Jon Edison otrząsnął się już po ostatniej walce gdzie zabił nie chcąc tego swego pobratymca. Teraz sytuacja była inna . Stawał przed człowiekiem i nic nie broniło mu szukać śmierci w starciu z nim. Jon zakręcił swoimi toporami w oczekiwaniu na gong.
Dzielny rycerz Bretonii zmówił pacierz do pani o prowadzenie go w tej walce. Zbliżał się powoli do końca turnieju i był na dobrej drodze do zwycięzca. Już wkrótce. Teraz musiał jednak wpierw pokonać krasnoluda i do tego Zabójcę. Czytał o tym że krasnoludy swoiście pojmują honor i pewne sytuacje zmuszają ich do stania się zabójcami i szukania chwalebnej śmierci. Podziwiał ich lecz nie podzielał ich dążenia do samozagłady. Ileż bardziej honorowe było odkupić swe winy w służbie Pani Jeziora jeśli się je popełniło…
Gdy rozbrzmiał gong Godefroy zdjął wielki topór z ramienia i oczekiwał ataku krasnoluda. Jon Edison najpierw powoli, potem truchtem a w końcu biegiem rzucił się na Godefroya z wysoko uniesionymi toporkami. Z jego ust padał niezrozumiały okrzyk bitewny a może krasnoludzie klątwy. Godefroy nie zastanawiał się nad tym . Zamachnął się lecz nie zdążył zadać ciosu nim krasnolud go dopadł. Broń krasnoluda zazgrzytała jedynie na napierśniku Rycerza zepchnięta jakąś dziwną siłą. To dało mu czas na dokończenie ciosu lecz topór minął krasnoluda wbijając się w ziemię.
Jon wykorzystał to nacierając i rąbiąc. Większość ciosów albo zgrzytnęła o zbroję nie czyniąc szkody Godefroyowi albo znów ześlizgnęła się kilka centymetrów przed jego osobą jakby ręka czyjaś w ostatnim momencie poderwała rękę krasnoluda. Jeden jednak dosięgnął celu i nawet zbroja przed nim go nie ochroniła. Godefroy krzyknął krótko gdy topór wbił się pod jego udo.
To go zmotywowało i szybkim ruchem uwolnił topór z ziemi zadając cios po skosie. Jon nie zdołał się uchylić. Ostrze topora przejechało mu przez pierś znacząc go czerwoną głęboką szramą z której poczęła lecieć krew. Rozjuszło to Jona choć rana była poważna. Znów zasypał ciosami Godefroya i znów jakaś dziwna siła wybroniła go od większości ciosów krasnoluda. Ponownie jednak topór przebił się do ciała rycerza. Tym razem topór zranił go pod obojczyk. Sir Godefroyowi nie były obce rany. Nie pokonały go wtedy i nie pokonały go teraz nawet gdy odczuł krasnoludzie żelazo na swojej skórze. Kopnięciem odsunął od siebie Jona lecz cios wielkiego topora nie trafil. Jon po prostu kucnął. Zabójca smoków powrócił do swoich ulubionych ataków czyli rąbanie na lewo i prawo. Tak jak poprzednio zbroja i ta przeklęta dziwna magia chroniła ludzkiego rycerzyka dobrze poza jednym ciosem ponownie raniącym Godefroya w pierś przerąbując się przez napierśnik. Jon Edysson doszedł do wniosku że jeśli nie może zabić drania od razu to zrobi to stopniowo. Sir Godefroy nie poddawał się jeszcze. Krwawił z wielu ran lecz walczył jak przystało na wiernego rycerza Pani. Ciosy stały się słabsze i mniej celnie i to było widać. Nie dawał już rady a topór ciążył mu coraz bardziej. Słabł lecz wciąż czuł opiekuńczą moc. Ta otulała go jak płaszcz dając czas do złapania oddechu jak krasnolud po raz kolejny zasypał go gradem ciosów. Tym razem jakkolwiek żaden cios nie dosięgnął rycerza Pani. Godefroy nie potrafił nadal przejąc inicjatywy spychany coraz bardziej do tyłu. Ciosy spadały na niego. Zbroja coraz bardziej się wgniatała lecz nadal nic mu się stawała krzywda. Szczęście bądź ochrona Godefroya nie trawła jednak już dłużej. Dwa topory Jona zakreśliły łuk. Jeden z lewej , drugi z prawej. Godefroy nie zdołał prawidłowej zasłony założyć i te wbiły się w jego szyję z obu stron. Głowa człowieka poleciała na piasek a krew w czerwonej fontannie obficie obryzgała Jona. Ten po prostu coś zamruczał do siebie nie zwracając uwagi na publiczność uradowaną taką hekatombą.
