ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
[Myślę ,że nie ma co czekać ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Atheis kluczył pomiędzy wąskimi uliczkami, starając za wszelką cenę zostawić w tyle wkurzonych arabów. Biegł co sił w nogach. W końcu po wielu minutach pościgu zgubił chołote. Bał się jednak rozpoznania więc na najbliższym straganie zakupił długą brązową szatę i chustę którą obwiązał sobie twarz.
Szybkim krokiem wrócił na plac, mimo iż Deliere obiecała iż będzie na niego czekać, nigdzie nie było jej widać. Zaniepokojony obszedł plac dwa razy, w jednym z zaułków coś przyciągnęło jego uwagę. Była to pochwa miecza elfki, bogato zdobiona była nad wyraz widoczna w ciemnościach wąskiej uliczki. Tuż obok niej leżała kwadratowa moneta.
-Coś musiało jej się stać-pomyślał przestraszony elf -Co teraz? Sam nie dam rady jej znaleźć!
Musiał zwrócić się do kogoś zaufanego, ale kogo? Czy na tym przeklętym statku jest ktoś godny nazwania przyjacielem?
Jaszczuroczłek zdziwił się na widok poety, wydawało mu się wcześniej iż ten go unika.
-Loq-Kro-Garze, potrzebuje twojej pomocy!
[Jest na co czekać!]
Szybkim krokiem wrócił na plac, mimo iż Deliere obiecała iż będzie na niego czekać, nigdzie nie było jej widać. Zaniepokojony obszedł plac dwa razy, w jednym z zaułków coś przyciągnęło jego uwagę. Była to pochwa miecza elfki, bogato zdobiona była nad wyraz widoczna w ciemnościach wąskiej uliczki. Tuż obok niej leżała kwadratowa moneta.
-Coś musiało jej się stać-pomyślał przestraszony elf -Co teraz? Sam nie dam rady jej znaleźć!
Musiał zwrócić się do kogoś zaufanego, ale kogo? Czy na tym przeklętym statku jest ktoś godny nazwania przyjacielem?
Jaszczuroczłek zdziwił się na widok poety, wydawało mu się wcześniej iż ten go unika.
-Loq-Kro-Garze, potrzebuje twojej pomocy!
[Jest na co czekać!]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Tej nocy saurus nie wypoczął. Choć przygoda w świątyni była męcząca i wydawało się, że nic dzisiaj się już nie przydarzy, los jednak zakpił sobie z planów na spoczynek.
Loq-Kro-Gar odpoczywał w karczmie, porządnym lokalu, gdzie gośćmi byli ludzie kulturalni i tolerancyjni, a nie portowej spelunie, gdzie toczyła się dzisiaj bójka. Siedział i raczył się miejscowymi specjałami, nabierając sił po wyczerpującym starciu. Spoglądał przy tym przez okno i rozmyślał. Było po północy, na ulicach było niemal pusto, nic więc nie zwiastowało nadchodzących wydarzeń...
Do karczmy wszedł Atheis, dość mało dystyngowanie jak na elfie standardy, lecz jeden rzut oka pozwolił jaszczurowi stwierdzić, że coś jest nie tak. Zdziwił się na widok poety, wydawało mu się wcześniej iż ten go unika.
-Loq-Kro-Garze, potrzebuje twojej pomocy! -powiedział poeta, jego głos przy tym drżał, co zaniepokoiło gada.
-Mów. -odparł Loq-Kro-Gar, jak zwykle lakonicznie.
-Deliere... ona zniknęła. Nigdzie jej nie mogłem znaleźć, a szukałem kilka godzin! Pomóż mi, proszę! -jęknął bard.
-Po kolei. Tu trzeba cierpliwości i rozwagi. -uspokoił go saurus.
Atheis przełknął ślinę i przytaknął. Usiadł, zebrał myśli i opowiadał.
-Pokłóciliśmy się. Gdy ty i Dawi walczyliście w karczmie... chciałem wam pomóc, lecz ona jest bardzo dumna, nie przebacza łatwo... Odeszła, zła, że się z nią nie zgadzam. Chciałem za nią pójść, przynieść słowami pocieszenie, lecz jej nie było. Pomyślałem, że szybko rozprawicie się z tymi w tawernie, nie potrzebowaliście mojej pomocy.
-Wszystko skończyło się dobrze. -powiedział Loq-Kro-Gar, nie mając ochoty opowiadać elfowi o wydarzeniach z kultem śmierci i świątynią. Był tak zaaferowany swą ukochaną, że dotychczas nie usłyszał o całej drace.
-Pomyślałem sobie, że potrzebuje czasu w samotności, że przejdzie jej i wkrótce się spotkamy, lecz jej nie było. Zniknęła. Szukałem jej po całym mieście, byłem na "Języczku Lileth", wszędzie. Nikt jej nie widział. Potem znalazłem to. -tu Atheis pokazał znalezisko- pochwa od miecza i błękitna wstążka z najdelikatniejszego materiału. Loq-Kro-Gar spojrzał nań, a potem przeniósł swe pionowe źrenice z powrotem na elfa.
-Ruszajmy na łowy. -powiedział.
***
Zaczęło padać. Na ulicach nie było żywej duszy, nie licząc dwóch nietypowych osobników. Loq-Kro-Gar klęczał z nosem przy ziemi badając tropy, szukając poszlak i wskazówek. Za nim stał zgarbiony Atheis, który pocierając ramionami usiłował się rozgrzać. Noce na pustyni były zimniejsze, niż się spodziewał.
-Masz coś? -spytał elf
-Pytasz mnie co chwila. Cierpliwości. -syknął Loq-Kro-Gar.
Ślady nie mówiły wiele. Zbyt wiele osób, zbyt dużo czasu... Nie było szans dowiedzieć się czegoś ze śladów butów. Nieco więcej informacji przyniosły saurusowi inne zmysły. Mieszało się tu wiele zapachów, lecz był wśród nich ledwo wyczuwalny, ginący wśród innych, jednak... Zdecydowanie nie mógł należeć do człowieka. Niestety ten trop szybko się urwał, gdyż nieopodal znajdował się stragan z perfumami, kadzidłami i wonnościami. Atheis zasmucił się, chyba stracił resztki nadziei. Saurus nie rozpaczał. Nie przepadał za elfką, a przejmujący ziąb dokuczał mu dotkliwie.
-Wracajmy. -rzekł poeta niezwykle cicho.
Ktoś uchylił drzwi i wylał nieczystości. Loq-Kro-Gar wpadł na pomysł...
Loq-Kro-Gar odpoczywał w karczmie, porządnym lokalu, gdzie gośćmi byli ludzie kulturalni i tolerancyjni, a nie portowej spelunie, gdzie toczyła się dzisiaj bójka. Siedział i raczył się miejscowymi specjałami, nabierając sił po wyczerpującym starciu. Spoglądał przy tym przez okno i rozmyślał. Było po północy, na ulicach było niemal pusto, nic więc nie zwiastowało nadchodzących wydarzeń...
Do karczmy wszedł Atheis, dość mało dystyngowanie jak na elfie standardy, lecz jeden rzut oka pozwolił jaszczurowi stwierdzić, że coś jest nie tak. Zdziwił się na widok poety, wydawało mu się wcześniej iż ten go unika.
-Loq-Kro-Garze, potrzebuje twojej pomocy! -powiedział poeta, jego głos przy tym drżał, co zaniepokoiło gada.
-Mów. -odparł Loq-Kro-Gar, jak zwykle lakonicznie.
-Deliere... ona zniknęła. Nigdzie jej nie mogłem znaleźć, a szukałem kilka godzin! Pomóż mi, proszę! -jęknął bard.
-Po kolei. Tu trzeba cierpliwości i rozwagi. -uspokoił go saurus.
Atheis przełknął ślinę i przytaknął. Usiadł, zebrał myśli i opowiadał.
-Pokłóciliśmy się. Gdy ty i Dawi walczyliście w karczmie... chciałem wam pomóc, lecz ona jest bardzo dumna, nie przebacza łatwo... Odeszła, zła, że się z nią nie zgadzam. Chciałem za nią pójść, przynieść słowami pocieszenie, lecz jej nie było. Pomyślałem, że szybko rozprawicie się z tymi w tawernie, nie potrzebowaliście mojej pomocy.
-Wszystko skończyło się dobrze. -powiedział Loq-Kro-Gar, nie mając ochoty opowiadać elfowi o wydarzeniach z kultem śmierci i świątynią. Był tak zaaferowany swą ukochaną, że dotychczas nie usłyszał o całej drace.
-Pomyślałem sobie, że potrzebuje czasu w samotności, że przejdzie jej i wkrótce się spotkamy, lecz jej nie było. Zniknęła. Szukałem jej po całym mieście, byłem na "Języczku Lileth", wszędzie. Nikt jej nie widział. Potem znalazłem to. -tu Atheis pokazał znalezisko- pochwa od miecza i błękitna wstążka z najdelikatniejszego materiału. Loq-Kro-Gar spojrzał nań, a potem przeniósł swe pionowe źrenice z powrotem na elfa.
-Ruszajmy na łowy. -powiedział.
***
Zaczęło padać. Na ulicach nie było żywej duszy, nie licząc dwóch nietypowych osobników. Loq-Kro-Gar klęczał z nosem przy ziemi badając tropy, szukając poszlak i wskazówek. Za nim stał zgarbiony Atheis, który pocierając ramionami usiłował się rozgrzać. Noce na pustyni były zimniejsze, niż się spodziewał.
-Masz coś? -spytał elf
-Pytasz mnie co chwila. Cierpliwości. -syknął Loq-Kro-Gar.
Ślady nie mówiły wiele. Zbyt wiele osób, zbyt dużo czasu... Nie było szans dowiedzieć się czegoś ze śladów butów. Nieco więcej informacji przyniosły saurusowi inne zmysły. Mieszało się tu wiele zapachów, lecz był wśród nich ledwo wyczuwalny, ginący wśród innych, jednak... Zdecydowanie nie mógł należeć do człowieka. Niestety ten trop szybko się urwał, gdyż nieopodal znajdował się stragan z perfumami, kadzidłami i wonnościami. Atheis zasmucił się, chyba stracił resztki nadziei. Saurus nie rozpaczał. Nie przepadał za elfką, a przejmujący ziąb dokuczał mu dotkliwie.
-Wracajmy. -rzekł poeta niezwykle cicho.
Ktoś uchylił drzwi i wylał nieczystości. Loq-Kro-Gar wpadł na pomysł...
Ostatnio zmieniony 18 paź 2013, o 21:57 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Ruszyli razem, ulicami miasta. Najpierw Atheis zaprowadził jaszczura do miejsca gdzie po raz ostatni widział elfkę. Przeszukali je jeszcze raz, nad wyraz dokładnie. Gdy już stracili jakąkolwiek nadzieję iż odnajdą Deliere, z górnego okna ktoś wylał obok nich nieczystości.
-Chodźmy stąd-powiedział elf marszcząc nos.
-Zaczekaj- powiedział Loq-Kro-Gar.
Stareńki Ahmed bardzo rzadko miewał gości. Tak więc gdy usłyszał pukanie z dołu zdziwił się niezmiernie. Powoli podpierając się na lasce zszedł w dół i spojrzał przez wizjer. Po drugiej stronie ujrzał jedynie potężne niebieskie oko wpatrujące się w niego.
-Kto tam?-zawołał cicho.
-Potrzebujemy twojej pomocy dobry człowieku.-zawołał jakiś czysty, dźwięczny głos.
-Nie jestem żadna pomocą, jak czegoś chcecie poszukajcie gdzie indziej!-wymamlał podenerwowany Ahmed.
-Zapłacimy-rzekła nieznajomy potrząsając sakiewką tak aby starzec usłyszał brzęk monet.
-No dobra wchodźcie.
Ku jego zdumieniu do środka weszły dwie postacie. Jedna z nich wielka jak dwóch mężów była jakimś dziwnym gadem o niebieskiej łusce. Drugi był niezwykle wysoki i dostojny i Arab szybko pojął iż ma do czynienia z elfem.
-Czego chcecie?-burknął.
-Czy widziałeś może co działo się obok twego domu wciągu czterech-sześciu godzin?-zapytał elf. To jego głos Ahmed słyszał wcześniej.
-Owszem, byłą tu jakaś kobieta, zaszło ją trzech zbirów. Ogłuszyli i ruszyli w stronę targu niewolników. Pewnie mają zamiar ją sprzedać. Trzeba wam wiedzieć coś jeszcze? Nie? To płacie i wynoście się.
-Chodźmy stąd-powiedział elf marszcząc nos.
-Zaczekaj- powiedział Loq-Kro-Gar.
Stareńki Ahmed bardzo rzadko miewał gości. Tak więc gdy usłyszał pukanie z dołu zdziwił się niezmiernie. Powoli podpierając się na lasce zszedł w dół i spojrzał przez wizjer. Po drugiej stronie ujrzał jedynie potężne niebieskie oko wpatrujące się w niego.
-Kto tam?-zawołał cicho.
-Potrzebujemy twojej pomocy dobry człowieku.-zawołał jakiś czysty, dźwięczny głos.
-Nie jestem żadna pomocą, jak czegoś chcecie poszukajcie gdzie indziej!-wymamlał podenerwowany Ahmed.
-Zapłacimy-rzekła nieznajomy potrząsając sakiewką tak aby starzec usłyszał brzęk monet.
-No dobra wchodźcie.
Ku jego zdumieniu do środka weszły dwie postacie. Jedna z nich wielka jak dwóch mężów była jakimś dziwnym gadem o niebieskiej łusce. Drugi był niezwykle wysoki i dostojny i Arab szybko pojął iż ma do czynienia z elfem.
-Czego chcecie?-burknął.
-Czy widziałeś może co działo się obok twego domu wciągu czterech-sześciu godzin?-zapytał elf. To jego głos Ahmed słyszał wcześniej.
-Owszem, byłą tu jakaś kobieta, zaszło ją trzech zbirów. Ogłuszyli i ruszyli w stronę targu niewolników. Pewnie mają zamiar ją sprzedać. Trzeba wam wiedzieć coś jeszcze? Nie? To płacie i wynoście się.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[Kilka godzin wcześniej]
-Hej, Krasnoludy! My wsiadamy!
-Nie ma miejsca.
-Szlag- powiedział do siebie Duriath. Obejrzeli jeszcze jak żyrokopter się wznosił, i poszli do miasta. Trakt był wąski, dwa wozy ledwo się mijały. I tak szli i szli i szli.
[Godzinę później]
-Mówiłem *****, żebyś zaczekał na żyrokopter! - Powiedział do Duriatha Landryol.
-Ale teraz, wygodnie wrócimy na statek, opatrzymy rany, zostawimy rzeczy.
Na pobliski słup wyciągnięto tabliczkę z napisem:
Walka dziesiąta: Deliere z Lothern vs. Bothan McArmstrong
-I wrócimy obejrzeć walkę.- Dokończył Duriath.
Zapakowali się do łodzi. Droga na "Gargantuana" minęła szybko, ponieważ Duriath zastanawiał się nad sensem dzisiejszych wydarzeń.
[Kolejną godzinę później]
Księżyc świecił jasno. Był w pełni. Ludzie uważaliby, że taka romantyczna noc, podobnie jak niektóre elfy.
Po wróceniu na ląd, zaczepił ich Kislevita, który najwyraźniej był gotowy na ewentualną agresję skierowaną w jego kierunku.
-Elfy... Obiecaliście Księciu Mórz że znajdziecie wszystkich zawodników areny... Jednego brakuje...
-Niby kur** kogo?!
-Elfki...
Duriath skrył twarz w dłoniach.
-Hej, Krasnoludy! My wsiadamy!
-Nie ma miejsca.
-Szlag- powiedział do siebie Duriath. Obejrzeli jeszcze jak żyrokopter się wznosił, i poszli do miasta. Trakt był wąski, dwa wozy ledwo się mijały. I tak szli i szli i szli.
[Godzinę później]
-Mówiłem *****, żebyś zaczekał na żyrokopter! - Powiedział do Duriatha Landryol.
-Ale teraz, wygodnie wrócimy na statek, opatrzymy rany, zostawimy rzeczy.
Na pobliski słup wyciągnięto tabliczkę z napisem:
Walka dziesiąta: Deliere z Lothern vs. Bothan McArmstrong
-I wrócimy obejrzeć walkę.- Dokończył Duriath.
Zapakowali się do łodzi. Droga na "Gargantuana" minęła szybko, ponieważ Duriath zastanawiał się nad sensem dzisiejszych wydarzeń.
[Kolejną godzinę później]
Księżyc świecił jasno. Był w pełni. Ludzie uważaliby, że taka romantyczna noc, podobnie jak niektóre elfy.
Po wróceniu na ląd, zaczepił ich Kislevita, który najwyraźniej był gotowy na ewentualną agresję skierowaną w jego kierunku.
-Elfy... Obiecaliście Księciu Mórz że znajdziecie wszystkich zawodników areny... Jednego brakuje...
-Niby kur** kogo?!
-Elfki...
Duriath skrył twarz w dłoniach.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Gerhard szedł przez miasto obryzgany krwią od stóp do głów. Jego kubrak był pocięty niemalże paski, odsłaniając liczne rany. Ludzie przezornie schodzili mu z drogi, widząc jego zimne spojrzenie i dwa gladiusy wiszące u pasa, które jakimś cudem wyglądały na czyste i błyszczące.
Eirenstern skręcił w uliczkę, przeszedł przez rozwalone drzwi i znalazł się dokładnie w tej samej karczmie, w której jeszcze kilka godzin temu wrzała bijatyka. Barman z podbitym okiem zamiatał właśnie podłogę pełną kawałków szkła i wybitych zębów.
- Szukku hatalu szakatar ! - Wzdrygnął się, widząc zbliżającego się khornitę - Makhhaku repalu abszakkar !
- Potrzebny mi pokój - Gerhard, ścierając krew z twarzy, starał się żeby jego głos brzmiał jak najspokojniej.
- Nie żabijaj mnie, demonie ! - Karczmarz, słysząc zbryzganego posoką przybysza, przełączył się na Reikspiel.
- Już tu byłem tego wieczora, kretynie. Zamówiłem wódę, pamiętasz ?
Arab zamrugał kilka razy, po czym jego oblicze rozjaśniło się pod wpływem nagłego zrozumienia.
- Aaaa, ja cze pamientam ! Czo czi szje ształo ? Wyglondasz, jakbysz wpadł do Hak-atap-Hamibu, he he.
Eirenstern naprawdę nie miał pojęcia, co to mogłoby oznaczać.
- Słuchaj potrzebuję pokoju. I kąpieli, koniecznie. Przydałyby mi się też jakieś czyste ciuchy.
- No, mam to wszytko. Pokój jest na górze, na pewno trafisz, to i tak jedeny, jaki tu jest.
Eirenstern kiwnął głową i rzucił karczmarzowi srebrną monetę, po czym wszedł po schodach na górę.
Pokój pokój był wyposażony się w nim łóżko, niski stolik i rzecz jasna, całe mnóstwo poduszek i poduszeczek. Arabowie najwyraźniej nie przepadali za standardowymi krzesłami. Poza ty, zgodnie z panującą modą, w jednej ze ścian znajdowało się całkiem spore wyjście na taras.
Oberżysta po chwili przytargał balię wypełnioną gorącą wodą i jakieś czyste ubrania. Potem zszedł na dół i wrócił z antałkiem wina. Gerhard oprawił go ruchem ręki i podszedł do balii. Zrzucił z siebie tunikę upapraną zaschniętą krwią i pustynnym pyłem i z ulgą zanurzył się w gorącej wodzie z mydlinami.
***
Eirenstern siedział na tarasie, rozwalony na drewnianym leżaku. Ubrany był w jedyne ciuchy, jakie oberżysta miał pod ręką - tradycyjną arabską szatę, która przypominała trochę szlafrok. Wyglądał w niej cokolwiek niepoważnie, ale nie przejmował się tym.
Nad miastem zapadła noc, dużo zimniejsza, niż można było się spodziewać po tak ciepłym kraju. Sącząc wino z glinianego kubka, Gerhard podziwiał nocne niebo. Nawet zwyczajowy hałas dochodzący z ulicy przestał mu przeszkadzać. Po raz pierwszy o wielu, wielu tygodni, był zrelaksowany.
- Psssst, szefie - Słysząc dziwnie znajomy głos dochodzący zza jego pleców, khornita aż podskoczył z zaskoczenia, rozlewając trunek na podłogę. Przeklinając pod nosem, wstał z leżaka i obrócił się.
- Kurt, ty kretynie, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zachodził mnie tak od tyłu ! Kiedyś odruchowo odrąbię ci głowę !
- Wybacz, panie - Kultysta, kłaniając się uniżenie, wszedł na balkon.
- Tak w ogóle to jak mnie tu znalazłeś ? - Gerhard usiadł na leżaku, nalewając sobie wina z antałka.
- Godzinę temu wracałem z patrolu i widziałem jak tu wchodzisz. Poza tym byłem w oddziale strzelców i walczyłem z tymi umarlakami na placu świątynnym. Na bogów, co za masakra ! Gdy tylko zobaczyłem te wszystkie porąbane zwłoki, wiedziałem, że brałeś w tym udział. To prawdziwy cud, że nikt z was nie zginął.
- Potrzeba czegoś więcej niż wściekłego motłochu i kamiennych figurek, żeby mnie zabić. No, a teraz melduj, jak tam się sprawy mają na "Gargantuanie" ?
Kurt odchrząknął.
- Nie najlepiej. Mamy bardzo niewielu rekrutów i nadal nie pozbieraliśmy się po ataku na "Waleczne Serce".
- Czyli w sumie nic nowego. Coś jeszcze ?
- Owszem. Pamiętasz tych trzech poparzonych kultystów ?
- Co z nimi ?
- Będą żyć. Tak jak mówiłeś, okazali się dostatecznie silni. Chociaż obawiam się, że z takimi ranami raczej nie przydadzą się w bitwie.
- Już o tym pomyślałem - Eirenstern rzucił kultyście pełny mieszek - W mieście jest uzdrowiciel. Zatrudnij go i niech postawi tą trójkę na nogi.
- Co ? - Zdezorientowany Kurt popatrzył najpierw na pieniądze, a potem na swojego pana - Chcesz wydać równowartość czterech miesięcy mojego żołdu na leczenie ludzi, którzy nie mogli poradzić sobie w bitwie i niemalże zginęli ? Po co miałbyś to robić, panie ?
- Ja tutaj tworzę kadrę oficerską, baranie - Gerhardowi bardzo nie spodobał się ton głosu swego porucznika - Ostatnio widziałem was w akcji. Myślałem, że stać was na więcej. Niestety, przeliczyłem się i straciliśmy ponad połowę ludzi. Nie powtórzę tego samego błędu. Odbuduję ten kult od samych podstaw, zaczynając od wyszkolenia nieustraszonych, bezwzględnie lojalnych czempionów. Ta trójka zniosła nieludzkie cierpienie i przeżyła. Teraz już nic nie zdoła złamać ich ducha. Zrozumiałeś mój koncept czy mam ci to narysować ?!
Kurt pokiwał głową.
- Dobrze- Gerhard wrócił do leżakowania - Coś jeszcze ? Chciałbym w końcu odpocząć, dosłownie cały dzień zabijałem ludzi. I nie tylko.
- Niedługo odbędzie się kolejna walka. Chodzą słuchy, że będzie mieć miejsce tutaj, a nie na "Gargantuanie".
- To... ciekawe. Dobrze, możesz odejść.
Kurt ukłonił się i zszedł z tarasu.
Eirenstern skręcił w uliczkę, przeszedł przez rozwalone drzwi i znalazł się dokładnie w tej samej karczmie, w której jeszcze kilka godzin temu wrzała bijatyka. Barman z podbitym okiem zamiatał właśnie podłogę pełną kawałków szkła i wybitych zębów.
- Szukku hatalu szakatar ! - Wzdrygnął się, widząc zbliżającego się khornitę - Makhhaku repalu abszakkar !
- Potrzebny mi pokój - Gerhard, ścierając krew z twarzy, starał się żeby jego głos brzmiał jak najspokojniej.
- Nie żabijaj mnie, demonie ! - Karczmarz, słysząc zbryzganego posoką przybysza, przełączył się na Reikspiel.
- Już tu byłem tego wieczora, kretynie. Zamówiłem wódę, pamiętasz ?
Arab zamrugał kilka razy, po czym jego oblicze rozjaśniło się pod wpływem nagłego zrozumienia.
- Aaaa, ja cze pamientam ! Czo czi szje ształo ? Wyglondasz, jakbysz wpadł do Hak-atap-Hamibu, he he.
Eirenstern naprawdę nie miał pojęcia, co to mogłoby oznaczać.
- Słuchaj potrzebuję pokoju. I kąpieli, koniecznie. Przydałyby mi się też jakieś czyste ciuchy.
- No, mam to wszytko. Pokój jest na górze, na pewno trafisz, to i tak jedeny, jaki tu jest.
Eirenstern kiwnął głową i rzucił karczmarzowi srebrną monetę, po czym wszedł po schodach na górę.
Pokój pokój był wyposażony się w nim łóżko, niski stolik i rzecz jasna, całe mnóstwo poduszek i poduszeczek. Arabowie najwyraźniej nie przepadali za standardowymi krzesłami. Poza ty, zgodnie z panującą modą, w jednej ze ścian znajdowało się całkiem spore wyjście na taras.
Oberżysta po chwili przytargał balię wypełnioną gorącą wodą i jakieś czyste ubrania. Potem zszedł na dół i wrócił z antałkiem wina. Gerhard oprawił go ruchem ręki i podszedł do balii. Zrzucił z siebie tunikę upapraną zaschniętą krwią i pustynnym pyłem i z ulgą zanurzył się w gorącej wodzie z mydlinami.
***
Eirenstern siedział na tarasie, rozwalony na drewnianym leżaku. Ubrany był w jedyne ciuchy, jakie oberżysta miał pod ręką - tradycyjną arabską szatę, która przypominała trochę szlafrok. Wyglądał w niej cokolwiek niepoważnie, ale nie przejmował się tym.
Nad miastem zapadła noc, dużo zimniejsza, niż można było się spodziewać po tak ciepłym kraju. Sącząc wino z glinianego kubka, Gerhard podziwiał nocne niebo. Nawet zwyczajowy hałas dochodzący z ulicy przestał mu przeszkadzać. Po raz pierwszy o wielu, wielu tygodni, był zrelaksowany.
- Psssst, szefie - Słysząc dziwnie znajomy głos dochodzący zza jego pleców, khornita aż podskoczył z zaskoczenia, rozlewając trunek na podłogę. Przeklinając pod nosem, wstał z leżaka i obrócił się.
- Kurt, ty kretynie, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zachodził mnie tak od tyłu ! Kiedyś odruchowo odrąbię ci głowę !
- Wybacz, panie - Kultysta, kłaniając się uniżenie, wszedł na balkon.
- Tak w ogóle to jak mnie tu znalazłeś ? - Gerhard usiadł na leżaku, nalewając sobie wina z antałka.
- Godzinę temu wracałem z patrolu i widziałem jak tu wchodzisz. Poza tym byłem w oddziale strzelców i walczyłem z tymi umarlakami na placu świątynnym. Na bogów, co za masakra ! Gdy tylko zobaczyłem te wszystkie porąbane zwłoki, wiedziałem, że brałeś w tym udział. To prawdziwy cud, że nikt z was nie zginął.
- Potrzeba czegoś więcej niż wściekłego motłochu i kamiennych figurek, żeby mnie zabić. No, a teraz melduj, jak tam się sprawy mają na "Gargantuanie" ?
Kurt odchrząknął.
- Nie najlepiej. Mamy bardzo niewielu rekrutów i nadal nie pozbieraliśmy się po ataku na "Waleczne Serce".
- Czyli w sumie nic nowego. Coś jeszcze ?
- Owszem. Pamiętasz tych trzech poparzonych kultystów ?
- Co z nimi ?
- Będą żyć. Tak jak mówiłeś, okazali się dostatecznie silni. Chociaż obawiam się, że z takimi ranami raczej nie przydadzą się w bitwie.
- Już o tym pomyślałem - Eirenstern rzucił kultyście pełny mieszek - W mieście jest uzdrowiciel. Zatrudnij go i niech postawi tą trójkę na nogi.
- Co ? - Zdezorientowany Kurt popatrzył najpierw na pieniądze, a potem na swojego pana - Chcesz wydać równowartość czterech miesięcy mojego żołdu na leczenie ludzi, którzy nie mogli poradzić sobie w bitwie i niemalże zginęli ? Po co miałbyś to robić, panie ?
- Ja tutaj tworzę kadrę oficerską, baranie - Gerhardowi bardzo nie spodobał się ton głosu swego porucznika - Ostatnio widziałem was w akcji. Myślałem, że stać was na więcej. Niestety, przeliczyłem się i straciliśmy ponad połowę ludzi. Nie powtórzę tego samego błędu. Odbuduję ten kult od samych podstaw, zaczynając od wyszkolenia nieustraszonych, bezwzględnie lojalnych czempionów. Ta trójka zniosła nieludzkie cierpienie i przeżyła. Teraz już nic nie zdoła złamać ich ducha. Zrozumiałeś mój koncept czy mam ci to narysować ?!
Kurt pokiwał głową.
- Dobrze- Gerhard wrócił do leżakowania - Coś jeszcze ? Chciałbym w końcu odpocząć, dosłownie cały dzień zabijałem ludzi. I nie tylko.
- Niedługo odbędzie się kolejna walka. Chodzą słuchy, że będzie mieć miejsce tutaj, a nie na "Gargantuanie".
- To... ciekawe. Dobrze, możesz odejść.
Kurt ukłonił się i zszedł z tarasu.
Ostatnio zmieniony 19 paź 2013, o 19:49 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[mordujecie się, mordujecie i zabić nie umiecie ]
Rankiem Atheis niezwłocznie spotkał się z Loq-Kro-Garem. Mieli odnaleźć porywaczy, lecz dysponowali jedynie bardzo pobieżnym opisem, a saurus nawet nie był pewien, czy zapach, który śledził należy do ktoregoś z nich. Elf i jaszczur krążyli więc ciasnymi uliczkami Khandaq szukając niemal po omacku. Naradziwszy się chwilę postanowili rozdzielić się- Loq-Kro-Garmiał poszukać tanich spelunach, wśród tutejszego elementu, natomiast Atheis wypytywał przechodniów o zaginioną, nieraz rozwiazując języki złotem.
Lokalna społeczność kryminalna miała dziś niemiły poranek. Widok wielkiego gada z samego rana nie spotkał się z przychylnym przyjęciem, lecz nikt nie miał odwagi oponować. Większość wlepiała wzrok w swoją miskę, lub popijała tanie, cuchnące trunki. Saurus nie zadawał pytań. Był pewien, że staruszek, ktorego wczoraj wypytywali z samego rana poszedł ich wydać za kolejną garść miedziaków, było więc wielce prawdopodobne, że wieść się rozeszła, zwierzyna wiedziała, że jest ścigana. A co robi ofiara na widok łowcy?
Udało się dopiero w trzeciej tawernie. Loq-Kro-Gar nie miał wątpliwości, był wstanie wyczuć strach tamtego już gdy przekroczył próg lokalu. Siedział pod scianą bezskutecznie próbując opanować zdenerwowanie. Gdy saurus podszedł bliżej nie wytrzymał i zerwał się do ucieczki, jednak celnie rzucone krzesło pod nogi zakonczyło gonitwę, nim się ona rozpoczęła. Wyszarpnął jeszcze nóż usiłując rozpaczliwie pozbyć się prześladowcy, lecz jaszczur wykręcił mu rękę. Oprych krzyknął z bólu i wypuścił nóż ze zlamanej ręki. Loq-Kro-Gar uniósł człowieka i rzucił nim o podłogę, po czym przygwoździł przedramieniem. Obwieś poczuł, jak pęka mu kilka żeber.
-Gdzie jest elfka, którą uprowadziliscie?!-ryknął mu prosto w twarz saurus. W odpowiedzi uslyszał tylko potok słów po arabiańsku. Loq-Kro-Gar wbił mu pazury w obojczyk. Rzezimiech zawył. Gad wyszczerzył zęby i spojrzał mu prosto w oczy.
-Gdzie?!-spytał ponownie.
-Ja.... nie wiem. Mieliśmy ją dostarczyć w umówione miejsce. Tam na nas czekał. -wyrzucił z siebie szybko Arabiańczyk.
-Kto?!
-Nie wiem, przysiegam!
Gad wbił pazury jecze raz. Oprych zaczał łkać.
-Nassir! Nazywa się Nassir ibn Jakarth i pracuje dla jakiegoś bogacza. Mieliśmy spotkac się przy targu. To wszystko co wiem!
Jaszczur wyjął pazury z rany, trysneła krew.
-Masz uszkodzoną tętnicę podobojczykową, wkrótce się wykrwawisz. -powiedział beznamiętnie Loq-Kro-Gar wychodząc - nie będziesz czuł bólu. Wykorzystaj dobrze ostatnie chwile.
Saurus spotkał się z Atheisem na targu. Poeta miał ponurą minę.
-Dwa trupy. -mruknął
-Dobrze. Zasłużyli na taki los. -odparł Loq-Kro-Gar. Bard spojrzał na niego dziwnie.
-Znalazłem tylko dwa trupy. Ktoś ich uciszył, zanim udało mi się do nich dotrzeć. Byli już zimni. -Atheis dopiero teraz zauważył, że gad był spryskany krwią. -Tobie poszło lepiej?
-Dostałem imię. Ssak nie wiedział o nim nic więcej. -rzekł saurus. Atheis chciał o coś jeszcze zapytać, lecz zrezygnował.
Ruszyli do bogatszej dzielnicy.
***
-Możesz mi powiedzieć czemu czekamy, zamiast szukać Deliere?
Atheis był podenerwowany, rozgladał się na boki, to na ulicę, to na Loq-Kro-Gara, gad jednak obserwował nieruchomo niedużu sklep. Był to jeden z niewielu w bogatszej dzielicy, a powód, dla którego nie mieścił się on na bazarze był prosty- oferowano w nim towary luksusowe, głównie pachnidła. Finansjera niechętnie zapuszczała się do dzielicy biedoty, więc co bogatsi kupcy właśnie tutaj otworzyli swoje przybytki. Jednym z nich był sklep z wonnościami Al-Shazura. Zaopatrywali się tu wszyscy, których było na to stać. Al-Shazur dbał o jakość swych produktów z legendarną wręcz skrupulatnością, a jego obroty mogły onieśmielić większość bogaczy w Khandaq.
-Udało mi się ustalić, że Nassir ibn Jakarth jest majordomusem wezyra Abu Hassana. -powiedział Loq-Kro-Gar -z tego co rozumiem jest to człowiek, który zajmuje się codziennymi sprawunkami swego pana.
Atheis przytaknął.
-Z pewnością dozoruje osobiście zakupy towarów dla Abu Hassana. Ten kupiec, Al-Shazur musi więc go znać. -wyjaśnił saurus. -Tu zaczyna się twoja rola...
***
Gdy Atheis przekroczył próg sklepu, rozległ się srebrzysty dźwięk dzwonka. Młody asystent, który wycierał półki z kurzu ukłonił się w pas i przemówił.
-Bądź pozdrowiony szlachetny gościu, niech ty, twoja rodzina i twoje wielbłądy cieszą się zdrowiem. Mistrz za chwilę się zjawi. -oznajmił chłopak.
Rzeczywiście po chwili z zaplecza przybył szczupły, szpakowaty jegomość, który ukłoniwszy się lekko powitał serdecznie elfa.
-Co sprowadza tak znamienitego gościa w moje skromne progi? -spytał Al-Shaur.
-Szukam kogoś. -odparł bard.
-Jeśli to Al-Shazura szukasz, słynnego na całą Arabię sprzedawcy perfum, mydeł i wonności, to go znalazłeś! -kupiec ponownie się skłonił.
-Szukam kogoś, kto kupuje u ciebie- Nassira ibn Jakartha.
-Tożsamość moich klientów pozostaje moją tajemnicą. -odparł kupiec już mniej uprzejmie. -Proszę, byś opuścił mój sklep.
-Nalegam. Życie pewnej kobiety od tego zależy. -prosił Atheis. Al-Shazar klasnął w dłonie. Zza kotary, która skrywała zaplecze wyszło dwóch wysokich drabów w kamizelkach z wielbłądziej sierści. Za szerokimi pasami mieli zatknięte długie noże, a w rękach trzymali okute pałki.
-Panowie wskażą ci drogę do wyjścia. -uśmiechnął się kupiec- Nauczą cię też manier elfie.
Atheis westchnął.
-Chciałem to załatwić po dobroci... -powiedział nieśpiesznie. -Twój wybór. Myślałem, że jako rasy cywilizowane dojdziemy do porozumienia. Szkoda. Poznaj więc mojego druha, Loq-Kro-Gara. -rzekł Atheis wskazując na wchodzącego saurusa.
***
-Poszło nieźle. -powiedział elf gdy wyszli. -Dostaliśmy adres i obeszło się bez trupów. Co teraz?
-Przyjrzę się posiadłości, obmyślę plan wejścia. -odpowiedział Loq-Kro-Gar. -Potem zaczekamy na zapadnięcie zmroku.
Lokalna społeczność kryminalna miała dziś niemiły poranek. Widok wielkiego gada z samego rana nie spotkał się z przychylnym przyjęciem, lecz nikt nie miał odwagi oponować. Większość wlepiała wzrok w swoją miskę, lub popijała tanie, cuchnące trunki. Saurus nie zadawał pytań. Był pewien, że staruszek, ktorego wczoraj wypytywali z samego rana poszedł ich wydać za kolejną garść miedziaków, było więc wielce prawdopodobne, że wieść się rozeszła, zwierzyna wiedziała, że jest ścigana. A co robi ofiara na widok łowcy?
Udało się dopiero w trzeciej tawernie. Loq-Kro-Gar nie miał wątpliwości, był wstanie wyczuć strach tamtego już gdy przekroczył próg lokalu. Siedział pod scianą bezskutecznie próbując opanować zdenerwowanie. Gdy saurus podszedł bliżej nie wytrzymał i zerwał się do ucieczki, jednak celnie rzucone krzesło pod nogi zakonczyło gonitwę, nim się ona rozpoczęła. Wyszarpnął jeszcze nóż usiłując rozpaczliwie pozbyć się prześladowcy, lecz jaszczur wykręcił mu rękę. Oprych krzyknął z bólu i wypuścił nóż ze zlamanej ręki. Loq-Kro-Gar uniósł człowieka i rzucił nim o podłogę, po czym przygwoździł przedramieniem. Obwieś poczuł, jak pęka mu kilka żeber.
-Gdzie jest elfka, którą uprowadziliscie?!-ryknął mu prosto w twarz saurus. W odpowiedzi uslyszał tylko potok słów po arabiańsku. Loq-Kro-Gar wbił mu pazury w obojczyk. Rzezimiech zawył. Gad wyszczerzył zęby i spojrzał mu prosto w oczy.
-Gdzie?!-spytał ponownie.
-Ja.... nie wiem. Mieliśmy ją dostarczyć w umówione miejsce. Tam na nas czekał. -wyrzucił z siebie szybko Arabiańczyk.
-Kto?!
-Nie wiem, przysiegam!
Gad wbił pazury jecze raz. Oprych zaczał łkać.
-Nassir! Nazywa się Nassir ibn Jakarth i pracuje dla jakiegoś bogacza. Mieliśmy spotkac się przy targu. To wszystko co wiem!
Jaszczur wyjął pazury z rany, trysneła krew.
-Masz uszkodzoną tętnicę podobojczykową, wkrótce się wykrwawisz. -powiedział beznamiętnie Loq-Kro-Gar wychodząc - nie będziesz czuł bólu. Wykorzystaj dobrze ostatnie chwile.
Saurus spotkał się z Atheisem na targu. Poeta miał ponurą minę.
-Dwa trupy. -mruknął
-Dobrze. Zasłużyli na taki los. -odparł Loq-Kro-Gar. Bard spojrzał na niego dziwnie.
-Znalazłem tylko dwa trupy. Ktoś ich uciszył, zanim udało mi się do nich dotrzeć. Byli już zimni. -Atheis dopiero teraz zauważył, że gad był spryskany krwią. -Tobie poszło lepiej?
-Dostałem imię. Ssak nie wiedział o nim nic więcej. -rzekł saurus. Atheis chciał o coś jeszcze zapytać, lecz zrezygnował.
Ruszyli do bogatszej dzielnicy.
***
-Możesz mi powiedzieć czemu czekamy, zamiast szukać Deliere?
Atheis był podenerwowany, rozgladał się na boki, to na ulicę, to na Loq-Kro-Gara, gad jednak obserwował nieruchomo niedużu sklep. Był to jeden z niewielu w bogatszej dzielicy, a powód, dla którego nie mieścił się on na bazarze był prosty- oferowano w nim towary luksusowe, głównie pachnidła. Finansjera niechętnie zapuszczała się do dzielicy biedoty, więc co bogatsi kupcy właśnie tutaj otworzyli swoje przybytki. Jednym z nich był sklep z wonnościami Al-Shazura. Zaopatrywali się tu wszyscy, których było na to stać. Al-Shazur dbał o jakość swych produktów z legendarną wręcz skrupulatnością, a jego obroty mogły onieśmielić większość bogaczy w Khandaq.
-Udało mi się ustalić, że Nassir ibn Jakarth jest majordomusem wezyra Abu Hassana. -powiedział Loq-Kro-Gar -z tego co rozumiem jest to człowiek, który zajmuje się codziennymi sprawunkami swego pana.
Atheis przytaknął.
-Z pewnością dozoruje osobiście zakupy towarów dla Abu Hassana. Ten kupiec, Al-Shazur musi więc go znać. -wyjaśnił saurus. -Tu zaczyna się twoja rola...
***
Gdy Atheis przekroczył próg sklepu, rozległ się srebrzysty dźwięk dzwonka. Młody asystent, który wycierał półki z kurzu ukłonił się w pas i przemówił.
-Bądź pozdrowiony szlachetny gościu, niech ty, twoja rodzina i twoje wielbłądy cieszą się zdrowiem. Mistrz za chwilę się zjawi. -oznajmił chłopak.
Rzeczywiście po chwili z zaplecza przybył szczupły, szpakowaty jegomość, który ukłoniwszy się lekko powitał serdecznie elfa.
-Co sprowadza tak znamienitego gościa w moje skromne progi? -spytał Al-Shaur.
-Szukam kogoś. -odparł bard.
-Jeśli to Al-Shazura szukasz, słynnego na całą Arabię sprzedawcy perfum, mydeł i wonności, to go znalazłeś! -kupiec ponownie się skłonił.
-Szukam kogoś, kto kupuje u ciebie- Nassira ibn Jakartha.
-Tożsamość moich klientów pozostaje moją tajemnicą. -odparł kupiec już mniej uprzejmie. -Proszę, byś opuścił mój sklep.
-Nalegam. Życie pewnej kobiety od tego zależy. -prosił Atheis. Al-Shazar klasnął w dłonie. Zza kotary, która skrywała zaplecze wyszło dwóch wysokich drabów w kamizelkach z wielbłądziej sierści. Za szerokimi pasami mieli zatknięte długie noże, a w rękach trzymali okute pałki.
-Panowie wskażą ci drogę do wyjścia. -uśmiechnął się kupiec- Nauczą cię też manier elfie.
Atheis westchnął.
-Chciałem to załatwić po dobroci... -powiedział nieśpiesznie. -Twój wybór. Myślałem, że jako rasy cywilizowane dojdziemy do porozumienia. Szkoda. Poznaj więc mojego druha, Loq-Kro-Gara. -rzekł Atheis wskazując na wchodzącego saurusa.
***
-Poszło nieźle. -powiedział elf gdy wyszli. -Dostaliśmy adres i obeszło się bez trupów. Co teraz?
-Przyjrzę się posiadłości, obmyślę plan wejścia. -odpowiedział Loq-Kro-Gar. -Potem zaczekamy na zapadnięcie zmroku.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Ocknęła się gwałtownie, leżała związana w ciemnej celi. Po głowie spływała jej delikatna strużka krwi. Powoli rozprostowała palce, spojrzała na dwa pęknięte paznokcie. Jęknęła lecz knebel w ustach skutecznie to wygłuszył. Leżała dłuższą chwile w ciemności. Nagle drzwi się otwarły zalewając izolatkę falą ciepłego światła którego źródłem była pochodnia. Do środka wszedł potężnie zbudowany mężczyzna o brązowej cerze i ciemnych, wrogich oczach. Szybkim ruchem zdjął elfce knebel z twarzy, pogładził jej policzek. Pomógł jej wstać, nogi miała obolałe.
-Chodź ze mną, musisz się umyć zanim pokażemy cie naszemu panu. -rzekł do niej spokojnie.
Miała związane ręce i była obolała, poza tym wolała chwilowo grać potulną więc tylko pokiwała głową.
-Chodź-rzekł i pomógł podnieść się jej z ziemi.
Przeszli ciemnym korytarzem aby po chwili wejść do ładnie oświetlonych, wykładanych mozaikom komnat.
-Jak masz masz na imię panie?-zapytała cicho.
-Jestem Nassir inb Jakarth. Służę wielkiemu Abu Hassanowi, doradzam mu i zajmuje się jego finansami.
Po chwili doszli do dużych drzwi. Arab otworzył je po czym grzecznie przepuścił pierwszą Deliere.
-Panie przodem.-rzekł szarmancko.
Pośrodku dużej komnaty stała wanna. Była pięknie zdobiona i nadzwyczaj duża.
-Proszę odśwież się dokładnie, będę czekał przed drzwiami aby przedstawić cię mojemu panu.
Gdy Deliere wyszła z łazienki Nassir inb Jankarth zdzwił się na jej widok. Ubrana w ładną suknie, o czystych, jasnych, długich włosach prezentowała się piorunująco.
-Chodź zaprowadzę cię do mojego pana-rzekł doradca.
Elfka uśmiechnęła się, miała już plan.
Przeszli przez parę kolejnych sali aż dotarli do sali jadalnej. Tam przed suto zastawionym stołem siedział... Grubas nad grubasami. Monstrualna postać była tak otyła iż Deliere zwątpiła czy jest w stanie ogóle sam się poruszać. Ubrany w purpurowe szaty wyglądał naprawdę obrzydliwie. Uśmiechnął się do niej lubieżnie.
-Proszę siadaj do stołu.-powiedział. Głos miał piskliwy.-Później się zabawimy -oblizał się lubieżnie.
,,Ten facet ma większe piersi niż ja"-pomyślała elfka, lecz rzekła tylko-Z chęcią panie.
Grubas nalał sobie wina i chwycił kurze udko po czym zaczął je szarpać swoimi żółtawymi zębami.
Deliere siadła, odkroiła nożem i widelcem parę kąsków, zjadła je delikatnie. Już wiedziała co musi zrobić. W komnacie był uzbrojony strażniki, Nassir (także uzbrojony) i Abu Hassan.
Szybkim ruchem wstała, wykręciła i dobyła ostrza doradcy, stanęła na szeroko rozkrzyżowanych nogach. Szabla była dobrze wyważona.
-Teraz ja się zabawię-rzekła zimno.
C.D.N
-Chodź ze mną, musisz się umyć zanim pokażemy cie naszemu panu. -rzekł do niej spokojnie.
Miała związane ręce i była obolała, poza tym wolała chwilowo grać potulną więc tylko pokiwała głową.
-Chodź-rzekł i pomógł podnieść się jej z ziemi.
Przeszli ciemnym korytarzem aby po chwili wejść do ładnie oświetlonych, wykładanych mozaikom komnat.
-Jak masz masz na imię panie?-zapytała cicho.
-Jestem Nassir inb Jakarth. Służę wielkiemu Abu Hassanowi, doradzam mu i zajmuje się jego finansami.
Po chwili doszli do dużych drzwi. Arab otworzył je po czym grzecznie przepuścił pierwszą Deliere.
-Panie przodem.-rzekł szarmancko.
Pośrodku dużej komnaty stała wanna. Była pięknie zdobiona i nadzwyczaj duża.
-Proszę odśwież się dokładnie, będę czekał przed drzwiami aby przedstawić cię mojemu panu.
Gdy Deliere wyszła z łazienki Nassir inb Jankarth zdzwił się na jej widok. Ubrana w ładną suknie, o czystych, jasnych, długich włosach prezentowała się piorunująco.
-Chodź zaprowadzę cię do mojego pana-rzekł doradca.
Elfka uśmiechnęła się, miała już plan.
Przeszli przez parę kolejnych sali aż dotarli do sali jadalnej. Tam przed suto zastawionym stołem siedział... Grubas nad grubasami. Monstrualna postać była tak otyła iż Deliere zwątpiła czy jest w stanie ogóle sam się poruszać. Ubrany w purpurowe szaty wyglądał naprawdę obrzydliwie. Uśmiechnął się do niej lubieżnie.
-Proszę siadaj do stołu.-powiedział. Głos miał piskliwy.-Później się zabawimy -oblizał się lubieżnie.
,,Ten facet ma większe piersi niż ja"-pomyślała elfka, lecz rzekła tylko-Z chęcią panie.
Grubas nalał sobie wina i chwycił kurze udko po czym zaczął je szarpać swoimi żółtawymi zębami.
Deliere siadła, odkroiła nożem i widelcem parę kąsków, zjadła je delikatnie. Już wiedziała co musi zrobić. W komnacie był uzbrojony strażniki, Nassir (także uzbrojony) i Abu Hassan.
Szybkim ruchem wstała, wykręciła i dobyła ostrza doradcy, stanęła na szeroko rozkrzyżowanych nogach. Szabla była dobrze wyważona.
-Teraz ja się zabawię-rzekła zimno.
C.D.N
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Kiedy do czorta zaczniemy tą walkę?!- warknął Bothan zdejmując grommnilowy hełm. Krasnolud wyciągnął hustkę i przetarł nią spocone czoło.
Mulfgar stał obok trzymając misternie wykonaną skrzynię. Jego twarz przysłaniała żelazna maska hełmu ukazująca srogą twarz krasnoluda. Gdy msitrz inżynier w nerwach zadał pytanie ,Mulfgar odsunął przyłbicę i cały czerwony odparł. -Nie wiem ,panie Bothan! Ale już mnie drażni stanie w pełnej zbroi trzymajac tą skrzynię! Jeszcze ten upał!-
-To zaszczyt! Toż to rodowa broń klanu McArmstrong!-
-Tak! Tak! Wiem ,ale tyle czekać na elfa!!!-
-No to może strzemiennego przed walką!- rzucił Bothan wyciągajac piersiówkę.
[ ]
Mulfgar stał obok trzymając misternie wykonaną skrzynię. Jego twarz przysłaniała żelazna maska hełmu ukazująca srogą twarz krasnoluda. Gdy msitrz inżynier w nerwach zadał pytanie ,Mulfgar odsunął przyłbicę i cały czerwony odparł. -Nie wiem ,panie Bothan! Ale już mnie drażni stanie w pełnej zbroi trzymajac tą skrzynię! Jeszcze ten upał!-
-To zaszczyt! Toż to rodowa broń klanu McArmstrong!-
-Tak! Tak! Wiem ,ale tyle czekać na elfa!!!-
-No to może strzemiennego przed walką!- rzucił Bothan wyciągajac piersiówkę.
[ ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Pierwszy zaatakował strażnik, dźgnął ją włócznią. Zgrabnie wykręciła się przed ciosem przeciągając ostrzem szabli po torsie ochroniarza. Ten upadła z krzykiem na podłogę. W tym samym czasie Nassir inb Jankarth podbiegł do swego pana i zasłonił go własnym ciałem, dobywając równocześnie noża.
-Powinnam was wszystkich pozabijać, a ciebie przed śmiercią wykastrować tłusty wieprzu-rzekła elfka wskazując Abu Hassana.-masz jednak szczęście bo nie mam czasu.
Odwróciła się w stronę drzwi.
-Zabij ją!-krzyknął piskliwe grubas.
Doradca rzucił nożem. Deliere obróciła się z niezwykłą szybkością, i ciosem szabli zbiła lecące ku niej ostrze.
-Wy fałszywe skurczysyny, brzydzę się wami-rzekła na odchodnym po czym z kopniaka otworzyła drzwi.
Dwóch strażników już biegło jej w stronę, zatrzymali się jednak widząc furię w jej oczach. Elfka nie czekała aż się otrząsną, rzuciła się do ucieczki. Po drodze chlasnęła jakiegoś strażnika mieczem, kluczyła w wąskich korytarzach i wpadała do kolejnych komnat. Biegła na oślep, nie znała żadnego rozkładu pomieszczeń. Nagle wpadła do... skarbca. Wypełniony złotem i klejnotami był nadzwyczaj ogromny. Stały tam złote posągi, drogie wazy, przepiękne malowidła i tony złotych monet. Niestety wyjście ze skarbca było tylko jedno. Obróciła się w jego stronę, ale tam stali już strażnicy.
-Pieprzony ślepy zaułek!-zaklęła.
Rzucili się na nią we dwóch. Uchyliła się przed pierwszym ciosem włócznią, wślizgnęła pomiędzy nich. Zadała tylko dwa szybkie ciosy. Dwa trupy. Kolejni byli już ostrożniejsi.
-Przynieść łuk!-krzyknął jeden.
Kolejna czwórka podeszła nadstawiając włócznię.
-Nie uciekniesz nam diablico.
-Nie mam zamiaru-uśmiechnęła się upiornie.
Podchodzili równym krokiem, Deliere zaczęła biec w ich stronę. Nadstawili włócznie, ale ona wykonała niski ślizg, przewracając jednego i od razu cięła kolejnego w plecy. Dwóch kolejnych obróciło się, jeden uderzył ją trzonkiem, powalając na ziemię.
-Zdychaj!-ryknął.
Elfka chwyciła garść monet i sypnęła mu nimi w twarz. Po czym kopniakiem wytrąciła mu włócznie a drugim kopnęła go prosto w jaja. Żołnierz zachlipał z bólu, Deleiere już miała poprawić szablą gdy ktoś chwycił ją za włosy i rzucił na ziemię. Czwarty strażnik. Pociemniało jej w oczach, on zaś wykopał jej szable z ręki i przycisnął grot włóczni do szyi. Kolejni widząc iż da się ją pokonać nadbiegli i również wycelowali w nią ostrza. Zostało jej już tylko jedno.
-POMOCY!-zawołała.
[Bardzo przepraszam za opóźnienie.]
-Powinnam was wszystkich pozabijać, a ciebie przed śmiercią wykastrować tłusty wieprzu-rzekła elfka wskazując Abu Hassana.-masz jednak szczęście bo nie mam czasu.
Odwróciła się w stronę drzwi.
-Zabij ją!-krzyknął piskliwe grubas.
Doradca rzucił nożem. Deliere obróciła się z niezwykłą szybkością, i ciosem szabli zbiła lecące ku niej ostrze.
-Wy fałszywe skurczysyny, brzydzę się wami-rzekła na odchodnym po czym z kopniaka otworzyła drzwi.
Dwóch strażników już biegło jej w stronę, zatrzymali się jednak widząc furię w jej oczach. Elfka nie czekała aż się otrząsną, rzuciła się do ucieczki. Po drodze chlasnęła jakiegoś strażnika mieczem, kluczyła w wąskich korytarzach i wpadała do kolejnych komnat. Biegła na oślep, nie znała żadnego rozkładu pomieszczeń. Nagle wpadła do... skarbca. Wypełniony złotem i klejnotami był nadzwyczaj ogromny. Stały tam złote posągi, drogie wazy, przepiękne malowidła i tony złotych monet. Niestety wyjście ze skarbca było tylko jedno. Obróciła się w jego stronę, ale tam stali już strażnicy.
-Pieprzony ślepy zaułek!-zaklęła.
Rzucili się na nią we dwóch. Uchyliła się przed pierwszym ciosem włócznią, wślizgnęła pomiędzy nich. Zadała tylko dwa szybkie ciosy. Dwa trupy. Kolejni byli już ostrożniejsi.
-Przynieść łuk!-krzyknął jeden.
Kolejna czwórka podeszła nadstawiając włócznię.
-Nie uciekniesz nam diablico.
-Nie mam zamiaru-uśmiechnęła się upiornie.
Podchodzili równym krokiem, Deliere zaczęła biec w ich stronę. Nadstawili włócznie, ale ona wykonała niski ślizg, przewracając jednego i od razu cięła kolejnego w plecy. Dwóch kolejnych obróciło się, jeden uderzył ją trzonkiem, powalając na ziemię.
-Zdychaj!-ryknął.
Elfka chwyciła garść monet i sypnęła mu nimi w twarz. Po czym kopniakiem wytrąciła mu włócznie a drugim kopnęła go prosto w jaja. Żołnierz zachlipał z bólu, Deleiere już miała poprawić szablą gdy ktoś chwycił ją za włosy i rzucił na ziemię. Czwarty strażnik. Pociemniało jej w oczach, on zaś wykopał jej szable z ręki i przycisnął grot włóczni do szyi. Kolejni widząc iż da się ją pokonać nadbiegli i również wycelowali w nią ostrza. Zostało jej już tylko jedno.
-POMOCY!-zawołała.
[Bardzo przepraszam za opóźnienie.]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Uueh, ale tu śmierdzi! -skrzywił się Atheis- Czy to była konieczność?
Saurus brodził po kolana w kanale ściekowym prowadząc przez ten podziemny labirynt, a za nim szedł elf, bezskutecznie usiłując choć trochę złagodzić odór.
-Będzie z tego wspaniała pieśń! Bohater i jego druh ruszają na ratunek ukochanej umazani w gównie! -zaszydził bard. -Publiczność pokocha awangardę, a utwór będzie śpiewany na dworach i pałacach całego Ulthuanu. Oczywiście zakładając, że nie zabłądzimy w tej plątaninie korytarzy.
-Zdobyłem plan kanalizacji gdy ty poszedłeś się pożywić. -odpowiedział bezemocjonalnie jaszczur.
-Mapa! Wyśmienicie. Tyle, że jakoś nie widziałem, byś na nią spojrzał chociaż raz przez całą drogę.
-Przestudiowałem ją dokładnie. Jej zapis mam w pamięci.
-Mówisz mi, że nie masz jej przy sobie?! -jęknął Atheis -No to teraz na pewno zabłądzimy.
-Przewaga taktyczna jaka wyniknie z ataku ze ścieku pozwoli nam ominąć straże i wniknąć do posesji Abu Hassana niespostrzeżenie. Widziałeś liczbę strażników, we dwóch nie dalibyśmy rady, a nie możemy liczyć na innych zawodników. Otwarty atak ponadto sprowokowałby interwencję władz. -rzekł Loq-Kro-Gar- Jesteśmy na miejscu.
Mała pordzewiała drabinka prowadziła w górę. Dwaj bohaterowie patrzyli przez chwilę w górę.
-Ty pierwszy -powiedział Atheis.
***
Wewnątrz posiadłości było cicho, co Atheisa uradowało, lecz Loq-Kro-Gar wydawał się zaniepokojony. Dla niego było zbyt cicho.
Nagle jaszczur gestem pokazał, by się zatrzymać.
-Co się stało? Strażnik? -spytał zaniepokojony Atheis.
-Nie. Nikogo nie słyszę, ani nie wyczuwam. Zrobiłbym to, gdyby ktokolwiek był w pobliżu. -wyjaśnił gad- Nikogo nie ma w niższych kondygnacjach.
-Albo fortuna nam sprzyja... -zaczął poeta.
-...albo wchodzimy w pułapkę. -rzekł Loq-Kro-Gar. -Ale jest jeszcze jedna możliwość. Coś przykuło uwagę wszystkich, coś znacznego, skoro wszyscy strażnicy z dołu opuścili stanowiska.
-Sugerujesz, że... -nie skończył, saurus uciszył go gestem. Chwilę nasłuchiwał, po czym rozszerzyły mu się źrenice.
-Deliere. Słyszałem jej krzyk. -oznajmił Lustrijczyk.
-Na co więc jeszcze czekamy?! -powiedział Athies, zbyt głośno jak na dyskretną akcję i ruszył biegiem w wskazanym przez saurusa kierunku.
Loq-Kro-Gar zaklął pod nosem, przeklinając pośpiech barda. Ta misja przestała być tajną.
Elf mijał kolejne korytarze niezwykle szybko, starając jak najszybciej odnaleźć ukochaną. Mijani po drodze Arabiańczycy patrzyli zdziwieni na biegnącego, nim jednak zdołali dobyć broni ich głowy uderzały w ścianę. Loq-Kro-Gar usiłował nadążyć za elfem, taranując wszystko po drodze. Meble szły w drzazgi, dywany w strzępy, a ludzie byli tratowani. W końcu wpadł jak burza do przestronnej sali. Stał tam bogato zastawiony stół, kilka powywracanych krzeseł, podarty obrus... i kilka trupów. Gdy gad zbliżył się, zauważył, że to strażnicy. Ich rany miały regularne brzegi, a wokół rozlana była duża ilość krwi, co świadczyło o precyzyjnych ciosach w tętnice lekką, dobrze naostrzoną bronią.
-Zaczęli zabawę bez nas. -mruknął saurus pod nosem.
Atheis już miał odpowiedzieć, gdy rozległy się głosy, a po chwili do sali wpadła spora grupa uzbrojonych strażników. Jaszczur uśmiechnął się po gadziemu.
-Łowy pora zacząć! -warknął.
Saurus brodził po kolana w kanale ściekowym prowadząc przez ten podziemny labirynt, a za nim szedł elf, bezskutecznie usiłując choć trochę złagodzić odór.
-Będzie z tego wspaniała pieśń! Bohater i jego druh ruszają na ratunek ukochanej umazani w gównie! -zaszydził bard. -Publiczność pokocha awangardę, a utwór będzie śpiewany na dworach i pałacach całego Ulthuanu. Oczywiście zakładając, że nie zabłądzimy w tej plątaninie korytarzy.
-Zdobyłem plan kanalizacji gdy ty poszedłeś się pożywić. -odpowiedział bezemocjonalnie jaszczur.
-Mapa! Wyśmienicie. Tyle, że jakoś nie widziałem, byś na nią spojrzał chociaż raz przez całą drogę.
-Przestudiowałem ją dokładnie. Jej zapis mam w pamięci.
-Mówisz mi, że nie masz jej przy sobie?! -jęknął Atheis -No to teraz na pewno zabłądzimy.
-Przewaga taktyczna jaka wyniknie z ataku ze ścieku pozwoli nam ominąć straże i wniknąć do posesji Abu Hassana niespostrzeżenie. Widziałeś liczbę strażników, we dwóch nie dalibyśmy rady, a nie możemy liczyć na innych zawodników. Otwarty atak ponadto sprowokowałby interwencję władz. -rzekł Loq-Kro-Gar- Jesteśmy na miejscu.
Mała pordzewiała drabinka prowadziła w górę. Dwaj bohaterowie patrzyli przez chwilę w górę.
-Ty pierwszy -powiedział Atheis.
***
Wewnątrz posiadłości było cicho, co Atheisa uradowało, lecz Loq-Kro-Gar wydawał się zaniepokojony. Dla niego było zbyt cicho.
Nagle jaszczur gestem pokazał, by się zatrzymać.
-Co się stało? Strażnik? -spytał zaniepokojony Atheis.
-Nie. Nikogo nie słyszę, ani nie wyczuwam. Zrobiłbym to, gdyby ktokolwiek był w pobliżu. -wyjaśnił gad- Nikogo nie ma w niższych kondygnacjach.
-Albo fortuna nam sprzyja... -zaczął poeta.
-...albo wchodzimy w pułapkę. -rzekł Loq-Kro-Gar. -Ale jest jeszcze jedna możliwość. Coś przykuło uwagę wszystkich, coś znacznego, skoro wszyscy strażnicy z dołu opuścili stanowiska.
-Sugerujesz, że... -nie skończył, saurus uciszył go gestem. Chwilę nasłuchiwał, po czym rozszerzyły mu się źrenice.
-Deliere. Słyszałem jej krzyk. -oznajmił Lustrijczyk.
-Na co więc jeszcze czekamy?! -powiedział Athies, zbyt głośno jak na dyskretną akcję i ruszył biegiem w wskazanym przez saurusa kierunku.
Loq-Kro-Gar zaklął pod nosem, przeklinając pośpiech barda. Ta misja przestała być tajną.
Elf mijał kolejne korytarze niezwykle szybko, starając jak najszybciej odnaleźć ukochaną. Mijani po drodze Arabiańczycy patrzyli zdziwieni na biegnącego, nim jednak zdołali dobyć broni ich głowy uderzały w ścianę. Loq-Kro-Gar usiłował nadążyć za elfem, taranując wszystko po drodze. Meble szły w drzazgi, dywany w strzępy, a ludzie byli tratowani. W końcu wpadł jak burza do przestronnej sali. Stał tam bogato zastawiony stół, kilka powywracanych krzeseł, podarty obrus... i kilka trupów. Gdy gad zbliżył się, zauważył, że to strażnicy. Ich rany miały regularne brzegi, a wokół rozlana była duża ilość krwi, co świadczyło o precyzyjnych ciosach w tętnice lekką, dobrze naostrzoną bronią.
-Zaczęli zabawę bez nas. -mruknął saurus pod nosem.
Atheis już miał odpowiedzieć, gdy rozległy się głosy, a po chwili do sali wpadła spora grupa uzbrojonych strażników. Jaszczur uśmiechnął się po gadziemu.
-Łowy pora zacząć! -warknął.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Atheis dobył ostrza, powoli i niepewnie. Za nim Loq-Kro-Gar warczał ruszając ogonem w te i we wte. Strażnicy uzbrojeni byli w włócznie, twarze zasłaniały im chusty.
-Poddajcie się a darujemy wam życie!-krzyknął któryś z nich.
-Wzajemnie!-ryknął elf wznosząc ostrze.
Tamci jednak nie drgnęli, a jedynie wznieśli włócznie.
-Nie wyjdziecie stąd żywi-zapowiedzieli ponuro.
-Ty z lewej ja z prawej-szepnął cicho Low-Kro-Gar.
Atheis doskoczył w trzech krokach był już przy nich. Jeden ze strażników pchnął włócznią, elf odsunął się, zamachnął się szablą, strażnik krzyknął i chwycił się za kikut dłoni. Bard pchnął go ku pozostałym. Ci cofnęli włócznie aby nie na nie swego kamrata. Loq-Kro Gar wpadł w ich szereg od drugiej strony. Jego łapy odrzucały ich ciała, kły zagłębiały się w ich ciele. Atheis natarł krzycząc wściekle. Jednym ciosem położył kolejnego, ciął z dołu pozostawiając krwawą szramę. Wyminął dwóch strażników, ci zderzyli się ze sobą. podczas piruetu zadał kolejny cios. Rozległ się wrzask. Loq-Kro-Gar ryknął chwycił strażnika i cisnął nim o ścianę. Elf zakończył piruet szybkim ciosem. Znowu wrzask
C.D.N
-Poddajcie się a darujemy wam życie!-krzyknął któryś z nich.
-Wzajemnie!-ryknął elf wznosząc ostrze.
Tamci jednak nie drgnęli, a jedynie wznieśli włócznie.
-Nie wyjdziecie stąd żywi-zapowiedzieli ponuro.
-Ty z lewej ja z prawej-szepnął cicho Low-Kro-Gar.
Atheis doskoczył w trzech krokach był już przy nich. Jeden ze strażników pchnął włócznią, elf odsunął się, zamachnął się szablą, strażnik krzyknął i chwycił się za kikut dłoni. Bard pchnął go ku pozostałym. Ci cofnęli włócznie aby nie na nie swego kamrata. Loq-Kro Gar wpadł w ich szereg od drugiej strony. Jego łapy odrzucały ich ciała, kły zagłębiały się w ich ciele. Atheis natarł krzycząc wściekle. Jednym ciosem położył kolejnego, ciął z dołu pozostawiając krwawą szramę. Wyminął dwóch strażników, ci zderzyli się ze sobą. podczas piruetu zadał kolejny cios. Rozległ się wrzask. Loq-Kro-Gar ryknął chwycił strażnika i cisnął nim o ścianę. Elf zakończył piruet szybkim ciosem. Znowu wrzask
C.D.N
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Loq-Kro-Gar ryknął wpadając w szeregi wroga. Używając swojej masy rozbił ich zwartą formację, szerząc zamęt i panikę. Odbił łapą cios włóczni i chwyciwszy atakującego uniósł go nad głowę i cisnął. Arabiańczyk przeleciał całą salę po czym wylądował na dębowym stole, łamiąc go. Atheisowi przez moment przemknęło przez myśl, czy różowawy płyn na podłodze to jego mózg, czy deser lodowy Hassana. Loq-Kro-Gar płynnym ruchem podniósł z ziemi włócznię, zakręcił nią nad głową trzymając oburącz i ciął w gardło jednego ze strażników. Gwardzista zabulgotał i osunął się na podłogę. Unikając ciosów, saurus uderzył barkiem jednego z napastników i pchnął włócznią, przebijając dwóch przeciwników jak na ruszt. Wyciągnął broń gwałtownym ruchem, wzbudzając fontannę krwi. Uderzył trzonkiem próbującego zajść go od tyłu Arabiańczyka, po czym sparował drzewcem nadchodzące uderzenia z przodu i z boków. Wszędzie czuł krew, co jeszcze bardziej napędzało jego drapieżne instynkty. Machnął ogonem roztrącając przeciwników po czym cisnął włócznią przybijając jednego ze strażników, tęgiego jegomościa do drzwi. Atheis tymczasem zasypywał przeciwnika serią krótkich i szybkich ciosów. Nie były w stanie powalić przeciwnika, lecz osłabiając go i wykrwawiając elf zdobywał przewagę. Okrzyk przerażenia wyrwał go z bitewnego skupienia. Gdy obejrzał się, ujrzał jak Loq-Kro-Gar unosi w pysku człowieka, mocarnymi szczękami miażdżąc go i rozrywając. Asur skrzywił się. Saurus był mu druhem, lecz czasem tym swoim drapieżnym zachowaniem go mierził. Gad zaczął miotać łbem na boki, mimo, że schwytany przestał już wrzeszczeć. Miało to druzgoczący wpływ na morale straży. Ludzi Hassana zaczęli się cofać, lecz drogę zagrodził im Atheis.
-Pora umierać. -syknął Loq-Kro-Gar i z rykiem skoczył na wrogów.
-Pora umierać. -syknął Loq-Kro-Gar i z rykiem skoczył na wrogów.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Atheis z obrzydzeniem patrzył na ich krwawe dzieło. Nie była to pierwsza jego bitwa, lecz pierwsza którą stoczył przeciw ludziom. Nie lubił zabijać a zwłaszcza ras rozumnych, wiedział jednak iż było to konieczne. Schował ostrze do pochwy. Spojrzał na swego kamrata, Loq-Kro-Gara który właśnie zlizywał krew ze swoich pazurów. Zawsze go zastanawiało jak jaszczur może być równocześnie tak cywilizowany i tak okrutny. W tej samej chwili rozległ się krzyk elfki i bard zerwał się do biegu...
Cios pancernej rękawicy rozwalił jej usta które pękły zalewając podbródek strużkami posoki. Jedne ze strażników trzymał ją za włosy, drugi przyciskał nóż do kręgosłupa, trzeci bił po twarzy. Skrzywiła się gdy kolejny cios spadł na policzek. Nagle z piersi tego który ją bił wystrzeliło srebrne ostrze. Przebiło klatkę piersiową. Strażnik padł na ziemię, brocząc krwią. Za nim stał Atheis. Na jego twarzy odmalowywała się furia. Jego białe szaty zbryzgane były posoką. W tej samej chwili dwóch pozostałych strażników padło krzyknęło z przerażenia i rzuciło się do ucieczki. Jaszczur doścignął ich i... Atheis odwrócił wzrok. Deliere rzuciła mu się w ramiona. Objął ją czule. Był przerażony tym co jej zrobili, ale bardzo cieszył się, że ją odzyskał.
-To koniec-szepnął jej na ucho.-To już koniec.
Objęli się.
-Zaraz wracam-rzekł Loq-Kro-Gar najwyraźniej trochę zmieszany.
Stali tak dłuższą chwile objęci i samotni wśród trupów. Nagle drzwi otworzyły się i do środka w maszerował Jaszczur. Ciągnął po ziemi obrzydliwie grubą postać. Wielkiego i spasionego mężczyznę.
-Czy to on nakazał cie pojmać i chciał skrzywdzić?-zapytał cicho Jaszczuroczłek.
-Ta-rzekła cicho Deliere.
-Osądź go więc. Wymierz sprawiedliwość.
Elfka zastanawiała się chwile. Po czym rzekła.
-Nie zabiję go. Zbyt dużo przelałam dziś krwi. Nie mogę pozostawić go także bez kary.-Przyłożyła miecz do kroku człowieka. -Przynieś mi żelazo Atheisie.
Elf szybko przyniósł kawał żelaza, taki jakim wypala się niewolnikom znak.
-Było w jego skarbcu-rzekł.
Deliere przyłożyła do niego pierścień otrzymany dawno temu od mistrzów z Białej Wieży. Już po chwili żelazo zrobiło się czerwone, a później białe. Z rozmachem przyłożyła je Abu Hassanowi do czoła. Krzyk poniósł się echem po jego komnatach.
-Noś ten znak hańby przez lata-rzekła Elfka i splunęła na grubasa i kopniakiem wybiła mu zęba i ogłuszyła.
-Chodźmy stąd-szepnęła wtulając się w Atheisa.
Razem opuścili dom Abu Hassana, po czym udali się prosto na statek.
-Książę Mórz wzywa cię pani na walkę.-rzekł herold.
-Nie widzisz idioto jak ona wygląda? Powiedz swojemu, że zaraz z nim porozmawiam.
Poeta wytłumaczył Deliere przed organizatorem turnieju i walka została przełożona na jutro. Belanner uleczył większość ran elfki, gdy ta wstała rano była gotowa do walki.
[Dziękuje Byqu za świetny event, świetnie mi się z tobą współpracuje, równocześnie przepraszam wszystkich za opóźnienie walki.]
MMH
Cios pancernej rękawicy rozwalił jej usta które pękły zalewając podbródek strużkami posoki. Jedne ze strażników trzymał ją za włosy, drugi przyciskał nóż do kręgosłupa, trzeci bił po twarzy. Skrzywiła się gdy kolejny cios spadł na policzek. Nagle z piersi tego który ją bił wystrzeliło srebrne ostrze. Przebiło klatkę piersiową. Strażnik padł na ziemię, brocząc krwią. Za nim stał Atheis. Na jego twarzy odmalowywała się furia. Jego białe szaty zbryzgane były posoką. W tej samej chwili dwóch pozostałych strażników padło krzyknęło z przerażenia i rzuciło się do ucieczki. Jaszczur doścignął ich i... Atheis odwrócił wzrok. Deliere rzuciła mu się w ramiona. Objął ją czule. Był przerażony tym co jej zrobili, ale bardzo cieszył się, że ją odzyskał.
-To koniec-szepnął jej na ucho.-To już koniec.
Objęli się.
-Zaraz wracam-rzekł Loq-Kro-Gar najwyraźniej trochę zmieszany.
Stali tak dłuższą chwile objęci i samotni wśród trupów. Nagle drzwi otworzyły się i do środka w maszerował Jaszczur. Ciągnął po ziemi obrzydliwie grubą postać. Wielkiego i spasionego mężczyznę.
-Czy to on nakazał cie pojmać i chciał skrzywdzić?-zapytał cicho Jaszczuroczłek.
-Ta-rzekła cicho Deliere.
-Osądź go więc. Wymierz sprawiedliwość.
Elfka zastanawiała się chwile. Po czym rzekła.
-Nie zabiję go. Zbyt dużo przelałam dziś krwi. Nie mogę pozostawić go także bez kary.-Przyłożyła miecz do kroku człowieka. -Przynieś mi żelazo Atheisie.
Elf szybko przyniósł kawał żelaza, taki jakim wypala się niewolnikom znak.
-Było w jego skarbcu-rzekł.
Deliere przyłożyła do niego pierścień otrzymany dawno temu od mistrzów z Białej Wieży. Już po chwili żelazo zrobiło się czerwone, a później białe. Z rozmachem przyłożyła je Abu Hassanowi do czoła. Krzyk poniósł się echem po jego komnatach.
-Noś ten znak hańby przez lata-rzekła Elfka i splunęła na grubasa i kopniakiem wybiła mu zęba i ogłuszyła.
-Chodźmy stąd-szepnęła wtulając się w Atheisa.
Razem opuścili dom Abu Hassana, po czym udali się prosto na statek.
-Książę Mórz wzywa cię pani na walkę.-rzekł herold.
-Nie widzisz idioto jak ona wygląda? Powiedz swojemu, że zaraz z nim porozmawiam.
Poeta wytłumaczył Deliere przed organizatorem turnieju i walka została przełożona na jutro. Belanner uleczył większość ran elfki, gdy ta wstała rano była gotowa do walki.
[Dziękuje Byqu za świetny event, świetnie mi się z tobą współpracuje, równocześnie przepraszam wszystkich za opóźnienie walki.]
MMH
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-Ufff! Cholerny upał!- wydyszał z siebie leżący na rodowej skrzyni Mulfgar przecierając całą czerwoną i mokrą od potu twarz. Wokół niego leżały niedbale fragmenty zbroi ,które krasnolud zrzucił z siebie po wielu godzinach stania w skwarze.
Temperatura była ogromna ,a żar lał sie z nieba.
-Mnie to mówisz...- odparł cicho Bothan próbując wylać jeszcze choćby krople z piersiówki.
Nagle do inżynierów podszedł niski mężczyzna ubrany w liberię z barwami Księcia Mórz. Jego włosy mokre były od potu ,a on sam szedł ospale ,nie zachowując powagi heralda.
-Jego magnificencja ekscelencja Admirał Wielkiej Floty, Książę Zachodnich Mórz, Namiestnik Mananna na lądzie i morzu, Protektor Driftmaarktu oraz Główny Sędzia i Organizator Areny Śmierci ogłasza ,że walka zostaje przesunieta!- wypuścił z seibie i odszedł przecierajac czoło chusteczką
-Sakramenckie czorty...elfia dywersja... pewnie oni wywołali skwar...- wydyszał Mulfgar nie wstając
-Nie ma co narzekać... przynajmniej zjemy kolację...- odparł sucho McArmstrong
Temperatura była ogromna ,a żar lał sie z nieba.
-Mnie to mówisz...- odparł cicho Bothan próbując wylać jeszcze choćby krople z piersiówki.
Nagle do inżynierów podszedł niski mężczyzna ubrany w liberię z barwami Księcia Mórz. Jego włosy mokre były od potu ,a on sam szedł ospale ,nie zachowując powagi heralda.
-Jego magnificencja ekscelencja Admirał Wielkiej Floty, Książę Zachodnich Mórz, Namiestnik Mananna na lądzie i morzu, Protektor Driftmaarktu oraz Główny Sędzia i Organizator Areny Śmierci ogłasza ,że walka zostaje przesunieta!- wypuścił z seibie i odszedł przecierajac czoło chusteczką
-Sakramenckie czorty...elfia dywersja... pewnie oni wywołali skwar...- wydyszał Mulfgar nie wstając
-Nie ma co narzekać... przynajmniej zjemy kolację...- odparł sucho McArmstrong
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Nieprzewidziane opóźnienie na dłuższą metę pozytywnie wpłynęło na pasażerów i ludzi Księcia Mórz. W końcu pierwszy od dłuższego czasu dzień spędzony od rana do nocy na lądzie, na wywczasie i hulankach, po burzliwych dla co niektórych wydarzeniach wczorajszego wieczoru był wart każdej sekundy w srebrze. Wiedzieli że droga przed nimi jeszcze daleka i nieprędko ujrzą cywilizowany port, no i za wszystko płacili niemal grosikami dzięki korzystnemu układowi Adelhara z miejscowym sułtanem. Obrotni organizatorzy zawodów, nie tylko postanowili nie zawieść pasażerów ale też zedrzeć ile się da z miejscowych szejków, więc całe popołudnie i wieczór zajęły głośne zmagania różnorakich wojowników i ochotników które urozmaicano na wiele sposobów. Jednakże już po zmroku w finale starli się niezmordowani dotąd Gottri Getrirrson oraz kapitan McHaddish. Albiończyk nie bez trudu zatriumfował i pojednawszy się z tęgim krasnoludem, zgarnął owacje na stojąco i sporą dolę z zakładów. Publiczność wśród przyjemnej nocnej bryzy rozeszła się do nadmorskich lokali, zwanych tu 'kawiarniami' od smoliście czarnego napitku którym się tam raczono i z niemałymi emocjami oczekiwała właściwej walki, następnego ranka.
[ Dobra, kosmetyczne poprawki i walka leci na tacy EDIT: niestety mam zapisany tekst na lapku, którego teraz nie mam pod ręką... to będzie jutro.]
[ Dobra, kosmetyczne poprawki i walka leci na tacy EDIT: niestety mam zapisany tekst na lapku, którego teraz nie mam pod ręką... to będzie jutro.]