ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: GrimgorIronhide »

Arena zapełniła się, pośród huczących podmuchów wiatru i gęsto tnącego deszczu nikły dźwięki tak zciszonych rozmów jak i pełnych przekleństw rozkazów. Czarne chmury otoczyły flotę jak stado wilków, w których paszczach niczym wielkie kły błyskały raz po raz gromy. Między spienionymi bałwanami wystawał olbrzymi Gargantuan, sprawiający wrażenie niewzruszonego, mimo fal sięgających czasem nawet połowy wysokości jego kadłuba. Płynący z tyłu floty parowiec Makaissona rozbijał swym szerokim czołem fale jak wielki, żelazny młot. Czasem tylko jakaś szczególnie wielka wpadała na długi, płaski pokład u szczytu molocha i zalewała pusty pas startowy, wyciekając po chwili przez barierki. Dwa koła z tyłu młóciły nieprzerwanie i tak już spienioną kipiel a wysokie smugi dymu niknęły na porwistym wietrze.
Inne statki nie radziły sobie równie dobrze.
Większość kog i galeonów z trudem utrzymywała się w pionie, czy to dzięki szczęściu czy też heroicznej wprost odwadze żeglarzy, z których niektórzy przypłacali życiem bezpieczeństwo jednostki, gdy dziki żywioł rwał liny bezpieczeństwa i zmywał nieszczęśników wrost w lodowatą kipiel. Pasiaste żagle "Płonącego Elektora" bujały się na wszystkie strony a w pewnym momencie sztorm urwał statkowi von Teschenna jego makabryczną żeźbę dziobową, której statek zawdzięczał nazwę.
"Języczek Lileath" z niebywałą prędkością zawracał między falami omijając te największe i precyzyjnie znajdując luki w murze słonej wody i piany.

Fala odbijały się od masywnego korpusa największego statku floty, drastycznie powiększone i podpłynięcie do niego graniczyło z samobójstwem, jednakże udało się to dwóm okrętom. "Duma Driftmaarktu", błyszcząca i dostojna nawet wśród takich warunków pogodowych cięła sztorm niczym srebrny rapier, gdy dotarła do "Gargantuana". Z najwyższego jej żagla podniesiono trap, do którego z kolei opuszczono mały podest z góry i Książę Mórz wraz z grupką swych ludzi dokonał karkołomnego wyczynu przechodząc na pokład większego statku, nogą zdrową acz w żadnym razie nie suchą.
Tymczasem załoga "Walecznego serca" z poświęceniem walczyła z linami, żaglami oraz stewą by w końcu stanąć w umówionym sygnałami miejscu, gdzie po kwadransie walki o życie kapitan Alard i jeden z jego synów złapali rzuconą Saurusowi niebotycznie długą drabinkę sznurową. Zwinnie wdrapując się na górę, Loq-Kro-Gar, raz po raz chłostany falami usłyszał u dołu głośne krzyki górali. Usiłując zignorować wyrzuty, sumienia Lustrijczyk nie oglądał się i wreszcie sięgnął chłostanego deszczem i wiatrem pokładu.

Książę Mórz wkroczył do zadaszonej loży honorowej, z ulgą witając suchość i ciepło. Rondo wspaniałego kapelusza przesiąkło wodą i oklapło w dół. Adelhar oddał płaszcz i kapelusz służącemu po czym usiadł i zagadnął oficera stojącego za nim.
- Czy inni oficerowie stawią się na walkę ? Widziałem żyrokoptery...
- Nikt z poza "Gargantuana" nie przyszedł, wasza książęca mość. Wszyscy zdecydowali się pozostali przy swych jednostkach. Maszyny wobec warunków i tak cudem wykonały jeden lot, przywożąc może z tuzin osób, potem przykuliśmy je do masztu i samej areny... kabiny pilotów zmieniły się w istne wanny a jeden z żyrokopterów prawie spadł...
- Gdzie komandor de Merke ?
- Nadzoruje umacnianie okrętu. Wprawdzie wystarczyło uszczelnić i zablokować wszystkie bulaje w dolnych partiach okrętu ale podobno te wielkie działa wymagają dodatkowych mocowań i profilaktycznego zatkania otworów strzeleckich i...
- W porządku, wytarczy. Ech, wypadałoby rozpocząć widowisko. - Adelhar van der Maaren wstał i podniósł rękę. Obleczony w grube płaszcze i skryty pod prowizorycznymi osłonkami tłum nieco się ożywił.
- Wypuścić walczących! Niech sztorm zobaczy że nikt się go tu nie lęka! - wykrzyknął przez podaną mu tubę.

"Cholera, zaraz zaczną a raca nie gotowa, za długo zeszło mi u Tristany." Młody strzelec pokonywał schodek za schodkiem. Jego trzewiki plaskały o zalany marmur. Jednocześnie osłaniał wielkim płótnem swą rusznicę z matczyną wręcz troską. W końcu mógł stanąć i rozejrzeć się. Cztery kolumny stały puste dookoła areny - gdy gładki kamień zalewały hektolitry deszczu, stać na nim i nie skręcić karku mógłby chyba tylko sam Sigmar. Młodzieniec otworzył drzwi do małego pomieszczenia z tyłu widowni i osłupiał. Niemal zwymiotował na nagły widok porąbanych ciał... w dodatku ciał ludzi w pancerzach gwardii Księcia Mórz. Musi zawiadomić...
Głuche pacnięcie przecięło ciszę panującą w słabo oświelonym pokoju.
- Wybacz przyjacielu, Sigmar uświęca środki. Niedługo się obudzisz, a ja tymczasem...
Reiner oglądając się przez ramię na pochłonięty walką tłum, zaciągnął ogłuszonego strzelca pod ścianę i zamknął drzwi. Potem z uśmiechem podniósł wielki muszkiet oraz amunicję i podszedł do drugiej części pokoju. Mokry płaszcz i kapelusz założył na oparcie skórzanego fotela po czym usiadł i oparł lufę broni o parapet poziomego wizjera przez który widać było całe koloseum jak na dłoni. Wpatrując się w zakapturzony tłum mimowolnie przygryzał wargę.
- Gdzie jesteś Gerhardku... no pokaż się. Mam tu dla ciebie mały, ołowiany prezent...

[ Wytrwajcie, walka jeszcze dziś :!: ]

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Na zewnątrz szalał sztrom. W ciemnym przytulnym pokoiku, siedzieli na tygrysiej skórze, przytuleni do siebie Atheis z Deliere, spokojnie słuchali słów Akeletha Faoiltiarna. Ten z wolna i cicha opowiadał im długą historię, c'tan, Strzaskanych bóstw. Krople z hukiem uderzały w okna, zaś plan mistrzów z białej wieży zaczął rysować się w umyśle Atheisa zdecydowanie wyraźniej.
-Arena zmierza ku jednemu z kawałków Srzaskanych, nie wiemy czy książę o tym wie. Nie możemy dopuścić aby coś tak ważnego wpadło w ręce tych barbarzyńców. Po waszym liście Teclis nakazał aby nie dopuścić do zdobycia przez ludzka rasę kawałka. Wysłał swoją prawą rękę Belannera i malutki oddział mistrzów miecza. W odpowiednim momencie wkroczymy i jeśli nam się uda, przekonamy Adelhara aby oddał nam kawałek. Inaczej będziemy musieli interweniować zbrojnie, a tego lord z białej wieży sobie nie życzył.
-Nie jest was trochę za mało?-zapytała dźwięcznie Deliere.
-Wszyscy wojownicy cienia z ,,Języczka" są po naszej stronie. Oprócz tego także Belanner. Nie na próżno jest nazywany prawą ręką Teclisa. Wielu strażników i marynarzy jest przekupionych. Liczę jednaki iż nie dojdzie do walki, i uda nam się w pokoju zabrać kawałek. Mamy wielu sprawnych dyplomatów a w razie czego jesteśmy gotowi kupić ów odłamek za cenę większą niż wszystko co posiada Książę Mórz.
-A gdzie w tej chwili jest Belanner?-zapytał elfi poeta.
-Nie możemy ci tego wyjawić, ale nie martw się to wszystko skończy się już za niedługo. Na dodatek z hukiem.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Boin ostrzył topory w swojej kajucie, gdy pomieszczenia wszedł Ragni.
- Niedługo ma zacząć się kolejna walka. Nie możemy tego przegapić!
Dowódca zwiadowców położył osełkę na stoiku i wstał zatykając bronie za pas.
- W tych warunkach pogodowych? - W ciągu ostatnich paru godzin sztorm był tematem przewodnim większości rozmów - Czy oni już całkiem zgłupieli? Deszcz i watr mogą zmienić przebieg pojedynku! To nie jest sprawiedliwe!
- Nie zmienimy postanowień Księcia Mórz.
- Masz rację. Z powodu pogody idziemy tylko we dwóch. Większą ilość mógłby być problem przetransportować.
Przeszli przez kantynę powiadamiając resztę o swojej decyzji i wyszli na pokład. Od razu uderzyła w nich ulewa, niesiona porywistym wiatrem. Boin mocniej otulił się swoim płaszczem zwiadowcy. Wokół niczym mrówki, uganiała się w różne strony załoga "Niezatapialnego". Zabójcy pewnie poruszali się, po śliskiej od deszczu powierzchni.
Po zagadaniu do jednego z czeladników, którzy nadzorowali pracę, dowiedzieli się, że Bothan z czeladnikami wzięli już jedną łódź z silnikiem, a drugą potrzebują na statku: "na wszelki wypadek." Dopiero zapewnienie, że mogą zostać zawiezieni na "Gargantuana" przez jednego z członków załogi i że do czasu poprawienia pogody nie będą musieli po nich wracać, przekonała krasnoluda. Nie bez trudności dwójka zabójców przewiozło ich na sąsiedni okręt.
Na miejscu udali się od razu na trybuny. Gdy siadali rozbrzmiał gong ogłaszający początek walki.
- Mamy świetne wyczucie czasu - zaśmiał się Ragni - i całkiem niezłe miejsca.
- Prawda przyjacielu. Choć widzę, że McArmstrong zajął lepsze. - Skinął głową w kierunku Bothana siedzącego po drugiej stronie areny. Ragni wzruszył ramionami.
- W tym tłumie nie zdołamy obejść trybuny. Musimy zostać tutaj gdzie jesteśmy.
- Mam nadzieję, że przynajmniej chodzą tu ci chłopacy sprzedający piwo i zakąski.
Szybko okazało się, że i chodzą i nawet mają promocję z powodu deszczu. Krasnoludy już z kuflem ale w jednej ręce rozsiadły się na tyle wygodnie, na ile pozwalała pogoda.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka siódma: Khartox Krwawy Róg vs Loq-Kro-Gar
(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=tm--PpJq5uA )

