ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Kordelas »

Sytuacja była napięta. Ci głupcy kłócili się o powody działania. Wykłócali się o dawne dzieje. Zachowania plugawych bogów. Sypali zarzutami. Magnus doskonale je poznał i zdawał sobie sprawę z pobódek każdego z nich. Była to chłodna kalkulacja poparta analizami i nie miał zamiaru próbować wpływać na nich poklepaniem po ramieniu i ciepłym słowem. O nie... ich działania były bluźnierstwem i zbrodnią ,a za to czekała kara. Bez względu na chęci. Poszczególne stronnictwa wypoczywały. Niezła zbieranina... i każdy z nich mial na sumieniu grzeszki. Mało tu było prawych osób... w sumie to wogóle ich nie było. Von Bittenberg obserwował ich czując w duchu ich strach. Każdy z nich się bał. Mieli w głębi duszy lęki ,które dawały o sobie znać właśnie w takich sytacjach jak ta. Ci ,którzy przeżyli nie byli już tymi samymi istotami ,które pierwszy raz przekraczały bramę Spiżowej Cytadeli. Zmienili się ,czasem nie do poznania. Nauczyli się nowych rzeczy ,nabrali doświadczenia ,niektórzy przyjęli pozornie korzystne dary od swych bogów. Ale ci maja to do siebie ,że zawsze domagają się ofiary. Wielu z nich pożegnały bliskich towarzyszy. Wielu miało zszarpaną psychikę. Niedawno nabyte blizny znaczyć ich będą do końca życia. Zmienili się wszyscy... oprócz Magnusa rzecz jasna. Na niego nie wpływały takie dyrdymały. Nie mógł sobie na nie pozwolić ,gdyż to prowadziło do rychłego niepowodzenia i załamania wartości...to prowadziło do grzechu. A on stać musiał na warcie prawości i oczyszczać dusze tych ,którzy zbłądzili. Taki fach.
Wielki Inkwizytor oczekiwał nadejścia wrogów. Wiedział ,że Alpharius nie odda twierdzy bez walki . Wiedział również ,że nawet pozorne zwycięstwa mogą prowadzić ich do zguby. Magnus ściągnął swój kapelusz ,po czym jego ponure oblicze zwróciło się w górę. Gęste chmury cały czas przykrywały nieboskłon. Zły znak. Dla zabobonnych kmiotów. Bowiem ,gdyby warunki pogodowe miały stawać na drodze Świętego Oficjum to całe Kolegium Niebios już dawno płonęło by na stosie. Jednak taki stary dzia... działacz jak Magnus wiedział z doświadczenia ,że taka pogoda ,mimo iż jest częsta w Starym Świecie to zawsze prowadzi do złych wydarzeń.
Nagle coś się wydarzyło. Rozniósł się głos ,który przerwał rozmyślenia Magnusa.
- Proszę, dzieci, nie kłóćcie się!- dotarł do wszystkich miękki głos tego chędożeńca bogów- Nie ma powodów do niesnasek. Wkrótce nic z tego nie będzie miało znaczenia.-
Tu Magnus nie mógł się niezgodzić. W końcu już niedługo wszyscy trafią do piekła.
- Alpharius- szepnął Bjarn- Kundel bezczelnie kpi sobie z nas.-
Heretyk uśmiechnął się lekko.
- Nie mogłem zostawić moich gości bez opieki. Dlatego, choć opuściłem państwa towarzystwo, wracam teraz z komitetem powitalnym!
Na znak Namaszczonego ze wszystkich wejść wylały się mutanty. Przez północne wejście na arenę wkroczył dzierżący wielką kosę Tyfus na czele człapiących powoli, lecz niepowstrzymanie nurglitów. Z trybun nadchodzili zmutowani kultyści prowadzeni przez Ithiriel, która szukała w tłumie Iskry. -
- Ach, no i jeszcze starzy znajomi i nowe nabytki!- dodał Alpharius, zajmując miejsce na widowni, jakby w oczekiwaniu na spektakl.
Przez południowe wejście na arenę wpadły bestie. Były to ogary i inne psy bojowe, jakis mieszkały w psiarni, teraz bez sierści, wielkości lwów górskich, o przekrwionych ślepiach, bardziej przypominające zdeformowane góry mięcha, niż zwierzęta. Za nimi wpadły trzy TN-1. Magnus uśmiechnął się lekko widząc jak wszyscy rzucają się do broni ,formując się w grupy ,by przetrwać. Na jego twarzy zagościł złowieszczy uśmiech ,gdy sam stał na środku Areny. Nagle wykonał szybki ruch i wyciągnął spod płaszcza małą bombę z palącym się lontem. -Żryj... dziwko...- mruknął ,po czym niezykle silnym rzutem cisnął bombą w stronę loży Alphariusa. Ten w ostatniej chwili ujrzał ją i wytrzeszczył oczy. Odruchowo zasłaniając się rękoma ,wykonując przy tym inkantację. Pocisk wybuch tuż przy nim odrzucając go w tył ,jednak dzięki zaklęciu nic mu się nie stało. Przeklnął wstając szybko i groźnie spojrzał w dół ,gdzie rozgorzała już bitwa. Wcześniej podzieleni na rózne grupy ,teraz wszyscy w szaleńczym chaosie bitwy pogrążyli się ,by walczyć o życie i spelnienie woli zwierzchników.

Trzy mutanty biegły w stronę Wielkiego Inkwizytora wymachując swymi przeraźliwe ostrymi kończynami. Z ust leciała im zielona para ,a ich mięście trzęsły się w mutacyjnych konwulsajch. Niezwykle szybko machali swą bronią ,gotowi zmasakrować każego napotkanego wroga w swym morderczym szale. I wtedy...
Pochłonął ich święty ogień. Fala płomieni pokryła ich podpalając marne powłoki mutantów. Zaczęli wydawać przeraźliwe piski i padać na ziemię w agonalnych gestach. Zajęli się niezwykle mocno ,niczym stos przygotowany według najdoskonalszych procedur. Cała reszta odkoczyła natychmiast od nich ,aby uniknąć przerażającego ognia. Von Bittenberg był już jednak przy następnym mutancie. Gdy potwór chciał ciąć szybko inkwizytora ,ten złapał swą żelazną ręką jego kończynę ,a drugą złapał innowiercę za drugą łapę ,po czym silnym chwytem wyrwał jego rękę i odrzucił w bok. Ten wydał okropny dźwięk ,gdy z kikuta wylała się zielona ciecz ,po czym zblizył posępnie swą twarz do oblicza Magnusa nie mogac nic zrobić i z jego ust wyleciała zielona para. Magnus splunął i warknął -Błąd...- ,po czym niezwykle silnym ciosem z bani uderzył mutanta ,nie było by w tym nic skutecznego ,gdyby nie żelazne rondo kapelusza łowcy. Przebiło ono twarz bestii powalając ją w bolesnych konwulsjach.Von Bittenberg wyszarpnął pistolet i wypalił nim w walczącego z kimś mutanta ,po czym chwycił za buzdygan i już miał rzucić się do walki ,kiedy poczuł jak jakiś pocisk wbija się w jego nogę. ODwrócił się gwałtownie i ujrzał jak któryś z najemników poległego Vahaniana trzyma w ręku kuszę i patrzy zszokowany na Magnusa. Bynajmniej w bitewnym zgiełku pocisk trafił w inwkziytora zamiast w mutanta. WIelki Inwkizytor warknął i wyrwał bełt ,po czym ruszył w kierunku kusznika z groźnym wyrazem twarzy. Wtedy jednak jeden z ogarów wpadł w niego od boku taranując go i powalajac na posadzki swą potężną siłą.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Ludzie, zróbmy coś na kształt bitwy na arenie na Geonosis z Gwiezdnych wojen :D klimat zajebiaszczy! ]
[ No i skoro już to... FUS RO DAH! ]

