Młot wielkości łba wyrośniętego trola spadł na czaszkę kulącego się orka. Posoka i resztki mózgu spłynęły po czarnym żelazie i wygrawerowanych na nim runach. Pod wpływem krwi symbole lekko zajaśniały, jakby się budząc. Ktoś, kto by się dłużej przyglądać, mógłby przysiąc, że dostrzega jak się wiją. Tłoczący się wokół zielonoskórzy nie musieli. Wystarczał im sam widok, żeby pognać z powrotem w stronę linii frontu.
Właściciel młota pogłaskał swoją broń z czułością, patrząc na pobratymców z pogardą. Płyty, zbitego na wzór zbroi chaosu, czarnego pancerzy, zatrzeszczały, gdy pochylił się by wyrwać z rozkwaszonej szczęki, pojedynczy kieł. Wrzucił trofeum do sakiewki przy pasie. Później zajmie się dołączeniem go do reszty kolekcji. Odgłosy bitwy zbliżały się, wskazując, że horda Graga, mimo zastrzyku dyscypliny wciąż nie radzi sobie najlepiej.
Raz jeszcze podsumował to prychnięciem pogardy.
- Jak tam szefunciu? Chyba nie idzie im najlepiej, co?
Wzrok orka sprawił, że półnagi goblin, ubrany jedynie w workowate spodnie z przytkniętym do pasa pękiem kluczy, skulił się ze strachu. Zarg znał swojego szefa od… długo. Wiedział kiedy tamten miał chęć na pogawędkę, a kiedy na kopnięcie najbliższego goblina tak, że zaryje w ziemię trzydzieści kroków dalej, nie gorzej niż żywy pocisk z gleby-łaaa-gleby.
Ludziki konsekwentnie spychały zielonoskórych. Las halabard i pik okazał się nie do rozbicia, szczególnie wspierany ciągłym ostrzałem ze wzgórza. Bezpiecznie ulokowani muszkieterzy, którzy nie musieli obawiać się nagłego ataku spokojnie wymierzali w największe osobniki. Gdyby nie nauczka i zapał walczącego w pierwszym szeregu Graga horda dawno by się rozpadła.
Młociarz miał nadzieję, że niespodzianka, którą obiecał wódz nadejdzie szybko, inaczej nici z łupów.
Wtem front przesunął się tuż obok, zmuszając go do walki. Pierwszy halabardnik miał, po zabiciu jakiegoś chłopaka, pecha potknąć się prosto pod młot. Następny, który zginął stał w szeregu z towarzyszami, myśląc, że jest królem świata. Nie był. Zauważając, odwracającego się w panice orka wepchnął go pod ostrza ludzików.
- Żadnego spieprzania! Nacieramy chłopaki! WaaaaGH!!!
Strach albo żądza mordu, albo może jedno i drugie sprawiło, że posłuchali rozkazu.
Nagły róg zwrócił uwagę wszystkich na ujście doliny. Zza drzew wypadł przyboczny Graga, Klekot na czele swoich wilczych jeźdźców. Gobliny wpadły w próbujących się rozpaczliwie przegrupować strzelców. Mając przewagę liczebną z łatwością zajęli się nimi pozwalając reszcie zielonoskórych na zwarcie szyku.
- Waaaaghh!!!
Ryk z setek orczych gardeł poniósł się po całym polu bitwy. Grag wreszcie przebił się przez wrogie szeregi tworząc wyrwę dla reszty chłopaków. Ludzikowy generał, żołdak z długą, zaplecioną w warkoczyki brodą, dał swoim przybocznym jeszcze ostatni, rozpaczliwy rozkaz ataku. Być może by im się udało, być może zabiliby herszta i odwrócili jeszcze losy starcia. Być może…
Gdyby nie wyrosła przed nimi dwu i pół metrowa góra ciemnozielonych mięśni i czarnej stali.
