Arena of Death edycja 2.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Manfred vs Edwin wszechwiedzący
W sercu księstwa granicznego na południe od imperium sławna arena śmierci księcia mordragona
była zapełniona ludzmi. Każdy oczekiwał od tej walki czegoś szczególnego. W końcu najpotężniejsi
wojownicy przybywali tu walczyc a dwie postacie wyglądające jak rycerze zakuci w zbroje z ogromnymi
mieczami dawali nadzieje na wspaniałe widowisko.
Manfred usadowił wygodniej swój wielki miecz na ramieniu i przyglądał się z ciekawoscią zakutemu w zbroję
chaosu wojownikowi. W końcu będzie miał okazję zmierzyc się z kims godnym. A Wiedział że tacy jak ten
pochodzący prosto z pólnocnych pustkowi są doskonałymi wojownikami a że Manfred kochał wyzwania pozwalające mu doskonalic się w fechtunku oczekiwał rozpoczęcia walki z niecierpliwoscią.
Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzencha zamyślił się. Oto kolejna walka dla niego. Turniej był naprawdę
obiecujący z tego co tu widzial w poprzednich walkach. Teraz jednak skupił się na smukłej pewnej siebie postaci przed nim z symbolami czerwonego smoka.Cos w nim dziwnego jest. Smierdział nietoperzem. Martwym nietoperzem czyli pewnie był pijawką. A pijawki z takimi symbolami potrafił walczyc. Jaka szkoda że nieumarli byli obcy mu. Nie zmieniali się. Ale Edwin był tutaj by go zmienic. JEsli nawet chodzilo o zmianę w podwójnie martwego martwego to skoro tak ma byc niech tak będzie. Chwycił w dłonie swój miecz rudzając w kierunku tej postaci.
Wampir ruszył także. Spotkali się obaj w środku areny a ich ostrza skrzyżowały się. Mimo wagi wielkich mieczy żadnemu z walczących nie sprawiało kłopotów ich władanie. Oczy Manfreda rozbłysłyczerwienią którą tylko Edwin mógł dostrzec. Sparował cięcie znad głowy po czym sam zadał cios z boku z kolei sparowany przez nieumarłego. Obaj wojownicy stwierdzili że trafili na godnego przeciwnika. Obaj byli podobnie szybcy i ich umiejętności władania bronią były podobne.W ostatecznym rozrachunku wampir zdążył wypracowac sobie przewagę i to tu to tam dosięgnął przeciwnika, Jego ciosy nie zdołały jakkolwiek się przebic przez potężną zbroje płytową. Edwin mimo że cześciej bronił się niż kontratakował wiedział o specyficznym ciosie którego tamten nie mógł odbic. Sługa Tzeencha sam mu go podszepnął gdy tylko wybraniec pana zmian ujrzał wampira. Robiąc zwód i wężowaty cios miecz Edwina przedarł się przez obronę Manfreda i przecinając zbroję wbił się w nieumarłe ciało. Manfreda wstrząsnęło gdy poczuł żelazo w sobie. Nie czuł bólu rzecz jasna, tego nie doznawał od dobrych kilkudziesięciu lat kiedy to wypił z czarnego gralla, ale i tak świadomosc ze przeciwnik go przechu go przechytrzył raniła dotkliwie jego dumę. Poczuł też że częśc z jego sił życiowych jak zwykle gdy stracił przewagę i zaczął przegrywac. To go osłabiało. By odrzucic od siebie wizję porażki i powstrzymac ulatujące siły życiowe zaatakował Edwina w ten sposób by wykorzystac teraz długośc oręża. Nawet jeśli ich bronie były tej samej długości jego wprawa powinna zatriumfowa. Na próżno. Wszystkie ataki Manfreda zostały czysto wyparowane przez Edwina. Demon wewnątrz glowy wybrańca zmian doskonale przewidywał ruchy nieumarłego wojownika. Wszechwiedzący Edwin jeszcze nigdy nei był tak zadowolony z obecnosci tej obcej istoty gdy teraz okazała się bardzo przydatna. Sam spróbował innej techniki lecz tym razem wampir Krwawego smoka odbił każdy cios chaośnika. Publicznośc azwestchnęła z radości gdyż takiego pojedynku jeszcze nie widzieli. Następne 5 minut upłynęło na solidnej wymianie ciosów aż iskry dobywały się gdy oręż wampira uderzał w oręż wojownika chaosu i żaden nie mógł zdobyc żadnej przewagi. Manfred przerwał impas potężnym pchnięciem. Cios trafił i przebił zbroję Edwina i ostry ból dosięgł go w torsie. Szybko odskoczył by ostrze nie mogło się zanurzyc w nim głębiej. Został ranny niedobrze... Ale miał jeszcze do załatwienia rachunki z pijawką. Rana była poważna ale nie wpływała jeszcze na zdolnośc bojową Edwina. Tym razen zaszarżował odbijając wrogi miecz i wpadając na wampira.
Edwin wraz ze swoją zbroją chaosu był cięższy od lżej opancerzonego Manfreda i ten przewrócił się na plecy. Zdążył jeszcze dzgnąc znów przebijając Manfreda. Krwawy smoczy rycerz błyskawicznie potrawił jednak pozbierac się po przewróceniu i ciosie. Tym razem miał pewne problemy z poruszaniem. Przez tą ranę znów stał się słabszy ale było to nic w porównaniu z upływem podtrzymującej jego nie-życie magii gdy musiał się cofac gdy tracił koncentrację. Wyprowadził płaski cios z prawej trafiający w lewe ramię Edwina. Miecz dotkliwie zranił wybrańca chaosu i sprawił że prawa ręka trzymająca jego oburęczny oręż stała się jakby mniej pewna. Tak czy inaczej Edwin nawet prawą ręką potrafił solidnie wymachiwac tym kawałem żelaza nie męcząc się specjalnie. Lewa była prawie bezużyteczna. Chcąc dosięgnąc wampira zrobił krok do przodu, odbił wrogi cios a następnie ciął z obrotu. Manfered nastawił broń do odparcia ciosu. Lecz stal broni nie wytrzymała. Złamany miecz wampira już nie powstrzymał ostrza Edwina który głęboko zagłębił się w nieumarłe ciało. Edwin poczuł wiatr dhar ulatujący z Manfreda. Wampir zachwiał się gdy nieumarłe ciało odmówiło mu posluszeństwa. Doslownie ciało się ulatniało i rozpadało. Z jego gardzieli dał się słysze donośny pisk-wrzask zagłuszający wszystko w promieniu niemal kilometra. Manfred zapadł się w sobie. Na Arenę opadła pusta przebita zbroja i hełm. Niegdysiejszy wampir zamienił się w kupkę popiołu rozwiewaną przez wiatr. Niedlugo potem widownia z entuzjazmem oklaskiwała zwycięzcę Edwina wszechwiedzacego. Ten ciężko dysząc i opierając się na mieczu dobył flakoniku po czym wypił go szybko. Częsc jego ran natychmiast się zasklepiła. Powstał z nowym wigorem i ryknął triumfalnie wychwalając pana zmian. Osiągnął cel. Zmienił żywego a włąsciwie zywego-nieżywego w martwego.Ponownie.