Niespodziewane nadejście armii Alphariusa kompletnie zaskoczyło obozujący sojusz, na szczęście każde stronnictwo trzymało się raczaj osobno, a i sam heretyk nie zawiódł wygłaszając klasyczną przemowę czarnego charakteru, która dała im czas na sformowanie szyków i cofnięcie się na drugą połowę koloseum przed nadchodzącą hordą wroga.
- ZEWRZEĆ SZYKI! - ryknął Wydarty Morzu, łupiąc toporem w krakenową tarczę, zaraz potem Norsmeni stworzyli półkolisty mur tarcz. Przy stojącej naprzeciw prawej bramy kompanii Vahaniana wybuchły jakieś światełka i poruszenia gdy horda mutantów z psami w awangardzie zwarła się z pierwszymi szeregami. Zmutowane ogary widząc że natrafiły na niechętną oddać swe życie zdobycz weszły częściowo w zwarcie, wiążąc najemników do czasu szarży głównej kolumny sług Alphariusa zaś reszta obiegła Dzielnych Kompanionów szerokim łukiem i z wyciem, przetykanym piskami oraz warkotem rozbiegła się po polu z czarnej skały atakując dziko w przerwy między obozami.
- TYRALIERA! - zahuczał metalicznie Magnus. Wmontowany w jego kołnierz głośnik przeznaczony do emitowania kazań i wyroków znakomicie niósł dźwięk nad zgiełk walki. Łowcy karnie unieśli cały arsenał pistoletów i czekali aż Inkwizytor ujmie swój dwulufowy Puffer. - OGNIAA!
Grzechot kolejnych strzałów szarpnął areną, kilka ogarów padło z przestrzelonymi łbami lub oberwało, kule zgrzytały gęsto, trafiając kilku nadchodzących chichoczącą falą Mandraków.
[ https://www.youtube.com/watch?v=2VH0mx40qW4 ]
- Napierdalać z czego jest chłopy! ODYYYN! - ryknął Bjarn, z zadowoleniem widząc jak Grunladi oraz Leif szyją z łuków, kilku Norsów miota toporkami zaś okrzykiem nagrodził Snorriego Wielorybnika, który oszczepem trafił jednego z Nurglitów prosto w pierś. Nie mogło to jednak powstrzymać hord wrogów.
Pierwszy skaczący z wyciem pies tylko cudem wykręcił się przed włócznią Gunnara, która wychynęła z między tarcz lecz gruchnął bokiem w mur drewna i skór po czym padł na ziemię, odbity stalową blokadą Norsmenów. Bjarn nie miał zamiaru dać bestii drugiej szansy i potężnym wykrokiem nastąpił chimerze na gardło, miażdżąc je z satysfakcją i kończąc skomlenie wprawnym cięciem topora po tchawicy. Obok inni także podejmowali walkę wręcz. Pies który wyskoczył na tarczowników nagle oberwał z góry mocarnym zamachem znad głowy potężnego dwuraka Olafa. Cięcie, które przerąbałoby opancerzonego rycerza aż do kiszek cisnęło bestią o grunt lecz to jakimś cudem przeżyło, brocząc oceanem brunatnej posoki. Na szczęście stojący obok Turo szybko zatłukł szkodnika ciężkim młotem. Na lewej flance muru Einarr, Halfdan oraz Hrothgar i Thorlac zaczęli wymieniać bloki tarczami oraz ciosy z pierwszymi, atakującymi na oślep mutantami. Z prawej ukośne cięcie miecza Haakara efektownie rozwarło tętnicę stwora, uwalniając fontannę krwi, lecz odsłonięty wilkołak uniknął paskudnej rany od pazurów bestii tylko dzięki w porę przesuniętej tarczy młodego Klakkiego.
Po chwili już zwarta fala mutantów łupnęła o formację Norsów.
[ https://www.youtube.com/watch?v=pRc0j_y1JmE ]
- Trzymać cholerny mur! Panienki z większą krzepą unosiłyby tarcze! - warknął Ingvarsson, łupiąc trzonkiem tuż pod uniesioną do bloku tarczą po czym odsunął ją na moment, odrąbując połowę nagiej, ledwie obleczonej w witki mięśni czaszki mutanta oddolnym zamachem. Bjarn splunął, futrzaną stroną karwasza otarł okularowy wizjer z krwi po czym rozejrzał się po polu walki. W centrum Nurglici, prowadzeni przez przegniłego olbrzyma z kosą nadchodzili aż zbyt wolno, jak jakieś podłe robactwo, ciągnące do trupa zaś prawa flanka gorzała ogniem i stalą, gdy wilki oraz ich ludzcy towarzysze starali się odeprzeć wroga, także tego zeskakującego z trybun z drugiej strony na ichnie tyły.
Na własnych tyłach Bjarn zobaczył zaś jak Eskil i Thorrvald tarczami podsadzają Leifa oraz Grunladiego wraz z jakimś typem w zielonym płaszczu z lwem by zajęli wyższą pozycję. Obok nich Eigil z zaciśniętymi jak imadło zębami, ściskał długi, ząbkowany miecz ledwie powstrzymując furię berserkera i tocząc po pobojowisku krwawym wzrokiem.
Ingvarsson coraz bardziej wściekły z zaistniałej sytuacji, ujrzał Magnusa jak wraz z łowcami i jakimś maniakiem w szacie tańczy wśród ciżby wrogów. Gniew zaćmił błękitne oczy wodza, gdy wspomniał śmierć braci Horkessonów. Kolejne, szaleńczo silne i gwałtowne razy topora, które posyłały w powietrze kawałki ciał wraz kroplami krwi niemal spowodowały że wyrwał się z muru... Spojrzał na lewo, gdzie wokół muru wojowników leżał juz wianuszek zatłuczonych mutantów lecz dopiero po czasie skojarzył że Halfdan Jednooki nie atakuje a krzyczy i usiłuje wskazać coś mieczem. Bjarn spojrzał na kotłującą się od lewego wejścia aż do nich masą wrogów. I zadrżał, równie realnie co skała pod ich stopami.
- UWAGAAA! PRZYPŁYW NAPIEEERA! - ryczał Halfdan, chwytając mocniej za tarczę. Z rumorem w ich stronę puściły się trzy olbrzymy, nachylając do szarży głowy i zasłaniając się obrastającymi w żelazne guzy i szpony rękoma.
- Musimy... unicestwiaaać...
Tym razem stwory były większe i bardziej opancerzone od swych poprzedników. Na bogów... bliżej im było już do chwalebnej śmierci niż wygranej...
Pierwszy Mutilator zdeptał przebitą oszczepem chimerę i z rozstawionymi szeroko szponami oraz ostrzami na nadgarstkach pobiegł środkiem pola ku Magnusowi i jego ludziom. Drugi wpadł w ciżbę mutantów, odgrodzonych od muru tarcz stosem ciał i zarył w skruszony grunt, wzbijając w niebo deszcz zmiażdżonych mutantów i kawałków ściany, otrząsając się po uderzeniu. Ostatni zaś niczym najeżony obuchami morgenszternów behemot, rozgniatał każde pojedyncze istnienie i w tytanicznej szarży wbiegł w mur z tarcz jak dziecko wbiega w szkółkę młodych drzewek.
- NA BOOOOKI... - krzyk Bjarna ucichł w crescendo miażdżonych z suchym trzaskiem tarcz, rwanych kółek od kolczugi, odgłosie spadających ciał i krzyków bólu, mieszających się z tępym rykiem stwora. Ingvarsson otrząsnął się, poprawiając hełm i wstał z trudem, ignorując ból w nodze, obtłuczonej własną tarczą. W uszach dzwoniło mu, gdy oceniał ogrom strat.
[ https://www.youtube.com/watch?v=BJx40OOrNFg ]
Gunnar został dosłownie wprasowany w szczątki i grunt, jego wyrwana ręka wciąż zaciśnięta na połamanej włóczni leżała nieco dalej na ogłuszonym i obsypanym drzazgami Thorlacu. Dalej pod ścianą Klakki ryczał, odczołgując się ze złamaną nogą a Snorri odciągał Halfdana, którego ręka ucierpiała niemal równie co rozklekotana tarcza. Bjarn ruszył na stwora i wrzasnął do tych którzy podnosili się na nogi.
- Rozproszyć się! Na wroga, walczcie jak woje północy! Walczcie jak za dom, honor i samych bogów! Nie możemy dać się im osaczyć! Eigil, za mną! EISSVANRFIOOORD! - Bjarn uchylił się przed ostrzem kosy, wyrastającym z pleców stwora i rąbnął z całej siły po pancernych stawach aż zadzwoniły mu zęby. Eigil jak oszalały zalał twarz Mutilatora nawałą ciosów, wyrąbując kawałki stali oraz ciała, dopóki gniewny zamach stwora nie sprawił, że wylądował na powalonych mutantach parę metrów dalej, brocząc krwią z wyszczerzonych ust i wyłamanego obojczyka. Zanim berserker podniósł się i zaczął szlachtować mutanty, zmieniony w wilkołaka Haakar zwinnie wskoczył na obły grzbiet TN-1 i zawył, po czym wyrwał szponami jakiś gruby przewód, który momentalnie zrosił obu czarno-zieloną cieczą. Bjarn odpowiedział na ryk bólu stwora okrzykiem bojowym i wrąbał swój błyszczący topór prosto w wizjer maski bestii. Mutilator zadrżał lecz zaraz ustał chwiejąc się nieco i zagiął łokieć, atakując przedramieniem natręta.
- BJARN UWAŻAJ! - wielki Olaf odsunął towarzysza w ostatniej chwili jednak obuchy na karwaszu TN-1 z trzaskiem przebiegły po byczych plecach olbrzyma. Olaf Bjornsson wykrzyknął, plując krwią w brodę i obrócił się z lodem w oczach, rąbiąc toporem po szyi wroga z nieludzką siłą, jaką dawał tylko szał. Stal zazgrzytała o gruby jak pień kark i choć bestia dostała torsji to wzniosła nad dwójkę Norsów obie ręce, gotowa zmiażdżyć Bjarna i Olafa. Wtedy czarne ostrze weszło na półtorej stopy w drugą stronę karku Mutilatora, a syczący z wysiłku Aszkael zaparł się tarczą gdy głowa zawisła na żylastym kręgosłupie.
- Teraz przyjacielu..! Dłużej nie dam rady!
Bjarn ze zwierzęcym rykiem wyskoczył naprzód i jednym susem dopadł topora, zaparł się nogami... i szarpnął tak potężnie jakby właśnie odciągał własny drakkar od wpłynięcia w wir wodny. Na udach wystąpiły zwoje mięśni, a błękitne oczy zaszy mgłą, gdy Ingvarsson padł plecami na skałę... dzierżąc topór, na który nabity był wielki łeb wraz z kawałkiem kręgosłupa i kilkoma kablami. TN-1 zakołysał się, obrócił i padł jak długi, chlustając dziesiątką nieznanych substancji.
Bjarn złapał ręce towarzyszy i wstając, zrzucił hełm ze spoconych włosów, które zaczęły kotłować się i wysypywać z warkoczy.
- Kharlot... Magnus... gdzie są ? Bitwa..! - zaczął, rozglądając się, wciąż usiłując przegnać mroczki po wysiłku.
- Nasz czerwony wybraniec najpierw wyrąbał krwawy szlak a potem straciłem go z oczu... - rzekł Aszkael. - Nie wiem czy wszyscy ci śmiertelnicy przetrwają ten bój... może powinniśmy..?
- Każdy z nas z radością powita Walhallę! - mruknął Olaf, wykasłując krew z płuc. - Jeśli będziesz uciekał to tylko umrzesz zmęczony! GRWAAAHL! http://goldendaniel.deviantart.com/art/ ... -340121889
Olbrzym wyszarpnął swót topór z karku martwego TN-1 i mijając rozszarpującego jedną z ostatnich chimer Haakara, dołączył do walczących w rozproszeniu Norsów, od razu ścinając trzech mutantów szerokim łukiem.
- Ma rację, musimy zabić ich liderów i złamać kręgosłup morale! Do boju druhu, choćby ten ostatni raz! - rzekł z błyskiem w oczach Bjarn, podnosząc tarczę z łusek krakena.
- Cóż mój ostatni raz to nie będzie, ale zawsze to w was ceniłem... bracia. -wizjer Ostrza Bogów odwrócił się ku gęstej ciżbie mutantów na lewo.- ZMIAŻDŻĘ WAS Z WOLI BOGÓW!
Bjarn ponownie zagłębił się w piekło krwi i hałasu, przebijając się środkiem ku Magnusowi i dalej do Nurglitów oraz szalejącego tam Mutilatora, zdecydowany dopaść wywijającego ociekającą śluzem kosą na uczniów Bittenberga wojownika z trójokim hełmem o pojedynczym rogu.
***********

Leif złożył się znów do strzału i czując znajomą pieszczotę lotki na policzku uwolnił pocisk, wprawnie uśmiercając kolejnego pachołka Alphariusa.
- Dobry strzał młodzieńcze... widać masz wprawę jak sławny w sagach Hugni Jastrzębie Oko. - przyznał Biały Kruk, wychylając się znad barierki i po raz kolejny trafiając czterorękiego mutanta z kolczastą maską, znów bez widocznych skutków.
- Pha... to jak oklaskiwać łucznika za to że trafił w morze, spójrz jaka ciżba. - Leif wymierzył znów, patrząc jak Hrothgar ledwie wytrzymuje napór trzech wysokich mutantów, zbryzganych krwią. Nagle palec mu się omsknął i strzała poleciała prosto w jego towarzysza... gładko mijając ramię, tarczę i wchodząc prosto w środek łba lewego mutanta, który upadł wyprężony. Hrothgar obejrzał się zdziwiony i skinął głową, kontynuując walkę z rozwianymi, czerwonymi włosami i nawałą przekleństw.
- ....dobra. Ten strzał dopiero nie przynosi ujmy bohaterom... Jak sobie tam radzisz, południowcu ?
- Jako, tako ale do dupy! - krzyknął Lionelli, wykręcając się przed pchnięciami czarnych ostrzy nożycowych i wywinąwszy się efektownie za kamienną ławę, odczekał aż przeciwnicy do niej dotrą i sam wskoczył na siedzisko, jedym pchnięciem między oczy eliminując pierwszego i przechodząc w półpiruecie za plecy drugiego, któremu wraził sztylet w bok szyi.
Kapitan Lwów Tilei znów był w swoim żywiole, pokaże na co go stać... ta chwila zadumy kosztowałaby go życie gdyby Leif nie porzucił strzelania i tasakowatym zamachem nie rozłupał runiczym ostrzem rodowego Prunthila, Ciernia na Kazagów czerepa wroga.
- Dzięki wielkie, to... - Johanson wskazał coś zakrwawioną szpadą na prawo. - Czy to nie ta chodząca armorre ?
- Elfia suka... Grunladi, idziemy! - warknął Torstensson, widząc Ithiriel w swej stalowej postaci jak pozwala ostatnim mutantom zeskoczyć na Kompanionów, zaś sama z małą ochroną dalej idzie trybunami.
Po drodze Leif zauważył że ludzie Vahaniana nagle zaczęli świecić jakimiś płomyczkami i wskazywali na puste niebo czy wyimaginowane eksplozje ognia, wykrzykując w zachwycie. Młody woj pokręcił grzywą, trzymaną przez skórzaną opaskę, śliską od potu.
- EJ, SKĄPIEC, RIEES I RESZTA! Do roboty drętwe kukły, to jest DARK FANTASY a nie jakieś durne D&D, żadne efekty specjalne nie uratują waszych południowych życi jeśli się nie zepniecie i nie zaczniecie walczyć o życie jak reszta!
Lionelli wrył obcasy w ziemię i zatrzymał Leifa, stając w pozycji en garde. Ithiriel zaśmiała się metalicznie widząc ich trójkę.
- Starzec, młodzik i laluś ? Nie macie nic lepszego, wy 'bohaterowie' ?!
- Zamknij mordę, albo ci ją zaspawam! Uratowałaś mnie raz, toteż dam ci wybrać jak chcesz zginąć! - rzekł Leif.
- Zginąć ? Śmieszny jesteś, szkoda by cię było dla tamtych kultystów... Azarath Metrio Zinthos! - z dłoni elfki wystrzelił kłąb fioletowych błyskawic, Lionelli w ostatniej chwili odepchnął Leifa i wyskoczył za barierkę, łąpiąc się krańca trybun. Eksplozja posłała w powietrze odłamki kamienia a z chmury dymu wypadł osmalony lecz nietknięty Grunladi, trzymając lśniącą lodowato sakwę z sagami... Skald nie zdążył się nadziwić prawdziwej potędze sztuki, gdy łupnął głową o ławkę i padł nieprzytomny z okrwawioną skronią.
Leif ryknął i strzelił w biegu, trafiając mutanta w gardło po czym kopniakiem odepchnął jednego i zasypał trzeciego kombinacją ciosów saksy oraz miecza. Lionelli skoczył za nim, klasycznym pchnięciem szpady ze szkoł w Miragliano przebijając płuco mutanta, jednak ten mało sobie z tego robił i ciął kolczastą rękawicą po barku Tileańczyka. Najemnik upadł z wrzaskiem i puszczając sztylet wyrwał pistolet. Wypalił we wroga z przyłożenia i zaraz poderwał się z drugim. Niegdzie nie widać jednak było wiedźmy... Kapitan strzelił do pierwszego lepszego wroga w dole na arenie i odwrócił się pomóc Leifowi.
**********

Walka wysysała coraz więcej sił z wojowników sojuszu. Niektórzy reperowali je szałem, inni nadzieją czy wiarą, zaś tacy jak Aszkael czy Magnus po prostu zabijali z zaciętością automatów. Bjarn padł na kolana, plując krwią i odepchnął tarczą cios wroga po czym ciął go przez szczękę toporem.
- Uwaaaaga! - wydarł się jakiś łowca w monoklu, sztyletując mutanta przed nim.
Po chwili ten odcinek pola walki także poznał szał TN-1. Mutilator przebiegł miażdżąc mutantów pospołu z wrogami, potężnymi ostrzami które przed chwilą z niego wyrosły, rozdarł na troje wznoszącego z dumnym rykiem okrwawiony topór nad trojgiem ciał mutantów Klakkiego. To co zostało z dzielnego młodziana, zostało rozbryzgane na stopach i karwaszach bestii. Mutilator zatrzymał się, machając łapami z bronią dookoła i jakby od niechcenia powalił razem piąchy biegnącego łowcę czarownic, ktory dosłownie wyparował po czym powalił biegnącego z wyciem zemsty Eskila i rozdeptał dwóch najemników Vahaniana, wznawiając niszczącą szarżę którą przebił się na drugi koniec pola walki.
Zanim Bjarn zdążył uhonorować w myślach pamięć walecznego Klakkiego, jego upór i zażartość mimo ciężkich ran, nowy potok wrogów znów otoczył jasnowłosego wodza, który wzniósł błyszczący runami spod świeżej krwi topór i kontynuował straceńcze natarcie.

