ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Byqu »

Czarne, groteskowo powykręcane skały to jedyne obiekty wystające ponad poziom gruntu. Pustkowie ciągneło się jak okiem sięgnąć, nic tylko śnieg i lód. Po środku tej nicości klęczał saurus.
Loq-Kro-Gar czuł przeszywające zimno, kąsające znacznie mocniej niż ciepłokrwistych, jednak nie to było najgorsze. Instynktownie wiedział, że gruba warstwa śniegu i lodu skrywa pokrytą bliznami ziemię, zupełnie jak po wybuchu. I to że obecny widok rozciąga się na cały świat.
A on wiedział, że to jego wina.
Zawiódł. Nie wypełnił świętej misji, a jego porażka oznaczała triumf Chaosu. Czwórka zwyciężyła, świat utonął w demonicznej energii, a on nie mógł nic uczynić. Nieważne, jak bardzo by się starał temu zapobiec, jak usilnie próbował naprawić świat, przeznaczone jest mu przegrać. Pustka, jaka go ogarnęła była nie do zniesienia, nie miał powodu by walczyć, by żyć. Pozostała tylko skorupa z kamienia, bez serca, czy ducha.
Demoniczne postaci nadciągały, by dopaść ostatnią żywą istotę w tym lodowym piekle, a on miał to gdzieś.
Nagle wizja rozmyła się, a z oddali usłyszał chrapliwy głos, który budził w nim zmysły na nowo.
-Co siem tu wyprawia?!- krzyknął stojący nad nim ork. Loq-Kro-Gar poczuł się jak nagle obudzony z głębokiego snu. Dźwignął się na nogi i zorientował się w sytuacji. Najwyraźniej Badzum szukał kogoś godnego, czyli dużego i silnego. Saurus powstrzymał instynktowną reakcję i przypomniał sobie, że orkowie byli jedyną rasą, w której Zwiastun Nocy nie zaszczepił strachu przed śmiercią. Byli oni ponadto odporni na spaczenie. Bliższa współpracaz Badzumem mogła przynieść wiele cennych informacji o tej rasie, która być może odegra dużą rolę w Wielkim Planie. Nie namyślając się dłużej, saurus postanowił zgodzić się na ten niecodzieny sojusz.
-Ja Loq-Kro-Gar!- powiedział jaszczur, starając się mówić w sposób zrozumiały dla orka- Badzum miażdżyć kościaki ze mną? Chcieć być ze mną w bandzie?
Ork wyszczerzył się radośnie, a Loq-Kro-Garowi przeszło przez myśl, że jego gadzi uśmiech zapewne jest równie niemiły dla ludzkiego oka, jak ten orkowy. Chwili potem dwa zielone giganty wzbiły się w linie nieumarłych, a wszędzie w okół nich latały odłamki kości.
Ostatnio zmieniony 4 sie 2013, o 20:30 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Wiatr rozwiał srebrne włosy Caladrisa niedawno mianowanego szlachcica. Był posłańcem mistrza Teclisa, wysłanym wraz z odpowiedzią i tajną misją. Dla elfów nadchodziły ciężkie lata. I choć zgroza ze strony norsmenów została zażegnana (smoczy jeźdźcy spalili większość Dorthaków), to stracili aż dwa smoki ( jednego zabił w pojedynku Bjarn, drugi zginął w amoku bitwy). Na dodatek, te wieści o C'tan. Potężny orzeł na którym leciał spikował ostro w dół. To co ujrzał pod chmurami bardzo go zadziwiło. Okręty floty księcia mórz zostały zaatakowane hordy upiorów.

Elithmair zadrżał widząc swego brata. Jego oczodoły ziały na wskroś przeszywająca pustką, włosy zawsze piękne o kolorze ciemnego brązu były teraz zlepionymi kawałkami tłuszczu i kwi. Ubrany był w podarte szaty z których ciekłą krew.
-Zawiodłeś mnie!-jego głos pozostał piękny, lecz zranił elfiego szlachcica bardziej niźli nóż w wbity w serce.
Althegor uśmiechnął się smutno i dobył ostrza.
-Nie pomogłeś mi w potrzebie teraz przyszedłem się zemścić.-zapowiedział cichym głosem upiór dobywając broni.

Irthilius obnażył ostrze. Ciarki przeszły mu po plecach gdy ujrzał samego siebie. I choć ciało było takie same, to na twarz miał założony czarny welon. U elfów przykrywano nim oczy zmarłym.

Atheis jęknął widząc swoją piękną Deliere stojącą na przeciw niemu z mieczem w dłoni. Emanowała zimnym blaskiem będąc jedynie upiorem, straszliwą kpiną z jego miłości.

Elithmair upuścił miecz. Po czym opadł na kolana. Jego brat podszedł cicho.
-Tak tęskniłem-szepnął- teraz znów się spotkamy drogi bracie.-jego puste oczodoły nic nie wyrażały ale głos drżał od emocji. Po policzkach Elithmaira płynęły łzy. W ręku trzymał sztylet. W tej samej chwili z piersi Althegora wynurzyło się srebrne ostrze pokryte runami. Upiór zapadł się w sobie i zniknął z cichym gwizdem. Teraz w oczy Elithmairowi patrzył elf ubrany w wspaniałą zbroje, pełną delikatnych zdobień. Na głowie miał hełm typowy dla mistrza miecza z pod którego wypadały białe kosmyki włosów. Na plecy zarzucone miał futro. Uzbrojony był w tarcze i miecz.
-Caladris?-zapytał zdziwiony dziedzic rodu jastrzębi.
-Nie czas na pogaduszki ratujmy resztę.

Irthilius bał się śmierci. Tak straszliwie iż nic nie mogło go bardziej przerazić. A teraz stał przed nią sam na sam. Ten drugi także dobył miecza, zatoczył nim półkole. Razem, równocześnie, ruszyli na siebie oboje uderzyli z pół piruetu, oboje wykorzystali energie odbicia przenosząc ciężar ciała na drugą nogę i uderzając od boku. Natychmiast wycofali się by po chwili znów skrzyżować ostrza. Ich taniec był idealny dokładny i taki sam pod każdym względem. Gdy krążyli pomiędzy sobą raz za razem wymieniając ciosy. Irthilius jednak męczył się, zaś kostucha w jego ciele, nie opadała z sił. Pierwsze uderzenie sparował, przed drugim się uchylił. Trzecie odbiła zbroja. Czwarte cięło głęboko i gdy ostrze go dosiegło nastało ciemność.
Nagle jeszcze raz ujrzał swoje życie. Począwszy od narodzin obrazy przesuwały mu się przed oczami z niezwykłą prędkością. Narodziny, oddanie do białej wiezy, samotność, pierwsza przyjaźń z elfem o imieniu Hernialias, wspólny trening, Hernielias zabitym przez krasnoludzkiego zabójce, pogrzeb trening, służba u Belannera, wojna, Elithamir, góry Arena...
Upadł na ziemie brocząc krwią, łuski zbroi leżały wszędzie wokół zaś jego szata była splamiona krwią.
-To niemożliwe szepnął-patrząc w zimne oczy swego oprawcy, patrząc w swoje zimne oczy.
Życie powoli wyciekało z pomiędzy jego palców.