Ogrimm zwany nie bez powodu „Zagładą” chwycił jadącego w pełnym galopie generała i cisnął nim o ziemię jak kukiełkę. Człowiek w rozpaczliwej próbie ratunku, zacisnął palce na pistolecie. Zdążył zrobić tylko tyle zanim gigantyczna rękawica Ogrimma zmiażdżyła mu gardło. Widząc śmierć dowódcy ludzikowa armia starała się wycofać, wpadając prosto pod łapy wilczych jeźdźców.
Czarny ork wyrwał kolejny ząb do swojej kolekcji zanim nie dołączył do niego wściekły Grag.
- To była moja zdobycz. Biegł prosto na mnie!
Wódz zapomniał już widać jak uratował cały szereg przed załamaniem, zabijając źródło paniki. Zapomniał, że wynajął go, żeby takimi przypadkami właśnie się zajmował. Zapomniał, chcąc jedynie doprowadzić do kolejnej bitki. Tak czy owak było to Ogrimmowi na rękę. Podniósł młot i wyszczerzył kły, prowokując drugiego orka.
- Klan Skrzyżowanego Topora jest słaby. Przez ciebie! Gdyby nie ja ta bitka skończyłaby się na lancach ludzików na kuniach. Klan nie należy już do ciebie! Orkowie będą od teraz bili się za Czarnorękiego i Skrwawione Dłonie! Jam Ogrimm Zagłada tak mówię i tak będzie.
- Jesteś tylko pionkiem „Zagłado” - powiedział z pogardą Grag, krążąc wokół przeciwnika. - Legendarnym, ale tylko sługą. Gobasem na usługach Czarnorękiego! A gdzie on jest? Nie sam przyjdzie odebrać mi klan! Poślę mu twoją głowę jako zachętę!
Rzucili się na siebie z furią w tym samym momencie. Młot zablokował wielką maczetę Graga rozbijając ją na kawałeczki. Wódz spojrzał na trzymaną w dłoni rękojeść z komicznym wyrazem zdumienia na twarzy. Ta mina została mu nawet po śmierci, gdy Ogrimm złamał mu kark.
Czarny ork wyrwał ząb rywala – już trzeci dzisiaj – i podniósł młot w geście triumfu.
- Teraz należycie do Skrwawionych Dłoni! - ryknął.
Klekot pierwszy do góry broń w geście poparcia. W ślad za nim poszli jego wilczy jeźdźcy, a potem reszta klanu. Ogrimm uśmiechnął się.
* * *
Dotarł do obozowiska Czarnorękiego następnego dnia. Pobojowisko tuż obok świadczyło, że armia kurdupli, która wmówiła sobie, że ten skrawek Złych Ziem wciąż należy do nich, nie była już problemem. Znalazł herszt siedziącego na swoim tronie ze skór i kości ozdobionym odciętymi dłońmi, otoczonego podległymi mu wodzami.
Czarnoręki był ogromnym orkiem. Ogrimm był jedynym który mógł konkurować z nim wzrostem, ale wciąż był tym niższym. Herszt nie zwykł nosić żadnego pancerza poza kamizelką ze skóry. Włosy trzymał zwinięte w czarny warkocz. Jedną rękę miał zaciśniętą na pięknie wykutym, błyszczącym starożytnymi runami toporze zdobytym na królu pokurczy, dawno temu. Druga ręka… trzeba przyznać, że nie zdobył swego przydomka bez powodu. Podobno w dawnych czasach ktoś odciął mu lewą dłoń, możliwe, że stąd wzięło się jego późniejsze zamiłowanie. Dość powiedzieć, że od tego czasu kaleki Czarnoręki stał się wyrzutkiem mimo niewątpliwych umiejętności zabijania. Dawny herszt widział w nim rywala, chciał się pozbyć, ale pojedynek uważał za niewarty uwagi. Dlatego Czarnoręki znikł z historii orkowej społeczności, pojawiając się parę lat później i zabijając starego wodza. Przez ten czas stał się nie tylko silniejszy, ale w tajemniczy sposób sprawił, że w miejsce dawnej dłoni wyrósł mu czarny szpon.
