ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Byqu »

Klafuti pisze:[wypadałoby coś ruszyć, zatem zawiadamiam jestem w trakcie pisania rozdziału]
Całego? :lol2:
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jaka tu cisza... :shock: Frekwencja jak na wykładzie :) ]

Jeśli spytać kogokolwiek, kto w życiu widział Moussilon, czy jest coś na świecie, co mogłoby upiększyć to miasto, odpowiedzieli by przecząco. W tym mrocznym i ohydnym mieście nie było nic, co mogłoby mu pomóc.
Ramazal jednak przekonał się, że było inaczej. Widok, który zastał rano tchnął w niego optymizmem.
Całe miasto przykryte było świeżą warstwą bieli, niczym stolnica kuchmistrza obsypana mąką. Śnieg, kłujący w oczy swą jasnością nadał Mousillon coś, czego można zaznać tu od dawna. Nie można było tego łatwo nazwać. Optymizm? Nie do końca prawda, lecz z braku innego słowa musiało starczyć.
Pieczona kaczka w korzeniach smakowała dzisiaj wybornie. Elf kazał pochwalić kucharza, po czym napełniwszy brzuch, udał się na zamkowy taras. Z glinianego kubka grzanego wina buchała para i intensywny aromat przypraw. Dzisiejszy dzień był inny.
Gilraen, choć wyraził solidarność rasową, większość czasu spędzał we własnej kwaterze, gapiąc się w sufit. Co za nudziarz. Jednak dziś elf ten wydał się mniej nudny, krasnoludy mniej ohydne i zrzędliwe, a Denethrill mniej irytująca. Przyłapał się na tym, że wodzi wzrokiem za jej zgrabnym tyłkiem. Skarcił się za to w myślach niemiłosiernie.
Zmrok szybko zapadał o tej porze roku. Przyszedł mróz i noc. Ta ostatnia należała do niego.
Odebrał wcześniej oba pancerze z naprawy od zamkowego kowala. Był półelfem, ponadto znał obróbkę ithilmaru. Nie mógł być stąd. Ramazal stwierdził, że ma szczęście.
Z sakiewki wysupłał kilka złotych monet i wręczył je mistrzowi. Zamek opłacał co prawda całą jego pracę, lecz kowal zasłużył na coś ekstra. Za materiał naprawczy posłużyła tarcza Faenariona, teraz zaś obie zbroje były jak nowe. Nawet kita na czubie podłużnego hełmu Ramazala została odnowiona, powiewając na wietrze świeżym włosiem. Tego wieczora jednak zbroja Kobry spoczęła na stojaku.

Ulice Mousillonu były puste. Mróz i późna godzina przegnała wszystkich do domów, pozostawiając miasto bez życia. Śnieg tłumił nieliczne odgłosy tych, których na ciepłe domostwo nie było stać, biedaków na wpół oszalałych z niedożywiania i zimna. Tylko oni bowiem byli świadkami. Oni widzieli zjawę, która powróciła zza grobu.
Krew na śniegu wyglądała zdumiewająco pięknie. Mimo, że za życia pompowały ją tak podłe serca.

Cisza była niesamowita. Noc rościągała się przed nim niczym nieprzebrany ocean, kusząc swą mroczną tonią. Wystarczyło życzenie i jeden krótki skok, by zanurzyć się w jej odmęty.
Dziedzictwo Azraela należało do niego. Wywalczył je, okupując krwią. Teraz to on był Aniołem Śmierci.
Ci dwaj w alei... Wreczcie udało mu się przekuć strach w broń. Nie władał nią co prawda tak umiejętnie, jak Faenarion, lecz i tak było to niesamowite przeżycie. Znał już podstawy. Przed nim rozciągały się możliwości, liczne udoskonalenia rodziły się w jego umyśle. Tak oto rozpoczęła się jego krucjata.
To miasto było pełne strachu. Pora na to, by go użyć.

Trening: Onieśmielający
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka Szósta: Bafur Bafursson vs Duszołap


Szare, wiecznie zgęstniałe od trupich mgieł niebo nad Mousillon przecięła gdzieś wysoko błyskawica, rozlewając po płótnie oparów oślepiający blask i ryk, mogący kojarzyć się z okrzykiem wojennym jakiegoś mrocznego bóstwa. Bóstwa, które żądało krwi, nienasycone nawet posoką licznych ofiar trwającego już trzeci dzień turnieju. Lecz teraz czekało je wykwintniejsze danie.
Kolejną walkę zorganizowano niczym z zasadzki, paziowie informowali o niej całkiem zaskoczonych zawodników, lecz barwny tłum prędko zapełnił trybuny a z wysokiej loży znów patrzyły zimne, szarozielone oczy Księcia Adelhara oraz ciemny wizjer Czarnego Rycerza. Brakowało już tylko aktorów.