Wielkie krople deszczu siekły gęsto, niczym długie lodowe sztylety, popędzane wyjącymi podmuchami wiatru. Od dołu dobiegał jęk fal rozbijających się o kadłub Gargantuana. Wtedy do uszu przemoczonych kibiców, pomstujących w kierunku zadaszonej loży honorowej doszedł stłumiony odgłos obojów.

Zgrzyt okutej, czarnej bramy zapowiadał pojawienie się pierwszego z zawodników.
Z wewnątrz zaczął unosić się gęsty dym z rozpalonych kadzideł, zabarwiany na czerwono przez palące się w pomieszczeniu lampki sztormowe. To w połączeniu z migotaniem światła na łuskach zawodnika nadawało mu iście baśniwą aurę. Loq-Kro-Gar wychynął na zalany plac areny i potoczył spojrzeniem swężonych źrenic po tłumie. Egzotyczna kolekcja piór i fetyszy, nasiąknięta wodą oklapła na kościanej zbroi gada. Saurus podrzucił w rękach okrągłą tarczę i wielką maczugę po czym syknął i przybrał postawę bojową.

Drzwi po przeciwnej stronie, zrazu rozsuwające się powoli nagle huknęły z mocą o ściany areny, wstrząsając kamieniami. Zniecierpliwiony Khartox parsknął głośno i wszedł na plac boju. Na gęste, czarne zmierzwione futro padały pierwsze krople wody, a Krwawy Róg nerwowo rzucał łbem wodząc przekrwionymi oczami po rozochoconej publiczności. Oczy wszystkich spoczywały na olbrzymim toporze o dwóch poszczerbionych ostrzach, który minotaur z łatwością opierał o masywny bark. Podkute kopyta głośno stukały o posadzkę, rozchlapując na wiele metrów wokół wodę, która nieodprowadzana sięgała już niemal kostek zawodników.
- Hmpf! Nareszcie możemy się zmierzyć, gadzie! W końcu odetnę łeb przeciwnikowi, którego warto było ubić!
- To prawda, masz szansę ssspróbować... Ale to ja jestem tu łowcą i wolę ubić swą zwierzynę niż z nią rozmawiać.
- HA! Podoba mi się to! Gotuj się na śmierć, Lustrijczyku.

Jakiś oficer w loży honorowej, zamachał dwakroć czerwoną chorągiewką. I znów, a potem jeszcze raz. W końcu zezłoszczony zawołał: "- Co z tą cholerną racą ?! Rotgeir, zasypiasz tam czy co ?"
Wprawdzie jego słowa momentalnie pochłonęło zawodzenie wichru lecz po dłuższej chwili z otworu po przeciwnej stronie areny wyleciała błękitna raca. Co niespodziewane pomknęła nie w kierunku środka koloseum, a prosto w publikę. Zapanowało poruszenie lecz racę ugasił deszcz nim sięgnęła celu.
Khartox nie zamierzał dłużej czekać i wydał przeciągły ryk, głośniejszy niż gromy powyżej i ruszył naprzód wznosząc swój straszliwy oręż. Loq-Kro-Gar wpił spojrzenie we wroga, lecz zdawał się nieporuszony szarżującą górą mięśni. Nagle minotaur urwał w pół kroku i szarpnął wolną ręką za zlepione pasma brody, spoglądając w zamyśleniu na przeciwnika. Krwawy Róg zaczął iść powoli w stronę Saurusa, w nadziei na wywabienie go w zasięg niszczycielskiego natarcia i uśmiechał się na myśl o swej domniemanej przebiegłosci. Loq-Kro-Gar wyszczerzył się i zakręcił nad głową buzdyganem wykonując krótki naskok w przód.

Wrzaski publiczności "Zabij go!", "Dalej bij!", "W mordę go!"... Burza działająca zwierzoczłekowi na nerwy... A teraz jeszcze to... Krwawy Róg nie wytrzymał i wobec (jak przypuszczał) wyzywającego natarcia przeciwnika wznowił swą dziką szarżę. Ziemia drżała pod potężnymi kopytami a sam minotaur sięgnął przeciwnego krańca areny, sapiąc jak ogromny miech kowalski. Loq-Kro-Gar wykorzystał moment i natarł na Khartoxa, uderzając znad głowy. Krwawy Róg spostrzegł cios i odruchowo wzniósł trzonek swej broni, gruby jak ludzkie ramię. Obuch zatrzymał się z trzaskiem na środku drzewca, a zwierzoczłek podniósł go w górę i wyprowadził kopnięcie okutym kopytem. Saurus cofnął się tuż poza zasięg uderzenia, zciągając za sobą buzdygan. Jego przeciwnik wykorzystał moment i z szybkością przeczącą jego masie zamachnął się z obrotu toporzyskiem, na którego ostrzach rozpryskiwały się krople deszczu. Loq-Kro-Gar, widząc pędzącą gilotynę zdążył jedynie wznieść tarczę. Monstrualna broń sięgnęła celu.

I po chwili odskoczyła z głuchym trzaskiem w deszczu odłamków. Jaszczuroczłek ze zdumieniem patrzył na rozpołowioną tarczę, gdy nagle ujrzał na jarzący się zielonym blaskiem szmaragd w srebrnym pierścieniu. Z błyskiem w pionowych źrenicach Loq-Kro-Gar podniósł wzrok na Kharoxa, który zatrzymał topór o kopyto i szykował się do kolejnego ataku, wydając przeszywający ryk.
- Chwała Sotekowi! - z tym okrzykiem posłaniec Pradawnych rzucił się do ataku. Minotaur nakreślił swym toporem obszerny łuk, ciągnąc po ziemi ostrze które wyryło w posadzce długą szczerbę i sypało pyłem oraz iskrami. Loq-Kro-Gar wybił się z sykiem w powietrze i przeskakując nad bronią Krwawego Roga, uderzył po skosie trafiając zwierzoczłeka w ramię.

