ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
- Shakin' Dudi
- Masakrator
- Posty: 2632
- Lokalizacja: Moria - Lublin
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
zbierzcie to później wszystko w całość i wydajcie książkę .
[Sory jeszcze nie ogarniam do końca po wczorajszej imprezie ]Byqu pisze:DarkAngel pisze:dwójka elfóf się zgodziła.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Zmasakrowane szczątki gnoblara zamachowca rozleciały się po okolicy. Gdy inni zielonoskórzy zobaczyli, że ich dowódca został pokonany pierzchli na ląd kradnąc łajby ratunkowe...
[ ot i dobrze, że mnie kropneli bo ostatnio wcale nie miałem czasu na grę niestety ]
[ ot i dobrze, że mnie kropneli bo ostatnio wcale nie miałem czasu na grę niestety ]
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Tymczasem Mistrz Antonio zaczął przygrywać sobie na gitarze http://www.youtube.com/watch?v=_u2U2Am_bWQ ]
[No dobra ,skoro inni nie chcą to ja dołączę buehehe ]
Wokół krasnolua uniosły się okrzyki i brawa ,on zwrócił sie w stronę trybuny Księcia Mórz i uniósł kciuk wskazując ,że wszystko w porządku. Zdziwiony Książę nie wiedział co odpowiedzieć ,nie zorietnował się ,że gest był wykonany w stronę Malakaia ,który klaskał ,śmiejąc się.
Do Bothana podbiegł Manor i Fland - Mistrzu! Gratulujemy!- stary inżynier spojrzał na nich i wykrzyknął -Ano! A miał być elf! A gdzie Brokki!?- Manor prędko odpowiedział - Z Mulfgarem! Jaszczuroczłekopodobny stwór go uratował!- McArmstrong uśmiechnął się -HA! Trza mu podziękować! Wyślijcie mu... no nie wiem co mu się spodoba... BUGMANSA! Cały antałek!- Manor i Fland wzięli od starego krasnoluda hełm ,po czym udali się na Niezatapialnego ,inżynier chciał przelecieć tam "Czerwonym baronem" ,aby wykryć ewentualne usterki.
Leciał swobodnie ,kiedy nagl usłyszał potężną serię wystrzałów ,kiedy przyjdzał sie dokładnie przez lornetkę ,ujrzał zajadłą bitwę morską między statkami floty ,a jakimiś łupiezcami -Trza pomóc! Mimo iż elfy i skośnookie to jednak od nas!- warknął po czym pociągnął łyk z piersiówki i ostrym zakrętem skierował się w stronę konfliktu.
Wielki dym unosił się nad statkami ,jednak wprawny pilot wiedział ,jak lecieć ,aby uniknąć wypadku , Bothan wzniósł się wysoko po czym ostrym manewrem zwrócił się w dół ,aby przelecież nad statkiem piratów. Kiedy jego maszyna leciała nad pokładem wrzsnął -Nażryjta się!- po czym naciskąjąc przycisk z czaszką spuścił na okręt serię ładunków wybuchowych ,eksplozje zorbiły wiele dziur ,gdzieniegdzie widać nawet było ładownię. Potęzne odłamki szatkowały piratów i kilku nippończyków. Wielu walczących zdołało schować się przed skutkami bombardowania.
Bothan spojrzał na dzieło ataku i pomyślał -Noż kurna! Mogli się nie pchać pod ostrzał!- po czym świdrem uniósł się do góry ,jednak kiedy wykonywał manewr zaczepił o liny i żagiel ,które zablokowały śmigła ,całą maszyną szarpęnło i natychmiast spadła w dół na okręt piratów,krasnolud z okrzykiem przekleństwa runął na pokład. Z silnika unosił się dym ,ale z kabiny pilota wyczołgał się przeklinający McArmstrong.
Jakiś czarnoskóry pirat próbował go dopaść ze sztyletem ,ale krasnolud prędko wysunął garłacz i z poteżnym hukiem zmasakrował napastnika gradem ołowiu -Nie ma! Korniszony! - warknął po czym podtrzymując się skrzydął samolotu zdołał wstać ,otoczyła go 3 piratów.
-No chodźcie! Małe dziwki!- warknął po czym rzucili się na niego ,pierwszego ciosu rapierem zdołał uniknąć odchylając się ,po czym potężnym prawym sierpowym ,a właściwie gromnillowa rękawicą roztrzaskał głowę napastnikowi. Kolejny pirat z drewnianą nogą już był przy nim i drewnianym młotem chciał połamać krasnoludowi żebra ,atakując od boku ,jednak McArmstrong zasłonił się łapiąc za kołnierz trzeciego człowieka z kastetem. Potężny cios zabił pirata ,jego towarzysz przeklnął i znów próbował trafić krasnoluda ,jednak ten już na niego szarżował. Bothan staranował pirata ,powalając go na ziemię ,warknął -Złodziejskie ścierwo!- i potęznym kopem rozbił mu szczękę.
Wtedy McArmstrong poczuł dziwny ucisk w plecach ,kiedy odwrócił się ujrzał młodego blondyna ze złamanym kordem -TY! Jak śmiałeś! Mogłeś uszkodzić zbroję!- wrzasnął inżynier po czym ciosem z bani powalił zdezorientowanego przeciwnika. -No! Gdzie reszta?! Dajcie mi powód wyciągnąć bron! Argh!- kryczał w furii krasnolud do otaczających go bandytów.
Wtedy ktoś rozbił grupe ,sprawnie wybijajac piratów ,była to jednostka elfów z Morskiej Straży. -Cooo?! Jak śmiecie?! Wyżynać moich wrogów?!- wrzasnął krasnolud po czym chwytając leżący nieopodal toporek rzucił się na piratów.
Wokół krasnolua uniosły się okrzyki i brawa ,on zwrócił sie w stronę trybuny Księcia Mórz i uniósł kciuk wskazując ,że wszystko w porządku. Zdziwiony Książę nie wiedział co odpowiedzieć ,nie zorietnował się ,że gest był wykonany w stronę Malakaia ,który klaskał ,śmiejąc się.
Do Bothana podbiegł Manor i Fland - Mistrzu! Gratulujemy!- stary inżynier spojrzał na nich i wykrzyknął -Ano! A miał być elf! A gdzie Brokki!?- Manor prędko odpowiedział - Z Mulfgarem! Jaszczuroczłekopodobny stwór go uratował!- McArmstrong uśmiechnął się -HA! Trza mu podziękować! Wyślijcie mu... no nie wiem co mu się spodoba... BUGMANSA! Cały antałek!- Manor i Fland wzięli od starego krasnoluda hełm ,po czym udali się na Niezatapialnego ,inżynier chciał przelecieć tam "Czerwonym baronem" ,aby wykryć ewentualne usterki.
Leciał swobodnie ,kiedy nagl usłyszał potężną serię wystrzałów ,kiedy przyjdzał sie dokładnie przez lornetkę ,ujrzał zajadłą bitwę morską między statkami floty ,a jakimiś łupiezcami -Trza pomóc! Mimo iż elfy i skośnookie to jednak od nas!- warknął po czym pociągnął łyk z piersiówki i ostrym zakrętem skierował się w stronę konfliktu.
Wielki dym unosił się nad statkami ,jednak wprawny pilot wiedział ,jak lecieć ,aby uniknąć wypadku , Bothan wzniósł się wysoko po czym ostrym manewrem zwrócił się w dół ,aby przelecież nad statkiem piratów. Kiedy jego maszyna leciała nad pokładem wrzsnął -Nażryjta się!- po czym naciskąjąc przycisk z czaszką spuścił na okręt serię ładunków wybuchowych ,eksplozje zorbiły wiele dziur ,gdzieniegdzie widać nawet było ładownię. Potęzne odłamki szatkowały piratów i kilku nippończyków. Wielu walczących zdołało schować się przed skutkami bombardowania.
Bothan spojrzał na dzieło ataku i pomyślał -Noż kurna! Mogli się nie pchać pod ostrzał!- po czym świdrem uniósł się do góry ,jednak kiedy wykonywał manewr zaczepił o liny i żagiel ,które zablokowały śmigła ,całą maszyną szarpęnło i natychmiast spadła w dół na okręt piratów,krasnolud z okrzykiem przekleństwa runął na pokład. Z silnika unosił się dym ,ale z kabiny pilota wyczołgał się przeklinający McArmstrong.
Jakiś czarnoskóry pirat próbował go dopaść ze sztyletem ,ale krasnolud prędko wysunął garłacz i z poteżnym hukiem zmasakrował napastnika gradem ołowiu -Nie ma! Korniszony! - warknął po czym podtrzymując się skrzydął samolotu zdołał wstać ,otoczyła go 3 piratów.
-No chodźcie! Małe dziwki!- warknął po czym rzucili się na niego ,pierwszego ciosu rapierem zdołał uniknąć odchylając się ,po czym potężnym prawym sierpowym ,a właściwie gromnillowa rękawicą roztrzaskał głowę napastnikowi. Kolejny pirat z drewnianą nogą już był przy nim i drewnianym młotem chciał połamać krasnoludowi żebra ,atakując od boku ,jednak McArmstrong zasłonił się łapiąc za kołnierz trzeciego człowieka z kastetem. Potężny cios zabił pirata ,jego towarzysz przeklnął i znów próbował trafić krasnoluda ,jednak ten już na niego szarżował. Bothan staranował pirata ,powalając go na ziemię ,warknął -Złodziejskie ścierwo!- i potęznym kopem rozbił mu szczękę.
Wtedy McArmstrong poczuł dziwny ucisk w plecach ,kiedy odwrócił się ujrzał młodego blondyna ze złamanym kordem -TY! Jak śmiałeś! Mogłeś uszkodzić zbroję!- wrzasnął inżynier po czym ciosem z bani powalił zdezorientowanego przeciwnika. -No! Gdzie reszta?! Dajcie mi powód wyciągnąć bron! Argh!- kryczał w furii krasnolud do otaczających go bandytów.
Wtedy ktoś rozbił grupe ,sprawnie wybijajac piratów ,była to jednostka elfów z Morskiej Straży. -Cooo?! Jak śmiecie?! Wyżynać moich wrogów?!- wrzasnął krasnolud po czym chwytając leżący nieopodal toporek rzucił się na piratów.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[ moze misja wesele z wiedźmina jedynki i dialog o "farfoclach mocy" podświadomie zaskakuje ;D]
Farin ze spokojem załadował kuszę. Obok niego Kili rozmawiał z kilkoma zdenerwowanymi synami szlachciców. Z drugiej strony stał Lendrii, niecierpliwie machając toporem. Widać było, że nie może się doczekać walki. Wtem na horyzoncie pojawiły się żagle pirackich okrętów. Wreszcie ich dogonili.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach ich statki zbliżyły się do uciekinierów. Elfie balisty wypaliły zbierając krwawe żniwo. Nippończycy, prawdziwi morscy weterani, wciąż jeszcze wymieniając między sobą żartobliwe uwagi, naciągnęli długie łuki. Krasnoludy przyłączyły się do nich celując z kusz. Ubrany w lśniący pancerz ozdobiony zastygłymi twarzami demonów, kapitan Asugawa wskazał drugi piracki statek krzycząc rozkazy. Strzelcy wystrzelili. Prawdziwy grad strzał i bełtów przykrył na chwilę niebo, by zaraz spaść na korsarzy. Pokład zmienił się w jedną wielka kałużę pirackiej krwi. na ten widok szlacheccy i kupieccy synowie zaczęli się powoli wycofywać pod pokład. Drogę zagrodzili im jednak opancerzeni samuraje - osobista gwardia Asugawy.