Wiwaty podniosły się, gdy dwójka krasnoludów w ciężkich zbrojach wniosła na piaski na swoich ramionach ciężką skrzynię, na której o wysłużony, pięknie zdobiony kilof opierał się z dumą nie mniejszą niż swój wiek długobrody górnik, popalając fajkę. Na jego pancernych plecach wisiała błyszcząca równie groźnie co stalowe oczy sędziwego sztygara dwulufowa broń palna, wykonana z precyzją obcą każdej innej rasie.
- Czego te człeczyny się tak drą, krasnoluda nie widzieli czy co ? - zrzędził Bafur, gładząc białą brodę i patrząc zgoła nieprzyjaźnie na trybuny.
- Ojciec, toć to publiczność jest! Mają radochę z tego, że zaraz kogoś zabijemy. - odparł Thori z dołu, widocznie rozemocjowany udziałem w Arenie, nawet jeśli miał ograniczać się do niesienia w bój swojego ojca. Nieznany mu z imienia Żelazołamacz obok tylko mruknął coś w Khazalidzie.
- MY?! Ja ci dam zabijanie, synek ty masz własną brodę osłaniać, a nie cwaniakować, goblińska mać... - Bafursson podniósł dziarsko wzrok - Oho, widać tego łachmytę, pieśń, kurwa, pieśń!
Krasnoludy podjęły dźwigania skrzyni, śpiewając starą pieśń zhufbarskich górników https://www.youtube.com/watch?v=ytWz0qVvBZ0

Siedzący ze skrzyżowanymi nogami zanim jeszcze weszli tu pierwsi widzowie Duszołap powoli powstał z łopotem płaszcza, spod którego dało się czuć tylko chłód śmierci i jakąś niewysłowioną, pradawną grozę. Wszelkie radosne głosy umilkły na widowni jako jeden, nikt nie śmiał spojrzeć w niebo z nadzieją, lecz wszyscy wiedzieli, że długo jeszcze przeklinać będą dzień, w którym na ich oczach obudziło się to... zło.
Pożeracz Dusz pozwolił by wiatr przerzucił kilka stron ciężkiej i zakurzonej księgi, którą dotąd czytał i z nikłym uśmieszkiem na zacienionych ustach spojrzał na swojego przeciwnika.
- Nic mi do ciebie, ani do twojego rodzaju, krasnoludzie, lecz wiedz, że jeśli nie postanowisz się wycofać będzie to dzień w którym powitasz - mówiąc mag rozprostował palce i nabrał powietrza - śmierć.
Łypiący spode łba na magika Bafur splunął gęstą plwociną w jego kierunku i ze szczęknięciem nakręcił drugi zamek trybikowy swojej broni, unosząc ją do oka.

Sygnał huknął w zmrożonym nerwową ciszą powietrzu. A że krasnoludy nie zwykły czasu marnować, w uderzenie serca po nim zabrzmiał huk wystrzału. Siła potężnego pocisku szarpnęła ciałem Duszołapa przy lewym ramieniu, rozpyskując zamiast ciała dziwny, czarny pył. Zamiast krwi z rany wypłynęło kilkanaście przezroczystych, błękitnych postaci z twarzami wykrzywionymi strachem, które krążąc uciekły w stronę chmur ze słyszalnym na krawędzi pojmowania zawodzeniem. Nekromanta z szeroko otwartymi oczyma spojrzał na ranę, tak jak alchemik patrzy z fascynacją na nową substancję i potarł ją ręką. Po chwili zamachnął się otwartymi dłońmi, roztaczając w powietrzu ciężką zawiesinę czerni, która w toku jego magicznych szeptów i krótkich gestów gęstaniała i rosła, po chwili atramentowy obłok skrył czarownika razem z przeszło trzecią częścią areny.

Bafur, który przystanął tylko po to by skrzywić się na widok latających w powietrzu dusz, znów wymierzył, gotując drugą lufę. Wokół krasnoluda wykwitła chmura spalonego prochu, miernie przypominająca zaklęcie jego przeciwnika, lecz w takiej ciemności nikt nie mógł dojrzeć czy strzał sięgnął celu.
- Miałeś swoją szansę, krasnoludzie! - dał się słyszeć dochodzący jakby z całej mgły naraz, szeleszczący głos - Teraz moja kolej.
Słowa nekromanty przerodziły się w powolnie wypowiadane niesamowicie głębokim i nieprzyjemnym głosem, mrocznie brzmiące wyrazy. Potem Bafursson usłyszał pisk. I wynurzająca się z czarnego smogu wrzeszcząca fala uformowanego z czarnej magii dymu w kształcie czaszek i robactwa runęła naprzód, niczym bałwan sztormowy, zakrywając pod sobą dawich.

Po chwili nieczystości rozwiały się, ukazując Bafura dumnie wyprężonego i puszczającego kółka z dymu tytoniowego na swojej skrzyni. Thori i jego pomocnik nie wyglądali już tak dobrze. Obaj wykasływali w swe brody małe drobinki ciemnej krwi, ich oczy podkrążyły się nieco pod gęstymi brwiami, a drżące oddechy i postawy sprawiały, że wyglądali jakby właśnie przebiegli całe Imperium wskroś bez zatrzymywania się.
- Cholera, ten magier przeżył... - zmełl obok ustnika fajki przekleństwo Sztygar - Jest tylko jedna opcja by zmienić ten stan rzeczy... Idziemy do szarży!
- W te dymy ojciec ?! - zaoponował wciąż rozchwianym głosem Thori - Toć tam widać nie dalej niż sięga pierdnięcie snotlinga! Pewno nam tam pułapek naszykował albo dźgnie w plecy jak elf chędożony...
- Morda, korniszony! Idziemy do przodu i bez gadania! ZHUFBAAAAR! - ryknął długobrody, gdy wbiegli prosto w skrywającą Duszołapa mgłę. Bafur od razu zamiótł kilofem w potężnym łuku, jednak trafił tylko na pustkę. Żelazołamacz także jedynie machał raz za razem swym młotem. Thori w pewnym momencie usłyszał dziwny odgłos po swojej lewej.

Duszołap chodził bezpiecznie w ciemności, obserwując szamoczące się zabawnie krasnoludy, w jego prawicy zabłysł sformowany z błyszczącej czerni miecz o koszowym jelcu w kształcie czaszki. Czas samemu uderzyć.
Miecz nekromanty uderzył bez ostrzeżenia, zagłębiając się sztychem w prawym boku jednego z niosących skrzynię krasnoludów, prześlizgnąwszy się między płytami pancerzy. Mag za późno zorientował się jednak, że jego atak zwrócił nań uwagę. Młody krasnolud rąbnął toporem w jego kierunku, Duszołap pospiesznie uniósł swe ostrze do ukośnej parady i wstrząśnięty siłą ciosu, postanowił znów się wycofać.
- Tu jesteś, cholerny czarujący korniszonie! - warknął Bafur, czujny jak lis i zaraz po tym jak usłyszał za sobą kroki na piachu odwrócił się, młócąc swym narzędziem górniczym. Przednie ostrze kilofa przeleciało, niemal nienapotykając oporu. Niemal. Stary sztygar ściągnął z czubka mały kawałek materiału, oblepiony śmierdzącym, czarnym płynem.
- Jak mnie Grungni miły, on gdzieś tu jest! Czuj duch chłopaki!

Pożeracz Dusz cofnął się, ledwo uniknąwszy poważniejszych uszkodzeń. Wbijając miecz w ziemię wyciągnął przypiętą łańcuchami do pasa księgę i otworzył ją na pierwszej lepszej stronie.Nekromanta uśmiechnął się, odczytując starożytne litery.
- Nada się.
Tym razem odprawiającego inkantację maga otoczył błękitnawy blask, po chwili uniósł ręce nad głowę i rozłożył je szeroko, dmuchając ile miał sił w płucach. Nie trzeba było długo czekać na rezultaty. Z nieba zerwał się nagle porywisty i lodowaty wicher, szarpiący ubraniami i włosami publiczności oraz brodami uwięzionych w smogu krasnoludów. Ci mieli jednak gorzej, gdyż tu podmuchy wiatru niosły siekące po oczach i odsłoniętych częściach ciała kawałki lodu, które bezlitośnie wbijały się kąsającymi pocałunkami między płytki zbroi. Duszołap z zadowoleniem zamknął ciężkie tomiszcze i pod taką osłoną ruszył znów w bój. Nawet gdyby przez zamieć i ciemności wogóle mogliby go wyraźnie dostrzec i tak żaden przeciwnik nie zareagowałby efektywnie przy osłabieniu, jakim od dłuższego czasu poddawał krasnoludy czarny dym. Mag śmierci podszedł do Bafura i łapiąc oburącz swój miecz bezlitośnie ciął niemal bezbronnego sztygara przez podbrzusze i nogę, przerąbując stal i utwardzoną skórę pod spodem.

Bafur krzyknął i spadł ze swojej skrzyni, łamiąc zamrożone kosmyki swojej brody. Krasnolud przetoczył się po ziemi i wreszcie poprawił kask, spluwając piachem i krwią. Wypadł poza chmurę tego człeczyny-oszusta...
Wtedy ze ściany czerni wynurzyła się, powiewając dziurawym płaszczem postać. Duszołap przygniótł butem kilof, który Bafursson odruchowo chciał schwycić i wymierzył w niego sztych miecza, drugą ręką już zbierając energię do przywołania kolejnej niszczycielskiej fali śmierci.
- Już czuję twoją hardą duszę, Bafurze, synu Bafura... jakieś ostatnie słowa ?
Sztygar wyszczerzył się na oszronionej twarzy.
- Nie tak prędko ty trędowaty rzepie... jedna dusza jeszcze w tym krasnoludzie dycha!
Długobrody chwycił trzonek swego kilofa tak mocno, że ten aż zatrzeszczał i wyrwał go spod stopy maga, zahaczając zębami narzędzia o nogi przeciwnika, podcinając go, po czym wzniósł broń wysoko nad głowę.
- "Jakieś ostatnie słowa ?" - rzucił drwiąco, naśladując Duszołapa Bafur i rąbnął bronią w dół, jakby łupał najtwardsze ze skał w swoim życiu. Nekromanta wydał zaskoczone westchnienie z ziemi, gdy ostrze przeszło przez leżącą na jego piersi księgę, z okrutnym chrzęstem spenetrowało na wylot jego tors i wryło się w piach pod spodem, przygważdżając maga. Duszołap spojrzał z niedowierzaniem na dwie stopy stali, sterczące z jego klatki piersiowej i zadrżał. Potem coś szarpnęło całym jego ciałem, które skręciło się pod dziwnym kątem i nagle rozbłysło niebieską energią w oczach, ustach i ranach. Po chwili miotające się z okropnym wrzaskiem ciało czarownika rozerwała kaskada jaśniejących kształtów w różnych rozmiarach i niczym gejzer wystrzeliła w niebo. Bafur lękający się duchów jak każdy krasnolud, cofnął się przed niekończącą się kaskadą uwolnionych dusz i podszedł do miejsca gdzie zniknęła mgła. Thori i jego towarzysz, choć wyglądający mizernie, jakby głodowali pod śniegiem w górach przez cały rok, wciąż żyli, choć byli nieprzytomni. Bafur uśmiechnął się błogo na moment a potem znów przyjął oblicze marudy i bez czułości szturchnął ich butami.
- Wstawać leniwe pierdoły! Zasypiać w moim wieku to jeszcze rozumiem, ale wy ?! Łapać mi za tą skrzynię, sam się przecież nie zniosę z tego gównianego cyrku!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Fajnie. Krótko, lecz treściwie, a co najważniejsze, z klimatem. :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Klimat był =D>
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Pięknie ! W niedalekiej przyszłości postaram się wybudzić Sorena i chłopaków z hibernacji :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Ja bym wolał by ktokolwiek poza Byqiem wybudził się z hibernacji :lol2: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Obstawiamy zakłady: co pierwsze się skończy? Nasz Arenka, czy cały świat battla? :lol2: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

A może to połączymy? 8)
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Ja już mam plany na spin-off areny z EoT :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Byqu pisze:[Ja już mam plany na spin-off areny z EoT :) ]
Dobry pomysł.

Kolejny dzień. Tym razem zaczął się poważnie zastanawiać nad wszczęciem jakiejś burdy, szarość i zwyczajowość Mousillion mocno uderzała mu do głowy. Ale... Heroldzi właśnie ogłosili walkę nekromanty i krasnoluda - mogła być ciekawą alternatywą - zarówno jak trwający turniej rycerski. Plebs z całego miasta zaczął powoli się schodzić w stronę głównego placu zmagań - Wyruszył on za nim by dotrzeć na walkę. Wtedy na niebie zagrzmiała błyskawica.
***

Walka była mocno na korzyść nekromanty, więc był tym bardziej zdziwiony gdy na placu ostały się jedynie krasnoludy. Był jedynym zawodnikiem oglądającym zmagania - nawet Ramazala nie można było dostrzec. Jako że znalazł w nim elfa lubującego oglądać tego typu zmagania, był ciekaw gdzie tym razem go posiało. Udał się do starego miasta - "Nie warto tam zaglądać" mówili. A może jednak?
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Jako że wszystkich nas odrzuca pomysł rozpadu ukochanego Starego Świata, to miałem pomysł żeby po części zanegować EoT na potrzeby Aren (a przynajmniej to co się stanie po End Of Times). A ponieważ nie będziemy robić Aren na jakichś fruwających w Warpie bąblach rzeczywistości, to może zadziałamy w przeszłości.
Od buntu Czarnego Rycerza i wskrzeszenia Nagasha się wszystko zaczęło, więc jeśli w czasie tej areny kropniemy Mallobaude oraz Arkhana Czarnego to nic się nie wydarzy. Genious :P ]

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Zdaję sobie sprawę, że ostatnio jedyne rzeczy jakie tu postuję to wymówki, ale no cóż... Moje prywatne End of Times niedługo się skończą i będę miał duuuuużo czasu na pisanie :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Chomikozo, przysięgaj na Przodków! 8)

Mi się widzi Arena postapo, gdzie resztki ocalałych ras walczą o przetrwanie wśród pustyń i warpstormów... :mrgreen:
Nie podejmowałbym decyzji jednak dopóki nie ogarniemy zakończenia kanonicznego EoT.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Albo Mistrz Gry mógłby decydować na początku, czy zrobi Arenę według nowego czy starego fluffu. Wiece, tak jak Marvel robi komiksy o tych samych postaciach ale w różnych uniwersach. Byłaby Arena Śmierci i Amazing Arena Śmierci :mrgreen:
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Falthar siedział na swym zdobionym tronie w prywatnej loży, którą wynajął dzień przed pierwszym pojedynkiem na arenie, loża ta była wykupiona przez pewnego szlachcica z Mousillon, ale że Falthar uwielbiał oglądać pojedynki tak samo jak w nich uczestniczyć to ją odkupił, na początku nie za bardzo podobało to się bretońskiemu arystokracie, lecz po otrzymaniu odpowiedniej ilości złota zmienił zdanie.