W sercu księstwa granicznego na południe od imperium sławna arena śmierci księcia mordragona
była zapełniona ludzmi. Każdy oczekiwał od tej walki czegoś szczególnego. W końcu najpotężniejsi
wojownicy przybywali tu walczyc a dwie postacie wyglądające jak rycerze zakuci w zbroje z ogromnymi
mieczami dawali nadzieje na wspaniałe widowisko.
Manfred usadowił wygodniej swój wielki miecz na ramieniu i przyglądał się z ciekawoscią zakutemu w zbroję
chaosu wojownikowi. W końcu będzie miał okazję zmierzyc się z kims godnym. A Wiedział że tacy jak ten
pochodzący prosto z pólnocnych pustkowi są doskonałymi wojownikami a że Manfred kochał wyzwania pozwalające mu doskonalic się w fechtunku oczekiwał rozpoczęcia walki z niecierpliwoscią.
Edwin Wszechwiedzący wybraniec Tzencha zamyślił się. Oto kolejna walka dla niego. Turniej był naprawdę
obiecujący z tego co tu widzial w poprzednich walkach. Teraz jednak skupił się na smukłej pewnej siebie postaci przed nim z symbolami czerwonego smoka.Cos w nim dziwnego jest. Smierdział nietoperzem. Martwym nietoperzem czyli pewnie był pijawką. A pijawki z takimi symbolami potrafił walczyc. Jaka szkoda że nieumarli byli obcy mu. Nie zmieniali się. Ale Edwin był tutaj by go zmienic. JEsli nawet chodzilo o zmianę w podwójnie martwego martwego to skoro tak ma byc niech tak będzie. Chwycił w dłonie swój miecz rudzając w kierunku tej postaci.
Wampir ruszył także. Spotkali się obaj w środku areny a ich ostrza skrzyżowały się. Mimo wagi wielkich mieczy żadnemu z walczących nie sprawiało kłopotów ich władanie. Oczy Manfreda rozbłysłyczerwienią którą tylko Edwin mógł dostrzec. Sparował cięcie znad głowy po czym sam zadał cios z boku z kolei sparowany przez nieumarłego. Obaj wojownicy stwierdzili że trafili na godnego przeciwnika. Obaj byli podobnie szybcy i ich umiejętności władania bronią były podobne.W ostatecznym rozrachunku wampir zdążył wypracowac sobie przewagę i to tu to tam dosięgnął przeciwnika, Jego ciosy nie zdołały jakkolwiek się przebic przez potężną zbroje płytową. Edwin mimo że cześciej bronił się niż kontratakował wiedział o specyficznym ciosie którego tamten nie mógł odbic. Sługa Tzeencha sam mu go podszepnął gdy tylko wybraniec pana zmian ujrzał wampira. Robiąc zwód i wężowaty cios miecz Edwina przedarł się przez obronę Manfreda i przecinając zbroję wbił się w nieumarłe ciało. Manfreda wstrząsnęło gdy poczuł żelazo w sobie. Nie czuł bólu rzecz jasna, tego nie doznawał od dobrych kilkudziesięciu lat kiedy to wypił z czarnego gralla, ale i tak świadomosc ze przeciwnik go przechu go przechytrzył raniła dotkliwie jego dumę. Poczuł też że częśc z jego sił życiowych jak zwykle gdy stracił przewagę i zaczął przegrywac. To go osłabiało. By odrzucic od siebie wizję porażki i powstrzymac ulatujące siły życiowe zaatakował Edwina w ten sposób by wykorzystac teraz długośc oręża. Nawet jeśli ich bronie były tej samej długości jego wprawa powinna zatriumfowa. Na próżno. Wszystkie ataki Manfreda zostały czysto wyparowane przez Edwina. Demon wewnątrz glowy wybrańca zmian doskonale przewidywał ruchy nieumarłego wojownika. Wszechwiedzący Edwin jeszcze nigdy nei był tak zadowolony z obecnosci tej obcej istoty gdy teraz okazała się bardzo przydatna. Sam spróbował innej techniki lecz tym razem wampir Krwawego smoka odbił każdy cios chaośnika. Publicznośc azwestchnęła z radości gdyż takiego pojedynku jeszcze nie widzieli. Następne 5 minut upłynęło na solidnej wymianie ciosów aż iskry dobywały się gdy oręż wampira uderzał w oręż wojownika chaosu i żaden nie mógł zdobyc żadnej przewagi. Manfred przerwał impas potężnym pchnięciem. Cios trafił i przebił zbroję Edwina i ostry ból dosięgł go w torsie. Szybko odskoczył by ostrze nie mogło się zanurzyc w nim głębiej. Został ranny niedobrze... Ale miał jeszcze do załatwienia rachunki z pijawką. Rana była poważna ale nie wpływała jeszcze na zdolnośc bojową Edwina. Tym razen zaszarżował odbijając wrogi miecz i wpadając na wampira.
