Arena of Death 21 Sartosa 4.

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Deather
Chuck Norris
Posty: 444

Re: Arena of Death 21 Sartosa 4.

Post autor: Deather »

imię: Wiktor "Farciarz" (DOW kapitan)

broń: trójząb(włócznia) + tarcza
zbroja: lekka
umiejętność: "szczęście bohaterów" (szczęściarz)
ekwipunek: sieć
ekwipunek: mikstura zdrowia

Wiktor był lekko podstarzałym żołnierzem na emeryturze cieszącym się dobrym zdrowiem, wspaniałą jak na weterana kondycją i szczęściem, któe pozwoliło mu ujść z życiem z najcięższych opresji. Gdy tylko za namową córek zrezygnował z czynnej służby i pierwszy raz opuściło go szczęście. I to w przerażający sposób. Wioska w której spędzał czas z wizytą u brata padła ofiarą łupieżczego wypadu mrocznych elfów. Wiktor walczył dobrze i zanim padł bez świadomości zgromadził wokół siebie spory pierścień martwych korsarzy. Potem jakby szczęście, jeśli w jego sytuacji można o nim mówić, do niego wróciło. Wiktor i jego córki przeżyli najazd i ku ich ogromnemu zdumieniu mimo iż zostali wzięci do niewoli byli tam traktowani w "ludzki" sposób. Jakiemuś wysoko postawionemu oficerowi mrocznych elfów pokaz bitewnych umiejętności Wiktora tak dalece się spodobał, że postanowił go wytrenować i wystawić na słynnej arenie śmierci. Piękne córki miały być gwarancją, że tutuś będzie sie wystarczająco starał, bo puki będzie żył, puty one nie wylądują w jakimś domu publicznym na łańcuchu jakiegoś zboczeńca.

Wiktor widząc, że szczęście opuściło go dopiero wtedy gdy złożył broń postanowił arenę wygrać wierząc, że czarodziej, gospodarz areny w ramach nagrody wykupi jego córki i jego z niewoli.

Awatar użytkownika
kubon
Falubaz
Posty: 1048

Post autor: kubon »

hehe od razu zadziałało :mrgreen:
Jeśli dobrze licze to jeszcze zostało 7 osóbek :twisted:
Zapisywać się, zapisywać !
‎... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.

And Satan said 'That's what I was thinking'.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Imię: Bruno „Mokra Piącha” – krasnoludzki zabójca
Broń: Kordelas i rozbita szklana butelka, z której sączy się gęsta ciecz o ostrym, drażniącym zapachu (na potrzeby areny dwie bronie ręczne – długi i krótki miecz)
Zbroja: brak
Dodatki i gadżety: DUUUUŻO pistoletów (2xpistolety)
Umiejętności i Zdolności: Berserker, Precyzja w uderzeniu
Historia:
Był to spokojny dzień w pirackim porcie Sartosy…
HAHAHAHA!
Chyba żartujecie! Tu nigdy nie jest spokojnie!
Wyładunek z paru stojących w porcie statków, okraszony był przekleństwami, których powstydziliby się drwale. Parę uliczek dalej dochodziło do bitwy między portowymi gangami – ulice po raz kolejny miała zalać krew. Wśród echa wystrzałów z pistoletów i rewolwerów, paru bogatych głupców, wyprowadzonych w pole, właśnie padało zasztyletowanych w uliczkach, do których światło słoneczne nigdy nie dochodziło…

Zwykły dzień na Sartosie…

Pośród rumoru i hałasu nikt nie zauważył, że do portu zbliżał się kolejny okręt. Ten dzień jednak nie miał być taki zwykły.
- Piętnastu Krasnoludów i jedna skrzynia martwego, yo ho ho i dzban ale… - powoli, z oddali do uszu portowców zaczęła dochodzi dziwnie znana szanta…
- Yo ho ho i dzban ale...! – tym razem o wiele głośniej i z o wiele bliższej odległości.
Wszyscy w porcie zwrócili z przerażeniem swe głowy w stronę morza, zauważając charakterystyczną fregatę i flagę z czaszką, ze skrzyżowanymi kośćmi:
- To Długi Drong i Piękna Fregar! W noooooogi! – jakiś człowiek krzyknął. Reszta nie kwapiła się by rozmyślać nad jego słowami. Wyładunek z innych statków przyspieszył do niemożliwego tępa. Załoga jednego ze okrętów, tak się pospieszyła, chcąc wydostać się z portu, zanim statek sławnego krasnoludzkiego pirata-zabójcy dobije do przystani, że zapomniała odcumować swój okręt. Skończyło się na tym, że statek odpływając zabrał ze sobą znaczny kawałek pomostu…

W momencie gdy statek z dziurą kadłubie, wlokąc za sobą kawałki drzazg wypłynął z portu (zapewne nie dalej niż milę), Piękna Fregar dobiła do przystani. Z masztów i pomostów zarzuconych z okrętu zaczęły wyskakiwać krasnoludy – szalone półnagie krasnoludy, z czerwonymi grzywami, kordelasami i szablami w zębach i rękach, na swych barkach niosąc ogromne beczki. W cichym i pustym porcie rozbrzmiały dźwięki wyśpiewanych i obelżywych szant.:
- Yo ho ho, chodźcie chętne dziewki, nie uciekajcie, nie bójcie się krasnoludzkiej śpiewki. My tu was popieścimy, a potem się zabawimy. Rumu mamy dość, by dać i ogrom w kość!
Mimo zachęt, nikt się przed krasnoludami nie pojawił, a tym bardziej „chętne dziewki”. Niemniej nie zniechęciło to krasnoludów do dalszej śpiewania.

- Ay Bruno, chodź no tu, „Mokra Piącho” robota dla Ciebie! Wyniesiesz nam tą skrzynię, cośmy ją z Lustri przywieźli, na życzenie Natalii Le Bliss! I ostrożnie mi tu tylko! Ta skrzynia wypełni się diamentami, a diamenty lubimy, co nie chłopy! – ryknął Długi Drong, zaraz potem wybuchając szaleńczym, gromkim śmiechem. Do wtóru kapitanowi odpowiedziała też reszta załogi.
- Dziśmy dopłynęli do portu, wyładujcie chłopy towary, bierzcie swe beczki rumu i lećcie się zabawita! Ty Bruno, zaczekaj. Idziesz ze mną do pani Le Bliss, a może i Tobie diamencik czy szmaragdzik dodatkowo do kieszeni skapnie. Nieśże tą skrzynię, byle ostrożnie.

-----------------------------------

Godzinę później z prywatnych komnat Natalii Le Bliss, dało się słyszeć krzyki:
- Nie tak się umawialiśmy! Miały być diamenty! D-I-A-M-E-N-T-Y! Ty wiesz jak dużo ścierwa leżało na tej skrzyni, gdyśmy z nim skończyli?! Nie zamierzam przyjmować za tą skrzynię, żadnych złotych monet! Zachowaj te miedziaki dla siebie, dziwko! – Z trzaskiem, który wyłamał drzwi Długi Drong wypadł z komnaty Natalii Le Bliss, a za nim Bruno i strażnicy.
- Precz z łapami śmiecie! Bruno, bierzta skrzynie, nic tu po nas! – Długi Drong wypowiadał jeszcze długo krasnoludzkie przekleństwa pod nazwiskiem Le Bliss.
Idąc w stronę portu i Pięknej Fregar, Długi Drong długo rozmyślał. Bruno nie przerywał, gdyż wiedział, że gdy kapitan myśl, znaczy się, że złe rzeczy będą się dziać. Już będąc przy okręcie i ładując na niego cenną skrzynię o którą był ten cały spór, kapitan zagadał do Bruna:
- Słuchajta no. Słyszałżeś może o arenie, co ta dziwka organizuje? Tak? No to wystąpisz w niej, odciągniesz uwagę tej Le Bliss, a my w tym czasie odbierzemy sobie naszą nagrodę. Oczywista, że jak wrócisz otrzymasz kopę diamentów więcej! A wiesz przecież co z "kopą więcej" można zrobić. No to żem plan wymyślił i chłopcy będą zadowoleni – po tym wszystkim odpływamy do naszej zatoki i zrobimy sobie tydzień hulany i rumu. No a teraz spadaj! Idź się uchlej. Masz być przecież gotowy do areny!
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
Offspringman
Kretozord
Posty: 1670
Lokalizacja: Czarne Wrony W-wa

Post autor: Offspringman »

Azeratho, herald Khorna

piętno khorna

Zrodzony z Chaosu, Azeratho od tysięcy lat jest czempionem Boga Krwi, bez litości niszczącym wszelkich przeciwników ku chwale swego pana.
Jak każdy demon, jego największym pragnieniem jest osiągnięcie zaszczytu zostania Demonicznym Księciem.
Wygrywając turniej, ostatecznie udowodni Khornowi, że jest tego godzien.
Pokaże tym marnym istotom kto jest największym wojownikiem.
Krew dla Boga Krwii! Czaszki dla Tronu Czaszek!

Awatar użytkownika
Tullaris
Masakrator
Posty: 2177
Lokalizacja: Solec nad Wisłą

Post autor: Tullaris »

kubon pisze:No zapisywać się :P
ps. Tullaris tylko się nie mścij za poprzednia Arenę :mrgreen: :mrgreen:
Nie no bez jaj :wink: , Arene robi się fur fan :P , a nie po to aby się mścić :? . Jeśli koś ginie to dla tego, że tak zdecydowały kości. Kombinacja są postaci są różne jedne słabsze drugie lebsze, ale często można mieć pecha w kościach i faworyt pada w pierwszej turze :roll: .
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."

Awatar użytkownika
kubon
Falubaz
Posty: 1048

Post autor: kubon »

nie no ja oczywiście dżołkowałem :mrgreen: zapisywać sie zapisywać - juz tylko 5 osób :twisted:
‎... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.

And Satan said 'That's what I was thinking'.

Awatar użytkownika
Tullaris
Masakrator
Posty: 2177
Lokalizacja: Solec nad Wisłą

Post autor: Tullaris »

Wiem wiem :wink: . Zobaczymy czy dziś będzie komplet.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Tar'to, ogrzy najemnik (Ogre Kingdoms Bruiser)
Broń: Potężna wykonana z twardego drewna ogrza maczuga okuta metalem i zakończona paskudnie poszczerbioną metalową głowicą (Traktujemy jak młot jednoręczny, bo w końcu tak wygląda)
Zbroja: Średnia zbroja (nabrzusznik, naramienniki i twarda skóra), żelazna rękawica (Tarcza)
Ekwipunek: Brak
Umiejętności: Pieprznem go w słabizne! (Precyzja z uderzeniu)

Tar'to jest urodzonym wojownikiem. Już jako zwykły byk wyróżniał się niezwykłym nawet jak na ogra instynktem zabijania i wolą walki, gdy opuścił plemię w poszukiwaniu sławy i większej ilości godnych siebie przeciwników był już drugim po tyranie najsilniejszym Ogrem w szczepie. Przez z górą ponad dwadzieścia lat swojej tułaczki brał udział w niezliczonych bitwach, pożarł tysiące ciał swych wrogów, wszędzie górował swą tytaniczną sylwetką wzbudzając strach w sercach ludzi, elfów, krasnoludów i innych ras zamieszkujących świat od żyznych ziem Cathayu aż po spowite mgłą bagna Albionu. Widział gigantyczne ziejące ogniem jaszczury, zastępy nieumarłych prowadzone przez wampirzych władców i potworności chaosu. Jego potężne muskularne ciało pokrywa obecnie siatka blizn, pamiątek po wielu latach wojaczki. Tar'to przybył na arenę w trakcie swojej podróży na ziemie ogrów. Wie, że mało który Tyran będzie w stanie przeciwstawić się jego sile i doświadczeniu a sława jaką zdobył na nizinach sprawi iż jego przyszli poddani skoczą za nim w ogień. Zwycięstwo na arenie ma być dla niego ostatecznym sprawdzianem siły i umiejętności. Gdy wygra, nikt nie będzie mógł mu się przeciwstawić. Oczywiście, cele Tar'to nie są zbyt górnolotne. Zamykają się w słowach „jedzenie”, „walka”, „samice”. Nie każdy marzy o podbiciu świata, niektórym wystarcza kilka zniewolonych plemion.


