Cieszę się, że ktoś jeszcze potrafi dostrzec i ten aspekt takiego "wtórnego" malowania, które wcale do łatwych należeć nie musi.
Nie ma za co
Mało tego, dochodzi do tego jeszcze nie zawsze najwyższy technicznie poziom (wytyczne klienta -> cena/jakość) - czyt. szczyt naszych możliwości/kreatywności/oryginalności/eksperymentów, więc chcąc nie chcąc, nie zawsze zlecenie rozwija umiejętności malarza, a "naśladownictwo" jest dobrym treningiem na sprawdzenie siebie

Tak dla siebie, bo przecież jak nie ma pod ręką ściągawki typu "Painting workshop" z danym modelem do wykonania, to trzeba własnym okiem wychwycić kolory i sposoby oraz kolejność ich nakładania. A że przy tym nie ma nic "od siebie" poza umiejętnościami i wiedzą ("aż", czy "tylko?"), to w końcu "klient nasz pan". A w malowaniu na zlecenie jest krótka piłka: niezadowolony klient, to "były" klient... i tyle.
Pytanie "czy ja tak umiem?" można zresztą różnie interpretować: albo umiesz tak pomalować, jak na fotce... albo też umiesz (co jest trudniejsze) wpaść na podobny technicznie/kompozycyjnie pomysł i wykonanie, nim zrobi to ktoś inny i potem ta praca może być "naśladowana". A nie jest to żadna ujma i dyshonor, po prostu czasem się słyszy: "masz wolną rękę, za tyle i tyle", "chcę tak, jak tu, o tu, ale płaszcz może być ciemniejszy"...
I na bieżąco można kontrolować (o ile to możliwe osobiście - czyt. "odległość") postępy prac i poprawiać, jeśli to konieczne. Za to nam płacą. Co z tego, że nam/komuś może się to nie podobać? Albo że słyszymy krytykę nt. poziomu wykonania (oczywiście można i trzeba wysłuchać)... Klient zadowolony? Jeśli tak - koniec tematu. A do eksperymentów mamy swoje prywatne figurki.
A tak już na sam koniec powiem, że "malowanie na zlecenie", "swoboda malarza", "artysta, czy rzemieślnik?" to już sprawy na oddzielny temat... zresztą gdzieś już coś o tym czytałem jakiś czas temu
Pozdrawiam
Sławol