Minotaur sapnął i szczerząc ociekające śliną kły obrócił się za wrogiem, który wylądował za jego plecami. Loq-Kro-Gar, nie zamierzał dać oponentowi czasu na wzniesienie ciężkiego oręża i wystrzelił do przodu z prędkością kąsającej kobry. Zbił w dół ostrze topora, zakleszczając je między swą bronią a podłożem. Sam zaś rozwarł długie szczęki, pełne zakrzywionych zembów i kłapnął nimi w stronę gardła Krwawego Roga. Khartox w szybkiej odpowiedzi rąbnął trzonkiem w pysk Saurusa, który uboższy o kilka kłów osunął się w tył łapiąc się za twarz. Pod swą łuskowatą naturalną zbroją jaszczuroczłek już czuł guza rosnącego w pobliżu oka. Jeszcze zanim doszedł do siebie, jego bestialski adwersarz ciął okrutnie, wkładając w cios całą siłę.
Topór przeszedł tak blisko twarzy Saurusa, że ten mógł zobaczyć jak w niemal zwolnionym tempie przecina pojedyncze krople deszczu. Ostrze wbiło się w posadzkę, posyłając w górę dziesiątki czarnych i białych odłamków.

Loq-Kro-Gar przymierzył się do ciosu i pchnął swą kamienną wekierą, celując w twarz Khartoxa. Obaj zawodnicy zwarli się w oku huraganu wznosząc głośne okrzyki, stapiające się w swej dzikości i niosące daleko w crescendo sztormu. Krwawy Róg szarpnął z góry swym toporem używając dolnego końca ostrza jak wielkiego haka, który wgryzł się w bok tarczy gada i przeszył ją, nacinając łuski dłoni za nią. Główna część topora przyjęła na siebie atak Loq-Kro-Gara. Przez chwilę trwali tak w tytanicznym zmaganiu, gdy nagle Saurus wykręcił swój oręż z wprawą zadziwiającą najbardziej nawet doświadczonych wojownków. Diametralnie zmieniając umiejscowienie tarczy oraz buzdygana, Lustrijczyk podrzucił ponownie broń i jego dłoń ze środka uchwytu przesunęła się na koniec drążka. Bijak opadł ciężko, rozbijając stalową płytę na barku minotaura i wgniatając jej pozostałości w ranę.

Khartox warknął z bólu a z pyska pociekła mu ślina zmieszana z krwią. Loq-Kro-Gar nie zdążył nawet podjąć decyzji o następnym posunięciu gdy żelazny uścisk pazurów zamknął się na jego gardle jak imadło. Jaszczur poczuł że stopy oderwały się mu od ziemi. Spojrzał w ziejące czystym szałem ślepia zwierzoczłeka i na chwilę zgubił swą odwagę. Khartox ryknął mu prosto w twarz, opluwając ją śliną i gęstą krwią po czym bezceremonialnie łupnął go głową. Loq-Kro-Gar na kilka straszliwych chwil stracił kontakt ze światem. Potem poczuł tępy ból w przebitym rogiem barku i piorunujące pulsowanie w czaszce. Usłyszał plusk i zrozumiał że musiał gruchnąć o ziemię. Z najwyższym trudem podniósł ciężkie jak ołów powieki i ujrzał nad sobą Khartoxa, zamierzającego się toporem, który błyszczał bladą, czerwoną poświatą.
Saurus zebrał się na jedyne na co starczyło mu sił. Ogonem walnął skupionego na odcięciu głowy wroga w golenie i przewrócił się na brzuch. Khartox zachwiał się, zaskoczony atakiem z tak niezwykłej strony. Rozgniewany że odebrano mu szansę na ulubiony sposób zabicia przeciwnika, ciął krótko z wysokości bioder.

Saurus próbował podciągnąć się do przodu, gdy poczuł zimny dotyk stali i niepokojącą pustkę w pewnym miejscu. Lustrijczy zaskrzeczał z bólu, który jednakże rozjaśnił mu natychmiast umysł. Wyginając giętkie ciało, wykorzystał szybko podnoszącą się wodę i wyślizgnął się na prawo. Podniósłwszy się na kolana, zobaczył wciąż drgający kawałek własnego ogona. Z wolna cieknąca posoka barwiła wodę na ciemno.
Khartox zaś widząc przeciwnika znów na nogach, użył swej broni jak ogromnej halabardy i dźgnął w przód styliskiem topora. Loq-Kro-Gar przyjął cios na resztki tarczy, jednak siła uderzenia pchnęła go w tył. Nawet mimo pazurów miał kłopot z zatrzymaniem się na wodzie i omal znów nie upadł. Zanim wzniósł na powrót gardę, wielki byk był tuż przy nim. Jednakże Saurus okazał się szybszy i zaatakował na odlew, z trudem mijając blok Khartoxa. Spód obucha maczugi rozorał głęboko zarówno ćwiekowany karwasz jak i same przedramię minotaura, który skrzywił się z bólu.

Khartox Krwawy Róg odepchnął barkiem Loq-Kro-Gara i wydając nienawistne parsknięcie ze świstem opuścił dwuręczny topór, nad którym niebo przecięła błyskawica. Wszystkie wiwaty publiczności, szczęk oręża, a nawet wycie sztormu na moment zniknęły, przygłuszone przez potężny huk grzmotu. Niektórzy widzowie skulili się, zakrywając twarze kapturami. Tymczasem na zalewanym wodą placu boju jeden z ciosów także uderzył z siłą gromu.
Ciężkie, mordercze ostrze topora spadło niepowstrzymane z góry, rozcinając pancerz, pryskając spod siebie łuskami i wgryzając się głęboko w ciało. Atak, któr z powodzeniem mógł przerąbać w pół woła, zostawił ogromne rozcięcie w ciele Loq-Kro-Gara, biegnące od ramienia aż pod żebra, po drodze rwąc mięso i miażdżąc kości. Saurus zwalił się jak kłoda w wodę sięgającą już kolan. Krew momentalnie utworzyła wokół niego czerwoną chmurę, a sam Lustrijczyk nie wydał nawet jęku gdy karmazynowy płyn zamknął się nad jego głową.

Khartox, wciąż zdyszany, wciąż żądny walki nie mógł uwierzyc że to już koniec. Z szeroko rozwartymi ślepiami podszedł, brodząc w wodzie do plamy krwi. Krwawy pozwolił sobie na uśmiech, wtem zobaczył kontem oka...
Z tyłu, za publicznością ryczącą w ekscytacji jego imię i domagającą się widowiskowej egzekucji, minotaur zobaczył człowieka mierzącego z czegoś długiego do kogoś z widowni. Cień rzucany przez płonące chaty mógł nie skrywać jego oblicza... Mógł być ubrany inaczej... Ale nawet mimo odległości Khartox wiedział że tego kapelusza i sposobu poruszania się nigdy nie zapomni. "To on był wtedy w wiosce! To zemstę na nim obiecał mi Płomień! Ha, a jednak trafiłem tu nieprzypadkowo... jeszcze dziś będzie mnie błagał o śmierć!" -myślał Khartox.
Tymczasem wodę wokół wypełniało inne pragnienie. "Złamane narzędzie nie jest użyteczne. Złamane narzędzie nie pomoże wypełnić Planu..." "Ale to narzędzie nie jest jeszcze złamane..." Mimo że cień śmierci się zbliżał, a dziwne moce zła szarpały umysł po dotknięciu topora, fiolka spod języka znalazła się przy kłach. Z pękniętego naczynia, ciepły płyn popłynął wgłąb gardła niosąc ukojenie...
Minotaur rozkoszował się wiwatami tłumu, zaledwie kilka najwierniejszych osób dopingowało jeszcze Loq-Kor-Gara. Krwawy Róg uniósł ostatni raz swój topór, pragnienie zabicia kapelusznika przyćmiło nawet radość tego triumfu.
Wtedy usłyszał plusk, gdzieś niedaleko z boku.
Potężna, zgarbiona sylwetka wynurzyła się na powierzchnię, a woda spływała z niej strumieniami zmieszanymi z krwią. W oczach postaci wciąż błyszczała determinacja.
Khartox ucieszył się i uśmiechnął, w głębi duszy radując się z dalszej walki. Rozległ się świst ciętego powietrza.

I Krwawy Róg zdał sobie sprawę że nie ma dłużej czym się uśmiechać.
Tuż koło niego stał Loq-Kro-Gar, dysząc i brocząc krwią z ran. Obuch jego buzdygana, dzierżonego oburącz tkwił dokładnie w środku pyska Khartoxa. Widownia ucichła i tylko odgłos deszczu, bębniącego o taflę wody i marmur przerywał ciszę.
Przez chwilę wydawało się że drgajacy korpus minotaura mimo braku twarzy, opuści w szale topór znad głowy, zabijając jaszczura. Lecz brutalna natura życia wygrała i zdętwiałe łapy wypuściły w wodę olbrzymią broń, w której ślady poszedł po chwili cały masywny korpus z rogami sterczącymi nad krwawą miazgą. Cielsko zwierzoczłeka zniknęło w fontannie rozchlapanej, krwawej wody.
Loq-Kro-Gar padł na kolana, wspierając się na maczudze i z trudem utrzymując otwarte oczy. Ostatnie co zobaczył to rozradowana widownia i Książę Mórz wskazujący go jakimś ludziom.

