Arena of Death 23- Las Drakwald
Wampir spojrzał na ociekającą krwia dziurę w brzuchu. Wyszeptał kilka słów i rana zasklepiła się, następnie podszedł do martwego ogra i zaczął się posilać.
Gdy dotarł do swojej komnaty zastał w niej kuzyna.
-Dobra walka
-Nie-odwarknął-ten ogr był słaby, spodziewałem się cięższej walki na tej arenie.
Gdy dotarł do swojej komnaty zastał w niej kuzyna.
-Dobra walka
-Nie-odwarknął-ten ogr był słaby, spodziewałem się cięższej walki na tej arenie.
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Mój drogi, opis bitwy jest jedynie ukazaniem tego, co miało miejsce podczas walki "na papierze". Wszak niebywale nudno by było określać każde nietrafienie celu "pudłem", "unikiem" i "parowaniem". Poza tym tutaj obaj mieliście długie bronie, zatem kwestia trafienia i pudłowania jest po prostu opisana bardziej interesująco. O wyniku walk decydują kostki, tylko i jedynie. Jam zaś jest jedynie skromnym narratorem, opisującym, jaką prawdę kostki ujawniły
Wódki mu polejcie !Varinastari pisze:Mój drogi, opis bitwy jest jedynie ukazaniem tego, co miało miejsce podczas walki "na papierze". Wszak niebywale nudno by było określać każde nietrafienie celu "pudłem", "unikiem" i "parowaniem". Poza tym tutaj obaj mieliście długie bronie, zatem kwestia trafienia i pudłowania jest po prostu opisana bardziej interesująco. O wyniku walk decydują kostki, tylko i jedynie. Jam zaś jest jedynie skromnym narratorem, opisującym, jaką prawdę kostki ujawniły
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Alarion(Wood Elf Wardancer) vs Aluthol (Wood Elf Eternal Guard Noble)
-Zatem, powiedz mi Albrechcie, czemuż to zdecydowałeś się zorganizować Arenę Śmierci?-mag, organizator wielu walk, zagadnął Albrechta, popijając wino.
-Jakby to ująć, mój drogi przyjacielu-opowiedział Schwarzdorf- przyniesie mi to sławę, zapełni kieszeń i uśpi czujność poddanych. Zamierzam zwiększyć podatki od nowego roku a krew, której lud żądać będzie, nie należeć będzie do mnie.
Mag parsknął, wylewając wino z złoconego pucharu.
-Widać, iż interesują cie Hrabio jedynie przyziemne sprawy!
Albrecht spojrzał na czarodzieja ze zdziwieniem.
-Co masz na myśli?
-Nieważne-syknął gość. Czyżby nie nadszedł czas kolejnej walki?
Obaj Asrai niechętnie przybyli na swoją walkę. Zarówno Alarion jak i Aluthol czuli smutek wiedząc, iż jeden z nich polegnie w tej walce. Bratobójcze pojedynki pomiędzy elfami należały do rzadkości. Teraz zaś nadszedł czas jednej z tych tragedii. Elf przeciwko elfowi...
Aluthol przygotowywał się do walki w samotności. Od niechcenia ćwiczył wymachy, starając się przewidzieć ataki przeciwnika i przygotowując gotowe kontry. Tancerze Bitewni należeli do najlepiej wyszkolonych wojowników Starego Świata. Do najbardziej zabójczych-także. Wiedział, iż teraz nie mógł się wycofać. Wygrana oznaczała życie. Przegrana-tylko śmierć.
Alarion nie musiał się przygotowywać. Znał doskonale swoje umiejętności i nie potrzebował treningu. Jedyną rzeczą, jaką musiał opracować, była strategia. Odpowiedni taniec....na odpowiedniego przeciwnika. Choć smutek Tancerza był wielki, nie było innego wyjścia. Arena Śmierci rządzi się swoimi prawami. Nie było odwrotu.
Gdy obaj Asrai przybyli na miejsce walki, tłumy zawyły. Albrecht Schwarzdorf i jego przyjaciel mag wstali i przyjżeli się wojownikom.
-Zatem nadszedł czas kolejnej walki na Arenie Śmierci! Czy jesteście gotowi?-krzyknął Hrabia.
Elfy przytaknęły.
-Zaczynajcie, niechaj wygra lepszy!-powiedział mag.
Aluthol spojrzał się na Alariona i powiedział cicho:
-Wiedz, iż nie czuję do ciebie żalu. Czynię jedynie to, co jest prawem areny.
Alarion przytaknął:
-Niechaj Leśni Bogowie nam sprzyjają. Niechaj wygra lepszy!
Powiedziawszy to, Tancerz Bitewny bez ostrzeżenia skoczył na Aluthola i gwałtownie dźgnął swoją bronią, przebijając pancerz i wbijając Ostrze Spoczynku w serce Aluthola. Publiczność zamarła. Hrabia Albrecht wytrzeszczył oczy ze zdumienia i spojrzał na maga, który tylko zaśmiał się kpiąco.
-Nie za dużo tej krwi tym razem, czyż nie drogi Schwarzdorfie?
Tymczasem Aluthol drgnął, spojrzał na swego przeciwnika i szepnął.
-Powodzenia....będzie Ci potrzebne.
Tak mówiąc, jęknął i opadł na piasek Areny. Alarion opuścił ostrze, pochylił się nad martwym Asrai i szepnął:
-Niechaj Loec ma ciebie w opiece.
Na Arenie zawrzało. Wielu ludzi nie mogło uwierzyć, iż walka zakończyła się tak szybko. Hrabia Albrecht spojrzał się skonsternowany na maga i zapytał:
-No dobrze, CO TY robiłeś w takim wypadku.
Czarodziej zachichotał:
-Bawiłem się przednio!
-Bądź przeklęty! Pytam poważnie!
-Zorganizuj kolejną walkę. I to szybko, zanim wściekły tłum puści to miejsce z dymem.
Cornelius(High elf noble) vs Val de Maar(bohater Chaosu)
Wieści o przyśpieszonej walce zastały Corneliusa podczas medytacji. Wysoki Elf zamyślił się. Otóż rzecz stała się dziwna. Nie tylko miał stawić czoła swemu oponentowi dzisiaj, to jeszcze posłaniec wydawał się niezwykle zdenerwowany. Czyżby miało miejsce coś niepokojącego? Mistrz Miecza z Hoeth nie tracił jednak czasu na rozmyślanie na ten temat. Nadszedł czas kolejnej walki i on, Cornelius, musi pokonać Czempiona Chaosu. Na spokojnej twarzy elfa wykwitł uśmiech. Lubił wyzwania.
Val de Maar przyjął wiadomość o swojej walce z radością. Od czasu wylosowania par nie mógł doczekać się chwili, by zanurzyć miecz w ciele swego przeciwnika. Wiedział, iż nie będzie łatwo. Lecz od kiedy służba Mrocznym Bogom należała do prostych?
Nadszedł czas walki. Tłum, zniesmaczony poprzednią walką, skandował wniebogłosy KRWI KRWI!
Cornelius wyszedł z bramy i stanął naprzeciwko swego przeciwnika. Mistrz Miecza uczynił parę próbnych wymachów i spojrzał na Chaosytę. Val nie poruszył się nawet. Stał w milczeniu oczekując na sygnał rozpoczęcia walk. Elf uśmiechnał się pod nosem. Czas przetestować swoje umiejętności w boju!
-Zaczynajcie! Co tak stoicie? Pojedynkujecie się wzrokiem?!-wrzasnął poddenerwowany Hrabia, drapiąc się nerwowo po skąpym zaroście.
na brodzie.
Elf chwycił miecz i ruszył do natarcia. Zaiste, zbyt długo to trwało. Wyprowadził trzy proste cięcia, sprawdzając z jakim przeciwnikiem ma doczynienia. Wszak pokonać przeciwnika nie wystarczy, należy dokonać tego w pięknym stylu, z finezją i strategią!
Czempion Chaosu zareagował błyskawicznie, unikając jednego ciosu i parując oba swoją tarczą. Elf odskoczył zwinnie poza zasięg Val'a i zmienił taktykę. Stanął w miejscu i kierując miecz ku dołowi, ruszył do ataku. Kolejne trzy zabójcze ciosy, po raz kolejny sparowane. Tym razem jednak Chaosyta wyprowadził kontrę, uderzając zaciekle swym migoczącym orężem. Cornelius sparował wszystkie uderzenia przeciwnika i odskoczył na bok. Potrzebował chwili na przemyślenie strategi. Wybraniec sprawnie parował ciosy, potrafił też przeprowadzać zabójcze riposty. No cóż, podnieśmy troszkę poprzeczkę-pomyślał Elf i zaczął okrążać przeciwnika wokół, prowokując go do ataku. Val de Maar śledził ruchy swego wroga i trzymając miecz w pogotowiu, nie dał się sprowokować. Cornalius wiedział jednak, iż niedługo to potrwa . Ludzie byli w gorącej wodzie kąpani i niezależnie od tego, kim lub czym stał się ten Chaosyta, w końcu ulegnie i zaatakuje. Tak też się stało. Val rzucił się nagle do przodu i tnąc szaleńczo mieczem, zmusił Elfa do defensywy. Mistrz Miecza jednak tylko na to czekał. Sparowawszy dwa uderzenia Chaosyty, gwałtownie opuścił ostrze w dół i uderzył z całych sił w tarczę przeciwnika. Błyszczące ostrze przcięło czarny metal, z jakiego zrobiona była tarcza. Val de Maar odskoczył i spojrzał bez słowa na resztki tarczy, po czym odzucił je na bok. Elf uśmiechnął się i zaatakował, zasypując Chaosytę gradem ciosów. Wojownicy po raz kolejny odskoczyli od siebie. Cornelius był zadowolony. Na zbroi przeciwnika widoczne były miejsca, gdzie Mistrz Miecza przeprowadził swoje ataki. Elf wiedział już, iż zyskał znaczącą przewagę. Po chwili jednak spojrzał się w dół i stwierdził ze zdziwieniem , iż rękaw jego szat jest cały umazany we krwi. I nie była to posoka Chaosyty.
