ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Vahanian »

Gloin spojrzal na bylego inkwizytora, ktoremuvw koncu udalo sie powalic swojego przeciwnika, po czym jego uwage przykula ta "przerosnieta koza", ktora on mial sie zajac. Zmierzyl wzrokiem, rowniez (jak to okreslil) swoich nieudolnych pomocnikow i ciezko westchnął ubolewajac nad doborem towarzystwa.
-Przyjdzie co do czego to krasnolud musi wszystko zrobic sam.- przewrocil oczami i glosno splunal. W lewa dlon chwycil swoj toporek do rzucania i cisna nim prosto miedzy oczy bestii. Ta mimo kolejnej rany jedynie lekko sie zachwiala, z trudnem wsatala i z sila tura odrzucila w kat Azraela, ten jeszcze w locie rzucil w kierunku potwora noz, ktory wbil sie w galke oczna. Przeciwnik wciaz jednak stal o wlasnych silach. Ba, przygotowywal sie do kolejnego natarcia.
-Twardy skurwiel.- Gloin wybuch smiechem i z szalenczym okrzykiem, dzierzac w dloniach swoj runiczny topor ruszyl na bestie. Pierwsza cios jaki zadal temu wybrykowi natury w tym natarciu, powędrował w naciecie na nodze zwierzolaka. Tym razem nie bylo juz tak plytkie. Ostrze topora przebilo sie przez skore, miesnie i kosc zwalajac potwora niczym klode na posadzke komnaty.
-A teraz umieraj skurwy...- nim zdolal dokonczyc zwierzolak uderzyl w niego resztka sil. Nie zdazyl sie uchylic.- Jakies podejrzanie miekkie te sciany.- zdziwil sie nieco, zdajac dobie sprawe z tego, iz jest caly i zdrow. Spojrzal za siebie i ujrzal w pol przytomnego elfa z halabarda.- Nie sądziłem, ze kiedykolwiek to powiem.- zaklal pod nosem.- W koncu ksiezniczka sie do czegoś przydala.
Otrzepal z siebie kurz i wolnym krokiem, idac po luku zblizal sie do potwora. Ten zachowywał czujnosc, lecz ilosc zadanych mu ran zaczynała powoli doskwierac.- Skroce twoje meki.- lekko sie uśmiechnął widzac wściekłość w oczach zwierzolaka. Sparowal jego kolejny cios, po czym przetoczyl sie przez prawy bark unikajac kolejnego. Wskoczyl na tors przeciwnika i zlapal z nim kontakt wzrokowy.- Twoj ojciec jebal kozy, biedne z Ciebie stworzenie. - Po tych słowach silnym uderzeniem runicznego oreza wbil glebiej w czaszke potwora swoj toporek do rzucania, konczac tym samym jego byt.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[ https://www.youtube.com/watch?v=9dcVOmEQzKA
Ok, sesja poprawkowa była ciężka i obfita, za wyjątkiem czasu i snu. Wybaczycie więc absencję? :) ]

Pan włości, hrabia i kultysta był trupem. Trudno było uwierzyć, że krwawe truchło, które stygło na podłodze władało tymi ziemiami, dopuszczając się niewypowiadalnych okrucieństw. Azrael nie poświęcił mu jednak więcej niźli chwili- kara dokonała się, nie było istotne czyimi rękami. Co innego było ważne.
- Więc...- rzucił do Reinharda, który zdawał się podziwiać swoje dzieło.
- Więc?
- Nasza krucjata przyniosła dobre owoce. Wycięliśmy chory pęd ze zdrowego drzewa, lecz korzeń, z którego wyrósł wciąż toczy robactwo.
- Co masz na myśli?- spytał inkwizytor, dopiero teraz kierując wzrok na elfa. Azrael wiedział, że Reinhard z góry zna odpowiedź. Znałby nawet gdyby był tylko w połowie tak inteligentny, jaki jest naprawdę. Wniosek był jeden- sprawdzał go.
- Grupa sług de Raisa podkrada się pod obóz i porywa czarodziejkę, która młódką już nie jest, na polecenie człowieka, który preferuje wyłącznie dzieci, a potem zostawia na miejscu zdarzenia herb ich pana, jakby chcieli się upewnić, że tu trafimy, jednak nie zastajemy ich w pełnej gotowości.
Azrael miał wrażenie, że oczy wybrańca zwęziły się. Mogło to być jednak złudzenie.
- Mów dalej- rzekł tylko.
- Pierwsze pytanie jakie się nasuwa, jest banalne. Kto inny za tym stoi? Jakie były jego intencje? Odpowiedzi są zasnuta mgłą. A tak przynajmniej się wydaje. Należy bowiem nie szukać odpowiedzi, ale zadać właściwe pytanie.
Tu uczynił krótką pauzę, zupełnie nieintencjonalnie. Naleciałości z dawnego życia.
- Dlaczego czarodziejka kazała się uprowadzić?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Wzrok Reinharda przesunął się ponownie na stertę krwawych ochłapów, pośród których, niczym kły jakiejś bestii bieliły się odłamki kości. Rozerwane przez gwałtowny przepływ energii Osnowy truchło w niczym nie przypominało człowieka, cała reszta i tak była rozbryźnięta w promieniu kilku metrów. Choć banita nie do końca rozumiał istotę tego zjawiska, nasuwało mu się porównanie do nieuważnych czarodziejów, którym zgubę przyniosła zbyt duża dawka mocy i do rogrzanego metalu, który pęka, po polaniu zimną wodą. Specyficzna aura wybrańca musiała wejść w kontakt z przesiąkniętym chaosem ciałem de Raisa powodując eksplozję. Nad tym jednak będzie się zastanawiał później, może nawet zapisze swoje spostrzeżenia - teraz było ważniejsze pytanie, które zadawał sobie od niemal samego początku, a które teraz wypowiedziane zostało przez Azraela: cała sytuacja aż nazbyt wyraźnie sprawiała wrażenie ustawionej przez kogoś z zewnątrz.
- To jest pytanie, które powinniśmy jej zadać. Jak również musimy przesłuchać oficerów z eskorty. Może coś wiedzą, może nie. Nie zaszkodzi spróbować. Masz jednak całkowitą słuszność, elfie. Cała sytuacja została ukartowana. Porzucona brosza z herbem nie jest jeszcze podejrzana, mogło dość do szarpaniny i porwana mogła zerwać go jako poszlakę dla pomocy. Później jednak wszystko staje bardzo planowe, tylko głupiec by się nie zorientował. Nie bez powodu wybrali wampirzycę, mogła otrzymać ciężkie obrażenia i wyjść z tego...
- To wskazuje tylko, że jest ważnym elementem planu. - Wtrącił elf. - Przynajmniej na razie.
- Dobrze powiedziane. - Reinhard przypomniał sobie inną czarodziejkę, której zadaniem było opiekowanie się zawodnikami areny - gdy przestała być użyteczna, zwyczajnie ją zabito. Julia, tak się nazywała. Dawno temu von Preuss uratował ją od stosu, jak widać na próżno. Czy jednak? Dał jej wszak nieco czasu. Czyżby de Rais również był pionkiem, który przestał być użyteczny? A może podpadł komuś? Bo mało prawdopodobne było, aby ktoś chciał wymierzyć mu sprawiedliwość, zwłaszcza, że dotychczas nikt na dobrą sprawę nie wiedział, co działo się w zamku. - Wygląda na to, że ktoś chciał zlikwidować lokalnego władykę. - Rzekł wybraniec potrącając końcem buta postrzępiony ochłap. - A my akurat znaleźliśmy się pod ręką, co nie daje wciąż odpowiedzi na pytanie "dlaczego". Masz jakieś pomysły? - Azrael zamyślił się na chwilę, po czym odpowiedział:
- To pytanie zadałem na początku. Myślę jednak, że ten, kto zatrudnia czarodziejkę chciał pozbyć się de Raisa, nie chce mi się wierzyć, żeby sama się podłożyła, o ile miała coś przeciwko niemu.
- Też pomyślałem o organizatorze areny, ale to byłoby zbyt proste. W tego typu sekretnych przedsięwzięciach kręgi spisku mogą sięgać wszystkich zakątków świata. W sprawę zamieszane mogą być elfy, skaveny, kultyści, a organizator, któremu zostaniemy przedstawieni to po prostu jedna z przykrywek. Jednak, zakładając, że ktoś miał zamiar zlikwidować de Raisa, dajmy na to naszymi rękami to dlaczego jego ludzie byli nieprzygotowani, a on sam siedział na tym tutaj fotelu, jakby nigdy nic? Jeżeli to była pułapka, to źle zastawiona.
- Może po prostu chcieli nas sprawdzić? Ale skoro baron był świadom tego wszystkiego, to dlaczego został tu i skończył jako krwawy kipisz? Każde pytanie rodzi kolejne pytanie.
- Taka praca śledczego. Przyzwyczaisz się. Miej jednak na uwadze, że de Rais był pod wpływem demona. Czy wiesz dlaczego?
- Widziałem dość w lochach, by wiedzieć dlaczego. Sądzisz, że kazał mu zostać walczyć?
- Nie. Lochy... To konsekwencja. Zrobił to po to, ponieważ przepuścił majątek i chciał go odzyskać. Skąd wiem, pozwolę sobie zachować dla siebie. - Dodał Reinhard natychmiast, gdy wyczuł narastające pytanie.

