ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy
Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy
[ Nie sądziłem że będę się aż tak stresował. Ciesze się że jeszcze trochę pobędę na tej arenie. A propos walki to trochę nieobiektywne będzie napisanie że była bardzo fajnie napisana , ale Etchan wygrał w iście elfickim stylu i sam początek z rozmową z Pakją był bardzo klimatyczny ]
Etchan nie usłyszał już gongu ogłaszającego koniec walki , praktycznie nic nie widział i nie miał sił utrzymać łuk. Postąpił kilka kroków w kierunku nadbiegajacych medyków , i w końcu zdał sobie sprawę że wygrał. Naprawdę , dałem się tak poturbować jakiemuś tępemu orkowi ? Chyba wychodzę z wprawy zdążył pomyśleć gdy znowu zakręciło mu się w głowie. Czuł że może zaraz stracić przytomność lecz mimo tego nadal trzymał się na nogach. Odepchnął sugerującego położenie na noszach medyka , i krzyknął charakterystycznym dla zmęczonych osób , zdławionym tonem " wody ! " Ten sam skink podał mu gliniany kubek z mętnym płynem i wyraźnym aromatem. Etchan przeprosił go wzrokiem za lekceważące traktowanie przed chwilą i wziął głęboki łyk. Napój do smacznych nie należał , elf czuł nieznane mu zioła i dziwny , drętwy posmak. Już podczas picia poczuł że ból powoli ustaje i nie odzyskuje już wzrok w drugim oku. Lecz po chwili poczuł się coraz bardziej zmęczony. Popatrzył szybko na prowadzącego do skinka , i gdy niezauważalnie zaczęły zamykać mu się powieki i poczuł się dużo gorzej , jakieś silniejsze ręce podtrzymały go i pociągnęły w kierunku namiotów dla rannych które wtedy były dla Etchana tylko dużymi bezbarwnymi smugami. To był usypiacz , całkiem sprytne pomyślał zanim na dobre pogrążył się w ciemności.
****
Szum drzew i spokojny wiatr , mimo zamkniętych oczu czuł że znajduje się w lesie. Powoli otworzył oczy i wstał. Gdy rozejrzał się w około , poczuł po prostu spokój. Nad sobą widział ogromne rozłożyste dęby i czuł szorstką trawę pod nogami. Były wczesna wiosna , ale właśnie wtedy gdy Artel Loren pokazywało swoje surowsze i dziksze piękno Etchan czuł się najpełniej. Nikogo poza nim nie było , stał sam na środku ogromnej polany . Czuł że o czymś zapomniał i że ostatnio znajdował się gdzie indziej ale nie potrafił w tym momencie się na tym skupić. Podszedł kilka kroków , zauważył przemykającą pomiędzy drzewami sarnę i usłyszał oddalony śpiew polującego jastrzębia , uczucie że jeszcze niedawno był gdzie indziej cały czas mu ciążyło. Wtedy usłyszał za sobą kroki , poczuł nagły niepokój. Odwrócił się za siebie i zobaczył biegnącego ku niemu groteskowo dużego Skita , zdążył zobaczyć jak zamachuje się buzdyganem i poczuł ból. Otworzył oczy i po grubej płachcie namiotu nad jego głową i lekkim poczuciem duszności domyślił się że jest w polowym lazarecie. Zauważył bandaż na głowie przesłaniającym mu jedno oko i drobne szwy na boku. Nikogo w nie było w pobliżu z powodu późnej pory więc zapadł w kolejny ciężki , wypełniony wizjami i niejasnymi koszmarami sen.
Etchan nie usłyszał już gongu ogłaszającego koniec walki , praktycznie nic nie widział i nie miał sił utrzymać łuk. Postąpił kilka kroków w kierunku nadbiegajacych medyków , i w końcu zdał sobie sprawę że wygrał. Naprawdę , dałem się tak poturbować jakiemuś tępemu orkowi ? Chyba wychodzę z wprawy zdążył pomyśleć gdy znowu zakręciło mu się w głowie. Czuł że może zaraz stracić przytomność lecz mimo tego nadal trzymał się na nogach. Odepchnął sugerującego położenie na noszach medyka , i krzyknął charakterystycznym dla zmęczonych osób , zdławionym tonem " wody ! " Ten sam skink podał mu gliniany kubek z mętnym płynem i wyraźnym aromatem. Etchan przeprosił go wzrokiem za lekceważące traktowanie przed chwilą i wziął głęboki łyk. Napój do smacznych nie należał , elf czuł nieznane mu zioła i dziwny , drętwy posmak. Już podczas picia poczuł że ból powoli ustaje i nie odzyskuje już wzrok w drugim oku. Lecz po chwili poczuł się coraz bardziej zmęczony. Popatrzył szybko na prowadzącego do skinka , i gdy niezauważalnie zaczęły zamykać mu się powieki i poczuł się dużo gorzej , jakieś silniejsze ręce podtrzymały go i pociągnęły w kierunku namiotów dla rannych które wtedy były dla Etchana tylko dużymi bezbarwnymi smugami. To był usypiacz , całkiem sprytne pomyślał zanim na dobre pogrążył się w ciemności.
****
Szum drzew i spokojny wiatr , mimo zamkniętych oczu czuł że znajduje się w lesie. Powoli otworzył oczy i wstał. Gdy rozejrzał się w około , poczuł po prostu spokój. Nad sobą widział ogromne rozłożyste dęby i czuł szorstką trawę pod nogami. Były wczesna wiosna , ale właśnie wtedy gdy Artel Loren pokazywało swoje surowsze i dziksze piękno Etchan czuł się najpełniej. Nikogo poza nim nie było , stał sam na środku ogromnej polany . Czuł że o czymś zapomniał i że ostatnio znajdował się gdzie indziej ale nie potrafił w tym momencie się na tym skupić. Podszedł kilka kroków , zauważył przemykającą pomiędzy drzewami sarnę i usłyszał oddalony śpiew polującego jastrzębia , uczucie że jeszcze niedawno był gdzie indziej cały czas mu ciążyło. Wtedy usłyszał za sobą kroki , poczuł nagły niepokój. Odwrócił się za siebie i zobaczył biegnącego ku niemu groteskowo dużego Skita , zdążył zobaczyć jak zamachuje się buzdyganem i poczuł ból. Otworzył oczy i po grubej płachcie namiotu nad jego głową i lekkim poczuciem duszności domyślił się że jest w polowym lazarecie. Zauważył bandaż na głowie przesłaniającym mu jedno oko i drobne szwy na boku. Nikogo w nie było w pobliżu z powodu późnej pory więc zapadł w kolejny ciężki , wypełniony wizjami i niejasnymi koszmarami sen.
Xipati wymienił dogasające kadzidło na nowe. Namiot ponownie wypełnił się lekkim dymkiem o eterycznym zapachu. Potem obmył ręce w świętym oleju i przystąpił do zmiany opatrunku. Starannie obwąchał ranę, lecz nie wyczuł w niej zakażenia. Następnie obmył okolicę z zakrzepłej krwi i resztek ziemi. Widział, jak zabrudzone rany prowadziły do gangreny. Powykręcani chorzy leżeli w stężeniu tak silnym, że ból był nie do zniesienia. Niewłaściwie leczeni umierali w kilka dni.
Uprzednio podany wywar zbił gorączkę inny, w starannie dobranej dawne wprowadził pacjenta w sen i uśmierzył ból. To nie rany ciała niepokoiły Xipatiego. Nie były zbyt głębokie, proste do opatrzenia. Coś jednak zatruwało duszę elfa. Jakby jakaś zła moc tchnęła chorobę ducha w Etchana.
Póki co trzeba było czekać. Kapłan postanowił udać się do świątyni, by tam rozważyć terapię Asari. U wejścia do namiotu napotkał Pakję.
- Jego ciało wkrótce będzie zdrowe, gdy się obudzi, będzie mógł chodzić- wyjawił, widząc pytające spojrzenie saurusa- Nie będzie jednak w pełni uzdrowiony.
- Rozumiem- odparł Pakja, domyślając się co kapłan miał na myśli. Spojrzał jeszcze raz na leżącego na wiklinowym łożu elfa, po czym powrócił do życia codziennego. Nakazał przygotować wieczerzę pod piramidą, gdzie zebrać się mieli wszyscy goście. Zbliżał się bowiem uroczysty moment- połowa turnieju była za pasem.
Uprzednio podany wywar zbił gorączkę inny, w starannie dobranej dawne wprowadził pacjenta w sen i uśmierzył ból. To nie rany ciała niepokoiły Xipatiego. Nie były zbyt głębokie, proste do opatrzenia. Coś jednak zatruwało duszę elfa. Jakby jakaś zła moc tchnęła chorobę ducha w Etchana.
Póki co trzeba było czekać. Kapłan postanowił udać się do świątyni, by tam rozważyć terapię Asari. U wejścia do namiotu napotkał Pakję.
- Jego ciało wkrótce będzie zdrowe, gdy się obudzi, będzie mógł chodzić- wyjawił, widząc pytające spojrzenie saurusa- Nie będzie jednak w pełni uzdrowiony.
- Rozumiem- odparł Pakja, domyślając się co kapłan miał na myśli. Spojrzał jeszcze raz na leżącego na wiklinowym łożu elfa, po czym powrócił do życia codziennego. Nakazał przygotować wieczerzę pod piramidą, gdzie zebrać się mieli wszyscy goście. Zbliżał się bowiem uroczysty moment- połowa turnieju była za pasem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Brawn dzięki niezłej znajomości estalijskiego wkręcił się w grupkę marynarzy Corteza, przenoszących jedne z ostatnich partii zapasów z karaweli konkwistadora. Zajęci towarem majtkowie nawet nie kwapili się spróbować pomyśleć czy owego człowieka znali lub widzieli gdziekolwiek wcześniej w czasie długiego rejsu. Hubert został umyślnie w tyle pochodu by poobserwować okolicę i obmyśleć plan działania. Wtem na wysokości jednej z większych paproci tuż koło ucha usłyszał szczęk nie do pomylenia z niczym innym.
- Nierozróżniających ludzi jaszczurów i spoconych chłopców okrętowych możesz nabierać, ale pierwsze lepsze oko zaraz widzi, żeś nie Tileańczyk Francisa ani Estalijczyk Corteza. - dzierżący pistolet nieznajomy w porozpinanym do koszuli, długim płaszczu inkwizytorskim schował broń do kabury - Inkwizytorze Brawn, witamy na Kahoonie.
- Łowca Stirlitz. - uśmiechnął się nowoprzybyły - Czarny Zamek przysyła mnie w ramach wsparcia.
- Z czyjej dokładnie autoryzacji ? Mistrz Tankred Aldenhoff prowadzi tu osobistą operację i nie delegował nikogo poza mną.
- Ale też nie mógł ukryć niczego przed dowództwem. Po prawdzie dołączono mnie tu na włany wniosek. Nie przez operację Aldenhoffa, ale raczej jej miejsce. A dokładniej pewnej osoby przebywającej w tym miejscu. - Brawn uznał, że nie ma co ukrywać. Nie przed innym Inkwizytorem.
- Kapitan Brennenfeld jest pod osobistym nadzorem herr Aldenhoffa. Żaden inny łowca czar...
- Nie o niego mi chodzi... - Brawn rozejrzał się po okolicy, wzdychając teatralnie - Droga była ciężka i ech, mam dość noszenia tych belek i lin. No i przebrałbym się w coś co nie śmierdzi jak ork.
Max von Stirlitz westchnął zirytowany, wskazując kierunek.
- Chodźmy do Fortu Marie - rzucił, przyjmując nazwę jaką pierwszej fortalicji nadali żołnierze Brennenfelda odkąd von Drake obwarował także kopalnię- Omówimy tam wszystko na spokojnie.
- A więc prowadź Maxie Otto von Stirlitz... czy raczej powinienem powiedzieć... Maksimie Maksimowiczu Isajew.
-
https://www.youtube.com/watch?v=bW7Op86ox9g
****
Lothar otworzył szerzej oczy, odchylił się na krześle, kącikiem ust pociągając rozrzedzonego mlekiem kokosowym i sokiem z tutejszych owoców spirytusu (inne trunki były już po tak długim czasie nadużywania zwiezionych z cywilizacji zapasów, delikatnie mówiąc: na wyczerpaniu).
- Ciekawe jak ktoś z dalekiego wschodu, wątpliwej proweniencji i do tego mag twierdzi, że władny jest odwołać ogary Świętego Oficjum ? W istocie chętnie usłyszę słowo wyjaśnienia.
- Może najpierw słowo o moim przeciwniku ? - podsunął Gii Yi rozsiadając się na kopniętym w jego stronę zydlu.
- Czemu nie, Hans ?
- Kislevczyk ? Ten wielki ?
- Owszem. - potwiedził szman.
- No więc sam widziałeś go parę razy, toteż na coś co gołym okiem widać zbędnie gęby otwierać nie będę. Natomiast powiem, że jego rodak, bosman poległego dzisiaj orka, który razem z jego paroma ludźmi zaciągnął się teraz do von Drake'a trochę nam o nim w wolnych chwilach opowiadał. - zaczął Hans, także pociągając z flaszki podanej przez dowódcę - Jegorow, bo tak się chyba zwie był z nim w kompanii karnej. Słyszałem, że walczy ona już raczej w Krainie Trolli niż Kislevie i zsyłają tam ino najgorsze męty z całego caratu. A on był pono najgorszy z nich wszystkich.
- Degenerat, okrutnik, szaleniec ?
- Może. Może i wszystko po trochu. Jednej nocy zarżnął ichniego komisarza, całą bandę uwalniając i śmiejąc się do rozpuku gdy szlachtował go tasakiem. Ale pierwej kilka lat tam odsłużył, a skoro przeżył mróz i potworności tamtej ziemi to twardziel musi to być nie do złamania.
