ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Matis »

(W końcu nadrobiłem zaległości, Inglief, nie miej mi za złe, że tak potraktuję twojego chaośnika, ale za to co zrobił kobiecie Francisa, powinien skończyć o wiele gorzej. Obrażenia wyleczą Ci ziołami jaszczurki. :twisted: Przepraszam wszystkich za nieobecność i jakość poniższego postu, musiałem nadgonić sporo fabuły, ale teraz powinienem już cisnąć na bieżąco. )

Kiedy oba statki wessało do domeny chaosu, ludzie zaczęli panikować. Zawodnicy, którzy byli w stanie chodzić, rzucili się na pokład by stawić czoła temu, co ich zaatakowało.
Von Drake wstał, podsunął swoje krzesło bliżej stołu i powolnym lecz dziarskim krokiem zaczął kierować się w stronę górnego pokładu. Dobył swego rapiera, gdy drogę zastąpiła mu jedna z demonic. Z sykiem rzuciła się na " swojego wybranka serca", chcąc pochwycić jego szyję szczypcami i odciąć głowę. Kapitan przystanął, wyczekał na odpowiedni moment i zrobił krok w prawo, tnąc przy tym swoją bronią. Ruszył spokojnym krokiem dalej. Ciało służki Slanesha rozpadło się na dwie części kilka sekund później i wyparowało z sykiem. Francis wiedział, że w takich momentach kluczem do przetrwania jest zachowanie spokoju. Jeden cios, jeden martwy demon, taki był plan...

Walka była intensywna lecz krótka. Oba statki w opłakanym stanie zostały wyrzucone na jakiejś mieliźnie. Magiczne zaklęcia ochronne, przygotowane i rzucone jeszcze w Marienburgu przez magów, ochroniły kadłub Revenge przed poważniejszymi obrażeniami i skutkami styczności z domeną chaosu.
Kiedy upewniono się, że nie czyha na nich żadne zagrożenie, obaj kapitanowie wydali rozkazy swoim załogom. Priorytetem było naprawienie okrętów i uzupełnienie zapasów.
Von Drake upewnił się, że jego ludzie wiedzą co mają robić i udał się na poszukiwania swojej lubej, którą porwał z Porto Maltese. Na swoim statku jej nie znalazł, a to już było bardzo niepokojące, udał się więc pod pokład okrętu Cortesa. Przeczucie kazało mu skierować się do kajuty wybrańca chaosu. Gdy wszedł do środka, zamarł z przerażenia.
Ophelia leżała związana po środku pobojowiska. Suknia, którą miała na sobie była podwinięta i zakrwawiona w okolicach nóg. Dziewczyna miała szeroko otwarte oczy i nie reagowała na żadne bodźce. Kapitan zdjął swój kapelusz i uklęknął przy niej. Sprawdził puls na ręce i przy szyi.
- Cholera, nic....
Zamknął jej powieki, suknię zaciągnął z powrotem na nogi i usiadł obok. Wszystko wskazywało na to, że przeprowadzono tu jakiś mroczny rytuał, w którym głównym narzędziem była jego panna. Jej drobne ciało nie wytrzymało i magia musiała wyssać jej wszystkie siły życiowe.
- Chędożony skurwiel. Zatłukę go jak psa. Pieprzyć arenę, pieprzyć zasady!

Znienacka do środka wpadli Jim i Tim. Obaj zatrzymali się w progu. Żaden się nie odezwał, czekali na rozkazy.
Kapitan patrzył na ukochaną pustym wzrokiem.
- Weźcie z ładowni jedną z czterech trumien przygotowanych na szczególne okazje, ułóżcie ją w niej i pochowajcie w mogile na skraju lasu.
- Aye Sir!!

Gdy chłopcy wybiegli, von Drake zakrył ciało prześcieradłem i wyszedł na zewnątrz.
Czasami mężczyzna musi zrobić to co powinien zrobić.
Sepphirion Aethelfbane siedział razem z innymi zawodnikami. Po okręgu krążyła butla z Rumem na którym widniały inicjały Revenge.
- I jeszcze skurwiel mój rum będzie pił, jego niedoczekanie.
Gdy slaneshyta pochwycił butelkę, von Drak wyciągnął pistolet i wystrzelił. Kula przebiła mu dłoń a stłuczone szkło rozprysnęło się na wszystkie strony.
Wywyższony czempion wrzasnął z bólu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Francis kopnął go w twarz, by po chwili okładać go po mordzie bez opamiętania. Kilku marynarzy ze Statku Corteza starało się odciągnąć od siebie obu walczących, jednak zaprzestali tego, gdy jeden z nich skończył z lewakiem w tętnicy szyjnej. Dopiero połączone siły Skarga i Skita pozwoliły unieruchomić ogarniętego szałem kapitana.
- Zostawcie mnie parszywe szczury lądowe! Jeszcze z nim nie skończyłem. Zatłukę go gołymi rękami!
Celny cios pałką przez potylicę zakończył awanturę. Kapitana zaniesiono do jego kajuty, przy łóżku zostawiono rum, dużo rumu. Nieprzytomnego Slaneszytę opatrzono, nastawiono mu nos i zaniesiono do resztek jego kwatery.

Pogrzeb Opheli był skromny, dół głęboki na metr, przysypany piachem i kamieniami, z patyków utworzono znak młota i wetknięto w mogiłę. Tak właśnie kończy się historia domatorki, która zapragnęła wyruszyć w niebezpieczny świat i przeżyć niesamowite przygody...

Gdy ukończono naprawy, oba okręty ruszyły w dalszą drogę. Von Drake chlał niemal przez trzy dni i trzy noce, by wypłukać z organizmu wspomnienia o zamordowanej ukochanej.
Zza zamkniętych drzwi dało się słyszeć tylko jedno zdanie.
- Przysięgam przed wszystkimi bogami, że jeżeli stanę w szranki z tym psubratem, to śmierć będzie dla niego tylko wybawieniem.

