ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Smętnie tak. Wszyscy skacowani jak własne postacie czy co ? ]
[ @Matis - porównania trzeźwienia do drogi krzyżowej były już od dawna (co nie zmienia faktu że wciąż to żart z cyklu 'śmieszne acz prawdziwe'. Za to porównanie kaca do Bitwy na Przełęczy Czarnego Ognia mnie rozwaliło. Też coś dam :D ]

- Walhalla... dziewki... złoto... - były to zdaje się ostatnie zapamiętane z mętnego chaosu końca uczty słowa, a także pierwsze z którymi przebudził się Olfarr. Czy jednakże uczta wogóle się skończyła ? A może podstępny bóg Loki przeniósł ją do jakiegoś innego świata, jak to uczynił w czasie pijackiej próby boga Thora ? Jedynym co możnaby uznać za pewnik, spośród rzeczywistości ostatnich kilku godzin była przepotworna suchość w ustach i przewlekłe zamroczenie, przetykane pulsującym i prowadzącym do szaleństwa bólem głowy. Jeszcze zanim te myśli przebrzmiały w głowach bliźniaków ich bolące, senne głowy zarejestrowały potężny, miarowy huk jakby marszu armii olbrzymów.
- Walh... Ragnarok czy co ?! - zwykle bliźniacy mogli porozumiewać się mentalnie by przyswoić sobie elementy bitwy lub obrazów, zarejestrowanych przez drugiego z nich. Teraz ich wspólna jaźń przypominała raczej bezdenną, czarną dziurę. Nagle z dziury dobył się dudniący, basowy zew który dla całej reszty świata, wszędzie poza nawalonymi jak szpadle łbami Norsmenów mógł układać się w słowa wypowiedziane w istocie piskliwym, rozdrażnionym głosem czarodziejki.
- O, nie, ja was z kaca leczyć nie będę! - tymczasem naprawdę był to dźwięk rezonujący swym łomotliwym, podniosłym tonem we wszystkich Dziewięciu Światach, Domenie Chaosu i Tzeentch jeden wie gdzie jeszcze, a brzmiał... - Ouuuuh Tuuduuuuuuuh!
- Na zwieracze Njorda, to NAPRAWDĘ jest Ragnarok... Koguty pieją na Yggdrasilu, a Heimdall dmie w Gjallarhorn! Wstawaj Ulfarr, zaraz stoczy się bitwa o koniec świata a my wykończeni... - wychrypiał cicho Olfarr, podnosząc głowę ciężką jak conajmniej Menhir (co to kuźwa jest?) znad leżącego na zmiętym na podłodze sztandarze półmiska rozbryzganych łososi.
- Jak... co... gźie mój topóhhhr...? - Ulfarr zerwał się jak młody lupieżca przyłapany rano przez ojca obłapianej kochanki. Choć raczej wyglądało to jakby ktoś kopnął czkającego wilka pod ogon żelaznym butem. Napotykając głową w (jak wczoraj myślał) koronie jaśnie oświeconego cesarza południowców kant kominka, nawet nie zdawał sobie sprawy jaką apokalipsę wywołał.
- THUU-DIIIIIIIIIING!
Norsmen natychmiast zwalił się nieprzytomny w kącie, zanim jeszcze zdążył się dobrze podnieść i legł jak długi w tej samej pozycji, wśród tego samego syfu wśród którego przezgonował czas od świtu do południa. Jednak i tak miał fart. Jęki, chrząknięcia i bełkotanie zawodników oraz ich niezgrabne ruchy całością przypominające korowód kalekich żebraków natychmiast wypełniły salę. Galreth stoczył się ze stołu, Kheltos szarpnął się w kałuży rzygów jak wyrzucona na brzeg ryba, a Thorrvald ponownie zwiesił głowę leżąc płasko na stole i zwymiotował pod niego. Olfarr natomiast, także czując pełnię bólu, otępienia i brudnej suchości otworzył na całą szerokość jedno, groteskowo przekrwione jasnostalowe oko wyglądające jakby lawa rozbijała taflę lodu i zaraz miała wytrysnąć na powierzchnie z twarzy Norsa.
- Heimdall znów dmie w róg! po raz ostatni! Bitwa... Odynie... Kiedy ja wstąpiłem do Walhalli...
Wtedy Julia wyszła, znów wprawiając w ruch armię olbrzymów i demonów, a Drugni spadając wraz z całą zastawą i obrusem wypełnił salę ogłuszającym brzękiem sztućców, plaskiem dań i rumorem naczyń oraz pustych kufli, który z kolei wzbił nową salwę charknięć i jęków skacowanych bohaterów. To znaczy szczęku oręża, łomotu szarżującej armii Einherjerów i okrzyków bojowych oraz rannych obu stron.
Olfarr zdeterminowany by nie wydurniać się przed bogami i przodkami w tak ważnym momencie z trudem podniósł się na kolana i wymacał nóż do dziczyzny, który równie dobrze mógł być wielkim, runiczym mieczem oplywającym nie zaschłym tłuszczem a krwią wrogów. Ślepe wymachiwanie 'orężem' przerwał odgłos z tylu.
Farlin, spadając z paszczy smoka, chwycił się wiszącej na ścianie chorągwi by daremnie spowolnić upadek i rozdarł ją z przeszywającym trzaskiem.
- Wilk Fenrir warczy! Odynie, wszechojcze wytrwaj!
Gdzieś z przodu Magnus sturlał się ciężko z ławy na kilka krzeseł, wyłożonych jakimiś nieszczęsnymi, padłymi pijącymi lecz mimo tego jego wielkie, stalowe ciało i tak spowodowało rumor godny salwy armatniej.
- Most Bilforst się załamał! Strażnik Tęczowego mostu zabrał ze sobą w otchłań przeklęte Jotuny...
Wtedy ledwo mruczący już Nors zwrócił swe otwarte krwawo oko na środek sali. Wczoraj młody Leif musiał wypić coś naprawdę dziwnego - leżał w dziwnej pozie, zawinięty w koniec przecinającego całą salę dlugiego zielonego dywanu z wyszywanymi złotem elementami, oczy miał tępo półotwarte mimo snu, a z ust wyzierała mu mętna piana, skrapiając częściowo, długie rude włosy rozsypane wokół twarzy. W wyciągniętej sztywno ręce dzierżył ułamaną w połowie pudła lutnię Ivara Skalda. Lecz oczywiście dla Olfarra pozory normalności dawno już zniknęły w niebycie kaca. Sterczące z linii pęknięć powyginane struny były rzeczywiście błyskawicami, ciskanymi z obucha...
- Mjollnir! Gromowładny panie nie daj się truciźnie Węża Midgardu, już lecę na ratunek!
Epicka w mniemaniu Olfarra szarża przez trupowisko pola bitwy bogów dla (głupiego i ślepego na rzeczywistość) postronnego obserwatora wyglądała raczej jak nieskładne toczenie się i ślizganie po rozmazanych potrawach i ciałach spitych biesiadników. Olfarr wreszcie dotarł do długiej zielonej bestii i machnął dwa razy mieczem lecz cudowny oręż odbił się z brzękiem od łusek Jormunganda. Toczący się Norsmen wpadł plackiem w dywan, który zaraz zawinął się wokół szarpiącego się maniaka. Pałętająca się gdzieś w fałdach dywanu, półpełna karafka piwa (o dziwo wziąż z bąbelkami) oblała ramię dzielnego woja.
- Nieee, bestia mnie pożarła! Jej żrące soki trawienne palą mi ciało! Potężny Thorze wybacz mi...
W którymś momencie szamotaniny nóż do mięsa rozpruł wreszcie grubą tkaninę, lecz zanim Olfarr mógł wydać okrzyk zwycięstwa jego głowa huknęła w odsłonione ciosem, zimne kamienie posadzki i Norsmen znieruchomiał znów udając się do zbawczej krainy pijackiego snu.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Akurat taką drogę krzyżową już raz przechodziłem. O czwartej nad ranem ponad 10km marsz do domu, na kacu.... Na całe szczęście w ubraniach. ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[no dobra, i co teraz? bo akcja jakoś tak spowolniła. może jakiś spisek? bo następna bitwa to już trochę za dużo.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Padlinożercy już z dala wyczuli woń padliny. Kruki i wrony krążyły nad ciałem, zawodząc ochryple w swym ptasim języku. Szkarłat krwi rozpostarł się po bruku, znacząc go niezwykłym deseniem. Delikatne strumienie wędrowały pomiędzy kamiennymi kostkami, łącząc się w gęstą sieć, niby pajęczą. Niektórzy mogliby nazwać to pięknem.
Wokół trupa zdążył zgromadzić się niewielki tłum gapiów. Ktoś twierdził, że widział upadek, inny, że gdzieś widział ofiarę. Każdy miał swoje zdanie i swoją teorię, lecz jedno było jasne- denat skoczył z wieży.
Niebo było zachmurzone, za co Leif dziękował bogom, bo nie zniósłby dzisiaj ostrego słońca. Głowa nie bolała, jak przed kilkoma godzinami, pusty żołądek wreszcie się uspokoił, a nogi w końcu działały jak należy, postanowił się nieco przewietrzyć, by skrócić katorżnicze męki kaca.
Ze skwaszoną miną na twarzy, rozepchnął się w tłumie, sam nie wiedząc czemu go to w ogóle interesuje. Zobaczywszy twarz, Norsmen pomyślał, że gdzieś już spotkał za życia samobójcę. Przypomniał sobie smętną imprezę wiele dni temu, barda, który brzdąkał na swej lirze dziwne piosenki, tej nocy, w której Roxanne...
- Co to za jeden?- rzucił niedbale Leif do stojącego obok kultysty.
- Jakiś dziwak i samotnik, niespełna rozumu. Zwali go czarodziejem, czy jakoś tak...- odparł heretyk
- Był magiem?- spytał zaskoczony Nors
- Nieee, tylko go tak nazywali. Był bardem, ponoć dobrym, ale ja tam w jego muzyce nie gustowałem...

[Krótki easter egg z mojej strony i to niestety na tyle dzisiaj, z czasem nie było najlepiej w tym tygodniu :(
Obiecuję poprawę, jutro będę po południu, to polecimy dalej z fabułą. Przepraszam za obsuwę.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Razem z Menthusem z bronią w ręku wbiegliśmy do jego pokoju. Na szczęście obie były całe i zdrowe, a moje stado nadzwyczaj spokojne. Zaskoczyliśmy je to prawda, lecz to co wyczuwałem nie wróżyło nic dobrego. Nie wiem kiedy to nastąpi i jakie będzie miało skutki. Ale to coś, jest bardzo bliskie temu skurwielowi we mnie. Dlatego należało się spodziewać wszystkiego najgorszego.
-Uspokój się.-Zamieć wychyliła Łeb za grzbietu Zmierzchu.-On twierdzi, że na razie nic nie zdziałamy. Jesteśmy tylko widzami większego przedstawienia.
Zatkało mnie. Wiedziałem, że Zamieć potrafi się z Nim porozumiewać. Ba, nie tylko porozumiewać. Bardzo często godzinami debatowała z tym tkwiącym w nas demonem, starając się zrozumieć głębie mocy, do tego stopnia by móc z niej w pełni korzystać. Denerwowało mnie jednak to, że mu ufa. Choć niejednokrotnie jego rady ratowały nam życie, to ja jednak nie potrafiłem się przemóc.
-Menthus,- zwróciłem się do przyjaciela, który dzięki swojej nadzwyczajnym umiejętnością wyczuł wahania w aurze otoczenie. Zaskakiwał mnie. Już podczas walki, wiedziałem że nie dawał z siebie wszystkiego. To było oczywiste. Żaden z nas nie odsłoni się całkowicie. To głupota. Jednak wyczuwałem, że każdy jeden jego atak był tłumiony. Gdyby walczył na poważnie, nie dałbym mu rady, bez przeobrażenia się w pierwszą formę. Potęga Smoczych Magów jest przerażająca i piękna jednocześnie. Teraz jednak chciałem go jedynie uspokoić.- Zamieć twierdzi, że to nic poważnego. A uwierz mi, ma "nosa".- ostatni wyraz wyraźnie zaakcentowałem, chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
-Obawiam, że jej nos może tym razem okazać się zawodny.- nie chciał dać za wygraną. Uraził dumę wilczycy. Zamieć wstała. Spojrzała na niego, warknęła dość cicho, ale na tyle głośno by Smoczy Mag mógł to usłyszeć i wolnym krokiem udała się do pokoju Iskry. Przy użyciu mocy zatrzasnęła za sobą drzwi i tyle ją widzieliśmy tego wieczora. W pokoju zapanowała grobowa cisza. Przez chwilę gapiliśmy się na siebie osłupieni, aż w końcu ja zacząłem się śmiać.
-Nie potrafisz obchodzić się z kobietami przyjacielu!- krzyknąłem, niemal zataczałem się ze śmiechu widząc rumieńce na twarzy Menthusa, który teraz żywo się tłumaczył próbując przemówić do Zamieci przez zamknięte drzwi.
-Moja Droga... Przyjac... Wil...- nie mógł dobrać słów, a sam słysząc nasze śmiechy nie mógł zbyt bardzo zapanować nad swoim. W końcu przybrał poważną minę. Dał nam znać byśmy się uciszyli. Nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić.- Zamieć, Moja Droga wilcza przyjaciółko. Nie chciałem Cię urazić, wycz...- drzwi otworzyły się równie gwałtownie jak zamknęły. Z pluskiem na głowę Menthusa runęła lodowata woda. Zbaraniał, podobnie jak my. Za otwartego okna wystawał smoczy łeb. A w naszych głowach rozbrzmiał śmiech latającego gada. Nie spodziewałem się, że tych dwoje będzie kiedykolwiek współpracować. Rzecz jasna zaczęliśmy się śmiać, jeszcze głośniej niż ostatni. Smoczy Mag z ponurą mina udał się do swojej komnaty, przebrał w suche ubrania i dołączył do nas. Wciąż jednak jego dłoń spoczywał na rękojeści miecza. Rozluźnił się nieco, ale nie stracił czujności. I miał co do tego racje.
-O czym nasze piękne towarzyszki rozmawiały, podczas naszej nieobecności?-zapytał zabierając wolne miejsce przy Iskrze. Znów mieliśmy szansę na chwile relaksu i swobody.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ithiriel była w potrzasku.
Nie miała pojęcia jak dużo czasu minęło, odkąd miecz katowski zakończył jej materialną egzystencję. Była więcej niż zadowolona, że zaklęcie się powiodło, że mimo zniszczenia ciała, przeżyła. Z czasem jednak jej euforia przeminęła, a w jej miejsce pojawiła się akceptacja smutnej prawdy- jej schronienie było jej więzieniem. Oczywiście dożywocie było lepsze niż zwyczajny niebyt, lecz czarodziejka aspirowała ponad to. W chwilach desperacji wybiegała myślami na bardzo niebezpieczny grunt, z którego nie było odwrotu...
Wtem wyczuła czyjąś obecność, niczym zdradziecki nóż zabójcy z cienia, jakaś postać zmaterializowała się w jej pokoju. Pomyślała, że to koniec. Jeśli jej wrogowie odkryli prawdę, jeśli odnaleźli ją, to nie było siły na tym świecie, która mogła ją teraz ocalić. Nie mogła dostrzec twarzy intruza, z resztą jej wizja była niewyraźna i ograniczona. Czyjaś dłoń sięgnęła po zwierciadełko, a Ithireil wiedziała, że oto zbliża się jej koniec.
Zamiast jednak przynieść jej zgubę, dłoń przybysza umieściło ją w torbie. Wokół elfki nastała ciemność.

Gdy znów odzyskała wizję, była w niedużym pomieszczeniu, którego nigdy nie widziała na oczy. Patrząc na niewysokie sklepienie, musiało to być gdzieś w lochach Cytadeli. Wytężyła resztki woli, zużywając cenną energię, by wyostrzyć obraz i zobaczyć więcej. Wtedy ujrzała twarz. Twarz o trudnym do określenia wieku, pociągłą i smukłą, o ciemnoniebieskich oczach, prostym nosie i wąskich ustach. Mężczyzna był łysy, o krótkiej, splecionej bródce. Ithiriel znała tego osobnika. Alpharius.
Naczelny Akolita uśmiechnął się przyjaźnie.
- Zaskoczyłem panią?- zaśmiał się perliście- Spodziewała się pani kogoś innego?
- T-tak...- odparła czarodziejka, a jej głos brzmiał sztucznie, był stłumiony- Czego chcesz?
- Myślę, że możemy sobie pomóc nawzajem- twarz heretyka spoważniała, lecz nadal miała dość pogodny wyraz.
- Chcesz, bym ci pomogła odzyskać władzę nad Areną- było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Uśmiech ponownie zawitał na twarz mężczyzny.
- Władzę? Wiedz ile musiałem jej oddać, by stanąć na czele tego turnieju?- żachnął się kultysta.
Elfka musiała przyznać, że ją zaskoczył. Sama nieraz plotła misterne intrygi, lecz nigdy nie podejrzewała takiego wyznania.
- Więc dlaczego?- spytała niemal odruchowo.
- Arena to tylko półśrodek, narzędzie do większego planu, którego realizacji będzie pani niedługo świadkiem. Ba! Więcej, jednym z trybików w mej machinie, jeśli tylko zgodzi się pani przystać do mnie.
Ithiriel zawahała się. Choć był tylko Dh'oine, wykazywał się niebagatelnym umysłem. Nierozsądnie było go lekceważyć, niebezpiecznie przystać do jego gry. Chciała jednak usłyszeć, co mógł jej zaoferować. Odpowiedź znów ją zaskoczyła.
- Pani ciało. Wiem jak je odbudować. Właściwie "odbudowa" nie jest odpowiednim słowem, biorąc pod uwagę przebieg procesu lepsze określenie byłoby "przebudowa dawcy na nasze potrzeby".
Elfka nie wahała się dłużej.
- Zgoda- zatrzeszczało lusterko.
- Doskonale- odparł Alpharius- Nim jednak przejdziemy dalej, należałoby zatroszczyć się o inne, tymczasowe lokum dla pani świadomości, coś, co lepiej nada się do naszych celów.
Heretyk podszedł do drewnianego stołu, na którym spod szarej płachty rysował się jakiś kształt. Kultysta zerwał płachtę, ukazują to, co leżało na stole. Gdyby Ithiriel miała usta, uśmiechnęłaby się.
Na drewnianym stole leżała zbroja Chaosu.
- Transformacja będzie trudna i wymagała będzie skupienia i precyzji, lecz wierzę, że będzie pani zadowolona.
Niematerialne oczy elfki zalśniły blado.
- Zróbmy to- rzuciła.
Alpharius uczynił krok w tył, podwijając rękawy. Uczynił w powietrzu jakieś skomplikowane gesty, mamrocząc zaklęcia. Sala zajaśniała bladym światłem.
- Pamiętaj- zwrócił się do niej- Możesz odczuć drobny dyskomfort.
Wtedy Ithiriel wrzasnęła z bólu, czuła się, jakby ktoś rozdzierał jej duszę na dwoje. Jej świdrujące przestrzeń psioniczną zawodzenia odbijało się echem od ścian lochu, gładka tafla zwierciadła pękła na dwoje. Elfka załkała niematerialnymi łzami. Wyła i zaklinała, wzywając wszystkich jej znanych bogów. Alpharius pozostawał niewzruszony.

***
To było gorsze od wszystkiego, co dotychczas doświadczyła, nawet od tego, co spotkało ją z rąk Magnusa. To jednak nie miało już znaczenia. Mocowania z rzemieni pękły, gdy pancerna ręka zerwała krępujące ją więzy, stalowe buty zastukały o kamień. Wstała, choć niepewnie. Czuła się dziwnie. Alpharius uśmiechał się do niej zawadiacko, wyraźnie dumny z osiągnięcia.
- Nieźle- stwierdziła, a głos jej był głęboki i metaliczny, choć pozostał kobiecy- przydałoby się jednak kilka usprawnień.
Nie zwracając uwagi na pytające spojrzenie heretyka, Ithiriel podeszła do stojącego w rogu pękniętego lustra. Chwilę przypatrywała się swemu nowemu ciału. Wyglądała niemal jak ten barbarzyńca Aszkael. Postanowiła to zmienić. Uniosła zgięte w łokciach dłonie, wytężając siłę woli.
Metal zaskrzypiał, gnąc się i zmieniając. Jej szerokie bary zwęziły się gwałtownie, podobnie jak talia, w której pojawiło się wcięcie. Potężne kończyny skurczyły się, zmieniając z topornych kawałów metalu w smukłe ręce i zgrabne nogi. Biodra się poszerzyły nieznacznie, naramienniki wygładziły, zaś na napierśniku pojawiły się dwa charakterystyczne wybrzuszenia. Cholernie ładnie wybrzuszenia. Czarny metal zmienił swą barwę na ciemny fiolet, pokryty złotymi zdobieniami. W wizjerze hełmu pojawiła się bladopurpurowa poświata. Elfka przyjrzała się dziełu i uśmiechnęła się w duchu. Udało się jej oddać jej pierwotne wymiary i proporcje, choć była nieco wyższa.
- Tak lepiej- westchnęła z ulgą.
Alpharius przewrócił oczami.
- Kobiety...- sapnął z rezygnacją.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wieczorne niebo ciemniało coraz bardziej, a słońce chyliło się ku horyzontowi, by wkoncu zniknąć za nim zupełnie. Rozpalono pochodnie. Cytadela wypełniła się ich ciepłym blaskiem, a długie cienie padły na jej ściany. Zgarbiony dzwonnik targnął długim, konopnym sznurem, wprawiając w ruch mosiężny dzwon. Osiem razy jego śpiew rozdarł roztaczającą się ciszę, a wszyscy zawodnicy zgromadzeni w zamczysku uniesli głowy. Dwojka z nich szczegolnie mocno wyczekiwała tej chwili. Dziś pozostać miał tylko jeden.

Menthus z Caledoru vs Ulrich Angrend
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Dzwony...- mruknął Magnus i podniósł głowę opartą na dłoniach. -Znów odprawią swój piekielny rytuał na tej bezbożnej Arenie...-
Inkwizytor wstał i rozejrzał się po sali. Wygląd pomieszczenia odkąd się przebudził mało się zmienił- wszędzię pororzucane naczynia i śmieci ,zawodnicy i ich towarzysze śpiący i jęczący zbudzeni hałasem dzwonów. Magnus poprawił swój nowy kapelusz i ruszył w stronę Areny. Wiedział ,że w sumie jest to bez sensu ,bo są walki których skutek można przewidzieć nie grzesząc wróżbiarstwem. Po drodze inkwizytor chwycił jakąś karafkę i opróżnił ją do dna po czym bezemocjonalnie puścił. -Tileańskie wino...młode ,ale dobre... jak ono tu przetrwało od wczoraj?- mruknął do siebie nie zwalniając powolnego ,ospałego kroku.
Jeszcze bardziej niż nietykalność wina zdziwił go fakt ,iż nigdzie nie widzi swojego ucznia. Wprawdzie nie pamiętał kiedy go ostatnio widział po skosztowaniu napoju z kociołka ,ale to nie było ważne. Ważne ,że Reiner nie zameldował się.

Żelazny inkwizytor wkroczył na trybuny i wciagnął mocno zimne ,świeże powietrze ,które było dla niego wyśnionym orzeżwieniem. Czuł się prawie jak wtedy ,gdy Arena Śmierci w mieście szczurów wykopała się w górach Norski i wszyscy ,którzy tego dożyli mogli zakosztować mroźnego wiatru po tygodniach życia w stęchliźnie podziemi. Następnie usiadł i czekał na rozpoczęnie walki. Sam czekam na rozpoczenie walki. Jego wyuczony wzrok w chwilę prześledził całe koloseum i nic nie spotrzegł. Na wszystkich trybunach siedział jedynie łowca czarownic ,który niecierpliwie spoglądał w swój zegarek cebulę. Aczkolwiek jak dużo za to zapłacił w Nuln przed laty coraz bardziej dosztrzegał niezbyt dużą wartość. Po co mu trzymanie się granic czasu co do minut i godzin ,kiedy większość istot w Starym Świecie i zapewne poza nim nie zwraca na to uwagi?
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Skrenq spędził ostatnie dni na przygotowaniach do swojej walki. Trening bojowy przeplatał z dostarczeniem Farinowi potrzebnych mu informacji, głównie o rozkładzie twierdzy. Krasnolud szukał jakiś tajnych komnat i ukrytych przejść, od chwili kiedy niedługo po bitwie w kanałach połączył się ze swoim pracodawcom. Skaven wiele by dał by usłyszeć jakie nowe rozkazy dostał zwiadowca.
Szczury Skrenqa ponownie wykazały się idealnymi zwiadowcami. Mogły wejść tam gdzie nie mógł normalny człowiek, a dodatkowo nikt nie zwracał na nich większej uwagi. W końcu pojedyncze gryzonie pojawiają się w takich fortecach. Problemem było wydobycie z nich jakiś wiadomości, ale Skrenq znał się na swojej robocie. Klan Moulder od wieków doskonalił takie umiejętności.
Stan Edwina polepszył się znacznie, choć nadal podobno czuł się jakby ktoś wysysał z niego siły. Razem z krasnoludem siedzieli w komnacie dużo rozmawiali. Na oko Skrenqa zbyt dużo. Coś knuli i nie dopuścili go do spisku. Mistrzowi mutacji to się nie podobało, próbował nawet ich podsłuchać, zarówna przy pomocy szczurów, jak i klasycznie, ale w obydwa przypadki skończyły się klęską. Byli ostrożni, nawet aż za bardzo.

Zanim dzwony na kolejną walkę zabrzmiały, Skrenq, chowając się w cieniu, przyglądał się skacowanym zawodnikom z złośliwym uśmieszkiem. Ich niedogodności były mu na rękę. Oczywiście wiedział o przejęciu władzy w twierdzy. Starał się wtedy nie uczestniczyć w głównej jatce, szczególnie gdy pojawiły się te wielkie mutanty. Zabił tylko paru kultystów, którzy znaleźli jego „bazę operacyjną”. Informacja o zmianie władzy zdenerwowała jednak Farina. Szczurołap zachodził w głowie co mogło być powodem.
Z zamyślenia wyrwało go wezwanie na kolejną walkę. Ostatnią poprzedzającą jego pojedynek. Ten mógł być wyjątkowo ciekawy, głównie przez nieobecność jednego z uczestników. Elfa znał, ale ten drugi nie pokazał się od przybycia do twierdzy, choć mali szpiedzy Skrenqa zapamiętali jakąś związaną postać...
Wychodząc na dwór skaven wyczuł znajomą woń. Drobinki spaczenia opadające w powietrzu, niewyczuwalne dla większości, przynosiły wieści o burzy. Skrenq znał ten stan, ze dzieciństwa. W Piekielnej Otchłani, znajdującej się wyjątkowo blisko Pustkowi, czasami pojawiało się takie zjawisko, ale zdecydowanie słabsze. Coś się zaczynało.
Szczurołap dotarł do areny, ale widząc tam samotnego inkwizytora postanowił, nie wychodzić, dopóki nie pojawi się więcej osób. W tłumie powinien się ukryć, przynajmniej prowizorycznie.

[Wróciłem. Postaram się być teraz bardziej aktywny.]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Ciepła kąpiel i kaloryczne posiłki pozwoliły Saito zwyciężyć nękającego go od ostatniej popijawy, kaca. Samuraj siedział teraz w bibliotece, pochylony nad rozsypującą się księgą, roztaczającą woń zakurzonego pergaminu i skórzanej oprawy, na której znajdował się wyblakły tytuł Von unaussprechlichen Kulten. Almanach opisywał różne kulty świata i ich bóstwa, zaczynając od panteonu elfów, przez egzotyczną mitologię Jaszczuroludzi (włączając w to wojnę z tajemniczymi, gwiezdnymi wampirami), kończąc na bogach chaosu, którym autor poświęcił najbardziej obszerną część publikacji. Tekst przedstawiający nierzadko makabryczne szczegóły niewymawialnych kultów, okraszono odpowiednimi rycinami i drzeworytami: przy akapicie o burzy chaosu, znajdowała się ilustracja wyobrażająca ciężkozbrojnego jeźdźca i jego straszliwą hordę, pędzącą batami nagich śmiertelników wokół oblężonego miasta, zaś kilka stron dalej omówiono wędrowną grupę cyrkowców, odwiedzającą odosobnione wioski, tylko po to, aby po zmierzchu ujawnić swoje prawdziwe oblicze i wyzwolić na bezbronnych widzów zarazę. Również ten rozdział posiadał groteskowy drzeworyt ukazujący, tym razem nie samo zajście, ale jego następstwa: na wpół przegniłe, owrzodzone ciała zalegały zdemolowaną wioskę, podczas gdy na drugim planie oficer inkwizycji imperialnej (bo kim innym mógł być człowiek w takim kapeluszu i płaszczu) nadzorował palenie stodoły, w której oknach ukazywały się wykrzywione w przerażeniu twarze ocalałych, a inny kapelusznik stał przy skrybie, ich otwarte usta wskazywały na to, że spisują protokół z miejsca zdarzenia. Pośród zabudowań krążyło kilka postaci w nieco innych, bardziej płaskich kapeluszach i maskach z długimi dziobami. Obrazek podpisano: "łowcy czarownic przeprowadzają oczyszczenie wioski odwiedzonej przez nieuchwytny Karnawał Chaosu". Saito przewertował kilka stron, przeglądając opisy różnej, dziwacznej maszynerii, przepisów alchemicznych, aż wreszcie dotarł do rozdziału dotyczącego tajemniczej Osnowy, zwanej też Domeną Chaosu. Wzrok samuraja przykuło zdanie, mówiące o iskrzącej się kolorowo łunie, takiej samej jak ta, która rozświetlała niebo nad fortecą. Jak wynikało z dość mglistego opisu, była to burza Osnowy, zjawisko to mogło trwać całe tygodnie lub nawet stulecia. Choć spektakl był w rzeczy samej niesamowity, jego konsekwencje mogły być opłakane. Według księgi, w pierwszej kolejności narażeni byli czarodzieje i inni wrażliwi na powiewy wiatrów magii, które stawały się nieokiełznane jak morze w czasie sztormu. Magowie powinni mieć się na baczności, gdyż stosowanie ich sztuk mogło doprowadzić ich do szaleństwa lub eksplozji, a w najbardziej drastycznych przypadkach wciągnięcia prosto do dziedziny chaosu, gdzie będą wystawieni na niełaskę jej mieszkańców. Jednak wzmożona siła wiatrów magii stanowiła również okazję dla czarowników na tyle szalonych (lub zdolnych), by próbować z niej korzystać, do zakosztowania nieosiągalnej dotychczas mocy. Później również inne rozumne istoty zaczną ulegać paranoi i narastającemu szaleństwu, któremu oprzeć się mogą tylko osobnicy o silnej woli. Na koniec zaś burza Osnowy może rozszaleć się do tego stopnia, że zrobi wyrwę w matrycy rzeczywistości i doprowadzi do połączenia obu wymiarów, a do świata materialnego wlewać się będą hordy demonów i dawno poległych Wybrańców, niesionych na gwałtownych strumieniach surowej energii magicznej by pogrążyć świat w chaosie niekończących się bitew. Saito przez chwilę przyswajał tą szokującą treść, wyglądając przez okno na leniwie kotłującą się zorzę. Pokrywała spory obszar nieba i zdawała się ciągnąć daleko w przestrzeń kosmiczną. Ronin przewrócił stronę i zaczął czytać następny akapit, tym razem dotyczący pochodzenia zjawiska. Według zapisu, burza osnowy może powstać samoczynnie, jednak można również wywołać ją sztucznie, odprawiając odpowiedni rytuał, taki który wywoła prawdziwe poruszenie w Osnowie. Saito przez chwilę zastanawiał się, co mogło być wspomnianym rytuałem, lecz odpowiedź nasuwała się sama. Znając kultystów i ich idoli, tylko oni mogli być na tyle szaleni, by wywołać burzę w domenie chaosu, a to oznaczałoby, że Arena jest...

W tym momencie rozległy się dzwony oznajmiające nadchodzący pojedynek. Saito wstał od pulpitu i pospieszył na arenę. Już wkrótce Menthus zniszczy Ulricha przy pomocy swej magicznej pożogi, o sile jakiej zapewne jeszcze nie miał okazji doświadczyć. Z tego co Nippończyk zaobserwował dotychczas, elf nie powinien mieć problemów ani oporów przed uwolnieniem dzikiej, sztormowej energii magicznej. Prawdziwym powodem do niepokoju było to, że pierwsza runda jeszcze nie dobiegła końca, a burza już zdawała się zbliżać do następnego stadium. Kaneda zastanawiał się, co zrobić. Był samurajem, musiał dążyć do celu za wszelką cenę, jednak nie dopnie swego, jeśli nawet zwycięży w igrzyskach, a świat pogrąży się w chaosie. Wtedy też przypomniał sobie o wzmiance o Inkwizycji... Ludzie z Imperium walczący z chaosem i wiedźmami, tacy jak... Magnus! Dotarłszy na trybuny, ronin omiótł je wzrokiem. Publika była wciąż nieliczna i bez trudu dostrzegł zakutego w stal, wielkiego mężczyznę w skórzanym, stylowym kapeluszu i takim samym płaszczu. Saito zajął miejsce obok starego łowcy, aby po walce nie musieć go szukać. Wtedy też, ronin uświadomił sobie prawdopodobny cel przybycia von Bittenberga do fortecy chaosu, którym bynajmniej nie było zwykłe zwycięstwo w zawodach ani też eksterminacja kultystów. Jednak te sprawy samuraj postanowił przedyskutować po walce.



[Ta walka będzie ciekawa. Nikt oprócz Saito i Farlina nie wie, że związany i zakneblowany Ulrich znajduje się w kontenerze na śmieci i jest skrajnie wycieńczony z głodu i pragnienia. :mrgreen: ]
kilka stron dalej omówiono wędrowną grupę cyrkowców, odwiedzającą odosobnione wioski, tylko po to, aby po zmierzchu ujawnić swoje prawdziwe oblicze i wyzwolić na bezbronnych widzów zarazę. Również ten rozdział posiadał groteskowy drzeworyt ukazujący, tym razem nie samo zajście, ale jego następstwa: na wpół przegniłe, owrzodzone ciała zalegały zdemolowaną wioskę, podczas gdy na drugim planie oficer inkwizycji imperialnej (bo kim innym mógł być człowiek w takim kapeluszu i płaszczu) nadzorował palenie stodoły, w której oknach ukazywały się wykrzywione w przerażeniu twarze ocalałych, a inny kapelusznik stał przy skrybie, ich otwarte usta wskazywały na to, że spisują protokół z miejsca zdarzenia. Pośród zabudowań krążyło kilka postaci w nieco innych, bardziej płaskich kapeluszach i maskach z długimi dziobami. Obrazek podpisano: "łowcy czarownic przeprowadzają oczyszczenie wioski odwiedzonej przez nieuchwytny Karnawał Chaosu".
[To jest świat Warhammera, zjawiska paranormalne, szaleństwo, okrucieństwo i ciemnota, a nie jakieś lodowe feniksy ze śnieżynkami na skrzydłach. :-x :wink: ]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jestem gotowy z tekstem, poczekam jeszcze na MMH, by miał okazję coś napisać (pożegnalny post? :wink: :twisted: ) i wrzucam.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Dermath i Landryol chodzili po pokoju gdy zadzwoniły dzwony.

-Na walkę wzywają... Ostatnia walka i się zmywamy...- Stwierdził Landryol.
Dermath otworzył torbę podróżną, i wyjął 3 takie same kopie dokumentów, które ukradł dość niedawno.
-Twój pracodawca wyznaczył niezłą sumkę za te plany... Będziemy mogli kupić statek i zatrudnić załogę! Szczerze mówiąc, szkoda że ci dwaj korsarze jednak umarli. Byliby dobrymi oficerami...

Dermath odwrócił się, i powiedział do towarzysza:
-Chodźmy na tą walkę. To coś na niebie nie daje mi spokoju.-
po czym wyszedł z pokoju.

Gdy szli korytarzami Cytadeli, Dermath rozmyślał o tym, czy łowcy czarownic będą na kolejnej arenie. Pewnie będą. Miał interesy z jednym z nich do załatwienia.


Arena była prawie pusta gdy gdy siadali na trybunach. Zobaczyć można było tylko Inkwizytora, i siedzącego koło niego Saito.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Galreth dogorywał w łaźni. Kuracja ciepłem trochę pomogła, ale dalej czuł poprzednią noc całym sobą. Myślał, że już nic mu nie pomoże i stanie się takim warzywem już na zawsze. Magiczny napój był zaiście potężny, a jego skutki bolesne. Jednak dźwięk dzwonu ocucił go natychmiastowo, a dokładniej walka, którą sygnalizował. Jedyna taka szansa, by zobaczyć umierającego Menthusa. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Jednak nie robił sobie nadziei. Znał tylko imię przeciwnika smoczego maga i nie było imponujące. Ulrich wskazywało na człowieka, który nie powinien stanowić problemu. Zabójca jednak nie odmówił sobie przyjemności wyobrażenia martwego Assura broczącego krwią na piaski Areny. Z tą przyjemną myślą, szybko się ubrał i zabrał swoje rzeczy. Może nawet uda się coś z Iskrą kiedy zniknie jej szalony mentor. Przypomniał mu się każdy moment kiedy go zdenerwował. Pojawiała się ta paskudne znamię, a mag tracił kontrolę nad sobą. Doszedł do Areny i zasiadł na trybunach, próbując wypatrzyć Iskrę spośród tłumu i czekając na widowisko.
Obrazek

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Klafuti pisze:[To jest świat Warhammera, zjawiska paranormalne, szaleństwo, okrucieństwo i ciemnota, a nie jakieś lodowe feniksy ze śnieżynkami na skrzydłach. ]
+1
Świetny tekst! :) ]



Ronin usiadł obok Magnusa. Ten przewrócił w jego stronę oczy i spojrzał na niego z góry (dosłownie) ,po czym znów zwrócił swe wyblakłe gałki na arenę. Nie trzeba było mieć zamkniętych ponad setki śledztw ,ani być Wielkim Inkwizytorem żeby się zorientować ,iż Saito miał konkretny cel siadając tuż obok niego ,podczas kiedy cała reszta trybun była pusta. Wiedział też ,że nikt nie jest na tyle głupi ,aby przemierzać pół świata ,tylko po to aby szukać śmierci w miejscu przeklętym przez Chaos... o nie... do takich czynów są zdolni jedynie mocno splugawieni kultyści odbywajac pielgrzymkę dla mrocznych bogów oraz...inkwizytorzy...

Jednak Von Bittenberg dosztrzegł w samuraju jeszcze jeden plus. Dość przyziemny. Wiedział ,że wojownicy z Nipponu szanują czas i nie spóźniają się ,ani nie przychodzą za wcześnie ,ale właśnie wtedy gdy jest potrzeba. Ta myśl wbiła się w umysł Magnusa ,kiedyś palił na stosie jakiegoś wędrownego czarodzieja w szarych szatach ,który coś takiego bredził. Ponoć jego niscy przyjaciele z Krainy Zgromadzenia nieśli jakiś przeklęty pierścień i miał im pomóc. Ludzie Magnusa sprawdzili to i rzeczywiście spoktali czwórkę niziołków w karczmie. Jednak na ich nieszczęście natknęli się na łowcę czarownic ,który odkrył pierścień i wtrącił ich do lochu.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Wybaczcie nieobecności, po jutrze wyjeżdżam do Holandii i musiałem załatwić parę spraw, byłem także w odwiedzinach u mojego ojca chrzestnego. Wyjeżdżam w poniedziałek, więc prosiłbym o walkę przed. Dałoby się?]

W czasie gdy jeszcze beztrosko rozmawiali, niespodziewanie zabiły dzwony.
-To już?-zapytała przestraszona Iskra.
Menthus ponuro kiwnął głową.
-Mój czas nadchodzi, idę się przygotować.-rzekł
Wstał od stołu i udał się do swojego pokoju. Otworzył kufer w którym trzymał wszystkie swoje rzeczy i z samego dna wyciągnął krótki liścik. Jego oczy zaszkliły się łzami gdy czytał treść starego papieru. Po chwili odłożył go jednak, wziął się w garść. Za chwilę czeka go walka na śmierć i życie, musi się przygotować.

Gdy po piętnastu minutach napiętej ciszy, przerywanej jedynie krótkimi zdaniami Iskra, Vahanian i Anna ujrzeli Menthusa wszystkim ulżyło. Ubrany był w zbroję z ciemnego metalu, ozdobioną misternymi złotymi runami i wężykami, tak drobnymi iż wydawało się, że strugi płynnego kruszcu spływają po napierśniku. Z jego ramion majestatycznie opadało niedźwiedzie futro, złote włosy były związane w kok aby nie przeszkadzały w czasie walki. Znad ramienia wystawała rękojeść kła pokryta smoczą łuską. Wyglądał groźnie i majestatycznie, wydawało się iż pisane może być mu tylko zwycięstwo.
-Chyba już czas.-rzekł-Idę porozmawiać ze Smaugiem, idziecie ze mną?
-Oczywiście!-odrzekli zgodny chórem.
Przeszli na dziedziniec.
-Witaj przyjacielu, słyszałem dzwony, czas przelać krew.
-Owszem.-potwierdził Menthus.
-Wsiadajcie na mój grzbiet, chce zobaczyć walkę.-powiedziała starożytna bestia.
Weszli na jego potężny grzbiet, on zaś wzbił się wysoko w powietrze, wykonał parę kółek na niebie po czym powolnie i majestatycznie ruszył ku Arenie.
Większość kibiców dopiero się schodziło więc było dużo wolnego miejsca. Nikt nie spodziewał się jednak wielkiej szkarłatnej bestii, która całym swoim cielskiem zajęła jeden z sektorów.
Smoczy Mag i pozostali zsunęli się z jej grzbietu.
-Oby twoje kły pozostały ostre-rzekł Smaug.
-I twoje także, przyjacielu.
Vahanian podszedł do niego, skinął z szacunkiem i rzekł jedynie:
-Powodzenia.
-Dziękuję i pamiętaj o tym co ci powiedziałem, to bardzo ważne!
-Będę pamiętał-ścisnęli sobie przedramię.
W tej samej chwili Iskra rzuciła mu się na szyję.
-Wygraj to!-powiedziała cicho.
-Jasne, a ty bądź dzielna, zawsze i wszędzie. Obyś żyła tysiące lat Iskro z Caledoru.
Ścisnął ją mocno i wyswobodził się z jej objęć. Pożegnał się z Anną po czym zeskoczył z trybun na Arenę.
-To gdzie jest ten mój przeciwnik?!-ryknął głośno ku uciesze tłumu.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka piąta
Menthus z Caledoru vs Ulrich Angrend
[Muzyczka: http://www.youtube.com/watch?v=G688nCIShgI ]

Ulrich szedł długim korytarzem, niosąc na plecach worek. Pogwizdywał przy tym wesoło, a koślawe tony piosenki odbijały się echem od kamiennych ścian. Worek musiał mieć przetarcie lub niewielką dziurkę, gdyż co jakiś czas odrobina białego pyłu wysypywała się na podłogę.
Wtem wpadł na Drugniego. Krasnolud był w potwornym stanie po wczorajszej imprezie i nie poczęstował człeka okolicznościową wiązanką, ani nawet kuksańcem, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Ulrich patrzył na niego przez chwilę wilczym wzrokiem, po czym ruszył w swoją stronę.
- Na cholerę mu tyle mąki?- pomyślał Dawi, kontynuując poszukiwania czegoś do picia.

***
Menthus czekał na swego rywala na arenie. Blask pochodni odbijał się od jego zbroi, przeskakując po misternych zdobieniach i wykończeniach. Osiągnął stan pełnej koncentracji, jednocześnie analizując swego przyszłego rywala, o którym nie wiedział za wiele. Nie znał jego stylu walki, jego charakteru, ani oręża, co utrudniało mu wybór strategii. Postanowił rozpocząć walkę od stylu Niman, formy szóstej walki mieczem, która nie wyróżniała się znaczącymi wadami i zaletami. Z czasem pozna swego przeciwnika i odpowiednio skoryguje swoją technikę.
O wilku mowa- pomyślał elf, widząc wychodzącego na piach człowieka.
Ulrich szedł niepewnie, drobiąc każdy krok. Ręce miał przykurczone, a dłonie mu drżały. Rozglądał się nerwowo nieobecnym wzrokiem. Sprawiał wrażenie chorego. Menthus nie tracił jednak czujności. Lata doświadczeń podpowiadały mu, że ten człowiek kryje coś więcej, niż oko jest w stanie zobaczyć.
Widownie nie zareagowała żywiołowo na gladiatorów. Ci, co byli w stanie stawić się na widownię, wciąż dogorywali po wczorajszej zabawie, bladzi i cierpiący. Asur wolał nie zgadywać, w jakim stanie są ci nieobecni.

Rozbrzmiał gong, lecz nikt nie ruszył z miejsca. Ulrich wciąż nerwowo rozglądał się po okolicy, jakby czegoś szukał lub usiłował wypatrzeć nadchodzącego z widowni ataku. Menthus przymrużył powieki, wciąż usiłując odgadnąć, co ten Dh’oine knuje. Jednocześnie zebrał nieco mocy, gotów użyć zaklęcia w każdej chwili.
Nagle mężczyzna spojrzał prosto w oczy elfa.
- Czy ty też je widzisz?- zagadnął roztargnionym tonem. Menthus milczał.
- Są wszędzie, ukrywają się wśród nas. Są tam, pomiędzy ludźmi na widowni, heh. Obserwują….tak.
Smoczy mag nie spuszczał oka z przeciwnika. Nie miał pewności, czy to tylko gadanie szaleńca, czy próba odwrócenia jego uwagi.
- Widzą mnie…nas. Hehe. Chcą naszych dusz, naszej krwi. Wyciągają swe długie, szponiaste łapy, haha- głos Argrenda załamał się na chwilę- Szpony, pazury… pazury!
Rozległ się nagły zgrzyt, gdy z rękawic człowieka wysunęły się nagle metalowe szpony, a on sam z niezwykłą szybkością skoczył na elfa. Ten instynktownie zastawił się na wpół wysuniętym z pochwy mieczem, po czym grzmotnął drugą ręką w twarz oponenta, tworząc na tyle duży dystans, by bez przeszkód dobyć broni.
- Aen!- zakrzyknął mag, a ostrze stanęło w płomieniach. Blask jego płomienia na chwilę oślepił Ulricha, który, choć nie zwolnił ataku, nieco zszedł z kursu, a jego pazury przecięły jedynie powietrze. Smoczy mag momentalnie to wykorzystał, wyprowadzając kontrę, lecz Argrend wyminął ją w nieprawdopodobnym wygięciu ciała. Menthus postanowił zachować inicjatywę i naparł do przodu oszczędnym cięciem, lecz Ulrich był na to gotowy. Zaatakował z niskiej pozycji, mijając zastawę. Pazury zgrzytnęły o metal, żłobiąc ithilmarowy pancerz, jednak nie były w stanie się przebić. Smoczy mag trzasnął przeciwnika otwartą dłonią. Krew spłynęła po bladej twarzy człowieka, zmywając część białego pyłu z nosa i brody. Menthus wykrzyczał zaklęcie. Ognisty pocisk poszybował w kierunku atakującego Ulricha, ten jednak zmienił nagle kierunek natarcia, przez co magiczny grot chybił celu. Psychopata dopadł ponownie swojego rywala, zasypując go ciosami. Asur został zepchnięty do defensywy, zmuszony zmienić styl na formę trzecią- Soresu. Cechowała się ona doskonałą defensywą, lecz nie dawała dużo możliwości do ataku. Przy szczelnej obronie elf miał czas, by zrewidować swoją taktykę. Ulrich atakował chaotycznie, Asur nie mógł odczytać, gdzie padnie następny cios. Styl walki człowieka, o ile można było w ogóle nazwać do stylem, był nieprzewidywalny i nie pozostawiał wiele możliwości do kontry.
Stalowe pazury wreszcie odnalazły cel w miejscu łączenia pancerza. Trysnęła krew. Impuls bólu wstrząsnął elfem, który zatrzymał się na ułamek sekundy. Ulrich wykorzystał to bez zastanowienia. Szybkim półpiruetem przemknął na tyły Asura, oplatając mu szyję. Menthus w ostatniej chwili chwycił napastnika za przedramię, unikając poderżnięcia gardła, lecz w tym samym momencie targnął nim ból w lędźwi. Z psychopatycznym śmiechem Ulrich dźgał maga raz po raz pod napierśnikiem, chory błysk satysfakcji zalśnił w jego oczach. Przeszywający krzyk bólu Menthusa niósł się echem po arenie. Iluzja na policzku elfa zafalowała, odsłaniając częściowo skrywaną bliznę. Argrend śmiał się opentańczo. Wiedząc, że w cierpieniu i rozbiciu może pomieszać słowa, smoczy mag wykrzyczał zaklęcie.
Gwałtowna eksplozja odrzuciła Ulricha na bok. Mężczyzna przetoczył się po piasku, wzbijając tuman kurzu, aż wreszcie zatrzymał się dymiący i osmalony. Wstał momentalnie, a parszywy uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jak zauroczony patrzył na ognistą kulę pośrodku areny. Piach wokół niej trzeszczał i zmieniał się w szkło. Wreszcie płomienie opadły, a po środku popękanej tafli szkła stał Menthus. Dyszał ciężko, przed upadkiem podpierał się mieczem, lecz jego wzrok obdarzał Argrenda płomienną nienawiścią.
- Czy teraz ich widzisz?- krzyknął człowiek tonem szaleńca- Czy teraz dostrzegasz to, co ja?
Smoczy mag uniósł ciężko głowę i rozejrzał się wokół. Dostrzegł cieniste sylwetki, stojące nad widzami na trybunach, niewyraźne, zamazane, lecz jednak…
Potrząsnął głową i ponownie spojrzał. Dziwne kształty zniknęły. Pozostał piekący ból w ranach. Ten szaleniec zapewne używał jakiegoś halucynogenu do zatruwania ostrzy. Sam z resztą ćpał na potęgę.
- Widziałeś… Widzę to po twoich oczach- zaśmiał się Argrend- Teraz jesteś taki jak ja.
- Zamknij się- warknął cicho Menthus. Ulrich wyszczerzył zęby.
- Nie mów, że nigdy ci się to nie przydarzyło.
- Zamknij się!- krzyknął mag, nie zauważając, że iluzja na jego policzku zupełnie się rozmyła.
- Zmuś mnie!- odwarknął mu psychopata.
Menthus wykrzyknął zaklęcie i cisnął w przeciwnika serią ognistych grotów. Ulrich skoczył w bok, przetoczył się do przodu i puścił się biegiem, chaotycznymi ruchami unikając pocisków. Smoczy mag ryknął rozdzierająco i wypuścił siedem grotów naraz, które rozeszły się promieniście. Źrenice człowieka rozszerzyły się w ekstazie. Ognisty pocisk przeszedł jego ciało, wyrzucając w powietrze. Rozszedł się smród palonego mięsa, małe języki płomieni przeskoczyły po kaftanie psychopaty. Ulrich nie krzyczał z bólu. Padł jedynie jak długi, z twarzą w piachu.
Menthus myślał, że to już koniec. Jego ciało wołało o spoczynek, lecz instynkt nie pozwalał mu na to. Jakieś dziwne uczucie podpowiadało mu, że to jeszcze nie koniec.
Rzeczywiście, chwilę potem Argrend poruszył ręką. Asur chciał podbiec i dobić wroga, lecz zdobył się jedynie na kilka ciężkich kroków. Pazury szaleńca zagłębiły się w piasku, a on sam dźwignął się na kolana powolnym ruchem. Jego tors, szyja i prawy policzek aż do ucha były wypalone do kości. Wstał powoli, po czym skrzyżował swoje szpony. Ostry zgrzyt rozległ się w powietrzu. Menthus z trudem podniósł miecz, usiłując stanąć w pozycji bojowej. Ulrich przyspieszył kroku, przechodząc w bieg. Skrzyżowane na piersi ręce odrzucił do tyłu i ryknął opętańczo. Elf oczekiwał. Nie miał sił na wybiegnięcie mu naprzeciw.
Ulrich skoczył, siekąc w powietrzu pazurami z pełnego obrotu, po czym padł na kolana w niskim pchnięciu. Ciemne krople krwi spłynęły po jego stalowych szponach, kapiąc ostatecznie na piach.
Menthus nie zdążył sparować obu ciosów. Nie miał nawet siły wrzasnąć, gdy ostrza przeciwnika zatopiły się pod jego prawy obojczyk. Nie wyciągając ich z elfa, Ulrich naparł do przodu, spychając oponenta na skraj areny. Ithilmarowy miecz wysunął się z bezwładnej ręki elfa. Kamienne kolce na ścianie zbliżały się w zastraszającym tempie.
Smoczy mag wytężył resztki sił. Mogło to go zabić, lecz śmierć i tak spotkałaby go, jeśliby się poddał. Pancerne buty zaryły się w piasek, usiłując wyhamować szaleńczy bieg. Stalowe szpony głębiej zatopiły się w jego ciele, a ból ponownie eksplodował w jego barku. Skrajnie wyczerpany, chwycił zbolałymi dłońmi za nadgarstek przeciwnika, usiłując wyciągnąć jego broń z barku. Ulrich pchnął prawą ręką, wiedząc, że przeciwnik nie ma jak postawić gardy. W akcie desperacji Asur zasłonił się ręką.
Stalowe pazury wbiły się w dłoń maga, zatrzymując się zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Elf zacisnął zęby, z jego oka wylała się pojedyncza łza.
Wtem dłonie maga zaczęły parować, cienka smużka dymu wystrzeliła z ich powierzchni. Pancerna rękawica rozgrzała się nagle do czerwoności, topiąc metalowe szpony Ulricha na prawej ręce i paląc jego lewą rękę. Smród spalenizny uderzył w nozdrza elfa, gdy potraktowane wysoką temperaturą skóra, mięso i kości zwęgliły się raptownie. Menthus szarpnął się, a lewa ręka psychopaty ustąpiła z chrupnięciem, krusząc się tuż pod łokciem. W ostatnim przypływie sił smoczy mag chwycił Argrenda za nadpalone poły płaszcza i z rozmachem przygwoździł go do ściany niczym dzieżba swoją ofiarę. Szkarłatna krew trysnęła obficie na elfa, gdy kamienne kolce przebijały ciało jego wroga. Pozostawił go w ten sposób, wiszącego niczym makabryczne dzieło sztuki. Odwrócił się i próbował odejść, lecz po kilku krokach padł na kolana. Krew ściekała po nim, znacząc piasek swoją barwą. Ktoś krzyknął na trybunach. Iskra? Nagle usłyszał charczenie za sobą. Odwrócił się.
Bez ręki, nabity na kolce Ulrich jakimś cudem wciąż żył. Jego obłąkany wzrok przewiercał Menthusa na wylot. Ten psychopata usiłował się śmiać.
- Heh, wygrałem- charknął Argrend, opluwając się przy tym krwią- Sprawiłem, że straciłeś kontrolę… a oni zabiją cię za to.
Smoczy mag powstał. Jego ręce płonęły.
-Dość! Ani słowa więcej!- wrzasnął. Z jego dłoni buchnęły płomienie. Ulrich roześmiał się na całe gardło.
Strumienie ognie połączyły się ze sobą, z ryczącą furią lecąc w kierunku człowieka. Huczące płomienie zafalowały, tworząc kształt… głowy smoka. Płomienna bestia otworzyła paszczę i uderzyła z pełną siłą na mężczyznę. Jego ciało w jednej chwili stanęło w ogniu. Mimo szalejącego inferna, Ulrich Argrend śmiał się do końca. Jego śmiech niósł się echem po arenie, aż pozostał po nim tylko popiół.
Mistrz Miecza Hoetha pisze:Wyjeżdżam w poniedziałek, więc prosiłbym o walkę przed. Dałoby się?]
[Dałoby :wink: ]
Ostatnio zmieniony 1 mar 2014, o 21:49 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[YES! Wygrałem i nie zużyłem miksturki! :mrgreen:
Świetna walka, jeszcze żadna inna nie dostarczyła mi podobnych emocji, ta była genialna! Naprawdę, każda kolejna twoja jest coraz lepsza, a ta była naprawdę ekstra!
=D> =D> =D>
I wielkię dzięki MG za to, że pojawiła się przed wyjazdem :wink: ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Farlin przyglądał się fioletowej zorzy. Było w niej coś... nietypowego. Nagle zaczęły bić dzwony. Wzywano na kolejną walkę. Ubrał się w skórzane buty, bryczesy, koszulę, skórzaną kurtkę podszywaną metalowymi łuskami i czerwony płaszcz z metalowymi ochraniaczami. Na głowę założył SWÓJ kapelusz z fikuśnym piórem. Na plecach miał dwa miecze, stalowy i srebrny. Zarzucił jeszcze torbę z bombami na ramię, chwycił w dłoń procę i wybiegł z pokoju. Po drodze zaopatrzył się w piwo i popcorn. Zmówił jeszcze w biegu modlitwę za duszę rycerza bretońskiego, który wymyślił tą niesamowitą przystawkę. Była idealna do oglądania krwawej jatki. Na trybunach było jeszcze dość pusto. Skaven, ronin i inkwizytor już siedzieli na miejscach. Malec postanowił przysiąść się do Saito i Magnusa. Pierścień, który miał schowany pod koszulą, znalazł się nagle na widoku. Hobbit, przez swoje roztargnienie tego nie zauważył. Po krótkiej chwili klapnął na siedzenie znajdujące się obok dwóch wojowników.
- Witam panów. Ładną mamy dziś pogodę, nieprawdaż? Może trochę popcornu?

*********************

Walka była naprawdę emocjonująca, jednak nikt nie dopingował zawodników. Nikt nie był w stanie. Gdy Ulrich spłonął żywcem, piwo i popcorn się skończyło, malec wstał i ruszył w stronę swojego pokoju.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Ta walka to była esencja świata Warhammera, i dotychczas najlepsza. Swoją drogą, ciekawe jak Ulrich wydostał się z kubła.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Przeleżał tam około tygodnia bez jedzenia, wody. Wszystkie potrzeby fizjologiczne załatwiał w spodnie. Szkoda, że nie wprowadziłeś przed walką motywu śledztwa i poszukiwań zaginionego zawodnika :/ ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

ODPOWIEDZ