- A więc raduje się cudzym bólem. Znałem takich. Natomiast tężyzna iście w nim zdumiewająca. - skonstatował szaman.
Lothar założył obute w wysokie, czarne muszkietery z wywijanymi pod klamry cholewami nogi na stół, nabijając fajkę w sposób zdumiewająco do ładowania muszkietu podobny. Nawyki.
- Powiadają, że brat jego rodzony drzewiej inną Arenę Śmierci wygrał. Lecz, że człekiem honoru był to za zbrodniami brata nagrodę z głowę rozesłał. Jeśli w czymkolwiek do brata podobny jest to mniemam, że jedynie w biegłości orężnej. Polecam z dala od jego kiścienia się trzymać, zwłaszcza gdy już go rozkręci, gdyż broni takiej to tarczę jedynie przeciwstawiać, której jednak tobie nie staje na ekwipunku, szkoda.
- O! - poderwał się jeszcze Hans - Nosi ze sobą także pokaźną flaszkę gorzałki tak podłej, że jak odkorkowywał to na tuzin kroków oczy łzawiły. Jak zaatakowały nas demony w czasie... tego... ekh... no to wtedy pociągał z niej raz za razem.
- No ale żeśmy się rozgadali! - wstrzymał podwładnego Lothar, ćmiąc zapaloną lulkę po czym jednym tchem wydął z płuc obłok dymu i długim, wygiętym ustnikiem wskazał na cathayczyka - Twoja teraz kolej. Co z tą Inkwizycją ?
- Nierozróżniających ludzi jaszczurów i spoconych chłopców okrętowych możesz nabierać, ale pierwsze lepsze oko zaraz widzi, żeś nie Tileańczyk Francisa ani Estalijczyk Corteza. - dzierżący pistolet nieznajomy w porozpinanym do koszuli, długim płaszczu inkwizytorskim schował broń do kabury - Inkwizytorze Brawn, witamy na Kahoonie.
- Łowca Stirlitz. - uśmiechnął się nowoprzybyły - Czarny Zamek przysyła mnie w ramach wsparcia.
- Z czyjej dokładnie autoryzacji ? Mistrz Tankred Aldenhoff prowadzi tu osobistą operację i nie delegował nikogo poza mną.
- Ale też nie mógł ukryć niczego przed dowództwem. Po prawdzie dołączono mnie tu na włany wniosek. Nie przez operację Aldenhoffa, ale raczej jej miejsce. A dokładniej pewnej osoby przebywającej w tym miejscu. - Brawn uznał, że nie ma co ukrywać. Nie przed innym Inkwizytorem.
- Kapitan Brennenfeld jest pod osobistym nadzorem herr Aldenhoffa. Żaden inny łowca czar...
- Nie o niego mi chodzi... - Brawn rozejrzał się po okolicy, wzdychając teatralnie - Droga była ciężka i ech, mam dość noszenia tych belek i lin. No i przebrałbym się w coś co nie śmierdzi jak ork.
Max von Stirlitz westchnął zirytowany, wskazując kierunek.
- Chodźmy do Fortu Marie - rzucił, przyjmując nazwę jaką pierwszej fortalicji nadali żołnierze Brennenfelda odkąd von Drake obwarował także kopalnię- Omówimy tam wszystko na spokojnie.
- A więc prowadź Maxie Otto von Stirlitz... czy raczej powinienem powiedzieć... Maksimie Maksimowiczu Isajew.
-



****
Lothar otworzył szerzej oczy, odchylił się na krześle, kącikiem ust pociągając rozrzedzonego mlekiem kokosowym i sokiem z tutejszych owoców spirytusu (inne trunki były już po tak długim czasie nadużywania zwiezionych z cywilizacji zapasów, delikatnie mówiąc: na wyczerpaniu).
- Ciekawe jak ktoś z dalekiego wschodu, wątpliwej proweniencji i do tego mag twierdzi, że władny jest odwołać ogary Świętego Oficjum ? W istocie chętnie usłyszę słowo wyjaśnienia.
- Może najpierw słowo o moim przeciwniku ? - podsunął Gii Yi rozsiadając się na kopniętym w jego stronę zydlu.
- Czemu nie, Hans ?
- Kislevczyk ? Ten wielki ?
- Owszem. - potwiedził szman.
- No więc sam widziałeś go parę razy, toteż na coś co gołym okiem widać zbędnie gęby otwierać nie będę. Natomiast powiem, że jego rodak, bosman poległego dzisiaj orka, który razem z jego paroma ludźmi zaciągnął się teraz do von Drake'a trochę nam o nim w wolnych chwilach opowiadał. - zaczął Hans, także pociągając z flaszki podanej przez dowódcę - Jegorow, bo tak się chyba zwie był z nim w kompanii karnej. Słyszałem, że walczy ona już raczej w Krainie Trolli niż Kislevie i zsyłają tam ino najgorsze męty z całego caratu. A on był pono najgorszy z nich wszystkich.
- Degenerat, okrutnik, szaleniec ?
- Może. Może i wszystko po trochu. Jednej nocy zarżnął ichniego komisarza, całą bandę uwalniając i śmiejąc się do rozpuku gdy szlachtował go tasakiem. Ale pierwej kilka lat tam odsłużył, a skoro przeżył mróz i potworności tamtej ziemi to twardziel musi to być nie do złamania.
- A więc raduje się cudzym bólem. Znałem takich. Natomiast tężyzna iście w nim zdumiewająca. - skonstatował szaman.
Lothar założył obute w wysokie, czarne muszkietery z wywijanymi pod klamry cholewami nogi na stół, nabijając fajkę w sposób zdumiewająco do ładowania muszkietu podobny. Nawyki.
- Powiadają, że brat jego rodzony drzewiej inną Arenę Śmierci wygrał. Lecz, że człekiem honoru był to za zbrodniami brata nagrodę z głowę rozesłał. Jeśli w czymkolwiek do brata podobny jest to mniemam, że jedynie w biegłości orężnej. Polecam z dala od jego kiścienia się trzymać, zwłaszcza gdy już go rozkręci, gdyż broni takiej to tarczę jedynie przeciwstawiać, której jednak tobie nie staje na ekwipunku, szkoda.
- O! - poderwał się jeszcze Hans - Nosi ze sobą także pokaźną flaszkę gorzałki tak podłej, że jak odkorkowywał to na tuzin kroków oczy łzawiły. Jak zaatakowały nas demony w czasie... tego... ekh... no to wtedy pociągał z niej raz za razem.
- No ale żeśmy się rozgadali! - wstrzymał podwładnego Lothar, ćmiąc zapaloną lulkę po czym jednym tchem wydął z płuc obłok dymu i długim, wygiętym ustnikiem wskazał na cathayczyka - Twoja teraz kolej. Co z tą Inkwizycją ?
Kolejne ciężkie przebudzenie. Nie było z nim dobrze. Czuł że zmieniono mu opatrunek , ale do ogólnego osłabienia spowodowanego walką dołączyła jeszcze nagle gwałtowna gorączka. Cały czas był rozpalony a jego ciałem co jakiś czas targały ataki nagłego bólu , który przenikał mięśnie i przykuwał do posłania. Ataki gorączki nie powracały wcześniej niż po czterech godzinach ale Etchan obawiał się że mimo doświadczenia i talentu leczących go szamanów nie wszystko może pójść dobrze. Gdy minął kolejny uciążliwie długi dzień i gdy zmęczony zaczął zasypiać , jego wyostrzony mimo choroby węch poczuł ostry i orientalny zapach czegoś na kształt kadzidła. Po chwili usłyszał kroki i przytłumione głosy. Odgłos rozsuwanej kotary i przybliżające się kroki pozwoliły domyśleć się elfowi że te dwie osoby podeszły do jego posłania. Po chwili usłyszał odgłos , na którego dźwięk mimo gorączki , ran i ogólnego złego samopoczucia zachciało mu się śmiać. Jedna z dwóch lekarzy , po prostu go wąchał.
- Jego ciało wkrótce będzie zdrowe, gdy się obudzi, będzie mógł chodzić - usłyszał głos jednego z nich Czy to ten szaman którego spotkałem w świątyni ?/ pomyślał starając się dalej wyglądać na śpiącego. - Nie będzie jednak w pełni uzdrowiony - dodał szaman , Isho , o czym on mówi ? Ten przeklęty ork przecież nie używał trucizn w tym samym momencie , zbiegiem okoliczności nadszedł kolejny atak. Poczuł oszałamiający wręcz ból i chłód na przemian z gorącem rozchodzący się po całym ciele. Walczył przez chwile , lecz tego akurat starcia nie mógł wygrać. Stracił przytomność.
Edit : [ Byqu jak masz jakiś inny pomysł na chorobę mojej postaci to napisz. ]
- Jego ciało wkrótce będzie zdrowe, gdy się obudzi, będzie mógł chodzić - usłyszał głos jednego z nich Czy to ten szaman którego spotkałem w świątyni ?/ pomyślał starając się dalej wyglądać na śpiącego. - Nie będzie jednak w pełni uzdrowiony - dodał szaman , Isho , o czym on mówi ? Ten przeklęty ork przecież nie używał trucizn w tym samym momencie , zbiegiem okoliczności nadszedł kolejny atak. Poczuł oszałamiający wręcz ból i chłód na przemian z gorącem rozchodzący się po całym ciele. Walczył przez chwile , lecz tego akurat starcia nie mógł wygrać. Stracił przytomność.
Edit : [ Byqu jak masz jakiś inny pomysł na chorobę mojej postaci to napisz. ]
Gii Yi zamyślił się. Sprawa była trudna gdyż cały czas blefował. Fakt zauważył członka inkwizycji kręcącego się przy kapitanie, a pogadanka podczas podróży wskazała mu właściwy trop. Długi czas bycia przez nich ściganym dał całkiem wyraźny obraz jak działają i co można z tym zrobić. W tym przypadku zapewne chodziło o szantaż, pewnie ktoś bliski w Imperium. Niestety nie miał możliwości wyzwolić Lothara z jej wpływu. Chyba, że...
- No cóż. Będąc szczerym: w pewnych okolicznościach, pozwolisz, że nie ujawnię jakich, doszło między nami do sprzeczności interesów. A zna pan zapewne powiedzenie, że trzeba znać swojego wroga, żeby wiedzieć gdzie uderzyć. Właściwie właśnie ono, mnie tutaj przywiodło, ale do rzeczy. Twój koleżka jest zapewne zwykłym agentem, nienawykłym do pracy w terenie. W innym wypadku już dawno próbowałby jakoś wpłynąć na Arenę, czy zwiększyć strefę wpływów inkwizycji. Oni tak działają, są bardziej chciwi od krasnoludów, ale nie zależy im na złocie, a właśnie na wpływach, własnych ciemnych sprawkach. Ale wracając do tego agenta - to pana szansa. Nie wiem jaki typ umowy z nimi zawarłeś, ale nawet gdy się wywiążesz, nie odpuszczą. Będziesz ich pionkiem przez resztę życia, chyba że uznają cię za już niepotrzebnego wtedy się ciebie pozbędą. - Baastan nachylił się do przodu, plan z początku improwizowany zaczął wiązać się w jego głowie w sensowną całość. - Wysłali cię tutaj na najgorszy zadupiasty koniec świata, żebyś umarł Brennenfeld. W najgorszy możliwy sposób - na Arenie Śmierci. Tutaj masz szansę jeden na szesnaście, że wyjdziesz cało, nie licząc całej otoczki, która może w końcu przerosnąć każdego poza rzeczywistym mistrzem. Paradoksalnie daje ci to nadzieję na nowy początek. - Gii Yi przeszedł wreszcie do sedna. - Możesz tu na Smoczych Wyspach rozpocząć kolejne życie. Rozbudować tą waszą nową kolonię, żyjąc w zgodzie z naszymi gospodarzami. Jedyne co potrzeba to żeby ta namiastka inkwizytora miała mały, śmiertelny wypadek. Później zniszcz jego sposób komunikacji ze zwierzchnikami i masz spokój na dobry rok nim zdołają dosłać tutaj kogoś następnego, a wtedy to będzie twoja wyspa gubernatorze Brennenfeld. - Ostatnie słowa wypowiedział z uśmiechem, zginając lekko głowę w geście szacunku.
[Uff wykminiłem sensowne rozwiązanie
]
* * *
Rozsiedli się w kwaterach Stirlitza sącząc sok wyciśnięty przez tubylców z tutejszych egzotycznych owoców. "Nawet niezły. Myślę, że mógłbym tu zostać na dłużej. Może gdyby nie ten upał. Z drugiej strony zapewne tak się stanie".
- No więc? - Zniecierpliwił się drugi inkwizytor
- Co wiesz o Baastanie Inklimenchinie? Nieważne, zapewne nie wiesz kto to. Możesz go znać także pod imieniem Gii Yi Xingam.
- To ten cathayczyk? Podobno przybył do Imperium, żeby wstąpić do Bursztynowego Kolegium. Możliwe, że tak się stało, ale jeśli nie to zapewne wysłannik wschodniego cesarza. Jeśli agent to dobry. Nie odkryłem śladów by kontaktował się z kimś z zewnątrz. Poza tym były ważniejsze sprawy. Wszystko masz w raportach, do których zapewne zajrzałeś, skoro dotarłeś aż tutaj - niezgorszy mag, dobry szermierz, posiada zdolność polimorfii w wilkołaka choć nie wiem czy to efekt czarów czy zdolność naturalna. Nie uczestniczył w walce, więc nie miałem okazji obserwował jego pełnego potencjału. - Stirlitzowi coraz mniej podoba się ta rozmowa. - Ale to ty miałeś ujawnić swój cel. On?
- A gdybym ci powiedział, że miałeś pod samym nosem kurgańskiego czarownika wychowanego na Wschodnich Stępach Pustkowi?
- No cóż. Będąc szczerym: w pewnych okolicznościach, pozwolisz, że nie ujawnię jakich, doszło między nami do sprzeczności interesów. A zna pan zapewne powiedzenie, że trzeba znać swojego wroga, żeby wiedzieć gdzie uderzyć. Właściwie właśnie ono, mnie tutaj przywiodło, ale do rzeczy. Twój koleżka jest zapewne zwykłym agentem, nienawykłym do pracy w terenie. W innym wypadku już dawno próbowałby jakoś wpłynąć na Arenę, czy zwiększyć strefę wpływów inkwizycji. Oni tak działają, są bardziej chciwi od krasnoludów, ale nie zależy im na złocie, a właśnie na wpływach, własnych ciemnych sprawkach. Ale wracając do tego agenta - to pana szansa. Nie wiem jaki typ umowy z nimi zawarłeś, ale nawet gdy się wywiążesz, nie odpuszczą. Będziesz ich pionkiem przez resztę życia, chyba że uznają cię za już niepotrzebnego wtedy się ciebie pozbędą. - Baastan nachylił się do przodu, plan z początku improwizowany zaczął wiązać się w jego głowie w sensowną całość. - Wysłali cię tutaj na najgorszy zadupiasty koniec świata, żebyś umarł Brennenfeld. W najgorszy możliwy sposób - na Arenie Śmierci. Tutaj masz szansę jeden na szesnaście, że wyjdziesz cało, nie licząc całej otoczki, która może w końcu przerosnąć każdego poza rzeczywistym mistrzem. Paradoksalnie daje ci to nadzieję na nowy początek. - Gii Yi przeszedł wreszcie do sedna. - Możesz tu na Smoczych Wyspach rozpocząć kolejne życie. Rozbudować tą waszą nową kolonię, żyjąc w zgodzie z naszymi gospodarzami. Jedyne co potrzeba to żeby ta namiastka inkwizytora miała mały, śmiertelny wypadek. Później zniszcz jego sposób komunikacji ze zwierzchnikami i masz spokój na dobry rok nim zdołają dosłać tutaj kogoś następnego, a wtedy to będzie twoja wyspa gubernatorze Brennenfeld. - Ostatnie słowa wypowiedział z uśmiechem, zginając lekko głowę w geście szacunku.
[Uff wykminiłem sensowne rozwiązanie

* * *
Rozsiedli się w kwaterach Stirlitza sącząc sok wyciśnięty przez tubylców z tutejszych egzotycznych owoców. "Nawet niezły. Myślę, że mógłbym tu zostać na dłużej. Może gdyby nie ten upał. Z drugiej strony zapewne tak się stanie".
- No więc? - Zniecierpliwił się drugi inkwizytor
- Co wiesz o Baastanie Inklimenchinie? Nieważne, zapewne nie wiesz kto to. Możesz go znać także pod imieniem Gii Yi Xingam.
- To ten cathayczyk? Podobno przybył do Imperium, żeby wstąpić do Bursztynowego Kolegium. Możliwe, że tak się stało, ale jeśli nie to zapewne wysłannik wschodniego cesarza. Jeśli agent to dobry. Nie odkryłem śladów by kontaktował się z kimś z zewnątrz. Poza tym były ważniejsze sprawy. Wszystko masz w raportach, do których zapewne zajrzałeś, skoro dotarłeś aż tutaj - niezgorszy mag, dobry szermierz, posiada zdolność polimorfii w wilkołaka choć nie wiem czy to efekt czarów czy zdolność naturalna. Nie uczestniczył w walce, więc nie miałem okazji obserwował jego pełnego potencjału. - Stirlitzowi coraz mniej podoba się ta rozmowa. - Ale to ty miałeś ujawnić swój cel. On?
- A gdybym ci powiedział, że miałeś pod samym nosem kurgańskiego czarownika wychowanego na Wschodnich Stępach Pustkowi?
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Panowie, mała ankietka co do kolejnej Areny. Jako że pewnie będę ją prowadził to głosujcie nad lokalizacją:
- wyczekiwany od dawna Ulthuan
- powrót do mroźnej Norski po prawie 30 Arenach
- czy niespodzianka, nawiązująca do korzeni pierwszych Aren a za razem według niespotykanego dotąd scenariusza
Vote on
]
Z początku Lothar zmarszczył brwi. Przecież robił to wszystko by zdobyć amnestię dla swoich ludzi oraz siebie. Wprawdzie nie wiedział od początku, na co się porywa i jak nikłe będą jego szanse, ale ostatecznie był gotów i na Arenę Śmierci by cel osiągnąć. Był im to winien. No i miał szansę na wygraną, teraz już jedną do ośmiu. To nie tak źle.
Niemniej cathayczykowi nie można było odmówić racji.
Wizja, w której wygrywał Arenę a Inkwizycja po prostu by mu podziękowała i pozwoliła pójść swoją drogą wyglądała nagle na mrzonki idealisty. To, że w razie jego śmierci odpuściliby jego ludziom byłoby bardziej prawdopodobne, lecz także niepewne.
Poza tym tytuł "gubernatora" mile połechtał jego żołnierskie ego, a perspektywa śmierci protegowanego Aldenhoffa w zamian za ludzi, których mu niesprawiedliwie zabił i tygodnie męczarni jakich zaznał w Czarnym Zamku była kusząca.
Kapitan podniósł się z krzesła patrząc w ciemne, skośne oczy rozmówcy.
Uścisnął mu mocno i stanowczo dłoń.
- Umowa stoi, herr Gii Yi.
*****
- A gdybym ci powiedział, że miałeś pod samym nosem kurgańskiego czarownika wychowanego na Wschodnich Stępach Pustkowi?
Von Stirlitz otworzył szerzej oczy.
- Niemożliwe... Skazę chaosu wyczułbym na milę, abstrahując od zachowania, wyglądu...
- Owszem, pewne koleje losu zmieniły go i to bardzo. Zwędrował kawał świata, a ja za nim. I na tej wyspie mam nadzieję zakończyć tą pogoń. Poza tym posiada dziwne moce... niekoniecznie pochodzące od Czwórki.
- To wiele wyjaśnia... Dopóki był tutaj czempion chaosu nikła aura kurganina mogła kryć się w jego cieniu, ale teraz... gah! Że też sam tego nie wyczułem.
- Nikt dotąd nie wyczuł, nie trap się. Można powiedzieć, że to sprawa osobista. - Brawn podszedł do okna ambonki, którą zajmował drugi łowca - Niech to. O heretyku mowa. Właśnie wychodzi z fortu w którym tak spokojnie sobie gwarzymy.
Max podbiegł do okna jakby pierwszy raz w życiu widział skośnookiego.
- Co robimy ? Zdjąć go teraz ? Ochrania go immunitet zawodnika... Nie żeby się tym przejmować ale lepiej nie działać tak otwarcie.
- I pochopnie. Przyjdzie jego czas. - Hubert wskazał na ustrojstwo stojące po przeciwnej stronie pokoju - Eksperymentalny komunikator paramagiczny ? Nie sądziłem, że opracują dość silny by sięgać Starego Świata.
Stirlitz pokręcił głową.
- Bo nie sięga. Około kilkanaście dni żeglugi stąd jest najemniczo-handlowa karaka, niejaka Marie Swayne. Statek niby należał do poległego dziś na Arenie orka... tak, wiem jak to brzmi... I próbował podążać za Cortezem i tym tam Zeppelinem - Max wskazał widoczny z oddali Revenge, zakotwiczony na zboczu wulkanu - Ale odkąd demoniczny ryft przeniósł nas o miesiąc drogi bliżej tej wyspy zgubili się.
Brawn aż zagwizdał.
- Fiu, fiu. Podróż Domeną Chaosu, wyspa jaszczuroludzi... ciekawe to wszystko. I pewnie nieprzypadkowe.
- Pewnie nie, choć myślę że przypadkowo wywołane gdy ów martwy czempion którego wspominałem chciał odprawić jakiś rytuał. - machnął ręką - Nieważne, wracając do materii... Załogę wraz z nowym kapitanem Marie Swayne podkupił mistrz Tankred. Na ich pokładzie znajduje się czwórka zaufanych magów, którzy służą nam w zamian za podarowanie małych występków. Oczywiście nic nie będzie darowane i są przeznaczeni na straty, kiedy przestaną być użyteczni. Jeden z nich to potężny arcymag Kolegium Niebios, to do niego ślę wiadomości a on przekazuje je poprzez Syfony Onejromantyczne łącznikowi w Altdorfie. Poza tym towarzyszy im zespół inkwizycyjnych ekspertów i kilku siepaczy dla ochrony.
- Czyli będą tu za kilkanaście dni ? To spore wsparcie, mają zdobyć wyspę ?
Max pokręcił głową.
- Nie. Chyba, że coś pójdzie nie tak. Czytaj Brennenfeld zginie albo ktoś inaczej zagrozi naszemu planowi. Zatrzymają się w bezpiecznej odległości, czekając na wezwanie a ja w tym czasie dalej będę zajmował się gromadzeniem informacji o Arenie Śmierci oraz danych, które ułatwią nadchodzący atak. Planowo ma nadejść w momencie, gdy nasz człowiek wygra Arenę, lecz jeśli tak się nie stanie ściągnę ich tu wcześniej. A wtedy ogniem, śmiercią, cieniem, błyskawicami i całym zestawem różnorakich ostrych narzędzi wyeliminujemy wszystkie przeszkody. A potem zabezpieczymy wszystko co związane z Areną, jej historią, istotą oraz mocą jak jedną wielką próbkę badawczą we fiolce dla mistrza Tankreda.
- wyczekiwany od dawna Ulthuan
- powrót do mroźnej Norski po prawie 30 Arenach
- czy niespodzianka, nawiązująca do korzeni pierwszych Aren a za razem według niespotykanego dotąd scenariusza
Vote on

Z początku Lothar zmarszczył brwi. Przecież robił to wszystko by zdobyć amnestię dla swoich ludzi oraz siebie. Wprawdzie nie wiedział od początku, na co się porywa i jak nikłe będą jego szanse, ale ostatecznie był gotów i na Arenę Śmierci by cel osiągnąć. Był im to winien. No i miał szansę na wygraną, teraz już jedną do ośmiu. To nie tak źle.
Niemniej cathayczykowi nie można było odmówić racji.
Wizja, w której wygrywał Arenę a Inkwizycja po prostu by mu podziękowała i pozwoliła pójść swoją drogą wyglądała nagle na mrzonki idealisty. To, że w razie jego śmierci odpuściliby jego ludziom byłoby bardziej prawdopodobne, lecz także niepewne.
Poza tym tytuł "gubernatora" mile połechtał jego żołnierskie ego, a perspektywa śmierci protegowanego Aldenhoffa w zamian za ludzi, których mu niesprawiedliwie zabił i tygodnie męczarni jakich zaznał w Czarnym Zamku była kusząca.
Kapitan podniósł się z krzesła patrząc w ciemne, skośne oczy rozmówcy.
Uścisnął mu mocno i stanowczo dłoń.
- Umowa stoi, herr Gii Yi.
*****
- A gdybym ci powiedział, że miałeś pod samym nosem kurgańskiego czarownika wychowanego na Wschodnich Stępach Pustkowi?
Von Stirlitz otworzył szerzej oczy.
- Niemożliwe... Skazę chaosu wyczułbym na milę, abstrahując od zachowania, wyglądu...
- Owszem, pewne koleje losu zmieniły go i to bardzo. Zwędrował kawał świata, a ja za nim. I na tej wyspie mam nadzieję zakończyć tą pogoń. Poza tym posiada dziwne moce... niekoniecznie pochodzące od Czwórki.
- To wiele wyjaśnia... Dopóki był tutaj czempion chaosu nikła aura kurganina mogła kryć się w jego cieniu, ale teraz... gah! Że też sam tego nie wyczułem.
- Nikt dotąd nie wyczuł, nie trap się. Można powiedzieć, że to sprawa osobista. - Brawn podszedł do okna ambonki, którą zajmował drugi łowca - Niech to. O heretyku mowa. Właśnie wychodzi z fortu w którym tak spokojnie sobie gwarzymy.
Max podbiegł do okna jakby pierwszy raz w życiu widział skośnookiego.
- Co robimy ? Zdjąć go teraz ? Ochrania go immunitet zawodnika... Nie żeby się tym przejmować ale lepiej nie działać tak otwarcie.
- I pochopnie. Przyjdzie jego czas. - Hubert wskazał na ustrojstwo stojące po przeciwnej stronie pokoju - Eksperymentalny komunikator paramagiczny ? Nie sądziłem, że opracują dość silny by sięgać Starego Świata.
Stirlitz pokręcił głową.
- Bo nie sięga. Około kilkanaście dni żeglugi stąd jest najemniczo-handlowa karaka, niejaka Marie Swayne. Statek niby należał do poległego dziś na Arenie orka... tak, wiem jak to brzmi... I próbował podążać za Cortezem i tym tam Zeppelinem - Max wskazał widoczny z oddali Revenge, zakotwiczony na zboczu wulkanu - Ale odkąd demoniczny ryft przeniósł nas o miesiąc drogi bliżej tej wyspy zgubili się.
Brawn aż zagwizdał.
- Fiu, fiu. Podróż Domeną Chaosu, wyspa jaszczuroludzi... ciekawe to wszystko. I pewnie nieprzypadkowe.
- Pewnie nie, choć myślę że przypadkowo wywołane gdy ów martwy czempion którego wspominałem chciał odprawić jakiś rytuał. - machnął ręką - Nieważne, wracając do materii... Załogę wraz z nowym kapitanem Marie Swayne podkupił mistrz Tankred. Na ich pokładzie znajduje się czwórka zaufanych magów, którzy służą nam w zamian za podarowanie małych występków. Oczywiście nic nie będzie darowane i są przeznaczeni na straty, kiedy przestaną być użyteczni. Jeden z nich to potężny arcymag Kolegium Niebios, to do niego ślę wiadomości a on przekazuje je poprzez Syfony Onejromantyczne łącznikowi w Altdorfie. Poza tym towarzyszy im zespół inkwizycyjnych ekspertów i kilku siepaczy dla ochrony.
- Czyli będą tu za kilkanaście dni ? To spore wsparcie, mają zdobyć wyspę ?
Max pokręcił głową.
- Nie. Chyba, że coś pójdzie nie tak. Czytaj Brennenfeld zginie albo ktoś inaczej zagrozi naszemu planowi. Zatrzymają się w bezpiecznej odległości, czekając na wezwanie a ja w tym czasie dalej będę zajmował się gromadzeniem informacji o Arenie Śmierci oraz danych, które ułatwią nadchodzący atak. Planowo ma nadejść w momencie, gdy nasz człowiek wygra Arenę, lecz jeśli tak się nie stanie ściągnę ich tu wcześniej. A wtedy ogniem, śmiercią, cieniem, błyskawicami i całym zestawem różnorakich ostrych narzędzi wyeliminujemy wszystkie przeszkody. A potem zabezpieczymy wszystko co związane z Areną, jej historią, istotą oraz mocą jak jedną wielką próbkę badawczą we fiolce dla mistrza Tankreda.
[Ultuan, muszę w końcu zrzucić ten pancernik krasnoludów na pałac Króla Feniksa
Jak by coś nie pasowało w tekście poniżej to dajcie znać pmką, wtedy pozmieniam.
]
- Nie. Chyba, że coś pójdzie nie tak. Czytaj Brennenfeld zginie albo ktoś inaczej zagrozi naszemu planowi. Zatrzymają się w bezpiecznej odległości, czekając na wezwanie a ja w tym czasie dalej będę zajmował się gromadzeniem informacji o Arenie Śmierci oraz danych, które ułatwią nadchodzący atak. Planowo ma nadejść w momencie, gdy nasz człowiek wygra Arenę, lecz jeśli tak się nie stanie ściągnę ich tu wcześniej. A wtedy ogniem, śmiercią, cieniem, błyskawicami i całym zestawem różnorakich ostrych narzędzi wyeliminujemy wszystkie przeszkody. A potem zabezpieczymy wszystko co związane z Areną, jej historią, istotą oraz mocą jak jedną wielką próbkę badawczą we fiolce dla mistrza Tankreda....
Von Drake stał oparty o ścianę budynku, zaraz przy oknie. Ze spuszczonym na oczy kapeluszem i palącą się fajką w ustach przysłuchiwał się rozmowie dwóch tajemniczych jegomościów.
Pierwszy z nich, nie wiedział, że każdy jego marynarz oraz ludzie Corteza mieli go obserwować pokryjomu i donosić na wszelkie jego poczynania. Ludzie kapitana muszkieterów po pijaku również zdradzili co nieco tajemnic.
- A więc tak się sprawy mają. I Brennenfeld w tym wszystkim siedzi po same uszy. Zdradziecki pies. Dobrze, niech przyjdą, my będziemy gotowi... Pomyślał Francis i udał się w stronę swojego gabinetu.


- Nie. Chyba, że coś pójdzie nie tak. Czytaj Brennenfeld zginie albo ktoś inaczej zagrozi naszemu planowi. Zatrzymają się w bezpiecznej odległości, czekając na wezwanie a ja w tym czasie dalej będę zajmował się gromadzeniem informacji o Arenie Śmierci oraz danych, które ułatwią nadchodzący atak. Planowo ma nadejść w momencie, gdy nasz człowiek wygra Arenę, lecz jeśli tak się nie stanie ściągnę ich tu wcześniej. A wtedy ogniem, śmiercią, cieniem, błyskawicami i całym zestawem różnorakich ostrych narzędzi wyeliminujemy wszystkie przeszkody. A potem zabezpieczymy wszystko co związane z Areną, jej historią, istotą oraz mocą jak jedną wielką próbkę badawczą we fiolce dla mistrza Tankreda....
Von Drake stał oparty o ścianę budynku, zaraz przy oknie. Ze spuszczonym na oczy kapeluszem i palącą się fajką w ustach przysłuchiwał się rozmowie dwóch tajemniczych jegomościów.
Pierwszy z nich, nie wiedział, że każdy jego marynarz oraz ludzie Corteza mieli go obserwować pokryjomu i donosić na wszelkie jego poczynania. Ludzie kapitana muszkieterów po pijaku również zdradzili co nieco tajemnic.
- A więc tak się sprawy mają. I Brennenfeld w tym wszystkim siedzi po same uszy. Zdradziecki pies. Dobrze, niech przyjdą, my będziemy gotowi... Pomyślał Francis i udał się w stronę swojego gabinetu.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Nie trzeba było być skinkiem, który całe życie spędził w dżungli, by wypatrzyć w gęstwinie Merxerzisa. Egzekutor raz wstawał, raz siadał, miotając się wściekle i robiąc przy tym sporo hałasu wśród szeleszczących liści.
Jebać to, Arena jest najważniejsza. - Elf wstał i wykonał dwa kroki w kierunku wioski.
Kurwa zabiją na miejscu i tyle będzie z Areny. - Z powrotem usiadł na pieńku.
Siedząc, wykonał kilka wolnych oddechów, by się uspokoić, pomyśleć. Proste znaleźć kogoś, kto ochroniłby go przed wściekłymi jaszczurkami. Von Drake nieźle się tu ustawił, ma dostateczne wpływy, by postawić się gospodarzom w takiej sprawie. Zresztą kto by wszczął wojnę o jednego Druchii. Będzie się musiał mocno zniżyć i jakoś przekonać kapitana, ale w sumie chodziło tylko o powrót do cywilizacji i co najważniejsze, nie ominięcie swojego pojedynku. Merxerzis nie należał do osób, które długo się zastanawiały, kiedy pojawiała się w miarę sensowna opcja. Poza tym, Arena sama prędzej czy później rozwiąże ten problem. W jedną lub w drugą stronę.
W końcu przedarł się przez chaszcze i upewnił się, że wyszedł odpowiednio daleko od bramy i na pełnym widoku. Paniczny strzał to była ostatnia rzecz jakiej w tej chwili potrzebował. Chociaż on nikogo nie widział, to był absolutnie pewien, że jest obserwowany. Z wysoko podniesionymi rękoma, długimi krokami zbliżał się powoli do palisady. Szybko zorientował się, że w jego przypadku uniesione ręce znajdują się niebezpiecznie blisko broni. Zreflektował się odpinając pochwę od pasa, opinającego jego napierśnik.
- Nie strzelać! - Krzyknął kiedy stwierdził, że na pewno jest w zasięgu głosu. - Mam...eeeeee...ofertę dla waszego kapitana?
- Najpierw odrzuć miecz! - Odpowiedział mu głos osoby, której nie widział.
Egzekutor zacisnął szczęki ze wściekłości, ale czego innego się spodziewał. Nigdy wcześniej nie rozstawał się z Ghaz`lerem i to musiał być ten pierwszy raz. Już podjął decyzję, by spróbować rozwiązać swój problem z pomocą Francisa von Drake. I tak cały ten plan zakładał znalezienie się na jego łasce, więc porzucenie jego dziedzictwa było zaledwie kolejnym krokiem.
Chwilę później brama się uchyliła i jeden z piratów podszedł do olbrzymiego miecza. Podniósł go z ziemi i machnął na elfa, że ma wejść do środka. Za wrotami już czekały na niego trzy muszkiety, pewnie wymierzone w głowę i klatkę piersiową.
- No dobra, ale będę mógł pogadać z waszym szefem? - Spytał uśmiechając się lekko, mając nadzieję rozładować choć odrobinę, napiętą sytuację.
- To się dopiero okaże. - Odpowiedział jeden z mierzących do niego ludzi wskazując innego, który najwyraźniej zmierzał już gdzieś z wieściami.
Jebać to, Arena jest najważniejsza. - Elf wstał i wykonał dwa kroki w kierunku wioski.
Kurwa zabiją na miejscu i tyle będzie z Areny. - Z powrotem usiadł na pieńku.
Siedząc, wykonał kilka wolnych oddechów, by się uspokoić, pomyśleć. Proste znaleźć kogoś, kto ochroniłby go przed wściekłymi jaszczurkami. Von Drake nieźle się tu ustawił, ma dostateczne wpływy, by postawić się gospodarzom w takiej sprawie. Zresztą kto by wszczął wojnę o jednego Druchii. Będzie się musiał mocno zniżyć i jakoś przekonać kapitana, ale w sumie chodziło tylko o powrót do cywilizacji i co najważniejsze, nie ominięcie swojego pojedynku. Merxerzis nie należał do osób, które długo się zastanawiały, kiedy pojawiała się w miarę sensowna opcja. Poza tym, Arena sama prędzej czy później rozwiąże ten problem. W jedną lub w drugą stronę.
W końcu przedarł się przez chaszcze i upewnił się, że wyszedł odpowiednio daleko od bramy i na pełnym widoku. Paniczny strzał to była ostatnia rzecz jakiej w tej chwili potrzebował. Chociaż on nikogo nie widział, to był absolutnie pewien, że jest obserwowany. Z wysoko podniesionymi rękoma, długimi krokami zbliżał się powoli do palisady. Szybko zorientował się, że w jego przypadku uniesione ręce znajdują się niebezpiecznie blisko broni. Zreflektował się odpinając pochwę od pasa, opinającego jego napierśnik.
- Nie strzelać! - Krzyknął kiedy stwierdził, że na pewno jest w zasięgu głosu. - Mam...eeeeee...ofertę dla waszego kapitana?
- Najpierw odrzuć miecz! - Odpowiedział mu głos osoby, której nie widział.
Egzekutor zacisnął szczęki ze wściekłości, ale czego innego się spodziewał. Nigdy wcześniej nie rozstawał się z Ghaz`lerem i to musiał być ten pierwszy raz. Już podjął decyzję, by spróbować rozwiązać swój problem z pomocą Francisa von Drake. I tak cały ten plan zakładał znalezienie się na jego łasce, więc porzucenie jego dziedzictwa było zaledwie kolejnym krokiem.
Chwilę później brama się uchyliła i jeden z piratów podszedł do olbrzymiego miecza. Podniósł go z ziemi i machnął na elfa, że ma wejść do środka. Za wrotami już czekały na niego trzy muszkiety, pewnie wymierzone w głowę i klatkę piersiową.
- No dobra, ale będę mógł pogadać z waszym szefem? - Spytał uśmiechając się lekko, mając nadzieję rozładować choć odrobinę, napiętą sytuację.
- To się dopiero okaże. - Odpowiedział jeden z mierzących do niego ludzi wskazując innego, który najwyraźniej zmierzał już gdzieś z wieściami.
Jeszcze tego wieczora na kamień walk naniesiono wyniki starć. Siedzący przy wieczerzy goście obejrzeć mogli, jak czerwienią i zielenią naznaczone są imiona gladiatorów. Pozostało tylko dwójka imion zabarwionych na czarno. Wkrótce miało się to zmienić.
Hans Buba vs Razandir z Klifu
Harald "Dźin" Trescow vs Wesoły Jack
Merxerzis vs Erwin von Wador
Skgarg vs Ghorm
Nadia vs Francis von Drake
Lothar Brennenfeld vs Sepphirion Aethelfbane
Skit vs Etchan
Gii Yi Xingam vs Jegorij Pałładijinowicz
Hans Buba vs Razandir z Klifu
Harald "Dźin" Trescow vs Wesoły Jack
Merxerzis vs Erwin von Wador
Skgarg vs Ghorm
Nadia vs Francis von Drake
Lothar Brennenfeld vs Sepphirion Aethelfbane
Skit vs Etchan
Gii Yi Xingam vs Jegorij Pałładijinowicz
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Pewnie poniedziałek.]
W blaski ogniska Francis opróżnił gliniany kubek sfermentowanego korzennego napoju, popijając tym słodkie daktyle, gdy zbliżył się doń skink. Kapitan uniósł berw, lecz nie przerwał jedzenia.
- Pakja prosi cię na rozmowę Xho'za'khanx- oznajmił mały gad, po czym skłonił się lekko i oddalił.
Kapitan splunął pestką w ognisko, domyślając się, czego saurus może od niego chcieć.
Pakja stał na uboczu, oczekując kapitana Revenge. Gdy ten nadszedł, przeszedł od razu do rzeczy.
- Czy wadzi ci nasza gościna, cho?- zaczął saurus.
Francis wzruszył ramionami, spluwając ostatnią już pestką.
- Mów o co chodzi, albo nie przeszkadzaj mi w jedzeniu- burknął.
- Wyrywacie ziemi jej skarby bez wcześniejszego słowa z moim ludem. To nasza ziemia- odparł Pakja, lecz zaraz dodał- Wiem, jak bardzo twój rodzaj ceni łzy słońca. Nie mówię, byście zaprzestali ich wydobycia. Macie jednak zlikwidować fortyfikacje wokół kopalni. Jeśli czujecie się zagrożeni, moi bracia zapewnią ochronę.
W blaski ogniska Francis opróżnił gliniany kubek sfermentowanego korzennego napoju, popijając tym słodkie daktyle, gdy zbliżył się doń skink. Kapitan uniósł berw, lecz nie przerwał jedzenia.
- Pakja prosi cię na rozmowę Xho'za'khanx- oznajmił mały gad, po czym skłonił się lekko i oddalił.
Kapitan splunął pestką w ognisko, domyślając się, czego saurus może od niego chcieć.
Pakja stał na uboczu, oczekując kapitana Revenge. Gdy ten nadszedł, przeszedł od razu do rzeczy.
- Czy wadzi ci nasza gościna, cho?- zaczął saurus.
Francis wzruszył ramionami, spluwając ostatnią już pestką.
- Mów o co chodzi, albo nie przeszkadzaj mi w jedzeniu- burknął.
- Wyrywacie ziemi jej skarby bez wcześniejszego słowa z moim ludem. To nasza ziemia- odparł Pakja, lecz zaraz dodał- Wiem, jak bardzo twój rodzaj ceni łzy słońca. Nie mówię, byście zaprzestali ich wydobycia. Macie jednak zlikwidować fortyfikacje wokół kopalni. Jeśli czujecie się zagrożeni, moi bracia zapewnią ochronę.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Baastan wyszedł z fortu zadowolony. Otrzymał przydatne informacje, kosztem obietnicy pozbycia się wysłannika inkwizycji - czyli upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Osobiście nic do tego człowieka nie miał, ale co do organizacji, która za nim stała... to była zupełnie inna sprawa. Jego niechęć do łowców czarownic pogłębiła się jeszcze, gdy przez ich pościg zginęła druga ukochana szamana. Tak zabije, więc tego inkwizytora z przyjemnością.
Ale nie teraz. Podczas wieczornego posiłku dowiedział się, że jego walka odbędzie się niedługo. Wolał pomedytować w samotności niż zastawiać na szybko pułapkę z wątpliwym skutkiem. Podzielił się z Lotharem informacjami jakie ma opcje w zamian za jego o kislevczyku. Uczciwie będzie, gdy zajmie się jego sprawą po zabiciu przeciwnika. Jak to mówią: życie za życie.
Musiał oczyścić umysł. Przysiadł przed swoim szałasem na obrzeżach, wsłuchując się w szum liści i dobiegającą od strony ogniska jaszczuroludzi prymitywną, ale rytmiczną muzykę. Nagi miecz położył sobie na kolanach, czując chłód stali pod palcami. Jego kciuk zataczał kręgi po sygnecie rodu Xingam. Po dłuższej chwili, mógł to być równie dobrze miesiąc czy rok, jak kwadrans, wyczuł bestię siedzącą głęboko w nim. Wilka głodnego zemsty za wszelki ból jakiego w życiu doświadczył. Chcącego rozrywać ludzi gołymi rękami.
"Jeszcze nie czas przyjacielu. Spokojnie. A gdy nadejdzie musimy być skupieni."
Wcielenie Ulryka posłuchało choć niechętnie. Ale nie miało nic do gadania bo to on był panem i władcą tego ciała. Wydarzenia z dżungli miały się nie powtórzyć. Musiał mieć kontrolę jak na statku podczas walki z demonami. Przynajmniej częściową, tak żeby myśleć jak taktyk, jak gladiator, a nie bezrozumne zwierzę.
"Areno, jestem gotów."
* * *
Brawn patrzył z okna gabinetu na dzikie pląsy tubylców. W swoistym chaosie znalazł porządek. Znak. Niemal jak u tych dzikusów z Pustkowi. Pokręcił głową. Takie myśli zakrawały na herezję. Wszystko przez Stirlitza, a właściwie jego słowa. Hubert wiedział, że drugi łowca ma rację i czas nie był odpowiedni do ataku. Ale cały się gotował, gdy cel, którego ścigał tak długo na sam kraniec świata był tak blisko, a on nic nie robił.
Max opowiedział mu o rozpisce walk. Jutro, może pojutrze zacznie się walka kurgana, może zobaczy jego śmierć. Co wtedy zrobi? Wróci z niczym? Nie, dopadnie go choćby miał wlec jego martwe ciało do Czarnego Zamku.
Trzeba być cierpliwym, o tak.
W głębi duszy nie wierzył w przegraną szamana. Poznał cały jego życiorys i wiedział, że przechytrzył on już Czwórkę, cathayczyków, wampiry i samą inkwizycję. Wymknął się bo przełożonych bardziej zainteresowały zamieszki, które wywołał, nie ich przyczyna. Hubert znał ją, na wskroś. I czekał.
Czekał tak długo, że poczeka do końca walki.
Nie potrzebował wsparcia Stirlitza, w gruncie rzeczy niech każdy zajmie się tym po co go wysłano. Magowie i oddział niech poczekają na sytuację kryzysową. Wystarczyło mu tylko nająć paru pomocników, wśród marynarzy Corteza czy von Drake'a na pewno chciwców i drabów nie brakuje.
A po walce dorwie po cichu rannego, bezbronnego Baastana i wypełni misję.
[Matis PM]
Ale nie teraz. Podczas wieczornego posiłku dowiedział się, że jego walka odbędzie się niedługo. Wolał pomedytować w samotności niż zastawiać na szybko pułapkę z wątpliwym skutkiem. Podzielił się z Lotharem informacjami jakie ma opcje w zamian za jego o kislevczyku. Uczciwie będzie, gdy zajmie się jego sprawą po zabiciu przeciwnika. Jak to mówią: życie za życie.
Musiał oczyścić umysł. Przysiadł przed swoim szałasem na obrzeżach, wsłuchując się w szum liści i dobiegającą od strony ogniska jaszczuroludzi prymitywną, ale rytmiczną muzykę. Nagi miecz położył sobie na kolanach, czując chłód stali pod palcami. Jego kciuk zataczał kręgi po sygnecie rodu Xingam. Po dłuższej chwili, mógł to być równie dobrze miesiąc czy rok, jak kwadrans, wyczuł bestię siedzącą głęboko w nim. Wilka głodnego zemsty za wszelki ból jakiego w życiu doświadczył. Chcącego rozrywać ludzi gołymi rękami.
"Jeszcze nie czas przyjacielu. Spokojnie. A gdy nadejdzie musimy być skupieni."
Wcielenie Ulryka posłuchało choć niechętnie. Ale nie miało nic do gadania bo to on był panem i władcą tego ciała. Wydarzenia z dżungli miały się nie powtórzyć. Musiał mieć kontrolę jak na statku podczas walki z demonami. Przynajmniej częściową, tak żeby myśleć jak taktyk, jak gladiator, a nie bezrozumne zwierzę.
"Areno, jestem gotów."
* * *
Brawn patrzył z okna gabinetu na dzikie pląsy tubylców. W swoistym chaosie znalazł porządek. Znak. Niemal jak u tych dzikusów z Pustkowi. Pokręcił głową. Takie myśli zakrawały na herezję. Wszystko przez Stirlitza, a właściwie jego słowa. Hubert wiedział, że drugi łowca ma rację i czas nie był odpowiedni do ataku. Ale cały się gotował, gdy cel, którego ścigał tak długo na sam kraniec świata był tak blisko, a on nic nie robił.
Max opowiedział mu o rozpisce walk. Jutro, może pojutrze zacznie się walka kurgana, może zobaczy jego śmierć. Co wtedy zrobi? Wróci z niczym? Nie, dopadnie go choćby miał wlec jego martwe ciało do Czarnego Zamku.
Trzeba być cierpliwym, o tak.
W głębi duszy nie wierzył w przegraną szamana. Poznał cały jego życiorys i wiedział, że przechytrzył on już Czwórkę, cathayczyków, wampiry i samą inkwizycję. Wymknął się bo przełożonych bardziej zainteresowały zamieszki, które wywołał, nie ich przyczyna. Hubert znał ją, na wskroś. I czekał.
Czekał tak długo, że poczeka do końca walki.
Nie potrzebował wsparcia Stirlitza, w gruncie rzeczy niech każdy zajmie się tym po co go wysłano. Magowie i oddział niech poczekają na sytuację kryzysową. Wystarczyło mu tylko nająć paru pomocników, wśród marynarzy Corteza czy von Drake'a na pewno chciwców i drabów nie brakuje.
A po walce dorwie po cichu rannego, bezbronnego Baastana i wypełni misję.
[Matis PM]
Było już późne popołudnie. Von Drake siedział za biurkiem i robił porządki w papierach. Operacja musiała dojść do skutku, a Faktoria Karmazynowego Szlaku nie mogła się dowiedzieć o ym, co się tutaj dzieje. Oni by wszystko zniszczyli, zagarnęli dla siebie i wybili do nogi rdzennych mieszkańców wyspy. Kapitan nie miał nic do jaszczurek, był to nadzwyczaj cywilizowany lud, czasami nawet bardziej od ludzi. Nie ufał im, ale nie chciał ich też mordować. Czystki etniczne nigdy nie są dobrym rozwiązanie. No dobra, czasem są (poprawił się w myślach). Miał właśnie podpisać umowę dla Corteza, w której zawarte były informacje co ma robić w razie jego śmierci, gdy ktoś mocna zapukał do drzwi.
- Wejść!
Do środka wpadł Mateo.
- Sir, pod fortem zjawił się ten mroczny elf z wielkim mieczem, pojmaliśmy go ale powiedział, że chce się z panem spotkać. Mamy go zabić?
- Nie, jest zawodnikiem areny i przysługuje mu immunitet. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Eh, niech stracę, dawać go tu. Zobaczymy co ten gagatek ma do powiedzenia.
Mateo zasalutował i wybiegł na zewnątrz.
Trzech strzelców zaprowadziło rozbrojonego Egzekutora na miejsce spotkania, gdy wszedł do środka, zatrzaśnięto za nim drzwi. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to stojące naprzeciwko olbrzymie biurko obłożone toną papierów. Z prawej strony znajdował się sporej wielkości globus, sądząc po szparze na jego środku, był otwieraną skrytką. Pomieszczenie z lewej strony oświetlały dwa okna z zasłonami przewiązanymi w wiktoriańskim stylu, wyżej na lewym boku. Największą uwagę jednak przykuwał dużych rozmiarów obraz przedstawiający dwa walczące ze sobą okręty podczas sztormu. Elf wiedział, że tylko kompletny szaleniec walczył by z innym statkiem podczas sztormu i wcale by się nie zdziwił, gdyby jeden z tych okrętów niegdyś należał do Francisa.
Kapitan podniósł głowę znad papierów i gestem ręki wskazał elfowi miejsce na fotelu, na przeciwko biurka. Ten usiadł na wskazanym miejscu. Francis podszedł do globusa i otworzył go. Wśrodku znajdowały się szklanki, lód i butelki z jakimś szlachetnym trunkiem.
Skąd on wziął tutaj lód!!!?? Pomyślał Elf. - To pewnie jakieś czary, tak magia wyjaśnia wszystko.
Po chwili Merxerzis otrzymał pełną szklanicę lodowatego napitku, który nie dość, że smakował wybornie to rozgrzewał przyjemnie gardło.
- Dziękuję za to, że zechciałeś się ze mną spotkać no i za ten wyborny napitek. Odparł elf.
- To Whisky, alkohol z rodzimych stron marynarzy Pana Skita. Dostałem go w ramach podziękowania za wcielenie ich do swojej załogi. Nie krępuj się, możesz sobie dolać potem więcej. A teraz do rzeczy, czego ode mnie chcesz?
______________________________________________________________________________________
(Późnym wieczorem.)
... - Wyrywacie ziemi jej skarby bez wcześniejszego słowa z moim ludem. To nasza ziemia- odparł Pakja, lecz zaraz dodał- Wiem, jak bardzo twój rodzaj ceni łzy słońca. Nie mówię, byście zaprzestali ich wydobycia. Macie jednak zlikwidować fortyfikacje wokół kopalni. Jeśli czujecie się zagrożeni, moi bracia zapewnią ochronę.
Von Drake spojrzał jaszczurowi w oczy i uśmiechnął się paskudnie pod nosem.
- Zapewnić bezpieczeństwo? Tak samo jak podczas ataku elfów na wioskę, jak podczas ataku w trakcie meczu? To moje fortyfikacje pozwoliły odeprzeć elfy z wioski i wyprowadzić kontratak, to moi ludzie i zawodnicy zdołali odeprzeć elfy na meczu. Gdzie był twój lud, gdy potrzebne było wsparcie?
Jaszczur wydał z siebie długie, ciche, przeciągnięte warknięcie.
- Odpowiem Ci gdzie, ginęliście jak kulawe gobliny lub ukrywaliście się po lasach. Przykro mi ale nie wierzę w skuteczność waszej ochrony.
- Wejść!
Do środka wpadł Mateo.
- Sir, pod fortem zjawił się ten mroczny elf z wielkim mieczem, pojmaliśmy go ale powiedział, że chce się z panem spotkać. Mamy go zabić?
- Nie, jest zawodnikiem areny i przysługuje mu immunitet. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Eh, niech stracę, dawać go tu. Zobaczymy co ten gagatek ma do powiedzenia.
Mateo zasalutował i wybiegł na zewnątrz.
Trzech strzelców zaprowadziło rozbrojonego Egzekutora na miejsce spotkania, gdy wszedł do środka, zatrzaśnięto za nim drzwi. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to stojące naprzeciwko olbrzymie biurko obłożone toną papierów. Z prawej strony znajdował się sporej wielkości globus, sądząc po szparze na jego środku, był otwieraną skrytką. Pomieszczenie z lewej strony oświetlały dwa okna z zasłonami przewiązanymi w wiktoriańskim stylu, wyżej na lewym boku. Największą uwagę jednak przykuwał dużych rozmiarów obraz przedstawiający dwa walczące ze sobą okręty podczas sztormu. Elf wiedział, że tylko kompletny szaleniec walczył by z innym statkiem podczas sztormu i wcale by się nie zdziwił, gdyby jeden z tych okrętów niegdyś należał do Francisa.
Kapitan podniósł głowę znad papierów i gestem ręki wskazał elfowi miejsce na fotelu, na przeciwko biurka. Ten usiadł na wskazanym miejscu. Francis podszedł do globusa i otworzył go. Wśrodku znajdowały się szklanki, lód i butelki z jakimś szlachetnym trunkiem.
Skąd on wziął tutaj lód!!!?? Pomyślał Elf. - To pewnie jakieś czary, tak magia wyjaśnia wszystko.
Po chwili Merxerzis otrzymał pełną szklanicę lodowatego napitku, który nie dość, że smakował wybornie to rozgrzewał przyjemnie gardło.
- Dziękuję za to, że zechciałeś się ze mną spotkać no i za ten wyborny napitek. Odparł elf.
- To Whisky, alkohol z rodzimych stron marynarzy Pana Skita. Dostałem go w ramach podziękowania za wcielenie ich do swojej załogi. Nie krępuj się, możesz sobie dolać potem więcej. A teraz do rzeczy, czego ode mnie chcesz?
______________________________________________________________________________________
(Późnym wieczorem.)
... - Wyrywacie ziemi jej skarby bez wcześniejszego słowa z moim ludem. To nasza ziemia- odparł Pakja, lecz zaraz dodał- Wiem, jak bardzo twój rodzaj ceni łzy słońca. Nie mówię, byście zaprzestali ich wydobycia. Macie jednak zlikwidować fortyfikacje wokół kopalni. Jeśli czujecie się zagrożeni, moi bracia zapewnią ochronę.
Von Drake spojrzał jaszczurowi w oczy i uśmiechnął się paskudnie pod nosem.
- Zapewnić bezpieczeństwo? Tak samo jak podczas ataku elfów na wioskę, jak podczas ataku w trakcie meczu? To moje fortyfikacje pozwoliły odeprzeć elfy z wioski i wyprowadzić kontratak, to moi ludzie i zawodnicy zdołali odeprzeć elfy na meczu. Gdzie był twój lud, gdy potrzebne było wsparcie?
Jaszczur wydał z siebie długie, ciche, przeciągnięte warknięcie.
- Odpowiem Ci gdzie, ginęliście jak kulawe gobliny lub ukrywaliście się po lasach. Przykro mi ale nie wierzę w skuteczność waszej ochrony.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Nie będę owijał w bawełnę, bo nie nadaję się do żadnych negocjacji czy intryg.
Korsarz nic nie odpowiedział. Jeśli miało być tak, jak powiedział egzekutor, to bez dalszego przerywania i tak za chwilę wyjawi cel swojej wizyty.
- Potrzebuję...jakby to ująć... - Zawahał się przez dwie sekundy. - Protektoratu?
Elf pozwolił zawisnąć słowu w powietrzu, by nabrało odpowiedniej wagi.
- Normalnie może bym się zdziwił, że w takiej dziczy ktoś potrzebowałby ochrony, niczym jakiś świadek koronny. - Uśmiechnął się lekko von Drake. - Ale znając twoje wyczyny z walki na boisku, nie jestem wcale zaskoczony. Samotność w lesie pełnym robactwa zaczęła doskwierać?
- Zgadza się. - Odpowiedział Merxerzis, w ogóle nie zrażony. Od tej whisky bardzo poprawił mu się humor. Zwłaszcza będąc w połowie dolewki. Cholera, za dużo czasu poza cywilizacją.
- Niestety widzę jeden, duży poniekąd, problem. Domyślasz się jaki?
- No tak, tak. Jestem zdradziecką, elfią żmiją i nie można mi ufać. - Odpowiedział lekko znudzony elf.
- Bingo. Akurat samo zabijanie tubylców, gładko bym ci przepuścił...
- Ponieważ osłabienie pozycji, nawet teoretycznego sojusznika, jest ci na rękę. - Egzekutor wskazał na kapitana, już prawie pusta szklanką. - Teraz jesteście w zgodzie, ale w szerszej perspektywie, tak naprawdę jesteście konkurentami, w walce o wpływy na wyspie.
Franics von Drake zmrużył oczy, obserwując egzekutora. Wbrew temu co sugerował, miał jakieś tam pojęcie o polityce.
- A zabijając wodza jaszczuroludzi, zrobiłem dokładnie to. Osłabiłem ich pozycję, być może nawet wyświadczyłem wam przysługę.
Kapitan lekko skinął głową w geście podziękowania lub po prostu akceptacji. Pozwolił kontynuować wywód druchii, w końcu to on przychodził do niego ze swoją sprawą.
- I właśnie tym chcę się wymienić, za ochronę, przed zemstą zimnokrwistych. Upraszczając, byłbym najemnym rębajłą, ale takim do roboty w białych rękawiczkach. Czyjkolwiek gniew na siebie ściągnę, nie musisz być z tym w żaden sposób powiązany.
Kapitan potarł w zastanowieniu brodę. Pomysł nawet mu się podobał, zwłaszcza biorąc pod uwagę plany, jakie miał w zanadrzu.
- No właśnie, ale wciąż nie odniosłeś się do problemu, którym sam zaadresowałeś. - W końcu odezwał się von Drake. - Jesteś zdradziecką, elfią żmiją i do tego chyba niezbyt okrzesaną. Skąd mam mieć pewność, że nie zaczniesz wyrzynać mi ludzi, niszczyć od środka?
Merxerzis pozwolił, by przez chwilę zapanowała cisza, patrząc korsarzowi prosto w oczy.
- Przybyłem ty tylko z jednego powodu. Dopóki twój palec będzie wskazywał kolejne cele, twoi ludzie będą całkowicie bezpieczni.
- I tyle? - Francis von Drake nie dał się zastraszyć. - Bezmyślne zabijanie wystarczy ci do pełni szczęścia?
- Może w twoich oczach bezmyślne. Możesz mi wierzyć lub nie, ale takie nie jest. Tak naprawdę. Żadne zabijanie nie jest.
Kapitan przewrócił oczami. Słyszał o świątyniach Khaina i ich egzekutorach, ale całą tą ideologię wkładał w miejsce bajek o innych Bogach. Zresztą nie miało to znaczenia. Wstał ze swojego miejsca z wyciągniętą ręką.
- Zgadzam się.
Merxerzis również wstał, uśmiechając się, bo wreszcie rozwiązał swój problem. Uścisnęli sobie dłonie.
- Zgodnie z tym co mówiłeś o wskazywaniu celów. - Powiedział von Drake, wciąż utrzymując uścisk. - Mam dla ciebie pierwsze zadanie i wiąże się ono z twoją krajanką.
Merxerzis kręcił się w ukryciu, w zacienionym kawałku fortu. Dostał mniej więcej namiary, gdzie spodziewać się, miejsca ukrycia czarodziejki. Problem w tym, że nie był materiałem na szpiega i nie bardzo wiedział co robić dalej. Na szczęście los go w tym wyręczył. Z obserwowanego budynku, wychyliła się głowa, która rozejrzała się na wszystkie strony, by chwilę później ukazać resztę ciała. Zaraz za żołnierzem, wyszły jeszcze dwie sylwetki, które niosły na ramionach jakiś wór.
Ludzie Brennenfelda nie mieli tutaj wrogów, więc teoretycznie nie było potrzeby na taką konspirację. Jako były żołnierz, egzekutor jednak znał odpowiedź na tą zagadkę. Oni po prostu nie chcieli się dzielić. Elf uśmiechnął się ze zrozumieniem i ruszył za trójką, jak najdalej gdyż absolutnie nie potrafił się skradać. Przez tą dużą odległość, w lesie na chwilę stracił ich z oczu, ale strzelcy nie zamierzali odchodzić ze swoją zdobyczą głęboko, bo i po co. Dodatkowo rozpalili sobie małe ognisko, więc dalej już na spokojnie, powoli podszedł do światełka, wśród drzew.
- No panowie, to lecimy! - Rozległ się dźwięk zderzanych kufli. Czyli przytaskali ze sobą jakiś alkohol. Tradycja to tradycja.
Teraz widział ich już wyraźnie, kryjąc się za krzakami. Elfka siedziała obok, o dziwo dalej przykryta od stóp do głów, płóciennym workiem. Nieładna jakaś? Egzekutor wciąż nie wychodził z ukrycia, zastanawiając się jak najlepiej rozegrać sytuację, z punktu widzenia obu kapitanów, zarówno statku REVENGE jak i imperialnego oddziału strzelców. W tym czasie, wspomniani strzelcy nie patyczkowali się specjalnie i już chyba osuszyli całą przytarganą beczkę, cokolwiek było w środku.
- No dobra to ja pierwszy.
- Chwila, chwila. Chyba jednak sobie trochę bardziej zasłużyłem!
- Co? przecież ja jako jedyny odniosłem poważne rany w trakcie akcji!
- Wybiłeś sobie zęby, własnym karabinem! To ma być poświęcenie dla sprawy?
- Właśnie! - Przerwał im trzeci z muszkieterów. - Najwyraźniej muszę wam przypomnieć, że ja się wręcz wysadziłem w powietrze. Macie szczęście, że w ogóle jeszcze tu jestem.
- Błagam cię, nawet nie przypominaj o tych bombach dymnych. Ja za to osobiście skułem tego elfika, któremu odebraliśmy naszą zdobycz.
- Hahahaha! - Teraz ten trzeci już roześmiał się w głos. - Będziesz się szczycił obezwładnieniem jakiegoś cienkiego elfa, kiedy my walczyliśmy z taaaakim jeleniem? Moja siostra zrobiłaby to lepiej od ciebie!
- Cooooo?! Odszczekaj to!
- Bo co?
- Bo to!
Rozpędzona pięść trafiła perfekcyjnie w środek tarczy. Osłabiona alkoholem głowa, aż odskoczyła do tyłu, a chwile później cała reszta uderzyła o ziemię. Pozostała na nogach dwójka, rzuciła się na siebie, wykrzykując jakieś gorsze lub jeszcze gorsze zniewagi.
Klasyka. Egzekutor pokiwał głową, z uznaniem dla żołnierskiego kunsztu imperialnych.
Walka nie trwała długo. Żołnierze chyba musieli jeszcze coś strzelić przed wyjściem, bo wkrótce obaj wyczerpani i we własnych objęciach osunęli się na ziemię, wymieniając tylko ciosy, którym było bliżej do głaskania. Sytuacja rozwiązała się idealnie. Merxerzis szybko wyskoczył na polankę. Powalonymi się nie przejmował, bezbronnych i tak nie ma co zabijać, a widzieć też nic nie widzieli, więc żadnych świadków. Już miał zdejmować wór z czarodziejki, kiedy w porę się zatrzymał. Zakładając, że do tej pory jeszcze nie zdezintegrowała swoich oprawców, to miała na sobie jakąś blokadę. Jeśli ja teraz zdejmie, to w najgorszym przypadku skończy się na paru kulach ognia i małym pożarze. To nie było do końca to, czego w tej chwili oczekiwał.
- Wstawaj, zabieram cię stąd. - Pomógł jej się podnieść. - Przykro mi, ale na razie muszę cię w tym zostawić. Dla ogólnego bezpieczeństwa.
Nie dostał żadnej odpowiedzi, więc zakładał, że elfka jest zakneblowana. Nawet lepiej. Poprowadził ją wśród drzew, przez co marsz był przeraźliwie wolny, ale w sumie nie było pośpiechu. Sytuacja była opanowana. W końcu przystanęli w okolicy fortu i Merxerzis ściągnął zakrywający postać czarodziejki wór. Przyjrzał się jej powoli od dołu do góry. Mniej więcej tego się spodziewał. Również wściekłości ukrywającej się w zielonych oczach.
- Nie uwolnię cię z niczego więcej, dopóki sobie czegoś nie wyjaśnimy.
Czarodziejka dalej była zła, ale widać było, że rozumie dlaczego jest ostrożny.
- Chciałabyś może wrócić i się jakoś odwdzięczyć tym trzem dh`oine?
Elfka pokiwała energicznie głową. Knebel nie pozwalał na nic więcej.
- Błąd. To są płotki. Nie warci twojej zemsty. - Czyżby zauważył iskierkę zainteresowania, oprócz wyłącznie gniewu? - Ale spokojnie. Od jakiegoś czasu, na tej wyspie przybyło sporo ciekawych osób. To w połączeniu z rdzennymi mieszkańcami, powoduje że jest na kim się mścić. I ja ci w tym pomogę.
Korsarz nic nie odpowiedział. Jeśli miało być tak, jak powiedział egzekutor, to bez dalszego przerywania i tak za chwilę wyjawi cel swojej wizyty.
- Potrzebuję...jakby to ująć... - Zawahał się przez dwie sekundy. - Protektoratu?
Elf pozwolił zawisnąć słowu w powietrzu, by nabrało odpowiedniej wagi.
- Normalnie może bym się zdziwił, że w takiej dziczy ktoś potrzebowałby ochrony, niczym jakiś świadek koronny. - Uśmiechnął się lekko von Drake. - Ale znając twoje wyczyny z walki na boisku, nie jestem wcale zaskoczony. Samotność w lesie pełnym robactwa zaczęła doskwierać?
- Zgadza się. - Odpowiedział Merxerzis, w ogóle nie zrażony. Od tej whisky bardzo poprawił mu się humor. Zwłaszcza będąc w połowie dolewki. Cholera, za dużo czasu poza cywilizacją.
- Niestety widzę jeden, duży poniekąd, problem. Domyślasz się jaki?
- No tak, tak. Jestem zdradziecką, elfią żmiją i nie można mi ufać. - Odpowiedział lekko znudzony elf.
- Bingo. Akurat samo zabijanie tubylców, gładko bym ci przepuścił...
- Ponieważ osłabienie pozycji, nawet teoretycznego sojusznika, jest ci na rękę. - Egzekutor wskazał na kapitana, już prawie pusta szklanką. - Teraz jesteście w zgodzie, ale w szerszej perspektywie, tak naprawdę jesteście konkurentami, w walce o wpływy na wyspie.
Franics von Drake zmrużył oczy, obserwując egzekutora. Wbrew temu co sugerował, miał jakieś tam pojęcie o polityce.
- A zabijając wodza jaszczuroludzi, zrobiłem dokładnie to. Osłabiłem ich pozycję, być może nawet wyświadczyłem wam przysługę.
Kapitan lekko skinął głową w geście podziękowania lub po prostu akceptacji. Pozwolił kontynuować wywód druchii, w końcu to on przychodził do niego ze swoją sprawą.
- I właśnie tym chcę się wymienić, za ochronę, przed zemstą zimnokrwistych. Upraszczając, byłbym najemnym rębajłą, ale takim do roboty w białych rękawiczkach. Czyjkolwiek gniew na siebie ściągnę, nie musisz być z tym w żaden sposób powiązany.
Kapitan potarł w zastanowieniu brodę. Pomysł nawet mu się podobał, zwłaszcza biorąc pod uwagę plany, jakie miał w zanadrzu.
- No właśnie, ale wciąż nie odniosłeś się do problemu, którym sam zaadresowałeś. - W końcu odezwał się von Drake. - Jesteś zdradziecką, elfią żmiją i do tego chyba niezbyt okrzesaną. Skąd mam mieć pewność, że nie zaczniesz wyrzynać mi ludzi, niszczyć od środka?
Merxerzis pozwolił, by przez chwilę zapanowała cisza, patrząc korsarzowi prosto w oczy.
- Przybyłem ty tylko z jednego powodu. Dopóki twój palec będzie wskazywał kolejne cele, twoi ludzie będą całkowicie bezpieczni.
- I tyle? - Francis von Drake nie dał się zastraszyć. - Bezmyślne zabijanie wystarczy ci do pełni szczęścia?
- Może w twoich oczach bezmyślne. Możesz mi wierzyć lub nie, ale takie nie jest. Tak naprawdę. Żadne zabijanie nie jest.
Kapitan przewrócił oczami. Słyszał o świątyniach Khaina i ich egzekutorach, ale całą tą ideologię wkładał w miejsce bajek o innych Bogach. Zresztą nie miało to znaczenia. Wstał ze swojego miejsca z wyciągniętą ręką.
- Zgadzam się.
Merxerzis również wstał, uśmiechając się, bo wreszcie rozwiązał swój problem. Uścisnęli sobie dłonie.
- Zgodnie z tym co mówiłeś o wskazywaniu celów. - Powiedział von Drake, wciąż utrzymując uścisk. - Mam dla ciebie pierwsze zadanie i wiąże się ono z twoją krajanką.
Merxerzis kręcił się w ukryciu, w zacienionym kawałku fortu. Dostał mniej więcej namiary, gdzie spodziewać się, miejsca ukrycia czarodziejki. Problem w tym, że nie był materiałem na szpiega i nie bardzo wiedział co robić dalej. Na szczęście los go w tym wyręczył. Z obserwowanego budynku, wychyliła się głowa, która rozejrzała się na wszystkie strony, by chwilę później ukazać resztę ciała. Zaraz za żołnierzem, wyszły jeszcze dwie sylwetki, które niosły na ramionach jakiś wór.
Ludzie Brennenfelda nie mieli tutaj wrogów, więc teoretycznie nie było potrzeby na taką konspirację. Jako były żołnierz, egzekutor jednak znał odpowiedź na tą zagadkę. Oni po prostu nie chcieli się dzielić. Elf uśmiechnął się ze zrozumieniem i ruszył za trójką, jak najdalej gdyż absolutnie nie potrafił się skradać. Przez tą dużą odległość, w lesie na chwilę stracił ich z oczu, ale strzelcy nie zamierzali odchodzić ze swoją zdobyczą głęboko, bo i po co. Dodatkowo rozpalili sobie małe ognisko, więc dalej już na spokojnie, powoli podszedł do światełka, wśród drzew.
- No panowie, to lecimy! - Rozległ się dźwięk zderzanych kufli. Czyli przytaskali ze sobą jakiś alkohol. Tradycja to tradycja.
Teraz widział ich już wyraźnie, kryjąc się za krzakami. Elfka siedziała obok, o dziwo dalej przykryta od stóp do głów, płóciennym workiem. Nieładna jakaś? Egzekutor wciąż nie wychodził z ukrycia, zastanawiając się jak najlepiej rozegrać sytuację, z punktu widzenia obu kapitanów, zarówno statku REVENGE jak i imperialnego oddziału strzelców. W tym czasie, wspomniani strzelcy nie patyczkowali się specjalnie i już chyba osuszyli całą przytarganą beczkę, cokolwiek było w środku.
- No dobra to ja pierwszy.
- Chwila, chwila. Chyba jednak sobie trochę bardziej zasłużyłem!
- Co? przecież ja jako jedyny odniosłem poważne rany w trakcie akcji!
- Wybiłeś sobie zęby, własnym karabinem! To ma być poświęcenie dla sprawy?
- Właśnie! - Przerwał im trzeci z muszkieterów. - Najwyraźniej muszę wam przypomnieć, że ja się wręcz wysadziłem w powietrze. Macie szczęście, że w ogóle jeszcze tu jestem.
- Błagam cię, nawet nie przypominaj o tych bombach dymnych. Ja za to osobiście skułem tego elfika, któremu odebraliśmy naszą zdobycz.
- Hahahaha! - Teraz ten trzeci już roześmiał się w głos. - Będziesz się szczycił obezwładnieniem jakiegoś cienkiego elfa, kiedy my walczyliśmy z taaaakim jeleniem? Moja siostra zrobiłaby to lepiej od ciebie!
- Cooooo?! Odszczekaj to!
- Bo co?
- Bo to!
Rozpędzona pięść trafiła perfekcyjnie w środek tarczy. Osłabiona alkoholem głowa, aż odskoczyła do tyłu, a chwile później cała reszta uderzyła o ziemię. Pozostała na nogach dwójka, rzuciła się na siebie, wykrzykując jakieś gorsze lub jeszcze gorsze zniewagi.
Klasyka. Egzekutor pokiwał głową, z uznaniem dla żołnierskiego kunsztu imperialnych.
Walka nie trwała długo. Żołnierze chyba musieli jeszcze coś strzelić przed wyjściem, bo wkrótce obaj wyczerpani i we własnych objęciach osunęli się na ziemię, wymieniając tylko ciosy, którym było bliżej do głaskania. Sytuacja rozwiązała się idealnie. Merxerzis szybko wyskoczył na polankę. Powalonymi się nie przejmował, bezbronnych i tak nie ma co zabijać, a widzieć też nic nie widzieli, więc żadnych świadków. Już miał zdejmować wór z czarodziejki, kiedy w porę się zatrzymał. Zakładając, że do tej pory jeszcze nie zdezintegrowała swoich oprawców, to miała na sobie jakąś blokadę. Jeśli ja teraz zdejmie, to w najgorszym przypadku skończy się na paru kulach ognia i małym pożarze. To nie było do końca to, czego w tej chwili oczekiwał.
- Wstawaj, zabieram cię stąd. - Pomógł jej się podnieść. - Przykro mi, ale na razie muszę cię w tym zostawić. Dla ogólnego bezpieczeństwa.
Nie dostał żadnej odpowiedzi, więc zakładał, że elfka jest zakneblowana. Nawet lepiej. Poprowadził ją wśród drzew, przez co marsz był przeraźliwie wolny, ale w sumie nie było pośpiechu. Sytuacja była opanowana. W końcu przystanęli w okolicy fortu i Merxerzis ściągnął zakrywający postać czarodziejki wór. Przyjrzał się jej powoli od dołu do góry. Mniej więcej tego się spodziewał. Również wściekłości ukrywającej się w zielonych oczach.
- Nie uwolnię cię z niczego więcej, dopóki sobie czegoś nie wyjaśnimy.
Czarodziejka dalej była zła, ale widać było, że rozumie dlaczego jest ostrożny.
- Chciałabyś może wrócić i się jakoś odwdzięczyć tym trzem dh`oine?
Elfka pokiwała energicznie głową. Knebel nie pozwalał na nic więcej.
- Błąd. To są płotki. Nie warci twojej zemsty. - Czyżby zauważył iskierkę zainteresowania, oprócz wyłącznie gniewu? - Ale spokojnie. Od jakiegoś czasu, na tej wyspie przybyło sporo ciekawych osób. To w połączeniu z rdzennymi mieszkańcami, powoduje że jest na kim się mścić. I ja ci w tym pomogę.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Proszę również zainteresowanych o głosowanie w temacie "AŚ Poligon", póki co Ulthuan: 2, Norska: 1, Niespodzianka: 2, ]
Następnego ranka trójka wojaków obudziła się, ospale przekręcając się w przypadkowych miejscach, w których padli.
- Scheisse... - stęknął jeden, masując kark dotąd wygięty niczym łęczysko łuku refleksyjnego - Ale mnie trzepie we łbie...
Obok jego szczerbaty kompan spadł właśnie z przewalonej kłody, kichając prosto w popioły dawno wygasłego ogniska.
- Tso tu się..?
Ostatni muszkieter, z blond bokobrodami heroicznym wysiłkiem poderwał się na równe nogi, po czym zatoczył się tak gwałtownie, że mało nie rozdeptał własnej głowy, gdy upadł z trzaskiem rwanych bryczesów, a następnie zgiął się w pozycji embrionalnej i donośnie zwymiotował.
- Co myśmy pili..? - zadał kolejne pytanie żołnierz, znany z wysadzenia się bombami dymnymi. Pierwszy landsknecht, zajmujący się już środkowymi kręgami kręgosłupa tylko pokręcił z bólem wymalowanym na utytłanym piachem obliczu.
- Pojęcia nie mam... ale jako, że cały normalny trunek poszedł tydzień temu to zakładam, że to coś niewiele gorszego od alchemicznej mieszanki palnej... suszy mnie jakbym wychlał pół ossefactorium Złotego Kolegium.
- Buuuuuurpgh... możesz... możesz mieć rację, Dietrich. Ale czy my nie przyszliśmy tu w jakimś konkretnym celu..?
Zasępione intensywnym wertowaniem wyblakłej pamięci zarośnięte twarze muszkieterów wkrótce symultanicznie opadły w dół z jękiem beznadziei.
Wtedy z pobliskich krzaków paproci dał się słyszeć chrzęst butów.
- Tu są nasi spryciarze! Cholera, nawet pół stai od fortu nie odeszli..! - zaklął Hans oglądając pobojowisko i skinając na innych strzelców by doń dołączyli. Grupa poszukiwawcza wielce niepocieszonym spojrzeniem zlustrowała pobojowisko i 'poległych'.
Hans krzywiąc się od wiszącego w wilgotnym powietrzu smrodu alkoholu podszedł do jednego z żołnierzy, trącając go obcasem buta.
- AUFSTEH DU VERDAMMNTE TIEREN! - ryknął sierżant, nachylając się nad osłaniającym przekrwione oczy rękawem pijakiem - Gdzieście posiali elfkę, wy tępe huncwoty ?
Interrogowany zamrugał oczyma jakby dopiero się obudził.
- Ja... ja...jaką elfkę ?
Eberwald kopnął go w brzuch, skutecznie opróżniając jego zawartość przez zainicjowanie procedury sprzężonego zwrotu i przeszedł się polanką obok wygasłego ogniska.
- "Popilnujemy jej żeby nie uciekła jak będziecie ciągnąć losy" mówili. "Idźcie spokojnie szykować rusznice do Hochlandzkiej Ruletki" mówili. "Bądźcie spokojni będziemy na straży" mówili!
- I sami natenczas spieprzyli z nią do lasu. - wyrzucił oparty o swój muszkiet Andreas.
- No właśnie! Czekajcie, za gówno macie honor imperialnego żołnierza to sławojki na gówno będziecie przez tydzień kopać... własnymi łyżkami! - Hans aż oparł się o jedną z palm, stukając opuszkami urękawiczonych palców w jelec szpady - Podkablowałbym was kapitanowi, gdyby nie to, że wczoraj poszedł na przegląd ran do Razandira i zostawił fort pod moją kuratelą, więc byłbym pierwszy do dostania kulki między oczy. Ech. Ma ktoś z was elaboraty jakiś pomysł gdzie mogła pójść ?
Blondyn z bokobrodami wreszcie podniósł się niejako, siadając ciężko na kamieniu z głową podpartą na dłoniach.
- Sam ją wiązałem, najlepszą liną zęzową z karaki estalijczyków. Stwardniała od soli jak kamień, nie ma opcji żeby ją przegryzła albo zerwała. Ani się wyplątała bo sztywne to było jak drzewce od sztandaru, co to je niby Ludwig Schwarzhelm połknął.
- Czyli ktoś ją zabrał. - logicznie skonstatował oglądający ślady na polance Luitpold.
- No ale kto ?
Pytanie sierżanta spotkało się z chórem pogwizdywań i spuszczonych spojrzeń oraz pojedynczym wymiotem, jednego ze znalezionych na polance. Wtem Andreas podniósł dłoń.
- Andreas, jeśli znów chcesz powiedzieć, że twój kuzyn studiuje prawo w Altdorfie to będziesz kopał sławojki razem z...
- Nein, nein herr gefrajter! Pamiętacie jak jaszczuroludzie wycinali serca tym Druchii co ich pojmali po bitwie na Wielkiej Kahoonie ? Może potrzebowali jeszcze jednej ofiary...
Hans aż szerzej otworzył oczy.
- Oooo nie! Nie ma mowy, żeby pozwolić im składać ofiary religijne z NASZEJ własności. Mają ją oddać. Idziemy pod tę trójkątną kupę kamieni zaprotestować!
- Herr gefrajter, a co z nimi ? - wskazał jęczący tercet Andreas. Hans machnął ręką, poprawiwszy kapelusz.
- Cuchną tak okrutnie, że nawet żadne tutejsze zwierze nie będzie chciało ich zeżreć. A jak jest jakieś pozbawione węchu to przynajmniej zatrują je tą całą gorzałką, którą w sobie zmagazynowali i będzie nieco spokojniej w okolicy. Ruszać się!
*****
Xipati wyszedł na balkon swojej piramidy, rozkoszując się porannym, rześkim powietrzem. W dole skinki radośnie podając sobie materiały i narzędzia odbudowywały wioskę, zaś śpiew ptaków i łagodne powiewy wiatru przyjemnie dźwięczały w uszach. Zaiste w końcu życie na wyspie niejako wracało do harmonii po wszystkich tych...
Nagły rumor pod balkonem zepsuł całe wrażenie.
Zaskoczony kapłan wychylił się przez barierę, zauważając gromadę ciepłokrwistych, potrząsającą bronią i pięściami oraz nieustannie coś pokrzykującą w stronę skinka.
Jeden z akolitów zbliżył się, zwabiony hałasem i stanął koło kapłana.
- Ofiara... Nie... religia... żądanie... swoja... elfka... - zapytał Xipati - Niss'sa, wiesz może czego żądają ci ciepłokrwiści ?
Akolita przekręcił łuskowatą głowę z boku na bok, podrapał się pazurem w spód pyska i zasyczał przeciągle.
- Wydaje mi się, że nie chcą na wyspie naszej religii i dlatego żądają by mogli we własnym obrządku złożyć ofiarę z jakiegoś elfa... o wiedzący.
Xipati ścisnął swój kostur.
- Cóż za roszczeniowi imigranci, z tych ciepłokrwistych... ale niech będzie, pokażmy im co to znaczy tolerancja. Wydać im ostatniego żywego z pojmanych łowców niewolników!
Po chwili muskularny saurus ze straży świątynnej rzucił przed muszkieterami związanego i zakneblowanego Druchii. Wychudzonego i brudnego w porówaniu z korsarzami, którzy zaatakowali ich dwa tygodnie temu.
Natychmiast zamilkli.
Hans spojrzał oburzony najpierw na miotającego się elfa, a potem na stojącego na balkonie kapłana. Sierżant nie mogąc znaleźć słów cisnął na ziemię kapelusz i zaczął machać rękoma do spółki z głośnym krzykiem irytacji.
- Czy to są jakieś kpiny ?! Co oni nas mają, za jakichś jednopłciowych partyzantów elfiej miłości ?! Toć to niedopuszczalne! Protestuję!
To mówiąc błyskawicznym strzałem z pistoletu roztrzaskał głowę korsarza i odwrócił się na pięcie.
- Dość tego, jeszcze się upomnimy o swoje! Odwrót do fortu!
Gdy żołnierze odmaszerowali, rzucając przez ramiona wściekłe spojrzenia Xipati pokręcił łbem.
- Strasznie dziwne te ich rytuały. Do tego musieli oczywiście napaskudzić na naszym świętym miejscu. Nic dziwnego, że Przedwieczni wybrali nas, a nie ich.
******
Von Drake podniósł się z zawieszonego w swoim pokoju hamaka, słysząc pukanie do drzwi, już chciał sięgać po zawieszony na ścianie garłacz, gdy usłyszał przytłumiony przez drewno znajomy głos.
- Ej, Francis to ja Lothar! Wpadliśmy z Razandirem i dwiema flaszkami ostermarckiego tokaja, żeby pogadać o dalszych walkach na Arenie i sytuacji na wyspie. Masz chwilę ?
Następnego ranka trójka wojaków obudziła się, ospale przekręcając się w przypadkowych miejscach, w których padli.
- Scheisse... - stęknął jeden, masując kark dotąd wygięty niczym łęczysko łuku refleksyjnego - Ale mnie trzepie we łbie...
Obok jego szczerbaty kompan spadł właśnie z przewalonej kłody, kichając prosto w popioły dawno wygasłego ogniska.
- Tso tu się..?
Ostatni muszkieter, z blond bokobrodami heroicznym wysiłkiem poderwał się na równe nogi, po czym zatoczył się tak gwałtownie, że mało nie rozdeptał własnej głowy, gdy upadł z trzaskiem rwanych bryczesów, a następnie zgiął się w pozycji embrionalnej i donośnie zwymiotował.
- Co myśmy pili..? - zadał kolejne pytanie żołnierz, znany z wysadzenia się bombami dymnymi. Pierwszy landsknecht, zajmujący się już środkowymi kręgami kręgosłupa tylko pokręcił z bólem wymalowanym na utytłanym piachem obliczu.
- Pojęcia nie mam... ale jako, że cały normalny trunek poszedł tydzień temu to zakładam, że to coś niewiele gorszego od alchemicznej mieszanki palnej... suszy mnie jakbym wychlał pół ossefactorium Złotego Kolegium.
- Buuuuuurpgh... możesz... możesz mieć rację, Dietrich. Ale czy my nie przyszliśmy tu w jakimś konkretnym celu..?
Zasępione intensywnym wertowaniem wyblakłej pamięci zarośnięte twarze muszkieterów wkrótce symultanicznie opadły w dół z jękiem beznadziei.
Wtedy z pobliskich krzaków paproci dał się słyszeć chrzęst butów.
- Tu są nasi spryciarze! Cholera, nawet pół stai od fortu nie odeszli..! - zaklął Hans oglądając pobojowisko i skinając na innych strzelców by doń dołączyli. Grupa poszukiwawcza wielce niepocieszonym spojrzeniem zlustrowała pobojowisko i 'poległych'.
Hans krzywiąc się od wiszącego w wilgotnym powietrzu smrodu alkoholu podszedł do jednego z żołnierzy, trącając go obcasem buta.
- AUFSTEH DU VERDAMMNTE TIEREN! - ryknął sierżant, nachylając się nad osłaniającym przekrwione oczy rękawem pijakiem - Gdzieście posiali elfkę, wy tępe huncwoty ?
Interrogowany zamrugał oczyma jakby dopiero się obudził.
- Ja... ja...jaką elfkę ?
Eberwald kopnął go w brzuch, skutecznie opróżniając jego zawartość przez zainicjowanie procedury sprzężonego zwrotu i przeszedł się polanką obok wygasłego ogniska.
- "Popilnujemy jej żeby nie uciekła jak będziecie ciągnąć losy" mówili. "Idźcie spokojnie szykować rusznice do Hochlandzkiej Ruletki" mówili. "Bądźcie spokojni będziemy na straży" mówili!
- I sami natenczas spieprzyli z nią do lasu. - wyrzucił oparty o swój muszkiet Andreas.
- No właśnie! Czekajcie, za gówno macie honor imperialnego żołnierza to sławojki na gówno będziecie przez tydzień kopać... własnymi łyżkami! - Hans aż oparł się o jedną z palm, stukając opuszkami urękawiczonych palców w jelec szpady - Podkablowałbym was kapitanowi, gdyby nie to, że wczoraj poszedł na przegląd ran do Razandira i zostawił fort pod moją kuratelą, więc byłbym pierwszy do dostania kulki między oczy. Ech. Ma ktoś z was elaboraty jakiś pomysł gdzie mogła pójść ?
Blondyn z bokobrodami wreszcie podniósł się niejako, siadając ciężko na kamieniu z głową podpartą na dłoniach.
- Sam ją wiązałem, najlepszą liną zęzową z karaki estalijczyków. Stwardniała od soli jak kamień, nie ma opcji żeby ją przegryzła albo zerwała. Ani się wyplątała bo sztywne to było jak drzewce od sztandaru, co to je niby Ludwig Schwarzhelm połknął.
- Czyli ktoś ją zabrał. - logicznie skonstatował oglądający ślady na polance Luitpold.
- No ale kto ?
Pytanie sierżanta spotkało się z chórem pogwizdywań i spuszczonych spojrzeń oraz pojedynczym wymiotem, jednego ze znalezionych na polance. Wtem Andreas podniósł dłoń.
- Andreas, jeśli znów chcesz powiedzieć, że twój kuzyn studiuje prawo w Altdorfie to będziesz kopał sławojki razem z...
- Nein, nein herr gefrajter! Pamiętacie jak jaszczuroludzie wycinali serca tym Druchii co ich pojmali po bitwie na Wielkiej Kahoonie ? Może potrzebowali jeszcze jednej ofiary...
Hans aż szerzej otworzył oczy.
- Oooo nie! Nie ma mowy, żeby pozwolić im składać ofiary religijne z NASZEJ własności. Mają ją oddać. Idziemy pod tę trójkątną kupę kamieni zaprotestować!
- Herr gefrajter, a co z nimi ? - wskazał jęczący tercet Andreas. Hans machnął ręką, poprawiwszy kapelusz.
- Cuchną tak okrutnie, że nawet żadne tutejsze zwierze nie będzie chciało ich zeżreć. A jak jest jakieś pozbawione węchu to przynajmniej zatrują je tą całą gorzałką, którą w sobie zmagazynowali i będzie nieco spokojniej w okolicy. Ruszać się!
*****
Xipati wyszedł na balkon swojej piramidy, rozkoszując się porannym, rześkim powietrzem. W dole skinki radośnie podając sobie materiały i narzędzia odbudowywały wioskę, zaś śpiew ptaków i łagodne powiewy wiatru przyjemnie dźwięczały w uszach. Zaiste w końcu życie na wyspie niejako wracało do harmonii po wszystkich tych...
Nagły rumor pod balkonem zepsuł całe wrażenie.
Zaskoczony kapłan wychylił się przez barierę, zauważając gromadę ciepłokrwistych, potrząsającą bronią i pięściami oraz nieustannie coś pokrzykującą w stronę skinka.
Jeden z akolitów zbliżył się, zwabiony hałasem i stanął koło kapłana.
- Ofiara... Nie... religia... żądanie... swoja... elfka... - zapytał Xipati - Niss'sa, wiesz może czego żądają ci ciepłokrwiści ?
Akolita przekręcił łuskowatą głowę z boku na bok, podrapał się pazurem w spód pyska i zasyczał przeciągle.
- Wydaje mi się, że nie chcą na wyspie naszej religii i dlatego żądają by mogli we własnym obrządku złożyć ofiarę z jakiegoś elfa... o wiedzący.
Xipati ścisnął swój kostur.
- Cóż za roszczeniowi imigranci, z tych ciepłokrwistych... ale niech będzie, pokażmy im co to znaczy tolerancja. Wydać im ostatniego żywego z pojmanych łowców niewolników!
Po chwili muskularny saurus ze straży świątynnej rzucił przed muszkieterami związanego i zakneblowanego Druchii. Wychudzonego i brudnego w porówaniu z korsarzami, którzy zaatakowali ich dwa tygodnie temu.
Natychmiast zamilkli.
Hans spojrzał oburzony najpierw na miotającego się elfa, a potem na stojącego na balkonie kapłana. Sierżant nie mogąc znaleźć słów cisnął na ziemię kapelusz i zaczął machać rękoma do spółki z głośnym krzykiem irytacji.
- Czy to są jakieś kpiny ?! Co oni nas mają, za jakichś jednopłciowych partyzantów elfiej miłości ?! Toć to niedopuszczalne! Protestuję!
To mówiąc błyskawicznym strzałem z pistoletu roztrzaskał głowę korsarza i odwrócił się na pięcie.
- Dość tego, jeszcze się upomnimy o swoje! Odwrót do fortu!
Gdy żołnierze odmaszerowali, rzucając przez ramiona wściekłe spojrzenia Xipati pokręcił łbem.
- Strasznie dziwne te ich rytuały. Do tego musieli oczywiście napaskudzić na naszym świętym miejscu. Nic dziwnego, że Przedwieczni wybrali nas, a nie ich.
******
Von Drake podniósł się z zawieszonego w swoim pokoju hamaka, słysząc pukanie do drzwi, już chciał sięgać po zawieszony na ścianie garłacz, gdy usłyszał przytłumiony przez drewno znajomy głos.
- Ej, Francis to ja Lothar! Wpadliśmy z Razandirem i dwiema flaszkami ostermarckiego tokaja, żeby pogadać o dalszych walkach na Arenie i sytuacji na wyspie. Masz chwilę ?
[Dzisiaj około 22 dam kolejną część tekstu ciągnącą zaczęte wątki. Cierpliwości towarzysze
]

M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Dzisiaj to Byqu miał walkę nr 8 dawać
]
Lothar ponownie zapukał do drzwi, gdy Razandir przekazał mu najnowsze wieści.
- Dzisiaj powinni rozegrać ostatnią walkę eliminacji, między tym szamanem ze Wschodu a naszym kislevskim zabijaką. Mam przeczucie, że będzie na co popatrzeć, więc może wypijmy zanim wezwą na pojedynek.

Lothar ponownie zapukał do drzwi, gdy Razandir przekazał mu najnowsze wieści.
- Dzisiaj powinni rozegrać ostatnią walkę eliminacji, między tym szamanem ze Wschodu a naszym kislevskim zabijaką. Mam przeczucie, że będzie na co popatrzeć, więc może wypijmy zanim wezwą na pojedynek.