Edwin wraz ze swoją zbroją chaosu był cięższy od lżej opancerzonego Manfreda i ten przewrócił się na plecy. Zdążył jeszcze dzgnąc znów przebijając Manfreda. Krwawy smoczy rycerz błyskawicznie potrawił jednak pozbierac się po przewróceniu i ciosie. Tym razem miał pewne problemy z poruszaniem. Przez tą ranę znów stał się słabszy ale było to nic w porównaniu z upływem podtrzymującej jego nie-życie magii gdy musiał się cofac gdy tracił koncentrację. Wyprowadził płaski cios z prawej trafiający w lewe ramię Edwina. Miecz dotkliwie zranił wybrańca chaosu i sprawił że prawa ręka trzymająca jego oburęczny oręż stała się jakby mniej pewna. Tak czy inaczej Edwin nawet prawą ręką potrafił solidnie wymachiwac tym kawałem żelaza nie męcząc się specjalnie. Lewa była prawie bezużyteczna. Chcąc dosięgnąc wampira zrobił krok do przodu, odbił wrogi cios a następnie ciął z obrotu. Manfered nastawił broń do odparcia ciosu. Lecz stal broni nie wytrzymała. Złamany miecz wampira już nie powstrzymał ostrza Edwina który głęboko zagłębił się w nieumarłe ciało. Edwin poczuł wiatr dhar ulatujący z Manfreda. Wampir zachwiał się gdy nieumarłe ciało odmówiło mu posluszeństwa. Doslownie ciało się ulatniało i rozpadało. Z jego gardzieli dał się słysze donośny pisk-wrzask zagłuszający wszystko w promieniu niemal kilometra. Manfred zapadł się w sobie. Na Arenę opadła pusta przebita zbroja i hełm. Niegdysiejszy wampir zamienił się w kupkę popiołu rozwiewaną przez wiatr. Niedlugo potem widownia z entuzjazmem oklaskiwała zwycięzcę Edwina wszechwiedzacego. Ten ciężko dysząc i opierając się na mieczu dobył flakoniku po czym wypił go szybko. Częsc jego ran natychmiast się zasklepiła. Powstał z nowym wigorem i ryknął triumfalnie wychwalając pana zmian. Osiągnął cel. Zmienił żywego a włąsciwie zywego-nieżywego w martwego.Ponownie.
Schott nie ma szans, jak wiadomo młoty są najmniej skuteczną bronią przeciwko kościutrupom, a ciosy w głowę generalnie nic złego wrogowi nie czyniąSa!nt pisze:A więc Schottowi udało się pokonać Raskladda. Następnym jego przeciwnikiem jak mniemam będzie Serakh a jak go nie pokonał czempion Ulryka to Schottowi będzie potrzebne pomoc samego Sigmara. Więc nie liczę na na wielkie fajerwerki mojej postaci w drugiej rundzie.

tak sobie tylko marudzę, nadal mi się bardzo podoba ta inicjatywa. Ciekawe jak działa system walki opracowany przez Murmandamusa (to już z czystej ciekawości, nie dlatego że się czepiam

- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Aenur vs Rathal
Gdzieś w porcie przycumowała mała łódka z czarnej armi stacjonującej poza zasięgiem wzroku.
Kapitan Rathal wiedział że gdyby pokazał się ze zwoim majestatycznym "Biczem nienawiści"
całe księstwo by było postawione na nogi. Arena odwołana a obrońcy zmobilizowani w błyskawicznym czasie.
A wtedy cała zabawa by go ominęła. W końcu chciał wzią udział w walkach więc przybył tu niepozornym podległym sobie okręcikiem.
Aenur z Ulthuanu ziewnął. Wreszcie miał stoczyc walkę. Jego ekspedycja powędrowała dalej tym razem pod przewodnictwem jego zastępcy a on sam dla chwały Ulthuanu wstąpił na arenę. Jego przełożeni wyciągną konsekwęcje z jego nieposłuszeństwa ale jak wygra turniej to go jeszcze wyniosą na wyższe stanowisko.
Tak był pewien wygranej w końcu nikt nie możerównac się z kunsztem szlachetnych elfów wszcztuce owjennej.
Słońce chyliło się ku zachodowi gdy na pole walki wtąpiły dwie dostojne postacie. Tak podobne a jednocześnie tak różne. Publicznośc zachwyciła ich gracja ich płynnośc ruchów. Aenur dostojny w szlachetnie inkurtowanej zbroi ilthamiru błyszczącej napomareńczowo wzachodzącym słońcu. Rathal równie dostojny lecz jego dostojeństwo tchnęło jakimś cieniem i aurą mroku. Gdy obaj spojrzeli na siebie każdy z nich wiedział ze tą walkę musi wygrac za wszelką cenę. Bo nie będzie to zwykła walka. Oblicze Rathala przykryło się nienawiścią, tak wielką że gdyby wzrokiem można było spopielac arena z przyległościami stanęły w ogniu. Ze strony Aenura spokój gaszący ogień. Spokój wiatru zdmuchującego świecę.
Nienawistnie Rathal wyrzekł swe słowa do Aenura przepełnione pogardą.
-A zatem sługa fałszywego Feniksa,słąbeusz z Ulthuanu zebrał odwagę by wystąpic na arenie?
Jakże głupie. I dzięki Khainowi teraz poznasz smak strachu przed prawdziwym druchii , żałosna
namiastko elfa. Twa ciemnośc nie przemoże ognia Asusyriana w moim sercu.
Aenur odpowiedział dumnie wyciągają ostrze wskazując na Rathala.
-Najwyżej prawdziwego niegodziwca. Nie padnę przed sługa zdrajcy zabijających swoich braci dla przyjemności.
Rathal mocniej ścisnął swe abordażowe miecze w ręce i z wsciekłością ruszył by pociąc na plasterki
znienawidzonego kuzyna i dac upust swojej nienawisci. Aenur przyjął pozycję gotowy na przyjęcie ataku Rathala. Kapitan korsarzy i Aenur uderzyli w tym samym czasie. Żaden z nich nawet nie próbował sparowac ciosu starając się trafic nawzajem. Oboje trafili. Aenur otrzymał paskudną szramę na policzku i rozciętę udo mimo ochrony zbroi a Rathal został solidnie przejechany mieczem po klatce piersiowej gdzie akurat nie chronił go płaszcz smoka a zbroja okazała się za słaba. Obaj zaczęli krwawic. Po tym pierwszym ataku i wytoczeniu krwi spojrzeli na siebie. Paląca nienawiśc w Rathalu i stoicki spokój w oczach Aenura. Szlachetny elf przyjął pozycję z mieczem prostopadle do głowy lekko pod skosem w stronę kapitana mrocznych elfów. Ten z kolei z oboma ostrzami skierowanymi w stronę Aenura przy ugiętych łokciach po prawym i lewym boku.Znów ruszyli. Znów jedncoześnie jak jeden mąż. I znów starli się razem. Rathal założył krzyż na cios Aenura, odrzucił jego oręż na bok i sam dosięgnął piersi szlachetnego elfa raniąc go po raz kolejny. Aenur nie pozostawał dlużny i zwinnym obrotem jego miecz niebezpiecznie blisko przejechał milimetry obok glowy druchii. Prawie milimetry, lecz zdołał obciąc mu ucho raniąc do tego kawał policzka.Niemniej jednak Rathal był już na pozycji zbyt blisko Aenura by ten mógł zareagowac na jego szybszy oręż. Dwa szybkie cięcia przebiły się przez zbroje brocząc krwią białą tunikę wojownika ulthuańskiego. Mało tego Rathal zwinnym ruchem podłożył nogę swemu przeciwnikowi i gdy tenznalazł się na ziemii szybko i bez litości wbił mu miecz w serce. Rathal uśmiechnął się w duchu z satysfakcją. Pokazał bydlakowi gdzie jego miejsce. Nie zwracając uwagi na aplauz tłumu i jego entuzjazm. Wyciął serce z piersci swego jasnego kuzyna i pokazał tłumowi. Częsc widzów wrzawą swojąaprobatę wyraziłą inna częsc była jakby zniesmaczona tym chyba nazbyt makabrycznym działaniem. Rathal jednak miał zdanie nie elfów w głębokim poważaniu. Walczył dla siebie i własnej chwały. Kogo w końcu obchodzi co małpoludy myślą. Zabił Ulthuańczyka i tylko to się liczyło.
