Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri
Re: Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri
Po porządnym posileniu się i wypiciu antałka wina, człowiek i elf wrócili na arenę w celu oglądania następnej walki. Z pozoru mogłoby wyglądać to na wyrównaną walkę - człowiek przeciwko elfowi. Jednak Karth widząc elfa od razu poznał w nim Druchii, i to nie byle jakiego. Jako weteran wojenny miał do czynienia z niejednym assassynem ze świątyni Khane'a.
- Czy to nie przypadkiem Twój rodak...? - zagadał Gustav.
- Tak... I to nie byle jaki, sam cholerny assassyn. - jego głos był ponury i poważny. - uprzedzając te wszystkie Twoje cholerne pytania - są niezwykle groźni. Wyszkoleni do boju lepiej od Nas... Będę miał problem jak na niego trafię. Zresztą, sam zaraz zobaczysz.
- Wygląda bardzo stanowczo... Sporo Was tutaj, Mrocznych Elfów. - odrzekł człowiek, rozglądając się po widowni.
- Taa, nie spodziewałem się aż tylu Druchii tutaj. Chociaż póki co żaden się mną nie zainteresował.
Wtedy walka rozpoczęła się. Elf analizował każdy ruch assassyna. Tak jak myślał, był on niezwykle zwinny i precyzyjny. "To się nazywa morderczy trening w świątyni Khane'a" - pomyślał. Zbyt wiele się nie napatrzył, gdyż walka dobiegła końca.
- Faktycznie, ten człowiek nie miał szans. - zniżonym tonem rzucił kompan. Karth bez słowa odszedł od barierki i ruszył w stronę wyjścia.
- Czy to nie przypadkiem Twój rodak...? - zagadał Gustav.
- Tak... I to nie byle jaki, sam cholerny assassyn. - jego głos był ponury i poważny. - uprzedzając te wszystkie Twoje cholerne pytania - są niezwykle groźni. Wyszkoleni do boju lepiej od Nas... Będę miał problem jak na niego trafię. Zresztą, sam zaraz zobaczysz.
- Wygląda bardzo stanowczo... Sporo Was tutaj, Mrocznych Elfów. - odrzekł człowiek, rozglądając się po widowni.
- Taa, nie spodziewałem się aż tylu Druchii tutaj. Chociaż póki co żaden się mną nie zainteresował.
Wtedy walka rozpoczęła się. Elf analizował każdy ruch assassyna. Tak jak myślał, był on niezwykle zwinny i precyzyjny. "To się nazywa morderczy trening w świątyni Khane'a" - pomyślał. Zbyt wiele się nie napatrzył, gdyż walka dobiegła końca.
- Faktycznie, ten człowiek nie miał szans. - zniżonym tonem rzucił kompan. Karth bez słowa odszedł od barierki i ruszył w stronę wyjścia.
-Ile mnie tu do pokurcznędzy trzymać?! Ile kurwa?!- Czarny ork starał sie być opanowany, więc postanowił nic nie demolować w pomieszczeniu, z którego drugiej strony już widział piaski areny. Przejście jednak nie otwierało się, a i opustoszałe trybuny nie wskazywały na to, że spieszno jest do wyjścia i pokonania swojego adwersarza. Wrzeszczał więc rozeźlony, mając nadzieję, że ktoś to w końcu usłyszy... Co jakiś czas przysiadał na chwilę by jeszcze mocniej wyostrzyć broń, by zadbać o szczególne elementy swojej zbroi - był całkowicie pewien, że do walki przygotowany jest w najlepszy możliwy sposób.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
WALKA SIÓDMA
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
VS
Zarthog Twarda Ściana
Gdy Zarthog Twarda Ściana i Beton, którego łowcy nazywają Żelaznym Pazurem spotkali się na placu boju, słońce stało wysoko w zenicie. Potworny skwar lał się z lazurowego nieba, a po zielonej skórze orków lepkimi strumieniami spływał pot.
Beton wyobrażał sobie, że oto stoi przed nim dzika zwierzyna, na którą zwykł polować za starych czasów. Przetrwał w dziczy tak długo dzięki swoim umiejętnościom dostosowania się do każdych warunków i pustynny upał działał na jego korzyść. Do pokaźnych pięści przymocował swoje stalowe pazury, gotów w każdej chwili rozpruć nimi wroga.
Zarthog przeklinał małe truchła, które kazały mu walczyć w pełnym słońcu. Jego czarna zbroja nagrzała się do koszmarnej temperatury, ale jej mistrzowskie wykonanie uchroniło wodza orków przed poparzeniem. Mimo wszystko pojedynek z lekko opancerzonym dzikim orkiem mógł nie być prosty.
Settra wstąpił wreszcie na podest u szczytu swej loży i skinieniem ręki dał znak. Znowu popłynęła muzyka, tym razem dzika i rytmiczna.
- Waaaaaaagh! - ryknął Twarda Ściana.
- Waaaaaaagh! - odarł Beton.
- WAAAAAAAAAAAAAAAAAAGH!!! - Chóralny okrzyk odbił się echem i obydwaj orkowie runęli do dzikiej szarży.
Spotkali się na środku pola z łomotem i szczękiem . Żelazny Pazur skoczył na wroga, lecz Zarthog podniósł tarczę, przyjmując cały impet na lewą rękę. Ciężar Betona zbiłby go z nóg, ale były wódz nie na darmo dzierżył przydomek Twarda Ściana. Łowca odbił się od wprawnej defensywy przeciwnika i poturlał po piasku. Tuż obok jego głowy wryła się w piasek kolczasta kula.
Zarthog aż ryknął z wściekłości. "Paskódny łofca!", pomyślał. Wzniósł tarczę i poczekał aż przeciwnik zaatakuje znowu. Nie musiał czekać długo. Beton jednym skokiem znalazł się z powrotem na nogach. Ryknął ogłuszająco i zaszarżował. Ciężka tarcza Zarthoga trzasnęła, gdy potężny cios pazurami wybił w niej trzy małe dziurki. Wojownicy sczepili się ze sobą i zamilkli, sapiąc z wysiłku. Nagie stopy Betona wbijały się w piach aż po kostki, gdy łowca starał się przepchnąć swojego rywala i przycisnąć do ściany Areny.
I stało się tak, że Zarthog porzucił swą broń i nie sięgnął po topór, który wielkim ciężarem zwisał mu z pleców. Ujął dłoń wroga i jego nogi również zaryły się w piasek. Powoli, cal po calu, drżące końcówki szponów zaczęły oddalać się od jego twarzy. Widzowie podnieśli się z miejsc przy wtórze klekotu kości i szelestu drogich szat. Cisza zapadła nad Areną, a w ciszy rozległo się tylko sapanie i jęk tych dwóch tytanicznych zapaśników, mierzących się ze sobą ku uciesze tłumu. Wielkie mięśnie napięły się pod wytatuowaną skórą Betona tak, że zdawało się iż ta za chwilę pęknie tryskając wokół posoką.
Spojrzenie orków spotkało się. Beton, zwany Żelaznym Pazurem niespodziewanie usunął lewą nogę. Zarthog puścił przegub wroga i tracąc równowagę zanurkował pod uzbrojonym ramieniem. Stalowe pazury naznaczyły dół jego pleców i prawy pośladek trzema równoległymi szramami. Zmęczony łowca okręcił się na pięcie. Z wzniesionymi szponami i oczami, które wyzierały dziko spod wilczego kaptura wyglądał jak wilkołak - jedna z bestii, na które sam kiedyś polował.
