ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Chomikozo »

Gerhard z ulgą postawił stopę na Erengradzkiej ziemi. Nie dla tego, że pływanie statkiem sprawiało mu jakiś dyskomfort, w końcu był oficerem Nordlandu i działania z użyciem piechoty morskiej były dla niego na porządku dziennym. Nie, to wszyscy inni pasażerowie, z którymi podróżował, cierpieli straszliwie z powodu choroby morskiej i rzygali gdzie popadnie, "umilając" mu rejs. Smród miasta portowego, z całym swym brudem i ubóstwem, był przy tym niczym perfumy.
Eirenstern poprowadził za uzdę swego konia, którego również wziął ze sobą do Kislevu. Nadal nie wiedział, gdzie dokładnie odbędzie się Arena, więc lepiej było być przygotowanym na wszystko. Poza tym, jego nowa zbroja i broń były skrzętnie pochowane w jukach, którymi obwieszony był wierzchowiec. Kapitan wolał zbyt szybko nie ujawniać swojej drugiej, chaotycznej tożsamości, więc ubrany był w zwykłą imperialną tunikę, a przy pasie nosił żelaznego bastarda.
Idąc przez miasto zastanawiał się, gdzie powinien się udać aby wystartować w Arenie. W porcie zacumowane były dziesiątki różnych okrętów ze wszystkich stron świata, a tłumy przybyszów wszystkich nacji nie ułatwiały mu zbytnio zadania.
Po chwili zdezorientowany kapitan postanowił zaczepić pierwszego lepszego pachołka i po ludzku spytać go o kierunek. Podszedł więc do wąsatego jegomościa w futrzanej czapce, który dłubał sobie w nosie z determinacją godną lepszej sprawy.
- Dobry człowieku, wiesz może, gdzie mógłbym się zapisać na Arenę Śmieci ? - Zapytał prosto z mostu.
Pachołek zaniemówił na chwilę i Gerhard pomyślał, że może po prostu nie rozumie Reikspielu, ale po chwili jego zarośnięte oblicze rozszerzył szczerbaty uśmiech.
- Oczywiście, dobrodzieju - Odpowiedział z mocnym akcentem - Proszę, chodź za mną.
Eirenstern wzruszył ramionami i poszedł za nim. Dosłownie kilkanaście metrów dalej stało coś w rodzaju straganu, tyle że zamiast śmierdzących ryb i wątpliwej jakości towarów znajdował się tam stos papierów. Za ów stosem siedział urzędnik z nieludzko znudzoną miną, piszący coś gęsim piórem. Towarzyszyło mu dwóch strażników w błyszczących pancerzach z halabardami w w rękach.
Gerhard i pachołek zbliżyli się do stanowiska. Strażnicy obrzucili ich uważnymi spojrzeniami.
- Czego ? - Zagaił urzędnik, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem.
- Dobry panie, znalazłem tego oto dzielnego woja, gotowego aby walczyć na Arenie.
Gość za biurkiem ożywił się nieco i rzucił pachołowi srebrną monetę. Ten mruknął z zadowolenia i odszedł do swoich spraw.
- A więc jesteś tu aby walczyć na śmierć i życie, tak ? - Urzędas stwierdził oczywisty fakt - Świetnie, wystarczy, że podpiszesz tą umowę.
Gerhard przeczytał podany mu papier. Wynikało z niego, że organizator Areny nie odpowiada za ewentualną śmierć, podpalenie, okaleczenie, złamania różnych kończyn, gwałty, urazy psychiczne oraz utratę duszy poszczególnych zawodników. Jednym słowem, wszystko na własną odpowiedzialność.
- Gdzie mam popisać ? -Eirenstern wziął pióro do ręki.
- Przecież masz tam wykropkowane miejsce ! Na bogów, czemu muszę użerać się z takimi tępakami ?! A właśnie, zapominałem spytać, w ogóle umiesz czytać ?
Kapitan nachylił się do twarzy urzędasa i posłał mu bardzo, bardzo nieładne spojrzenie.
- Może odrobinę grzeczniej - Wycedził.
Strażnicy po bokach, pozornie wyluzowani i nieruchomi, byli gotowi do ewentualnej interwencji. Administrator spojrzał Gerhardowi w oczy.
- Grożono mi tak już z dziesięć razy. I to tylko dzisiaj - Wyjaśnił - Poza tym, gdybyś musiał zbierać podpisy od orków, minotaurów i innego ścierwa to też byłbyś zirytowany.
Eirenstern nic nie powiedział i złożył podpis w wyznaczonym miejscu. Miał małe opory, by użyć własnego nazwiska w świetle jego podwójnego życia, ale koniec uznał, że tak będzie lepiej.
- Dobrze - Urzędnik wziął od niego papier i pióro - Przysługuje ci zakwaterowanie w karczmie ,,Pod Zadumanym Smokiem", możesz tam odpocząć, jeśli chcesz. Teraz idź i czekaj na dalsze instrukcje. Wkrótce zaczynamy.
Gerhard oddalił się od straganu i prowadząc konika za uzdę, poszedł w kierunku wypełnionej po brzegi karczmy. Po wszystkich niewygodach podróży miał ochotę napić się porządnego piwa.
Ostatnio zmieniony 25 maja 2013, o 14:20 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Pluskwa225
Plankton
Posty: 3

Post autor: Pluskwa225 »

Do portu przypłynął wielki statek. Żagle były zabarwione na niebiesko, zaś na nich widniał czerwony wąż morski który przedstawiał herb Królestwa Lothern. Cały statek był wykonany z białego drewna z gdzie nie gdzie przyozdobiony złotymi elementami. Ze statku wyglądali dumni Elfowie, dzierżący wielkie tarcze na których został wymalowany czerwony wąż morski na biało niebieskim tle. W prawych rękach tuż przy ciele trzymali ostre jak brzytwa włócznie, z niektórych zwisały ozdoby przypominające morsko niebieskie wodorosty. Na kadłubie statku stała młoda Elfka, wiatr rozwiewał jej lśniące włosy a słońce odbijało swe promienie w jej pancerzu. Przyodziana była w srebrno złotą zbroję zaś przy lewym boku dzierżyła pięknie ozdobiony miecz który migotał niebieskim światłem. Gdy statek przybił do portu z pod pokładu wyszedł biały Elficki rumak odziany w pełny pancerz. Po pary sekundach ze statku wysunęła się klapa umożliwiająca zejście z pokładu na ląd. Deliere zeskoczyła z kadłuba na pokład statku, po czym chwyciła konia za uzdę, zaś na lewe ramie zarzuciła swój tobołek, wzięła głęboki oddech i pewnym krokiem przeszła przez kładkę. Gdy stanęła na ludzkim lądzie poczuła że kręci jej się w głowie, po czym zwymiotowała całą zawartość śniadania które zjadła Rono na pokładzie. Po chwili przetarła ręką buzię i powiedziała.
- Cholerna choroba morska, a było tak pięknie! No cóż trzeba wypełnić rozkazy- Powiedziała w podświadomości.
Deliere po nie przyjemnym incydencie odwróciła się w stronę statku ukłoniła się nisko po czym jeden z elfów stojących przy sterze uczynił to samo. Po paru minutach statek odbił od portu i przepadł w gęstej mgle. Młoda Elfka czym prędzej wyruszyła w stronę karczmy „Pod zadumanym smokiem” .
***
Gdy otworzyła drzwi cuchnącej piwem i szczynami karczmy. Chłopi którzy w niej przebywali zaniemówili (co prawda wszyscy byli pijani ale to szczegół). Zobaczyli przez przepite oczy postać Elfki o niezwykłej urodzie która wchodzi do karczmy. Deliere po chwili podeszła do baru.
- Macie tu jakieś pokoje? Karczmarzu?- Zapytała
- Dla pięknej paniusi jakiś się znajdzie.- Odpowiedział karczmarz który jako jedyny w tym pomieszczeniu nie był upity. Po czym wyszedł za lady .
- Tędy paniusiu, tędy- Powiedział
Deliere podążyła za nim. Po przejściu paru metrów dotarli do celu.
- Dziękuję za miłe przyjęcie- Powiedziała. Jeśli to nie był by problem mam jeszcze jedną prośbę.-Odrzekła
- Zamieniam się w słuch- Powiedział zaciekawiony Karczmarz.
- A więc nie przyjechałam tu sama.- Powiedziała.
- A to jeszcze jeden pokój dla paniusi gacha?- Odrzekł.
- Nie! Nie przyjechałam tu z żadnym gachem, a mianowicie z koniem.-Powiedziała.
- AAA! To inna sprawa, chyba znajdzie się dla niego jakieś miejsce w stajni.- Odpowiedział.
- Z całego serca dziękuje!- Odrzekła Deliere. To może ja go tam zaprowadzę?
- Niech się panienka nie trudzi ja się tym zajmę a wielmożna panienka niech się rozgości w mych skromnych progach.- Powiedział Karczmarz.
- Jeszcze raz dziękuję.-Odpowiedziała.
- Nie ma za co.- Odrzekł Karczmarz poczym poszedł po konia.
A Deliere zaczęła się powoli rozpakowywać.