Gdzieś w porcie przycumowała mała łódka z czarnej armi stacjonującej poza zasięgiem wzroku.
Kapitan Rathal wiedział że gdyby pokazał się ze zwoim majestatycznym "Biczem nienawiści"
całe księstwo by było postawione na nogi. Arena odwołana a obrońcy zmobilizowani w błyskawicznym czasie.
A wtedy cała zabawa by go ominęła. W końcu chciał wzią udział w walkach więc przybył tu niepozornym podległym sobie okręcikiem.
Aenur z Ulthuanu ziewnął. Wreszcie miał stoczyc walkę. Jego ekspedycja powędrowała dalej tym razem pod przewodnictwem jego zastępcy a on sam dla chwały Ulthuanu wstąpił na arenę. Jego przełożeni wyciągną konsekwęcje z jego nieposłuszeństwa ale jak wygra turniej to go jeszcze wyniosą na wyższe stanowisko.
Tak był pewien wygranej w końcu nikt nie możerównac się z kunsztem szlachetnych elfów wszcztuce owjennej.
Słońce chyliło się ku zachodowi gdy na pole walki wtąpiły dwie dostojne postacie. Tak podobne a jednocześnie tak różne. Publicznośc zachwyciła ich gracja ich płynnośc ruchów. Aenur dostojny w szlachetnie inkurtowanej zbroi ilthamiru błyszczącej napomareńczowo wzachodzącym słońcu. Rathal równie dostojny lecz jego dostojeństwo tchnęło jakimś cieniem i aurą mroku. Gdy obaj spojrzeli na siebie każdy z nich wiedział ze tą walkę musi wygrac za wszelką cenę. Bo nie będzie to zwykła walka. Oblicze Rathala przykryło się nienawiścią, tak wielką że gdyby wzrokiem można było spopielac arena z przyległościami stanęły w ogniu. Ze strony Aenura spokój gaszący ogień. Spokój wiatru zdmuchującego świecę.
Nienawistnie Rathal wyrzekł swe słowa do Aenura przepełnione pogardą.
-A zatem sługa fałszywego Feniksa,słąbeusz z Ulthuanu zebrał odwagę by wystąpic na arenie?
Jakże głupie. I dzięki Khainowi teraz poznasz smak strachu przed prawdziwym druchii , żałosna
namiastko elfa. Twa ciemnośc nie przemoże ognia Asusyriana w moim sercu.
Aenur odpowiedział dumnie wyciągają ostrze wskazując na Rathala.
-Najwyżej prawdziwego niegodziwca. Nie padnę przed sługa zdrajcy zabijających swoich braci dla przyjemności.
Rathal mocniej ścisnął swe abordażowe miecze w ręce i z wsciekłością ruszył by pociąc na plasterki
znienawidzonego kuzyna i dac upust swojej nienawisci. Aenur przyjął pozycję gotowy na przyjęcie ataku Rathala. Kapitan korsarzy i Aenur uderzyli w tym samym czasie. Żaden z nich nawet nie próbował sparowac ciosu starając się trafic nawzajem. Oboje trafili. Aenur otrzymał paskudną szramę na policzku i rozciętę udo mimo ochrony zbroi a Rathal został solidnie przejechany mieczem po klatce piersiowej gdzie akurat nie chronił go płaszcz smoka a zbroja okazała się za słaba. Obaj zaczęli krwawic. Po tym pierwszym ataku i wytoczeniu krwi spojrzeli na siebie. Paląca nienawiśc w Rathalu i stoicki spokój w oczach Aenura. Szlachetny elf przyjął pozycję z mieczem prostopadle do głowy lekko pod skosem w stronę kapitana mrocznych elfów. Ten z kolei z oboma ostrzami skierowanymi w stronę Aenura przy ugiętych łokciach po prawym i lewym boku.Znów ruszyli. Znów jedncoześnie jak jeden mąż. I znów starli się razem. Rathal założył krzyż na cios Aenura, odrzucił jego oręż na bok i sam dosięgnął piersi szlachetnego elfa raniąc go po raz kolejny. Aenur nie pozostawał dlużny i zwinnym obrotem jego miecz niebezpiecznie blisko przejechał milimetry obok glowy druchii. Prawie milimetry, lecz zdołał obciąc mu ucho raniąc do tego kawał policzka.Niemniej jednak Rathal był już na pozycji zbyt blisko Aenura by ten mógł zareagowac na jego szybszy oręż. Dwa szybkie cięcia przebiły się przez zbroje brocząc krwią białą tunikę wojownika ulthuańskiego. Mało tego Rathal zwinnym ruchem podłożył nogę swemu przeciwnikowi i gdy tenznalazł się na ziemii szybko i bez litości wbił mu miecz w serce. Rathal uśmiechnął się w duchu z satysfakcją. Pokazał bydlakowi gdzie jego miejsce. Nie zwracając uwagi na aplauz tłumu i jego entuzjazm. Wyciął serce z piersci swego jasnego kuzyna i pokazał tłumowi. Częsc widzów wrzawą swojąaprobatę wyraziłą inna częsc była jakby zniesmaczona tym chyba nazbyt makabrycznym działaniem. Rathal jednak miał zdanie nie elfów w głębokim poważaniu. Walczył dla siebie i własnej chwały. Kogo w końcu obchodzi co małpoludy myślą. Zabił Ulthuańczyka i tylko to się liczyło.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Nah. Seneszal walczyłz mumią a nie szkieletem. To różnica
. Nawet dla młota. A po za tym...