Przewrócony Twarda Ściana trzymał już jednak w rękach topór, którego szerokie ostrze uchroniło go przed śmiertelnym pchnięciem w twarz. Beton nie zamierzał jednak zrezygnować. Dosiadł zakutego w stal orka i coraz bardziej szaleńczymi ciosami wgniatał jego hełm. Dźwięczenie stali i wściekłe ryki unieruchomionego Zarthoga ponownie odbiły się echem od ścian Areny. Settra podszedł aż na sam skraj swojej loży obserwując w napięciu wymianę ciosów. Liczył jeszcze na to, że Zarthog strząśnie z siebie dzikusa i walka rozgorzeje znowu, lecz płonne były jego nadzieje. Któryś z zaciekłych ataków Betona prześlizgnął się przez szczeliny hełmu i zbrukał ostrza krwią zielonoskórego. Zarthog Twarda Ściana - niegdysiejszy wódz - kopnął ziemię raz i drugi i znieruchomiał.
Nie mogło być wątpliwości kto zwyciężył. Śmiertelnie zmęczony łowca został wyprowadzony pod eskortą, a żyjące statuy o beznamiętnie kamiennym wejrzeniu wyniosły z Areny ciało Zarthoga.
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
VS
Zarthog Twarda Ściana
Gdy Zarthog Twarda Ściana i Beton, którego łowcy nazywają Żelaznym Pazurem spotkali się na placu boju, słońce stało wysoko w zenicie. Potworny skwar lał się z lazurowego nieba, a po zielonej skórze orków lepkimi strumieniami spływał pot.
Beton wyobrażał sobie, że oto stoi przed nim dzika zwierzyna, na którą zwykł polować za starych czasów. Przetrwał w dziczy tak długo dzięki swoim umiejętnościom dostosowania się do każdych warunków i pustynny upał działał na jego korzyść. Do pokaźnych pięści przymocował swoje stalowe pazury, gotów w każdej chwili rozpruć nimi wroga.
Zarthog przeklinał małe truchła, które kazały mu walczyć w pełnym słońcu. Jego czarna zbroja nagrzała się do koszmarnej temperatury, ale jej mistrzowskie wykonanie uchroniło wodza orków przed poparzeniem. Mimo wszystko pojedynek z lekko opancerzonym dzikim orkiem mógł nie być prosty.
Settra wstąpił wreszcie na podest u szczytu swej loży i skinieniem ręki dał znak. Znowu popłynęła muzyka, tym razem dzika i rytmiczna.
- Waaaaaaagh! - ryknął Twarda Ściana.
- Waaaaaaagh! - odarł Beton.
- WAAAAAAAAAAAAAAAAAAGH!!! - Chóralny okrzyk odbił się echem i obydwaj orkowie runęli do dzikiej szarży.
Spotkali się na środku pola z łomotem i szczękiem . Żelazny Pazur skoczył na wroga, lecz Zarthog podniósł tarczę, przyjmując cały impet na lewą rękę. Ciężar Betona zbiłby go z nóg, ale były wódz nie na darmo dzierżył przydomek Twarda Ściana. Łowca odbił się od wprawnej defensywy przeciwnika i poturlał po piasku. Tuż obok jego głowy wryła się w piasek kolczasta kula.
Zarthog aż ryknął z wściekłości. "Paskódny łofca!", pomyślał. Wzniósł tarczę i poczekał aż przeciwnik zaatakuje znowu. Nie musiał czekać długo. Beton jednym skokiem znalazł się z powrotem na nogach. Ryknął ogłuszająco i zaszarżował. Ciężka tarcza Zarthoga trzasnęła, gdy potężny cios pazurami wybił w niej trzy małe dziurki. Wojownicy sczepili się ze sobą i zamilkli, sapiąc z wysiłku. Nagie stopy Betona wbijały się w piach aż po kostki, gdy łowca starał się przepchnąć swojego rywala i przycisnąć do ściany Areny.
I stało się tak, że Zarthog porzucił swą broń i nie sięgnął po topór, który wielkim ciężarem zwisał mu z pleców. Ujął dłoń wroga i jego nogi również zaryły się w piasek. Powoli, cal po calu, drżące końcówki szponów zaczęły oddalać się od jego twarzy. Widzowie podnieśli się z miejsc przy wtórze klekotu kości i szelestu drogich szat. Cisza zapadła nad Areną, a w ciszy rozległo się tylko sapanie i jęk tych dwóch tytanicznych zapaśników, mierzących się ze sobą ku uciesze tłumu. Wielkie mięśnie napięły się pod wytatuowaną skórą Betona tak, że zdawało się iż ta za chwilę pęknie tryskając wokół posoką.
Spojrzenie orków spotkało się. Beton, zwany Żelaznym Pazurem niespodziewanie usunął lewą nogę. Zarthog puścił przegub wroga i tracąc równowagę zanurkował pod uzbrojonym ramieniem. Stalowe pazury naznaczyły dół jego pleców i prawy pośladek trzema równoległymi szramami. Zmęczony łowca okręcił się na pięcie. Z wzniesionymi szponami i oczami, które wyzierały dziko spod wilczego kaptura wyglądał jak wilkołak - jedna z bestii, na które sam kiedyś polował.
Przewrócony Twarda Ściana trzymał już jednak w rękach topór, którego szerokie ostrze uchroniło go przed śmiertelnym pchnięciem w twarz. Beton nie zamierzał jednak zrezygnować. Dosiadł zakutego w stal orka i coraz bardziej szaleńczymi ciosami wgniatał jego hełm. Dźwięczenie stali i wściekłe ryki unieruchomionego Zarthoga ponownie odbiły się echem od ścian Areny. Settra podszedł aż na sam skraj swojej loży obserwując w napięciu wymianę ciosów. Liczył jeszcze na to, że Zarthog strząśnie z siebie dzikusa i walka rozgorzeje znowu, lecz płonne były jego nadzieje. Któryś z zaciekłych ataków Betona prześlizgnął się przez szczeliny hełmu i zbrukał ostrza krwią zielonoskórego. Zarthog Twarda Ściana - niegdysiejszy wódz - kopnął ziemię raz i drugi i znieruchomiał.
Nie mogło być wątpliwości kto zwyciężył. Śmiertelnie zmęczony łowca został wyprowadzony pod eskortą, a żyjące statuy o beznamiętnie kamiennym wejrzeniu wyniosły z Areny ciało Zarthoga.
Korsarze śmiali sie i gwizdali oglądając starcie zielonoskórych. Dla nich pojedynek ten był niewiele bardziej ciekawy niż walka psów. Silniejszy i mniej ociężały brutal wygrał, nie było nawet na co popatrzeć.
Malcator uśmiechnął się w duchu, potężnie opancerzony czarny ork był raczej niewygodnym przeciwnikiem, odziany w skóry dzikus był łatwiejszym celem. Był co prawda szybki, ale w kategoriach powolnych orków. Dla wychowanka świątyni Khaine'a było on żałośnie powolny. Tak czy inaczej, już wkrótce rozegrają się ostatnie walki.
Malcator uśmiechnął się w duchu, potężnie opancerzony czarny ork był raczej niewygodnym przeciwnikiem, odziany w skóry dzikus był łatwiejszym celem. Był co prawda szybki, ale w kategoriach powolnych orków. Dla wychowanka świątyni Khaine'a było on żałośnie powolny. Tak czy inaczej, już wkrótce rozegrają się ostatnie walki.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Napięcie tłumów oczekujących na ostatnią walkę eliminacji sięgało już khemrijskich niebios, gdy magicznym błękitem rozbłysły imiona zawodników. Wezwani pospieszyli wprost na Arenę, dokonując pospiesznych przygotowań przed ostatnim pojedynkiem w życiu jednego z nich.
1)
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka
VS
Gnoblar Choncho Kazik
2)
Legion
VS
Bliz
3)
Maximus Orgazmus
VS
Tewark z Jasnych Stoków
4)
Karth, Dark Elf Noble
VS
Gerfuld
5)
Thorlek
VS
Slarhen Bloodblade
6)
Malcator Finnaen
VS
Schaler Geormich
7)
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
VS
Zarthog Twarda Ściana
8 )
Kurt Pfeiffer
VS
Khar'Azghar
1)
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka
VS
Gnoblar Choncho Kazik
2)
Legion
VS
Bliz
3)
Maximus Orgazmus
VS
Tewark z Jasnych Stoków
4)
Karth, Dark Elf Noble
VS
Gerfuld
5)
Thorlek
VS
Slarhen Bloodblade
6)
Malcator Finnaen
VS
Schaler Geormich
7)
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
VS
Zarthog Twarda Ściana
8 )
Kurt Pfeiffer
VS
Khar'Azghar
Khar'Azghar polerował swoją zbroję gdy na nieboskłonie zamigotał obelisk obwieszczając nadejście kolejnej walki. Przygotowywał się do niej skrupulatnie już od dłuższego czasu obserwując ruchy zawodników i wznosząc modły do swego boga Hashuta. Runa, wciąż jarząca się na jego piersi zapulsowała wtłaczając w żyły krasnoluda dodatkową dawkę adrenaliny i mocy boga. Chwycił swój topór i ruszył w stronę areny, gotów przynieść chwałę jedynemu spośród bogów!
Na obelisku błękit rozświetlił imiona kolejnych dwóch wojowników. Kurt właśnie skończył przygotowywać zapas amunicji i dolał paliwa do zbiornika. Oddał kilka strzałów kontrolnych. Broń działała bez zarzutu, była dokładnie nasmarowana i wyczyszczona. Następnie wycelował miotacz w leżący nieopodal blok, strumień mieszanki pomknął z sykiem przez rozedrgane powietrze i rozlał się, tworząc lepką, płonącą kałużę; Kurt był zadowolony ze swojego najnowszego pomysłu polegającego na dodaniu do mikstury lokalnej żywicy, dzięki czemu płyn przyklejał się do wszystkiego, czego dotknął. Starannie uzupełnił poziom paliwa w zbiorniku.
Z pomocą Gerharda były inkwizytor poprawił zbroję, by leżała wygodnie i gwarantowała jak najlepszą ochronę. Następnie Kurt nałożył swój skórzany płaszcz, który nie dość, że wytrzymały dokładnie maskował łączenia zbroi. Projektanci zatrudnieni przez imperialne służby specjalne zadbali nawet o to.
- Załatw go, ktokolwiek to jest. - Powiedział inżynier.
- Mhm... - Odparł Kurt. - Już skupiał się na nadchodzącym starciu. - Walka z takimi jak on, to moje zadanie. Można by powiedzieć, że jestem zawodowcem. - Dodał po chwili spokojnym tonem. Jego organizm, przyzwyczajony do takich sytuacji najpierw podczas surowego szkolenia, a później w rzeczywistych walkach instynktownie zaczął przestawiać się na potrzeby nadchodzącego starcia. Kurt oddychał głębiej, dostarczając więcej tlenu, więc jego i tak już wyćwiczone reakcje zaczęły się poprawiać.
- Pójdę na trybuny... - Powiedział Gerhard. Wtem Kurt powstrzymał go ręką.
- Weź to. Tu jest napisane, co masz zrobić w razie jakby co. - Wręczył inżynierowi niepozorny zwitek.
Następnie obaj udali się w swoje strony: Gerhard na trybuny, Kurt w kierunku wejścia na arenę; idąc poprawił swój miecz, ostrze które służyło mu wiernie przez tyle lat gładko wysunęło się z pochwy błyszcząc jasno w promieniach południowego słońca, niczym błyskawica niosąca szybką sprawiedliwość podłym stworom zasiedlającym ten świat.
Kurt zerknął jeszcze raz na obelisk. Na widok niebieskich napisów poczuł się nieco dziwnie, wrażenie trwało chwilkę, jednak nie uszło uwadze starego łowcy. Kurt jednak nie zastanawiał się nad tym, teraz miał co innego do zrobienia.
Idąc w kierunku wejścia dla uczestników Kurt podszedł do straganu gdzie kupił niewielki słonecznik, który ukrył pod płaszczem. Jak wygra, przynajmniej odwdzięczy się temu krasnoludowi z drużyny Thorleka, który zdecydował się wznieść się ponad swój honor i rasowe zwyczaje, co z resztą dla każdego z tych dumnych rzemieślników i górali było nie lada wyzwaniem.
Co do porad udzielonych Kurtowi przez Drugniego, bo tak nazywał się ów krasnolud, potwierdzały one domysły byłego inkwizytora. Należało utrzymać tamtego na dystans i ostrzeliwać, a miotaczem podpalić mu brodę, w dodatku okazało się, że może być on niezwykle wytrzymały, bardziej nawet niż zwykłe krasnoludy. Przede wszystkim, jak zawsze z resztą, nie było sensu się popisywać, Kurt z doświadczenia wiedział, że wielu przeciwników tylko udawało unieszkodliwionych, by uderzyć nierozważnego wojownika, gdy ten zbliżył się do pozornie pokonanego adwersarza, a ten karzeł wyglądał na prawdziwego konesera takich metod.
Kurtowi zdało się, że w tłumie cisnącym się ku trybunom dostrzegł pomarańczowy czub, na ten widok uśmiechnął się nieznacznie.
Wrzawa tłumu trzęsła budynkiem, jednak Kurt nie zwracał na to najmniejszej uwagi, był całkowicie skupiony na walce, towarzyszyła mu jeszcze tylko jedna myśl: "zrób to dla niej", odzyskanie córki dawało mu determinację do walki i w ogóle było powodem, dla którego przebył taki szmat drogi, aż do tego miejsca.
Piórko od kapelusza powiewało spokojnie w ciepłym powietrzu południa.
Z pomocą Gerharda były inkwizytor poprawił zbroję, by leżała wygodnie i gwarantowała jak najlepszą ochronę. Następnie Kurt nałożył swój skórzany płaszcz, który nie dość, że wytrzymały dokładnie maskował łączenia zbroi. Projektanci zatrudnieni przez imperialne służby specjalne zadbali nawet o to.
- Załatw go, ktokolwiek to jest. - Powiedział inżynier.
- Mhm... - Odparł Kurt. - Już skupiał się na nadchodzącym starciu. - Walka z takimi jak on, to moje zadanie. Można by powiedzieć, że jestem zawodowcem. - Dodał po chwili spokojnym tonem. Jego organizm, przyzwyczajony do takich sytuacji najpierw podczas surowego szkolenia, a później w rzeczywistych walkach instynktownie zaczął przestawiać się na potrzeby nadchodzącego starcia. Kurt oddychał głębiej, dostarczając więcej tlenu, więc jego i tak już wyćwiczone reakcje zaczęły się poprawiać.
- Pójdę na trybuny... - Powiedział Gerhard. Wtem Kurt powstrzymał go ręką.
- Weź to. Tu jest napisane, co masz zrobić w razie jakby co. - Wręczył inżynierowi niepozorny zwitek.
Następnie obaj udali się w swoje strony: Gerhard na trybuny, Kurt w kierunku wejścia na arenę; idąc poprawił swój miecz, ostrze które służyło mu wiernie przez tyle lat gładko wysunęło się z pochwy błyszcząc jasno w promieniach południowego słońca, niczym błyskawica niosąca szybką sprawiedliwość podłym stworom zasiedlającym ten świat.
Kurt zerknął jeszcze raz na obelisk. Na widok niebieskich napisów poczuł się nieco dziwnie, wrażenie trwało chwilkę, jednak nie uszło uwadze starego łowcy. Kurt jednak nie zastanawiał się nad tym, teraz miał co innego do zrobienia.
Idąc w kierunku wejścia dla uczestników Kurt podszedł do straganu gdzie kupił niewielki słonecznik, który ukrył pod płaszczem. Jak wygra, przynajmniej odwdzięczy się temu krasnoludowi z drużyny Thorleka, który zdecydował się wznieść się ponad swój honor i rasowe zwyczaje, co z resztą dla każdego z tych dumnych rzemieślników i górali było nie lada wyzwaniem.
Co do porad udzielonych Kurtowi przez Drugniego, bo tak nazywał się ów krasnolud, potwierdzały one domysły byłego inkwizytora. Należało utrzymać tamtego na dystans i ostrzeliwać, a miotaczem podpalić mu brodę, w dodatku okazało się, że może być on niezwykle wytrzymały, bardziej nawet niż zwykłe krasnoludy. Przede wszystkim, jak zawsze z resztą, nie było sensu się popisywać, Kurt z doświadczenia wiedział, że wielu przeciwników tylko udawało unieszkodliwionych, by uderzyć nierozważnego wojownika, gdy ten zbliżył się do pozornie pokonanego adwersarza, a ten karzeł wyglądał na prawdziwego konesera takich metod.
Kurtowi zdało się, że w tłumie cisnącym się ku trybunom dostrzegł pomarańczowy czub, na ten widok uśmiechnął się nieznacznie.
Wrzawa tłumu trzęsła budynkiem, jednak Kurt nie zwracał na to najmniejszej uwagi, był całkowicie skupiony na walce, towarzyszyła mu jeszcze tylko jedna myśl: "zrób to dla niej", odzyskanie córki dawało mu determinację do walki i w ogóle było powodem, dla którego przebył taki szmat drogi, aż do tego miejsca.
Piórko od kapelusza powiewało spokojnie w ciepłym powietrzu południa.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
WALKA ÓSMA
Kurt Pfeiffer
VS
Khar'Azghar
Ostatnią walkę eliminacji wyznaczono na porę wieczorną. Ognista czerwień zachodzącego słońca przypominała Khar'Azgharowi strumienie lawy spływające podziemnymi korytami głęboko pod cytadelą Zharr-Naggrund. Oparł topór o ścianę Areny i sięgnął po garść piachu. Rozcierając go w okrytej pancerną rękawicą dłoni myślał o nadchodzącej walce. Toporny wygląd maszyny do zabijania maskował umysł przenikliwy niczym wicher zawodzący ponad Górami Krańca Świata. Khar'Azghar ujrzał wchodzącego na Arenę przeciwnika. Strząsnął więc z ręki pył i sięgnął po obusieczny topór.
- Masz silną krew - powiedział w swoim języku - My, Dawi Zharr, wyczuwamy to w innych.
Kurt nie zrozumiał komplementu. Interesowały go zresztą nie słowa, a czyny przeciwnika. Uważnie obserwował krępą sylwetkę, która przywodziła mu na myśl posąg odlany z czarnego metalu. Mimo tego krasnolud poruszał się swobodnie. Jego pancerz musiał być bezcennym arcydziełem sztuki płatnerskiej. Były inkwizytor zerknął w kierunku królewskiej loży. Wszyscy hierarchowie stali dopóki Settra Wspaniały nie zajął swego miejsca. "To już", pomyślał, "ciekawe, czy Karol Wallenstein też się bał."
- Być może tak, ale wygrał. - szepnął do siebie muskając dłonią pióro powiewające wesoło u kapelusza. Cały strach i zdenerwowanie opuściły go w jednej chwili. Był gotów.
Khar'Azghar powoli kroczył ku środkowi Areny. Wiedział jak powinna przebiegać ta walka i zdawał sobie sprawę, że przeciwnik jest potężnym wojownikiem. Miał jednak plan, a ten wymagał od niego odpowiedniej pozycji przy rozpoczęciu starcia. Nie minęła jednak chwila, gdy Settra Wielki dał znak, a pod niebo popłynęła dzika muzyka piszczał i bębnów niemal zagłuszając wycie tłumu.
Kurt Pfeifer złożył się do strzału już w momencie, w którym zobaczył unoszącą się rękę władcy. Gruchnął strzał. Pocisk w donośnym brzękiem zrykoszetował od czarnej zbroi. Khar'Azghar biegł po okręgu, wolno, ale nieustępliwie. Nagle skręcił ostro w kierunku Kurta i przyspieszył kroku. Poprzedzał go wydłużony cień. Zachodzące słońce świeciło mu w plecy, oślepiając szykującego się do drugiego strzału Kurta. Łowca czarownic zmrużył oczy i ściągnął spust. Pocisk gwizdnął obok krasnoludzkiego hełmu.
Dawi Zharr zaryczał potężnie. Bojowy okrzyk wzbudziłby panikę w sercu niejednego wojownika, lecz Kurt pamiętał o piórze. Opanował strach. Miał tylko chwilkę, by uruchomić miotacz ognia, ale chwila ta mogła przesądzić o jego życiu lub śmierci. Krasnolud był już na wyciągnięcie miecza. Nie mając czasu na podniesienie broni, Kurt uruchomił ognistą maszynę, posyłając płomienie w kierunku nóg Khar'Azghara. Płonące paliwo z sykiem rozlało się w powietrzu. Wróg nie cofnął się. Znaczna część mieszanki oblepiła tarczę, spowijając ją płomieniami. Spośród płonącego inferna wyskoczył upadły Dawi. Jego lewa noga płonęła jak pochodnia. Krasnolud krzyknął donośnie, czując jak wrzące paliwo odnajduje szczeliny w pancerzu.
Blask słońca i gorąco bijące od krasnoluda oślepiły Kurta. Cofnął się o krok, a przed śmiercią uratował go tylko ciężki pancerz. Potężny cios topora wgniótł kołnierz i postawił na sztorc blachy naramiennika. Były agent inkwizycji tylko jęknął. Uderzenie rzuciło go na kolana. Przez dym i kłęby kurzu widział zbliżającego się potwora. Spowity w ogień, ryczący z bólu i wściekłości Khar'Azghar wyglądał jak demoniczny awatar Hashuta. Kurt nie wstając z kolan wypalił po raz trzeci ze swojego karabinu. Kula świsnęła w powietrzu z donośnym chrupnięciem przebijając osłonę brzucha. Szarżujący krasnolud zwinął się wpół i podparł toporem. Kurt zdążył zaledwie wstać, gdy ujrzał rzecz wprost nieprawdopodobną. Na jego oczach Dawi Zharr wyprostował się i spojrzał mu w oczy. W szczelinach hełmu czaiła się ciemność i płomień. Kurt sięgnął po broń. Nigdy nie spotkał jeszcze tak nieprawdopodobnie wytrzymałego przeciwnika. Starli się ze sobą tuż obok płonącej ciągle kałuży paliwa. Brzęk! Kurt z najwyższym trudem sparował kolejne z cięć. Sięgnął wprzód i paskudnym sztychem uderzył wprost w dziurę wybitą w pancerzu przez pocisk. Klinga zazgrzytała o metal.
Upadły krasnolud stanął pewniej i zadał cios, który powaliłby bojowego dzika. Trzasnęła płytowa zbroja. Ostrze topora zaklinowało się w pękniętym pancerzu. Kurt skręcił całym ciałem, wyrywając Khar'Azgharowi trzonek z ręki. Wydawało mu się, że ma złamane żebra, ale adrenalina blokowała odczuwanie bólu. Uniósł do ciosu bastardowy miecz, ale wtedy właśnie Khar'Azghar uderzył go płonącą ciągle tarczą. Ból i płomienie oszołomiły Kurta. Nie mógł złapać oddechu. Dawi Zharr pochwycił miotacz wolną ręką. Kurt zatoczył się w tył i odruchowo uruchomił maszynerię. Nie zauważył, że jej wylot skierowany jest w górę. Zahuczały płomienie. Przez malutką chwilkę nic się nie działo, a potem na zawodników opadł rzęsisty deszcz ognia i siarki. Nawet okryty ciężkim pancerzem Khar'Azghar poczuł jego gorąco. Głowę Kurta chronił jednak wyłącznie kapelusz. Utwardzaną skórę w ułamkach sekundy pochłonął ogień. Straszliwy żar spowił oblicze inkwizytora. Ten rzucił się do ucieczki z piekielnym wyciem, lecz nie było już dla niego ratunku. Płomienie strawiły skórę i mięśnie, spłonęły brwi, rzęsy i włosy. Ugotowane białka oczu ścięły się i spłynęły po wyżartych policzkach. Krew zawrzała rozdymając mózg. Kurt leżał martwy, a jego naga czaszka dalej płonęła w wieczornym półmroku.
Tylko stare pióro Karola Wallensteina nietknięte przez ogień tkwiło ciągle u resztek kapelusza. Khar'Azghar, którego zbroję z trudem dogaszono, zgarnął je z rozpalonego piasku i utykając na poparzoną nogę opuścił Arenę.
Kurt Pfeiffer
VS
Khar'Azghar
Ostatnią walkę eliminacji wyznaczono na porę wieczorną. Ognista czerwień zachodzącego słońca przypominała Khar'Azgharowi strumienie lawy spływające podziemnymi korytami głęboko pod cytadelą Zharr-Naggrund. Oparł topór o ścianę Areny i sięgnął po garść piachu. Rozcierając go w okrytej pancerną rękawicą dłoni myślał o nadchodzącej walce. Toporny wygląd maszyny do zabijania maskował umysł przenikliwy niczym wicher zawodzący ponad Górami Krańca Świata. Khar'Azghar ujrzał wchodzącego na Arenę przeciwnika. Strząsnął więc z ręki pył i sięgnął po obusieczny topór.
- Masz silną krew - powiedział w swoim języku - My, Dawi Zharr, wyczuwamy to w innych.
Kurt nie zrozumiał komplementu. Interesowały go zresztą nie słowa, a czyny przeciwnika. Uważnie obserwował krępą sylwetkę, która przywodziła mu na myśl posąg odlany z czarnego metalu. Mimo tego krasnolud poruszał się swobodnie. Jego pancerz musiał być bezcennym arcydziełem sztuki płatnerskiej. Były inkwizytor zerknął w kierunku królewskiej loży. Wszyscy hierarchowie stali dopóki Settra Wspaniały nie zajął swego miejsca. "To już", pomyślał, "ciekawe, czy Karol Wallenstein też się bał."
- Być może tak, ale wygrał. - szepnął do siebie muskając dłonią pióro powiewające wesoło u kapelusza. Cały strach i zdenerwowanie opuściły go w jednej chwili. Był gotów.
Khar'Azghar powoli kroczył ku środkowi Areny. Wiedział jak powinna przebiegać ta walka i zdawał sobie sprawę, że przeciwnik jest potężnym wojownikiem. Miał jednak plan, a ten wymagał od niego odpowiedniej pozycji przy rozpoczęciu starcia. Nie minęła jednak chwila, gdy Settra Wielki dał znak, a pod niebo popłynęła dzika muzyka piszczał i bębnów niemal zagłuszając wycie tłumu.
Kurt Pfeifer złożył się do strzału już w momencie, w którym zobaczył unoszącą się rękę władcy. Gruchnął strzał. Pocisk w donośnym brzękiem zrykoszetował od czarnej zbroi. Khar'Azghar biegł po okręgu, wolno, ale nieustępliwie. Nagle skręcił ostro w kierunku Kurta i przyspieszył kroku. Poprzedzał go wydłużony cień. Zachodzące słońce świeciło mu w plecy, oślepiając szykującego się do drugiego strzału Kurta. Łowca czarownic zmrużył oczy i ściągnął spust. Pocisk gwizdnął obok krasnoludzkiego hełmu.
Dawi Zharr zaryczał potężnie. Bojowy okrzyk wzbudziłby panikę w sercu niejednego wojownika, lecz Kurt pamiętał o piórze. Opanował strach. Miał tylko chwilkę, by uruchomić miotacz ognia, ale chwila ta mogła przesądzić o jego życiu lub śmierci. Krasnolud był już na wyciągnięcie miecza. Nie mając czasu na podniesienie broni, Kurt uruchomił ognistą maszynę, posyłając płomienie w kierunku nóg Khar'Azghara. Płonące paliwo z sykiem rozlało się w powietrzu. Wróg nie cofnął się. Znaczna część mieszanki oblepiła tarczę, spowijając ją płomieniami. Spośród płonącego inferna wyskoczył upadły Dawi. Jego lewa noga płonęła jak pochodnia. Krasnolud krzyknął donośnie, czując jak wrzące paliwo odnajduje szczeliny w pancerzu.
Blask słońca i gorąco bijące od krasnoluda oślepiły Kurta. Cofnął się o krok, a przed śmiercią uratował go tylko ciężki pancerz. Potężny cios topora wgniótł kołnierz i postawił na sztorc blachy naramiennika. Były agent inkwizycji tylko jęknął. Uderzenie rzuciło go na kolana. Przez dym i kłęby kurzu widział zbliżającego się potwora. Spowity w ogień, ryczący z bólu i wściekłości Khar'Azghar wyglądał jak demoniczny awatar Hashuta. Kurt nie wstając z kolan wypalił po raz trzeci ze swojego karabinu. Kula świsnęła w powietrzu z donośnym chrupnięciem przebijając osłonę brzucha. Szarżujący krasnolud zwinął się wpół i podparł toporem. Kurt zdążył zaledwie wstać, gdy ujrzał rzecz wprost nieprawdopodobną. Na jego oczach Dawi Zharr wyprostował się i spojrzał mu w oczy. W szczelinach hełmu czaiła się ciemność i płomień. Kurt sięgnął po broń. Nigdy nie spotkał jeszcze tak nieprawdopodobnie wytrzymałego przeciwnika. Starli się ze sobą tuż obok płonącej ciągle kałuży paliwa. Brzęk! Kurt z najwyższym trudem sparował kolejne z cięć. Sięgnął wprzód i paskudnym sztychem uderzył wprost w dziurę wybitą w pancerzu przez pocisk. Klinga zazgrzytała o metal.