Tymczasem Val chwycił ostrze oburącz i zaszarżował w milczeniu na Hoethianina, przeprowadzając cztery mordercze uderzenia. Jedno w nogi, drugie w ręce, trzecie w korpus, czwarte w głowę. Elf przewidział jednak wypad oponenta i sam, wykorzystując swą nadludzką szybkość, ciął w dół, wbijając miecz w ciało Val'a. Nie zdołał jednak zatrzymać impetu szarżującego wojownika. Zmuszony był odskoczyć, po raz kolejny obrywając przy tym w rękę. Cornelius przeklnął w duchu swego przeciwnika i wyciągnął z kieszeni fiolkę i pośpiesznie opróżnił jej zawartość. Odzyskawszy sił uznał, iż czas zakończyć tą walkę. Skierował ostrze ku górze i ruszył na wojownika Chaosu. Val de Maar sam postąpił podobnie, milcząc ruszył ku wrogowi. Obaj zwarli się w gwałtownej wymianie ciosów. Chaosyta i Elf. Chaos i Porządek. Żaden nie mógł uzyskać przewagi, obaj byli zbyt dobrze wyszkoleni, by dać się zranić. Wtem elf gwałtownie odskoczył i chwycił się za brzuch. Na jego szacie pojawiła się rosnąca plama krwi. Widząc to, Val de Maar nie tracił czasu i ruszył na elfa, wznosząc miecz od uderzenia. Cornalius ubiegł jednak przeciwnika i sparował uderzenie, po czym przeprowadził atak od dołu, rozłupując pancerz Chaosyty. Walka nie należała do prostych. Obaj wojownicy wiedzieli o tym dobrze. Następną wymianę ciosów przeprowadzili ostrożniej, starając się znaleźć luki w obronie oponenta i zarazem pod żadnym pozorem nie dać się trafić. W pewnym momencie elf odskoczył na bok i wyprowadził mordercze pchnięcie, celując w głowę wybrańca. Atak został jednak sparowany i Cornelius po raz kolejny musiał sparować kontrę wojownika. Wtem Val de Maar odsunął się od Elfa i przemówił.
-To trwać będzie w nieskończoność. Zakończmy to jedną wymianą ciosów.
Mistrz Miecza oparł się na broni i uśmiechnął się smutno. Wiedział, iż zaiste trwa to zbyt długo.
Widzowie zamarli widząc, jak obaj wojownicy oddalili się od siebie i wznieśli bronie do ataku. Hrabia spojrzał się ze zdziwieniem na maga, który tylko uśmiechnął się tajemniczo.
Przeciwnicy ruszyli na siebie. Elfi Mistrz Miecza z Hoeth i Czempion Chaosu. Zwarli się w gwałtownej wymianie ciosów i błyskawicznie od siebie odskoczyli. Stali tak chwilę w miejscu, patrząc się na siebie. Po czym obaj padli na ziemię.
Tłum ryknął. Ludzie przekrzykiwali się, płakali i wiwatowali. Hrabia Albrecht zaś zawołał sługę i wrzasnął:
-Być nie może! Leć i sprawdź, czy któryś z nich żyje! Wszak nie mogli pozabijać się nawzajem!
Po chwili sługa wbiegł na piasek areny i zbliżył się do leżących wojowników. Obaj krwawili z wielu głębokich ran. Oddychał tylko jeden.
Cornelius.
PS. Szkoda troszkę tej pierwszej walki,lecz cóż. Killing Blow jest wyjątkowo groźny.
PS2. Wszystkie uwagi do mnie proszę kierować na pw.
PS3.
-Zatem, powiedz mi Albrechcie, czemuż to zdecydowałeś się zorganizować Arenę Śmierci?-mag, organizator wielu walk, zagadnął Albrechta, popijając wino.
-Jakby to ująć, mój drogi przyjacielu-opowiedział Schwarzdorf- przyniesie mi to sławę, zapełni kieszeń i uśpi czujność poddanych. Zamierzam zwiększyć podatki od nowego roku a krew, której lud żądać będzie, nie należeć będzie do mnie.
Mag parsknął, wylewając wino z złoconego pucharu.
-Widać, iż interesują cie Hrabio jedynie przyziemne sprawy!
Albrecht spojrzał na czarodzieja ze zdziwieniem.
-Co masz na myśli?
-Nieważne-syknął gość. Czyżby nie nadszedł czas kolejnej walki?
Obaj Asrai niechętnie przybyli na swoją walkę. Zarówno Alarion jak i Aluthol czuli smutek wiedząc, iż jeden z nich polegnie w tej walce. Bratobójcze pojedynki pomiędzy elfami należały do rzadkości. Teraz zaś nadszedł czas jednej z tych tragedii. Elf przeciwko elfowi...
Aluthol przygotowywał się do walki w samotności. Od niechcenia ćwiczył wymachy, starając się przewidzieć ataki przeciwnika i przygotowując gotowe kontry. Tancerze Bitewni należeli do najlepiej wyszkolonych wojowników Starego Świata. Do najbardziej zabójczych-także. Wiedział, iż teraz nie mógł się wycofać. Wygrana oznaczała życie. Przegrana-tylko śmierć.
Alarion nie musiał się przygotowywać. Znał doskonale swoje umiejętności i nie potrzebował treningu. Jedyną rzeczą, jaką musiał opracować, była strategia. Odpowiedni taniec....na odpowiedniego przeciwnika. Choć smutek Tancerza był wielki, nie było innego wyjścia. Arena Śmierci rządzi się swoimi prawami. Nie było odwrotu.
Gdy obaj Asrai przybyli na miejsce walki, tłumy zawyły. Albrecht Schwarzdorf i jego przyjaciel mag wstali i przyjżeli się wojownikom.
-Zatem nadszedł czas kolejnej walki na Arenie Śmierci! Czy jesteście gotowi?-krzyknął Hrabia.
Elfy przytaknęły.
-Zaczynajcie, niechaj wygra lepszy!-powiedział mag.
Aluthol spojrzał się na Alariona i powiedział cicho:
-Wiedz, iż nie czuję do ciebie żalu. Czynię jedynie to, co jest prawem areny.
Alarion przytaknął:
-Niechaj Leśni Bogowie nam sprzyjają. Niechaj wygra lepszy!
Powiedziawszy to, Tancerz Bitewny bez ostrzeżenia skoczył na Aluthola i gwałtownie dźgnął swoją bronią, przebijając pancerz i wbijając Ostrze Spoczynku w serce Aluthola. Publiczność zamarła. Hrabia Albrecht wytrzeszczył oczy ze zdumienia i spojrzał na maga, który tylko zaśmiał się kpiąco.
-Nie za dużo tej krwi tym razem, czyż nie drogi Schwarzdorfie?
Tymczasem Aluthol drgnął, spojrzał na swego przeciwnika i szepnął.
-Powodzenia....będzie Ci potrzebne.
Tak mówiąc, jęknął i opadł na piasek Areny. Alarion opuścił ostrze, pochylił się nad martwym Asrai i szepnął:
-Niechaj Loec ma ciebie w opiece.
Na Arenie zawrzało. Wielu ludzi nie mogło uwierzyć, iż walka zakończyła się tak szybko. Hrabia Albrecht spojrzał się skonsternowany na maga i zapytał:
-No dobrze, CO TY robiłeś w takim wypadku.
Czarodziej zachichotał:
-Bawiłem się przednio!
-Bądź przeklęty! Pytam poważnie!
-Zorganizuj kolejną walkę. I to szybko, zanim wściekły tłum puści to miejsce z dymem.
Cornelius(High elf noble) vs Val de Maar(bohater Chaosu)
Wieści o przyśpieszonej walce zastały Corneliusa podczas medytacji. Wysoki Elf zamyślił się. Otóż rzecz stała się dziwna. Nie tylko miał stawić czoła swemu oponentowi dzisiaj, to jeszcze posłaniec wydawał się niezwykle zdenerwowany. Czyżby miało miejsce coś niepokojącego? Mistrz Miecza z Hoeth nie tracił jednak czasu na rozmyślanie na ten temat. Nadszedł czas kolejnej walki i on, Cornelius, musi pokonać Czempiona Chaosu. Na spokojnej twarzy elfa wykwitł uśmiech. Lubił wyzwania.
Val de Maar przyjął wiadomość o swojej walce z radością. Od czasu wylosowania par nie mógł doczekać się chwili, by zanurzyć miecz w ciele swego przeciwnika. Wiedział, iż nie będzie łatwo. Lecz od kiedy służba Mrocznym Bogom należała do prostych?
Nadszedł czas walki. Tłum, zniesmaczony poprzednią walką, skandował wniebogłosy KRWI KRWI!
Cornelius wyszedł z bramy i stanął naprzeciwko swego przeciwnika. Mistrz Miecza uczynił parę próbnych wymachów i spojrzał na Chaosytę. Val nie poruszył się nawet. Stał w milczeniu oczekując na sygnał rozpoczęcia walk. Elf uśmiechnał się pod nosem. Czas przetestować swoje umiejętności w boju!
-Zaczynajcie! Co tak stoicie? Pojedynkujecie się wzrokiem?!-wrzasnął poddenerwowany Hrabia, drapiąc się nerwowo po skąpym zaroście.
na brodzie.
Elf chwycił miecz i ruszył do natarcia. Zaiste, zbyt długo to trwało. Wyprowadził trzy proste cięcia, sprawdzając z jakim przeciwnikiem ma doczynienia. Wszak pokonać przeciwnika nie wystarczy, należy dokonać tego w pięknym stylu, z finezją i strategią!
Czempion Chaosu zareagował błyskawicznie, unikając jednego ciosu i parując oba swoją tarczą. Elf odskoczył zwinnie poza zasięg Val'a i zmienił taktykę. Stanął w miejscu i kierując miecz ku dołowi, ruszył do ataku. Kolejne trzy zabójcze ciosy, po raz kolejny sparowane. Tym razem jednak Chaosyta wyprowadził kontrę, uderzając zaciekle swym migoczącym orężem. Cornelius sparował wszystkie uderzenia przeciwnika i odskoczył na bok. Potrzebował chwili na przemyślenie strategi. Wybraniec sprawnie parował ciosy, potrafił też przeprowadzać zabójcze riposty. No cóż, podnieśmy troszkę poprzeczkę-pomyślał Elf i zaczął okrążać przeciwnika wokół, prowokując go do ataku. Val de Maar śledził ruchy swego wroga i trzymając miecz w pogotowiu, nie dał się sprowokować. Cornalius wiedział jednak, iż niedługo to potrwa . Ludzie byli w gorącej wodzie kąpani i niezależnie od tego, kim lub czym stał się ten Chaosyta, w końcu ulegnie i zaatakuje. Tak też się stało. Val rzucił się nagle do przodu i tnąc szaleńczo mieczem, zmusił Elfa do defensywy. Mistrz Miecza jednak tylko na to czekał. Sparowawszy dwa uderzenia Chaosyty, gwałtownie opuścił ostrze w dół i uderzył z całych sił w tarczę przeciwnika. Błyszczące ostrze przcięło czarny metal, z jakiego zrobiona była tarcza. Val de Maar odskoczył i spojrzał bez słowa na resztki tarczy, po czym odzucił je na bok. Elf uśmiechnął się i zaatakował, zasypując Chaosytę gradem ciosów. Wojownicy po raz kolejny odskoczyli od siebie. Cornelius był zadowolony. Na zbroi przeciwnika widoczne były miejsca, gdzie Mistrz Miecza przeprowadził swoje ataki. Elf wiedział już, iż zyskał znaczącą przewagę. Po chwili jednak spojrzał się w dół i stwierdził ze zdziwieniem , iż rękaw jego szat jest cały umazany we krwi. I nie była to posoka Chaosyty.
Tymczasem Val chwycił ostrze oburącz i zaszarżował w milczeniu na Hoethianina, przeprowadzając cztery mordercze uderzenia. Jedno w nogi, drugie w ręce, trzecie w korpus, czwarte w głowę. Elf przewidział jednak wypad oponenta i sam, wykorzystując swą nadludzką szybkość, ciął w dół, wbijając miecz w ciało Val'a. Nie zdołał jednak zatrzymać impetu szarżującego wojownika. Zmuszony był odskoczyć, po raz kolejny obrywając przy tym w rękę. Cornelius przeklnął w duchu swego przeciwnika i wyciągnął z kieszeni fiolkę i pośpiesznie opróżnił jej zawartość. Odzyskawszy sił uznał, iż czas zakończyć tą walkę. Skierował ostrze ku górze i ruszył na wojownika Chaosu. Val de Maar sam postąpił podobnie, milcząc ruszył ku wrogowi. Obaj zwarli się w gwałtownej wymianie ciosów. Chaosyta i Elf. Chaos i Porządek. Żaden nie mógł uzyskać przewagi, obaj byli zbyt dobrze wyszkoleni, by dać się zranić. Wtem elf gwałtownie odskoczył i chwycił się za brzuch. Na jego szacie pojawiła się rosnąca plama krwi. Widząc to, Val de Maar nie tracił czasu i ruszył na elfa, wznosząc miecz od uderzenia. Cornalius ubiegł jednak przeciwnika i sparował uderzenie, po czym przeprowadził atak od dołu, rozłupując pancerz Chaosyty. Walka nie należała do prostych. Obaj wojownicy wiedzieli o tym dobrze. Następną wymianę ciosów przeprowadzili ostrożniej, starając się znaleźć luki w obronie oponenta i zarazem pod żadnym pozorem nie dać się trafić. W pewnym momencie elf odskoczył na bok i wyprowadził mordercze pchnięcie, celując w głowę wybrańca. Atak został jednak sparowany i Cornelius po raz kolejny musiał sparować kontrę wojownika. Wtem Val de Maar odsunął się od Elfa i przemówił.
-To trwać będzie w nieskończoność. Zakończmy to jedną wymianą ciosów.
Mistrz Miecza oparł się na broni i uśmiechnął się smutno. Wiedział, iż zaiste trwa to zbyt długo.
Widzowie zamarli widząc, jak obaj wojownicy oddalili się od siebie i wznieśli bronie do ataku. Hrabia spojrzał się ze zdziwieniem na maga, który tylko uśmiechnął się tajemniczo.
Przeciwnicy ruszyli na siebie. Elfi Mistrz Miecza z Hoeth i Czempion Chaosu. Zwarli się w gwałtownej wymianie ciosów i błyskawicznie od siebie odskoczyli. Stali tak chwilę w miejscu, patrząc się na siebie. Po czym obaj padli na ziemię.
Tłum ryknął. Ludzie przekrzykiwali się, płakali i wiwatowali. Hrabia Albrecht zaś zawołał sługę i wrzasnął:
-Być nie może! Leć i sprawdź, czy któryś z nich żyje! Wszak nie mogli pozabijać się nawzajem!
Po chwili sługa wbiegł na piasek areny i zbliżył się do leżących wojowników. Obaj krwawili z wielu głębokich ran. Oddychał tylko jeden.
Cornelius.
PS. Szkoda troszkę tej pierwszej walki,lecz cóż. Killing Blow jest wyjątkowo groźny.
PS2. Wszystkie uwagi do mnie proszę kierować na pw.
PS3.
I nie spamować, proszęNIE UFAJCIE RANALDOWI!!
PS STRACIŁEM PRZEZ NIEGO 2ZŁ W LOTERII! ZŁODZIEJ I TYLE!!
-To trwać będzie w nieskończoność. Zakończmy to jedną wymianą ciosów - powiedział wybraniec.
Cornelius spojrzał Val`owi prosto w oczy ten odpowiedział mu spojrzeniem pełnym zdeterminowania. Elf kiwnął głową i przyjął pozycję orła, która najlepiej nadawała się ze względu na okoliczności. Ruszyli na Siebie najpierw powoli, później przyśpieszyli kroku by na sam koniec biec w pełnej szarży, każdy z nich zdeterminowany do granic możliwości. Szarżowali na siebie w milczeniu. Było to nienaturalne, pełne napięcia milczenie. Żaden z wojowników nie marnował cennych sił na idiotyczne wrzaski.
Mistrz miecza wytężył swoją koncentrację znacznie poza ludzkie możliwości, dla tych dwóch wojowników czas praktycznie stanął w miejscu. Na każdy cios była kontra, na każdą kontrę rekontra... Jednak na chwilę krótszą niż sekundę uwaga wybrańca rozproszyła się. Elf wykorzystał to bezlitośnie, wykonując zabójcze cięcie. Kultysta wiedząc, że przegrał postanowił "wręczyć" Corneliusowi pocałunek śmierci wbijając mu ostrze prosto w serce.
Ciemność ogarnęła mistrza miecza...
Świadomość elfa znalazła się poza myślą i czasem, gwiazdy kusiły swym blaskiem, a każdy dzień wydawał się być erą w dziejach. Aż trafił do srebrnych bram... za nimi czekało go słodkie zapomnienie wśród elfiego panteonu ... był już tak blisko...
Coś jednak było nie tak. Coś go ściągało. Na początku było to delikatne szarpnięcie, potem coraz mocniejsze...
-Panie! Ten no tutaj jeszcze dycha! Na młot Sigmara! - przeżegnał się zamaszyście - Ostrze musiało ominąć serce zaledwie o milimetr!!! Toż to cud! - wrzasnął sługa.
Elf starał się powiedzieć, żeby ten plebejusz tak nie krzyczał do jego wrażliwego ucha, ale słowa stanęły mu w gardle. Starał się przypomnieć Sobie kim jest i co się stało. Gdy spojrzał na zwłoki mrocznego wybrańca wszystko Sobie przypomniał. Prawie wszystko... starał się przypomnieć co się stało chwilę temu... czuł się jakby właśnie wrócił z jakieś podróży. To nie możliwe. Przecież dalej tkwił na arenie. To na pewno z wycieńczenia...
W końcu niektóre rzeczy lepiej pozostawić samym Sobie...
PS:
Varinastari właśnie napisałeś najlepszą walkę jaką zdarzyło mi się przeczytać, a miałem ich sporo do czytania
Naprawdę szacunek
W sumie nawet bym się nie obraził jakbym to Ja umarł
PS2:
Opłaca się nieco wysilić przy historyjce, bo jestem pewny, że bez miksturki bym na pewno poległ
PS3:
Alarion to nie jest aby na pewno mroczny elf? Takie atakowanie bez ostrzeżenia to typowo mroczno elfie zachowanie
Cornelius spojrzał Val`owi prosto w oczy ten odpowiedział mu spojrzeniem pełnym zdeterminowania. Elf kiwnął głową i przyjął pozycję orła, która najlepiej nadawała się ze względu na okoliczności. Ruszyli na Siebie najpierw powoli, później przyśpieszyli kroku by na sam koniec biec w pełnej szarży, każdy z nich zdeterminowany do granic możliwości. Szarżowali na siebie w milczeniu. Było to nienaturalne, pełne napięcia milczenie. Żaden z wojowników nie marnował cennych sił na idiotyczne wrzaski.
Mistrz miecza wytężył swoją koncentrację znacznie poza ludzkie możliwości, dla tych dwóch wojowników czas praktycznie stanął w miejscu. Na każdy cios była kontra, na każdą kontrę rekontra... Jednak na chwilę krótszą niż sekundę uwaga wybrańca rozproszyła się. Elf wykorzystał to bezlitośnie, wykonując zabójcze cięcie. Kultysta wiedząc, że przegrał postanowił "wręczyć" Corneliusowi pocałunek śmierci wbijając mu ostrze prosto w serce.
Ciemność ogarnęła mistrza miecza...
Świadomość elfa znalazła się poza myślą i czasem, gwiazdy kusiły swym blaskiem, a każdy dzień wydawał się być erą w dziejach. Aż trafił do srebrnych bram... za nimi czekało go słodkie zapomnienie wśród elfiego panteonu ... był już tak blisko...
Coś jednak było nie tak. Coś go ściągało. Na początku było to delikatne szarpnięcie, potem coraz mocniejsze...
-Panie! Ten no tutaj jeszcze dycha! Na młot Sigmara! - przeżegnał się zamaszyście - Ostrze musiało ominąć serce zaledwie o milimetr!!! Toż to cud! - wrzasnął sługa.
Elf starał się powiedzieć, żeby ten plebejusz tak nie krzyczał do jego wrażliwego ucha, ale słowa stanęły mu w gardle. Starał się przypomnieć Sobie kim jest i co się stało. Gdy spojrzał na zwłoki mrocznego wybrańca wszystko Sobie przypomniał. Prawie wszystko... starał się przypomnieć co się stało chwilę temu... czuł się jakby właśnie wrócił z jakieś podróży. To nie możliwe. Przecież dalej tkwił na arenie. To na pewno z wycieńczenia...
W końcu niektóre rzeczy lepiej pozostawić samym Sobie...
PS:
Varinastari właśnie napisałeś najlepszą walkę jaką zdarzyło mi się przeczytać, a miałem ich sporo do czytania
Naprawdę szacunek
W sumie nawet bym się nie obraził jakbym to Ja umarł
PS2:
Opłaca się nieco wysilić przy historyjce, bo jestem pewny, że bez miksturki bym na pewno poległ
PS3:
Alarion to nie jest aby na pewno mroczny elf? Takie atakowanie bez ostrzeżenia to typowo mroczno elfie zachowanie
Paskudny uśmiech power gamera
Zgadzam się, masakra.
"Three things make the Empire great: faith, steel and gunpowder".
- Magnus the Pious
- Magnus the Pious
No, nie inaczej !!!Dymitr do Lohosta pisze:Wrocław nie jest częścią Śląska, który jest powszechnie rozumiany jako Górny Śląsk, geograficzny matole
To ja dobrze wiem czym jest Ranald... moje pytani brzmi <w wolnej wersji tłumaczenia na polski> co to ma wspólnego z areną? Ta arena jest po to, aby poodgrywać postacie, które się wystawia, a nie gadać farmazony.Eriks281 pisze:Ranald to bóg szczęścia ;>
O ile nie mam nic przeciwko małym off topom, to jednak niech to ma sens <kto grał w BG2 będzie wiedział o co chodzi >
Paskudny uśmiech power gamera
dobra dobra nie gorączkujmy się mówię tylko ,że liczy się głownie fart
Ostatnio zmieniony 18 maja 2010, o 16:34 przez Eriks281, łącznie zmieniany 1 raz.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
Kultysta był zdziwiony zręcznością elfa - owszem, słyszał o ich sprawności w posługiwaniu się tym orężem, ale nie sądził, że ktoś z tych "cherlaków" jest w stanie mu sprostać. Tymczasem walka przedłużała się i ciągle nie było widać zwycięzcy. Jego cierpliwość się skończyła. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę...
...dusza Vala oderwała się od truchła, wzleciała na arenę, po czym podążyła na Północ, gdzie czuła wezwanie Mrocznych Potęg...
Wojownik Chaosu umierał. Jego ostatnią myślą było "Dobrze zginąć w takiej walce".
...dusza Vala oderwała się od truchła, wzleciała na arenę, po czym podążyła na Północ, gdzie czuła wezwanie Mrocznych Potęg...
Wojownik Chaosu umierał. Jego ostatnią myślą było "Dobrze zginąć w takiej walce".
Kanger obserwował spokojnie walkę stojąc na uboczu ze zdumieniem i podziwem. Co było dziwne jak na zwierzoczłeka. Jednak gdy na początku się zmieniał obiecał sobie że nigdy nie zatraci się w swojej zwirzętości. Jedynie co jakiś czas lekko pomrukiwał i parskał. Walka ta była niesamowita, silna brutalna a jednocześnie wyrafinowana i piękna. Starli się godni siebie przeciwnicy. Żałował że sam nie mogł stanąć z nimi na arenie i sprawdzić swoich sił. Gdy padły ostateczne ciosy i obaj wojownicy padli Wargor zawył z zachwytu i z zaciekawieniem obserwował który jeszcze żyje.
- Wygraj arene a przerośniesz ich obu
powiedział głos w jego głowie
- Tak się stanie powiedział sam do siebie - i poszedł się przygotować przed swoją walką
PS. Genialna walka wielkie
- Wygraj arene a przerośniesz ich obu
powiedział głos w jego głowie
- Tak się stanie powiedział sam do siebie - i poszedł się przygotować przed swoją walką
PS. Genialna walka wielkie
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Kharg'Ul niecierpliwił się, a i tak nie nastał jeszcze czas jego walki. Może i nie był zbyt przyzwyczajony do pojedynków, ale co to za filozofia? Chciał wkońcu zacząć coś miażdżyć! Będzie musiał jedynie uważać na ściany areny. Oglądał już miejsce walk i podpory trybun nie wyglądały na zbyt solidne. Gdyby przypadkiem zahaczył o nie swym totemem nie było by zbyt przyjemnie. No cóż, najwyraźniej musi zgnieść tego krasnala raz a dobrze.
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns
Cornelius wychodził właśnie ze świątyni Shallayi i musiał powiedzieć, że był zaskoczony. Siostry dysponowały dość potężną magią leczniczą jak na zwykłe śmiertelniczki. Nie za bardzo rozumiał czemu młodsze siostry się tak rumienią, gdy przechodziły obok niego. Oczywiście będzie miał pamiątki po tej walce aż do końca życia, i musiał powiedzieć, że jeżeli dalej tak pójdzie to na swoją zagładę nie będzie musiał długo czekać. Szedł spokojnym krokiem ulicami Krankapfell. Ludzie omijali elfa szerokim łukiem, przyglądając mu się z mieszanką ciekawości i strachu.
Naglę elf spostrzegł jakieś ruchy w zaułku. Postanowił to sprawdzić. Jego oczom ukazała się następująca scenka. Dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn, groziło jakiemuś grubszemu, starszemu człowiekowi.
- Mogę wiedzieć, co tutaj robicie? - Cornelius zapytał melodyjnym głosem.
- Nie Twój zasrany interes! -powiedział pierwszy z nich. Nawet się nie obrócili żeby sprawdzić z kim rozmawiają.
- Jeśli Ci życie miłe to zjeżdżaj stąd, i to już!! dodał drugi - To sprawa między nami a tym tutaj dziadem co uważa że nie trzeba "opłacać" haraczu...
- Pomóż mi panie! Proszę...
- Stul pysk, stary pryku! Zaraz wybebeszę Cię jak psa!- podniósł swój krótki miecz do góry, i wykonał cięcie z nad głowy. Chwila ciszy. Naglę słychać brzdęk stali upadającej na bruk, a dokładniej ostrza z trzymającą ją ręką. A wtedy rozległ się wrzask bólu. Wnet obrócili się i spojrzeli z kim mają do czynienia.
- To Ty! Ten elf! Ale ty nie żyjesz! W karczmie tak mówili!- powiedział drugi.
- Wybacz, że Cię rozczarowałem...- odpowiedział sarkastycznie Cornelius - Dzięki wam zrozumiałem coś, nad czym się zastanawiam od pewnego czasu. Na początku jak przypłynąłem do tej krainy, to nie rozumiałem skąd się bierze w niej tyle zła. Teraz to rozumiem. To przez takie odpady społeczeństwa, które żerują na ludzkiej obojętności. Jak można walczyć z wielkim chaosem, skoro ciągle się przegrywa te małe bitwy każdego dnia?
- Zlituj się nad nami! My tylko chcemy zarobić na życie... - jąkał się drugi.
- Dobrze... wiedzcie z Isha spojrzała na was przychylnym okiem. Roznieście wiadomość po Krankapfell, że sprawiedliwość będzie wymierzana każdemu... - Elf zerknął do swojego ekwipunku, wyciągnął jakąś sakwę i rzucił ją pod nogi obficie krwawiącego mężczyzny. -To jest shaer, pomoże Ci uśnieżyć ból
- Dziękuje Ci panie! - podbiegł do niego starzec. - Jak mogę Ci się odwdzięczyć?
- Idź i nieś ludziom nadzieję na lepsze jutro. Mów o tym, by ludzie nie patrzyli obojętnie na krzywdę innych. Ponad to nie trzeba mi innej nagrody - Po czym elf odwrócił się na pięcie i jednym płynnym ruchem schował swój miecz do pochwy. I ruszył w kierunku swojego pokoju...
Naglę elf spostrzegł jakieś ruchy w zaułku. Postanowił to sprawdzić. Jego oczom ukazała się następująca scenka. Dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn, groziło jakiemuś grubszemu, starszemu człowiekowi.
- Mogę wiedzieć, co tutaj robicie? - Cornelius zapytał melodyjnym głosem.
- Nie Twój zasrany interes! -powiedział pierwszy z nich. Nawet się nie obrócili żeby sprawdzić z kim rozmawiają.
- Jeśli Ci życie miłe to zjeżdżaj stąd, i to już!! dodał drugi - To sprawa między nami a tym tutaj dziadem co uważa że nie trzeba "opłacać" haraczu...
- Pomóż mi panie! Proszę...
- Stul pysk, stary pryku! Zaraz wybebeszę Cię jak psa!- podniósł swój krótki miecz do góry, i wykonał cięcie z nad głowy. Chwila ciszy. Naglę słychać brzdęk stali upadającej na bruk, a dokładniej ostrza z trzymającą ją ręką. A wtedy rozległ się wrzask bólu. Wnet obrócili się i spojrzeli z kim mają do czynienia.
