ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Klafuti »

Bitwa była wygrana. Ciężki ostrzał dział okrętowych dosłownie zmiótł cały mur zamkowy, zmieniając majestatyczną niegdyś ścianę w kupę gruzu, wymieszaną zmasakrowanymi ciałami. Najemni żołnierze ruszyli naprzód, z żelazną konsekwencją eksterminując wszelki opór ze strony ocalałych. Zdało się, że nic nie powstrzyma ich zwycięskiego pochodu. Nawet nekromanci nie byli w stanie uzupełnić strat przy pomocy nieumarłych marionetek, a wszelkie ich próby zakończył precyzyjny strzał Ilsy, który dosłownie rozerwał spróchniały czerep jednego ze zgrzybiałych magów, oraz następująca tuż po nim rzęsista palba - gorący ołów zmiótł pozostałych, jak grad kładzie młode zboże, dokańczając dzieła. Ilsa rozejrzała się po okolicy. Teraz pozostało jedynie zabezpieczyć teren. Reinhard, w towarzystwie Księcia Mórz, Falthara i oddziału najemników udali się do wnętrza stołpu, aby ostatecznie zdusić zarzewie wszelkiego oporu. W tej chwili Ilsę przepełniło dziwne przeświadczenie, że oto Pani Jeziora powróciła do Przeklętej Baronii, jednak nie po to, by ją ocalić, gdyż to było już dawno nieosiągalne. Miast tego, przyniosła swą sprawiedliwość, nie osobiście, ani też nie na kopiach szlachetnych rycerzy Graala, w puch rozbijających upadłe szeregi swymi chwalebnymi szarżami. Sprawiedliwość pradawnej i jedynej władczyni tej krainy sprowadzić miały równe szeregi profesjonalistów wyposażonych w najnowszą dostępną człowiekowi technologię. Archaizmy pokroju rycerskiego honoru i zamki na nic miały się zdać przeciwko nowoczesnej machinie wojennej. A czego nie zdołała pokonać stal, zmiotły zaklęcia hierofanty. Ilsa wspomniała, jaką zasługę miał w tym cesarz Magnus Pobożny, za którego panowania powstały Kolegia Magii, w tym szkoła, która wydała towarzyszącego im bitewnego czarodzieja. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że mroczni panowie tego miejsca nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, ale doświadczenie podpowiadało jej, że najemnikom van der Maarena zajmowanie zamku szło zbyt łatwo.

https://www.youtube.com/watch?v=FQndXceGs3M

Falthar popalał właśnie fajkę, opierając się na tarczy o topór i beztrosko wypuszczając z brody obręcze dymu. Idący obok Reinhard w zupełnym przeciwieństwie szpikował wzrokiem każdy ciemny kąt, a było ich wiele. Zmysł wybrańca był uaktywniony jak nigdy, wibracje Osnowy nasiliły się potwornie przez ostatnią godzinę. Adelhar miał rację, muszą się spieszyć.
- Te, chaosyto... - zagadnął Than - Czyli zabijemy tam wszystkich i od razu toczymy nasz pojedynek czy zrobimy choć przerwę na świętowanie ? Z dużą ilością zacnych trunków jakie dostaniemy za dzisiejszy trud...
- Ciszej krasnoludzie, czuję w pobliżu wibracje magii... zbliżamy się do jakiegoś rytuału albo wysoce potężnej osoby...
- Tere fere... pewnie czujesz wibracje w kałdunie tego tam ogra. Mój krasnoludzki nos czuje co najwyżej zejście do jakichś lochów czy kanałów w pobliżu, pewnie stąd ten smród...
Tuż za nimi rozległ się szelest, bystre oczy von Preussa od razu ujrzały ruch w zaułku za nimi. Przed nimi też. Właściwie byli otoczeni.
- Przygotować się! - mruknął dawno nieużywanym tonem oficera do towarzyszących im najemników Reinhard.
Wtedy z cienia wyszedł elf. Nie byle jaki jednak. Tego akurat ostroucha Reinhar pamiętał, doskonale poznał ledwo zasklepioną jakimiś drutami linię cięcia, którą go przepołowił, a z której wydobywało się dziwne zielone lśnienie, takie jak to z jego oczu i ust. Dzierżył także widmowy miecz w zastępstwie tego, który pękł w pojedynku. Tuż za nim postępował nie kto inny jak kapitan Eliot Lowenheartz... brakujące ramię demona znaczyły tylko dawno wyschłe wstęgi ścięgien. Malalita już myślał, że postradał rozum i oto byli przeciwnicy przyszli dziś po niego, gdy obrócił się do Falthara. Krasnolud aż zakrztusił się dymem z fajki widząc wyjeżdżającą na nich olbrzymią górę zgniłego mięsa, jadącą na jeszcze większej bestii noszącej ślady dawnych obrażeń i poruszającej się mimo rozłupanej czaszki. Z nieumarłym ogrem podążał z przetrąconym karkiem nieporadnie ów tajemniczy krasnolud w kapeluszu, ofiara walki otwarcia. Był tam także podziurawiony Soren, z którego ran sączyła się czarna maź. Azrael, jeszcze upiorniejszy niż za życia, klekączący i mlaszczący przy każdym kroku lord Eist Havdon, pozbierany do środka nowej zbroicy. Był także wypatroszony Wasilij, mający bulgoczącą miazgę zamiast twarzy elf z włócznią, dawniej noszacy miano Kobry, a także Ferragus i Duszołap, pozbawieni jednak w tym nie-życu śladu intelektu w oczach. Nieumarli zawodnicy otoczyli skromną kompanię wokół dwóch finalistów.
- Wygląda na to, że będziemy musieli wygrać wszystkie walki od nowa. - sarknął Magnisson.
- Byle szybko, nie mogą nas zatrzymać! - Reinhard zacisnął dłonie na Gotterdammerungu.