"The dead make good soliders, the cannot disobey orders, they never surrender and don't stop fighting when random body part falls off"

"The dead make good soliders, the cannot disobey orders, they never surrender and don't stop fighting when random body part falls off"
Jesli moge cos powiedziec- sam pomysl bardzo mi sie podoba - szkoda tylko ze nie zdarzylem przed zamknieciem listy z wystawieniem jakiegos gladiatora.Co do wad- to widac ,ze sporo czasu poswiecasz na pisanie tych opisow walk,ale wiele zaprzepaszczasz przez brak interpunkcji,kiepsko poblokowany tekst(czesto nie widac gdzie konczy sie dialog,a zaczyna narracja), brak akapitow i te nieszczesne literowki- wrzuc caly tekst do worda i poswiec chwilke na dopieszczenie posta ze strony technicznej, a roznica bedzie ogromna. Niekiedy tez szwankuja opisy, jakies takie malo plastyczne, ale to tylko moja subiektywna ocena
.

- Don_Silvarro
- Chuck Norris
- Posty: 508
- Lokalizacja: W-wa
- Nevinyrral, "The Necromancer's Handbook".Murmandamus pisze: "The dead make good soliders, the cannot disobey orders, they never surrender and don't stop fighting when random body part falls off"

Proponuje wystosować petycje do Legutki o umieszczenie tej pozycji na liscie lektur

Ale pod bandażami są chyba kości, a nie kisiel, co nie?Nah. Seneszal walczyłz mumią a nie szkieletem. To różnica Wink. Nawet dla młota.

Ale ok, mumia to nie byle jaki przeciwnik - tylko zacząłem się zastanawiać co może zabić takiego przeciwnika, skoro rozłupanie czaszki nie działa - odrąbać wszystkie kończyny, jak w Monty Pythonie i Rycerzach Św. Graala?

wiara w Panią z Jeziora wystarczy by pokonać taką kupę bandaży... mój paladyn, Redemond Szaleniec, rozniesie w pył kolejnego umarlaka !Lunn pisze:Ale pod bandażami są chyba kości, a nie kisiel, co nie?Nah. Seneszal walczyłz mumią a nie szkieletem. To różnica Wink. Nawet dla młota.
Ale ok, mumia to nie byle jaki przeciwnik - tylko zacząłem się zastanawiać co może zabić takiego przeciwnika, skoro rozłupanie czaszki nie działa - odrąbać wszystkie kończyny, jak w Monty Pythonie i Rycerzach Św. Graala?
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Sternafaal vs Kurt
Wieczór nastąpił na arenie i by zapewnić światło walczącym zapalono pochodnie. Walki powoli dnia dzisiejszego zbliżały się do końca, ale publiczność wcale nie znudziła się jeszcze. Wciąż była żądna wrażeń i krwi gladiatorów. I właśnie wtedy naprzeciw siebie stanęli kapitan armii Imperialnej Kurt von Stilhorz i Sternfaal Oblubieniec Slanesha. Zakuty w zbroje Chaosyta był przystojny. Jego blond włosy opadały na nieskazitelną cerę a wypolerowana zbroja mieniła się w świetle pochodni. Symbole Slanesha lśniły różową poświatą nadając postaci Sternfaala niesamowity magnetyzm przyciągający oczy wszystkich.
Kurt z drugiej strony nie wyróżniał się niczym. Wyglądał jak kolejny wojak. Zarośnięty wojownik utrudzony wojną i ciężkim szyciem. W Przypadku Kurta ciężkie Zycie miało jak najbardziej trafne znaczenie. Utracił wszystko i teraz pozostała mu walka na arenie. Ale o Sigmarze. Los pozwolił mu spotkać się z wrogiem podobnym sprawcą jego nieszczęść.
Kurt tłumiąc emocję przemówił do Slaneshyty:
-Nareszcie. Parszywy chaosyto. Sigmar pozwolił mi spotkać się z tobą by pomści moją rodzinę, którą tobie podobne bandziory wymordowali. Twój Slanesh ci nie pomoże dzisiaj.Za moją córkę i żonę. Poczujesz dziś smak śmierci!
Zaskoczony Sternfaal popatrzył na niego zaskoczony. Potem parsknął głębokim śmiechem szczerze rozbawiony.
-Doprawdy rozbawiłeś mnie nieznajomy-odpowiedział melodyjnym głosem-Kimkolwiek jesteś czy skądkolwiek zabiłem zbyt wielu bym mógł spamiętać ich wszystkich. Całkiem możliwe, że i twoi mogli tam być. Ale powiadasz córka?
Kurt poderwał gniewnie głowę a w jego oczach zapaliły się iskierki nienawiści.Ten plugawy bydlak ośmiela się kpić z niego i jego rodziny?
Steernfal kontynuował niepomny tym co akurat przeżywał jego oponent a co robiło się coraz bardziej widoczne.
-Córka? Hmmm ah. Na pewno nie chodzi o mnie. Ale gdybym ja miał okazje ją spotka zapewniam że zaznałaby nieziemskich przyjemności najpierw. Czyżby ten, który ci ją zabił nie zapewnił jej tego? Oh jakiś amator to być musiał.
Kurt wściekle ruszył na oblubieńca chaosu.
-Nie będziesz plugawił jej pamięci gnido!-Ryknął rozkręcając korbacz w pędzie by wymierzyć go w Chaosytę. Steernafal szybko chwycił miecz i sam natarł na Kurta. Cios korbacza, mimo że trafił wyznawcę pana przyjemności niegroźnie odbił się po zbroi trochę ją wgniatając. Płaskie cięcie miecza, Steernafala tymczasem wyrwało szczelinę w zbroi nieszczęsnego Kurta raniąc go dotkliwie. Zdesperowany człowiek z Imperium starał poczuł zimną stal. Tak samo się czuł, gdy jeden z wyznawców chaosu ranił go w bitwie pod Middenheim, lecz to nie sprawiłoby wyłączy go ze starcia. Nie był żadnym nieopierzonym rekrutem a weteranem, kapitanem armii Imperium. Z warknięciem zakreślił krąg nad głową i uderzył ponownie. Tym razem bijak korbacza wbił głęboko zbroję sprawiając, że ta pękła w miejscu uderzenia. Steernafal zawył z bólu i upokorzenia. Jak ten nędzny imperialista śmiał zranić jego alabastrowe ciało? Z wściekłością złożył się do ciosu. NA zbroi płytowej Kurta pojawiła się kolejna szczelina i kolejna rana spłynęła krwią od dwuręcznego miecza. Kurt aż stęknął po tym ciosem. Ale musiał walczyć musiał pomści rodzinę i zhańbienie córki. Korbacz zakręcił nad głową koło pomykając w stronę Sternafaala. Bijak po raz kolejny rozpękł zbroję.