[ Wybaczcie za całodzienne opóźnienie, ale zmęczenie po wczorajszym turnieju 40stki dosłownie zwaliło mnie sprzed kompa ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[OMG!!! :shock: :shock: :shock: :shock: Co za walka! :D Czytało się wspaniale, tętno skoczyło mi do dwustu :wink: Muzyka dodała odpowiedniego smaczku, a tytuł pasował jak ulał :P Szczególnie podobał mi się pomysł na walkę w wodzie :) A zakończenie -ekstra!
Moje największe wyrazy uznania Mistrzu! =D>
Jutro coś napiszę i wybiorę umiejętność. ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[ Naprawdę piękny opis :) Deszcz i błyskawice zawsze dają +10 do klimatu. No i fajnie że Loq-Kro-Gar wygrał, można spokojnie dalej ciągnąć wątek wspólnych animozji.
Ps. Jutro wrzucę starcie Gerharda z inkwizytorem. ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Genialny opis =D> =D> =D> ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Ziemko
Lex Luthor
Posty: 16595
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Ziemko »

Ile jeszcze pojedynkow do konca, bo chetnie bym w nastepnej edycji wystartowal.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jeszcze jedna walka tej rundy, potem 4 ćwierćfinałowe, półfinały i finał. Trochę zleci, zwłaszcza, jeśli zachowa się obecne tempo :/]

-Szybko, na stół go!
-Kurwa, jakie to bydle ciężkie!
-Medyk! Gdzie jest medyk!
-Podajcie igłę i dratwę.
Loq-Kro-Gar słyszał różne głosy dobiegające jakby z bardzo daleka, a wzrok jego pokrywała gęsta mgła. Widział jedynie plamy, jasne i ciemne, niczym cienie tańczące na ścianie jaskini. Nic nie czuł.
-Nie mogę zatamować krwawienia! Więcej lnianych szmat!
-Gdzie do cholery jest Helstan?
-Powiedział, że nie jest uzdrowicielem, suczy syn.
-Jak my mamy go poskładać? Inna budowa, inna fizjologia...
-Tamujemy krwawienie. Uwaga, przypalam!
Saurus wygiął się w łuk, niski syk wydobył się z jego gardła. Adrenalina wytworzona podczas walki kończyła swe działanie, a ból dotąd tłumiony, uderzył ze zdwojoną mocą.
-Jakim cudem on jeszcze żyje? Cios minotaura przepołowiłby rycerza razem z koniem, a ten gad po tym wstał i go usiekł!
-Szyj, nie dekoncentruj się. Najgorsze za nami.
Gad stracił przytomność.

Helsatn już czekał na zewnątrz, a na widok głównego medyka uniósł brew w pytającym geście.
-Zatamowaliśmy krwawienie, zaszyliśmy rany i założyliśmy opatrunki. Czy coś pominęliśmy? Nie wiem. Nigdy nie miałem do czynienia z kimś z jego rodzaju. Inna budowa, inne reguły... Nie dało rady szyć igłami, łamały się na tej jego łuskowatej skórze.
-Będzie żył?
-Raczej tak. Skoro wytrzymał tak długo... Poza tym podobno jaszczury posiadają niezwykłe zdolności samoleczenia. Jeśli to prawda, to jeszcze zawalczy na tym waszym turnieju. Tymczasem zalecam solidny odpoczynek.
Czarny Magister przytaknął i poszedł przekazać wieści księciu. Polecił także, by przetransportować Loq-Kro-Gara na pokład "Walecznego Serca" gdy tylko ucichnie burza, a tymczasem znaleźć mu miejsce, gdzie nikt nie będzie go niepokoił.

Saurus ocknął się. Zmysły wracały do normy, choć wciąż czuł się słabo. Jego pokryte bandażami ciało bolało, przypominając o każdym szczególe stoczonego pojedynku. Z wielkim wysiłkiem uniósł się nieco na posłaniu, sycząc przy tym z bólu. Sztorm nie ustawał, jednak na "Gargantuanie" panował znacznie większy ruch niż na "Walecznym Sercu". Mimo to Lustrijczyk postanowił się przespać. Wiedział, że procesy naprawcze w jego organizmie już się rozpoczęły, a z czasem nawet ucięty fragment ogona odrośnie. Gdy tylko będzie mógł wstać, będzie musiał się zająć naprawą zbroi.

Obudził się niedługo później. W jego nozdrza wpadł zapach krwi, alkoholu, ziół i różnych środków alchemicznych. Chwilę potem rozległo się pukanie do drzwi, a do kajuty wszedł medyk Aldehara.
-Jak się czujesz?- zaczął lekarz
-Czego chcesz człowieku? -spytał Loq-Kro-Gar
Medyk westchnął, potarł czoło i spojrzał jeszcze raz na saurusa.
-Chciałem ci powiedzieć, że sprawiłeś nam mnóstwo problemów. Nie posiadamy jakiejkolwiek wiedzy o twojej rasie i... -urwał.
-I chciałeś mi przekazać, że nie jeśli coś pomineliście, to wynika to z braku wiedzy, a nie kompetencji. -dokończył gad. -To zrozumiałe. Mimo to dziękuję za pomoc. Na wasze i moje szczęście mój rodzaj szybko się leczy. Cokolwiek pominęliście, prawdopodobnie jutro wróci do pełni sprawności.
Lekarz skłonił się lekko i już miał wyjść, gdy zatrzymał się nagle.
-Byłbym zapomniał. To wyjęliśmy z twojego serca. -tu wyjął z kieszeni fartucha odłamek z ciemnego metalu. -No, odpoczywaj dużo. Bywaj.
Loq-Kro-Gar przyjrzał się odłamkowi. Od razu odgadł jego pochodzenie -pamiątka z pojedynku na plaży w Lustrii ze szlachcicem mrocznego elfa. Jego ostatnie chwile w ojczyźnie...
Wicher mocniej uderzył we wzburzone morze, Loq-Kro-Gar przysłuchiwał się jego wyciom. Zastanawiał się co przyniesie przyszłość.

Trening: Wytrzymały
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Dziękuję wszystkim, rzeczywiście fajnie wyszło mimo mojej tendencji do przewlekłego rozpisywania się.
Pomysł na walkę wpadł mi do głowy, gdy naprawdę na pogodę walki wykulałem deszcz, co zbiegło się z eventem Byqa :D A genialny soundrack z Beowulfa po prostu sam się nasunął.