Tar'to walczy z pomocą swojej ulubionej maczugi, która po latach wymieniania zużytych elementów przypomina bardziej coś na kształt owocu miłości młota bojowego i siekiery niż tradycyjnego kawałka drewna. Podczas jednego z licznych pojedynków ze swymi pobratymcami zdobył żelazną pięść, której od tamtej pory chętnie używa w walce. W starciu, z pozoru niezgrabny ogr pokazuje kunszt który pozwolił mu przetrwać tak wiele bitew. Wielki kawał metalu i drewna który dla każdego przedstawiciela innych ras mógłby służyć za broń dwuręczną miga w rękach ogra niczym wierzbowa witka, sam najemnik zaś z powodzeniem wykorzystuje swą siłę, masę i doświadczenie do miażdżenia swych rywali. Niejeden przekonał się jak szybka seria ciosów przerażającą maczugą może szybko zamienić nawet najsilniejszego wojownika w krwawy ochłap, zderzenie z opancerzonym brzuchem Tar'to nie musi być wcale przyjemniejsze niż kontakt z jego maczugą a pozornie niedbałe ruchy mogą łatwo usunąć wielkie cielsko wojownika z toru lotu wrażej broni.

Zachód słońca nad areną był wyjątkowo piękny tego wieczoru. Nieco rozleniwiony strażnik dostrzegł w oddali zbliżającą się szybko sylwetkę jakiegoś człowieka. Po jakimś czasie zauważył zabawny szczegół, mianowicie ów człowiek był prawie tak wysoki jak przydrożne drzewka. „Dziwne”, pomyślał „Toż te drzewa mają po piętnaście stóp”. Gdy przybysz dotarł nieco bliżej. Wartownik zbladł, teraz poznał już swą pomyłkę. Natychmiast zbudził swego towarzysza. Obydwaj ze zdumieniem obserwowali zbliżającego się kolosa.

Gdy ponad trzymetrowy ogr stanął przed bramą i rzekł:

Ta... arena... to tutaj bijać się bendom?
ee... - odpowiedział pierwszy wartownik
yy... - zawtórował mu kolega
Odpowiadać panu Tar'to! Szybko! Szybko! Bo wywleczem wam flaki! - cienki głosik dobiegł gdzieś z okolic butów potwora

Wartownik nieco zdziwiony spostrzegł niewielkiego gnoblara, który wybabłuszył oczy i krzyknął:

Co się gapi?! Pytam się przeca, arena tu jest?
T... tak, to tutaj
to czego nie otwierają?
Głodny... mięso... – dodał ogr – A strażnicy słysząc to w panice rzucili się do wrót by czym prędzej wpuścić nowego zawodnika.
Gdy przybysz przeszedł przez bramę czym prędzej ją zamknęli... Dopiero po dłuższej chwili jeden z nich zorientował się że nie ma sakiewki, podobnież jak drugi wartownik. No cóż, gdy w pobliżu jest Gnoblar warto pilnować swego dobytku...

Ech... głodnym – rzekł ogr po dopełnieniu formalności związanych z zapisem na arenę (warto wspomnieć iż ogr wprawił wszystkich w zdumienie pozostawiając krzywy, niepewny ale jednak, podpis) – zara, co ty tam chowasz?! Dawaj!
To te ludziki mi dały dla szefa! - rzekł z nieskrywaną dumą gnoblar pokazując swemu panu dwie sakiewki.
Dali ci? Nie widział żem tego
Noo... może niezupełnie mi dały, ale nie krzyczały i nie biły jak je zabierałem...
Znaczy, znowu żeś okradł wartę? Hyhyhy! Zaśmiał się ogr – jednak dobrzem żem cię nie zeżarł jakmy byli pod oblężeniem u ludzików w imperum.
Panie... mnie?


Ach... Tar'to zawsze towarzyszy pewien Gnoblar który oddał mu się na służbę gdy nasz ogr pokonał w pojedynku jego dawnego pana. Niewielki goblinoid jest małą, złośliwą bestią z kleptomańskimi zapędami, zdaje się być jednak naprawdę przywiązany do swego właściciela. Często przynosi mu różne „prezenty” które wiążą się zazwyczaj z falą kradzieży kieszonkowych wśród okolicznych mieszczan.
Ostatnio zmieniony 22 lut 2010, o 20:41 przez Majestic, łącznie zmieniany 2 razy.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Cresus
Mudżahedin
Posty: 300

Post autor: Cresus »

Kukieł ( ogre hunter)
Broń: dwa topory
Zbroja: lekka ( tłuszcz i maska na twarzy)
Umiejętność: berserker

Pern'ik słyszał o pielgrzymach trzewii. Ogry które w poszukiwaniu swego bóstwa, po objawieniu stawały się niezwykle potężne, jednak kosztem utraty rozumu, jeśli można w ogóle powiedzieć że ogr może posiadać rozum. Jednak mimo opowieści nie spodziewał się zobaczyć takiego stworzenia. Na szczęście brak woli sprawiał, że mógł ogra uczynić swoją własnością. Trzeba tylko poczekać aż będzie można go podejść.

Tak to sobie rozważał pewien zakapturzony karzeł przyczajony za skałami i obserwujący masakrę jaką wyczyniał oszalały ogr na górskiej polanie.

Pern'ik trafił na Sartossę nieprzypadkowo. Wiedział o arenie i chciał na niej zarobić. Miał wspaniałego zawodnika. Bezwolną kukłę, ogra będącego jego niewolnikiem. Jakich wspaniałych rzeczy mogłą dokonać magia. Szkoda tylko że w swym rodzinnym imperium długo by nie pożył, gdyby nie przestał jej zgłębiać. Zresztą i tak nie było dla niego odwrotu, jego noga dawno zaczęła mutować, teraz przypominała o piętnie chaosu, którego ryzyko niesie za sobą zakazana magia.

Strażnik, który w tym czasie prowadził zapisy, nie zdziwił się widząc nadchodzącą parę. Nie takie osobliwości się tu pojawiały, więc utykający karzeł i posłusznie wlekąca się za nim zamaskowana góra mięsa, niezbyt zdziwiły wojaka. Rozmowa przy zapisie była jak zwykle lakoniczna:
- Imię zawodnika?
- Hmm.. o tym nie myślałem, niech będzie Kukieł
- Czy to niewolnik?
- Raczej tak
- W takim razie imię jego pana
- Pern'ik Oss
- Podpis i wpisowe w takim razie

Pern'ik miał nadzieje że jego ogrza kukiełka poradzi sobie w boju. Przecież to nie byle bestia, to pielgrzym trzewii. Tylko nieco bezwolny.
Obrazek
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns

Awatar użytkownika
GarG
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3946
Lokalizacja: Przy 7 szkielecie skręć w prawo

Post autor: GarG »

Imię postaci: Maletharion
Klasa: Master (druchii)
Broń: Draich ( dwu ręczna broń)
Zbroja: Lekki pancerz
Ekwipunek: Amulet Ochrony
Umiejętność: Ekspert w Walce