- Ludziki i Skrzyżowane Topory nie będą więcej problemem.
Czarnoręki wpatrzony w zrabowaną mapę skinął głową i odprawił go jakby już to wiedział. A może wiedział?
Ogrimm wyszedł wściekły, wyczuwając, że Grag miał rację. Był dla herszta tylko popychadłem. Narzędziem, dzięki któremu prowadził klany.
Zagłada nigdy nie czuł się członkiem Skrwawionych Dłoni. Za rządów starego, słabego wodza wędrował po świecie, wynajmował swoje usługi kata, „motywatora chłopaków” oraz gladiatora specjalizującego się w pojedynkach jeden na jednego. Przez jakiś czas tułał się nawet z bandą ogrowych najemników i przejął od nich zamiłowanie do dobrego jedzenia, przez co podczas najazdu na Krainę Zgromadzenia uprowadził jednego z niziołków w charakterze kucharza. Traktował go jak osobistego goblina, więc jak na standardy orków w stosunkach do nie-zieloskórych, wyjątkowo dobrze.
A potem Czarnoręki przejął władzę i o jego wyczynach zaczęło być głośno na całych Złych Ziemiach. Ogrimm jak wielu innych przybył tu spodziewając się dobrej bitki i bogatych łupów. Biorąc pod uwagę legendę jakiej się dorobił spodziewał się, że herszt przydzieli mu jakieś ważne stanowisko. Jednak zamiast tego stał się specjalistą od brudnej roboty, którego nawet nie zapraszano do namiotu herszta na spotkania. Miał tego dosyć.
Wchodząc do swojego namiotu dał upust wściekłości kopiąc jakiegoś sprzątającego snotlinga. Fiurus, niziołek wysunął tylko głowę zza zasłonki, gdzie stworzył swoją kuchnię, po czym zniknął orkowi z oczu. Zarg od razu znalazł się za plecami szefa, starając się go udobruchać.
- Zaraz maluda poda żarcie szefunciu. Dobre żarcie, już żołądek mi się skręca jak pomyślę o tych resztkach które zostaną.
- Zabiję go.
- Co? - Zarg skulił się, przestraszony nie wiedząc o co chodzi.
- Zabiję go! Czarnorękiego. - Postanowił Ogrimm. - Nikt mu nie dowalił, bo wszystkich strach zżera. Ale ja jestem Zagłada! Zabójca Docka Gniotoncego Pokurcze! Podpalacz znad Czarnego Nurtu! Nikt nie będzie mną pomiatał, to ja będę pomiatał.
Zargowi nie pozostało nic innego jak ochoczo potwierdzić.
* * *
- Wyłaź Czarnoręki! Dziś nabiję twoją głowę na pal, a twój kieł trafi do mojej kolekcji!
Ogrimm stał przed namiotem narad, otoczony przez tłum zaciekawionych orków. Dawno nikt nie odważył się stawić czoła Czarnorękiemu, a dopiero co sławny Ogrimm Zagłada! To będzie dobra bitka.
Herszt odsunął skórę zagradzającą wejście, mrużąc oczy od światła słonecznego, a może nie mógł po prostu dowierzać, że ktoś był na tyle głupi. Runy na toporze zalśniły podobnie jak te na młocie Ogrimma.
- Miałem z tobą wielkie plany. Myślałem, że poprowadzimy orków na WaaaGHH, że pomożesz mi zabić ludziki, pokurcze i inne orki jak czyniłeś do tej pory, że pomożesz spłacić ich durne zobowiązania. - Czarnoręki pokręcił głową. - Zawiodłeś mnie. Myślałem, że to co się stało u pokurczów z płonącymi brodami sprawi, że przynajmniej ty będziesz tak mądry i nie będziesz chciał zająć mego miejsca. Zginiesz.