Wchodząc na piaski areny Otto był podekscytowany. W końcu walki weszły na taki poziom że ścierali się tylko najlepsi i najtwardsi wojownicy. A niczego bardziej Otto nie pragnął niż zetrzeć się z którymś z nich. Taki był cel jego nieumarłego życia jak legendarny praojciec Abhorash nakazał.
Otto poprawił włócznię by tą łatwiej było nadstawić na przeciwnika i oczekiwał.
Chi Ich Yu wszedł na arenę niedługo później. Hungowi nie potrzeba było wiele do szczęścia. A chwała jaką już zdobył bez wątpienia uczynią z niego wodza plemienia gdy powróci na północ.
Chi Ich Yu spojrzał na smukłą postać w zbroi. Nie wyglądałą na szczególnie niebezpieczną poza oczami w których czaił się głód.
Gdy rozbrzmiał gong, Otto skoczył stąpając lekko mimo wagi zbroi w której niegdyś walczył za życia. Zręcznie zbliżył się do Hunga godząc w niego. Do Chi Ich Yu dotarło natychmiast że omylił się w ocenie swego przeciwnika gdy tamten ruszył. Wtedy już było za późno by przygotować gardę.
Ostrze wampira zagłębiło się w jego boku. Hung ciął kataną natychmiast raniąc nieumarłe ciało i zmuszając Otta do wycofania się z szramą na twarzy z której nie spływała jednak krew. Chi Ich Yu błyskawicznie sięgnął po buteleczkę i otwarłszy ją wychylił jej zawartość póki był jeszcze w stanie.
Natychmiast poczuł się lepiej a jego rana się zasklepiła. Z okrzykiem bojowym Hungów natarł na Otta scinając ostrze swej katany z włócznią. Wymieniali ciosy przez moment zanim Chi Ich Yu nie zastosował zwodu na który Otto dał się nabrać i w rezultacie otrzymał kolejną ranę przez które zaczęła uciekać energia życiowa wampira. Otto wtedy przykucnął odskoczył do tyłu zatrzymując się w miejscu i pochyliwszy się mocno pchnął oburącz włócznią. Ostrze bezbłędnie przebiło serce Chi Ich Yu zabijając go na miejscu. Otto podniósł nabitego przeciwnika na włóczni jak lubił i skosztował troszkę jego krwi. Wzdrygnął się. Zepsuta skażona krew. Nie w jego guście…
Ostatni pojedynek tego dnia wzbudził spore zainteresowanie. Walczyć miał bowiem elf z dalekich krain oraz szlachetny rycerz Bretonii. Mel’Thar spokojny jakj zwykle wszedł niemal niezauważony korzystając z cieni rzucanych przez pochodnie i ogólnego mroku zapadłej już nocy. Nieliczni byli w stanie go dostrzec. Nie dostrzegł go jednak Roland. Ten jak zwykle wszedł w swojej lśniącej w blasku pochodni zbroi zmawiając jak zawsze modlitwę do Pani. Stanął w oczekiwaniu na przeciwnika. Nie wiedział że ten już się znajduje na arenie. Gdy rozbrzmiał gong Roland zdezorientowany nadal czekał. Mel’ Thar podkradł się tymczasem za jego plecy stąpając ostrożnie przy ścianie areny. Gdy był blisko uderzył na nic nie spodziewającego się przeciwnika. Nieszczęśliwie zbroja na napleczniku rycerza była zbyt mocna i ostrze zgrzytnęło jedynie o metal. Roland połapał się w mig że coś jest nie tak i został zaatakowany od tyłu. Odskoczył unosząc broń przeciw zdradzieckiemu przeciwnikowi. Dla takich jak ten elf nie miał litości jak tamten nie miał honoru. Elfa już tam nie było. Zwinnie przeleciał obok rycerza tnąc niemal w locie lecz z tym samym skutkiem. Roland złożył się do następnego ciosu i tym razem trafił Mel’Thara odrzucając go rannego kawałek dalej. Mel’Thar powstał krwawiąc szybko otrząsając się z szoku że ten rycerz zdołał go trafić. Ponowił natarcie unikając wielkiego miecza Rolanda. Sztylet znalazł miejsce przy szyi i tam ciął znacząc szkarłatną głębszą linią szyję rycerza. Nie tknął jednak głównej tętnicy. Miecz z kolei przebił kolczugę i zranił brzuch Rolanda. Rycerz stęknął z wysiłku i bólu. Strząsnął z siebie elfa , który nawet sam chciał narzucić pewną odległość. Roland podchodził już ostrożnie lecz nadal krwawił. Elf tylko nabrał dystansu uśmiechając się złowieszczo. Rolandowi poczęły latać białe pegazy przed oczami. Było z nim źle. W końcu przed oczami mu pociemniało i padł nieprzytomny na ziemię. Mel’ Thar spokojnie wtedy podszedł do nieprzytomnego i bez większych ceregieli poderżnął mu gardło. Publiczność nie była zachwycona takim obrotem sprawy bo wolała bardziej widowiskowe walki lecz tak czy inaczej z niektórych rzędów rozległ się aplauz.
No więc ruda kolejna się zakończyła.
Wygrani:
Gurthang Żelaznobrody(dwarf thane)
Jon Edynson(dwarf slayer)
Otto KAlman(blood dragon vampire Thrall)
Mel'Thar(Dark elf assasin)
Będą więc zaraz półfinały.
A zmierzą się w nich.
walka nr 1
Gurthang Żelaznobrody(dwarf thane)
Jon Edynson(dwarf slayer)
walka nr 2
Otto KAlman(blood dragon vampire Thrall)
Mel'Thar(Dark elf assasin)
Mamy kolejną bratobójczą walkę krasnoludów yay. Miód na me serce gdy krasnoludy się wyzynają nawzajem .
Mamy i walkę Otta z Mel Tharem. Otto jest faworytem do zdobycia tytułu mistrzowskiego ale Mel'Thara uważam za czarnego konika tej edycji Areny. Rozstrzygnięcie już jutro.
Ostatnio zmieniony 7 lis 2007, o 23:45 przez Murmandamus, łącznie zmieniany 1 raz.
Po raz kolejny na Arenie miały spotkać się dwa Krasnoludy. Na obliczu Jona Edisona pojawił się wyraz bólu na wspomnienie walki ze swym pobratymcem jeszcze kilka dni temu gdy tylko usłyszał że będzie walczyć z krasnoludem. Świeże rany otworzyły się i wspomnienie hańby stało się nie do zniesienia. Gurthang Żelaznobrody sam był zaskoczony i niezadowolony że kazano mu walczyć z przedstawicielem własnej rasy. Może ludzie byli skorzy do wyrzynania się wzajemnego ale krasnolud niemal nigdy nie zechce walczyć z drugim krasnoludem. Chyba że chodzi o krasnoluda chaosu. Lecz Książe Mondragon wiedział że ta walka może nastręczyć problemów i nadworny mag znów musiał się wziąć do roboty. Doskonale wymieszane składniki mikstury halucynogennej z dodatkiem niewielkiego zaklęcia powinno się dobrze sprawić. I rzeczywiście gdy obaj weszli na arenę każdy z krasnoludów ujrzał drugiego krasnoluda. Tylko że drugi krasnolud którego widział każdy z nich należał do zdrajców chaosu. W oczach obu zapaliły się niebezpieczne ogniki. Zadra i uraza przodków z dawnych dni była silniejsza od rozumu. Żaden z wojowników się nawet nie zastanawiał. Topory powiadano były szybsze od rozumu krasnoludów jeśli chodziło o krasnoludy chaosu, brody i krasnoludzie kobiety., Teraz też się tak stało. Ledwie rozbrzmiał gong oboje ruszyli na siebie. Jon Edison dopadł szybciej swego pobratymca zadając cios za ciosem z zaciekłością jakiej dotąd nie okazywał w walce. Gurthang czuł się podobnie i podobnie zaatakował z całą swoją zawziętością. Jon był szybszy. Topór zranił płytko krasnoludzkiego Thana przerąbując zbroję z gromrillu. Drugi topór zbił z linii ciosu. Następnie Gurthang próbował pchnąć młotem w brzuch Jona , ten jednak uniknął ciosu. Jon odskoczył gotując się do następnego ataku. Nie cofnie się dalej. Nigdy się nie cofał a parł naprzód. Topory śmigały a równie szybko i wprawnie Gurthang parował je swoim wielkim młotem chwytając go tak by łatwiej mu było nim manewrować, czyli blisko tłuczka. To co nie zdołał wychwycić przechwytywała zbroja. W końcu jednak nie dał rady wychwycić szczególnie zwodniczego cięcia i przedramię Gurthanga spłynęło krwią z rany tam otrzymanej. Sam nadal mógł się tylko bronić bo Jon nie zaprzestawał atakować, niestrudzenie spychając Gurthanga do tyłu , krok po kroku. Kolejne ciosy przebiły zbroje na korpusie znacząc ciało głębszymi ranami. Gurthang zacisnął zęby. Spiął się i spróbował ryzykownego manewru polegającego na staranowaniu Jona dzięki czemu miałby możliwość przejęcia inicjatywy. Jonowi taktyka była obojętna i kiedy tylko Gurthang wyskoczyl na niego topór poleciał w kierunku twarzy Gurthanga i wbił się między oko a nos. Marty w tej chwili już gurthang nadal leciał powalając swoim ciężarem Jona. W chwili gdy Zabójca leżał pod truchłem iluzja się rozwiała. Arenę chwilę później rozdarł przeraźliwy wrzask rozpaczy, który zmieszał się z aplauzem i wiwatami widowni.
Półfinał Areny. Jedna z dwóch najbardziej wymagających walk poza finałem. I Otto Kalman właśnie miał walczyć w półfinale. Wspaniała perspektywa dla zdobycia chwały i sprawdzenia jeszcze bardziej swoich umiejętności. Otto oblizał się. Dodatkowym atutem było to że przeciwnikiem był elf. A elfy mają smakowitą krew. W końcu jakaś świeża krew a nie zgniła i skazona chaosem jaką z ostatnią miał do czynienia. Perspektywy były naprawde wielkie.
Mel’Thar wyszedł spokojnie na arenę. W rzeczywistości nieco był podekscytowany. Wiedział że instruktorzy by go za to skarcili bo musiał być chłodny i zimny niczym lód podczas walki. Nie mógł poradzić jednak nic na to. To był półfinał i tylko te dwie walki dzieliły go od chwały. Zajął miejsce naprzeciw niepokojącego wojownika w czerwonej zbroi o czerwonych oczach z włócznią na ramieniu. Stanął w pełnej gotowości.
Gdy rozległ się gong. Mel thar zerwał się wyciągając spod płaszcza broń. Otto ruszył porywając włócznie przed siebie. Zwarli się w środku areny. Mel’Thar był nieznacznie szybszy. Sztylet drasnął szyję wampira. Normalnie nie byłoby to wywarło wrażenia na Ottcie jednak sztylet był czymś zatruty bo poczuł że miejsce zranienia obraca się w popiół a obrzeża rany były gorące. Niewątpliwie broń była wcześniej nasączona w jakiejś błogosławionej wodzie z wyciągiem z czosnku i spaczenia.
