Arena of Death nr 10
Marcello Finetti (kapitan DoW)
Broń: rapier
Zbroja: średnia
Dodatki: bicz, mistrzowska zbroja
Umiejętności: szermierz, zajadłość
Wygnany ze swoich rodzinnych stron, wiele lat temu rozpoczął życie najemnika. Nikt przez ten czas nie dowiedział się co takiego uczynił. Przez lata uczestniczył w wielu tileańskich kampaniach. Walczył także w Imperium i Księstwach Granicznych.
Jak każdy najmita podążał za odgłosem wojennych bębnów i brzęczących monet. Miał jednak nieco honoru. W przeciwieństwie do wielu nigdy nie przechodził zdradziecko na drugą stronę barykady. Oczywiście cenił swoje życie. Jeżeli źle ocenił szanse swojego pracodawcy i sytuacja stawała się niebezpieczna po prostu wycofywał się.
Upływające lata i stare rany dawały jednak znać o sobie. Mając ponad 40 wiosen potrzebował coraz więcej odpoczynku. Pewnego dnia dowiedział się, że w pewnej starej krasnoludzkiej twierdzy ma odbyć się turniej. Turniej ten miał wyłonić najlepszego wojownika, a zwycięzca miał otrzymać duży wór złotych monet. Ten fakt zachęcił weterana do wzięcia udziału w Arenie.
Broń: rapier
Zbroja: średnia
Dodatki: bicz, mistrzowska zbroja
Umiejętności: szermierz, zajadłość
Wygnany ze swoich rodzinnych stron, wiele lat temu rozpoczął życie najemnika. Nikt przez ten czas nie dowiedział się co takiego uczynił. Przez lata uczestniczył w wielu tileańskich kampaniach. Walczył także w Imperium i Księstwach Granicznych.
Jak każdy najmita podążał za odgłosem wojennych bębnów i brzęczących monet. Miał jednak nieco honoru. W przeciwieństwie do wielu nigdy nie przechodził zdradziecko na drugą stronę barykady. Oczywiście cenił swoje życie. Jeżeli źle ocenił szanse swojego pracodawcy i sytuacja stawała się niebezpieczna po prostu wycofywał się.
Upływające lata i stare rany dawały jednak znać o sobie. Mając ponad 40 wiosen potrzebował coraz więcej odpoczynku. Pewnego dnia dowiedział się, że w pewnej starej krasnoludzkiej twierdzy ma odbyć się turniej. Turniej ten miał wyłonić najlepszego wojownika, a zwycięzca miał otrzymać duży wór złotych monet. Ten fakt zachęcił weterana do wzięcia udziału w Arenie.
Da Szczwany Drugba (Nigh goblin big boss)
Kula Fanatyka i halucynogen
lekka zbroja
grzyby szalonego kapelusznika
mikstura zdrowia
szczęściarz
Drugba był jednym z szefów goblinów, które kręciły się w górach niedaleko Karak Vlag, jak to nocne gobliny. Jest szczwanym goblinem, ma lepkie ręce i lubi pić piwo grzybowe. Tak, Drugba bardzo lubił pić - całymi dniami potrafił siedzieć i raczyć się grzybowym trunkiem, często przygryzając go muchomorkami. Te nałogi często sprawiały, że Drugba zostawał bez grosza, a gdy zjadł zbyt dużo grzybków, ruszał do bitwy w szeregach fanatyków zamiast dowodzić oddziałami nocnych goblinów. Przeciętny fanatyk ginie dość szybko, jednak nasz dzielny szef dzięki wyjątkowemu szczęściu przeżywa wystarczająco długo by grzybki przestały działać a Drugba zdążył schować się w grupie goblinów. Gdy usłyszał o arenie, w której można powalczyć i przede wszystkim wygrać złoto - wystarczająco dużo by długie dni przehulać na piciu grzybowego piwa i raczeniu się grzybami - bez wahania postanowił wziąć w niej odział. Ucieszony okazją, uczcił ją całonocnym piciem piwa i jedzeniu grzybków, co skończyło sie wzięciem do rąk kuli fanatyka...
Edit: zapomniałem, że moge wziać 2 dodatki jak moge, to dodaje miksture zdrowia
Kula Fanatyka i halucynogen
lekka zbroja
grzyby szalonego kapelusznika
mikstura zdrowia
szczęściarz
Drugba był jednym z szefów goblinów, które kręciły się w górach niedaleko Karak Vlag, jak to nocne gobliny. Jest szczwanym goblinem, ma lepkie ręce i lubi pić piwo grzybowe. Tak, Drugba bardzo lubił pić - całymi dniami potrafił siedzieć i raczyć się grzybowym trunkiem, często przygryzając go muchomorkami. Te nałogi często sprawiały, że Drugba zostawał bez grosza, a gdy zjadł zbyt dużo grzybków, ruszał do bitwy w szeregach fanatyków zamiast dowodzić oddziałami nocnych goblinów. Przeciętny fanatyk ginie dość szybko, jednak nasz dzielny szef dzięki wyjątkowemu szczęściu przeżywa wystarczająco długo by grzybki przestały działać a Drugba zdążył schować się w grupie goblinów. Gdy usłyszał o arenie, w której można powalczyć i przede wszystkim wygrać złoto - wystarczająco dużo by długie dni przehulać na piciu grzybowego piwa i raczeniu się grzybami - bez wahania postanowił wziąć w niej odział. Ucieszony okazją, uczcił ją całonocnym piciem piwa i jedzeniu grzybków, co skończyło sie wzięciem do rąk kuli fanatyka...
