Za opóźnienie tekstu Gniewko zostaje ukarany przegryzieniem wszystkich kabli od netu do czasu poprawy.
Zgrzyt Dupogryz
Wielce Specjalny Wysłannik Rady Trzynastu Do Spraw Kultury I Sztuki
Jak na razie omyłkowo przegryźliśmy kable pod Pentagonem, więc w święta może mniej bomb spadnie na jakichś biednych wieśniaków. Ale w kierunku Gniewka już zasuwają dwie hordy doskonale wyszkolonych i wielce przeze mnie zdyscyplinowanych Night Runnersów. Chyba w kierunku Gniewka.... gdzie u licha ta mapa ma górę?:-)
Zgrzyt
Dajcie spokój, ja już dawno zapomniałem o co w tym wszystkim chodzi . Od czasu do czasu pojawia się opowiadanie, to czytam, bo zgrabnie napisane . Było już palenie i rabowanie chyba też, tylko gwałcenia jeszcze nie było, może w następnym odcinku. Zaraz... nie może, tylko na pewno! Będzie scena gwałcenia damselki przy pomocy macek wojny wypuszczonych przez ośmiornicę z łodzi . A tak na serio, to Bretonia chyba wygra z Imperium, a potem na scenę wejdzie inna armia (orki, woch, myszy, krasnoludy) która weźmie to wszystko za łeb i nastanie wreszcie pokój .
Matis pisze:Wstyd i hańba dla Gniewka!!!
I jeszcze frytki do tego.
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett
Dżizas, jaki riot w moim temacie Sorki za opóźnienie, melanżyłem przez 3 dni i musiałem się pozbyć Skavenów z piwnicy Czytajta. Bydzie więcej.
Cesarscy artylerzyści bawili się przednio, oddając salwę za salwą i patrząc jak armatnie pociski zbierały krwawe żniwo wśród przeciwników. Pod wpływem ostrzału centrum pola bitwy zmieniło się w okrytą pyłem mieszaninę ciał, brył ziemi i potrzaskanej broni. Resztki tileańskich pikinierów rozbiegły się z wrzaskiem na wszystkie strony, byle tylko znaleźć schronienie. Wtem złowrogi cień zamajaczył nad baterią dział i moździerzy. Prosto z nieba w stronę puszkarzy pikowało kilkadziesiąt potężnych, skrzydlatych rumaków niosących do boju bretońskich rycerzy.
- Chrońcie nasze pozycje! Ostrzelać ich! – zawołał kapitan artylerii do stojących za działami kuszników i arkebuzerów. Strzelcy byli jednak zupełnie nieprzygotowani do oddania skutecznej salwy – wszak jeszcze sekundę temu wróg był daleko, zajęty walką z regimentami piechoty i rycerstwa zakonnego.
- Strzelać kurwa!!! – ryknął ponownie Hoffmann i wypalił z pistoletu w stronę najbliższego pegaza. Kula z trzaskiem przebiła herbową tarczę i ugodziła pechowego rycerza prosto w szyję pod hełmem. Szlachcic fiknął koziołka do tyłu w siodle i runął na ziemię jak kamień. Nic więcej nie dało się jednak zrobić. Pozostali skrzydlaci jeźdźcy jak wicher uderzyli w artylerzystów i strzelców, tratując i siekąc. Hoffmann wrzasnął, gdy trzymetrowe drzewce kopii przeszyło mu brzuch i znieruchomiał na zawsze, przybity do murawy jak makabryczna parodia rzadkiego owada, którego kolekcjoner szpilką przytwierdził do tekturki.
W dolinie, gdzie wciąż wrzała walka, ksiażę Roderyk z uśmiechem podniósł przypominającą psi pysk zasłonę basinetu. Dostrzegł, jak na wzgórzu zajmowanym przez cesarską artylerię załopotały bretońskie chorągwie, a działa przestały pluć śmiercią w jego wojsko. Kilkanaście metrów przed sobą dostrzegł von Sachsenhofena, zbroczonego krwią po czubek salady. Ubódł konia ostrogami i zbliżył się do rywala.
- To już koniec, Albrechcie! – zawołał, wskazując mieczem na wzgórze.
Marszałek Imperium odwrócił głowę i warknął ze złością.
- Jeszcze nie! – odkrzyknął po bretońsku w stronę księcia. – Wciąż stoję ci na drodze! Pod mury Altdorfu dojdziesz tylko depcząc po moich zwłokach!
- Na litość Pani, miej w głowie choć trochę rozsądku! Po co ci tu ginąć? Nie żal ci tych wszystkich ludzi pod twoją komendą? Wycofaj się, zanim pójdziecie pod miecz!