Wskrzeszeni magią nekromancji zawodnicy byli już zaledwie cieniami potężnych wojowników, którzy przybyli do przeklętego miasta kilka miesięcy temu. Ich ciała przedstawiały rózne stadia rozkładu, w zależności od tego, kiedy polegli. Tajemnicy krasnolud, usieczony w pierwszej walce był niemal całkiem wygniły, jego zakrwawiony strój zdążyły już pogryźć mole i inne szkodniki, a znad zmierzwionej, matowej brody ziały makabryczną czernią puste oczodoły. Inni zawodnicy, polegli później, mieli jedynie wysuszoną skórę, oraz ślady po ranach, które ich położyły. Wśród ożywieńców Reinhard z satysfakcją stwierdził brak jego ostatniej przeciwniczki, Denethrill, którą doszczętnie spopielił niewyobrażalny żar płonących chemikaliów. Jakkolwiek jednak byli to za życie znamienici wojownicy, to teraz okazali się nie różnić wiele od zwykłych zombi. Brak im było własnej woli i osobowości, którą wykazywali samorzutni rewenanci, tacy jak upiorni królowie. Być może nekromancie, który ich wskrzesił zabrakło czasu, aby przeprowadzić rytuały pozwalające na przywrócenie trupim marionetkom ich sprawność bojową, jaką wykazywali za życia, lub nie-życia w przypadku Duszołapa i Ferragusa którzy, w goteskowy sposób parodiując dawnych siebie zbliżali się mechanicznym krokiem, przywodząc na myśl laleczki z pozytywki, z tą różnicą, że byli od swoich zabawkowych odpowiedników więksi, bardziej przerażający i wciąż śmiertelnie niebezpieczni.
Całe starcie nie trwało dłużej niż kilka minut, tym razem jednak Falthar i Reinhard upewnili się, że polegli zawodnicy nie wstaną jeszcze raz i skrupulatnie poćwiartowali ich ciała, pozbawiając je kończyn i miażdżąc głowy na papki zgniłej masy pod obcasami pancernych buciorów. Natomiast zszytego drutami elfa Reinhard przepołowił całkowicie, trafiając dokładnie w linię poprzedniego cięcia.
- Teraz to sobie będą mogli co najwyżej pełzać... - Rzucił von Preuss patrząc na zaściełające korytarz kadłuby.
- No... - Mruknął Falthar, na powrót wkładając sobie fajkę w zęby. - Ale kurwa, jak sobie pomyślę, że to ja tam mogłem być... Zostać zmienionym w nieumarłego, zwrócić się przeciwko swoim. Obrzydliwe. Wyobrażasz to sobie? Pewnie nie, tacy jak ty...
- Ależ oczywiście, że sobie wyobrażam, i dokłądnie wiem co to znaczy dla każdego z tych nieszczęśników. Pewna część ich osobowaści zostaje wydarta na prądach magicznej energii i zmuszona do egzystencji w niekończącej się agonii, w obcym i wrogim im świecie, gdzie nie ma dla nich już miejsca. Taki okaleczony umysł jest tam uwięziony w ciele nad którym nie ma już...
- Dobra, oszczędź sobie szczegółów, chaosyto. - Splunął krasnolud. - Idziemy, bo nagroda.
"A co, strach cię obleciał, krasnoludzie? Nie potrafisz zdzierżyć prawdy, czy ją tylko odrzucasz?" - Pomyślał wybraniec, jednak nie podzielił się tym zdaniem z towarzyszem. Mieli zadanie do wykonania, a animozje potrafiły pogrążyć nawet najlepszy plan. Miast odpowiedzieć, von Preuss przyspieszył, stukając metalowa protezą o kamień posadzki w rytm kroków. Z końca korytarza dochodziło do nich zniekształcone echo walki, wskazując na to, ze Adelhar i jego ludzie dotarli do celu, ale być może uda się jeszcze przyjść im w sukurs.
Niestety, Reinhard i Falthar wpadli na szczyt wieży tylko po to, aby zobaczyć, jak stojący pośród martwych ciał najemników Czarny Rycerz pozbawia głowy człowieka, który uważał, że pieniądze czynią go wszechpotężnym, po czym rzuca im okrwawiony czerep pod nogi, ciało zaś bezwładnie runęło w przepaść, łopocząc peleryną i ostatecznie roztrzaskując pokład uwięzionego na skałach galeonu, tak, że przez powstałą dziurę widać było lśniące w niej kosztowności. Oczy krasnoluda rozwarły się do rozmiarów talerzy, a on sam prawie zagwizdał na ten widok. Dla wybrańca Malala jednak te doczesne błyskotki nie miały większego znaczenia. Jeżeli w tym turnieju miałby wygrać jakiekolwiek pieniądze, pewnie oddałby wszystko Ilsie i Oscarowi, aby dostarczyli je do skarbca Inkwizycji, czego z resztą nie omieszkał natychmiast stwierdzić.
- Ile... ile dobrości... za to odbudowałbym...
- Milcz krasnoludzie! - warknął Reinhard, mamy tu jedną gnidę do zabicia.
Czarny Rycerz stanął obok Lady de Hane. Wampirzyca ledwo zdążyła powstrzymać słaniającego się uzurpatora.
- Jeśli mnie zabijesz nigdy nie dotrzecie przez tych wszystkich nieumarłych do tego tam złota na dole. Ja o nie nie dbam, mogę do niego dopuścić jednego z was. - wizjer przeniósł spojrzenie na krasnoluda, po czym bretończyk cisnął czerepem Adelhara, który zawijając się w zmoczone włosy pokoziołkował pod stopy finalistów - Ten właściciel się już raczej po nie nie zgłosi. Natomiast ty Reinhardzie wiesz dobrze, że jeśli chcesz dostać to tam nade mną to nie mnie musisz położyć trupem... liczę, że się rozumiemy...
Lady Michelle zaczęła zza zaciśniętych kłów wyśpiewywać czar. Smugi mroku zaczęły zawijać się wokół niej oraz Mallobaude.
- Jeśli po pojedynku nadal będziecie chcieli mnie dostać to czekam w sali tronowej. - rzucił Czarny Rycerz po czym wraz z wampirzycą rozpłynęli się w powietrzu.
Reinhard odwrócił się w kierunku schodów.
- Kto ci uwierzy w te twoje kłamstwa ?! Falthar, idziemy po niego... Falthar ?
Krasnolud stał tuż za plecami malality wznosząc topór z błyskiem w oczach, błyskiem jaki von Preuss widział aż za wiele razy w oczach złotolubnych brodaczy. Gotterdammerung w snopie iskier ledwo zablokował padającego Kesmarexa, który zalśnił runami, wyczuwając walkę.
- Wybacz, pomiocie chaosu - splunął w deszcz Magnisson - ale mam Karak do odrestaurowania, moi ludzie liczą na mnie, jak widzisz. Ty natomiast jesteś sam. To będzie proste jak ukręcenie łba gobasowi.
- Nie jest całkiem sam. - warknął ktoś z tyłu. Obracający się Falthar ujrzał olbrzymiego jaszczura, obwieszonego resztkami powalonych nieumrałych, wspinającego się przez blanki na szczut wieży - Ktoś musi naprawić błędy przeszłości i tym razem znów pokrzyżować szyki chciwości.
- No i doskonale, na Grimnira! Będzie nieco więcej zabawy!
- Loq-Kro-Gar? Szukałem ciebie, ale widzę, że to ty znalazłeś mnie pierwszy.
- Taka jest cześć Wielkiego Planu. Tajemnicze są jego ścieżki, lecz cel jasny. Krasnolud stoi na przeszkodzie. - Wysyczał saurus.
- Więc jednak? Wróg mojego wroga jest moim sprzymierzeńcem?
- Tak.
- Dość gadania! Chcę moje złoto! Teraz! - Zawołał pełnym niezdrowej ekscytacji głosem Falthar, spoglądając to na jaszczura, to na Reinharda.

Tymczasem w portowej gospodzie o niezbyt pomysłowej nazwie "U Lou", ranny Oscar Decker właśnie schodził nieco chwiejnym krokiem do głównej sali, która tego dnia świeciła wyjątkowymi pustkami. Co prawda nie musiał już sączyć alkoholu, gdyż szybko udało się skołować środki przeciwbólowe, ale to właśnie one były przyczyną pewnych zaburzeń równowagi. Dla kogoś tak obrotnego jak Lou Cabaretier zdobycie morfiny w dowolnych ilościach nie nastręczało najmniejszego problemu, jednak Oscar nie miał zamiaru zażywać kolejnej dawki anestetyku, gdy działanie poprzedniej właśnie przestawało być odczuwalne. Musiał być gotowy, by gdy nadejdzie czas, wkroczyć do akcji. W tej chwili nie mógł sobie pozwolić na leżenie i lizanie ran. Gdy tylko do jego uszu dobiegł huk dział okrętowych, zdał sobie sprawę, że wydarzenia, których poniekąd sam był częścią weszły kulminacyjną fazę.
Właściciela, w niechlujnie rozchełstanej koszuli, zastał przy kontuarze, gdzie jak zwykle pucował szmatą naczynia. Zważywszy na ich permanentne zabrudzenia robił to raczej dla zabicia czasu, albo z przyzwyczajenia, a być może z obydwu tych powodów.
- Lou, Lou...
- O co chodzi? Nie powinieneś tu przyłazić, tylko leżeć na górze i myśleć o różowych słoniach.
- Masz konia? Muszę natychmiast pojechać do zamku. - Na twarzy karczmarza odmalowało się zdziwienie i sceptycyzm, bo właśnie usłyszał oderwany od rzeczywistości stek pierdół.
- Co ty pieprzysz człowieku? Jesteś naćpany. Obiecałem Ilsie, że przypilnuję, żebyś nie zrobił sobie...
- Nic mi już nie jest. - Wycedził przez zęby, by nie nadwyrężać poranionej strony twarzy, Oscar. - No prawie. Słuchaj. Ja obiecałem komuś innemu, że jej włos z głowy nie spadnie. Jak teraz nie pojadę tam, ona i tak nie sprawdzi, czy dotrzymałeś słowa czy nie. Bo nie dożyje tego.
- Niby czemu? Jest tam pełno woja. Chłopaki van der Maarena zadepczą tych na zamku. Są lepiej uzbrojeni i jest ich więcej...
- To się na nic nie zda. Po pierwsze, my inkwizytorzy nie jesteśmy szkoleni do walki w walnych bitwach tylko do czego innego, nie jesteśmy młotem, lecz skalpelem. Po drugie, w zamku jest coś, o czym nie powinienem ci mówić, bo i tak nie zrozumiesz. Tam jest licz. Czyli taki nekromanta, ale bardzo stary i potężny...
- Mimo wszystko twoja dziewczyna chyba sobie poradzi. Już ja ją znam. To taka kicia, co jak pokaże pazurki to nie ma zmi...
- Zamknij się! - Huknął inkwizytor, ucinając Lou w pół słowa jednocześnie wyszarpując pistolet z kabury pod płaszczem. Widząc to Cabaretier uniósł dłonie w obronnym geście. - Pojadę tam teraz, choćby i na twoim garbie! A teraz daj mi tego cholernego konia, bo rozwalę ci łeb i sam go sobie wezmę!
- Dobra. Przekonałeś mnie. Chodź.
Dwaj mężczyźni ruszyli ciemnym i wąskim korytarzem, który co i rusz skręcał to w lewo to w prawo, bez większej regularności. Na jego końcu znajdowała się pogrążona w półcieniu hala, a w zasadzie wnętrze stodoły też bardziej magazynu o dziurawym dachu. Przez otwory po dachówkach do wnętrza wpadały smugi mdłego światła, kreśląc równe pasma w unoszącym się w powietrzu kurzu, oświetlające jakiś obiekt, którego Oscar bynajmniej nie spodziewał się zastać w takim miejscu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że stoi przed nim prawdziwy, krasnoludzki żyrokopter. Wehikuł miał pękaty, wręcz beczkowaty kadłub, pomalowany w barwy czerwieni i błękitu, co wskazywało, że jego poprzednim właścicielem była armia Karak Norn.
- Jasna cholera. - Westchnął. - Działa?
- Taaa... Uzbrojony i zawsze gotowy do lotu. I owszem, umiem go pilotować, w dodatku całkiem nieźle. - Teraz to Oscar patrzył na Lou jak na wariata. Ten jednak bez dalszego mitrężenia podszedł do jakiejś wajchy i pociągnął ją. Rozległ się terkot łańcuchów i odważniki z młyńskich kamieni oraz masywnych skalnych bloków opadły na podłogę, ze skrzypem otwierając dach, niemiłosiernie sypiący drzazgami spróchniałego drewna, kurzem i ptasimi gniazdami. - Dobra, wskakuj na płozę. Tak sobie pomyślałem, że jest okazja, żeby sprzątnąć Czarnego. Tego się nie spodziewa, rycerzyk chędożony.
- Tak przy okazji, skąd go masz? - Spytał Oscar, przywiązując się do kadłuba maszyny, podczas gdy Lou uruchamiał silnik.
- A, tak się jakoś złożyło. Pokurcze biły się z elfami z lasu, ale dzikusy jakoś zdołały uziemić pojazd. Akurat byliśmy w okolicy, więc widziałem gdzie spadł. Wysłałem chłopaków, jak już było po wszystkim, żeby znaleźli maszynę i w razie czego zajebali pilota.
- I co? Pilot był ranny?
- Martwy. Dostał parę strzał, ale zdążył wylądować.
- To wszystko wyjaśnia. Piloci składają przysięgę, by niszczyć żyrokoptery, jeżeli mogłyby wpaść w niepowołane ręce, żeby ich sekrety pozostały znane tylko krasnoludom.
- Ta... Pieprzone chciwce. Chociaż przynajmniej dotrzymują słowa. Nie to co elfy i ludzie. Przy okazji - głos Bretończyka niknął już w łoskocie wirujących łopat - dodaliśmy parę rzeczy od siebie.
- Co niby?
- A zobaczysz. - Odparł z krzywym uśmiechem, chytrze zwężając świńskie oczka.

Z początku dym i mgła zasłaniały pole bitwy, ale po chwili dało się dostrzec w miarę wyraźnie całą scenę. Walka układała się zupełnie niekorzystnie dla najemników. Topniejące z każdą chwilą siły ludzi usiłowały przebić się do wyjścia, inne, znajdujące się głębiej rozpaczliwie organizowały ostatnie ogniska oporu, by drogo sprzedać swe życia, nim spotka ich ponury los nieumarłych. Albowiem z każdą chwilą z ziemi podnosiły się okrutnie okaleczone ciała poległych z obu stron, z których część natychmiast zwracała się przeciwko niedawnym towarzyszom broni. Widząc taki horror, część ludzi van der Maarena złamała się i w rozsypce ruszyła ku bramie. Tam jednak czekało ich wąskie gardło i marny koniec, gdyż również tam leżały ciała, które wnet poruszyły się, okrwawionymi dłońmi chwytając uciekinierów za nogi i obalając ich na ziemię, by rozszarpać ich wnętrzności. Ostrzał z okrętów również umilkł, gdy zostały one zmuszone do wycofania się z portu przed naporem wyłażących, zdawałoby się znikąd, nieumarłych. Jeden ze statków nie miał szczęścia i rozbił się o skały, gdy na pokład wdarła się gęsta ciżba zombich. Pośród tego pandemonium wyróżniała się jedna postać - Arkhan Czarny, w ceremonialnych szatach, otoczony tak dużą ilością energii Dhar, że ta zdawała się wręcz zaginać czasoprzestrzeń wokół niego. Moc była tak duża, że wyczuwali ją nawet ci, nie posiadający zdolności do manipulacji wiatrami magii.
- Gdzie ona jest? Widzisz ją?! - Zawołał Lou.
- Tak! Tam!
- Widzę, zgarniamy ją!
Ilsa broniła się ostatkiem sił. Wokoł niej zalegały zwały trupów, których systematycznie pozbawiała głów i kończyn, jednak obecność licza sprawiała, że ciała wnet ożywały. Co gorsza, stale pełzły ku niej kolejne nieumarłe sługi w swym pokracznym pochodzie. A ona nie miała się już gdzie cofać - dalej kończyła się hałda gruzu, ustępując miejsca przepaści pełnej ostrych skał smaganych grzywaczami. W innej sytuacji zapewne skoczyłaby, lecz tu oznaczało to pewną śmierć. Wtem kamień osunął się jej spod nogi i Ilsa upadła na kolano, cudem unikając runięcia do morza. Ale nad nią już zamajaczyły cienie nacierających w swym ponurym pochodzie ożywieńców. Z okrzykiem frustracji odrąbała kolejną wyciągniętą ku jej twarzy łapę, ta z plaskiem upadła na ziemię, ale wciąż nie przestała się ruszać. Ostatkiem sił przecięła ścięgna nadchodzącego żywego trupa i przerzuciła go przez plecy na dół. Ale pojawiały się następne i następne. Zmęczone ramie paliło ją jakby było z roztopionego żelaza, a ruchy stawały się coraz bardziej powolne. Pomału zaczęła przyjmować do świadomości, że to koniec, gdy niespodziewanie rozległ się osobliwy, ostry terkot i kilku najbliższych ożywieńców zostało dosłownie rozsiekanych przez grad lśniących jak nowe monety pocisków.
- Ilso, złap moją rękę! - Zawołał Oscar, zwieszający się z płozy żyrokoptera.
- Oscar! - Zawołała zmęczonym acz radosnym głosem, chwytając wyciągniętą dłoń przyjaciela.
- Mam ją! - Lou nie odpowiedział, Zamiast tego zawył przeciążony silnik i maszyna ociężale rozpoczęła wznoszenie, gdy wtem coś gwałtownie zabujało ją na bok. W pierwszej chwili można byłoby pomyśleć, ze to silny podmuch wiatru, powietrze było jednak, jak zwykle zastałe, nawet mimo ciągłej bryzy znad morza.
- Patrz! Sukinsyn, uczepił się! - Wysapała Ilsa, wciąż łapiąca oddech po zaciętej walce, wskazując na wiszącego na drugiej płozie rycerza w koszmarnie pogiętej zbroi.
- Nie sięgnę! Lou, zrzuć go do cholery!
- Już. - Warknął pilot, kierując maszynę prosto na zdruzgotany mur na pełnej prędkości. W ostatnim momencie odbił w prawo, zostawiając niechcianego pasażera wprasowanego w ścianę.
- Dobra, udało się. - Powiedział Oscar
- Co teraz? - Spytał Bretończyk. - Odsłaniamy odwrót? Mam dość amunicji i...
- Nie. - Wyszeptała ze zgrozą Ilsa, odejmując oko od lunety karabinu. - Miasto jest stracone. Spójrzcie tam. - I rzeczywiście, od strony wzgórz nadciągała czerniejąca fala nieprzeliczonej hordy. I nie byli to bynajmniej rycerze króla Louena.
- Szlag by to. - Rzucił Lou zakręcając szerokim kołem nad zatoką. - W takim razie zdejmij tego napalonego skurwiela! Tamtego, o!
- Arkhana? Bez szans. Nawet magister Helstan nie dał mu rady, mimo, że sama widziałam, jak jednym czarem zmiótł dwa konstrukty. Czar, który rzucił był tak potężny, że sama słyszałam śmiech mrocznych bogów i ich wołanie zza Osnowy. Ja, inkwizytor! A mimo to pozostał nietknięty.
- Musi być jakiś sposób, by zakończyć to szaleństwo. A jeśli nie, to przynajmniej przekażcie moje pozdrowienia Mallobaudowi!
- To już prędzej. - Stęknął Oscar, którego opatrunek na twarzy zaczął przekrwawiać. Musiał zerwać strupy nieostrożnie głośnym mówieniem. - Widzisz te okna? Tam jest sala tronowa. A przynajmniej powinna być, jak znam zamki. Zaczaimy się tam na niego. - Lou pokiwał głową w potwierdzającym geście.
Żyrokopter zawisł przed oknami.
- No, to teraz coś wam pokażę, he, he. - Wyszczerzył się żółtymi zębiskami pilot. - Rakiety poszły! - Rozległ się syk i gwizd, a chwilę później okolicą wstrząsnęła mocarna eksplozja, od której wyleciały pobliskie szyby, a trafiona ściana dosłownie przestała istnieć. Wśród gruzu i pyłu słaniała się natomiast jakaś czarna, zakuta w stal postać.
- To on! Cholera, to on! - Darł się Lou, gorączkowo obracając maszynę bokiem do zamku. - Ilsa, zrób użytek z tej wielkiej giwery i rozwal go! - Ilsie nie trze było tego dwa razy powtarzać. Miała Czarngo Rycerza jak na widelcu, i choć nie miał on już pewnie większej roli do odegrania w historii tego miasta, zważywszy na okoliczności, wciąż można było go osądzić, skazać i ukarać. Zamek szczęknął metalicznie, gdy Ilsa zamknęła pocisk w komorze. Już prawie go namierzyła... Pomarańczowe linie celownika wyostrzyły się... Huknął suchy strzał i Czarny Rycerz zastygł na moment w bezruchu, po czym runął bez życia na posadzkę, wzbijając mały obłok pyłu.
- Uuueee... - Skrzywiła się Ilsa.
- Dostał?!
- Tak, ale nie wiem gdzie. Celowałam w głowę, ale chyba poszło gdzieś w płuco, bo w ostatniej chwili oparł się o kolumnę i podniósł się. A już nacisnęłam spust.
- Nawet lepiej, nie dobijaj, niech zdycha. Dobrze mu tak, zasłużył sobie na taki los. Wielki mi pan, ot co. Spadamy stąd.
- Nie. - Zaoponował Oscar. - Ilso, gdzie jest van der Maaren, Reinhard i pozostali?
- W zamku.
- Pewnie już nie żyją. Skoro Czarny siedział na tronie, to pewnie już czekał tylko aż ogarną mu burdel na dole.
- Niekoniecznie, poszedł tam z dwoma zawodnikami i swoją najlepszą obstawą. Zejdziemy tam na linach, a ty poczekaj. Wyląduj gdzieś na dachu. - Powiedziała Ilsa.
- Dobra, ale jak zrobi się gorąco, to nie będę na was czekał. Uprzedzam.
- Tak, tak, podleć bliżej.
Dwójka inkwizytorów rozbujała liny i przebijając się przez to co zostało z szyb wpadła do sali tronowej, z bronią w pogotowiu. Ruszyli ostrożnie przed siebie, nasłuchując najcichszych szmerów. Oscar gestem dał znak towarzyszce, by go osłaniała, podczas gdy on sam podszedł do leżącego bez ruchu władcy i przykucnął przy nim, sprawdzając mu puls.
- Żyje. Póki co. - Ledwie wypowiedział te słowa, runął nań jakiś rozmazany cień i cisnął w pogrążony w mroku kąt sali. W tym momencie echem poniósł się zimny śmiech, należący bez wątpienia do kobiety o okrutnym charakterze.

[Jeżeli chodzi o los Czarnego Rycerza, to oczywiście nie zginął, jest póki co tylko ranny i obezwładniony. Nie chciałem go jeszcze zabijać, bo to kluczowa postać (chociaż już ma syndrom "you have no power here"). Tak sobie pomyślałem, że ta historia nie może mieć szczęśliwego zakończenia. Dzięki temu, jak wygra Falthar - nie będzie miał jak odebrać nagrody (może się okazać, że Mallobaude jednak umrze) i zostanie pozostawiony na pastwę nieumarłych. W razie jak wygra Reinhard, to wiadomo - nastaje Ragnarok. Tylko jedna prośba ode mnie. Ilsa będzie mi potrzebna w epilogu.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Czekamy na finał :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

WALKA FINAŁOWA!!! FALTHAR MAGNISSON VS REINHARD VON PREUSS WALKA FINAŁOWA!!!

(https://www.youtube.com/watch?v=VzMAwJ6OhI4)
Gdy tylko umilkł ryk łowiecki wielkiego saurusa, finaliści zamarli niemal w bezruchu, nerwowo to zaciskając to na powrót luzując chwyt na swym orężu, zaś za jedyne wypełnienie ciszy służyło demoniczne wycie wiatru, w którym słychać było głosy pomordowanych tego dnia oraz oleiste krople deszczu bębniące z rzadka o stalowe płyty pancerzy. Lejąca się z zasnutego oparami śmierci nieba ciecz małymi wodospadami spłukiwała ze szczytu baszty strumienie posoki zalegających tam trupów, kroki krążących wokół ustawionego na swej tarczy Falthara lustrijczyka i malality rozchlapywały zaczerwieniony płyn, w jakby zwolnionym tempie, atmosfera i waga wyderzeń które właśnie się tu odbywały zdawała się niemal namacalnie przygniatać wszystko i wszystkich, za wyjątkiem walczących... wtedy gdzieś daleko w niebiosach ozwał się odległy pomruk gromu, który rozświetlił duszącą mgłę od północy białą łuną.
Młody than Magnisson zamachnął się z bojowym grymasem Kesmarexem, kreśląc płonącą zorzę runami.
- No, chcecie czekać na lepszy sygnał ? - warknął krasnolud - Mamże zaprosić heroldów ?!
W odpowiedzi zachrzęściły ogniwa łańcucha, przykutego do karwasza Reinharda i w świetle unoszącej się nad nimi sfery wypełnionej duszami straceńców błysął szpic harpuna.
- A zapraszaj sobie.
Wraz ze szczękiem przebijającego się przez krople ulewy dzirytu, rozpoczął się ostatni pojedynek zawodów w Mousillon.

Ciśnięty z siłą wystrzelonego z kuszy bełtu harpun wściekle zarył o bogato zdobione płyty twardego niczym góra naramiennika, a nie mogąc przemóc rzemiosła krasnoludzkich mistrzów odskoczył, by lec na ziemi z plaskiem rozchlapanej krwi, pozostawiając na gromrilu ledwie widoczną rysę. Falthar wyszczerzył się spod zmoczonej brody, lecz wtedy zachwiał się, gdy w ciśnięta z tyłu złamana pika trafiła go w plecy, z podobnym jednakże skutkiem, co dziryt z zadziorem, lecz jej właściciel zaraz przeszedł w ślad za lecącym drzewcem do dzikiej szarży, zakończonej atakiem z naskoku ogłoszonym potężnym rykiem. Młody than szarpnął w bok płazem dwuręcznego topora, zbijając w bok złowieszczo lśniącą maczugę najeżoną kawałkami obsydianu, po czym przywalił pozłacaną głowicą z drugiej strony w pysk jaszczura, nie dając mu przejść do ataku pazurami, którymi własnie brał zamach. Jednocześnie jak na komendę, jego gwardziści przesunęli się nieznacznie z tarczą na barkach, przepuszczając niesionego impetem saurusa bokiem, podczas czego Tenk Stenksson z bojowym zawołaniem zdołał pchnąć go w dół podkolanowy ostrym jak brzytwa krasnoludzkim sihilem.
(https://www.youtube.com/watch?v=V6me8wZ0whg)
Loq-Kro-Gar zatrzymał się, ryjąc pazurami namokłe, pokruszone kamienie tuż obok von Preussa, który mierząc wszystko lodowatym wzrokiem spod żelaznego ronda wysłużonego kapelusza wydobył w uniesionych dłoniach dwie strzelające strumyczkiem zajętej żagwią czarnej wody kule, wręczając jedną z nich Lustrijczykowi.
- Zakładam, że wiesz jak się z tym obejść, łowco...
- Atak od tyłu i alchemiczne sztuczki... tylko na tyle was stać ? - rzucił z chichotem Falthar, spluwając - Działajcie, spieszno mi do mego złota!
Bez słowa jaszczuroczłek i wybraniec chaosu zamachnęli się materiałami łatwopalnymi posyłając je w ruch, pocisk Reinharda spadł prosto na krawędzi tarczy, na której stał Dawi, lecz przez nieustannie padający deszcz była ona pokryta wodą i klejąca powierzchnia kuli zamiast się do niej przyssać, najzwyczajniej w świecie ześlizgnęła się z polerowanej powierzchni i koziołkując eksplodowała dobre parę metrów za plecami brodacza. Loq-Kro-Garowi z kolei drobny przedmiot wyślizgnął się spomiędzy mokrych szponów, upadając tuż koło nogi von Preussa, który przeklinając z metalicznym echem spod maski, zdołał cofnąć się ledwie o krok, gdy eksplozja chemikaliów drwiących z wody smagnęła go płomieniami po zdrowej kończynie, przesiągając jęzorami ognia płyty zbroi chaosu i parząc dotkliwie zamknięte wewnątrz ciało.

Widząc to Magnisson zaśmiał się basowo i wraz kazał niosącym tarczę szarżować, trójka krasnoludów runęła niczym lawina stali na zdzierającego z siebie zajęty ogniem płaszcz Reinharda, który spadające pionowo z góry niczym rozjarzona gilotyna ostrze Kesmarexa z ledwością przyjął na podparty puklerzem bastard, którego niezawodna dotąd klinga jęknęła, szczerbiąc się pod ciosem runiczego topora. Rant żelaznej tarczy rąbnął malalitę w żebra, spychając go w tył, co zmusiło go do zaparcia się nogami by nie zostać zrzuconym z baszty na klify poniżej. Wystawił się tym samym na ataki duetu ochroniarzy młodego thana i o ile miecz Tenka nieszkodliwie zarysował kirys płytówki, o tyle poprzedzony wściekłym okrzykiem zamach młota Gromniego rąbnął go w miejsce gdzie proteza łączyła się z kikutem obciętej nogi, nie przebijając wprawdzie zbroi lecz nadrywając łączenie pod spodem na tyle boleśnie dać o sobie znać Wybrańcowi. Reinhard sapnął, szykując się na ponowne starcie z wznoszonym toporem, gdy w sukurs przyszedł mu od flanki Loq-Kor-Gar, wbijając się łuskowym cielskiem w trio brodaczy. Falthar, syn Magniego nie stracił zimnej krwi i poziomo wepchnął trzonek topora w rozwartą paszczę saurusa, zatrzymując śmiercionośną szczękę tuż przed nosalem swego skrzydlatego szyszaka. Krzyżując nieugięty wzrok z pojedynczym ślepiem lustrijczyka ujrzał w nim odbicie błędu który popełnił, tnący ukośnie z góry macuahuitl, który ciął go po gardle, mijając zajętą gardę. Cios aż szarpnął krasnoludzkim księciem...
Falthar uśmiechnął się.
Obsydianowe ostrze zatrzymało się na jednym z trzech paciorków runiczego amuletu na szyi thana, jakby zamroził je sam czas. Nagle miedziany paciorek rozpadł się w krótkim błysku, odrzucając oręż jaszczuroczłeka, który teraz nieco zdezorientowany cofał się przed nawałą ciosów wojownika górskiego ludu, wymierzony z zawołaniem bitewnym w Khazalidzie atak toporem saurus zbił puklerzem, pozostałym z resztek jakiejś egzotycznej tarczy, zaś wyprowadzony jeszcze tym samym impetem łuk ostrza lecącego z półobrotu przyjął na swój oręż z trudem objawiającym się drżeniem nadgarstka i pękaniem na nim łusek, lecz wytrzymał odskakując poza zasięg razów Stenkssona i Gromniego. Zaraz jednak zwarli się znowu w nawale ciosów i prostych bloków, w ich zmaganiu nie było miejsca na finezję, czy pokaz umiejętności - przy każdym snopie iskier oznajmującym skrzyżowanie broni to brutalna siła i prędkość reakcji decydowała o życiu i śmierci. Po siódmym razie Magnisson czerwieniejąc na twarzy zwarł się w tytanicznej próbie sił z dwu i półmetrowym jaszczurem. Wtedy usłyszał chlupot i łomot stali na flance.
Od prawej w milczeniu nacierał z błyskiem w wizurach maski i rozgrzaną do czerwoności obręczą na ramieniu Reinhard von Preuss. Śmigający z wizgiem Gotterdammerung w snopie iskier dołączył do macuahuitla, zwierając się z dawijskim toporem o dwóch ostrzach.
- Chciałeś walki, to ją dostaniesz, krasnoludzie. - warknął wybraniec, wyprowadzając grad szybkich jak błyskawice cięć.

Tym razem to Falthar i jego poplecznicy musieli ustąpić w tył, z ledwością nadążając z blokowaniem coraz to nowszych ataków, z oszałamiającą prędkością wykonywanych przez saurusa i wybrańca Malala. Tenk zdołał wyuczoną paradą zbić z dołu zagrażający jego panu sztych bękarciego miecza, lecz ten już na powrót wyskoczył w górę do zamachu znad żelaznego kapelusza inkwizytora-renegata. Młody Than tymczasem szarpnięciem topora odbił zadzior harpuna wyzierający by rozpruć mu gardło i dopiero co sparował spadający obsydianowy tasak styliskiem między ostrzami topora, gdy miecz z imperialnej stali znów opadł na niego ze świstem ciętego powietrza i kropli deszczu, rozpryskujących się na krawędzi ostrej jak brzytwa. Magnisson klnąc w Khazalidzie odwinął się na szczycie tarczy, pozwalając by bękart zarył o jej powierzchnię, a następnie przycisnął jego płaz okutą w stal stopą, krzystając z okazji przywalając głowicą Kesmarexa w żelazną maskę Reinharda, wgniatając ją z trzaskiem w miejscu jednego z otworów na pobielałe, nieludzkie oczy. Malalita z wrzaskiem upuścił przykuty do ręki harpun i złapał się za odlaną w metalu twarz. Równocześnie Gromni starał się pohamować nieco furię saurusa, lecz był zbyt wolny na jego ataki, które w większości jedynie brzęczały o gruby jak burta statku pancerz z gwiezdnego metalu. Jeden z dzikich zamachów macuahuitlem sięgnął jednakże boku Falthara, przecinając z okropnym zgrzytem gromril, jednak wytracając zbyt dużo impetu by wyrządzić coś więcej niż płytką ranę pod żebrami krasnoluda. Ukłucie bólu odwróciło uwagę thana, który spojrzał na swoją lewą flankę. W sam raz by ujrzeć obracającego się Loq-Kro-Gara i lecący ku niemu masywny ogon saurusa, ciężki jak łańcuch od kotwicy. Nokautujący cios w głowę, który roztrzaskałby nawet czaszkę Dawiego, gdyby nie krył jej mistrzowsko wyklepany hełm powalił tylko Falthara, który z ciemnością zasnuwającą oczy, wywracające się białkami do góry padł plecami na tarczę przodków. Tenk i Gromni, którzy aż sapnęli pod ciężarem na ich barkach, gdy tylko przyuważyli kondycję ich księcia, wraz zaatakowali jak lwy broniąc go, a lustrijczyk ledwie uskoczył przed mocarnym zamachem młota, zaś wciąż trzymający się za twarz Reinhard cofnął się i bękartem zbił sztych sihila.

Wstrząsy jakie targały tarczą, niesioną przez broniących się desperacko długobrodych gwardzistów, wreszcie zbudziły Falthara, który zaczął nieporadnie wstawać, upewniając się, że rodowy topór nie wysunął się mu z dłoni nawet po tym jak stracił przytomność.
- Te... Tenk! Jak sytuacja ? - wydusił than, poprawiając wgięty solidnie skrzydlaty szyszak, spod którego wysuwały się już wytrzepane z ciasnych warkoczy i zlepione deszczem kasztanowe włosy Magnissona.
- Dajemy... radę... wasza thanowska wysokość! - wysapał między paradami ciosów raz to jaszczura, raz renegata długobrody.
- Właśnie widzę! - uciął Falthar, zamachując się Kesmarexem, na rozmazany cień Reinharda, niestety bezskutecznie - Musimy przełamać to oblężenie! Baruk Khazad! Khazad ai me...!
Than nie zdążył dokończyć okrzyku, gdy zachodzący go zza pleców malalita i saurus od frontu uderzyli symultanicznie, mijając spóźnione parady gwardzistów.
- Uwaga panie! - krzyknął spóźniony Tenk.
Obsydian i imperialna stal sięgnęły już swych celów. A przynajmniej sięgnęłbyby, gdyby nie zatrzymały ich z pozoru drobne dwie miedziane runy, magicznie chwytając w ryzach dwa z pozoru zabójcze cięcia. Ostatnie dwa medaliki prysnęły, lecz spełniły swe zadanie, Falthar wyszczerzył się spod poobijanych blach, widząc zaskoczenie przeciwników. Z potężnym zawołaniem, zakręcił się dookoła własnej osi, ciągnąc za sobą mordercze ostrze Kesmarexa, jaśniejące runami jak hutniczy piec. Reinhard zdołał uskoczyć zaledwie cale poza tor lotu topora, który za to przyspieszając na ostatnim odcinku zdołał przyspieszyć i ciąć z drugiej strony wielkiego saurusa prosto w nachyloną paszczękę. Topór przerąbał bok gadziego pyska, wybijając zęby i rozpłatując twardą skórą, przechodząc tuż obok pionowej źrenicy stwora, zalewając ją zimną posoką. Oślepiony jaszczuroczłek z sykiem cofnął się w tył, zaś tryumfujący krasnolud stanął nad nim na swej tarczy, kopniakiem podkutego buta posyłając go dodatkowo w tył.
- I co teraz, chędożony gekonie ? Miałeś "ukarać chciwców", "naprawić błędy"... tere fere, sranie w goblinie, zdechniesz pod moim toporem, choć pewnie pocieszy cię fakt, że powieszę sobie te twoje łuski dla ozdoby na tarczy, jak taki jeden blondwłosy norsmen, z którym raz walczył mój klan... Nieobecny już tu Książę Jezior coś przebąkiwał, żeś był zwycięzcą poprzedniej Areny, więc zabijając cię przysporzę...
Słowa krasnoluda rozmyły się w uszach Loq-Kro-Gara, nie słyszał nic poza szumem deszczu i jakimś odległym szeptem, dziwnie znajomym a jednak nierozpoznawalnym. Tymczasem miał większy problem, chwilowo nie widział nic jedynym pozostającym okiem... na szczęście wzrok nie był jedynym, a nawet najskuteczniejszym ze zmysłów postrzegania łowców na służbach Przedwiecznych... Lustrijczyk wyciszył własny oddech i zaczął postrzegać... jeszcze wyraźniej niż przed minutami...
Tok przechwałek Falthata umilkł, gdy wznoszący topór krasnolud z szeroko otwartymi oczyma zauważył czarne ostrze wbite głęboko w jego brzuch. Strużki krwi pociekły po pasmach brody thana oraz zaczęły kapać z kolczugi, przerwanej w pobliżu podbrzusza między płytami gromrilu. Zanim jaszczur wykończył wroga wyrywając mu poszarpany oręż z trzewi, nagły syk za nimi zwrócił jego uwagę.
Przy jednym ze zwałów trupów w białych mundurach stał Reinhard, jedno z jego oczu zakryła zagięta maska, jednak drugie świeciło czystym lodem. W dłoniach dzierżył zapalone bomby.
- Dobrze się nam współdziałało, jaszczurze... niestety czas się poświęcić. - z tymi beznamiętnymi słowami cisnął oba ładunki w zwartą parę wrogów.

(https://www.youtube.com/watch?v=dy31UdMz4Vk)
Tymczasem Falthar przeszedł od zaskoczenia do furii, młody książę zwalił się z tarczy na jaszczura, w zwarciu z nim przetaczając się kilka metrów, tłukąc go głowicą topora i masą ich obojga strącając pokruszone blanki w przepaść. Jedna z bomb Reinharda syknęła obok nich spadając poza krawędź baszty niżej w mgłę, druga zaś upadła tuż obok nich, jednak jakimś cudem obaj odtoczyli się walcząc, na tyle by ogień ledwie przygrzał im w twarze i zalał krwawym blaskiem dramatyczną scenę. Kopnięciem nóg, jaszczur zwalił z siebie krasnoluda i gdy ten leżał, zanim nadbiegli jego pomagierzy z tarczą, sięgnął po swój oręż, chcąc dokończyć dzieła jedym szarpnięciem. Gromki okrzyk przerwał jednak tor chwytu szponów, które zatrzymały się w miejscu, odcięte wraz z całą dłonią jednym, gładkim cięciem runiczej stali. Wściekły niczym berserker Falthar wstał na równe nogi, spluwając obficie z pomiędzy wybitych zębów ciemną krwię i wpadł wprost na wroga, z jego orężem wciąż tkwiącym we własnych jelitach. Opadający Kesmarex zaśpiewał krótką pieśń, z mlaskiem rozcinając łuski, oraz wiekową tkankę pod nimi, otwierając pierś dawnego czempiona Areny Śmierci, niczym księgę o zmoczonych stronicach w twardej oprawie. Loq-Kro-Gar syknął tylko krótko, zanim zwalił się jak dąb, łupiąc o krawędź baszty, po czym spadając w trupią mgłę razem z kawałkiem blanek.
(https://www.youtube.com/watch?v=5q6skxRLnsI&spfreload=1)
Strząsając z iście barbarzyńskim okrzykiem juchę z parującego topora, Falthar wskoczył na tarczę, podaną mu przez długobrodych. Tenk zadawał mu jakieś pytania z wyraźną troską w oczach, lecz Magnisson w bojowym nastroju zbył je machnięciem ręki, wyszukując przez wydychane obłoki pary drugiego przeciwnika, tego którego miał od początku dorwać.
Reinhard von Preuss nie zawiódł go, idąc mu powoli na spotkanie z obnażonym ostrzem. Czempion Malala spokojnie obserwował dotychczas śmierć jego sojusznika, on się dla niego nie liczył. Renegat inkwizycyjny miał tylko jeden cel i tylko jedną przeszkodę na drodze do jego realizacji.
Starcie dwóch herosów pomiędzy gladiatorami niczym herold obwieścił unoszacym się wyżej duszom poległych zawodników huk stali.

Zakrwawiony i poobijany Falthar zamachnął się ukośnie Kesmarexem, z run unosił się teraz syczący dym. Von Preuss wykręcił się bokiem, tylko dzięki przyspieszeniu z magicznej obręczy uniknął miażdżącego cięcia ostrza, które przechocąc centymetry od jego twarzy i strącając przecięty kapelusz z jego głowy, skropiło go posoką jego dawnego sojusznika. Każdy inny dostałby w tym momencie wyrzutów sumienia... nie Reinhard. Dla niego sumienie umarło już dawno temu, wraz ze śmiercią żony. Niezmiażdżonym okiem łypiąc nienawistnie na złotolubne karły, malalita wyprostował się, fintą odparowując miecz niskiego krasnoluda z prawej, i płynnie przechodząc do cięcia, od którego stojący na tarczy Dawi aż cofnął się, gdy przyjął klingę Gotterdammerunga na poziomo zablokowany trzonek. Wyprężając swe zasilane pożartymi istotami chaosu mięśnie pod warstwami pociętego toporem żelastwa, Reinhard z warkotem napierał na miecz, zmuszając nawet upartych krasnoludów do kolejnych kroków w tył. Metodycznie spychał ich znów ku krawędzi pola walki. Do momentu aż krótki cios młotem w to samo miejsce co przedtem rozłupał mu nagolennik razem z kolanem. Rycząc metalicznie, Wybraniec padł na kolana, wyprowadzony jakby od niechcenie zamach miecza, wybił mu harpun i puklerz z drugiej dłoni. Zwijający się przed tarczą Falthara, który z wyższością spoglądał na niego z góry, malalita doczekał jedynie perfidnego uśmieszku oraz skinienia głowy. Kesmarex wzniósł się do kończącego ciosu, opadając ciągnął za sobą łunę blasku... podobny blask rozjaśniał nagle złotem w oczach Reinharda, który choć mgliście pamiętał to uczucie, to jednak rozpoznał bezbłędnie dłoń Sigmara. Niemal równocześnie z toporem, wbijającym mu się w bark, von Preuss zawinął się poziomo Gotterdammerungiem z siłą, która skruszyła nawet gromrilowe nagolennice.
Falthar Magnisson wrzasnął skrzekliwie, gdy rozłupane w kościach nogi ugięły się pod nim, a on sam wyszarpując topór z ciała przeciwnika, runął w tył, spadając zarówno z tarczy jak i blanek baszty. Tenk i Gromni zawyli, widząc upadek swego pana, jednakże Reinhard był od nich szybszy, chwytając w dłonie bastarda i harpun wystrzelił z klęczek, wybijając się ze zdrowej nogi i wbił obydwie bronie w gardła długobrodych, bez cienia miłosierdzia. Gdy krew wytryskiwała z tętnic, płynąc po mokrych brodach pary ochroniarzy, pod którymi zrazu poczęły mięknąć nogi, a gardła wydawać nieartykułowane charkoty, Reinhard podciągnął się na wbitym orężu i tytanicznym wysiłkiem wyrwał go wskakując na uniesioną przez umierających tarczę, z której wybił się lewą kończyną, skacząc w przepaść za przeciwnikiem, z nadstawionymi w dół ostrzami. Za jego plecami Tenk Stenksson i Gromni padli bez życia obok tarczy, która potoczyła się jak wielka, żelazna moneta i upadła wierzchem do dołu, z głuchym brzdękiem.

Spadający w dół czempion nie dbał o własne życie, szał walki przywiódł go do nieracjonalnej pogoni za zabijaniem, przyćmiewającą nawet zdrowy rozsądek. Wtem mgła rozstąpiła się przed okiem Reinharda, ukazując mu szeroki taras, na którym wśród pogruchotanych kafelków zdobnej boazerii leżał dogorywający krasnolud. Widząc spadającego wroga, nie stracił jednak woli walki, leżąc na plecach unosząc Kesmarexa do parady. Renegat spadł na thana z głośnym tąpnięciem i łoskotem żelaza, taras zawalił się pod nimi i znów w chmurze odłamków dwóch czempionów spadało po nieledwie chwili, która obu zdawała się wiecznością, huknęli o podłoże kolejnego, tym razem solidniejszego balkonu, spotkanie to choć uchroniło ich od śmierci, boleśnie pogruchotało prawą część ciała renegata i lewy bok krasnoluda. Obaj wpatrywali się w siebie, leżąc i nie mogąc się choćby ruszyć. Krew czerwieniła się na orężu obojga, mimo tego, że to Reinhard przed upadkiem wymierzył ciosy w pierś, mijające trzonek Kesmarexa. Niewiele jest na świecie rzeczy zdolnych przebić krasnoludzki napierśnik z gromrilu z królewskiej kuźni run... i nawet miecz oraz dziryt Reinharda temu nie podołały łamiąc się jak tandetne prace zbrojmistrza-partacza....
Wgniecenia poczynione przez nie sięgały jednak na więcej niż dłoń, z powodzeniem miażdżąc płuco i serce dzielnego Falthara Magnissona, ostatniego thana ze swojej linii.
- Do... dobra... waalka... - wydusił tylko wraz ze sporą ilością krwi z ust Dawi, zanim blask na zawsze przygasł w zawadiackich, szmaragdowych oczach pod pogiętym hełmem i rozbitym czerepem.
Reinhard ledwie oddychając nie zdobył się nawet na potaknięcie. Przewrócił się na plecy, dysząc ciężko i obserwując mroczne, mousillońskie niebo, które deszczem pluło z pogardą nawet na zwycięzcę Trzydziestej Szóstej Areny Śmierci.

Popękane resztki żelaznej maski odpadły ze zmasakrowanego oblicza Eks-Inkwizytora Reinharda von Preussa, czempiona Malala, niestrudzonego pogromcy Chaosu. Jego ocalałe oko z wyrzutem patrzyło w górę, jak sfera życzenia jaśnieje poza jego zasięgiem na szczycie wieży. Zostało jeszcze tyle do zrobienia... a jestem tego tak blisko... Nie... mogę... Muszę...
Żelazna prawica Wybrańca, zacisnęła się, miażdżąc trzonek topora, na którym była zaciśnięta, odsuwając go w krytycznym momencie upadku od swej szyi. Napędzany zdecydowaniem wojownik, choć każda część jego jestestwa promieniowała bólem wstał chwiejnie na nogi.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

/System critical failure. Vision offline. Left hand offline. Reboot?/

Czerwone światło pękniętego wizjera zamigotało. Urywany blask nie rozjaśniał w pełni. Słona morska woda obmyła okrwawione ciało jaszczura. Samotna mewa przycupnęła na skale, spoglądając na leżącego kolosa.
Wtem chrapliwy warkot przeszył powietrze, para buchnęła z nozdrzy. Saurus otworzył jedyne sprawne oko i odkaszlnął krwią.
Ból uświadamiał go, że istnieje. Upadł z wysoka, lecz morskie kipiele ocaliły go, po czym oddały lądowi.
Wstał. Zachwiał się na nogach, lecz ogonem utrzymał równowagę. Chłodna morska bryza cuciła go szybko.
Piach pod nim był czerwony od krwi. Improwizowany pancerz rozpadł się na części pod ciosem Kesmeraxa, lecz dzięki niemu runiczny topór ciął zbyt płytko by zadać mu śmierć. Mimo to rana krwawiła obficie. Jego lewa, mechaniczna ręka była w ruinie, ledwo przybierając foremną całość. Nie nadawała się do niczego. Loq-Kro-Gar urwał wiszący na kablu kawał złomu i odrzucił go. Znów był tym, co pozostało z niego po Arenie na morzu. Bez pancerza i oręża, bez ręki i oka.
Lecz nie bez celu. Zbyt wiele narzędzi zła włóczyło się po mieście, by mógł po prostu usunąć się w cień. Zdawał sobie jednak sprawę, że w tym stanie wiele nie zdziała.
Arkhan przestał być w jego zasięgu. Ten głupiec, Reinhard jedną idiotyczną decyzją położył kres zakończenia tego z Moussilon. Tylko razem mogli sprostać Arkhanowi. Szansa została zaprzepaszczona.
I wtedy go uderzyło. Życzenie zwycięzcy. Pomiot Chaosu dostał do ręki zbyt potężny oręż, by pozwolić mu z nim odejść. Loq-Kro-Gar musiał odnaleźć go i przeszkodzić mu. Choćby i słowem.
Wspinaczka nie wchodziła w grę. Potrzebował do tego obu sprawnych rąk. Wędrówka przez gruzy zajmie mu więcej czasu, lecz nie miał innego wyboru. Rana na torsie niemal już nie krwawiła. Stracił jednak dużo sił. Będzie musiał się przedtem pożywić.

***
Wojak Księcia Mórz, którego dopadł krył się w cieniu gruzów. Brudny i zmęczony, nie miał siły się bronić. Prócz marudera, w zamku nie było nikogo. Loq-Kro-Gar widział z daleka, jak nieumarli zalewają miasto. Było gorzej, niż się podziewał.
Saurus oderwał kawał mięsa z rozprutego psa wojny. Gorąca krew zabrudziła mu psyk, a trzewia trupa parowały o tym chłodnym poranku. Szczękami jaszczur oderwał nogę człowieka. Obgryzł ją niczym nóżkę od kurczaka.
Zaspokoiwszy głód ruszył dalej. Ciche, chłodne korytarze warowni Czarnego Rycerza były wyludnione. Jedynie krew na posadzce i meble w drzazgach przypominały o bitwie, jaka się tu rozegrała. Wojenna gorączka ustąpiła, pozostawiając po sobie tylko dzwoniącą w uszach ciszę. Przez rozbity witraż do środka wdzierał się morski wiatr.
Długo kluczył po korytarzach zamku, nie mogąc podjąć tropu wybrańca. Wszechobecny odór krwi i śmierci maskował wszelkie ślady. Po drodze natknął się na ciało.
Falthar leżał na kamiennym tarasie, powyginany w nienaturalny sposób. Tylko zbroja uratowała go od natychmiastowej śmierci. Paskudny uśmieszek zastygł na jego twarzy, co mogło oznaczać, że żył jeszcze, gdy wylądował. Rana na jego brzuchu zdążyła już sczernieć, a dziurę pokrywała warstwa ropy. Gdyby w Loq-Kro-Garze było miejsce na uczucia, pewnie by się uśmiechnął. Trucizna, której użył nie działała szybko, lecz skutecznie.
Szybko się zorientował, że Reinhard też tu był. Niestety, nie mógł określić na kamiennej posadzce, dokąd udał się ten pomiot Chaosu. Saurus wiec przyjął najlogiczniejsze rozwiązanie. Do góry.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

https://www.youtube.com/watch?v=zG64EQeQSKQ
[Na razie tyle. Napiszę zakończenie, jak wszystko sobie poukładam.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Możemy spodziewać się czegoś w rodzaju epilogu ? Chciałbym dowiedzieć się, co się stało z Czarnym Rycerzem albo z armią Adelhara po jego śmierci.

A tak poza tym - jak zwykle doskonała walka :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Dzięki wielkie :D
Co do armii to doczytaj w moim długim poście co stało się z całym Mousillon. A o reszcie zadecyduje Klafuti.

Podziękowania i komentarz po epilogu jak tradycja każe - Reinhardzie czyń honory. ]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Ej, no teraz naprawdę wypadałoby coś napisać, końcówkę trzeba trzasnąć i wzajemne podziękowania :? Chyba że Klafutiemu zawłaszczono 100% czasu... ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[No dobrze powiedziane. Nie oczekujemy epilogu na 4 strony a4... #-o
BTW. to dotyczy kolejnych Aren- nie musicie pisać obszernie- ważne że ciekawie i z klimatem.... i często. :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Byqu pisze:[No dobrze powiedziane. Nie oczekujemy epilogu na 4 strony a4... #-o
BTW. to dotyczy kolejnych Aren- nie musicie pisać obszernie- ważne że ciekawie i z klimatem.... i często. :wink: ]
Słusznie. Szczerze to dużo postów tutaj to było lanie wody byle nastukać linijki :? (nie ukrywam, u mnie pewnie też kiedyś mozna było odczuć takie wrażenie) co odpycha czasami od czytania. Z drugiej strony sa inne aspekty które to narzucają, ale wspominam dobrze z tego Arenę w mieście szczurów, że gracze często wchodzili w interakcje, szybkie, jak w sesji RPG, a obszerne opowieści były na specjalne eventy.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kordelas pisze:
Byqu pisze:[No dobrze powiedziane. Nie oczekujemy epilogu na 4 strony a4... #-o
BTW. to dotyczy kolejnych Aren- nie musicie pisać obszernie- ważne że ciekawie i z klimatem.... i często. :wink: ]
Słusznie. Szczerze to dużo postów tutaj to było lanie wody byle nastukać linijki :? (nie ukrywam, u mnie pewnie też kiedyś mozna było odczuć takie wrażenie) co odpycha czasami od czytania. Z drugiej strony sa inne aspekty które to narzucają, ale wspominam dobrze z tego Arenę w mieście szczurów, że gracze często wchodzili w interakcje, szybkie, jak w sesji RPG, a obszerne opowieści były na specjalne eventy.
[Dokładnie. dzięki temu była najlepsza interakcja pomiędzy postaciami. :) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Zwłaszcza, że na to zawsze jest czas, wchodzę, widzę że ktoś fika -wbijam w postać, nastukam mu, nawrzucam na pochodzenie i wjade na rodzine, po czym wracam do życia codziennego. :mrgreen: przyznaję, że obszerne teksty wielu graczy są mega epickie i dorównują czołowym pisarzom, ale jak już wspomniałem czasem znajdują się tam nudy, i ktoś nie jest w stanie odpowiedzieć, ob żeby to zrobić też musi napisać tomik :) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Poza tym trudno włączyć się w akcję, jeśli ktoś obserwuje dłuższy okres. Wtedy nie bawimy się razem, a sami, obok siebie.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[No dobra, niby zawłaszczono mi 100% czasu, ale ja odwłaszczyłem część dla siebie dzisiaj. Będę pisał teraz. Sesja, praca, arena - ciężkie życie. :roll: ]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Raczej bandycki żywot 8) Dzięki za trud, w każdym razie. ]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[tak sobie pomyślałem, ze epilog w ogóle podzielę na dwie części: epilog Ilsy i epilog Reinharda. Ale najpierw się wyśpię. Postaram się jednak, żeby było monumentalnie - w końcu to moja najlepsza postać, jaką napisałem, a i wydarzenie niewąskie.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Reinhard ożenił się z Ilsą, zamieszkali w chatce na krańcu świata, żyli długo i szczęśliwie i mieli mnóstwo dzieci. Blaszanych.
KONIEC.]



[Klafuti, dzięki Tobie ta Arena ma szansę trwać rok :lol2: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Magnus ma szanse zostać dziadkiem]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Achtung, spoilerA więc stało się - Reinhard von Preuss zwyciężył. Choć cały pokrwawiony i poobijany, pozbawiony broni, pozostał jedynym żywym zawodnikiem. Nie było już nikogo, kto mógłby powstrzymać go przed sięgnięciem upragnionego celu - zniszczeniu bogów Chaosu. Pancerna dłoń wciaż ściskała bezużyteczny kawał złamanego jak zeschła deska żelastwa, jedynego co pozostało po wiernym orężu sług Imperium. Wybraniec zatrzymał szczątki Gotterdammerunga nie dlatego, że był to bezwiedny odruch - mało kto mógł pochwalić się podobną zdolnością do trzeźwej oceny sytuacji, nie kierował nim też żaden sentyment - tak mdłe, ludzkie emocje były mu obce. Zatrzymał złamany miecz, gdyż był on kluczem do zamka w postaci świetlistej sfery życzenia, niezwykle silnej manifestacji mocy zebranej z krwawych walk zarówno na arenie jak i poza nią, a teraz ujarzmionej i podanej niejako na talerzu przez potężną magię Arkhana Czarnego, którego obecność zadziałała jak ogień pod tyglem alchemika. Do plastycznej mieszanki wystarczyło wrzucić tylko jeden jedyny brakujący składnik...
Wszystkie kreatury powstałe z energii chaosu, które padły pod ostrzem Gotterdammerunga pójdą wreszcie na żertwę.

Stalowa płyta maski zerwała się z pooranej zmarszczkami i czerwonej od krwi twarzy, zalewającej ocalałe oko wpatrujące się przenikliwie w świetlisty wir, dopóki nie zniknęła za łukowym sklepieniem kamiennej wieży z białego kamienia, przypominającej o starożytnych władcach tej krainy, których rasa z każdym dniem osuwała się w cień, rzednąc i zanikając, jak truchło powoli acz niestrudzeneie toczone przez legiony białych larw.
[dobra, żeby nie było, że nic nie robię. jak chcecie, dorzucę też side project w postaci mojej pracy zaliczeniowej i fragment mgr. Do 28 mam sesję. :oops: Nową cisńijcie, a ja tutaj po mału będę robił.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Tak z ciekawości to jaki temat ? :) Mam nadzieję, że dołączysz do nas na następnej arence :D

Tymczasem (pół) oficjalnie zamykam 36stą Arenkę śmierci, up highscorów po kompletnym wrzuceniu przez Klafutiego endingu.

Dziękuję wszystkim uczestnikom jak i widzom, zarówno tym którzy wytrwali z trudem do końca oraz tym którzy angażowali się wedle sił... no i oczywiście zwycięzcy.

Byqu na dniach zaczyna edycję 37, więc chętni niech gotują klawiatury.

Pozdro i do zobaczenia.]

ODPOWIEDZ