Faktycznie rozciąga się arena... Z uwagi na znaczny zanik akcji (3 graczy stale się bardzo angażuje i chwała im; 3 osoby także dzielnie trwają ale cała reszta to już widać olała arenę z jakichś powodów) - przyspieszę kolejne pojedynki i akcję żeby kolejna grubo zapowiadająca się edycja mogła odświeżyć rolplej Arenowy,
pozdro MG ]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[No i git! Powyżynać jak najszybciej ,poprowadzić eventu w miedzyczasie i wszyscy zadowoleni ;) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Gerhard oglądał walkę z prawdziwą przyjemnością. Zmagania dwóch nadludzko potężnych wojowników były zaiste niesamowitym widokiem. Co więcej, zwycięstwo Loq-Kro-Gara paradoksalnie ucieszyło wybrańca Khorna. Jaszczur okazał się być sprytnym i silnym przeciwnikiem, tak więc jego czaszka będzie idealnym darem dla Boga Krwi.
Gerhard tak wciągnął się w ten fascynujący spektakl zwierzęcej wręcz przemocy, że aż zapomniał o innym, bardzo ważnym problemie.
- Panie ! - Siedzący obok niego kultysta szturchnął go w ramię, wskazując coś na drugim końcu trybun - Spójrz !
Eirenstern zaiste spojrzał w tamto miejsce. Przez ułamek sekundy nie mógł zrozumieć, o co chłodziło jego podwładnemu. A kiedy w końcu dostrzegł lufę muszkietu wystającą z niewielkiego wizjera w ścianie Areny, było już za późno.
Potężna błyskawica po raz kolejny przecięła niebo na "Gargantuanem", a towarzyszący jej huk gromu zagłuszył nawet potworny hałas czyniony przez "Niezatapialnego". Przy tej całej kakofonii, wystrzał broni palnej był niczym trzask pojedynczej gałązki w płonącym lesie.
Gerhard odruchowo rzucił się na glebę ku zdziwieniu jakiegoś grubego szlachcica siedzącego obok. Leżąc na przemoczonych deskach, Eirenstern dokonał szybkiej inspekcji wszystkich ważniejszych części ciała i z całą pewnością stwierdził, że był cały i zdrowy.
Ha ! Naiwny Inkwizytor myślał, że trafi go z drugiego końca Areny i to jeszcze przy tak niesprzyjających warunkach pogodowych ! Szczerze mówiąc, spodziewał się czegoś więcej po wysłannikach Czarnego Zamku..
- Ten głupiec zdradził nam swoje położenie ! Za nim ! - Krzyknął do kultysty - No na co czekasz ? Biegiem !
Ten nadal siedział nieruchomo.
Eirenstern już miał zwyzywać go od najgorszych, gdy dostrzegł strużkę krwi wypływającą spod ronda szerokiego kapelusza. Kolejny rzut oka na niewielką dziurę na wysokości czoła nie pozostawił złudzeń. Łowca jednak trafił.
- Przeklęty tchórz ! Wypruję z niego flaki ! - Gerhard zerwał się z ziemi i zaczął zbiegać w dół trybun, ignorując przekleństwa taranowanych widzów nieświadomych faktu, iż obok nich właśnie zginął człowiek. Pechowy kultysta po chwili ciężko zwalił się pod siedzisko, niezauważony przez nikogo.
Kiedy ostatnie wiwaty na cześć nieprzytomnego już Loq-Kro-Gara ucichły, publiczność zaczęła powoli opuszczać Arenę. To nieco utrudniło zadanie Eirensternowi, bowiem po raz kolejny utknął w zbitej ludzkiej masie powoli zmierzającej ku wyjściom. Ale tym razem eks-kapitan był wyjątkowo zdeterminowany i przebijał się przez ciżbę z siłą taranu, cały czas nie spuszczając oczu z niewielkiego wizjera. Był pewien, że jego przeciwnik już przeładował muszkiet i szykował się do kolejnego strzału, tym razem staranniejszego.
Używając siedzisk jak schodów, Gerhard w końcu zbiegł na sam dół trybun. Nie zwalniając, przeskoczył niewielką barierkę i wylądował na zalanej Arenie. Zaczął przedzierać się na przeciwległy koniec koloseum najszybciej jak tylko potrafił, ale brudna woda niemalże sięgająca kostek skutecznie utrudniała mu poruszanie się. Dla pewności jeszcze raz spojrzał na kryjówkę Łowcy i...
Zobaczył lufę muszkietu wystającą z wizjera.
Gerhard zaczął rozpaczliwie szukać jakiejkolwiek osłony. Na Arenie nie było już prawie nikogo, większość widzów już wyszła, medycy wynieśli rannego Loq-Kro-Gara, a woda była stanowczo zbyt płytka, aby zaryzykować nurkowanie.
Wtedy, w świetle błyskawicy, zauważył wielki, czarny kształt kilka metrów przed nim. Nagła ulga połączona z zrozumieniem spłynęły na Gerharda, kiedy poznał w nim resztki Khartoxa. Najwyraźniej z racji psiej pogody służby porządkowe odłożyły sprzątanie zwłok na później. Ci prości marynarze nigdy nie dowiedzą się, jaką przysługę uczynili Eirensternowi...
Nie zastanawiając ani chwili dłużej, czempion Khorna rzucił się w tamtym kierunku, chowając się za cuchnącym cielskiem minotaura. Dokładnie w chwili, kiedy jego przemoczona do granic przyzwoitości głowa zniknęła za tą oryginalną osłoną, rozległ się kolejny wystrzał. Ołowiana kula urwała róg Khartoxa i minęła twarz Eirensterna o kilka cali, zanim z głośnym pluskiem wpadła do wody.
Gerhard wyskoczył zza trupa i rzucił się w kierunku trybun. Wiedział, że najlepsi imperialni strzelcy potrafili przeładować muszkiet w ciągu niespełna dwudziestu sekund. Zakładając, iż ten Łowca był trochę mniej doświadczony, to i tak khornita miał jakieś pół minuty spokoju przed następnym wystrzałem. W tym czasie musiał dojść do końca Areny, wspiąć się na barierkę, wbiec na górę po trybunach i sforsować drzwi kryjówki.
Coś mu mówiło, że nie zdąży.
Nareszcie doczłapawszy o końca Areny poprzez zalegającą wszędzie wodę, Gerhard podskoczył, złapał się barierki i bez trudy podciągnął się. Będąc już na górze, czym prędzej zaczął wspinać się po siedziskach, przeskakując po dwa naraz. Było coraz bliżej, jeszcze kilka stopni i...
Znowu złowieszczy błysk muszkietu w świetle błyskawic. Khornita tym razem nie miał zamiaru chować się po kątach. Czując narastającą wściekłość, zaczął biec jeszcze szybciej. Perspektywa rychłej śmierci lub trwałych obrażeń ciała przestała go już specjalnie obchodzić. Teraz chciał tylko jednego: zakrwawionego czerepu tego przeklętego inkwizytora.
Drzwi magazynu były coraz bliżej jeszcze chwila, a wpadnie do środka z pełną furią i zmasakruje wszytko, co znajduje się w środku. A Łowca Czarownic nie strzelał, mimo, że Gerhard znajdował się tylko kilkanaście metrów od jego pozycji.
A to dlatego że Reiner, skupiony do granic możliwości, postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Zastrzeli Gerharda, kiedy ten tylko zbliży się na odległość rzutu kamieniem. Z takiego dystansu nie dało się spudłować. Eirenstern zapłaci za swoją zdradę tu i teraz !
Po kilku nieznośnie długich sekundach, Khornita nareszcie wbiegł na sam szczyt trybun i szykował się o sforsowania drzwi. Reiner w duchu poprosił Sigmara o wsparcie. Ostatni raz wycelował i nacisnął spust.
Rozległ się suchy trzask. Muszkiet wystrzelił.
Gerhard poczuł się, jakby czas zwolnił. Odgłos wichru, deszczu i błyskawic został przytłumiony przez bicie jego własnego serca. Teraz widział dokładnie, jak mała, ołowiana kulka leciała w stronę jego głowy, rozcinając kropelki deszczu. Nagle przez myśl przeszła mu opowieść zmutowanego kultysty, którą usłyszał wiele tygodni temu w katakumbach w Nordlandzie. Dotyczyła ona pochodzenia gladiusów, którymi teraz walczył. Według niej, ich poprzedni właściciel rzucił się samojeden na baterię imperialnych dział i dowodzący nimi inżynier zabił go jednym strzałem z pistoletu. Co Eirenstern powiedział wtedy, w tych wilgotnych, zapomnianych podziemiach ?
"Nie chcę zginąć od przypadkowej kuli".
Faktycznie, nie chciał. To nie była śmierć godna wojownika jego formatu. Był przeznaczony do większych rzeczy. Czynów legendarnych i strasznych, których nawet bardowie będą bali się powtórzyć.
Nie mógł teraz zginąć. Nie dziś. I na pewno nie z ręki tego padalca.

Kula z muszkietu przeleciała kilka centymetrów od jego prawego policzka i urwała mu kawałek ucha. Khorne czuwał dzisiaj nad swym wyznawcą.