- A tobie nie żal napadać na ten kraj? I przyczyniać się do śmierci zarówno moich, jak i swoich ludzi? – odparł z wyrzutem marszałek.
- Dobrze wiesz Albrechcie, że robię to, co muszę. Za jakiego niegodziwca bym się miał, gdybym sprzeciwił się rozkazom króla? Posłuszeństwo władcy to nie byle obietnica rzucona po pijaku w karczmie!
- Obaj doskonale wiemy jak to się skończy….
- Dlatego błagam cię po raz ostatni, wycofaj się. Czy ty naprawdę chcesz, żebyśmy porżnęli się tu dzisiaj mieczami jak zbóje?
- Wolę to, niż żyć ze świadomością, że wydałem swoje miasto i ziemię wrogowi na gwałt. Złaź z konia, Roderyku. Skończmy to.
Marszałek Albrecht zeskoczył z rumaka na stratowaną kopytami murawę i stanął w oczekiwaniu. Książę Roderyk westchnął ze zrezygnowaniem i również zszedł z konia.
- Dajmy spokój magicznym zabawkom – rzucił w stronę von Sachsenhofena, chowając jednocześnie jarzący się magiczną łuną miecz do pochwy. Wokół nich walka zupełnie zamarła, a rycerze po obu stronach obserwowali swoich panów, wymieniając co chwilę ciche uwagi.
- Zgoda, po męsku – odparł Albrecht, sięgając po wiszący przy siodle zwyczajny, stalowy miecz. Wypolerowane ostrze zalśniło w słońcu.
Stanęli naprzeciw siebie w bojowych pozycjach, unosząc tarcze. Roderyk pierwszy ruszył do ataku, tnąc skośnie z góry na bark i szyję. Albrecht zbił cios w locie, jednocześnie usuwając się lekko w bok. Bretończyk szybko odwrócił się przodem do przeciwnika, tylko po to by zebrać solidne uderzenie prosto w hełm. Miecz z brzękiem odskoczył od stalowej skorupy, żłobiąc w niej niewielkie wgniecenie. Roderyk zatoczył się w tył dwa kroki, oszołomiony ciosem. Albrecht podbiegł z nadstawioną tarczą i wyprowadził pchnięcie dołem, na jego nieszczęście niecelne – sztych miecza ze zgrzytem ześlizgnął się po obłym napierśniku, rozdzierając jedynie herbowy wappenrock. Roderyk odzyskał równowagę i kantem tarczy trzasnął przeciwnika w nieosłoniętą szczelinę, gdzie salada schodziła się ze stalowym podbródkiem mocowanym na szyi. Okryta malowanym pergaminem lipowa deska huknęła marszałka w nos, a spod hełmu popłynęła krew.
Albrecht krzyknął z bólu i złości i rzucił się na Roderyka jak niedźwiedź, chcąc obalić go na ziemię. Bretończyk zaparł się nogami i obaj zwarli się w uścisku sapiąc i stękając. Obaj byli już po pięćdziesiątce i obu powoli zaczynało brakować sił. W końcu Roderyk wyzwolił z uwięzi prawą rękę i zaczął grzmocić głowicą miecza w hełm marszałka. Tamten puścił przeciwnika i obaj na moment znów stanęli naprzeciw siebie, dysząc ciężko. Roderyk wbił miecz w ziemię i ściągnął hełm, ukazując czerwoną z wysiłku twarz i posklejane od potu włosy. Zaczekał, aż jego przeciwnik zrobi to samo i obaj ponownie chwycili za broń. Ociężale wymieniali kolejne ciosy i bloki tarczą. Roderyk czuł, jak ramię drętwieje mu z wysiłku. W końcu nie zdążył unieść ręki do bloku, a miecz Albrechta rozciął mu skroń i policzek. Jedynie odruchowy ruch w tył uchronił go przed utratą połowy twarzy i niechybną śmiercią. Von Sachsenhofen wyprowadził kolejny cios, chcąc wykorzystać przewagę. Ciął prosto z góry, na nieosłoniętą hełmem czaszkę. Roderyk wykrzesał z siebie resztkę siły i przyjął cios na jelec miecza, po czym wyćwiczonym od lat ruchem najpierw skręcił rękę, kierując miecz przeciwnika w dół, a następnie wycofał ją, przeciągając ostrzem po gardle marszałka. Albrecht zachwiał się i wypuścił miecz z dłoni. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale głos utonął mu w wypływającej z gardła krwi. Chwilę później osunął się na ziemię martwy.
Książę Roderyk otarł ostrze swojej broni o pociętą herbową szatę i smutno spojrzał na ciało rywala, roniąc dwie wielkie łzy. Nie co dzień zabijało się własnego szwagra.
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.