Oboje rannych wojowników jeden drugiemu wymierzał coraz kolejne ciosy. I oboje odnosili rany i jednak walczyli. Sternafaal z imieniem pana rozkoszy na ustach czerpiąc przyjemność i z bólu. Kurt z mrocznej chęci zemsty końcu rozdzielili się. Kurt wyczerpany i ranny ledwie utrzymywał korbacz w rękach a stan jego przeciwnika był niewiele lepszy. Oblubieniec pana ciemności pierwszy ruszył z miejsca.
Złożył się do ciosu wiedząc, że ta chwila rozstrzygnie albo on albo jego przeciwnik zejdzie z areny zwycięski. Miecz pomknął bezbłędnie w stronę szyi Kurta, gdy ten rozkręcał korbacz. Ostrze gładko przecięło ciało i kości zdejmując głowę z ramion, która spadła tocząc Sie w piasek. Bezładne ciało dołączyło zaraz do głowy. Jedynie korbacz zachowujący jeszcze resztki ostatnich sił kapitana kurta trafił bijakiem w twarz Slaneshyty łamiąc mu nos i niszcząc cerę. Nie miał już siły by wyrządzić mu poważniejszą szkodę, ale Sternafaal zawył z frustracji wiedząc, że jego nieskazitelna buzia jest skażona i minie wiele miesięcy modlitw do Slanesha nim ten obdaruje go znów nieskazitelną aparycją. Tak czy inaczej wygrał jednak nadal był zły na siebie, że na koniec dał się oszpecić, że zupełnie nie zwrócił uwagi na radosny aplauz tłumu.
Wieczór nastąpił na arenie i by zapewnić światło walczącym zapalono pochodnie. Walki powoli dnia dzisiejszego zbliżały się do końca, ale publiczność wcale nie znudziła się jeszcze. Wciąż była żądna wrażeń i krwi gladiatorów. I właśnie wtedy naprzeciw siebie stanęli kapitan armii Imperialnej Kurt von Stilhorz i Sternfaal Oblubieniec Slanesha. Zakuty w zbroje Chaosyta był przystojny. Jego blond włosy opadały na nieskazitelną cerę a wypolerowana zbroja mieniła się w świetle pochodni. Symbole Slanesha lśniły różową poświatą nadając postaci Sternfaala niesamowity magnetyzm przyciągający oczy wszystkich.
Kurt z drugiej strony nie wyróżniał się niczym. Wyglądał jak kolejny wojak. Zarośnięty wojownik utrudzony wojną i ciężkim szyciem. W Przypadku Kurta ciężkie Zycie miało jak najbardziej trafne znaczenie. Utracił wszystko i teraz pozostała mu walka na arenie. Ale o Sigmarze. Los pozwolił mu spotkać się z wrogiem podobnym sprawcą jego nieszczęść.
Kurt tłumiąc emocję przemówił do Slaneshyty:
-Nareszcie. Parszywy chaosyto. Sigmar pozwolił mi spotkać się z tobą by pomści moją rodzinę, którą tobie podobne bandziory wymordowali. Twój Slanesh ci nie pomoże dzisiaj.Za moją córkę i żonę. Poczujesz dziś smak śmierci!
Zaskoczony Sternfaal popatrzył na niego zaskoczony. Potem parsknął głębokim śmiechem szczerze rozbawiony.
-Doprawdy rozbawiłeś mnie nieznajomy-odpowiedział melodyjnym głosem-Kimkolwiek jesteś czy skądkolwiek zabiłem zbyt wielu bym mógł spamiętać ich wszystkich. Całkiem możliwe, że i twoi mogli tam być. Ale powiadasz córka?
Kurt poderwał gniewnie głowę a w jego oczach zapaliły się iskierki nienawiści.Ten plugawy bydlak ośmiela się kpić z niego i jego rodziny?
Steernfal kontynuował niepomny tym co akurat przeżywał jego oponent a co robiło się coraz bardziej widoczne.
-Córka? Hmmm ah. Na pewno nie chodzi o mnie. Ale gdybym ja miał okazje ją spotka zapewniam że zaznałaby nieziemskich przyjemności najpierw. Czyżby ten, który ci ją zabił nie zapewnił jej tego? Oh jakiś amator to być musiał.
Kurt wściekle ruszył na oblubieńca chaosu.
-Nie będziesz plugawił jej pamięci gnido!-Ryknął rozkręcając korbacz w pędzie by wymierzyć go w Chaosytę. Steernafal szybko chwycił miecz i sam natarł na Kurta. Cios korbacza, mimo że trafił wyznawcę pana przyjemności niegroźnie odbił się po zbroi trochę ją wgniatając. Płaskie cięcie miecza, Steernafala tymczasem wyrwało szczelinę w zbroi nieszczęsnego Kurta raniąc go dotkliwie. Zdesperowany człowiek z Imperium starał poczuł zimną stal. Tak samo się czuł, gdy jeden z wyznawców chaosu ranił go w bitwie pod Middenheim, lecz to nie sprawiłoby wyłączy go ze starcia. Nie był żadnym nieopierzonym rekrutem a weteranem, kapitanem armii Imperium. Z warknięciem zakreślił krąg nad głową i uderzył ponownie. Tym razem bijak korbacza wbił głęboko zbroję sprawiając, że ta pękła w miejscu uderzenia. Steernafal zawył z bólu i upokorzenia. Jak ten nędzny imperialista śmiał zranić jego alabastrowe ciało? Z wściekłością złożył się do ciosu. NA zbroi płytowej Kurta pojawiła się kolejna szczelina i kolejna rana spłynęła krwią od dwuręcznego miecza. Kurt aż stęknął po tym ciosem. Ale musiał walczyć musiał pomści rodzinę i zhańbienie córki. Korbacz zakręcił nad głową koło pomykając w stronę Sternafaala. Bijak po raz kolejny rozpękł zbroję.