- Jeśli już zdecydowaliście się z nami płynąć - powiedział w łamanym wspólnym kapitan - przynajmniej się na coś przydajcie. Zaraz przystępujemy do szturmu.
Nim jego słowa się ziściły wrogi okręt obrócił się bokiem w ich stronę. Luki otwarły się ukazując działa.
- Ostatnia salwa i chować się! - krzyknął Asugawa padając na pokład.
Nippończycy wystrzelili pośpiesznie jeszcze raz i rzucali się w poszukiwaniu schronienia. Wtedy zagrzmiały wrogie armaty. Kilka, zbyt pośpiesznie ładowanych nie wypaliło, a inne nie trafiły. Trzy kule przetoczyły się jednak po pokładzie urywając części statku równie skutecznie co ludzkie kończyny. Krzyki strachu żyjących szlachciców zmieszały się wrzeszczącymi z bólu rannymi. Asugawa wstał i z spojrzał w stronę zniszczeń. Z powodu hełmu zakrywającego całą twarz nie dało się stwierdzić co sobie myśli.
Było to jednak teraz nieważne. Oba statki zbliżyły się do siebie na tyle aby wykonać abordaż.
- Gwardia za mną! Łucznicy strzelać! Reszta niech robi co uważa za słuszne - Spojrzał na szlochających szlachciców. Dało się wyczuć bijącą z niego pogardę.
Zadźwięczały haki abordażowe obu stron. Gęsty ostrzał nippończyków zmusił piratów do odstąpienia. Farin z towarzyszami ruszyli tuż za Asugawą. Obok na wrogi okręt przeskakiwali co odważniejsi ochotnicy, chcący pokazać cudzoziemskiemu kapitanowi, że też się do czegoś nadają.
Po wylądowaniu na młodego zwiadowcę skoczyło dwóch korsarzy. Pierwszy rzucił siecią podczas gdy drugi wyprowadził zdradziecki atak hakiem. Farin wyciągnął rękę w górę unikając oplatania i odrzucił sieć . Jego młot zderzył się z hakiem wytrącając go z ręki przeciwnika. Pirat z siecią nie czekał. Skoczył na krasnoluda wyciągając dwa noże. Zwiadowca obrócił się i kopnął korsarza w brzuch. Człowiek zwinął się z bólu, a młot Farina roztrzaskał mu czaszkę. Drugi pirat pozbawiony broni i towarzysza rzucił się do ucieczki. Farin nie gonił go gdyż obok pojawili się Lendrii i Kili.
- Dawno nie uczestniczyłem w takiej bitce! - zawołał radośnie Lendrii
- Może dlatego, że ostatnie dwa miesiące spędziliśmy idąc na Arenę? - odciął się Kili
Wtem nad okrętem przeleciał znajomy żyrokopter zrzucając na okręt bomby.
- Przecież do żyrokopter inżyniera McArmstronga! - krzyknął Kili
Oglądali jak machina zawracając zaplatała się w liny i spadła na pokład. bez słowa zwiadowcy zaczęli się przebijać w kierunku miejsca wypadku. Wyglądało jednak, że Bothanowi nic się nie stało i teraz szatkuje piratów w tradycyjny sposób.
Nagle na pokład wypadł spory kształt, który rzucił się na nippończyków, z łatwością ścinając pierwszych trzech. Dopiero po chwili do Farina dotarło, że to jednak człowiek. Wielkości orkowego herszta, z podobną muskulaturą ale człowiek. Jego gęsta, czarna broda, której nie powstydziłby się krasnolud spływała na tors. Z jedynego oka wyzierała furia. Olbrzym dzierżył dwie bliźniacze szable.
- Jestem kapitan Ragnaros Ziejący Ogniem! - ryknął - Kto ośmieli się rzucić mi wyzwanie!
- Ja - spokojny głos kapitana Daishio Asugawy przebił się przez wszechobecny harmider.
Obaj dowódcy okrętów zbliżyli się do siebie powoli. Wokół walczące strony rozdzieliły się tworząc okrąg wokół swych kapitanów. Ci wpatrywali się w przeciwnika przez chwilę po czym bez ostrzeżenia skoczyli na siebie niczym dwa wściekłe wilki. Stal zadźwięczała o stal. Ich umiejętności wyglądały na wyrównane. Ragnaros wyprowadzał błyskawiczne ciosy zdolne strzaskać łeb bawołowi i parował ataki przeciwnika w ostatniej chwili. Z kolei Asugawa poruszał się wokół niego z gracją węża czekającego na odpowiedni moment do ataku. Jego cięcia byłyby zabójcze gdyby trawiły w cel. Nagle od Ragnarosa buchnęła fala gorącą. Wszyscy jak jeden mąż cofnęli się o krok. Ziejący Ogniem wykorzystał moment zawahania Daishio i jedna z jego szabli trafiła w nogę nippończyka. Gdyby nie pancerz kończyna zostałaby pewnie odrąbana. Asugawa wrzasnął z bólu padając na pokład. Jego przeciwnik uśmiechnął się z triumfem, chcąc zadać ostateczny cios. Wtem od strony dżonki nadleciał grad strzał. Nippończycy nie zamierzali jeszcze oddać swojego kapitana, śmierci. Jednak wszystkie strzały wycelowane w Ragnarosa spłonęły nim dotarły do celu.
- Jestem Ragnaros Ziejący Ogniem - krzyknął uśmiechając się - i nie zdobyłem mojego przydomka bez powodu. Władam bowiem mocą domeny ognia!
Na udowodnienie swoich słów kapitan piratów zionął podpalając kilku najbliższych nippończyków. Reszta gwardzistów wykorzystała jednak przemówienie by przenieść rannego kapitana z dala od olbrzyma. Ragnaros zaśmiał się.
- Chcecie grać nieczysto?! Proszę bardzo!
Machnął ręką i kolejna grupa samurajów stanęła w płomieniach. W tym samym momencie reszta korsarzy rzuciła się na pozostałych wrogów. Bitwa rozpoczęła się ponownie.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach ich statki zbliżyły się do uciekinierów. Elfie balisty wypaliły zbierając krwawe żniwo. Nippończycy, prawdziwi morscy weterani, wciąż jeszcze wymieniając między sobą żartobliwe uwagi, naciągnęli długie łuki. Krasnoludy przyłączyły się do nich celując z kusz. Ubrany w lśniący pancerz ozdobiony zastygłymi twarzami demonów, kapitan Asugawa wskazał drugi piracki statek krzycząc rozkazy. Strzelcy wystrzelili. Prawdziwy grad strzał i bełtów przykrył na chwilę niebo, by zaraz spaść na korsarzy. Pokład zmienił się w jedną wielka kałużę pirackiej krwi. na ten widok szlacheccy i kupieccy synowie zaczęli się powoli wycofywać pod pokład. Drogę zagrodzili im jednak opancerzeni samuraje - osobista gwardia Asugawy.
- Jeśli już zdecydowaliście się z nami płynąć - powiedział w łamanym wspólnym kapitan - przynajmniej się na coś przydajcie. Zaraz przystępujemy do szturmu.
Nim jego słowa się ziściły wrogi okręt obrócił się bokiem w ich stronę. Luki otwarły się ukazując działa.
- Ostatnia salwa i chować się! - krzyknął Asugawa padając na pokład.
Nippończycy wystrzelili pośpiesznie jeszcze raz i rzucali się w poszukiwaniu schronienia. Wtedy zagrzmiały wrogie armaty. Kilka, zbyt pośpiesznie ładowanych nie wypaliło, a inne nie trafiły. Trzy kule przetoczyły się jednak po pokładzie urywając części statku równie skutecznie co ludzkie kończyny. Krzyki strachu żyjących szlachciców zmieszały się wrzeszczącymi z bólu rannymi. Asugawa wstał i z spojrzał w stronę zniszczeń. Z powodu hełmu zakrywającego całą twarz nie dało się stwierdzić co sobie myśli.
Było to jednak teraz nieważne. Oba statki zbliżyły się do siebie na tyle aby wykonać abordaż.
- Gwardia za mną! Łucznicy strzelać! Reszta niech robi co uważa za słuszne - Spojrzał na szlochających szlachciców. Dało się wyczuć bijącą z niego pogardę.
Zadźwięczały haki abordażowe obu stron. Gęsty ostrzał nippończyków zmusił piratów do odstąpienia. Farin z towarzyszami ruszyli tuż za Asugawą. Obok na wrogi okręt przeskakiwali co odważniejsi ochotnicy, chcący pokazać cudzoziemskiemu kapitanowi, że też się do czegoś nadają.
Po wylądowaniu na młodego zwiadowcę skoczyło dwóch korsarzy. Pierwszy rzucił siecią podczas gdy drugi wyprowadził zdradziecki atak hakiem. Farin wyciągnął rękę w górę unikając oplatania i odrzucił sieć . Jego młot zderzył się z hakiem wytrącając go z ręki przeciwnika. Pirat z siecią nie czekał. Skoczył na krasnoluda wyciągając dwa noże. Zwiadowca obrócił się i kopnął korsarza w brzuch. Człowiek zwinął się z bólu, a młot Farina roztrzaskał mu czaszkę. Drugi pirat pozbawiony broni i towarzysza rzucił się do ucieczki. Farin nie gonił go gdyż obok pojawili się Lendrii i Kili.
- Dawno nie uczestniczyłem w takiej bitce! - zawołał radośnie Lendrii
- Może dlatego, że ostatnie dwa miesiące spędziliśmy idąc na Arenę? - odciął się Kili
Wtem nad okrętem przeleciał znajomy żyrokopter zrzucając na okręt bomby.
- Przecież do żyrokopter inżyniera McArmstronga! - krzyknął Kili
Oglądali jak machina zawracając zaplatała się w liny i spadła na pokład. bez słowa zwiadowcy zaczęli się przebijać w kierunku miejsca wypadku. Wyglądało jednak, że Bothanowi nic się nie stało i teraz szatkuje piratów w tradycyjny sposób.