Po dotarciu na smocze wyspy, wyładowano wszystko ze statków i ruszono w głąb lądu. Nagłe spotkanie jaszczuroludzi nie zrobiło na skacowanym kapitanie żadnego wrażenia, podobnie było z majestatycznym miastem i ogłoszeniem walk. Dopiero informacja o rozpoczęciu pierwszego pojedynku go zaciekawiła. Poprosił jednego ze skinków, by przygotował mu prażoną kukurydzę, która została niegdyś odkryta przez pewnego Bretońskiego rycerza o imieniu Roland i nazwana Popcornem. Idealnie nadawała się do oglądania brutalnej sieczki.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Matis, Ofelię uratował Razandir z tego co napisał Dziad Leśny. ]
[ A czytając ten nagłówek to myślałem że bohater Ingliefa skończy wykastrowany i z połamanymi kończynami :lol2: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka pierwsza
Hans Buba, imperialny najemnik vs Razandir z Klifu, mag samouk
[ https://www.youtube.com/watch?v=2VbzolMXU8g z dedykacją dla Hansa Buby :wink:]

Pierwszy na plac wyszedł Razandir. Był skupiony, gotowy na to, co nadejdzie. Czuł opasłe tomisko „Omnia verba veritatis” w sakwie na przechodzącym mu przez masywny tors pasie. To dodało mu pewności. Odetchnął głębiej.
Z jakiegoś powodu jego przeciwnik jeszcze się nie stawił. Hasn Buba, człek, który chciał zostać krasnoludzkim zabójcą kończył właśnie przygotowania. Wstał od stołu, wciąż trzymając swój gliniany kufel w ręku- niezbędnik w jego ekwipunku- i przechylił go dnem do góry. Jego pienista zawartość, ostatki zapasu chmielowej zupy spływała mu po brodzie. Najmita otarł ją rękawem po czym beknął głośno.
- Kerwa!- zakrzyknął- Ale mnie nosi! Wpierdoliłbym komu…
Po chwili najwyraźniej zreflektował się, że jego pragnienie zostanie zaspokojone, raźno więc wmaszerował na plac boju.
Razandir uniósł dłoń, chcąc zaznaczyć, że chce coś powiedzieć przed walką. Bębny ucichły.
- Dziwny człecze! Nie życzę ci źle. Wiedz jednak, że od powodzenia mojej misji zależy życie wielu. Nie myślę cię zabijać… jeśli mnie do tego nie zmusisz.
Hans wpatrywał się w niego, choć bardziej zajęty był utrzymaniem pionowej postawy, niźli słowami czarodzieja. Skrzywił się jednak, bowiem część z nich do niego dotarła.
- Co on pierdoli?!- rzucił do swych towarzyszy, najwyraźniej dosłyszawszy jedynie urywki zdań- Bijemy się, czy nie?!
Lecz oni milczeli, posnąwszy już pod stołem. Hans wzruszył ramionami i zakręcił kiścieniem.
- SOLÓWA!- krzyknął.
Oddech Razandira był spokojny i miarowy. Czarodziej zaczerpnął z białego wiatru Hysh i zdumiał się jak obfite jego skupisko znalazł w tej wiosce. Jeszcze przed walką rozważał możliwości. Szybki atak mógł pozwolić zbudować mu przewagę od pierwszej chwili walki, lecz było to ryzykowne posunięcie w starciu z przeciwnikiem skupionym na ofensywie. Zdecydował się na inne rozwiązanie.
Mag z Klifu uniósł różdżkę i wypowiedział zaklęcie, starannie, bacząc na odpowiednie akcentowanie zgłosek. Całość zajmowała sporo czasu, lecz zbyt wiele razy słyszał o zbyt pośpiesznie rzucających czary magach, których można było pozbyć się z posadzki tylko mopem.
Biały wiatr zmaterializował się w postaci świetlistej tarczy wokół czarodzieja. W ostatniej chwili.
Domowej roboty kiścień uderzył weń z hukiem, a paskudnie wyglądające kolce zatrzymały się na zaklęciu ochronnym, ku uldze maga i wyraźnym niezadowoleniu jego przeciwnika.
Hans uderzył ponownie, lecz z podobnym skutkiem. Zły, zdecydował się na taktykę odpowiednią do stanu jego upojenia.
Walił ile sił.
Razandir miał problemy z utrzymaniem zaklęcia wobec takiej zajadłości. Póki co wytrzymywał, lecz nie miał zamiaru głupio trwonić mocy. Wiedział, że skupiony na ataku rywal nie będzie spodziewał się kontry. Zwłaszcza od starca.
W jednej chwili zdjął zaklęcie, schodząc na bok. Cios przeleciał mu przed nosem, lecz plan zadziałał- straciwszy równowagę, Hans poleciał do przodu. Razandir siekł toporem w odsłoniętego wroga, lecz Hans poleciał dalej, niż się spodziewał i cios nie spadł na niego z pełną siłą. Siekacz rozpruł jedynie kilka kółek kolczugi, nie pozostawiając na ciele najmity większej rany.
- O ty!- zakrzyknął domniemany krasnoludzki zabójca- Po pedalsku od tylca?! Ja ci dam!
Zakręcił topornym orężem nad głową, nie zdając sobie sprawy, że był przy tym trzy cale od śmierci z własnej ręki i skoczył na przeciwnika. Razandir jednak był gotów.
Umiejętnie uniknął ciosu- zasługa życia tułacza- i kopnął przeciwnika w udo, wytrącając go z równowagi. Ciął przy tym z góry, wkładając w cios serce… i siłę nielichych mięśni.
Kolczuga ustąpiła. Siekacz wgryzł się w ciało, wypił krew dziwnego najmity, w którego żyłach krążyło więcej wódki niźli krwinek.
Hans ze skupieniem spojrzał na ranę. Minę miał przy tym strapioną, jakby próbował rozwikłać tajemnicę wszechświata. Zmarszczył krzaczaste brwi, wydął usta po czym otworzył szeroko oczy. Dopiero po chwili dotarło do niego co się stało.
- Ożheszty, hurwi synu, koszulkem mi rozjebał!- warknął wściekle, opluwając się przy tym.
Razandir uderzył horyzontalnie. Stal jednak miast ciąć ciało, skosiła jedynie kilka włosów z pomarańczowej czupryny „krasnoluda”, gdy Hans zwinnie uniknął ciosu. Mag uderzył ponownie, z takim samym skutkiem. Był tym faktem zaskoczony. Nie spodziewał się takiej zwinności po przeciwniku. Dopiero po chwili zauważył, że najmita po prostu rozpaczliwie próbuje utrzymać równowagę, nic z nadchodzących ciosów sobie nie robiąc. Mag zaklął szpetnie, bo nagle kolczasta kula przemknęła zdecydowanie za blisko jego ciała. W porę się uchylił, lecz gwoździe rozdarły mu tuniką na biodrze. Razandir nie chciał myśleć, co by było, gdyby cios sięgnął celu.