- Mistrzu Maletharion! Mistrzu Maletharion! Pani Cie wzywa! - Krzyczy jeden z sług Pani Har Ganeth, Hellborne.
Maletharion zaledwie 400 latek jest smukłym i z pozoru wydawało by się wątłym druchii, Jego oczy za zupełnie czarne i błyszczą jak zła gwiazda, wkomponowane w lekko pociągłą twarz elfa. Ma rozpuszczone długie kruczo czarne włosy z jednym białym paskiem.
- Cóż ta przeklęta wiedzma może znow chcieć - powiedział pod nosem Egzekutror wstając z przed ołtarza Khaine.
- Mistrzu Maletharionie - powiedział posłaniec klękając przed nim z głową spuszczoną, - Pani ma jakąś bardzo ważną sprawe i wzywa was -
Ruszył nawet nie spoglądając na gońca. Gdy dotarł przed właściwe drzwi zauwarzył coś dziwnego przed drzwiami nie było strzażników. Wszedł do środka starając się mieć na baczności.
Podszedł do tronu gdzie siedziała Hellborne i uklęknął.
- Jestem pani - powiedział cicho z postawą pokornego sługi.
- Zawiodłam się na Tobie, myślałam że po tych 380 latach wiernej służby i miana jednego z największych dowódców tego miasta pomimo tak młodego wieku będziesz rozsądny... Jednak myliłam się - Serce Malethariona stanęło, "cóż ta przeklęta wiedzma może wiedzieć?!"
Nastała cisza która dudniała Maletharionowi w uszach jak 100 dzwonów.
- Twoje umiejętności dowodzenia są genialne tak jak walka bronią, myślałam że będziesz mi dalej wiernie służył... Mi! Która Cię przygarneła i wychowywała jak rodzona matka! Jak widać nie! - Gniew narastał w jej głosie.
Nagle z bocznych wejść wybiegło Tuzin wiedzm i conajmniej pół tuzina egzekutorów. Jednak Mistrz nawet nie drgnał.
- Myślałeś że możesz spiskować przeciwko mnie?! - Krzyknęła z furią.
- Zawsze byłem twym sługą Pani, Khaine mi świadkiem - powiedział spokojnie,
- Milcz! Kłamliwa żmijo! Widać mnie nie doceniłeś, Mallus wszystko nam powiedział jak probowaliście spiskować przeciwko mnie! Głupiec nie wytrzymał nawet godziny podczas tortur! - roześmiała sie z dziką furią Hellborne.
- Brać go! - rozkazała Najwyższa Wiedzma.
Gdy tylko pierwszy egzekutor się zbliżył Maletharion błyskawicznie wyciągnął ostrze i rozciął go w pół. Następnie odcioł jednej wiedzmiej strażniczce głowe, jednak nie miał szans, zaraz potem od tyłu został powalony i upadł na ziemie.
- Nie zabijać! Nie zabijać! Dla tej szumowiny mam gorszy los... - Hellborne wstała i spojrzała na zdrajce - Ostatni raz ujrzałeś na oczy! Zostajesz skazany na wieczne wygnanie! Zostaniesz wywieziony do Starego Świata gdzie zginiesz jako nędzasz! Taka jest wola Khaine i moja - kazała podnieść więźnia wyciągnęła sztylet i jednym sprawnym ruchem pozbawiła Malethariona wzroku. Wtedy rozległ się wrzask bólu, a na oczy mrocznego elfa spadły wieczne ciemności.
- Taki los spotyka zdrajców! Machnęła sztyletem niedbale dając znak by odeszli. Maletharion wił się i probował wyrać jednak uścisk 3 wojowników był nie do przełamania.
- Zemszczę się! Zemszczę! Na Khaine zemszczę się! - krzyczał
Tak jak powiedziała Hellborne został zakuty w kajdany "zapakowany" na statek który wyruszył tydzien później z misją pozyskania niewolników. Maletharion siedział w celi przygotowanej dla niewolników. Dostawał spleśniałą kasze i odrobine wody.
Przez 3 dni nic nie jadł nie był w stanie myślał tylko o zemście i o bólu jaki mu doskwiera. - Przeklęta Wiedzma! Przeklęta! Zemszczę się! Zemszczę! - po 4 tygodniach został wyrzucony z celi.
- Co się dzieje? - zapytał - Wysiadka - następnie kopniak twardym skurzanym butem w żebra - Wstawaj szumowino! Nie mamy czasu.
Zanim Egzekutor opuścił statek to pozostali korsarze zdążyli jeszcze z niedo drwić i go poturbować. Potem wrzucono go jak worek do szalupy i odpłyneli od statku.
Gdy został wyrzucony z szalupy, coś obok niego upadło z brzdękiem. To była jego zbroja z mieczem i całym ekwipunkiem wrzuconym do worka. - Hellborne kazała Ci to dać - Powiedział zniesmaczony kapitan - Nie wiem dlaczego to robi bo to są wartościowe przedmioty ale nie mam zamiaru kwestionować jej rozkazów - na odchodne kopnął kaleke jeszcze w brzuch i wrócił na łódz.
Jednak on wiedział dlaczego zostawiła mu to. Wiedział że ona chce by sam rozstał się z tym co mu drogie a jego rzeczy z pewnością do tego należały. Wszystkie jego rzeczy miały wartość sentymentalną. Hellborne doskonale wiedziała jak bardzo są mu drogie. Teraz on będzie musiał je przechandlować za kawałek chleba. " Niech Cie Harpie rozerwą wiedzmo!". Wiedział że chciała mu zadać jak największy ból, ból który był prawie nie do zniesienia. Leżał nieruchomo przez cały dzień i całą noc. Gdy się ocknął coś go szturchało.
- Żyje pan? - jakiś głos mówił po staro światowemu, najprawdopodobniej głos dziecka - drgnął i usłyszał jak kroki się lekko odsuwają.
- Nic Ci nie zrobie, jestem tylko ślepcem - powiedział Maletharion odwracając się w jej strone z zamkniętymi oczami. Z przekąsem i pogardą dla siebie ze tak musi się korzyć przed człowiekiem a zwłaszcza przed dzieckiem.
- Zawołam Matule pomoże panu - powiedział słodki głosik to była dziewczynka.
- Nie! - krzyknął tak że dziecko podskoczyło - Znaczy nie wołaj nikogo starszego, ty możesz mi pomóc. Jak Ci na imię? - Widział że jak zawoła starszych to po nim, wiec powiedział najbardziej spokojnie i melodycznie jak tylko potrafił.
- Lu... Lucy... prosze pana - powiedziała z nutką strachu dziewczynka
- Nie bój się, znasz jakąś schronienie? Jaskinie? Tu niedaleko? - spytał spokojnie. Dziewczynka przytaknęła - Tak prosze pana, to nie daleko trzeba iść w z dłuż plaży. Nie jest wielka i lekko schowana tylko ja o niej wiem, to moja kryjówka - "świetnie" pomyślał Maletharion ta mała się mi przyda - Zaprowadzisz mnie tam? - dziewczyna z nutką strachu przytaknęła ale pomogła mu wstać i zaprowadziła do groty. Lucy miała 10 lat kręcone blond włosy, okrągłą buzie i jasno niebieskie oczy.
Wyjaśniła mu wszystko gdzie się znajduje, że jej wioska nazywa się się Sylva i jak go znalazła.
Od tego czasu pomagała mu we wszystkim przynosiła jedzenie, pomagała w jego kuracji, była jego oczami. Przychodziła kilka razy dziennie ale uważała by nikt za nią nie poszedł bo tak jak jej powiedział Mal - to będzie nasza tajemnica - Nigdy nie mogła wymówić jego imienia dlatego nazywała go po prostu Mal. Po 2 tygodniach zaczął wstwać z łóżka z liści które dla niego zrobiła i co dziwne było dla Lucy brał kijek i obstukiwał wszystko w około lub siadał przed morzem w bezruchu przez wiele godzin.
Nie był specjalnie rozmowny jednak było w nim coś co dziewczynkę przyciągało i słuchała go. Często mu się żaliła i uważała go za przyjaciela pomimo iż nie był dla niej specjalnie wrażliwy.
Gdy pewnego dnia przyszła z jedzeniem dla niego, zastała go z jego mieczem w dłoniach i wymachiwał nim nieudolnie. Od tamtego dnia ćwiczył codziennie po kilka godzin, przy czym coraz wprawniej mu to szło.
Gdy zbliżała się zima nalegała by poszedł z nią do wioski jednak on krótko ucinał rozmowe. Podczas zimy odwiedzała go bardzo rzadko bo rodzice nie chcieli by wychodziła na mróz, wiec jedyne czym się żywił to korzenie i ryby które udało mu się złowić. Czuł się już na prawde dobrze i przyzwyczaił się do wszechobecnej ciemności.
Gdy zima zaczynała ustępować wiośnie Maletharion uznał ze czas ruszać w droge. Zabrał ze sobą jedynie miecz, amulet i kilka kosztowności a zbroje pozostawił dziewczynce.
- Już nie będzie mi potrzbna jest twoja - Powiedział do Lucy. Jednak ona go nie słuchała i ze szlochem błagała zeby został z nią.
- Mal nie odchodz prosze Cie! - On pogłaskał ją po głowie przed odejściem, założył czerwoną przepaske na oczy i odszedł.
Sam nie wiedział dlaczego zostawił jej swoją zbroje która była warta prawdopodobnie więcej niż 30 jej wiosek gdyż było to arcydzieło płatnerstwa z Gwiezdnego Metalu. Czuł jednak że dobrze zrobił a należała się nagroda za jej wielką pomoc. Pomimo tego że nie chciał przyznać nawet przed samym sobą to przywiązał się do Lucy. Za co przeklinał się w duchu ze okazuje słabość.
Znajdował się na północnej części Imperium i zmierzał w strone Middenheim.
Tułał się tak przez 15 lat skazny na łaske i nie łaske ludzi którymi pogardzał. Czeso był zmuszony używać miecza a jego zdolności bojowe pomimo iż stracił wzrok polepszały się i stawał znow tak sprawny jak dawniej. Nauczył się wykożystywać wszystkie zmysły jakie mu zostały coraz rzadziej używał czegokolwiek do oriętowania się w terenie. Wiedział która jest godzina pomimo braku możliwości spojrzenia na słońce. Wyczuwał dragania powietrza gdy coś niebespiecznie szybko się zbliżało. Gdy tak wędrował często zostawał napadany przez bandy zwierzoludzi lub bandytów uznawany jako łatwy cel jednak prawie zawsze konczyło się to masakrą, gdyż ich umiejętności walki były żałosne, w porównaniu z jego kamratami nie mówiąc o nim samym.Teraz już wiedział dlaczego ludzie nadają się tylko na niewolników.
Pewnego wieczoru gdy siedział w karczmie w wiosce niedaleko Nuln, już powątpiewając w swoj powrót do Naggorath i zemste na Hellborne, nagle usłyszał bardzo ciekawą rozmowe. Dwóch kupców rozprawia o pewnej arenie pomimo iż byli conajmniej pięć stolików dalej słyszał ich doskonale.
- Mówie Ci, na tej arenie są różne dziwactwa! Wojownicy Chaosu, demony, Ogry, Orki i cała masa tego plugactwa - Powiedział charpowaty głos.
- Ja słyszałem że można tam wygrać to co się zechce - odezwał się drugi bardziej piskliwtym. I w tedy Druchii nastawił ucha.
- Podobno to czarodziej prowadzi tą arene.
- Aye, też tak słyszałem.
- Podobno ma jakiś układ z tymi przeklętymi umarlakami - wypowiadając te słowa zaczął mówić ciszej.
- Aye, ale można by tam nieźle zarobić zakłady są ponoć wielkie - Podczas tych słów, Maletharion usłyszał odgłos pocierających dłoni.
- Wiesz gdzie leży ta arena?
- Wiem tylko tyle że gdzieś na południe od przeklętego miasta w warowni.
To Maletharionowi wystarczyło, uczucie nienawiści odrzyło w nim na nowo. Musiał spróbować jeśli chciał dokonać swojej zemsty. Następnego dnia wyruszył do Nuln po ekwipunek. Gdy wszedł do sklepu z zbrojami, zdziwiony sprzedawca powiedział.
- Nic tu nie dostaniesz Żebraku!
Jednak ten tylko podszedł do lady i rzucił na blat złoty pierścien wysadzony szlachetnymi kamieniami podarek od jego pierwszej kochanki, czuł jak wspomnienie o niej się zaciera, kolejna igła w sercu, jednak niestety musiał się go pozbyć. Położył również kawałek pergaminu, na którym narysowana była skórzana zbroja z symbolem Khaina na piersi. Sprzedawca stanął jak wryty z ustami otwartymi szeroko, nie wiedząc co powiedzieć. Wtem były egzekutor się odezwał.
- Ma być gotowa za 3 dni, Kolejne 2 pireścienie dostaniesz po robocie.
-A...y...e... - wymamrotał sprzedawca
Następnie odwrócił się i wyszedł, z szyderczym uśmieszkiem na ustach, pozostawiając zszokowanego sprzedawce kierując się do karczmy gdzie był zakwaterowany.
Wiedział że to jego ostatnie kosztowności poza amuletem z czarnym kamieniem ochraniającym go od wielu wielu lat, podarunek za wierną służbe u Hellbrone. Jednak mimo to był pewny swego prowadziła go nowa nienawiść i determinacja której nie czuł już od dawna.
Gdy wszedł zamówił coś ciepłego do jedzenia i puchar wina. Siedział długo w karczmie sącząc pomału wino i myślał o swojej przeszłości a także o tym jak wiele bólu i upokorzeń musi znosić by dokonać zemsty. Nagle świst metalu, druchii instyktownie odsunął głowe w bok. Noż przeleciał o włos od jego głowy.
- Nie trafiłem! - powiedział ktoś pijackim głosem
- Patrzcie nasza tarcza się ruszyła! - po czym wybuchnął śmiechem. Za jego przykładem usłyszał conajmniej cztery inne głosy.
- HANS! Do cholery! To tylko niewidomy i do tego dobry klient! Zostawcie go! - Krzyczał Karczmarz.
- Zamknij się bo Cie spiore! - odpowiedział głos Hansa i karczmarz usłuchał z przekleństwami pod nosem.
Nagle niewidomy wstał powili i się odezwał..
- Odejdz, a nie zrobie Ci krzywdy - spokojnym lodowatym tonem. Nie chciał kłopotów nie teraz gdy znow pojawiła się nadzieja.
- Ślepiec mi grozi! - wybuchnął śmiechem - Słyszeliście chłopaki?! - Pokażmy mu gdzie jego miejsce.
Gdy tylko pierwszy z napastników się zbliżył i chciał złapać elfa za ramię ten zwinnym ruchem uderzył go w brzuch a następnie gdy ten zgioł się w pół wymierzył mu cios z kolana i przeciwnik z hukiem padł na ziemie.
- HANS! - zawołał jeden z bandy - O rzesz TY! - i kolejnych dwóch się na niego rzuciło. Druchii łapiąc złapał za swoją laske która służyła mu do badania terenu zdzielił jednego w twarz wybijając 2 zęby a drugiemu łamiąc nos. Obydwaj polecieli na plecy, następnie kolejne 2 ciosy w głowe by ich ogłuszyć. Czwarty z napastników rzucił się z nożem robiąc zamach. Maletharion oparł się na swojej lasce kopnął z dwóch nóg swojego przeciwnika posyłając go na stół który roztrzaskał się na kawałki.
Były Egzekutor pomimo iż chciał ich zabić wręcz marzył i poświęcić ich dusze Khainowi to wiedział że jeśli ich zabije będzie mieć problemy ze strażą, czyli kolejna przeszkoda w jego zemście.
Wziął puchar z winem dopił go do końca i wszedł na góre do swojego pokoju w otoczeniu gapiów z szeroko otwartymi oczami i ustami. Rano przed wyściem do zbrojowni powiedział karczmarzowi by zrobił mu zapasów na droge.
Gdy wrócił zbroja była gotowa.
- Pracowałem nad nią bez przerwy - Powiedział z dumą człowiek.
Cała czarna, skórzana, utwardzona i małymi naramiennikami tak by nie krępować ruchów i z krwisto czerwonym znakiem khaina na piersi. Po tym jak sprawdził zbroje, rzucił pierścienie na blat jak było obiecane następnie kazał sobie pomóc ją założyć.
- W ramach Pana hojności podaruje panu również czarny płaszcz z najlepszej wełny i nową przepaske, by się dobrze komponowały ze zbroją. Maletharion wiedział że przepłacił za to ale nie obchodziło go to.
Elf nawet nie odpowiedział pozwolił sobie pomóc wszystko założyć a następnie wyszedł bez pożegniania. Opatulił się nowym płaszczem by uniknąć problemów wynikających z emblematu Khaina. Wstąpił tylko po zapasy i wyruszył, zmierzając w strone areny, areny śmierci która miała pomóc mu w jego zemście za te wszystkie upokożenia których doznał.
Gdy dotarł do Sylvanii poczuł się jak w domu. Ta wszechobecna aura strachu i śmierci. Dodało to mu siły. Gdy wędrował nocą usłyszał wóz. Gdy był blisko wóz stanął i odezwał się głos.
- Z drogi! Patrz jak leziesz! - krzyknął ktoś z wozu złowrogo.
- Gdybym mogł to bym patrzył - odpowiedział chłodno z zaciskając mocno ręke na lasce. Podniusł wzrok i słabe światło latrni ukazało jego przepaske na oczach.
- Dokąd zmierzasz? - spytał głos równie chłodno a wręcz nie ludzko.
- Do miejsca gdzie jest organizowana arena.
- Dobrze idziesz cały czas za drogą a potem w prawo na południe.
Następnie strzelił lejcami i ruszył, Maletharion usłyszał jeszcze nie jakieś ciche odgłosy jak by przerzuwania. W Sylwani nie było zbyt dużo podróżników więc przez następne dwa dni nie spotkał nikogo. W koncu dotarł do Warowni gdzie organizowana była Arena niezwłocznie udał się do Maga. Ten jednak był wtedy akurat na walce więc musiał poczekać. Gdy już został przyjęty wszedł do dużego pokoju pełnego przepychu.
Maletharion nie widział tego jednak czuł ze idzie bo arabskim dywanie a cała sala jest pełna przepychu.
- Wybacz że kazałem Ci czekać - Odezwał się głos mężczyzny. Jednak było czuć coś jeszcze, po za czarodziejem była jeszcze wielka postać ciężko oddychała i było ją już czuć po otwarciu wejścia, prawdopodbnie Ogr...
- Prosze usiądź - nakazał przyjaźnie czarodziej.
- Tak więc po co przybyłeś?
Były Egzekutor opowiedział mu historie bez szczegółów gdyż niektórych sekretów lepiej było nie wyjawiać a inne sprawy były zbyt błache by o nich wspominać.
- Odzyskanie wzroku i pomóc w zemście - zamyślił się mag
- Rozumiem - Powiedział z lekkim rozbawieniem czarodziej.
- Nie waż się drwić ze mnie! - wybuchnoł Druchii wstając i uderzając swoim kijem mocno w posacke, aż ogr który od niedawna zawsze mu towarzyszył przygotował się do obrony swojego Pracodawcy. Jednak czarodziej Kazał mu się uspokoić machnięciem ręki.
- Spokojnie Herr Maletharion - Klasnął w dłonie dając by sługa przynisł wina.
- Nie ma powodu do gniewu - Elf uspokoił się troche i usiadł znow.
- Posiadam środki aby Ci pomóc, jednak wiesz jaka jest cena? - W tedy sługa przyniusł wino i rozlał do dwóch kielichów.
- Mam wygrać Arene - Powiedział troche za ostro niż tego chciał, wiedzia jednak że nie może okazać słabości przed czarodziejem.
- Racja, rozumiem że zgadzasz się na te warunki? - Spytał czarodziej jak by nawet nie odczuł tego wybuchu gniewu a następnie biorąc jeden z kielichów.
- Zgoda! Na Khaine Zgoda! - odparł elf z beznamysłu.
- Wiec od tej pory jesteś moim gościem aż do zakończenia naszej umowy lub dopóki nie zginiesz na następnej arenie. Teraz na znak przypieczętowania umowy napijmy się wina - Gdy to powiedział Elf bez zastanowienia wzioł kielich i podniusł do góry wtedy razem wypili wino. Jednak na ustach Czarodzieja był uśmiech którego Maletharion nie widział, uśmiech szyderczego zadowolenia a w oczach było widać dziką radość.