Aenwyrhies wciąż jakby nie świadoma bitwy dookoła, klęczała nad mistrzem i załzawionymi oczyma niosła skargę zachmurzonemu niebu.
- Tu jesteś. Ta młoda smarkula, której wydaje się że zna się na magii i zawróciła Galrethowi w głowie...
Iskra nieprzytomnie skierowała wzrok na Ithiriel, która jak z nikąd pojawiła się i przeszła tyłem pochłoniętych walką z przytłaczającym wrogiem Kompanionów. Wiedźma w zbroi zbliżyła się i obróciła wizjer na zwłoki Menthusa.
- Chcesz skończyć jak twój nuczyciel ? Mogę ci to zapewnić... - dodała, delikatnie dotykając stalową dłonią wilgotnego, czerwonego policzka wysokiej elfki.
- Po moim trupie, jędzo! - kula ognia jak meteoryt trafiła Ithiriel, posyłając ją z klekotem na piach. Anna skrzywiła się po rzuceniu zaklęcia i złapała z wyraźnym bólem za brzuch.
- Spokojnie moje dziecko... to może zaszkodzić Potomkowi... - szepnął Roks, pochylając się nad Anną.
- Jak śmiałaś ?! Ty dziwko..! Zabiję cię i poślę tego bękarta w najczarniejszą otchłań Spaczni! - Ithitiel, wciąż dogasając skupiła w dwóch sferach mroku wichry Dhar i zakrzyknęła przenikliwie. Dwóch żywiołaków Roksa zgasło jak świece pod kloszem, zaś pozostali dwaj cofnęli się oszołomieni. Roks wytężył całe siły aby ochronić Annę przed atakiem. Gdy nagle wicher mroku ustał...
Ithiriel stała zdziwiona, patrząc na odciętą i syczącą kończynę z żelaza. Za nią stała Iskra, płacz ustąpił miejsca gniewowi i ta dzierżyła ognisty miecz z Caledoru. Tuż za adeptką jeden z TN-1 szerzył śmierć i chaos, lecz nagle zawisł nad nim cień i potwora opadł z nieba Smaug, chwytając Mutilatora szponami i kłami. Obaj przetoczyli się po pobojowisku w zażartej walce, rozgniatając nacierające mutanty.

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Wszyscy walczyli w kupie otoczeni przez nawałę wrogów, poza Garlethem, który znajdował się dokładnie poza pierścieniem przeciwników. Miało to plusy i minusy, z jednej strony, zabijał wielu mutantów z zaskoczenia, ale też nie miał z kim współpracować, będąc narażonym na walki sam przeciw kilku. Z tym radził sobie akurat jeszcze bardziej się cofając, lub uskakując na boki, gdzie miejsca nie brakowało. W pewnym momencie dosłyszał gdzieś w środku głos Bjarna, łatwo rozpoznawalny, przyzwyczajony do dowodzenia ludźmi.
-Ma rację, musimy zabić ich liderów i złamać kręgosłup morale! Do boju druhu, choćby ten ostatni raz!
„To ma sens.” Rozejrzał się po tłumie i stwierdził, że chyba jest trochę za duży. Może zabijając dowódców uda im się zyskać przewagę. Zamiast walczyć z tymi najbardziej na zewnątrz, zaczął przebijać się przez warstwy przeciwników do środka. Chociaż przebijanie to mogło być złe określenie, bo elf stanowczo nie miał takich gabarytów, by czegoś takiego dokonać. Zamiast tego zwijał się w unikach, robił przewroty i nurkował pod bronią nieprzyjaciela, nie zatrzymując przy nikim konkretnie. Zadowalał się tylko pojedynczymi precyzyjnymi cięciami w jedno z odsłoniętych miejsc o obronie, tych których omijał. Niektórym to wystarczyło, by paść trupem, inni byli poważnie zranieni, a resztą nawet nie zauważyła, że ktoś ich zaatakował i pobiegł dalej. W każdym przypadku asasyn nie zawracał sobie głowy, by sprawdzić efekt swoich poczynań. Wreszcie zauważył, że dotarł do nurglitów, po ich dosyć oryginalnym wyglądzie. Najwyraźniej stanowili osobną grupę, w całym tym chaosie dowodzoną oddzielnie. Szybko wypatrzył najbardziej obleśnego z nich, który odznaczał się niezwykłym brakiem uroku i wrażliwości na ciosy. Zaczął zasypywać go cięciami od tyłu, ale ten obrócił się tylko powoli raczej się śmiejąc niż wyjąc z bólu, chociaż to ciężko było ocenić.
- Papa mnie chroni! – Krzyknął uśmiechnięty i zamachnął się olbrzymim mieczem bastardowym, którego Galreth może nawet by nie uniósł.
Zmuszony do błyskawicznego uskoku w bok, stracił inicjatywę. Pomimo ciężaru broni i powolnych ruchów właściciela, wymachiwał nim wystarczająco szybko, by Druchii musiał skakać na lewo i prawo, unikając rozpołowienia. Czekał na błąd, który wkrótce się nadarzył, kiedy dowódca nurglitów postanowił uderzyć dla odmiany w linii poziomej. Galreth wykonał popisowy skok na przelatującym dołem ostrzem, a ta zmasakrowała dwóch innych podopiecznych Pana Rozkładu. Olbrzymie zagrożenie, krótko mówiąc ugrzęzło w nieszczęśnikach, a nienaturalna regeneracja, zaczęła zarastać ich rany, więżąc je w środku. Zabójca przeszedł do ofensywy, tym razem jednak nie patyczkując się i odcinając kończyny w całości. Wkrótce na ziemi leżały już obie ręce, a zaraz za nimi dołączyły nogi. Żałosny kadłubek jeszcze się śmiał opętańczo na kamiennej posadzce, ale za chwilę uwolnił go od ciężaru jego łba. Efekt dało się szybko zauważyć, bo może i zielone przygłupy nie zauważyły braku rozkazów od swojego przywódcy, ale na pewno spostrzegły brak jego miecza, jeszcze przed chwilą siejącego spustoszenie dookoła. Rozglądali się wokół siebie nie rozumiejąc co się właśnie stało i od razu większa ich część padła pod zdyscyplinowanym atakiem Norsmenów. To dało Galrethowi trochę czasu na rozejrzenie się po polu bitwy. Najłatwiej było wyhaczyć olbrzymie TN-1, które powodowały chaos w szeregach obu stronnictw. Jeden leżał już martwy, a do drugiego nie ważył, by się zbliżyć, kiedy ten kotłował się ze smokiem. Został trzeci, który dalej stanowił zagrożenie, dla zmęczonych i uszczuplonych już liczebnie Norsów. Bjarn wziął na siebie brzemię walki z ostatnim z Mutilatorów. Siłował się z nim rozpaczliwie walcząc, by ten nie rozgniótł mu na miejscu. Jego towarzysze mu pomagali, ale przez trwającą walkę i odniesione obrażenia zmuszeni byli do defensywy.
- Wytrzymajcie jeszcze chwilę! – Krzyknął do nich Galreth jednocześnie biegnąc w jego stronę.
Kiedy już do niego dotarł zaczął skakać dookoła, odcinając wszelkie wystające przewody i rurki. Z każdą następną i tryskającymi z nich płynami, olbrzym słabł. Cholerstwa było strasznie dużo, ale tylko na tyle, było go stać z jego mieczykami, więc robił co mógł i robił to szybko. W końcu Bjarn z rykiem odepchnął wielgachne ręce TN-1 i razem z resztą Norsów zaczął okładać słaniającego się już kolosa, bronią trochę większą niż tą pożyczoną od Zahinna. Kiedy jedynymi ruchami Mutilatora były pośmiertne drgawki, wszyscy wokół przystanęli, żeby odetchnąć. „Chyba nie było tak źle, została tylko bezmózga masa, marnych przeciwników do wycięcia.”

[Mi jak coś już starczy :) Jak ktoś jeszcze chce sobie pozabijać, to proszę bardzo, ale dla mnie można już iść dalej.]
Obrazek