Edit: zapomniałem, że moge wziać 2 dodatki jak moge, to dodaje miksture zdrowia
Ostatnio zmieniony 28 paź 2008, o 14:52 przez Holgin, łącznie zmieniany 1 raz.
Kapitan DoW - Molimo von Turnip
Średnia zbroja(kolczuga)
Długi miecz + tarcza
mistrzostwo w broni + tarczownik
buty szybkości ( jeśli można to jeszcze mistrzowska broń)
Molimo urodził się na jednym ze szlaków handlowych wiodących do Nipponu. Kiedy osiągnął wiek młodzieńczy jego rodzina postanowiła przenieść się z dala od wschodniego imperium i szukać szczęścia, oraz zarobków bliżej imperium. Wtedy to zmienił swoje nazwisko( a raczej przyjął je, nie mając wcześniej żadnego). Jako że jego ojciec był przed osiedleniem się najemnikiem, szkolił go w tym fachu- Molimo musiał kiedyś przecież opuścić swoją rodzinę.
Nie wszystko miało jednak ułożyć się tak dobrze.
Pewnej nocy, gdy znajdował się poza domem, ten napadli złodzieje. Byli to jednak zwykli podrzynacze gardeł, więc gdy jego hardy ojciec stawiał opór zabili go, podobnie postępując z matką.
Molimo nie miał ciekawych przygód. Trawiła go zwykła żądza zemsty. Poświęcił się szkoleniu w walce, oraz zdobyciu środków na wszelkiego rodzaju "narzędzia" i informatorów. Jak się okazało, gdy odnalazł już wszystkich zabójców, nie każdego mógł zabić sam, lub nająć na niego silnorękiego. Dwóch ostatnich mógł zniszczyć tylko w jeden sposób.
Jeden z nich brał udział w arenie śmierci, a drugi jako syn pewnego urzędnika miał zostać zabity dopiero po zabiciu wroga pewnego przychylnego zabójcy, który "zbiegiem okoliczności" także brał udział w arenie.
Przez to wszystko Molimo jedynie zgorzkniał. Stał się gorzki i zimny.
Lecz nadal płonęła w nim rządza zemsty.
Średnia zbroja(kolczuga)
Długi miecz + tarcza
mistrzostwo w broni + tarczownik
buty szybkości ( jeśli można to jeszcze mistrzowska broń)
Molimo urodził się na jednym ze szlaków handlowych wiodących do Nipponu. Kiedy osiągnął wiek młodzieńczy jego rodzina postanowiła przenieść się z dala od wschodniego imperium i szukać szczęścia, oraz zarobków bliżej imperium. Wtedy to zmienił swoje nazwisko( a raczej przyjął je, nie mając wcześniej żadnego). Jako że jego ojciec był przed osiedleniem się najemnikiem, szkolił go w tym fachu- Molimo musiał kiedyś przecież opuścić swoją rodzinę.
Nie wszystko miało jednak ułożyć się tak dobrze.
Pewnej nocy, gdy znajdował się poza domem, ten napadli złodzieje. Byli to jednak zwykli podrzynacze gardeł, więc gdy jego hardy ojciec stawiał opór zabili go, podobnie postępując z matką.
Molimo nie miał ciekawych przygód. Trawiła go zwykła żądza zemsty. Poświęcił się szkoleniu w walce, oraz zdobyciu środków na wszelkiego rodzaju "narzędzia" i informatorów. Jak się okazało, gdy odnalazł już wszystkich zabójców, nie każdego mógł zabić sam, lub nająć na niego silnorękiego. Dwóch ostatnich mógł zniszczyć tylko w jeden sposób.
Jeden z nich brał udział w arenie śmierci, a drugi jako syn pewnego urzędnika miał zostać zabity dopiero po zabiciu wroga pewnego przychylnego zabójcy, który "zbiegiem okoliczności" także brał udział w arenie.
Przez to wszystko Molimo jedynie zgorzkniał. Stał się gorzki i zimny.
Lecz nadal płonęła w nim rządza zemsty.
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
Nari Topororęki
Dragon Slayer
Broń: 2 krasnoludzkie topory
Zbroja: brak
Dodatek: mistrzowska broń
Umiejętności: zabójca
Tego pamiętnego dnia Nari podróżował w kierunku Karaz-a-Karak. Mała osada, w której mieszkał, została kilka dni temu doszczętnie spalona przez bandę orków. Krasnolud stracił większość dobytku ale rodzinie udało się ujść z życiem. Wiedząc, że Orkowie nadal mogą czaic się w pobliżu Nari czym prędzej chciał się dostać w bezpieczne granice Twierdzy. Nie troszczył się o siebie (bo przecież żaden krasnoludzki mąż nie boi się orków). Przedewszystkim martwił się teraz o swoja rodzinę.