Po zakończeniu areny...

Po Dwudziestej jubileuszowej arenie wyjechali z warowni by spotkać się z Natalią Le Bliss, Mag miał być wspołorganizatorem Areny.

Edit:
P.S Historia lekko uzupełniona mam nadzieje ze nic nie popierdzieliłem a jak tak to sorka ;)
Ostatnio zmieniony 22 lut 2010, o 11:05 przez GarG, łącznie zmieniany 3 razy.
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ? :)
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

Hermenegild-Goblin Big boss
Broń-Krótki miecz
Zbroja-Ciężka zbroja,tarcza
Umiejetności-Twardogłowy
ekwipunek- Sieci, amulet ochrony

Historia :

Rodzinna osada
Najazd najemników w poszukiwaniu złota.

-Hermenegild co robic!! Atakujom nas ze wsytkich stron!
-ehmmmm bedemy se bornić!


Obóz ludzi

-Przygotować się do natarcia.-krzyknął dowódca Modest- Mamy szybko zdobyć tę wieś. Nie chce żadnych start w ludziach, przecież to tylko marne gobliny. W dodatku mamy przewagę liczebną.
-Tak jest!!!

Odział najemników ruszył do ataku. Szybko zmusił próbujące bronić się gobliny do ucieczki.

Podczas ataku na wioske.

-Heniek patrz jakiś goblin tu sie schował.-Ernset wyciągnął na głowe goblina ukrytego w beczce i wymierzył mu silnego kopniaka. Goblin przeleciał pare metrów i wylądował głową w błocie. Rozległ sie głośnych śmiech ludzi na około. Wszyscy zaczeli znęcać się nad goblinem
-Czekajcie nie zabijajmy go.
-Co żal Ci go? - Ryknął inny najemnik
-nie w tym rzecz. Słyszeliście o arenie na Sartossie?
-Owszem
-Mam genialny pomysł. Wystawmy so ścierwo na arenę. Zobaczymy jak sobie malec poradzi.
-Modest kiedy będziemy w Sartossie?
-Za pare dni a co?
-Nic nic. Chcemy z chłopakami się zabawić.
Goblina zapakowano do ciasnej klatki. Po kilku dniach został ku swojemu nieszczęściu zapisany na arenę. Od tego czasu miał walczyć na śmierć i życie bez możliwości ucieczki. Nie mógł się spodziewać co go czeka bo nie miał czasu się nad tym zastanawiać ,ponieważ cały czas był poniewierany przez najeników.

_reszka
Chuck Norris
Posty: 551

Post autor: _reszka »

Miron z rodu Sonnitów herbu Dwa Nagie Miecze
giermek

ciężka zbroja, tarcza
miecz
dodatki: mistrzowska zbroja, wyostrzenie broni
umiejętność: błogosławiony pani jeziora (jeżeli jest o darmowa umiejętność to biorę też cnota rycerskiego paladyna, jeżeli nie to proszę o wykasowanie mistrzowskiej broni - dodatek zamieniam wtedy na umiejętność)


- Polej jeszcze, bo za cholerę nie rozumiem, co gadasz. To jesteś w końcu tym dziedzicem czy nie? - młody, kolorowo ubrany, zblazowany młodzieniec uniósł nie pierwszy już w dniu dzisiejszym dzban wina i nalał im obu.

Miron westchnął ciężko znad kufla.