Czas wrócił do normy. Pioruny znowu waliły wszędzie z niesamowitą częstotliwością, a wzburzony ocean atakował flotę Księcia Mórz z ludzką niemalże zapalczywością.
Gerhard wpadł w drzwi magazynu z okrzykiem bojowym, rozwalając je na drzazgi. Zaskoczony Łowca Czarownic odwrócił się z dymiącym muszkietem w ręku. Eirenstern, który błyskawicznie dobył mieczy, ciął oboma naraz z pełnego obrotu, chcąc po prostu rozrąbać przeciwnika na sztuki. Inkwizytor odruchowo zasłonił się bronią, która niemalże złamała się w pół pod wpływem siły podwójnego ciosu Khornity. Reiner wypuścił pokrzywiony muszkiet z rąk i zanim w ogóle zdążył sięgnąć po rapier, dostał kopniaka w klatkę piersiową, który obalił go na ziemię. Gerhard podrzucił swe gladiusy, złapał je ostrzami do do dołu i wziął potężny zamach, chcąc dosłownie przyszpilić Łowcę do podłogi. Ten w ostatniej chwili odturlał się na bok, unikając pewnej śmierci i błyskawicznie stanął na nogi, już z rapierem w ręku.
Jego pierwsze pchnięcie, wycelowanie w gardło Khornity, zostało bez trudy zbite oszczędnym ruchem lewego gladiusa. Prawy miecz zaś wystrzeli do przodu w morderczym kontrataku, który bez większego trudy mógłby pozbawić Reinera głowy. Na szczęście morderczy trening, jakiemu poddany został w Czarnym Zamku, dał rezultaty i Łowca odruchowo niemalże odchylił się do tyłu. Przy tym omalże nie potknął się o trupa kultysty, którego sam zabił. Z największym trudem sparował trzy następne ciosy, z których jeden prawie pozbawił go ręki, po czym wykręcił się w półpiruecie i ciął zamaszyście z góry.
Gerhard z łatwością sparował cios dwoma skrzyżowanymi gladiusami. Ostrze rapiera zatrzymało się kilka centymetrów od jego twarzy.
- Żałosne ! - Warknął i potężnie kopnął inkwizytora w łydkę. Ten, chcąc nie chcąc, przyklęknął,a wtedy Eirenstern trzasnął go kolanem w twarz. Tylko żelazna samodyscyplina sprawiła, że Reiner nie stracił przytomności. Leżąc na ziemi, wypluł kilka połamanych zębów.
- Spodziewałem się czegoś więcej po przedstawicielu sławnej Inkwizycji... - Gerhard położył stopę na klatce piersiowej swego adwersarza, patrząc mu prosto w oczu.
Łowca wytrzymał jego spojrzenie.
- Szkoda, że nigdy nie spotkałeś Magnusa ! -Warknął i cisnął w khornitę jakimś kulistym przedmiotem, który nie wiadomo kiedy znalazł się w jego dłoni.
Rozległ się huk i w całe pomieszczenie wypełnił gęsty, biały dym. Kompletnie zaskoczony Gerhard stracił czujność, przez co został dźgnięty sztyletem w nogę, którą przyciskał przeciwnika do ziemi.
- Sukinsyn ! Walcz jak mężczyzna ! - Krzyknął, odskakując do tyłu i przybierając pozycję bojową.
Reiner, zamiast spełnić jego żądanie, błyskawicznie dźwignął się z ziemi i z całej siły kopnął stertę śmieci pod ścianą.
Wśród gęstego dymu, Eirenstern widział tylko sylwetkę Łowcy znikającą w dziurze w ścianie. Jak się okazało, były to niewielkie drzwi. Niewiele myśląc, rzucił się za nim.
Za drzwiami był króciutki, ciemny, że oko wykol korytarz, który kończył się drabiną prowadzącą na górę. Gerhard podbiegł do niej i zobaczył, jak w wylocie na kilka metrów wyżej Reiner wychodzi na zewnątrz. Trzeba przyznać, sukinsyn szybko się wspina.
Eirenstern schował miecze i również począł wchodzić na górę. Będąc u samego szczytu drabiny, zatrzymał się na chwilę. Zdjął swój przemoczony do ostatniej suchej nitki płaszcz (co nie było takie łatwe, zważywszy na fakt, że jedną ręką nadal trzymał się drabinki) i dobył miecza. Nadziawszy kaptur na czubek gladiusa, wystawił całość ponad otwór. Tak jak się spodziewał, rozległ się strzał z pistoletu. Gerhard uśmiechnął się, patrząc na swoje przestrzelone odzienie. Inkwizytor zmarnował kule na najstarszą dywersję świata !
Będąc już pewnym, że nikt nagle nie odstrzeli mu głowy, Gerhard wyszedł na zewnątrz.
Widok, jaki rozciągał się przed jego oczyma, był porażający.
Znajdował się na dachu Areny, teraz smaganym deszczem, przez co też cholernie śliskim. Wokoło było widać inne statki floty, których załogi z całych sił walczyły z żywiołem. Z tej perspektywy wzburzony, spieniony ocean oraz gigantyczne fale były zaiste przerażającym widokiem. Eirenstern był autentyczne wdzięczny, że mieszkał na potężnym Garganutanie, a nie na jednym z tych malutkich okręcików, teraz ledwie utrzymujących się na powierzchni.
No, ale nie czas na podziwianie majestatu natury. Kilkanaście metrów dalej stał Reiner z rapierem w ręku. Porywisty wiatr łopotał połami jego płaszcza, a jego zakrwawiona twarz sprawiała iście demoniczne wrażenie w świetle błyskawic.
- Mam cię ! - Gerhard powoli zbliżył się do swego wroga - Nie masz już którędy spierdalać, przyjacielu.
- To dobrze - Mimo okoliczności, głos Łowcy nie zdradzał żadnych emocji - Zabiję cię tu i teraz.
- Nie bądź śmieszny ! Wypruję z ciebie flaki. Obedrę cię ze skóry. Wezmę twoją czaszkę !
Reiner uniósł miecz.
- Dawaj.
Rzucili się na siebie niczym dwa wygłodniałe ogary. Teraz, na otwartym powietrzu, wśród deszczu i błyskawic, mieli więcej miejsca na walkę niźli w dusznym składziku.
Gerhard wpadł w Łowcę, ślizgając się po przemoczonych deskach. Zadał dwa szybkie, symetrycznie ciosy. Reiner sparował jeden z nich po ukosie, jednocześnie wykręcając się w lewo, przez co drugi miecz nawet nie sięgnął celu. Potem zaatakował znienacka wyciągniętym nagle sztyletem, celując w gardło Khornity. Ten uchylił się od tego zdradzieckiego ciosu, już w przyklęku tnąc prostopadle jednym z mieczy. Łowca czarownic odskoczył do tyłu, ciskając w swego wroga sztyletem. Ten nadal klęcząc, odbił wirujące ostrze, dając niezwykły pokaz nadludzkiego refleksu.
Eierenstern już miał po raz kolejny rzucić się Reinerowi do gardła, gdy nagle cały pokład gwałtownie przechylił się na bok.
Obaj walczący nie wiedzieli, że w "Gargantuana" uderzyła rekordowej wysokości fala. Wszystkie sprzęty w kajutach, broń w zbrojowni, krzesła i stoły w gigantycznej sali balowej, wszystko to zaczęło latać gdzie popadnie, powodując chaos na wszystkich pokładach.
Gerhard i Reiner naturalnie znajdowali się w dużo gorszej sytuacji, będąc na samym szczycie Areny, na cholernie śliskim pokładzie. Gdy fala uderzyła, oboje jak na komendę padli na ziemię, zjeżdżając w dół po krawędzi dachu. Eirenstern domyślił się, że zaraz rozpaczliwie będzie potrzebował rąk, więc zawczasu schował miecze. Z kolei Łowca starał się za wszelką cenę znaleźć jakiś punkt zaczepienia, coś, za co można by się złapać. Nie znalazł.
Krawędź dachu zbliżała się nieubłaganie. Reiner odmawiał w duchu modlitwę o łaskę Sigmara, a Gerhard klnął na czym świat stoi. Po kilku sekundach oboje runęli w dół, prosto w objęcia lodowatego, wzburzonego oceanu.

***

- Chyba dycha!
- Ewidentnie dycha ! Cholera, to cud !
- Słyszycie ?! Żyje !
Gerhard otworzył oczy i natychmiast wyrzygał całą morską wodę, jaka zalegała w jego żołądku. Skupieni wokół niego marynarze cofnęli się natychmiast.
- Co się stało ?! - Wychrypiał kompletnie zdezorientowany.
- Chłopie ! Ty się pytasz, co się stało ?! Wypadłeś za burtę ! W środku huraganu ! Stary, masz szczęście, że ten mag Helstan wyłowił cię magią, bo już byś spał na dnie z rybkami !
Eirenstern wstał na równe nogi z małą pomocą kilku wilków morskich.
- A ten drugi ? Co z tym drugim facetem ?
- Jakim drugim ? Stary, jeśli ktoś spadł tam z tobą, to na pewno już nie żyje. Nie ma szans.
- Nie wydaje mi się, kurwa - Wymamrotał Gerhard, patrząc się w stronę oceanu - Tacy jak on po prostu nie toną...
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2013, o 19:10 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Super! Gratuluję! Normalnie walka Areny poza areną :D
Najlepsze teksty:
Chomikozo pisze:- Szkoda, że nigdy nie spotkałeś Magnusa ! -
Chomikozo pisze:- Nie wydaje mi się, kurwa - Wymamrotał Gerhard, patrząc się w stronę oceanu - Tacy jak on po prostu nie toną...
:P ]


-Dalej!!! Trzymać te liny! Nie puszczać ,kurwa!!!- wrzeszczał kapitan Płonacego Elektora ledwo trzymając się na wodzie wśród potegi oceanu.
Wtedy potężna fala runęła na pokład ,zmywając z niego tych ,którzy nie zdążyli się czegoś złapać,
-Człoooowiek za burtą! Bosman i mat za burtą!!!- wrzeszczał marynarz próbując przekrzyczeć grzmoty i hałas fal.
-Bosman!? Wyłowić go! Wyłowić go do cholery!!!- zdzierał gardło kapitan wydając rozkazy.
Dwóch ludzi skinęło głowami i czym prędzej ruszyli do lin i haków ,póbując utrzymać równowagę na pokładzie. Chwycili sprzęt i z wielkim wysiłkiem próbowali uratować towarzyszy. Mimo siły i prędkości fal wśród nawałnicy udało im się dostrzec jakieś kontury i z trudem wyłowili człowieka.