Atheis, spanikował Deliere, jego śliczna elfia panna szła na niego w ręku trzymając miecz. Szybko przypomniał sobie wszystkie ballady o martwej miłości i zaśpiewał:
-Serce ustało, pierś już lodowata
ścięły się usta i oczy zamarły
na świecie. lecz już nie dla świata
cóż to za elf?
Umarły.

Patrz duch nadziei, życie oddaje
gwiazda radości promyków użycza
umarły wraca na młodości kraje
szukać lubego oblicza
Pierś znowu tchnęła, lecz pierś lodowata
usta i oczy stanęły otworem.
Na świecie, lecz już nie dla świata
czymże ten elf?
Upiorem


Deliere przystanęła i zapłakała cicho.
-Pamiętaj o mnie ukochany...-szepnęła rozpływając się we własnych łzach.

Śmierć wzniosła miecz do góry, ostatni raz patrząc w oczy swego pierwowzoru. W tej samej chwili przeszyła ją strzała, zaś Caladris ściął jej głowę przebiegając obok.

Irthilius cierpiał. Kap, kap czy to on, czy już nie on? Tak bardzo boje się śmierci...-pomyślał.

-Ratuj go!-krzyknął Caladris do Elithmaira- ja zajmę się resztą...
C.D.N

[Wraz z Byqu podjęliśmy decyzję o zmienieniu wszystkiego co napisałem w sprawie C'tan, dwa wcześniejsze posty zostały zmazane, zaś wątek będzie kontynuowany, ale w zupełnie inny sposób.
Klafuti: Niestety nie odzyskam już mojego opisu walki z Malekithem.
Grimgor: Czy także mógłbym prosić o streszczenie areny? Miło by było to sobie poczytać. A i jeszcze czy dobrze zrozumiałem, że moja walka została już rozegrana?
Pozdrawiam MMH]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Nieźle walczy Caladris jak na postać ze zmasakrowaną od pistoletowego strzału twarzą :) pod koniec poprzedniej Areny powstał - prawda?]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[To syn jego brata.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Przepraszam najmocniej #-o czasem gubie się w tych elfickich imionach :) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Ślepy kowal dał mu imię po bracie, więc pomyłka uzasadniona :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

-Musim przebić siem do innych, musi nas być wincyj!- Warknął ork, ramię w ramię z Loq-Gro-Kar'em przedzierając się przez szeregi szkieletowych wojowników. To nie byli godni przeciwnicy - Badzum rozwalał im czaszki, zanim zdążyli unieść broń do ataku. Nie było mowy o żadnych paradach, jedynie proste, mechaniczne cięcia, które nie miały prawa zarysować zanadto jego potężnej zbroi... Mgliście pamiętał, gdzie są kajuty reszty uczestników areny, więc począł przebijać się w tamtym kierunku, zerkając na swego sojusznika niemal co chwilę. Wyszczerzył do niego zęby, chwilę po tym jak Rembak rozpłatał kości, zagrażające mu od strony ogona.

Nie było jednak tak łatwo, jak mogłoby się wydawać - mimo, że szkielety padały jak muchy pod ich ciosami, to powoli zaczęły ich też otaczać. A mięśnie też mają swoją wytrzymałość, która kiedyś się skończy. Czy zdążą do tego czasu wybić je wszystkie...? Najgorszym było, że Badzum mgliście domyślał się, że niewielu jest tu trzeźwo myślących, więc na pomoc nie ma co liczyć. Powoli przedzierali się jednak, szukając wsparcia...

Ale czemu wsparcie nie mogłoby znaleźć ich samych? Jest chyba ku temu sposób. -Ruszać dupska, przeklente ludziska, pomóc nam wybijać kościaki! Nie jesteście zwariowane, bić siem trzeba!- Poprosił ork. Jeśli ta mobilizacja nie dotrze do ich umysłów...To był najbardziej trzeźwy krzyk, jaki mogli usłyszeć. Nic innego nie jest w stanie ich wybudzić.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Posoka powoli skapywała na ziemię, Irthilius raz po raz zasypiał i budził się na nowo. Wokół niego panował zgiełk, czuł że ktoś niesie go w stronę kajut. Spróbował poruszyć ręką lecz ta wydawała się całkowicie nieczułą na jego rozkazy. Przymknął powieki i zapadł w sen.

Caladris ruszył samotnie przeciw nadciągającej hordzie szkieletów. Pierwszy cios zadał od lewej tnąc i krusząc korpus jednego z widm. Drugi wyprowadził znad głowy rozkruszając czaszkę szkieleta. Sparował cios tarczą po czym pchnął nią obalając nieumarłego. Powoli parł naprzód wyprowadzając malownicze ciosy swym ostrzem i tnąc raz po raz. Szkielety padały pod jego ciosami, lecz każdego zabitego zastępowały dwa kolejne. Uniknął ciosu i szybkim sztychem zniszczył kolejnego upiora. Niespodziewanie usłyszał brzęknięcie. W myślach podziękował ojcu za zbroję i odwrócił się rozpoławiając szkielet który wyprowadził zdradziecki cios w jego plecy. W tej właśnie chwili zdał sobie sprawę iż jest otoczony.

Elithmair położył Irthiliusa w jego kajucie. Przez tors mędrca biegła krwawa rana zaczynając a się na prawym ramieniu a kończąca na lewym boku. Krew buchała z niej obficie, zaś twarz efa przybrała odcień śniegu. Szlachcic szybko zabrał sie za bandażowanie rany. Najpierw jednak oblał ją spirytusem aby zdezynfekować rozcięcie. Mędrzec cierpiał w milczeniu a może po prostu był już martwy?

Deliere dzikim szałem wpadła w orszak szkieletów. Rąbała na lewo i prawo wyprowadzając kolejne ciosy i próbując przebić się do okrążonego Caladrisa.

Ten choć w nie najlepszej pozycji radził sobie nad wyraz dobrze. Zataczał szerokie kola swoim mieczem i raz za razem ciął zabijając kolejne szkielety. Osłonił się tarcza przed jednym z ciosów i natychmiast wyprowadził kontratak. Tym razem ciął od prawej druzgocząc stare kości i niszcząc zardzewiałą zbroję. Następnie obrócił się w piruecie i szerokim ciosem rozpłatał jeszcze dwójkę nieumarłych.