Nagle na pokład wypadł spory kształt, który rzucił się na nippończyków, z łatwością ścinając pierwszych trzech. Dopiero po chwili do Farina dotarło, że to jednak człowiek. Wielkości orkowego herszta, z podobną muskulaturą ale człowiek. Jego gęsta, czarna broda, której nie powstydziłby się krasnolud spływała na tors. Z jedynego oka wyzierała furia. Olbrzym dzierżył dwie bliźniacze szable.
- Jestem kapitan Ragnaros Ziejący Ogniem! - ryknął - Kto ośmieli się rzucić mi wyzwanie!
- Ja - spokojny głos kapitana Daishio Asugawy przebił się przez wszechobecny harmider.
Obaj dowódcy okrętów zbliżyli się do siebie powoli. Wokół walczące strony rozdzieliły się tworząc okrąg wokół swych kapitanów. Ci wpatrywali się w przeciwnika przez chwilę po czym bez ostrzeżenia skoczyli na siebie niczym dwa wściekłe wilki. Stal zadźwięczała o stal. Ich umiejętności wyglądały na wyrównane. Ragnaros wyprowadzał błyskawiczne ciosy zdolne strzaskać łeb bawołowi i parował ataki przeciwnika w ostatniej chwili. Z kolei Asugawa poruszał się wokół niego z gracją węża czekającego na odpowiedni moment do ataku. Jego cięcia byłyby zabójcze gdyby trawiły w cel. Nagle od Ragnarosa buchnęła fala gorącą. Wszyscy jak jeden mąż cofnęli się o krok. Ziejący Ogniem wykorzystał moment zawahania Daishio i jedna z jego szabli trafiła w nogę nippończyka. Gdyby nie pancerz kończyna zostałaby pewnie odrąbana. Asugawa wrzasnął z bólu padając na pokład. Jego przeciwnik uśmiechnął się z triumfem, chcąc zadać ostateczny cios. Wtem od strony dżonki nadleciał grad strzał. Nippończycy nie zamierzali jeszcze oddać swojego kapitana, śmierci. Jednak wszystkie strzały wycelowane w Ragnarosa spłonęły nim dotarły do celu.
- Jestem Ragnaros Ziejący Ogniem - krzyknął uśmiechając się - i nie zdobyłem mojego przydomka bez powodu. Władam bowiem mocą domeny ognia!
Na udowodnienie swoich słów kapitan piratów zionął podpalając kilku najbliższych nippończyków. Reszta gwardzistów wykorzystała jednak przemówienie by przenieść rannego kapitana z dala od olbrzyma. Ragnaros zaśmiał się.
- Chcecie grać nieczysto?! Proszę bardzo!
Machnął ręką i kolejna grupa samurajów stanęła w płomieniach. W tym samym momencie reszta korsarzy rzuciła się na pozostałych wrogów. Bitwa rozpoczęła się ponownie.
Rozdając ciosy na lewo i prawo Loq-Kro-Gar niemal zbagatelizował ogólną sytuację skupiając się raczej na swojej strefie rażenia. Niemal. Jedna chwila wystarczyła, by saurus rozeznał się w przebiegu bitwy. Nie wyglądało to optymistycznie. Po początkowym załamaniu piraci zebrali się w sobie i stawiali obecnie zaciekły opór, krwawo odpłacając pięknym za nadobne. Ochotnicy, którzy nazbyt ochoczo atakowali morskich łupieżców padali jeden po drugim. Szyk trzymali jedynie samurajowie kapitana Asugawy i Gwardia Morska, byli jednak przytłoczeni przewagą liczebną wroga. Zawodnicy Areny i ich towarzysze zbierali krwawe żniwo, lecz walczyli osobno, nie wykazując żadnej kooperacji czy strategii i w niewielkim stopniu wpływali na losy bitwy. Na szlacheckich synów nie można było liczyć. Ich karygodnemu braku karności i dyscypliny dorównywały jedynie poślenie umiejętności władania orężem. Technika walki dobra do arystokratycznych pojedynków nie miała cienia szansy w starciu z bitewnymi realiami. Po stronie pirackiej sytuacja prezentowała się nieco inaczej. Choć dysproporcje w umiejętnościach były olbrzymie, to całą masę niewyszkolonych w sztuce wojennej obdartusów utrzymywali w ryzach oficerowie, gotowi przekleństwami i razami wykonywać rozkazy kapitana. Prócz nich byli jeszcze wilki morskie, weterani wielu morskich potyczek w całkiem niemałej liczbie. Ich umiejętności były niejednokrotnie porównywalne z tymi, jakie prezentowali zawodnicy Areny. Obecność starych wyjadaczy dała piratom jakże cenny element zaskoczenia.
Loq-Kro-Gar wyrąbywał sobie drogę w tłuszczy, od czasu do czasu natrafiając na godniejszego przeciwnika. Gdyby nie bitewny zgiełk, usłyszeć by można było trzask kości. Zdumiewające był fakt, że wielu próbowało parować ciosy saurusa, bądź zasłaniać się tarczą. Wszyscy kończyli jako mokra plama na deskach pokładu. Jakiś dwóch piratów zaatakowało go w sposób skoordynowany. Mały, wysuszony typ o szczurowatej twarzy atakował wściekle przy pomocy kordelasa z doskoku, unikając przy tym ciosów jaszczura, wykazując się przy tym nieludzką wręcz szybkością i zwinnością. Jego towarzysz, gruby jegomość, o czarnych wąsiskach i długim warkoczyku splecionym na kitajską modłę wspierał swego kompana zasypując lustriańczyka gradem pocisków zgrałacza. Ilekroć Loq-Kro-Gar usiłował go dopaść, chudzielec potrajał wysiłki, siekąc wściekle, a grubas znikał w tłumie. Saurus zaczynał być zły, nie mógł w ogóle trafić niewielkiego przeciwnika, który wciąż krążył wokół niego, wyszukując słabych punktów. Oczy napastnika były mocno rozszerzone, a oddech chrapliwy, częsty niczym tętęt galopującego konia. Loq-Kro-Gar postawiłby orzechy przeciw diamentom, że ten mały szczur jest naćpany na granicy przedawkowania.
Pirat zgrabnie uniknął ciosu ogona, odskoczył przed opadającym buzdyganem i szukał okazji, by zdziałać coś więcej, niż drobne rany, które szybko się zasklepiały.
Nie mogąc trafić przeciwnika, Loq-Kro-Gar zmienił taktykę. Cały czas zasłaniając się tarczą przed ostrzałem grubasa cofał się, zachęcając chudzielca do śmielszych ataków. Wyczekał momentu, aż tamten wykona kolejny wypad, uderzył ogonem z góry, tuż przed morskim rabusiem. Tamten, by się nie potknąć wykonał nagły sus, tnąc w powietrzu. Nie dostrzegł pułapki. Będąc w powietrzu nie miał możliwości odskoku.
Loq-Kro-Gar uderzył z półobrotu, płasko, jak wytrawny gracz krykieta odbija piłkę. Siła ciosu buzdyganu przerobiła Szczurzą Twarz w la piñatę. Gruby towarzysz chudzielca zbladł, gdy czerwona papka zawierająca kawałki mózgu zbryzgała mu twarz i tors. Tym razem saurus dopadł go z łatością i wyrwał jego tchórzliwe serce z klatki piersiowej z równą łatwością, jak nudzący się człowiek zabija muchę. Przez pewien czas nikt nie kwapił się, by zaatakować jaszczura.
Wtedy Loq-Kro-Gar ujrzał pojedynek kapitana Asugawy z Ragnarosem, oraz spustoszenie, jakie siał Ziejący Ogniem i jego przyboczni wśród dzielnych Nipponczyków. Nie zwlekając ni chwili saurus skoczył im na pomoc.
Loq-Kro-Gar wyrąbywał sobie drogę w tłuszczy, od czasu do czasu natrafiając na godniejszego przeciwnika. Gdyby nie bitewny zgiełk, usłyszeć by można było trzask kości. Zdumiewające był fakt, że wielu próbowało parować ciosy saurusa, bądź zasłaniać się tarczą. Wszyscy kończyli jako mokra plama na deskach pokładu. Jakiś dwóch piratów zaatakowało go w sposób skoordynowany. Mały, wysuszony typ o szczurowatej twarzy atakował wściekle przy pomocy kordelasa z doskoku, unikając przy tym ciosów jaszczura, wykazując się przy tym nieludzką wręcz szybkością i zwinnością. Jego towarzysz, gruby jegomość, o czarnych wąsiskach i długim warkoczyku splecionym na kitajską modłę wspierał swego kompana zasypując lustriańczyka gradem pocisków zgrałacza. Ilekroć Loq-Kro-Gar usiłował go dopaść, chudzielec potrajał wysiłki, siekąc wściekle, a grubas znikał w tłumie. Saurus zaczynał być zły, nie mógł w ogóle trafić niewielkiego przeciwnika, który wciąż krążył wokół niego, wyszukując słabych punktów. Oczy napastnika były mocno rozszerzone, a oddech chrapliwy, częsty niczym tętęt galopującego konia. Loq-Kro-Gar postawiłby orzechy przeciw diamentom, że ten mały szczur jest naćpany na granicy przedawkowania.
Pirat zgrabnie uniknął ciosu ogona, odskoczył przed opadającym buzdyganem i szukał okazji, by zdziałać coś więcej, niż drobne rany, które szybko się zasklepiały.
Nie mogąc trafić przeciwnika, Loq-Kro-Gar zmienił taktykę. Cały czas zasłaniając się tarczą przed ostrzałem grubasa cofał się, zachęcając chudzielca do śmielszych ataków. Wyczekał momentu, aż tamten wykona kolejny wypad, uderzył ogonem z góry, tuż przed morskim rabusiem. Tamten, by się nie potknąć wykonał nagły sus, tnąc w powietrzu. Nie dostrzegł pułapki. Będąc w powietrzu nie miał możliwości odskoku.
Loq-Kro-Gar uderzył z półobrotu, płasko, jak wytrawny gracz krykieta odbija piłkę. Siła ciosu buzdyganu przerobiła Szczurzą Twarz w la piñatę. Gruby towarzysz chudzielca zbladł, gdy czerwona papka zawierająca kawałki mózgu zbryzgała mu twarz i tors. Tym razem saurus dopadł go z łatością i wyrwał jego tchórzliwe serce z klatki piersiowej z równą łatwością, jak nudzący się człowiek zabija muchę. Przez pewien czas nikt nie kwapił się, by zaatakować jaszczura.
