Arena of Death 23- Las Drakwald

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 537

Re: Arena of Death 23- Las Drakwald

Post autor: Eriks281 »

Asrai nie chciał oglądać tych okrutnych walk, wolał w samotności badać las... Gdy usłyszał ,że Druhii dokonał kolejnego brutalnego rytuału nawet nie zareagował, lecz w głębi duszy cierpiał i próbował dojść choć jednej dobrej strony tego okrutnego świata... niestety na marne.
Rozmyślał-Ahh, jak dobrze by było znowu spotkać Elloin i resztę... szum drzew, zachody słońca, całą florę i faunę ojczyzny...-Alarion tak bardzo chciał zobaczyć Athel Loren wiosną, latem, jesienią ,zimą, o każdej porze dnia i nocy cieszyć się pięknem tej że krainy.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Awatar użytkownika
Jab
Kradziej
Posty: 924
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Jab »

Cornelius i Rissa doszli do karczmy w której to usłyszeli o niedawnych wyczynach krasnoludzkiego zabójcy. Elf nie wiedział co o tym sądzić. Nie od dziś wiadomo, że pokryci tatuażami szaleńcy wpadają w szał podczas którego kompletnie tracą nad Sobą kontrolę, ale pierwszy raz słyszał aby ktoś uwolnił swą furię na niewinnych mieszkańcach w dodatku bez powodu... tak przynajmniej twierdzili mieszkańcy, co wcale mistrza miecza nie przekonywało. Od kiedy usłyszał, że elfy to pięciometrowe bestie z gęstym futrem i ryją w ziemi w poszukiwaniu trufli podczas rozmowy z pewnym stałym bywalcem karczmy, którego plotki są zawsze "potwierdzone" i miał opinię świetnego źródła informacji. To nauczyło go zbytnio nie ufać plotkom ludzi, gdyż są zbyt zakłamani.
Cornelius zamówił strawę dla siebie i dziecka, gdyż dziewczyna na pewno była niedożywiona.
- Risso, powiedz Mi. Urodziłaś się w tej wiosce prawda?- Kiwnęła tylko głową wpychając coraz to większe ilości jedzenia do buzi. W pewnym momencie elf nie wytrzymał.
- Dziecko, na miłość Ishy. Użyj noża i widelca...
- Widielcia...? - zrezygnowany elf wstał i zaczął ją uczyć jak jeść tak, by połowa jedzenia nie lądowała jej na ubraniu. Wtedy również pojawiły się kolejne problemy... Po pierwsze smród, którego schludny mistrz miecza na pewno nie będzie tolerował. Zaś drugi to strój... te łachmany nie nadawały się już do niczego. Początki są zawsze trudne. No nic. Najpierw się najedzą...
Parę godzin później, gdy mała poszła już spać. Elf postanowił się przejść...
Co on Sobie myślał, żeby brać to ludzkie dziecko pod swoje skrzydła?! Czy on oszalał?! Szczerze nie wiedział czemu to robi...
Trzeba było jednak przyznać, że mała była bardzo pojętna i szybko się uczyła. Cornelius zamyślił się. Nim się obejrzał już świtało. Czas wracać do karczmy. Było wiele do zrobienia.
Paskudny uśmiech power gamera

Awatar użytkownika
Cresus
Mudżahedin
Posty: 300

Post autor: Cresus »

Arghh ile można czekać! - Kharg'Ul niecierpliwił się. Robił się głodny i to nie na żarty, a pieniądze i jadło czekało na niego dopiero po pierwszym zwycięstwie. "Sponsorzy nie chcieli dawać w ciemno". Eh co za głupota. Nawet ogr wie że nie ma nic silniejszego niż głodna góra ogrzego mięsa z wielką kamienną pałą! Oj Kharg'Ul pokaże na co go stać gdy macha swym totemem...
Obrazek
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Khurgaz wisiał bezwiednie na łańcuchach. Duże krople deszczu zraszały jego skórę, poranioną od stóp do głów. Nie stracił jednak świadomości - dokładnie tak, jak tego sobie życzył Albrecht Schwarzdorf. Musiał przyznać, że Emil znał się na tym co przez ostatnie parę godzin robił z krasnoludem. Najprawdopodobniej wcześniej pracował jako mistrz tortur w jakiejś mieścinie...

Głowa Khurgaza opierała się na klatce piersiowej wpatrzona w ziemię parę centymetrów pod jego stopami. Czuł ból pulsujący z każdego skrawka jego ciała, jednak nijak dawał tego sobie poznać. Widział, że palców u stóp ma złamane w paru miejscach, ale to nie był szczyt możliwości Emila. Całe jego ciało było pokryte zaschłą i świeżą krwią, błotem skapującym z powierzchni między kraty. Deszcz przynosił niezauważalną ulgę.

W końcu Khurgaz skierował swój wzrok, tam gdzie wcześniej na swej piersi widział cyfry. Szczęściem było, że rana na jego klatce była świeża i sączył się z niej szkarłatny płyn. Liczby wyglądały jakby były wypalone głęboko w jego ciele jednak co chwila pojawiały się i znikały, gdy deszcz zmywał świeżą posokę. Udało mu się odczytać ciąg cyfr. Wydawało mu się, że mogą znaczyć jakąś datę - tylko jaką? I co ona może znaczyć?

Nagle krasnoludowi ściemniało w oczach. Korytarz przed nim został zalany nieprzemierzonym mrokiem, a postać Emila zniknęła w jego czeluściach. Nastała cisza. Nie czuł i nie słyszał czegokolwiek, oprócz dźwięku cierpienia. Khurgaz nie wiedział jak można słyszeć cierpienie, ale on jednak je słyszał. Wśród ciemności, która stawała się płynnym bólem, usłyszał jeden głos. Niski i grzmiący. Demoniczny.

"Wtedy zginiesz i dostąpisz..."

W tym samym momencie ciemność rozjaśniła ponura i szara rzeczywistość. Emil siedział pod drabiną i wpatrywał się w więźnia jakby nigdy nic. Deszcz wciąż padał. Khurgaz wciąż czuł ból. Teraz jednak odczuwał dziwną siłę jaką on w sobie niesie i czerpał z niej ile się dało. "Dzień, gdy zginę... i pomszczę swą hańbę... po dwakroć..." - ta myśl przeleciała szybko przez głowę krasnoluda, jednak nie oddawał się jej za długo.