Deliere parowała kolejne ciosy swą wąską tarczą i powoli przebijała się do okrążonego elfa gdy jej ślad znaczyły już tylko kości, przywarła plecami do Caladrisa. Wzajemnie osłaniali sobie plecy zaś każdy z nich walczył jak lew. Ileż to czasze zostało skruszonych, ileż kręgosłupów przerwanych? Po dłuższej chwili pokład statku wypełniły kości, piszczele i czaszki.
Nikt nie był w stanie stanąć na drodze dwóm niesamowicie sprawnym szermierzom zaś oni nie wahali się zabijać kolejnych wrogów.

Irthilius obudził się nagle i całkowicie niespodziewanie. Jego tułów bolał przeciągle i okrutnie. Elithmair nigdzie nie było widać. Mędrzec przypomniał sobie iż w swej torbie posiada ziela lecznicze. Straszliwie skatowany spróbował sięgnąć do torby, lecz nie dał rady. Ostatkiem sił przymknął oczy i przyciągnął do siebie energię wiatru magi niebios. Torba podleciała do jego lewej ręki. On zaś powoli , wyciągnął z niej szkarłatną fiolkę. Delikatnie wysączył parę kropel i zapadł w sen.

Strzała rozbiła czaszkę szkieletu, miażdżąc i krusząc. Elithmair ponownie naciągnął łuk. Wiedział iż sytuacja jest opanowana. Caladris i Deliere nie walczyli już okrążeni. Powoli dożynali resztki upiorów. Szlachcic wytężył swój elfi wzrok i ujrzał Loq-Kro-Gara i Orka walczącego w okrążeniu jak przed chwilą Caladris z Deliere. Zaczął posyłać w ich stronę strzały, snajperko zdejmując kolejne szkielety.

Nagle rozległ się huk. To krasnoludzie działa wypaliły w stronę wyspy. Kolejne szkielety zostały roztrzaskane i gdy wydawało się iż niebezpieczeństwo zostało zażegnane w niebo strzelił słup zielonej energi, zaś z niego wynurzyły sie kolejne hordy, niestrudzenie atakując statki i wyjąc potępieńczo.
Ciąg Dalszy Nastąpi
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Wcześniej

Ragni schodził powoli schodami w dół. Obok skradało się jeszcze trzech zwiadowców. Z pokładu nad ich głowami dochodziły odgłosy wybuchów i szczęk stali - walka Bothana.
Mijając kolejne opustoszałe piętra, Ragni nie mógł się nadziwić arogancji księcia. Nie zauważyli ani jednego strażnika. Co prawda wszyscy albo oglądali walkę albo ruszyli w pościg za piratami ale co by było gdyby ktoś nagle zapragnął okraść wszystkich. Nic nie stało na przeszkodzie. Ragni rozumiał, że władca mórz mógł czuć się zagrożony. Żądna krwi widownia mogła być nieprzewidywalna, ale to było odznaką głupoty.
Wreszcie dotarli na przed stalowe drzwi do skarbca. Ragni pokiwał głową z uznaniem. Dobra krasnoludzka robota. Książę przynajmniej tu nie oszczędzał. Ten sejf był właściwie nie do otwarcia.
Zanim wymyślił jak to zrobić, zwiadowcy byli już otoczeni. Żołnierze wypadli dosłownie z wszystkich dziur. Ragni przeklnął własną głupotę. Zapomniał sprawdzić czy nie ma wokół ukrytych przejść. Dał się wyrolować jak jakiś krótkobrody.
- Z woli księcia Adelhara van der Maarena Władcy Mórz i Namiestnika Mananna - z równego szeregu ludzi wynurzył się sam komandor de Merke - jesteście aresztowani za szpiegostwo i sabotaż. Proszę rzućcie broń.
Ragni spojrzał na krąg otaczających ich żołdaków. Każdy trzymał gotową do użycia włócznię lub kuszę. Nie trzęśli portkami na samą myśl o walce. Twarze mieli spokojne wręcz znudzone - najemnicy. Krasnolud powoli wypuścił z dłoni swój dwuręczny topór, po czym splunął prosto pod nogi komandora.

Obecnie

Boin wciąż nie miał żadnych wieści od oddziału wysłanego po Skriega. Wyglądało na to, że im się nie udało. Na szczęście wraz z powrotem statków wysłanych za piratami, wrócili cali choć trochę poobijani Farin z przyjaciółmi. Cała kompania zaszyła się w kantynie, nie chcąc wystawiać sięna gniew Pana Mórz za ich ostatnią akcję ratunkową. Boin wiedział, że prędzej czy później będą musieli stawić mu czoła.
Krzyki krasnoludów na górze zwróciły uwagę dowódcy zwiadowców. Coś niedobrego się tam działo. Boin wybiegł na pokład prosto w objęcia mgły. Spodziewał się wiele ale gdy z oparów zaczęli wychodzić jego dawni towarzysze broni skamieniał. Oni już dawno nie żyli... z jego winy. To on odpowiadał za ich śmierć swym niekompetentnym dowodzeniem. Do postaci dołączyli Ragni, Skrieg i pozostali. Wszyscy milczeli ale przekaz był jasny: "Zabiłeś nas. To przez ciebie jesteśmy martwi".
Nagły huk wybudził Boina. Coś było nie tak. Skoro nie żyli nie mogli tu być i go oskarżać. W tym momencie mgła się rozwiała ukazując przerażający widok. Cały pokład wypełniały sylwetki szkieletów. Krasnoludy stały jak skamieniałe lub wyły opętańczo. W ich oczach zwiadowca dostrzegł szaleństwo. Na innych statkach sytuacja nie była lepsza. Nieumarli dostali się na każdą jednostkę, a z morza wychodziło ich coraz więcej.
Huk który usłyszał dobiegał z dział "Niezatapialnego". Większość wypaliła, wyglądało jednak, że na ślepo. Kule wbiły się w szeregi szkieletorów jednak dużo trafiło w statki floty, szczególnie ogromną sylwetkę "Gargantuana", pogłębiając wrzechobecny chaos. Wtedy mgła wróciła znów zakrywając widoczność, a wokół Boina stanęli jego zmarli towarzysze. Wiedząc, że to iluzja zwiadowca starał się to pokonać, ale im silniej walczył tym silniejsze było poczucie winy.