Wtedy Loq-Kro-Gar ujrzał pojedynek kapitana Asugawy z Ragnarosem, oraz spustoszenie, jakie siał Ziejący Ogniem i jego przyboczni wśród dzielnych Nipponczyków. Nie zwlekając ni chwili saurus skoczył im na pomoc.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-Ognia im się zachciało! Ognia! Przeklęta pisklaki!- warknął Bothan widząc niepokonanego pirata. Krasnolud wyrzucił za burtę pirata ,któremu obijał mordę i pobiegł w stronę żyrokopteru. Odrzucił belkę ,blokującą przód maszyny ,po czym chwycił swój rodowy klucz francuski -Zaraz... jak się ten karabin odkręcało...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Gerhard ryknął potężnie i zaszarżował na przeciwnika, niemal poślizgnąwszy się na mokrym od krwi pokładzie. Pirat, brutalnie staranowany przez opancerzonego khornitę, odleciał kilka metrów do tyłu i wylądował wśród potrzaskanych zwłok kolegów po fachu. Mimo połamanych żeber i generalnie opłakanej kondycji, dzielny bukanier powstał, wypluł wybite zęby i chwycił swój miecz oburącz. Zanim jednak zdążył chociażby pomyśleć o pomście na Eirensternie, cios ciężkiej buławy cisnął nim jak szmacianą laką. Wrzeszcząc, przeleciał nad głowami walczących i w końcu zakończył swe życie w spienionych wodach oceanu.
Gerhard rzucił wściekłe spojrzenie jaszczuroczłekowi, który śmiał zabić jego przeciwnika. Jakże wspaniale byłoby zmierzyć się z nim teraz, w samym środku morskiej bitwy, kiedy łuny płonących okrętów oświetlały zakrwawiony pokład ! Niestety, Eiresntern był świadom surowych zasad Areny i jeśli chciał wydusić życie z Loq-Kro-Gara, musiał cierpliwie poczekać na swoją kolej.
Na szczęście tłumy wciąż walczących bukanierów skutecznie umilały mu oczekiwanie na swój pojedynek.
Krzyżując miecze z kolejnym przeciwnikiem, Gerhard nie mógł się nadziwić ich liczebności. Własnoręcznie powalił tuzin z nich, jaszczur na na przeciwległej burcie zmiażdżył kolejnych dwudziestu a i morska straż z Lothern raczej nie próżnowała. Mimo tego coraz to kolejni korsarze dołączali do bitwy, zastępując poległych towarzyszy. Wyglądało na to, że podczas ataku sił Księcia Mórz oba pirackie statki były cokolwiek przeładowane pasażerami. No cóż, kiedy ta bitwa dobiegnie końca, ich problemy z przeludnieniem staną się przeszłością.
Eirenstern rozkoszował się walką, łącząc ciosy obu gladiusów w symetryczne kombinacje. Jego wróg, jakkolwiek szybki i zwinny, miał wyraźnie problemy z zablokowaniem tego wszystkiego i wyraźnie tracił inicjatywę. W końcu jednak przemógł się, odbił kordelasem krótki sztych Gerharda wycelowany w jego gardło i w ostatniej chwili zgiął się w rozpaczliwym uniku przed szerokim zamachem drugiego ostrza. Zaraz potem obrócił się szybkim piruecie i ciął oburącz w głowę khornity. Gerhard mógłby przyjąć uderzenie na hełm i zapewne nic by mu się nie stało. Zamiast tego jednak błyskawicznie schylił się, unikając ciosu i uderzył nisko oboma mieczami, ścinając - całkiem dosłownie - pirata z nóg. Korsarz runął na pokład, ze zgrozą zdając sobie sprawę że właśnie został kaleką do końca życia. Czyli, w jego przypadku, przez następne pięć sekund. Eirenstern zmiażdżył mu głowę uderzeniem pancernego buciora i zaczął rozglądać się po pokładzie w poszukiwaniu kolejnego adwersarza, którego mógłby zniszczyć ku chwale Khorna. Ku jego zaskoczeniu, siły inwazyjnie były powoli spychane z powrotem do morza. Ochotnicy, z chlubnym wyjątkiem uczestników Areny, wyraźnie nie dawali sobie rady z doświadczonymi bukanierami, a Gwardia Morska i samuraje Asugawy byli w mniejszości.
Wtedy, w najmniej oczekiwanym momencie, nad polem bitwy przeleciał czerwony żyrokopter, zrzucając bomby i granaty. Po dosyć gwałtownym "wylądowaniu" z maszyn wytoczył się wściekły Bothan, strzelając z garłacza i okładając piratów pięściami.
W tej właśnie chwili Gerhard uznał, że na tym świecie widział już chyba wszytko.
Gerhard rzucił wściekłe spojrzenie jaszczuroczłekowi, który śmiał zabić jego przeciwnika. Jakże wspaniale byłoby zmierzyć się z nim teraz, w samym środku morskiej bitwy, kiedy łuny płonących okrętów oświetlały zakrwawiony pokład ! Niestety, Eiresntern był świadom surowych zasad Areny i jeśli chciał wydusić życie z Loq-Kro-Gara, musiał cierpliwie poczekać na swoją kolej.
Na szczęście tłumy wciąż walczących bukanierów skutecznie umilały mu oczekiwanie na swój pojedynek.
Krzyżując miecze z kolejnym przeciwnikiem, Gerhard nie mógł się nadziwić ich liczebności. Własnoręcznie powalił tuzin z nich, jaszczur na na przeciwległej burcie zmiażdżył kolejnych dwudziestu a i morska straż z Lothern raczej nie próżnowała. Mimo tego coraz to kolejni korsarze dołączali do bitwy, zastępując poległych towarzyszy. Wyglądało na to, że podczas ataku sił Księcia Mórz oba pirackie statki były cokolwiek przeładowane pasażerami. No cóż, kiedy ta bitwa dobiegnie końca, ich problemy z przeludnieniem staną się przeszłością.
Eirenstern rozkoszował się walką, łącząc ciosy obu gladiusów w symetryczne kombinacje. Jego wróg, jakkolwiek szybki i zwinny, miał wyraźnie problemy z zablokowaniem tego wszystkiego i wyraźnie tracił inicjatywę. W końcu jednak przemógł się, odbił kordelasem krótki sztych Gerharda wycelowany w jego gardło i w ostatniej chwili zgiął się w rozpaczliwym uniku przed szerokim zamachem drugiego ostrza. Zaraz potem obrócił się szybkim piruecie i ciął oburącz w głowę khornity. Gerhard mógłby przyjąć uderzenie na hełm i zapewne nic by mu się nie stało. Zamiast tego jednak błyskawicznie schylił się, unikając ciosu i uderzył nisko oboma mieczami, ścinając - całkiem dosłownie - pirata z nóg. Korsarz runął na pokład, ze zgrozą zdając sobie sprawę że właśnie został kaleką do końca życia. Czyli, w jego przypadku, przez następne pięć sekund. Eirenstern zmiażdżył mu głowę uderzeniem pancernego buciora i zaczął rozglądać się po pokładzie w poszukiwaniu kolejnego adwersarza, którego mógłby zniszczyć ku chwale Khorna. Ku jego zaskoczeniu, siły inwazyjnie były powoli spychane z powrotem do morza. Ochotnicy, z chlubnym wyjątkiem uczestników Areny, wyraźnie nie dawali sobie rady z doświadczonymi bukanierami, a Gwardia Morska i samuraje Asugawy byli w mniejszości.
Wtedy, w najmniej oczekiwanym momencie, nad polem bitwy przeleciał czerwony żyrokopter, zrzucając bomby i granaty. Po dosyć gwałtownym "wylądowaniu" z maszyn wytoczył się wściekły Bothan, strzelając z garłacza i okładając piratów pięściami.
W tej właśnie chwili Gerhard uznał, że na tym świecie widział już chyba wszytko.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Khartox w końcu wstał ładownia w której siedział była dość przestronna, obudziły go dziwne krzyki i wybuchy. Minoutaur był ciut nie zadowolony z nowej oferty. Siedział na statku na który przemycił go łysy marynarz z którym handlował. Żeglarz powiedział że spotka tu jaszczuroczłeka. I jak na razie prócz wybuchów nie było tu nic ciekawego. Krwawy róg wstał i chwycił swój topór. Trzeba było sprawdzić źródło tych huków.
***
Na pokładzie bitwa trwałą w najlepsze ostrze zderzały się raz po raz. Wystrzał praktycznie zagłuszały krzyki. Płomienie wesoło trawiły ciała Nippończyków oraz pokładowe deski. Nagle drzwi prowadzące pod pokład wyleciał z zawiasów ku zdziwieniu obu stron. Oczywiście nie każdy to zauważył. Khartox wyskoczył na pokład z potężnym rykiem. Machając toporem na lewo i prawo nie interesowało go kto umiera. Nagle spostrzegł to po co przybył. Zapach dobiegł do jego nozdrzy. Saury właśnie brnął w stronę samuraj ale drogę zastawiali mu piraci. Krwawy róg w potężnej szarży starał przebić się do jaszczuroczłeka. Zimnokrwisty był ziście zaskoczony pojawienie się włochatej bestii a jego twarz przedstawiała grymas z kategorii ,,nie teraz’’. Khartox tylko sapnął odrzucając kolejnego pirata. Po czym dodał
- Najpierw oni a potem ty!- gardłowy ryk był ledwo słyszalny. Krasnoludzie wystrzały zagłuszały wszystko. – Pomoż skośnym! I nie umrzyj bo chce wyrwać ci głowę!- Wykrzyczał Khartox rzucając się w tłum wilków morskich robiąc miejsce Saurusowi.
***
Na pokładzie bitwa trwałą w najlepsze ostrze zderzały się raz po raz. Wystrzał praktycznie zagłuszały krzyki. Płomienie wesoło trawiły ciała Nippończyków oraz pokładowe deski. Nagle drzwi prowadzące pod pokład wyleciał z zawiasów ku zdziwieniu obu stron. Oczywiście nie każdy to zauważył. Khartox wyskoczył na pokład z potężnym rykiem. Machając toporem na lewo i prawo nie interesowało go kto umiera. Nagle spostrzegł to po co przybył. Zapach dobiegł do jego nozdrzy. Saury właśnie brnął w stronę samuraj ale drogę zastawiali mu piraci. Krwawy róg w potężnej szarży starał przebić się do jaszczuroczłeka. Zimnokrwisty był ziście zaskoczony pojawienie się włochatej bestii a jego twarz przedstawiała grymas z kategorii ,,nie teraz’’. Khartox tylko sapnął odrzucając kolejnego pirata. Po czym dodał
- Najpierw oni a potem ty!- gardłowy ryk był ledwo słyszalny. Krasnoludzie wystrzały zagłuszały wszystko. – Pomoż skośnym! I nie umrzyj bo chce wyrwać ci głowę!- Wykrzyczał Khartox rzucając się w tłum wilków morskich robiąc miejsce Saurusowi.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
Ścieżki losu bywają pokrętne. Gdy próbuje się w pojedynkę naprawiać świat, różne rzeczy mogą z tego wyniknąć.