Okrzyki dochodzące z zewnątrz ustały, dając znać o końcu walk. Zamek został zdobyty. A jednak Azrael nie czuł się lepiej.
- Sprawiedliwości stało się zadość?- spytał Reinharda po chwili milczenia.
- Pozostało wiele do zrobienia, lecz dziś postawiliśmy kolejny krok na drodze ku oczyszczeniu- odparł wybraniec.
- Naprawdę? To ledwie maleńki kamyczek rzucony przez kogoś stojącego w cieniu. Jestem tego pewien. Nie potrafię jednak odgadnąć intencji tych, którzy ukartowali to zdarzenie. Nie mogę też pojąć ile chorobliwej myśli zamienionej w czyn znaleźć można w jednym człowieku...
- Oto prawdziwe oblicze tego świata, elfie. Szczere, niezamaskowane wyszukanymi słowami i eleganckim wyglądem. Szczere... i szkaradne.
- Jak w tym wszystkim znalazła się wampirzyca? Czy jej pan chciał, by nie doszło do wypełnienia umowy? A może był inny powód?
Reinhard milczał przez chwilę, nie wiadomo, czy wahając się, czy nie chcąc ujawnić wszystkiego, co wie.
- Myślę, że wkrótce się przekonamy...

To było wszystko - w chwili obecnej nie mogli wyjść poza spekulacje i mgliste domysły. Mieli już pytania, których potrzebowali oraz osoby, którym należało rzeczone pytania zadać. Rozmowa z wampirzycą była tu bez wątpienia kluczowa, by poczynić dalszy krok do rozwikłania zagadki, jednak byli też inni - rycerze z orszaku zostali wynajęci przez organizatora areny, tak samo, jak czarodziejka. Był też tajemniczy przybysz, o którym wspominał de Rais w ostatnich chwilach swojej plugawej egzystencji. O tym jednak Reinhard wolał na razie nie wspominać - ta kwestia nabierze znaczenia z czasem i będzie można podjąć decyzję, czy należy zająć się nią oddzielnie, albo kogoś do niej oddelegować... W tym momencie renegat westchnął, gdyż zdał sobie sprawę, że nie za bardzo ma kogo. "Przydałabyś się teraz, Ilso... Ciekawe, czy dałoby się wtedy uniknąć konfrontacji?" - Pomyślał wybraniec, po czym znów zwrócił się do elfa:
- Myślę, że wkrótce się przekonamy... Teraz jednak jedyne co nam pozostało, to odnaleźć naszą czarodziejkę i przesłuchać ją. Najlepiej tak, aby się nie zorientowała. Tak więc tradycyjne metody odpadają.
- Oczywiście, nie chcemy tu niezręcznej sytuacji.
- Wy elfy słyniecie z krasomówstwa, może to przez tą wieloznaczność waszego języka. Pomożesz mi wyciągnąć od niej co trzeba. Co zaś się tyczy zamku... - Dodał po krótkiej chwili. - To spalić go w cholerę. Ruiny tak czy inaczej pozostaną rezerwuarem chaotycznej energii, ale niewiele więcej da się uczynić. - To powiedziawszy, były łowca zwrócił się do wyjścia z sali, nawet nie zaszczycając pozostałości lokalnego władyki jednym choćby spojrzeniem.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Nazajutrz obudził go okropny ból głowy. Przetarł oczy, odpędzając resztki snu, stękając cicho na rozsadzające czaszkę uczucie. Czuł się okropnie, a podkrążone oczy zdradzały, że nie wyspał się dobrze. Miał koszmary.
Usiłował przywołać swego towarzysza, błazna, lecz bezskutecznie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie widział go od dłuższego czasu. Czemu nie zwrócił na to uwagę wcześniej?
Szukając go w obozie wśród krzątających się pachołków, gotujących do drogi konie i wozy, pytał wszystkich o Dzwoneczka. Gdy słyszeli jego imię, marszczyli czoło, nie wiedząc o kogo chodzi. Gdy przedstawiał im opis, kręcili przecząco głową, patrząc nań dziwnie. Azrael rozpoznał co kryje się za tym spojrzeniem- nigdy takiego osobnika nie widzieli na oczy.
Czy już oszalałem? Czy mam zwidy? Czy spędziłem tygodnie w podróży samotnie, mając jedynie urojenia za towarzysza?- myślał Anioł Śmierci.
Po krótkim i mało treściwym śniadaniu chciał się rozmówić z czarodziejką, lecz przed jej karocą zatrzymał go jakiś rycerz. Oznajmiono mu grzecznie, aczkolwiek stanowczo, że lady nie życzy sobie widzieć się z nikim. Azrael nie dziwił się w najmniejszym choćby stopniu.
Zamiast tego rozmówcę znalazł w Duszołapie, który z uśmieszkiem na ustach przyglądał się pewnej scence. Otóż Ramazal upewniwszy się, że Zaythron i Denethril widzą go dokładnie, ostentacyjnie chrupał czerwone jabłko, dając wyraz pogardy i lekceważenia na wprowadzony niedawno przez wiedźmiego króla embargo na ulthuańską żywność. Czarny strażnik świetnie udawał, że mało go to obchodzi, czarodziejka jednak posyłała Kobrze lodowate spojrzenie. Duszołap zaś nie krył rozbawienia.
- Jak się czuje nasza księżniczka?- rzucił mimochodem nekromanta do Anioła Śmierci.
- A jak sądzisz? Po tym, co jej zrobili- odparł Azrael dość sucho. Duszołap jednak nie zraził się.
- Nie przyjmuje gości- dodał po chwili milczenia elf- Co z resztą nie ma wielkiego znaczenia. Już wcześniej rzadko kiedy można było ją zobaczyć.
- Prawda. Mogę spytać o powód twojej wizyty u niej?
- To nie żadna tajemnica. Po bitwie z Asrai, gdy przyniesiono mnie rannego, to ona zajęła się moimi obrażeniami. Wiem, że działała w interesie swego pana, a nie z dobrego serca, lecz mimo to jestem jej coś winien. Sam fakt, że nie przybyliśmy na czas z odsieczą, sprawia, że dług wobec niej nie jest ni w części spłacony.
- Przynajmniej żyje- zauważył Duszołap.
- Przynajmniej- przytaknął Azrael.
Padł sygnał do wymarszu. Karawana ruszyła dalej, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów prócz dogasającego ogniska i wygniecionej trawy. Nekromanta i elf kontynuowali rozmowę podczas jazdy.
- Czasem zastanawiam się jakie będzie to miejsce, do którego zmierzamy. Kim jest ten, który po nas posłał....
- Z kim przyjdzie nam walczyć?- dodał za niego mag.
- Nie, to mniej. W końcu i tak wszyscy zginiemy.
- Ależ z ciebie fatalista. Nie ma w tobie ani krzty optymizmu?
- Jest. Właśnie mówię, wszyscy zginiemy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Wasilij czuł się strasznie uradowany faktem, że mógł walczyć pod wpływem alkoholu. Rausz piorunująco zwiększał jego siłę i refleks. A babciny bimberek czynił zeń przeciwnika godnego samego Archaona. Młócił nadziakiem aż flaki fruwały, mózgi latały, głowy odlatywały, a krew bryzgała. Kiedy tak machał nadziakiem i machał naszła go myśl. Czemu to z czym się bije wygląda tak a nie inaczej. Cóż chyba ich rodzice posuwali kozy...
[sory że tak króciutko i bez większego polotu ale zaczynają mi się studia i mam zapierdziel z przeprowadzką itd.]

