ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Finrandil, obudził się o świcie. Zjadł kilka suchych bułek i popił winem. Następnie rozpoczął rytuał przygotowawczy. Zamówił balię z gorąca wodą. Potem umył i dokładnie wysuszył fajkę wodną. Nabił ją tytoniem jabłkowym i rozpalił. Rozległo sie pukanie do drzwi. Po chwili do środka weszło 4 mężczyzn z zamówionym wcześniej przyrządem do kąpieli. Woda była w sam raz. Po umyciu się i skończeniu sesji z fajką, elf ubrał się w bieliznę, a następnie nałożył na siebie spodnie i jedwabną koszulę. Potem przyszedł czas na buty i pancerz.
Gdy wszystko było już gotowe elf chwycił swój miecz. Ostrze lśniło i było bardzo lekkie.
Zbliżała się godzina 8.00. Finrandil w wyjątkowo dobrym humorze wszedł na pokład.
- Nie ma to jak piękny poranek. To bardzo dobry dzień na śmierć.
"Waleczne Serce" płynął w stronę areny. Ramireaza jeszcze nie było, elfa trochę ciekawiło dla czego starzec się spóźnia.
Gdy wszystko było już gotowe elf chwycił swój miecz. Ostrze lśniło i było bardzo lekkie.
Zbliżała się godzina 8.00. Finrandil w wyjątkowo dobrym humorze wszedł na pokład.
- Nie ma to jak piękny poranek. To bardzo dobry dzień na śmierć.
"Waleczne Serce" płynął w stronę areny. Ramireaza jeszcze nie było, elfa trochę ciekawiło dla czego starzec się spóźnia.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Wielki huk rozniósł się na pokładzie ,znów Zabójcy dołożyli do pieca za dużo substancji chemicznych. Potężny dźwięk rozniósł się w samym środku nocy
-No kurna do cholery goblina rąbanego elfem mać!- warknął Bothan leżąc w łóżku z zamkniętymi oczyma. Po chwili ,gdy całą łodzią wstrząsneło otworzył powieki i wylał na twarz kubeł wody -Ach! No ! Kurna ! Orzeźwienie z rana!- wstał z łóżka i ubrał się w swoje codzienne ubranie ,dołączył do niego niezykły pierścień ,który wygrał w "Wojennego obucha".
Następnie udał sie do kantyny ,tam osuszył kufel piwa i ruszył na pokład. Na statku jak zwykle panowała wrzawa i ciężka praca. Inżynier udał się na mostek ,był tam naturalnie Malakai -Witaj z rana! Okropna pogoda dzisiaj! Straszne piecze!- wykrzyknął Bothan stawiając przed kapitanem kufel piwa ,ten uśmiechnął się i wypił go jednym łykiem -A witajta! Panie Makarmstrogn! Coże ciem sprowadzam!- Bothan wskazał palcem na wielki okręt -Płyńmy tam! Ten cały Książe jezior zarządził kolejną walkę!- Malakai wrzasnął -A niech ich tak bedzie!- i pociągnął za wielką wajchę ,statek momentalnie zatrzymał się w miejscu ,po czym zrobił obrót o 90 stopni i ruszył w stronę "Gargantuana"
-No kurna do cholery goblina rąbanego elfem mać!- warknął Bothan leżąc w łóżku z zamkniętymi oczyma. Po chwili ,gdy całą łodzią wstrząsneło otworzył powieki i wylał na twarz kubeł wody -Ach! No ! Kurna ! Orzeźwienie z rana!- wstał z łóżka i ubrał się w swoje codzienne ubranie ,dołączył do niego niezykły pierścień ,który wygrał w "Wojennego obucha".
Następnie udał sie do kantyny ,tam osuszył kufel piwa i ruszył na pokład. Na statku jak zwykle panowała wrzawa i ciężka praca. Inżynier udał się na mostek ,był tam naturalnie Malakai -Witaj z rana! Okropna pogoda dzisiaj! Straszne piecze!- wykrzyknął Bothan stawiając przed kapitanem kufel piwa ,ten uśmiechnął się i wypił go jednym łykiem -A witajta! Panie Makarmstrogn! Coże ciem sprowadzam!- Bothan wskazał palcem na wielki okręt -Płyńmy tam! Ten cały Książe jezior zarządził kolejną walkę!- Malakai wrzasnął -A niech ich tak bedzie!- i pociągnął za wielką wajchę ,statek momentalnie zatrzymał się w miejscu ,po czym zrobił obrót o 90 stopni i ruszył w stronę "Gargantuana"
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Stary i mężny był lud Nargoroth,
Wielki i nie zwyklę potężny
To oni na świat wydali Aeneriona wspaniałego
zbawce Ulthuanu naszego.
Przez wieki sprawiedliwie panowali,
lecz bożkowie ich okrutnie pokarali,
Oto Aenarion wojnę zakończyć chce,
miecza dobywa i
tajemną grozę przyzywa.
Klątwę na swój lud sprowadza
Jego potomków czeka tylko odraza.
I syn jego, Malekithem zwany
jednym z niewielu który nieskalany.
Wspaniały i niczym ojciec potężny,
lud z okowów ciemności wyprowadza,
lecz skusiła go na tronie władza.
W świątyni ostrza dobywa
i bezbronnych książąt wyżyna.
Po czym aby udowodnić swych praw
płomienie przechodzi wpław.
Jednak nie on na króla przeznaczony,
zły sposób wybrał w o potędze snach
i płomień mocno tam zamglony
serce przebija niczym ostrze ognistych gwiazd.
I malekith bólem przepełniony,
wychodzi nigdy już nie będzie zdrowy
i teraz pada na posadzkę
kalectwem swym upodlony.
Słudzy jego go pochwycili ze
świątyni wyprowadzili,
zdrajcy jego ciało uzdrowili
i do sił przywrócili.
Po latach krwawych walk
został z wyspy przepędzony
i w mrocznym kraju wraz ze swymi zwolennikami uwięziony.
Teraz tam siedzi na czarnym tronie,
w stalowej obręczy koronie,
nienawiść w jego oczach błyska,
pogarda dla tego marzącego o potędze chłystka!
Atheis skończył śpiewać, został nagrodzony gromkimi brawami od załogi ,,Języczka" i Deliere.
W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi.
-Wejść-rozkazał Elithmair.
Do pokoju wszedł posłaniec, rozszerzył oczy ze zdziwienia widząc przepych z jakim urządzono pokój.
-Panie, książę mórz ogłasza iż jutro będzie walka! -zawołał niepewnie.
-Przekaż księciu iż na pewno się stawimy.
[Jakbym zorganizował konkurs na balladę osadzoną w uniwersum warhammera, lub taką Arenę Poezji byłby ktoś chętny wsiąść udział? ]
PS: Tak wiem odbija mi z tym konkursem, ale strasznie zaczęły podobać mi się utwory rymowane
Wielki i nie zwyklę potężny
To oni na świat wydali Aeneriona wspaniałego
zbawce Ulthuanu naszego.
Przez wieki sprawiedliwie panowali,
lecz bożkowie ich okrutnie pokarali,
Oto Aenarion wojnę zakończyć chce,
miecza dobywa i
tajemną grozę przyzywa.
Klątwę na swój lud sprowadza
Jego potomków czeka tylko odraza.
I syn jego, Malekithem zwany
jednym z niewielu który nieskalany.
Wspaniały i niczym ojciec potężny,
lud z okowów ciemności wyprowadza,
lecz skusiła go na tronie władza.
W świątyni ostrza dobywa
i bezbronnych książąt wyżyna.
Po czym aby udowodnić swych praw
płomienie przechodzi wpław.
Jednak nie on na króla przeznaczony,
zły sposób wybrał w o potędze snach
i płomień mocno tam zamglony
serce przebija niczym ostrze ognistych gwiazd.
I malekith bólem przepełniony,
wychodzi nigdy już nie będzie zdrowy
i teraz pada na posadzkę
kalectwem swym upodlony.
Słudzy jego go pochwycili ze
świątyni wyprowadzili,
zdrajcy jego ciało uzdrowili
i do sił przywrócili.
Po latach krwawych walk
został z wyspy przepędzony
i w mrocznym kraju wraz ze swymi zwolennikami uwięziony.
Teraz tam siedzi na czarnym tronie,
w stalowej obręczy koronie,
nienawiść w jego oczach błyska,
pogarda dla tego marzącego o potędze chłystka!
Atheis skończył śpiewać, został nagrodzony gromkimi brawami od załogi ,,Języczka" i Deliere.
W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi.
-Wejść-rozkazał Elithmair.
Do pokoju wszedł posłaniec, rozszerzył oczy ze zdziwienia widząc przepych z jakim urządzono pokój.
-Panie, książę mórz ogłasza iż jutro będzie walka! -zawołał niepewnie.
-Przekaż księciu iż na pewno się stawimy.
[Jakbym zorganizował konkurs na balladę osadzoną w uniwersum warhammera, lub taką Arenę Poezji byłby ktoś chętny wsiąść udział? ]
PS: Tak wiem odbija mi z tym konkursem, ale strasznie zaczęły podobać mi się utwory rymowane
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[ Może zaczniesz pisać wiersze na poważnie? Jakiś tomik poezji ze świata warhammera? Tego jeszcze chyba nikt nie próbował zrobić ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Kiedyś zastanawiałem się nad raportem bitewnym pisanym wierszem ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Antonio czuł się już dobrze, jednak wampirzyca była zdania, że lepiej aby to jego dziadek usłyszał pewne informacje jako pierwszy. Anna chciała przyjść, z młodym wampirem, do fechmistrza tuż przed rozpoczęciem kolejnej walki. Niespodziewana wizyta żony fechmistrza zburzyła bezlitośnie jej plany. Po chwili milczenia lahmianka doszła do wniosku, że być może wrażliwa kobieta lepiej pojmie niebezpieczeństwa związane z odmiennym stanem Antonia. Nie mogła też zakazać kontaktów rodziny z młodym. Po chwili milczenia odsunęła się od szpary w drzwiach.