- To ty zginiesz Czarnoręki. Teraz! Pokurcze to najmniejszy z twoich problemów.
Nie tracili czasu na okrążanie się lub inne wymyślne manewru. Uderzyli na wprost z całą siłą. Zalśniło gdy magia z broni odrzuciło obu orków.
- Twój młot stanie się moim trofeum, a zbroję powieszę przed namiotem jako ostrzeżenie. Razem z twoją dłonią!
Czarnoręki uderzył z prawej licząc, że Ogrimm nie zdąży wykręcić ręki i zablokować. Zdążył, kontrując natychmiast potężnym uderzeniem z góry. Oczywiście nie trafiło. Zagłada zamachnął się od razu w poprzek, chcąc podciąć przeciwnika. Czarnoręki przeskoczył nad młotem, uderzył toporem, ale to była tylko zmyłka. Gdy czarny ork zablokował broń herszta na wysokość głowy, czarny szpon przebił lżejsze płytki zbroi pod pachą.
Ogrimm chciał się wycofać, odpocząć, po czym zaatakować ponownie. Czarnoręki nie dał mu szans ciągle nacierając. W końcu topór przebił się przez zastawę wbijając się w kolana. Ogrimm upadł, sypiąc piaskiem w oczy drugiego orka. Ten nie dał się oszukać cofnął się, zasłaniając twarz. Dało to chwilę egzekutorowi na podniesienie się ponownie.
Zagłada natarł. Lewa noga niestety odmówiła posłuszeństwa przy trzecim ciosie. Czarny ork zwalił się czując w ustach smak piasku i własnej krwi. Poczuł but Czarnorękiego na plecach i ostrze topora na szyi.
- To było zbyt proste. Znów mnie zawiodłeś.
Herszt podniósł dawnego przybocznego trzymając go szponiastą dłonią za kark. Tłum orków zafalował ze zdumieniem na ten pokaz siły.
- To zbyt proste. - powtórzył Czarnoręki. - Aby nikt już nie pomyślał o walce ze mną, pokaże co robię z takimi jak on! - ryknął w końcu. - Zedrzeć z niego zbroję, powieszę ją tak jak obiecałem, a potem wrzucimy ten ochłap mięsa do ognistej góry.
Rzucił Ogrimmem przez pół placu jakby nic nie ważył, jakby był tylko ludzikiem, a nie wielkim orkiem. Zagłada odetchnął, po czuł zakrztusił się krwią, gdy topór zagłębił się w jego klatce piersiowej.
- Jeszcze jedno. - krzyknął Czarnoręki, podnosząc topór.
Ryk pozbawionego lewej dłoni egzekutora rozbrzmiał w całym obozowisku.
* * *
Ból, palący ból. Ogrimm nie czuł niczego innego. Może jeszcze gorąc. Zrzucili go do wulkanu jak powiedział Czarnoręki, czemu więc jeszcze nie umarł? Odpowiedź była prosta: wulkan kiedyś pokryła warstwa skały, przez którą ogień się nie wydostawał. Gorąc jednak pozostał przez co naga skóra Ogrimma paliła jakby znajdował się w piecu.
Porażka bolała bardziej.
Uderzenie młotów o formowaną stal było jedynym dźwiękiem jaki słyszał w swej celi. Pomieszczenie miało takie rozmiary, że nie było szans na ruch. Ogrimm siedział więc we własnym gównie, czując ból wypalonego na ręce znaku. Znaku niewoli.
Może walka nie była tak głupim pomysłem?
Nie wierzył, że się nad tym zastanawiał. Każdy ork chciał tylko walczyć, a Ogrimm miał taką możliwość. Walczyć wiecznie na arenie i na polach bitew. Pod batem kordupli.
Pokręcił głową. Nie, tak nie chciał walczyć.
Nagle coś uderzyło o drzwi. Trzask młotów przycichł, zagłuszony przez ciągłe walenie. W końcu kraty i stalowe drzwi padły, a przed Ogrimmem stanął inny ork podobnej budowy. Wyszczerzony.