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Gloin miał dość debatowania łowcy i "księżniczki", odwrócił się od nich napięcie i spokojnym krokiem wyszedł z komnaty lorda po drodze zabierając ze sobą łeb pokonanej bestii.
-Zabawny stworek.- parsknął śmiechem.- Kiedyś razem z mym bratem Glornem, krasnoludzim zabójcą mierzyliśmy się dziennie z setkami takich wypłoszów, no może przesadziłem...- mówił do mnie, choć z boku mogło to wydawać się monologiem szaleńca.
-Były ich co najwyżej trzy setki, co?- roześmiałem się przemierzając wąskie korytarze koszar i posilając się kolejnymi "zabłąkanymi duszami". Zmierzałem w stronę mojego druha.
-Mniej więcej.- przytaknął, starał się nie patrzeć na truchła przykute do ścian.- Z naciskiem na to drugie, sam wiesz...- zamilkł gdy wyłoniłem się za zakrętu. Gdyby nie fakt, że nauczył się wyczuwać moją obecność, zapewne skończyłbym właśnie żywot pod jego runicznym orężem. Zwanym poniekąd "Śmiercią Umarłych".
-Ciekawy widok.- rzuciłem ponuro, po czym przyjrzałem się z bliska trofeum mojego druha- Nie miałeś problemów?
-Ja?!- warknął zdenerwowany.- Kpisz sobie? Gdyby nie te wiewiórki to już dawno bym się z tym uporał...- zamilkł na chwilę i spojrzał za siebie.- Ci dwaj tam są, jeśli cię to interesuje.
-Unicestwili go.- skrzywiłem się.- Niestety nie mam już po co tu być, wracamy?
-A tłuką się jeszcze na górze?- skinąłem głową twierdząco.- To na chuj pytasz, idę się bić!


-Szukasz ucieczki w śmierci?- spojrzałem na niego pytająco.- Nie ma czegoś takiego jak koniec, to po prostu kolejna droga, którą się kroczy. Choć nie wszyscy mają takie szczęście.- uśmiechnąłem się nieco na myśl o tych wszystkich istnieniach, które pochłonąłem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Nie, mellon, moja śmierć nie będzie miała znaczenia. Jedynie jako całość coś przedstawiamy. Śmierć jest spoczynku, lecz to nie oznacza, że nasza rola kończy się. Nie czas jednak na te myśli. Chyba się zbliżamy. Czuję to w kościach.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Zmierzywszy się z niemal każdą potwornością, jaką miał do zaoferowania zamek De Rais, zawodnicy i ich towarzysze pozostawili plugawe, pogruchotane mury bijące w różowiejące niebo wysoką łuną żarłocznego płomienia, na podobieństwo herolda zwiastującego nadchodzący świt. Mijając zarośla, w których słychać było zwabionych światłem i hałasem bitwy nieumarłych oraz być może gorsze stworzenia bohaterowie dotarli do obozowiska, by znaleźć tam kilka godzin snu lub niespokojnego oczekiwania na wznowienie wędrówki. Bowiem, tam na jaśniejącym horyzoncie za linią pagórków znajdował się ponury cel ich wędrówki, miejsce gdzie szesneście dramatycznych historii splecie się strugami krwi i sztychami mieczy.
****

Kareta znów zachwiała się, gdy lewe koła zsunęły się z dębowej kładki i zagłebiły się w bagnie zanim znów wryły się w twardy grunt po drugiej stronie. Lady de Vineteur, nie miała nawet siły czy ochoty by besztać za to woźnicę. Siedziała w zasłoniętej przed światłem kabinie, sama ze swymi ponurymi myślami. Dzięki pożywieniu się na swoich służkach, odzyskała szybciej siły, lecz z pewnością minie dobry tydzień zanim znów będzie w ich pełni. Tymczasem pojawił się nowy problem - sir Ronnel donosił iż renegat z Imperium SIgmara i elf w upiornej zbroii poczęli węszyć wśród orszaku, wypytywali towarzyszących im rycerzy... Naszczęście byli to tylko głupi rębajłowie, lecz co jeśli ów duet pójdzie dalej ? Wampirzyca uznała, że dobrze byłoby rozbić ten mały sojusz. A najprościej zrobić to, obracając ich podejrzenia przeciw nim samym, naderwać czymś zaufanie tej parki...
- Ronnelu! - lady zastukała w drzwiczki powozu, wyciągając niewielką błyskotkę z czarnej sakiewki z atłasu.
- Tak pani ? - dało się słyszeć z drugiej strony. Przez zasłonkę, czarodziejka podała rycerzowi srebrzysty medalik z doskonale oszlifowanym szafirem, zamkniętym w oplocie misternych wzorów, pośród których dominował pikujący sokół.
- Wręcz to temu elfowi w koszmarnym pancerzu, zaznaczając iż darowuję mu go za pomoc i wyświadczone usługi. Powiedz że należał do jego krajanina imieniem Aethis, wielkiego wojownika... to wszystko.
Zanim czarodziejka znów przymknęła oczy, wyczuła czyjąś obecność w karecie. Przy przeciwnych drzwiczkach, dopiero odnowionych po zdemolowaniu siedział, szczerząc kły wysoki arystokrata o pociągłej twarzy. Na jego herbie widniały trzy czarne róże i lilja.
- Bracie...! Jak ty tu..?
- Nie ważne jak, tylko dlaczego. - szepnął Aucassin de Hane. - Dobrze cię znów widzieć siostro.
- Wolałabym się widzieć przed naszpikowaniem srebrem.
- Och, nie dramatyzuj... czyż naszego pradziadka w czasie bitwy w wąwozie Saragossa nie przybito do drzewa pikami ? Czyż nie tkwił tak trzy dni w palącym, estalijskim słońcu ? - Aucassin otrząsnął się z gawędziarskiego tiku i kontynuował - Wy białogłowe zawsze domagacie się równego traktowania, to czyż nie cieszy cię że także mogłaś poświęcić się dla wielkości naszego rodu ? Plan Czarnego Rycerza idzie znakomicie, a nasz razem z jego.
- Co z Mallobaude ? - zainteresowała się nagle wampirzyca.
- Przyjmuje gości... zjechali do nas wszyscy lennicy księcia poza tym szaleńcem z rodu Merovecha... ale akurat de Biaucaire nigdy nie nadawał się na dworskie życie. Lada chwila będziemy mogli zacząć... tymczasem bywaj. - arystokrata rozpłynął się w ciemności, zalegającej w kątach powozu. Zanim wogóle zdążyła pomyśleć o wizycie brata, rozległ się krzyk któregoś rycerza ze straży przedniej.
- Otoczyć wozy! Wjeżdżamy do miasta! Wjeżdżamy do Mousillon!