Loq-Kro-Gar usiłował przebić się do Nipponczyków, lecz impet jego natarcia został pochłonięty przez ludzką masę i choć wielu padało pod ciosami lustriańskiego buzdyganu, to saurus ugrzązł w tłumie przeciwników. Ramię gada opadało raz za razem, a każdy cios przynosił śmierć i zniszczenie, jednak piraci samą swoją liczbą zatrzymali jego szarżę. Wtedy na pokład wpadł minotaur. Ciosami topora i potężnych rogów zmiatał każdego kogo napotkał, oczyszczając tym sposobem drogę do kapitana Asugawy. Gdyby czcigodny Mazdamundi wyskoczył zza rogu i z całej siły kopnął saurusa w dupę, to wcale nie byłby bardziej zaskoczony. Khartox ponownie wyraził swoją chęć wysłania jaszczura na tamten świat. Loq-Kro-Gar mógłby sporządzić całkiem sporą listę osobników o podobnych planach.
-Najpierw oni, potem ty!- ryknął minotaur gardłowo. -I nie umrzyj, bo mam zamiar urwać ci głowę!
-Zabijałem już demony większe od ciebie. -warknął saurus- gdy to wszystko się skończy, będę ucztował na twoich zwłokach, połamię twoje kości, by wyssać z nich szpik, po tym jak pożrę serce.
-Nie mogę się doczekać, aż spróbujesz.
Pod naporem dwóch wielkich behemotów korsarze ustąpili. Loq-Kro-Gar zostawił Khartoxa za sobą i ruszył na Ragnarosa. Mag-renegat najwyraźniej nie miał chęci stanąć oko w oko z takim przeciwnikiem, rzucił w niego naprędce stworzonym ognistym pociskiem. Eksplozja odrzuciła nieco gada do tyłu, a gdy Loq-Kro-Gar był z powrotem na nogach, Ziejącego Ogniem otaczał kordon jego przybocznych. Nie zastanawiając się długo saurus postanowił zabić ich wszystkich.
Loq-Kro-Gar usiłował przebić się do Nipponczyków, lecz impet jego natarcia został pochłonięty przez ludzką masę i choć wielu padało pod ciosami lustriańskiego buzdyganu, to saurus ugrzązł w tłumie przeciwników. Ramię gada opadało raz za razem, a każdy cios przynosił śmierć i zniszczenie, jednak piraci samą swoją liczbą zatrzymali jego szarżę. Wtedy na pokład wpadł minotaur. Ciosami topora i potężnych rogów zmiatał każdego kogo napotkał, oczyszczając tym sposobem drogę do kapitana Asugawy. Gdyby czcigodny Mazdamundi wyskoczył zza rogu i z całej siły kopnął saurusa w dupę, to wcale nie byłby bardziej zaskoczony. Khartox ponownie wyraził swoją chęć wysłania jaszczura na tamten świat. Loq-Kro-Gar mógłby sporządzić całkiem sporą listę osobników o podobnych planach.
-Najpierw oni, potem ty!- ryknął minotaur gardłowo. -I nie umrzyj, bo mam zamiar urwać ci głowę!
-Zabijałem już demony większe od ciebie. -warknął saurus- gdy to wszystko się skończy, będę ucztował na twoich zwłokach, połamię twoje kości, by wyssać z nich szpik, po tym jak pożrę serce.
-Nie mogę się doczekać, aż spróbujesz.
Pod naporem dwóch wielkich behemotów korsarze ustąpili. Loq-Kro-Gar zostawił Khartoxa za sobą i ruszył na Ragnarosa. Mag-renegat najwyraźniej nie miał chęci stanąć oko w oko z takim przeciwnikiem, rzucił w niego naprędce stworzonym ognistym pociskiem. Eksplozja odrzuciła nieco gada do tyłu, a gdy Loq-Kro-Gar był z powrotem na nogach, Ziejącego Ogniem otaczał kordon jego przybocznych. Nie zastanawiając się długo saurus postanowił zabić ich wszystkich.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Krasnolud w pocie czoła ,odkręcał powtarzalny karabin neizykle mocno przymocowany do "Czerwonego barona". Jednak mimo wielkiego wysiłku spowodowanego ciężką zbroją ,zmęczeniem oraz bijacego gorąca od płonących statków udało mu się odkręcić ostatnią śrubę.
Bothan wręcz wyrwał niezykle ciezkie śmiercionośne narzędzie ,po czym załadował je grubymi nabojami ,zakładając umiejętnie długi pas amunicji ,jego częśc zarzucił na ramię ,aby nie ciagnął się po pokładzie. Krasnolud pociągnął długi łyk z piersiówki ,po czym warknął -No to zacznijmy te ceregiele! Żryjcie ołów!!!- i z całej siły wcisnął spust.
Z luf cykliczne huki uniosły się w powietrzu i potężna seria druzgoczących pocisków poleciała w stronę walczących ,szatkując i masakrując wielu piratów. Jednak siła broni była tak wielka ,że nawet silnego krasnoluda zrzuciłą z nóg i odrzuciła w tył. Bothan upadł na plecy i puscił wiązkę siarczystych przekleństw. Po chwili jednak udało mu się wstać i ujrzał swoje dzieło - spora czesc pokładu pokryta było jeszcze większą liczbą trupów ,z których strumieniami lała się krew ,a jęki i krzyki rannych jeszcze głośniej nasiliły się.
-NO! Toż chłopaki podkręcili siłę broni! Dobrze!- wykrzyknął po czym z karabinem pobiegł w stronę leżącej nieopodal stery żelaznych skrzyń ,taranując po drodze pirata z maczugą.
McArmstrong oparł karabin ,po czym niwelując już siłę odrzutu broni ,raził worga seriami ,kosząc spore grupki piratów i kilku elfów ,którzy weszli pod ogień.
[Trzeba coś ruszyć! Co do walki wybieram rozwój postaci: Mistrz Prochu, Wystrzału i Przeładowania ]
Bothan wręcz wyrwał niezykle ciezkie śmiercionośne narzędzie ,po czym załadował je grubymi nabojami ,zakładając umiejętnie długi pas amunicji ,jego częśc zarzucił na ramię ,aby nie ciagnął się po pokładzie. Krasnolud pociągnął długi łyk z piersiówki ,po czym warknął -No to zacznijmy te ceregiele! Żryjcie ołów!!!- i z całej siły wcisnął spust.
Z luf cykliczne huki uniosły się w powietrzu i potężna seria druzgoczących pocisków poleciała w stronę walczących ,szatkując i masakrując wielu piratów. Jednak siła broni była tak wielka ,że nawet silnego krasnoluda zrzuciłą z nóg i odrzuciła w tył. Bothan upadł na plecy i puscił wiązkę siarczystych przekleństw. Po chwili jednak udało mu się wstać i ujrzał swoje dzieło - spora czesc pokładu pokryta było jeszcze większą liczbą trupów ,z których strumieniami lała się krew ,a jęki i krzyki rannych jeszcze głośniej nasiliły się.
-NO! Toż chłopaki podkręcili siłę broni! Dobrze!- wykrzyknął po czym z karabinem pobiegł w stronę leżącej nieopodal stery żelaznych skrzyń ,taranując po drodze pirata z maczugą.
McArmstrong oparł karabin ,po czym niwelując już siłę odrzutu broni ,raził worga seriami ,kosząc spore grupki piratów i kilku elfów ,którzy weszli pod ogień.
[Trzeba coś ruszyć! Co do walki wybieram rozwój postaci: Mistrz Prochu, Wystrzału i Przeładowania ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Panie dlaczego nie atakujecie?-zapytał zdumiony wysłannik księcia mórz patrząc na kapitana ,,Języczka Lilieth" popijającego i przyglądającego się bitwie z piratami.
-Nie mieszamy się w wasze brudne sprawy, ta walka nie uczyni świata lepszym. Cóż dla nas znaczy trochę krwi i woda? Nie będziemy narażać naszego cennego życia skoro wy sami dacie sobie z nimi rade.
Posłaniec zdębiał.
Elithmair ze spokojem oglądał toczącą się dalej walkę. Nie miał zamiaru mieszać się w ludzkie interesy. Atheis gdzieś na tyłach statku romansował z Deliere śpiewając łzawe ballady, zaś Irthilius medytował przy kadzidle. Elithmair nie mając nic innego do roboty pogrążył się w lekturze.
[powracam na do czwartku, potem znów nie będzie mnie tydzień
pozdrawiam MMH]
-Nie mieszamy się w wasze brudne sprawy, ta walka nie uczyni świata lepszym. Cóż dla nas znaczy trochę krwi i woda? Nie będziemy narażać naszego cennego życia skoro wy sami dacie sobie z nimi rade.
Posłaniec zdębiał.
Elithmair ze spokojem oglądał toczącą się dalej walkę. Nie miał zamiaru mieszać się w ludzkie interesy. Atheis gdzieś na tyłach statku romansował z Deliere śpiewając łzawe ballady, zaś Irthilius medytował przy kadzidle. Elithmair nie mając nic innego do roboty pogrążył się w lekturze.
[powracam na do czwartku, potem znów nie będzie mnie tydzień
pozdrawiam MMH]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Loq-Kro-Gar dawno już stracił rachubę swych ofiar, właśnie kładł kolejnego, mężczyznę z wytatuowanymi na piersi wężami, splecionymi w śmiercionośnych uściskach. Wtem rozległ się dźwięk rogu, o brzmieniu tak czystym, jakie mógł wydać tylko instrument elfiej roboty. Na jego głos Gwardia Morska zwarła szyki i poczęła się wycofywać. Loq-Kro-Gar nie wierzył w to, co widzi. Nie on jeden. Piraci zobaczywszy, co się dzieje zaatakowali z nowymi siłami, a szala zwycięstwa jęła przechylać się na ich stronę. Choć ich straty były ogromne, to jednak udało się im wykrwawić napastników i zepchnąć ich do defensywy. Gad uznał, że pora kończyć to starcie. I miał pomysł.
Inżynier Bothan McArmstrong walczył wcale nie tak daleko, jednak przebicie się do niego zajęło więcej czasu, niż by się wydawało. Ołów latał tu gęsto i choć krasnolud był dobrym strzelcem, to saurus wolał zachować ostrożność.
-Bothan! -krzyknął Loq-Kro-Gar. Inżynier przetarł gogle i uśmiechnął się.
-A niech mnie, toż to nasz zielony przyjaciel! -zarechotał.
-Pora kończyć to przedstawienie. -jaszczur usiłował przekrzyczeć bitewny zgiełk- co powiesz na bombowy finał?
McArmstrong wyszczerzył się tak, jakby zobaczył niestrzerzoną gorzelnię.
-Nie pozostało dużo ładunku. Trzeba go będzie umieścić w dobrze dobranym miejscu- zauważył inżynier markotniejąc nieco.