Przy kolejnym ataku odepchnął przeciwnika. Hans zatrzepotał ramionami niczym ptak wzbijający się do lotu, usiłując usilnie nie upaść. Mag wnet wykorzystał sposobność. Miał potrzebną chwilę wytchnienia i dystans. Skumulował w sobie wiatr Hysh i nieco się śpiesząc, wyskandował zaklęcie. Świetlisty pocisk zmaterializował się na końcu różdżki czarodzieja. Jak grom z jasnego nieba przeciął on powietrze, ku najmicie o spowolnionym czasie reakcji. Razandr przez sekundę czuł smak zwycięstwa.
Hans ujrzał błysk. I nie był to czar maga z Klifu.
- O ja! Pisiont groszy!- zawołał rozradowany Hans Buba, zbierając z ziemi błyszczącą monetę. Nie zauważył nawet, że pochylając się przepuścił nieszkodliwie zaklęcie nad sobą, ratując się od przykrego losu. „Zabójca” jednak nie był zadowolony.
- A nie… jednak dwadzieścia…- fuknął i wyrzucił monetę. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czemu wszyscy na niego patrzą. Nie będąc pewien, co uczynić pomachał im. Dopiero widok atakującego przeciwnika przypomniał mu o walce.
- O! Tu jest ten co mnie kuszulkie rozpieprzył!- zawołał.
Łańcuchem swego kiścienia zatrzymywał ciosy Siekacza. Ku zaskoczeniu Razandira i publiczności, Hans prezentował nieliche umiejętności defensywne, przynajmniej jak na kompletnie pijanego.
Wtem najemnik poczuł coś w środku… Było to nieprzyjemne, rozpierające uczucie, doskonale mu znane z żywota psa wojny. Nie mógł tego opanować. Nawet taki potężny wojownik jak on musiał się ugiąć.
- STOP!- wrzasnął, akurat, gdy Razandir miał zadać mu cios toporem.
Mag zatrzymał rękę w połowie lotu. Zmarszczył brwi, wietrząc podstęp, ale usłuchał wezwania. Chciał dać swemu przeciwnikowi szansę na poddanie się.
Hans jednak zawiódł oczekiwania maga. Nie była to prośba o pardon, ani pułapka.
- Muszę się odlać- oznajmił najzwyczajniej w świecie Buba i nie czekając na niczyją reakcję udał się za najbliższą chatę. Niezręczna cisza zakłócana była tylko przez dźwięk strumienia padającego na ziemię moczu i ciche pogwizdywanie samozwańczego krasnoluda. Chwila ta przeciągnęła się, a Razandir począł się niecierpliwić. Z resztą nie tylko on.
- Ma facet spust- mruknął cicho Jegorij, po czym uśmiechnął się paskudnie do czekającego czarodzieja.
Wtem zza chaty dobiegł rozpaczliwy głos mężczyzny.
-Kurwa! Ciżmy sem obejszczał…
Po chwili oczom wszystkim zgromadzonym ukazał się strapiony najemnik z chmurną miną i podejrzanie ciemnymi butami…
- Możemy kontynuować?!- rzucił kąśliwie Razandir całą tą sytuacją podenerwowany.
- Ano… czemu nie?- odparł Hans i zakręcił orężem nad głową- Orientuj się!
Z szybkością nietypową dla pijanego człowieka Hans uderzył kiścieniem w przód. Czarodziej z Klifu zareagował za wolno, nie zdołając umknąć na czas. Wrzasnął, gdy kolczasta kula uderzyła w jego ramię, krusząc jego kości. Mag cofnął się kilka kroków, łapiąc z trudem powietrze, z bólu ledwo trzymając się zmysłów. Próbował zebrać myśli, by postawić Tarczę Hysh, lecz solidny kopniak posłał go na bruk.
- Muahahaha!- cieszył się Hans- Niepokonany! Jak Gołota!
Czarodziej odczołgał się nieco, wspierając się plecami o pobliską chatę. Inicjatywa wymknęła mu się z rąk, nie mógł utrzymać topora. Ból oszałamiał go, kołatając myśli. Odetchnął głębiej. Musiał uspokoić nerwy, zanurzyć się w oceanie spokoju. Dopiero wtedy, gdy osiągnie ten punkt… dopiero wtedy uwolni moc.
Odtoczył się, gdy kolczasta kula uderzyła nań z góry. Wstał, bezużyteczną prawą rękę trzymając przy piersi. Czekał na sposobność. Znalazł ją.
Gdy Hans wzniósł oręż do kolejnego ciosu, czarodziej wykonał krótkie pchnięcie w gardło.
Różdżką.
Był to w końcu solidny kawał drewna. Uderzony w tchawicę najemnik wypuścił oręż. Ustami kłapał niczym ryba, nie mogąc zaczerpnąć tchu. Rękoma złapał się za gardło, jakby palcami miał łapać uciekające powietrze.
Razandir oddalił się na kilka kroków. Okazja taka już mu się zdarzyła.
Dystans i czas.
Tym razem jednak nie pozwoli, by ślepy los pozbawił go zwycięstwa. Zbyt wiele od tego zależało.
Zbyt wiele dusz rzucono na szalę.
Uspokoił dech, zebrał i uporządkował myśli. Powoli, starannie formułował zgłoski, tworząc z nich melodyjną inkantację. Biały wiatr Hysh wiał w tym miejscu przecież szczególnie mocno.
A gdy nadszedł ten moment, gdy osiągnął ten punkt skupienia… Uwolnił moc.
Oślepiające, złociste światło wystrzeliło z różdżki czarodzieja. Potęga światła przemknęła dzielący ich dystans w mgnieniu oka. Hans nie zdążył go nawet zauważyć.
Chwilę później wokół placu świątynnego tańczył człowiek. Ruchy jego były chaotyczne i gwałtowne, a krzyk jego nie mogło nic zagłuszyć.
Hans płonął. Potęga słońca nadała językom ognia jasną, niemal białą barwę, jak w pieśniach, gdy bardowie opisują święty płomień. Jakiekolwiek jednak było pochodzenie płonienia, święte, czy przeklęte, los Hansa Buby był taki sam.
Razandir słyszał krzyki konającego. Chciał skrócić jego męki, toporem odesłać go wreszcie na wieczny spoczynek, lecz nie mógł. Ciało poddało się odniesionym ranom, nie pozwalając mu na akt łaski. Wreszcie płonący człek padł, nieruchomiejąc na zawsze, a przyglądający się temu jaszczuroludzie głosili zwycięstwo Razandira, skandując imię boga słońca…
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
KERSZUR
Mudżahedin
Posty: 254

Post autor: KERSZUR »

Dalsza podróż minęła bez żadnych ekscesów, mimo to Erwin był niezwykle niezadowolony. Sam fakt że nie był w stanie się opanować i wszystko co wydarzyło się w Osnowie praktycznie nie dotyczyła jego tylko osobowości Ebrachila, którego emocje wpłynęły na jego zdrowy osąd. Był bardzo strapiony, rzadko zdarzało mu się walczyć z wyznawcami Slanesha ale to nie był powód do tako głupich i pochopnych decyzji.
Sam fakt że czuł się niezadowolony, z powodu przeżycia czempiona wprawiał go w głębokie zakłopotanie, co innego jest się wzajemnie szanować, szkolić i umilać czas, a co innego przyćmiewać innego i co jest najgorsze, traktować ich "wspólne" ciało w tak drastyczny i ryzykowny sposób. Dni minęły mu szybko, jego myśli odczytał towarzysz, dlatego nie komunikowali się w żaden sposób, poza porannymi sparingami.