Zaczynało się już ściemniać ale mimo to podróżni nie zwolnili tempa. Panującą do okoła leśną ciszę zakłócały tylko kroki kuca ciągnącego sanie z ocalałym dobytkiem po świeżym śniegu. Nagle dało się słyszeć świst strzał i głośne wycie. Spomiędzy drzew wypadło około trzydziestu zielonoskórych. Narriego trafiła w ramię jakaś zabłąkana strzała ale mimo to walczył dzielnie kładąc trupem każdego orka, który próbował do niego podejść. Niestety przeciwników było zbyt wielu. W pewnym momencie poczuł jak ktoś uderza go w głowę z ogromną siłą. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył była jego żona. Największy z orków właśnie wbił jej w serce włócznię. Padła w niemym okrzyku.
Obudziły go poranne promienie wschodzącego słońca. Głowa strasznie go bolała. Gdy podniósł się na nogi jego oczom ukazał się obraz masakry jakiej dokonali napastnicy. Ciała jego dwóch, zaledwie kilkuletnich synów wisiały na drzewach za nogi, pozbawione głów i rąk. Wbita na włócznię głowa jego żony "patrzyła" na niego dokładnie z miejsca gdzie skonała jego małżonka. Był krasnoludem, przyzwyczaił się do podobnych widoków ale w tym momencie coś się w nim złamało. Nie rozumiał dlaczego żyje kiedy jego bliscy są martwi. Przecież powinienbył umrzeć razem z nimi! Dlaczego orkowie zostawili go tam gdzie upadł nie czyniąc mu nic więcej? Czuł się okradziony ze swego przeznaczenia. Przestał odczuwac jakikolwiek ból, popadł w obłęd. Jedyne czego teraz pragnął to zemsta. Po śladach na śniegu odszukał obozowisko orków. W szale wyrżnął ich wszystkich. Niesamowite z jaką łatwością mu to teraz przyszło. Nie czuł się jednak nasycony. Wciąż pragnął zabijać, odszukać swe przeznaczenie. Zgolił włosy na głowie pozostawiając tylko wąski grzebień na jej szczycie po czym przefarbował je na pomarańczowo. Teraz był Zabójcą. Najbardziej przerażającym ze wszystkich krasnoludzkich wojowników. Bo cóż moze być gorszego niż przeciwnik, który nie ma nic do stracenia. Przez wiele lat zabijał różne potwory doskonaląc swe umiejętności. W końcu nawet, wraz z grupą podobnych sobie wyrzutków, zabił smoka.
Jakis czas temu Nari usłyszał o walkach rozgrywajacych sie na arenie nieopodal Karak Vlag. "Ciekawe, jakie to nowe wyzwania kryją się w tych murach?"-pomyślał
Moja pierwsza Arena. Nareszcie się załapałem Jak coś z bohaterem powaliłem to nie bijcie
Dragon Slayer
Broń: 2 krasnoludzkie topory
Zbroja: brak
Dodatek: mistrzowska broń
Umiejętności: zabójca
Tego pamiętnego dnia Nari podróżował w kierunku Karaz-a-Karak. Mała osada, w której mieszkał, została kilka dni temu doszczętnie spalona przez bandę orków. Krasnolud stracił większość dobytku ale rodzinie udało się ujść z życiem. Wiedząc, że Orkowie nadal mogą czaic się w pobliżu Nari czym prędzej chciał się dostać w bezpieczne granice Twierdzy. Nie troszczył się o siebie (bo przecież żaden krasnoludzki mąż nie boi się orków). Przedewszystkim martwił się teraz o swoja rodzinę.
Zaczynało się już ściemniać ale mimo to podróżni nie zwolnili tempa. Panującą do okoła leśną ciszę zakłócały tylko kroki kuca ciągnącego sanie z ocalałym dobytkiem po świeżym śniegu. Nagle dało się słyszeć świst strzał i głośne wycie. Spomiędzy drzew wypadło około trzydziestu zielonoskórych. Narriego trafiła w ramię jakaś zabłąkana strzała ale mimo to walczył dzielnie kładąc trupem każdego orka, który próbował do niego podejść. Niestety przeciwników było zbyt wielu. W pewnym momencie poczuł jak ktoś uderza go w głowę z ogromną siłą. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył była jego żona. Największy z orków właśnie wbił jej w serce włócznię. Padła w niemym okrzyku.
Obudziły go poranne promienie wschodzącego słońca. Głowa strasznie go bolała. Gdy podniósł się na nogi jego oczom ukazał się obraz masakry jakiej dokonali napastnicy. Ciała jego dwóch, zaledwie kilkuletnich synów wisiały na drzewach za nogi, pozbawione głów i rąk. Wbita na włócznię głowa jego żony "patrzyła" na niego dokładnie z miejsca gdzie skonała jego małżonka. Był krasnoludem, przyzwyczaił się do podobnych widoków ale w tym momencie coś się w nim złamało. Nie rozumiał dlaczego żyje kiedy jego bliscy są martwi. Przecież powinienbył umrzeć razem z nimi! Dlaczego orkowie zostawili go tam gdzie upadł nie czyniąc mu nic więcej? Czuł się okradziony ze swego przeznaczenia. Przestał odczuwac jakikolwiek ból, popadł w obłęd. Jedyne czego teraz pragnął to zemsta. Po śladach na śniegu odszukał obozowisko orków. W szale wyrżnął ich wszystkich. Niesamowite z jaką łatwością mu to teraz przyszło. Nie czuł się jednak nasycony. Wciąż pragnął zabijać, odszukać swe przeznaczenie. Zgolił włosy na głowie pozostawiając tylko wąski grzebień na jej szczycie po czym przefarbował je na pomarańczowo. Teraz był Zabójcą. Najbardziej przerażającym ze wszystkich krasnoludzkich wojowników. Bo cóż moze być gorszego niż przeciwnik, który nie ma nic do stracenia. Przez wiele lat zabijał różne potwory doskonaląc swe umiejętności. W końcu nawet, wraz z grupą podobnych sobie wyrzutków, zabił smoka.