-Tak jest, DALEJ BAFURSON, TY STARY CEPIE POKAŻ MU JAK TAŃCZĄ PRAWDZIWI SYNOWIE GÓR! NIE BÓJ SIĘ, TO CINKI MAGIK JEST, NIC CI NIE ZROBI! NO GDZIE TY CELUJESZ BAMBARYŁO JEDNA GDZIE PO KOSTKACH, W GŁOWĘ! Nieee... zróbcie mi przejście ja im pomogę! - krzyczał Snorri gotowy aby wskoczyć na sam środek areny w celu pomocy lezącemu Bafursonowi.
-Mistrzu Snorri proszę zachować rozsądek, to jest pojedynek na arenie śmierci i nie można zawodnikom udzielać pomocy z zewnątrz - tłumaczył Tenk.
-Ja ci dam pomoc z zewnątrz, to ni będzie żadna pomoc z zewnątrz jeżeli tam wskoczę i pokażę tej przesuszonej wiewiórce co robimy z takimi jak on! TY OBLEŚNY ŁACHMYTO ZOSTAW GO! ZOSTAW GO MÓWIĘ! - w tym momencie upośledzony kowal runów już był w połowie drogi na ring, jeszcze kilka sekund a poleciałby w dół gdyby Gromni razem z Faltharem nie złapali go i nie wciągnęli z powrotem do środka.
-Snorri pierdzie snotlinga siedź na dupie tak jak Grungni przykazał! Masz tu kufel i oglądaj jak każdy kulturalny widz! - wychrypiał Falthar.
-No ja ni mogę tego znieść, czuję się kapkę nie swojo kiedy dobry Dawi dostaje lanie a ja nic na to nie mogy poradzić...
-Jeżeli tak to lepiej dokładnie oglądaj walkę zamiast mielić jęzorem. - skwitował Falthar.

[Mnie także martwi ten cały End of Times, jeżeli mój ukochany Stary Świat zostanie zniszczony to będę wielce niezadowolony.]
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Chomikozo pisze:Albo Mistrz Gry mógłby decydować na początku, czy zrobi Arenę według nowego czy starego fluffu. Wiece, tak jak Marvel robi komiksy o tych samych postaciach ale w różnych uniwersach. Byłaby Arena Śmierci i Amazing Arena Śmierci :mrgreen:
[Ultimate, nie amazing :wink: ]

Nocna eskapada sprawiła, że obudził się koło południa. Słońce niemiłosiernie raziło jego oczy a chłód sprawiał, że wyjście spod pierzyny graniczyło z cudem. Ramazal po chwili wahania zdecydował się na ten krok.
Elf miał dość stagnacji. Nudziła go bezczynność, toteż postanowił lepiej poznać innych zawodników turnieju, mimo ich podłego pochodzenia, poćwiczyć szermierkę i załatwić kilka innych spraw, wcześniej, czy później. Ubierał się, nieco rozbudzony entuzjazmem na wszystkie te postanowienia, gdy wzrok uciekł mu na stojak pod ścianą. Przykryta pledem zbroja przypomniała mu o nocnych wydarzenaich. Spochmurniał od razu. Do jego świadomości dotarł fakt, że nie brakowało mu obowiązków. Teraz jednak, w świetle dnia mroczne myśli ukrywały się w najgłębszych zakamarkach jego serca, zaś Anioł Śmierci zdawał się być uśpiony.