Po przybyciu w tropikalne lasy Erwin poczuł otaczającą go siłę natury, w żaden sposób nie splamioną jakąkolwiek znaną mu technologią. Nie był nawet zaskoczony pojawiających się znikąd jaszczurek, tylko powolnie zatrzymywał wzrok na potężnych ciałach Saurusów, jednocześnie sondując ich umiejętności bojowe.

Dla niego powitalne przyjęcie było dawno zapomnianym doznaniem, ostatnie lata spędził na pokrętnych spojrzeniach, które wprost żałowały iż wrócił po żołd lub wypłatę za poszczególne zadania. Czuł się jak w domu, jednak potrzebował chwili samotności której brakowało mu w ostatnich dniach.
Wybrał się nad wodę, ubrany w lnianą koszulę i krótkie szare batki, na plecach spoczywała jego włócznia.
Broczył po płytkiej wodzie do momentu kiedy sięgnęła mu pasa, stał jakiś czas wpatrzony w taflę wody i po jakimś czasie przebijał słoną ciecz.
Po dobrej godzinie wypożyczona sieć zapełniła się po brzegi, sam był zdziwiony efektem połowu, nie liczył na pozytywny skutek tej metody, a co dopiero w takim miejscu.
Kiedy opuszczał zbiornik po krzyżu przebiegł mu dreszcz, odwrócił się, czuł się obserwowany, ale nie mogąc zlokalizować źródła pośpiesznie udał się na 'bankiet".

Z otwartymi ustami dowiedział się że bierze jako jeden z pierwszych udział w walkach, a co dopiero wraz z Mroczno Elfickim Egzekutorem.
Z zadumy wyrwał go dopiero widok Ogra z skinkiem w ręce.
Życzył mu smacznego i przeszedł jak gdyby nigdy nic, jednak sekundę później trafiło to do niego co aktualnie zobaczył, cofnął się kilka kroków wstecz.

Sięgając wysoko siatką wypełnioną po brzegi rybami zapytał grzecznie czy Rzeźnik "zechciałby" dokonać wymiany.

Po jakimś czasie usadowił się obok niejakiego Kapitana Brennenfelda, i z miejsca odkorkował zawartość swojego trunku noszonego w tobołku, powietrze wypełnił opar dojrzałych śliwek, a niektórym z gapiów pociekła ślina.
W krótkim czasie kiedy walczący przygotowywali się do walki, dyskutowali nad jakością trunków z poszczególnych prowincji Imperium.
- Ta nalewka, pochodzi z Averheimu, mimo to ciężko jest ją tam dostać, ponieważ z miejsca rozsyłana jest po całym Cesarstwie.
Nie zdążył dokończyć kiedy obydwoje z członków areny zaczęło swój pojedynek.

Nie zapytałem się komu Pan kibicuje?-cicho sapnął kiedy Hans rzucił się na skupionego maga, a sam cicho zaciskał kciuki za posługującego się magią człowieka.


Z uśmiechem na ustach zerwał się kiedy walka się zakończyła, wiwatując podbiegł do rannego Razandira oferując mu ramię na którym mógł się wesprzeć w drodze do chaty uzdrowiciela.
-Nie te lata, nie te lata.- Powtarzał zwycięzca.

(Gratki za pierwszą krew )

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Walka, przynajmniej według standardów Skgarga, była imponująca. Mag ścierał się z rudym najemnikiem wyprowadzając pchnięcia i rzucając czary. Hans wykonywał niestrwożone uniki co bardzo Ogrowi imponowało. Pojedynek zakończył się porażką najemnika w objęciach ognia.
- Szkoda chłopa, szalony była, ale jak walczył. Gdyby nie ta magia, a ty co myślisz o walce Skit?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

– Nie te lata, za stary na to jestem… – Razandir powtarzał swoją ulubioną gadkę gdy wsparty na ramieniu pomocnego Erwina zmierzał w stronę chatki, do której prowadziły ich mniejsze jaszczury.
Już w środku, starając się nie myśleć o bólu oraz nieco nieufnie patrząc na dziwne opatrunki z tajemniczych mazi i liści jakie jaszczuroludzie kładli na jego poranioną rękę, rozmyślał o swojej walce. Było trudniej niż się spodziewał. Szalony wojownik okazał się o tyle niezrównoważony co zabójczy a refleks Razandira nie był już tak dobry jak kiedyś, co niemal kosztowało go życie. Tylko opanowanie i odpowiednie skupienie mocy uchroniło go od śmierci. Szkoda było zabijać tego w gruncie rzeczy niegroźnego dla otoczenia obłąkańca, zawsze lepiej byłoby unicestwić jakiegoś sadystę lub sługę mrocznych potęg ale los jak zawsze był kapryśny a prawa Areny nieubłagane. Pierwsza śmierć i pierwsza rozlana krew rozpoczęła rytuał. Ale to był dopiero początek, trzeba przeżyć jeszcze trzy walki, z których każda kolejna na pewno będzie trudniejsza. Jedno wiedział na pewno – łatwo nie będzie.
Ból wyrwał go z rozmyślań gdy jaszczury zaczęły unieruchamiać mu ramię. Przez jakiś czas obyć będzie musiał się tylko z lewą ręką, rany jednak zawsze goiły się na nim jak na psie a w swoich księgach miał też zapisanych kilka zaklęć leczących. Poza tym miał nadzieję, że i jaszczurze specyfiki przyspieszą jego powrót do zdrowia. Przynajmniej teraz będzie miał dużo czasu, żeby odpocząć, zaleczyć rany, przygotować się i co ważne, obserwować kolejne potyczki.
– W co ja się wpakowałem… - westchnął a jeden ze skinków podał mu do picia jakiś podejrzany płyn.