-Wejdź. - powiedziała i zaczęła się wpatrywać swoimi tajemniczymi oczyma w kobietę. Od dawna układała odpowiedzi na pytania setki razy, a teraz gdy widziała tych dwoje witających się jak gdyby nic sie nie zmieniło, nie miała pojęcia jak ma wytłumaczyć z czym wiąże się wampiryzm.
***
Tymczasem na pokład wdrapał się przemoczony Ludwig. Jego wściekłość sięgała granic. Miał ochotę, tak po prostu zakraść się i poderżnąć gardło elfowi. Zamiast tego wpadł na inny pomysł. Uśmiechnął się złowieszczo i ruszył po nowe odzienie.
-Wejdź. - powiedziała i zaczęła się wpatrywać swoimi tajemniczymi oczyma w kobietę. Od dawna układała odpowiedzi na pytania setki razy, a teraz gdy widziała tych dwoje witających się jak gdyby nic sie nie zmieniło, nie miała pojęcia jak ma wytłumaczyć z czym wiąże się wampiryzm.
***
Tymczasem na pokład wdrapał się przemoczony Ludwig. Jego wściekłość sięgała granic. Miał ochotę, tak po prostu zakraść się i poderżnąć gardło elfowi. Zamiast tego wpadł na inny pomysł. Uśmiechnął się złowieszczo i ruszył po nowe odzienie.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Babcia Ramirez przywitała się z wnukiem, tak jakby nie widzieli się od lat. Wypadki ostatnich dni sprawiły, że stali się sobie jednocześnie jeszcze drożsi niż kiedyś, lecz Estalijka zdawała sobie sprawę z tego, że pomiędzy nimi zawisło coś niewymawialnego. Młody Antonio, blady, z płonącymi oczyma wydawał się obcy i odległy, jakby to już nie jej krew krążyła jego żyłami.
- Wygląda niewyraźnie - powiedziała. - Nie powinien czegoś zjeść?
Roześmiała się, widząc minę Anny.
- Wybacz żart. Jestem szczęśliwa, że mój wnuk żyje, a to wszystko dzięki tobie. Nigdy nie będę mogła podziękować ci tak, jak na to zasługujesz. Nie ma rzeczy, którą mogłabym zrobić dla kogoś takiego jak ty. Nie potrzebujesz mnie, ale pamiętaj, że moja wdzięczność jest przy tobie.
Wyciągnęła rękę, zdecydowanym, pewnym ruchem. Nagle Anna zrozumiała, dlaczego Mistrz Ramirez zakochał się w tej kobiecie. W tym geście było zbyt dużo jego samego.
- Sofia Ramirez - powiedziała starsza kobieta, lustrując wampirzycę badawczym spojrzeniem. - Od kiedy zrobiłaś z nim to, co zrobiłaś to mam wrażenie, że w pewnym sensie możesz mówić mi: "mamo". Przechodząc do nie mniej ważnych kwestii... co z nim teraz będzie?
* * *
Gdzie indziej, pod pokładem "Walecznego Serca", Mistrz Antonio Ramirez przemawiał łagodnie do swego byka. Brzydal był wielki, nawet jak na zwierzęta hodowane na korridę. Lśniąca, czarna szczecina pokrywała grubą skórę, pod którą prężyły się imponujące mięśnie. Fechmistrz był już ubrany w swój lekki, skórzany kaftan tłoczony w lilie, a z ramienia spływała mu szkarłatnymi falami wspaniała peleryna. Poklepał zwierzę po plecach i odszedł , by obserwować przybijanie do monumentalnych burt "Gargantuana". Na jego lewym biodrze spoczywała szpada, na prawym - długi sztylet. Siwe włosy związał w grubą kitę, żeby nie przeszkadzały mu podczas walki. Nie odczuwał nawet małej okruszyny strachu stając naprzeciw elfiego mistrza miecza. Był wspaniały, niepokonany i stary, piękną starością zachodzącego słońca. Słabość i zwątpienie nie imały się tego człowieka o stalowej woli. Ruszył do przodu po pochyłym trapie, a wysokie, skórzane buty stukały o drewniane deski.
- Wygląda niewyraźnie - powiedziała. - Nie powinien czegoś zjeść?
Roześmiała się, widząc minę Anny.
- Wybacz żart. Jestem szczęśliwa, że mój wnuk żyje, a to wszystko dzięki tobie. Nigdy nie będę mogła podziękować ci tak, jak na to zasługujesz. Nie ma rzeczy, którą mogłabym zrobić dla kogoś takiego jak ty. Nie potrzebujesz mnie, ale pamiętaj, że moja wdzięczność jest przy tobie.
Wyciągnęła rękę, zdecydowanym, pewnym ruchem. Nagle Anna zrozumiała, dlaczego Mistrz Ramirez zakochał się w tej kobiecie. W tym geście było zbyt dużo jego samego.
- Sofia Ramirez - powiedziała starsza kobieta, lustrując wampirzycę badawczym spojrzeniem. - Od kiedy zrobiłaś z nim to, co zrobiłaś to mam wrażenie, że w pewnym sensie możesz mówić mi: "mamo". Przechodząc do nie mniej ważnych kwestii... co z nim teraz będzie?
* * *
Gdzie indziej, pod pokładem "Walecznego Serca", Mistrz Antonio Ramirez przemawiał łagodnie do swego byka. Brzydal był wielki, nawet jak na zwierzęta hodowane na korridę. Lśniąca, czarna szczecina pokrywała grubą skórę, pod którą prężyły się imponujące mięśnie. Fechmistrz był już ubrany w swój lekki, skórzany kaftan tłoczony w lilie, a z ramienia spływała mu szkarłatnymi falami wspaniała peleryna. Poklepał zwierzę po plecach i odszedł , by obserwować przybijanie do monumentalnych burt "Gargantuana". Na jego lewym biodrze spoczywała szpada, na prawym - długi sztylet. Siwe włosy związał w grubą kitę, żeby nie przeszkadzały mu podczas walki. Nie odczuwał nawet małej okruszyny strachu stając naprzeciw elfiego mistrza miecza. Był wspaniały, niepokonany i stary, piękną starością zachodzącego słońca. Słabość i zwątpienie nie imały się tego człowieka o stalowej woli. Ruszył do przodu po pochyłym trapie, a wysokie, skórzane buty stukały o drewniane deski.
Gdy Boin dowiedział się o następnej walce, zebrał w kantynie całą kompanie.
- Tym razem pójdziemy wszyscy! - ogłosił - Nie chce by elfy znowu miały przewagę liczebną. ALE UWAGA!!! Jeśli ktoś znów wywoła burdę to przysięgam, że osobiście wyrzucę go za burtę!
Chór głosów jednomyślnie zaaprobował jego słowa. Teraz jedynym problemem był sposób przewiezienia około trzydziestu krasnoludów. Boin uznał, że jutrzejszy dzień przyniesie odpowiedź i poszedł spać.
I rzeczywiście, jutro problem sam się rozwiązał. "Niezatapialny II" złamał szyk i ruszył w stronę "Gargantuana". Boin z całym oddziałem zjedli syte śniadanie i uzbrojeni wyszli na pokład. Teraz pozostawało tylko czekać.
- Tym razem pójdziemy wszyscy! - ogłosił - Nie chce by elfy znowu miały przewagę liczebną. ALE UWAGA!!! Jeśli ktoś znów wywoła burdę to przysięgam, że osobiście wyrzucę go za burtę!
Chór głosów jednomyślnie zaaprobował jego słowa. Teraz jedynym problemem był sposób przewiezienia około trzydziestu krasnoludów. Boin uznał, że jutrzejszy dzień przyniesie odpowiedź i poszedł spać.
I rzeczywiście, jutro problem sam się rozwiązał. "Niezatapialny II" złamał szyk i ruszył w stronę "Gargantuana". Boin z całym oddziałem zjedli syte śniadanie i uzbrojeni wyszli na pokład. Teraz pozostawało tylko czekać.
Bothan ,Mulfgar i reszta czeladników ,czyli Manor ,Fland i Brokki czekali na pokładzie ,tym razem wszyscy mieli udać się na walkę. Nagle z pod pokładu wybiegła spora gruba Strażników ,Boin powitał starego inżyniera uściskiem dłoni i czekali na dotarcie na arenę.