-Zbieraj co ci potrzebne, osłaniam cię! -odrzekł saurus.
Chwilę potem przebijali się wspólnie w kierunku centrum pokładu, krasnolud ze sporym pakunkiem i jaszczur, okładający bezlitośnie każdego, kto się zbliżył. A sytuacja na polu bitwy była coraz mniej ciekawa, toteż atakujących było coraz więcej. W końcu dotarli pod maszt.
-Jesteśmy. Czas, byś się wykazał jaszczurze!-krzyknął Bothan.
-Osłaniaj mnie.-odparł krótko gad.
-Z przyjemnością! Niech tylko spróbują się zbliżyć psie syny!- ryknął uradowany McArmstrong, ściskając mocniej broń w ręku.
Tymczasem Loq-Kro-Gar wbił pazury w maszt i naparł swym ciałem, wkładając w to całą swoją siłę. I choć stękał i warczał z wysiłku, pazury bolały go, a zakwaszone mięśnie piekły, to drewniany monolit ledwo drgnął. Zamknął oczy. Szalejąca wokół bitwa oddliła się nagle, krzyki rannych i jęki umierających dobiegały jak z pod wody, a przed oczami pojawiły się czerwone plamy. Nie słyszał ponagleń Bothana huku wystrzałów jego śmiercionośnej broni, nie widział, jak posoka zalewa pokład wartkimi strumieniami. Był tylko on i jego brzemię. Zdobywając się na iście tytaniczny wysiłek, mobilizując ostatnie resztki sił i pokonując bariery własnych ograniczeń z rykiem i furią zaatakował ciężar. Maszt drgnął, drewno zatrzeszczało i stęknęło żałośnie, aż w końcu ustąpiło.
Rozległ się suchy trzask, sypnęły się wielkie drzazgi, a drewniany kolos został wyrwany z pokładu. Maszt zachwiał się niepewnie, a w końcu runął.
Loq-Kro-Gar nie patrzył jak drewniany słup miażdży pod sobą niemałą ilość ludzi. Osunął się na kolana. Czuł, jak płuca nie nadążają z pobieraniem tlenu, a serce z dostarczaniem krwi. Czuł przeciążone mięśnie, niektóre z nich chyba zerwane.
-Gadzie? Hej! Jaszczurze!- głos inżyniera wyrwał go z odrętwienia. Wiedział, że organizm już rozpoczął procesy naprawcze. Wstał, ujął tarczę i broń i spojrzał przytomnie na krasnoluda.
-Och, stary, chyba na chwilę odpłynąłeś. -rzekł Bothan
-Nic mi nie będzie. -odrzekł saurus- teraz twoja kolej Dro'ka'khanx. Zajmę się piratami, a ty.... z resztą doskonale wiesz, co masz robić.
McArmstrong splunął i począł uzbrajać ładuki, by wrzucić je do czeluści, jaka pozostała po wyrwanym maszcie, a Loq-Kro-Gar tymczasem odpierał kolejne fale napastników.
Inżynier Bothan McArmstrong walczył wcale nie tak daleko, jednak przebicie się do niego zajęło więcej czasu, niż by się wydawało. Ołów latał tu gęsto i choć krasnolud był dobrym strzelcem, to saurus wolał zachować ostrożność.
-Bothan! -krzyknął Loq-Kro-Gar. Inżynier przetarł gogle i uśmiechnął się.
-A niech mnie, toż to nasz zielony przyjaciel! -zarechotał.
-Pora kończyć to przedstawienie. -jaszczur usiłował przekrzyczeć bitewny zgiełk- co powiesz na bombowy finał?
McArmstrong wyszczerzył się tak, jakby zobaczył niestrzerzoną gorzelnię.
-Nie pozostało dużo ładunku. Trzeba go będzie umieścić w dobrze dobranym miejscu- zauważył inżynier markotniejąc nieco.
-Zbieraj co ci potrzebne, osłaniam cię! -odrzekł saurus.
Chwilę potem przebijali się wspólnie w kierunku centrum pokładu, krasnolud ze sporym pakunkiem i jaszczur, okładający bezlitośnie każdego, kto się zbliżył. A sytuacja na polu bitwy była coraz mniej ciekawa, toteż atakujących było coraz więcej. W końcu dotarli pod maszt.
-Jesteśmy. Czas, byś się wykazał jaszczurze!-krzyknął Bothan.
-Osłaniaj mnie.-odparł krótko gad.
-Z przyjemnością! Niech tylko spróbują się zbliżyć psie syny!- ryknął uradowany McArmstrong, ściskając mocniej broń w ręku.
Tymczasem Loq-Kro-Gar wbił pazury w maszt i naparł swym ciałem, wkładając w to całą swoją siłę. I choć stękał i warczał z wysiłku, pazury bolały go, a zakwaszone mięśnie piekły, to drewniany monolit ledwo drgnął. Zamknął oczy. Szalejąca wokół bitwa oddliła się nagle, krzyki rannych i jęki umierających dobiegały jak z pod wody, a przed oczami pojawiły się czerwone plamy. Nie słyszał ponagleń Bothana huku wystrzałów jego śmiercionośnej broni, nie widział, jak posoka zalewa pokład wartkimi strumieniami. Był tylko on i jego brzemię. Zdobywając się na iście tytaniczny wysiłek, mobilizując ostatnie resztki sił i pokonując bariery własnych ograniczeń z rykiem i furią zaatakował ciężar. Maszt drgnął, drewno zatrzeszczało i stęknęło żałośnie, aż w końcu ustąpiło.
Rozległ się suchy trzask, sypnęły się wielkie drzazgi, a drewniany kolos został wyrwany z pokładu. Maszt zachwiał się niepewnie, a w końcu runął.
Loq-Kro-Gar nie patrzył jak drewniany słup miażdży pod sobą niemałą ilość ludzi. Osunął się na kolana. Czuł, jak płuca nie nadążają z pobieraniem tlenu, a serce z dostarczaniem krwi. Czuł przeciążone mięśnie, niektóre z nich chyba zerwane.
-Gadzie? Hej! Jaszczurze!- głos inżyniera wyrwał go z odrętwienia. Wiedział, że organizm już rozpoczął procesy naprawcze. Wstał, ujął tarczę i broń i spojrzał przytomnie na krasnoluda.
-Och, stary, chyba na chwilę odpłynąłeś. -rzekł Bothan
-Nic mi nie będzie. -odrzekł saurus- teraz twoja kolej Dro'ka'khanx. Zajmę się piratami, a ty.... z resztą doskonale wiesz, co masz robić.
McArmstrong splunął i począł uzbrajać ładuki, by wrzucić je do czeluści, jaka pozostała po wyrwanym maszcie, a Loq-Kro-Gar tymczasem odpierał kolejne fale napastników.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Krasnolud założył na każdym z 4 ładunków małe kwadratowe zagarki -Czas nastawiony! Od tego momentu macie 15 minut na ewakuację!- krasnolud już miał zeskoczyć pod pokład ,kiedy spojrzał jeszcze w stronę saurusa -Ech! I tchrzórzliwym elfiakom też lepiej każ odpłynąć! GERONIMO!!!- wykrzyknął krasnolud stary okrzyk w jezyku dawi ,po czym zanurkował w ciemnosci pokładu. Loq-Kro-Gar póbował jeszcze go zatrzymać ,uważając ,że kwadrans to stanowczo za mało ,jednak widząc ,zę nic nie wskura począł zbierać załogę.
[Póżniej dopiszę akcję pod pokładem ]
[Póżniej dopiszę akcję pod pokładem ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[no elfy tak spokojnie romansujące i pijące herbatkę czy medytujące 6m od jatki muszą stanowić epicki widok
łał jesteście tak epiccy że ze swojego pola walki przelatujecie przez morze by wspomóc skośnookich
ale dobra, przyjmijmy że statki zderzyły się potem w jedno wielkie pole bitwy]
Abordaż z "Języczka Lileath" zaskoczył korsarzy i swą szybkością oraz brutalnością skosił ich jak łan dojrzałego zboża. Mimo późniejszego kontrataku bukanierów zdobyto niemal cały pokład. Fala ochotników uderzyła tuż przed morską strażą i Wojownikami Cienia, wrzeszcząc i mieszając szyki piratów. Teraz w zaawansowanej fazie bitwy ta horda narwańców podzieliła się na martwych i tych którzy udowodnili swą wartość w boju. Zawodnicy Areny siali prawdziwe spustoszenie, jednak i niektórzy wolentarze pokazali na co ich stać. Brodaty wilk morski w marienburskim półpancerzu znakomicie wykorzystywał doświadczenie w walkach na mokrych pokładach i kładł wroga za wrogiem. Uperuczona głowa barona Müchhausena migała gdy szlachcic biegał od osłony do osłony, ładując swą wielką rusznicę. Szlachcice, którzy nie zginęli lub uciekli teraz wznosili okrzyki "Sztuka złota za szóstego trupa!" i podobne robiąc użytek z doskonałego ekwipunku. W samym centrum walki średniego wzrostu wojownik w błyszczącym kislevskim pancerzu husarza wymachiwał przepięknym elfim ostrzem, piekielnie szybko kreśląc kryształowe łuki we wszystkie strony. Po jego lewej jakiś brodaty szlachcic w stożkowym hełmie krzyżował ciężki topór z kordem wielkiego bukaniera rzucając cięte docinki do towarzysza - zataczającego się wąsacza w niekompletnej zbroi, za to ze skrzydłami i futrem, których walczący opodal Jan nie założył do walki z oczywistych powodów.
- Ot i nasz pan Dobrzyński! Hajdawery i zbroicę ledwieć włożył ale skrzydła muszą być !!
- hyc... nic to... jam jest... hyc ... szlachcic! Stój w miejscu kmiocie, żebym mógł cię walnąć! - sapał, zataczając się i machając na oślep szablą... w kierunku dużej skrzyni. Flanki szlachciców pilnowała czwórka żołnierzy w kubrakach ze starym wachmistrzem na czele. Wkrótce jeden z nich osunął się na deski, cięty katzbalgerem w skroń.
Nagle całym pokładem potężnie szarpnęło. Coś wielkiego uderzyło w nich od sterburty i większość walczących przewróciła się. To drugi okręt piratów, zwarty z dżonką Asugawy zakleszczył się o reję sojuszników i wszystkie cztery okręty stworzyły wielkie pole bitwy, z atakującymi na obrzeżach. Elfy Faoiltiarny zgasiły prawie wszystkie gniazda oporu i oprócz paru miejsc okręt był właściwie zdobyty, lecz nippończykom nie szło tak dobrze. Ogromny, brodaty drab skupił wokół siebie hordę bukanierów i bezlitośnie wyżynał ochotników i ludzi Asugawy magią ognia. Kilku piratów uciekło przed elfami i wbiegło na statek Ragnarosa. Tam oprócz płomieni szalało prawdziwe piekło.
Zakleszczony w liny żyrokopter na kupie skrzyć i klatek ział dymem obok słupów ognia i gęstego tumultu walczących. Część zwycięzców z "Języczka" zamiast dożynać własnych adwersarzy pobiegła wspomóc desperacko walczących nippończyków.
Po salwie Bothana Akeleth Faoiltiarna wykrzyknął ponad wrzawę. Najpierw minotaur wypadający z jego ładowni (jak on się tam, na Nagarythe dostał ?!) a teraz to...
- Jak on śmie! Najpierw niechlujnie bombarduje a teraz to! Nie będę marnował żołnierzy! Asur Anath, thil'faeth! - wojownicy cienia zwarli szyk i zaczęli powoli się cofać. Teraz fala wolentarzy straciła impet. Saurus i Khartox zostali zatrzymani przez kamratów Ragnarosa, padali kolejni ochotnicy... Wtedy przypadkowy strzał z falkonetu śmignął obok Faoiltiarny. Ciężki przedmiot uderzył go w hełm i kapitan złapał go w ręce. Aż drgnął ze złości. Trzymał srebrną głowę jednego z posągów elfek, zdobiących nadburcia jego statku... z nagłym wrzaskiem cisnął o ziemię piękną twarzyczką i swym hełmem, wyjmując bliźniacze, zakrzywione ostrza z ciemnoniebskiego metalu.
- Aillith! Moja ulubiona... zapłacicie brudne dzikusy... Elfowie! Za mną, za Alitha Anara! - i moją Aillith. - dodał szeptem. Nagła szarża zmiotła resztki wrogów z ich drogi i elfy wpadły szyjąc z łuków i tnąc szaleńczo w szregi Ragnarosa. Kapitan straszył wrogów pobliźnioną twarzą i rąbał niczym czarny huragan. Natarcie zostało wznowione. Bothan nagle gdzieś zniknął, krzycząc coś po krasnoludzku. Ragnaros zaśmiał się tubalnie i zmiótł kolejnego wroga. Już chciał pchnąć kolejną kulę ognia w nippończyków, gdy ogień odmówił mu posłuszeństwa. Zdziwiony watażka spojrzał magicznym wzrokiem przed siebie i ujrzał płonącą postać w czerwonych szatach, przed którą rozstępowali się sojusznicy a wrogowie zmieniali w popiół.
- Jam jest Recnam Oryp i z rozkazu Jasnego Kolegium spłoniesz renegacie ! - wrzasnął miotając w niego nawałą płomieni. Inferno zgasło tuż przed brodą herszta, który wzniósł swe wielkie kordelasy i ruszył do przodu.
- Raczej nie magiczku. Możemy się nawzajem blokować, ale pamiętaj że bez magii zdmuchnę cię jak świeczuszkę. – zaśmiał się, rozpłatując elfa, dekapitując nippończyka i przebijając na wylot napierśnik krzyczącego młodzieńca. Pewność siebie czarodzieja zgasła jak jego czary i by ukryć ten fakt Oryp skoczył między walczących, młócąc płonącym kosturem by przebić się jak najdalej od huczącego olbrzyma.
Ziejący ogniem poczłapał za Piromantą, jednak zatrzymał go władczy okrzyk.
- Stój wytatuowany brutalu! Zmierz się z kimś wartym siebie! – Ragnaros spojrzał w ponad głowami walczących i na trapie okrętu skośnookich ujrzał wysokiego mężczyznę o bladym obliczu, dzierżącego podwójny miecz. Obok niego stała dziewczyna w potarganych włosach, kurczowo ściskająca czarną katanę.
Kapitan piratów parsknął i ruszył prosto na nich, gdy usłyszał przejmujący ryk za swoimi plecami. Wielki jaszczur i monstrualny byk miażdżyli bezkarnie jego nieco przestraszonych ludzi. Dwójka ruszyła na niego i nagle Ragnaros poczuł się osaczony. Wtedy rozległa się nagła eksplozja. Pokład wybuchł w czterech miejscach dookoła niego w gejzerach pyłu i drzazg. Herszt rozejrzał się niespokojnie po pękającym pokładzie wokół, by za chwilę z krzykiem spaść pod pokład razem z fragmentem podłoża i grupą zauszników. Teraz do atakujących Herszta dołączył osmalony Bothan, wznosząc siekierę. Walka trwała dalej, jednak szala zwycięstwa przechyliła się znacznie na korzyść ludzi księcia Mórz.
****
Tymczasem na statku obok „Języczka” drzwi do sterówki otwarły się nagle i na pokład wyszła trójka postaci. Dwóch ogorzałych bosmanów, zaciskających łapska na bosakach szło po bokach czarnowłosego mężczyzny w porysowanej zbroi łuskowej i zielonym kapeluszu. Dzierżył długi miecz z wysuwanymi po bokach ostrzami do łamania broni oraz toporek o dwóch ostrzach, w który zmyślnie wbudowano pistolet.
Na szyi kołysał się srebrny łańcuch zwieńczony połyskującym setką barw kryształem. Nowy wróg spojrzał na kilku ostatnich swych ludzi i z rykiem nienawiści zaszarżował na tyły walczących z piratami Ragnarosa.
Z „Języczka” podniosły się ostrzegawcze krzyki i dwójka ostatnich ochotników w pancerzach obróciła się.
Gerhard wzniósł swe gladiusy widząc dowódcę wrogów, gdy zasłonił mu go niespodziewany sojusznik.
- Kim jesteś wojowniku ? – zapytał, gdy ten oparł się na elfim mieczu dwuręcznym i odgarnął zlepione potem długie włosy spływające na nagrzane blachy.
- Jan Andrei Joachimowicz, pewnie mnie znasz... Gerhardzie… zabijmy tego sukinsyna!
Mimo chęci bohaterów, kapitana bukanierów pierwszy sięgnął elf. Z kryształu na szyi kapitana spłynęło dziwne światło i mordercze pchnięcie Asury kompletnie spudłowało. Wojownik padł z rozbitą czaszką. Najemnik w czarnej czapce także podzielił jego los. Gerhard jednak nie zważał na te dziwne zjawiska i wzniósł okrzyk bojowy…
[ skończmy tę rzeźnię mocnym akcentem ]
łał jesteście tak epiccy że ze swojego pola walki przelatujecie przez morze by wspomóc skośnookich
ale dobra, przyjmijmy że statki zderzyły się potem w jedno wielkie pole bitwy]
Abordaż z "Języczka Lileath" zaskoczył korsarzy i swą szybkością oraz brutalnością skosił ich jak łan dojrzałego zboża. Mimo późniejszego kontrataku bukanierów zdobyto niemal cały pokład. Fala ochotników uderzyła tuż przed morską strażą i Wojownikami Cienia, wrzeszcząc i mieszając szyki piratów. Teraz w zaawansowanej fazie bitwy ta horda narwańców podzieliła się na martwych i tych którzy udowodnili swą wartość w boju. Zawodnicy Areny siali prawdziwe spustoszenie, jednak i niektórzy wolentarze pokazali na co ich stać. Brodaty wilk morski w marienburskim półpancerzu znakomicie wykorzystywał doświadczenie w walkach na mokrych pokładach i kładł wroga za wrogiem. Uperuczona głowa barona Müchhausena migała gdy szlachcic biegał od osłony do osłony, ładując swą wielką rusznicę. Szlachcice, którzy nie zginęli lub uciekli teraz wznosili okrzyki "Sztuka złota za szóstego trupa!" i podobne robiąc użytek z doskonałego ekwipunku. W samym centrum walki średniego wzrostu wojownik w błyszczącym kislevskim pancerzu husarza wymachiwał przepięknym elfim ostrzem, piekielnie szybko kreśląc kryształowe łuki we wszystkie strony. Po jego lewej jakiś brodaty szlachcic w stożkowym hełmie krzyżował ciężki topór z kordem wielkiego bukaniera rzucając cięte docinki do towarzysza - zataczającego się wąsacza w niekompletnej zbroi, za to ze skrzydłami i futrem, których walczący opodal Jan nie założył do walki z oczywistych powodów.
- Ot i nasz pan Dobrzyński! Hajdawery i zbroicę ledwieć włożył ale skrzydła muszą być !!
- hyc... nic to... jam jest... hyc ... szlachcic! Stój w miejscu kmiocie, żebym mógł cię walnąć! - sapał, zataczając się i machając na oślep szablą... w kierunku dużej skrzyni. Flanki szlachciców pilnowała czwórka żołnierzy w kubrakach ze starym wachmistrzem na czele. Wkrótce jeden z nich osunął się na deski, cięty katzbalgerem w skroń.
Nagle całym pokładem potężnie szarpnęło. Coś wielkiego uderzyło w nich od sterburty i większość walczących przewróciła się. To drugi okręt piratów, zwarty z dżonką Asugawy zakleszczył się o reję sojuszników i wszystkie cztery okręty stworzyły wielkie pole bitwy, z atakującymi na obrzeżach. Elfy Faoiltiarny zgasiły prawie wszystkie gniazda oporu i oprócz paru miejsc okręt był właściwie zdobyty, lecz nippończykom nie szło tak dobrze. Ogromny, brodaty drab skupił wokół siebie hordę bukanierów i bezlitośnie wyżynał ochotników i ludzi Asugawy magią ognia. Kilku piratów uciekło przed elfami i wbiegło na statek Ragnarosa. Tam oprócz płomieni szalało prawdziwe piekło.
Zakleszczony w liny żyrokopter na kupie skrzyć i klatek ział dymem obok słupów ognia i gęstego tumultu walczących. Część zwycięzców z "Języczka" zamiast dożynać własnych adwersarzy pobiegła wspomóc desperacko walczących nippończyków.
Po salwie Bothana Akeleth Faoiltiarna wykrzyknął ponad wrzawę. Najpierw minotaur wypadający z jego ładowni (jak on się tam, na Nagarythe dostał ?!) a teraz to...
- Jak on śmie! Najpierw niechlujnie bombarduje a teraz to! Nie będę marnował żołnierzy! Asur Anath, thil'faeth! - wojownicy cienia zwarli szyk i zaczęli powoli się cofać. Teraz fala wolentarzy straciła impet. Saurus i Khartox zostali zatrzymani przez kamratów Ragnarosa, padali kolejni ochotnicy... Wtedy przypadkowy strzał z falkonetu śmignął obok Faoiltiarny. Ciężki przedmiot uderzył go w hełm i kapitan złapał go w ręce. Aż drgnął ze złości. Trzymał srebrną głowę jednego z posągów elfek, zdobiących nadburcia jego statku... z nagłym wrzaskiem cisnął o ziemię piękną twarzyczką i swym hełmem, wyjmując bliźniacze, zakrzywione ostrza z ciemnoniebskiego metalu.