[ Wreszcie wróciłem z wakacji i miałem czas coś napisać (na szczęście za dużo się przez ten miesiąc nie wydarzyło). Postaram się być teraz bardziej aktywny]

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Loq-Gro-Kar i Badzum rzucili się na szkielety ze zwierzęcą wręcz furią. Roztrącając wciąż śmiertelnie przerażonych pasażerów, wbili się się w zbitą masę kości i zardzewiałej stali, siejąc zniszczenie wśród trupiego orszaku.
Wtedy rozpętało się piekło.
Kościotrupy przestały po prostu stać i obserwować, jak ludzie i inne istoty zmagają się ze swoimi największymi koszmarami. Gdy para orkowo-jaszczurowych dywersantów przystąpiła do ataku, nieumarli odpowiedzieli przemocą. Z zaiste nieludzką determinacją parły do przodu, nie zważając na łatwość, z jaką ten niecodzienny sojusz przetrzebiał ich szeregi.
Szkielety, które nie mogły dopchać się do otoczonych przeciwników, rozbiegły się po pokładzie z zadziwiającą wręcz zwinnością, atakując wszystko co żywe.
Bezbronni pasażerowie "Gargantuana", nadal będący w objęciach swych okropnych wizji, byli bezlitośnie mordowani przez nieumarłych oprawców. Pokład stał się śliski od krwi, a okrzyki bólu i grozy zagłuszyły nawet harmider czyniony przez silniki "Niezatapialnego".
Gerhard Eirenstern, stojąc w samym środku tej potwornej masakry, nie miał zamiaru dać się zarżnąć jak świnia.
Idąc za przykładem orka i saurusa, rzucił się na najbliższego przeciwnika z potężnym okrzykiem bojowym. Będąc w połowie drogi przypomniał sobie, że nie wziął ze sobą żadnej broni i w dodatku jego lewa, obandażowana ręka była praktycznie bezużyteczna w walce. Jak zwykle dał się się ponieść bitewnej furii i wyłączył zdrowy rozsądek. A szkieletowy wojownik był coraz bliżej.
Nie widząc żadnego lepszego wyjścia, Gerhard odbił się potężnie i skoczył na swego adwersarza, jeszcze w locie kopiąc go obiema nogami.
Kościotrup rozpadł się jak domek z kart pod wpływem tego potężnego uderzenia, a sam atakujący rąbnął ciężko o zakrwawione deski pokładu. Jego lewe ramię zaczęło pulsować tępym bólem, a na nieskazitelnej dotąd bieli opatrunku wykwitła czerwona plama. Najwyraźniej puściły szwy i rana ponownie się otworzyła. No cóż, po bitwie złoży kolejną wizytę felczerowi, teraz nie było czasu na zajmowanie się takimi drobnostkami.
Gerhard błyskawicznie stanął na nogi i podniósł jednoręczny topór pokonanego przeciwnika. Wprawdzie był zardzewiały jak siedem nieszczęść, ale w walce z tak kruchymi istotami jak szkielety ostrość stanowiła atut drugorzędny.
Zakręciwszy nowo zdobytą bronią nad głową, Eirenstern bez trudy strącił nienawistną czaszkę następnego kościotrupa, który spróbował szczęścia i rzucił się na niego z dwuręcznym mieczem. Zaraz potem odruchowo wręcz zbił pchnięcie włócznią wycelowane w jego gardło i celnym kopniakiem skruszył kość udową jej właściciela. Nieumarły próbował ratować się komiczną ucieczką podskakując na jednej nodze, ale nieopatrznie wlazł pod miecz Caladrisa, który ostatecznie zakończył jego egzystencję.
Gerhard trzema szybkimi i silnymi jak cholera ciosami zdjął następnych trzech, zanim jakieś tępe narzędzie wyrżnęło go z rozmachem w głowę. Normalny człowiek w takiej sytuacji osunąłby się bez przytomności na ziemię, ale on akurat był pod wpływem bitewnego szału Khorna, więc tylko otrząsnął się i rąbnął toporem z półobrotu. Szkielet z okutą żelazem pałką, który zaatakował go z flanki, został zredukowany do poziomu mączki kostnej.
Eirenstern dotknął ręką skroni i skrzywił się, czując pod palcami krew. Wiedząc, że jutro rano dotkliwie odczuje skutki tego uderzenia, skoczył na pozostałe kościotrupy z podwójnym zapałem.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

Badzuma pewnie już by nie było na tym padole, gdyby nie jego kompan. Gdyby mieli to wszystko teraz liczyć... winni byli sobie nawzajem po tysiąc przysług, ratując życie raz po raz, upojeni zniszczeniem jakie powodowali u upiornego wroga. Jednak szkielety... one jakby uczyły się od nich i walczyły coraz lepiej, wykorzystując te same bezlitosne sztuczki. Nie mieli w tym jednak tyle doświadczenia, co dwie bestie. Dopiero teraz zauważył innych zawodników. Zwrócił na to uwagę Loq-Gro-Kara. Zauważył grupkę elfów, która szyła strzałami w hordę szkieletów, oraz ludzką postać, walczącą wręcz, w otoczeniu, niemal już właściwie martwą, ale rozpoznawalną dla orkowego umysłu, jako jeden z przyszłych przeciwników.