- Walcz. - ryknął tylko przerywając kajdany.
Ogrimm wyszedł ze swej celi, skinął głową nieznajomemu. Chwycił porzucony przez niego, na rzecz solidnego młota, zrobiony kamiennej ławy taran. Był gotowy walczyć i zginąć jeśli wrogowie okażą się silniejsi. Koniec z kajdanami.
Obraz rzezi pokurczy rozmył się i nagle znów był wśród skał Mrocznych Ziem na zewnątrz twierdzy.
Drugi ork, który przedstawił się jedynie jako Czarny, splunął patrząc na swój znak wypalony na dłoni.
- Chcieli, żebym zalał góry krwią. Może kiedyś, nie dla nich.
Ogrimm nie rozumiał co Czarny mówi. Nie obchodziło go to, byli wolni z dala od pokurczów i ich kuźni. Czarnemu to nie wystarczyło, wzniósł topór i obciął sobie dłoń.
- Teraz nie ma już symbolu. Koniec z niewolą!
- Koniec z niewolą. - powtórzył Ogrimm.
Czemu więc był w tych gorących oparach zamiast tam wśród skał z towarzyszem? Czemu się rozdzieli by spotkać jako legendy, zupełnie odmienni?
I wreszcie kim jest ten wielki ork stworzony z czystego ognia?
* * *
- Leż, leż albo wszystko przepadnie!
Ogrimm rozejrzał się. Nie był już w tym zaschniętym wulkanie. Skóra paliła jakby było inaczej, ale nieważne. Znajdował się w grocie z jakimś gobasem krzątającym się wśród grzybów. Kaptur zasłaniał twarz goblina, ale Ogrimm instynktownie wyczuł jego wiek i doświadczenie.
Sama jaskinia nie była duża. Cała zarośnięta najróżniejszymi grzybami w tym takimi niebieskimi, święcącymi. Umeblowanie składało się z prostego stołu i siennika na których obecnie leżał Ogrimm. Zauważył, że w rogu goblin umościł sobie zastępcze posłanie z grzybów.
- Jak się tu znalazłem?
- Bogowie cię przysłali. Tak jak tego pierwszego, tylko, że on zrobił coś złego i ich rozgniewał. Dlatego jesteś ty. Tak, tak! Teraz ty pomożesz Shridowi! Tak, tak! Co mówicie? - Goblin przekrzywił głowę jakby czegoś nasłuchiwał. - Wasz wierny sługa słucha. Mówcie wreszcie!
Ogrimm zdał sobie sprawę, że Shrid nie był całkiem przy zdrowych zmysłach. Od zawsze pogardzał nocnymi i ich grzybami, a ten był idealnym przykładem, że trzeba takich unikać.
- Leż, leż! Oni tak każą, leż!
Ręka goblina zabłysła i coś przygniotło Ogrimma do posłania.
- Będziesz leżeć bo tak mówią, a ja jestem ich wiernym prorokiem. A potem będzie ich siłą .Tak, tak! Żelazną pięścią Gorka (albo Morka)!
Rany Ogrimma goiły się zadziwiająco szybko. Chociaż jego skóra straciła kolor i stała się bardziej szara niż zielona, nie paliła mimo że logicznie powinien wciąż czuć na niej ogień. Wiedział, że tak powinno być, ale grzybki Shrida wyciszały. Co jakiś czas zdarzało mu się zwijać na sienniku z powodu ognia wypełniającego jego żyły. Przynajmniej tak się wtedy czuł.
Najgorzej doskwierał brak dłoni. Ogrimm dowiedział się jak irytująca potrafi być niemożność chwycenia miski i jedzenia drugą ręką. Musiał wlewać w siebie rozwodnioną, grzybową papkę, która smakowała jak gówno. Był wybredny jeśli chodzi o jedzenie i nawet nie wiedział jak bardzo przyzwyczaił się do niziołkowej kuchni.
