To już rok minął, gdy zacząłem czcić warhammerowego boga zarazy – poprzez odtwarzanie wizerunku jego demonów.
Zaczęło się to w 2014. Wtedy zmieniło się moje podejście do battla – przeszedłem od nieregularnych bitew towarzyskich do gry turniejowiej. Co prawda dla niektórych Szturmy nie liczą się jako prawdziwe turnieje – ale moje potrzeby spełniały znakomicie. Wymogiem było bowiem granie pomalowaną armią. A to właśnie aspekt modelarsko - malarski jest tym, co pociąga mnie w tym hobby najbardziej. Odstręczają mnie natomiast napinki przy stole, kłótnie o wynik na kostce i napięcie w walce o złote kalesony.
Szturmy były więc imprezą skrojoną pod moje potrzeby. I kiedy tak zebrałem łomot w paru edycjach, pooglądałem sobie świetnie pomalowane armie, pomyślałem sobie, że też bym tak chciał. Mieć armię mniej liczną – za to fajnie wyglądającą. I pasującą mi klimatem. I mającą szansę na zrobienie przeciwnikowi krzywdy. Skaveńskie hordy trafiły na ubocze moich zainteresowań. Przeglądałem galerie, oferty producentów zamienników – i mój wybór padł na demony Nurgla.
Do tego boga miałem słabość od czasów licealnych, gdy graliśmy z kumplami w pierwszą edycję fabularnego warhammera. W co drugiej przygodzie bohaterowie napotykali wygódkę, w której dole rezydował nurgling, który lubił podgryzać nieczego niepodejrzewających srających. Albo byli poszukiwani w mieście, i musieli uciekać – przez kanały wypełnione jszczochami i gównem.
Same figurki demonów Nurgla urzekły mnie przerwotnym połączeniem odrażającej powierzchowności i poczucia humoru. W dodatku Nurgle różni się od swych braci – nie pragnie zagłądy ludzkości, chce tylko przytulić do swego wielkiego, kochającego cielska jak największą liczbę sług.
A zatem kupiłem pudełko plaguebearerów, bloodletterów i crypt horrorów. Wygrzebałem stare bitsy od zombiaków i skavenów – i zacząłem sklejać, a potem malować. W międzyczasie przeglądałem aukcje w poszukiwaniu figurek z 6 edycji – wyjątkowo klimatycznych. Co rusz to przychodziły mi do głowy pomysły, które starałem się przerobić na realne figurki. Efekty tego mogliście oglądać w tym wątku na bierząco.
Od sierpnia 2014 do dziś warhammer zmienł się drastycznie. To nawet nie jest katastrofa – to apokalipsa! Po serii podręczników End Times (na przykład Glottkin – wciąż nie mam wszystkich figurek z nim powiązanych, które planowałem kupić) Stary Świat i stary dobry warhammer fantasy battle zostały zniszczone.
Wciąż nie mam zdania nt AoS. Doceniam proste zasady, bezpretensjonalność zabawy i odwagę (być może - straceńczą) GW w wypuszczeniu czegoś zupełnie nowego. Figurki widziane na żywo również mi się podobają. Z drugiej strony - całość wydaje się być mało zbalansowana, i przez to na dłuższą metę przypominać Dreadfleeta (jednostki wyraźnie mocniejsze od innych).
Jak grzyby po deszczu - albo bardziej - jak barbarzyńskie królestwa po upadku Cesarstwa Rzymskiego - mnożą się mutacje i poprawki do battla rozumianego jako symulacja bitwy na kwadratowych podstawkach. Każdy ma pewne zalety - i pewnie potrzeba około 2 lat, by zobaczyć, w którą wersję "9 edycji" warto się angażować.
Śledziłem te zmiany na bieżąco. Kolejne plotki - a potem informacje - osłabiały mój zapał do przygotowywania nowych figurek do stanu grywalnego. Mimo to uważam, że przez ten rok zrobiłem całkiem sporo. Znacznie gorzej było z graniem - demony nurgla tylko raz odwiedziły bitewny stół. W dodatku wystąpili jako najemnicy na zasadach Triumph & treachery. Spisały się świetnie. Drony bez strat własnych pożądliły na śmierć jednostki leśnych elfów warte jakieś 500 pkt.
Za to regularnie zacząłem brać udział w PMOTM. Im więcej motywacji, tym większa szansa, że figurka będzie ukończona.
Co na przyszłość? W najbliższym czasie nie planuję nowych zakupów. Na pomalowanie czego Great Unclean One własnej roboty, trzeba dokończyć lepienie trzech nowych bestii nurgla, no i 40 plague bearesów to trochę za mało. Do tego na uzyskanie kolorów czekają ludki z Descenta i żołnierze z Neuroshimy Tactics. Może pojawi się chęć do grania? Może wreszcie kupię putrid blightknightów i zrobię furie z tyranidowych gargoryli, może kupię żaby od minimonsters? Patrzę w przód bez robienie konkretnych planów, poza jednym - lepić i malować dalej nurglowców, bo daje to mnóstwo frajdy
I na koniec - figurka na pierwszą rocznicę:
Epidemius.
Ze wszystkich figurek wyprodukowanych przez GW, ten Nurglowiec wyróżnia się wybitną obrzydliwością. Jego twórca błysnął geniuszem, w trakcie projektowania tej figurki. Napuchnięte cielsko, rozwalone niedbale na czymś, co przypomina sławojkę - od niechcenia podnosi kawał brudnego żelastwa i wskazuje kierunek ataku. Do tego "tron" dzwigają na swych barkach niepokojące, paskudne stworzonka, jakże różne od kabaretowych nurglingów znanych z bieżących edycji. Te nowe budzą uśmiech - natomiast tragarze Epidemiusa, dziwnie podobni do gnijących niemowląt z obrazów Gigera, kojarzą się z bardzo przykrymi koszmarami.
Epidemius urzekł mnie już dawno. Ale bałem się, że wersja finecastowa będzie miała zbyt dużo mankamentów. Dlatego szukałem do skutku metalowej - i znalazłem. Myślałem "Lepiej i łatwiej coś upiłować, niż dolepić".
Byłem w błędzie. Ileż ja się musiałem naszlifować tego, nawyginać, nalepić, nawiercić i napinować. A potem okazało się, ile błędów popełniłem, mimo wielu godzin poświęconych na przygotowania. Malowanie zaś było jeszcze bardziej mozolne - przy żadnej figurce do tej pory nie siedziałem tak długo, jak przy nim.
Jestem zadowolony z efektu, ale ewentualnym naśladowcą raczej rekomenduję finceast
I na koniec - moi milusińscy w komplecie:
http://i397.photobucket.com/albums/pp55 ... g~original