Jakis czas temu Nari usłyszał o walkach rozgrywajacych sie na arenie nieopodal Karak Vlag. "Ciekawe, jakie to nowe wyzwania kryją się w tych murach?"-pomyślał
Moja pierwsza Arena. Nareszcie się załapałem Jak coś z bohaterem powaliłem to nie bijcie
Ostatnio zmieniony 26 paź 2008, o 22:02 przez Łukasz_, łącznie zmieniany 2 razy.
Karol von Wallenstein
Kapitan VI Korpusu Talabeclandu, zwanego „Zimnymi szlachcicami”
- Bijcie w Armaty! Czyż nie sam Pan docenił moje zasługi i wysłuchał mych próśb! Niech każdy chłopiec w całym Talabeclandzie który dziś się narodzi zostanie pobłogosławiony przez Sigmara, a ich wodzem zostanie mój, zrodzony w ten chwalebny dzień, syn Karolus!-
Tak przed 27 laty, w kilka dni po zwycięstwie nad siłami Archaona, w bitwie pod Dessau(która powstrzymała na jakis czas natarcie Chaosu), wykrzykiwał elektor Talabheimu Albrecht von Wallenstein. A dzien ten nazwano dniem "narodzin nowej szlachty", co było słusznym określeniem, ponieważ WSZYSCY szczęsliwi chłopcy zostali zaraz po narodzeniu wcieleni do niższej gwardii elektorskiej, której szeregi zasilali doskonali lecz mniej utalentowani od gwardii książęcej, oraz WYŁĄCZNIE szlacheckiego pochodzenia mężczyźni. W dodatku tak jak zapowiedział Książe, młodego Karola mianowano od razu sierżantem.
Niestety jak to bywa w rodzinie, nie wszystko szło doskonale, Książe zabronił jakiej kolwiek zabawy w wojaczke uważając ze Karol i tak na wojne nie wyruszy. Albrechtowi udało się nawet zdobyć oświadczenia ze jego syn nie będzie mógł wyruszyc na wojnę z powodu choroby.… , jednak Młody i tak po kryjomu szkolił się fechtunku. Pewnego razu na szkoleniu ze strzelectwa doszło do wypadku. Muszkiet Karola wybuchł mu w dłoni. Karol stracił jedynie 2 palce. Czyzby objawiło się jego błogosławieństwo Sigmara?. Albrecht dostał szału, zamknął w zamku Karola i jego najbliższych „Braci” na klucz. Niestety Herman Rott, nauczyciel Karola został wydalony z Talabeclandu. W dodatku na froncie nie szło najlepiej. Karol postawił ojcu ultimatum, albo pozwoli mu brać udział w lekcjach albo od tej pory nie będzie się nazywać Wallenstein.
Elektor jednak nie był już taki łagodny dla syna…- zgoda! Chcesz poznac co to wojna, to poznasz!- gdy już nie taki młody Karol osiągnął wiek 17 lat, wyruszył na swoją pierwszą wojnę. Ciężka sytuacja w rodzinie książęcej spowodowała ze syn strasznie znienawidził ojca… walcząc na północy, w wielkich śniegach, wyrobił w sobie odporność na zimno. A jego Korpus nazwano Zimnymi szlachcicami. Po śmierci Księcia Albrechta, ogłoszono testament: Karolu, chciałeś wojować to wojuj, a rządzenie zostaw dla polityków. Karol nie został elektorem lecz jego wuj Filip. Otrzymał jedynie słynny rapier rodziny Wallensteinów „White Spark”, zrobiony z niesamowicie białej i czystej stali.
Jak co roku w imperium, nastał czas na wybranie „szermierza Sigmara” wojownicy z całego imperium zjeżdżali się do altdorfu na potyczki między sobą na arenie. Zwycięzca turnieju został wybranym przedstawicielem Imperium na corocznej Arenie Starego Świata. Karol nie odpuścił sobie, wiedział ze jest bardzo dobrym wojownikiem. Mimo ze faworytów było wiele, to Karol radził sobie dosyc niezle. Dostał się do finału i… niestety przegrał. Szczęscie się jednak obróciło w strone szlachcica z Talabheimu. Zwyciężca, Rurik the Hammer, zmarł w drodze powrotnej do Norski. Szczęscie na arenie również mu dopisało bo uszedł z życiem, otaczając się chwałą, na następne lata. Niestety znów przyszła wojna z Chaosem i Szlachcic musiał bronić ojczyzny.
Po wygranej wojnie nastał spokój, Karol wiedząc ze jego dni beda i tak dobiegać już końca, postanowił znów wziąć udział w Arenie śmierci-"nie po to walczyłem zeby teraz wylegiwać się w luksusie i umrzeć jak stary dziad! Henryku, wyruszamy znów na Arene, szykuj Iskrę"- tym razem Karol nie wziął swoich kolegów Groma i Trzaska, ponieważ pewnego dnia Grom się rozgromił i jednym słowem zaciął a Trzask innego dnia się roztrzaskał, po ataku championa chaosu. jednak godziny treningu oraz wojaczki spowodowały ze sztuka władania rapierem o wiele się polepszyła. Karol stał się bardziej ostrożny, lepiej starał się przywidywać ruchy przeciwnika, a szybkość i zwinność z jaką władał ostrzem była zadziwiająca. I znów marszałek Talbeclandu musia wyruszyć na walkę ze śmiercią, jak to sam Karol powiedział-Są dwa wyjscia, albo zginę albo zwyciężę, lecz obydwa te czyny są chwalebne.-
No i zwyciężył, radość była niesamowita, bogowie Chaosu przewracali się odchłaniach. to nie możliwe, człowiek kładący na łopatki swoim, teraz co najmniej znakiem firmowym, uderzeniem w oko iskrą, jest niepokonany.
Meanwhile- Karol, cholera jasna, tym razem nie pójdziesz, oswiadczam ci ze jak wyjedziesz to razem z chłopakami obalimy cie siłą i nie dojedziesz tam na czas!-poddenerwowany Henryk, stanął w drzwiach do stajni książęcej.
- nie rozumie, o co sie martwić, słuchaj, ja na twoim miejscu bym ciebie wysyłał w cholere na tą Arenę, wiedząc ze jak staruch wyzionie ducha to ede 2 najważniejszą osobą w prowincji.
-... ale nie chce znowu stac na trybunach z zacisniętymi pośladkami...
-az tak chciałes zebym umarl? jestem pod wrażeniem Henryku- zasmiał się juz troche starszy, ale jednak Mistrz areny, Karol Wallenstein- a teraz lec po chłopaków. Aha, spytaj sie czy wziasc jakies pieluchy na zmiane... hihi...
-oj doigrasz sie Ty... noo i nie zapmnij mi zapisac w spadku twoich nowych pistoletów- odpowiedział zartem najlepszy kompan Karola.
No i wyruszyli, kolejna arena, kolejne wyzwanie, teraz Karol podchodził do tego jako jakis obowiązek-"musze sie tam wybrac, bo w koncu znajdzie sie ktos kto pokona staruszka, nie chce byc bez konca panem Talabeclandu, Henrykowi tez sie to nalezy."Tak więc Weteran wojenny, double Master Areny, tym razem idzie na śmierć niz po trezcie zwycięstwo. wszystko oddajac w rece Sigmara i jego wiary w ojczyznę
do boju Karol wyrusza w stroju szlachcica imperialnego, styl Niemiecko-Czeski. ma na sobie lśniącą, pokrytą inicjałami oraz herbem rodu Wallenstein średnia zbroję(napierśnik, nogawice, brak hełmu) rapier "biała iskra" ; 2 pistolety:tym razem "Święty" i "Damus" otrzymane od Księcia Nuln(jakikolwiek związek nazewnisctwa, z osobami fizycznymi, nie ma tu miejsca ).
zestawienie postaci:
ekwipunek jw.
szermierz
umagicznione ataki(bron)
precyzja w uderzeniu
Kapitan VI Korpusu Talabeclandu, zwanego „Zimnymi szlachcicami”
- Bijcie w Armaty! Czyż nie sam Pan docenił moje zasługi i wysłuchał mych próśb! Niech każdy chłopiec w całym Talabeclandzie który dziś się narodzi zostanie pobłogosławiony przez Sigmara, a ich wodzem zostanie mój, zrodzony w ten chwalebny dzień, syn Karolus!-
Tak przed 27 laty, w kilka dni po zwycięstwie nad siłami Archaona, w bitwie pod Dessau(która powstrzymała na jakis czas natarcie Chaosu), wykrzykiwał elektor Talabheimu Albrecht von Wallenstein. A dzien ten nazwano dniem "narodzin nowej szlachty", co było słusznym określeniem, ponieważ WSZYSCY szczęsliwi chłopcy zostali zaraz po narodzeniu wcieleni do niższej gwardii elektorskiej, której szeregi zasilali doskonali lecz mniej utalentowani od gwardii książęcej, oraz WYŁĄCZNIE szlacheckiego pochodzenia mężczyźni. W dodatku tak jak zapowiedział Książe, młodego Karola mianowano od razu sierżantem.
Niestety jak to bywa w rodzinie, nie wszystko szło doskonale, Książe zabronił jakiej kolwiek zabawy w wojaczke uważając ze Karol i tak na wojne nie wyruszy. Albrechtowi udało się nawet zdobyć oświadczenia ze jego syn nie będzie mógł wyruszyc na wojnę z powodu choroby.… , jednak Młody i tak po kryjomu szkolił się fechtunku. Pewnego razu na szkoleniu ze strzelectwa doszło do wypadku. Muszkiet Karola wybuchł mu w dłoni. Karol stracił jedynie 2 palce. Czyzby objawiło się jego błogosławieństwo Sigmara?. Albrecht dostał szału, zamknął w zamku Karola i jego najbliższych „Braci” na klucz. Niestety Herman Rott, nauczyciel Karola został wydalony z Talabeclandu. W dodatku na froncie nie szło najlepiej. Karol postawił ojcu ultimatum, albo pozwoli mu brać udział w lekcjach albo od tej pory nie będzie się nazywać Wallenstein.
Elektor jednak nie był już taki łagodny dla syna…- zgoda! Chcesz poznac co to wojna, to poznasz!- gdy już nie taki młody Karol osiągnął wiek 17 lat, wyruszył na swoją pierwszą wojnę. Ciężka sytuacja w rodzinie książęcej spowodowała ze syn strasznie znienawidził ojca… walcząc na północy, w wielkich śniegach, wyrobił w sobie odporność na zimno. A jego Korpus nazwano Zimnymi szlachcicami. Po śmierci Księcia Albrechta, ogłoszono testament: Karolu, chciałeś wojować to wojuj, a rządzenie zostaw dla polityków. Karol nie został elektorem lecz jego wuj Filip. Otrzymał jedynie słynny rapier rodziny Wallensteinów „White Spark”, zrobiony z niesamowicie białej i czystej stali.
Jak co roku w imperium, nastał czas na wybranie „szermierza Sigmara” wojownicy z całego imperium zjeżdżali się do altdorfu na potyczki między sobą na arenie. Zwycięzca turnieju został wybranym przedstawicielem Imperium na corocznej Arenie Starego Świata. Karol nie odpuścił sobie, wiedział ze jest bardzo dobrym wojownikiem. Mimo ze faworytów było wiele, to Karol radził sobie dosyc niezle. Dostał się do finału i… niestety przegrał. Szczęscie się jednak obróciło w strone szlachcica z Talabheimu. Zwyciężca, Rurik the Hammer, zmarł w drodze powrotnej do Norski. Szczęscie na arenie również mu dopisało bo uszedł z życiem, otaczając się chwałą, na następne lata. Niestety znów przyszła wojna z Chaosem i Szlachcic musiał bronić ojczyzny.
Po wygranej wojnie nastał spokój, Karol wiedząc ze jego dni beda i tak dobiegać już końca, postanowił znów wziąć udział w Arenie śmierci-"nie po to walczyłem zeby teraz wylegiwać się w luksusie i umrzeć jak stary dziad! Henryku, wyruszamy znów na Arene, szykuj Iskrę"- tym razem Karol nie wziął swoich kolegów Groma i Trzaska, ponieważ pewnego dnia Grom się rozgromił i jednym słowem zaciął a Trzask innego dnia się roztrzaskał, po ataku championa chaosu. jednak godziny treningu oraz wojaczki spowodowały ze sztuka władania rapierem o wiele się polepszyła. Karol stał się bardziej ostrożny, lepiej starał się przywidywać ruchy przeciwnika, a szybkość i zwinność z jaką władał ostrzem była zadziwiająca. I znów marszałek Talbeclandu musia wyruszyć na walkę ze śmiercią, jak to sam Karol powiedział-Są dwa wyjscia, albo zginę albo zwyciężę, lecz obydwa te czyny są chwalebne.-
No i zwyciężył, radość była niesamowita, bogowie Chaosu przewracali się odchłaniach. to nie możliwe, człowiek kładący na łopatki swoim, teraz co najmniej znakiem firmowym, uderzeniem w oko iskrą, jest niepokonany.
Meanwhile- Karol, cholera jasna, tym razem nie pójdziesz, oswiadczam ci ze jak wyjedziesz to razem z chłopakami obalimy cie siłą i nie dojedziesz tam na czas!-poddenerwowany Henryk, stanął w drzwiach do stajni książęcej.
- nie rozumie, o co sie martwić, słuchaj, ja na twoim miejscu bym ciebie wysyłał w cholere na tą Arenę, wiedząc ze jak staruch wyzionie ducha to ede 2 najważniejszą osobą w prowincji.
-... ale nie chce znowu stac na trybunach z zacisniętymi pośladkami...
-az tak chciałes zebym umarl? jestem pod wrażeniem Henryku- zasmiał się juz troche starszy, ale jednak Mistrz areny, Karol Wallenstein- a teraz lec po chłopaków. Aha, spytaj sie czy wziasc jakies pieluchy na zmiane... hihi...
-oj doigrasz sie Ty... noo i nie zapmnij mi zapisac w spadku twoich nowych pistoletów- odpowiedział zartem najlepszy kompan Karola.
No i wyruszyli, kolejna arena, kolejne wyzwanie, teraz Karol podchodził do tego jako jakis obowiązek-"musze sie tam wybrac, bo w koncu znajdzie sie ktos kto pokona staruszka, nie chce byc bez konca panem Talabeclandu, Henrykowi tez sie to nalezy."Tak więc Weteran wojenny, double Master Areny, tym razem idzie na śmierć niz po trezcie zwycięstwo. wszystko oddajac w rece Sigmara i jego wiary w ojczyznę
do boju Karol wyrusza w stroju szlachcica imperialnego, styl Niemiecko-Czeski. ma na sobie lśniącą, pokrytą inicjałami oraz herbem rodu Wallenstein średnia zbroję(napierśnik, nogawice, brak hełmu) rapier "biała iskra" ; 2 pistolety:tym razem "Święty" i "Damus" otrzymane od Księcia Nuln(jakikolwiek związek nazewnisctwa, z osobami fizycznymi, nie ma tu miejsca ).
zestawienie postaci:
ekwipunek jw.
szermierz
umagicznione ataki(bron)
precyzja w uderzeniu
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
została jedna osoba jako potencjalny kandydat: Gelo jak się okazuje nie dopisał historii więc jego psotac jes t na wylocie jeśli się zgłosi ktoś z postacią i jej historią.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
ups chodziło mi o Czopka. Sory Gelu pomyliliście mi się.
Oczywiście Czopek nie napisał historii
Oczywiście Czopek nie napisał historii
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
jeszcze możesz się zmieścic bo Czopek sobie olał i nie napisał histori a napaisałem że bez historri nie dopuszczę, więc jak coś teraz napiszesz to zamienie czopkową postac za twoją i będzie git
Sartanis Krel Wight King
Broń półtorak trzymany oburęcznie
Zbroja ciężka
Dodatki Mistrzowska broń
Cechy Biegły w broni
Komnatę wypełniało słabe światło świec pośród którego stały dwie postacie a na stolę pomiędzy nimi leżała jeszcze jedna.
- A wiec Vaksie udało ci się do starczyć mi tego wojownika o którego cię prosiłem –
- To świetny wojownik czarodzieju doświadczony fechmistrz z Har Ganeth–
- Ta doświadczony – odpowiedział czarodziej - tylko że przegrał swoją pierwszą walkę na Arenie, nie macie kogoś lepszego-
- Nie wybrzydzaj czarodzieju, pamiętaj, że żyjesz tylko łasce Mengila, jak będziesz marudzić to w Naggaroth dowiedzą się gdzie jesteś, a do granic Imperium stąd nie daleko, nie chcesz chyba aby odwiedzili cię Łowcy Czarownic-
Czarodziej spojrzał pogardliwie na Vaksa, najchętniej zabił by go na miejscu jednak wiedział, że bez jego poparcia nie przetrwa długo w tej rządzonej przez ludzi krainie.
-No cóż – odpowiedział – Będzie musiał mi wystarczyć
Sartanis Krel odzyskał przytomność był wściekły, ostatnia rzecz jaką pamiętał to ostrz szpady wbijające się w jego oko. Popełnił błąd nowicjusza, ale jaki tylko dorwie tego człeczynę to sprawi, że będzie on srodze żałować dnia w którym się urodził. Zauważył nad sobą postać która wyglądała na Mrocznego Elfa, Sattanis był tak wściekły że pierwsza rzecz jaka przyszła mu do głowy to rozpłatać nieznajomego jednym ze swych mieczy\. Nagle uświadomił sobie, że jakaś siłą zabrania mu tego zrobić.
- Witaj mój nie umarły wojowniku- Odpowiedział nieznajomy- od dziś będziesz moim sługą.
Kilka miesięcy później
Księżyc świecił jasno na niebie a Sartanis czekał pomiędzy drzewami na swoje następne ofiary. Miał nadzieje, że tym razem spotka kogoś kto wyzwoli go z tej beznadziejnej egzystencji. W końcu dostrzegł kilku zbrojnych na koniach otaczających powóz, bezszelestnie ruszył w ich stronę a otaczające go ciemności absolutnie mu nie przeszkadzały.
Dwóch pierwszych padło od bezbłędnych cięć obu mieczy Sartanisa nie wiedząc nawet co ich zabiło, następni strzelali do niego z kusz jednak to im nie pomogło bowiem bełty nie zraniły nieumarłego Elfa. W końcu Sattanis dotarł do postaci siedzącej na powozie odzianej w purpurową szatę, zaczęła ona coś mamrotać i z jej ręki wystrzelił fioletowy promień trafiając Sartanisa w lewą ręke. Ramie zostało rozerwane a długi miecz poleciał w ciemność, nie zraziło to jednak Sartanisa który szybkim cięciem zranił czarodzieja chaosu. Nagle z ciemności wyłonił się potężny mężczyzna uzbrojony w miecz półtora ręczny i wściekle za atakował Sartanisa. Nieumarły miał tylko jedną ręke więc ciężko mu się było bronić przed wściekłymi atakami, cofnął się więc o pół kroku jego przeciwnik ruszył w jego stronę, ale Sartanis wyczuł tępo i ciął w prawe kolano, napastnik zwalił się na ziemię, a sartanis kolejnym cięciem odciął nu głowę. Następnie podszedł do rannego czarodzieja który zaczął krzyczeć.
- Nie wiem kim jesteś nieumarły ale zemsta tego który zmieagggga…- nie zdążył dokończyć bowiem Sartanis wbił mu miecz w gardło po czym sięgnął za płaszcz i wyjął pudełko, następnie skierował się w drogę powrotną.
- A witaj mój sługo- powiedział czarodziej, że przyniosłeś to o co cię prosiłem, widzę też, że brak ci ręki a pochwa twego miecza jest pusta. No cóż z ramie ci dorobie nowe ale walczyć będziesz musiał z jednym mieczem. Mam dla ciebie dobre nowiny, zaczęła się kolejna arena a ty weźmiesz w niej udział jako mój reprezentant, będziesz miał okazje aby pomścić twoją śmierć.
Sartanis pomyślał tyko o jednym w końcu pewnie spotka wojownika który uwolni go od cierpienia.
Ps. Artein sorry, ale kto pierwszy ten lepszy .
Broń półtorak trzymany oburęcznie
Zbroja ciężka
Dodatki Mistrzowska broń
Cechy Biegły w broni
Komnatę wypełniało słabe światło świec pośród którego stały dwie postacie a na stolę pomiędzy nimi leżała jeszcze jedna.