Jednak nie był to żaden załogant ,ale inkwizytor świątyni Sigmara. Majtkowie ,kiedy dostrzegli symbole padli na kolana i odczynili znak młotodzierżcy ,zdenerwowany kapitan trzymając się kapelusza zszedł na dół i od razu wysłuchał raportu -Panie oficerze lordzie kapitanie! To cud! Sigmar nam sprzyja! Wyłowiliśmy jego sługę!-
Kapitan schylił się i przyjrzał człowiekowi ,którego profesję natychmiast rozpoznał i kiedy dostrzegł ,że nadal żyje zimnym ,poważnym głosem rzekł do siebie-Wyłowilicie diabła z czeluści oceanu...a nie dobry omen...- po chwili zwrócił wzrok na swych ludzi -Wyłowić bosmana!!!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pomimo ryczącego sztormu, Loq-Kro-Gar zauważył poruszenie na okręcie. Kierowany ciekawością spróbował wstać i podejść do bulaja. Okazało się to trudniejsze, niźli by się wydawało. Jego ciałem szarpnął gwałtowny bodziec bólu, z trudem utrzymał równowagę. Stał przez chwilę, trzymając się wezgłowia łóżka, czekając, aż krew napłynie do zdrętwiałych kończyn. Niepewnym krokiem podszedł do okna, czując jednocześnie, jak powracają mu siły. Spojrzał przez szybę i zdumiał się.
Marynarze właśnie wyławiali z wody mężczyznę, a Loq-Kro-Gar w mig rozpoznał w nim Gerharda. Pomimo gwałtownego usposobienia kapitan nie był głupi, nie ryzykowałby wyjście na pokład w taką pogodę, jeśli nie miał ku temu dobrego powodu.
Saurus odkaszlnął nagle i zmarszczył się gniewnie widząc krew. Wyglądało na to, że pomimo jego nadzwyczajnych zdolności samoleczenia, będzie potrzebował dużo czasu, by wrócić do pełnej sprawności. Nie miał jednak ochotę na bezczynność. Postanowił udać się do kantyny, gdzie mógł dowiedzieć się więcej o zajściu na pokładzie, a przy tym mógł poobserwować zachowania ludzi, rasy, której różnorakość wciąż go fascynowała.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Mojego poprzedniego postu nie było]
-Pójdziesz z nami-powiedział ktoś kryjący się w cieniu kajuty Loq-Kro-Gara.
Ten zamarł, jakim cudem wcześniej nie wyczuł delikatnej piżmowej woni bijącej od skrytej postaci?
-Nie mam zamiaru nigdzie się ruszać póki nie wyjaśnisz mi o co chodzi-odwarknął jaszczur.
Z cienia wynurzyła się elf, o brzydkiej, pooranej bliznami twarzy i groźnych żółtych oczach. Miał w dłoni łuk, ale nie celował nim w sługę pradawnych.
-Jestem Akeleth Faoiltiarn, Kroczący Wśród Cienia, przybyłem tu z rozkazu Władcy Białych Ostrzy.
-Wasze tytuły nic mi nie mówią-odparł jaszczuroczłek z uwagą spoglądając na Wojownika Cieni.
-Nie martw się, przybyłem ponieważ on sam chce poznać cię osobiście.
-Więc gdzie on jest?
Nagle pośrodku kajuty rozwarł się owal. Święcąc i migocząc sypał skrami, Akeleth wskazał na niego i rzekł:
-Nasz mistrz jest po drugiej stronie.
-Przejdź pierwszy abym wiedział iż jest ustabilizowany-odrzekł kąśliwie jaszczur.
Kroczący Wśród Cienia skłonił się po czym szybkim ruchem wszedł do portalu, po czym zniknął.
Loq-Kro-Gar wkroczył za nim