- To Ty! Ten elf! Ale ty nie żyjesz! W karczmie tak mówili!- powiedział drugi.
- Wybacz, że Cię rozczarowałem...- odpowiedział sarkastycznie Cornelius - Dzięki wam zrozumiałem coś, nad czym się zastanawiam od pewnego czasu. Na początku jak przypłynąłem do tej krainy, to nie rozumiałem skąd się bierze w niej tyle zła. Teraz to rozumiem. To przez takie odpady społeczeństwa, które żerują na ludzkiej obojętności. Jak można walczyć z wielkim chaosem, skoro ciągle się przegrywa te małe bitwy każdego dnia?
- Zlituj się nad nami! My tylko chcemy zarobić na życie... - jąkał się drugi.
- Dobrze... wiedzcie z Isha spojrzała na was przychylnym okiem. Roznieście wiadomość po Krankapfell, że sprawiedliwość będzie wymierzana każdemu... - Elf zerknął do swojego ekwipunku, wyciągnął jakąś sakwę i rzucił ją pod nogi obficie krwawiącego mężczyzny. -To jest shaer, pomoże Ci uśnieżyć ból
- Dziękuje Ci panie! - podbiegł do niego starzec. - Jak mogę Ci się odwdzięczyć?
- Idź i nieś ludziom nadzieję na lepsze jutro. Mów o tym, by ludzie nie patrzyli obojętnie na krzywdę innych. Ponad to nie trzeba mi innej nagrody - Po czym elf odwrócił się na pięcie i jednym płynnym ruchem schował swój miecz do pochwy. I ruszył w kierunku swojego pokoju...
Paskudny uśmiech power gamera
-
- Masakrator
- Posty: 2297
Quareth (Dark Elf assassin) vs Kanger Pożeracz Życia(Wargor)
Nastał ranek. Promienie słońca nieśmiało przebijały szczelną powłokę chmur, które pokrywały niemalże cały nieboskłon. Delikatny wietrzyk poruszał drzewami, które leniwie kołysał się w takt muzyki, której nikomu nie będzie dane wysłuchać. Cały ten pejzaż psuła śmierdząca, zabita dechami i rozpadająca się wioska Krankapfell. Tłumy narodowości wszelakiej leniwie zapełniały miejsca na widowni Areny, sam Hrabia zaś nawet nie pojawił się na swoim miejscu widokowym. W tej walce rolę obserwatora pełnić będzie mag, który ze znanym sobie entuzjazmem z niecierpliwością wyczekiwał kolejnych starć i rozlewu krwi.
-Tak, mój drogi Hrabio. Głupcem jesteś ty, który z przyczyn tak chamsko "trywialnych" organizujesz Arenę Śmierci.-zachichotał tajemniczy czarodziej, dłubiąc przy tym głęboko w nosie i wydobywając na światło dzienne coraz to nowe pyszności.
-Niedługo przelane zostanie wystarczająco dużo krwi, a gdy przelane zostanie wystarczająco dużo krwi..
-O czym mówisz, magu?-powiedział Schwarzdorf, cicho wyłaniając się z drzwi i siadając obok zdziwionego czarodzieja.
-Oh, nic nic. Komentuję poprzednie Areny. Mało krwawe, przyznasz?
-Mój drogi. Ja krew przeliczam na PIENIĄDZE. A jak narazie, nie narzekam.
Kanger wiedział, iż nadchodzi czas jego walki. W nocy rozmawiał z Bogami. Przedstawili mu wizję chwały, potęgi i ostatecznej apoteozy, jeśli tylko zdoła zwyciężyć w tej Arenie. Zwierzoczłek spojrzał w kierunku bramy. Lada chwila nadejdzie znak wzywający uczestników na piaski. Pożeracz Życia zaśmiał się paskudnie i chwycił swoją broń. Czuł mroczną energię przezeń płynącą. Tak, ta walka będzie jednym wielkim misterium krwi, popełnionym ku chwale Mrocznych Potęg!
Quareth nie musiał czekać pod bramą na swoją walkę. Już rankiem wmieszał się w tłum gapiów, wiedząc, iż wiele niewinnych ofiar musi zostać złożonych na otchłannym ołtarzu Pana Mordu. Osobiście wybrał dziesięć najbardziej urodziwych kobiet, które następnie zarżnął z zimną krwią, powoli delektując się ich agonią. Druchii liczył na łaskę swego bóstwa. Wiedział, iż Khaine nie cierpi porażek i on, jako oddany i wierny sługa, może jedynie zaspokoić swego boga, zabijając bez litości i opamiętania.
-NO I GDZIE ONI SĄ?- wrzasnął Hrabia Albrecht, kaszląc przy tym obficie.
-Na wszystkich plugawych bogów, zedrzesz sobie gardło od tego ponaglania-mruknął mag na tyle cicho, by wnerwiony organizator Areny tego nie usłyszał.
-CÓŻ TO?! OBAJ TCHÓRZE?-Schwarzdorf najwyraźniej nie zamierzał oszczędzać swojego biednego gardła.
Wtem wrota Areny się otwarły a przezeń wmaszerował wielki, rogaty zwierzoczłek z dziwnym, połyskującym zielonkawo dwuręcznym ostrzem. Widownia zawyła. Zaiste, żądza krwi była tego dnia wielka.
Mag spojrzał na drugą bramę, lecz ta się nie poruszyła. Gdzież jest drugi zawodnik? Jak się okazało, był gotowy jak nigdy.
Na trybunach podniósł się wrzask. Ktoś płakał, ktoś piszczał, parę osób klaskało. Co jest-mruknął Hrabia. Te bydlęta tak desperacko chcą zobaczyć zabijanie, iż poczęli zarzynać się na trybunach? Nikt nie spodziewał się, iż zamieszanie wywołane zostało przez asasyna. Druchii raptownie zeskoczył z widowni na piasek areny. W ręku trzymał straszliwie okrwawioną głowę jednego z widzów. Pokazał ją tłumowi, następnie rzucił pod nogi Kangera.
-To również ciebie czeka, bydlaku-zachichotał paskudnie Druchii i stanął w pozycji bojowej.
Kanger warknął pod nosem. Głupi chuderlak myślał, iż jest w stanie sprostać sile i wściekłości prawdziwego dziecka Chaosu. Zwierzoczłek wskazał na niego szponem i odpowiedział w Mrocznej Mowie:
-Twoja śmierć jest pewna. Bogowie nade mną czuwają a ty jesteś sam. Gdy walczysz przeciwko mnie, walczysz przeciwko Chaosowi. Nikt nie pokona Chaosu!
Druchii zaśmiał się tylko i parsknął:
-Zobaczymy..
-ZACZYNAJCIE ZATEM- krzyknął Hrabia i rozkaszlał się paskudnie.
I zaiste, zaczęli....
Quareth'a skoczył przed siebie, błyskawicznie pokonując dystans dzielący go od Kangera i uderzył oba ociekającymi trucizną sztyletami z dwóch stron. Kanger ryknął wściekle i odskoczył, po czym machnął mieczem, celując w klatkę piersiową swego adwersarza. Druchii był już jednak daleko od niego. Asasyn nie zatrzymał się na swoim ataku, dosłownie przebiegł za plecy zwierzoczłeka, po czym odbił się od ściany widowni i zaatakował od Pożeracza od tyłu. Dwa ostrza błysnęły, przebijając pancerz i wbijając się w ciało bestioludzia. Kanger wrzasnął. Czuł, jak jego rany są stopniowo wyżerane toksyny,które pokrywały bronie zabójcy. Odwrócił się błyskawicznie i ciał Pożeraczem Życia, chcąc zdekapitować irytującego przeciwnika jednym ciosem. Druchii tym razem jednak nie zamierzał odsuwać się na bezpieczną odległość. Z gracją i szybkością niespotykaną u innych istot zabójca sparował potężny cios swymi sztyletami, po czym padł na ziemię i przeturlał się obok Kangera. Zwierzoczłek poznał już jednak styl walki swego opoonenta i nie zamierzał dać się znowu wymanewrować. Z rykiem ruszył za Quareth'em, wywijając wściekle bronią. Wtem asasyn wstał i rzucił jednym ze swych sztyletów. Ząbkowane ostrze wbiło się w ramię Pożeracza, ochlapując napierśnik zwierzoczłeka krwią i trucizną. Kanger jednak nie zamierzał dać za wygarną. Zbliżył się do oponenta i wykorzystując całą swoją siłę i zajadłość, przeprowadził serię ataków. Głowa, nogi, ręka, ręka. Asasyn tym razem nie pokusił się o niemożliwe (czym zapewne była by próba sparowania broni dwuręcznej sztyletem) i starał się uniknąć każdego ciosu, co niemalże mu się udało. Niemalże. Ciężka dwuręczna broń wyrżnęła asasyna w rękę, posyłając go na piasek. Kanger poczuł nagły przypływ sił. Z triumfalnym rykiem rzucił się Druchii, śmiejąc się opętańczo:
-BOGOWIE NA MNIE PATRZĄ! WYRWĘ CI SERCE, SŁABA ISTOTO!
Wtem zakręciło mu się w głowie. Czuł, jakby wypił za dużo Ale zdobytego na gruzach ludzkiej karczmy. W oczach dwoiło mu się i troiło. Zatrzymał się i jęcząc, złapał za czerep. Nie zauważył, jak Quareth wstał i chichocząc opętańczo, zbliżył się do niego na odległość ciosu.
-Nie sądzę-syknął, po czym wbił sztylet w serce Kangera. Zwierzoczłek wrzasnął dziwnie ludzkim głosem i machnął na oślep bronią, raniąc asasyna i odrzucając go brutalnie od siebie. Po chwili jednak ryknął z bólu, zwiotczał po czym padł na piasek areny. Druchii ukląkł i szybko wypił zawartość fiolki, lecząc część paskudnych ran, jakie zadał mu przeciwnik.
To nie był jednak koniec.