- A wiec Vaksie udało ci się do starczyć mi tego wojownika o którego cię prosiłem –
- To świetny wojownik czarodzieju doświadczony fechmistrz z Har Ganeth–
- Ta doświadczony – odpowiedział czarodziej - tylko że przegrał swoją pierwszą walkę na Arenie, nie macie kogoś lepszego-
- Nie wybrzydzaj czarodzieju, pamiętaj, że żyjesz tylko łasce Mengila, jak będziesz marudzić to w Naggaroth dowiedzą się gdzie jesteś, a do granic Imperium stąd nie daleko, nie chcesz chyba aby odwiedzili cię Łowcy Czarownic-
Czarodziej spojrzał pogardliwie na Vaksa, najchętniej zabił by go na miejscu jednak wiedział, że bez jego poparcia nie przetrwa długo w tej rządzonej przez ludzi krainie.
-No cóż – odpowiedział – Będzie musiał mi wystarczyć
Sartanis Krel odzyskał przytomność był wściekły, ostatnia rzecz jaką pamiętał to ostrz szpady wbijające się w jego oko. Popełnił błąd nowicjusza, ale jaki tylko dorwie tego człeczynę to sprawi, że będzie on srodze żałować dnia w którym się urodził. Zauważył nad sobą postać która wyglądała na Mrocznego Elfa, Sattanis był tak wściekły że pierwsza rzecz jaka przyszła mu do głowy to rozpłatać nieznajomego jednym ze swych mieczy\. Nagle uświadomił sobie, że jakaś siłą zabrania mu tego zrobić.
- Witaj mój nie umarły wojowniku- Odpowiedział nieznajomy- od dziś będziesz moim sługą.
Kilka miesięcy później
Księżyc świecił jasno na niebie a Sartanis czekał pomiędzy drzewami na swoje następne ofiary. Miał nadzieje, że tym razem spotka kogoś kto wyzwoli go z tej beznadziejnej egzystencji. W końcu dostrzegł kilku zbrojnych na koniach otaczających powóz, bezszelestnie ruszył w ich stronę a otaczające go ciemności absolutnie mu nie przeszkadzały.
Dwóch pierwszych padło od bezbłędnych cięć obu mieczy Sartanisa nie wiedząc nawet co ich zabiło, następni strzelali do niego z kusz jednak to im nie pomogło bowiem bełty nie zraniły nieumarłego Elfa. W końcu Sattanis dotarł do postaci siedzącej na powozie odzianej w purpurową szatę, zaczęła ona coś mamrotać i z jej ręki wystrzelił fioletowy promień trafiając Sartanisa w lewą ręke. Ramie zostało rozerwane a długi miecz poleciał w ciemność, nie zraziło to jednak Sartanisa który szybkim cięciem zranił czarodzieja chaosu. Nagle z ciemności wyłonił się potężny mężczyzna uzbrojony w miecz półtora ręczny i wściekle za atakował Sartanisa. Nieumarły miał tylko jedną ręke więc ciężko mu się było bronić przed wściekłymi atakami, cofnął się więc o pół kroku jego przeciwnik ruszył w jego stronę, ale Sartanis wyczuł tępo i ciął w prawe kolano, napastnik zwalił się na ziemię, a sartanis kolejnym cięciem odciął nu głowę. Następnie podszedł do rannego czarodzieja który zaczął krzyczeć.
- Nie wiem kim jesteś nieumarły ale zemsta tego który zmieagggga…- nie zdążył dokończyć bowiem Sartanis wbił mu miecz w gardło po czym sięgnął za płaszcz i wyjął pudełko, następnie skierował się w drogę powrotną.
- A witaj mój sługo- powiedział czarodziej, że przyniosłeś to o co cię prosiłem, widzę też, że brak ci ręki a pochwa twego miecza jest pusta. No cóż z ramie ci dorobie nowe ale walczyć będziesz musiał z jednym mieczem. Mam dla ciebie dobre nowiny, zaczęła się kolejna arena a ty weźmiesz w niej udział jako mój reprezentant, będziesz miał okazje aby pomścić twoją śmierć.
Sartanis pomyślał tyko o jednym w końcu pewnie spotka wojownika który uwolni go od cierpienia.
Ps. Artein sorry, ale kto pierwszy ten lepszy .
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
To ciągłe moje mszczenie się, jest już chyba nudne, poza tym ciągle dostawałem łupnia więc chyba nie ma sensu. Choć kto wie może jak go spotkam to uda mi się go sieknąć, ale jest to mało prawdopodobne, bo on znowu ma te swoje dwa paskudne pistolety.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."
Noo sa moi przyjaciele Tullaris i Kokesz :D
Cresus tez widze ze juz nie gra lizakiem.
@Tullaris, to nie sa te samie teraz mam pistolet(Saint) "Święty" i (Murman) "Damus". moze te nazwy przyniosa im wiecej szczescia bo ostatnio malo szkody robily
mnie tak naprawde wszystko jedno, wazne ze kazde stworzenie ma parę oczu
wyszscy wiedza o co chodzi ;p
Cresus tez widze ze juz nie gra lizakiem.
@Tullaris, to nie sa te samie teraz mam pistolet(Saint) "Święty" i (Murman) "Damus". moze te nazwy przyniosa im wiecej szczescia bo ostatnio malo szkody robily
mnie tak naprawde wszystko jedno, wazne ze kazde stworzenie ma parę oczu
wyszscy wiedza o co chodzi ;p