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Aszkael rąbał co popadnie, bestie nadciągały ze wszystkich stron. Norsmeni zbili się w jednym miejscu, tworząc swoisty mur tarcza który bez problemu pozwalał im mierzyć się z zalewem wrogów. Wybrańcowi jednak nigdy nie pasował ten styl, preferował bardziej otwarte podejście do walki. Wykonując obrót ciął, ostrze bez problemu odrąbało czerep mutantowi, aby następnie wbić się pachę następnemu który właśnie szykował się do ataku. Ostrze Bogów sprawnym ruchem kopnął przeciwnika posyłając do na ziemie, w tym samym czasie opancerzony basior rzucił się na niego z lewej strony. Aszkael w ostatniej chwili zasłonił się tarczą, w którą z niemałym impetem uderzył mutant. Wojownik jednak pozostał niewzruszony i odepchnął od siebie monstrum, w tym samym momencie kiedy te uderzyło o ziemię klinga Marionetki Losu wbiła się w jego odsłoniętą szyję. Nie tracąc który był na wagę złota w wirze walki, wybraniec odwrócił się i z całej siły uderzył masywną tarczą w mutanta którego chwile temu kopniakiem wysłał na ziemię. Uderzenie było na tyle mocne że wysunięty łeb mutanta o mało nie zmienił się w papkę, szczęka puściła z jednej strony. Nieprzyjaciel uderzył znów o ziemie, jednak tym razem się nie podniósł. Kolejna dwójka napastników otoczyła wybrańca, pierwszy mutant niczym dzikie zwierze rzucił się na jego plecy. Jego szpony i kły jednak nie potrafiły znaleźć luki w pancerzu który był chlubą Aszkaela, gruby niczym burta okrętowa i wykonany przez jednego z najlepszych kowali w samym Zharr Naggrund. Po tysiąckroć przeklęty zacisnął pancerną pieść na karku kreatury, po czym z całej siły cisnął nim przed siebie. Pazury bestii nie znalazły miejsca aby się zahaczyć i z piskiem przejechały tylko po czarnym metalu. Cielsko bestii poleciało do przodu wpadając pod nogi, Mutilatorowi który właśnie zmierzał na pozycje Magnusa. Kolejny mutant rzucił się na wybrańca, ten odtrącając go tarczą przeszedł za jego plecy. Szybkim ruchem dobył nadal znajdujący się u jego pasa katena Saito, ostrze Zabójcy Oni bez problemu przeszło przez tor mutanta. Aszkael zrozumiał czemu ronnin tak cenił to ostrze, jednak wybrańcowi wydawało się zbyt lekkie. Mimo wszystko jego półtoraręczny miecz był niezastąpiony. Katana od razu nasunęła Ostrzu Bogów na myśl Saito, wybraniec zastanawiał się kiedy ta przeklęta dusza znów da o sobie znać. Tyle wysiłku włożył aby zamienić go w to czym teraz jest, jednak wojownik szybko został wyrwany z przemyśleń kolejny zmutowany basior skoczył w jego stronę. Wybraniec jednak bez większego trudu uniknął ataku, w między czasie samemu wyprowadzając cięcie. Ostrze katany wbiło się w podbrzusze mutanta, jednak już z niego nie wyszło. Zabójca Onich zablokował się na płycie pancerza znajdującej się na plecach bestii, Aszkael cudem utrzymał ostrze w ręce. Korzystając z możliwości trzasnął psem o ziemię, po czym pancernym butem zmiażdżył mu paszczę. Sprawnym ruchem wyjął katanę z truchła po czym wsunął ją za pas, chwile później pancerna ręka zacisnęła ponownie na rękojeści półtoraręcznego ostrza wybrańca. Po tysiąckroć błogosławiony rozejrzał się po polu bitwy, korzystając z chwili wytchnienia. W tedy dostrzegł problem z jakim mierzył się Bjarn i jego ludzie, Aszkael odruchowo ruszył w ich stronę. Zdążył w ostatniej chwili, wkładając całą siłę w cios wbił czarne ostrze w kark Mutilatora. Głowa bestii opadła uderzając o tarczę wybrańca, ten zmuszając swoje mieście do wysiłku zaparł się utrzymując ją.
- Teraz przyjacielu..! Dłużej nie dam rady!- krzyknął spoglądając przez ramię na Bjarna
Ten ze zwierzęcym rykiem wyskoczył naprzód i jednym susem dopadł topora, Aszkeal zwrócił swą twarz ku potworowi.
- NA ARENIE W PODZIEMIACH SIŁOWAŁEM SIĘ ZE SZCZURZYM OGREM! Z NIM WYGRAŁEM! WIĘC I CIEBIE UTRZYMAM!- Złożył deklaracje sobie i bestii przy okazji wspominając stare dzieje. Bjarn którego ręce spoczywały już na rękojeści topora, zaparł się nogami... i szarpnął tak potężnie jakby właśnie odciągał własny drakkar od wpłynięcia w wir wodny. Na udach wystąpiły zwoje mięśni, a błękitne oczy zaszy mgłą, gdy Ingvarsson padł plecami na skałę... dzierżąc topór, na który nabity był wielki łeb wraz z kawałkiem kręgosłupa i kilkoma kablami. TN-1 zakołysał się, obrócił i padł jak długi, chlustając dziesiątką nieznanych substancji.
Bjarn złapał ręce towarzyszy i wstając, zrzucił hełm ze spoconych włosów, które zaczęły kotłować się i wysypywać z warkoczy.
- Kharlot... Magnus... gdzie są ? Bitwa..! - zaczął, rozglądając się, wciąż usiłując przegnać mroczki po wysiłku.
Nasz czerwony wybraniec najpierw wyrąbał krwawy szlak a potem straciłem go z oczu... - rzekł Aszkael poprawiając tarcze - Nie wiem czy wszyscy ci śmiertelnicy przetrwają ten bój... może powinniśmy..?- mówiąc to spojrzał na Bjarna, nie wiedząc czemu czuł wieź z Norsmenami. Jednak wiedział że mimo tego że są dla niego czymś na kształt przyjaciół, to wystarczy tylko jeden Boski rozkaz aby wbił im ostrze w klatkę piersiową. Jednak już taki jest los Ostrza Bogów.
- Każdy z nas z radością powita Walhallę! - mruknął Olaf, wykasłując krew z płuc. - Jeśli będziesz uciekał to tylko umrzesz zmęczony! GRWAAAHL!
Olbrzym wyszarpnął swót topór z karku martwego TN-1 i mijając rozszarpującego jedną z ostatnich chimer Haakara, dołączył do walczących w rozproszeniu Norsów, od razu ścinając trzech mutantów szerokim łukiem.
- Ma rację, musimy zabić ich liderów i złamać kręgosłup morale! Do boju druhu, choćby ten ostatni raz! - rzekł z błyskiem w oczach Bjarn, podnosząc tarczę z łusek krakena.
- Cóż mój ostatni raz to nie będzie, ale zawsze to w was ceniłem... bracia. -wizjer Ostrza Bogów odwrócił się ku gęstej ciżbie mutantów na lewo.- ZMIAŻDŻĘ WAS Z WOLI BOGÓW!
Bjarn ponownie zagłębił się w piekło krwi i hałasu, przebijając się środkiem ku Magnusowi i dalej do Nurglitów oraz szalejącego tam Mutilatora, zdecydowany dopaść wywijającego ociekającą śluzem kosą na uczniów Bittenberga wojownika z trójokim hełmem o pojedynczym rogu. Aszkael którego zmęczenie nie miało możliwości dopaść kroczył na przodzie Norsmeńskiej grupy, od której później się odłączył.
-Bjarn! Zajmij się tym wielkim paskudztwem! Ja biorę na siebie tamtego żniwiarza!- Krzyknął wybraniec a co Bjarn kiwnął i z krzykiem poprowadził Norsmenów na TN-1
Uczniowie Bittenberga mieli nie lada problem z Nurglitą, mimo swojego wyszkolenie nie byli w stanie zadać jakiejś znaczącej rany głównie przez wały tłuszczu oraz pancerz który skrywał kultystę. Kosa cięła powietrze raz za razem, zmuszając łowców do defensywy. Jak by znikąd między nimi a kultystą błysnęło coś, na kształt jak by portalu. Aszkael używszy osnowy jako drogi stanął na przeciw wyznawcy papy Nurgla, od razu blokując jego cios czarną tarczą. Na twarzach łowców malowała się raczej niechęć niż radość z powodu ''wsparcia'' które przybyło, wybraniec spojrzał na nich przez ramię. Ci jak by odczytawszy że są tu nie mile widziani zajęli się bezmózgą hordą, chodź korciło ich aby po prostu wbić sztylet w plecy wojownika. Jednak zdrowy rozsądek i rozkazy wydane wcześniej przez Magnusa zgasiły w zarodku te zapędy. Aszkael odtrącił oślizgłą kosę od siebie, spoglądają zimny jak lód wzrokiem na Nurglitę. Troje oczu skrytych pod jednorogim hełmem wlepiło się ze znudzeniem w Ostrze Bogów.
-Chodź do mnie zdrajco!- rozległ się donośny głos kiedy kultysta wykonał kolejny zamach kosą- Odetnę te twoje sznurki marionetko!- Aszkael zablokował atak bez problemu, po czym poprawił chwyt na mieczu- Papa Nurgiel jest ze mną! Nie straszny mi ktoś taki jak ty, żadne popychadło nie jest wstanie mi nic zrobić! PAN ROZKŁADU MA MNIE W SWEJ OPIECE!- Poplecznik Alphariusa uderzył od góry, Marionetka Losu przewidziawszy ten ruch zablokował ostrze kosy swoim własnym. Po czym odrzucił ją od siebie równocześnie samemu atakując, klinga zagłębiła się w potężnym brzuszysku jednak z rany wyleciała tylko lepka maź.
-Hahaha, głupia pacynko nie jesteś w stanie mi nic zrobić!- Krzyknął znów kultysta atakując na od boku. Aszkael ledwo zdążył zablokować go zablokować, wybraniec odtrącił broń napastnika po czym uderzył w niego całą swoją masą. Nurglita mimo potężnej postawy musiał się cofnąć, Ostrze Bogów wbił swój półtora ręczny miecz w jego udo z którego zaraz wyciekłą ropa. Aszkael odrzucił tarczę równocześnie wyciągając katanę Saito, sprawny ruchem ciął po kolanie Nurglity. Na szczęście atak wywołał spodziewany efekt, kultysta przyklęknął. Aszkael obrócił Zabójce Onich po czym wbił go w go między szyje a obojczyk swojego przeciwnika, Nurglita tylko się zaśmiał kiedy się to działo. Nagle jak by znikąd kosa uderzyła w bark, jednak Aszkael się tym nawet nie przejął.
-Tak jestem marionetką, dlatego też Boska wola i oni sami są ze mną!- Wybraniec zacisnął pancerną pięść na hełmie Nurglity- Tzeentch pokazuje mi przyszłość! Slaaneshe sprawia że ból który otrzymam jest niczym! Nurgiel leczy me rany A KHORN DAJE SIŁE! CHAOS JEST ZE MNĄ!- ostatnie słowa Aszkael wykrzyczał drugą ręką chwycił za róg na czole nurglity, po czym z całej siły na go przekrzywił. Kość z trzaskiem puściła, Ostrze Bogów zgrabnym ruchem obrócił kolec po czym z całej siły uderzył w metal między trzema otworami na oczy. Pancerz trzasnął, zaraz po nim było słychać trzask kości. Z dziury która zdobiła teraz twarz Nurglity zaczęła cieknąc ropa, a jego ręce zawisły bezwładnie. Wybraniec wyrwał najpierw katanę a potem umieścił ją ponownie za pasem, następnie ponownie uzbroił się w swój miecz i tarczę. Sytuacja na arenie zaczęła się po mału stabilizować, Garleth załatwił przywódcze napastników a Bjarn z resztą pozbył się TN-1.

[ Do niedzieli mnie nie będzie, więc mojego wybrańca zostawiam wam pod opieką]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Grimgor we wspaniałej formie! :D Dobry był tekst o D&D :lol2:
Jak MMH wkrótce nie odezwie się, by stoczyć pojedynku z Raven... znaczy Ithiriel ( :wink: ), to kto inny może ją utłuc. Albo wcielić się w Iskrę.]
[ http://www.youtube.com/watch?v=wUSEQEOgkGw ]
Znów to samo. Sam pośród hordy przeciwników, stojąc w ich krwi. Deszcz padał na jego pancerz, zmywając resztki jego ofiar, gdy potężny Blodfar rozdzierał ich ciała. Ból, który targał jego duszą wreszcie zaznał spokoju w ryku bitwy, spijając chciwie ciemną posokę. Blade ciała padały u jego stóp, porąbane, zmiażdżone, poszlachtowane za ćwierci. Znów zabijał. I znów był sam.
Gardłowy okrzyk wojenny Norsmenów mieszał się z sykiem i warkotem mutantów, z rykami multilatorów, z wyciem ogarów. Szczęk oręża odbijał się echem od spiżowych ścian,a arena posmakowała krwi w ilościach, jakich dawno nie miała okazji. Ogień i śmierć.
Kharlot powalił kolejnego "pobłogosławionego" kultystę, przecinając go na pół, po czym ciężkim buciorem rozgniótł mu głowę jak dojrzały melon. Jeden ze zmutowanych psów skoczył ku niemu, lecz wybraniec Krwawego Władcy ogłuszył go ciosem pięści. Ciężki topór spadł mu na grzbiet, przebijając się przez płyty pancerne, łamiąc kręgosłup jak zapałkę. Kilku nurglitów usiłowało rozpłatać go przy pomocy ociekających szlamem halabard, lecz Kruszący Czaszki skruszył im drzewce broni. Zignorował przy tym ich potępieńcze zawodzenie, najzwyczajniej w świecie rozrąbując ich ciała, póki nie ulegało wątpliwości, że nie pozostało w nich życia.
[ http://www.youtube.com/watch?v=UdsbHGua-Lg ]
Rzucał się w największy wir bitwy, a z każdym jego krokiem rosła sterta zwłok, jakie za sobą pozostawiał. Nie było tu mowy o wyrafinowanych technikach szermierczych, czy efektownych piruetów i uników. Gdy Lionell go ujrzał, skrzywił się pod nosem. Styl walki Kharlota trudno było nazwać technicznym, czy finezyjnym. Był ciężki i toporny, tak jak sękaty był sam walczący. Budziłby uśmiech politowania w każdym wybitnym szermierzu... gdyby nie jego skuteczność. Jeśli przeciwnik nie umierał od razu, padał na ziemię całkowicie połamany, dławiąc się własną krwią, bądź tonąc we własnym gównie. Niewiele jednak takich było. Kruszący Czaszki miał ciężką rękę, spod której mało kto uciekał. Pół tuzina mutantów zarąbał w ledwie chwili. Jego ciało nie zwalniało, a wręcz przeciwnie, napędzane gniewem i palącą nienawiścią.
Tyle, że to wciąż był jeden człowiek. Mimo dzielnego stawania sojuszu, byli przytłoczeni ilością napastników, którzy nadchodzili kolejnymi falami ze wszystkich stron. Tylko mur z tarcz sprawiał, że obrońcy nie zostali wgnieceni w ziemię, jak by się zdawało. W końcu nawet samotne wilki musiały dołączyć do grupy.
Kharlot stracił już rachubę ilu przeciwników padło od jego ręki. Walczący deptali po trupach, musząc uważać, by nie potknąć się o leżących i zostać zatratowanym przez tłumy. Czempion w wirze walki napotkał Drugniego, którego styl walki nie okazał się tak bardzo różny od jego własnego.
- Dwadzieścia cztery!- wrzasnął krasnolud, usiłując przekrzyczeć rumor bitwy.
- Co?- odkrzyknął Kharlot, nie pojąwszy wpierw o co mu chodzi.
- Tyle lewackich ścierw zmasakrowałem!- rzucił chełpiąc się Dawi.
- Nie liczę pokonanych.
- A powinieneś? Co powiesz na małe zawody?
- Sądzisz, że dotrzymasz mi kroku?- uśmiechnął się Kruszący Czaszki. Drugni wyszczerzył się.
- Przekonajmy się!
Zaczęli jednocześnie, plecami do siebie. Obaj zbrojni w dwuręczne topory, obaj śmiejący się śmierci w oczy, obaj, traktowani jak szaleńcy. Tam, gdzie się zjawili, trupy padały gęściej, niż krople deszczu z nieba. Duch wzajemnej rywalizacji, lecz na zdrowych, sportowych warunkach sprawiał, że berserkerzy wspięli się na wyżyny swych możliwości. Kosząc przeciwników, niczym zborze w sianokosy, zbliżali się do pozycji Bjarna i jego wojów, gotów wspomóc towarzyszy otoczonych kręgiem wrogów.
Kręgiem, który coraz bardziej się zacieśniał.

[@Rogal: Tyfus nie jest kultystą. To uratowany Imperialny żołnierz.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[Jeśli do niedzieli MMH się nie odezwie z chęcią ją utłukę]
[Ups. drobne przeoczenie, poprawię jak wrócę albo jak znajdę ciut czasu przed wyjazdem]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[*]Napisałem ten tekst bo naprawdę nie mam czasu, od 4 do 18 w truskawkach. Żyć się odechciewa. postaram się coś nabazgrać. Szkoda, że nie ma już magów do dyspozycji. Miałem gdzieś opisaną walkę Roksa...[*]

-Oblech?- zwróciłem się w stronę Vice, który dalej twardo pozostawał przy swoim. Nie chciał łamać szyku, ale ten sam niedługo się złamię. Po tych potworkach, w naszą stronę zaczęli pchać nurglici w pełnych zastępach. Riees spojrzał wymownie na Winchestera, ten poklepał po ramieniu jednego z ocalałych kuszników. Czterech innych, również z wolna zajęło pozycje. Po naładowaniu broni zmodyfikowanym strzałami, zawierającymi w swoich szklanych grotach coś w rodzaju kwasu (przynajmniej tak uważał Oblech) wycelowali w nieprzyjaciela. Ich ostrzał nie miał na celu zatrzymania przeciwnika, lecz jedynie uniemożliwienie mu frontalnego ataku. Na tych pozycjach traf chciał, że ustawili się najmniej doświadczeni Bracia. Kapitan jednak nie zarządził przegrupowania. Przywołał do siebie jedynie mnie, Oblecha i Małego, oraz Kudłacza, kolejnego z naszych nawróconych kultystów. Ten całkiem dobrze radził sobie z mieczem.
-Mieliśmy już z tym do czynienia.- powiedział.- Ogniści.- wskazał na mnie i Vice.- Zaatakujecie ich z prawej flanki. Idą nierównomiernie, tam skupiona została większość ich sił. Rozumiecie powagę, waszego zadanie?
-Mamy ich wszystkich ściągnąć na siebie.- odpowiedział mu Nożownik.
-Macie dać czas naszej trójce na okrążenie ich. Kudłacz ma lepkie łapy i ukradł kilka bomb od tego hobbita.
Wszyscy wymienili spojrzenia, szczerzyliśmy się jak dzieci.
- EJ, SKĄPIEC, RIEES I RESZTA! Do roboty drętwe kukły, to jest DARK FANTASY a nie jakieś durne D&D, żadne efekty specjalne nie uratują waszych południowych życi jeśli się nie zepniecie i nie zaczniecie walczyć o życie jak reszta!- w zgiełku bitwy doszły do mnie jakieś niezrozumiałe słowa. Cóż, chyba ktoś próbował zagrzać nas do walki. Trzeba jednak postępować rozsądnie, by ograniczyć straty w naszych szeregach. Choć i tak bitwa, nie wygląda na taka, z której będzie można wyjść zwycięsko bez szwanku. Norsmeni parli naprzód jak to oni. Mur tarcz, skuteczny rzecz jasna, ale jak się okazało nie przeciwko tym gigantycznym blaszakom. Gdyby w nas wleciało coś podobnego, nic by z nas nie zostało. Całe szczęście, że ominęła nas ta atrakcja. Podczas biegu po łuku w stronę nurglitów, zacząłem się zastanawiać czy Kudłacz ma w ogóle jakiekolwiek pojecie w obsługiwaniu wynalazków tego niziołka. Wątpię by były proste w obsłudze. Nie było jednak teraz czasu na myślenie. To czyste taktyczne zagranie, musiało się udać...