CDN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

- Wzeszło krwawe słońce... Tej nocy przelano krew.
- Skralg, zamknij mordę i pomóż zwijać obóz !
Krasnolud zaklął cicho i pomógł Sorenowi oporządzać konie i wrzucać na wóz żałosne resztki zaopatrzenia, które pozostały im po długiej podróży przez przeklętą baronię. Sam Soren wyglądał raczej nieciekawie - jego długie, czarne włosy były w nieładzie i przyklejały się do spoconego od wysiłku czoła, oczy miał podkrążone a lico blade. Słowem, cierpiał na najzwyklejszego na świecie kaca. I tak trzymał się lepiej od Daniela, który jeszcze nawet się nie obudził po wczorajszej libacji. Nie widząc innego wyjścia, najemnicy po prostu wrzucili go na wóz niczym worek ziemniaków i przykryli cuchnąca derką.
- Stary, mówiłem ci wczoraj że będzie z nami źle po tym twoim winie... - narzekał Soren, wylewając wiadro wody na dogasające ognisko.
- Ech, zapomniałem już że człeczyny nie mają głowy do picia. Przynajmniej spędziliśmy miło wieczór ! - Dawi, jako jedyny z kompanii, wyglądał świeżo i rześko mimo wczesnej pory i paskudnej mousillońskiej pogody
- Faktycznie. Spędziliśmy. W przeciwieństwie do niektórych - Tutaj dosyć wymownie wskazał na postać klęcząca przy rzeczce kilkanaście metrów dalej.
Virgill powolnymi, delikatnymi ruchami nabierał wody w swe spracowane ręce i obmywał się z czarnej, cuchnącej krwi. Tuż obok leżała jego ciężka siekiera, od czubka obucha po sam koniec styliska poplamiona szkarłatem. Milczący brodacz jak zwykle nie raczył wyjaśnić, co porabiał w nocy, jednakże stan jego rynsztunku jednoznacznie wskazywał na ciężką bitwę.
- Cholera, czuję się jak tchórzliwe gówno - Soren przeczesał palcami swą czarną czuprynę - Myśmy chlali jak pierwsze lepsze pachołki, a on poszedł w ciemny las tłuc się z Sigmar wie czym...
- Przecie sam chciał - Mruknął Skralg - Nikt go do niczego nie zmuszał. Może go łapy swędziały, bo musiał czemuś przypierdolić a w obozie nie miał jak... Kto wie, co mu siedzi w tym skołtunionym łbie. Wiesz, to nie jest tak, że nam się z czegokolwiek zwierza...
- A ty znowu zaczynasz ? - Warknął Soren - Virgill nie jest żadnym psychopatą ! Po po prostu za dużo widział i radzi obie z tym milcząc. Tobie też czasami by się przydało.
- Bardzo śmieszne.
- W każdym razie, nadal mam wyrzuty sumienia. Pijany czy nie, powinienem był iść z nim do walki.
- Ta, jasne ! Wlazłbyś do bagna albo wyłupałbyś se oko gałęzią po ciemnicy. Dobrze, żeś w obozie został, nie kłopocz się tym ! Poza tym, Virgill wrócił bez zadrapania, cały i zdrowy ! W zasadzie to nikomu z naszych nic poważniejszego się nie stało. Wrócili w glorii chwale, niosąc rozpierdol czemukolwiek spotkali w lesie.
- Faktycznie musiało być ciężko - Zgodził się Soren - Z daleka było widać łunę pożaru. Najwyraźniej puścili zamek tego całego władyki z dymem. Trza będzie wypytać ich w drodze o to, co zaszło w puszczy.
- Już próbowałem, bez skutku. Zapytałem Gloina. Ten tylko wspomniał coś o lochach pod zamkiem i więcej nie chciał gadać. Dziwne.
- Albo i nie - Soren pochmurniał - Słyszałeś przecie, co przy ogniskach gadali o tym arystokracie. Aż mnie ciary przechodzą. A nuż nasi towarzysze odkryli jakiś okropny sekret ?
- Kurwa, nie chcę o tym myśleć - Skralg machnął lekceważąco dłonią - Ta kraina jest wystarczająco przygnębiająca bez opowieści o pedofilach i mordercach. Pospieszmy się z pakowaniem, obozowisko już się prawie zwinęło. To całe chędożone Mousillon czeka na dzielnych gladiatorów...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Ale się zastało. Później coś skrobnę ;) ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[ja jakby co czekam na rozwój wydarzeń]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Ja też. Zwłaszczamam na myśli Grimgora]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Odchodzili od płonącego zamku w tyle, zostawiając za sobą ciała martwych ludzi, ich kozich odpowiedników, i wszystko inne co tam zostało, łącznie z lochami o których każdy z zawodników milczał w odpowiedzi. Jego podopieczny po ataku odleciał w stronę szlaku którym podążała karawana, a jego kompani i on wrócili do obozu by choć na chwilę zmrużyć oczy. Znad miejsca gdzie wczoraj walczyli unosiła się jeszcze smuga dogasającego płomienia. Powoli ruszył na koniu za resztą zawodników biorąc wielki łyk jeszcze letniej herbaty Dawiego. Droga dłużyła się, a o egzystencji jego towarzysza świadczyły pojedyncze zwłoki wołu.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Szedł powoli przez ciemne korytarze, nieświadomie oglądając się za siebie. Czuł się jakby przebywał tu całą wieczność. Mimo to nie znał nawet skrawka tego labiryntu. Ściany, ścieżki i przejścia zmieniały, nieregularnie swoje położenie tworząc nowe kombinację. Kolory też stawały się inne. Raz były jaskrawe, wręcz tęczowe, innym ciemne i martwe. I te oczy świetnie kamuflujące się w wyblakłych runach i zdobieniach. Galiwyx wiedział, że zaraz popadnie w szaleństwo o ile jeszcze się to nie stało, co było bardzo możliwe zważywszy na te głosy. "Chodź, chodź, chodź." - wciąż powtarzały. Cicho, tak cicho, że goblin nie był pewien czy sobie tego nie wymyślił.
Obudził się zlany potem. Strach przepędził na chwilę kaca, ale szybko uderzył on ze zdwojoną siłą. Galiwyxowi zakręciło się w głowie. Nienawidził tych koszmarów od momentu pojawienia, czyli wjazdu na terytorium Mousillon. Im częściej je śnił tym dłużej pił co przekładało się na niemożność jakiegokolwiek działania. A śnił coraz częściej. Dlatego gdy poproszono o uratowanie porwanej czarodziejki Galiwyx tylko wzruszył ramionami i wrócił na swój wóz. Z drugiej strony po co miał się narażać. W końcu jego celem było zwycięstwo na Arenie, a śmierć przed jej rozpoczęciem byłaby głupia i wyjątkowo nie pasowała do planów dawnego bogacza.
Inni mieli inne poglądy i wyruszyli wczoraj przez bagna. Na szczęście wrócili nad ranem: zmęczeni, ale zwycięscy. Organizatorzy na pewno ich nagrodzą, a przydatne dla zawodników rzeczy to takie, które pomogłyby w walkach. Goblin obiecał sobie, że będzie uważał na członków tej "ekipy ratunkowej".
- Otoczyć wozy! Wjeżdżamy do miasta! Wjeżdżamy do Mousillon!
Krzyki wyrwały Galiwyxa z krótkiej drzemki. Krążyły nad nimi niczym wyjątkowo uciążliwy komar, żeby zaraz spaść z impetem szarżującego ogra. Zielonoskóry miał ochotę krzyknąć, żeby się zamknęli, ale wiedział, że to tylko pogorszy sprawę. Wtem do jego mózgu przebiła się informacja co to znaczy. Wreszcie dotarli do miejsce swojego przeznaczenia.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Jak się czuje Lady?
Wąsaty rycerz pokręcił nosem, wpatrując się w koński kark. Choć widział niejedno i nikt braku odwagi zarzucić mu nie mógł, to nie zdobył się na dłuższe patrzenie na paskudną twarz Azraela. Odchrząknął lekko.
- Lepiej, monsieur, choć ciągle słabuje. Wiele przeszła tam, w zamku. Potrzeba jej czasu i spokoju.
Ostatnie zdanie wymówił z naciskiem. Aluzja była oczywista.
- Toteż nie zamierzam męczyć jej swym nagabywaniem- odparł Azrael- Radem przede wszystkim, że żyw ona, lecz boleję nad faktem, iż przed bestialstwem nie zdołaliśmy jej do końca ocalić. Tedy, jeśli cokolwiek ona potrzebuje.
- Jedynie czego teraz potrzeba jej, to jadło i wypoczynek- oznajmił rycerz, który podniósł na niego wzrok. Patrzył przez chwilę na bielejącą kość policzkową, na oko bez powieki, całe czerwone i suche. Na ucięty w połowie nos i pozbawione małżowin usznych otwory po bokach głowy. Skrzywił się lekko i powrócił do oglądania karku swego konia.
- Prawdziwy cud, że przeżyła- ciągnął dalej Anioł Śmierci, nie dając za wygraną- Istny, powtarzam, cud.
- Ano, macie rację panie elfie, potwór w ludzkiej skórze z hrabiego był. Tak się rozeźlić o wtargnięcie na jego posiadłość...
Azrael uśmiechnął się w duchu. Włókniejące blizny i ubytki nie pozwalały mu na radosne miny.
- Macie rację, panie rycerzu. Rzekłbym, że w samo sedno utrafiliście...
Jakiś jeszcze czas jechał obok wąsacza, lecz po pewnym czasie popędził konia, zrównując się z Reinhardem. Ten pozornie wydawał się być nieobecny umysłem.
- Masz coś?- spytał wreszcie, po chwili milczenia.
- Niewiele. Jedynie potwierdzenie, że czarodziejka wtargnęła do zamku hrabiego, pozorując porwanie. Nie mam jednak pojęcia w jakim celu. Ty?
- Niestety, nic. Myślę, że tylko rozmowa z nią samą ruszy sprawę do przodu.
- Lady nie dopuszcza do siebie nikogo. Obawiam się, że najbliższą okazją na to nadarzy się dopiero na zamku.
- Zobaczymy. Tymczasem podziwiaj widoki elfie. Ktoś się zbliża.
Sir Ronnel uniósł rękę w geście powitania. Azrael skinął głową w odpowiedzi. Reinhard udał, że zajmuje go coś zupełnie innego.
- Lady de Vineteur dziękuje wam, Azraelu z Ellyrionu, za pomoc i wyświadczone usługi, w podzięce przesyłając ten oto amulet. Należał do Aethisa, wielkiego wojownika, który podczas Areny w Sartosie okrył się nieśmiertelną sławą. Niech ci służy.
Azrael przyjął medalion, oglądając jego misterne wykonanie.
- Przekaż swej pani moje podziękowania i zapewnij ją o moim oddaniu i sympatii- rzekł na tyle głośno, by nie tylko Reinhard, lecz inni jadący w pobliżu go dosłyszeli- Jak również życzenia rychłego powrotu do zdrowia.
- Tak się stanie- odparł Ronnel, po czym odgalopował w kierunku karety. Chwilę potem przednia straż karawany oznajmiła, iż zbliżali się do końca podróży.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Ech, teraz to ja zamarudziłem parę dni :? ]