Jednak napędzający go gniew zmuszał do jedzenia tej brei i czekania na uzdrowienie.
Był jeszcze Shrid. Szaman co jakiś czas gadał do siebie (albo do bogów), ale poza tym okazał się dobrym lekarzem i niezłym magiem. Raz odprawił jakiś rytuał, po którym Ogrimm zapadł w głęboki sen, a gdy się obudził rana na kolanie i plecach zniknęła. Po tym chciał zmusić goblina do wyleczenia mu ręki. Niestety po burzliwej rozmowie, tamten zdołał wyjaśnić, że to niemożliwe.
Ogrimm leżał więc i rozmyślał, na tyle na ile pozwalał jego orczy umysł.
Kiedyś, gdy poszedł się odlać do sąsiedniej groty zauważył, że za strumykiem znajduje się pas fioletowych grzybków, a za nimi kolejne korytarze. Shrid przestrzegał, że za tą granicę nie może wychodzić. Odpowiedzą na dlaczego było tylko: „Bo oni tego nie chcą”. Ogrimm nauczył się, że jeśli „oni” tego nie chcą, to żeby tego nie robić.
W końcu nadszedł dzień, gdy obkłady i grzyby okazały się niepotrzebne. Ork czuł jeszcze jakieś palenie we wnętrzu, ale na to Shrid już poradzić nic nie mógł. No i brakowało dłoni. Poza tym był zdrów i zamierzał to udowodnić.
No i musiał się dowiedzieć co takiego było za strumykiem.
- Pożeracze. - przyznał wreszcie Shrid. - Grzyby je odganiają, ale wyjść stąd nie sposób. Tylko on wyszedł. Dawno. Ominął pożeracze, mnie zostawił. Proroka! Ty nie?
Ogrimm pokręcił głową.
- A jak ja tu się dostałem?
Odpowiedzą było wzruszenie ramion. Jak zawsze.
Krew Ogrimma domagała się krwi, walki. Zebrał najpotrzebniejsze rzeczy, zgodził się na towarzystwo goblina i przekroczył wodę, a potem grzyby. W oddali odezwały się ryki. Pożeracze ich wyczuły. Shrid podskoczył i wrócił za bezpieczną granicę.
- Jeśli chcesz ze mną iść, to chodź. One najpierw będą musiały przejść po mnie. Jak nie chcesz to zostań i gnij tu.
Nie odwrócił się zanurzając się w ciemne korytarze, ale usłyszał jak szaman go dogania, starając się trzymać jak najbliżej. Dobrze. Magia nic nie pomoże jeśli nie zda tego testu. Sam. Ogrimm czuł, że musi to udowodnić, sobie i bogom. Shrid niech trzyma się jego cienia.
* * *
Wyszedł z jaskiń niczym wcielenie samej śmierci. Cały umazany posoką potworów, trzymając obleczony ich flakami nóż. Za nim wytoczył się Shrid. Goblin drżał, ale wydawał się nietknięty.
Pierwszego orka jakiego spotkali Ogrimm zarżnął bez ostrzeżenia. To mógł być zwiadowca Skrwawionych Dłoni, a on chciał ryzykować. Szli przed siebie kierując się, tak się przynajmniej mu zdawało, w stronę obozowiska dopóki na jednym z postojów Shrid nie stwierdził.
- Wiem jak wyleczyć twą rękę.
Ogrimm skoczył przygwożdżając kikutem goblina do ziemi. Żądza mordu w jego oczach nie była udawana.
- Gadaj! Jeśli wiedziałeś wcześniej…
- Nie, nie! Powiedzieli mi! Teraz!
Ork w końcu go puścił. W każdej chwili mógł dorwać tchórza ponownie.
- Gadaj! - powtórzył.