Upadły krasnolud stanął pewniej i zadał cios, który powaliłby bojowego dzika. Trzasnęła płytowa zbroja. Ostrze topora zaklinowało się w pękniętym pancerzu. Kurt skręcił całym ciałem, wyrywając Khar'Azgharowi trzonek z ręki. Wydawało mu się, że ma złamane żebra, ale adrenalina blokowała odczuwanie bólu. Uniósł do ciosu bastardowy miecz, ale wtedy właśnie Khar'Azghar uderzył go płonącą ciągle tarczą. Ból i płomienie oszołomiły Kurta. Nie mógł złapać oddechu. Dawi Zharr pochwycił miotacz wolną ręką. Kurt zatoczył się w tył i odruchowo uruchomił maszynerię. Nie zauważył, że jej wylot skierowany jest w górę. Zahuczały płomienie. Przez malutką chwilkę nic się nie działo, a potem na zawodników opadł rzęsisty deszcz ognia i siarki. Nawet okryty ciężkim pancerzem Khar'Azghar poczuł jego gorąco. Głowę Kurta chronił jednak wyłącznie kapelusz. Utwardzaną skórę w ułamkach sekundy pochłonął ogień. Straszliwy żar spowił oblicze inkwizytora. Ten rzucił się do ucieczki z piekielnym wyciem, lecz nie było już dla niego ratunku. Płomienie strawiły skórę i mięśnie, spłonęły brwi, rzęsy i włosy. Ugotowane białka oczu ścięły się i spłynęły po wyżartych policzkach. Krew zawrzała rozdymając mózg. Kurt leżał martwy, a jego naga czaszka dalej płonęła w wieczornym półmroku.
Tylko stare pióro Karola Wallensteina nietknięte przez ogień tkwiło ciągle u resztek kapelusza. Khar'Azghar, którego zbroję z trudem dogaszono, zgarnął je z rozpalonego piasku i utykając na poparzoną nogę opuścił Arenę.
Przyjaciele oglądali walkę z wielkim zaciekawieniem.
- Cóż to za ustrojstwo? - zamruczał zirytowany Karth.
- Nie mam pojęcia, jakaś machina. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- Ehh, Wy ludzie...
Walka toczyła się, a na widok płomieni uchodzących z machiny Druchii uniósł brwi. Gdy walka skończyła się zeszli z areny.
- Cóż to za ustrojstwo? - zamruczał zirytowany Karth.
- Nie mam pojęcia, jakaś machina. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- Ehh, Wy ludzie...
Walka toczyła się, a na widok płomieni uchodzących z machiny Druchii uniósł brwi. Gdy walka skończyła się zeszli z areny.
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
- Widzisz to co ja ? On go na pieprzoną pieczeń przerobił. Członka inkwizycji spalił żywcem. Hłe hłe! Ogniem walczył, od ognia zginął.- zażartował sobie w mało taktowny sposób Willard.- Swoją drogą ten krasnolud to jakaś chodząca machina. Przecież w tej zbroi, na pustyni i będąc podsmażanym można by kawę zaparzyć.
- W sumie to szkoda mi tego człowieka. Miał ładną czaszkę i sądzę, że byłby świetnym elementem mojej kolekcji, jeśli by mi udało się na niego trafić. Bywa... A w dodatku ten kurdupel przesadził. Mógł go mniej przypiekać. Może by i dało się z niego jeszcze kiełbasy zrobić, a tak tylko skwarki zostały.
Komentując walkę opuścili arenę z mieszanymi uczuciami. Obaj wiedzieli, że dobrze mieć tak groźnego przeciwnika jak Kurt za sobą. Trapiło ich jednak to, że przed nimi ukazała się jeszcze potężniejsza moc. Połączenie naturalnych warunków fizycznych krasnoluda, mistrzowskiego rynsztunku i spaczenia chaosu dawało oponenta z którym może będzie ogr musiał zmierzyć. A to nie była wesoła perspektywa dla Willarda. Bo Begrogowi tylko się cieszył na myśl, że będzie mieć w końcu okazję się wykazać...
[ Ładny finisher
te białka mi szczególnie przypadły do gustu
]
- W sumie to szkoda mi tego człowieka. Miał ładną czaszkę i sądzę, że byłby świetnym elementem mojej kolekcji, jeśli by mi udało się na niego trafić. Bywa... A w dodatku ten kurdupel przesadził. Mógł go mniej przypiekać. Może by i dało się z niego jeszcze kiełbasy zrobić, a tak tylko skwarki zostały.
Komentując walkę opuścili arenę z mieszanymi uczuciami. Obaj wiedzieli, że dobrze mieć tak groźnego przeciwnika jak Kurt za sobą. Trapiło ich jednak to, że przed nimi ukazała się jeszcze potężniejsza moc. Połączenie naturalnych warunków fizycznych krasnoluda, mistrzowskiego rynsztunku i spaczenia chaosu dawało oponenta z którym może będzie ogr musiał zmierzyć. A to nie była wesoła perspektywa dla Willarda. Bo Begrogowi tylko się cieszył na myśl, że będzie mieć w końcu okazję się wykazać...
[ Ładny finisher


- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[Nie fatality a finiszer. Ale dziękuję za troskę
]
]

[Hehe widzę, że i ja nie tylko bez kozery mam 2 osobowy ciap squad.[jaka szkodaale przynajmniej dużo frajdy z pisania historyjek było. dlatego zostawiłem sobie zapasową postać
]

- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[Cóż, tak czy inaczej walka była długa i trudna. Szkoda Kurta, ale teraz krasnolud chaosu ma szansę się wykazać. W końcu zdobył relikwię.]
Tak oto zakończyły się eliminacje trzydziestej pierwszej Areny Śmierci. Przy Obelisku Walk zaczęto już stawiać nowe rusztowania. Nekrotekci rozwijali bicze i szykowali narzędzia. Na południowej stronie monumentu świeciły krwawą czerwienią imiona ośmiu zawodników. Ich ciała złożono w pałacowych katakumbach. Przy każdym z sarkofagów tkwiły pozłacane tabliczki.
"Goblin Kazik. Zginął z ręki ogra Begroga zmiażdżony pancerzem."
"Duch Legion. Zginął z ręki demonicy Bliz rozerwany na strzępy."
"Wampir Maximus Orgazmus. Zginął z ręki rycerza Tewarka przebity włócznią."
"Krasnolud Gerfuld. Zginął z ręki mrocznego elfa Kartha przebity Bratem Krwi."
"Mroczny elf Slarhen Bloodblade. Zginął z ręki krasnoluda Thorleka uderzony toporem."
"Człowiek Schaler Geormich. Zginął z ręki mrocznego elfa Malcatora Finnaena pchnięty sztyletem."
"Ork Zarthog Twarda Ściana. Zginął z ręki orka Betona przebity pazurami."
"Człowiek Kurt Pfeifer. Zginął z ręki krasnoluda chaosu Khar'Azghara spalony żywcem."
Balsamiści szykowali już nowe mary. Niedługo do martwych dołączy jeszcze czworo wojowników. Tej nocy jednak pozostali przy życiu zawodnicy pili za zdrowie swoje i swoich towarzyszy. Przetrwali. Przeżyli. Każdy z nich miał nadzieję na zwycięstwo. Każdy z nich wiedział jednak, że zwycięzca będzie tylko jeden. Nie mroczyło im to jednak myśli. To była ich noc.
[Gratuluję wszystkim, którzy weszli do ćwierćfinału! Chwała poległym! Mam nadzieję, że będziecie śledzić jeszcze Arenę.
Losowanie nowych czterech par odbędzie się jutro, więc zostańcie z MG!]
Tak oto zakończyły się eliminacje trzydziestej pierwszej Areny Śmierci. Przy Obelisku Walk zaczęto już stawiać nowe rusztowania. Nekrotekci rozwijali bicze i szykowali narzędzia. Na południowej stronie monumentu świeciły krwawą czerwienią imiona ośmiu zawodników. Ich ciała złożono w pałacowych katakumbach. Przy każdym z sarkofagów tkwiły pozłacane tabliczki.
"Goblin Kazik. Zginął z ręki ogra Begroga zmiażdżony pancerzem."
"Duch Legion. Zginął z ręki demonicy Bliz rozerwany na strzępy."
"Wampir Maximus Orgazmus. Zginął z ręki rycerza Tewarka przebity włócznią."
"Krasnolud Gerfuld. Zginął z ręki mrocznego elfa Kartha przebity Bratem Krwi."
"Mroczny elf Slarhen Bloodblade. Zginął z ręki krasnoluda Thorleka uderzony toporem."
"Człowiek Schaler Geormich. Zginął z ręki mrocznego elfa Malcatora Finnaena pchnięty sztyletem."
"Ork Zarthog Twarda Ściana. Zginął z ręki orka Betona przebity pazurami."
"Człowiek Kurt Pfeifer. Zginął z ręki krasnoluda chaosu Khar'Azghara spalony żywcem."
Balsamiści szykowali już nowe mary. Niedługo do martwych dołączy jeszcze czworo wojowników. Tej nocy jednak pozostali przy życiu zawodnicy pili za zdrowie swoje i swoich towarzyszy. Przetrwali. Przeżyli. Każdy z nich miał nadzieję na zwycięstwo. Każdy z nich wiedział jednak, że zwycięzca będzie tylko jeden. Nie mroczyło im to jednak myśli. To była ich noc.
[Gratuluję wszystkim, którzy weszli do ćwierćfinału! Chwała poległym! Mam nadzieję, że będziecie śledzić jeszcze Arenę.

- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[ a teraz przerwa na reklamy:
Kusza powtarzalna marki obroń się sam! 20 bełtów na minutę, 100 metrów zasięgu! Idealna do napadów i obrony rodziny! Teraz promocja za każde 2 sztuki wersja mini dla dziecka gratis xD]
Kusza powtarzalna marki obroń się sam! 20 bełtów na minutę, 100 metrów zasięgu! Idealna do napadów i obrony rodziny! Teraz promocja za każde 2 sztuki wersja mini dla dziecka gratis xD]
Był już wieczór, gdy rozpoczęła się walka. Tak jak Kurt myślał, karzeł był wyjątkowo twardym przeciwnikiem. "Czy on jest niezniszczalny?" Przemknęło mu przez myśl, gdy płonący, postrzelony w brzuch przeciwnik kontynuował z przerażającą determinacją swoje natarcie.
Nagle Kurt poczuł na swojej głowie straszliwe gorąco. Pobiegał na oślep jeszcze przez chwilę wrzeszcząc straszliwie z przerażenia i poczucia zawodu, po czym przewrócił się i już nie wstał.
Głęboko wstrząśnięty tym co zaszło Gerhard siedział na kamieniu nieopodal areny. Obsługa właśnie wynosiła to, co zostało z inkwizytora. Karabin i miotacz wylądowały koszu na rupiecie. Gerhard poczekał, aż zrobi się luźniej i zabrał broń. Wtedy przypomniała mu się kartka z wiadomością, którą dostał tego dnia.
Wyciągnął niewielki papirusowy świstek i zaczął czytać:
Teraz ty musisz zająć się odbiciem swojej siostry. Plan jest następujący: na tym pustkowiu nie ma prawie żadnej żywności poza tymi daktylami. Zapewne część publiczności ucieszy się, gdy dowiedzą się o zapasach szejka. Wtedy wywołaj jakieś zamieszanie jak pożar i zabierz Dagmarę. Następnie przyłączcie się do krasnoludów Thorleka, ponieważ samotna wędrówka przez te pustkowia jest zbyt niebezpieczna, z nimi wróćcie na północ gdy będzie po wszystkim. Poza tym ludzie szejka mogą chcieć ją odzyskać, więc bądźcie ostrożni. Powodzenia.
Po zapoznaniu się z wiadomością, inżynier postanowił przygotować się do zrealizowania planu. W tym celu udał się do karczmy, gdzie właśnie trwała impreza i gorączkowe dyskusje uczestników i publiczności.
Nagle Kurt poczuł na swojej głowie straszliwe gorąco. Pobiegał na oślep jeszcze przez chwilę wrzeszcząc straszliwie z przerażenia i poczucia zawodu, po czym przewrócił się i już nie wstał.
Głęboko wstrząśnięty tym co zaszło Gerhard siedział na kamieniu nieopodal areny. Obsługa właśnie wynosiła to, co zostało z inkwizytora. Karabin i miotacz wylądowały koszu na rupiecie. Gerhard poczekał, aż zrobi się luźniej i zabrał broń. Wtedy przypomniała mu się kartka z wiadomością, którą dostał tego dnia.
Wyciągnął niewielki papirusowy świstek i zaczął czytać:
Teraz ty musisz zająć się odbiciem swojej siostry. Plan jest następujący: na tym pustkowiu nie ma prawie żadnej żywności poza tymi daktylami. Zapewne część publiczności ucieszy się, gdy dowiedzą się o zapasach szejka. Wtedy wywołaj jakieś zamieszanie jak pożar i zabierz Dagmarę. Następnie przyłączcie się do krasnoludów Thorleka, ponieważ samotna wędrówka przez te pustkowia jest zbyt niebezpieczna, z nimi wróćcie na północ gdy będzie po wszystkim. Poza tym ludzie szejka mogą chcieć ją odzyskać, więc bądźcie ostrożni. Powodzenia.
Po zapoznaniu się z wiadomością, inżynier postanowił przygotować się do zrealizowania planu. W tym celu udał się do karczmy, gdzie właśnie trwała impreza i gorączkowe dyskusje uczestników i publiczności.
Thorlek zajął miejsce na hebanowej ławie między Drugnim a Gorinem i z wdzięcznością przyjął kufel ciemnego piwa. Pił długo i łapczywie. Gdy skończył, starł pianę z brody i grzmotnął naczyniem o stół. Kompania krasnoludów wzniosła radosny okrzyk i wszyscy zabrali się do spożywania przeróżnych wyrobów alkoholowych.
Nowo wybudowana tawerna dosłownie pękała w szwach, bowiem wszyscy uczestnicy Areny, którzy przeżyli dzięki swoim ponadprzeciętnym umiejętnościom bojowym, świętowali tego wieczora.
Thorlek również pił i radował się z innymi, chociaż różne mroczne myśli kłębiły się w jego głowie.
Dzielny inkwizytor poległ w walce z przeklętą abominacją. Czempion wiedział, że prędzej czy później obecność Dawi Zharr zostanie zauważona przez inne krasnoludy, a wtedy czeka go ciężka rozmowa. Drugni najwyraźniej myślał o tym samym, ponieważ dotychczas wypił jedynie osiemnaście kuflów piwa. Zabójca ograniczał alkohol tylko wtedy, kiedy obawiał się, że mocne trunki rozwiążą mu język i niechcący zdradzi jakieś sekrety, których poprzysiągł strzec.
Thorlek popatrzył po biesiadujących elfach, ludziach, orkowi i ogrowi. Teraz siedzieli pod jednym dachem, dzieląc się napitkami i unikając wszelkich animozji. Czempion zdawał sobie sprawę, że jeśli ma wygrać, będzie zmuszony pozabijać ich wszystkich. Na tą myśl zafrasował się jeszcze bardziej i sięgnął po kolejny kufel piwa.