Ciało Kangera zaczęło drżeć. Quereth odwrócił się i wytrzeszczył oczy. Z korpusu martwego bestioludzia zaczęły wytryskać macki, pazury i bezwłose, pozbawione skóry głowy, skrzywione w agonii. Setki oczu błyskawicznie pokryły ręce Kangera, łypiąc złowieszczo na osłupiałego Mrocznego Elfa. Wtem zwłoki zwierzoczłeka poruszyły się. Paskudna, zmutowana istota która niegdyś była Pożeraczem Życia, z przejmującym, świergoczącym piskiem rzuciła się na oponenta, chlastając opętańczo mackami i pazurami, starając się za wszelaką cenę dorwać asasyna. Druchii odskoczył i zaczął uciekać, błyskawicznie obmyślając strategię na nowego przeciwnika.
Tłumy wyły.
Pomiot Chaosu pędził za Quareth'em, wyciągając macki, chwytając asasyna za nogę po czym brutalnie przyciągając go do paskudnej, uzębionej paszczy, która pojawiła się na klatce piersiowej Kangera. Wtem asasyn w desperacji chlasnął mutanta po macce i odwracając się błyskawicznie, wbił swoją broń w ciało bestii. Pomiot Chaosu zawył i padł na ziemię, wijąc się w agonii. Druchii rozejrzał się i nie widząc nowych przeciwników, ruszył bez słowa w kierunku wyjścia, utykając i trzymając się za rękę.
Hrabia spojrzał na ciało Kangera:
-Na bogów, ileż będzie sprzątania..
Nastał ranek. Promienie słońca nieśmiało przebijały szczelną powłokę chmur, które pokrywały niemalże cały nieboskłon. Delikatny wietrzyk poruszał drzewami, które leniwie kołysał się w takt muzyki, której nikomu nie będzie dane wysłuchać. Cały ten pejzaż psuła śmierdząca, zabita dechami i rozpadająca się wioska Krankapfell. Tłumy narodowości wszelakiej leniwie zapełniały miejsca na widowni Areny, sam Hrabia zaś nawet nie pojawił się na swoim miejscu widokowym. W tej walce rolę obserwatora pełnić będzie mag, który ze znanym sobie entuzjazmem z niecierpliwością wyczekiwał kolejnych starć i rozlewu krwi.
-Tak, mój drogi Hrabio. Głupcem jesteś ty, który z przyczyn tak chamsko "trywialnych" organizujesz Arenę Śmierci.-zachichotał tajemniczy czarodziej, dłubiąc przy tym głęboko w nosie i wydobywając na światło dzienne coraz to nowe pyszności.
-Niedługo przelane zostanie wystarczająco dużo krwi, a gdy przelane zostanie wystarczająco dużo krwi..
-O czym mówisz, magu?-powiedział Schwarzdorf, cicho wyłaniając się z drzwi i siadając obok zdziwionego czarodzieja.
-Oh, nic nic. Komentuję poprzednie Areny. Mało krwawe, przyznasz?
-Mój drogi. Ja krew przeliczam na PIENIĄDZE. A jak narazie, nie narzekam.
Kanger wiedział, iż nadchodzi czas jego walki. W nocy rozmawiał z Bogami. Przedstawili mu wizję chwały, potęgi i ostatecznej apoteozy, jeśli tylko zdoła zwyciężyć w tej Arenie. Zwierzoczłek spojrzał w kierunku bramy. Lada chwila nadejdzie znak wzywający uczestników na piaski. Pożeracz Życia zaśmiał się paskudnie i chwycił swoją broń. Czuł mroczną energię przezeń płynącą. Tak, ta walka będzie jednym wielkim misterium krwi, popełnionym ku chwale Mrocznych Potęg!
Quareth nie musiał czekać pod bramą na swoją walkę. Już rankiem wmieszał się w tłum gapiów, wiedząc, iż wiele niewinnych ofiar musi zostać złożonych na otchłannym ołtarzu Pana Mordu. Osobiście wybrał dziesięć najbardziej urodziwych kobiet, które następnie zarżnął z zimną krwią, powoli delektując się ich agonią. Druchii liczył na łaskę swego bóstwa. Wiedział, iż Khaine nie cierpi porażek i on, jako oddany i wierny sługa, może jedynie zaspokoić swego boga, zabijając bez litości i opamiętania.
-NO I GDZIE ONI SĄ?- wrzasnął Hrabia Albrecht, kaszląc przy tym obficie.
-Na wszystkich plugawych bogów, zedrzesz sobie gardło od tego ponaglania-mruknął mag na tyle cicho, by wnerwiony organizator Areny tego nie usłyszał.
-CÓŻ TO?! OBAJ TCHÓRZE?-Schwarzdorf najwyraźniej nie zamierzał oszczędzać swojego biednego gardła.
Wtem wrota Areny się otwarły a przezeń wmaszerował wielki, rogaty zwierzoczłek z dziwnym, połyskującym zielonkawo dwuręcznym ostrzem. Widownia zawyła. Zaiste, żądza krwi była tego dnia wielka.
Mag spojrzał na drugą bramę, lecz ta się nie poruszyła. Gdzież jest drugi zawodnik? Jak się okazało, był gotowy jak nigdy.
Na trybunach podniósł się wrzask. Ktoś płakał, ktoś piszczał, parę osób klaskało. Co jest-mruknął Hrabia. Te bydlęta tak desperacko chcą zobaczyć zabijanie, iż poczęli zarzynać się na trybunach? Nikt nie spodziewał się, iż zamieszanie wywołane zostało przez asasyna. Druchii raptownie zeskoczył z widowni na piasek areny. W ręku trzymał straszliwie okrwawioną głowę jednego z widzów. Pokazał ją tłumowi, następnie rzucił pod nogi Kangera.
-To również ciebie czeka, bydlaku-zachichotał paskudnie Druchii i stanął w pozycji bojowej.
Kanger warknął pod nosem. Głupi chuderlak myślał, iż jest w stanie sprostać sile i wściekłości prawdziwego dziecka Chaosu. Zwierzoczłek wskazał na niego szponem i odpowiedział w Mrocznej Mowie:
-Twoja śmierć jest pewna. Bogowie nade mną czuwają a ty jesteś sam. Gdy walczysz przeciwko mnie, walczysz przeciwko Chaosowi. Nikt nie pokona Chaosu!
Druchii zaśmiał się tylko i parsknął:
-Zobaczymy..
-ZACZYNAJCIE ZATEM- krzyknął Hrabia i rozkaszlał się paskudnie.
I zaiste, zaczęli....
Quareth'a skoczył przed siebie, błyskawicznie pokonując dystans dzielący go od Kangera i uderzył oba ociekającymi trucizną sztyletami z dwóch stron. Kanger ryknął wściekle i odskoczył, po czym machnął mieczem, celując w klatkę piersiową swego adwersarza. Druchii był już jednak daleko od niego. Asasyn nie zatrzymał się na swoim ataku, dosłownie przebiegł za plecy zwierzoczłeka, po czym odbił się od ściany widowni i zaatakował od Pożeracza od tyłu. Dwa ostrza błysnęły, przebijając pancerz i wbijając się w ciało bestioludzia. Kanger wrzasnął. Czuł, jak jego rany są stopniowo wyżerane toksyny,które pokrywały bronie zabójcy. Odwrócił się błyskawicznie i ciał Pożeraczem Życia, chcąc zdekapitować irytującego przeciwnika jednym ciosem. Druchii tym razem jednak nie zamierzał odsuwać się na bezpieczną odległość. Z gracją i szybkością niespotykaną u innych istot zabójca sparował potężny cios swymi sztyletami, po czym padł na ziemię i przeturlał się obok Kangera. Zwierzoczłek poznał już jednak styl walki swego opoonenta i nie zamierzał dać się znowu wymanewrować. Z rykiem ruszył za Quareth'em, wywijając wściekle bronią. Wtem asasyn wstał i rzucił jednym ze swych sztyletów. Ząbkowane ostrze wbiło się w ramię Pożeracza, ochlapując napierśnik zwierzoczłeka krwią i trucizną. Kanger jednak nie zamierzał dać za wygarną. Zbliżył się do oponenta i wykorzystując całą swoją siłę i zajadłość, przeprowadził serię ataków. Głowa, nogi, ręka, ręka. Asasyn tym razem nie pokusił się o niemożliwe (czym zapewne była by próba sparowania broni dwuręcznej sztyletem) i starał się uniknąć każdego ciosu, co niemalże mu się udało. Niemalże. Ciężka dwuręczna broń wyrżnęła asasyna w rękę, posyłając go na piasek. Kanger poczuł nagły przypływ sił. Z triumfalnym rykiem rzucił się Druchii, śmiejąc się opętańczo:
-BOGOWIE NA MNIE PATRZĄ! WYRWĘ CI SERCE, SŁABA ISTOTO!
Wtem zakręciło mu się w głowie. Czuł, jakby wypił za dużo Ale zdobytego na gruzach ludzkiej karczmy. W oczach dwoiło mu się i troiło. Zatrzymał się i jęcząc, złapał za czerep. Nie zauważył, jak Quareth wstał i chichocząc opętańczo, zbliżył się do niego na odległość ciosu.
-Nie sądzę-syknął, po czym wbił sztylet w serce Kangera. Zwierzoczłek wrzasnął dziwnie ludzkim głosem i machnął na oślep bronią, raniąc asasyna i odrzucając go brutalnie od siebie. Po chwili jednak ryknął z bólu, zwiotczał po czym padł na piasek areny. Druchii ukląkł i szybko wypił zawartość fiolki, lecząc część paskudnych ran, jakie zadał mu przeciwnik.
To nie był jednak koniec.
Ciało Kangera zaczęło drżeć. Quereth odwrócił się i wytrzeszczył oczy. Z korpusu martwego bestioludzia zaczęły wytryskać macki, pazury i bezwłose, pozbawione skóry głowy, skrzywione w agonii. Setki oczu błyskawicznie pokryły ręce Kangera, łypiąc złowieszczo na osłupiałego Mrocznego Elfa. Wtem zwłoki zwierzoczłeka poruszyły się. Paskudna, zmutowana istota która niegdyś była Pożeraczem Życia, z przejmującym, świergoczącym piskiem rzuciła się na oponenta, chlastając opętańczo mackami i pazurami, starając się za wszelaką cenę dorwać asasyna. Druchii odskoczył i zaczął uciekać, błyskawicznie obmyślając strategię na nowego przeciwnika.
Tłumy wyły.
Pomiot Chaosu pędził za Quareth'em, wyciągając macki, chwytając asasyna za nogę po czym brutalnie przyciągając go do paskudnej, uzębionej paszczy, która pojawiła się na klatce piersiowej Kangera. Wtem asasyn w desperacji chlasnął mutanta po macce i odwracając się błyskawicznie, wbił swoją broń w ciało bestii. Pomiot Chaosu zawył i padł na ziemię, wijąc się w agonii. Druchii rozejrzał się i nie widząc nowych przeciwników, ruszył bez słowa w kierunku wyjścia, utykając i trzymając się za rękę.
Hrabia spojrzał na ciało Kangera:
-Na bogów, ileż będzie sprzątania..
Khurgaz biegł przed siebie zaślepiony szałem. Wszystko przed nim było zalane szkarłatną mgłą, nieprzejrzystą karmazynową poświatą w której co chwila pojawiały się cienie... kształty, które na czerwonym tle odróżniały się jedynie intensywnością koloru. Co te kształty przypominały? Khurgaz nie wiedział, nie chciał wiedzieć, nie miał sił by nad tym rozmyślać. W jego głowie krążyła tylko jedna myśl - "zabijać!".
Gdy tylko jakiś kształt wyrastał przed nim, celował w niego swymi ostrzami by przebiegać dalej. Tak to trwało... Ile? Wieczność? Chwilę? Khurgaz nie wiedział, nie chciał wiedzieć...
W końcu wyrósł przed nim cień największy ze wszystkich. Khurgaz rąbał w niego ile sił miał w potężnych ramionach, rozbijając sobie kości dłoni na miazgę... Ciemny kształt odpowiedział tylko śmiechem - demonicznym, niskim rykiem, który tylko przypominał śmiech. Ostatnią rzecz jaką Khurgaz zapamiętał był rogaty łeb z kłami długości jego ramion i oczami płonącymi czarnym ogniem...
------------------------------
Świadomość powoli wracała do głowy krasnoluda. Czuł chłód i wilgoć na twarzy. Po chwili zrozumiał, że pada deszcz, popatrzył więc w górę, ledwo unosząc swą głowę. Choć lało, a niebo było zachmurzone i żadne światło słońca nie mogło przeniknąć przez masyw ciemnych chmur, Khurgaza światło dzienne boleśnie oślepiło. Zdążył tylko zauważyć, że nad sobą ma okrągły świetlik zablokowany żelazną kratą. Popatrzył wokół.
Znajdował się w jakiejś dziurze w ziemi, najprawdopodobniej cztery metry pod powierzchnią. Wisiał ponad ziemią przykuty na łańcuchach wbitych w kamienistą glebę. Przed nim znajdował się krótki korytarz, na którego końcu stał strażnik okuty w zbroję, a zaraz obok niego drabina. Krasnolud zwrócił swą zmęczoną twarz i zaczerwienione oczy w stronę strażnika, w geście pytania, gdyż nie miał sił by cokolwiek powiedzieć.
- Ahh, śpiąca królewna już nie śpi... - Khurgaz już od pierwszych słów jakie strażnik wypowiedział wyczuł szyderstwo i nienawiść w jego głosie. Strażnik zaczął powoli zbliżać się do krasnoluda, zdejmując ze swych dłoni jedną z żelaznych rękawic.
- Dobrześ się bawił, co pokurczu?! Fajnie było, hę?! No to co może jeszcze chcesz się zabawić?! Ale teraz pozwól, że to ja będę czerpał z tego przyjemność - strażnik już stał przy wiszącym Khurgazie i zaczął go okładać żelazną rękawicą po twarzy. Krasnolud nie mógł nic uczynić - zmiął tylko przekleństwo w myślach i dalej znosił ból jaki zadawał mu ten nędzny człeczyna.
- Kurwa! Teraz zapłacisz za to wszystko coś zrobił, nędzny skurwysynu! Będziesz cierpiał po stokroć i błagał o litość póki nie zakatuję Cię na śmierć! Będziesz...
- Dość!!! Emil!!! Powstrzymać go!
Poprzez krew, która zalewała go z rozciętej brwi krasnolud zauważył jak dwóch innych strażników odciąga Emila na bok.
- Poślijcie po medyka! Nie zamierzam rozmawiać z tym barbarzyńcą w takim stanie! - krzyknęła osoba, która przyszła tu w eskorcie dwóch strażników. Parę minut później, rany twarzy jakie Emil zadał Khurgazowi były już opatrzone.
- Jak sądzisz krasnoludzie, dlaczego nie ukaże Emila za to, że zlał Cię po mordzie i dlaczego jestem chętny go puścić by powrócił do tego, czego nie pozwoliłem mu dokończyć? - Khurgaz milczał. Nie miał sił by mówić.
- Och nie myśl, że nie jestem do tego zdolny. W końcu Krankapfell, to teraz moje włości i jakem hrabia Albrecht Schwarzdorf, pozwolę wrócić Emilowi do "pilnowania" więźnia, jakim się stałeś. Nie myśl, że rzeź jakiej dokonałeś tu w Krankapfell ujdzie Ci płazem. Ooo co to, to nie! Zabiłeś dwudziestu pięciu chłopa ich żony i dzieci, piętnastu strażników i próbowałeś się rzucić na czcigodnego maga i na moją osobę. Na szczęście reszta zawodników zdołała Cię powstrzymać. Nie wiem co Cię palnęło w tym lesie, do którego pobiegłeś, jak mówią ludzie którzy to widzieli, ale nic Cię nie usprawiedliwia. Odpowiednia kara Cię spotka, już ja z magiem o to się postaram. Na razie jednak... Emil będzie musiał wystarczyć, przynajmniej dopóki nie wygrasz bądź nie zginiesz na arenie. Ani jedno ani drugie nie skończy się dla Ciebie dobrze, wiedz o tym. - Albrecht ruszył w stronę trójki strażników.
- Możecie puścić Emila. - rozkazał Schwarzdorf
- Emil... dopóki będzie mógł stać o własnych nogach... masz wolną rękę. - Khurgaz widział jak pan Krankapfell odchodził w obstawie dwójki strażników w stronę drabiny. Widział również okrutny uśmiech jaki wykwitł na twarzy Emila. Za nim ten jednak podszedł do niego, by znów zająć się "pilnowaniem więźnia", Khurgaz zauważył, że tam gdzie na jego pierś skapnęła krew ukazały się fragmenty liczb. Te jednak szybko zniknęły, gdy krew zaczęła wysychać.
"Co mogą oznaczać te liczby?" - to była ostatnia myśl jaka krążyła w głowie Khurgaza, zanim strażnik Emil zaczął okładać go żelazną rękawicą...
Gdy tylko jakiś kształt wyrastał przed nim, celował w niego swymi ostrzami by przebiegać dalej. Tak to trwało... Ile? Wieczność? Chwilę? Khurgaz nie wiedział, nie chciał wiedzieć...
W końcu wyrósł przed nim cień największy ze wszystkich. Khurgaz rąbał w niego ile sił miał w potężnych ramionach, rozbijając sobie kości dłoni na miazgę... Ciemny kształt odpowiedział tylko śmiechem - demonicznym, niskim rykiem, który tylko przypominał śmiech. Ostatnią rzecz jaką Khurgaz zapamiętał był rogaty łeb z kłami długości jego ramion i oczami płonącymi czarnym ogniem...
------------------------------
Świadomość powoli wracała do głowy krasnoluda. Czuł chłód i wilgoć na twarzy. Po chwili zrozumiał, że pada deszcz, popatrzył więc w górę, ledwo unosząc swą głowę. Choć lało, a niebo było zachmurzone i żadne światło słońca nie mogło przeniknąć przez masyw ciemnych chmur, Khurgaza światło dzienne boleśnie oślepiło. Zdążył tylko zauważyć, że nad sobą ma okrągły świetlik zablokowany żelazną kratą. Popatrzył wokół.
Znajdował się w jakiejś dziurze w ziemi, najprawdopodobniej cztery metry pod powierzchnią. Wisiał ponad ziemią przykuty na łańcuchach wbitych w kamienistą glebę. Przed nim znajdował się krótki korytarz, na którego końcu stał strażnik okuty w zbroję, a zaraz obok niego drabina. Krasnolud zwrócił swą zmęczoną twarz i zaczerwienione oczy w stronę strażnika, w geście pytania, gdyż nie miał sił by cokolwiek powiedzieć.
- Ahh, śpiąca królewna już nie śpi... - Khurgaz już od pierwszych słów jakie strażnik wypowiedział wyczuł szyderstwo i nienawiść w jego głosie. Strażnik zaczął powoli zbliżać się do krasnoluda, zdejmując ze swych dłoni jedną z żelaznych rękawic.
- Dobrześ się bawił, co pokurczu?! Fajnie było, hę?! No to co może jeszcze chcesz się zabawić?! Ale teraz pozwól, że to ja będę czerpał z tego przyjemność - strażnik już stał przy wiszącym Khurgazie i zaczął go okładać żelazną rękawicą po twarzy. Krasnolud nie mógł nic uczynić - zmiął tylko przekleństwo w myślach i dalej znosił ból jaki zadawał mu ten nędzny człeczyna.
- Kurwa! Teraz zapłacisz za to wszystko coś zrobił, nędzny skurwysynu! Będziesz cierpiał po stokroć i błagał o litość póki nie zakatuję Cię na śmierć! Będziesz...
- Dość!!! Emil!!! Powstrzymać go!
Poprzez krew, która zalewała go z rozciętej brwi krasnolud zauważył jak dwóch innych strażników odciąga Emila na bok.
- Poślijcie po medyka! Nie zamierzam rozmawiać z tym barbarzyńcą w takim stanie! - krzyknęła osoba, która przyszła tu w eskorcie dwóch strażników. Parę minut później, rany twarzy jakie Emil zadał Khurgazowi były już opatrzone.
- Jak sądzisz krasnoludzie, dlaczego nie ukaże Emila za to, że zlał Cię po mordzie i dlaczego jestem chętny go puścić by powrócił do tego, czego nie pozwoliłem mu dokończyć? - Khurgaz milczał. Nie miał sił by mówić.
- Och nie myśl, że nie jestem do tego zdolny. W końcu Krankapfell, to teraz moje włości i jakem hrabia Albrecht Schwarzdorf, pozwolę wrócić Emilowi do "pilnowania" więźnia, jakim się stałeś. Nie myśl, że rzeź jakiej dokonałeś tu w Krankapfell ujdzie Ci płazem. Ooo co to, to nie! Zabiłeś dwudziestu pięciu chłopa ich żony i dzieci, piętnastu strażników i próbowałeś się rzucić na czcigodnego maga i na moją osobę. Na szczęście reszta zawodników zdołała Cię powstrzymać. Nie wiem co Cię palnęło w tym lesie, do którego pobiegłeś, jak mówią ludzie którzy to widzieli, ale nic Cię nie usprawiedliwia. Odpowiednia kara Cię spotka, już ja z magiem o to się postaram. Na razie jednak... Emil będzie musiał wystarczyć, przynajmniej dopóki nie wygrasz bądź nie zginiesz na arenie. Ani jedno ani drugie nie skończy się dla Ciebie dobrze, wiedz o tym. - Albrecht ruszył w stronę trójki strażników.
- Możecie puścić Emila. - rozkazał Schwarzdorf
- Emil... dopóki będzie mógł stać o własnych nogach... masz wolną rękę. - Khurgaz widział jak pan Krankapfell odchodził w obstawie dwójki strażników w stronę drabiny. Widział również okrutny uśmiech jaki wykwitł na twarzy Emila. Za nim ten jednak podszedł do niego, by znów zająć się "pilnowaniem więźnia", Khurgaz zauważył, że tam gdzie na jego pierś skapnęła krew ukazały się fragmenty liczb. Te jednak szybko zniknęły, gdy krew zaczęła wysychać.
"Co mogą oznaczać te liczby?" - to była ostatnia myśl jaka krążyła w głowie Khurgaza, zanim strażnik Emil zaczął okładać go żelazną rękawicą...
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."
Cornelius zajął miejsce na arenie, oczekując na walki. Tym razem miał się zmierzyć jego mroczny kuzyn i jakiś zwierzoczłowiek. Chciał poznać jego mocne, słabe strony sztuczki jakimi się posługuje. Wszystko co może dać mu przewagę w ewentualnej walce przeciw niemu. Swoją drogą ta arena jest pełna gorzkiej ironii. Szlachetne asrai, które musiały pozabijać się w bratobójczej walce. Teraz z kolei walka szumowin tego świata, choć każda reprezentowała sobą zupełnie inny wymiar zła. Z jednej strony dzika, brutalna agresja przeciwko podstępnej, zdradzieckiemu okrucieństwu.
Czas płynął a na arenie stało tylko śliniące się zwaliste zwierze.
Nigdzie śladu po elfie...
Nie podobało się to Corneliusowi ani trochę. Nagle zauważył jakieś niespokojne ruchy na trybunach po przeciwnej stronie areny. Mistrz miecza już wstał i postanowił sprawdzić czy komuś się nie dzieje krzywa. Do jego uszów dotarł krzyk przerażenia i płacz. Złapał z rękojeść i pobiegł w tamtym kierunku. Było jednak już za późno, assasyn wyskoczył chwaląc się swoim krwawym dziełem. Ulthuańczyk wyszeptał przekleństwo w swoim języku.
-Tael shor... - po czym postanowił sprawdzić kim była ofiara tego szaleńca. Okazało się, że była to kobieta... matka dziecka, które płakało nad jej ciałem. Jego serce wypełniło się gniewem i nienawiść do jego mrocznego kuzyna pogłębiła się.
- Stul psyk mała szmato! Przeszkadzasz Mi oglądać walkę! - uniósł dłoń aby uderzyć małą. Elf widząc to złapał go za dłoń i szepnął mu do ucha
- Jeśli ją dotkniesz, stracisz rękę... - człowiek wyraźnie pobladł, gdy tylko zobaczył kto wypowiedział te słowa. I szybko spokorniał. Cornelius pochylił się nad dziewczyną i zapytał:
- Jak Ci na imię?
- ....... Ri - Ri - Rissa .... - odpowiedziała szlochając.
- Masz kogoś kto by się Tobą zaopiekował?
- Ma - ma - mamuśia to je - jedina osioba
- W takim razie choć Risso, nie patrz już więcej... zaopiekuje się Tobą. - elf wziął dziewczynkę na ręce i usiadł z nią w innej części areny by mała nie patrzyła na truchło matki. I obserwował walkę.
Miał rację. Asasyn był bardzo zwinnym przeciwnikiem i używał trucizn, choć musiał przyznać że zwierzoludź niezwykle długo wytrzymywał śmiercionośny taniec jego mrocznego kuzyna. Nawet zdołał go zranić! Jednak w momencie, gdy bestia zaczęła się zataczać co mogło oznaczać tylko jedno. Trucizna zaczęła działać. To koniec. Quareth podszedł dokończyć krwawego dzieła...
Wysokie elfy nawet jeśli nie posiadają wiedźmiego wzroku to są bardzo wrażliwe na zawirowania magii. Zaś mistrzowie miecza przez ciągły kontakt z magami jeszcze bardziej są na nią wyczuleni. Dlatego Cornelius poczuł nie pokój, dreszcz jaki mogła wywołać tylko jedna rzecz.
Plugawe Dhar... a kondensowało się ona wokół truchła Kangera. Chwilę później jego oczom ukazała się potworność, którą najczęściej ludzie zwali pomiotem chaosu. Cornelius przygotował się stawić mu czoła w wypadku, gdyby ta szumowina nie poradziła Sobie z tym czymś...
Na szczęście mroczniak podołał zadaniu i ubił to ścierwo.
- Choć Risso... nic tu po nas.
PS: Szkoda że prawie nikt tutaj nie pisze :/ po cholerę ludzie się zapisują na arenę skoro potem nie odgrywają tych postaci
Czas płynął a na arenie stało tylko śliniące się zwaliste zwierze.
Nigdzie śladu po elfie...
Nie podobało się to Corneliusowi ani trochę. Nagle zauważył jakieś niespokojne ruchy na trybunach po przeciwnej stronie areny. Mistrz miecza już wstał i postanowił sprawdzić czy komuś się nie dzieje krzywa. Do jego uszów dotarł krzyk przerażenia i płacz. Złapał z rękojeść i pobiegł w tamtym kierunku. Było jednak już za późno, assasyn wyskoczył chwaląc się swoim krwawym dziełem. Ulthuańczyk wyszeptał przekleństwo w swoim języku.
-Tael shor... - po czym postanowił sprawdzić kim była ofiara tego szaleńca. Okazało się, że była to kobieta... matka dziecka, które płakało nad jej ciałem. Jego serce wypełniło się gniewem i nienawiść do jego mrocznego kuzyna pogłębiła się.
- Stul psyk mała szmato! Przeszkadzasz Mi oglądać walkę! - uniósł dłoń aby uderzyć małą. Elf widząc to złapał go za dłoń i szepnął mu do ucha
- Jeśli ją dotkniesz, stracisz rękę... - człowiek wyraźnie pobladł, gdy tylko zobaczył kto wypowiedział te słowa. I szybko spokorniał. Cornelius pochylił się nad dziewczyną i zapytał:
- Jak Ci na imię?
- ....... Ri - Ri - Rissa .... - odpowiedziała szlochając.
- Masz kogoś kto by się Tobą zaopiekował?
- Ma - ma - mamuśia to je - jedina osioba
- W takim razie choć Risso, nie patrz już więcej... zaopiekuje się Tobą. - elf wziął dziewczynkę na ręce i usiadł z nią w innej części areny by mała nie patrzyła na truchło matki. I obserwował walkę.
Miał rację. Asasyn był bardzo zwinnym przeciwnikiem i używał trucizn, choć musiał przyznać że zwierzoludź niezwykle długo wytrzymywał śmiercionośny taniec jego mrocznego kuzyna. Nawet zdołał go zranić! Jednak w momencie, gdy bestia zaczęła się zataczać co mogło oznaczać tylko jedno. Trucizna zaczęła działać. To koniec. Quareth podszedł dokończyć krwawego dzieła...
Wysokie elfy nawet jeśli nie posiadają wiedźmiego wzroku to są bardzo wrażliwe na zawirowania magii. Zaś mistrzowie miecza przez ciągły kontakt z magami jeszcze bardziej są na nią wyczuleni. Dlatego Cornelius poczuł nie pokój, dreszcz jaki mogła wywołać tylko jedna rzecz.
Plugawe Dhar... a kondensowało się ona wokół truchła Kangera. Chwilę później jego oczom ukazała się potworność, którą najczęściej ludzie zwali pomiotem chaosu. Cornelius przygotował się stawić mu czoła w wypadku, gdyby ta szumowina nie poradziła Sobie z tym czymś...
Na szczęście mroczniak podołał zadaniu i ubił to ścierwo.
- Choć Risso... nic tu po nas.
PS: Szkoda że prawie nikt tutaj nie pisze :/ po cholerę ludzie się zapisują na arenę skoro potem nie odgrywają tych postaci
Paskudny uśmiech power gamera