- Że tak powiem, jeszcze jestem, przez jakiś tydzień.
- To jakaś paranoja jest, albo się dziedzicem jest, albo nie!
- Przecież to proste – Miron czuł że po raz kolejny będzie wykładał kawa na ławę zupełnie banalną rzecz. Nawiasem mówiąc, ci tutejsi „Imperialiści” w ogóle żadnych zasad dziedziczenia nie rozumieli, jakby jacyś barbarzyńcy - Teraz głową rodu i Lordem Redtower jest mój ojciec, Anneryk. Ma czterech synów, mnie, Rudgara, Walerego i najmłodszego, ośmioletniego Lorensa, syna ojca i macochy, ja jestem najstarszy......
- No! I to załatwia sprawę! - podniósł głos rozmówca.
- Ja jestem najstarszy, a po śmierci głowy rodu tytuł Lorda wraz z przewodnictwem rodowi przypada najstarszemu synowi z krwi. W tym wypadku mnie.
- No!
- Ale ja nie jestem rycerzem! Nigdy nie zostałem pasowany! A Rutgar za tydzień będzie. Mówiłem już, zacząłem służyć jako giermek w wieku 11 lat pod rycerzem Darrem herbu złoty lis. Służyłem sześć lat! Sześć lat i nic, aż wreszcie na polowaniu sam zadrasnął się swoim mieczem, wdarła się gangrena i śmierć. Potem służyłem rok u Nimmicha, ale ten mnie odprawił, bo zaczął być przewrażliwiony na punkcie córki, najpiękniejszego kwiatu na świecie, boskiej Gertrudy. O Pani! Jaka ona gładka była! Do dziś wszędzie noszę koronkową chusteczkę od niej!
- Ale co z tym rycerzem? - młodzieniec nie odpuszczał.
- No więc odprawił mnie i poszedłem do Kiruta, herbu łania, ale ten po niecałych dwóch latach zmarł z obżarstwa. Zrozpaczony przyjąłem służbę u Derreka, herbu nietoperz nad wzgórzem, który został najechany przez sąsiada. Niestety, Derrek przegrał, odbył się sąd, uznano go za zdrajcę. Gdyby wygrał, to on byłby bohaterem. A ja rycerzem. A tak nikt już mnie nie chciał przyjąć na giermka.
- Ojciec nie miał przyjaciół? - jeszcze całkiem trzeźwo dopytywał się mężczyzna.
- Ojciec.... Ojciec jest pod całkowitym wpływem macochy. Macocha nalegała, żeby mnie wysłał w świat, żebym nie szargał dobrego imienia rodu Sonnitów herbu Dwa Nagie Miecze. Żebym wrócił opromieniony chwałą i tak zasłużył na ostrogi!
- A co w tym złeeego? - powoli dało się wyczuć brak koncentracji u towarzysza.
- Jak to co! Przecież mówiłem! Za siedem dni mój młodszy brat zostanie pasowany na rycerza. Wtedy to on będzie prawowitym dziedzicem.
- A ty?
- A ja, jeśli zostanę pasowany przed śmiercią ojca, oby żył sto lat, to ja z kolei będę najstarszym bratem posiadającym szlify rycerskie i dziedzicem. Ale jeżeli ojciec umrze, a ja nie zdobędę ostróg, to lordem zostanie mój młodszy brat. Nasze księstwo ma troszeczkę inne prawo dziedziczenia, ale to długa i zawiła historia.
- No, ale on kiedyś też umrze, a do tego czasu zostaniesz pasowany.
- Bzdura – żachnął się Miron – przecież po nim będzie dziedziczył jego najstarszy syn. Na razie jest bezdzietny, ale ta jego Hortensja z rodzeniem problemów mieć nie będzie. Choć po prawdzie jest coś jeszcze groźniejszego.
- No ale dziecko nie będzie pasowane, a ty już tak.
- Ale dziedziczy najstarszy syn, który został pasowany. Jeżeli żaden syn nie został jeszcze w rodzinie pasowany, to dziedziczy najstarszy. Jesteśmy bowiem jedynym księstwem w całej Bretonii, gdzie kobieta dziedziczy jedynie część majątku, jedną czwartą jako żona, a jeżeli zmarły nie ma synów i żony, to córki łącznie dziedziczą jedną czwartą na posag.
- A jak umrze bezdzietnie?
- To dziedziczy najstarszy pasowany brat, potem kuzyn od strony ojca, potem kuzyni od strony matki, potem.....
- Ale masz trzech braci – widać, że rozmówca tym razem coś zapamiętał.
- Ale Walery jest słabowitym dzieckiem, medycy mówią, że nie dożyje dwudziestu lat, a ja nie jestem rycerzem, w dodatku jestem na wygnaniu. Bez wsparcia rodziny, bez pieniędzy.
- Nie rozumiem.......
- Dobra, wyłożę to najprościej jak umiem - Miron westchnął – Ojciec i ja należymy do starego, bogatego rodu Sonnitów herbu Dwa Nagie Miecze, naszym zamkiem rodowym jest Redtower, naszą własnością jest jedno duże miasto, dziewięć miast, trzy twierdze, 54 wsie wraz z chłopami. Moja matka zmarła przy porodzie Walerego, a ojciec sześć lat później poślubił moją macochę, trzecią córkę Lorda Rivalda Smoka, nazwanego tak z powodu herbu – czerwonego smoka na błękitnym tle. Było to małżeństwo polityczne, dziewięć lat temu. Lord Smok graniczy z nami na południu, oprócz głównego miasta ma, jedenaście innych, siedem twierdz i ponad sto wiosek. Lord Smok ma dwóch synów i osiem córek. Jest już stary, a był najmłodszy z rodzeństwa i braci już nie ma. Młodszy syn poległ w walce podczas Ósmej Wyprawy przeciwko chaosowi daleko poza granicami Bretonii. Starszy, Virgot, mimo usilnych starań ma cztery córki i szanse na syna zmniejszają się. Najstarsza córka została wybrana przez Panią Jeziora na kapłankę. Druga poślubiła Rycerza w Bieli z księstwa Paravon, dała mu syna i ciężko zaniemogła. Żyje, ale więcej dzieci mieć nie może. Więc jej syn jest prawowitym spadkobiercą Rycerza w Bieli, który po pojedynku trzy lata temu nie wstaje z łoża, unieruchomiony. Trzecią jest moja macocha.
- Wybacz ale nie rozumiem....
- Przecież to proste! Kiedy umrze Lord Smok, tytuł Lordowski przypadnie Vigotowi. Jeżeli Vigot nie będzie miał syna i umrze, a jak znam macochę, to coś wymyśli, to kto będzie dziedziczył? Vigot nie ma synów, nie ma braci, po stronie ojca nie ma stryjów, więc dziedzicem zostaje jedyny syn drugiej córki lorda Smoka. Ale on jest w Paravonie, a prawa królewskie nie pozwalają na łączenie dóbr w pomiędzy księstwami. Jest to uzasadnione, gdyż zapewnia spokój na granicach księstw. Więc kiedy, a spodziewamy się, że niedługo, Rycerz w Bieli umrze, jego syn będzie głową jego rodu. Tym samym nie będzie mógł być kolejnym Lordem Smokiem. Więc tytuł Lorda Smoka przypadnie mojemu najmłodszemu bratu, Lorensowi, kompletnemu maminsynkowi.
- Ale miałeś opowiadać o sobie a nie o Lordzie Smoku.
- Ale to się łączy! Jeżeli mój ojciec umrze, to po nim dziedziczyć za tydzień będzie Rudgar. Walery umrze za kilka lat. Mnie macocha wysłała daleko na śmierć w obcych krainach, aby się mnie pozbyć lub chociaż uniemożliwić zostanie rycerzem, co na jedno wychodzi. Za cztery i pół roku, w wieku 13 lat, najmłodszym upoważniającym do pasowania, Lorens zostanie rycerzem. Jego matka mu to załatwi, Smoki, albo inny Lord go pasują.
- Wybacz ale wciąż nie rozumiem...
- O Pani, dodaj mi sił! Lorens po śmierci Lorda Smoka, „przypadkowej” śmierci Vigota jeżeli nie będzie miał syna, dawno oczekiwanej śmierci Rycerza w Bieli, zostanie Lordem Smokiem. Nawet nie pasowany! A jak go pasują, to po moim młodszym bracie Rudgarze będą dziedziczyli jego synowie, ale jeżeli nie będzie miał synów tylko córki lub też synowie umrą, a wiadomo jak śmierć ochoczo zabiera takie maleństwa, to po śmierci Rudgara, przypadkowej lub nie, Lorens będzie dziedzicem rodu Białego Jelenia, I w ten sposób dwa wielkie rody się połączą. Niestety, macocha jest Smokiem z krwi i kości, jej syn też jest taki. Zakończą praktycznie ród Białego Jelenia. I kto im się przeciwstawi, jeżeli będą w prawie?
- Więc cooo zamierzassssz? - mimo bełkotliwej mowy ręce wciąż miał pewne, mimo że chodziło wyłącznie o napełnienie kufla.
- Zdobyć ostrogi. Dokonać czynów bohaterskich, w chwale wrócić do Bretonii, w uznaniu zasług zostać pasowanym na rycerza. Ratować ród. Pokrzyżować plany macosze!
- Wsssssssszystko to fajnieee, ale co robisz tutaaj? - powoli dało się odczuć wpływ trunku.
- Sam nie wiem. Miałem sen, w którym Pani kazała mi się tutaj zjawić.
- Faaantastyczne!
- Ta...

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

No i mamy full chyba:)

Awatar użytkownika
Tullaris
Masakrator
Posty: 2177
Lokalizacja: Solec nad Wisłą

Post autor: Tullaris »

Wieczorkiem rozlosuje pary i przydziele mikstórki, może będzie pierwsza walka.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."

Awatar użytkownika
kubon
Falubaz
Posty: 1048

Post autor: kubon »

No czekamy czekamy :mrgreen:
Już chce kogoś zaszlachtować :twisted:
‎... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.

And Satan said 'That's what I was thinking'.

Awatar użytkownika
Tullaris
Masakrator
Posty: 2177
Lokalizacja: Solec nad Wisłą

Post autor: Tullaris »

Dalsza część historyjek bo nie zmieściły się w jednym poście.
Kukieł
Pern'ik słyszał o pielgrzymach trzewii. Ogry które w poszukiwaniu swego bóstwa, po objawieniu stawały się niezwykle potężne, jednak kosztem utraty rozumu, jeśli można w ogóle powiedzieć że ogr może posiadać rozum. Jednak mimo opowieści nie spodziewał się zobaczyć takiego stworzenia. Na szczęście brak woli sprawiał, że mógł ogra uczynić swoją własnością. Trzeba tylko poczekać aż będzie można go podejść.

Tak to sobie rozważał pewien zakapturzony karzeł przyczajony za skałami i obserwujący masakrę jaką wyczyniał oszalały ogr na górskiej polanie.

Pern'ik trafił na Sartossę nieprzypadkowo. Wiedział o arenie i chciał na niej zarobić. Miał wspaniałego zawodnika. Bezwolną kukłę, ogra będącego jego niewolnikiem. Jakich wspaniałych rzeczy mogłą dokonać magia. Szkoda tylko że w swym rodzinnym imperium długo by nie pożył, gdyby nie przestał jej zgłębiać. Zresztą i tak nie było dla niego odwrotu, jego noga dawno zaczęła mutować, teraz przypominała o piętnie chaosu, którego ryzyko niesie za sobą zakazana magia.

Strażnik, który w tym czasie prowadził zapisy, nie zdziwił się widząc nadchodzącą parę. Nie takie osobliwości się tu pojawiały, więc utykający karzeł i posłusznie wlekąca się za nim zamaskowana góra mięsa, niezbyt zdziwiły wojaka. Rozmowa przy zapisie była jak zwykle lakoniczna:
- Imię zawodnika?
- Hmm.. o tym nie myślałem, niech będzie Kukieł
- Czy to niewolnik?
- Raczej tak
- W takim razie imię jego pana
- Pern'ik Oss
- Podpis i wpisowe w takim razie

Pern'ik miał nadzieje że jego ogrza kukiełka poradzi sobie w boju. Przecież to nie byle bestia, to pielgrzym trzewii. Tylko nieco bezwolny.


Maletharion
- Mistrzu Maletharion! Mistrzu Maletharion! Pani Cie wzywa! - Krzyczy jeden z sług Pani Har Ganeth, Hellborne.
Maletharion zaledwie 400 latek jest smukłym i z pozoru wydawało by się wątłym druchii, Jego oczy za zupełnie czarne i błyszczą jak zła gwiazda, wkomponowane w lekko pociągłą twarz elfa. Ma rozpuszczone długie kruczo czarne włosy z jednym białym paskiem.
- Cóż ta przeklęta wiedzma może znow chcieć - powiedział pod nosem Egzekutror wstając z przed ołtarza Khaine.
- Mistrzu Maletharionie - powiedział posłaniec klękając przed nim z głową spuszczoną, - Pani ma jakąś bardzo ważną sprawe i wzywa was -
Ruszył nawet nie spoglądając na gońca. Gdy dotarł przed właściwe drzwi zauwarzył coś dziwnego przed drzwiami nie było strzażników. Wszedł do środka starając się mieć na baczności.
Podszedł do tronu gdzie siedziała Hellborne i uklęknął.
- Jestem pani - powiedział cicho z postawą pokornego sługi.
- Zawiodłam się na Tobie, myślałam że po tych 380 latach wiernej służby i miana jednego z największych dowódców tego miasta pomimo tak młodego wieku będziesz rozsądny... Jednak myliłam się - Serce Malethariona stanęło, "cóż ta przeklęta wiedzma może wiedzieć?!"
Nastała cisza która dudniała Maletharionowi w uszach jak 100 dzwonów.
- Twoje umiejętności dowodzenia są genialne tak jak walka bronią, myślałam że będziesz mi dalej wiernie służył... Mi! Która Cię przygarneła i wychowywała jak rodzona matka! Jak widać nie! - Gniew narastał w jej głosie.
Nagle z bocznych wejść wybiegło Tuzin wiedzm i conajmniej pół tuzina egzekutorów. Jednak Mistrz nawet nie drgnał.
- Myślałeś że możesz spiskować przeciwko mnie?! - Krzyknęła z furią.
- Zawsze byłem twym sługą Pani, Khaine mi świadkiem - powiedział spokojnie,
- Milcz! Kłamliwa żmijo! Widać mnie nie doceniłeś, Mallus wszystko nam powiedział jak probowaliście spiskować przeciwko mnie! Głupiec nie wytrzymał nawet godziny podczas tortur! - roześmiała sie z dziką furią Hellborne.
- Brać go! - rozkazała Najwyższa Wiedzma.
Gdy tylko pierwszy egzekutor się zbliżył Maletharion błyskawicznie wyciągnął ostrze i rozciął go w pół. Następnie odcioł jednej wiedzmiej strażniczce głowe, jednak nie miał szans, zaraz potem od tyłu został powalony i upadł na ziemie.
- Nie zabijać! Nie zabijać! Dla tej szumowiny mam gorszy los... - Hellborne wstała i spojrzała na zdrajce - Ostatni raz ujrzałeś na oczy! Zostajesz skazany na wieczne wygnanie! Zostaniesz wywieziony do Starego Świata gdzie zginiesz jako nędzasz! Taka jest wola Khaine i moja - kazała podnieść więźnia wyciągnęła sztylet i jednym sprawnym ruchem pozbawiła Malethariona wzroku. Wtedy rozległ się wrzask bólu, a na oczy mrocznego elfa spadły wieczne ciemności.
- Taki los spotyka zdrajców! Machnęła sztyletem niedbale dając znak by odeszli. Maletharion wił się i probował wyrać jednak uścisk 3 wojowników był nie do przełamania.
- Zemszczę się! Zemszczę! Na Khaine zemszczę się! - krzyczał
Tak jak powiedziała Hellborne został zakuty w kajdany "zapakowany" na statek który wyruszył tydzien później z misją pozyskania niewolników. Maletharion siedział w celi przygotowanej dla niewolników. Dostawał spleśniałą kasze i odrobine wody.
Przez 3 dni nic nie jadł nie był w stanie myślał tylko o zemście i o bólu jaki mu doskwiera. - Przeklęta Wiedzma! Przeklęta! Zemszczę się! Zemszczę! - po 4 tygodniach został wyrzucony z celi.
- Co się dzieje? - zapytał - Wysiadka - następnie kopniak twardym skurzanym butem w żebra - Wstawaj szumowino! Nie mamy czasu.
Zanim Egzekutor opuścił statek to pozostali korsarze zdążyli jeszcze z niedo drwić i go poturbować. Potem wrzucono go jak worek do szalupy i odpłyneli od statku.
Gdy został wyrzucony z szalupy, coś obok niego upadło z brzdękiem. To była jego zbroja z mieczem i całym ekwipunkiem wrzuconym do worka. - Hellborne kazała Ci to dać - Powiedział zniesmaczony kapitan - Nie wiem dlaczego to robi bo to są wartościowe przedmioty ale nie mam zamiaru kwestionować jej rozkazów - na odchodne kopnął kaleke jeszcze w brzuch i wrócił na łódz.
Jednak on wiedział dlaczego zostawiła mu to. Wiedział że ona chce by sam rozstał się z tym co mu drogie a jego rzeczy z pewnością do tego należały. Wszystkie jego rzeczy miały wartość sentymentalną. Hellborne doskonale wiedziała jak bardzo są mu drogie. Teraz on będzie musiał je przechandlować za kawałek chleba. " Niech Cie Harpie rozerwą wiedzmo!". Wiedział że chciała mu zadać jak największy ból, ból który był prawie nie do zniesienia. Leżał nieruchomo przez cały dzień i całą noc. Gdy się ocknął coś go szturchało.
- Żyje pan? - jakiś głos mówił po staro światowemu, najprawdopodobniej głos dziecka - drgnął i usłyszał jak kroki się lekko odsuwają.
- Nic Ci nie zrobie, jestem tylko ślepcem - powiedział Maletharion odwracając się w jej strone z zamkniętymi oczami. Z przekąsem i pogardą dla siebie ze tak musi się korzyć przed człowiekiem a zwłaszcza przed dzieckiem.
- Zawołam Matule pomoże panu - powiedział słodki głosik to była dziewczynka.
- Nie! - krzyknął tak że dziecko podskoczyło - Znaczy nie wołaj nikogo starszego, ty możesz mi pomóc. Jak Ci na imię? - Widział że jak zawoła starszych to po nim, wiec powiedział najbardziej spokojnie i melodycznie jak tylko potrafił.
- Lu... Lucy... prosze pana - powiedziała z nutką strachu dziewczynka
- Nie bój się, znasz jakąś schronienie? Jaskinie? Tu niedaleko? - spytał spokojnie. Dziewczynka przytaknęła - Tak prosze pana, to nie daleko trzeba iść w z dłuż plaży. Nie jest wielka i lekko schowana tylko ja o niej wiem, to moja kryjówka - "świetnie" pomyślał Maletharion ta mała się mi przyda - Zaprowadzisz mnie tam? - dziewczyna z nutką strachu przytaknęła ale pomogła mu wstać i zaprowadziła do groty. Lucy miała 10 lat kręcone blond włosy, okrągłą buzie i jasno niebieskie oczy.
Wyjaśniła mu wszystko gdzie się znajduje, że jej wioska nazywa się się Sylva i jak go znalazła.
Od tego czasu pomagała mu we wszystkim przynosiła jedzenie, pomagała w jego kuracji, była jego oczami. Przychodziła kilka razy dziennie ale uważała by nikt za nią nie poszedł bo tak jak jej powiedział Mal - to będzie nasza tajemnica - Nigdy nie mogła wymówić jego imienia dlatego nazywała go po prostu Mal. Po 2 tygodniach zaczął wstwać z łóżka z liści które dla niego zrobiła i co dziwne było dla Lucy brał kijek i obstukiwał wszystko w około lub siadał przed morzem w bezruchu przez wiele godzin.
Nie był specjalnie rozmowny jednak było w nim coś co dziewczynkę przyciągało i słuchała go. Często mu się żaliła i uważała go za przyjaciela pomimo iż nie był dla niej specjalnie wrażliwy.
Gdy pewnego dnia przyszła z jedzeniem dla niego, zastała go z jego mieczem w dłoniach i wymachiwał nim nieudolnie. Od tamtego dnia ćwiczył codziennie po kilka godzin, przy czym coraz wprawniej mu to szło.
Gdy zbliżała się zima nalegała by poszedł z nią do wioski jednak on krótko ucinał rozmowe. Podczas zimy odwiedzała go bardzo rzadko bo rodzice nie chcieli by wychodziła na mróz, wiec jedyne czym się żywił to korzenie i ryby które udało mu się złowić. Czuł się już na prawde dobrze i przyzwyczaił się do wszechobecnej ciemności.
Gdy zima zaczynała ustępować wiośnie Maletharion uznał ze czas ruszać w droge. Zabrał ze sobą jedynie miecz, amulet i kilka kosztowności a zbroje pozostawił dziewczynce.
- Już nie będzie mi potrzbna jest twoja - Powiedział do Lucy. Jednak ona go nie słuchała i ze szlochem błagała zeby został z nią.
- Mal nie odchodz prosze Cie! - On pogłaskał ją po głowie przed odejściem, założył czerwoną przepaske na oczy i odszedł.
Sam nie wiedział dlaczego zostawił jej swoją zbroje która była warta prawdopodobnie więcej niż 30 jej wiosek gdyż było to arcydzieło płatnerstwa z Gwiezdnego Metalu. Czuł jednak że dobrze zrobił a należała się nagroda za jej wielką pomoc. Pomimo tego że nie chciał przyznać nawet przed samym sobą to przywiązał się do Lucy. Za co przeklinał się w duchu ze okazuje słabość.
Znajdował się na północnej części Imperium i zmierzał w strone Middenheim.
Tułał się tak przez 15 lat skazny na łaske i nie łaske ludzi którymi pogardzał. Czeso był zmuszony używać miecza a jego zdolności bojowe pomimo iż stracił wzrok polepszały się i stawał znow tak sprawny jak dawniej. Nauczył się wykożystywać wszystkie zmysły jakie mu zostały coraz rzadziej używał czegokolwiek do oriętowania się w terenie. Wiedział która jest godzina pomimo braku możliwości spojrzenia na słońce. Wyczuwał dragania powietrza gdy coś niebespiecznie szybko się zbliżało. Gdy tak wędrował często zostawał napadany przez bandy zwierzoludzi lub bandytów uznawany jako łatwy cel jednak prawie zawsze konczyło się to masakrą, gdyż ich umiejętności walki były żałosne, w porównaniu z jego kamratami nie mówiąc o nim samym.Teraz już wiedział dlaczego ludzie nadają się tylko na niewolników.
Pewnego wieczoru gdy siedział w karczmie w wiosce niedaleko Nuln, już powątpiewając w swoj powrót do Naggorath i zemste na Hellborne, nagle usłyszał bardzo ciekawą rozmowe. Dwóch kupców rozprawia o pewnej arenie pomimo iż byli conajmniej pięć stolików dalej słyszał ich doskonale.
- Mówie Ci, na tej arenie są różne dziwactwa! Wojownicy Chaosu, demony, Ogry, Orki i cała masa tego plugactwa - Powiedział charpowaty głos.
- Ja słyszałem że można tam wygrać to co się zechce - odezwał się drugi bardziej piskliwtym. I w tedy Druchii nastawił ucha.
- Podobno to czarodziej prowadzi tą arene.
- Aye, też tak słyszałem.
- Podobno ma jakiś układ z tymi przeklętymi umarlakami - wypowiadając te słowa zaczął mówić ciszej.
- Aye, ale można by tam nieźle zarobić zakłady są ponoć wielkie - Podczas tych słów, Maletharion usłyszał odgłos pocierających dłoni.
- Wiesz gdzie leży ta arena?
- Wiem tylko tyle że gdzieś na południe od przeklętego miasta w warowni.
To Maletharionowi wystarczyło, uczucie nienawiści odrzyło w nim na nowo. Musiał spróbować jeśli chciał dokonać swojej zemsty. Następnego dnia wyruszył do Nuln po ekwipunek. Gdy wszedł do sklepu z zbrojami, zdziwiony sprzedawca powiedział.
- Nic tu nie dostaniesz Żebraku!
Jednak ten tylko podszedł do lady i rzucił na blat złoty pierścien wysadzony szlachetnymi kamieniami podarek od jego pierwszej kochanki, czuł jak wspomnienie o niej się zaciera, kolejna igła w sercu, jednak niestety musiał się go pozbyć. Położył również kawałek pergaminu, na którym narysowana była skórzana zbroja z symbolem Khaina na piersi. Sprzedawca stanął jak wryty z ustami otwartymi szeroko, nie wiedząc co powiedzieć. Wtem były egzekutor się odezwał.
- Ma być gotowa za 3 dni, Kolejne 2 pireścienie dostaniesz po robocie.
-A...y...e... - wymamrotał sprzedawca
Następnie odwrócił się i wyszedł, z szyderczym uśmieszkiem na ustach, pozostawiając zszokowanego sprzedawce kierując się do karczmy gdzie był zakwaterowany.
Wiedział że to jego ostatnie kosztowności poza amuletem z czarnym kamieniem ochraniającym go od wielu wielu lat, podarunek za wierną służbe u Hellbrone. Jednak mimo to był pewny swego prowadziła go nowa nienawiść i determinacja której nie czuł już od dawna.
Gdy wszedł zamówił coś ciepłego do jedzenia i puchar wina. Siedział długo w karczmie sącząc pomału wino i myślał o swojej przeszłości a także o tym jak wiele bólu i upokorzeń musi znosić by dokonać zemsty. Nagle świst metalu, druchii instyktownie odsunął głowe w bok. Noż przeleciał o włos od jego głowy.
- Nie trafiłem! - powiedział ktoś pijackim głosem
- Patrzcie nasza tarcza się ruszyła! - po czym wybuchnął śmiechem. Za jego przykładem usłyszał conajmniej cztery inne głosy.
- HANS! Do cholery! To tylko niewidomy i do tego dobry klient! Zostawcie go! - Krzyczał Karczmarz.
- Zamknij się bo Cie spiore! - odpowiedział głos Hansa i karczmarz usłuchał z przekleństwami pod nosem.
Nagle niewidomy wstał powili i się odezwał..
- Odejdz, a nie zrobie Ci krzywdy - spokojnym lodowatym tonem. Nie chciał kłopotów nie teraz gdy znow pojawiła się nadzieja.
- Ślepiec mi grozi! - wybuchnął śmiechem - Słyszeliście chłopaki?! - Pokażmy mu gdzie jego miejsce.
Gdy tylko pierwszy z napastników się zbliżył i chciał złapać elfa za ramię ten zwinnym ruchem uderzył go w brzuch a następnie gdy ten zgioł się w pół wymierzył mu cios z kolana i przeciwnik z hukiem padł na ziemie.
- HANS! - zawołał jeden z bandy - O rzesz TY! - i kolejnych dwóch się na niego rzuciło. Druchii łapiąc złapał za swoją laske która służyła mu do badania terenu zdzielił jednego w twarz wybijając 2 zęby a drugiemu łamiąc nos. Obydwaj polecieli na plecy, następnie kolejne 2 ciosy w głowe by ich ogłuszyć. Czwarty z napastników rzucił się z nożem robiąc zamach. Maletharion oparł się na swojej lasce kopnął z dwóch nóg swojego przeciwnika posyłając go na stół który roztrzaskał się na kawałki.
Były Egzekutor pomimo iż chciał ich zabić wręcz marzył i poświęcić ich dusze Khainowi to wiedział że jeśli ich zabije będzie mieć problemy ze strażą, czyli kolejna przeszkoda w jego zemście.
Wziął puchar z winem dopił go do końca i wszedł na góre do swojego pokoju w otoczeniu gapiów z szeroko otwartymi oczami i ustami. Rano przed wyściem do zbrojowni powiedział karczmarzowi by zrobił mu zapasów na droge.
Gdy wrócił zbroja była gotowa.
- Pracowałem nad nią bez przerwy - Powiedział z dumą człowiek.
Cała czarna, skórzana, utwardzona i małymi naramiennikami tak by nie krępować ruchów i z krwisto czerwonym znakiem khaina na piersi. Po tym jak sprawdził zbroje, rzucił pierścienie na blat jak było obiecane następnie kazał sobie pomóc ją założyć.
- W ramach Pana hojności podaruje panu również czarny płaszcz z najlepszej wełny i nową przepaske, by się dobrze komponowały ze zbroją. Maletharion wiedział że przepłacił za to ale nie obchodziło go to.
Elf nawet nie odpowiedział pozwolił sobie pomóc wszystko założyć a następnie wyszedł bez pożegniania. Opatulił się nowym płaszczem by uniknąć problemów wynikających z emblematu Khaina. Wstąpił tylko po zapasy i wyruszył, zmierzając w strone areny, areny śmierci która miała pomóc mu w jego zemście za te wszystkie upokożenia których doznał.
Gdy dotarł do Sylvanii poczuł się jak w domu. Ta wszechobecna aura strachu i śmierci. Dodało to mu siły. Gdy wędrował nocą usłyszał wóz. Gdy był blisko wóz stanął i odezwał się głos.
- Z drogi! Patrz jak leziesz! - krzyknął ktoś z wozu złowrogo.
- Gdybym mogł to bym patrzył - odpowiedział chłodno z zaciskając mocno ręke na lasce. Podniusł wzrok i słabe światło latrni ukazało jego przepaske na oczach.
- Dokąd zmierzasz? - spytał głos równie chłodno a wręcz nie ludzko.
- Do miejsca gdzie jest organizowana arena.
- Dobrze idziesz cały czas za drogą a potem w prawo na południe.
Następnie strzelił lejcami i ruszył, Maletharion usłyszał jeszcze nie jakieś ciche odgłosy jak by przerzuwania. W Sylwani nie było zbyt dużo podróżników więc przez następne dwa dni nie spotkał nikogo. W koncu dotarł do Warowni gdzie organizowana była Arena niezwłocznie udał się do Maga. Ten jednak był wtedy akurat na walce więc musiał poczekać. Gdy już został przyjęty wszedł do dużego pokoju pełnego przepychu.
Maletharion nie widział tego jednak czuł ze idzie bo arabskim dywanie a cała sala jest pełna przepychu.
- Wybacz że kazałem Ci czekać - Odezwał się głos mężczyzny. Jednak było czuć coś jeszcze, po za czarodziejem była jeszcze wielka postać ciężko oddychała i było ją już czuć po otwarciu wejścia, prawdopodbnie Ogr...
- Prosze usiądź - nakazał przyjaźnie czarodziej.
- Tak więc po co przybyłeś?
Były Egzekutor opowiedział mu historie bez szczegółów gdyż niektórych sekretów lepiej było nie wyjawiać a inne sprawy były zbyt błache by o nich wspominać.
- Odzyskanie wzroku i pomóc w zemście - zamyślił się mag
- Rozumiem - Powiedział z lekkim rozbawieniem czarodziej.
- Nie waż się drwić ze mnie! - wybuchnoł Druchii wstając i uderzając swoim kijem mocno w posacke, aż ogr który od niedawna zawsze mu towarzyszył przygotował się do obrony swojego Pracodawcy. Jednak czarodziej Kazał mu się uspokoić machnięciem ręki.
- Spokojnie Herr Maletharion - Klasnął w dłonie dając by sługa przynisł wina.
- Nie ma powodu do gniewu - Elf uspokoił się troche i usiadł znow.
- Posiadam środki aby Ci pomóc, jednak wiesz jaka jest cena? - W tedy sługa przyniusł wino i rozlał do dwóch kielichów.
- Mam wygrać Arene - Powiedział troche za ostro niż tego chciał, wiedzia jednak że nie może okazać słabości przed czarodziejem.
- Racja, rozumiem że zgadzasz się na te warunki? - Spytał czarodziej jak by nawet nie odczuł tego wybuchu gniewu a następnie biorąc jeden z kielichów.
- Zgoda! Na Khaine Zgoda! - odparł elf z beznamysłu.
- Wiec od tej pory jesteś moim gościem aż do zakończenia naszej umowy lub dopóki nie zginiesz na następnej arenie. Teraz na znak przypieczętowania umowy napijmy się wina - Gdy to powiedział Elf bez zastanowienia wzioł kielich i podniusł do góry wtedy razem wypili wino. Jednak na ustach Czarodzieja był uśmiech którego Maletharion nie widział, uśmiech szyderczego zadowolenia a w oczach było widać dziką radość.