Zabójca nie myśli o swojej śmierci. Zabójca śmieje się jej w twarz...
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Kharg'Ul ( Ogre Hunter) vs Fjalar (krasnoludzki inżynier)

Gdy na zewnątrz trwały przygotowania do kolejnej walki, Hrabia odpoczywał w swoim pokoju. Siedział na krześle i popijając wino, rozmyślał. W ciągu tak niewielu dni stał się ponad czterokrotnie bogatszy. Interes kręcił się znakomicie. Coraz to więcej widzów przybywało, by móc obejrzeć zmagania wojowników na Arenie. Schwarzdorf uśmiechnął się paskudnie i rozmarzył się. Pieniądze....tyle pieniędzy! Już niedługo stanie się bajecznie bogaty. A bogactwo oznacza jeszcze większą władzę. Z rozmyślań wybiło go jednak pukanie do drzwi.
-Włazić, na bogów!-syknął Albrecht.
Do pomieszczenia weszła okryta brudnymi łachmanami postać. Hrabia jednak miast zareagować wrzaskiem zaśmiał się tylko szczerze:
-Franz, na bogów, wyglądasz jak prawdziwy żebrak!
-Na Czterech Bogów, Hrabio-powiedział cicho gość i zamknął drzwi za sobą.
-Dobrze, iż jesteś. Musimy porozmawiać- szepnął Schwarzdorf, spoglądając na swego podwładnego.



Kharg'Ul siedział w międzyczasie w tawernie i pałaszował piątego z kolei pieczonego dzika. Łowca wiedział, iż był już jedynym ogrem na arenie. Osobiście widział śmierć swojego pobratyńca w walce z nieumarłym lecz nie przejął się tym zbytnio. Kątem ślepia spojrzał na swoją "tajną" broń, opartą o ścianę karczmy. Dziwny, wykuty z kamienia totem pokryty wyrzeźbionymi twarzami. Ogr zaśmiał się gromko, wypluwając kawałki dziczyzny. Nie spodziewał się żadnych trudności w swojej walce, wszak los przydzielił mu krasnoluda. Łowca uśmiechnął się na samą myśl o walce. Zgniecie robaka niczym pluskwę i pożre go powoli, kawałek po kawałku!

Fjalar w spokoju popijał piwo i bacznie obserwował swojego przeciwnika. Wielki, tłusty ogr stanowił znakomity cel dla broni inżynier westchnął i zamówił kolejny trunek. Ludzkie szczyny-pomyślał. Lecz cóż zrobić? Bogowie Dawi drwią sobie z niego, podsyłając mu fatalne piwo, śmierdzące towarzystwo i przeklęte ogry. No nic! Nikt nie mówił , iż będzie prosto! Fjalar zajął się spokojnie czyszczeniem swojej broni. Wiedział, iż nie może zawieść. Nie, nie tym razem!

Czarodziej był zadowolony. Schwarzdorf dał mu wolną rękę w prowadzeniu ostatnich dwóch walk, samemu oddając się zapewne przepijaniu tak "ciężko" zarobionych przez siebie pieniędzy. Słynny Mistrz Aren Śmierci prychnął i siadł wygodnie na miejscu Hrabiego, po czym wrzasnął:
-Naaaaaaaaadszedł czas kolejnej walki, panowie i panie! Niechaj zawodnicy przybędą!

Bramy otwarły się i naprzeciw siebie stanęli po raz kolejny dwaj zupełnie różni przeciwnicy. Masywny i pewny siebie ogr. I mocarnie podchmielony krasnolud. Patrzyli się na siebie, starając się ocenić swoją siłę i przygotowując ewentualną strategię ataku. Nie, tak właściwie to strategią zajął się Dawi. Łowca myślał tylko o kolacji.
-Zaczynajcie!-odezwał się głos maga.

Fjalar nie dał się dłużej zachęcać. Wyciągnął swoją wypolerowaną krasnoludzka strzelbę i wymierzył do Kharg'Ula. Ogrzy łowca łypnął na przeciwnika i zaśmiał się głośno:
-JAM JEST KHARG'ULL, WLATCA TOTEMU! JAM POGROMCA DUŻYCH I KURDUPLASTYCH!
Inżynier bez słowa wycelował i szepnął cicho:
-Na Grungniego, niechaj ten grubas się zamknie, moja głowa!
Po czym wypalił. Tłumy zawyły. Z lufy krasnoludzkiej strzelby wyleciała gęsta struga czarnego, cuchnącego dymu, błyskawicznie okrywając Arenę. Ludzie wyli, wrzeszczeli i krztusili się.
Mijały minuty.Fjalar miotał się w gęstym dymie, starając się znaleźć swego przeciwnika. Usłyszał jednak wrzask tłumu i skandowanie:
-KHARG'UL! KHARG'UL!
Wywnioskował z tego, iż niestety chybił celu.
Kharg'Ul jak stać, tak stał, szczerząc kły i trzymając swój wielki totem w łapach. Ruszył na osmalonego Dawi, wymachując wściekle swoją dziwną bronią i drąc się straszliwie. Fjalar przeklnął w duszy swoją strzelbę. Przecież mierzył idealnie! Teraz nawet nie mógł spostrzec swego wroga! Jego okulary z górskiego szkła były całe osmalone dymem!
Łowca znalazł się tuż przed inżynierem. Podniósł broń do góry i syknął:
-UMRZYJ, KURDUP..
Po czym jęknął i padł martwy, przygniatając Fjalar'a swoim cielskiem. Nikt nie zauważył malutkiej dziurki po kuli, ziejącej z czaszki ogra, z której leniwie poczęła sączyć się krew...
Mag parsknął i spojrzał na towarzyszących mu parobków Hrabiego.
-Co tak stoicie? Ruszcie się i pomóżcie mu się wygrzebać! No jazda, za co wam Schwarzdorf płaci!? Za stanie? Nieważne, dorzucę się do waszego wynagrodzenia! No dalej, jeszcze tu jesteście?! Mam was pozamieniać w dzieci i oddać w ręce kapłana Sigmara?!


Sho-Pi Lee(dow captain) vs Boq'Huan(Skink Chameleon)

Kitajski mnich medytował. Do końca wierny zasadom kodeksu Shi'Uip'n, wiedział, iż tylko spokój i opanowanie dostarczy mu sił, by pokonać przeciwności losu. W umyśle swym podróżował po świecie. Widział rzeczy, które nadejść mają, nadeszły lub mają miejsce w tej chwili. Odwiedzał starożytne Imperia, które upadły dawno temu. Był świadkiem budowy Polarnych Wrót przez Pradawnych. Widział ich koniec. Spoglądał w oczy Aenarionowi, wybrańcowi Elfich Bóstw, który pojedynkował się z demonem N'kar'im. Zwiedzał korytarze krasnoludzkich twierdz w okresie ich świetności. Czuł swąd spalonych ciał Dawi przez miotacze Spaczo-płomieni, dzieło przebrzydłych szczuroludzi. Asystował w budowie wielkiego Muru-Kręgosłupa Smoka, który oddzielał Kitaj od Hord Chaosu. Spoglądał na budowę Imperium Sigmara Młotodzierżcy, towarzyszył mu w jego ostatniej podróży. Z uśmiechem podawał rękę młodemu rycerzowi, który ranny po walce ze smokiem leżał obok truchłą swego konia. Sho-Pi Lee widział też koniec. Drżał ze strachu, gdy Oko Entropi rozwierało się i gnało Hordy Czterech Potęg ku południu. Wypatrywał Czarnych Ark zmierzających ku brzegom Ulthuanu-ojczyzny elfów. Palił go płomień, który trawił las Athel Loren.
Mnich otrząsnął się z wizji. Niepokojące. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się uwolnić swego ducha na tak długo. Westchnął. Nadszedł czas jego walki. Nadszedł czas próby.

Boq'Huan w milczeniu obserwował swojego adwersarza. Ukryty na drzewie skink był niemalże niewidoczny dla ludzkich oczu. Jego skóra dopasowała się idealnie do koloru liści i pnia drzewa, przez co dla postronnych wydawał się być jedynie wystającą gałęzią. Jaszczuroczłek nie rozumiał ludzi. Spędzali masę czasu na absolutnie niczym, błąkając się bez celu po tej zapadłej wiosce. Istota zmrużyła oczy. Jej przeciwnik wydawał się bezbronny. Brak zbroi, broni. Jedynie szaty. Kameleon czekał, aż Mnich oddali się, po czym zeskoczył z drzewa i podążył za nim. Zamierzał zabić go szybko i bezboleśnie. Na arenie oczywiście.

Mag wiercił się niespokojnie w miejscu.
-Już niedługo!-zaśmiał się i podśpiewując sobie, począł znowu dłubać w nosie. Zawsze tak robił, gdy był podekscytowany. Spojrzał na bramy, przez które na jego sygnał przejdą wojownicy i pozabijają się dla uciechy tłumu.
-No dalej! Czas rozpocząć ostatnią walkę! Wojownicy-Na ARENĘ!

Jedna z bram rozwarła się i przeszedł przez nią Sho-Pi Lee. Spokojnym krokiem wyszedł na środek areny i zamknął oczy. Czuł, iż coś jest nie w porządku. Czyjaś obecność zakłócała jego koncentrację, ewidentny znak, iż wróg już na niego czekał. Otworzyło czy i rozejrzał się. Gdzież był jego przeciwnik? Atak nastąpił znienacka. Sho-Pi Lee instynktownie odskoczył i gwałtownie odwrócił się, szukając swego oponenta. Nie dostrzegł jednak nic. Stanął w pozycji Wielogłowego Smoka i zamknął oczy. Skoro nie mógł dostrzec swego adwersarza, musiał go wyczuć. Boq'Huan w tym czasie nie próżnował. Będąc całkowicie niewidocznym dla postronnych oczu, cicho przemknął na drugi koniec areny i podkradł się pod Mnicha. Wycelował i strzelił z plujki, celując w głowę przeciwnika. Jednak i tym razem ofiara odskoczyła, padając na ziemię i przeturlając się poza zasięg plujki Boq'Huana. Skink syknął ze złości. W jaki sposób ta prymitywna kreatura mogła wyczuć tak doskonałego zabójcę, jakim był On? Jaszczuroczłek wycelował i strzelił znowu, tym razem jednak nie chybiąc celu. Sho-Pi Lee drgnął i odskoczył, trzymając się za rękę. Skink wyszczerzył zęby. Śmierć tego człowieka jest już przesądzona. Wtem mnich odwrócił się i skoczył w kierunku Boq'Huana. Jaszczuroczłek wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Czyżby został zauważony? Kitajczyk przybrał pozycję Taranującego Słonia i rzucił się przed siebie, przewracając Skinka na ziemię. Boq'Huan spanikował. Został wykryty! Na Pradawnych, co teraz? Nawet nie spostrzegł, jak Mnich zakręcił ręką i błyskawicznie przeprowadził atak, trafiając pięścią w głowę zabójcy. Boq'Huan padł na ziemię. Przeturlał się błyskawicznie i zmieniając kolor swego ciała, wtopił się w otoczenie.
Trybuny wyły.
Sho-Pi Lee spojrzał na miejsce, w którym wcześniej znajdował się Jaszczuroczłek i sapnął z bólu. Czuł, jak toksyny trawią jego ciało. Musiał działać szybko. Gdy poczuł, jak sfera jego Ja zostaje po raz kolejny naruszona, błyskawicznie skoczył w kierunku , z którego nastąpił atak. I tym razem udało mu się odkryć Boq'Huana. Jednak rozzłoszczony Skink nie dał za wygraną. Zdesperowany strzelił z całych sił ze swojej plujki w twarz mnicha, ochlapując ją dziwnym, zielonkawym płynem. Kitajczyk jęknął z bólu i w desperacji chwycił skinka w ręce. Podniósł wyrywającego się desperacko Jaszczuroczłeka i zastosował ostateczną technikę, używaną jedynie w największej potrzebie. Cios trafił skinka w głowę, wybijając go w powietrze. Boq'Huan sapnął z bólu. Czuł, iż powoli zapada się w mrok. Ostatnią rzeczą o jakiej pomyślał, był plan Pradawnych. Wiedział, iż mimo swojej klęski musi zostać kontynuowany.

