Galeria: Grasanci Chaosu (Niepodzielonego).
Przybywali z zachodu i ze wschodu, z południa i z północy.
Przybywali ze wszystkich zakątków Imperium,
z każdej krainy Starego Świata i z poza jego granic.
Wielu z nich było ludźmi, albo było nimi kiedyś; wielu nigdy ludźmi nie było.
Niemal wszyscy byli śmiertelnymi wrogami. W każdych innych okolicznościach spotkanie takie
przemieniło by się natychmiast w krwawą rzeź, każdy Wojownik instynktownie skoczyłby do
gardła swoim odwiecznym nieprzyjaciołom i zaciekłym rywalom.
Lecz nie ściągali tu bynajmniej w pokojowych zamiarach. Nikt tu nie znał takiego pojęcia.
Za nim noc zapadnie, zaspokoją swoją rządzę krwi. Ale to nie wśród tych,
którzy łączyli się teraz w tak nienaturalnym przymierzu,
śmierć i zniszczenie będzie zbierać żniwo. Przynajmniej do czasu.
To oni wkrótce staną się siewcami śmierci, krzewicielami destrukcji.
Łączyło ich jedno: Wszyscy, i każdy z osobna, byli sługami Chaosu.
Swoich czcicieli miała wśród nich każda siła Chaosu: Khorne i Slaanesh,
Tzeentch i Nurgle, i wszelkie inne demoniczne bóstwa.
Zjednoczyli się dla tej jednej bezecnej misji. Misji grabieży i mordu, destrukcji i masakry.
Po raz pierwszy w dziejach sprzymierzeni… Wypadki tego dnia powinny znaleźć swoje
odzwierciedlenie w annałach historii gdyby tylko żyw pozostał, ktoś, kto mógłby je spisać.
Kiedy nad podłościami tego dnia zajdzie w końcu słońce, słońce czerwone jak krew plamiąca pola i uprawy,
gumna i chaty we wsi, kiedy długie cienie nocy wpełzną na zwęgloną ziemię i dymiące ruiny,
w dolinie nie pozostanie ślad życia.
Będzie tak, jakby to miejsce nigdy nie istniało, a jego mieszkańcy nigdy się nie narodzili i nigdy nie żyli.
Pokonani nigdy nie rozpowiedzą, co tu się wydarzyło,
zwycięzcy również tego nie uczynią bowiem nawet oni nie dotrwają świtu.
Po wycięciu w pień wspólnego wroga, wiedzeni zaciekłą nienawiścią nieuchronnie zwrócą się przeciwko sobie.
A wtedy krew popłynie jeszcze większą rzeką, jeszcze bardziej szkarłatną,
kładąc się mrocznym cieniem na nocny krajobraz,
oni zaś będą się wyżynać i poświęcać jeden drugiego, każdy swemu panu Chaosu.
I tak prawda o tym, co tu się stanie, nigdy nie wyjdzie na jaw, wiedza o wydarzeniach tego dnia
zostanie wytarta w powierzchni ziemi tak skrupulatnie, jak ta wioska.
Nikt się nigdy nie dowie, co zaszło ani co mogło zajść.
Przyszłość całego świata to kombinacja mało znaczących składników, z których wszystkie,
jeśli porównać je z całością, wydają się jeszcze bardziej trywialne.
Ale każdy z tych drobnych elementów wnosi swój niewielki wkład w
kształtowanie ogólnej kolei rzeczy, a trudno przewidzieć,
który z nich w nadchodzących stuleciach okaże się bardziej od innych znaczący.
Kiedy w przeszłość odejdzie ten dzień, świat podążać będzie dalej wytyczoną mu drogą,
ku ostatecznemu tryumfowi Chaosu. Kolejna przeszkoda na tym chlubnym szlaku usunięta zostanie
tak samo skrupulatnie, jak skrupulatnie starta zostanie z ziemi wioska.
Większość napastników ani nie zdawała sobie sprawy, jakie będą konsekwencje ich najazdu
i czemu ma on służyć, ani ich to obchodziło. Dla ogromnej większości liczył się
tylko sam udział w konflikcie nadciągająca bitwa.
Nie robiło im różnicy, że nie miała to być bitwa w ścisłym tego słowa znaczeniu,
lecz coś bardziej przypominającego krwawą robotę rzeźnika w ubojni.
Wszak sprowadzało się to do tego samego: do orgii bólu i cierpienia, męki i śmierci.
Śmierć wrogów, sprzymierzeńców, własna,
wszystko to były aspekty tej samej odwiecznej wojny.
Jedynym pewnikiem życia jest śmierć, i tu brutalni najeźdźcy się nie zawiodą. Żyli, by umrzeć - i muszą
umrzeć. Dzisiaj umrzeć musi każdy i wszystko. Sprzymierzeniec obróci się przeciwko sprzymierzeńcowi,
i zwycięscy staną się ofiarami.