Potoczyli się więc jak wielki, kolczasty walec, przez kruche szeregi wojska ku samotnemu Gerhardowi. Nie zajęło to zbyt wiele czasu, jednak okupione było coraz większym zmęczeniem, tłumionym już chyba tylko przez olbrzymią determinację i orkowy hart ducha. -Ty i my! Ramie w ramie, łap rembaka i idziemy po elfioki!- Wyszczerzył się orkowy herszt, nieco zbyt mocno rzucając ludzikowi jedną ze swoich broni. Pole wokół nich opustoszało chwilowo, ale już nadciągałykolejne szeregi wojska...
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Dobrze było mieć orka u swego boku, walka była dzięki temu łatwiejsza, zważywszy na fakt, że Loq-Kro-Gar pozostawił- z resztą nie jako jedyny- broń i pancerz w swej kajucie. Dla większości było by to znaczne utrudnienie, lub nawet przyczyną szybkiej śmierci w bitwie takiej jak ta, lecz dla saurusa, którego ciało jest bronią samą w sobie nie było to zbytnio uciążliwe. Pazury darły przeciwników, kruszyły kości na mączkę, kłapnięcia paszczy łamały kręgosłupy jak zapałki, a razy potężnego ogona posyłały wrogów z powrotem w zaświaty grupami. Z resztą nie on jeden. Pozostali uczestnicy najwyraźniej również otrząsnęli się z wpływu uroku i raźno wycinali zbrojnym ramieniem ścieżki wśród nieumarłych napastników. Ork najwyraźniej nie miał zamiaru walczyć w pobliżu "śmirdzoncyh kfiatkami elfiokuff" i ciągnął w stronę walczącego imperialnego kapitana, który gdyby nie swoisty berserk w jaki wpadł, dawno legł by na deski z ran i wycieńczenia. Gerhard o ile był w stanie tolerować obecność Badzuma, to na widok jaszczura skrzywił się.
-Komuś potrzebna jest pomoc?-zakpił.
-Bynajmniej. Bo to nie mnie będą zanosić do uzdrowiciela na noszach, gdy to wszystko się skończy.- zaripostował Loq-Kro-Gar. Musiał ugodzić celnie, bo Imperialny zaklął po szewsku w swym szwargocącym języku.
-Stul pysk i walcz! Nie myśl sobie, że bicie się ramię w ramię cokolwiek zmienia. -prychnął w końcu Gerhard i ponownie oddał się furii.
Saurus również nie próżnował. Uchylił się przed ciosem zardzewiałego berdysza i poziomym uderzeniem otwartej dłoni trafił w mostek, a dalej w kręgosłup przeciwnika. Kościotrup dosłownie rozsypał się. Szkielety, choć poruszające się mniej ospale niż te, z którymi gad zwykł walczyć, nie były wyjątkowo trudnym przeciwnikiem i nawet najsłabszy zawodnik kładł je bez trudu. Problemem była tylko ich liczba, nieustanne parcie do przodu, bez zmęczenia, bólu, czy strachu, oraz groza, jaką wciąż wzbudzali w niektórych. Znacząca zdawała się abscencja wampirów, zarówno Ludwiga, jak i Anny. Saurus przypuszczał, że nawet jeśli nie zostało to przez nich zaplanowane, to było im to jak najbardziej na rękę.
-Ty i my! Ramie w ramie, łap rembaka i idziemy po elfioki!- głos Badzuma wyrwał go z zadumy. Ork najwyraźniej przezwyciężył niechęć do "suabej rasy" i postanowił zebrać jak najwięcej zawodników razem. Widząc w tym szanse na szybkie rozstrzygnięcie bitwy, Loq-Kro-Gar rzucił krótki okrzyk po sauriańsku, jakby na chwilę zapominając, że nikt go nie rozumie i ruszył wraz z dwójką przymusowych towarzyszy, osłaniając się wzajemnie.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Boin ze wszystkich sił walczył by nie pogrążyć się w obłędzie. Krok po kroku powoli zbliżał się do nieruchomych sylwetek swoich dawnych towarzyszy. W końcu zdawałoby się, przez wieczność dotarł do celu i uderzył pięścią najbliższy majak krasnoluda. Wtem mgła znów opadła, a to co wydawało się przed chwilą żywą istotą, zamieniło się w kupę kości. Nawet nieumarli mieli problem wytrzymać uderzenie krasnoludzkiej pięści.
Jakby na komendę, szkielety ruszyły prosto na załogę i gości "Niezatapialnego" . Połowie wciąż nie udało się uwolnić spod wpływu iluzji. Pozostali, a szczególnie zabójcy walczyli z prawdziwą furią, ale byli otoczeni przez wielokrotnie liczniejszego przeciwnika. Na oczach Boina jeden z zabójców znalazł swoją śmierć okrążony i zadźgany przez nieumarłych. Kolejnego szkielety wyrzuciły za burtę. Silniki statku zagłuszyły krzyk krasnoluda.
Nie czekając na dalszy rozwój sytuacji Boin doskoczył do najbliższego kościotrupa i potężnym lewym sierpowym oderwał przegniła czaszkę od reszty ciała. Zwiadowca wiedział jednak, że samymi pięściami nie pokona wielu przeciwników. Potrzebował broni.
Jedno krótkie spojrzenie wystarczało by zauważył to coś. Stało na środku wyspy, pośrodku nawały wychodzących z morza nieumarłych. Przesiąknięty magią, niewyraźny cień. Obraz dawnej potęgi. Humanidalną sylwetkę pokrywały zawiłe tatuaże w dawno zapomnianym języku. Twarz zakrywała maska. Z istoty wychodziły ledwie widoczne promienie mrocznej energii łączące ją z osobami będącymi wciąż pod wpływem iluzji.
- " To on odpowiada za te wizję" - pomyślał Boin z wściekłością.
Nagle ktoś wpadł na dowódcę zwiadowców od tyłu.
- Trzymaj! krzyknął Gottri Getirrson rzucając Boinowi jeden z swoich haków.
- Dzięki! Teraz dokopiemy trupiakom! - odkrzyknął zwiadowca
Razem z zastępcą Malakaia, nie zważając na własne bezpieczeństwo, rzucili się na hordę szkieletów.

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-Za Uluthan!-gromki okrzyk poniósł się po statku niby grzmot.
Caladris ruszył wściekle, tnąc, siecząc i rozkruszając gnaty przeciwników. Deliere z zapałem osłaniała mu plecy, zaś każdy z jej cios zgrabnie powalał kolejny szkielet.
-W tamtą stronę!-krzyknął syn Lathaina wskazując na przebijających się do nich Orka i Jaszczura.
Widząc iż zwycięstwo jest bliskie wstąpiły w nich nowe siły. Razem, zwarci ramię przy ramieniu szli i nikt w świecie niemógł ich powstrzymać.

Irthilius obudził się nagle. Spał niedługo może parę minut. Mimo to czuł, że rdest polny wymieszany z czarną różą zaczynają działać. Powoli podniósł się krzywiąc z bólu. Spróbował wyciągnąć prawą rękę przed siebie, lecz ta dalej była niesprawna. Nagle wpadł na wspaniały ( w jego mniemaniu) pomysł. Powoli, sycząc z bólu przy każdym kroku ruszył w stronę leżącej na łóżku obok torby Atheisa. Wydobył z niej skręta. Zapalił go i zaciągnął się dłuższą chwile. To czego poeta używał na ,,brak weny" w jego przypadku zadziałało jak środek znieczulający. Już po paru sekundach ból zniknął, kolory stały się wyraziste, a Mędrzec poczuł iż zaraz zacznie się śmiać. Ruszył ku schodom.

Spotkali się pośrodku pokładu. Caladris wściekły tarczownik, Deliere zwinna tancerka, wielka zielona kupa mięśni i dziki jaszczur.
-No i teraz to kurwa będzie zabawa!-oznajmił ork i ryknął ogłuszająco.
Stworzyli coś w rodzaju czworoboku a chociaż walczyli w pełnym okrążeniu to dawali sobie radę wyśmienicie. Czaszki pękały, żebra kruszyły się a oni powoli lecz skutecznie dawali sobie z tym wszystkim radę.

Słup zielonej enrgii narastał, wyrzucając coraz to większe hordy upiornych wojowników.

W połowie schodów Irthilius przypomniał sobie, że nie ma miecza. Roześmiał się, jakież to komiczne! Idzie w bój bez miecza. Kap kap, rany otwarły się na nowo lecz on tego nie czuł. Nie chciało mu się zawracać po broń. Wyszedł więc na główny pokład, ogarnął wzrokiem pole bitwy. Zaśmiał się w duchu i zaczął... rozpraszać.
Powoli odciągał wiatry magii manipulując nimi, tak jak zmienia się bieg rzeki. Delikatnie osłabiał wir zaś szkielety stały sie zdecydowanie mniej ruchliwe. Powoli niektóre z nich rozpadały się w pył. Niestety, jakaś wroga obecność wyczuła jego zamiary i wysłała szkielety w jego stronę. Zmierzała teraz ku niemu ogromna kohorta trupów.