Po zakończeniu areny...

Po Dwudziestej jubileuszowej arenie wyjechali z warowni by spotkać się z Natalią Le Bliss, Mag miał być wspołorganizatorem Areny.


Hermenegild
Rodzinna osada
Najazd najemników w poszukiwaniu złota.

-Hermenegild co robic!! Atakujom nas ze wsytkich stron!
-ehmmmm bedemy se bornić!


Obóz ludzi

-Przygotować się do natarcia.-krzyknął dowódca Modest- Mamy szybko zdobyć tę wieś. Nie chce żadnych start w ludziach, przecież to tylko marne gobliny. W dodatku mamy przewagę liczebną.
-Tak jest!!!

Odział najemników ruszył do ataku. Szybko zmusił próbujące bronić się gobliny do ucieczki.

Podczas ataku na wioske.

-Heniek patrz jakiś goblin tu sie schował.-Ernset wyciągnął na głowe goblina ukrytego w beczce i wymierzył mu silnego kopniaka. Goblin przeleciał pare metrów i wylądował głową w błocie. Rozległ sie głośnych śmiech ludzi na około. Wszyscy zaczeli znęcać się nad goblinem
-Czekajcie nie zabijajmy go.
-Co żal Ci go? - Ryknął inny najemnik
-nie w tym rzecz. Słyszeliście o arenie na Sartossie?
-Owszem
-Mam genialny pomysł. Wystawmy so ścierwo na arenę. Zobaczymy jak sobie malec poradzi.
-Modest kiedy będziemy w Sartossie?
-Za pare dni a co?
-Nic nic. Chcemy z chłopakami się zabawić.
Goblina zapakowano do ciasnej klatki. Po kilku dniach został ku swojemu nieszczęściu zapisany na arenę. Od tego czasu miał walczyć na śmierć i życie bez możliwości ucieczki. Nie mógł się spodziewać co go czeka bo nie miał czasu się nad tym zastanawiać ,ponieważ cały czas był poniewierany przez najeników.


Miron z rodu Sonnitów
- Polej jeszcze, bo za cholerę nie rozumiem, co gadasz. To jesteś w końcu tym dziedzicem czy nie? - młody, kolorowo ubrany, zblazowany młodzieniec uniósł nie pierwszy już w dniu dzisiejszym dzban wina i nalał im obu.

Miron westchnął ciężko znad kufla.