Mały komentarz od Mistrza Areny nt. obu walk. W pierwszej Fjalar miał niesamowite(?!) szczęście, trafiając krytycznie ogra w głowę i zabijając go na miejscu. Druga walka również nie należała do najdłuższych(raptem 3 tury). Mam nadzieję, iż runda druga okaże się jeszcze ciekawsza :wink:

Pary na rundę drugą :!: :

Cornelius(High elf noble) vs Quareth (Dark Elf assassin)

Sho-Pi Lee(dow captain) vs Krun Żelazne Kopyta(Bull centaur hero)

Fjalar (krasnoludzki inżynier) vs Alarion(Wood Elf Wardancer)

Khurgaz Burzyciel (Krasnoludzki Zabójca) vs Wampir-Lysippos


Dobranoc. :wink:

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 537

Post autor: Eriks281 »

-Krasnolud... jego broń może być dla mnie poważnym problemem-rozmyślał-te ich całe strzelby są całkiem zawodne... muszę to jakoś wykorzystać.-Alarion odszedł w ciszy i spokoju wypoczywać i oczekiwać swojej kolejnej walki.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Awatar użytkownika
Dead_Guard
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 189
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Dead_Guard »

Fjalar usiadł w tawernie przy kuflu piwa. Wyciągnął szmatkę i przetarł nią swoje okulary. Strzelbę delikatnie położył na stole po swojej prawej stronie. Podniósł złocisty trunek do ust, ale zatrzymał go nagle i spojrzał na swoją broń, którą zwalił z nóg ogra.
- Tak niewiele brakowało, by tłuścioch rozgniótł mnie na kwaśne jabłko - szepnął krasnolud, jednocześnie lekko dotykając lufy.
Upił kilka łyków, całkowicie oddając się zadumie.
Teraz jeden z leśnych elfów będzie musiał sprostać mojej celności. Ciekawe czy wie czym do niego będę mierzył, skoro dzikusy zatrzymały się technologicznie na kawałku drewna z cięciwą i rzadko wychylają swoje uszy z lasów. Nawet gobliny ich wyprzedzają, tworząc liche konstrukcje. Bez względu na rezultat naszej walki, jego rasa chyli się ku upadkowi, najszybciej ze wszystkich ras. Gdyby nie ich zdrada, kto wie jakby teraz wyglądał świat. Na szczęście zdrady mają to do siebie, że ich twórcy zawsze zostają ukarani, nieważne czy w dniu zdrady czy setki lat po niej. Jednakże, nie mogę ignorować swojego przeciwnika, może i jest na powolnym wymarciu, ale jest nadal niebezpieczny. Jak to mawiał mój wuj Frosti Szyszkogniot "Niebezpieczniejszy od samego dzikusa jest dzikus z bronią".

Awatar użytkownika
Cresus
Mudżahedin
Posty: 300

Post autor: Cresus »

( bu nawet nie dowiedziałęm sięjak mój equip działa, znów ława :P )

Hrabia klął w duchu na ogra - kolejna walka nie trwająca nawet paru chwil! Chociaż tutaj będzie jakiś pożytek z ogra. Ładna pamiątka będzie z tej jego kolumny.
Obrazek
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

No tak to już jest niestety. Postaram się wieczorem wkleić kolejną walkę :wink:

Awatar użytkownika
Warlock
Chuck Norris
Posty: 426
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Warlock »

Mistrz Areny uwziął się na DoW'y i znowu sparował je z Bull Centaurem bo nie mają broni xD
Powergammering :mrgreen:

BTW. Chyba najlepsza arena jaką do tej pory czytałem. Twoje opisy rządzą Varinastari. Wielkie =D> =D> =D>


Edit: na wygranego stawiam Wampira albo Assassina
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix

"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein

"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt

Awatar użytkownika
Jab
Kradziej
Posty: 924
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Jab »

A więc przyjdzie Mi się zmierzyć z tym fanatykiem Khaine`a... Groźny przeciwnik. Jednak i jego spotka sprawiedliwość za wszystkie jego występki. Jeśli pokona tego asasyna to nikt już nie będzie stanowił poważniejszego wyzwania dla jego miecza. Ciekawe ile istnień już zamordował? Ile duchów w końcu zazna spokoju po śmierci tego szaleńca?
A co jeśli mu się nie uda go powstrzymać? Na pewno wpierw zaatakuje Rissę tylko po to aby zadrwić z niego po śmierci.
Spojrzał na nią. Aktualnie uczył ją alfabetu.
- Czi coś ni tak? Zniow się pomiliłam?
- Nie nie, choć trzeba będzie popracować nad Twoją wymową... choć na dziś koniec zajęć.
- Dlacziego?
- Pojedziesz do Marienburga. To parę dni drogi stąd. Dostaniesz ode Mnie list, który pokażesz tylko elfowi o imieniu Iresalir. To mój przyjaciel z dawnych lat. Pomoże Ci. Karawana wyrusza za parę godzin, pojedziesz z nimi.
- Ti mnie zostawisz?
- Nie, spotkamy się tam nie długo.
- Obieciujesz?
- Obiecuje.
Pod Koniec dnia, gdy elf opłacił wyjazd Rissy do marienburga. Cornelius mógł się spokojnie skupić na nadchodzącym starciu. Oddał się medytacją nad tym jak pokonać zdradzieckie ostrze jego mrocznego kuzyna.
Paskudny uśmiech power gamera

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

- Ohh, jaka szkoda krasnoludzie! Właśnie dostałem informacje, że Twoja walka będzie dopiero czwarta. A więc spędzisz tu jeszcze trochę czasu. Spokojnie, postaram się byśmy się nie nudzili - Emil mówił to z wrednym uśmiechem na twarzy.
- To co, może dzisiaj wyrywanie zębów albo paznokci. Cokolwiek zechcesz... Właściwie... to może spalenie brody... - tu Emil zawiesił głos czekając spodziewanej reakcji Khurgaza. Choć zabójca był na skraju swych sił, następne słowa wymówił z niespodziewaną siła:
- Tylko tknij brodę, a przysięgam na Grimnira człeczyno, pożałujesz tego po stokroć! - słowa te niosły realną groźbę. Choć Khurgaz był przybity do ściany i nie miał jak się ruszyć, Emil cofnął się o krok. Zaraz jednak opanował się i ruszył po pochodnię leżącą w rogu korytarza.
- A więc tu Cię boli, ha? Spokojnie postaram się by zabolało jeszcze bardziej - w tym momencie pochodnia zapłonęła jasnym ogniem. Płomienie powoli zaczęły zbliżać się w stronę krasnoluda.
- No to zaczynamy... he he he - w tym momencie drabina za plecami Emila zaczęła trzeszczeć.
- No żesz kurwa, czy musicie teraz mi przeszkadzać. Dopiero co... - Emil zawiesił głos, gdy postać cała zakryta beżowym płaszczem, szybko spłynęła z drabiny i w mgnieniu oka stanęła przed Emilem. Spod płaszcza wyszła tylko dłoń... nie, to nie była dłoń. To były kończyna zakończona szponami. Chwilę później Emil leżał na ziemi z bebechami na wierzchu.

Gdy postać skończyła pożywiać się sercem człowieka, odwróciła się w stronę krasnoluda.
- Demoniczny pomiot, tfu! - splunął Khurgaz.
Postać wysunęła w jego stronę szpony, dotykając jego piersi tam gdzie znajdowały się cyfry. Te pojawiły się i zalśniły intensywnie zalewając krasnoluda falami cierpienia. Khurgaz usłyszał niski syk:
- Teraz jesteś naznaczony... ruszaj wybrańcze i zabijaj... krew dla boga krwi, czaszki dla tronu czaszek! - Khurgaz widział jak poniżej liczb wypalony został mu znak. Znak boga mordu i bezmyślnej rzezi. Znak Khorne'a. Khurgaz popadł w rozpacz, zapadając się w ciemność nieświadomości.

---------------------------------

Obudził się parę godzin później. Nikogo w pobliżu nie było. Jego ciało choć dotkliwie poranione, nie ujawniało żadnych szczególnych znaków na skórze. Nie było liczb, ani... Wciąż jednak wisiał na łańcuchach pod ścianą, a dowodem na to, że to co widział stało się naprawdę, było gnijące w rogu korytarza, truchło strażnika Emila.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

cóż tym razem Krasnoludzki zabójca. Ponoć umieją dobrze awlczyć. Cóż zobaczymy... - wampir przechadzał się nocą po ulicach ,a raczej uliczkach Krankapfell.
Przybył tutaj aby pokazać jak potężnym jest wojownikiem. Myślał jednak że będzie trudniej, być może krasnolud okaże się lepszym wojownikiem. Miał taką nadzieję , lubił zabijać silnych. Tymczasem skuszeni grzechotem sakwy z pieniędzmi drogę mu zastąpili nieświadomi z kim mają do czynienia tutejsi złodziejaszki.
Tęgi mężczyzna zbliżył się wyciągając topór i zażądał pieniędzy szczerząc przy tym przeżarte próchnicą zęby. Za nim ustawiło się kilku innych ludzi. Wampir spojrzał z zaciekawieniem kto jest na tyle głupi by mu grozić. Zaśmiał się. Przywódca tego oddziału wściekł się za to i ruszył do ataku razem ze swoimi ludźmi. Lyssipos błyskawicznie dobył miecza, sparował cios topora i przepołowił jednego z ludzi. Wtedy wiatr zrzucił z głowy kaptur ,a na twarzach napastników zaczął malować się strach. Wiedzieli że niema już odwrotu i ponownie ruszyli do ataku na wampira. ten zaś z kamienną twarzą od niechcenia zabijał ich to przebijając lub przecinając ich bronią. Ostatni z nich postanowaił uciec. Wampir tylko złapał go za głowę i odciął ją od reszty ciała nei zważając na błagania człowieka. Następnie jak gdyby nic się nie stało kontynuował swój nocny spacer.

Awatar użytkownika
Kilju
Warzywo
Posty: 10

Post autor: Kilju »

Po swojej walce bez słowa opuścił arenę. Odepchnał medyka, który chciał opatrzeć jego ranę, a gdy ten próbował zatrzymać go siłą, błyskawicznie sięgnał po sztylet i celnym cięciem pozbawił głupca wzroku, poczym pchnał wrzeszczącego mężczyznę na ziemię.

Gdy dowiedział się z kim będzie walczył ucieszył się. Od dawna nie czuł emocji tak silnych jak tego dnia. Stanie przed szansą pokonania znienawidzonego elfiego kuzyna. I do tego mistrza miecza. Co za wspaniała ofiara dla Khane'a. Ale zanim dojdzie do walki, miał on coś do załatwienia...
Watch what you put inna, put inna, put inna Rizla...

"Pfecionc sfiece na pół...byli tu dwie godziny temu!" - Skavenski zwiadowca w czasie oględzin obozu Wysokich Elfów

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 537

Post autor: Eriks281 »

domagamy sie krwi !!! :D kiedy kolejna walka
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Około 17tej. :wink:

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 537

Post autor: Eriks281 »

aż sie ide napic soku pomidorowego bo nie wytrzymam :D
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Cornelius(High elf noble) vs Quareth (Dark Elf assassin)

Kolejny dzień walk na Arenie Śmierci w lesie Drakwald rozpoczął się jak każdy inny. Bandy żądnych krwi i kału zwierzoludzi zaatakowały magiczną barierę kontrolowaną przez maga, próbując bezowocnie przedrzeć się na drugą stronę. Nad ranem znaleziono trupy około dziesięciu strażników, którym ktoś lub coś wypruło im flaki i rozwlekło je po całym rynku. W nocy wybuchł pożar, który niemalże strawił jedną z karczm w Krankapfell. Ktoś podobno zobaczył widmo Lorda Willhelma von Kusha, dawnego pana włości należących teraz do Schwarzdorfa. Upiór wył potępieńczo i żądał haraczu w postaci całego zapasu alkoholu, jaki znajdował się w wiosce. Dopiero wspólne egzorcyzmy kapłanów Shalayi i Sigmara (którzy znaleźli chwilę przerwy pomiędzy odwiedzaniem domów publicznych wszelakich i ganieniem dzieci po wiosce) odpędziły nieumarłego.

Dzień jak co dzień.

Hrabia Albrecht siedział na swoim fotelu i obserwował Arenę. Wszystko działo się zgodnie z planem. Spojrzał katem oka na maga, który tym razem dla odmiany obgryzał paznokcie i dłubał zawzięcie w uchu.
-Ten niegroźny starzec jest rzeczywiście obłąkany-pomyślał Schwarzdorf i rzekł do czarodzieja:
-Magu, nadszedł czas rundy drugiej! Czy zechcesz zapowiedzieć pierwszą walkę?
Czarodziej gwałtownie zakrztusił się, wypluwając kawałki paznokci, po czym spojrzał zdziwiony na Hrabiego:
-Oczywiście!-uśmiechnął się i wrzasnął:
-PANIE, PANOWIE I DZIECI! OTO JEST RUNDA DRUGA TEGOROCZNEJ ARENY ŚMIERCI! ZE SOBĄ ZMIERZĄ SIĘ TYLKO NAJLEPSI Z NAJLEPSZYMI, NAJMĘŻNIEJSI Z NAJMĘŻNIEJSZYMI I NAJWIĘKSI PSYCHOPACI Z NAJWIĘKSZYMI PSYCHOPATAMI! OTO JEST WALKA PIERWSZA ĆWIERĆFINAŁU!

Quareth w tym czasie był wyjątkowo zajęty. Łypał przekrwionym wzrokiem na swoją ofiarę. Obserwował tę kobietę od wczoraj. Piękna, powabna niewiasta idealnie nadawała się na ofiarę dla Pana Mordu. Z obrzydliwą przyjemnością powolutku zabił jej rodzinę, dziecko , po czym ganiał przerażoną po mieście, śmiejąc się opętańczo. Teraz zaś, ukryty, bawił się swoją ofiarę, śledząc ją i co jakiś czas dając jej do zrozumienia, iż wie, gdzie jest, co robi. Ba! Mroczny Elf wiedział nawet, co jego ofiara myśli. Spoglądał na jej twarz, widząc przejmujący grymas strachu i bólu. Karmił się jej nieszczęściem, niczym wyrafinowany arystokrata winem. Jednak ta zabawa już mu się znudziła. Druchi bezszelestnie stanął za płaczącą kobietą i bezceremonialnie wbij jej sztylet w plecy. Odwrócił ją gwałtownie, by widzieć jej oczy, zanim ze śmiechem wraził jej drugi sztylet w twarz, zalewając kobietę krwią. Chwilę popatrzył na swoje dzieło, po czym schował broń i ruszył w kierunku Areny, podśpiewując sobie pod nosem.

Mistrz Miecza usiadł na pniu drzewa i rozpoczął medytację. Wiedział, iż teraz dane mu będzie zmierzyć się z jednym z najlepiej wyszkolonych przeciwników, jakich kiedykolwiek spotkał. Asasyn. Cornelius miał już kiedyś okazję, by spotkać się oko w oko z zabójcą. Wtedy jednak starcie było chaotyczne i towarzyszyli mu inni Mistrzowie Miecza. Teraz zaś był sam. Wysoki Elf uśmiechnął się smutno. Żal mu było swych zamorskich pobratymców. Chorzy z nienawiści do świata, jawili się innym jako banda sfrustrowanych psychopatów, zabijająca dla sportu i bez litości. Odzwierciedlali tak zwaną "mroczną" stronę natury elfa, której istnienie uzależnione było od "dobrej" strony natury tej rasy, którą reprezentowali Ulthuańczycy. Dobro istniało dzięki Złu. Nierozerwalnie ze sobą związane. Cornelius przymknął oczy. Na tym polegała cała tragedia jego rasy.

Gdy wojownicy stanęli naprzeciw siebie, trybuny zawyły. Wielu od dawna czekało na pierwszą walkę ćwierćfinału, zwłaszcza, iż spotkanie zapowiadało się na niezwykle krwawe. Nadszedł czas krwi. Oto są jego zwiastuni..

Asasyn spojrzał na Ulthuańczyka i uśmiechnął się perfidnie, po czym wyciągnął zakrwawioną torbę i począł w niej grzebać. Cornelius zmrużył oczy. Po chwili asasyn, najwyraźniej znalazłszy to, czego szukał, zaśmiał się gromko i podniósł do góry okrwawione zawiniątko, po czym rzucił je w kierunku Mistrza Miecza.
-Masz, popatrz sobie, jakiego gołąbeczka udało mi się wczoraj upolować!-syknął Druchii.
Cornelius zmarszczył brwi, wyciągnął miecz i dotknął nim zawiniątko. Bandaż, w jakie było owleczone, był cały przesiąknięty krwią. Wystawała z niego ludzka ręka. Malutka, zsiniała od trucizny. Cornelius drgnął.
-Ty potworze. Nie jesteś godzien bycia nazywanym elfem-szepnął Mistrz Miecza.
Asasyn parsknął:
-Gdyby nie wy, Ulthuańskie psy, życie należało by do prostszych. Wygnaliście nas z Anlec! Ośmieliliście się podnieść rękę na prawowitego władcę nas wszystkich, Wiedźmiego Króla. Nie zasługujecie na nic innego, niźli okrutną śmierć!
Mistrz Miecza spojrzał się w oczy Quaretha. Widział w nich pustkę. I nienawiść. Okropną, zaropiałą nienawiść, kultywowaną przez lata.
Chwycił mocniej swoją broń. Wiedział, iż nie ma odwrotu.

-NIECHAJ WALKA SIĘ ZACZNIE!-krzyknął mag.

Asasyn tylko na to czekał. Błyskawicznie chwycił dwa ząbkowane sztylety i ruszył, śmiejąc się opętańczo na Corneliusa. Ulthuańczyk przyjął postawę obronną, schylając miecz ku dołowi. Druchii skoczył i wyprowadził błyskawiczny atak, po czym odskoczył i zaśmiał się paskudnie. Mistrz Miecza drgnął. Nie widział nawet broni swego wroga, a czuł, iż został raniony. Skontrował, tnąc swym mieczem i celując w głowę Mrocznego. Ten jednak odskoczył i od niechcenia przeprowadził kolejną morderczą serię ataków, tym razem celując w ręce przeciwnika. Wtem Mistrz Miecza błyskawicznie opuścił ostrze i wytrącił sztylet z ręki Quaretha. Asasyn syknął i padł na ziemię, bynajmniej jednak nie ranny. Chwycił w garść trochę piasku i sypnął nim w twarz Corneliusa. Wysoki elf jęknął i odskoczył, starając się powstrzymać łzawienie oczu. W tym czasie asasyn zdążył wstać i śmiejąc się obłąkańczo, chwycił leżący na piachu sztylet.
-Zabiję cie jak psa, ścierwo-prychnął zabójca i ruszył na Wysokiego Elfa. Ten jednak nie bez powodu należał do Mistrzów Oręża. Sparował pchnięcia Quaretha i skontrował. Zabójca jednak znowu zablokował ciosy Corneliusa i zaatakował znowu, przecinając zbroję elfa i ochlapując błyszczący Ilthimar krwią. Ulthuańczyk opanował się. Wiedział, iż czas działa na jego niekorzyść. Już teraz czuł, jak jego organizm walczy z paskudną toksyną, która pokrywa bronie Druchii. Zmrużył oczy i skupił się na swym wrogu. Mroczny tymczasem stanął i wskazał sztyletem na Corneliusa:
-No chodź, twoja śmierć czeka już na ciebie!
Mistrz Miecza uśmiechnął się smutno. Powoli ruszył w kierunku asasyna, starając się przewidzieć jego ataki. Jego umysł wypełniła zimna determinacja.
Wtem Druchii skoczył na Ulthuańczyka i przeprowadził błyskawiczny atak, zasypując Corneliusa atakami.
-Umrzyj wreszcie, psie!-warknął asasyn i odskoczył, patrząc na swe dzieło. Mistrz Miecza jęknął i oparł się na broni. Krwawił z wielu ran.
Mroczny zaśmiał się, lecz po chwili spostrzegł, iż jego biała koszula rozcięta jest na piersi. Z rany sączyła się czarna krew. Asasyn zawył z wściekłości i rzucił się na swego oponenta. Wtem Mistrz Miecza podniósł ostrze i patrząc się w oczy asasynowi powiedział:
-Twoje zło już dzisiaj się skończy, pomiocie z Naggaroth. Jam jest Cornelius, Mistrz Miecza z Hoeth. Pomszczę tych, których zabiłeś, plugawcze. Po czym obaj wojownicy skoczyli ku sobie.
Trybuny wyły.
Druchii i Ulthuańczyk zasypywali się atakami, żaden z nich nie mógł jednak zdobyć przewagi. Ich ciosy stały się chaotyczne. Dyszący z nienawiści i żądzy mordu Mroczny. I osłabiony trucizną lecz zdeterminowany Hoethianin.
Wymiana ciosów trwała w najlepsze. Widzowie śledzili uderzenia wojowników i wrzeszczeli. Mag zaś z wypiekami na twarzy oglądał walkę i śmiał się maniakalnie.
Wtem nastąpił przełom. Zabójca skoczył w powietrze i znalazł się za plecami elfa. Błysnęły sztylety. Cornelius jęknął. Czuj, jak ząbkowane ostrza przebijają jego płuca.
Druchii zbliżył się do Mistrza Miecza i syknął:
-Skoro już zdychasz, wiedz jedno. Długo bawiłem się twoją laleczką, zanim się popsuła. Błagała mnie o litość, wiesz? Nawet wtedy, jak wyłupywałem jej oczy. Straszna szkoda, prawda?
Corneliusa zalała fala nienawiści. Czuł, iż umiera. Musiał coś zrobić. Po prostu musiał! Czas to zakończyć-pomyślał. Chwycił miecz i nagłym pchnięciem, przebił się na wylot, nabijając asasyna na swoje ostrze. Druchii charknął. Czuł, jak jego ciało słabnie. Czarna krew sikała z przebitego ciała.
-Ty......Ty!...
Zabójca chwycił się za pierś, dygocząc odszedł parę kroków w tył i padł na ziemię.
-Ty....psie.....-syknął. Po czym zapadł się w mrok. Khain już tam na niego czekał...
Cornelius zachłysnął się posoką. Krew lałą mu się na ręce. Spojrzał na trybuny i dostrzegając hrabiego, powiedział cicho:
-Pomściłem was, bracia...i siostry. Po czym z jękiem osunął się na piasek. Jednak to on wygrał.

Schwarzdorf spojrzał znudzony na dwa elfy i warknął:
-Znowu to samo! Magu, poślij po Kapłanki Shalayi. Ah, i przekaż temu elfowi moja słowa, jak wyzdrowieje.
-A co takiego niby?-żachnął się czarodziej.
-Powiedz mu, iż ma cholernie szczęście.

Awatar użytkownika
Korhil
Chuck Norris
Posty: 580

Post autor: Korhil »

gratuluję cornelisuowi - świetna walka, jedna z bardziej oczekiwanych przeze mnie, świetna narracja...
Imperial stormtroopers can never die. They can only go to hell and regroup.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Mijał dzień...

Dla odmiany słońce raziło i grzało skórę Khurgaza niemiłosiernie. Krasnolud widział, jak dosłownie nad nim przebiegają ludzie, co chwila potykając się o kratę i klnąc cicho. Nikt jednak nie schodził tu na dół od dłuższego czasu. Wszyscy ku zaspokojeniu swych krwawych żądz, śpieszyli ku arenie by oglądać widowisko. Zapewne Hrabia teraz przeliczał każdą monetę z zysku jaki przynosiła mu arena. Khurgaz jednak wiedział, że już niedługo nadchodzi pora karmienia kiedy to, jak zwykle, przyniosą mu wyłącznie kawał suchego chleba. Pragnienie musiał zaspokajać, kiedy padał deszcz - służba nie dbała o przynoszenie mu wody.

Chwilę później usłyszał trzeszczenie na drabinie:
- Ughhh co za smród! Co to, krasnolud się zesrał czy jak! Ej, Emil... - strażnik schodząc wołał, nie słysząc odpowiedzi.
- Emil, kurwa, upijać się na służbie?! A myślałem, że z krasnoludem masz tu na tyle przednią zabawę, że sobie odpuścisz. Emil... - strażnik wciąż wołał, powoli zbliżając się do leżącego w kącie truchła. W ciemnościach nie widział w jakim stanie jest Emil i bynajmniej nie był on nietrzeźwy.
- Oż, żesz!!! - krzyknął strażnik wreszcie orientując się w sytuacji. Zaraz potem zwymiotował, rzucając kawałem chleba w kąt. Stojąc chwilę w kącie, strażnik powoli dochodził do siebie. Popatrzył na krasnoluda, który wciąż wisiał na ścianie i na truchło Emila. Chwilę potem bez słowa ruszył z powrotem na powierzchnie, najprawdopodobniej chcąc donieść o zaistniałej sytuacji.

Khurgaz dalej wpatrywał się w przestrzeń przed siebie, czekając rozwoju sytuacji. Czuł, że dłużej już nie wytrzyma przykuty od paru dni do tej cholernej ściany i musiał w końcu coś z tym uczynić. Okazja miała właśnie nadejść.

-------------------------------------

Godzinę później pod ziemię zeszła delegacja jakiej Khurgaz się nie spodziewał. Przyszło pięciu strażników jako eskorta dla... maga z areny. "To będzie trudniejsze, ale nie ma rady. Żadna człeczyna, ani mag ani zwykły strażnik mnie nie powstrzyma" pomyślał Khurgaz, na wszelki wypadek kreując barierę gniewu wokół swych myśli. Mag to wyczuł.
- Ahh, a więc tu jest... hmm krasnolud, który tak niedawno próbował mnie napaść. Wybacz, że nie miałem czasu się Tobą zająć. Wiesz arena i te sprawy. Niemniej, skoro już tu jestem możemy wyjaśnić sobie trochę sprawę. Najpierw jednak... - tu mag zawiesił głos i odwrócił się w stronę dwóch strażników.
- Wynieście to truchło na zewnątrz. Śmierdzi jak w kanałach pod Altdorfem. - strażnicy posłusznie postąpili jak mag kazał. "Dwóch mniej" pomyślał krasnolud.
- A więc... - kontynuował mag - taaak... jesteś bardzo interesującym zawodnikiem... krasnoludzie. Wściekłość i szał ogarnia Cię jak turbany ogarniają głowy wielkich wezyrów z południa. Hmm, wiele razy już widziałem taką barierę u ludzi i... mutantów czczących, tego który zowie się Khorne. Wiadomo, twoja rasa jest odporniejsza na wpływy mrocznych bogów, lecz któż wie... Byłbyś interesującym... obiektem badawczym, gdybyś jednak takim wpływom się poddał... taaak - mag rozmyślał i mówił do siebie, nie zwracając uwagi na krasnoluda czy też strażników.

Już od paru dni krasnolud majstrował przy jednej z obręczy jaka uciskała jego lewą rękę. Była to nędzna ludzka robota i Khurgaz wiedział, że w końcu pod naporem rozłamie się na pół. Ten moment właśnie nadchodził. Krasnolud w ostatnim wysiłku napiął mięśnie lewej ręki, tak, że obręcz nie wytrzymała. Od razu ruszył też do akcji.

Lewa pięść szybko przywitała się z głową zamyślonego maga. Te szybko poleciał na tył korytarza pod nogi strażników. Teraz mając jedną kończynę wolną, Khurgaz zaczął rozwalać resztą obręczy za pomocą obucha swej broni. I udało mu się w ostatniej chwili. Broń jednego ze strażników właśnie opadała by zadać cios w lewy bark krasnoluda, gdy Khurgaz uderzył obuchem w jego brzuch posyłając go na plecy i pozbawiając powietrza w płucach.
- Zostało jeszcze dwóch. No chodźta i zasmakujcie wirujących ostrzy! Muszę się trochę rozruszać! - krzyknął zabójca, choć wiedział, że nie będzie mógł w ciasnym korytarzu rozkręcić swej broni. Zamiast tego oba obuchy trzymał, jak małego rozmiaru młoty z ostrzami - śmiercionośna broń o czym miał zaraz dowiedzieć się drugi ze strażników. Ostrze jednej z broni odcięło mu dłoń i spowodowało soczystą fontannę krwi i krzyki strażnika. Krasnolud musiał się spieszyć, zanim zostanie podniesiony alarm.

Trzeciego strażnika kopnął tak, że ten rąbnął o ścianę i bezwładnie osunął się na ziemię. Droga była wolna. Khurgaz szybko przebiegł, po podnoszącym się z ziemi magu, z powrotem go przygważdżając i zaczął wspinać się na powierzchnię. Tam miał tylko jedno wyjście. Sprintem pobiegł w stronę Drakwaldu, po drodze rozpychając strażników, którzy wcześniej wynieśli truchło Emila. Nie będzie mógł zmyć urazy jaką uczynił mu strażnik, ale przynajmniej na razie był wolny i musiał to wykorzystać.

Gdy przewróceni strażnicy zaczęli podnosić się z ziemi, w tym momencie Khurgaz zniknął między drzewami, a mag wszedł po drabinie.
- Zostawcie go! - rozkazał, otrzepując się.
- No i popatrzcie tylko - szaty do prania, a kości szczęki i jedno żebro do nastawienia - ze spokojem mag opisał stan w jakim się znajdował, nie bacząc na zdziwionych strażników.
- Co tak się gapicie?! Ruszać na dół, wynieść i opatrzyć rannych. Prawdopodobnie, jeden zaraz wykrwawi się na śmierci... Nie wszczynajcie alarmu. Krasnolud wróci. Natura tej rasy nie pozwoli mu uciec od obowiązku areny. A poza tym, jego losem steruje coś jeszcze... coś czemu z chęcią się przyjrzę... w odpowiednim czasie. - krzywo uśmiechnął się mag i ruszył w stronę swych komnat by zająć się ranami jakich doznał.

Tymczasem Khurgaz biegł przed siebie, w czeluść lasu Drakwald... ku swemu przeznaczeniu.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

ODPOWIEDZ