[Zajebista walka, unik poprzez schylenie się po pisiont groszy mnie rozwalił :D]

Awatar użytkownika
anast3r
Wałkarz
Posty: 74
Lokalizacja: Puławy/Warszawa

Post autor: anast3r »

Orkowy kapitan w zamyśleniu przygryzł knykcie, kiedy wiekowy jaszczur ogłosił początek pojedynku. To już? Tak szybko? pomyśał, obserwując gotujących się do walki zawodników. Z zamyślenia wyrwał go ogrzy wojownik, opadając z westchnieniem na stołek po jego prawicy.
- Jak myślisz, kto wygra? - zapytał tonem konwersacji.
- Ja nie wie - odparł zgodnie z prawdą Skit - Choć ja by wolał, żeby to mag zginął.
Skgarg uniósł brew, czekając na dalszy ciąg wypowiedzi.
- Ja nie cierpi magów - wyjaśnił zielonoskóry, spluwając z pogardą na kamienie placu - Nie ma z nimi walki dobrej dla wojownika, rzucają tylko te swoje czary-mary i ty nie zdąży obejrzeć, a tu na twoim ciele nie ma skóry i mięśni.
Ogr pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym odwrócił się w stronę walczących. Skit trącił go w ramię.
- Ty nie chciałby może się napić? - zapytał, potrząsając wymownie trzymaną w dłoni piersiówką. Naczynie nosiło ślady intensywnego użytkowania - złocenia i ornamenty zdobiące jego ściany były porysowane i w więcej niż jednym miejscu niekompletne, a po jednej stronie widniało solidne wgniecenie, jakby na którymś etapie swojego istnienia piersiówka otrzymała potężny cios obuchem. Tuż powyżej niego ledwie widoczne ślady po zerwanych, gotyckich literach głosiły "A. M. Weinenbach", świadcząc o smutnym losie, jaki spotkał jej poprzedniego posiadacza. Skgarg przyjął trunek więcej niż chętnie.
- Dobre - mruknął, oddając Skitowi piersiówkę - Czy to... prawdziwe whisky? - spytał, wykazując się zaskakująco dobrym obeznaniem w kwestii szlachetnych trunków, nabytym zapewne w toku łupieskiej kariery.
Skit otworzył usta do odpowiedzi, lecz w tym momencie walczący starli się po raz pierwszy. Piękny, złowieszczy oręż rudowłosego przecinał ze świstem powietrze, uderzając nieszkodliwie o magiczną tarczę Razandira. Ork prychnął, spoglądając na maga z niechęcią. Tymczasem Hans Buba nabierał rozpędu, uderzając coraz zajadlej i z coraz większą wściekłością, próbując przebić zasłonę czarodzieja całą siłą swojej dobrze rozwiniętej muskulatury. Ork kibicował mu z całego serca. Nagle wydarzyła się rzecz niespodziewana: mag, zrzuciwszy tarczę, dobył topora i zaatakował najemnika w normalnej, uczciwej walce. Skit pociągnął długi łyk z piersiówki, po czym, nie odrywając wzroku od zmagań, podał naczynie Skgargowi.
Zmagania trwały jeszcze przez dłuższą chwilę. Zielonoskóry ryknął głośnym śmiechem, gdy Hans uniknął magicznego pocisku, schylając się po monetę; wstrzymał oddech, kiedy kula kiścienia zdruzgotała ramię Razandira, i wreszcie krzyknął oburzony, gdy wojownik stanął w płomieniach, podpalony sztuczkami czarodzieja.
- ...a ty co myślisz o walce, Skit? - dobiegło go pytanie Skgarga. Zielonoskóry spojrzał na niego ponuro.
- My mieli kiedyś wodza, jak żem jeszcze był gówniarz - zaczął - Straszny alkoholik. I było raz tak, że mówi: chodźmy na ludziów. Każdy wziął, co kto miał, rembak, spluwę czy włócznię, i poszli w dolinę, na jakieś ludzie miasto. Potem wódz znów się upił, kiedy walili na zamek, i stwierdził, że sam urżnie łeb władcy, co tam siedział. Jak chopaki wrócili, to mówią: tak się zataczał, że go szlachetka bez trudności porąbał. Zara się zaczęła wielka bitka o władzę i kto tam był mondry, z miejsca uciekł w góry, bo ludzie się przegrupowali i ubili każdego, kto został. A morał jes taki - Skit z mądrą miną uniósł palec, uciszając Skgarga, który już się szykował do pytania: "o cholerę ci chodzi" - Hans wojownik był dobry, tyle, że pijany.
Obrazek

>IF A HERETIC, A XENO AND AN ORC JUMP OFF THE CLIFF, WHO IS TO WIN?
>I HARDLY HAVE AN IDEA, BROTHER.
>THE IMPERIUM.

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Sama walka nie była raczej niczym interesującym dla Krwawego Proroka, wiedział jak się ona skończy, czekał tylko na swoje danie.
Ghorm był skonsternowany, gdy podszedł do niego jeden z zawodników podając sieć pełną ryb w zamian za świeżo upolowane mięsko - skąd wytrzasnął ryby w środku dżungli? W międzyczasie chudziutki skink próbował wydostać się z uścisku spasłego czarownika, lecz równie dobrze mógłby mierzyć się z całym Imperium Sigmara. Ghorm szybkim ruchem paszczy odgryzł niebieską głowę jaszczuroczłeka, po czym zwolnił uścisk - zanim truchło spadło do rąk Erwina, rzeźnik siedział już w tym samym miejscu ze spalonymi szczątkami zawodnika znanego jako Hans Buba, jednym ruchem przekręcił ciało tak, że podzieliło się na dwie części, górną zawiesił na haku przymocowanym do pasa, a dolną zaczął jeść w sposób, w jaki ludzie jedzą nóżki z kurcząt.

- Hraar gałgany, czas świętować! Zaphraszam do stołu dzisiaj podajemy coś hrrrhr... specjalnego! - głos rzeźnika rozniósł się po całej dżungli.
- Częstuj się, hrhrrr - wyszeptał Ghorm do imperialisty dalej trzymającego sieć pełną ryb oraz truchło jaszczuroczłeka.

[Zaaaajeewspaniała walka, rzadko mi się zdarza opluwać monitor, pisiont groszy miażdży :D]
Obrazek

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Skgarg skończył właśnie wysłuchiwać bardzo pouczającej anegdoty Skita, z której zrozumiał tyle, że kiedyś ork miał wodza. Ogr rozsiadł się wygodnie na krześle i zauważył, że zawodnicy przyglądają się swoim przeciwnikom. Postanowił uczynić to samo. Oczy wielkoluda śledziły każdy ruch Rzeźnika, włącznie z porwaniem truchła Hansa Buby i pożarciem jednej z jego części po czym w umyśle Ogra zaświtała myśl, że ten Rzeźnik będzie naprawdę ciężkim przeciwnikiem. Wreszcie Skgarg odpuścił sobie wbijanie wzroku w swojego przeciwnika. Reszta popołudnia upłynęła na jedzeniu, rozmowach i im podobnych. Po pewnym czasie z braku innego zajęcia Ogr postanowił zadać pytanie, które od dawna nurtowało jego prosty umysł.
- Ekhm, panie szefie miasta, mam małe pytanie?
- Tak. - Odpowiedział uprzejmie jeszczuroczłek, tonem, który zbił Ogra z tropu.
- Eee, ten, noooo.. - Skgarg rozejrzał się po innych zawodnikach szukając wsparcie, którego nikt nie udzielił. - Gdzie będziemy spać?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Stabilo, pozwolę sobie na dowolność w wyborze postaci, którą będę odpowiadał, pozwolisz? Z resztą na przyszłość, jeśli nie macie nic przeciwko, chętnie brałbym udział w eventach itp. jako Pakja :) ]

Stoły uprzątnięto, widowisko zakończyło się, toteż nasi bohaterowie wreszcie mogli odpocząć po męczącej podróży. Jedni siedli na ławach, ćmiąc fajkę, dumając z założonymi rękoma o tym co przyniesie los. Inni, wreszcie poznawszy imię swego rywala snuli plany i układali taktyki, chcąc jak najefektywniej przygotować się do starcia na śmierć i życie. Byli też tacy, co usiłowali zgadywać, z kim przyjdzie im się zmierzyć, jako, że nie znali jeszcze swych przeciwników. Były też prozaiczne potrzeby. Jak na przykład Skgarga.
- Ekhm, panie szefie miasta, mam małe pytanie?
- Tak? - dpowiedział uprzejmie Pakja, tonem, który zbił ogra z tropu.
- Eee, ten, noooo.. - Skgarg rozejrzał się po innych zawodnikach szukając wsparcie, którego nikt nie udzielił. - Gdzie będziemy spać?
- Pomyliłeś się, ogrze. Wodzem jest Xothal. Ja jestem tylko jego pokornym sługą- rzekł skromnie saurus, choć Skgarg nie dostrzegł w nim uległości.
- Dobra dobra, wszystkie jaszczurki do siebie podobne, to i pomylić was łatwo- burknął awanturnik.
- Ja ich szefuńciu rozróżniam!- wykrzyknął radośnie Piękny- Ten to prawa ręka wodza...
- Cicho Piękny! Golonki od comberu byś nie odróżnił!- zgaił go ogr- A ty- tu znów zwrócił się do saurusa- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- Do dyspozycji zawodników będą przygotowane domostwa, takie jak to- tu saurus wskazał na chatę z drewnianych bali, przestronną i przewiewną, z niewielką werandą, identyczną z tymi, w których mieszkali jaszczuroludzie. Przypominało to raczej domek myśliwski, niż prymitywną lepiankę ludu, którego spora część Starego Świata określiła by jako niecywilizowanych.
Gdyby Skgarg wszedł do środka przekonałby się, że są równie zdobne wewnątrz, jak i z zewnątrz.
Obrazek

- Z pewnością pełne komarów i Slaanesh jeden wie jakich innych paskudztw!- wtrącił nagle przechodzący obok Sephirrion.
Saurus nie odpowiedział. Ukazał tylko zęby w nieprzyjaznym grymasie, na co czempion prychnął z pogardą i odszedł.
- Nikt go chyba nie lubi- zaśmiał się ogr.
Pakja był dobrym towarzyszem rozmów. Głownie dlatego, że Skagr nie musiał się pochylać, jak w przypadku innych. Wzrostem dorównywał Skitowi, i był tylko ledwo niższy od ogra. Jakaż ulga dla szyi.
- Jego głowa powinna zdobić moją tarczę...- warknął saurus.

[Mieszkajcie razem, osobno, jak chcecie.
Stabilo, jak chcesz, pociągnijmy dialog.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

[Dialog pociągnę bardzo chętnię ale za chwilę jeśli możne ;)]
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

- Jego głowa powinna zdobić moją tarczę...
- Ta, a jego włosy powinny zdbobić, czekaj jak ty to mówiłeś? Zresztą nieważne, ja go nie lubię, ty go nie lubisz, kapitan von Drake go nie lubi, a zresztą kto lubi argoganckich typów? A tak z innej beczki, przed spotkaniem z wami zjadłem takiego małego ptaszka, a potem tak mnie przesrało, cisło i cisło, aaa może nie będę opowiadał ci szczegółów? - Stwierdził Ogr widząc zniesmaczoną minę Saurusa. - No ale mam pytanie jak wy sobie z tym radzicie?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Nareszcie znalazłem czas na napisanie porządnego tekstu ]
Zabrzmiał róg i dwaj przeciwnicy rozpoczęli zmagania , Etchan patrzył na nich z zainteresowaniem ponieważ obydwaj już wydali mu się groźnymi wojownikami. Nie pomylił się , walka była zażarta , mag zwany Razandirem odbiegał znacznie od czarodziei którzy mieli nieszczęście spotkać Etchana. Widać było że doskonale włada toporem i jest uważny i nie tracący opanowania. Na drugiego zawodnika nie zwracał znacznie uwagi , z racji tego że uważał go za zwykłego pijaka i szaleńca i ponieważ spodziewał się rychłego zwycięstwa czarownika. Nie pomylił się walka skończyła się efektownym podpaleniem Hansa Buby , lecz Razandir schodził z pola walki wyraźnie zmęczony i chyba ranny. Najwyraźniej ten pijak okazał się trudniejszy niż myślałem , powinienem poprawne ocenianie zawodników to raczej ważna umiejętność , szczególnie podczas areny. Pomyślał krzywiąc się z powodu trunki który próbował pić. Substancja miał dość mętną konsystencje , ciemny kolor i smak gorszy od wyglądu , o ile to możliwe. Elf odrzucił złoty kielich chyba pochodzący z handlu wymiennego a potem usłyszał za sobą głos jednego z mniejszych jaszczuroludzi.
- Panie , wypiłeś to ?! To złe , niedobre ! - w połowie wysyczał , w połowie wykrzyczał sługa
- Bardzo mi przykro ale nie wypiłem tego prawię wcale - odrzekł zirytowany elf. - Jeśli to miejscowy przysmak to wybacz że was tym uraziłem- dokończył zimnym tonem.
- Nie panie to jest wyciąg tworzony z śliny białych nietoperzy , skrzydeł bagiennych much i innych okropnych substancji. Silnie odurzający ! Nie wiem jakim cudem znalazł się na stolę. - Zanim Etchan zdążył cokolwiek odpowiedzieć ktoś roześmiał mu się prosto do ucha.
- Hahahaha , genialne. Naszemu elfikowi nie smakowało ? Przecież to było dobre , prawda ? Hahahaha.
- Pieprzony ... - wymamrotał ogłuszony krzykiem elf
- Nie pieprzony , jestem Szalony Jack.
Szalony Jack zapewne zrozumiał by dość boleśnie dlaczego nie warto żartować z osoby tak ponurej i drażliwej jak Etchan lecz on zobaczył widok który go zaskoczył i trochę przestraszył , i zapomniał o Jacku. Ku miejscu zajmowanym przez zawodników szedł kapitan Francis Drake. Elf od razu zauważył oczy przepełnione wściekłością i rządzą odwetu. Stało się coś , coś bardzo złego. Ten czempion chaosu ma coś z tym wspólnego pomyślał widząc Drake-a podchodzącego do wyznawcy Slanesha. Zrozumiał wszystko w momencie wystrzału. Pochowana przez członków załogi Drake-a piękna dziewczyna ,wyznawca kultu rozkoszy , przyzwane demonice. Etchan poznał już taki rodzaj gniewu. Widząc kapitana , okładającego pięściami wyznawcę Chaosu widział w jego oczach uczucia które sam niestety poznał. Rozpacz i poczucie winy , palącą nienawiść i gniew. To wszystko przywołało jego własne wspomnienia. Gdy odciągnięto Francisa od leżącego jeszcze , pobitego przeciwnika , zaskakując samego siebie podszedł do kapitana stojącego z boku i jeszcze rozgorączkowanego walką.

- Przykro mi z jej powodu. Niestety wiem co czujesz . Wiem że słowa elfa dla ciebie nie wiele znaczą , ale chcę powiedzieć że Cię szanuję kapitanie. Życzę powodzenia na arenie. I wtedy w karczmie , cholera zachowałem się jak idiota. Będąc sam pyskowałem pięcioosobowej grupie piratów. Mogłem skończyć gorzej. Jeśli spotkam tego , mordercę na arenie obiecuję że zginie. - Patrząc uważnie na kapitana , podał mu rękę.
[ @Matis , Francis może nazwać go pedałem , zignorować , zaśmiać się , zrobić inną lekceważącą rzecz lub podać rękę. Jak chcesz.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Powinieneś spytać naszego kapłana- odparł Pakja- Lecz słyszałem o podobnych dolegliwościach. Myślę, że to nie ptak był ich źródłem.
- Ta?- zdziwił się Skgarg- A co?
- Widziałem ludzi, którzy pili wodę z naszych rzek. Choroba dotknęła ich jelit, choć mocniej, niż ciebie. Większość z nich słabła, część zmarła.
- Woda?!- ogr otworzył szeroko oczy.
- Byłoby rozsądniej, gdybyś korzystał tylko z naszych zapasów. Każdy ciepłokrwisty jest narażony.



[Czerwonka jak się patrzy :wink: ogr, jako odporny organizm zesra się kilka razy i koniec :lol2: ale ludziom nie polecam pić wody z rzeki]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

- Aaaa, ale że ciepłokrwisty czyli taki co krew ma gorącą?
- Tak, mniej więcej tak.
- Aaaa, to ten elf. - Ogr wskazał Etchana. - To raczej mu nic nie grozi, straszny z niego smutas. Słyszałem, że macie tu te, no.. Tapiry! Pokazałbyś mi jak na nie polować, bo wiesz ja lubiem owoce i warzywka, ale jednak nie ma to jak mięso.Więc jak będzie pokażesz mi?
[Idziemy polować na pakariri?]
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Dobrze. Wyruszymy z rana- odparł saurus.
Skgarg uśmiechnął się, najwyraźniej uradowany świeżą dostawą mięsa.
Pakja pożegnał ogra i oddalił się. Łowy były w istocie dobrym pomysłem. Xothal polecił mu, by zawodnicy mieli zajęcie, albowiem Starokrwisty przewidywał, iż banda obcych rzuci sobie do gardeł, jeśli nie zająć ich czym innym. Przy okazji mogli pomóc mieszkańcom w ich codziennym życiu.
Tak... Sanguax potrzebowało tych dziwnych ciepłokrwistych. Pakja wiedział o czarnych chmurach zbierających nad horyzontem. Wkrótce mogła nadejść burza.



[Wszystkich chętnych zapraszam na polowanie :) ładujcie sprzęt i pamiętajcie- to mają być łowy, nie wojna :roll: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Polowanie \:D/ z chęcią wezmę udział. @Byqu mam nadzieje że Pakja opowiada poniżej zgodnie z prawdą :) ]
- O której wyruszamy ? - spytał od razu Etchan saurusa.
- Dobrze że chcesz się dołączy - Pakja nie udawał zaskoczenia przybyciem elfa , nieprzypadkowo rozmawiał tak głośna , chociaż trudno rozmawiać cicho z ogrem. - Jak pewnie słyszałeś rano. Wyruszymy o wschodzie słońca.
- Rozumiem że możemy spodziewać się jakiś nieprzewidzianych atrakcji , takich jak jaguary , oceloty czy inni myślący mieszkańcy puszczy ? - Warto wiedzieć czego się spodziewać , wolę uniknąć sytuacji : Kurna goni mnie tygrys , skąd on się wziął ?!
- Zagrożenie jest takie jak zawsze w dżungli , czyli spore . - opowiedział Pakja
- Wobec tego do zobaczenia , muszę się przygotować. A i czy mam jakąś przygotowaną kwaterę czy mogę sobie wybrać ?
- Wybierz sobie. - odpowiedział saurus i poszedł szukać innych zawodników.
Etchan również odszedł w poszukiwaniu swojej kwatery. Po krótkim czasie wybrał domek na skraju dżungli dość oddalony od miasta. Tam rozłożył na ozdobnym stoliku , zawinięte w płótno swoje wyposażenie. Siedem łokci linii , na pewno do wzięcia. Sztylet jak zawszę też. Sieć , chyba jest odpowiednio duża by można było złapać w nią tapira. Pułapki zrobię na miejscu Po zakończeniu przygotowań Etchan , zmęczony już dość ogólnie całym dniem legł na posłanie i dość szybko zaczął drzemać.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

- Ekhm, panie Pakja. Który dom ma łóżko dostosowane do gabarytów Ogra, czyli taki w którym łóżko się nie załamie?
- Widzisz Ogrze uliczkę, którą przemierza ten elf?
- Ta, widzem.
- To na tej uliczce czwarty dom od końca. Mieszkał tam kiedyś najgrubszy jaszczur jakiego widziałem, dostał specjalne łóżko.
- Podziękował. - Ogr szybko ruszył w wskazaną stronę.
- Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty. Tak to tutaj.
- Nie, nie szefu. Ten jest piąty. Czwarty to ten przed nim. - Wtrącił się Gnoblar.
- Ooooo, faktycznie. W nagrodę na polowaniu złapię ci nową papugę. Będziesz miał więcej piór do kolekcji. - Mały gnoblar aż podfrunął ze szczęścia. Skgarg wszedł do domu, który okazał się równie zdobny w środku co na zewnątrz. Sprawdził wytrzymałaś łóżka, odpiął kotwicę, oraz tobołki z najpotrzebniejszymi rzeczami, od pasa i zaczął przygotowania do polowania. Wezmę miecz, siatkę, owoce na przynętę no i włócznie by się przydały.
- PIĘKNY!!! Przynieś mi stołek przed dom! Ja idę po kije na włócznie!
- Taaa jest!.
Chwilę później Gnoblar biegł uliczką ze stołkiem na ramionach, budząc powszechny śmiech i uciekając przed małym Skinkiem ,który stracił siedzenie. Jaszczuroczłek zatrzymał się gdy zobaczył potężnego Ogra odbierającego krzesło od małego zielonego stworka.
- No, brawo Piękny. Teraz trzeba je zastrugać. - Tu wskazał kije trzymane w ręce. - Potem jeszcze opalic i będzie idealnie. - Nie zwlekając dłużej Skgarg wziął się do pracy.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[@Dziad Zbych: dobrze, nawet styl wypowiedzi jest w sam raz :)
Zwykle wydarzenia polegają na walce, więc nie chcę Was zarzucać ciągle tym samym. Tym razem planuję polowanie, bez napaści, czy eksterminacji połowy dżungli.... ale mam jeszcze w zanadrzu trochę eventów bardziej "klasycznych" :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Mag z opatrzonymi już ranami wrócił do stołów, przy których gromadzili się zawodnicy pałaszując lokalne przysmaki i pijąc ile wlezie. Trafił akurat na moment gdy ogr Skgarg proponował zorganizowanie polowania na tapiry na co przystał od razu jeden z ogromnych jaszczurów. Propozycja była otwarta i do eksterminowania lokalnej fauny zgłosić mógł się każdy zawodnik lecz Razandir nie skorzystał z okazji. Raczej nie widział siebie ganiającego za zwierzętami w skwarze po gęstej dżungli. I to wszystko z ranną ręką. Wolał usiąść w jakimś przyciemnionym miejscu i zaznać trochę ciszy, której ostatnio tak bardzo brakło. Poprosił więc jednego z usługujących skinków by wskazał mu miejsce, w którym mógłby odpocząć a jaszczur zaprowadził go od razu do chatki z szerokim spadzistym dachem, całej ozdobionej rzeźbami wykonanymi w drewnie. Kolejny przykład wysoce rozwiniętej kultury jaszczuroludzi, która coraz bardziej fascynowała Razandira. Wchodząc do środka zastanawiał się czy stworzenia te potrafią korzystać z magii. Uznał, że zapewne potrafią skoro tak wiele mocy skupionej było wokół piramidy bo na pewno nie mogła być to przypadkowa zależność.
W chatce dominował całkiem przyjemny chłód, wyposażona była skromnie lecz w stopniu całkowicie wystarczającym a wszystkie sprzęty oraz ściany był oczywiście ozdobione w misterne gadzie kształty. Razandir położył swoją torbę przy łóżku i wyciągnął z niej „Omnia verba veritatis” i usiadł przy stoliku na krześle, które okazało się całkiem wygodnym mimo, że wyraźnie przystosowane było dla istoty mającej ogon. Rozpoczął od starannego nabicia fajki a potem powoli otworzył księgę. Po raz kolejny chciał upewnić się czy wszystko przebiega zgodnie z jego zamysłem. Odszukał karty, na których tajemnym pismem zapisano działanie rytuału jakim jest Arena, pokiwał bezwiednie głową widząc, że wszystko idzie w odpowiednią stronę. Przyjmując oczywiście, że zabijanie to krok w dobrą stronę.
Samo zebranie wojowników gotowych do walki i rozpoczęcie zawodów pierwszym pojedynkiem, pierwszą krwią i pierwszym odebranym życiem było działaniem inicjującym rytuał. To była bardzo prosta, dzika, a za razem bardzo stara magia niepotrzebująca inkantacji ani wielogodzinnych przygotowań. Rytuał właściwie samoistnie zbierał Wiatry Magii poprzez emocje i odczucia walczących. Aqshy skupiany był przez odwagę, porywczość a nawet agresję zawodników, Hysh przez ich nadzieje, determinację i poświęcenie, Ulgu poprzez podstęp i stwarzanie złudnych pozorów, Ghyran dzięki silnej woli przeżycia, Ghur przez dzikość i zwierzęcą furię walki, Chamon przez zawierzenie zimnej stali, która chroniła przed ranami jak i zadawała śmierć, Azyr przyciągały oczekiwania zawodników i próby przewidzenia ruchów przeciwnika, a Shyish wyzwalany był przez umieranie i uśmiercanie. Wszystkie te odczucia oraz działania łączyły się i skupiały kolejne z Wiatrów, które z kolei wiązały się z uczestnikami walk. Wszystkie pod sam koniec formowały czystą energię Qhaysh albo, według woli ostatniego z żyjących, jej wypaczoną wersję Dhar, która przywiązana już tylko do zwycięzcy arenowego rytuału, dawała mu chwilowo przepotężną moc potrzebującą tylko małego impulsu w postaci życzenia by zacząć działać.
Razandir był pewien, że mocy będzie wystarczająco dużo by dała mu możliwość wygnania złego ducha a nawet oczyszczenie całego uroczyska. Wystarczyło tylko wygrać Arenę. Jednak jego głowę zaprzątała jeszcze inna myśl. Dlaczego to akurat jaszczuroludzie organizują ten festiwal krwi i zabójstw? Dlaczego zadali sobie tyle trudu by ściągnąć tu najlepszych wojowników z całego świata, jaki mają z tego pożytek? Czyżby świadomi byli mocy jaką przyciąga Arena? Może chcą wykorzystać ją do własnych tajemniczych celów?
Zaciągną się fajkowym dymem i pogrążył w rozmyślaniach.

[Mam ostatnio mniej czasu i nie mogę pisać tak często jakbym chciał więc na polowanie się z Wami nie pcham. Owocnych łowów. ;)]

ODPOWIEDZ