Elithmair widząc co się dzieje, podbiegł do Irthiliusa widok przyjaciela w takim stanie, ale na nogach zadziwił go niezmiernie lecz nie było czasu zadawać pytań.
-Ku chwale Jastrzębi!-ryknął szarżując na włóczników. Z nieba spadł jego Jastrząb Chyżoskrzydły i pomógł mu w eksterminacji szkieletów.
Niestety nieumarłych było zbyt wiele, a pomiędzy nimi a Irthiliusem stał tylko jeden elf.
-Do mnie bracia!-ryknął na cały głos Elithmair w stronę czworoboku w którym walczyli jego przyjaciele.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Sformowanie pentagonu znacznie usprawniło walkę, która (mimo udziału orka) stała się znacznie mniej chaotyczna. Przeciwnik, choć liczny, nie potrafił załamać szyku, jego ataki raz po raz rozbijane były o znakomitą obronę. Ork, człowiek, elf, elfka i saurus, choć nigdy razem nie służyli, to wyszkolenie, bitewny instynkt, czy może chęć rywalizacji i zademonstrowania większej biegłości w sztuce wojennej sprawił, że doskonale ze sobą współpracowali.
Wtem rozległ się okrzyk Elithmaira, było to wołanie o pomoc. Elfy jęły pośpieszyć mu z pomocę, zwłaszcza Deliere, lecz Loq-Kro-Gar powstrzymał ich krótką komendą, na sauriańską modłę.
-Elithmair i Irthilius są w niebezpieczeństwie. Musimy im pomóc! -jęknęła elfka, zbyt dramatycznie jak na gust Lustriańczyka.
-Nie rozpraszać się! Idzemy jako zwarta formacja. -rzucił -Kto się wyłamie, pożałuje.-przy ostatnich słowach spojrzał wymownie na Gerharda. Tamten wzruszył pogardliwie ramionami.
Ruszyli. Zachowanie saurusa nie wynikało ze nadmiernej ostrożności, lecz z wielu setek lat nieustannych walk. Deliere mogła być świetną wojowniczką, lecz z pewnością nigdy nie dowodziła oddziałem. Ork, choć prowadził niejedno WAAAAGH!, nie miał smykałki do taktyki, a Gerhard, mimo stopnia kapitana, na który z pewnością zasłużył odwagą i roztropnością, mógł dać się ponieść berserkowi i porzucić nic nie znaczących dla niego tymczasowych sojuszników. Loq-Kro-Gar z kolei choć często walczył sam, wielokrotnie przychodziło mu dowodzić sauriańskimi wojownikami. Wiedział, że jeśli będą próbowali się przebić rozproszeni, szybko ugrzęzną w nieprzeniknionym potoku nieumarłych żołnierzy, a wtedy nigdy nie uda im się dotrzeć z odsieczą na czas. Taktyka zadziałała i po spojrzeniu Caladrisa Loq-Kro-Gar zorientował się, że elf przyznaje mu rację.
Gerhard sparował ukośnie nadchodzący cios, a Badzum wykorzystał okazję do kontrataku. Saurus zaatakował oburącz, odrywając dwóm szkieletom czaszki, a Caladris osłonił go zaraz tarczą, chroniąc przed ripostą. Deliere dawała upust swojej frustracji, a Loq-Kro-Gara zastanowiło, czy zawsze jest w tak paskudnym humorze, a przynajmniej w jego obecności. Posuwali się tak w zwartym szyku, aż wkrótce dotarli do Elithmaira i Irthiliusa...

[Kiedy ogłoszenie kolejnych walk? :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Bothan zszedł pod pokład ze smutkiem i przerażeniem w oczach. Tam już czekali na niego jego czeladnicy - Brokki ,Manor i Fland. Z zaniepokojeniem czekali na przywódcę ,słuchając Mulfgara ,który kazał im być cały czas pod pokładem.
-Panie McArmstrong!- wykrzyknął Fland -Musimy iść do walki! Na co tu czekamy?!- stary inżynier nie zwrócił uwagi na rosłego krasnoluda i podszedł do wielkiej skrzyni ,machnął ręką na Mulfgara ,który bez słowa podbiegł i pomógł Bothanowi otworzyć "drzwi".
Oczom zgromadzonych ukazała się płachta przykrywająca wielki przedmiot.
-Ot co!- warknął McArmstrong - Jesteśmy wojownikami i musimy iść do walki! Jednak do czarciej jędzy! Nie zapominajcie o naszej profesji!- rzekł stanowczo i donoście inżynier ,po czym jednych szybkim ruchem zerwał materiał.
Wszyscy ujrzeli wielkie ,misternie wykonane działo organowe ,gdyż nazwa organki byłaby zbyt miękka na widok tej maszyny.-Czego się spodziewaliście?! Pomnika?!- wykrzyknął Mulfgar wraz z donośnym śmiechem Odkąd nie pozwolono Bothanowi używać "Mściwej Helgi" podczas walki na arenie stała w ładowni czekając na pokaz siły.
. -Ruszać się leniwe dziwki!- huknął Bothan -Gildia tego od was oczekuje! Czas grzmotnąć czymś porządniejszym w te korniszony!- wszystkie krasnoludy od razu po rozkazie rzuciły się ,aby wyciągnąć masyznę specjalnym pomostem na pokład. Bothan podszedł do Mulfgara -Bacz na nich... to co tam ujrzą może dziwnie na nich zadziałać... nie skupią się wyłącznie na rutynowej procedurze wystrzału... nawet mnie dosiegła ta magia...- rzekł cicho ,ale chłodno do starego krasnoluda ,który od razu zrozumiał co ujrzał jego towarzysz -Nie możemy się o to obwiniać Bothanie... to była wojna...-

-I RAZ! I DWA! Z ŻYCIEM MIĘCZAKI!- wrzeszczał Bothan do czeladników. W końcu "Mściwa Helga znalazła sie na pokładzie. Była to maszyna większa i potężniejsza niż cokolwiek na tym statku ,mimo iż był to "Niezatapialny". Krasnoludy widząc zgiełk bitewny zacżeli oglądać pole bitwy. Wielka mgła znów utrorzyłą się. Mulfgar widząc to zdzielił plaskaczem Brokkiego -Do roboty!- wszyscy przystąpili do maszyny. Brokki juz stał z ładunkami ,aby załadować od razu po wystrzale. Manor trzymał wielką wajchę ,aby wystrzelić ,a Fland kręcił wielką korbką ,aby ustawić lufy w odpowiedniej pozycji zgodnie z rozkazami Mulfgara. -Panie McArmstrong! Rozkaz!- wrzasnął Manor. Bothan z wielkim smutkiem stał obrócony w stronę horyzontu ,plecami do bitwy ,próbując uniknąć widoku mgły. -Mistrzu!- ryknął znów Manor. Bothan westchnął -Ognia...-