Nagle "Niezatapialny" zaczął niezykle przyśpieszać ,wszyscy czeladnicy i zwiadowcy wpadli w poruszenie ,nawet paru krótkobrodych Zabójców patrzyło z niepokojem na mostek -Spokojnie!- warknął Bothan -Kapitan Makaisson wie co robi!- i napił się z piersiówki
Po chwili ,gdy z wielkiego komina buchnęła wielka czarna sadza ,a w powietrzu czuś było zapach siarki ,żelazne drzwi od mostka wyważył kopniak i wybiegł cały w sadzy kapitan -Łapajtda siem czegfom siem dem!- mało kto zrozumiał słowa ,ale każdy wiedział o co chodzi ,od razu wybuchła wrzawa -Makamstfrong! Trze ba łfódźf zakoftwiczfyć ! Bom całkiem statekf Ksińcia Jezfior rozpierfdolem!- McArmstrong kiwnął głową i wrzasnął -Wszyscy! Razem!- wrzasnął do mocno zaniepokojonych krasnoludów -Brać no mi te kotwiczki! I wpierdzielem do wody! Żwawo!- większość brodaczy rzuciła się do kilkutonowych kotwic w kształcie twarzy trolla i wielkimi siłami udało im się podniesć ciężar ,statek był coraz blizej celu -RUSZAJCIE SIĘ! OBIJACIE CIĘ NICZYM ELFY!- warknął Bothan ,te słowa ,nawet dla uginających się pod ciezarem żelaza krasnoludów były wielką motywacją -Do wody z tymi dziwkami!- wykrzyknął ,po czym wszyscy wolni załoganci ,strażnicy oraz jego czeladnicy wyrzucili ogromne kotwice do wody.
Pancernikiem wstrząsnęła ,lecz nadal pędził do przodu ,kotwice ryły po dnie. Na "Gargantuanie" widac było panikę ,nawet jakiś marynarz wysokczył z olbrzyma ,ale został zastrzelony przez oficera ,co zaprzestało dalszej ewakuacji.
-HA HA! Idhealnie! mamy doskonałom prendkoś!- wrzasnął Malakai ,po czym pociągnął za wielką wajchę. "Niezatapialny" w ostatniej chwili zrobił wielki skręt i ominął statek ,po czym kotwica zaczepiła sie o jakąś skałę i zatrzymała okręt ,przewracając tych ,którzy nie upadli od zwrotu.
-Zapraszam na walkę! Pójdziem tam ja z wami! - wykrzyknął ucieszony kapitan do w większości poturbowanych krasnoludów. -Podfniec kotwicem!- po rozkazie wielkie kotwice zostały wyciągnięte na pokład przez olbrzymie łańcuchy ,napędzane mechanizmem ,do jednej z kotwic przyczepiony był olbrzymi głaz ,który został wyciągniety razem z nią.
Wielki pomost spadł na "Gargantuana" po czym w stronę areny ruszył na przodzie Boin z około 30 zwiadowcami (dobrze zrozumiałem? ) ,około 6 Zabójców toczących 3 wielkie beczki ,czeladnicy Bothana ,niosący spory kocioł zupy ,na końcu szedł McArmstrong i Malakai ,którzy rozprawiali na temat mechanizmu hamowania.
[Czas na walkę ]
Nagle "Niezatapialny" zaczął niezykle przyśpieszać ,wszyscy czeladnicy i zwiadowcy wpadli w poruszenie ,nawet paru krótkobrodych Zabójców patrzyło z niepokojem na mostek -Spokojnie!- warknął Bothan -Kapitan Makaisson wie co robi!- i napił się z piersiówki
Po chwili ,gdy z wielkiego komina buchnęła wielka czarna sadza ,a w powietrzu czuś było zapach siarki ,żelazne drzwi od mostka wyważył kopniak i wybiegł cały w sadzy kapitan -Łapajtda siem czegfom siem dem!- mało kto zrozumiał słowa ,ale każdy wiedział o co chodzi ,od razu wybuchła wrzawa -Makamstfrong! Trze ba łfódźf zakoftwiczfyć ! Bom całkiem statekf Ksińcia Jezfior rozpierfdolem!- McArmstrong kiwnął głową i wrzasnął -Wszyscy! Razem!- wrzasnął do mocno zaniepokojonych krasnoludów -Brać no mi te kotwiczki! I wpierdzielem do wody! Żwawo!- większość brodaczy rzuciła się do kilkutonowych kotwic w kształcie twarzy trolla i wielkimi siłami udało im się podniesć ciężar ,statek był coraz blizej celu -RUSZAJCIE SIĘ! OBIJACIE CIĘ NICZYM ELFY!- warknął Bothan ,te słowa ,nawet dla uginających się pod ciezarem żelaza krasnoludów były wielką motywacją -Do wody z tymi dziwkami!- wykrzyknął ,po czym wszyscy wolni załoganci ,strażnicy oraz jego czeladnicy wyrzucili ogromne kotwice do wody.
Pancernikiem wstrząsnęła ,lecz nadal pędził do przodu ,kotwice ryły po dnie. Na "Gargantuanie" widac było panikę ,nawet jakiś marynarz wysokczył z olbrzyma ,ale został zastrzelony przez oficera ,co zaprzestało dalszej ewakuacji.
-HA HA! Idhealnie! mamy doskonałom prendkoś!- wrzasnął Malakai ,po czym pociągnął za wielką wajchę. "Niezatapialny" w ostatniej chwili zrobił wielki skręt i ominął statek ,po czym kotwica zaczepiła sie o jakąś skałę i zatrzymała okręt ,przewracając tych ,którzy nie upadli od zwrotu.
-Zapraszam na walkę! Pójdziem tam ja z wami! - wykrzyknął ucieszony kapitan do w większości poturbowanych krasnoludów. -Podfniec kotwicem!- po rozkazie wielkie kotwice zostały wyciągnięte na pokład przez olbrzymie łańcuchy ,napędzane mechanizmem ,do jednej z kotwic przyczepiony był olbrzymi głaz ,który został wyciągniety razem z nią.
Wielki pomost spadł na "Gargantuana" po czym w stronę areny ruszył na przodzie Boin z około 30 zwiadowcami (dobrze zrozumiałem? ) ,około 6 Zabójców toczących 3 wielkie beczki ,czeladnicy Bothana ,niosący spory kocioł zupy ,na końcu szedł McArmstrong i Malakai ,którzy rozprawiali na temat mechanizmu hamowania.
[Czas na walkę ]
Ostatnio zmieniony 15 cze 2013, o 20:57 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[To jakaś maszyneria do zamieniania innych w chamów? ]Kordelas pisze:mechanizmu chamowania.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Walka druga:
Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil
Tego poranka wszyscy wstali nad wyraz raźno i bez ociągania się. Ba, nawet ci którzy wczoraj przesadzili z zaciemniaczami umysłów wszelkiego rodzaju zupełnie świadomie zdążali zająć swe miejsca na arenie wyrastającej monumentalnie ze środka pokładu "Gargantuana". Budynek sięgający podstawami nieco w głąb pierwszego podpokładu prawie cały zbudowany był z odbijającego słabe promienie porannego słońca marmuru. Od strony rufy i dziobu otwierały się podwójne wrota z czarnego żelaza, prowadzące do krótkich korytarzy kończących się po bokach wejściami na trybuny i na razie zamkniętym przejściem do pokoiku przygotowawczego, z którego wychodziło się wprost na plac boju. Ludzie Księcia bezwzględnie pilnowali porządku i wkrótce cała dzisiejsza publiczność zajęła już swe miejsca na długich, hebanowych ławach z miękkim obiciem, ustawionych wzdłuż okrągłych, stopniowo wznoszących się ścian koloseum. Po wygodnym wymoszczeniu się od razu ogłoszono pierwsze przedśniadaniowe zamówienia i lokaje oraz służba zręcznie pospieszyła po przekąski i napoje. W tłumie można było dostrzec zwalistą sylwetkę Khartoxa oraz bogaty strój Elithmaira a także innych zawodników. Gdy wszystko na powrót przycichło rozległ się dźwięk zamykanych bram na arenę. Wszyscy spojrzeli na lożę honorową, wznoszącą się nad resztę budynku ze sterburty.
W zadaszonym dwuszeregu przestronnych miejsc zasiadł właśnie sam Adelhar van der Maaren, pomiędzy swymi kapitanami, magiem Helstanem i kilkoma innymi dostojnikami. Książę podniósł się i skinął nieznacznie ręką, omiatając wzrokiem całą arenę. W regularnych odstępach w ścianie zewnętrznej budynku wznosiło się sześć płaskich, nieco pochylających się kolumn z których wyrastały drzewce kolorowych chorągwi. Na każdej stał jeden wysoki żołnierz w ozdobnym mundurze, dzierżący wspaniałą Hochlandzką Rusznicę "Eliminator" o nieco pogrubionej lufie. Wszyscy na skinienie księcia wyprężyli się jak struny w pozycji "na baczność". Książę Mórz opuścił rękę i krótko przemówił.
- Wreszcie mogę was powitać na mej pięknej arenie i chyba bardziej wymownie otworzyć te zawody tam gdzie odbywać się powinny. I odtąd odbywać się będą, trup przy kolacji to jednak niemiły widok. Nie przedłużając zaprośmy naszych bohaterów! Poproszę o oklaski dla tych zacnych i odważnych wojowników!
Książę uśmiechnął się i zasiadł, bijąc brawo, wszyscy podążyli za nim, a wkrótce oba wejścia rozwarły się.
Senior Ramirez z radością powitał lekkie światło poranka na swej twarzy. Położył dłoń na rękojeści szpady a drugą pogładził swego byka, wprowadzając wielkie, czarne zwierzę na arenę. Mistrz dopiero teraz przyjrzał się polu walki. Podłoże areny, zamiast wysypane piachem jak areny korridy w Estalii wyglądało raczej jak wielka, okrągła szachownica w białe i czarne kwadraty. "Cóż przyjemnie będzie sprawdzić się jako figura w szachach świata, obym to ja dziś zaszachował." - pomyślał szermierz rozgrzewając się obok Brzydala, parskającego i stukającego potężnym kopytem w kamień.