Przy posiłku, który trudno było nazwać śniadaniem Ramazal dowiedział się, że przespał walkę. Poinformował go o tym zastęp krasnoludów, dumnych z wiktorii ich pobratymca.
- .... no więc czarodziej narobił tedy dymu i smrodu, jakby w portki się sfajdał, ale Bafur stoi twardo! Truposz się zmiarkował i próbuje ukryć się we mgle, tej, co ją naprodukował, a ten RYMS! Jak go nie pizdnie kilofem...- opowiadał żywiołowo Snorri, gestykulując przy tym żywo.
Ramazal skrzywił się nieco, bowiem opowieść ta głośna była, właściwie to wykrzykiwana.
- Kto wygrał?- spytał tonem każdego, kto niedawno wstał, dzierżąc udko bażanta w jednej ręce, a kielich wina w drugiej.
- Kto wygrał?! Się mnie pytasz kto wygrał?! ŻARTY SOBIE STROISZ WĄSKODUPCU?!- twarz dawiego pobladła najpierw, potem poczerwieniała, a potem znów zbladła- Masz czelność pytać o coś tak oczywistego?! Bafur, syn Bafura rozpłatał nekrofila w pełnej glorii bitwie, ku chwale przodków i całemu naszemu ludowi!
Asur zakręcił kielichem, krzywiąc się, że w niewielkiej objętości był już wypełniony, po czym odpowiedział tonem znudzonym i zupełnie obojętnym:
- Aha.
Ramazal znów mógł podziwiać zmieniające się kolory na twarzy krasnoluda, mieniącego się barwami kislevickiej flagi, lecz uznał, że szynka na zimno lepiej się nadaje do oglądania.
- Chodzą słuchy, że w kolejnym pojedynku walczyć ma dwóch najemników- rzucił pałaszujący pieczeń z dzika Ygred.
- Bzdura! Walczyć ma wąsaty kozak z elfem!- wtrącił Galiwyx, który jak zawsze pojawił się z nikąd.
- Ciekawe, kto wygra...- zastanawiał się Tenk.
Ramazal dopił doprawione korzeniami wino i uśmiechnął się.
- Z pewnością krasnoludy-rzekł.
Snorri aż zgrzytnął zębami.
- Czasem żałuję, że nie jestem zabójcą troli...- stwierdził.

[Slayer, nie obrazisz sie za ingerencję, nie? :wink: Inaczej w życiu nie doczekamy się interakcji między postaciami]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Byqu pisze: [Slayer, nie obrazisz sie za ingerencję, nie? :wink: Inaczej w życiu nie doczekamy się interakcji między postaciami]
[Oczywiście, że nie, niestety moje postaci są ostatnio uśpione z powodu braku weny oraz większej ilości wolnego czasu, mam nadzieję, że to się niedługo zmieni :)]
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Plan Azraela, jakikolwiek by nie był, chyba na zawsze miał pozostać tajemnicą. Siedzący na trybunach Reinhard bez emocji patrzył, jak grot włóczni zanurza się z chrzęstem w zniekształconej twarzy elfa. Nie szkodzi. I tak bardziej profesjonalne wsparcie miał ze strony zmutowanych inkwizytorów, w ostateczności mógł też liczyć na współpracę z Denethrill i jej przybocznym, Zarthyonem, przynajmniej tak długo, jak było im to na rękę. Przynajmniej nie musiał wydawać pieniędzy na rzemieślników.
Wybraniec zasiadał jeszcze na trybunach dłuższą chwilę, nawet po tym jak publiczność opuściła już budynek, pogrążając się w rozmyślaniach nad dalszym planem działania. Wtem, jego czujne oczy wykryły ruch w ciemnym tunelu, prowadzącym pod trybunami. Z ziejącej czernią czeluści wychynęły dwie postaci, wlokące coś w rodzaju noszy, ale z uchwytami tylko na jednym końcu. Ich zakapturzone łachmany nie nosiły na sobie żadnych oznaczeń, ale nie trudno było domyślić się, iż w istocie są to słudzy Czarnego Rycerza. Bez zbędnych ceregieli rzucili oni zwłoki Azraela na swą osobliwą taczkę i zabrali... No właśnie, dokąd? Czy ktoś w ogóle wiedział, co dzieje się z poległymi zawodnikami? O czym von Preussowi było wiadomo, to na przykład to, że podczas ostatniej Areny jej uczestnicy zabijali się bezpośrednio w ramach ofiary dla Khorna, a przynajmniej tak było podczas początkowej fazy zmagań. Biorąc pod uwagę ten niecny precedens oraz tożsamość organizatorów bieżącej Areny, Reinhard miał wszelkie podstawy by uważać, że polegli zawodnicy bynajmniej nie zaznają należnego im spoczynku. Oczywiście dopóki nie zgłębi tajemnic Mousillońskich katakumb, będzie mógł tylko snuć domysły, jaki potworny los czeka Azraela i czternastu innych śmiałków, toteż gdy tylko dwaj posługacze zniknęli w ciemnych wrotach, łowca-renegat przemknął z zaskakującą zwinnością, o którą nie podobna posądzać kogoś w tak ciężkiej zbroi, na piaski areny i skierował się w stronę wejścia dla zawodników, mijając po drodze zbrylony od zakrzepłej krwi tętniczej piasek, którego grudy czerniły się teraz niczym żużel. Ku swojej frustracjo odkrył, że drzwi zostały zamknięte na głucho przy pomocy rygla umieszczonego z drugiej ich strony. Gdyby były wyposażone w zamek, mógłby posłużyć się wytrychami, w tej jednak sytuacji w rachubę wchodziło jednak wyłącznie sforsowanie ich brutalną siłą - zważywszy na okoliczności rozwiązanie to było niedopuszczalne. Ostatnią rzeczą, jakiej Reinhard w tym momencie by sobie życzył, było zwrócenie na siebie uwagi, jak próbuje wściubiać nos w sprawy lokalnych władyków. Chociaż szybkość działania była co prawda wskazana, pośpiech bywa czasem złym doradcą. Po chwili namysłu von Preuss doszedł do wniosku, że powinien poczekać jakiś czas i zaczekać na rozwój wydarzeń, zwłaszcza w obliczu ostatnich zamieszek, w których udział zawodników na pewno nie pozostał niezauważony. Tak, to był z pewnością odpowiedni moment by na jakiś czas wycofać się.

Następnych kilka dni minęło Reinhardowi na oglądaniu walk na arenie. Szczególnie interesująca była potyczka goblina Galiwyxa z wampirzym rycerzem. Zielonoskóry ostatecznie wykazał swoje powiązania z chaosem - wybraniec Malala kilkukrotnie odczuł drgnienia Osnowy, za każdym razem, gdy watażka używał zdolności do teleportacji. Jego uwadze nie uszedł również zaskakujący intelekt Galiwyxa, i nie chodziło tu bynajmniej o wrodzoną chytrość jego rodzaju. Było w nim coś innego, coś obcego, przyciągającego spojrzenie Tego, Który Zmienia Ścieżki. Ostatecznie to kaprys losu właśnie zadecydował o wyniku walki. Być może ten sam kaprys postawi ich przeciwko sobie w następnej rundzie. Reinhard uśmiechnął się do siebie, choć wyraz jego maski pozostawał niewzruszony. Choć żaden z zawodników nie nosił barw żadnego z mrocznych bogów, to jednak intuicja znów przywiodła Malalitę we właściwe miejsce. A może to było coś więcej niż tylko intuicja, czy instynkt? W ten sposób od lat znajdywał wyznawców chaosu, tak samo jak kierowana niewidzialną siła igła kompasu zwraca się ku Północy.

****

Szum. Szum i bulgot. Te dwa dźwięki spowijały Ilsę jak masa ciemnej wody napierającej na nią ze wszystkich stron. Zaraz zacznie się jej kończyć powietrze, znała to uczucie, gdy płuca sprawiały wrażenie, jakby wypełniał je rozżarzony węgiel. W końcu nie jeden raz zdarzyło się jej przebywać pod wodą na bezdechu. Umiejętność tą trenowała codziennie zanurzając głowę w balii z wodą. Miasto, w którym służyła było w końcu pocięte siatką kanałów, budynki wręcz zdawały się wyrastać bezpośrednio z wody. Pod nimi zaś znajdował się cały gąszcz tuneli, zatopionych piwnic i naturalnych jaskiń, które mogły niejednokrotnie okazać najlepszą drogą, by przekraść się niepostrzeżenie do celu. Jednak bez właściwej pojemności płuc mogły one okazać się równie dobrze śmiertelną pułapką, w której lekkomyślnego nurka czekał niechybnie przerażający los topielca. Taki, jaki wkrótce spotkać miał Ilsę...
Nie wiedziała jak długo znajduje się pod wodą. Nie miała również pojęcia dlaczego. Spojrzała w górę: światło na powierzchni majaczyło w oddali, tłumione przez napierającej z ciężarem głazu masy mętnej od mułu i planktonu wody. Szarpnęła się do góry. Nie. Tak nie można. Napięte mięśnie szybciej wyczerpują tlen. Ale do powierzchni jest zbyt daleko. Do dna nawet nie wiadomo. Ale nogi nie sięgały gruntu. Gdyby tylko mogła się odbić ku powierzchni. Mimowolnie poczuła wszechogarniającą panikę. Ciało samo pragnęło zaczerpnąć powietrza, zamiast tego krtań łykała jedynie próżnię w beznadziejnym odruchu ratowania własnego bytu. Kończyny ciężkie jak z ołowiu paliły żywym ogniem, odmawiając posłuszeństwa. Każdy ruch był wyrazem niezłomnej woli i żelaznej dyscypliny wpojonej przez instruktorów Oficjum i surowych kapłanów Sigmara. Jednak nawet najsurowszy trening przegrywa w końcu z ograniczeniami ciała. Czarne płaty wirowały przed wytrzeszczonymi oczami Ilsy jak rój nietoperzy, które tysiącami wylały się z Sylvańskich podziemi. Otumaniona, czuła jedynie fale gorąca i zimny skurcz w trzewiach. Musiała zaczerpnąć powietrza. Zrobić wdech. Usta otworzyły się same, jak u wyciągniętego na brzeg karpia. Wdech był kompulsywny, świadomość Ilsy zdążyła już jednak pogodzić się z losem. Woda runęła wgłąb gardła i zaszumiała w płucach, nadal domagających się powietrza. Powietrza, którego zimna fala uderzyła z zaskakującą siłą, jak huragan smagający norskie fiordy późną jesienią.
- Coś się stało? - Zapytał znajomy głos. - Przyśniło ci się coś? - Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że siedzi na posłaniu, nieopodal maleńkiego ogniska doglądanego przez Oscara Deckera, którego czarna sylwetka zwieńczona kapeluszem obróciła się nieco gdy mówił.
- Nie nic takiego. Miałam sen, że się topię. Cholernie realistyczny. - Odparła zmęczonym jak po długim biegu głosem, ocierając bursztynowe od blasku ognia krople potu z czoła.
- Bywa. Każdego z nas ścigają jakieś koszmary. Mnie parę rzeczy też nie daje spać po nocach...
- Tobie? Jesteś przecież doświadczonym oficerem. Myślałam, że jesteś... Twardszy.
- Bo jestem. Ilso, nie bądź naiwna. Widziałem swoje. Poza tym, to co robimy... Te rzeczy bywają okropne, sama wiesz. Jasne, że nie zlęknę się nieumarłego czy innego potwora. Napatrzałem się na nie i przywykłem. Zostałem tego nauczony, tak jak i ty. Jednak pewne rzeczy zostają gdzieś w zakamarkach umysłu. Ostatecznie jesteśmy tylko ludźmi, w dodatku walczącymi z największymi potwornościami tego świata. To te rzeczy sprawiają, że weterani piją w knajpach na umór, albo palą światła po nocy, i krzyczą, a matki straszą nimi dzieci... W końcu któryś zwariuje i rzuci się na sznur, albo zacznie mordować ludzi.
- Tak jak tamten łowca jeleni z Gór Środkowych?
- Dokładnie. Znasz tą sprawę, prawda? Facet był wcześniej na wojnie, nie pamiętam dokładnie z czym, ale to teraz mniej istotne. No i odbiło mu.
- Nie boisz się, że my też możemy... No wiesz? - Pokręciła palcem przy skroni. - Nie odpowiedział, jedynie fuknął pod nosem. Ilsa położyła się z powrotem na posłaniu. Być może rzeczywiście było to jedynie echo traumy. Podczas owej pamiętnej nocy, gdy stoczyła pojedynek z Reinhardem wpadła do wody w zbroi. Nie pamiętała nawet do końca jak udało się jej uratować. Przecięła paski mocujące poszczególne blachy, a później sama wypadła na brzeg, tak się w każdym razie jej zdawało. Leżała na boku wpatrując się w trawiaste pagórki imperialnego pogranicza, srebrzące się teraz w blasku księżyca wyglądającego zza rzadkich chmur. Było tak spokojnie, że aż nie do uwierzenia. Wracająca senność otępiała. Otępiała tak bardzo, że nie zauważyła nawet, gdy jej świadomość znowu rozpłynęła się w dziedzinie Morfeusza. Tym razem jej umysł pogrążył się w błogiej nicości, nieniepokojony duszącymi majakami.

[dobra, na razie to musi wystarczyć. nie mam czasu, żeby co chwila zmieniać wersję, bo cały czas coś się dzieje, poza tym trzeba poświęcić Ilsie i Oscarowi więcej czasu ekranowego. no i nie mogę być botem, bo wiadomo dlaczego :wink: ]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Noc należała do niego.
Czarny atrament był tonią, przez którą przelewała się jego rozmyta postać, łopocząc peleryną na mroźnym wietrze. Śnieg skrzypiał mu pod stopami, a zimno sypało igły do płuc, lecz to właśnie wtedy, pośród pustki i martwej ciszy czuł pewnego rodzaju spełnienie.
Jednak jakiż kierunek miał on obrać? W którą stronę miał się zwrócić miecz Anioła Śmierci? W działaniach Faenariona było mnóstwo chaosu, lecz zdawał się mieć pewien cel, ku któremu dążył. Przynajmniej takie wrażenie sprawiał.
Spiskowanie jednak go nużyło. Nie był tym strategiem, co poprzedni Azrael. Wiedział, że będzie musiał to zmienić. Do tego czasu doskonalił się w sztuce strachu.
Kolejne ofiary, których krew zabarwiła śnieg. Krew podłych i niegodziwych. Lecz było w tym coś jeszcze. Wkrótce wieści rozejdą się. Powiadać będą, że oto zabity na Arenie upiór powstał z martwych, mszcząc się zimną, trupią ręką dzierżącą zakrwawiony miecz. Niech strach się rozprzestrzenia.
Jednak inni zawodnicy zainteresują się sprawą. Póki co nie mógł pozwolić na ujawnienie tegoż sekretu.
Śnieg zaskrzypiał pod stopami. O godzinie, o której prawi śpią w swych łożach, samotny człowiek przemierzał pustą ulicę przeklętego miasta. Eliot Lionhart najwyraźniej miał dobry powód, by nie udać się na spoczynek, skoro zrezygnował z ciepłego łoża i snu na korzyść mrozu. Azrael postanowił poznać ten powód. Podążał za nim, śledząc go z ukrycia.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