Awatar użytkownika
Grent
Wałkarz
Posty: 61

Post autor: Grent »

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Arnus spróbował unieść powieki, ale nagłe uderzenie bólu zaprzestało jego wysiłki. Zastanowił się nad swoją sytyuacją. Powinno być raczej bezpiecznie, Morriana najwyraźniej uwierzyła, że jest Khalisem. Ta straszliwa kara nie była wstępem do dłuuuuugich tortur za udawanie wynajętego najemnika. Leżał na twardym łóżku, starając się nie ruszać żadnym mięśniem. Dobiegła go morska bryza, najwyrażniej dostając się do pokoju przez okno, którego nie widział. Usłyszał też ruch, ale był zbyt sponiewierany, by zareagować.
- I jak się czujemy, mój ty cholerny geniuszu. - w głosie Nenzara słychać było więcej niż nutę kpiny. - Fajnie to, kurna, wymyśliłeś. Wejść na Arkę, udając Khalisa i spóżnić się, żeby mieć powód nieopuszczania swoich kwater przez trzy dni.
- Nenzar? - Arnus nie rozpoznał swojego głosu. Brzmiał ochryple, jakby zamiast niego wypowiadał się jakiś stary pijak. - Jak ty możesz się ruszać?
- Miewałem gorsze kace. - Przyłożył zimny kompres na jego czoło. Chłód spowodował zmniejszenie wrażenia, że coś próbuje się wydostać z jego głowy. - I umiem czarować. Powinno szybko ci przejść. - podał mu do ust naczynie z jakimiś ziółkami. - Tylko to wypij. - w jego głosie było coś takiego, że Arnus się zawachał.
- Nie ma mowy. Śmierdzi jak gówno harpii.
- Nie mówmy o składnikach. Pij.
- Nie ma szans żebym to wypił. Już czuję się lepiej!
- Im gorzej smakuje, tym lepsze lekarstwo.
- To chyba wynalazłeś panaceum. Odsuń tą michę zanim to coś mnie zeżre.
- Aż tak źle nie jest. To tylko tak bulgocze.
- Prędzej umrę, niż to wypiję!
- Ech, no dobra. - Nenzar najwyrażniej stracił cierpliwość. Wyciągnął rękę i dotknął Arnusa, parę centymetrów pod uchem. Widmo momentalnie straciło czucie w szczęce. Obwisła mu, otwierając się na to okropieństwo, które mag zaraz wlał mu do ust. Arnusa dobiegł śmiech Harrena. Nie mógł wypluć, mimo że cały się spiął w odruchu wymiotnym. Nenzar zacisnął mu usta i zatkał nos. Nagle Arnus zdał sobie sprawę, że nie czuje żadnego smaku. Język skołowaciał mu zupełnie. Przestał się szarpać i w końcu przełknął lekarstwo.
- I po cholerę tak się rzucałeś? - leczony nie odpowiedział. - A tak przy okazji, za dwa dni atakujemy kolonię elficką. Kurujesz się, czy idziesz?
- Oczywiście że idę! - Nareszcie! Pierwsza dobra wiadomość w tym parszywym dniu.
- Mam tylko takie małe pytanie. - Harrenowi siedzącemu na łóżku obok wyraźnie coś się nie podobało. - Dlaczego on dostał znieczulenie, a ja musiałem popijać wódką?
- Mała zemsta za wylanie lekarstwa na mnie. - Nenzarowi naprawdę podobało się sprawowanie funkcji lekarza.
- Mała? Mógłbyś sprzedawać to coś mistrzom tortur i zarabiać fortunę.
- Rzeczywiście, korzystają z tego w torturach. - w tym momencie reszcie odebrało chęci na rozmowę.

***

Eledris na warcie nudził się jak nigdy w życiu. Potężna mgła nie pozwalała mu nawet na oglądanie ciekawych zdarzeń w uliczkach między domami. Teraz przywitałby z przyjemnością nawet tego pijaka, który śpiewał sprośne piosenki o jeżu i spodniach w kropki. Niestety w mieście panowała zupełna cisza. Nawet włamywacze woleli w taką noc pozostać w domach. Czasami nie swoich.
Nagle kąrem oka zauważył jakiś ruch. Odwrucił się szybko w tamtym kierunku nadstawiając halabardę. Przestraszony kot właśnie zeskakiwał z muru. Z dwudziestu metrów wylądował bezpiecznie i pełnym sprintem zaczął oddalać się od nabrzeża. "Ciekawe co go tak wystraszyło". - myślenie nawet o sprawach tak błachych jak o kotach mogło przynajmniej na chwilę dać mu zapomnieć, że pozostały mu jeszcze trzy godziny warty. Co by dał za jakąś małą bitwę.

Wiatr od morza się wzmógł. Mgłą zaczęła tworzyć dziwne zawirowania. Mimo bardzo słabej widoczności błyski piorunów było widać bardzo wyraźnie. Po paru sekundach dobiegły go grzmoty. "A przed chwilą było tak spokojnie" - pomyślał. Oto jest jego parszywe szczęście. Za chwilę najpewniej lunie i będzie musiał wytrzymać w deszczu całe godziny warty.
W mgle nagle zamajaczył mu ogromny kształt. Caledris przetarł oczy.
- Góra? Kurde, ten bimber jednak mi zaszkodził. - Wychylił się przez blanki by przyjrzeć się uważniej. W tym momencie wyczuł jakiś ruch za sobą i gwałtownie się odwrócił. Szara postać wyglądała na równie zaskoczoną jak Eledris. "Druhii"- pomyślał. Otworzył usta by zaalarmować towarzyszy. Lecz mimo zaskoczenia jego adwersarz był szybszy. Wyćwiczonym ruchem uderzył go w gardło, powstrzymując ostrzegawczy krzyk. Zaskoczony strażnik zrobił krok do tyłu i oparł się o blanki. Nie mógł oddychać, charczał prubójąc zaczerpnąć powietrza. Lecz Widmo z miejsca zaatakowało ponownie. W tym samym momencie wysoki elf usłyszał świst za plecami i świat pogrążył się w ciemnościach.

Korsarz ponownie pociągnął, by sprawdzić, czy hak siedzi. Lina poruszała się zbyt luźno, jakby trafiła na jakiś niezbyt pewny fragment muru. Niezadowolony opóźnieniem, ruchem wyćwiczonym przez lata odczepił hak i odsunął się by nie spadł na niego. Lecz zamiast oczekiwanego, lekkiego brzęku metalowego zakończenia liny rozległ się niasamowity huk. Nehealis uśmiechnął się na widok groteskowej sceny, która ukazała się jego oczom. Wyjął nóż i zaznaczył na swojej skórze kolejnego zabitego elfa. Po czym w bardzo dobrym nastroju podszedł i zaczął wyplątywać hak z flaków trupa.

Arnus przyglądał się rzezi z najlepszego punktu obserwacyjnego, uśmiechając się lekko. Dawno nie brał udziału w takiej zabawie. Zanim Harren skończył kompletować swój kolejny naszyjnik. Arnus westchnął. I to by było na tyle z kulturalnym mieszczuchem. Dwadzieścia minut temu razem z Harrenem wpadli do pałacu władcy, gdzie spodziewał się zastać jakieś większe wyzwanie. Ale całkowicie stracił wiarę w zdolności bojowe high elfów. To co zastał tutaj to nie było nawet niebezpieczne. Gdyby miał syna w wieku sześciu lat, wysłałby go tutaj, ostrzegając, że strażnicy to cieniasy - ponad połowa spała, a reszta błąkała się bez celu jak zombi. Chociaż nie, zombi są bardziej niebezpieczne. Żaden z nich nawet nie próbował się bronić. Znowu westchnął. Nie będzie miał się czym chwalić. Wchodząc do komnat lorda wydał tyle dźwięków ile tylko mógł, a ten skurczybyk nawet nie drgnął. Wkurzony wpakował w szlachcica i jego żonę cztery magazynki bełtów i żeby poprawić sobie humor wyszedł na balkon oglądać rzeź. Jeszcze parę takich misji i zrezygnuje. Ale nagle mu się poprawił humor. Może na Arenie będzie ktoś, kto będzie stanowił dla niego wyzwanie. W tym momencie wyczuł za sobą Harrena.
- Skończyłeś? - spytał. Zamiast odpowiedzi jego podwładny lekko coś mu rzucił. Arnus spojrzał ze zdziwieniem na nowy typ naszyjnika. Składał się on z dwudziestu ośmiu nosów z powtykanymi do każdej dziurki gałkami ocznymi.
- Zbijesz kiedyś na tym fortunę. - stwierdził z podziwem.
- Małe szanse. Rzadko doceniają artystę za życia. - odparł wzruszając ramionami Harren.
Nagle Arnus zauważył pierwsze poważniejsze żródło oporu na śródmieściu. Wstał i przeciągnął się.
- No to czas się jeszcze pobawić. - stwierdził.