Otto nie patyczkował się. Obrócił się w kierunku elfa i dzgnął gdy ten jeszcze był obrócony przebijając z tyłu bok Mel’Thara. Podekscytowanie walką sprawiło że poczół cios ale nie sparaliżował go ból. Mel Thar szarpnął się w przód wyrywając z siebie koniec włóczni i wykonał salto do tyłu następnie przewrót atakując nogi i uda Otta. Wampir syknął od kolejnej rany zadanej ostrzami Mel’Thara. Czuł też jak energia życiowa powoli ucieka z niego. Miał jakkolwiek teraz elfa przy sobie i do tego na niższym poziomie. Po prostu nie mógł nie trafić. Włócznia przygwoździła Mel’Thara do areny. Następne co poczuł to zęby wampira na swej szyi. Przygwożdżony i trzymany w stalowym uścisku tej istoty nie mógł nic zrobić. Otto ssał i ssał jego krew aż do samego końca….
Gdy Otto skończył już posiłek otarł usta ręką porzucając pustą skorupę będącą do niedawna jego przeciwnikiem. Pomyślał że poszło mu łatwiej niż sądził. Teraz finał i prawdziwe wyzwanie. Ale ród Kalman jeszcze nigdy nie okrył się hańbą.
No i mamy półfinalistów wyłonionych. Teraz w półfinale zmierzą się
najlepsi z najlepszych czyliiii.........
Jon Edison(dwarf Slayer)
Otto Kalman(vampire thrall:blood dragon)
walka jeszcze dzisiaj
*Jagal: kolejna hańba do przysięgi śmierci Slayera.
Pamiętam. No kto wygra nie wiadomo. Jon jak dotąd był niepowstrzymany , takoż i Otto. KRasnolud czy Wampir. Dobro czy Zło. Broda czy kły. Włócznia czy Młot. Te odpowiedzi poznamy już niedługo.
Finałowa walka jak zawsze zbiera tłumy. Tym razem tez okazało się to prawdą. Cała Arena była wypełniona po brzegi a wstęp na ten dzień wykupywano z miesięcznym wyprzedzeniem. Teraz tutaj mieli walczyć dwaj najsilniejsi wojownicy, którzy przetrwali wszystkie dotychczasowe walki. Dwaj spośród trzydziestu dwóch. A miał zostać tylko jeden.
Otto Kalman. Wampirzy wojownik z rodu krwawego smoka rozważał swą taktykę na tę walkę. Żył taką chwilą. Miał w końcu zmierzyć się z najlepszym, rzecz jasna zaraz po nim wojownikiem(w jego mniemaniu). A to zawsze powód do radości. Móc walczyć z godnym przeciwnikiem to to co było istotą jego skazy i klątwy oraz blogoslawqieństwem za razem.
Jon Edison wszedł na arenę blady. Po śmierci swego pobratymca. Którego zabił w ostatniej walce tym bardziej był zdeterminowany znaleźć śmierć. Tym bardziej pragnął chwalebnej zguby by odkupić swą zbrodnię którą dodał w czasie trwanie tej areny. Ścisnął mocniej rękojeść topora oczekując na rozpoczęcie starcia. Kreatura która przed nim stała była nieumarłą pijawką. W mniemaniu Jona nie powinien taki istnieć. Postanowił że jeśli nie zginie to postara się zniszczyć to coś. Czuł jakieś zło od wampira. A zło i chaos muszą zostać zniszczone.