Z naprzeciwka tymczasem wyszedł zdecydowanie Finrandil. Orle skrzydła hełmu, błękitnie błyszcząca zbroja i przyciągające wszystkie spojrzenia wspaniałe ostrze, wyciągnięte w ręce mistrza miecza wzbudzało zachwyt całej publiki. Jedynie pewien kislevicki szlachcic, popijający chłodzoną gorzałkę, zagęszczoną mlekiem odgarnął włosy za ucho i bezemocjonalnie rzucił do towarzyszy "Też mam takie i to lepsze."
Wysoki Elf stanął na miejscu, skłonił się i wykonawszy kilka zamaszystych cięć pięknym mieczem wyczekiwał rozpoczęcia walki.
Nagle na niewypowiedziany z nikąd sygnał jeden ze strzelców na swej kolumnie uniósł w górę długą lufę broni i wypalił. Jednak zamiast huku pocisku rozległ się ostry syk i coś skrzącego się na czerwono wyleciało w górę i poszybowało po łuku, by wreszcie spaść na środek areny. Raca jeszcze chwilę poiskrzyła się po czym zgasła. Wyraźniejszego sygnału nie było. Tłum zawrzał, a walczący momentalnie ruszyli do akcji.
Finrandil wzniósł swą Krwawą Gwiazdę i pędem ruszył na szykującego się dopiero staruszka. Z okrzykiem "Za białą wieżę!" przebył niemal połowę pola walki.
Antonio uważnie obserwował przeciwnika. Gdy tylko elf zbliżył się na odpowiednią odległość, mistrz zacmokał i łapiąc za sam koniec czerwonej peleryny zakręcił nią w przód i zawołał.
- Korrida! Avante, avante! - Brzydal zarżał i wierzgając łbem rzucił się przed siebie. Ramirez postąpił krok za swym pupilem obmyślając strategię, gdy nagle byk zauważył powiewającą, czerwoną chorągiew i rżąc stanął z hukiem na rozstawionych szeroko nogach. Mistrz niemal zaklął i rzucił się by pokierować swym bykiem. Finrandil gwałtownie się zatrzymał, widząc potężny wypad byka, dopiero teraz ujrzał zwierzę w pełnej krasie i teraz postanowił obejść je z lewej by dobrać się wprost do przeciwnika.
Antonio wreszcie wystąpił przed Brzydala i machajac nęcąco szkarłatem, wyrwał byka z miejsca. Ten natychmiast złożył rogi do szarży. Tłum zawrzał niespokojnie. "Uciekaj człwieku." "Ten byk zaraz zgniecie biednego staruszka..." Jedynie żona seniora Ramireza spokojnie i z podnieceniem oglądała wykonywany tysiące razy manewr. W ostatniej chwili Estalijczyk usunął się minimalnie z trasy Brzydala i przepuścił rogaty łeb przez fałdy czerwonego materiału. Byk pognał wprost na zaskoczonego Finrandila, który cudem tylko uniknął szarży. Brzydal walnął w ścianę areny tuż za elfem, który zebrał się z klęczek po skoku i zaszarżował na stojacego w pozycji 'En garde' Ramireza. Driesto uniósł pionowo szpadę i ucałował podobiznę Myrmidii po czym wyszarpnął sztylet i stanął w pozycji obronnej.
Pierwszy, przewidywalny cios Finrandila Ramirez sparował blokiem krzyżowym, przed kolejnym wykręcił ciało w uniku, jednak starość sprawiła że nie był już w stanie dość szybko reagować na tak szybkie ciosy i kraniec ostrza płytko skaleczył go w goleń. Antonio gładko wylądował i od razu pchnął wymyślnie swą wierną szpadą. Cios minął spóźnioną gardę elfa, lecz zatrzymał się na kirysie jego zbroi, żłobiąc krótką rysę.
Driesto skręcił się w piruecie i będąc bliżej wroga pchnął pod sam kirys sztyletem, który zagłębił się aż po rękojeść. Finrandil stęknął i z niedowierzaniem dotknął obficie krwawiącej dziury. Zagryzając zęby przełożył ciężar ostrza na drugą rękę i ciął w ślad za cofającym się człowiekiem. Antonio znów nie wzniósł ostrza w porę. Tym razem starość zaatakowała inaczej. Mistrz z przytłumionym wydechem odchylił się w tył, a jego ręka zadrżała. "Cholerny reumatyzm, że też akurat teraz..." Na trybunach babcia Ramirez krzyknęła: "Antoniooo, nieee!!!" Szermierz tylko biernie patrzył jak cięcie, które mogło go zabić, przez pośpiech elfa tylko go zraniło. Jednak Finrandli już szykował się do naprawy błędu.
Wzniósł miecz by tak jak Duriath zdekapitować rywala, gdy usłyszał warkot i huk z lewej.
- O nie, nienienie... - krzyczał coraz głośniej Finrandil, widząc pędzącego z mordem w oczach byka. Elf nie zdążył w porę opuścić miecza i Brzydal ubódł go potężnym porożem. Klekot zbroi zmieszał się z trzeszczeniem żeber, gdy zwierzą zarzuciło łbem, miotając zgiętym elfem w bok. Antonio wreszcie się ruszył i od razu pogłaskał byka.
- Dobry Brzydal, teraz wiesz jak kończą słabi torreadorzy ! - krzyknął, wkładając pelerynę na koniec szpady i machając nią natarł równo z bykiem, na podnoszącego się mistrza miecza. Ten zmełł przekleństwo, widząc jak ta góra wołowiny znów na niego naciera. Był zbyt blisko by zdążył wstać, więc elf desperacko położył się i ślizgiem przeleciał między koptyami. Już gdy myślał że ten genialny manewr, za który zgarnąłby reprymendę od mistrza w Wieży zakończył się sukcesem, oberwał wielkim kopytem w bark. Od złamania obojczyka uchronił go pancerz, lecz kolczuga wbiła się boleśnie w skórę i momentalnie rozlał się na niej siniak. Podpierając się mieczem znów starł się z Antoniem Ramirezem.
Mistrz pchnął znów szpadą, jednak elf z nieludzką szybkością zasłonił się płazem miecza, po czym zakręcił nim gwałtownie w górę wybijając z ręki człowieka szykujący się sztylet. Niezgorszony tym fechmistrz cofnął się nieznacznie i zaatakował z wykroku. Sam czubek ostrza zagłębił się między płytami ithilmaru, a z ust Finrandila buchnął kolejny strumyk krwi. Niestrudzony Mistrz Miecza wybił z rany szpadę wroga i sam zaatakował, jednak ostrze zaplątało się w skórzane pasy stroju Estalijczyka. Antonio mimowolnie uśmiechnął się i ciął na ukos, znacząc ramię przeciwnika długim rozcieńciem. Finrandil zakasłał i łapiąc się za bok odbił kolejne pchnięcie. Parada. Blok. Cios i kontra, krok dokrok i finta.
Obaj wznosili się na takie wyżyny szermierczego kunsztu swych nacji, że mięśnie i możliwości ledwie dostarczały tym akrobacjom ożywczego "tlenu". Wszyscy zamilkli, gdy żywa sztuka walki ostrzami w najwyższym wydaniu, trwała w najlepszym swym sekwencyjnym tańcu przez niemal minutę. Każdy błąd mógł skutkować tu śmiercią. I żaden takowego nie popełnił. Estalijczyk poprostu okazał się odrobinę lepszy.
W głowie Antonia Ramireza Seniora, pierwszej szpady Magritty schemat walki elfa jak i cała jego szermiercza egzystencja wreszcie się wyklarowały. To tak jakby posiadł całą wiedzę o żywocie swego przeciwnika. I nic więcej nie było mu potrzebne. Gdy Finrandil zrobił swoją metodyczną przerwę między atakami stylu Feniksa i Jastrzębia, człowiek wyłapał ten niemal niezauważalny, kluczowy moment i zakleszczył piękne ostrze w fałdach szkarłatnej peleryny. Wybijając się z twardego obcasu wyskoczył wysoko i z zawadiackim okrzykiem pchnął z ukosa. Tym razem ostrze szpady weszło głęboko. Wprost do serca przeciwnika. Gdy Mistrz wylądował z szrpnięciem, Finrandil osunął się gwałtownie na kolana, upuszczajac miecz i łapiąc ostrze szpady. Ostatni raz splunął krwią, po czym spojrzał na Ramireza i osunął się w ciemność.
Antonio wyjął delikatnie szpadę i otarł ja chusteczką. Żal mu było tego młodzika. Co prawda trudno o kimś majacym ponad dwieście lat myśleć jak o młodym, ale staruszek nie mógł o nim myśleć inaczej. W pewnym sensie był jak jego wnuk, szkoda takiego wojownika... Natychmiast odsunął od siebie tę ponurą myśl, podniósł sztylet i wzniósł go nad głowę, ciesząc uszy dawno nie słyszanymi wiwatami, szczególnie jednym.
"An-to-nio! An-to-nio!" Mistrz rozpromienił się, spojrzał na słońce i postanowił ze swym Brzydalem wykonać kilka korriderskich popisów, jak za starych dobrych lat, w podzięce dla tłumu...
Tymczasem spora grupka gnoblarów z Fluffym na czele podeszła do skraju wejścia na arenę. Wódz spojrzał na martwego elfa i jego niesamowicie piękny miecz kilka kroków dalej.
- Chopaki! Świecąca kuśka! Maja ana! Szabrować migiem!