Karawana wozów, otoczonych przez rycerzy i pospiesznie formujących dwulinię zbrojnych powoli wyłoniła się z pomiędzy wiecznej trupiej mgły Sierocych Wzgórz. Tam, za niemal zupełnie nieurodzajną połacią błotnistej gleby wreszcie dało się dojrzeć cel podróży, na tle zatęchłego ujścia olbrzymiej rzeki Grismarie oraz wybrzeża czarnego morza.
Obrazek
- To jest to wasze Mous... miasto ? - rzucił cierpko Bafur z kozła wozu. - Nic dziwnego, że taka chędożona tajemnica była! Nie dość że wasza licha, człecza budowa to jeszcze zapuszczone jak włosy na stopach górnika! Jaka armia chciałaby to wogóle zdobywać ? Synek... po co my tu wogóle przyjechaliśmy ?
- Ociec... no weź... - młody Bafursson zwiesił głowę, pozwalając by strumyk skroplonej mgły spłynął po jego kasku.
Ronnel Harrevaux puścił mimo uszu gderanie krasnoluda. Kilkoma szybkimi rozkazami ustawił swych ludzi w gotowości i obrzucił rosnące mury miasta spojrzeniem czarnego wizjera hełmu. Po przebyciu kilkunastu kładek, na których ledwie mieściły się wozy dotarli pod wielką, południową bramę. Tam droga po obu stronach zmieniała się w wielkie, gnijące pod wyszczerbionymi murami obozowisko ruder, namiotów, lepianek i stosów śmieci. Część żyjących tam żałosnych istnień obrzucała przejeżdżających pustym lub szaleńczym spojrzeniem albo wogóle nie poświęcała im uwagi z głębin swego marazmu, inni rzucili się na karawanę jak sfora wygłodniałych psów czy szczurów. Nieważne czy chcieli zaatakować czy tylko sprzedać jakieś ostrugane kawałki drewna lub żabie wnętrzności - wszystkich brutalnie odparli zbrojni z Mousillon nie kryjąc pogardy i nie okazując cienia współczucia. Przejeżdżając przez okute ćwiekowaną stalą wrota, Ronnel miał okazję przyjrzeć się znów murom. Zbudowane za czasów Landuina, wysokie na dziesięciu mężów ściany potrafiły zatrzymać każdą armię... dziś znaczne ich części, zwłaszcza na wschodzie i północy miasta zawaliły się, a reszta świeciła zarośniętymi zielskiem dziurami lub połamanymi blankami. Jednak dalej stanowiły imponujący środek obronny, ich porządnego utrzymania pod płaszczykiem zniszczeń dowodziły liczne kaprawe spojrzenia rzucane z ich szczytu oraz powiewające na wietrze chorągwie i trupy skazańców. Odpowiadając własnym rogiem na sygnał z kasztelu bramy, trupa zawodników wjechała do środka, zostawiając za sobą zepsutą krainę, pełną wszelakich okropieństw i niebezpieczeństw.... tylko po to by znaleźć się jeszcze gorszym miejscu.
*******

Wewnątrz miasto nie różniło się zbytnio od każdego innego w Bretonni, częściowo porozkradane brukowane drogi przeplatały się z kałużami brunatnych cieczy, ciągnącym się nieraz w całe jeziora oraz górującymi nad nimi połamanymi łukami przejściowymi, zbudowanymi jeszcze przez elfy. Cała ta mieszanka prowadziła między olbrzymim labiryntem wielkich kamienic, które równie dobrze mogły być pustymi od wieków ruinami zamieszkanymi przez pająki i szkielety, co ich na siłę naprawionymi wersjami zamienionymi w domy, sklepy i inne miejskie przybytki. Większość nienaruszonych, najokazalszych budynków dawno już była zajęta przez wielkie poczty zbrojnych najznamienitszych gości władcy miasta - jeden z nich, długa kolumna ludzi z glewiami w błękitnych barwach przeszła obok nich, prowadzona przez siwego staruszka w zielonych szatach, wspierającego się na czarnym kosturze. Innym razem musieli ustąpić miejsca galopującym w kierunku centrum miasta rycerzom pod szarą chorągwią, przedstawiającą walczące ze sobą kruki. Poza wojskiem, ulice nieustannie przemierzał korowód kaprawych mieszczan Mousillon, chłopów którzy umieli jakoś odnaleźć się w miejskim życiu oraz żebraków i szaleńców, podrzucających pobazgrane czaszki i deseczki przy akompaniamencie bełkotu i ponurego zawodzenia. Między nimi dało się zauważyć nieco zagubionych, wogóle tu niepasujących przybyszów, odzianych w stroje typowe dla bardziej cywilizowanych krain. Wydawało się jasne że w takie miejsce mogła ich ściągnąć tylko jendna rzecz - Arena Śmierci, na którą zdaje się czekali już trochę za długo.
- Cóż, teraz ich rozrywka właśnie przyjechała. - rzucił z uśmiechem do zawodników sir Ronnel. - Dobra, zbliżamy się do placu głównego! Wysiadać wszyscy!
Mało kto zorientował się, że kareta lady de Vineteur oraz większość wozów już dawno odłączyła się od nich w plątaninie budynków. Teraz stali prawie nad samą cuchnącą rzeką Grismarie, obok placu gdzie czekał na nich komitet powitalny zebrany pod sztandarem przedstawiającym na czarnym tle złotą lilię i złotego węża. Takie same chorągwie górowały nad miastem z murów i wieżyc ogromnego pałacu, który na przeciwległym brzegu był widoczny aż nazbyt dobrze. Niedaleko, pod okiem licznych zbrojnych mieszkańcy miasta tłoczyli się przy wielkiej studni, zupełnie jakby w promieniu wielu mil nie było żadnego innego punktu z wodą zdatną do picia... i być może było tak naprawdę. Sir Harrevaux przeszedł przed szeregiem rozglądających się po mieście i pilnujących sakiewek zawodników po czym przystanął i zamaszystym gestem pokazał całe miasto.
- Witamy w Mousillon, drodzy zawodnicy trzydziestej szóstej Areny Śmierci, organizowanej przez mego pana, Mallobaude, Czarnego Rycerza i księcia tej prowincji. Być może nie wygląda, ale jest to jedno z najstarszych miast w całej Bretonni... gadają iż elfy je pobudowały... Na pewno ich dziełem jest ta centralna, biała wieża książęcego pałacu, dzięki której można zorientować się w tym labiryncie. Wieczorem mój pan zaprasza was wszystkich na ucztę, siądziecie do stołu z jego lennikami i podane wam zostaną dalsze informacje co do Areny. Zostaną wam także pokazane wasze kwatery... do tego czasu musicie poradzić sobie w mieście sami. Pałac znajduje się w północnej części miasta, dostać się tam można przez jedyne przejście na Grismarie w promieniu stu mil - wielki most Landuina.
Rycerz wskazał im kierunek, obracając się i podjął po chwili.
- Most jest tak wielki, że po jego obu stronach wznoszą się budynki z nadbudówkami, czyniąc zeń prawie tunel. Nazywamy tą ulicę Upadłe Niebo. Mieszczą się tam wszystkie najbardziej ekstrawaganckie sklepy i przybytki uciech, więc gdybyście potrzebowali... czegoś z tamtąd możecie się tam zatrzymać. Zaraz obok nas znajduje się plac świątynny. W dokach możecie znaleźć sporo tawern, lecz trzeba uważać na tamtejsze gangi - mimo że w mieście stacjonuje pół armii zrobiły się tylko zuchwalsze. Natomiast odradzam zupełnie udawanie się do zrujnowanej latarni i na cmentarz... mało kto stamtąd wraca, podobnie jak z Utraconego Miasta i Północnej Bramy... dzieją się tam nieludzkie rzeczy, a pełzające w ciemności stwory, żywiące się trupami są śmiertelnie niebezpieczne... właściwie na północy mało jest bezpiecznych miejsc poza okolicami pałacu i Wielkiej Areny Turniejowej. W razie czego szukajcie mnie w pobliżu Placu Landuina, wieczorem zgłoszą się po was książęcy paziowie. Tymczsem do żegnajcie.
Rycerz odwrócił się i dosiadłszy konia zaczął oddalać się wraz z innymi ludźmi księcia. Na moment spojrzał tylko na stojącą zbieraninę różnorodnych postaci i z jeszcze większym wahaniem dodał
- Aha, i nie dawajcie wiary tym bajaniom gminu, jakoby pod nami miało się znajdować jakieś królestwo chodzących na dwóch nogach szczurów lub trupojadów, rządzonych przez jakiegoś wmyślonego "Rycerza Ludożecę" - ten przydomek rycerz wymówił z rozbawieniem, jednak przechodzący wokół mieszkańcy spojrzeli na Ronnela jak na szaleńca i czym prędzej oddalali się, szepcząc coś niezrozumiałego. Harrevaux odwrócił konia i uśmiechając się spiął go ostrogami, rozganiając tłum przed nim ewidentnie w dobrym humorze. - Dziwne czasy idą i prostactwo coraz większe głupoty wymyśla...
Obrazek

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Denethrill była już naprawdę skrajnie zmęczona podróżą i jedyne, co ją podtrzymywało a duchu i w siodle, było to, że byli już blisko. Miasto robiło wrażenie już z daleka, chociaż raczej negatywne. Mrocznych, wielkich murów naoglądała się już w Naggarrond, ale była ciekawa tego, co się chowa za nimi. Nawet Zarthyon okazywał zainteresowanie dokąd tak długo podróżowali. Miejsce to oczywiście promieniowało jakby niepokojem, bo zło, które zalęgło się w tej krainie towarzyszyło im od dawna, z chwilą przekroczenia pamiętnej bramy. Teraz przeszli przez tą miejską i oczom ich ukazało się zaiste upadłe miasto. Wkrótce jednak jego szarość przytłumiła wszystkie inne uczucia. Rycerz, który ich prowadził, zatrzymał się i objaśnił sytuację. Denethrill była niezadowolona, że będą musieli czekać z wejściem do pałacu, aż do wieczora, ale nie miała zamiaru zwlekać. To mogła być jedyna okazja na tej Arenie, a wolała nie myśleć o tym, że w jej życiu.
- Ten człowiek, mówił, gdzie można znaleźć jakąś karczmę. – Zwróciła się do Zarthyona. – Idę się przygotować, tobie też to radzę.
- Przecież uczta jest dopiero wieczorem… - Zaśmiał się gwardzista. – Ale rozumiem, rozumiem.
Czarodziejka prychnęła zdenerwowana. Niech się śmieje. Najpierw tygodnie na statku, potem kiedy pojawiły się szczątki jakiejś cywilizacji, to zostały całkowicie spalone przez jej przedstawicieli. Potem znowu tygodnie na szlaku, miała już wszystkiego dość i należało jej się wreszcie trochę wygody. A na takim wydarzeniu miała zamiar godnie reprezentować naród Druchii, a tym bardziej konwent czarodziejek. Zostawiła za sobą grupę zawodników i gwardzistę i szybko ruszyła w kierunku placu świątynnego. Nawet w takiej dziurze znalazł się przybytek dla najbogatszych i chociaż odstawał od tych które, były w Naggarond, to w zupełności wystarczyły. Weszła tawerny, która wydawała się jej najdroższa i zaskoczył ją ruch, który panował w środku. Najwyraźniej przybyli na Arenę goście należeli do tych, lepiej usytuowanych.
- Najlepszy pokój, przygotować gorącą wodę na kąpiel i chcę mieć kogoś do dyspozycji cały czas. – Rzuciła bez ogródek do karczmarza.
Ten patrzył na nią z ukosa, a Denethrill zdała sobie sprawę, że nie jest w najlepszej formie. Rzuciła na blat garść złotych monet, które wyraźnie przekonały właściciela, chociaż wciąż nie był zadowolony z obecności elfki i tego jak go potraktowała.
- Pokój numer 9. – Burknął podając jej klucz. „Gdybyś wiedział z kim masz do czynienia… inaczej byś gadał.”
Ale ponieważ czarodziejka wiedziała z kim ma do czynienia, nie przejmowała się dłużej żałosnym człowieczkiem. Poszła na górę i znalazła swoją kwaterę. Pomimo drobnego spięcia na początku, obsłużono ją szybko, a kiedy przyniesiono gorącą wodę zapomniała o całej podróży, a zaczęły się wielkie przygotowania do wieczornej uczty.
Obrazek

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Mousillon było bezsprzecznie najbardziej żałosnym miejscem, jakie Soren widział w swym pełnym przygód życiu. Nawet najpodlejsze dzielnice miast Stirlandu, uchodzącego przecież za najbiedniejszą prowincję Imperium, miały więcej splendoru. I nie chodziło nawet o układ architektoniczny ulic ani o wygląd samych budynków (chociaż obie te rzeczy i tak nie zachwycały). To atmosfera tego przeklętego miasta, ten ciężki, beznadziejny marazm mógł wpędzić najpoczciwszych mężów w ciężką depresję. Widać to zresztą było po miejscowych - żałosne, chorowite sylwetki snuły się tu i ówdzie ze wzrokiem wbitym w ziemię, nie mając siły ani ochoty by przyjrzeć się przybyszom. Nazwanie tej plugawej egzystencji "wegetacją" nie oddałoby w pełni skali tego przygnębiającego zjawiska.
Czwórka najemników stała nad cuchnącą rzeką Grismarie, nie bardzo wiedząc co robić. Wszyscy inni zawodnicy i ich towarzysze rozeszli się po mrocznych ulicach miasta, zajęci swoimi sprawami.
- Ale zadupie - Skralg splunął z pogardą - I pomyśleć, że tłukliśmy się tyle po bagnach i lasach by na końcu wylądować tutaj ! Ha !
- Nadal nie rozumiem, czemu nie mogliśmy tu po prostu przypłynąć - Daniel spojrzał w kierunku doków i morza - Byłoby dużo szybciej. I bezpieczniej. Ach, zresztą nieważne. Co teraz, Soren ?
- Słyszeliście sir Harrevauxa. Wieczorem idziemy na imprezę.
- To wiem. Ale co będziemy robić do tego czasu ?
- Proponuję klasykę - Dawi poprawił futrzaną czapkę - Chodźmy do karczmy ! To najlepszy sposób na poznanie miejscowych i zdobycie informacji.
- Przestań chrzanić, wszyscy wiemy że chodzi ci wyłącznie o piwo.
- To też. Chodźmy !
Poszli.
Tawernę znaleźć było raczej łatwo, wszak w każdej części świata przybytki tego typu wyglądają prawie tak samo. Niski, jednopiętrowy budynek z pociemniałych cegieł leżał nad samym brzegiem czarnej rzeki. Spleśniały szyld był tak brudy i sterany, że odczytanie widniejącej na nim nazwy graniczyło z niemożliwością. Większość okien była zabita deskami, ale w tych, w których szyby jakimś cudem przetrwały, paliło się światło.
- Nie wiem, czy chcę tam wchodzić - Rzekł Daniel, gdy zbliżali się do wejścia.
- No cóż, chyba trudno znaleźć tu lepszą knajpę - Odpowiedział mu Soren - Zresztą, czego się obawiasz ? Nawet jeśli dojdzie do jakiegoś... "nieporozumienia" z miejscowymi, na pewno damy sobie radę. Prawda, Virgill ?
Milczący brodacz pokiwał głową, kładąc jednocześnie dłoń na rękojeści noża zatkniętego za pas.
Młody inżynier jakoś wcale nie poczuł się pewniej.
Skralg pchnął drzwi i cała czwórka raźno weszła do środka. Jak łatwo było się domyśleć, wnętrze budynku nie prezentowało się zbyt elegancko. W słabym świetle cuchnących rybim tłuszczem świec dało się wypatrzeć kilka podłużnych, drewnianych ław poustawianych pod ścianami. Słoma, którą posypana była podłoga, słabo maskowała opłakany stan podziurawionej jak ser podłogi. Paskudny szynk, za którym stał jeszcze paskudniejszy szynkarz, wcale nie zachęcał do zakupów. Tylko ciężkie antałki z bretońskim winem stojące obok sprawiły, że najemnicy nie odwrócili się na pięcie i nie opuścili tej nory.
Nieliczni miejscowi nie zaszczycili nowo przybyłych nawet jednym spojrzeniem przekrwionych oczu. Nawet w miejscu docelowo przeznaczonym do rozrywki królowały marazm i obojętność.
- Zajmijcie tą ławę przy oknie - Zakomenderował Soren - Ja przyniosę wino.
Szynkarz był starszym, otyłym i niezwykle wręcz odpychającym typem. Jego parchata, włochata morda budziła nieodparte skojarzenie z ropuchą albo innym odrażającym płazem. Ślady po ospie znaczyły ją niczym kratery powierzchnię księżyca. W zasadzie chyba nikt nie chciałby, żeby człek takiej aparycji miał jakikolwiek kontakt z żywnością.
- Wino i cztery kubki. Czyste, jeśli łaska - Soren, nawet jeśliby bardzo chciał (a nie chciał), nie mógłby wysilić się na grzeczność wobec takiej abominacji.
Karczmarz zmierzył go obojętnym wzrokiem swych kaprawych ślepi i wykonał polecenie. Podał mu cztery gliniane kubki i napełnił pokaźny dzban szkarłatnym trunkiem. Potem przyjął rzuconą mu monetę i kontynuował fascynującą czynność, jaką było gapienie się w ścianę.
Soren wziął alkohol i dołączył do kompanów przy ławie pod oknem. Wino, na całe szczęście, nie było najpodlejszej i przy odrobinie samozaparcia można było nazwać je niezłym.
Z okna zaś rozciągał się widok na rzekę i most, który, jeśli wierzyć słowom sir Harrevauxa, był jedyną przeprawą przez Grismarie w promieniu wielu mil i nazywał się Upadłe Niebo.
- Zamówiłbym jakieś żarcie, ale widok szynkarza skutecznie odebrał mi apetyt - Narzekał Skralg, rysując na stole różne niecenzuralne kształty palcem umoczonym w winie.
- Do wieczora wytrzymasz - Daniel nalał sobie wina do kubka - Na uczcie na pewno podadzą jakieś specjały.
- A no tak, uczta. Nie wiem czemu, ale mam złe przeczucia. W takim miejscu i czasie wydarzenia socjalne z dużą ilością alkoholu MUSZĄ skończyć się źle.
- Ty i ta twoja krasnoludzka paranoja. Co, myślisz, że nasz gospodarz zaprosi nas w swoje progi, napoi gorzałą, wymknie się cichaczem i naśle na nas odział kuszników który wymorduje nas jak prosięta ? HA ! Takie rzeczy się na zdarzają, Skralg !
- Niemniej jednak powinniśmy mieć się na baczności - Milczący dotąd Soren dołączył do rozmowy - W Mousillon nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie, teraz powinniśmy odprężyć się trochę po podróży. Do wieczora zostało wiele godzin...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

-Twoje klimaty?- Gloin parsknął śmiechem. Rzeczywiście, wszystko w okół przypominało coś w rodzaju grobowca. Mimo mojego długiego żywota nigdy nie zapuszczałem się w te okolice. Czemu? Nie mam bladego pojęcia, może ze względu na okolice. Jestem martwy, co nie oznacza, że mój gust również.
-Kpij sobie dalej przyjacielu.- spojrzałem na niego z ukosa, obserwowałem okolicę. To miejsce było jakieś dziwne, czułem, że coś jest z nim nie tak. Czego jednak innego spodziewać się po Przeklętym Mousillon? Trzeba mieć się na baczności.- Musimy chyba poszukać jakiegoś noclegu...
-Co ty pieprzysz, zaraz uczta!- przerwał mi krasnolud.- Jak zwykle, zwracasz uwagę na wszystko, oprócz tego co naprawdę istotne!
-Jest wieczorem.- skomentowałem krótko jego wypowiedź po czym opuściłem zgromadzenie i wszedłem w jedną z bocznych uliczek.


-Zero cierpliwości.- Gloin splunął tuż pod moje nogi.- Znieważyłem Cię... Hahaha.- zarechotał gorzej niż żaba.- Dość tych żartów...- uniósł łeb i spojrzał na szyld przybytku.- Gospoda pod Mokrym Psem, chcą w ten sposób usprawiedliwić ten smród?- zapytał sam siebie, wiedząc że nie udzielę mu odpowiedzi.
-Cicho, na uboczu.- wymieniłem pozytywy.- Tak jak lubię.
-Brud, smród i malaria...- westchnał ciężko, po czym otworzył drzwi z buta.- Chuj, byle tylko piwo mieli dobre.

[Wybaczcie skąpy tekst, ale studia, nowe miast. Sami rozumiecie. Mało czasu na cokolwiek.]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Paskudne miasto. Brudne i cuchnące, jakby ulice były rynsztokami, którymi spływały ludzkie śmiecie. Dusze, które snuły się po tym kamiennym labiryncie w swej codziennej egzystencji, szarej i przytłaczającej, jak to miejsce. Azrael szybko znienawidził tego miasta. Znienawidził i pokochał. Nie wiedzieć czemu czuł, że pasuje tutaj, jakby to było jego miejsce, od dawna poszukiwane, wreszcie odnalezione.
Żebracy na ulicy wyciągali swe wychudzone ręce, szponiaste jak u krogulca. Wydawało się, że to efekt jakiejś mutacji Chaosu, lecz prawda była dużo bardziej prozaiczna i przez to przerażająca. Kiła. Trąd. Nawet czerwonka się zdarzała. Pomarszczone twarze z otwartymi ustami wpatrywały się pusto w kamienny bruk, ledwo zwracając uwagę na wygląd przechodzących. Z tych ust wyzierały różne rzeczy- szkorbut, grzybica, brązowe plamy mięsaka. Brakowało tylko zębów.
Skręć w odpowiednią alejkę Mousillon, a znajdziesz wszystko. Azrael znalazł głównie wypicowanych mężczyzn w skórzanych fatałachach, dumnych członków gangów, im niższego szczebla, tym bardziej zadzierających nosa. Były jeszcze dziwki, które na wieść o przybyciu całej rzeszy gości z daleka wysypały się na ulice jak grzyby po deszczu. Mocny makijaż i podarte pończochy w siatkę z każdej strony usiłowały nęcić przechodnia, by wysupłał brzęczące złoto z sakiewki, zwykle jednak zadowalały się miedzią.
Wraz z nimi pojawili się handlarze innymi uciechami, zbyt cywilizowanymi na resztę "zacofanej" Bretonii, wszelkie wspaniałe owoce współczesnego świata. Azrael nie znał nazw oferowanych środków, które zabierały ludzi w różne miejsca, lecz podróż ostatecznie zawsze miała ten sam finał- cmentarz. Jeśli miało się szczęście, to ciało nie wytrzymywało zbyt dużej dawki i poddawało się. W przeciwnym razie żyło się całe lata krótkimi urywkami nieba, poprzeplatanymi długimi okresami piekła, usiłując zdobyć na wszelkie możliwe sposoby choć kilka miedziaków, które zapewnić miały powrót do raju.

Znalazł sobie pokój w obskurnej ruderze zwanej karczmą. Właściciel przybytku cały czas nachalnie gapił się na jego twarz, nie oferując nawet dziwki, mimo, że był to niepisany zwyczaj tej dzielnicy. Nie, żeby Azrael przyjął propozycję, ale coś w nim drgnęło na uczyniony wyjątek.
Pokój był mały i ciemny, ale z widokiem na miasto, więc Anioł Śmierci cały czas mógł podziwiać jego funkcjonowanie. Podziwiał więc i szykował się do wieczornej uczty. Nie, żeby miał wiele do wyszykowania. wieczór jednak się zbliżał, więc nie było co mitrężyć.
- Ładne miejsce. W sam raz do twojej paskudnej gęby. Podrzesz sobie ubrania, nie będziesz się mył przez miesiąc, a wezmą cię za tutejszego.
- Twoje krotochwile nie pomagają w naszej misji. Widzisz czym jest to miasto. Ono nie ukrywa swego oblicza. Ci, którzy tu przybyli nie zjawili się przez przypadek. Do nas będzie należało ich osądzić.
- Winni i niewinni, tak? Jak zawsze bawisz się w sędziego, ale w porządku, niech ci będzie. Tkwimy w tym razem.
- Oczekuję, że nie staniesz mi na drodze w tym, co czeka. Wiesz, po co tu jestem. Azrael nie ochrania.
- Wiem. Nie musisz mnie pouczać. Rób, co uważasz, na Yneadda, nawet zagram według twoich zasad, jeśli będzie taka konieczność.
Rozległo się pukanie do dziurawych drzwi. Przez szczeliny między dechami można było dostrzec baryłkowatą sylwetkę karczmarza. Gdy wszedł do środka, niosąc wyczyszczone ubranie na wieczór, zdziwił się. Zdawało mu się, że słyszał odgłosy rozmowy, lecz wewnątrz zastał tylko Azraela.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