Gdy dotarł ocenił sytyuację, która nie była zbyt wesoła. Wysokie elfy zabarykadowały się w domie jednorodzinnym, otoczonym murem. Wejścia były zablokowane, a wojownicy z długimi pikami nie pozwalali podejść. Okna na pierrwszym piętrze były zastawione meblami, żeby nie dało się przez nie wejść. A na drugim byli łucznicy, strzelający do wszystkiego co się rusza. Z racji, że między murem, a ścianą domu był sporty odstęp i jeszcze nie było się za czym schować korsarze ginęli od strzał. Teraz zapadł swoisty pat. Mroczne elfy, przynajmniej do póki sie ich nie zorganizuje, nie pokonają obrońców. Gdyby zdecydowali się na szturm ponieśliby ogromne straty. Dlatego czekali aż przyjdzie któraś z czarodziejek i po prostu wymorduje wysokie elfy. Arnus nie miał zamiaru czekać. Miał pomysł jak wejść do środka. Dotarł do sąsiedniego budynku i wszedł na górę. Byli już tam korsarze, próbujący zaczepić haki o komin wrogiego budynku. Jednak odległość była zbyt duża. Tylko niektóre, szczęśliwe rzuty uderzały o kraniec dachu. Arnus popatrzył na nich chwilę i stwierdziwszy, że to może trwać do usranej śmierci wyjął własny sprzęt. Był to specjalny bełt z podczepioną ciężką, specjalną linką. Załadował go i wystrzelił obok komina. Następnie szarpnął umiejętnie i bełt obwiązał go, zachaczając się hakowatym grotem o własną ciągniętą wcześniej linkę. Drugi koniec podwiązał do białej figury nagiej elfki. Następnie wskoczył na nią i dokonując cudu akrobacji przebiegł po niej. Zaraz za nim korsarze zaczęli się po niej wspinać. Gdy zeskoczył z linki zajrzał w dół komina. Wysokie elfy najwyrażniej nie pomyślały, że ktoś może przez niego wejść do domu. Rozstawiając nogi tak, by się opierały o dwie przeciwległe ściany zaczął zjeżdżać w dół. Zatrzymał się dokładnie nad komorą. Obrócił się do góry nogami i zajrzał do pokoju. Znajdował się na drugim piętrze, za plecami ośmiu elfów ostrzeliwywujących korsarzy. Ustalił plan działania. W następnej chwili rozległ się brzęk cięciwy. Sześć bełtów wystrzelonych z dwóch kusz ręcznych pobłogosławiło szybką śmiercią stojące w pokoju elfy. Za nim pozostałe dwa zdążyły zareagować jeden z nich dostał potężny kopniak i wyleciał przez okno z krzykiem. Ostatni pozostały przy życiu z przerażeniem obrócił się w stronę napastnika i lecz nie zdążył nawet mu się przyjrzeć, gdy ostrze sztyletu wbiło mu się przez gardło do czaszki pozbawiając go życia. W tym momencie Arnus wyprostował się i zlustrował pomieszczenie. Z niezadowoleniem przyjął fakt, że jeden z bełtów trafił przeciwnika nie tam gdzie chciał tylko w nerkę. "Chociaż też z śmiertelnym skutkiem" - pomyślał, spoglądając na zwijające się w konwulsjach ciało. Korsarze idący za nim wyłaniali się kolejno z kominka i w końcu, kiedy się zebrali, zbiegli na niższe piętra, wyrzynając wszystko co się rusza.


Po skończonej masakrze tradycyjnie ofiarowano połowę schwytanych niewolników Khainowi, którego posąg wniesionodo tamtejszej świątyni Asuryna. Krew lała się strumieniami a głowy kopano pomiędzy sobą plamiąc cała świątynię posoką. Harren chcąc poszczycić się swoją sztuką powiesił swoje dzieło na posągu Khaina, co spotkało się z wyjątkową aprobatą społeczności mrocznych elfów. Artysta doczekał się nawet skinienia głowy czarodziejki w ramach aprobaty. Harren cieszył się jak nigdy. Świętowano aż do świtu, a krew lała się bez przerwy, zamieniając miejsce, które kiedyś było elfim miastem w zbeszczeszczone pogorzelisko.

Gdy Arnus wrócił na Arkę i zmierzał do swojej kwatery zaniepokoił go dziwny dźwięk dobiegający z komnat Nenzara. Jakby bulgot. Zaciekawiony zapukał do drzwi maga. W środku rozległy sie odgłosy szamotaniny i paniki, po czym drzwi leciutko się uchyliły, ukazując czerwoną twarz czarodzieja. Arnus cofnął się o kilka kroków. Z komnaty śmierdziało jak z gorzelni. Mag zamrugał parę razy, uśmiechnął się szeroko i zawołał:
- A to ty! Przyjacielu! Właź! - krzyknął otwierając drzwi na oścież. Oczom Arnusa ukazała się ostatnia rzecz jakiej się spodziewał na takim statku, jakim jest Czarna Arka. Krasnoludzka bimbrownia zajmowała większość miejsca w komnacie.
- Znalazłem to w piwnicy jednego z domów i wziąłem niewolników, którzy ją przenieśli tutaj. Właśnie skończyłem pierwszą butelkę! Masz i pij! - reszta podróży przebiegła w naprawdę dobrej atmosferze.
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny

Arystoteles

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Żelany statek mknął w kierunku Kislevu ,nie zwracajc uwagi na przeszkody ciął wodę ,płynąc pod wiatr. Z wielkich kominów unosił się czarny ,gęsty dym. Wszystkie krasnoludy znalazły sobie miejsce w kantynie ,gdzie nie doskwierała im choroba morska. Dużo niżej ,w ładowni ,przy kuflu piwa ,Bothan rozmawiał z kapitanem statku - Lornem. Był to wielkiej postury krasnolud o czarnej ,smolistej brodzie. Jego ręce ,pokryte były wieloma tatuażami ,na głowie miał malutki kapelusz z czerwonym piórkiem . -Dobrze ,że byliście. Rzadko stajemy na dłużej.A więc trza was odwieść do Kislevu!Znam dobrze te wody! Nie będzie kłopotu!- z dumą powiedział Lorn -Zacne to! Mam jeszcze jedną prośbę ,zajmi się tymi żyrokopterami! My weżmiemy tylko podręczny bagaż!- rzekł zadowolony Bothan ,na co kapitan ,po łyku piwa zapytał -Masz na myśli "Helgę"? Ha ha ,skad ja to znam! No jasne! Żyrki się przydarzą!- Bothan podał mu rękę ,którą od razu silnie uścisnął.

Wiele godzin póżniej jeden z majtków wrzasnął -Ląd! Widać Kislev! HAMUJ!!!- na pokład od razu wybiegło bardzo wielu krasnoludów wraz z towarzyszami Bothana. Lorn wbiegł na mostek i zaczął pociągać za bardzo wiele wajch i wrzeszczeć -Prędko! Leniwe świnie! Kotwice! Razem!- panował ogromna wrzawa ,rozpędzona łódź pędziła w stronę portu ,gdzie widać juz było z daleka gromadzących się ludzi ,którzy ze strachu odpływali łodziami na bok przed pędzącym olbrzymem. Cała załoga kręciła za wielkie wajchy i zrzucała ogromnych rozmiarów kotwice do wody ,było ich około pięciu. Lorn z krzykiem kręcił wielka wajchą. Z kominów unosiło się coraz więcej dymu. -Łapać się czego wlezie!!! - wrzsnął kapitan ,po czym chwycił żelazny ster.
Ogromna jednostka pływająca wpadła w port ,niszcząc w drzazgi molo i mały statek rybacki. "Żelazna szprota" wbiła się w kamienne nabrzeże portowe ,po czym się zatrzymała. - Ha ha! Pięknie ! Byle więcej takich udanych zatrzymań!-
Do statku od razu podbiegła masa wrzeszczących ludzi i mały oddział straży ,wydzierali się i rządali widzenia z kapitanem. Panował ogromny chaos. Doszło nawet do bójki między rybakami.
-Dziekuję ci kapitanie Lornie! Gildia jest ci wdzięczna!- wykrzyknął Bothan -Dobra! Idzźcie już! Mamy opóżnienie! Bierzcie tobołki i powodzenia- odrzekł kapitan ,po czym zaczał krzyczeć do załogi z rozkazami odpływu. Wysunął się wielki pomost ,a który od razy wbiegło paru mieszkańców ,ale zostali wypchnięci przez starego bosmana ,który ewidentnie był Zabójcą. -Krokki! Ty zostajesz! Masz wrócić do Gildii z żyrokopterami!- warknął Bothan wśród wielkiej wrzawy ,młody krasnolud póbował protestować ,ale po chwili niepowodzeń prędko wrócił na pokład.
Bothan od razu opuścił tłum i ruszył w stronę rynku. Tuż za nim szedł Mulfgar z toporem na plecach i Brokki ,który niósł wielki plecak ,podążał róznież Fland i Manor ,który pchali spore organki ,mimo niesionej broni.
Cała drużyna ,gdy była na rynku dostrzegła wyrażny punkt zapisów na Arenę. Podeszli tam ,po czym Bothan krzyknął -Ja na Arenę ,kmiocie!- straż obruszyła się ,urzędnik spojrzał na niego -Ech ,kolejni napaleńcy...- po tych słowach Brokki od razy dobył toporka -Jak ja ci tą gębe!- jednak zanim straż zdążyła zareagować Bothan wrzasnął -Spokój! Nie po to tu jesteśmy! Jasne?! To jak z tym zapisem?!- urzędnik wyciągnął wielki notes -No dobrze... imię i nazwisko...- stary krasnolud wyprostował się - Jam jest Bothan McArmstrong!- urzędnik zapisał ,po czym rzekł -Dobrze ,proszę podpisać umowę. Dotyczy ona...- jednak stary inżyneir przerwał mu -Wiem ,czego dotyczy chłopcze! Ewidentnie ją odrzucam!- machnął ręka w stronę Mulfgara -Oto umwoa po korekcie!- Mulfgar wyciągnął umowę ,po czym ją rozwinął ,okazała się być bardzo długim pergaminem ,następnie podał ją urzędnikowi -Cooo?! A co to ma być?! - umowa zawierała bardzo wiele przypadków ,w jakich należy wypłacić ogromne odszkodownaie ,zawierała również stawki wynagrodzenia oraz zakwaterowania. Urzędnik wstał z miejsca i parsknął - Nie! Nie! Nie! Nawet nie ma mowy! Umowa nie podlega negocjacji! - na nic nie zdały się krzyki i argumenty krasnoludów ,McArmstrong wykrzyknął - Dobra! Podpiszę ten świstek! Ale mogę zabrać na walkę "Helgę"! - urzędnik spojrzał zdziwiony - Co?! Każdy walczy sam! Bez pomocników!- Bothan uśmiechnął się -Jakich pomocników głupcze! To moja broń!- urzędnik odetchnął z ulgą -No dobra ,wal czym chcesz!- dowódca wziął pióro po czym krzyknął do czeladników -Mulfgar! Popchnijcie "Mściwą Helgę" do karczmy ,zaraz przyjdę ,po czym chciał podpisać dokument ,ale kislevita mu go wyrwał -TA MACHINA TO HELGA?!- Bothan kiwnął głową i warknął -Ano!- jednak zdziwiony urzędnik natychmiast zaprotestował ,po wielu godzinach negocjacji ,udało sie mu przekonać krasnoluda od ustępstw. Zawiedzony brakiem broni Bothan udał się do karczmy ,by dołaczyć do uczniów.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Gerhard siedział w "Pod Zadumanym Smokiem", sącząc piwo przy jednym ze stolików i co chwila dziwiąc się wysokiej jakości trunku. W Imperium zawsze powiadało się, że Kislevici znają się wyłącznie na pędzeniu spirytusu i każdy bardziej wyrafinowany napitek przewyższa ich zdolności gorzelnicze, ale wcale niezły lager w kuflu kapitana zadawał kłam temu stwierdzeniu. Eirenstern wziął jeszcze łyka i z braku lepszych zajęć rozejrzał się po karczmie.
Dwóch wąsatych kislevitów siedzących na ławie pod ścianą kończyło właśnie trzecią flaszkę wódki. Mimo tego trzymali się świetnie, co chwila wybuchając śmiechem i żywo rozmawiając :
- НИКТО на этом форуме не не говорю русский !
- Я люблю блины!
- кровяная колбаса !
Żart był zaiste przedni, więc nawet kupcy ze stolika obok omal nie pospadali z krzeseł. Atmosfera polepszała się z minuty na minutę, a do gospody co chwila wpadali nowi goście. Alkohol lał się strumieniami, jakiś dziad w kącie grał na tubmarynie a grupka ungolskich mołojców wybijała mu rytm pustymi butelczynami.
Słowem, impreza się rozkręcała.
Gerhard zaklął z cicha i przekąsił kiszonego ogórka. Siedział tu dosłownie cały dzień i nudził się niemiłosiernie. To był jego pierwszy dzień pozawojskowej wolności i z niechęcią musiał przyznać przed samym sobą, że kompletnie nie potrafił zorganizować sobie czasu. W armii zawsze miał coś do roboty: a to zorganizować musztrę, wysłuchać raportów, sprawdzić zaopatrzenie czy po prostu przejść się po obozie i porozmawiać z żołnierzami. A tutaj ? Jak na razie cały dzień nic się nie działo. No, może z wyjątkiem gigantycznego, krasnoludzkiego parowca, który wtarabanił się do portu niszcząc wszystko na swojej drodze. Potem z metalowego behemotha wysypała się gromadka krasnoludów, którzy teraz jakby nigdy nic siedzieli w przeciwległym kącie gospody i grzali się przy kominku. Oczywistą oczywistością było, iż jeden z nich startował w Arenie.
A właśnie, Arena. Eirenstern zastanawiał się, kiedy i z kim przyjdzie mu walczyć. No i przede wszystkim gdzie, bowiem samo miejsce boju nie było jeszcze skonkretyzowane. W każdym razie, miał nadzieję że już niedługo dane mu będzie wypróbować swoje nowe gladiusy. W końcu obiecał Khornowi czaszki najlepszych wojowników świata, a Bóg Krwi nigdy nie zapomina o złożonych mu przysięgach...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Posłaniec bardzo się denerwował. Władca Mórz nie należał do spokojnych i cierpliwych generałów. Władca Mórz był nienawistnym i pełnym chęci zemsty geniuszem strategi marynarki. Tak więc zanoszenie mu wiadomości w nocy nie było zbyt dobrym pomysłem. Ale sprawa ważna. Sireal grzecznie zapukał.
-Wejść-rozległ się zimny głos za dębowych drzwi.
Pokój urządzony był ze smakiem, pełny motywów morskich i bitewnych, na ścianie wisiało wiele sztuk broni białej i elementów bojowego ekwipunku.
-Czymże zakłócasz mój spokój o tej porze? Czyżby dowództwo nie szanowało tego iż o tej porze zwykle śpię?-zapytał z jadem w głoie.
Cóż za okropny elf, pomyślał Sireal patrząc na jego wychudłą twarz i wyblakłe włosy. Wykonał dworski ukłon i powiedział:
-Jestem pewien iż dowództwo szanuje twój czas lordzie Asillinie, ale sprawa jest nadzwyczaj pilna.-Władca Mórz zmarszczył brwi- parę regimentów mrocznych elfów zaatakowało naszą wioskę Tor Delier. Wszyscy zostali wyrżnięci, wieści przyniosły orły.
-Wołaj po lord Tyriona,-obwieścił Asillin.

Książe Tyrion był inny. Cierpliwy i mądry dowódca był wzorem dla wszystkich generałów , zawsze stojący w pierwszym szeregu o nienagannych manierach. Tak był zupełnie inny niż Władca Mórz.
Ich spotkanie któremu przyglądał się Sireal.
-Witaj lordzie Tyrionie synu Moreliona krwi Aen..-zaczął Asillin lecz Tyrion zbył go delikatnym ruchem ręki.
-Nie bawmy się w tytuły o tak później porze, powiedz czemu mnie wezwałeś?
-Druhii zaatakowały, Tor Delier zostało wyrżnięte w pień. Mroczni kierują się w stronę starego świata, możemy odciąć im drogę jeśli wyślemy statki od bramy. Jako iż jesteś naczelnym generałem wszystkich Asur, muszę zapytać cię o zgodę jeśli chce przeprowadzić operacje poza Ulthuanem.
-Mamy wystarczające siły aby z kontratakować?
-Mogę zwolnić ze służby na bramę dwusetkę straży.
-Masz kogoś kto mógłby poprowadzić ich do walki?
-Tak, jeden dowódca Wilków Morskich Nilohair wydaje się dobrym wyborem.
-Awansuj go więc na Morki Hełm i niech płynie.
-Dobrze tak zrobię, przepraszam, że zająłem twój czas lordzie Tyrionie i życzę ci dobrej nocy.
-Dobranoc Asillinie.
Gdy Tyrion wyszedł Asillin zwrócił się do Sireala.
-Wołaj po Niloahira!

-Witam cię milordzie Asillinie, czegóż ode mnie potrzebujesz?-zapytał elf o czarnych włosach i pogodnych zielonych oczach zwany Nilohairem.
-Klękaj-rozkazał Władca Mórz.
Nilohair klęknął zaś Asillin ściągnął ze ściany długą włócznie o srebrnym ostrzu. Przez chwilę Sireal był pewien iż Asillin przebije młodego elfa włócznią. Ten jednak podszedł i położył mu ją na ramieniu i zaczął wypowiadać znaną formułę.
-Nilohairze z herbu morskiego smoka, za trzykrotne męstwo w boju i rozbicie w pył II regimentu korsarzy, za odzyskanie tarczy mewmyra z rąk mrocznych elfów mianuje cię Morskim Hełmem.
Twarz młodego dowódcy rozjaśnił uśmiech.
-A oto twój pierwszy rozkaz weź dwa tysiące straży morskiej i przetnij drogę mrocznym elfom płynącym w stronę starego świata. Resztę opowiedzą ci orły.
-Tak jest milordzie. Już ruszam.
Nowo mianowany dowódca wstał i ruszył w stronę drzwi.
-Jeszcze jedna sprawa Nilohairze: nie bierz jeńców. -powiedział swym zimny głosem Asillin władca mórz.

Dziób elfiego statku rozrywał fale. Żagiel załopotał na wietrze, zaś twarz Nilohaira owiała morska bryza. Dwa osłaniające statek latające rydwany, również nieznacznie przyspieszyły. Z dalekiej mgły zaczął wynurzać się plugawy konwój mrocznych elfów. Flota eskortowało wielką latającą twierdze zwaną czarną arką
-Przygotować się-syknął Morski Hełm.
Łuki zostały naciągnięte, a włócznie naostrzone.
-Zaczynamy Fingirnisie.-powiedział Nilohair do maga stojącego tuż za nim.
Mag wykonał kilka ruchów rękami wymamrotał coś i... flota wysokich elfów oraz eskortujące ich rydwan zniknęły.
Ostatnio zmieniony 26 maja 2013, o 17:04 przez Mistrz Miecza Hoetha, łącznie zmieniany 3 razy.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

W porównaniu z okazałymi okrętami zacumowanymi w okolicy, stary statek przewoźników sprawiał mizerne wrażenie. Z ogromnych okrętów spoglądały na nich liczne oczy pełne pogardy, dla czegoś tak żałosnego, dla czegoś co śmiało zatrzymać się pośród tych perełek rządzących światem morskim. Osobnik stojący za sterami za nic miał sobie nieprzychylne spojrzenia. Trzymając twardo za ster pociągnął łyka z piersiówki i wyszczerzył się do przechodzącej kobiety demonstrując przy tym braki w uzębieniu. Ta zaś najwidoczniej zniesmaczona widokiem przyspieszyła i skryła się w tłumie.
-Patrz pan panie jakie tera paniusie się porobiły.
Ludwig wzruszył ramionami z pozorną uwagą przyglądając się bawiącym się dzieciom
-Kiedyś to było! - nie odpuszczał kapitan - Kiedyś to se mogłem podupczyć tu i tam nic nie płacąc, a teraz wyobraź pan sobie każda paniusia dupy strzeże i tylko ją złap, a zaraz po pysku by lała. A ja powiadam, po co tym kuprem tak kręci no po co?
Wampir uśmiechnął się uprzejmie.
-Świat się zmienia. Kobiety walczą o swoje prawa, na wzór elfek chcą coś znaczyć i nie być tylko zabawka do dupczenie. W Imperium nazywają ten ruch feminizmem jak widać dociera on również do Kislevu.
-A i tu, widzisz pan panie, dochodzimy do sedna. Wszystkiemu winne są pieprzone elfy! Co to one swojego kraju nie mają,że sie do nas pchają? Przecie ten swój Ultułan czy tam Ułtutan mają to niech tam siedzą. Po co oni nam tu? Tylko nam porządnym ludziom jakieś feminizmy przynoszą. Kiedyś tego nie było i kobiety nie narzekały, a teraz co inne są? Powiadam, panu panie, kobity sie nie zmieniły. Cycuszki mają, tyłeczek jest tylko na mózgu się coś poprzestawiało.
Ludwig miał dość głębokich przemyśleń szczerbatego. Najzwyczajniej nie miał na to teraz ochoty, od powiedzenia tego wprost uratowało go przybicie do brzegu. Powoli wstał uśmiechnął się jeszcze raz i ruszył do swojej kabiny po rzeczy i współtowarzyszy. Wolał również odczekać chwilę, aby tłum ludzi zebranych na łajbie ochrzczonej imieniem "Mknąca Strzała" zdążył zejść z pokładu. Nietypowy wierzchowiec mógł wywołać panikę wśród prostych ludzi zebranych na pokładzie, więc lepiej było zejść jako ostatni.

Pierwszym miejscem, do którego postanowił się udać był jeden z większych kupieckich straganów otaczajacych port. Jak się słusznie domyślił było to miejsce zapisu na arenę. Typowy urzędnik siedzący za biurkiem i piszący coś zawzięcie nie zauważył wchodzącego mężczyzny.
-Chciałbym zapisać się na arenę. - powiedział powoli. Urzędnik nie przejąwszy się zbytnio tymi słowami dalej zawzięcie uzupełniał jakieś dokumenty
-Chcia...
-Wiem. Słyszałem. - przerwał, nie podnosząc przy tym głowy. - Podpisz to. - mówiąc to wyciągnął rękę ze świstkiem papieru. Ludwig szybko przeczytał umowę, postawił swoim charakterystycznym, ozdobnym pismem litery układające się w imię Ludwig Friedrich po czym oddał kartkę.
-Jesteś zakwaterowany w budynku obok karczmy. Nasz człowiek zaprowadzi Cię tam. Twoi ewentualni towarzysze mogą mieszkać z tobą, a wierzchowiec, jeżeli go posiadasz, może zatrzymać się w stajni specjalnie przygotowanej dla uczestników areny. - Ludwig przytaknął, podziękował i wyszedł za jednym ze strażników stojących w namiocie.

Budynek okazał się całkiem ładną drewnianą willą. Gustownie urządzona i przestronna bardzo spodobała się grupie najemników. Wygodne łóżko kusiło po długiej podróży, jednak chęć napicia się i rozmowy w karczmie pokonała pragnienie snu czy też letargu w jaki zapadali nieumarli. "Pod Zadumanym Smokiem" okazała się ładnie wykonanym budynkiem pełnym zdobień z zewnątrz. Rzeźby wyryte w kamiennych ścianach warte były obejrzenia, przedstawiały sceny z życia jakiegoś tutejszego bohatera. Po wejściu do środka nikt nie zwrócił na nich specjalnej uwagi. Karczma pełna była gości będących w najróżniejszych stanach, od półprzytomnego, bełkoczącego człowieka po piękną elfkę i grupkę krasnoludów debatujących nad przewagą krasnoludzkich organek nad tymi z imperium. Ludwig posłał im przyjazny uśmiech zapominając o swoich dwóch długich kłach, których jeszcze nie nauczył się ukrywać. Widząc minę jednego z krasnoludów, którzy lekko mówiąc nie przepadali za wampirami, szybko się poprawił i zamknął usta. Nie lubił tego. Ciężko było mu się pogodzić z faktem, że odkąd Anna uratowała mu w ten sposób życie, musiał ukrywać swoją naturalność. Mimo, iż wcześniej pracował dla von Carsteinów mógł zawsze udać się od karczmy anonimowo, nie ryzykując wszczęciem burdy z powodu czyjegoś widzi mi się, teraz wszystko było inne. Ludwig nie miał wampirzycy za złe tego co zrobiła, to było jedyne wyjście, aby go uratować. Zabłąkanego ciosu kosą w brzuch człowiek przeżyć nie ma prawa, wampir tak. Teraz pozostawało mu płacić cenę za swoje życie. Mimo, że darzył sympatią brodatych i niskich jegomości, nie mógł do nich od tak podejść bez wcześniejszego planu czy też zaproszenia. Pragnął z nimi porozmawiać, napić się po koleżeńsku, ale na to jak wiedział potrzeba było czasu. Wampirowi nie spieszyło się, wszak miał tu spędzić trochę czasu, więc zamówił butelkę jakiegoś mocnego trunku o nie znanej mu nazwie i usiadł wraz ze swoją towarzyszką przy jednym ze stolików.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Wszystkie krasnoludy siedziały w kacie karczmy ,ich stół był zastawiony piwem i tradycyjnym tutejszym napitkiem ,Mulfgar spał ,a Bothan rozmawiał na zapleczu z jakimś starym kislevitą. Brokki wyrażnie obserwował wysokiego mężczyznę w imperialnej tunice ,zastanawiał się ,kim on jest ,wyrażnie widział żołnierskie gesty i odruchy ,jednak nie miał on munduru.
Coś przerwało jego uwagę - do karczmy weszła dwójka różniących się od tutejszej ludności wojowników. Kiedy przechodzili obok ich stolika ,pijany Fland spojrzał wysokiemu wampirowi w twarz i ujrzał kły ,jednak Ludwig od razu je ukrył i odwórcił wzrok.
Fland zmrużył oczy -Manor! Manor! Ja pierdzielę ,nie może być!- szepnął cicho do towarzysza
-Czego?! - wrzsnął senny krasnolud
-Tamten facet... to wampierz!- kontynuował Fland.
Manor odwrócił się i spojrzał na parę -Eee! To ,że prawie nic nie piją ...to nie znaczy ,ze od razu wampir... albo elf ,tfu!-
-Ale ja kły... kły ja widziałem...- wymamrotał zapijaczony krasnolud.
-Fland! Ja cię ostrzegam! Zapiłeś się... i teraz obrażasz innych!Toż to nie wypada!- wrzasnął po krasnoludzku Manor.
-Może...w sumie... no tak... trochę głupio... to może być choroba...- szepnął do rozmówcy
-No ,a teraz daj mi spać- warknął Manor i zamknął oczy.

Gdy Bothan wszedł do karczmy zamienił dwa słowa z towarzyszami i od razu podszedł do karczmarza ,po czym szepnął po kislevicku -Официант! У меня назначена встреча! Пароль старый осел! - ten od razu zaprowadził go na zaplecze ,gdzie przy małym stoliczku ,zastawionym w piwo siedział wysoki mężczyzna o siwych wąsach ,miał on fioletowy żupan i futrzana czapkę ,która leżaął na stole. Mieszkiem odprawił karczmarza ,po czym z wielkim uśmiechem
-Witaj! Panie Bothan! Zaiste dumnym i zaszczyconym ja jest!- wykrzyknął i wyprostował rece do uścisku ,stary inżynier spojrzał mu w oczu -Chmm ,ty stary zabjiako! Maurycy!- po chwili na jego twarzy pojawił się usmiech i serdecznie uścisnął rozmówcę
- Usiądzmy ,proszę ,napij się- odpowiedział stary człowiek i zasiadł z Bothanem do stołu ,od razu zaczął - Ach te stare czasy ,jak pod Praag wyżynaliśmy hordy wrogów ,byliśmy wtedy tacy młodzi-
krasnolud przerwał mu od razu -No... miałem wtedy dopiero 60 lat ,ale ten czas leci... ale nie po to tu jestem! Jak wiesz urządziliście sobie tutaj turniej!- kislevita kiwnął głowa i uważnie słuchał Bothana ,który kontynuował - No i ja myślę sobie: oj Bothanie ,oj Bothanie! Ci twoi czeladnicy to niedługo fach będą mieli w ręku! Złoto i sława się przyda-
kislevita od razu zaprotestował -Ależ Bothanie! Przecież jesteś sławny ,ja o innym inżynierze ,co sam działo ciagnął nigdy ,żem nie słyszał!-
Bothan uniósł się -Dobra ,dobra, wiesz o czym mówię ,a teraz do rzeczy! Te kmioty nie pozwoliły mi walczyć "Mściwą Helgą"! Dlatego muszę coś innego wnieść na pole walki ,a nie będę zabijał byle czym!-
stary Maurycy uśmiechnął sie serdecznie -Toż ty przybywasz po "Czerwonego hrabiego!" Pilnowałem i pielegnowałem go! Jest u mnie-
Bothan usmiechnął się i krzyknął -No to wspaniała wieść! Dzięki ci! Ale tyle razy mówiłem "Czerwony baron"! Nie hrabia ,ale baron!"
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pod wieczór zaczęło padać. Loq-Kro-Gar postanowił zakończyć zwiedzanie miasta na dziś i ruszył do karczmy. Tym razem wybrał tę lepszą.
Lokal "Pod zadumanym smokiem" prezentował się znacznie lepiej niż "Morska Dziwka". Wewnątrz było jaśniej, ściany były równo pomalowane, meble gładko oheblowane, zaś klientela składała z bogatszych mieszczan i kupców, którzy po całym dniu pracy wymieniali się opowieściami, plotkami i uwagami o kursie zboża i wysokości myta. Nieco dalej, na niewielkim podwyższeniu stał kolorowo odziany bard, który spokojną melodią umilał czas gościom. (http://www.youtube.com/watch?v=7vpct4pZANg) Loq-Kro-Gar zauważył kilku zawodników, jednak postanowił na razie nie zawiązywać nowych znajomości. Saurus zajął miejsce pod ścianą, na szerokiej ławie, jedynym meblu wyglądającym na tyle solidnie, by utrzymać jego ciężar. Mebel zatrzeszczał ostrzegawczo, lecz wytrzymał. Dziewki karczemne spierały się w kącie która ma obsłużyć nowo przybyłego, bo choć strój jego bogaty, to aparycja i gabaryty wystarczyły, by nawet dzielny rycerz zanieczyściłby zbroję. Otyły karczmarz, jegomość średniego wzrostu, o dobrodusznym wyglądzie przegonił je ścierką i osobiście podszedł do egzotycznego gościa.
-Witamy "Pod zadumanym smokiem"! Rzadko mamy okazję gościć przybyszów z tak daleka. Podróż się udała?
-Powiedzmy.- odparł krótko saurus.
-Hmm, czym mogę służyć? Polecam dzisiejsze danie dnia: kartoflanka i pieczeń z dzika.- Loq-Kro-Gar nie miał pojęcia co to jest kartoflanka, lecz skinął łbem na znak, że może być. Miał dość morskich potraw. Wkrótce potem jedząc rozmyślał nad swoim położeniem. Dlaczego Pradawni skierowali go właśnie tutaj? Na Arenia nie było dużej ilości Huan'khanx, nie w takiej ilości,która wymagała jego interwencji. Pociągnął spory łyk ciemnego płynu, jaki mu podano do posiłku. Na jego powierzchni znajdowała się gruba warstwa piany, sam trunek był nieco goryczkowaty, lecz z jednocześnie bardzo smaczny. Pieśniarz grając na lutni śpiewał kolejny utwór.

Włosy jej jak skrzydło kruka, niby nocna burza
W oczach jej płonął lód
Miecz się we krwi nurza,
Choć w sercu miłości głód...


Tak tu spokojnie. Czy miała to być cisza przed burzą? Ten minotaur jest niebezpieczny tylko w pojedynku, nie niósł zagrożenia na wielką skalę. Co prawda wyczuwał jeszcze jednego Ax'Tli, jednak nie mógł określić, kim on jest. Byli jeszcze Druchii. Na myśl o mrocznych elfach w Loq-Kro-Garze zagotowało się. Z chęcią skruszy ich wątłe ciała, pożre ich serca i wyssie z ich kości szpik!
Bard właśnie kończył swą pieśń.

...Rzekł wtedy rycerz w zbroi krwawej,
Co w duszy nosi płomień,
"Pójdź ze mną, moja ukochana, już zawsze bądźmy razem"
Lecz biada, biada miłości, zdradliwe ostrze we krwi tonie,
I pada wielki rycerz, szkarłatem barwi piaski,
Miłością swą pokonany,
Kharlot Kruszący Czaszki!"
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Khartox skierował się ku słupowi z ogłoszeniami na którym to wisiała lista uczestników. Bestia była nie spokojna. Ciągle czuła zapach saurusa. Minotaur był pewien przeciwnik to godny a jego mięso będzie smaczne, pogrążony w swych myślach Khartox przepchał się przez ludzi zebranych przy słupie. Ci widząc bestie w przerażeniem i szokiem się cofali. ,,Najpierw jaszczur a teraz takie coś?!’’ można było usłyszeć z tłumu. Bestia rykła raz, Cichoskos w mgnieniu oka pojawił się koło swojego wodza. Był to gor cechujący się wręcz niezwykła szybkością nawet dla jego rodzaju. Jego kozie poroże nosiło już szramy po wielu walkach. Widząc spojrzenie Khartoxa, zwierzoczłek wyciągnął za pasa monokl który zabrał pewnemu nulnijskiemu inżynierowi po tym jak jego głową została przerąbana na pół. Cichoskok przystąpił do odczytywania listy zawodników. Szło mu to dość ciężko, a dla ludzi wyglądało to dość komicznie. Jednak nikt się nie zaśmiał, widząc rządne krwi spojrzenie minotaura.
-Masz tam coś!- ryknął po chwili Krwawy Róg.
-Tak, tak, tak. Już czytam. No więc od góry.-rzekł gor przyglądając się coraz bardziej literą. Widać było że wytężą swój ,,intelekt’’. – Mamy… Eli.. Elichna… Elihmaira z… skądś tam. Imię dziwne więc zapewnie to jakiś gładko skóry elfik.
-Nie lubię elfów. Smakują obrzydliwie. A ty czytaj dalej!- całą sytuacją zaczęło interesować się dość sporo ilość ludzi. Nie co dzień widzi się zwierzoludzi którzy starają się rozgryźć tak prostą rzecz jak lista zgłoszony. Jednak nikt nawet nie próbował ośmieszyć ich. Żelazna skóra bacznie ich obserwowała. Był to wołogor o potężnych wolich rogach. Zakuty w szabrowany pancerz i dzierżący dwa topory. Na jego twarzy było widać wiele szram. Bestigor co jakiś czas wydawał z siebie charakterystyczne ,,hyym’’ jak tylko zobaczył że ktoś jest zbyt wesoły.
-Następnie mamy..Khaaa… Khalisa- tym razem gorowi poszło szybciej jednak jego gdybania skąd może pochodzić dany jegomość ktoś przerwał.
-Prosił bym abyście się odsunęli i dali spojrzeć innym- rzekł dumnie elf który bez strachu podszedł do bestii.
-Odejdź spiczasto uchy, bo cie przerąbie na pół!- potężnie ryknął Krwawy Róg.
-Nie mam takie zamiaru, jeste…- elf nawet nie skończył się przedstawiać kiedy Khartox szybkim ruchem wyrwał słup i zamachnął się nim. Spiczasto uchy odleciał kilka metrów w tył pod.
-A mogłem ci urwać łeb! –krzyknął Khartox odchodząc, w rękach nadal trzymał słup ogłoszeń. Cichoskok i Żelazna skóra ruszyli za nim.
Minotaur był zdenerwowany, nie lubił jak ktoś mu przeszkadza szczególnie jak jest to taka pokraka jak elf. Bestia używając słupa jako taranu weszła do jakiejś bogatej karczmy. Drzwi bez trudu wypadły z zawiasów. Podłoga zaskrzypiała pod ciężarem bestii, ta wydała z siebie tylko cichy pomruk. Khartox przeleciał wzrokiem po gościach. Krasnoludy, od których piwo na kilometr było czuć. Kilku ludzi. Krwawy Róg wciągnął powietrze swoimi nozdrzami. Nie ludzi… czuć stęchliznę.. coś martwego. Khartox nie był pewien co to może być. Wampir albo jakiś ghul. Bestia ruszyła przed siebie ignorując wzrok innych gości i spokojnego właściciela. Któremu miasto zapewne rekompensuje szkody wyrządzone przez zawodników. Minotaur zajął miejsce w dość sporej loży, uprzednio wywalając z niej stolik. Wbił słup w drewnianą podłogę.
-Czytaj dalej- warknął Krwawy Róg po czym krzyknął do karczmarza. – Koniny i trunku!
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Hordzie Fluffiego zajeła wiele długich miesięcy by dotrzeć do wskazanego miejsca. Gdy nareszcie dotarli oczom zielonej masy ukazało się wspaniałe miasto. Podjechali pod bramy, lecz strażnicy od razu je zamknęli a na blankach i hurdycjach pokazała się całkiem pokaźna grupa kuszników.
- Stać kurwa śmierdziele! Jam tu szef i ja to załatwię!- Po czym zszedł z gnoblara, zabrał innemu białą koszulę i strzelił go w pysk bo protestował. Białą szmatę zatknął na patyk i podszedł pod bramę.
-Ja tu gadać chce z bramowym czy kto tu rzondzi !- Ryknął w kierunku strażników swym zaskakująco donośnym jak na taką posturę głosem. Po chwili w bramie w eskorcie dziesięciu zbrojnych ukazał się kapitan. Okrążyli go ale broni nie wyciągnęli.
-Czego?- warknął dowódca.
- Pacz pan kurna. Tu mam papir że tu jest nijaka arena trupów czy jakoś tak. Ja żem przyjechał ją wygrać. A zgodnie z tym papirem mogę se u was w wiosce siedzieć. Ja i moje ziomki tyż.
Strażnicy zaczęli mruczeć a kapitan podrapał się w siwiejącą brodę. Nie do końca wiedział co zrobić. Doskonale zdawał sobie sprawę z dwóch rzeczy. To zielone gówno było teraz nietykalne. Jego kompani mniej, ale też otwarcie wyrżnąć ich nie może. I drugi problem. Wpuszczenie tej hołoty do miasta było równoznaczne z falą kradzieży, paserstwa i przemytu która nastąpi gdy ten motłoch znajdzie się za bramami. Z zamyślenia wyrwał go posłaniec który wyszedł i wręczył mu list. Kapitan przeczytał go, zacisnął szczęki i oddał gońcowi.
- Możecie wejść. Ale obowiązuje was tu takie same prawo jak każdego innego. A w lochach mamy mnóstwo miejsca...
- Dobra, dobra nie truj dupy. - Obrócił się do swoich chłopców i krzyknął- Jedziemy kurwa, jedziemy!
Wskoczył na swojego gnoblara wierzchowego i z okrzykiem pełnym bluzgów na ustach wjechali potrącając jednego gwardziste.
Kapitan złapał chwycił głownie miecza i ze złości ścisnął tak mocno, że aż mu knykcie zbielały.
-Przodkowie, miejcie nas w opiece - szepnął.
[kurna człowiek na 1 dzień był afk i od razu 3 strony czytania ...]
[chomikozo ja mówię wystarczająco dobrze i też lubię naleśniki :mrgreen: ]

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Po przeczytaniu tego co wczoraj napisałem, stwierdziłem że powinienem napisać coś lepszego dla tego usunąłem końcówkę tamtego potu. Spodziewajcie się dzisiaj późnym wieczorem bitwy morskiej i dalszych losów Elithmaira]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
DarkAngel
Oszukista
Posty: 820
Lokalizacja: Wataha - Racibórz/Wrocław

Post autor: DarkAngel »

Po otrzymaniu przydziału trójka Druchii udała się do karczmy "Pod ubitym Norsmenem" . Budynek ku uldze elfów nie wyglądał tak marnie jak się obawiali, a po wejściu do środka powitał ich zapach wędzonej kiełbasy, piwa, oraz pieczonego prosiaka który akurat był przyrządzany przez karczmarza. Elfy podeszły do szynku śledzone spojrzeniami kilku najprawdopodobniej stałych bywalców i zamówili posiłek oraz piwo. Karczma nie była zbyt zatłoczona, toteż nie mieli problemu ze znalezieniem wolnego stolika. Gdy zasiedli, trzeci towarzysz zdjął kaptu a następnie płaszcz. Dwóch wyraźnie podchmielonych klientów nie kryło nienawiści do elfa, gdyż mieli przed oczami korsarza - tutejsi ludzie najbardziej nienawidzili dwóch rzeczy. Jedną z nich była inwazja sił chaosu, a drugą widok czarnych okrętów wypełnionych piratami Druchii, którzy słynęli ze swego okrucieństwa. Toteż szybko elfy usłyszały komentarze na swój temat.
-Patrzcie ich, nieludzie chędożone popijają sobie piwo i siedzą jakby byli tu mile widziani-
-Może się z nimi zabawimy co ? Ciekawe, czy kości mają tak twarde jak my ?-
-Lepiej uważaj na słowa człowieku, jeśli chcesz dożyć jutrzejszego dnia...- Odrzekł korsarz.
-Spokojnie panowie, już za dużo wypiliście, dajcie spokój gościom bo wezmę straż miejską i skończycie tak jak ostatnio !-
-Daruj sobie tym razem Landryol- uspokajał korsarza asasyn.
Dwóch gości wyszło, najwidoczniej pamiętając niedawne wydarzenia w karczmie. Elfy natomiast zabrały się za przyniesiony przez karczmarza posiłek. Następnie zostawiły niepotrzebne rzeczy w pokoju i poszły w kierunku areny zobaczyć listę zawodników.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Elithmair wysłuchawszy ballady o Kharlocie pociągnął łyk piwa z kufla. Był on opróżniony jedynie do połowy ponieważ elfom radość sprawiała rozmowa a nie picie alkohol, choć wbrew powszechnej opinii mielili głowy dużo silniejsze niż ludzie i tylko krasnoludy mogły się równać z nimi w piciu.
Do karczmy wparował wielki jaszczuroczlek, zamówił coś i usiadł przy sąsiednim stoliku.
W tej samej chwili Atheis chwycił swą lutnie i zaczął sobie podśpiewywać swym czystym delikatnym głosem.
-Tysiące lat temu gdy świat był młody
i zdrowe w rzekach płynęły wody,
wśród elfów i karłów przyjaźń panowała
i przez wieki niezmącona trwała,
Atheis przerwał i zaczął stroić lutnie, w tej samej chwili jakiś kmiot obok zwrócił się do niego.
-Panie śpiewajcie dalej.
-Nie mam zwyczaju śpiewać za darmo.-odparł Atheis.
-Panie, złożymy się, śpiewaj!
Atheis skuszony obietnicą pieniędzy podszedł do barda który recytował sagę o Kharlocie, szepnął mu coś na ucho .
Tamten skinął głową i zszedł z podwyższenia. A Atheis zaczął śpiewać.
-Tysiące lat temu gdy świat był młody
i zdrowe w rzekach płynęły wody,
wśród elfów i karłów przyjaźń panowała
i przez wieki niezmącona trwała,
jednak to na czarnym tronie,
w stalowej obręczy koronie
zdrajcy myśli ku niej suneły.
I tak się źle stało,
że Druhii jakich mało
gniew karłów na elfy sprowadziły,
gdyż transport złota wybiły.
Wielce zdenerwowany król Karak-Dum
wysłał posłańca swego,
jak wieprz niegrzecznego.
I w pałacu elfów,
króla Caledora gorzkie spłynęły słowa,
i zaczeła się zła rozmowa,
karzeł zapluty,
i piwem struty,
ostrza dobywa.
Toż to obraza!
Krwi elfiej zniewaga!
Straży przybiegają i krasnoludowi
podbrudek z włosów uwalniają!
Ten się pieni, jak zwierz łomocze,
lecz na nic wysiłki, przybyły posiłki!
Karłowi brodę obcięli,
lecz z życiem łaskawie puścili.
Król z gór,
wielce wpieniony,
wrzeszczy pierdoli,
i przysięgę składa,
zrekompensuje sobie w krwi brodę brata!
I wielka wojnę zaczęła broda,
pełną krwi pożogi i zemsty, trwogi.
Świat się kończy tak wtedy mawiano,
i przysięgam wiele racji miano.
Stało się tak, że królowie cali
naraz się pojedynkowali.
Ostrza śmigały wokół głowy,
głodne krwi w wojnie brody,
lecz mimo to król elfów
głupcem nie był,
pragnął pokoju
i dlatego dwukrotnie nie zabił krarła w boju,
ten za darowane życie plugawie się odwdzięczył,
ściął Caledorowi głowę
i skradł króla koronę.

Rozległy się gromkie brawa, pod nogi Atheisa rzucano monety. W rej samej chwili Elithmair zauważył wpatrującego się niego jaszczuroczłeka.
-Panie, czy nie miałbyś ochoty dosiąść się do naszej kompanii?-zapytał w jego stronę.
[Nie jestem zbyt uzdolnionym poetą, ale mam nadzieję iż ballada wyszła znośnie]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Fajnie, chociaż "ciut" antykrasnoludzko :)]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

[rzuć okiem na awatar ... Teraz wszystko jasne :P ]

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

W karczmie zaczynało się robić gorąco. Obecność minotaura, jaszczurki i pijanych krasnoludów w jednym pomieszczeniu nie mogła dobrze się skończyć. O dziwo awantura odwlekała się, co jakiś czas nietypowi goście dość mocno zestresowanego gospodarza krzywo na siebie zerkali ,ale nikt nie miał ochoty wszczynać burdy po męczącej podróży. Czas płynął powoli, a wraz z jego upływem towarzystwo pokończyło napitki i posiłki wprowadzając się w stan upojnego zapomnienia o problemach tego świata, nawet olbrzymi minotaur zdawał się mniej nienawidzić wszystkiego co żywe, skupiony na spożywaniu olbrzymiego kawału mięsa wyglądał jak każdy inny gość "Pod Złotym Smokiem".

-Skończy się dzisiaj bez burdy - stwierdził cicho pod nosem i wrócił do spożywania krwistego posiłku, nie zwracając uwagi na wstającego elfa.
-Nie byłabym tego taka pewna - Choć Anna wiedziała, że mówił do siebie, uznała za stosowne zwrócenie uwagi na to czego Ludwig nie zauważył. Wampir skierował wzrok na chuderlawego elfa, który coś wyszeptał do miejscowego barda.
-Myślisz, że jest w stanie zniszczyć panujacy tu spokój?
-Elfy potrafią wszystko. Posłuchaj co on śpiewa.
-Mmm - Usłyszawszy pierwsze słowa znanej mu ballady, zaczął się zastanawiać jak wielkim ignorantem musiał być elf, aby śpiewać taką pieśń w takim towarzystwie. Ludwig już jako człowiek wyrobił sobie zdanie na temat pradawnych waśni między krasnoludami, a mieszkańcami odległych i tajemniczych krain. Osobiście był po stronie brodaczy, ale nie miał w zwyczaju obrażać się, kiedy ktoś sądził inaczej, znał natomiast charaktery tych, o których pieśń traktowała i był pewien, że uznają ją za obrazę.

Razem z Anna rozsiedli się wygodnie trzymając dłonie w pobliżu głowni swojego uzbrojenia i obserwowali. Krasnoludy zaskakująco szybko wytrzeźwiały i zaczęły obserwować poetę, zwierzoczłek wyczuwszy zbliżającą się awanturę zaniechał obgryzania kości i spoglądał to na śpiewaka to na swoją broń. Gdy elf skończył większa część kupców, mieszkańców miasta, podróżników i pozostałych zebranych tu gości zaczęła bić brawo i wręcz wielbić anielski głos ich nowego bohatera. Ludwiga to nie interesowało, czekał na reakcję tej mniej zadowolonej publiki, w razie gdyby coś się zaczęło dziać miał zamiar wesprzeć krasnoludów. To ich darzył najbardziej przyjaznym uczuciem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Przemianujmy nazwę na Arena Poezji nr 1 :mrgreen: ]
Rozmyślając Loq-Kro-Gar w pewnym momencie zauważył grupę elfów kilka stolików dalej. Jeden z nich skłonił lekko głową i zapytał uprzejmie:
-Panie, czy nie miałbyś ochoty dosiąść się do naszej kompanii?
-Z chęcią. Dobrze jest spotkać przedstawicieli Waszej rasy, Itz'xa'khanx. -odparł grzecznie lusturiańczyk. Zajął miejsce przy stoliku elfów, co wywołało niemałe zaciekawienie wśród innych gości.- Ludzie zdają się bardzo słabo znać relacje między naszymi ludami. Z pewnością większość z nich ma mnie za kogoś pokroju tego minotaura.
-To ignoranci i megalomaniacy. Mają się za władców świata, a ledwo utrzymują swoje królestwa w całości.- skwitował jeden z elfów. -Ach, gdzie są moje maniery! Jestem Elithmair z Yvresse, ten poeta to Atheis, a ten tu nosi tytuł Mędrca Hoetha, a zwie się Irthilius.
-Nazywam się Loq-Kro-Gar z Hexoatl. Elithmairze, spotkałem twojego brata, Althegora.
Ulthuańczycy spoważnieli nagle, a Elithmair zbladł i zacisnął bezwiednie pięści.
-Mów! Nie widziałem go od miesięcy!- powiedział rozgorączkowanym głosem.
-Poległ. Zginął jak na wojownika przystało, zbijając przedtem wielu wrogów, w tym naszą oprawczynię, czarodziejkę Shaelę.
Barki elfa opadły, a on sam jakby skórczył się. Towarzystwo milczało przez chwilę. W końcu Elthmair rzekł
-Powiedz... opowiedz o wszystkim.
Loq-Kro-Gar opowiadał. Mówił o swoim pojmaniu, o tym jak spotkał Althegora, o szaleńczej gonitwie przez miasto, o walce na dziedzińcu pałacu i o samym końcu. Elthmair słuchał z uwagą, potakując co jakiś czas. Gdy saurus zakończył swą opowieść, odezwał się smutno:
-Dziękuję, żeś mu był towarzyszem w niedoli, do samego końca.- walnął pięścią w stół- Na Asuryana, ci przeklęci Druchii pożałują tego. Całe wybrzeże Nagaroth stanie w ogniu!
-Spokojnie przyjacielu, na to przyjdzie jeszcze czas.- odezwał się Atheis.
-Mógłbyś zacząć od Druchii na Arenie- zauważył Irthilios.
Loq-Kro-Gar chciał już coś odpowiedzieć, lecz zauważył rozdrażnione miny krasnoludzkich gości i dwójkę najemników uważnie się im przyglądających. W powietrzu wisiała awantura...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

Mistrz Antonio Ramirez z rodziną przybyli do Erengradu jako jedni z ostatnich. Wybrali się, jak większość uczestników, drogą morską, lecz z powodu braku własnej armady bojowych okrętów zmuszeni zostali do skorzystania z usług estalijskiego przewoźnika.

- Muszę sobie kupić stateczek - rozmyślał głośno stary fechmistrz, oglądając przez reling imperialne miasteczko. - Może jakiś mały slup? Chciałabyś się kiedyś wybrać na żagle, kochanie? - zagadnął żonę.

- Czemu nie? Tylko wiesz... Ty nie umiesz żeglować, staruszku.

- Sama jesteś staruszka. Zresztą ja bym nie żeglował. Ja byłbym kapitanem, a Ty byłabyś moją kapitanicą.

Babcia Ramirez zachichotała i spojrzała na majaczący w oddali Erengrad.

- Kapitanica brzmi drapieżnie. Myślisz, że przystoi nam dalej się tak bawić?

- Nam bardziej niż jemu - mruknął Mistrz Ramirez, obserwując zmęczonym spojrzeniem, jak jego wnuk rzyga wychylony za burtę. - Jemu przystoi wreszcie dojrzeć i stwardnieć. Nikt nie powie, że Antonio Ramirez wychował pod swoim dachem mięczaka.

- Nikt - zgodziła się jego żona i zmieniła temat. - Myślisz, że będą im smakowały moje bułeczki na słodko? Bo wiesz... To podobno wielkie paniska, ci elfowie. Dużo ich tu przypłynęło.

Mistrz Antonio Ramirez objął żonę i przytulił.
- Na pewno kochana. A jeśli nie, to nie mają gustu i nie musisz się nimi martwić. A bułeczki zjem sam.

* * *

Kompania Estalijczyków wkroczyła do karczmy akurat, żeby usłyszeć koniec historii, którą opowiadał Loq-Kro-Gar.
- Karczmarzu! - zakrzyknął Mistrz Antonio Ramirez od progu. - Karczmarzu, potrzebujemy zakwaterowania, co oznacza pokój z najmniejszą ilością pluskiew i miejsce w stajni. Dla byka. Witam wszy... Na bogów!!! JASZCZUR!!!

Babcia Ramirez widząc Loq-Kro-Gara krzyknęła cicho ze zgrozy i schowała się za plecami męża. Młody Antonio odważnie wystąpił naprzód i oparł dłoń na rękojeść szpady.

- Nie martw się babciu! Ja cię ocalę! - zawołał cienkim głosem. Dziadek spojrzał na niego koso i skrzywił się niemiłosiernie.

- Przeklęty głupcze - westchnął. - To jeden z zawodników. Zanim zdążyłbyś pomyśleć o wyjęciu tej bezużytecznej w twoich rękach szpady, on rozdarłby cię na strzępy i wydłubywał spomiędzy zębów. Poza tym wygląda na miłego. Rozmawia z elfami. Nie możemy go dyskryminować tylko dlatego, że jest dziką bestią z lasu. Pewnie nie jest głupszy od nas. A od ciebie to już na pewno.

Zrugany młodzieniec spuścił głowę i zadreptał w miejscu.
- Przepraszam Mistrzu Jaszczur... - wymamrotał. Od pewnego czasu nabrał zwyczaju mówienia do każdego per "mistrz", z zupełnie niewiadomych powodów.

- Tak lepiej - uśmiechnął się stary szlachcic. - Kochanie, daj Jaszczurowi bułeczkę, na pewno nas polubi.

Babcia Ramirez wysunęła się powoli zza pleców męża i dzierżąc aromatyczną bułeczkę z konfiturą wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku Loq-Kro-Gara.

- P-p-proszę, Panie Jaszczurze. Bułeczkę?
Ostatnio zmieniony 26 maja 2013, o 18:37 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Stado Fluffiego już od pierwszych piętnastu minut zaczęło się "rozgaszczać jak u siebie w domu". Gnoblary powoli były wszędzie. Sam pachwinogryz jeździł w kilkudziesięciu osobowej obstawie. Nagle jego wyczulone uszy dosłyszały jakieś biadolenia barda. Skierował się w tamtą stronę. Jego oczom ukazała się całkiem zgrabna karczma w której mnożyło się od różnych dziwnych stożeń. -Zwierzaki, karły, pedały- Oznajmił i splunął siarczyście. Wzrok większości stworzeń zwrócił się w jego kierunku. Od razu wyczuł że atmosfera była napięta. Nic sobie z tego nie robił. Pięćdziesięciu chłopa za jego plecami dodawało całkiem dużo odwagi.
- I co tam wytrzeszczacie gały jakby wam szajba odbiła? - Krzyknął. Na sali zapadła grobowa cisza. Krasnoludom ewidentnie wyszły żyły na karku. Mały skurwiel i to zielonoskóry.
Fluffy podszedł do baru pośród mogących zabić spojrzeń. Rzucił mieszek złotych słoneczek na blat
- Trzy beczki piwa. Dobrego, nie byle szczyn.- rzucił do karczmarza.
- A co ty możesz wiedzieć o piwie? - żachnął się szynkarz.
- Tyle by wiedzieć że twoja matka puściła się z krasnoludem. A teraz piwo!- zripostował się.
Tego było obecnym tu krasnoludom dość. Butelki szybko przekształciły się w śliczne kwiatuszki o jeszcze śliczniejszych krawędziach. Krępi brodacze wstali sięgając po topory.
- Panowie kurduplowie po co ta zadyma ? Mu tu piwo żłopać przyszlim. Schowajcie rębaki. Siadajcie i na mój koszt piwo żłopcie ze mną.
- Nikt z tobą kmiocie pić nie będzie- Odparł jeden z krasnoludów.
- A to kuśka ci w żyć. Nie to nie. I tak mnie ruszyć pokurczu nie możesz bo mam papir. On mi daje nietykalność. - Skończywszy obalił kufel piwa i wstał.
- Idziem se stąd. Tu są same mienczoki niby gnoblary-podnóżki. Brać piwo i wychodzić. Byle chyżo. - Wydawał rozkazy raz po raz poprawiając ich charyzmę kopami w żyć. Po chwili w karczmie nie było gości i 4 beczułek piwa. Karczmarz natomiast ze zdziwieniem liczył pokaźną ilość gotówki.
Po chwili jeden z gości sięgnął do sakiewki by zamówić kolejne piwo. Jakież było jego zaskoczenie gdy okazało się że jej nie ma. Parę kolejnych biesiadników też nagle zauważyło brak swojej gotówki. W końcu wszyscy obmacywali swoje kieszenie po to tylko by przekonać się że zostali okradzeni. Fluffy już daleko od karczmy dosłyszał jeszcze bluzgi których nie powstydziłby się krasnoludzki szewc. Uśmiechnął się.
- Dobrze im tak, nie chłopoki ? Jedziemy! Ihaaaaaaa!

[Trololololol :mrgreen: ]
Ostatnio zmieniony 26 maja 2013, o 20:36 przez kubencjusz, łącznie zmieniany 1 raz.

ODPOWIEDZ