- Musimy udać się tam. - Szaman wskazał na przeciwny kierunek niż ten na który się kierowali. - Wiem kto może ją naprawić. Wiem! Tam są pokurcze z czarnymi brodami. Płomiennymi! Ty ich przekonasz. Jesteś płomiennym wybrańcem. Tak, tak!
Ogrimm miał dosyć, a wspomnienie pokurczów przeważyło szalę.
- Dosyć! Idziemy do obozu. Zabiję Czarnorękiego i … - Zawahał się.
Właśnie, co potem? Prawdę mówiąc nie chciał nikogo prowadzić. Chciał zabijać. No i być docenionym. Stanowisko Herszta nie było dla niego.
- Po prostu go zabiję. - powiedział.
- Dasz radę? Dasz? Ostatnio nie dałeś, nie?
Gdyby nie czary szamana i jego grzybki, które odganiały uczucie palenia się, Ogrimm już by go zabił.
- I co? Teraz zabiję.
- Bez ręki nie. Tak mówią, Musisz mieć rękę. Nową, lepszą. Pokurcze dadzą. Dadzą następny cel.
Nie pozostało nic innego jak się z nim zgodzić mimo że Ogrimm nienawidził się za to.
* * *
Obóz krasnoludów chaosu, a właściwie bunkier był tak umieszczony, że znaleźli go dopiero spadając z jego dachu. Shrid obejrzał dokładnie metalowe wrota i potwierdził, że to tutaj. Ogrimm już chciał je wyważać, gdy otwarły się z hukiem, a przed jego nosem pojawiła się lufa strzelby.
- Ork? Ciekawe, nie spodziewałem się orka. I to kolejnego bez ręki. - Wtedy zauważył Shrida i opuścił broń. - No niech będzie. Znów mi kogoś przyprowadziłeś i znów mam wątpliwości.
- Tak chcą oni!
- Tak, tak. - powiedział, prawie jak szaman, mierząc Ogrimma wzrokiem. - Dłoń co?
Ork nie wytrzymał, chwycił pokurcza za kark. Bez dłoni zrobił to jednak niechlujnie i nie dość mocno. Krasnolud wyrwał się i ponownie wycelował.
- Dosyć! Ten jest agresywny!
- Jest dobry. Jest dobry. Jest dobry. - mówił tylko Shrid.
- O co tutaj chodzi?! - ryknął wściekły Ogrimm.
Nie opuszczając broni krasnolud stwierdził wolno:
- Spokojnie. Mogę cię ulepszyć. Staniesz się prawdziwą machiną do zabijania. W zamian staniesz dla mnie na arenie. - Widząc, że ork ponownie się spina, dawi zhar wreszcie zrozumiał. - Nie jako niewolnik. Powiedzmy… jako wolny przedstawiciel. Bez bata i takich tam. Dam ci nawet coś z nagrody, bo nie taka typowa arena jak pewnie znasz. - Uśmiechnął się. - To Arena Śmierci. To co decydujesz się? Ale zastrzegam, że jeśli to zrobisz, nie wykiwasz mnie jak poprzedni. Hurron nie z takich co dwa razy nabiera się na tą samą sztuczkę.
- Zgadzam się. Ale – Tu zrobił pauzę żeby pomyśleć. -Zabiję najpierw Czarnorękiego i odbiorę co moje.
- Tamten też tak mówił. - westchnął krasnolud. - Co prawda nie mówił o swoim poprzedniku, więc zgoda. Chodźcie.
Bunkier składał się z tego co dawi zhar lubili najbardziej: kuźni, wielkiego pieca, kotłów i oczywiście kapliczki z symbolem byka. Proste, niemal astetyczne umeblowanie. Hurron stanął przy jednej z kadzi.
- Wsadź tutaj rękę. To płyny spaczeń i inne składniki. Nie martw się już to przetestowałem. Z tego co mówiłeś znasz nawet królika doświadczalnego.
- Czarnoręki.
- Wsadzaj łapę, mówię.
