzowie z kolegiów opradowali dziesiątki sposobów na pozbawienie życia wrogów na polu bitwy, lecz zaklęcie odkażające wciąż nie istniało.
Stan się pogarszał, z niemiarowej tachykardii Rener nagle zatrzymał się. Czarodziejka zaklęła plugawie. Akurat zdołała wejść w żyłę.
Postanowiła wypróbować nowatorską metodę na ponowne uruchomienie serca. Polegało to na użyciu prostego zaklęcia z domeny niebios. Elektrowstrząs nie był stosowany z powodu niskiej mocy rażenia, oraz faktu, że należało dotknąć przeciwnika, by rzucić zaklęcie. W medycynie takie wady były bez znaczenia.
Łowca czarownic aż podskoczył, gdy przebiegła nim pierwsza fala wstrząsów. Julia zaklęła ponownie, nie widząc efektu. Udało się dopiero za cxwartym razem. Wtedy podała adrenalinę i glukozę. Sprawnymi ruchami założyła opatrunek na ranę klatki piersiowej, upewniwszy się wcześniej, czy nie doszło do perforacji opłucnej.
- Co z nim?- spytał Magnus, który pojawił się ni z tąd, ni z owąd. Uzdrowicielka spojrzała na pacjenta, po czym na starego łowcę.
- Będzie żył... powinien przynajmniej. Ten cały kamień zaszyto w nim tak, by nie uszkodził narządów podczas wyjścia, lecz doszło do niedodmy płuc w wyniku ucisku. Gdy się obudzi, a powinien jeszcze dlugo spać, będzie miał trudności z oddychaniem, kołatania serca i nietolerancję wysiłku.
- Trzeba go będzie umieścić za biurkiem- mruknął Magnus
- Slucham?
- Nic, nic. Coś jeszcze?
-Będę potrzebowała lekarstw, które są w moim gabinecie.
- To teren wroga. Do nas należy zaledwie ten przyczułek.
- Wlaśnie. Potrzebuję jednego- góra dwóch wojaków do obstawy. To ma być cicha akcja, a nie szturm z kompanią honorową i trębaczem na czele.
- Dział zasobów ludzkich jest w sztabie- mruknął Magnus, wskazując na dyskutujących Bjarna i Kharlota.
- Utrzymując pozycje narażamy się na kontratak z kilku stron. Mutanci przegrupują się i uderzą ponownie, i to wkrótce- rzekł czempion Khorna
- Moi ludzie pójdą bez ociągania, lecz potrzebują odpoczynku. Pobyt w Osnowie pozbawił ich sił- zaoponował Ingvarsson
- Alpharius spodziewał się nas i zapewne ma przygotowany plan działania. My jesteśmy bez żywności i dachu nad głową.
- Dobrze więc- zgodził się Wydarty Śmierci- Piętnaście minut. Potem ruszamy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN