[ http://www.youtube.com/watch?v=hWNsg7_D23o ]Klafuti pisze:[Kurde, to ma potencjał]Byqu pisze:[Czy Galreth właśnie dał Iskrze kosza.....? ]
[Może jeszcze zaproponuje jej, żeby zostali przyjaciółmi ]
ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Na twarzy Iskry zagościł szeroki uśmiech.
-Uff. Uspokoiłeś mnie. Dobrze, że wszystko sobie wyjaśniliśmy, lubię cię ale... zdecydowanie nie aż tak.-Elfka roześmiała się perlisto-zaproponowałabym ci abyśmy zostali przyjaciółmi, ale obawiam się, że w tym miejscu nie nawiązuję się trwałych przyjaźni, a oprócz tego wszystkie czynniki są przeciwko nam. Cieszę się, że mogłam z tobą szczerzę pomówić. Muszę już iść bo pewnie niebawem wróci mój Mistrz, a wiesz jaki on jest. Tak czy siak, dziękuję za przeprosiny i za szczerość. Żegnaj-powiedziała podając mu rękę. Pocałował jej dłoń (starym elfim zwyczajem) po czym każde ruszyło w swoją stronę. Galreth zastanawiał się jednak czy jeszcze czegoś nie powiedzieć, ale w końcu...
-Uff. Uspokoiłeś mnie. Dobrze, że wszystko sobie wyjaśniliśmy, lubię cię ale... zdecydowanie nie aż tak.-Elfka roześmiała się perlisto-zaproponowałabym ci abyśmy zostali przyjaciółmi, ale obawiam się, że w tym miejscu nie nawiązuję się trwałych przyjaźni, a oprócz tego wszystkie czynniki są przeciwko nam. Cieszę się, że mogłam z tobą szczerzę pomówić. Muszę już iść bo pewnie niebawem wróci mój Mistrz, a wiesz jaki on jest. Tak czy siak, dziękuję za przeprosiny i za szczerość. Żegnaj-powiedziała podając mu rękę. Pocałował jej dłoń (starym elfim zwyczajem) po czym każde ruszyło w swoją stronę. Galreth zastanawiał się jednak czy jeszcze czegoś nie powiedzieć, ale w końcu...
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Farlin po posileniu się, poszedł do kowala. Zamówiona i opłacona wcześniej broń był już gotowa. Może 10 złotych Koron to zdzierstwo, ale kowal wiedział co robi. Miecz wyglądał wspaniale i był bardzo wytrzymały. Do tego miał zawieszenie na plecy. I teraz Niziołek niczym słynny zabójca potworów chodził ze skrzyżowanymi mieczami na plecach.
Na dziedzińcu cały czas trwało zamieszanie. Kilku zawodników kotłowało się wokół kamiennej tablicy. Najwidoczniej rozpisano kolejne pojedynki. Hobbit szybko poszedł w tamtą stronę.
Rzucił okiem na walczące pary, ale jego oczy zainteresowały się czymś innym.
Zacni zawodnicy!
Pozwoliłem sobie przerwać wasz wypoczynek i znaleźć
sposób na trawiącą was nudę. Otóż w moich podziemiach
w skrzydle wschodnim zadomowiło się parę paskudnych
bestii, których z radością bym się pozbył. Dlatego zbieram
grupę, która pomoże je oczyścić. Ochotnicy proszeni są
o zebranie się przed wejściem dziś wieczorem razem z potrzebnym
im wyposażeniem. Dla śmiałków przygotowałem godziwe wynagrodzenie.
Alpharuis
Skoro ktoś potrzebował zabójcy potworów to srebrny miecz hobbita nie mógł się zmarnować.
Na dziedzińcu cały czas trwało zamieszanie. Kilku zawodników kotłowało się wokół kamiennej tablicy. Najwidoczniej rozpisano kolejne pojedynki. Hobbit szybko poszedł w tamtą stronę.
Rzucił okiem na walczące pary, ale jego oczy zainteresowały się czymś innym.
Zacni zawodnicy!
Pozwoliłem sobie przerwać wasz wypoczynek i znaleźć
sposób na trawiącą was nudę. Otóż w moich podziemiach
w skrzydle wschodnim zadomowiło się parę paskudnych
bestii, których z radością bym się pozbył. Dlatego zbieram
grupę, która pomoże je oczyścić. Ochotnicy proszeni są
o zebranie się przed wejściem dziś wieczorem razem z potrzebnym
im wyposażeniem. Dla śmiałków przygotowałem godziwe wynagrodzenie.
Alpharuis
Skoro ktoś potrzebował zabójcy potworów to srebrny miecz hobbita nie mógł się zmarnować.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Zaczekaj! - Krzyknął Galreth nawet nie wiedząc czemu to zrobił. Iskra odwróciła się trochę zdziwiona. - Myślisz, że będziemy mogli się ewentualnie jeszcze spotkać?
Iskra była lekko zmieszana, ale po chwili zastanowienia odpowiedziała. - To nie będzie łatwe, ze względu na Menthusa. - Galreth nagle spoważniał i nie patrzył w ogóle na elfkę tylko w jakiś punkt w korytarzu za nią. Obracając się w tamtą stronę, by zobaczyć co tak zaniepokoiło Druchii kontynuowała - Poza tym teraz jest twoja...
- Myślę, że musisz już iść. - Przerwał jej Galreth tym razem już patrząc w jej stronę z poważnym wyrazem twarzy. - Natychmiast.
Zachowanie assasyna było trochę dziwne, ale nic nie usprawiedliwiało takiego braku kultury. Lekko obrażona Iskra bez słowa odwróciła się i odeszła w swoją stronę.
Pięknie. Jak zwykle już, znowu coś nie wyszło. Ale jeśli to co przypuszczał było prawdą nie miał wyboru. Poczekał, aż Iskra całkowicie zniknie i podszedł do kolumny, przy której zauważył pewną nieścisłość. Zanim zdążył do niej dojść, obok znikąd, albo raczej jakby z osnowy cienia pojawiła się mroczna elfka, wysoka, o czarnych włosach z długim kosturem w ręku.
- Witaj Ithiriel. Znakomita technika, prawie jak prawdziwy Adept Khaina. Cóż za spotkanie po latach. - Przywitał ją Galreth jednak bez śladu jakiejkolwiek radości na widok czarodziejki.
- A ty Galrethcie jak zawsze sprawne oko. Nic dziwnego, że dożyłeś tylu lat w swoim niebezpiecznym fachu. Zawsze ostrożny, a jaki spostrzegawczy... - Zakpiła elfka. Dawała wrażenie cąłkowitej kontroli nad sytuacją, a Galreth chyba nawet wiedział dlaczego. Przez potężnego zwierzchnika. Zabójca znał Ithiriel z jej błyskawicznie rozwijającej się kariery w konwencie czarodziejek. Pojawiała się wszędzie gdzie tylko mogła coś zyskać i w ten sposób zrobiło się o niej głośno. W końcu ze względu na jej pozycję raz potrzebowała usług świadczonych w świątyni Khaina, a Galreth wykonał dla niej zlecenie.
- Nie wierzę, że znalazłaś się tu przypadkiem. Przyjechałaś razem z Lordem Ruerlem? Służysz pod nim? - Zabójca pozwolił sobie na uszczypliwą uwagę. Nienawidził szlachcica.
Czarodziejka przez chwilę straciła kontrolę nad sobą, ale zaraz wróciła do udawania tej ważniejszej. - Jestem jego doradczynią. To taka nowa moda wśród szlachciców, a Lord Ruerl jest najpotężniejszy, toteż najlepiej wybrał. Skoro już o nim wspomniałeś, masz się u niego stawić natychmiast.
- Tutaj nie ma nade mną władzy. Nie muszę wykonywać jego poleceń. - Odpowiedział Galreth przez zaciśnięte zęby.
- Dlatego właśnie posłał mnie. Wiesz, że jestem w stanie cię zmusić.
Galreth niczego innego się nie spodziewał. Dobrze wiedział, że moc i umiejętności czarodziejki nie dadzą mu szans i będzie w stanie siła zaciągnąć go przed oblicze Ruerla. Nie było sensu robić z siebie pośmiewiska. - Trafna uwaga... - Odpowiedział assasyn i nie mówiąc nic więcej udał się za Ithiriel, ku górnym piętrom.
Iskra była lekko zmieszana, ale po chwili zastanowienia odpowiedziała. - To nie będzie łatwe, ze względu na Menthusa. - Galreth nagle spoważniał i nie patrzył w ogóle na elfkę tylko w jakiś punkt w korytarzu za nią. Obracając się w tamtą stronę, by zobaczyć co tak zaniepokoiło Druchii kontynuowała - Poza tym teraz jest twoja...
- Myślę, że musisz już iść. - Przerwał jej Galreth tym razem już patrząc w jej stronę z poważnym wyrazem twarzy. - Natychmiast.
Zachowanie assasyna było trochę dziwne, ale nic nie usprawiedliwiało takiego braku kultury. Lekko obrażona Iskra bez słowa odwróciła się i odeszła w swoją stronę.
Pięknie. Jak zwykle już, znowu coś nie wyszło. Ale jeśli to co przypuszczał było prawdą nie miał wyboru. Poczekał, aż Iskra całkowicie zniknie i podszedł do kolumny, przy której zauważył pewną nieścisłość. Zanim zdążył do niej dojść, obok znikąd, albo raczej jakby z osnowy cienia pojawiła się mroczna elfka, wysoka, o czarnych włosach z długim kosturem w ręku.
- Witaj Ithiriel. Znakomita technika, prawie jak prawdziwy Adept Khaina. Cóż za spotkanie po latach. - Przywitał ją Galreth jednak bez śladu jakiejkolwiek radości na widok czarodziejki.
- A ty Galrethcie jak zawsze sprawne oko. Nic dziwnego, że dożyłeś tylu lat w swoim niebezpiecznym fachu. Zawsze ostrożny, a jaki spostrzegawczy... - Zakpiła elfka. Dawała wrażenie cąłkowitej kontroli nad sytuacją, a Galreth chyba nawet wiedział dlaczego. Przez potężnego zwierzchnika. Zabójca znał Ithiriel z jej błyskawicznie rozwijającej się kariery w konwencie czarodziejek. Pojawiała się wszędzie gdzie tylko mogła coś zyskać i w ten sposób zrobiło się o niej głośno. W końcu ze względu na jej pozycję raz potrzebowała usług świadczonych w świątyni Khaina, a Galreth wykonał dla niej zlecenie.
- Nie wierzę, że znalazłaś się tu przypadkiem. Przyjechałaś razem z Lordem Ruerlem? Służysz pod nim? - Zabójca pozwolił sobie na uszczypliwą uwagę. Nienawidził szlachcica.
Czarodziejka przez chwilę straciła kontrolę nad sobą, ale zaraz wróciła do udawania tej ważniejszej. - Jestem jego doradczynią. To taka nowa moda wśród szlachciców, a Lord Ruerl jest najpotężniejszy, toteż najlepiej wybrał. Skoro już o nim wspomniałeś, masz się u niego stawić natychmiast.
- Tutaj nie ma nade mną władzy. Nie muszę wykonywać jego poleceń. - Odpowiedział Galreth przez zaciśnięte zęby.
- Dlatego właśnie posłał mnie. Wiesz, że jestem w stanie cię zmusić.
Galreth niczego innego się nie spodziewał. Dobrze wiedział, że moc i umiejętności czarodziejki nie dadzą mu szans i będzie w stanie siła zaciągnąć go przed oblicze Ruerla. Nie było sensu robić z siebie pośmiewiska. - Trafna uwaga... - Odpowiedział assasyn i nie mówiąc nic więcej udał się za Ithiriel, ku górnym piętrom.
Wampir znudzony ciągłym przebywaniem w swej kwaterze, wyszedł szukać zajęcia. Mała przechadzka po zamku nikomu nie zaszkodziła. Marr zwiedzał okolicę i podziwiał architektonicze cudo. Wszędzie zdobienia ze znakami chaosu, nie można było nie dostrzec, kogo własnością jest cytadela. Czarne mury mogły wprawić w przerażenie śmiertelników, lecz nieumarły szedł niewzruszony strachem. Nie bał się śmierci, bo już raz ją "przeżył".
Marr był już raz na arenie, na której toczą się zmagania, podczas gdy Bjarn wygłosił wymowną kwestię, lecz teraz nie mógł jej zlokalizować. Zdawało mu się, że zaczyna krążyć w kółko. Skręcił w lewo dwa razy, potem w prawo ciasnym korytarzykiem, wyszedł znów na znajomą mu uliczkę, minął kolejny raz te same mury. Wszystko wskazywało na to, że Marr się zwyczajnie zgubił. Szukając wyjścia z opresji, począł zaglądać w każde napotkane drzwi, a może akurat znajdzie gdzieś wyjście z tego spiżowego labiryntu. Jeden z portali na drodze wampira wydawał się inny niż wszystkie dotąd widziane. Wszystkie były zdobione znakami Bogów Chaosu, ten natomiast był prosty i całkiem zwyczajny, niczym nie pasował do wystroju całęgo zamku. Zaintrygowany Marr rzucił okiem, co znajduje się po drugiej stronie drzwi, które sprawnie otworzył swymi wampirzymi pazurami. Pchnął drewniane wrota, które z lekkościa się uchyliły. Marr dostał się na jakąś klatkę schodową, gdzie schody z prawej wiodły w dół, natomiast schody po lewej stronie wiły się ku górze. Kontynuując szperanie w zakamarkach tajemniczego zamku, wąpierz zszedł dwa piętra w dół. Stanął naprzeciw żelaznej kraty zamkniętej na kłódkę. Znów taki zamek nie stanowił większej przeszkody, wiec Marr wszedł nieproszony. Korytarze co chwila rozgałęziały się na nowe przejścia. W końcu Marr dotarł do pomieszczenia na końcu korytarza którym starał się cały czas podążać. Oświetlone było czterema pochodniami zawieszonymi w rogach sali. Na środku stał drewniany stół z przymocowanymi kajdanami, obok leżały różne wymyślne narzędzia. Wydawać by się mogło, że należały do jakiegoś specjalistycznego medyka, lecz były to poprostu narzędzia do tortur. Dopiero po chwili wampir zauważył na ścianach zaschnięte smugi krwi, a na podłodze wyszarpnięty kawałek ludzkiej skóry.
- No no, ci kultyści urządzają sobie tutaj niezłe krwawe imprezy. - mruknął pod nosem.
Szlachcic, martwy, ale wciąż z tytułem, obszedł jeszcze kilka korytarzy i znalazł kolejne sale tortur oraz niewielkich rozmiarów okratowane cele. Niesamowity smród unosił się w powietrzu, wampiry nie były jakoś specjalnie wyczulone na przykre zapachy, lecz tutaj nawet nieumarły musiał zakrywać nos.
Marr był świetnym łowcą, a wampirze zmysły były dużo bardziej wrażliwe na bodźce niż zmysły człowieka, stąd uszy jego namierzyły odgłosy czyiś kroków w oddali - zapewne byli to jacyś kultyści. Dobrze wiedział, że jest tutaj nieproszonym gościem i nie bez powodu korytarze były zamknięte na kłódkę. Ktokolwiek nadchodził, nie mógł zobaczyć intruza. Odgłosy stawały się coraz intensywniejsze, a Marr jeszcze nie zdecydował co robić. Schować się? Nie było za bardzo gdzie. Zabić nadchodzących gości i liczyć, że nikt nie dojdzie do wampira jako sprawcy? Kiepski pomysł, w końcu jest on tutaj jedynym przedstawicielem swojej rasy, a obrażenia zadane przez szpony wampira są do rozpoznania.
Marr był już raz na arenie, na której toczą się zmagania, podczas gdy Bjarn wygłosił wymowną kwestię, lecz teraz nie mógł jej zlokalizować. Zdawało mu się, że zaczyna krążyć w kółko. Skręcił w lewo dwa razy, potem w prawo ciasnym korytarzykiem, wyszedł znów na znajomą mu uliczkę, minął kolejny raz te same mury. Wszystko wskazywało na to, że Marr się zwyczajnie zgubił. Szukając wyjścia z opresji, począł zaglądać w każde napotkane drzwi, a może akurat znajdzie gdzieś wyjście z tego spiżowego labiryntu. Jeden z portali na drodze wampira wydawał się inny niż wszystkie dotąd widziane. Wszystkie były zdobione znakami Bogów Chaosu, ten natomiast był prosty i całkiem zwyczajny, niczym nie pasował do wystroju całęgo zamku. Zaintrygowany Marr rzucił okiem, co znajduje się po drugiej stronie drzwi, które sprawnie otworzył swymi wampirzymi pazurami. Pchnął drewniane wrota, które z lekkościa się uchyliły. Marr dostał się na jakąś klatkę schodową, gdzie schody z prawej wiodły w dół, natomiast schody po lewej stronie wiły się ku górze. Kontynuując szperanie w zakamarkach tajemniczego zamku, wąpierz zszedł dwa piętra w dół. Stanął naprzeciw żelaznej kraty zamkniętej na kłódkę. Znów taki zamek nie stanowił większej przeszkody, wiec Marr wszedł nieproszony. Korytarze co chwila rozgałęziały się na nowe przejścia. W końcu Marr dotarł do pomieszczenia na końcu korytarza którym starał się cały czas podążać. Oświetlone było czterema pochodniami zawieszonymi w rogach sali. Na środku stał drewniany stół z przymocowanymi kajdanami, obok leżały różne wymyślne narzędzia. Wydawać by się mogło, że należały do jakiegoś specjalistycznego medyka, lecz były to poprostu narzędzia do tortur. Dopiero po chwili wampir zauważył na ścianach zaschnięte smugi krwi, a na podłodze wyszarpnięty kawałek ludzkiej skóry.
- No no, ci kultyści urządzają sobie tutaj niezłe krwawe imprezy. - mruknął pod nosem.
Szlachcic, martwy, ale wciąż z tytułem, obszedł jeszcze kilka korytarzy i znalazł kolejne sale tortur oraz niewielkich rozmiarów okratowane cele. Niesamowity smród unosił się w powietrzu, wampiry nie były jakoś specjalnie wyczulone na przykre zapachy, lecz tutaj nawet nieumarły musiał zakrywać nos.
Marr był świetnym łowcą, a wampirze zmysły były dużo bardziej wrażliwe na bodźce niż zmysły człowieka, stąd uszy jego namierzyły odgłosy czyiś kroków w oddali - zapewne byli to jacyś kultyści. Dobrze wiedział, że jest tutaj nieproszonym gościem i nie bez powodu korytarze były zamknięte na kłódkę. Ktokolwiek nadchodził, nie mógł zobaczyć intruza. Odgłosy stawały się coraz intensywniejsze, a Marr jeszcze nie zdecydował co robić. Schować się? Nie było za bardzo gdzie. Zabić nadchodzących gości i liczyć, że nikt nie dojdzie do wampira jako sprawcy? Kiepski pomysł, w końcu jest on tutaj jedynym przedstawicielem swojej rasy, a obrażenia zadane przez szpony wampira są do rozpoznania.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Iskra nie mogła pozbyć się lekkiego poczucia winy. Za każdym razem gdy widziała się z Galrethem jasno było widać iż Druhii żywi do niej głębsze uczucie niźli ona do niego. Na dodatek w tych krótkich chwilach gdy mogła porozmawiać z kimś innym niż jej mentor, jej myśli wracały do Białej Wieży gdzie czekał na nią Averius. Ciekawe czy adept ostrzy tęsknił?
Odrzuciła te myśl, nie pozwalając sobie na melancholie w którą tak lubiły zanurzać się jej krewniacy. Na całe szczęście zdążyła wrócić do kwatery za nim przybył Menthus. Gdy Smoczy Mag wszedł obrzucił ją krótkim uważnym spojrzeniem. Może myślał że pod jego nieobecność przybył tu mroczny?
-Zbieraj się, idziemy ćwiczyć w terenie-rzekł.
-W terenie? Ale co to znaczy Mistrzu?
Menthus podsunął jej kartkę na której było napisane:
Zacni zawodnicy!
Pozwoliłem sobie przerwać wasz wypoczynek i znaleźć
sposób na trawiącą was nudę. Otóż w moich podziemiach
w skrzydle wschodnim zadomowiło się parę paskudnych
bestii, których z radością bym się pozbył. Dlatego zbieram
grupę, która pomoże je oczyścić. Ochotnicy proszeni są
o zebranie się przed wejściem dziś wieczorem razem z potrzebnym
im wyposażeniem. Dla śmiałków przygotowałem godziwe wynagrodzenie.
Alpharuis
-Zwykle nie dałbym się nająć jak jakiś pies, ale potrzebujesz ćwiczeń. A praktyka zwycięża nad teorią prawie zawsze.
Caledorczycy uzbroili się, Iskra wzięła ze sobą płomień, zaś Menthus przywdział zbroję z Ithilmairu, na ramiona zarzucił sobie futro, a do pasa przypiął Kieł. Tak uzbrojeni ruszyli na ,,ćwiczenia praktyczne".
Odrzuciła te myśl, nie pozwalając sobie na melancholie w którą tak lubiły zanurzać się jej krewniacy. Na całe szczęście zdążyła wrócić do kwatery za nim przybył Menthus. Gdy Smoczy Mag wszedł obrzucił ją krótkim uważnym spojrzeniem. Może myślał że pod jego nieobecność przybył tu mroczny?
-Zbieraj się, idziemy ćwiczyć w terenie-rzekł.
-W terenie? Ale co to znaczy Mistrzu?
Menthus podsunął jej kartkę na której było napisane:
Zacni zawodnicy!
Pozwoliłem sobie przerwać wasz wypoczynek i znaleźć
sposób na trawiącą was nudę. Otóż w moich podziemiach
w skrzydle wschodnim zadomowiło się parę paskudnych
bestii, których z radością bym się pozbył. Dlatego zbieram
grupę, która pomoże je oczyścić. Ochotnicy proszeni są
o zebranie się przed wejściem dziś wieczorem razem z potrzebnym
im wyposażeniem. Dla śmiałków przygotowałem godziwe wynagrodzenie.
Alpharuis
-Zwykle nie dałbym się nająć jak jakiś pies, ale potrzebujesz ćwiczeń. A praktyka zwycięża nad teorią prawie zawsze.
Caledorczycy uzbroili się, Iskra wzięła ze sobą płomień, zaś Menthus przywdział zbroję z Ithilmairu, na ramiona zarzucił sobie futro, a do pasa przypiął Kieł. Tak uzbrojeni ruszyli na ,,ćwiczenia praktyczne".
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
W obliczy nadchodzących gości, Marr zdecydował się skorzystać ze swoim umiejętności, których nabył stając się krwiopijcą. Zamknął powieki skupiając myśli, ścisnął pięści skupiając wiatry czarnej magii. Kroki były coraz bardziej wyraźne, a wampir szeptem wypowiedział kilka splątanych ze sobą słów. Cienista zasłona magicznej energii ukryła postać Marr'a przed wszelkim wzrokiem. Wampir stanął na końcu jednego z korytarzy, którym szli kultyści. Zza rogu wyłoniło się kilka postaci w mrocznych szatach. Szli naprzeciw Marr'a i wszystko wskazywało na to, że wampir pozostał niepostrzeżony. Szlachcic plecami wtulił się do ściany pozostawiając miejsce dla kultystów aby przeszli obok. Marr wstrzymałby oddech aby nie dać znaku obecności, gdy kultyści byli już blisko, lecz jego nieumarłe ciało nie wymagało wentylacji, płuca były zapadnięte, a oddech ustał już dawno temu. Zakapturzone postacie przeszły spokojnie obok wampira. Marr powoli zaczął posuwać się ku wyjściu. Gdy odgłosy kroków były ciche, a kultyści daleko, wampir zrzucił z siebie widmowy płaszcz i wybiegł czem prędzej z katakumb. Minął otwarte kraty, schodami w góre, wypadł w końcu na brukowaną ulicę. Dowiedział się o ukrytych piwnicach, uniknął kultystów, ale wrócił do punkty wyjścia, nadal nie wiedział którędy udać się w stronę areny. Kilka kolejnych chwil Marr pędził krążeniu w kółko, aż wpadł na pomysł spojrzenia na okolicę z zupełnie innej perspektywy - z góry. Szpony łatwo zahaczały się o nierówności w murach zamczyska, dlatego też wampir mógł sie wspiąć wysoko na jedną z wież. Z góry wszystko wyglądało przejrzyściej. Widać było piękną panoramę okolicy, pobliski las w którym zapolował na wilki oraz drogę, którym przyszli do cytadeli razem z Bathiatusem. Nie to jednak było teraz ważne. Marr zaniechał zachwycania się pięknymi widokami i skupił się na szukaniu okrągłej budowli z placem wysypanym piachem w środku.
- Jest! - wykrzyczał w zachwycie. Prześledził drogę, którą musi się udać i odczepiając pazury od ściany, odbił się dwoma szybkimi susami lądując bezpiecznie na ziemi. Mówi się o kotach, że zawsze spadają na cztery łapy, a wampiry? Jak widać także.
Wiedział już jak dojść w docelowe miejsce, obrał azymut na arenę i ruszył z wolna.
- Jest! - wykrzyczał w zachwycie. Prześledził drogę, którą musi się udać i odczepiając pazury od ściany, odbił się dwoma szybkimi susami lądując bezpiecznie na ziemi. Mówi się o kotach, że zawsze spadają na cztery łapy, a wampiry? Jak widać także.
Wiedział już jak dojść w docelowe miejsce, obrał azymut na arenę i ruszył z wolna.
Wreszcie Galreth i Ithiriel doszli do drzwi niewiele różniących się od całej reszty, poza dwoma korsarzami pilnującymi wejścia. Kiedy zobaczyli czarodziejkę pochylili głowy i bez słowa odsunęli się by ją wpuścić. Od razu było widać, że ma tu bardzo wysoką pozycję, a Druchii trochę się jej obawiali. Znając Ithiriel, pewnie słusznie. Pierwsza weszła do pokoju, który na ile się dało przypominał wystrojem typowe domy w Naggaroth. Dość ciemno, można by powiedzieć mroczno, wszędzie poza biurkiem. Nic nie mogło przeszkodzić szlachcicowi w jego pracy. Żadnych większych ozdób poza dużym stojakiem na zbroję i wszystkie dodatkowe rzeczy typowe dla stanu szlacheckiego mrocznych elfów. Lord Ruerl przywiózł ze sobą wszystko co przypominało o jego potędze jako pierwszego generała na dworze Malekitha. Sam szlachcic bez słowa wskazał Galrethowi krzesło po drugiej stronie biurka nie odrywając się od papierów, którymi się zajmował. Zabójca posłusznie podszedł i zajął zaproponowane miejsce. Ithiriel stanęła tuż przy drzwiach nie wtrącając się w ich sprawy. Cała trójka trwała tak przez chwilę w ciszy, aż wreszcie Lord Ruerl wreszcie się odezwał.
- Do tej pory byłeś dla mnie nikim, więc się tobą nie przejmowałem. - Powiedział cicho, nie odrywając wzroku od jakiegoś dokumentu. - Ale teraz mnie wkurwiłeś.
Galretha zdecydowanie zaskoczyła prostolinijność takiej osobistości. Czyżby, aż tak zdenerwował Ruerla? Znowu cisza, szlachcic zdawał się być naprawdę zajęty tym co leżało na biurku. Bardzo go ciekawiło co jest, aż tak ważne, ale w przypadku trzeciej najważniejszej osoby w Naggaroth to mogło być absolutnie wszystko. Może dotyczyło to Areny, a może zwyczajnie jego majątku za oceanem. Zabójca nie miał żadnego interesu w kontynuowaniu tej rozmowy, więc nawet nie próbował.
- Twoja obecność tutaj zwyczajnie mi uwłacza. - Znowu podjął Lord Ruerl. - Niestety jesteś dla mnie nietykalny, jako uczestnik Areny, jak i przez moje interesy z Alphariusem. Najlepiej by było gdybyś szybko zginął w sowim pojedynku.
- Na to możesz sobie jeszcze poczekać. - Odrzekł Galreth bez cienie szacunku.
- Czyżby? - zapytał Ruerl nagle odrywając się od papierów, ale bez złości na twarzy czy w głosie. - Biorąc pod uwagę to, że teraz będzie twoja kolej, może to znacząco przyspieszyć. - Z reakcji Galretha z łatwością dało się odczytać, że jeszcze o tym nie wiedział. Szlachcic lekko się uśmiechnął. - Jedyny problem w tym, że twoim przeciwnikiem jest żałosna człeczyna. Mam nadzieje, że dopisze mu szczęście. Jeśli nie to może wykończy cię drugi assasyn. - O tym też nie wiedział. - Z moich doniesień wynika, że w rankingu znacznie cię przewyższa pomimo dużo młodszego wieku. Popatrz jakim jesteś zerem...
Liczba pojedyncza, której użył Lord Ruerl wskazywała, że nie byli to Olfarr i Ulfarr, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć jacy ludzie startowali jeszcze w zawodach.
- Nie przedłużajmy tego, bo twój widok mnie obrzydza. Jeśli jakimś cudem wygrasz na Arenie, zadbam byś nie uszedł żywy. Nie próbuj nawet uciekać do Naggaroth. Jesteś tam skończony. Wszystkim się już zająłem. - Powiedział cicho Ruerl i machnął ręką. - Możesz iść.
Galreth wstał spokojnie i udał się do drzwi. Stojąca przy nich Ithiriel nie spojrzała na niego nawet przez chwilę. Kiedy wyszedł dalej stała czekając, aż jej zwierzchnik się odezwie.
- Słyszałem od Alphariusa czego zawodnicy dokonali w Middenheim. Jeśli był w stanie to przeżyć, może być silniejszy niż mi się wydawało. Potrzebujemy czegoś jeszcze...
- Mogę mieć coś jeszcze. - Odezwała się wywołana czarodziejka. - I może cię to zaskoczyć mój Panie. Nie zgadniesz co widziałam zanim go tutaj przyprowadziłam...
***
Galreth idąc do swojej kwatery znalazł się na liście następnych walk. Miał walczyć przeciwko Nicolasowi, szlachetce z Bretonii. Taki układ nawet mu odpowiadał, nie musiał walczyć z magiem, a fizycznie powinien przewyższać człowieka. Tuz obok wisiała informacja o misji oczyszczenia kanałów. Po tym co wydarzyło się zaledwie dziesięć minut temu, było mu już wszystko jedno. Poszedł po swoje rzeczy, których nie było wiele. Wziął ze sobą pozyskane trujące strzałki, ale płynny ogień zostawił. Pomimo hermetycznego zamknięcia, przy wilgoci panującej w kanałach, było to bardzo niebezpieczne. Uzbrojony wyruszył na miejsce zbiórki.
- Do tej pory byłeś dla mnie nikim, więc się tobą nie przejmowałem. - Powiedział cicho, nie odrywając wzroku od jakiegoś dokumentu. - Ale teraz mnie wkurwiłeś.
Galretha zdecydowanie zaskoczyła prostolinijność takiej osobistości. Czyżby, aż tak zdenerwował Ruerla? Znowu cisza, szlachcic zdawał się być naprawdę zajęty tym co leżało na biurku. Bardzo go ciekawiło co jest, aż tak ważne, ale w przypadku trzeciej najważniejszej osoby w Naggaroth to mogło być absolutnie wszystko. Może dotyczyło to Areny, a może zwyczajnie jego majątku za oceanem. Zabójca nie miał żadnego interesu w kontynuowaniu tej rozmowy, więc nawet nie próbował.
- Twoja obecność tutaj zwyczajnie mi uwłacza. - Znowu podjął Lord Ruerl. - Niestety jesteś dla mnie nietykalny, jako uczestnik Areny, jak i przez moje interesy z Alphariusem. Najlepiej by było gdybyś szybko zginął w sowim pojedynku.
- Na to możesz sobie jeszcze poczekać. - Odrzekł Galreth bez cienie szacunku.
- Czyżby? - zapytał Ruerl nagle odrywając się od papierów, ale bez złości na twarzy czy w głosie. - Biorąc pod uwagę to, że teraz będzie twoja kolej, może to znacząco przyspieszyć. - Z reakcji Galretha z łatwością dało się odczytać, że jeszcze o tym nie wiedział. Szlachcic lekko się uśmiechnął. - Jedyny problem w tym, że twoim przeciwnikiem jest żałosna człeczyna. Mam nadzieje, że dopisze mu szczęście. Jeśli nie to może wykończy cię drugi assasyn. - O tym też nie wiedział. - Z moich doniesień wynika, że w rankingu znacznie cię przewyższa pomimo dużo młodszego wieku. Popatrz jakim jesteś zerem...
Liczba pojedyncza, której użył Lord Ruerl wskazywała, że nie byli to Olfarr i Ulfarr, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć jacy ludzie startowali jeszcze w zawodach.
- Nie przedłużajmy tego, bo twój widok mnie obrzydza. Jeśli jakimś cudem wygrasz na Arenie, zadbam byś nie uszedł żywy. Nie próbuj nawet uciekać do Naggaroth. Jesteś tam skończony. Wszystkim się już zająłem. - Powiedział cicho Ruerl i machnął ręką. - Możesz iść.
Galreth wstał spokojnie i udał się do drzwi. Stojąca przy nich Ithiriel nie spojrzała na niego nawet przez chwilę. Kiedy wyszedł dalej stała czekając, aż jej zwierzchnik się odezwie.
- Słyszałem od Alphariusa czego zawodnicy dokonali w Middenheim. Jeśli był w stanie to przeżyć, może być silniejszy niż mi się wydawało. Potrzebujemy czegoś jeszcze...
- Mogę mieć coś jeszcze. - Odezwała się wywołana czarodziejka. - I może cię to zaskoczyć mój Panie. Nie zgadniesz co widziałam zanim go tutaj przyprowadziłam...
***
Galreth idąc do swojej kwatery znalazł się na liście następnych walk. Miał walczyć przeciwko Nicolasowi, szlachetce z Bretonii. Taki układ nawet mu odpowiadał, nie musiał walczyć z magiem, a fizycznie powinien przewyższać człowieka. Tuz obok wisiała informacja o misji oczyszczenia kanałów. Po tym co wydarzyło się zaledwie dziesięć minut temu, było mu już wszystko jedno. Poszedł po swoje rzeczy, których nie było wiele. Wziął ze sobą pozyskane trujące strzałki, ale płynny ogień zostawił. Pomimo hermetycznego zamknięcia, przy wilgoci panującej w kanałach, było to bardzo niebezpieczne. Uzbrojony wyruszył na miejsce zbiórki.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Też idę do podziemi, ktoś musi podpalić w tym piekle . Czy Aszkael jako że nie może zdejmować hełmu może pić alkohol ? Jak ?! Otworki w hełmie ? Bo tak mnie naszło... ]
Olfarr i Ulfarr uprosili Aszkaela by spędził z nimi resztę poranka i cała trójka udała się do kwatery braci. Wymoszczeni najwygodniej jak się dało w wielkich, obitych puchowym futrem lisów śnieżnych fotelach, w których dosłownie się zapadali po oparciu nóg na tak samo miękkich podnóżkach, które stały na wielkim futrze czarnego niedźwiedzia kislevskiego przed buchającym przyjemnym ciepłem kominkiem, pogrążeni byli w słuchaniu sagi opowiadanej melodycznym głosem Ivara Skalda, przycupniętego z harfą pod oszronionym oknem.
(http://www.youtube.com/watch?v=FCXD5iPIfjw)
- I tak w cudzej bogów krainie, przepadł wojownik dzielny. Żelazem więcej nie zasłynie, krew mu w żyłach nie zawrze. Aż wezwie go na Los Bogów Gjallarhorn i z tego piekła wydrze.
Skald ukłonił się, dopił grzejące się nad kominkiem mocno spienione piwo z Norski i nucąc coś pod nosem wyszedł z komnaty. Bracia skinęli mu prawie pustymi antałkami i rozlewając z żelaznej baryłki resztę parującego napoju do trzech sporych kufli podjęli dyskusję o arenie i zawodnikach z Aszkaelem, rozkoszując się wygodami, przednim trunkiem i oczywiście kominkiem.
- Teraz zmierzy się ten elf i rycerz, który jest na tyle zwapniały...
- ...że chyba jedyne co zrobił od początku naszej podróży to zesrał się w zbroję...
- ...tak że te jego pachołki musiały go przewijać, haha! Może ten cały Galreth to elf, ale swój chłop i myślę...
- ...że wygra. O ile rycerz dożyje tej walki! - zaśmiał się Olfarr.
- Ha! A w to mu graj! Jeszcze bardziej na południe, tym większe tchórze... Może postawi na arenie swój pusty pancerz, a sam cichutko spieprzy do domu! - wzmocnił śmiech Ulfarr.
Aszkael zakręcił piwem w kuflu i zamyślił się, wpatrzony w ogień.
- Myślę że krasnoludowi także należy się zwycięstwo. Ten blady szlachcic, z którym przyjdzie mu walczyć wydaje się dumny... ale skoro wiecznie się ukrywa to pewności siebie mu nie staje, a siłą też pewnie ustępuje Drugniemu jako zwykły człowiek.
- A kto nam zostaje ? - zamyślił się Olfarr, wczepiając palce w jasnozłotą brodę.
- Ty, Aszkaelu jeżeś pewien swego... nam zostaje elf z płonącym mieczem, elf z wilczycą... Oba pedały. I do tego dziwaki, a ten Menthus na dodatek ponurak. Nimi bym się nie martwił, ale... - ciągnął po nim Ulfarr, ocierając brodę z piany i z uśmiechem zlizując słód z palców.
- ...Nippończyk, on też jest równy mąż. Wolałbym zmierzyć się z nim po ubiciu niegodnych walki dla Bogów. Szczur oraz ten inny człowiek, co też się nie wychyla ze swej kwatery (chociaż słyszałem z tamtąd dziwne odgłosy i Odyn jeden wie, ki dziwak), a także jakiś Kheltos co też nie raczył się pojawić...
- Powalimy każdego. Żaden ukrywający się tchórz nie da nam rady... marwi nas jeno...
- Magnus. - uciął gładko przeplatane wywody bliźniaków Aszkael. - To prawda... Jest nieobliczalny. Teraz pewnie jeszcze bardziej, po tej przemianie w Tzeentch jeden wie co. Gdy porozmawiamy z Bjarnem...
Pogadankę przerwał nagle zdyszany Turo. Gruby Nors wpadł do komnaty zasapany, a dodatkową oznaką pośpiechu było niedojedzone udko dzika za pasem. Z tego co bliźniacy zdążyli zauważyć w czasie podróży do Middenheim oraz poprzedzającym ją rejsie - rubaszny Sarl miał dla jadła jeszcze mniejszą litość niż dla wroga. Turo z wdzięcznością przyjął kufel z piwem i po odsapnięciu zaczął nakreślać sytuację.
- Ktoś zebrał zawodników na jakąś walkę w kanałach! Mają zamiar chyba zejść do tych podziemi i zabić coś, za co lider kultystów rzekomo obiecywał sporą nagrodę! Uuuuh, cholera... za stary jestem na bieganie jak młodziki za pannami...
- Olfarr... Myślisz o tym samym co ja ?
- No kurwa... A mógłbym wogóle inaczej ? Przecież wiesz to lepiej ode mnie.
- Haha, racja! Do dzieła, przyda się mała rozgrzewka. - bracia wyjątkowo sprawnie doskoczyli do stojaków z runiczymi pancerzami i rzucając sobie poszczególne elementy strojów jak wprawieni robotnicy cegły na budowie, za kwadrans stali groźni w błyszczących runami zbrojach. Nałożenie hełmów z oplotami i okularami było tylko kwestią sekund, same niemal znalazły się w ich rękach. Potem każdy ujął podpisaną przez Aszkaela tarczę z malunkami i Olfarr wyjął swój ostry jak brzytwa miecz spod łóżka.
- W korytarzach mało będziesz miał miejsca na ten twój topór bracie. - rzucił, biorąc ze stojaka pod głową wilka na ścianie swą lśniącą włócznię Olfarr.
- Hmm. - zamyślił się Ulfarr, zakładając łuk na ramię. W lot pojął o co chodziło bratu. - Wezmę ten miecz co go wzięliśmy od hrabiego w Middenheim! Gdzie ja go do cholery wsadziłem... ano tak! Po pijaku odłożyłem na miejsce brzytwy przy misie do mycia!
(http://static2.nexusmods.com/15/mods/11 ... 926392.jpg)
Aszkael podziękował za gościnę i wspomniawszy o rozmowie z Bjarnem, pozdrowił bliźniaków przed udaniem się do swej kwatery.
- Po cholerę wam brzytwa ? Przecież się nie golicie...
- Prawdziwy mężczyzna się nie goli. Nigdzie. Ale... - zaczął Olfarr.
- ...mieć brzytwę święty obowiązek. Po prostu. Do zobaczenie wkrótce! - skończył Ulfarr, z tryumfalnie wyciągniętą klingą o wilczej gałce wybiegając z komnaty za bratem. Zasapany Turo został sam w kwaterze. Jego trenowany latami węch nagle zareagował. Znalazł obok kominka niedopitą flaszkę brandy i kosztując ją z kieliszka jak prawdziwy smakosz lub krytyk zasiadł w jednym z foteli.
- Wyśmienity bukiet... zaaapach w porządku... cholera, zapomniałem że... - gruby woj nie skończył. Po chwili ziewnął, przeciągnął się i zasnął, zrzucając kieliszek do ognia. Po pokoju rozszedł się duszący smród, lecz Turo dalej chrapał w najlepsze.
Odziani w pełny bojowy ekwipunek dwaj bracia robili piorunujące wrażenie, kultyści i inni goście ze strachem umykali w boczne korytarze albo kulili się przed jaśniejącym drapieżnie w okularach hełmów spojrzeniem. A właściwie dwoma spojrzeniami. Tak podobnymi jak dwa lustrzane odbicia. Po chwili znaleźli się na tyłach sporej grupki ochotników, gotowych do zejścia w otwierane właśnie kanały. Olfarr spostrzegł znajomą twarz, a raczej katanę i uśmiechnął się.
- Panie Kaneda! Widać szykuje nam się dobre zabijanie!
- Może reflektowałbyś miejsce w szyku obok nas ? Tak aby do walki dotarli prawdziwi mężczyźni, hę ? - klepnął Saito w plecy dość mocno lecz raczej przyjacielsko Ulfarr, wskazując skrytym pod oplotem kolczym podbródkiem na Menthusa i elfkę, idących w ich kierunku cali w skowronkach.
Szarpiący swą brodę Farin przy drzwiach do kanałów zdawał się jakby ich liczyć. Bracia znali ten wzrok. Oceniał siły i szanse. "Czyżby wiedział na temat misji więcej niż my ?" - zapytał w myślach Olfarr. "Skąd. Choć to dziwne. Bjarn jest najbliżej tego ich szefa więc powinien z pierwszej ręki znać rozkazy." - odparł rezonującym od natłoku odczuć potokiem myśli Ulfarr. "To w sumie krasnolud. Kij go tam wie, oni zawsze wiedzą o wszystkim najlepiej, a chciwi są... Więc pewnie chodzi o kasę za zabicie potworów...."
- Jeśli ten pokurcz sądzi że odbierze nam zapłatę to się grubo myli! Ten miecz jest wprost stworzony do ubijania bestii, wiem to... skądś. - zawarczał Ulfarr, zaciskając pancerną pięśc na wilczym mieczu o srebrzystej głowni. Saito zdziwił się, gdyż dla niego zdanie było zupełnie wyrwane z kontekstu, jako że nie mógł być świadkiem wymiany zdań w myślach. Jednak zanim zaczął cokolwiek podejrzewać, rozległ się donośny zgrzyt i w ich nozdrza uderzył smród stęchłego powietrza z podziemi. A więc schodzili. Bracia wyszczerzyli się.
- Niech wygra lepszy! - rzucili do Saito, idąc ku otwartej bramie z resztą ochotników. Nippończyk nie był pewien od którego z nich miał być lepszy, ale zacisnął dłoń na skórze rekina u rękojeści Zabójcy Oni i ruszył za Norsmenami. Jeśli gdziekolwiek w tych szalonych katakumbach miałoby być bezpiecznie, to napewno za nieprzebijalnym murem tarcz bliźniaków.
Olfarr i Ulfarr uprosili Aszkaela by spędził z nimi resztę poranka i cała trójka udała się do kwatery braci. Wymoszczeni najwygodniej jak się dało w wielkich, obitych puchowym futrem lisów śnieżnych fotelach, w których dosłownie się zapadali po oparciu nóg na tak samo miękkich podnóżkach, które stały na wielkim futrze czarnego niedźwiedzia kislevskiego przed buchającym przyjemnym ciepłem kominkiem, pogrążeni byli w słuchaniu sagi opowiadanej melodycznym głosem Ivara Skalda, przycupniętego z harfą pod oszronionym oknem.
(http://www.youtube.com/watch?v=FCXD5iPIfjw)
- I tak w cudzej bogów krainie, przepadł wojownik dzielny. Żelazem więcej nie zasłynie, krew mu w żyłach nie zawrze. Aż wezwie go na Los Bogów Gjallarhorn i z tego piekła wydrze.
Skald ukłonił się, dopił grzejące się nad kominkiem mocno spienione piwo z Norski i nucąc coś pod nosem wyszedł z komnaty. Bracia skinęli mu prawie pustymi antałkami i rozlewając z żelaznej baryłki resztę parującego napoju do trzech sporych kufli podjęli dyskusję o arenie i zawodnikach z Aszkaelem, rozkoszując się wygodami, przednim trunkiem i oczywiście kominkiem.
- Teraz zmierzy się ten elf i rycerz, który jest na tyle zwapniały...
- ...że chyba jedyne co zrobił od początku naszej podróży to zesrał się w zbroję...
- ...tak że te jego pachołki musiały go przewijać, haha! Może ten cały Galreth to elf, ale swój chłop i myślę...
- ...że wygra. O ile rycerz dożyje tej walki! - zaśmiał się Olfarr.
- Ha! A w to mu graj! Jeszcze bardziej na południe, tym większe tchórze... Może postawi na arenie swój pusty pancerz, a sam cichutko spieprzy do domu! - wzmocnił śmiech Ulfarr.
Aszkael zakręcił piwem w kuflu i zamyślił się, wpatrzony w ogień.
- Myślę że krasnoludowi także należy się zwycięstwo. Ten blady szlachcic, z którym przyjdzie mu walczyć wydaje się dumny... ale skoro wiecznie się ukrywa to pewności siebie mu nie staje, a siłą też pewnie ustępuje Drugniemu jako zwykły człowiek.
- A kto nam zostaje ? - zamyślił się Olfarr, wczepiając palce w jasnozłotą brodę.
- Ty, Aszkaelu jeżeś pewien swego... nam zostaje elf z płonącym mieczem, elf z wilczycą... Oba pedały. I do tego dziwaki, a ten Menthus na dodatek ponurak. Nimi bym się nie martwił, ale... - ciągnął po nim Ulfarr, ocierając brodę z piany i z uśmiechem zlizując słód z palców.
- ...Nippończyk, on też jest równy mąż. Wolałbym zmierzyć się z nim po ubiciu niegodnych walki dla Bogów. Szczur oraz ten inny człowiek, co też się nie wychyla ze swej kwatery (chociaż słyszałem z tamtąd dziwne odgłosy i Odyn jeden wie, ki dziwak), a także jakiś Kheltos co też nie raczył się pojawić...
- Powalimy każdego. Żaden ukrywający się tchórz nie da nam rady... marwi nas jeno...
- Magnus. - uciął gładko przeplatane wywody bliźniaków Aszkael. - To prawda... Jest nieobliczalny. Teraz pewnie jeszcze bardziej, po tej przemianie w Tzeentch jeden wie co. Gdy porozmawiamy z Bjarnem...
Pogadankę przerwał nagle zdyszany Turo. Gruby Nors wpadł do komnaty zasapany, a dodatkową oznaką pośpiechu było niedojedzone udko dzika za pasem. Z tego co bliźniacy zdążyli zauważyć w czasie podróży do Middenheim oraz poprzedzającym ją rejsie - rubaszny Sarl miał dla jadła jeszcze mniejszą litość niż dla wroga. Turo z wdzięcznością przyjął kufel z piwem i po odsapnięciu zaczął nakreślać sytuację.
- Ktoś zebrał zawodników na jakąś walkę w kanałach! Mają zamiar chyba zejść do tych podziemi i zabić coś, za co lider kultystów rzekomo obiecywał sporą nagrodę! Uuuuh, cholera... za stary jestem na bieganie jak młodziki za pannami...
- Olfarr... Myślisz o tym samym co ja ?
- No kurwa... A mógłbym wogóle inaczej ? Przecież wiesz to lepiej ode mnie.
- Haha, racja! Do dzieła, przyda się mała rozgrzewka. - bracia wyjątkowo sprawnie doskoczyli do stojaków z runiczymi pancerzami i rzucając sobie poszczególne elementy strojów jak wprawieni robotnicy cegły na budowie, za kwadrans stali groźni w błyszczących runami zbrojach. Nałożenie hełmów z oplotami i okularami było tylko kwestią sekund, same niemal znalazły się w ich rękach. Potem każdy ujął podpisaną przez Aszkaela tarczę z malunkami i Olfarr wyjął swój ostry jak brzytwa miecz spod łóżka.
- W korytarzach mało będziesz miał miejsca na ten twój topór bracie. - rzucił, biorąc ze stojaka pod głową wilka na ścianie swą lśniącą włócznię Olfarr.
- Hmm. - zamyślił się Ulfarr, zakładając łuk na ramię. W lot pojął o co chodziło bratu. - Wezmę ten miecz co go wzięliśmy od hrabiego w Middenheim! Gdzie ja go do cholery wsadziłem... ano tak! Po pijaku odłożyłem na miejsce brzytwy przy misie do mycia!
(http://static2.nexusmods.com/15/mods/11 ... 926392.jpg)
Aszkael podziękował za gościnę i wspomniawszy o rozmowie z Bjarnem, pozdrowił bliźniaków przed udaniem się do swej kwatery.
- Po cholerę wam brzytwa ? Przecież się nie golicie...
- Prawdziwy mężczyzna się nie goli. Nigdzie. Ale... - zaczął Olfarr.
- ...mieć brzytwę święty obowiązek. Po prostu. Do zobaczenie wkrótce! - skończył Ulfarr, z tryumfalnie wyciągniętą klingą o wilczej gałce wybiegając z komnaty za bratem. Zasapany Turo został sam w kwaterze. Jego trenowany latami węch nagle zareagował. Znalazł obok kominka niedopitą flaszkę brandy i kosztując ją z kieliszka jak prawdziwy smakosz lub krytyk zasiadł w jednym z foteli.
- Wyśmienity bukiet... zaaapach w porządku... cholera, zapomniałem że... - gruby woj nie skończył. Po chwili ziewnął, przeciągnął się i zasnął, zrzucając kieliszek do ognia. Po pokoju rozszedł się duszący smród, lecz Turo dalej chrapał w najlepsze.
Odziani w pełny bojowy ekwipunek dwaj bracia robili piorunujące wrażenie, kultyści i inni goście ze strachem umykali w boczne korytarze albo kulili się przed jaśniejącym drapieżnie w okularach hełmów spojrzeniem. A właściwie dwoma spojrzeniami. Tak podobnymi jak dwa lustrzane odbicia. Po chwili znaleźli się na tyłach sporej grupki ochotników, gotowych do zejścia w otwierane właśnie kanały. Olfarr spostrzegł znajomą twarz, a raczej katanę i uśmiechnął się.
- Panie Kaneda! Widać szykuje nam się dobre zabijanie!
- Może reflektowałbyś miejsce w szyku obok nas ? Tak aby do walki dotarli prawdziwi mężczyźni, hę ? - klepnął Saito w plecy dość mocno lecz raczej przyjacielsko Ulfarr, wskazując skrytym pod oplotem kolczym podbródkiem na Menthusa i elfkę, idących w ich kierunku cali w skowronkach.
Szarpiący swą brodę Farin przy drzwiach do kanałów zdawał się jakby ich liczyć. Bracia znali ten wzrok. Oceniał siły i szanse. "Czyżby wiedział na temat misji więcej niż my ?" - zapytał w myślach Olfarr. "Skąd. Choć to dziwne. Bjarn jest najbliżej tego ich szefa więc powinien z pierwszej ręki znać rozkazy." - odparł rezonującym od natłoku odczuć potokiem myśli Ulfarr. "To w sumie krasnolud. Kij go tam wie, oni zawsze wiedzą o wszystkim najlepiej, a chciwi są... Więc pewnie chodzi o kasę za zabicie potworów...."
- Jeśli ten pokurcz sądzi że odbierze nam zapłatę to się grubo myli! Ten miecz jest wprost stworzony do ubijania bestii, wiem to... skądś. - zawarczał Ulfarr, zaciskając pancerną pięśc na wilczym mieczu o srebrzystej głowni. Saito zdziwił się, gdyż dla niego zdanie było zupełnie wyrwane z kontekstu, jako że nie mógł być świadkiem wymiany zdań w myślach. Jednak zanim zaczął cokolwiek podejrzewać, rozległ się donośny zgrzyt i w ich nozdrza uderzył smród stęchłego powietrza z podziemi. A więc schodzili. Bracia wyszczerzyli się.
- Niech wygra lepszy! - rzucili do Saito, idąc ku otwartej bramie z resztą ochotników. Nippończyk nie był pewien od którego z nich miał być lepszy, ale zacisnął dłoń na skórze rekina u rękojeści Zabójcy Oni i ruszył za Norsmenami. Jeśli gdziekolwiek w tych szalonych katakumbach miałoby być bezpiecznie, to napewno za nieprzebijalnym murem tarcz bliźniaków.
Wracając do swojego pokoju, Saito zawołał po drodze jednego z kultystów, by pomógł mu założyć zbroję. Zielona lamelka była w idealnym stanie, organizator zadbał nawet o jej wyczyszczenie i wymianę kilku uszkodzonych płytek. Pomagający mu człowiek nie był może szczeólnie wprawny w zakładaniu zbroi, i chwilę zajęło zanim, pod wskazówkami Saito, nałożyli pancerz prawidłowo. Na koniec samuraj wziął pod pachę swój, będący prawdziwym dziełem sztuki, hełm i poszedł rozejrzeć się za innymi zawodnikami, czy też chcieliby dołączyć do ekspedycji. Gdy znalazł się przy wejściu, tam gdzie wywieszono kartkę z ogłoszeniem, okazało się, że w międzyczasie zebrała się tam już grupka ochotników. Ronin rozejrzał się wkoło i spostrzegł nadchodzących Ulfarra i Olfarra. Jeden z bliźniaków wyszczerzył się pod krzaczastą brodą i solidnie klepnął Saito w plecy na powitanie.
- Panie Kaneda! Widać szykuje nam się dobre zabijanie!
- Może reflektowałbyś miejsce w szyku obok nas ? Tak aby do walki dotarli prawdziwi mężczyźni, hę ? - klepnął Saito w plecy dość mocno lecz raczej przyjacielsko Ulfarr, wskazując skrytym pod oplotem kolczym podbródkiem na Menthusa i elfkę, idących w ich kierunku cali w skowronkach. - Saito skinął wymownie głową, przyjmując zaproszenie. "Są tacy bezpośredni. Z drugiej strony warto byłoby się z nimi spróbować i przyjrzeć z bliska, gdybym miał stoczyć z nimi walkę." Chwilę potem, jeden z braci dorzucił wyrwane z kontekstu zdanie, dotyczące chciwości krasnoludów. Zdziwił się tym, przez chwilę myślał, że bracia mają wspólną świadomość, ale szybko uznał to za absurd. Chociaż z drugiej strony byli tak nierozłączni, że pewnie znali jeden drugiego, jak samych siebie. W tym momencie, ku satysfakcji Saito, bracia rzucili mu wyzwanie. Chcieli się ścigać? Dobrze więc, czas sprawdzić, czy dotrzymają kroku Kensai. Samuraj uśmiechnął się lekko pod wąsem i założył swój hełm. Maska rzeźbiona w tygrysi pysk zasłoniła całą twarz, zostawiając tylko skośne, błyszczące zawziętością oczy. Dłoń powędrowała na szorstką rękojeść z rekiniej skóry i Saito popędził za bliźniakami w ciemny labirynt zawilgoconych tuneli. Z pewnością będzie się tam czaiło znacznie więcej zagrożeń, niż tylko wspomniane w ogłoszeniu stwory. Eksploracja w zasadzie każdych lochów wiązała się koniecznością przedzierania się przez zapomniane pułapki i inne utrudnienia, nie wspominając już o konieczności zapamiętywania drogi powrotnej i obecnego położenia, co mogło okazać się kłopotliwe w ogniu walki. Saito wpadł na pewien pomysł: podniósł kawałek zlasowanej cegły i na próbę maznął po kamiennej ścianie. Zgodnie z oczekiwaniem zostawiła rudy ślad. Ronin przyspieszył kroku, by nadgonić bliźniaków, którzy właśnie zniknęli za zakrętem. Miał tylko nadzieję, że korytarz nie rozdzielał się, inaczej mógłby mieć problem z ich odszukaniem.
- Panie Kaneda! Widać szykuje nam się dobre zabijanie!
- Może reflektowałbyś miejsce w szyku obok nas ? Tak aby do walki dotarli prawdziwi mężczyźni, hę ? - klepnął Saito w plecy dość mocno lecz raczej przyjacielsko Ulfarr, wskazując skrytym pod oplotem kolczym podbródkiem na Menthusa i elfkę, idących w ich kierunku cali w skowronkach. - Saito skinął wymownie głową, przyjmując zaproszenie. "Są tacy bezpośredni. Z drugiej strony warto byłoby się z nimi spróbować i przyjrzeć z bliska, gdybym miał stoczyć z nimi walkę." Chwilę potem, jeden z braci dorzucił wyrwane z kontekstu zdanie, dotyczące chciwości krasnoludów. Zdziwił się tym, przez chwilę myślał, że bracia mają wspólną świadomość, ale szybko uznał to za absurd. Chociaż z drugiej strony byli tak nierozłączni, że pewnie znali jeden drugiego, jak samych siebie. W tym momencie, ku satysfakcji Saito, bracia rzucili mu wyzwanie. Chcieli się ścigać? Dobrze więc, czas sprawdzić, czy dotrzymają kroku Kensai. Samuraj uśmiechnął się lekko pod wąsem i założył swój hełm. Maska rzeźbiona w tygrysi pysk zasłoniła całą twarz, zostawiając tylko skośne, błyszczące zawziętością oczy. Dłoń powędrowała na szorstką rękojeść z rekiniej skóry i Saito popędził za bliźniakami w ciemny labirynt zawilgoconych tuneli. Z pewnością będzie się tam czaiło znacznie więcej zagrożeń, niż tylko wspomniane w ogłoszeniu stwory. Eksploracja w zasadzie każdych lochów wiązała się koniecznością przedzierania się przez zapomniane pułapki i inne utrudnienia, nie wspominając już o konieczności zapamiętywania drogi powrotnej i obecnego położenia, co mogło okazać się kłopotliwe w ogniu walki. Saito wpadł na pewien pomysł: podniósł kawałek zlasowanej cegły i na próbę maznął po kamiennej ścianie. Zgodnie z oczekiwaniem zostawiła rudy ślad. Ronin przyspieszył kroku, by nadgonić bliźniaków, którzy właśnie zniknęli za zakrętem. Miał tylko nadzieję, że korytarz nie rozdzielał się, inaczej mógłby mieć problem z ich odszukaniem.
Landryol szedł przez korytarz. Wszedł do pokoju trzeciego, zobaczył Dermatha stojącego przy oknie i oglądającego dziedziniec. A na dziedzińcu działo się dużo. Większość zawodników zrobiła coś w rodzaju zbiórki, wszyscy przygotowywali się do zejścia do podziemi Spiżowej Cytadeli.
-Można zgłosić się do czyszczenia lochów ze stworów.- Powiedział asasyn, ciągle patrząc w okno.
-Myślę, że nie prędko opuścimy to miejsce, moglibyśmy iść.
-Mi tam pasuje, Jormugander posmakuje krwi.
-A te pliki... Przejrzałeś je?
-Tak, kompletny spis pomieszczeń i planów. Twój pracodawca będzie zadowolony.
-Dobrze, więc chodźmy.- Odparł Dermath, po czym otworzył swój pistolet i załadował do niego specjalne kule, widocznie krasnoludzkiej roboty. Zamknęli pokój, i poszli w stronę dziedzińca.
-Można zgłosić się do czyszczenia lochów ze stworów.- Powiedział asasyn, ciągle patrząc w okno.
-Myślę, że nie prędko opuścimy to miejsce, moglibyśmy iść.
-Mi tam pasuje, Jormugander posmakuje krwi.
-A te pliki... Przejrzałeś je?
-Tak, kompletny spis pomieszczeń i planów. Twój pracodawca będzie zadowolony.
-Dobrze, więc chodźmy.- Odparł Dermath, po czym otworzył swój pistolet i załadował do niego specjalne kule, widocznie krasnoludzkiej roboty. Zamknęli pokój, i poszli w stronę dziedzińca.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Polowanie na potwory. W sumie czemu nie. Aszkael mimo swych ran postanowił wziąć udział w tym przedsięwzięciu, szlak by go trafił jak by był jedynym którego ominie zabawa. Co prawda miał jeszcze wymienić kilka zdań z Bjarnem ale uznał że może to jeszcze poczekać. Zapuścił się w katakumby wraz z całą resztą trzymając się czołówki w szczególności norsmenów z którymi musiał przyznać dość przyjemnie spędził ostatni czas. Trzyma wszy swój półtora ręczny miecz na ramieniu brnął za resztą w wilgotne tunele, trochę bolało go że jego ulubiona tarcza skończyła w dwóch częściach a na nową będzie musiał jeszcze poczekać. Ale trudno jakoś poradzi sobie bez niej.
[ Hełmu zdjąć niemożna, więc zapewne jakieś dziury, szpary czy coś w ten deseń... albo figlarni bogowie nic takiego nie dali skazując co niektórych wojowników na życie abstynentów.]
[ Hełmu zdjąć niemożna, więc zapewne jakieś dziury, szpary czy coś w ten deseń... albo figlarni bogowie nic takiego nie dali skazując co niektórych wojowników na życie abstynentów.]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
[Całe szczęście, bo jak przyjdzie czas na wypróżnianie, robiłoby się nieciekawie.]Rogal700 pisze:[ Hełmu zdjąć niemożna, więc zapewne jakieś dziury, szpary czy coś w ten deseń... albo figlarni bogowie nic takiego nie dali skazując co niektórych wojowników na życie abstynentów.]
Drugni biegł ile sił w cokolwiek krótkich nogach, aby zdążyć na zbiórkę przy kanałach. Ta człeczyna Alpharius zorganizowała polowanie ta potwory, zapraszając zawodników do udziału. Drugni, będąc czymś w rodzaju zawodowca w kwestii szlajania się po obrzydliwych lochach i walki z bestiami, nie mógł przepuścić takiej okazji.
A biegł dlatego, że ostatnie kilkadziesiąt minut spędził na kontemplowaniu marmurowego kamienia z rozpiską walk. Tak się bowiem składało, że krasnolud nareszcie poznał swojego przeciwnika. Chociaż "poznać" to może za dużo powiedziane - Dawi nie miał najmniejszego pojęcia, kim był ów Marr. Kojarzył tylko, że był jakimś szlachcicem i na tym urywał się jego trop. Pewnie widział go już wielokrotnie podczas niedawnych libacji, ale, nie pytając o imię, nigdy go osobiście nie spotkał.
Poza tym samym pojedynkiem się zbytnio nie przejmował. W końcu Marr był tylko człowiekiem...
Po kilku minutach męczącego biegu Drugni wypadł na zamkowy dziedziniec, gdzie zebrała się już spora grupka wojowników. Krasnolud już z daleka rozpoznał braci Olfarra i Ulfarra, wyglądających jak dwa identyczne posągi i stojącego obok nich Saito. W swojej nippońskiej lamelowej zbroi ronin mocno wyróżniał się na tle innych staroświatowców. Elfy różnej maści oraz Farlin równiez odpowiedzieli na wezwanie.
Drugni zbliżył się do oddziału, spocony jak siedem nieszczęść. Wszak krasnoludy były urodzonymi sprinterami, zabójczymi na krótkich dystansach. Długie biegi niespecjalnie im służyły.
- Ha ! Zdążyłem na uroczyste otwarcie kanału ! - Wydyszał, opierając się ciężko o swój gromrilowy topór - Chcieliście iść beze mnie, amatory ? Pogubilibyście się w tych lochach !
Reszta uczestników nie raczyła skomentować niezastąpioności Zabójcy w podziemnych eskapadach. Po chwili uchylono kratę i wszyscy razem zagłębili się w wilgotną ciemność cuchnących podziemi.
A biegł dlatego, że ostatnie kilkadziesiąt minut spędził na kontemplowaniu marmurowego kamienia z rozpiską walk. Tak się bowiem składało, że krasnolud nareszcie poznał swojego przeciwnika. Chociaż "poznać" to może za dużo powiedziane - Dawi nie miał najmniejszego pojęcia, kim był ów Marr. Kojarzył tylko, że był jakimś szlachcicem i na tym urywał się jego trop. Pewnie widział go już wielokrotnie podczas niedawnych libacji, ale, nie pytając o imię, nigdy go osobiście nie spotkał.
Poza tym samym pojedynkiem się zbytnio nie przejmował. W końcu Marr był tylko człowiekiem...
Po kilku minutach męczącego biegu Drugni wypadł na zamkowy dziedziniec, gdzie zebrała się już spora grupka wojowników. Krasnolud już z daleka rozpoznał braci Olfarra i Ulfarra, wyglądających jak dwa identyczne posągi i stojącego obok nich Saito. W swojej nippońskiej lamelowej zbroi ronin mocno wyróżniał się na tle innych staroświatowców. Elfy różnej maści oraz Farlin równiez odpowiedzieli na wezwanie.
Drugni zbliżył się do oddziału, spocony jak siedem nieszczęść. Wszak krasnoludy były urodzonymi sprinterami, zabójczymi na krótkich dystansach. Długie biegi niespecjalnie im służyły.
- Ha ! Zdążyłem na uroczyste otwarcie kanału ! - Wydyszał, opierając się ciężko o swój gromrilowy topór - Chcieliście iść beze mnie, amatory ? Pogubilibyście się w tych lochach !
Reszta uczestników nie raczyła skomentować niezastąpioności Zabójcy w podziemnych eskapadach. Po chwili uchylono kratę i wszyscy razem zagłębili się w wilgotną ciemność cuchnących podziemi.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Hańba mi! Jak dawno nic nie pisałem!
Parowe tłoki zabrzęczały pod mechanicznym ciałem Inkwizytora, odpędzając od blach szron i wilgoć dodatkowym ogrzewaniem. Von Bittenberg odwrócił na Norsmena białe oczy, bez cienia radości na zniszczonej twarzy.
- Musimy pogadać, Bjarnie. I to pilnie...
- Pilnie to w znaczeniu tej twojej...Akwizycji, o czymś ważnym, nie ? - odparł zaalarmowany w duchu Ingvarsson, dalej dając pozory lekkoducha.
- A jakże, interesuje mnie tylko jedna osoba w tej twierdzy. A tak się składa że tylko ty wiesz kim on jest...-
Bjarn spojrzał na rozległe pustkowia ,doskonale widziane z wysokich murów -No jasne...- mruknał po chwili -Bo kto doprowadzał by sie do takiego stanu ,aby przelać troche krwi w uczciwej walce... bo kto zmieniał by się w maszynę ,żeby dopaść kilku niewygodnych łotrów...-
Von Bittenberg oderwał wzrok od wojownika północy i również spojrzał w oddal ,po czym chłodno odparł -Gdyby tu tylko chodziło o kilku łotrów... gdyby tu tylko chodziło o egzekucję paru grzeszcznych ludzi ,to uwierz Bjarnie...-
-To wtedy bym cię tu nie zobaczył! Daruj sobie! Przelałem mnóstwo krwi ,a nadal wzdrygam się na myśl o twoich działaniach!- przerwał Bjarn
Wielki Inkwizytor chłodno ,ale z opanowaniem odparł po chwili milczenia -Taki fach...-
-Fach! Fach! A ty jak zwykle te swoje farmazony! Nie wiem co planujesz! I znając cię chyba wolę nie wiedzieć!- warknął Bjarn do łowcy czarownic.
-I słusznie ,Bjarnie... ale jednak muszę nalegać ,abyś mi o kimś opowiedział...- rzekł chrypowatym głosem Magnus.
Wojownik zaśmiał się po czym otrzęsł się z płatków śniegu ,które spadły na jego futra. -A jak nie to co?- zapytał po czym spojrzał na inkwizytora.
Von Bittenebrg wciągnął mocno powietrze ,przy czym słychać było jakiś syk dochodzący z jego zbroi. Po chwili zdjął kapelusz i Bjarn ujrzał żelazne wzmocnienia nakrycia głowy ,zakryte na pozór. Żelazna rękawica sięgneła do ukrtyej kieszonki we wnetrzu kapelusza i wyciągnął kopertę. Z twarzy Bjarna natychmiast zniknął lekko zuchwały uśmieszek i pojawił się wyraz niepewności ,w każdej innej sytuacji wyglądało by to na strach ,ale nie w przypadku Norsmena ,który przeżył Arenę Smierci i zabijał smoki. -Nie...- jęknął cicho po czym z okrzykiem rzucił sie na Magnusa ,ten zaskoczony nie zdążył nawet zareagować i został przyparty do ściany ze sztyletem dociśniętym do pokrytej siwym zarostem twarzy. Spojrzał opanowanym wzrokiem na zezłoszczonego Bjarna -Ty... ty draniu! Myślisz ,że tym razem coś mnie powstrzyma?! Że cię nie wypatroszę?! Znowu chcesz grozić mojej rodzinie?!- wrzasnął groźnie. Magnus nie przestałał na niego patrzeć ,a mechanizmy w jego ciele dał o sobie znać warkotem. Po chwili wojownik opanował się i puścił inkwizytora rzucając sztylet w nerwach. -Nie tylko na ciebie wpłynęły pierdolone podziemia szczurów...- warknął Ingvarsson podtrzymując się ręką o blanki -Nie tylko w twoich myślach siedzi zbyt dużo cholernych wspomnień...-
Magnus zrobił krok i położył żelazną rękę na ramieniu wojownika -Tym razem cię nie zabję...- mruknął cicho.
Bjarn obrócił się gwałtownie i ze zdziwieniem spojrzał na kamienną twarz łowcy czarownic. Po chwili na opanowanej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Bjarn zaśmiał się donośnie i z całej siły uderzył serdecznie w metalowe ramię. -Dobra ,to co chcesz wiedziec?-
-Jak zwykle... wszystko...-
Bjarn prychnął i opowiedział Magnusowi wszystko co go spotkało w związku z Alphariusem ,oczywiście pomijajac polityczne i wojskowe sprawy ,a pozostajac przy innych szczegółach ,niezwykle istotnych dla Von Bittenberga ,który z zaciekawieniem wszystkiego słuchał. Kiedy Norsmen skończył Magnus wręczył mu kopertę mówiac -Informacji nie zdobywamy jedynie od wojowników północy...- po czym oddalił sie w stronę barbakanu.
Bjarn szepnął do siebie -Może chociaż imperialne magnusy wychędożą tego popaprańca...- po czym z zaciekawieniem rozerwał kopertę wyjmując zawarty w niej list.
wtedy oddają się w pełni Nurglowi ]Klafuti pisze:[Całe szczęście, bo jak przyjdzie czas na wypróżnianie, robiłoby się nieciekawie.]
Parowe tłoki zabrzęczały pod mechanicznym ciałem Inkwizytora, odpędzając od blach szron i wilgoć dodatkowym ogrzewaniem. Von Bittenberg odwrócił na Norsmena białe oczy, bez cienia radości na zniszczonej twarzy.
- Musimy pogadać, Bjarnie. I to pilnie...
- Pilnie to w znaczeniu tej twojej...Akwizycji, o czymś ważnym, nie ? - odparł zaalarmowany w duchu Ingvarsson, dalej dając pozory lekkoducha.
- A jakże, interesuje mnie tylko jedna osoba w tej twierdzy. A tak się składa że tylko ty wiesz kim on jest...-
Bjarn spojrzał na rozległe pustkowia ,doskonale widziane z wysokich murów -No jasne...- mruknał po chwili -Bo kto doprowadzał by sie do takiego stanu ,aby przelać troche krwi w uczciwej walce... bo kto zmieniał by się w maszynę ,żeby dopaść kilku niewygodnych łotrów...-
Von Bittenberg oderwał wzrok od wojownika północy i również spojrzał w oddal ,po czym chłodno odparł -Gdyby tu tylko chodziło o kilku łotrów... gdyby tu tylko chodziło o egzekucję paru grzeszcznych ludzi ,to uwierz Bjarnie...-
-To wtedy bym cię tu nie zobaczył! Daruj sobie! Przelałem mnóstwo krwi ,a nadal wzdrygam się na myśl o twoich działaniach!- przerwał Bjarn
Wielki Inkwizytor chłodno ,ale z opanowaniem odparł po chwili milczenia -Taki fach...-
-Fach! Fach! A ty jak zwykle te swoje farmazony! Nie wiem co planujesz! I znając cię chyba wolę nie wiedzieć!- warknął Bjarn do łowcy czarownic.
-I słusznie ,Bjarnie... ale jednak muszę nalegać ,abyś mi o kimś opowiedział...- rzekł chrypowatym głosem Magnus.
Wojownik zaśmiał się po czym otrzęsł się z płatków śniegu ,które spadły na jego futra. -A jak nie to co?- zapytał po czym spojrzał na inkwizytora.
Von Bittenebrg wciągnął mocno powietrze ,przy czym słychać było jakiś syk dochodzący z jego zbroi. Po chwili zdjął kapelusz i Bjarn ujrzał żelazne wzmocnienia nakrycia głowy ,zakryte na pozór. Żelazna rękawica sięgneła do ukrtyej kieszonki we wnetrzu kapelusza i wyciągnął kopertę. Z twarzy Bjarna natychmiast zniknął lekko zuchwały uśmieszek i pojawił się wyraz niepewności ,w każdej innej sytuacji wyglądało by to na strach ,ale nie w przypadku Norsmena ,który przeżył Arenę Smierci i zabijał smoki. -Nie...- jęknął cicho po czym z okrzykiem rzucił sie na Magnusa ,ten zaskoczony nie zdążył nawet zareagować i został przyparty do ściany ze sztyletem dociśniętym do pokrytej siwym zarostem twarzy. Spojrzał opanowanym wzrokiem na zezłoszczonego Bjarna -Ty... ty draniu! Myślisz ,że tym razem coś mnie powstrzyma?! Że cię nie wypatroszę?! Znowu chcesz grozić mojej rodzinie?!- wrzasnął groźnie. Magnus nie przestałał na niego patrzeć ,a mechanizmy w jego ciele dał o sobie znać warkotem. Po chwili wojownik opanował się i puścił inkwizytora rzucając sztylet w nerwach. -Nie tylko na ciebie wpłynęły pierdolone podziemia szczurów...- warknął Ingvarsson podtrzymując się ręką o blanki -Nie tylko w twoich myślach siedzi zbyt dużo cholernych wspomnień...-
Magnus zrobił krok i położył żelazną rękę na ramieniu wojownika -Tym razem cię nie zabję...- mruknął cicho.
Bjarn obrócił się gwałtownie i ze zdziwieniem spojrzał na kamienną twarz łowcy czarownic. Po chwili na opanowanej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Bjarn zaśmiał się donośnie i z całej siły uderzył serdecznie w metalowe ramię. -Dobra ,to co chcesz wiedziec?-
-Jak zwykle... wszystko...-
Bjarn prychnął i opowiedział Magnusowi wszystko co go spotkało w związku z Alphariusem ,oczywiście pomijajac polityczne i wojskowe sprawy ,a pozostajac przy innych szczegółach ,niezwykle istotnych dla Von Bittenberga ,który z zaciekawieniem wszystkiego słuchał. Kiedy Norsmen skończył Magnus wręczył mu kopertę mówiac -Informacji nie zdobywamy jedynie od wojowników północy...- po czym oddalił sie w stronę barbakanu.
Bjarn szepnął do siebie -Może chociaż imperialne magnusy wychędożą tego popaprańca...- po czym z zaciekawieniem rozerwał kopertę wyjmując zawarty w niej list.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Zniknięcie wiekszości zawodników, mimo, że stanowili niewielką część stanu osobowego obecnych mieszkańców Cytadeli, przyniosła zaskakujacą ciszę. Od czasu do czasu można było napotkać jakiegoś kultystę, lecz przemierzali oni bezszelestnie przestronne korytarze, pogrążeni w kotemplacji i modlitwie.
Uwagę natomiast zwracała rudowłosa kobieta. Miarowy stukot obcasów jej pantofli odbijał się echem od kamiennych ścian, zwielokratniając jego dźwięk. Zazwyczaj widziana w towarzystwie Thorrvalda, młoda kobieta, tylko z sobie znanych powodów podążała teraz sama przestronnym korytarzem, bynajmniej nie w kierunku kwatery młodego jarla. Wokół nie było żywej duszy. Tak przynajmniej jej się zdawało.
Cicho niczym skrzydła nietoperza zza rogu wyszedł bladoskóry osobnik o niezbyt miłej powierzchowności. Alba.
Kobieta krzyknęła bezgłośnie, przestraszona nagłym pojawieniem się kultysty. Starając nie patrzeć się w jego pozbawione powiek oczy, usiłowała wyminąć heretyka. Na próżno.
- Dokąd zmierzasz maleńka? Zgubiłaś się?- zagadnął albinos zawadiackim tonem.
- Nie.. tak... trochę- choć stawiała czoło niebezpieczeństwu i udało się je przeżyć ucieczkę z Middenheim, to ten człowiek ją przerażał. W jego bladych oczach nie było nic ludzkiego.
- Damy nie powinny chadzać same ptaszyno- Alba uśmiechnął się, ukazując trójkątne jak u rekina zęby.- Na szczęscie znalazłem cię, zanim stała ci sie krzywda.
Dziewczyna usiłowała wydusić z siebie jakiekolwiek słowa. Bezskutecznie.
- Przeraziłem cię?- spytał kultysta fałszywie troskliwym tonem- To pewnie przez te blizny. Chcesz wiedzieć skąd je mam? -chwycił ją mocno za ramię- Patrz mi w oczy, gdy do ciebie mówię!
Westchnął, jego palce boleśnie wpijały się w jej ramię.
- Moje blizny.... widać tylko te na twarzy, lecz pokrywają całe moje ciało. Wiesz kto je zrobił, hm? Ja sam. Cztery pionowe kreski przeciete jedną poziomą. Nie widać dobrze z powodu mojej karnacji. Taka mutacja. Ale wracając do blizn... to pamiątki. Każda z nich oznacza jedną ofiarę. Pamiętam dobrze każdą z nich. Ich krzyki, błagania ich ból... jak chcesz, to ci opowiem.....
Bała się, że jeśli zacznie uciekać, dogoni ją, a wtedy nie będzie tak powściągliwy. Tak bardzo chciała, by Thorrvald tutaj był...