Nowo wybudowana tawerna dosłownie pękała w szwach, bowiem wszyscy uczestnicy Areny, którzy przeżyli dzięki swoim ponadprzeciętnym umiejętnościom bojowym, świętowali tego wieczora.
Thorlek również pił i radował się z innymi, chociaż różne mroczne myśli kłębiły się w jego głowie.
Dzielny inkwizytor poległ w walce z przeklętą abominacją. Czempion wiedział, że prędzej czy później obecność Dawi Zharr zostanie zauważona przez inne krasnoludy, a wtedy czeka go ciężka rozmowa. Drugni najwyraźniej myślał o tym samym, ponieważ dotychczas wypił jedynie osiemnaście kuflów piwa. Zabójca ograniczał alkohol tylko wtedy, kiedy obawiał się, że mocne trunki rozwiążą mu język i niechcący zdradzi jakieś sekrety, których poprzysiągł strzec.
Thorlek popatrzył po biesiadujących elfach, ludziach, orkowi i ogrowi. Teraz siedzieli pod jednym dachem, dzieląc się napitkami i unikając wszelkich animozji. Czempion zdawał sobie sprawę, że jeśli ma wygrać, będzie zmuszony pozabijać ich wszystkich. Na tą myśl zafrasował się jeszcze bardziej i sięgnął po kolejny kufel piwa.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Malcator z nieskrywanym rozbawieniem oglądał płonącą czaszkę łowcy czarownic. Ludzie i ich śmieszne wynalazki... Jednak niebywale wytrzymały i zawzięty przeciwnik, jakim okazał się krasnolud chaosu będzie z pewnością wyzwaniem, jeśli zabójcy przyjdzie stanąć z nim twarzą w twarz.
Pozostawiając korsarzy w nowoodbudowanej tawernie, Malcator ruszył ku kwaterom Mrocznych Elfów. Podchodząc pod drzwi swej kwatery, usłyszał delikatny szelest materiału, zdradzający czyjąć obecność w jego pokoju. Nie zastanawiając się i nie przejmując się niemal absolutną ciemnością panującą wewnątrz, skoczył przez całą długość pomieszczenia i obalił swego przeciwnika, usłyszał jęk bólu i zaskoczenia i w tym momencie zrozumiał kto to jest.
- Kaia?
- Zabójca... ze świątyni Khaine'a jak zawsze gotowy... możesz mnie puścić?
Malcator z lekką irytacją schował sztylet i usiadł na zydlu. Czarodziejka mrocznego konwentu lekkim ruchem dłoni rozświetliła pokój, zapalając ustawione tu świece. Kaia wyglądała dokładnie tak jak ją zapamiętał, ciężkie warunki panujące na statku nie były w stanie odebrać świeżości je urodzie. Wielkie, fioletowe oczy, długie czarne włosy i lekko zadarty nosek nadawał jej wygląd arystokratki wychowanej na Ulthuanie a nie potężnej czarownicy, która w dzieciństwie przeszła szereg okrutnych testów, mających wydobyć z niej pełen magiczny potencjał.
Młoda adeptka, zaledwie stuletnia ale już teraz uwikłana w sieć intryg niepojętą dla ludzi czy innych niższych ras, zerkała filuternie na zabójcę.
- Co tu robisz? Jeśli myślisz że twoja pozycja na czarnej arce obliguje cię do łamania rozkazu kapitana...
- Cicho, mój ty służbisto. Moja rola jako posłańca jest już zakończona, wszystko gotowe, pozostaje czekać na sygnał...
- Więc jesteś tu...
- By nadzorować ciebie i twoich podwładnych i zadbać o misję, gdy któryś z tych brutali rozsmaruje cię na ścianie areny.
- Chciałaś powiedzieć, jeśli.
- Wiem co chciałam powiedzieć - napięcie między asasynem a magiczką osiągnęło szczyt. Po chwili ciszy elfka zaśmiała się cicho i podeszła do Macatora.
- Jak zawsze groźny i milczący - powiedziała, muskając dłonią policzek wyznawcy Khaine'a. Po czym wyszła z pokoju.
Zabójca westchnął.
- To na tyle jeśli chodzi o ciszę i spokój. - mruknął.
Pozostawiając korsarzy w nowoodbudowanej tawernie, Malcator ruszył ku kwaterom Mrocznych Elfów. Podchodząc pod drzwi swej kwatery, usłyszał delikatny szelest materiału, zdradzający czyjąć obecność w jego pokoju. Nie zastanawiając się i nie przejmując się niemal absolutną ciemnością panującą wewnątrz, skoczył przez całą długość pomieszczenia i obalił swego przeciwnika, usłyszał jęk bólu i zaskoczenia i w tym momencie zrozumiał kto to jest.
- Kaia?
- Zabójca... ze świątyni Khaine'a jak zawsze gotowy... możesz mnie puścić?
Malcator z lekką irytacją schował sztylet i usiadł na zydlu. Czarodziejka mrocznego konwentu lekkim ruchem dłoni rozświetliła pokój, zapalając ustawione tu świece. Kaia wyglądała dokładnie tak jak ją zapamiętał, ciężkie warunki panujące na statku nie były w stanie odebrać świeżości je urodzie. Wielkie, fioletowe oczy, długie czarne włosy i lekko zadarty nosek nadawał jej wygląd arystokratki wychowanej na Ulthuanie a nie potężnej czarownicy, która w dzieciństwie przeszła szereg okrutnych testów, mających wydobyć z niej pełen magiczny potencjał.
Młoda adeptka, zaledwie stuletnia ale już teraz uwikłana w sieć intryg niepojętą dla ludzi czy innych niższych ras, zerkała filuternie na zabójcę.
- Co tu robisz? Jeśli myślisz że twoja pozycja na czarnej arce obliguje cię do łamania rozkazu kapitana...
- Cicho, mój ty służbisto. Moja rola jako posłańca jest już zakończona, wszystko gotowe, pozostaje czekać na sygnał...
- Więc jesteś tu...
- By nadzorować ciebie i twoich podwładnych i zadbać o misję, gdy któryś z tych brutali rozsmaruje cię na ścianie areny.
- Chciałaś powiedzieć, jeśli.
- Wiem co chciałam powiedzieć - napięcie między asasynem a magiczką osiągnęło szczyt. Po chwili ciszy elfka zaśmiała się cicho i podeszła do Macatora.
- Jak zawsze groźny i milczący - powiedziała, muskając dłonią policzek wyznawcy Khaine'a. Po czym wyszła z pokoju.
Zabójca westchnął.
- To na tyle jeśli chodzi o ciszę i spokój. - mruknął.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Wielki dzień nadszedł niespodziewanie szybko. Nekrotekci uwinęli się błyskawicznie i pierwsze dwie pary odsłonięto już nazajutrz. Pod Obeliskiem zebrał się niemały tłum. Zawodnicy oraz ich posłańcy stłoczyli się przed połyskującym piaskowcem i zadarli głowy, by sprawdzić, kto stanie do pojedynku w najbliższych dniach. Zdziwienie wzbudziła wielka ilość czarnych turbanów. Prawdziwa rzesza Psów Pustyni przybyła na wezwanie szejka Ahmeda. Nikt nie wiedział co porabiają w stolicy Nehekhary beduini, ale przeczucia były jak najgorsze.
ĆWIERĆFINAŁ
1)
Malcator Finnaen
vs
Bliz
2)
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
vs
Khar'Azghar
ĆWIERĆFINAŁ
1)
Malcator Finnaen
vs
Bliz
2)
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
vs
Khar'Azghar