- Aillith! Moja ulubiona... zapłacicie brudne dzikusy... Elfowie! Za mną, za Alitha Anara! - i moją Aillith. - dodał szeptem. Nagła szarża zmiotła resztki wrogów z ich drogi i elfy wpadły szyjąc z łuków i tnąc szaleńczo w szregi Ragnarosa. Kapitan straszył wrogów pobliźnioną twarzą i rąbał niczym czarny huragan. Natarcie zostało wznowione. Bothan nagle gdzieś zniknął, krzycząc coś po krasnoludzku. Ragnaros zaśmiał się tubalnie i zmiótł kolejnego wroga. Już chciał pchnąć kolejną kulę ognia w nippończyków, gdy ogień odmówił mu posłuszeństwa. Zdziwiony watażka spojrzał magicznym wzrokiem przed siebie i ujrzał płonącą postać w czerwonych szatach, przed którą rozstępowali się sojusznicy a wrogowie zmieniali w popiół.
- Jam jest Recnam Oryp i z rozkazu Jasnego Kolegium spłoniesz renegacie ! - wrzasnął miotając w niego nawałą płomieni. Inferno zgasło tuż przed brodą herszta, który wzniósł swe wielkie kordelasy i ruszył do przodu.
- Raczej nie magiczku. Możemy się nawzajem blokować, ale pamiętaj że bez magii zdmuchnę cię jak świeczuszkę. – zaśmiał się, rozpłatując elfa, dekapitując nippończyka i przebijając na wylot napierśnik krzyczącego młodzieńca. Pewność siebie czarodzieja zgasła jak jego czary i by ukryć ten fakt Oryp skoczył między walczących, młócąc płonącym kosturem by przebić się jak najdalej od huczącego olbrzyma.
Ziejący ogniem poczłapał za Piromantą, jednak zatrzymał go władczy okrzyk.
- Stój wytatuowany brutalu! Zmierz się z kimś wartym siebie! – Ragnaros spojrzał w ponad głowami walczących i na trapie okrętu skośnookich ujrzał wysokiego mężczyznę o bladym obliczu, dzierżącego podwójny miecz. Obok niego stała dziewczyna w potarganych włosach, kurczowo ściskająca czarną katanę.
Kapitan piratów parsknął i ruszył prosto na nich, gdy usłyszał przejmujący ryk za swoimi plecami. Wielki jaszczur i monstrualny byk miażdżyli bezkarnie jego nieco przestraszonych ludzi. Dwójka ruszyła na niego i nagle Ragnaros poczuł się osaczony. Wtedy rozległa się nagła eksplozja. Pokład wybuchł w czterech miejscach dookoła niego w gejzerach pyłu i drzazg. Herszt rozejrzał się niespokojnie po pękającym pokładzie wokół, by za chwilę z krzykiem spaść pod pokład razem z fragmentem podłoża i grupą zauszników. Teraz do atakujących Herszta dołączył osmalony Bothan, wznosząc siekierę. Walka trwała dalej, jednak szala zwycięstwa przechyliła się znacznie na korzyść ludzi księcia Mórz.
****
Tymczasem na statku obok „Języczka” drzwi do sterówki otwarły się nagle i na pokład wyszła trójka postaci. Dwóch ogorzałych bosmanów, zaciskających łapska na bosakach szło po bokach czarnowłosego mężczyzny w porysowanej zbroi łuskowej i zielonym kapeluszu. Dzierżył długi miecz z wysuwanymi po bokach ostrzami do łamania broni oraz toporek o dwóch ostrzach, w który zmyślnie wbudowano pistolet.
Na szyi kołysał się srebrny łańcuch zwieńczony połyskującym setką barw kryształem. Nowy wróg spojrzał na kilku ostatnich swych ludzi i z rykiem nienawiści zaszarżował na tyły walczących z piratami Ragnarosa.
Z „Języczka” podniosły się ostrzegawcze krzyki i dwójka ostatnich ochotników w pancerzach obróciła się.
Gerhard wzniósł swe gladiusy widząc dowódcę wrogów, gdy zasłonił mu go niespodziewany sojusznik.
- Kim jesteś wojowniku ? – zapytał, gdy ten oparł się na elfim mieczu dwuręcznym i odgarnął zlepione potem długie włosy spływające na nagrzane blachy.
- Jan Andrei Joachimowicz, pewnie mnie znasz... Gerhardzie… zabijmy tego sukinsyna!
Mimo chęci bohaterów, kapitana bukanierów pierwszy sięgnął elf. Z kryształu na szyi kapitana spłynęło dziwne światło i mordercze pchnięcie Asury kompletnie spudłowało. Wojownik padł z rozbitą czaszką. Najemnik w czarnej czapce także podzielił jego los. Gerhard jednak nie zważał na te dziwne zjawiska i wzniósł okrzyk bojowy…
[ skończmy tę rzeźnię mocnym akcentem ]
Krasnolud wpał w "otchłań" ,wszędzie panował mrok ,a tylko znad pokładu unosił się wrzask. Bothan ,jako krasnolud świetnie widział w ciemności ,wiec jego wzrok szybko przyzwyczaił się do marnego oświetlenia.
Inżynier bez zastanowienia zapalił małą zapalniczkę ,aby zorietnować się ,gdzie sie znajduje ,podszedł do wielkich skrzyń ,aby przeczytać widniejący na nich napis ,a brzmiał on "TNT" ,krasnolud rozszerzył oczy i prędko zgasił źródło ognia (normalnie jak w filmach Disneya )
Zaśmiał się diabolicznie i pomyślał -No to po was ,korniszony!- po czym prędo umiescił dwa orunowane z trzech ładunków przy skrzyni ,spojrzał na zegar -Chmm... zostało 10 minut- szepnął -W sam raz na jednego!- po czym wyciagnął piersiówkę i szybkim łykiem opróżnił butelkę.
Inżynier kopniakiem otworzył drzwi i znalazł się w długim korytarzu ,na jego końcu widać było parę trupów i światło bijace od góry ,to musiało być wyjscie. Bothan czym prędzej ruszył w jego kierunku ,nagle cos go zatrzymało ,a były to wielkie żelazne drzwi ,z wieloma zamkami. -Wieje tu złotem... chmmm... te ładunki miały być na baterię dział!- roztargniony krasnolud w nerwach spoglądał na zegar ,próbujac podjać decyzję. Perspektywa rozsadzenia drzwi do skarbca ,bardzo go radowała ,zwłaszcza ,że piraci czesto mieli tam wielkie łupy. W końcu ,kiedy na zegarze wskazówka prawie dochodziła do strefy wybuchu ,krasnolud zaufał doświadczeniu i instynktowi ,po czym przymocował zdobiony łądunek do drzwi. Spojrzał ostatni raz na zegar ,po czym bardzo prędko począł pędzić w stronę wyjścia ,na zewnątrz już prawie nikogo nie było pzoa rannymi i martwymi ,przy burtach piraci ,starali się nie pozwolić na odpłynięcie okrętów ,gdzieniegdzie toczyły sie jeszcze jakieś walki i wymainy ognia.
McArmstrong dostrzegł ,że jego samolot przeniesiono na statek elfów ,zdziwiło go to ,zwłaszcza z uwagi na ciężar maszyny. Krasnolud zaczął biec w stronę burty ,po czym do jego uszu dobiegł charakterystyczny syk ,w ostatniej chwili zdążył wyskoczyć i runąć do wody.
Wielki huk rozniósł się na parę kilometrów ,potężne wcześniej statki rozniosły się w pył ,rzucając wszędzie wokół mnósto drzazg i części ,gdzieniegdzie widać było latajacę armaty. Wielka siła eksplozji wywołała niepowstrzymaną falę ,która odepchnęła statki floty ,którym udało się trochę odpłynąć ,jednak wszyscy ,którzy stali na własnych nogach runęli na ziemię ,próbujac złapać się czegokolwiek. [ http://www.youtube.com/watch?v=sZIeWXXO86Y ]
Inżynier bez zastanowienia zapalił małą zapalniczkę ,aby zorietnować się ,gdzie sie znajduje ,podszedł do wielkich skrzyń ,aby przeczytać widniejący na nich napis ,a brzmiał on "TNT" ,krasnolud rozszerzył oczy i prędko zgasił źródło ognia (normalnie jak w filmach Disneya )
Zaśmiał się diabolicznie i pomyślał -No to po was ,korniszony!- po czym prędo umiescił dwa orunowane z trzech ładunków przy skrzyni ,spojrzał na zegar -Chmm... zostało 10 minut- szepnął -W sam raz na jednego!- po czym wyciagnął piersiówkę i szybkim łykiem opróżnił butelkę.
Inżynier kopniakiem otworzył drzwi i znalazł się w długim korytarzu ,na jego końcu widać było parę trupów i światło bijace od góry ,to musiało być wyjscie. Bothan czym prędzej ruszył w jego kierunku ,nagle cos go zatrzymało ,a były to wielkie żelazne drzwi ,z wieloma zamkami. -Wieje tu złotem... chmmm... te ładunki miały być na baterię dział!- roztargniony krasnolud w nerwach spoglądał na zegar ,próbujac podjać decyzję. Perspektywa rozsadzenia drzwi do skarbca ,bardzo go radowała ,zwłaszcza ,że piraci czesto mieli tam wielkie łupy. W końcu ,kiedy na zegarze wskazówka prawie dochodziła do strefy wybuchu ,krasnolud zaufał doświadczeniu i instynktowi ,po czym przymocował zdobiony łądunek do drzwi. Spojrzał ostatni raz na zegar ,po czym bardzo prędko począł pędzić w stronę wyjścia ,na zewnątrz już prawie nikogo nie było pzoa rannymi i martwymi ,przy burtach piraci ,starali się nie pozwolić na odpłynięcie okrętów ,gdzieniegdzie toczyły sie jeszcze jakieś walki i wymainy ognia.
McArmstrong dostrzegł ,że jego samolot przeniesiono na statek elfów ,zdziwiło go to ,zwłaszcza z uwagi na ciężar maszyny. Krasnolud zaczął biec w stronę burty ,po czym do jego uszu dobiegł charakterystyczny syk ,w ostatniej chwili zdążył wyskoczyć i runąć do wody.
Wielki huk rozniósł się na parę kilometrów ,potężne wcześniej statki rozniosły się w pył ,rzucając wszędzie wokół mnósto drzazg i części ,gdzieniegdzie widać było latajacę armaty. Wielka siła eksplozji wywołała niepowstrzymaną falę ,która odepchnęła statki floty ,którym udało się trochę odpłynąć ,jednak wszyscy ,którzy stali na własnych nogach runęli na ziemię ,próbujac złapać się czegokolwiek. [ http://www.youtube.com/watch?v=sZIeWXXO86Y ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!