Oboje rannych wojowników jeden drugiemu wymierzał coraz kolejne ciosy. I oboje odnosili rany i jednak walczyli. Sternafaal z imieniem pana rozkoszy na ustach czerpiąc przyjemność i z bólu. Kurt z mrocznej chęci zemsty końcu rozdzielili się. Kurt wyczerpany i ranny ledwie utrzymywał korbacz w rękach a stan jego przeciwnika był niewiele lepszy. Oblubieniec pana ciemności pierwszy ruszył z miejsca.
Złożył się do ciosu wiedząc, że ta chwila rozstrzygnie albo on albo jego przeciwnik zejdzie z areny zwycięski. Miecz pomknął bezbłędnie w stronę szyi Kurta, gdy ten rozkręcał korbacz. Ostrze gładko przecięło ciało i kości zdejmując głowę z ramion, która spadła tocząc Sie w piasek. Bezładne ciało dołączyło zaraz do głowy. Jedynie korbacz zachowujący jeszcze resztki ostatnich sił kapitana kurta trafił bijakiem w twarz Slaneshyty łamiąc mu nos i niszcząc cerę. Nie miał już siły by wyrządzić mu poważniejszą szkodę, ale Sternafaal zawył z frustracji wiedząc, że jego nieskazitelna buzia jest skażona i minie wiele miesięcy modlitw do Slanesha nim ten obdaruje go znów nieskazitelną aparycją. Tak czy inaczej wygrał jednak nadal był zły na siebie, że na koniec dał się oszpecić, że zupełnie nie zwrócił uwagi na radosny aplauz tłumu.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Redmond Szaleniec vs Aeekhperura
Ostatnia walka tego wieczoru zwróciła szczególną uwagę. Radosny nastrój na trybunach, zapachy pieczonych potraw sprzedawanych przez obnośnych handlarzy, wszystko to składało się na specyficzną atmosferę tego miejsca. W świetle pochodni teraz wystąpiła kolejna para wojowników przywitana gorącym aplauzem.
Rycerz Pani Jeziora Redomond szalony wystąpił na arenę skąpany w glorii gladiatora obserwowanego przez setki oczu. Nie pragnął niczego bardziej niż chwały i zamierzał ją tu zdobyć. Bracia rycerze z jego ojczyzny sarkali i nazwali go szaleńcem. Nie szkodzi. W końcu, czym były te nic nieznaczące uwagi ignorantów w obliczu większej chwały. I to dla Pani Jeziora. On Redmond Szaleniec pokaże wszystkim jak walczyć. Wystąpiła także mumia-wojownik. Powiedziano mu, że to niejaki książe Amenhotem II. W jego mniemaniu było to plugastwo i należało je zniszczyć. I będzie miał okazję za chwilę. Teraz jednak klęknął i pogrążył się w modlitwie do pani przed bitwą.
Książe piasku Aakheperura powolnym krokiem wyszedł na arenę i przystanął. Te głosy ludzi wiwatujących nic dla niego nie znaczyły. Chciał po prostu zabiec wszystkich żywych. A nade wszystko chciał zabić tego, kto go złapał i zmusił do występów w tej rozrywce śmiertelnych. Doprawdy jak nisko upadł. Teraz przed sobą miał kolejnego żywego. Tak musiał go zabić. Zrobi to. Lecz ten żywy uklęknął i zaczął się modlić do jakiegoś swojego bóstwa? Nie szkodzi. To jego problem.
Aakheperura ruszył na niego z buławą gotową do ciosu.
Redmond szalony ocknął się w porę z religijnego uniesienia by dojrzeć powoli idącego na niego nieumarłego. Mumia musiała być bez honoru skoro zaatakowała go bezbronnego w modlitwie szargając honor wojowników. On Redmond Szaleniec nauczy to truchło manier.
Porwał topór w ręce i powstał. Gdy mumia zbliżyła się uniósł rękę do ciosu. Topór pomknął i zarył się w zbroję mumii przebijając ja, ale nic nie wskazywało, że chodzący trup to jakoś odczuł. Aakhepura cofnął się, gdy tylko poczuł jak ostrze wgłębia się w jego ciało. Zbył lekceważąco i sam oddał cios buławą w rycerza. Redmond zaklął widząc, że nic nie zrobił poważnego swemu przeciwnikowi. Miał teraz poważniejszy problem a mianowicie ciężką buławę mknącą prosto na niego. Broń mumii z dużą siłą trafiła i powaliła na ziemię. Część jego napierśnika pękła i czuł, że doznał jakiś obrażeń w środku. Pociemniało mu w oczach i gdy odzyskał świadomość znów miał nad sobą mumię i jej potworną buławę. Zasłonił się tarczą, lecz ta za nic mając przeszkodę po prostu rozbiła ją łamiąc przy okazji ramię Redmonda Szaleńca. Dzielny rycerz bretonii poczuł strach, strach, bo Pani go opuściła. Jednak nie mógł umrzeć jeszcze. Jeszcze nie. Odtoczył się na bok. Wstał i ciął toporem w przeklętą istotę. Znów zagłębił topór w zbroję i ciało Aakheperury i znów na nim to nie wywarło żadnego wrażenia. W odwecie Buława zatoczyła półokrąg
Uderzając Redmonda. Ten po raz kolejny poleciał na piasek. Nie wstał jednak tym razem. Leżąc i umierając zdążył wyszepta. "O pani Jeziora w twe objęcia idę teraz...", i skonał. Aakheperura niepomny na aplauzy wiwatujące na jego cześc udał się w kierunku klatek niewolnych gladiatorów gdzie było jego miejsce. Wciąż kontrolowała go więź tego czarodzieja, lecz kiedyś się uwolni i zabije go. Zabije ich wszystkich.