Wsadził i coś się zmieniło. Żyły przekształciły się w płynny ogień, bardziej palący niż zazwyczaj. Płuca zostały prawie rozsadzone. Hurron i Shrid cofnęli się.
- Ciekawe. Przy poprzednim to się nie stało. Jego ciało jakby się… pali? Ej, żyjesz!
Żył. Ogień przestał boleć. Stał się kojący. Stał się sojusznikiem. Podobnie jak szpon w który zmieniła się jego lewa ręka. Opanował ogień chowając głęboko we wnętrzu. Czekającego.
- Dobra. Jak chcesz to zrobię ci rękawicę. Poprzedni nie chciał, ale dosyć się różnicie.
- Zrób ją. - powiedział tylko ork oglądając swoją nową kończynę.
* * *
Obozowisko wrzało. Ogrimm Zagłada powrócił z martwych i ponownie wyzywa wodza. Znów będzie widowisko!
Czarnoręki wyszedł z namiotu zniesmaczony, spojrzał wystawioną na widok zbroję oraz dłoń i pokręcił głową.
- Jeszcze ci mało. Jakbyś nie wrócił, mógłbyś żyć normalnie. Bić się za siebie lub za kogo chcesz. Teraz dopilnuję byś naprawdę zginął.
- Szefu, żyjesz!
Herszt kopniakiem utemperował Zarga, wyglądającego zza jego pleców.
- Tym razem będzie inaczej Czarnoręki. - Ogrimm ukazał swoją dłoń obleczoną teraz w idealnie dopasowaną rękawicę z czarnej stali.
- Więc spotkałeś tego pokurcza. Dobrze. Jak z tobą skończę, zabiję go za jego śmieszne targi. Ty pewnie je przyjąłeś, co? Zawsze byłeś słaby.
- Nie. Ty umrzesz Czarnoręki. Za mną jest Mork (albo Gork). Za mną jest siła. I za mną jest śmierć!
- Właśnie! Właśnie! - krzyknął stojący za nim Shrid.
- Zabrałeś mi gobasy i pozycję, zabrałeś dłoń. Teraz ja zabiorę ci życie.
Czarnoręki skoczył pierwszy. Ogrimm zaraz za nim. Ominął topór herszta i uderzył szponem. Jego pazury wbiły się w lewe ramię Czarnorękiego. Naostrzona mistrzowsko stal rękawicy przecięła skórę, potem kość. Ranny ork próbował się odwinąć toporem, ale Ogrimm był zbyt blisko.
- Chciałeś bym poczuł ogień, wypalający ze mnie życie. Teraz ty go poczujesz!
Ciało Zagłady wybuchło płomieniami, które szybko przeskoczyły na skórę Czarnorękiego. W porównaniu jednak do Ogrimma, herszt ryczał z bólu, palony żywcem. Egzekutor napawał się tym przez jakiś czas, po czym dobił przeciwnika wyrywając mu serce.
Potem odszedł, żegnany zdziwionymi spojrzeniami. Zabrał ze sobą jedynie swój młot, zbroję, osobiste gobliny oraz niziołka i oczywiście kolekcję zębów.
Zostawił za sobą tylko dłoń, żeby wszyscy pamiętali o Ogrimmie „Zagładzie” Czarnorękim. Po ciele poprzedniego orka który nosił to miano zostały tylko popioły.
Za nim było plemię i perspektywa własnego Waaghh. Przed nim Arena, przeznaczenie, bogowie i inne bzdury. Najważniejsze, że przed nim była walka, którą nie zamierzał przegapić.
Imię: Ogrimm "Zagłada" Czarnoręki
Rasa: Czarny Ork
Profesja: Egzekutor
Broń Główna: Młot Dwuręczny
Broń Zapasowa: oręż naturalny (szpon zamiast lewej ręki)

Pancerz: pełna płytowa zbroja
Ekwipunek: Renkawice Ryjobicia Morka (albo Gorka)
Mutacja: Płomienne Ciało