Nie wolno dopuścić do błędu, który został popełniony dwa i pół tysiąca lat wcześniej.
Tamtego dnia ostał się jeden niedobitek, i przeoczenie owo opóźniło nastanie zbliżającego się nieuchronnie
Chaosu. Ten jedyny, który uszedł wówczas z życiem, zwał się Sigmar Młotodzierżca,
późniejszy założyciel Imperium.
Pod koniec tego dnia pole bitwy również opuści tylko jeden jedyny pozostały przy życiu,
nawet niedraśnięty jej uczestnik.
I tym razem stanie się tak, jak stać się powinno.
Owym jedynym ocalałym będzie ten, który kontemplował teraz scenerię nadciągającej rzezi, ten,
który intrygował i knuł, by doprowadzić do nadejście tego prześwietnego dnia, ten,
którego krecia robota skończy się dopiero wówczas, kiedy jego dotychczasowi sprzymierzeńcy,
co do jednego legną trupem na krwawym pobojowisku pośród swoich niedawnych przeciwników,
których pokonali i wyrżnęli w pień.
Nie był już człowiekiem, ale nie stał się jeszcze demonem,
choć przewodził jednym i drugim a po dzisiejszym nieuchronnym tryumfie nagrodzony zostanie
najwyższą godnością w panteonie Chaosu.
Delektując się myślą o absolutnym zwycięstwie i całkowitym unicestwieniu, patrząc na wioskę,
rozpostartą u jego stóp niczym gotowa do złożenia ofiara, uśmiechał się.
W uśmiechu tym nie było śladu zatraconego dawno człowieczeństwa.
Ludzie z wioski w dolinie czcili Sigmara jak boga i w tym dniu obchodzili jego święto.
Mogą zanosić modły do swojego Sigmara. On ich nie ocali. Nic ich nie ocali.
Tak jak
potsiat z bloga
Gangs of Mordheim przejął prowadzenie
Figurkowego Karnawału Blogowego po
Wołku Zbożowym z bloga
NerdWorkshop, tak obecny wpis jest bezpośrednią kontynuacją kwietniowej edycji, którą możecie przypomnieć sobie
TUTAJ.
Jak pisałem wcześniej pomysł złożenia i pomalowania kompanii
Grasantów Chaosu do
Warheim FS chodził za mną od dłuższego czasu, ponadto chciałem pomalować kompanię w stylu grimdark, wyblakłymi, brudnymi kolorami, z dużą ilością patyny, rdzy i ogólnie rozumianego mroku. A jaka inna kompania nadaje się do tego lepiej niż Niewolnicy Ciemności?
Brudzenie poćwiczyłem na Niziołkach z Krainy Zgromadzenia, a malując Grasantów Chaosu ograniczyłem paletę kolorów do konrastów kładzionych na ciemniejszy niż zalecany podkład oraz metalików i chemii, w postaci różnych efektów ziemi, zacieków i rdzy.
I koniec końców co to ma wspólnego z tematem majowej edycji FKB?
Wybraniec Chaosu, którego przedstawia skonwertowany model
Lord of Wrath with paired weapons od Avatars of War, miażdży pod swym pancernym butem koronę pokonanego króla, i tak:
Umarł król, niech żyje król!
Kometa płonie jasno, lecz światłość nie jest wieczna.
Pogrążone w ciemnościach zło wysysa krew świata.
Któż ma dość siły, by zejść tak głęboko?
Nawet Krasnoludowie lękają się mrocznych otchłani.
Tam kryje się źródło zła.
Jest wszędzie i nigdzie.
W zewie wiatru, w furii fal i w głębi umysłu człowieka.
Narody Starego Świata łudzą się wielkim zwycięstwem, lecz to ślepi głupcy.
Rozlano wiele krwi, ale jakim kosztem?
Czymże jest zwycięstwo?
Gdy zetniesz łeb hydrze, czy to koniec walki?
Nie.
Osiem strzał sięga za materię czasu.
Gdy nienawidzimy, lękamy się, pożądamy, a nawet gdy umieramy, zło rośnie w siłę.
Kto ma dość woli, by walczyć z niewidzialnym wrogiem?
Elfowie zbudowali w Ulthuanie swój własny grobowiec.
Imperium Khazadów strzaskane i upadłe.
Ludzie?
To rasa słabeuszy.
W świątyniach Sigmara modlą się do Imperatora, martwego od ponad dwóch tysiącleci.
Kimże jest Sigmar wobec władcy na Tronie Czaszek?
Szczenięciem, parweniuszem i prostakiem.
Niech Imperium się modli.
Na próżno.
Stary Świat spłynie krwią.
Ludzie nie dostrzegą prawdy, nie poczują dotyku skazy.
Ostatnie Dni nadchodzą i żadne z Dzieci Sigmara nie zdoła ich powstrzymać.