I tą walką zakońzyła się pierwsza runda naszej areny.
przeżyli
1.Skiritt zabójca Eshin
2.Vadmar Zwyrodnialec wybraniec Slanesha
3.Serakh Ar-Akhon ksiąze snów
4.Schott Edelstein kapłan-wojownik Sigmara
5.Edwin Wszechwiedzący Wybraniec Tzencha
6.Rathal kapitan czarnej Arki
7.Sternfaal, Oblubieniec Slaanesha
8.Aakheperura Amenhotep II -książe pustyni
zatem w drugiej rundzie spotkają się
walka nr1
Skiritt zabójca Eshin
Vadmar Zwyrodnialec wybraniec Slanesha
walka nr2
Serakh Ar-Akhon ksiąze snów
Schott Edelstein kapłan-wojownik Sigmara
walka nr3
Edwin Wszechwiedzący Wybraniec Tzencha
Rathal kapitan czarnej Arki
walkanr4
Sternfaal, Oblubieniec Slaanesha
Aakheperura Amenhotep II -książe pustyni
Ostatnia walka tego wieczoru zwróciła szczególną uwagę. Radosny nastrój na trybunach, zapachy pieczonych potraw sprzedawanych przez obnośnych handlarzy, wszystko to składało się na specyficzną atmosferę tego miejsca. W świetle pochodni teraz wystąpiła kolejna para wojowników przywitana gorącym aplauzem.
Rycerz Pani Jeziora Redomond szalony wystąpił na arenę skąpany w glorii gladiatora obserwowanego przez setki oczu. Nie pragnął niczego bardziej niż chwały i zamierzał ją tu zdobyć. Bracia rycerze z jego ojczyzny sarkali i nazwali go szaleńcem. Nie szkodzi. W końcu, czym były te nic nieznaczące uwagi ignorantów w obliczu większej chwały. I to dla Pani Jeziora. On Redmond Szaleniec pokaże wszystkim jak walczyć. Wystąpiła także mumia-wojownik. Powiedziano mu, że to niejaki książe Amenhotem II. W jego mniemaniu było to plugastwo i należało je zniszczyć. I będzie miał okazję za chwilę. Teraz jednak klęknął i pogrążył się w modlitwie do pani przed bitwą.
Książe piasku Aakheperura powolnym krokiem wyszedł na arenę i przystanął. Te głosy ludzi wiwatujących nic dla niego nie znaczyły. Chciał po prostu zabiec wszystkich żywych. A nade wszystko chciał zabić tego, kto go złapał i zmusił do występów w tej rozrywce śmiertelnych. Doprawdy jak nisko upadł. Teraz przed sobą miał kolejnego żywego. Tak musiał go zabić. Zrobi to. Lecz ten żywy uklęknął i zaczął się modlić do jakiegoś swojego bóstwa? Nie szkodzi. To jego problem.
Aakheperura ruszył na niego z buławą gotową do ciosu.
Redmond szalony ocknął się w porę z religijnego uniesienia by dojrzeć powoli idącego na niego nieumarłego. Mumia musiała być bez honoru skoro zaatakowała go bezbronnego w modlitwie szargając honor wojowników. On Redmond Szaleniec nauczy to truchło manier.
Porwał topór w ręce i powstał. Gdy mumia zbliżyła się uniósł rękę do ciosu. Topór pomknął i zarył się w zbroję mumii przebijając ja, ale nic nie wskazywało, że chodzący trup to jakoś odczuł. Aakhepura cofnął się, gdy tylko poczuł jak ostrze wgłębia się w jego ciało. Zbył lekceważąco i sam oddał cios buławą w rycerza. Redmond zaklął widząc, że nic nie zrobił poważnego swemu przeciwnikowi. Miał teraz poważniejszy problem a mianowicie ciężką buławę mknącą prosto na niego. Broń mumii z dużą siłą trafiła i powaliła na ziemię. Część jego napierśnika pękła i czuł, że doznał jakiś obrażeń w środku. Pociemniało mu w oczach i gdy odzyskał świadomość znów miał nad sobą mumię i jej potworną buławę. Zasłonił się tarczą, lecz ta za nic mając przeszkodę po prostu rozbiła ją łamiąc przy okazji ramię Redmonda Szaleńca. Dzielny rycerz bretonii poczuł strach, strach, bo Pani go opuściła. Jednak nie mógł umrzeć jeszcze. Jeszcze nie. Odtoczył się na bok. Wstał i ciął toporem w przeklętą istotę. Znów zagłębił topór w zbroję i ciało Aakheperury i znów na nim to nie wywarło żadnego wrażenia. W odwecie Buława zatoczyła półokrąg
Uderzając Redmonda. Ten po raz kolejny poleciał na piasek. Nie wstał jednak tym razem. Leżąc i umierając zdążył wyszepta. "O pani Jeziora w twe objęcia idę teraz...", i skonał. Aakheperura niepomny na aplauzy wiwatujące na jego cześc udał się w kierunku klatek niewolnych gladiatorów gdzie było jego miejsce. Wciąż kontrolowała go więź tego czarodzieja, lecz kiedyś się uwolni i zabije go. Zabije ich wszystkich.
I tą walką zakońzyła się pierwsza runda naszej areny.
przeżyli
1.Skiritt zabójca Eshin
2.Vadmar Zwyrodnialec wybraniec Slanesha
3.Serakh Ar-Akhon ksiąze snów
4.Schott Edelstein kapłan-wojownik Sigmara
5.Edwin Wszechwiedzący Wybraniec Tzencha
6.Rathal kapitan czarnej Arki
7.Sternfaal, Oblubieniec Slaanesha
8.Aakheperura Amenhotep II -książe pustyni
zatem w drugiej rundzie spotkają się
walka nr1
Skiritt zabójca Eshin
Vadmar Zwyrodnialec wybraniec Slanesha
walka nr2
Serakh Ar-Akhon ksiąze snów
Schott Edelstein kapłan-wojownik Sigmara
walka nr3
Edwin Wszechwiedzący Wybraniec Tzencha
Rathal kapitan czarnej Arki
walkanr4
Sternfaal, Oblubieniec Slaanesha
Aakheperura Amenhotep II -książe pustyni
To Schott przeżył jako jedyny z ludzi. W tej ekipie prezentuje się trochę dziwnie jak czarny koń areny. Bracia w Sigmarze postaram się Was pomścić, z drugiej strony Schott nie będzie miał dylematu moralnego aby walczyć ze swoim rodakiem. Chciałbym zauważyć że warrior priest nienawidzi każdego przeciwnika co chyba nie było uwzględnione w poprzedniej walce 

squiq pisze:Mój Sigmar myśli inaczej.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Było było. Uwzględniłem nienawiśc. Może z opisu nie wyglądało ale wydało mi się to oczywiste. Ale miał przerzuty normalnie 