Nagły błysk światła oślepił go, znajdował się teraz w jasno oświetlonej sali, wymalowanej na biało. Naprzeciw niego znajdował się stół.
Za stołem, na bogato rzeźbionym krześle siedziała postać ubrana w biel. O stół oparta był kostur wyrażający znak elfiego bożka Loeca. Sam elf miał przewieszony przez ramię miecz, ostre rysy twarzy i nad wyraz nieprzyjemnie się uśmiechał.
-Witaj szanowny Loq-Kro-Garze-powiedział lecz jego ton brzmiał nad zwyczaj obojętnie.
-Witaj kimkolwiek jesteś-odrzekł jaszczur.
-Proszę przysiądź się do mnie i zjedz ze mną wieczerzę.
-Z chęcią.
Gdy Jaszczuroczłek usiadł ujrzał potężny udziec baraniny leżący na jego talerzu, tuż obok leżały malutkie sztućce. Nie chcąc obrazić gospodarza nieporadnie spróbował za ich pomocą pokroić sobie mięso. Na twarzy Mistrza Wiedzy Tajemnej błąkał się kpiący uśmieszek.
-Jestem Bellaner z rodu Aqutaliona, Władca Białych Ostrzy i Mistrz Zakonu Mistrzów Miecza.-powiedział elf.
-Znasz już moje imię, a ja nie zwykłem marnować słów. Pochodzę z puszcz Lustrii. Czy trzeba ci znać coś jeszcze?-zaakcentował lekko niegrzecznie podenerwowany kpiącym tonem elfa.
-Potrzebuje lepiej cię poznać drogi przyjacielu-powiedział Mistrz Miecza gładko przechodzący na język którym posługiwali się jaszczuroludzie, mówił prawie bez akcentu.-Potrzebuję także twojej pomocy w niezwykle ważnej misji, najpierw odpowiedz mi najpierw na pytanie: Co sądzisz o ludziach?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Loq-Kro-Gar męczył się ze sztućcami usiłując odkroić plaster mięsa z pieczeni, od czasu do czasu unosząc wzrok znad miski i odpowiadając lakonicznie Bellanerowi. W końcu westchnął, odłożył nóż i widelec i chwyciwszy ręką udziec, wbił w niego zęby. Jadł w pośpiechu, walka z minotaurem wyczerpała go i jeśli miał wkrótce wyzdrowieć, potrzebował olbrzymich ilości pokarmu. Dopiero teraz skupił się na rozmówcy.
-Kapitan jako posłaniec, kolacja, teleport... Nie przypuszczałem, że zadasz sobie tyle trudu, by spytać o mój światopogląd. Ciekawe, że zapytałeś o ludzi. -tu uczynił pauzę i oderwał potężnymi szczękami z udźca kawał mięsa wielkości małego kurczaka. Nie minął nawet moment, a kęs już wędrował w kierunku przepastnego żołądka. -Są ciekawi. Wykazują sporą różnorodność i imponującą zdolność do adaptacji. Odpowiednio pokierowani są w stanie osiągnąć wiele w niemal każdej dziedzinie.
-Czyli jednak twój rodzaj jest zdolny do formułowania dłuższych wypowiedzi. -uśmiechnął się Bellaner, a saurusowi nie spodobał się ten uśmiech. Elf umiejętnie balansował na granicy żartu i kpiny, a każde słowo, gest, mimika twarzy, a nawet intonacja nie było przypadkowe, wszystko układało się w perfekcyjnie wyćwiczoną grę. Loq-Kro-Gar nie miał wątpliwości, że Bellaner pokazuje tylko to, co chce pokazać, ukrywając starannie wszelkie inne rzeczy za maską. Gad z koleji nie musiał panować nad wyrazem twarzy- jedyną emocją, jaką można rozpoznać na twarzach jaszczuroludzi jest gniew.
-Adaptacja... -ciągnął dalej elf.- Odpowiednie pokierowanie... Możnaby rzec, że trafiłeś w samo sedno. Ludzie są podatni na wpływy. Ich słabe umysły z nadzwyczaj wielką łatwością ulegają ich instynktom, żądzom... i Chaosowi. Nawet barbarzyńscy Dawi wykazują większy hart ducha. Człowiek, który dziś wyciąga do ciebie pomocną dłoń, wbije ci nóż w plecy gdy tylko się odwrócisz.
Wzrok saurusa pozostawał beznamiętny.
-Do czego zmierzasz? -spytał nieco zirytowany gad. Nie podobał mu się wzrok elfa, jego ton głosu, z którego biło poczucie wyższości, ani niespecjalnie skrywane szyderstwo. Przede wszystkim jednak nie podobało mu się, że zawiłą mową usiłował przekazać minimum informacji, im mętniej , tym lepiej. Loq-Kro-Gar spojrzał prosto w lodowate oczy Bellanera i strzaskał w zębach pozostałą po posiłku kość udową, nie wysilając się przy tym zbytnio.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-Ludzie są słabi, mój gadzi przyjacielu-nawet słowo przyjaciel brzmiała kpiąco w ustach maga-ich kraje utrzymują się tylko dla tego, że mnożą się szybciej od królików. Ich dusze są tak słabe iż większość z nich oddałoby wszystko co mają za życie. Są tchórzliwi i głupi. I choć Lord Białej Wieży ma o nich inne zdanie to nawet on uważa iż nie są w pełni odpowiedzialni. Szczerze mówiąc wszystko co mają zawdzięczają nam; ich miasta stoją na ruinach naszych, ich maniery są marną kopią naszych, magię także zawdzięczają nam
-A wy magię zawdzięczacie mojej rasie-wtrącił jaszczur.
Bellaner uśmiechnął się cierpko, tak jakby Loq-Kro-Gar powiedział jakiś kiepski żart.
-Owszem masz rację, sztuka magiczna jest waszą spuścizną. Ale wracając do tematu, z którego trochę zboczyłem. Jak wiesz niejacy C'tan odzyskują moc. Jako iż zostali zniszczeni na dziesiątki kawałków każdy z nich jest teraz źródłem niesamowicie silnych mocy. Lord Teclis rozesłał magów aby ich poszukiwali. Ale ktoś go ubiegł. Wiesz gdzie zmierza flota tworząca Arene?
-Nie-odrzekł gad.
-Ku największemu z odłamków, czarodziej, sługa Księcia Mórz jest jednym z najpotężniejszych ludzkich magów. Myślę iż uległ marzeniom i przekonał księcia mórz aby ten pomógł znaleźć mu odłamek. Nie możemy do tego dopuścić, nie wiem co zrobi ten idiota gdy go znajdzie ale na pewno będzie to miało katastrofalne skutki. Dlatego też Lord z Białej wieży kazał mi ich, znaczy czarodzieja i księcia mórz, powstrzymać. Gdy już znajdziemy odłamek wystąpię jawnie i postaram się dyplomatycznie odebrać go tym śmierdzącym barbarzyńcom. Jeśli nie dojdzie do krwawej rzezi, której nikt nie będzie w stanie zatrzymać. Cała załoga ,,Języczka" jest po naszej stronie. Oprócz tego jak wspominałem ludzie są słabi. Bo widzisz ich serca równie pożądają nieśmiertelności jak i złota. Zaś to drugie możemy im ofiarować. Ponad połowa strażników jest przekupiona. Teraz musimy już tylko czekać na rozwój wypadków. Rozumiem iż nie pozwolisz aby ludzie zabrali odłamek nam Starszym Rasom, prawda Log-Kro-Garze?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Bellaner zaskoczył Loq-Kro-Gara, a to niemały wyczyn. I nie chodzi o odłamek, saurus miał podejrzenia, że sprawa C'tan była ściśle powiązana z celem podróży floty. To śmiały plan elfa wprowadził gada w zaniepokojenie. Kroki, jakie podjął wymagały dłuższego czasu. Z pewnością nie powiedział wszystkiego, ale cokolwiek planuje, będzie starał się zrealizować bez względu na udział jaszczura. I ofiary.
-Z pewnością jest inny sposób. Gdyby unieszkodliwić Hellstana...
-To kto inny może zagarnąć odłamek i wykorzystać go przeciw nam. -rzekł Bellaner tonem, jakim dorosły zwraca się do dziecka, gdy te przedstawia swoje pomysły. -Ryzyko jest zbyt duże. Nie tylko Hellstan pragnie go zdobyć. Inni, potężniejsi gracze biorą w tym udział. Tyle, że to nie szachy. Stawką jest życie tysięcy elfów.
-Z pewnością nie tylko elfów.- wtrącił Loq-Kro-Gar. Wysłannik Teclisa zupełnie zignorował tą uwagę. Saurus spojrzał jeszcze raz Bellanerowi w oczy. Wahał się nad propozycją. Mógłby przystać do elfów i dołożyć wszelkich starań, by nie doszło do rozlewu krwi. A pomoc w zdobyciu odłamka byłaby nieoceniona.
-Co z krasnoludami? -spytał nagle gad. -Wiem o waszych waśniach i dawnej wojnie i zdaję sobie sprawę z ich reakcji na wasze działania, lecz jeśli wyjaśni się im zagrożenie...
-Nie. -uciął elf -Zbyt ryzykowne. Choć nie tak podatni na zepsucie jak ludzie, to podzielają ich słabość do bogactwa. Nie pozwolę, by klejnot wpadł w łapy brodaczy.
Choć zawsze wyglądał na tępą górę mięcha, umysł Loq-Kro-Gar pracował cały czas na pełnych obrotach. Współpraca z elfami zdawała się oczywistym rozwiązaniem, lecz coś tu się nie zgadzało... ...Źródło niesamowitej mocy...Życie tysięcy elfów...
I wtedy go olśniło. Kawałki układanki zaczynał do siebie pasować. To nie jego odkrycia wprawiły maszynę wydarzeń w ruch, Asurowie od dawna zajmowali się tą sprawą. I już wiedział dlaczego.
-Chcecie go dla siebie. -powiedział przestraszonym tonem jaszczur -Szukaliście go od dawna. Inne, mniejsze fragmenty mają zbyt małą moc, więc je niszczycie. Ale ten jeden... Użyjecie odłamku do ustabilizowania wiru.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[A tak BTW. Podobizna kapitana Makaissona]

http://kwejk.pl/obrazek/1909800/zwyciezca-konkursu.html
Ostatnio zmieniony 18 wrz 2013, o 21:08 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Na twarzy Bellanera rysowało się ogromne zdumienie. Po chwili milczenia uśmiechnął się, był to uśmiech zupełnie niepodobny do poprzednich. Wyrażał zdziwienie i szacunek.
-Trafiłeś w sedno Loq-Kro-Garze. Paręnaście lat temu Lord Teclis podróżując z niejakim Gortekiem odkrył iż wir się zdestabilizował. Jego energia powoli lecz nieubłaganie zaczęła wpływać na otaczający nas świat. Trzęsienia ziemi, różnorakie burze i fale Tsunami. To wszystko miało swój początek właśnie w centrum Ulthuanu. Władcy Białej Wieży przy pomocy pradawnego zaklęcia udało się na pewien czas ów wir uspokoić. Teraz niestety mimo wielu lat badań wir znów się destabilizuje a my nie jesteśmy już w stanie go uspokoić. Cała nadzieja w właśnie owym odłamku, tylko on może przywrócić dawną kolej rzeczy. Jeśli Lord Teclis nie dostanie go na czas, Piękna Wyspa umrze wśród wody, ognia i burz. Nadejdzie czas pogardy gdy na skrawkach świata otoczeni morzem demonów resztki elfów będą walczyć o przetrwanie, mimo iż od początku skazani będą na porażkę. Ulthuan pochłonął morza, zaś wrota pradawnych otworzą się na nowo i świat zaleją setki demonów którym nikt nie będzie w stanie stawić czoła. Jest tylko jedno wyjście. Musimy zdobyć ten kawałek Loq-Kro-Garze, liczę na twoją pomoc, ze względu na Ulthuan i życie twego przyjaciela Elithmaira. Proszę, pomóż nam zatrzymać to szaleństwo! Szansa jest tylko jedna, nawet jeśli miało by to oznaczać wyrżnięcie całej załogi Księcia Mórz, tu chodzi o los wszystkich elfów!-wykrzyknął Bellaner.

[Lekko zmieniłem, w oryginale było o losie świata, ale po pewnym komentarzu stwierdzam iż los Ulthuanu będzie lepszy, ponieważ nie spowoduje zjednoczenia się przeciwnych stronnictw i brzmi mniej kiczowato]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

ODPOWIEDZ