Wnet z pietnastu wielkich luf ustawionych w 3 rzędach syknęło. Po czym z wielkim hukiem ,który powalił wielu walczacych wszędzie uniosła się wielka chmura dymu ,która równała się z magiczna mgłą. Wielki wystrzał odłamkowych naboi bez problemu krsuzył kości umarłych zostawiajć po nich jedynie pył. Wielu walczacych w ostatniej chwili zdołało znaleźć osłonę przed salwą.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

To był już epicki koniec. Salwa Bothana zniszczyła ponad polowe szkieletów, zaś Irthilius powoli lecz nieubłaganie wysączał wiatry magii z plugawych szkieletów. Teraz gdy nie musiał martwić się o swoje życie, powoli lecz skuteczni odbierał siły sługusom. Nieznana obecność choś potężna nie mogła mu się oprzeć. Teraz nieumarli poruszali się tak powoli i ospale, że trudno było w nich nie trafić.
-Haa!-zakrzyknął Medrzec, śmiejąc się i opluwając własną krwią.
Szkielety, jęknęły, zaświszczały i powoli lecz nieubłaganie zaczęły się rozsypywać. Po chwili wszędzie leżały czaszki i inne gnaty, zaś jego przyjaciele którzy przed sekundą walczyli o życie w pełnym okrążeniu teraz stali samotni pośród morza kości. Mędrzec zaśmiał się widząc ile dobrego zrobił. Tyle było tych kościaków, a jam ich rozpieprzył!- pomyślał zrobił zeza i padł na pokład ogłuszony narkotykiem i swoimi ranami.

Elithmair z ulgą powitał zniszczenie szkieletów, te dosłownie rozsypały się w oczach. W tej samej chwili wszystko otoczyła zielona mgła. Wyszedł z niej Althegor. Jego brat stąpał zwiewnie, jego szaty były okrwawione, zaś twarz poraniona.
-Zawiodłeś mnie!-te słowa odbiły się echem w duszy Elithmaira a on sam padł na kolana, samotny i pokonany.

Istota na wyspie śmiała się patrząc jak jej szalone wizje ogarniają pokład.

[Kościaki zniszczone, został wam już tylko do ekstreminacji ten cóś na wyspie.]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Mistrz Miecza Hoetha pisze: [Kościaki zniszczone, został wam już tylko do ekstreminacji ten cóś na wyspie.]
[Dobra, skoro nikt się nie kwapi, to ja go biorę :wink: Coś do słuchania: http://www.youtube.com/watch?v=64zJcT5KkRU]


Irthilius został ocalony, jak się okazało chwilę potem, było to kluczem do zwycięstwa. Będąc u kresu swych sił Mędrzec skupił wiatry magii i przełamał zaklęcie trzymające w nie-życiu szkielety. Wszystko skończyło się w jednej chwili, a wiatr porywał to, co zostało z napastników. Prawie wszystko. Na małej wysepce wciąż stała postać, która zdawała się być sprawcą zamieszania. Loq-Kro-Gar nie od razu ją zauważył, teraz wraz z wszystkimi spoglądał w jej stronę, czekając na najmniejszy ruch. I wtedy znów nadeszły wizje, uderzając ze zdwojoną mocą w osłabionych walką śmiertelników. Loq-Kro-Gar znów przeżywał Apokalipsę i ostateczny triumf Chaosu. Czuł cierpienie milionów rozdzieranych dusz, a demoniczne śmiechy huczały mu w uszach.
Smutny byłby los wszystkich zgromadzonych, gdyby przed tysiącami lat Zwiastun Nocy zaszczepił w orkach strach przed śmiercią. Ta decyzja miała dzisiaj mieć niebagatelne znaczenia.
Badzum nie lubił jak mu przerywano bitkę, zwłaszcza czarami. Ci wszyscy ludzie mogli mu jeszcze dostarczyć rozrywki, a tymczasem jakiś kościak w szmatach chciał mu to uniemożliwić. Badzum musiał mu wytłumaczyć jego błąd. Katapulta zdawała się nadawać idealnie do tego celu. Nie mając nikogo, kto mógłby mu przeszkodzić naciągnął ramię katapulty aż drewno i liny zatrzeszczały, wymierzył i... wskoczył zamiast kamienia do łyżki, przeciął linę i z gromkim okrzykiem WAAAAAGH!!! poszybował w kierunku upiora. Tamten widząc zielony pocisk wypuścił kłąb mrocznej energii, zmieniając w ostatniej chwili tor lotu. Badzum wylądował w wodzie kilkanaście metrów od celu, jednak koncentracja postaci w czerni została zaburzona, a urok w jednej chwili prysł. Kapitan Theo de Merke pierwszy korzystając z powrotu świadomości wzniósł dłoń, by dać sygnał dla artylerzystów, którzy mieli zasypać ołowiem tajemniczą postać, lecz nim zdążył ją opuścić, czyjaś dłoń chwyciła go za nadgarstek.
-Ja się tym zajmę.- stwierdził krótko Loq-Kro-Gar. Kapitan spojrzał na niego niepewnie, lecz po chwili wahania dał za wygraną.
-Jak chcesz.-skrzywił się.
Saurus nie czekał na odpowiedź, nawet nie spojrzał w stronę Tileańczyka. Pytania, które go gnębiły musiały znaleźć odpowiedź, a okazja wydawała się być w zasięgu ręki. Nieśpiesznie zszedł po drabince do wody, gdzie natychmiast zanurkował. Po chwili wynurzył się tuż przy wyspie. Krok za krokiem wyszedł na brzeg, zbliżając się coraz bardziej do postaci. Mrok zdawał się gęstnieć im bardziej gad zbliżał się do potencjalnego sprawcy całego zamieszania. Miała ona na sobie długi, czarny płaszcz z kapturem głęboko nasuniętym na czoło, spod którego saurus nie mógł dostrzec twarzy osobnika. Co dziwniejsze, nie był w stanie wyczuć go węchem, ani usłyszeć bicia jego serca. Zatrzymał się w odległości kilku kroków od nieznajomego. Czuł na sobie jego spojrzenie, tak jak wszystkich zgromadzonych na statkach, śledzący każdy jego ruch.
-Znów się spotykamy.-odezwała się nagle postać. Głos miała ochrypły, nieprzyjemny, jakby sztuczny. Mówił we Wspólnym, bez akcentu, a sposób wypowiadania słów nie przypominał nic, z czym saurus się spotkał.
-Znasz mnie?-spytał jaszczur zaskoczony.
-Obserwuję cię od długiego czasu. Ty i tobie podobni wzbudzacie szczególne zainteresowanie moich panów.- postać mówiła nieśpiesznie, jakby od niechcenia.
-Kim są twoi panowie?- na te słowa kaptur nieco się uniósł. Dopiero teraz Loq-Kro-Gar mógł dojrzeć jadowicie zielone oczy.
-Przecież wiesz. Czy wypełniłeś już swoje przeznaczenie? -głos jakby na moment się załamał. -Pozwól, że co przypomnę. "My jesteśmy strażnikami świtu. Czy w najjaśniejszy dzień, czy w najczarniejszą noc, mój wzrok wypatrywać będą tych, co żerują na strachu i cierpieniu innych. Będziemy bronić tych, którzy sami nie potrafią się bronić, będziemy stać przeciw mrokowi i Chaosowi, a Wielki Plan się wypełni." Kłamstwo. -postać wyciągnęła kościstą rękę i w oskarżycielskim geście wskazała na saurusa. -Stałem przy tobie, gdy bez mrugnięcia okiem wyrżnąłeś elfich posłańców w świątyni w Pahuax. Obserwowałem cię, gdy uciekłeś z więzienia mrocznych elfów, zostawiając za sobą tylko krew i ogień. Sprowadziłeś śmierć na Althegora, naraziłeś młodego Ramireza i Everta, chłopca ze statku. Gdziekolwiek uczynisz krok, siejesz zamęt i Chaos. Zaszlachtowałeś setki istnień w imię ideologii, która pozwala ci decydować, kto ma prawo żyć, a kto musi umrzeć.
-Dość!-syknął Loq-Kro-Gar. Gad czuł, jak jego dziksza część osobowości bierze górę. -Dosyć mam twych słów. Odeślę cię do twych panów!
-Chcesz ze mną walczyć? -kpiący ton głosu upiora rozdrażnił gada. -Nie dasz mi rady. Czuję, jak życie uchodzi z twoich ran, kropla po kropli. Spełnie jednak twoje pragnienie. -postać zerwała z siebie płaszcz. Ciemność była tak gęsta, że saurus dostrzegał jedynie kościstą sylwetkę przeciwnika. I te przeklęte zielone oczy. -Zakończę twój żywot.
Z uniesionej ręki upiora wystrzeliła zielona błyskawica, a potem druga. Pierwszej jaszczur zdołał uniknąć, a od jej uderzenia piasek plaży zmienił się w szkło. Przed drugim nie zdołał się uchylić. Ból był potworny, zaklęcie raniło zarówno ciało, jak i duszę. Loq-Kro-Gar nie miał pojęcia dlaczego jeszcze żyje, a jego niezłomna wola kazała mu iść do przodu. Z rykiem skoczył na oponenta. Upiór w jednej chwili zmaterializował w swej ręce długi kostur, którym zamachnął się. Saurus poczuł ból w lewym boku, w powietrzu niósł się zapach ozonu i krwi. Kostur miał na obu końcach ostrza. Loq-Kro-Gar znów zaatakował, tnąc pazurami z obu stron, poprawiając ogonem z półobrotu, jednakże wszystkie jego ciosy zostały zablokowane. Przeciwnik był szybki, wykonywał oszczędne ruchy, lecz za każdym razem udawało mu się złożyć paradę i wyprowadzić kontrę, znacząc saurusa kolejną raną. W jednej chwili znikał, by pojawić się na plecami Lustriańczyka i tylko wyostrzone zmysły gada ratowały go przed zdradzieckim ciosem. Znów zaatakował, tym razem z dołu. Wreszcie pazury sięgnęły celu. Drug cios wyprowadzony z ukosa z prawej przełamał się przez zastawę. Upiór jakby zachwiał się. Saurus chciał wykończyć przeciwnika, lecz pazury i zęby trafiły w pustkę. Spodziewawszy się oporu gad stracił równowagę. Nie miał szans uniknąć ciosu w plecy. I wtedy rozległ się dobrze znany okrzyk bojowy, na którego dźwięk wszyscy staroświatowcy spluwają i klną. A zwłaszcza krasnoludy.
WAAAAAAAAAAAAAAAGH!!!!
Badzum przy twardym lądowaniu zgubił gdzieś rembak, nie pozostało mu nic, jak rozwiązać sprawę klasycznie. Wpadł w pełnym biegu na upiora, a jego wielkie jak bochny chleba pięści tłukły we wroga niemiłosiernie. Ork chciał najzwyczajniej w świecie zatłuc przeciwnika. Po pięknym podbródkowym kościana postać wygięła się w części lędźwiowej bardziej niż pozwalała na to anatomia, niemalże w pół. Badzum wrzasnął zwycięsko. Za wcześnie. W jednej chwili upiór wyprostował się i wbił swój kostur w ziemię. Piach wystrzelił w górę, a uwolniona fala uderzeniowa odrzuciła orka na niemałą odległość.
-Oo! Znalazł siem muj rembak!- ucieszył się po lądowaniu Badzum. Chwilę potem zielone wyładowanie sięgnęło celu, aż włosy na orkowej klacie stanęły dęba. Upiór postanowił wykończyć wodza, skupijąc na nim swoją uwagę. Loq-Kro-Gar nie mógł mieć lepszej okazji do ataku. Wykorzystując swoją masę powalił przeciwnika wpadając na niego w pełnym biegu i zasypując go gradem ciosów z góry. Tamten próbował się zasłonić swym kosturem, lecz jaszczur potężnym uderzeniem roztrzaskał go na kawałki. Loq-Kro-Gar siekł pazurami, czując jak rozdziera... metal? Ostatnim wysiłkiem upiór uniósł rękę, by porazić przeciwnika, lecz gadzie szczęki zacisnęły się mu na przedramieniu. Loq-Kro-Gar szarpnął łbem, wyrywając ramię ze stawu. Potem uderzeniem otwartej dłoni z góry przebił klatkę piersiową upiora na wylot. Wykonany z nieznanego metalu wróg znieruchomiał, a jego zielone oczy w końcu zgasły.
Loq-Kro-Gar był bardzo zmęczony. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swojej kajucie. Wstał i patrzył tępo, jak ciało wroga zajmuje się szmaragdowym płomieniem, by w końcu obrócić się w popiół. Badzum również się przyglądał.
-Cho łuskowaty, wracamy na uajbe! -stwierdził ork. -To była dobra bitka, hyhy!
Ostatnio zmieniony 6 sie 2013, o 23:25 przez Byqu, łącznie zmieniany 5 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Dwie refleksje:
Pierwsza: Najlepszym sposobem na rozkręcenie rolpleju jest sprowokowanie jakieś większej rozwałki.
Druga: Proponuję utworzenie staroświatowych Avengersów. Opis naszej wspólnej bitwy przeciwko niezliczonym hordom wroga przypominał ten z filmu. Badzum może być Hulkiem :mrgreen: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Deliere jako Czarna Wdowa, Elithmair Kapitanem Ameryką, Gerhard jako Iron Man, tylko co ze mną :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