- Że tak powiem, jeszcze jestem, przez jakiś tydzień.
- To jakaś paranoja jest, albo się dziedzicem jest, albo nie!
- Przecież to proste – Miron czuł że po raz kolejny będzie wykładał kawa na ławę zupełnie banalną rzecz. Nawiasem mówiąc, ci tutejsi „Imperialiści” w ogóle żadnych zasad dziedziczenia nie rozumieli, jakby jacyś barbarzyńcy - Teraz głową rodu i Lordem Redtower jest mój ojciec, Anneryk. Ma czterech synów, mnie, Rudgara, Walerego i najmłodszego, ośmioletniego Lorensa, syna ojca i macochy, ja jestem najstarszy......
- No! I to załatwia sprawę! - podniósł głos rozmówca.
- Ja jestem najstarszy, a po śmierci głowy rodu tytuł Lorda wraz z przewodnictwem rodowi przypada najstarszemu synowi z krwi. W tym wypadku mnie.
- No!
- Ale ja nie jestem rycerzem! Nigdy nie zostałem pasowany! A Rutgar za tydzień będzie. Mówiłem już, zacząłem służyć jako giermek w wieku 11 lat pod rycerzem Darrem herbu złoty lis. Służyłem sześć lat! Sześć lat i nic, aż wreszcie na polowaniu sam zadrasnął się swoim mieczem, wdarła się gangrena i śmierć. Potem służyłem rok u Nimmicha, ale ten mnie odprawił, bo zaczął być przewrażliwiony na punkcie córki, najpiękniejszego kwiatu na świecie, boskiej Gertrudy. O Pani! Jaka ona gładka była! Do dziś wszędzie noszę koronkową chusteczkę od niej!
- Ale co z tym rycerzem? - młodzieniec nie odpuszczał.
- No więc odprawił mnie i poszedłem do Kiruta, herbu łania, ale ten po niecałych dwóch latach zmarł z obżarstwa. Zrozpaczony przyjąłem służbę u Derreka, herbu nietoperz nad wzgórzem, który został najechany przez sąsiada. Niestety, Derrek przegrał, odbył się sąd, uznano go za zdrajcę. Gdyby wygrał, to on byłby bohaterem. A ja rycerzem. A tak nikt już mnie nie chciał przyjąć na giermka.
- Ojciec nie miał przyjaciół? - jeszcze całkiem trzeźwo dopytywał się mężczyzna.
- Ojciec.... Ojciec jest pod całkowitym wpływem macochy. Macocha nalegała, żeby mnie wysłał w świat, żebym nie szargał dobrego imienia rodu Sonnitów herbu Dwa Nagie Miecze. Żebym wrócił opromieniony chwałą i tak zasłużył na ostrogi!
- A co w tym złeeego? - powoli dało się wyczuć brak koncentracji u towarzysza.
- Jak to co! Przecież mówiłem! Za siedem dni mój młodszy brat zostanie pasowany na rycerza. Wtedy to on będzie prawowitym dziedzicem.
- A ty?
- A ja, jeśli zostanę pasowany przed śmiercią ojca, oby żył sto lat, to ja z kolei będę najstarszym bratem posiadającym szlify rycerskie i dziedzicem. Ale jeżeli ojciec umrze, a ja nie zdobędę ostróg, to lordem zostanie mój młodszy brat. Nasze księstwo ma troszeczkę inne prawo dziedziczenia, ale to długa i zawiła historia.
- No, ale on kiedyś też umrze, a do tego czasu zostaniesz pasowany.
- Bzdura – żachnął się Miron – przecież po nim będzie dziedziczył jego najstarszy syn. Na razie jest bezdzietny, ale ta jego Hortensja z rodzeniem problemów mieć nie będzie. Choć po prawdzie jest coś jeszcze groźniejszego.
- No ale dziecko nie będzie pasowane, a ty już tak.
- Ale dziedziczy najstarszy syn, który został pasowany. Jeżeli żaden syn nie został jeszcze w rodzinie pasowany, to dziedziczy najstarszy. Jesteśmy bowiem jedynym księstwem w całej Bretonii, gdzie kobieta dziedziczy jedynie część majątku, jedną czwartą jako żona, a jeżeli zmarły nie ma synów i żony, to córki łącznie dziedziczą jedną czwartą na posag.
- A jak umrze bezdzietnie?
- To dziedziczy najstarszy pasowany brat, potem kuzyn od strony ojca, potem kuzyni od strony matki, potem.....
- Ale masz trzech braci – widać, że rozmówca tym razem coś zapamiętał.
- Ale Walery jest słabowitym dzieckiem, medycy mówią, że nie dożyje dwudziestu lat, a ja nie jestem rycerzem, w dodatku jestem na wygnaniu. Bez wsparcia rodziny, bez pieniędzy.
- Nie rozumiem.......
- Dobra, wyłożę to najprościej jak umiem - Miron westchnął – Ojciec i ja należymy do starego, bogatego rodu Sonnitów herbu Dwa Nagie Miecze, naszym zamkiem rodowym jest Redtower, naszą własnością jest jedno duże miasto, dziewięć miast, trzy twierdze, 54 wsie wraz z chłopami. Moja matka zmarła przy porodzie Walerego, a ojciec sześć lat później poślubił moją macochę, trzecią córkę Lorda Rivalda Smoka, nazwanego tak z powodu herbu – czerwonego smoka na błękitnym tle. Było to małżeństwo polityczne, dziewięć lat temu. Lord Smok graniczy z nami na południu, oprócz głównego miasta ma, jedenaście innych, siedem twierdz i ponad sto wiosek. Lord Smok ma dwóch synów i osiem córek. Jest już stary, a był najmłodszy z rodzeństwa i braci już nie ma. Młodszy syn poległ w walce podczas Ósmej Wyprawy przeciwko chaosowi daleko poza granicami Bretonii. Starszy, Virgot, mimo usilnych starań ma cztery córki i szanse na syna zmniejszają się. Najstarsza córka została wybrana przez Panią Jeziora na kapłankę. Druga poślubiła Rycerza w Bieli z księstwa Paravon, dała mu syna i ciężko zaniemogła. Żyje, ale więcej dzieci mieć nie może. Więc jej syn jest prawowitym spadkobiercą Rycerza w Bieli, który po pojedynku trzy lata temu nie wstaje z łoża, unieruchomiony. Trzecią jest moja macocha.
- Wybacz ale nie rozumiem....
- Przecież to proste! Kiedy umrze Lord Smok, tytuł Lordowski przypadnie Vigotowi. Jeżeli Vigot nie będzie miał syna i umrze, a jak znam macochę, to coś wymyśli, to kto będzie dziedziczył? Vigot nie ma synów, nie ma braci, po stronie ojca nie ma stryjów, więc dziedzicem zostaje jedyny syn drugiej córki lorda Smoka. Ale on jest w Paravonie, a prawa królewskie nie pozwalają na łączenie dóbr w pomiędzy księstwami. Jest to uzasadnione, gdyż zapewnia spokój na granicach księstw. Więc kiedy, a spodziewamy się, że niedługo, Rycerz w Bieli umrze, jego syn będzie głową jego rodu. Tym samym nie będzie mógł być kolejnym Lordem Smokiem. Więc tytuł Lorda Smoka przypadnie mojemu najmłodszemu bratu, Lorensowi, kompletnemu maminsynkowi.
- Ale miałeś opowiadać o sobie a nie o Lordzie Smoku.
- Ale to się łączy! Jeżeli mój ojciec umrze, to po nim dziedziczyć za tydzień będzie Rudgar. Walery umrze za kilka lat. Mnie macocha wysłała daleko na śmierć w obcych krainach, aby się mnie pozbyć lub chociaż uniemożliwić zostanie rycerzem, co na jedno wychodzi. Za cztery i pół roku, w wieku 13 lat, najmłodszym upoważniającym do pasowania, Lorens zostanie rycerzem. Jego matka mu to załatwi, Smoki, albo inny Lord go pasują.
- Wybacz ale wciąż nie rozumiem...
- O Pani, dodaj mi sił! Lorens po śmierci Lorda Smoka, „przypadkowej” śmierci Vigota jeżeli nie będzie miał syna, dawno oczekiwanej śmierci Rycerza w Bieli, zostanie Lordem Smokiem. Nawet nie pasowany! A jak go pasują, to po moim młodszym bracie Rudgarze będą dziedziczyli jego synowie, ale jeżeli nie będzie miał synów tylko córki lub też synowie umrą, a wiadomo jak śmierć ochoczo zabiera takie maleństwa, to po śmierci Rudgara, przypadkowej lub nie, Lorens będzie dziedzicem rodu Białego Jelenia, I w ten sposób dwa wielkie rody się połączą. Niestety, macocha jest Smokiem z krwi i kości, jej syn też jest taki. Zakończą praktycznie ród Białego Jelenia. I kto im się przeciwstawi, jeżeli będą w prawie?
- Więc cooo zamierzassssz? - mimo bełkotliwej mowy ręce wciąż miał pewne, mimo że chodziło wyłącznie o napełnienie kufla.
- Zdobyć ostrogi. Dokonać czynów bohaterskich, w chwale wrócić do Bretonii, w uznaniu zasług zostać pasowanym na rycerza. Ratować ród. Pokrzyżować plany macosze!
- Wsssssssszystko to fajnieee, ale co robisz tutaaj? - powoli dało się odczuć wpływ trunku.
- Sam nie wiem. Miałem sen, w którym Pani kazała mi się tutaj zjawić.
- Faaantastyczne!
- Ta...
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."

Awatar użytkownika
Tullaris
Masakrator
Posty: 2177
Lokalizacja: Solec nad Wisłą

Post autor: Tullaris »

Runda pierwsza:
1. Maletharion vs Kukieł
2. Sir Gwidon de Fannaes vs Kurshi
3. Bruno „Mokra Piącha” vs Azeratho
4. Hermenegild vs Aethis Mistrz Miecza z Hoeth
5. Ettariel, Mroczne Słońce vs Wiktor "Farciarz"
6. Modsognir vs Eldril
7. Miron z rodu Sonnitów vs Tar'to, ogrzy najemnik
8. Terlarkar Upadły vs Kapitan Rajmund Trawish
Przyznanie mikstórek nie było łatwe lecz ostatecznie zdecydowałem, że otrzymują je Maletharion, Ettariel i Miron. Ich historie najbardziej mi się podobały.
Tullaris Dredbringer was dying. He knew this, and he cared not.... At last, he knew the truth that Khain had tried to share with him all theas years, and it was glorius.
"Kings of Ulthuan!" the Pheniks King spat the words sa a curse. "You are usurpres and thieves. You owne me a debt. In my name, and thad of my fadher, I call upon you to repey it now."

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

Ciekawe jak mój goblin poradzi sobie z elfem :)

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

O ile dobrze pamiętam Gobosy boją się elfów,a liderki nie mają dużo.

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

W pierwszej rundzie dostałem przeciwnika którego najbardziej się obawiam, no ładnie ;).

- Hmm... z ludziem żem bede walczył? Hyhyhy! Zmiażdżem jego i wydłubię ze środka - jak taki ludź poleży na słońcu dzionek to najlepszy jest. Ale jak jeść go na żywca, to fajno się szarpoli... - Ogr oddał się rozważaniom filozoficznym przerywając na moment pożeranie góry pieczonego mięsa jakim uraczył go karczmarz (organizator areny dbał o wyżywienie zawodników)
- A zresztom, potem bede myślał, tera żem je głodny - Grogu i więcej żarła ludziu pieprzony! - A ty... gdzie ten głupi gnoblar się znowu podział?!
- tu żem jest, panie! Nie bijata! Na chwilem tylko poszłem!
- Ganiaj ludzia coby więcej żarła przyniósł, a nie plontaj mie się pod nogami!
Ostatnio zmieniony 22 lut 2010, o 20:56 przez Majestic, łącznie zmieniany 2 razy.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

ODPOWIEDZ