Nurglicie rozwścieczeni naszym ogniem parli na nas jak nimfoman mający karnet do burdelu. Czy coś... W każdym bądź razie mieliśmy zajęcie. Oblech wirował siekąc ich Kłami, które z czasem bardziej przypomniały ogniste bicze. Finezyjne? Fakt. Skuteczne? Średnio. Te obciekające śluzem i gnijące cielska nie czuły bólu, ni też strachu. Ja ze swoim młotem miałem nieco większą efektywność pracy, jedne uderzenie i łeb odlatuje na kilka metrów. Można by z tego zrobić nawet dyscyplinę sportową. Kiedy jak "wyżynałem" sobie drogę przez stado ożywieńców, Riees i Mały już uporali sie z mniejszym odziałem wroga. Wśród tego chaosu, tak udana organizacja była dla mnie czymś niezwykłym. Niestety, tak jak myślałem Kudłacz nie miał żadnego pojęcia na temat zabawek Farlina. Te niosące mord narzędzia w jego rękach były bezużyteczne.
-Kretyn!- krzyknął Mały, a jego wrzask dotarł nawet do mnie.- I na chuj w ogóle nam dupę zawracałeś?! Dwaj to.- nie widziałem co się tam dzieje. Wersja Małego wygląda następująco:
"-Chwyciłem to cholerstwo w dłonie, kiedy Riees z Kudłatym z trudem odpierali te cholerne trupy. Rzecz jasna bez mojej pomocy już tak dobrze sobie nie radzili.- westchnął, gdy obok naszego stolika przeszła młoda i dość urodziwa kelnerka. Anna zdzieliła go po łbie, po czym zrobiła zniesmaczoną minę. Czyżby ten wybryk natury czytał w myślach?- I cholera rozumiesz,- Mały po wypici paru głębszych, słowo cholera wtrąca wszędzie tak gdzie tylko jest to możliwe.- jak tak na to patrzyłem, to zaczęły mi się przypominać moje cholerne oficerskie zajęcia. Wiesz w tej cholernej Imperialnej Armii.- przytaknąłem mu, a ten wypił kolejnego "kamikadze", w nipponie to ponoć bardzo sławny wywar, trunek. Cokolwiek.- Jak ty mnie cholerny Skącpu rozumiesz!- rzucił mi sie na szyję i uściskał tak mocno jak tylko potrafił, a raczej na tyle mocno na ile pozwalał mu alkohol. Ledwo siedział na krześle.- W każdym razie...- charakterystyczne pijackie "chlip"- wykonałem serie cholernie skomplikowanych zabiegów i rzuciłem w ten cholerne paskudztwa!"
Według bardziej wiarygodnego, a przede wszystkim trzeźwego źródła jakim był nasz Kapitan wyglądało to tak:
"Najpierw wezwał do siebie czterech naszych Braci (w mniejszej liczbę za CHOLERĘ nie wynieśli by tego spitego wieprza z knajpy). Ci po wyrazie jego twarzy bez słowa chwycili Małego pod pachy i zaczęli ciągnąc przez sale. Wywołując tym śmiech wszystkich zgromadzonych, a że w większości byli to Bracia z Odrodzonej Kompanii Szarej Wilczycy, to nie było się czego, aż tak bardzo wstydzić. Tym bardziej, że w tle Leworęki spuszczał łomot pijanemu Winchesterowi.- Fakt wziął je w te kobiece łapki.- spojrzał na Anne.- Bez obrazy moja droga.
-Mów, mów...- uśmiechnęła się i zwróciła wzrok w stronę baru, gdzie młody srebrzysto włosy elf popijał wolno wino i flirtował z wcześniej wspomnianą kelnerką.- Co z niego wyrosło...
-Wcisnął coś, po czym rzucił kule w tłum nurglitów, szepcząc pod nosem "O kurwa, kurwa, kurwa, kurwa."- Kapitan zaśmiał się, my również nie mogliśmy powstrzymać emocji. Tylko Anna zachowała kamienną twarz i zabójczym wzrokiem patrzyła na swojego syna.- Na szczęście nas wszystkich udało mu się."
Chwilę po jego wrzasku dostałem chwilowego zaćmienia. "Wybuch, udało się!"- pomyślałem. Gdy powoli odzyskiwałem wzrok, ujrzałem Oblecha biegnącego w stronę naszych pozycji. Kapitan i Mały biegli za nim, Kudłacz zginął.


Henryk pierwszy dostrzegł zagrożenie i natychmiast zawiadomił Winchestera, dwunastu naszych, wspartych przez czterech doborowych towarzyszy Roksa ustawiło się w pozycji, zwanej falangą. Jeden chronił drugiego, wsparci przez ogniste pociski Psikuty i jego ludzi, zdołali powstrzymać natarcie. Przynajmniej na chwilę. Leworęki, znajdujący się w centrum formacji z trudem utrzymywał tarczę. Czekali na rozkaz Inżyniera.
-Czekać.- wróg nie tylko przytłaczał ich ilością, ale i masą...- Czekać!- powtórzył głośniej i bardziej stanowczo. Nikt się nie wykruszył, jedynie nasz kowal zaczynał robić się czerwony na twarzy. Nie tyle co z wysiłku, a z wściekłości.- Czekać!- głos Henryka spowodował, iż przez plecy Leworękiego przeszły potworne ciarki, nie wytrzymał.
-Na co mamy kurwa czekać?!- wrzasnął, wciąż jednak nie łamiąc szyku.- Zbawienie pańskie?!
-Na gówno!- Inżynier krzyknął równie głośno.
-Jak tak dalej pójdzie, to gówno wyjdzie ze mnie szybciej niż myślisz!- przekrzykiwali się, a na twarzach Braci pojawiły się lekkie uśmiechy. Leworęki uwielbiał się kłócić, a jego sprzeczka z Henrykiem była czymś zupełnie nowym. Zasługującym na wpis w kronice. Nurglici napierali coraz bardziej, pchając naszych w głąb areny niczym gruba osiłku przepychająca spory głaz.
-Daj znać jak się zesrasz to wtedy ruszymy Kutasie!- Henryk również miał z tego trochę radości.
-Mnie w to nie mieszaj!- Winchester odkrzyknął mu, a kilku Braci wybuchło śmiechem.- A chuj, jak zginąć to z uśmiechem na gębie!
-Cofnąć się!- rozkazał Inżynier. Cała formacja natychmiast wykonała długi krok w tym z wciąż uniesionymi tarczami.
-Jeszce nie...- uśmiechnął się pod nosem Leworęki.
-I tak jebiesz.- parsknął śmiechem dowódca kuszników, zapełniając swój magazynek ogniem.
-Włócznie.- synchroniczne uderzenie drewnianych włóczni, zakończonych stalowymi grotami, trafiło w miejsca, w których powinny znajdować się serca nurglitów. Ci zwalili się na ziemię.
-Pchać!-wrzasnął energicznie.
-Jak twoją matkę!- ponowna wesoła reakcje tłumu. Dość prymitywne, ale czego sie spodziewać po chłopach. To nie rycerze...
-Nie żyje od dziesięciu lat tłumoku.- Henryk spojrzał w oczy Leworękiemu, siłującemu się z przeciwnikami.
-Wybacz.- odpowiedział mu z wyraźnym zawstydzeniem. Wówczas to ja wraz z resztą kadry oficerskiej zbliżyliśmy się do formacji.
-Puść!- Kapitan z daleka wydał rozkaz Inżynierowi, nasi ponownie cofnęli się, a następnie zrobili mały wyłom przez, który dostaliśmy się do "środka". Pobyt w tym pieprzonym labiryncie, jednak na coś się przydał.

Gdy my użeraliśmy sie z tymi cholernymi umarlakami, których rany regenerowały się szybciej niż cokolwiek można by sobie wyobrazić, jedna z tym blaszanych bestii przeleciała niedaleko naszych. Ktoś został rany, lub zmarł wtedy jednak nie wiedziałem kto miał, aż tak wielkiego pecha. Sam zwymiotowałem, gdy po oderwaniu jednemu z nurglitów łabska cały zostałem obryzgany ropą i cholera wie czym jeszcze. Oblech zareagował na to śmiechem. Pierwszym od dłuższego czasu.
-Masz chore poczucie humoru.- wydusiłem z siebie, po czym szybkim uderzeniem w brzuch odrzuciłem na kilka metrów przyczynę mojej niestrawności.
-Może.- uderzył w kolejnego wroga biczem przepoławiając go na pół.- To jednak naprawdę było śmieszne.
-Nom.- przytaknął mu Leworęki, szarpiący się z nurglitą wysokim na dwa metrym, a szerokim na co najmniej półtora raza tyle.- Widzisz Skąpiec, przed śmiercią na coś się przydałeś.
-Pierdolenie.- ta sama intonacja ja zawsze. Winchester postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Kusze zawiesił na plecach, a teraz dzierżył w swych dłoniach dwa sporych rozmiarów toporki.- To, że ty jesteś lewy do wszystkiego, nie znaczy, że reszta też.
-Zamknij się psia kuśko!- warknął gniewnie. Zmierzch i Podmuch po uporaniu się z resztą psu podobny stworzeń dołączyli do walki na tej linii. Zostaliśmy otoczeni.
-Sytuacja wygląda dość kiepsko.- stwierdził drugi z Wilczych Braci, ogryzając łeb oponentowi.
Wykrakał. Dwóch z czterech żywiołaków Roksa momentalnie zniknęło, a na drodze Kompanii stanął nowy przeciwnik. Ithiriel, a raczej metalowy składak mający ją przypominać, zapragnął zemścić się na Iskrze i zabić ją. Anna stanęła w obronie przyjaciółki, ratując ją tym samym przed nieuchronną śmiercią.
-Kurwa mać.- splunąłem i zwróciłem się w jej stronę, widząc jak Roks skupia swoje siły na ochronieniu Anny i jej nie narodzonego potomka. Sytuacja jednak szybko się odwróciła. Iskra wzięła się w garść i przejęła inicjatywę. Wtedy też smok Menthusa wkroczył do akcji, a inny siejący śmierć i chaos gigant padł dzięki sprytowi Garletha.
-Ilu rannych?- Riees, zwrócił się w stronę Rzeźnika, który na szybko opatrywał Braci. Korzystał z ochrony i wsparcia Roksa.
-Sam, Frado, Merdok, Papin są ciężko ranni. Sir!- zameldował natychmiast. - Robimy co w naszej mocy. Kleszcz i Pchła zginęli zadeptani przez tą maszynę.- wykrzyczał znowu.
-Cholera.- Kapitan klną pod nosem.- Już tylu ich zginęło.- zmarszczył brwi i z wściekłym bojowym okrzykiem powalił dwóch przeciwników.-Jesteśmy...- Kapitan zaczął, a my wszyscy dołączyliśmy.- światłem w ciemności. Krzykiem rozszarpującym ciszę. Jesteśmy jednością. Nie walczymy dla bogów, ani dla chwały. Walczymy by przeżyć, by każdy z nas mógł ujrzeć jutro, którego oni już nie zobaczą. Szerzmy śmierć i zniszczenie, a gdy opadniemy z sił przypomnijmy sobie jego ostatnie słowa.
-Zwyciężymy!- Oblech krzyknął tak radośnie, jak tylko był w stanie. Do końca życia zapamiętam wyraz jego twarzy.

[Pewnie jest sporo błędów, jutro jak wrócę poprawie. Teraz idę w kimę.]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Magnus przeklinał pod krawiącym nosem ciągnięty przez bestię czym prędzej wyrywając się z szoku. Wielki potwór wpadł w niego nagle i pociagnął go za sobą miotając nim z dziką agresją po posadzce mimo jego ciężaru. Inkwizytor w krytycznej sytuacji próbował się wyrwać ,ale stwór przygryzł jego ramię ,ociekającymi śluzem zębiskami i łowca nie mógł nic zrobić. Jego żelazny ,pokryty krwią kapelusz już na początku spadł z jego pokrytej siwizną głowy i potoczył się pod nogi dziesiątek walczących. Bestia z Wielkim Inkwizytorem przemierzała Arenę taranujac wszystkich ,którzy nie zdążyli odskoczyć. Za każdym razem gdy mutant biegnąc szarpał nim i uderzał ciężkim inkwizytorem o ziemię ten warczał siarczyste przekleństwa ,z pokrwawionej twarzy na której kłębiły się resztki siwych włosów sklejonych krwią. Magnus w końcu jednak ,w tym morderczym szale bestii zdołał złapał wolną ręką za jej pysk. Wbił w jej łeb swe żelazne palce ściskając ją z całej siły i zgiął swą żelazną rękę zbliżając groźną twarz do demonicznego pyska ,z łokcia syknęła para ,od razu rozwiana w impencie biegu. Spojrzał prosto w zielone ,przegniłe mutacją oczy i mruknął chłodno spod ponurego oblicza targanego waitrem -Miałeś szansę... skurwielu...- po tych słowach na jego dłoni pojawił się mały płomyk. Mutant zwrócił na niego gwałownie wzrok. I nawet gdyby wiedział czego się spodziewać i tak by nie zdążył. Wtedy jest już a późno...
Z dłoni Magnus buchnął strumień ognia wbijając się wprost na pysk bestii. Płomienie pokryły się w piekielnych obrażeniach i ta wrzasnęła niemiłosiernie głośno. Von Bittenberg śmiał swym chrypowatym głosem oświetlany wielkim płomieniem świętego ognia. Nagle mutant zwalił się w bok odrzucając inwkizytora gwałtownie. Ten padł na posadzkę ciężko ,obracając się z krzykiem. Magnus podniósł natychmiast zakrawioną głowę. Momentalnie podniósł swe żelazne ciało i wyprostował się. -Miałeś szansę...- splunął krwią ,po czym ruszył w keirunku dymiącej bestii.
Wielki stwór próbował łapami odegnać ból i spaleniznę na pysku w swym zwierzęcym szale. Magnus posiadał tylko jedną broń. Najpotężniejszą z całego arsenału jaki posiadał i kiedykolwiek wykorzystywał. Broń pod którą padały setki. Broń bez której już dawno pogrążył by się w czeluściach piekła... wiarę.
Stawiał krok za krokiem. Ciężko stąpał ze swym złowieszczym uśmiechem idac do mutanta. Bestia ryknęła potężnie głośno ,zagłuszając odgłosy walki i słąbo podniosła się na łapach odwracając w stronę zmierzającego inkwizytora. W końcu zamrugała przez spaleniznę na pysku i otworzyła groźnie paszczę odsłaniając wielkie zęby.
Von Bittenberg sięknął wtedy po księgę przyczepioną do pasa. Zręcznym ruchem uniósł ją i otworzył. Bestia znów ryknęła i ustawiła się w pozycji ,by zaraz znów zaszarżować na Magnusa. Ten jednak tym razem był gotowy.
-In nomine Sigmar! VADE! RETRO!- wykrzyknął donośnie Von Bittenberg do bestii. Pod wpływem tych słów ,ta stanęła dea nie mogac się ruszyć ,a rurki na jej grzbiecie zaczęły czerwienić się niezykle mocno pod wpływem cieczy w środku.
-Malleus Sancta sit migi lux!- warknął Magnus groźnie podnosząc oczy ,w których pojawił się płomień wiary -NON CHAOS SIT MIHI DUX!- warknął i po tych słowach niebieska światłośc momentalnie wybiła ze stron księgi bijąc na twarz Magnus i jego zbroję w chwalebnym egorcyźmie. Kilkunastu mutantów zgromadzonych wokół. Jedni zajęci walką ,inni szukajac wroga w szaleńczym amoku ,momentalnie stanęli wryci wydając z siebie przeraźliwe dźwięki ,jakby rozpacz ,łapiac się za głowy swymi zmutowanymi kończynami. Wielu w ich przeciwników wykończyło ich wtedy ,inni odskoczyli spodziewając się jakiejś sztuczki. Wielki Inkwizytor nie przestawał -AMMOR SIGMAR SUPREMA LEX!!!- wykrzyknął unosząc księgę z której biła światłośc. Po całej Arenie rozniósł się pisk rozpaczy mutantów ,kolejni padli pod ciosami ,wykorzystujących okazję przeciwników. Nadal jednak dziesiątki mutantów ,mimo amoku egzorcyzmu w szale wbijało się w walczących.
Wielka bestia która taranowała wcześniej Magnusa teraz trzęsła się pod nim w konwlulsjach.Ten zbliżył się do nic niemogącego zrobić potwora w którego zmutowanych oczach widać było przeraźliwy ból ,cały czas oświetlany niebieskim światłem i rzekł ciszej niż wcześniej -Odpędzam cię...- mruknął i dwóch łowców z Hansem o wielkiej postrurze wpadło w utanta ,tnąc go i bijąc licznymi ciosami. Hans bił swym bastardem wzywając Sigmara ,nie zważał na krew lejącą się na jego zbroję. Wrzeszczał i bił ile miał sił. W końcu bestia padła zmasakrowana. Von Bittenberg uklęnął zamekając księge. -Dura lex... Sigmar lex... Malleus Maleficarum robi swoje...- szepnął do siebie ,po czym ucałował znak młota.
-Wielki Inkwizytorze!- wykrzyknął Hans w swej poobijanej zbroi i klęknął przed Magnusem unoszac jego bzudgyan odnaleziony przy bestii.
Von Bittenberg wstał i chwycił go dumnie -Dobrze... czas kontynuować oczyszczenie... to dopiero początek...- rzekł z nienawiścią w oczach. W moment zorientował się w sytacji wokół. Norsmeni radzili sobie nadwyraz dobrze pod wodzą Bjarna. Już w Arenie pod ziemią dobrze dowodził swoją zgrają. Kharlot wraz z Drugnim masakrowali wrogów tak skutecznie ,że krew tryskała strumieniami. Inkwizytor ujrzał jak kompania zdechłego elfa bawi się w jakieś płomienie. Cholerne sztuczki. Z kolei ten elfi asasyn stosując swoje przeklęte ,zwinne metody rzucał się wściekle do mutantów z niezykłą precyzja skracając ich marne życie.
Uwagę Magnus przykuł jeden z czempionów zasranego Nurgla - jakiś wielki heretyk z kosą szalał po środku Areny. Inwkziytor dostrzegł barwy Middenlandu zalane zgnilizną. Cholerny chaos. Zwłaszcza ,że już widział tą łajzę podczas zamachu. Trzeba oczyścić tą duszę. Von Bittenberg splunął i ruszył w jeog kierunku masakrując po drodze mutantów ,którzy jak muchy padali roztrzaskami pod ciosami świętego bzuzdyganu. Wielki Inwkizytor już był niedaleko keidy dostrzegł coś dziwnego an trybunach. Aszkael ,okuty w swój czarny jak noc pancerz przebijał sie przez wrogów w stornę innej ,równie opancerzonej postaci w jaśniejszych jednak barwach.
Wielki Inkwizytor poznał ruchy... poznał głos... to ta elfia suka... została rozczłonkowana...spłonęła... i żyje...
Nikt nie umknie Świętemu Oficjum... nruglita może poczekać. Ta suka zdechnie zaraz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Postanowiłem dodać jeszcze jednego bossa :D ] [Ach, no i melodia :twisted: : http://www.youtube.com/watch?v=ylOVAKFclhg ]
Deszcz siekł z góry nieustanie, zalewając swymi strugami walczących, lecz nawet on nie zdołał zmyć krwi, która pokrywała arenę. Rósł stos ciał, którego koloseum nie było zdolne pomieścić. Huk walczących niósł się echem po jego murach, dając dowód zajadłości śmiertelnych zmagań.
Mutanty charczały zwierzęco, usiłując sforsować mur z tarcz, który uparcie nie miał zamiaru ustąpić. Teraz, gdy ostatni z TN-1 zajęty był walką ze smokiem, Norsmeni nie byli już tak bardzo zagrożeni rozbiciem ich formacji, choć to wcale nie oznaczało, że będzie łatwo. W końcu nawet oni kiedyś osłabną, ustępując pod naporem wroga...
Smaug zionął ogniem z góry, usiłując spalić swego przeciwnika na proch. Płomienie spadły z niebios na multilatora, w jednej chwili go pochłaniając. Zdawałoby się, że potwór skona w męczarniach. Gdy jednak płomienie opadły, zwątpienie zakradło się do serc wojów.
Gruba skóra potwora pokryta była pęcherzami, zwęglona w niektórych miejscach, cały stwór był czerwony, pokryty oparzeniami, lecz... wciąż żywy. Grube płyty wtopione w jego ciało wciąż dymiły rozgrzane do wielkich temperatur, część przewodów popękała, lecz główne arterie wciąż pompowały mieszankę mutagenów i hormonów, któe napędzały potwora. Multilator wymachiwał olbrzymią pałką nabitą kolcami, usiłując bezskutecznie sięgnąć atakującego przeciwnika. Smaug uderzył ogonem, wytrącając broń z rąk chodzącego eksperymentu, po czym zaatakował go kłami i pazurami. Szpony gada wtopiły się w ciało mutanta, drąc je na kawały. Z ran potwora wypłynęła cuchnąca krew. TN-1, nieczuły na ból przez mieszankę sterydową, oderwał od siebie smoka, po czym cisnął nim o podłoże. Wielu mutantów zostało zmiażdżonych pod potężnym cielskiem gada. Smaug kłapnął zębami, odrywając lewą dłoń projektu paszczą, lecz ten zdawał się ledwo to zauważyć. Chwycił gada pozostałą ręką za gardło, usiłując wydusić zeń życie. Smok targnął się pod nim, usiłując uwolnić.
Wtedy dwa dwuręczne topory uderzyły jednocześnie pod kolana potwora. Multilator zachwiał się tracąc równowagę, a wtedy z donośnym okrzykiem Drugni wskoczył mu na plecy. Siekł go po grubym jak tuszka wołu karku, uwalniając kaskadę cuchnącej mazi, a Kharlot wskoczył przed mutanta krusząc mu staw kolanowy od przodu. TN-1 pochwycił w potężne łapsko jednego ze swych gnębicieli rycząc mu prosto w twarz. Kruszący Czaszki nawet nie spojrzał na niego. Wzrokiem odszukał Drugniego, po czym obaj przytaknęli. Ich topory jednocześnie uderzyły w czerep mutanta, zmieniając go ze sztywnej puszki w krwawą papkę z mózgu multilatora. Bezgłowy korpus osunął się na ziemię, targany drgawkami śmiertelnymi.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ironiczne jest to, co właśnie uczyniłeś człowieku- zaśmiał się telepatycznie Smaug. Drugni splunął zamaszyście. Kharlot spojrzał bezwiednie na smoka. Zupełnie przypadkiem dostrzegł zaklinowany między zębami gada grot włóczni. Nie czynił on nic złego, ot jak fragment pieczeni między zębami po posiłku. Kharlot jednak dostrzegł na nim coś jeszcze- runiczne zdobienia...
Wtedy enigmatyczne słowa smoka, zarówno te dawne, jak i z przed chwili, jego dziwne zachowania stały się jasne. Smaug uczestniczył w rajdzie na Norskę.
Serce zabiło żywiej w piersi czempiona, gdy sobie to uświadomił.Wiedział, że zabójca jego ojca został zgładzony przez Bjarna, lecz to nie zmniejszało jego gniewu. Smok dopuścił się aktu, który musiał zostać spłacony, a jedyną ceną była krew.
Odrzucił dwóch mutantów, którzy na na niego skoczyli, przecinając jednego w pasie na pół. Drugiego chwycił za gardło unosząc nad siebie, po czym cisnął nim o ziemię. Siła uderzenia zgniotła jego narządy, a jego kości popękały jak gliniane naczynia. Kharlot pobiegł w kierunku smoka, który szykował się do wzbicia w powietrze, po czym skoczył mu na grzbiet. Zaskoczony gad machnął łapą, usiłując strącić natręta, lecz zdumiał się, gdy ujrzał Aeslinga.
[ http://www.youtube.com/watch?v=I00KFnU-vm0 ]
- Zakosztowałeś norskiej krwi- właściwie to było stwierdzenie, niż pytanie- Pora byś zapłacił własną.
Smaug zatrzepotał wielkimi skrzydłami i wzbił się w powietrze.
- Myślisz, że możesz stanąć przeciw mnie? - huknął gad- Jam jest ogień! Jam jest śmierć!
Zakręcił beczkę, a potem salto, usiłując zrzucić czempiona, lecz ten pochwycił się jednego z kolców na grzbiecie smoka. Choć ranił sobie tym dłoń, Nors nie zwolnił chwytu. Trzymając topór w jednej ręce wbił go z rozmachem w grzbiet bestii. Stal przeszła przez kolczaste wyrostki, wbijając się w kręgi. Smaug ryknął boleśnie i obniżył pułap. Odwrócił łeb, zionąc ogniem, lecz wybraniec zeskoczył z niego, tnąc po nasadzie skrzydła w locie. Obaj przeciwnicy padli na ziemię z wielką prędkością, wzbudzając kurz. Kharlot dźwignął się momentalnie, zakręcając toporem nad głową, kosząc mutantów, którzy nań ruszyli. Puścił się biegiem w kierunku smoka, który już go oczekiwał. Bestia strzeliła ogonem jak z bicza, lecz wybraniec zanurkował pod nim, rozdzierając jego bok. Uniknął lekkim zwodem zębów gada, tnąc go po paszczy, choć zbyt płytko. Smaug siekł pazurami długimi niczym włócznie, krzesząc iskry na pancerzu Kruszącego Czaszki. Smok zionął ogniem, lecz jego przeciwnik zdołał paść na ziemię, nim dosięgły go płomienie. Odturlał się momentalnie, unikając zgniecenia przez wielkie łapskom po czym zerwał się na nogi, gotów do walki. Przeskoczył nad koszącym uderzeniem ogona, atakując jego lewy bok i okaleczając drugie skrzydło. Uderzył ponownie, łamiąc łapę bestii, lecz wtedy smok pochwycił go w swe szczęki. Smaug usiłował je zacisnąć, by zgnieść zuchwałego Norsa w jej czeluści. Kharlot wytężał wszelkie siły, by do tego nie dopuścić. Ścięgna i stawy trzeszczały z obciążenia, mięśnie drżały z wysiłku, lecz centymetr po centymetrze Smaug zaciskał szczęki. Wielkie zębiska kaleczyły boleśnie ręce Kruszącego Czaszki, lecz ten nie miał zamiaru się poddać. Ryknął wściekle, jakby to miało mu pomóc w nadludzkim wysiłku. Jego topór leżał na posadzce, poza jego zasięgiem. Smaug zaczerpnął powietrza, a Kharlot wiedział, że ma za chwilę zionie ogniem.
[ http://www.youtube.com/watch?v=tQ77K65FGeY ]
Wtedy zauważył Drugniego. Krasnoludzki zabójca przedzierał się przez szeregi wroga, kosząc ich jak zboże. Obaj wiedzieli, że choć był jak każdy Dawi urodzonym sprinterem, to nie zdąży dobiec do smoka na czas. Były jednak inne dyscypliny, na polu których niski lud górował. Na przykład rzut toporem.
- ŁAP!- wrzasnął Drugni, przekrzykując zgiełk bitwy. Gromilowy topór zalśnił w powietrzu, lecąc w kierunku paszczy smoka. Smaug usiłował odwrócić łeb, by broń nie sięgnęła czerwonego wojownika. Kharlot był jednak szybszy.
Pochwycił dwuręczny oręż i uderzył w górną szczękę, w miejscu, gdzie była najsłabsza. Smok ryknął boleśnie, ziejąc płomieniami, na szczęście czempion zdołał zeskoczyć na ziemię. Chwyciwszy mocniej solidny oręż, Kharlot wbiegł na zwaliste truchło mutanta, doganiając szalejącego smoka, po czym skoczył ku niemu jak z rampy.
Jego okrzyk był donośny, pełen furii. Niósł w sobie echa spalonych osad i miast ludu północy, krzyki ich mieszkańców, spalonych żywcem. Smaug uniósł łeb i ujrzał swego adwersarza, niczym awatar wojny i nienawiści. Na niebie, nad lecącym Aeslingiem uderzył grom.
Gromil zatopił się w czaszce smoka, wchodząc w nią jak nóż w ciepłe masło. Krew, odłamki kostne i kawałki mózgu bryzgnęły na Kruszącego Czaszki. Z ogłuszającym agonalnym rykiem smok padł martwy na posadzkę. Kharlot stał nad nim przez chwilę, dysząc ciężko. Deszcz padał na niego grubymi kroplami. Aesling wyprostował sie nagle, rycząc, ogłaszając bogom swoją wiktorię.

Mutanty na chwilę cofnęły się, będąc świadkiem takiego widoku. Nie na długo jednak. W ich wypaczonych umysłach nie istniało pojęcie strachu, a ich szeregi właśnie zasilił kolejny sprzymierzeniec.
Spiżowe schody zahuczały, gdy po ich stopniach na arenę wkroczył metalowy konstrukt. Pokryte blachami czarnego metalu krępe, przysadziste ciało, z wykrzywiąną, demoniczną maską, spod którego wystawała potargana broda, ręce zbrojne w dwa przyspawane topory, po bokach których znajdowały się dysze, które prowadziły do zbiornika na plecach. Ze środka pancerza dochodziły potępieńcze okrzyki szaleńca, spragnionego destrukcji w najczystszej, bezmyślnej postaci. Drugni patrzył na to z niedowierzaniem.
- Zahin, ty biedny głupcze...- mruknął z nutą żalu- Co oni ci zrobili...
Wraz z Kharlotem wymienili się na powrót toporami i podjęli przerwaną masakrę. Teraz jednak pojawił się nowy cel w tych zmaganiach. Ktoś musiał zakończyć cierpienia oszalałego krasnoludzkiego kowala.
Ostatnio zmieniony 31 maja 2014, o 19:27 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Dodałeś i odjąłeś :D ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Chodziło mi o Zahina :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[tego chyba jeszcze nie było, albo ja ślepy jestem :) ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Nowa "baza", w której zakamuflował się Reinhard i Oskar była znacznie lepszym miejscem jeśli chodzi o konspirację. Co prawda niewielki korytarzyk rewizyjny nie był komfortowym lokum, jednak oficerowie Imperialnej Inkwizycji zwykli nie przejmować się takimi błahostkami. Z resztą, Von Preuss mierzył się już z gorzymi sytuacjami. Kiedyś tkwił przez kilka dni w jednym miejscu, ukryty w koronie drzewa, czekając na pewnego elfiego szlachcica, który rzekomo przybył z kurtuazyjną wizytą. Jednak, jak zwykle Inkwizycja wywiedziała się o machinacjach, których ów Ulthuańczyk miał dokonywać i wysłała odpowiedniego człowieka z właściwym narzędziem (czyli Hochlandzką strzelbą wyborową) aby zrobił porządek. Reinhard nie spał przez trzy noce, siedząc w niewygodnej pozycji w strugach deszczu. Długouch jak na złość nie chciał opuścić rezydencji, jednak gdy tylko przekroczył próg, celny pocisk rozwalił mu łeb. Potem wystarczyło tylko podrzucić ciało na gościniec, a zwierzoludzie zajęli się resztą. Można było więc powiedzieć, że tutaj, w zakamarkach fortecy panowała wygoda, w dodatku z rozrywką w formie staczanych na arenie poniżej, pojedynków.
- Majorze, mam pytanie. - Zagadnął oparty o wykładaną zaśniedziałymi kafelkami ścianę Oskar.
- Skończ z tym majorowaniem, chłopcze, nie jesteśmy na jakiejś defiladzie. Czego chcesz?
- Skoro nasz główny cel gdzieś zniknął, może powinniśmy go poszukać? Siedzimy tu już bezczynnie od paru dni.
- To kiepski pomysł. Nie będziemy uganiać się za najniebezpieczniejszym wojownikiem w całym kraju po jego własnym terenie. Musimy poczekać, aż sam się ujawni, wtedy wymierzymy mu sprawiedliwość, gdy będzie odsłonięty. W otwartej walce nie mamy szans... Więc zastosujemy podstęp, jak choćby zwalenie mu na głowę czegoś ciężkiego.
- To chociaż pomóżmy Magnusowi. Nie możemy tak siedzieć założonymi rękami, gdy wokół pełno...
- Wiem, herezja rodzi się z bezczynności. Co do Magnusa, jeszcze to rozpatrzę, zależnie od okoliczności. - Odparł zamaskowany łowca. - Patrz, coś się dzieje, znów te dzwony. Wzywają na walkę. - Oskar przysunął się do niewielkiego okienka i wyjrzał przez nie.

Starcie dwóch elfów było nad wyraz zacięte, widać było, że ci dwaj szczerze się nienawidzą.
- Jeden wart drugiego. - Mruknął Reinhard.
- Słucham? Przecież elfi mag jest Asurem, tamten drugi to ewidentnie mroczny elf. - Zdziwił się Oskar. - Swoją drogą nic dziwnego, ze jeden zagryzłby drugiego samymi zębami.
- Mag jest spaczony, tamten drugi też.
- Z całym szacunkiem, skąd to wiesz?
- Po prostu, dostrzegam, wyczuwam pewne rzeczy...
- Pozazdrościć takiej intuicji! - Reinhard westchnął tylko.

Mimo magicznej ofensywy i szermierczych zdolności maga, uległ on swemu mrocznemu kuzynowi. Reinhard widział niegdyś najeźdźców z Naggaroth w bitwie i wiedział z jaką zawziętością walczą, ten jednak nie zachowywał się naturalnie nawet jak na elfa. I nie chodziło tu o jego niezwykłą szybkość. Gdy masakrował swojego przeciwnika nie było tam nawet cienia typowej dla jego ludu finezji i okrucieństwa. Przypominało to bardziej berserkerski szał grabieżców z północy, walczących pod sztandarami krwiożerczych hord Khorna, niż zdeprawowanego okrutnika. Można by pomyśleć, że kobiecy krzyk, który poniósł się po koloseum był punktem szczytowym dramatu, jednak prawdziwe kłopoty dopiero miały nadejść. Gdy na rozkaz łysego przywódcy kultu z piersi Reinera wyrwał się jakiś plugawy artefakt, uniesiony następnie w chaotyczny portal, dopiero wtedy rozpętało się prawdziwe pandemonium.
- Wspominałem o odpowiednich okolicznościach... - Powiedział Reinhard, patrząc z zażenowaniem na padającego bezwładnie łowcę czarownic. Wygląda na to, że staremu Magnusowi przyda się nasze wsparcie. Szykuj spluwę, Oskar. Idziemy im zajebać. - Młody uśmiechnął się pod nosem, pełen nieskrywanej satysfakcji i entuzjazmu.

Ledwo wypadli na korytarz, na drodze stanęła im grupa mutantów. Pierwszy z nich dostał ciężkim harpunem i padł gdzie stał. Pozostali z wyciem pognali na dwójkę inkwizytorów, którzy złożyli się do ciosu i rzucili na przeciwników. Bastard Reinharda zataczał kręgi raz po raz rąbiąc zdeformowane ciała, tylko z grubsza przypominające ludzi, jednak korytarz był dość wąski i co jakiś czas ostrze zgrzytało po kamiennych blokach i brązowych panelach pokrywających ściany. Tymczasem Oskar walczył standardowym rapierem, który lepiej nadawał się do pchnięć, a zatem do walki w pomieszczeniach.
- Wygląda na to, że Codex Inquisitoris dobrze mówi "Inkwizytor walczy ze swym wrogiem rapierem i pistoletem". Twój miecz jest tu trochę nieporęczny! - Rzucił Oskar, uchylając się pod zakrzywionym, kostnym ostrzem wyrastającym z ramienia jakiegoś obleśnego grubasa, po czym zdzielił go ciężką kolbą pistoletu. Mutant warknął tylko i zamachnął się ponownie.
- Za to twój rożen jest niezbyt efektywny. Dobry, gdy trzeba zadźgać paru kultystów w kanałach. - Faktycznie, przeciwnicy, z którymi walczył byli podziurawieni jak sito, lecz ich ciała były nienaturalnie wytrzymałe i z ran sączyła się jedynie jakaś obrzydliwa breja. - Oskar już miał się odgryźć, gdy omal nie dostał strumieniem brązowej mazi, którą wypluł mutant o czerwonych, fasetkowych oczach i ryju jak u muchy. Reinhard odepchnął podwładnego w ostatniej chwili i prześlizgnął się na bok muchowatego, obcinając mu obmierzły łeb. Zamaskowany inkwizytor kontynuował piruet i przyjął na paradę cios grubego mutanta, odrąbując mu ramię tuż za łokciem. Kopniak trafił w obrzmiały kałdun i podkuty but zagłębił się nieprzyjemnie w miękkim cielsku, rozrywając je w kilku miejscach. Jednocześnie łowca czarownic chwycił oburącz za sztych i używając jelca jako improwizowanej maczugi wziął mocarny zamach zza głowy, rozwalając na kawałki łeb spasłego mutanta. Siła uderzenia była tak duża, że broń poleciała dalej, zahaczając o brzuch kreatury i wywalając wnętrzności na posadzkę. - Poza tym, rapierem nie zrobisz tego. - Rzucił Reinhard, stojąc po środku pobojowiska. Dobra, chrzanić to, idziemy do Magnusa. - To powiedziawszy przestąpił nad wciąż syczącą kałuża kaustycznej cieczy i ruszył w głąb korytarza, kierując się odgłosami bitwy.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Po zabiciu TN-1 Galreth dał sobie chwilę na rozejrzenie po polu bitwy. Na razie chroniła go ściana z tarcz Norsmenów. Dzięki temu był świadkiem dosyć epickiej walki między smokiem i ich niedawnym przeciwnikiem. Co ciekawe Mutilator stawiał bardzo Duzy opór jak na to z kim walczył, na tyle duży, że pomóc musieli mu Drugni i Kharlot, którego wcześniej nie widział w wirze walki. Patrząc jak we trójkę muszą razem powalić kolosa, pomyślał, że chyba musieli mieć ze swoim sporo szczęścia, albo po prostu był słabszy niż ten który właśnie ginął przez zmasakrowanie głowy dwoma toporami. Wtem wydarzyło się coś bardzo dziwnego, a mianowicie Kharlot rzucił się na Smauga w iście szaleńczym stylu. Być może nie takie dziwne dla berserkera Khorna. Galreth pół walczył, pół podziwiał zmagania człowieka ze smokiem w powietrzu, a potem na lądzie. Kiedy z pomocą topora Drugniego gad padł martwy, zabójcę przepełniła mieszanina uczuć. Od radości na widok śmierci pupilka Menthusa, po zazdrość, że nie zrobił tego on sam. A żeby zabijanie mutantów nie stało się zbyt nudne, na arenę wkroczył jeszcze jeden gość. Metalowy robot, w którym zakuta mogła być tylko jedna osoba, Zahin. Kto jeszcze w cytadeli mógł skonstruować takie coś, dorównujące w wyposażeniu Magnusowi i komu jeszcze mogła spod tego wszystkiego wystawać broda. Dla Galretha mógł sobie dołączać do Alphariusa, dopóki nikomu nie szkodził, a teraz zdecydowanie przegiął. „Mam nadzieję, że chociaż skończył robotę dla mnie, zanim go zabijemy. Dobrze chociaż, że mu jeszcze nie zapłaciłem.” Niestety w odróżnieniu od TN-1, nie mógł wypatrzyć u niego, żadnych słabości, które mógłby wykorzystać. Może łączenie między toporami i zbiornikiem na plecach, ale nawet nie miał pojęcia, do czego miałoby to służyć. W przypadku Mutilatorów, było to dosyć oczywiste, a przy ilości ich rurek, wręcz kluczowe dla ich przeżycia. Chociaż bardzo mu się to nie podobało, rozejrzał się za inkwizytorem, który wydawał się być taką większą wersją nowoprzybyłego przeciwnika. Na wszelki wypadek jednak, zaczął wycinać sobie drogę wśród mutantów w kierunku Zahina, bo tak jak wyeliminowanie dowódców, zabicie go również mogło okazać się ważne. To właśnie nad tym pracował kiedy przyszedł ze swoim zleceniem. Miał nadzieję, że nie okaże się zbyt zabójczy.
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[No śmiało, zabijać się! :lol2: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Arena nie była jakaś bardzo duża, więc pokonał już połowę drogi, dzielącej go od Zahina. Wypatrzył wśród tłumu Magnusa, co nie było trudne, bo wszystkie jego systemy zaczęły wariować i alarmować. Wykryły nie tylko kolejnego heretyka, ale i zdrajcę. Inkwizytor już obierał nowy cel, ale musiał się jeszcze zając swoją grupą uderzeniową. Zanim to zrobił, Galreth już skrzyżował swoje miecze z krasnoludzkimi toporami. Myślał, że będzie w stanie blokować każdy atak, dzięki swojej szybkości, ale jego przeciwnik również poruszał się nienaturalnie szybko. Za każdym razem kiedy robił zamach, z przewodów prowadzących do zbiornika z tyłu dochodził dźwięk syczenia. Do tego ciosy były czasem za silne dla niego i wkrótce musiał przejść do uników, zamiast bloków. Gdyby nie zdążył, albo nie wytrzymał naporu ramion Zahina, ten przeciąłby go na pół. Asasyn próbował przeciąć przewody, ale były wykonane z metalu i to takiego, że nawet nie zauważył różnicy w miejscu, w który uderzył.
- Silnik pneumatyczny! – Krzyknął zadowolony z siebie kowal. – A tej zbroi nawet nie ruszysz!
Galreth był zbyt zajęty walką, by choćby zacząć się zastanawiać co to może być silnik pneumatyczny. Zahinowi pewnie to nie przeszkadzało, jak większość krasnoludzkich inżynierów, był dumny ze swojego dzieła, a to, że inni nie rozumieli jego geniuszu tylko poprawiłoby mu humor. Za to Druchii był coraz bardziej zły, bo sytuacji nawet nie dało się nazwać impasem. On zwyczajnie przegrywał. Do listy wkurwiających rzeczy, zaraz za magią dopisał w myślach technologię. Przegrywał z mechanicznie wspomaganym przeciwnikiem, i to nie było fajne. W pewnym momencie, Zahinowi udało się, uwięzić jego obie ręce, w zakleszczeniu broni i przeszli do siłowego pojedynku. Krasnolud w zbroi chyba podkręcił jakieś ustawienia, bo syczenie ze zbiornika zaczęło narastać, a on zaczął przegrywać szybciej. Galreth zaczął pomału godzić się z tym, że padnie ofiarą genialnej maszyny, kiedy wpadł w nią jeszcze większy metalowy kolos. Magnus bez ogródek wpadł w heretyka, jak młot Sigmara w…heretyka. Obaj przekołowali się po ziemi, w kakofonii metalu uderzającego o metal i kamień.
- Taranem go wziął… - Sapnął zaskoczony Galreth podnosząc się z posadzki. Zderzenie posłało go na łopatki, a musiał jeszcze dojść do siebie po siłowaniu się Zahinem. Z kolei tamci podnosili się jeszcze wolniej. Obaj byli potwornie ciężcy i nawet nie byli w stanie sobie zagrozić, kiedy gramolili się do pozycji pionowej. Co zaciekawiło zabójcę, był fakt, że na zbroi krasnoluda nie zobaczył nawet pojedynczego wgniecenia, podczas kiedy pancerz Magnusa, pomimo całej swojej wytrzymałości, ewidentnie ucierpiał. Jednak nie na tyle, by go zatrzymać. Pierwszy doszedł do siebie i bezceremonialnie wymierzył prawy sierpowy, prosto na korpus. Galreth myślał, że wręcz ogłuchnie o huku jaki rozniósł się po arenie. Miał wrażenie, jakby kowal użył jakiegoś nowego rodzaju metalu. Może znalazł coś pod cytadelą, jakieś nowe złoże. Tymczasem starcie tytanów trwało nadal i biorąc pod uwagę ich opancerzenie mogło trwać jeszcze wieki. Obaj byli zbyt zajęci wymienianiem ciosów bez efektu, by pomyśleć nad zmianą taktyki. Magnus z zimną krwią wymierzał heretykowi jego karę, a Zahin zaślepiony swoim szaleństwem, wręcz odwrotnie, tłukł byle mocniej, byle zranić. Druchii stwierdził, że jest chyba jedynym, który może tu cos zmienić, ale nawet nie wiedział tak. Podszedł do walczącej dwójki i zaryzykował wejście pomiędzy walczących. To był chyba najtrudniejszy taniec w jego życiu, kiedy uchylał się, skręcał na boki i podskakiwał, wśród wymienianych ciosów. Wreszcie znalazł się w dogodnej pozycji i uciął jedyne co był w stanie – wystającą spod zbroi krasnoludzie brodę. Kiedy decydował się na ten ruch, nigdy by nie przewidział co się zaraz stanie. Zahin jednym ruchem odepchnął od siebie inkwizytora i zaczął aż kipieć z gniewu. Dosłownie. Wszystkie części zbroi drżały, przewody zaczęły gwizdać zamiast dotychczasowego syczenia, a z wylotu na samej górze, zaczęła wydobywać się para, lub dym, ciężko było mu to teraz stwierdzić.
- Aaarrrrrghhh! – Wydobył z siebie bliżej nie określony okrzyk krasnolud. Na pewno był to okrzyk wściekłości.
Kiedy tak stał, gromadząc swoją złość i energię w zbiorniku, Magnus po prostu podszedł i walnął w wylot na górze. Metal mógł być i wytrzymały, ale ta zmiana wystarczyła. Teraz dopiero krasnolud zaczął porządnie się trząść. Galreth mając złe przeczucia, cofał się, by ostatecznie paść na ziemię tuż za inkwizytorem, osłaniając głowę rękami. Zrobił słusznie, gdyż za chwilę polem bitwy wstrząsnęła eksplozja. Magnus jak to Magnus, wytrzymał i to i cieszył oko efektowną karą, jaką wymierzył zdrajcy. Asasyn podniósł głowę, żeby obejrzeć zniszczenia. Cóż, kultystami, mutantami czy czymkolwiek innym, w tej okolicy już nie musieli się martwić.

Ta słaba elfka śmiała uciąć jej rękę! Nie ważne, że tylko metalową atrapę liczył się sam czyn. Ithiriel nie miała zamiaru dać się zabić bronią białą, więc wykrzyknęła szybko, prostą inkantację i Płomień opuścił dłoń Iskry, lądując gdzieś pod ścianą areny. Obie czarodziejki zaczęły krążyć wokół niewidzialnego koła, mierząc się wzrokiem. Było to tylko preludium do walki umysłów. To Ithiriel zaatakowała, sądząc, że tak najłatwiej pokona młodą niedoświadczoną adeptkę. Jednak dopiero co obudzony gniew, pomógł elfce i odpierała ataki, napędzając swój umysł siłą pochodzącą z nienawiści.
- Dobrze… Dobrze… - Powiedziała cicho Ithiriel, nie słyszalna w hałasie bitwy, gdyby nie połączenie umysłów. – Przejdź na ciemną stronę.
Iskra nie odpowiedziała, ale opierało się nieco słabiej. Wcześniej była bliska zaatakowania, ale teraz ograniczyła się do powstrzymywania czarodziejki w zbroi. Ta zrozumiała, że nic z tego nie wyjdzie i w tym momencie, sama bitwa przyszła jej z pomocą. Wszyscy obecni usłyszeli rozdzierający ryk, umierającego smoka. Iskra nie mogła się powstrzymać i odwróciła się, by zobaczyć jak głowa Smauga opada na kamień, a Kharlot wyrywa topór z jego czaszki. Ithiriel szybko przerwała swój nacisk i rzuciła jeden z czarów domeny mrocznej magii. Skupiła się na żalu wypełniającym Aenwyrhies i swoim zaklęciem zwielokrotniła to uczucie i nie tylko. Włamawszy się do myśli elfki, zaczęła je przekierowywać tak, by przypomnieć jej wszystkie najgorsze rzeczy jakie ją spotkały. Skupiła się głównie na śmierci po kolei kochanka, mistrza i ostatecznie smoka. Natłok, tego wszystkiego co ją spotkało na Arenie, na której miała przecież tylko towarzyszyć Manthusowi, robiła swoje. Traciła wolę życia, celem czaru było jakby jego wyłączenie. Po kolei wszystkie funkcje życiowe się zatrzaskiwały, kiedy magicznie wmówiono jej, że nie ma już po co żyć. Ithiriel z radością przyglądała się w jakim pięknym stylu pokonuje swoją przeciwniczkę. Już właściwie tryumfowała, gdy jej zaklęcie ktoś śmiał rozproszyć. Anna pomimo jej stanu fizycznego, mogła w ten sposób pomóc przyjaciółce. Ithiriel stała zbita z tropu, gdyż nie potrafiła rozpoznać tego rodzaju magii. Bez tego nie miała szans podtrzymać, żadnego czaru, gdyż nie wiedziała jak je neutralizowano. Miała tylko wrażenie, jakby boskiej obecności. Prychnęła tylko wściekła i przeszła do bardziej konwencjonalnego ataku, posyłając pociski zagłady jeden za drugim. Wiatry mrocznej magii, były w tym miejscu silne i pędzące kule, były wiesze niż kiedykolwiek w jej wykonaniu. Iskra odpowiedziała ognistymi grotami. Pociski świszczały w powietrzu, niektóre się rozbijając o siebie. Ataki mrocznej elfki, były potężniejsze, ale co za tym idzie, było ich mniej. Wyszkolenie bojowe Aenwyrhies zdało egzamin i jednocześnie rzucała swoje i unikała mrocznych energii ciskanych przez Ithiriel. Ona sama miała z tym większe trudności, ponieważ w zbroi chaosu nie była w stanie poruszać się wystarczająco szybko. Z drugiej strony, ta zapewniała jej ochronę, ale nie wiedziała na jak długo. Kolejne groty trafiały w metal i wydobywając z niego charakterystyczny dźwięk, były neutralizowane. Czarodziejka Druchii ze zgrozą stwierdziła, że zbroja robiła to pochłaniając jej własną energię i teraz coraz bardziej słabła. Wkrótce musiała zaprzestać swoich ataków i skupiła się na rozpraszaniu tego co mogła, zanim zdążyło w nią trafić. Iskra spojrzała na Anne i obie skinęły głową. Ithiriel pierwszy raz poczuła strach, kiedy zobaczyła, że razem tworzą matrycę czaru, którego wiedziała, że nie zdoła powstrzymać. Dzięki swojemu doświadczeniu, zdołała wypatrzyć, że zaklęcie ma ja posłać po najmniejszej linii oporu. Do domeny Chaosu. Jej połączenie, które umożliwiło powrót w postaci tej zbroi, teraz stanowiło udogodnienie dla takiego czaru. Przez swój pakt należała do czwórki i teraz obie elfki miały zamiar to bezwzględnie wykorzystać. Miała mało czasu. Wiedziała, że jeśli uda jej się, jakoś przekierować uderzenie… Tam gdzie przed chwilą stała Ithiriel, teraz opadał tylko proch z jej zbroi. Iskra i Anna odetchnęły z ulgą i padły sobie w objęcia.
Obrazek

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Powróciłem lecz zbyt późno. Ostatnimi czasy miałem istne zawalenie robotą, a przy okazji opracowywałem własny system rpg i bawiłem się jeszcze w pisarstwo... :oops:
jeśli chcecie żebym powrócił do akcji to czy mógłbym prosić o jakieś króciutkie streszczenie na PW? Jeśli nie... cóż mogę komuś oddać moje postacie :? ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ A kiedy nam zniknąłeś dokładnie? Jak będę to wiedział to zaraz ci PW pośle]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Śmiało, zostawiliśmy Ci Iskrę... :mrgreen: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Kurde parę dni nimożności pisania i Pitagoras skończył zabawę... zaraz coś skrobnę :evil: ]

ODPOWIEDZ