Rozbrzmiał Gong i wojownicy ruszyli na siebie. Zwinniejszy i szybszy Otto ruszył pędem z wyciągniętą włócznią przed siebie. Dążył do nabicia Jona na nią gdy zewrze się z przeciwnikiem. Zle wymierzył bądź krasnolud delikatnie zmienił kurs jako że włócznia spudłowała. Otto błyskawicznie zorientował się że pierwszy atak okazał się nieskuteczny toteż zanim minął krasnoluda odskoczył na bok zatrzymując się. Słusznie zrobil bo topór Jona zakreślił półkrąg i niewątpliwie by go trafił gdyby parł dalej mijając się z krasnoludem. Z tej pozycji wyprowadził serię krótkich pchnięć. Krasnolud z podziwu godną wprawą uniknął ich. Ostatnie trafiło go jednak znacząc jego ciało krwawym wgłębieniem. Nie zatrzymało to krasnoluda rzecz jasna. Spowodowało jednak pewne wytracenie brodatego wojownika z rytmu walki przez co Otto sparował z łatwością jego ciosy. Jon parł dalej nie zważając na nic. Otto zdziwiony taką postawą przeciwnika walczącego niemal jak bezrozumny przepuścił przez obronę krasnoludzką stal. A potem poczuł ją w sobie. Mocnym strumieniem jego energia zyciowa zaczęła uciekać a potem jeszcze więcej gdy zmuszony był się cofnąć. Wampir zatrzymał się i ustąpił na bok. Krasnolud parł dalej. Wtedy rozpłomieniona włócznia znowu zagłębiła się w ciało krasnoluda wypalając kolejną krwawą ranę. Otto zaśmiał się złowieszczo. W tym momencie topór krasnoluda posłany ręką w tył odrąbał kawałek ciała nieumarłego. Otto jednak nadal się uśmiechał. Oto była walka na którą czekał. Krasnolud był przewidywalny lecz był też niemal niepowstrzymany i walczył naprawdę dobrze. Z okrzykiem „ABHORASH!!!!!” zaszarżował wymierzając długie pchnięcie. Krasnolud właśnie się obracał i włócznia wbiła się w klatkę piersiową Jona przebijając go na wylot. Otto rozradowany wpił się w unieruchomionego przeciwnika wypijając jego krew. Jon czuł że gaśnie. Najpierw przestał czuć cokolwiek, potem ujrzał mgłę a następnie z mgły wyłonili się praojcowie którzy z uśmiechem powitali go. Wśród komitetu powitalnego były jeszcze dwa młodsze krasnoludy z niejakim zdziwieniem odkrył że to nikt inny jak Gurthang Żelaznobrody oraz Volgrim Żelazna Pięść. Obaj się uśmiechali po czym wszyscy powiedli go do hal praojców.
Tymczasem Otto Kalman skończył pić krew Jona. Całkiem przyzwoitej jakości stwierdził Otto. Pijał krasnoludzie choć nie był to jego ulubiony gatunek ale nie mógł uczynić dyzrespektu swemu przeciwnikowi z finału areny. Tak czy inaczej zwyciężył i czuł chwałę która go ogarniała. Uniósł włocznię w geście triumfu do publiczności i księcia Mondragona. Oto był Otto Kalman zwycięzca Areny. Jego imię zapisało się złotymi zgłoskami w historii turnieju i dołączyło do innych mistrzów.
Super arena. Otto okazał się naprawdę niezrównanym wojownikiem, wszystkie walki były takie...emocjonujące
Tak, tak - pomyślał Otto. Rozpierała go duma i uczucie władzy. Pokazał tym wszystkim ludziom, jak potężny jest jego ród i on sam. Oczywiście nie musiał nikomu niczego udowadniac, ale wywołał w nich strach, a to kochał najbardziej. No i w końcu zmierzył się z naprawdę mocnymi przeciwnikami, tego mu było trzeba. Krwe elfa była naprawdę niezła, nieczęsto mógł jej spróbowac w swych rodzinnych stronach. Bogatszy o nowe doświadczenia Otto wraca do swych posiadłości. Mimo wszystko stęsknił się za swoimi bezbronnymi chłopami i niezobowiązującą krwawą jatką.
Chociaz dobrze ze moj Kamoris polegl ze zwyciezca areny, nie ma przynajmniej obciachu .
Jak widac dobre cechy plus styl walki wlocznia sie sprawdzil, pewnie jesli bedzie nastepna edycja co drugi bedzie z wlocznia biegal jak wczesniej bylo z dwurakami.