[ Arenowicze z Czarnej Grani, szukajcie Easter eggsów... dość zauważalnych ]
Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil
Tego poranka wszyscy wstali nad wyraz raźno i bez ociągania się. Ba, nawet ci którzy wczoraj przesadzili z zaciemniaczami umysłów wszelkiego rodzaju zupełnie świadomie zdążali zająć swe miejsca na arenie wyrastającej monumentalnie ze środka pokładu "Gargantuana". Budynek sięgający podstawami nieco w głąb pierwszego podpokładu prawie cały zbudowany był z odbijającego słabe promienie porannego słońca marmuru. Od strony rufy i dziobu otwierały się podwójne wrota z czarnego żelaza, prowadzące do krótkich korytarzy kończących się po bokach wejściami na trybuny i na razie zamkniętym przejściem do pokoiku przygotowawczego, z którego wychodziło się wprost na plac boju. Ludzie Księcia bezwzględnie pilnowali porządku i wkrótce cała dzisiejsza publiczność zajęła już swe miejsca na długich, hebanowych ławach z miękkim obiciem, ustawionych wzdłuż okrągłych, stopniowo wznoszących się ścian koloseum. Po wygodnym wymoszczeniu się od razu ogłoszono pierwsze przedśniadaniowe zamówienia i lokaje oraz służba zręcznie pospieszyła po przekąski i napoje. W tłumie można było dostrzec zwalistą sylwetkę Khartoxa oraz bogaty strój Elithmaira a także innych zawodników. Gdy wszystko na powrót przycichło rozległ się dźwięk zamykanych bram na arenę. Wszyscy spojrzeli na lożę honorową, wznoszącą się nad resztę budynku ze sterburty.
W zadaszonym dwuszeregu przestronnych miejsc zasiadł właśnie sam Adelhar van der Maaren, pomiędzy swymi kapitanami, magiem Helstanem i kilkoma innymi dostojnikami. Książę podniósł się i skinął nieznacznie ręką, omiatając wzrokiem całą arenę. W regularnych odstępach w ścianie zewnętrznej budynku wznosiło się sześć płaskich, nieco pochylających się kolumn z których wyrastały drzewce kolorowych chorągwi. Na każdej stał jeden wysoki żołnierz w ozdobnym mundurze, dzierżący wspaniałą Hochlandzką Rusznicę "Eliminator" o nieco pogrubionej lufie. Wszyscy na skinienie księcia wyprężyli się jak struny w pozycji "na baczność". Książę Mórz opuścił rękę i krótko przemówił.
- Wreszcie mogę was powitać na mej pięknej arenie i chyba bardziej wymownie otworzyć te zawody tam gdzie odbywać się powinny. I odtąd odbywać się będą, trup przy kolacji to jednak niemiły widok. Nie przedłużając zaprośmy naszych bohaterów! Poproszę o oklaski dla tych zacnych i odważnych wojowników!
Książę uśmiechnął się i zasiadł, bijąc brawo, wszyscy podążyli za nim, a wkrótce oba wejścia rozwarły się.
Senior Ramirez z radością powitał lekkie światło poranka na swej twarzy. Położył dłoń na rękojeści szpady a drugą pogładził swego byka, wprowadzając wielkie, czarne zwierzę na arenę. Mistrz dopiero teraz przyjrzał się polu walki. Podłoże areny, zamiast wysypane piachem jak areny korridy w Estalii wyglądało raczej jak wielka, okrągła szachownica w białe i czarne kwadraty. "Cóż przyjemnie będzie sprawdzić się jako figura w szachach świata, obym to ja dziś zaszachował." - pomyślał szermierz rozgrzewając się obok Brzydala, parskającego i stukającego potężnym kopytem w kamień.
Z naprzeciwka tymczasem wyszedł zdecydowanie Finrandil. Orle skrzydła hełmu, błękitnie błyszcząca zbroja i przyciągające wszystkie spojrzenia wspaniałe ostrze, wyciągnięte w ręce mistrza miecza wzbudzało zachwyt całej publiki. Jedynie pewien kislevicki szlachcic, popijający chłodzoną gorzałkę, zagęszczoną mlekiem odgarnął włosy za ucho i bezemocjonalnie rzucił do towarzyszy "Też mam takie i to lepsze."
Wysoki Elf stanął na miejscu, skłonił się i wykonawszy kilka zamaszystych cięć pięknym mieczem wyczekiwał rozpoczęcia walki.
Nagle na niewypowiedziany z nikąd sygnał jeden ze strzelców na swej kolumnie uniósł w górę długą lufę broni i wypalił. Jednak zamiast huku pocisku rozległ się ostry syk i coś skrzącego się na czerwono wyleciało w górę i poszybowało po łuku, by wreszcie spaść na środek areny. Raca jeszcze chwilę poiskrzyła się po czym zgasła. Wyraźniejszego sygnału nie było. Tłum zawrzał, a walczący momentalnie ruszyli do akcji.
Finrandil wzniósł swą Krwawą Gwiazdę i pędem ruszył na szykującego się dopiero staruszka. Z okrzykiem "Za białą wieżę!" przebył niemal połowę pola walki.
Antonio uważnie obserwował przeciwnika. Gdy tylko elf zbliżył się na odpowiednią odległość, mistrz zacmokał i łapiąc za sam koniec czerwonej peleryny zakręcił nią w przód i zawołał.
- Korrida! Avante, avante! - Brzydal zarżał i wierzgając łbem rzucił się przed siebie. Ramirez postąpił krok za swym pupilem obmyślając strategię, gdy nagle byk zauważył powiewającą, czerwoną chorągiew i rżąc stanął z hukiem na rozstawionych szeroko nogach. Mistrz niemal zaklął i rzucił się by pokierować swym bykiem. Finrandil gwałtownie się zatrzymał, widząc potężny wypad byka, dopiero teraz ujrzał zwierzę w pełnej krasie i teraz postanowił obejść je z lewej by dobrać się wprost do przeciwnika.
Antonio wreszcie wystąpił przed Brzydala i machajac nęcąco szkarłatem, wyrwał byka z miejsca. Ten natychmiast złożył rogi do szarży. Tłum zawrzał niespokojnie. "Uciekaj człwieku." "Ten byk zaraz zgniecie biednego staruszka..." Jedynie żona seniora Ramireza spokojnie i z podnieceniem oglądała wykonywany tysiące razy manewr. W ostatniej chwili Estalijczyk usunął się minimalnie z trasy Brzydala i przepuścił rogaty łeb przez fałdy czerwonego materiału. Byk pognał wprost na zaskoczonego Finrandila, który cudem tylko uniknął szarży. Brzydal walnął w ścianę areny tuż za elfem, który zebrał się z klęczek po skoku i zaszarżował na stojacego w pozycji 'En garde' Ramireza. Driesto uniósł pionowo szpadę i ucałował podobiznę Myrmidii po czym wyszarpnął sztylet i stanął w pozycji obronnej.
Pierwszy, przewidywalny cios Finrandila Ramirez sparował blokiem krzyżowym, przed kolejnym wykręcił ciało w uniku, jednak starość sprawiła że nie był już w stanie dość szybko reagować na tak szybkie ciosy i kraniec ostrza płytko skaleczył go w goleń. Antonio gładko wylądował i od razu pchnął wymyślnie swą wierną szpadą. Cios minął spóźnioną gardę elfa, lecz zatrzymał się na kirysie jego zbroi, żłobiąc krótką rysę.
Driesto skręcił się w piruecie i będąc bliżej wroga pchnął pod sam kirys sztyletem, który zagłębił się aż po rękojeść. Finrandil stęknął i z niedowierzaniem dotknął obficie krwawiącej dziury. Zagryzając zęby przełożył ciężar ostrza na drugą rękę i ciął w ślad za cofającym się człowiekiem. Antonio znów nie wzniósł ostrza w porę. Tym razem starość zaatakowała inaczej. Mistrz z przytłumionym wydechem odchylił się w tył, a jego ręka zadrżała. "Cholerny reumatyzm, że też akurat teraz..." Na trybunach babcia Ramirez krzyknęła: "Antoniooo, nieee!!!" Szermierz tylko biernie patrzył jak cięcie, które mogło go zabić, przez pośpiech elfa tylko go zraniło. Jednak Finrandli już szykował się do naprawy błędu.
Wzniósł miecz by tak jak Duriath zdekapitować rywala, gdy usłyszał warkot i huk z lewej.
- O nie, nienienie... - krzyczał coraz głośniej Finrandil, widząc pędzącego z mordem w oczach byka. Elf nie zdążył w porę opuścić miecza i Brzydal ubódł go potężnym porożem. Klekot zbroi zmieszał się z trzeszczeniem żeber, gdy zwierzą zarzuciło łbem, miotając zgiętym elfem w bok. Antonio wreszcie się ruszył i od razu pogłaskał byka.
- Dobry Brzydal, teraz wiesz jak kończą słabi torreadorzy ! - krzyknął, wkładając pelerynę na koniec szpady i machając nią natarł równo z bykiem, na podnoszącego się mistrza miecza. Ten zmełł przekleństwo, widząc jak ta góra wołowiny znów na niego naciera. Był zbyt blisko by zdążył wstać, więc elf desperacko położył się i ślizgiem przeleciał między koptyami. Już gdy myślał że ten genialny manewr, za który zgarnąłby reprymendę od mistrza w Wieży zakończył się sukcesem, oberwał wielkim kopytem w bark. Od złamania obojczyka uchronił go pancerz, lecz kolczuga wbiła się boleśnie w skórę i momentalnie rozlał się na niej siniak. Podpierając się mieczem znów starł się z Antoniem Ramirezem.
Mistrz pchnął znów szpadą, jednak elf z nieludzką szybkością zasłonił się płazem miecza, po czym zakręcił nim gwałtownie w górę wybijając z ręki człowieka szykujący się sztylet. Niezgorszony tym fechmistrz cofnął się nieznacznie i zaatakował z wykroku. Sam czubek ostrza zagłębił się między płytami ithilmaru, a z ust Finrandila buchnął kolejny strumyk krwi. Niestrudzony Mistrz Miecza wybił z rany szpadę wroga i sam zaatakował, jednak ostrze zaplątało się w skórzane pasy stroju Estalijczyka. Antonio mimowolnie uśmiechnął się i ciął na ukos, znacząc ramię przeciwnika długim rozcieńciem. Finrandil zakasłał i łapiąc się za bok odbił kolejne pchnięcie. Parada. Blok. Cios i kontra, krok dokrok i finta.
Obaj wznosili się na takie wyżyny szermierczego kunsztu swych nacji, że mięśnie i możliwości ledwie dostarczały tym akrobacjom ożywczego "tlenu". Wszyscy zamilkli, gdy żywa sztuka walki ostrzami w najwyższym wydaniu, trwała w najlepszym swym sekwencyjnym tańcu przez niemal minutę. Każdy błąd mógł skutkować tu śmiercią. I żaden takowego nie popełnił. Estalijczyk poprostu okazał się odrobinę lepszy.
W głowie Antonia Ramireza Seniora, pierwszej szpady Magritty schemat walki elfa jak i cała jego szermiercza egzystencja wreszcie się wyklarowały. To tak jakby posiadł całą wiedzę o żywocie swego przeciwnika. I nic więcej nie było mu potrzebne. Gdy Finrandil zrobił swoją metodyczną przerwę między atakami stylu Feniksa i Jastrzębia, człowiek wyłapał ten niemal niezauważalny, kluczowy moment i zakleszczył piękne ostrze w fałdach szkarłatnej peleryny. Wybijając się z twardego obcasu wyskoczył wysoko i z zawadiackim okrzykiem pchnął z ukosa. Tym razem ostrze szpady weszło głęboko. Wprost do serca przeciwnika. Gdy Mistrz wylądował z szrpnięciem, Finrandil osunął się gwałtownie na kolana, upuszczajac miecz i łapiąc ostrze szpady. Ostatni raz splunął krwią, po czym spojrzał na Ramireza i osunął się w ciemność.
Antonio wyjął delikatnie szpadę i otarł ja chusteczką. Żal mu było tego młodzika. Co prawda trudno o kimś majacym ponad dwieście lat myśleć jak o młodym, ale staruszek nie mógł o nim myśleć inaczej. W pewnym sensie był jak jego wnuk, szkoda takiego wojownika... Natychmiast odsunął od siebie tę ponurą myśl, podniósł sztylet i wzniósł go nad głowę, ciesząc uszy dawno nie słyszanymi wiwatami, szczególnie jednym.
"An-to-nio! An-to-nio!" Mistrz rozpromienił się, spojrzał na słońce i postanowił ze swym Brzydalem wykonać kilka korriderskich popisów, jak za starych dobrych lat, w podzięce dla tłumu...
Tymczasem spora grupka gnoblarów z Fluffym na czele podeszła do skraju wejścia na arenę. Wódz spojrzał na martwego elfa i jego niesamowicie piękny miecz kilka kroków dalej.
- Chopaki! Świecąca kuśka! Maja ana! Szabrować migiem!
[ Arenowicze z Czarnej Grani, szukajcie Easter eggsów... dość zauważalnych ]
Ostatnio zmieniony 28 cze 2013, o 17:08 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
-HURRRAAA!!! WIWAT!!!- rozniósł się potężny okrzyk wśród trybuny krasnoludzkiej -Niech żyje!!! Polać! Polać! Polać!- wrzeszczały krasnoludzkie gardła ,po tym jak bosman otworzył toporem beczki z piwem.
Śpiewom i radością z wyniku walki nie było końca ,częśc krasnoludów wraz z Bothanem rzuciła się do Antonia ,żeby mu gratulować -Witam ,panie Ramirez!- wykrzyknął we wrzawie Mulfgar kłaniając sie nisko -Pewnie mnie nie pamiętasz! Ale przyjmij ten skromny dar!- rzekł Bothan przekazując szermierzowi niezwykle lekki krasnoludzki pistolet w specjalnej ,wykładanej atłasem szkatule.
Póżniej...
Cała arena opustoszała ,została na niej jedynie liczna służba ,która sprzątała cały syf po widzach. Był tam również McArmstrong ze swoimi czeladnikami. Wszyscy mieli ze sobą przeróżne przyrządy miernicze. Na środku stał Mulfgar ze sporym notatnikiem i skrupulatnie notował wszystkie wskazówki Brokkiego ,Manora i Flanda -Tu jeszcze 84 stopnie!- wrzasnął Brokki -Wysokość stabilna 6 metrów ,szerokość tratektorii 143 koma 3 cala!- krzyczał z drugiego końca trybun Manor ,trzymając wielką miarkę.
Na trybuny wszedł odziany w bordowy żupan oficer ,pod którym widać było napierśnik,miał futrzaną czapką na głowie i złotą szablę u boku. -Co to ma być!? - krzyknął do stojącego na krześle obok tronu Księcia Mórz Bothana ,który spoglądał przez wielką lunetę ,a w prawej ręce trzymał błękitną chorągiewkę -Jak to co?!- wrzasnął -Trza potrzebne obliczenia wykonać! W końcu nie chcemy ,aby zniosło amunicję w publiczność!-
Śpiewom i radością z wyniku walki nie było końca ,częśc krasnoludów wraz z Bothanem rzuciła się do Antonia ,żeby mu gratulować -Witam ,panie Ramirez!- wykrzyknął we wrzawie Mulfgar kłaniając sie nisko -Pewnie mnie nie pamiętasz! Ale przyjmij ten skromny dar!- rzekł Bothan przekazując szermierzowi niezwykle lekki krasnoludzki pistolet w specjalnej ,wykładanej atłasem szkatule.
Póżniej...
Cała arena opustoszała ,została na niej jedynie liczna służba ,która sprzątała cały syf po widzach. Był tam również McArmstrong ze swoimi czeladnikami. Wszyscy mieli ze sobą przeróżne przyrządy miernicze. Na środku stał Mulfgar ze sporym notatnikiem i skrupulatnie notował wszystkie wskazówki Brokkiego ,Manora i Flanda -Tu jeszcze 84 stopnie!- wrzasnął Brokki -Wysokość stabilna 6 metrów ,szerokość tratektorii 143 koma 3 cala!- krzyczał z drugiego końca trybun Manor ,trzymając wielką miarkę.
Na trybuny wszedł odziany w bordowy żupan oficer ,pod którym widać było napierśnik,miał futrzaną czapką na głowie i złotą szablę u boku. -Co to ma być!? - krzyknął do stojącego na krześle obok tronu Księcia Mórz Bothana ,który spoglądał przez wielką lunetę ,a w prawej ręce trzymał błękitną chorągiewkę -Jak to co?!- wrzasnął -Trza potrzebne obliczenia wykonać! W końcu nie chcemy ,aby zniosło amunicję w publiczność!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
- Mój jest kurwa, mój! Ihaaaaaa!- Zaryczał z radości. - Kupą ziomkowie kupą, bo kupy nikt nie ruszy!
Bezładny hon gnoblarskiej piechoty opuścił trybuny roztrącając i okradając innych obserwatorów.
- Następna bitka moja? - Spytał Fluffy swojego informatora.
-Tak szefie! - odparł kłaniając się w pół.
- Dobrze. Moje rębaki i krojaki majom być gotowe do ciachania! Na wczoraj! Wykonać!- Rozkazał po czym udał się oblewać nowo zdobyte łupy nowo skradzionym alkoholem.
[zgrabna walka . Podziękowania dla MG za zgrabne wplecienie mojej postaci ]
Bezładny hon gnoblarskiej piechoty opuścił trybuny roztrącając i okradając innych obserwatorów.
- Następna bitka moja? - Spytał Fluffy swojego informatora.
-Tak szefie! - odparł kłaniając się w pół.
- Dobrze. Moje rębaki i krojaki majom być gotowe do ciachania! Na wczoraj! Wykonać!- Rozkazał po czym udał się oblewać nowo zdobyte łupy nowo skradzionym alkoholem.
[zgrabna walka . Podziękowania dla MG za zgrabne wplecienie mojej postaci ]
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[Super, ale się cieszę! Naprawdę ładna walka, plastycznie opisana, podobała się!]
[Co do Easter Eggsów to wychwyciłem "Troję" na pewno, co do reszty nie jestem pewien. Z Czarnej Grani pojawił się miecz zwany Kroniką. ]
Mistrz Ramirez znów poczuł się jak przed wielu laty. Przez chwilę zupełnie zapomniał, że czasy jego świetności skończyły się dawno temu. Wydawało mu się, że oto stoi, wspaniały i oszałamiająco młody pośród padających kwiatów. Zamknął oczy i pozwolił, żeby to uczucie wypełniło go bez reszty. Rozkazał spętać Brzydala, nakarmiwszy go pierwej ukrytym w sakiewce przysmakiem i przytulił żonę, która przytruchtała, żeby go objąć i pocałować.
- Wiedziałam, że sobie poradzisz! - zawołała radośnie. - Powiedz, było trudno?
- Było. To był znakomity szermierz i miał przed sobą ścieżkę pełną sławy. Ja też pewnie umrę na arenie, ale ciebie nigdy to jakoś nie przerażało.
Babcia odsunęła się o krok, poważniejąc przez chwilę.
- Nie widzę potrzeby czuć się przerażona twoimi marzeniami. Poza tym - pocałowała go w nos - jak mnie przeżyłeś przez te wszystkie lata, to Arena Śmierci to przy tym nic poważnego!
Część krasnoludów wraz z Bothanem rzuciła się do Antonia ,żeby mu gratulować.
-Witam, panie Ramirez!- wykrzyknął we wrzawie Mulfgar kłaniając się nisko. - Pewnie mnie nie pamiętasz! Ale przyjmij ten skromny dar! - rzekł Bothan przekazując szermierzowi niezwykle lekki krasnoludzki pistolet w specjalnej, wykładanej atłasem szkatule.
Mistrz Antonio Ramirez spojrzał na niego podejrzliwie, ale już po chwili uśmiech rozjaśnił jego pomarszczone oblicze. Już od wielu dni myślał, że słowa wypowiedziane w gniewie podczas balu były pochopne i nieprzemyślane i powinien przeprosić krasnoludy za swoją wypowiedź. Przyjął więc prezent i złożył na ręce pokraśniałej z dumy żony.
- Dziękuję, krasnoludzie Bothanie. To wyjątkowy prezent i świadczy o wielkiej hojności. Niestety nie mam przy sobie niczego, czym mógłbym się zrewanżować, ale zapraszam na "Waleczne Serce" ciebie i twoją kompanię. Porozmawiamy, napijemy się na mój koszt i wymienimy doświadczenia. A tych - zerknął na pokonanego - nagle bardzo mi przybyło.
Dał się zaprowadzić do medyka, który przemył, zaszył i opatrzył jego rany, lecz podczas zabiegów był myślami zupełnie gdzie indziej. Raz po raz odtwarzał w myślach ten moment, kiedy zrozumiał - prawdziwie zrozumiał - styl walki swojego wroga. Doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy wszystkie techniki, wypracowane przez wiele różnych ras zupełnie niezależnie, są do siebie podobne. Każdą z nich już widział w setkach zwycięskich pojedynków i tylko warunki fizyczne, czy ozdobniki dodawane przez każdego z osobna świadczyły o ich oryginalności. Świadomość wspólnych schematów dała mu nagłe poczucie, że już niczym nie da się tu zaskoczyć. Bogatszy w to przemyślenie, udał się na "Waleczne Serce", gdzie wyprawiono wspaniałą ucztę.
[Rozwój umiejętności specjalnej: Nie Jedno Widział W Swym Życiu]
[Co do Easter Eggsów to wychwyciłem "Troję" na pewno, co do reszty nie jestem pewien. Z Czarnej Grani pojawił się miecz zwany Kroniką. ]
Mistrz Ramirez znów poczuł się jak przed wielu laty. Przez chwilę zupełnie zapomniał, że czasy jego świetności skończyły się dawno temu. Wydawało mu się, że oto stoi, wspaniały i oszałamiająco młody pośród padających kwiatów. Zamknął oczy i pozwolił, żeby to uczucie wypełniło go bez reszty. Rozkazał spętać Brzydala, nakarmiwszy go pierwej ukrytym w sakiewce przysmakiem i przytulił żonę, która przytruchtała, żeby go objąć i pocałować.
- Wiedziałam, że sobie poradzisz! - zawołała radośnie. - Powiedz, było trudno?
- Było. To był znakomity szermierz i miał przed sobą ścieżkę pełną sławy. Ja też pewnie umrę na arenie, ale ciebie nigdy to jakoś nie przerażało.
Babcia odsunęła się o krok, poważniejąc przez chwilę.
- Nie widzę potrzeby czuć się przerażona twoimi marzeniami. Poza tym - pocałowała go w nos - jak mnie przeżyłeś przez te wszystkie lata, to Arena Śmierci to przy tym nic poważnego!
Część krasnoludów wraz z Bothanem rzuciła się do Antonia ,żeby mu gratulować.
-Witam, panie Ramirez!- wykrzyknął we wrzawie Mulfgar kłaniając się nisko. - Pewnie mnie nie pamiętasz! Ale przyjmij ten skromny dar! - rzekł Bothan przekazując szermierzowi niezwykle lekki krasnoludzki pistolet w specjalnej, wykładanej atłasem szkatule.
Mistrz Antonio Ramirez spojrzał na niego podejrzliwie, ale już po chwili uśmiech rozjaśnił jego pomarszczone oblicze. Już od wielu dni myślał, że słowa wypowiedziane w gniewie podczas balu były pochopne i nieprzemyślane i powinien przeprosić krasnoludy za swoją wypowiedź. Przyjął więc prezent i złożył na ręce pokraśniałej z dumy żony.
- Dziękuję, krasnoludzie Bothanie. To wyjątkowy prezent i świadczy o wielkiej hojności. Niestety nie mam przy sobie niczego, czym mógłbym się zrewanżować, ale zapraszam na "Waleczne Serce" ciebie i twoją kompanię. Porozmawiamy, napijemy się na mój koszt i wymienimy doświadczenia. A tych - zerknął na pokonanego - nagle bardzo mi przybyło.
Dał się zaprowadzić do medyka, który przemył, zaszył i opatrzył jego rany, lecz podczas zabiegów był myślami zupełnie gdzie indziej. Raz po raz odtwarzał w myślach ten moment, kiedy zrozumiał - prawdziwie zrozumiał - styl walki swojego wroga. Doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy wszystkie techniki, wypracowane przez wiele różnych ras zupełnie niezależnie, są do siebie podobne. Każdą z nich już widział w setkach zwycięskich pojedynków i tylko warunki fizyczne, czy ozdobniki dodawane przez każdego z osobna świadczyły o ich oryginalności. Świadomość wspólnych schematów dała mu nagłe poczucie, że już niczym nie da się tu zaskoczyć. Bogatszy w to przemyślenie, udał się na "Waleczne Serce", gdzie wyprawiono wspaniałą ucztę.
[Rozwój umiejętności specjalnej: Nie Jedno Widział W Swym Życiu]
Ostatnio zmieniony 15 cze 2013, o 22:26 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.
- ¡ Que lucha bonita ! - Jakiś przysadzisty, spalony słońcem estalijczyk aż opluł się tortillą podczas kibicowania swemu rodakowi.
Siedzący obok Gerhard tylko pokiwał głową z uznaniem. Walka faktycznie była piękna i emocjonująca. Stary Ramirez był prawdziwym mistrzem szpady i w dodatku potrafił zabawić tłum jak mało kto. Mężczyźni na widowni ryczeli z zachwytu nad jego kunsztem, oczarowane damy żałowały, że Antonio nie był kawalerem a krasnoludy radowały się zgonem elfa.
Eirenstern nie mógł się nadziwić wynikowi walki. Torreador był przecież zwykłym człowiekiem, i to na dodatek raczej wiekowym. A mimo to zdołał pokonać sprawniejszego i nieskończenie bardziej doświadczonego Finrandila. Kapitan z ze wstydem przyznał sam przed sobą, że nie docenił tego poczciwego staruszka.
Arena poczynała się powoli wyludniać i Gerhard dołączył do rozentuzjazmowanego tłumu pchającego się do wyjścia. Widok rozlanej krwi od razu poprawił mu humor. Teraz miał zamiar rozweselić się jeszcze bardziej przy kuflu ciemnego piwa.
[ Super walka Grimgor ! Podoba mi się twój styl opisywania walki wręcz, działa na wyobraźnię ]
[ Ps. Powinieneś był wysłać Jana po miecz Finrandila, miałby drugi do kolekcji ]
Siedzący obok Gerhard tylko pokiwał głową z uznaniem. Walka faktycznie była piękna i emocjonująca. Stary Ramirez był prawdziwym mistrzem szpady i w dodatku potrafił zabawić tłum jak mało kto. Mężczyźni na widowni ryczeli z zachwytu nad jego kunsztem, oczarowane damy żałowały, że Antonio nie był kawalerem a krasnoludy radowały się zgonem elfa.
Eirenstern nie mógł się nadziwić wynikowi walki. Torreador był przecież zwykłym człowiekiem, i to na dodatek raczej wiekowym. A mimo to zdołał pokonać sprawniejszego i nieskończenie bardziej doświadczonego Finrandila. Kapitan z ze wstydem przyznał sam przed sobą, że nie docenił tego poczciwego staruszka.
Arena poczynała się powoli wyludniać i Gerhard dołączył do rozentuzjazmowanego tłumu pchającego się do wyjścia. Widok rozlanej krwi od razu poprawił mu humor. Teraz miał zamiar rozweselić się jeszcze bardziej przy kuflu ciemnego piwa.
[ Super walka Grimgor ! Podoba mi się twój styl opisywania walki wręcz, działa na wyobraźnię ]
[ Ps. Powinieneś był wysłać Jana po miecz Finrandila, miałby drugi do kolekcji ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Los sprzyja ci Antonio Ramirezie pomyślał Loq-Kro-Gar. Walka okazała się być pięknym pokazem szermierczym, a wygrana człowieka ucieszyła saurusa. Jakoś nie było mu żal elfa. Gdy publiczność wstawała z miejsc, odszukał Neirę.
-Dziś w nocy, czekaj na łódź.- szpenął do niej, po czym oddalił się.
W tłumie zauważył Gerharda, imperialny kierował się właśnie do wyjścia. Nie zastanawiając się długo, Loq-Kro-Gar ruszył za nim.
-Widok krwi dodaje ci animuszu, co?- zagadnął szorstkim tonem listriańczyk. Gerhard odwrócił się gwałtownie. Jak zwykle trudno było wyczytać z pyska saurusa jego emocje. -Napawasz się jej czerwienią, ale tylko gdy osobiście ją przelewasz, czujesz pełną satysfakcję.
Oczy kapitana były zimne jak stal.
-Czego ode mnie chcesz?
-To co ja chcę jest bez znaczenia. Liczy się tylko to, co nosisz w duszy.- długi pazur dotknął piersi weterana, wzrok saurusa wwiercał się w Gerharda.- Nie obawiaj się, zachowam tę wiedzę dla siebie. Nie pozwolę, byś żerował na strachu niewinnych. Reguły Areny nie pozwalają mi na zakończenie tego tu i teraz, ale wierzę, że wkrótce staniemy przeciwko sobie. Módl się tedy, by twój bóg, albo trójka pozostałych mieli nad tobą litość, bo ode mnie jej nie otrzymasz!
-Dziś w nocy, czekaj na łódź.- szpenął do niej, po czym oddalił się.
W tłumie zauważył Gerharda, imperialny kierował się właśnie do wyjścia. Nie zastanawiając się długo, Loq-Kro-Gar ruszył za nim.
-Widok krwi dodaje ci animuszu, co?- zagadnął szorstkim tonem listriańczyk. Gerhard odwrócił się gwałtownie. Jak zwykle trudno było wyczytać z pyska saurusa jego emocje. -Napawasz się jej czerwienią, ale tylko gdy osobiście ją przelewasz, czujesz pełną satysfakcję.
Oczy kapitana były zimne jak stal.
-Czego ode mnie chcesz?
-To co ja chcę jest bez znaczenia. Liczy się tylko to, co nosisz w duszy.- długi pazur dotknął piersi weterana, wzrok saurusa wwiercał się w Gerharda.- Nie obawiaj się, zachowam tę wiedzę dla siebie. Nie pozwolę, byś żerował na strachu niewinnych. Reguły Areny nie pozwalają mi na zakończenie tego tu i teraz, ale wierzę, że wkrótce staniemy przeciwko sobie. Módl się tedy, by twój bóg, albo trójka pozostałych mieli nad tobą litość, bo ode mnie jej nie otrzymasz!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Fala gnoblarów została momentalnie odepchnięta przez 11 mistrzów miecza. Gdy 8 z nich walczyło, ich dowódca podniósł miecz a dwóch pozostałych gwardzistów podniosło ciało pokonanego wojownika. Reszta gwardii Finrandila utworzyła krąg i w ten sposób wydostała się z Areny.
[Resztę historii napiszę rano]
[Resztę historii napiszę rano]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Elithmair zza ciekawieniem oglądał pojedynek. O dziwo stary szermierz wygrał, już chciał mu pogratulować gdy podeszły do niego krasnoludy. Nie miał ochoty rozmawiać z tymi włochatymi gburami. Skinął więc tylko głową na znak szacunku dla kunsztu szermierczego Ramireza.
W tej samej chwili gnoblary ruszyły z zamairem obrabowania nieboszczyka. Widząc to Irthiliud wyszarpnął ostrze z pochwy, i skoczył na piaski areny. Zasłaniając zdezorientowanym pokurczom drogę do ciała. Wykonał szybki ruch rękom, zawirował w piruecie, ostrze błysneło i zafurkotało tnąc powietrze.
-Nie tkniecie go ścierwa!-zakrzyknął swym zimnym głosem.
Gnoblary zaczeły się śmiać. Po czym zaatakowały. Rzuciły się skłębionom masą paroma dziesiątkami. Niespodziewanie zaczeły krzyczeć. I umierać. Ze skotłowanego chaosu zaczął wyłaniać się elfi mędrzec. Miecz błyskał w jego dłoniach niczym srebrna smuga, posoka opryskała jego twarz. Zawirował w nieprawdopodonym piruecie, delikatnym wręcz niedbałym ruchem musnął ostrzem jednego gnoblara. Cios miotnął nim o ściane, rozorał wręcz. Szybkie ciosy zbierały potężne żniwo śmierci wśród malutkich stworzeń. Jednak te nie były głupie. Jeden z nich zakradł się za mistrza miecza, po czym szybkim ruchem wbił ostrze w kolano Irthiliusa. Ten syknął z bólu. I byl to ostatni dźwięk jaki usłyszał gnoblar w swym życiu. Ostrze lecące z góry rozcieło go na pół. Mędrzec wycofał się w stronę ciała. Malutkie stworzenia zaatakowały ze zdwojoną siłą, widząc iż tego elfa można zranić.
W tej samej chwili inni mistrzowie miecza oskrzydlili gnoblary po czym zaatakowali. Te zaczeły uciekać piszcząc i klnąc, jeden z nich najprawdopodobniej przywódca i uczestnik areny zdoła zebrać je jednak do kupy. Mistrzowie staneli do siebie plecami, ich ostrza spływały posoką. Na polu bitwy leżała dwójka elfich wojowników i mnóstwo gnoblarów.
-Koniec z tym, odejdziecie stąd i zostawicie jego ciało w spokouju jasne?!-zapytał Irthilius.
Gnoblar dowodzący uśmiechnął się po czym odpowiedział...
[Mam nadzieję iż nie zabraknie ci gnoblarów, jeśli padło ich za dużo to spokojnie mogę coś zmienić]
W tej samej chwili gnoblary ruszyły z zamairem obrabowania nieboszczyka. Widząc to Irthiliud wyszarpnął ostrze z pochwy, i skoczył na piaski areny. Zasłaniając zdezorientowanym pokurczom drogę do ciała. Wykonał szybki ruch rękom, zawirował w piruecie, ostrze błysneło i zafurkotało tnąc powietrze.
-Nie tkniecie go ścierwa!-zakrzyknął swym zimnym głosem.
Gnoblary zaczeły się śmiać. Po czym zaatakowały. Rzuciły się skłębionom masą paroma dziesiątkami. Niespodziewanie zaczeły krzyczeć. I umierać. Ze skotłowanego chaosu zaczął wyłaniać się elfi mędrzec. Miecz błyskał w jego dłoniach niczym srebrna smuga, posoka opryskała jego twarz. Zawirował w nieprawdopodonym piruecie, delikatnym wręcz niedbałym ruchem musnął ostrzem jednego gnoblara. Cios miotnął nim o ściane, rozorał wręcz. Szybkie ciosy zbierały potężne żniwo śmierci wśród malutkich stworzeń. Jednak te nie były głupie. Jeden z nich zakradł się za mistrza miecza, po czym szybkim ruchem wbił ostrze w kolano Irthiliusa. Ten syknął z bólu. I byl to ostatni dźwięk jaki usłyszał gnoblar w swym życiu. Ostrze lecące z góry rozcieło go na pół. Mędrzec wycofał się w stronę ciała. Malutkie stworzenia zaatakowały ze zdwojoną siłą, widząc iż tego elfa można zranić.
W tej samej chwili inni mistrzowie miecza oskrzydlili gnoblary po czym zaatakowali. Te zaczeły uciekać piszcząc i klnąc, jeden z nich najprawdopodobniej przywódca i uczestnik areny zdoła zebrać je jednak do kupy. Mistrzowie staneli do siebie plecami, ich ostrza spływały posoką. Na polu bitwy leżała dwójka elfich wojowników i mnóstwo gnoblarów.
-Koniec z tym, odejdziecie stąd i zostawicie jego ciało w spokouju jasne?!-zapytał Irthilius.
Gnoblar dowodzący uśmiechnął się po czym odpowiedział...
[Mam nadzieję iż nie zabraknie ci gnoblarów, jeśli padło ich za dużo to spokojnie mogę coś zmienić]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Ten rebak jest mój i kuśka Ci w żyć! E... Nie... - Zreflektowal się po chwili. - Ty elf jesteś to kuśka ci w oko, bo w żyć to ci frajdę sprawia - zarechotał. Cała wataha gnoblarów ryknęła gromkim śmiechem. Na twarzach elfów wyszedł paskudny grymas zażenowania. Nawet krasnoludy poczęły śmiać się z tęgiego żartu. Gdzieniegdzie ludzie też parskali śmiechem, ale robitli to po kryjomu, wszak nie wypadało śmiać się z tak sprośnego żartu. Fluffy zadowolony z efektu, który osiągnął wziął miecz elfa i wyszedł. Dopiero teraz długouche mięczaki zorientowały się, że w chwili konsternacji zostały okradzione...
Dopiero po dłuższej chwili gnoblary przechowały szabrowane przedmioty i miecz w miejscach o których nie miał nawet kapitan pojęcia że istnieją.
[chciałbym delikatnie napomnieć, że mordowanie mojej mini armii ma swoje granice. Według waszej rozrywki zginęło ich już kilka setek a nawet tyle nie przybyło na arene. Mnie rybka zakładamy że mnożą się przez pączkowanie, ale skoro napisałem, że brzytwa już moja to sorka winetou ale robienie retrospekcji mi średnio odpowiada Ale cóż macie piękne za nadobne ]
Dopiero po dłuższej chwili gnoblary przechowały szabrowane przedmioty i miecz w miejscach o których nie miał nawet kapitan pojęcia że istnieją.
[chciałbym delikatnie napomnieć, że mordowanie mojej mini armii ma swoje granice. Według waszej rozrywki zginęło ich już kilka setek a nawet tyle nie przybyło na arene. Mnie rybka zakładamy że mnożą się przez pączkowanie, ale skoro napisałem, że brzytwa już moja to sorka winetou ale robienie retrospekcji mi średnio odpowiada Ale cóż macie piękne za nadobne ]