[W rocznicę śmierci Heatha Ledgera mały easter egg
@Grimgor: ajajaj, aż żal mi Bjorna. Miał chłop szczęscie.]
Uwagę natomiast zwracała rudowłosa kobieta. Miarowy stukot obcasów jej pantofli odbijał się echem od kamiennych ścian, zwielokratniając jego dźwięk. Zazwyczaj widziana w towarzystwie Thorrvalda, młoda kobieta, tylko z sobie znanych powodów podążała teraz sama przestronnym korytarzem, bynajmniej nie w kierunku kwatery młodego jarla. Wokół nie było żywej duszy. Tak przynajmniej jej się zdawało.
Cicho niczym skrzydła nietoperza zza rogu wyszedł bladoskóry osobnik o niezbyt miłej powierzchowności. Alba.
Kobieta krzyknęła bezgłośnie, przestraszona nagłym pojawieniem się kultysty. Starając nie patrzeć się w jego pozbawione powiek oczy, usiłowała wyminąć heretyka. Na próżno.
- Dokąd zmierzasz maleńka? Zgubiłaś się?- zagadnął albinos zawadiackim tonem.
- Nie.. tak... trochę- choć stawiała czoło niebezpieczeństwu i udało się je przeżyć ucieczkę z Middenheim, to ten człowiek ją przerażał. W jego bladych oczach nie było nic ludzkiego.
- Damy nie powinny chadzać same ptaszyno- Alba uśmiechnął się, ukazując trójkątne jak u rekina zęby.- Na szczęscie znalazłem cię, zanim stała ci sie krzywda.
Dziewczyna usiłowała wydusić z siebie jakiekolwiek słowa. Bezskutecznie.
- Przeraziłem cię?- spytał kultysta fałszywie troskliwym tonem- To pewnie przez te blizny. Chcesz wiedzieć skąd je mam? -chwycił ją mocno za ramię- Patrz mi w oczy, gdy do ciebie mówię!
Westchnął, jego palce boleśnie wpijały się w jej ramię.
- Moje blizny.... widać tylko te na twarzy, lecz pokrywają całe moje ciało. Wiesz kto je zrobił, hm? Ja sam. Cztery pionowe kreski przeciete jedną poziomą. Nie widać dobrze z powodu mojej karnacji. Taka mutacja. Ale wracając do blizn... to pamiątki. Każda z nich oznacza jedną ofiarę. Pamiętam dobrze każdą z nich. Ich krzyki, błagania ich ból... jak chcesz, to ci opowiem.....
Bała się, że jeśli zacznie uciekać, dogoni ją, a wtedy nie będzie tak powściągliwy. Tak bardzo chciała, by Thorrvald tutaj był...
[W rocznicę śmierci Heatha Ledgera mały easter egg
@Grimgor: ajajaj, aż żal mi Bjorna. Miał chłop szczęscie.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Tymczasem w tunelach...
https://www.youtube.com/watch?v=Wb3WVUDzj_A
Saito i bliźniacy zagłębiali się coraz bardziej w mroczne kazamaty. Jedynym źródłem światła była pochodnia niesiona przez Ulfarra, jego brat posiadał zapasową, zwisała mu u pasa. Spiżowe, pokryte patyną płyty, którymi wyłożono ściany fortecy poodpadały, odsłaniając goły, błyszczący wilgocią kamień. Tunele zakręcały i rozwidlały się wielokrotnie, niektóre przejścia były zawalone gruzem, w innych miejscach zbierała się woda. Samuraj nie był już pewien, jak długo krążą po lochach, gdy usłyszał w głębi korytarza jakiś szelest. Norsmeni również przystanęli, jakby nasłuchując. Być może słyszeli tylko własne kroki odbijające się echem wśród ścian? A może to byli jacyś inni zawodnicy, przemieszczający się w oddali? A może...
W przeklętej twierdzy chaosu, choć na pozór spokojnej, musiały kryć się potwory, mutanci i inne okropieństwa. Jak na potwierdzenie, co jakiś czas, oczom Saito ukazywał się jakiś szkielet, albo wyobraźnia płatała mu takie figle - w rozedrganym świetle pochodni nie sposób było dokładnie stwierdzić, czym są walające się tu i ówdzie przedmioty. Podążając naprzód zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest to zbliżający się obłęd. Jeszcze w Nipponie czytał sutry mówiące o miejscach, w których skupiały się mroczne energie, a dłuższa ekspozycja na nie mogła prowadzić do pomieszania zmysłów. Co było gorsze: szaleństwo i zagubienie w tych tunelach, czy pożarcie przez czające się tu potwory. Ronin, gdy tylko sobie to uświadomił, odrzucił od siebie te myśli, nie było to jednak łatwe, gdy zatęchłe piwniczne powietrze i pajęczyny wiszące na kolebkowych, topornych sklepieniach ciągle przypominały o przytłaczającej atmosferze tego miejsca. Wtem rozległ się hałas: piski i skrzeki wypełniły powietrze. W ostatnim momencie trójka wojowników uchyliła się przed chmarą nietoperzy, które wyleciały z drugiego końca korytarza. Coś musiało je spłoszyć, zapewne kroki zbliżających się mężczyzn i brzęk ich zbroi. Setki gładkich skrzydeł wywołały silny powiew, i gdy stworzonka odleciały, okazało się, że pochodnia zgasła. Ku zdziwieniu ronina, na suficie i ścianach znajdowały się świecące bladym seledynem plamy. Pchnięty ciekawością zapragnął przyjrzeć się jednej z nich z bliska. Było to coś w rodzaju galaretowatej mazi, przypominającej rozmokłą pleśń. Poświata była jednak zbyt słaba, aby oświetlić coś więcej niż tylko kawałek kamienia, na której grzyb się znajdował.
- Co to...
- było? - Powiedzieli ściszonymi głosami bliźniacy. Saito też to dostrzegł. Był niemal całkowicie pewien, że coś poruszył się w głębi korytarza, było jednak całkiem ciemno, ale ruch wykrył intuicyjnie. Cokolwiek to było, wykorzystało ciemność by zbliżyć się do śmiałków. Jeden z braci napiął łuk i już miał strzelić, gdy ronin powstrzymał go.
- Nie wiemy co to jest. Może to ktoś z uczestników. Nie woRno waRczyć poza areną. Repiej zapaRcie pochodnię i idziemy sprawdzić tamto miejsce. JeżeRi to potwór, z pewnością będzie ich tu więcej. - Już za chwilę miało okazać się, kto naprawdę jest myśliwym.
https://www.youtube.com/watch?v=Wb3WVUDzj_A
Saito i bliźniacy zagłębiali się coraz bardziej w mroczne kazamaty. Jedynym źródłem światła była pochodnia niesiona przez Ulfarra, jego brat posiadał zapasową, zwisała mu u pasa. Spiżowe, pokryte patyną płyty, którymi wyłożono ściany fortecy poodpadały, odsłaniając goły, błyszczący wilgocią kamień. Tunele zakręcały i rozwidlały się wielokrotnie, niektóre przejścia były zawalone gruzem, w innych miejscach zbierała się woda. Samuraj nie był już pewien, jak długo krążą po lochach, gdy usłyszał w głębi korytarza jakiś szelest. Norsmeni również przystanęli, jakby nasłuchując. Być może słyszeli tylko własne kroki odbijające się echem wśród ścian? A może to byli jacyś inni zawodnicy, przemieszczający się w oddali? A może...
W przeklętej twierdzy chaosu, choć na pozór spokojnej, musiały kryć się potwory, mutanci i inne okropieństwa. Jak na potwierdzenie, co jakiś czas, oczom Saito ukazywał się jakiś szkielet, albo wyobraźnia płatała mu takie figle - w rozedrganym świetle pochodni nie sposób było dokładnie stwierdzić, czym są walające się tu i ówdzie przedmioty. Podążając naprzód zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest to zbliżający się obłęd. Jeszcze w Nipponie czytał sutry mówiące o miejscach, w których skupiały się mroczne energie, a dłuższa ekspozycja na nie mogła prowadzić do pomieszania zmysłów. Co było gorsze: szaleństwo i zagubienie w tych tunelach, czy pożarcie przez czające się tu potwory. Ronin, gdy tylko sobie to uświadomił, odrzucił od siebie te myśli, nie było to jednak łatwe, gdy zatęchłe piwniczne powietrze i pajęczyny wiszące na kolebkowych, topornych sklepieniach ciągle przypominały o przytłaczającej atmosferze tego miejsca. Wtem rozległ się hałas: piski i skrzeki wypełniły powietrze. W ostatnim momencie trójka wojowników uchyliła się przed chmarą nietoperzy, które wyleciały z drugiego końca korytarza. Coś musiało je spłoszyć, zapewne kroki zbliżających się mężczyzn i brzęk ich zbroi. Setki gładkich skrzydeł wywołały silny powiew, i gdy stworzonka odleciały, okazało się, że pochodnia zgasła. Ku zdziwieniu ronina, na suficie i ścianach znajdowały się świecące bladym seledynem plamy. Pchnięty ciekawością zapragnął przyjrzeć się jednej z nich z bliska. Było to coś w rodzaju galaretowatej mazi, przypominającej rozmokłą pleśń. Poświata była jednak zbyt słaba, aby oświetlić coś więcej niż tylko kawałek kamienia, na której grzyb się znajdował.
- Co to...
- było? - Powiedzieli ściszonymi głosami bliźniacy. Saito też to dostrzegł. Był niemal całkowicie pewien, że coś poruszył się w głębi korytarza, było jednak całkiem ciemno, ale ruch wykrył intuicyjnie. Cokolwiek to było, wykorzystało ciemność by zbliżyć się do śmiałków. Jeden z braci napiął łuk i już miał strzelić, gdy ronin powstrzymał go.
- Nie wiemy co to jest. Może to ktoś z uczestników. Nie woRno waRczyć poza areną. Repiej zapaRcie pochodnię i idziemy sprawdzić tamto miejsce. JeżeRi to potwór, z pewnością będzie ich tu więcej. - Już za chwilę miało okazać się, kto naprawdę jest myśliwym.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
- Nie wiemy co to jest. Może to ktoś z uczestników. Nie woRno waRczyć poza areną. Repiej zapaRcie pochodnię i idziemy sprawdzić tamto miejsce. JeżeRi to potwór, z pewnością będzie ich tu więcej.-zanim Saito skończył wypowiadać tą sentencję w rękach dwójki smoczych magów zapaliły się wysokie złote płomienie.
W ich głębokim złotym świetle które przelało się przez ciemne lochy rozpraszając cienie wszyscy zauważyli znikający za rogiem kawałek strasznego czarnego ogona pokrytego kościanymi wypustkami.
-Cholera-zaklął Menthus-to najwyraźniej był Xenoformus. Cholernie groźne stworzenie. Trzymajmy się razem ok? Może być ich tu więcej.
W ich głębokim złotym świetle które przelało się przez ciemne lochy rozpraszając cienie wszyscy zauważyli znikający za rogiem kawałek strasznego czarnego ogona pokrytego kościanymi wypustkami.
-Cholera-zaklął Menthus-to najwyraźniej był Xenoformus. Cholernie groźne stworzenie. Trzymajmy się razem ok? Może być ich tu więcej.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[I kwas zamiast krwiMistrz Miecza Hoetha pisze: zauważyli znikający za rogiem kawałek strasznego czarnego ogona pokrytego kościanymi wypustkami.
-Cholera-zaklął Menthus-to najwyraźniej był Xenoformus. Cholernie groźne stworzenie. Trzymajmy się razem ok? Może być ich tu więcej.
Zabijajcie coś, ok? ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN