ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: GrimgorIronhide »

Ostatnie kilka obłoków mgły niczym srebrny rapier przeciął dziób "Dumy Driftmaarktu", za którym zaraz podążyła reszta statku. Z oparów wyłaniały się raz po raz kolejne kształty statków. Z prawej wychynął pozbawiony figury dziobowej i gniazda "Płonący Elektor" o wydłużonym kadłubie w żółto-czerwonych barwach. Tuż obok sięgającego najwyższych partii mgły "Gargantuana" pojawiły się "Płacz Himiko" oraz "Waleczne Serce", z tyłu zaterkotały parowe silniki "Niezatapialnego II". Flota dopłynęła do celu.

Adelhar van der Maaren siedział na ozdobnym, admiralskim krześle za białym sterem "Dumy", mieszając herbatę w filiżance i w skupieniu przyglądając się temu co przed nim. Wokół niego stała grupa oficerów, co i rusz wpatrujących się ze zdziwieniem to na niezwykły widok przed nimi to znów rzucając Księciu Mórz Pytające spojrzenie. Najlepsi z marynarzy Marienburga krzątali się przy takielunku i działach, skwapliwie wykonując rozkazy drugiego oficera, podczas gdy na samym środku pokładu stał w równych rzędach szyk gwardzistów w świeżo wypolerowanych, ozdobnych półpancerzach i srebrnobiałych płaszczach. Ostatnie krople wilgoci ślizgały się po nieruchomych niemal ostrzach halabard i lufach muszkietów, spadając raz po raz na harde i ściągnięte dyscypliną oblicza wojaków czekających na rozkaz.
- Wasza miłość... Magistrze... czy to... właśnie To ? - rzucił przez ramię jednooki oficer za sterem.
- Tak. To tu... Zejść jeden węzeł z prędkości i podwinąć grotmaszt. Płyniemy prosto. - niemal szeptem wyrzucił Adelhar, podnosząc upstrzone pawimi piórami i szafirami rondo białego kapelusza.
Przed nimi rozciągał się otoczony zewsząd ścianą mgły, okrągły obszar o średnicy ponad jednej mili morskiej. Wcześniej cały ocean pokrywały wzburzone bałwany, zimnej spienionej wody a niebo zakryte było ołowianym całunem cumulonimbusów - tu zaś, w domenie skrytej za knieją z mgły woda tworzyła niemal idealnie płaską taflę, mąconą jedynie małymi liniami pływów i kilwaterem niemal dwudziestu okrętów, które wdarły się do tej dziwnej enklawy. Z chmur ponad nimi dochodził czasem pogłos odległego grzmotu i spadała leciutka mgiełka wilgoci, jednak w samym środku niczym pojedyncza złota lanca, przebijał się ukośny snop promieni słońca. Jego blask padał prosto na wielki masyw skalny.

Idealnie w centrum wyrastała prosto z ciemnozielonych, kryształowych wód oceanu skalista wysepka. Wysoko w górę pięły się poszarpane i ostre skały, ciemnej niemalże czarnej barwy, w środku wyrastał z pomiędzy nich obiekt, który w żadnym razie nie mógł być uznany za stworzony przez naturę. Okrągła, płaska i lekko wgłębiona od góry struktura z piaskowca poprzecinanego czerwonymi żyłkami, ozdobiona była plątaniną smug, które z bliska okazały się stromymi schodkami i blankami, na których wyryto zatarte wiekami płaskorzeźby. Od zachodniej strony u podnóża prawie pionowej ściany skał wyrastała im na powitanie niewielka plaża pełna żwiru i ukruszonych kamieni. Bardziej na południe masyw spłaszczał się nieco i wydłużał w coś na kształt ogonka lub półwyspu, zaś ściana z północnego-wschodu była najwyższa i najbardziej stroma, z wieloma skałami sterczącymi na podobieństwo cierni z wyciągniętej w górę kamiennej iglicy o także spłaszczonym i pokrytym zrujnowaną zabudową szczycie. Plątanina kilku schodkowych ścieżek z tego samego dziwnego piaskowca oplatała połowę wyspy krętą trasą od plaży - wokół barbakanowej budowli - aż na sam szczyt naturalnej wieżycy. Niespodziewanie było także dogodne miejsce do zarzucenia kotwicy. Od okrągłej wyspy odbiegało promieniście kilka długich kamiennych pomostów, celujących w ścianę mgły. Niektóre zapadły się pod wodę, inne miały w sobie ziejące dziury lecz dało się je zastosować jako mola dla okrętów, co też po dłuższej naradzie kapitanów ostrożnie uczyniła większość statków na polecenie Księcia Mórz. Wielki "Gargantuan" przybił do najdłuższego z pomostów, wskazującego zachód i z niższych poziomów rusztowania spuszczono na jego suchą część kilka długich trapów z barierkami. "Języczek Lileath" opłynął wyspę dookoła i dwa kwadranse później dziwnie oglądający się na kamienie wyspy Akeleth Faoiltiarna zameldował, że po drugiej stronie znalazł pomost rozchodzący się w półokrąg, jednak nie można było go wykorzystać ponieważ prawie całkowicie osunął się pod wodę i nie prowadził do żadnego podejścia na górę. "Niezatapialny II" oraz "Waleczne serce" i kilka innych jednostek zarzuciły kotficę między pomostami, jak najbliżej cumujących statków.
- Hay lads! Będzie very good znów poczuć land pod moje feet! - żachnął się kapitan Alard.
- Yay-hay-captain! - odkrzyknęli marynarze, spiesząc do swych zajęć. Jedynie Loq-Kro-Gar nie podzielał entuzjazmu ludzi. "Od tych skał aż na sto stóp czuć coś złego... przedwiecznego... Jak oni mogą tego nie wyczuwać, mnie aż ziębi w kręgosłupie ? Pradawni, chrońcie nasze dusze..." Jaszczur zachował jednak swe przemyślenia dla siebie i spojrzał z dziobu na ludzi wysypujących się wraz z dziwnymi rzeczami i skrzyniami z cumujących obok siebie przy najdłuższym pomoście "Gargantuana", "Dumy" i "Płaczu Himiko".

Adelhar niczym najsłodszą muzykę chłonął gniewne wołania sierżantów i bosmanów, tupot stóp, chrzęst pancerzy i łagodny plusk morza. Przy tej melodii nawet arie Friedricha van Canto wydawały się głuche i blade. Książę Mórz podszedł na dziób i dojrzał Raisha Aafrita, wysiadającego z dżonki. Jego przyjaciel wydawał się stukrotnie bardziej rześki niż dotychczas, lecz równocześnie tajemniczo zakrywał się płaszczem z kapturem. "Czyżby i on reagował nerwowo na rzekomą 'aurę' tego miejsca jak reszta głupich prostaczków?"
- Niech Van den Gaahl i von Eischen zaprzęgną swoich ludzi do roboty. Niech wyciągają rzeczy ze swoich ładowni i obejdą wyspę, zaraz zaczną schodzić z "Gargantuana" na walkę i chcę czuć się tu jak w domu zanim ściemnieje, zrozumiano ?!
- Tak jest, Książę! - zasalutowało kilkunastu marynarzy w jego liberiach po czym pobiegli koordynować lądowanie. Ostrza Mananna i kilka innych kompani najemników już zaczęło zabezpieczać perymetr i przeszukiwać skałowisko. Godzinę później, idący za nimi marynarze i służący zaczęli pokrywać dziury pomostami z drewna, rozkładać koksowniki, lampiony i pochodnie oraz rozbijać wielkie namioty na wyższych partiach skał wokół tajemniczej okrągłej budowli. Po chwili podszedł do niego Helstan.
- Niesamowite co ? Sam też sobie to inaczej wyobrażałem... zrujnowany elfi pałac czy piramida Pradawnych by nie zaszkodziła, a to... Zielonego pojęcia nie mam co to za architektura, pozornie prymitywna a jednak skomplikowana technicznie gdyby ją zbadać (co też pewnie uczynię)... A! Coś dziwnego dzieje się z mapą! - syknął nagle Helstan, schylając się. Po chwili zwój zszarzałego papieru ze skomplikowanymi liniami i runami zniknął w obłoczku iskier.
- Święty wietrze Hysh! Oby nikt tego nie widział... - mag rozejrzał się gorączkowo.
- Spokojnie, wystarczy że mnie tu doprowadziła... Jesteśmy blisko. O zmroku zaczynamy, już posłałem po całą czwórkę.
- Teraz już rozumiem czemu walka w parach. Ciekawy plan awaryjny Książę. Co teraz zrobimy ?
Po chwili milczenia Adelhar odezwał się nagle wesołym i beztroskim tonem.
- Jak to co ? Idziemy na spacer, właśnie widziałem jak wtaczają beczki z moją najlepszą brandy i jeśli mi ją rozbiją to każdy pocałuje się z kilem, do stu tysięcy homarów! Właśnie homary! Ej, Raish przyjacielu czas na podwieczorek! - Książę Mórz zszedł po trapie, powiewając wspaniałym płaszczem z lamparciej skóry i białego jedwabiu. Za nim natychmiast pomaszerowała połowa gwardii w równym szyku, roztrącając zataczających się na stałym lądzie pasażerów i taszczących różnorakie ładunki majtków.
Helstan strzepnął resztki popiołu z ręki i pobiegł mrucząc pod nosem coś o niekompetencji rosnącej wprost proporcjonalnie do objętości sakiewki. Jednak Czarny Magister nie biegł tak jak wszyscy w cień tajemniczej zabudowy i niebotycznych skał. Kierował się na najwyższy punkt obserwacyjny w promieniu setek mil. Już wiedział jaki symbol zobaczy patrząc na wyspę - ale im więcej sobie o nim przypominał tym szybciej wciąż biegł.

Walka trzynasta: Loq-Kro-Gar vs Ludwig Friedrich

Już dziś, punkt ósma! Drodzy towarzysze, na godzinę przed tym epickim starciem czwórki potężnych wojów wydawane będzie wszystkim na koszt miłościwego Księcia Mórz i Lorda Pływów oraz dziedzicznego diuka Driftmaarktu wino, piwo i marienburska Krwawa Maria! Życzymy dobrej zabawy,

[ I co Kordelas, oczekiwania spełnione ? ;) ]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Syto ,syto nie powiem :twisted:
jutro coś wrzucę ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Ja się również postaram.]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[
GrimgorIronhide pisze:wino, piwo i marienburska Krwawa Maria!
Jak mój mózg odpoczął to zrozumiałem alzuje :lol2: ]

Bothan stał z Gottrim na burcie Gargantuana obserwując wpłynięcie w dziwne rejony.
Bosman został odciążony przez Malakaia z obowiazków do czasu walki ,aby móc się przygotować do starcia ,jednak uznał to za obrazę jego waleczności i w ramach zemsty odmówił pracy na Niezatapialnym ,aż do rozgrywek na arenie.
-E! Posłuchaj tego: "Kogo Bothan weźmie na walkę?!"- wykrzyknął Gettrirson znudzony obserwacją niezykłego widoku
-Ech... daj już sobie spokój!- warknął Bothan -Lepiej obserwuj te górki... zbyt śmierdzi tu magią ,żeby było tu bezpiecznie.

Makaisson wyszedł spod pokładu trzymajac pod ręką kilof i kilka przyrządów mierniczych ,po czy mwarknął do biegającej załogi ,która zajęta była hamowaniem -Ruszajta siem leniwe mszyce! Parkować statek!-
McArmstrong widząc kapitana podszedł do niego i mruknął -Cuchnie magią... miejmy się na baczności...-
Makaisson wykrzyczał -MAGIOM?! Przeciem elfiakim na piasku wybitom! Tom elfkiem ty sam ubiłeś!-
-Ale zrób to dla mnie i miejmy naładowane działa!
-Dobram! Niechim ci bendzie! A teraz wracam do roboty!- odparł Malakai i odszedł w stronę mostku.
-Dalej chłopakim! Szykować wiertarkem! Sprawdzimy com się kryje w tych gołych borzach!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-Już czas!-zakrzyknął Bellaner-Gotować się do bitwy bracia! W ciągu najbliższych dni rozstrzygną się losy naszej rasy! Nie ma pojednania, ni porażki. Liczy się tylko zwycięstwo, nieważne słowem czy mieczem! Macie pozostać w pełnej gotowości, wstąpimy w czasie finału i wtedy też odbierzemy to co nam się jawnie należy! Za honor, za Ulthuan!

-Atheisie-elfi poeta odwrócił się zdziwiony-obiecaj mi że jeśli polegniemy napiszesz o nas poemat, opowiesz o naszym poświęceniu i przekażesz go do wielkiej biblioteki w białej wieży.
Elf patrzył chwile w oblicze Irthiliusa, skażone blizną, w jego zimne niebieskie oczy.
-Oczywiście przyjacielu, nie dopuszczę aby pamięć o tobie przepadła.-rzekł cicho.
Podali sobie ręce.
-Aby los ci sprzyjał Irthiliusie Mędrcu z Białej Wieży.
-I tobie także Atheisie z Cothique.-rzekł elf wysokiego rodu nakładając na swą twarz srebrną maskę.
Po czym wraz z Loq-Kro-Garem ku wiwatom tłumu wszedł na Arenę.

Walkę z trybun obserwował nieznany nikomu elf w białych szatach. Uśmiechał się pod nosem, być może Jaszczur wygra Arenę i problem rozwiążę się sam, jeśli polegnie... no cóż pod pokładem czeka setka najlepszych wojowników tego świata, zaś on sam jest jednym z najpotężniejszych magów. Wiedział iż jeśli Loq-Kro-Gar zawiedzie, on nie zawaha się przed niczym...
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wyspa sprawiała upiorne wrażenie. Saurusowi trudno było określić porę dnia, gęsta mgła uniosła się nad ocean, skutecznie zakrywając słońce. Było duszno i parno, ciepłokrwistym trudno było oddychać. Było jednak coś jeszcze. Martwa cisza panowała w okół, pogłębiając przytłaczającą atmosferę.
Loq-Kro-Gar był nerwowy. Irthilius stwierdził, że nigdy nie widział jaszczura w takim stanie. Próbował sobie wmówić, że spowodowane to było działaniem trucizny, jednak w duchu wiedział, że to nieprawda. Saurus się bał.
-To przeklęte miejsce... pełne mrocznej magii. Należy do umarłych..... domena starożytnego zła.-mruczał roztargniony.
Ostatnie kilka godzin elf spędził na sprawdzeniu ekwipunku, doglądanie Gwalchira i skupieniu umysłu. Wszystko musiało być w doskonałym porządku. Nie mógł sobie pozwolić na błąd. Stawka była zbyt wysoka.

***
Huan'gbo, mroczne miejsce. Czy inni tego nie widzą, nie czują złej aury tej wyspy? Śmierć... odór śmierci. Czuć go wszędzie. Czarny Żniwiarz upomina się o swoją ofiarę, Kłamca zwodzi nas ze ścieżki. Wszssssstkich czeka ten sam los. Valar morghulis.
Saurus spojrzał na gładką powierzchnię piaskowca. Dzisiejszej nocy pójdzie na spotkanie przeznaczeniu. Jakie ono będzie? To wiedzieli tylko Pradawni.
Ja już umarłem. Mój duch jest w połowie drogi do nieskończoności. Czas wyjść na przeciw Śmierci.

***
Całun przytłaczającej ciszy rozdarł nagle miarowy warkot bębnów. Zdawało się, że niosą swoim śpiewem jakąś wieść, a każdy z floty Księcia Mórz wiedział, że zapowiadają coś większego. Ludzie zwracali głowy ku źródle niepokoju. Egzotyczne brzmienia dochodziły z "Walecznego Serca".
Wielkie dłonie Loq-Kro-Gara uderzały w napiętą skórę jakiejś egzotycznej bestii, wybijając rytm. W kajucie gada unosił się ciężki zapach kadzideł, które pozwoliły mu oczyścić umysł przed walką. Lustrijczyk był sam, zioła jakich tym razem użył były dla ciepłokrwistych silną trucizną. Jaszczur wciągnął dym głębokim wdechem, pozwolił, by wypełnił mu płuca, po czym wypuścił powoli. Następnie sięgnął po niewielką czarkę z białym barwnikiem i zanurzywszy w niej dwa palce jął rysować skomplikowane wzory na pysku i ciele. Potem to samo uczynił z pancerzem. Wstał, założył amulety i swój pierścień, ubrał zbroję i hełm, chwycił tarczę oraz buzdygan i ruszył na spotkanie z losem. Irthilius już na niego czekał.
-Jestem gotowy.-zakomunikował krótko.
Mistrz miecza przyjrzał się malowidłom na ciele jaszczura.
-Jakiś tajemny rytuał?-spytał
-Te symbole oznaczają śmierć. Bogowie pokażą, czy naszą, czy naszych wrogów.-rzekł Lustrijczyk
Elf przytaknął. Spojrzał w morze, hen daleko, mniej więcej w stronę Ulthuanu. Zamknął oczy i wspomniał Piękną Wyspę po raz ostatni. Potem zwrócił się do saurusa.
-Niech Przedwieczni mają cię w opiece przyjacielu.
-Krocz ścieżką Eldanesha Irthiliusie.-odparł weteran blizn.
Słońce chyliło się ku zachodowi.
Tak bardzo chciałbym ujrzeć Komnatę Wieczności jeszcze jeden raz. -pomyślał Loq-Kro-Gar.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Ha! Ha! Manor!- wykrzyknął Mulfgar siedząc przy zastawionym stole -Podaj mi Krawej Marii!-
Podchmielony czeladnik podniósł dzban ,aby nalać alkohol ,kiedy z naczynia nic nie wypłynęło.
-Co jest?! WYSZŁO?!-
-Nie przejmujta się! Pozostaje piwko!- wykrzyczał czerwony na twarzy Gottri i wzniósł kufel.
-Napilibyśmy się z tobą! Ale nasze kufle są puste!- warknął Brokki
-Cooo?! NIE MOŻE BYĆ! Nie ma piwaaa?! - wrzasnął Bothan -Dajcie mi wina bo nie wytrzymam! Patrzcie jak mi sie ręce trzesą! No patrzcie!- wrzeszczał gestykulując.
-Nie ma wódki... nie ma piwa... nawet wino wyszło! Tak panowie... czas na walkę...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Hehe, dobre :lol2: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka trzynasta: Loq-Kro-Gar vs Ludwig Friedrich
(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=ePaS6vyNfR0)

Nocny gwar obozowiska ludzi z floty tylko przybrał na sile, gdy wezwano na walkę. Jako plac boju postanowiono wykorzystać płaskie sklepienie okrągłej struktury, na obwodzie jej blanek ustawiono dookoła kilkadziesiąt latarń, których gorejące knoty rzucały na chropowatą powierzchnię kamienia istny labirynt cieni. Większość ludzi, wciąż trzymając jadło lub trunki rozłożyła się bliżej nowej areny, a ci na lepszych punktach obserwacujnych po prostu odwrócili się od stołów i beczek z rumem. Siedzący na polowym krześle Adelhar van der Maaren skinął lśniącą od pierścieni dłonią i dwie pary zawodników zostały poprowadzone na plac boju wzdłuż rzędu najemników z pochodniami. Podziwiający spektakl ze skrzyni tuż obok blanek barbakanu Gerhard zauważył na wyższych partiach skał siedzących strzelców oraz Helstana czujnie stojącego za plecami Księcia Mórz i jego totumfackich. "Plac boju się zmienił, ale realia wciąż te same." - pomyślał z rozbawieniem czempion, wpatrując się czujnie w bohaterów wieczoru.

Ludwig wjechał na arenę z posępną miną skrytą pod przyłbicą hełmu, blask świateł odbijał się w obu ostrzach jego miecza i związanych w warkocz złotych włosach. Na szyi brzęczał mu zawieszony na łańcucszku, wielki kieł jakiegoś pradawnego wampira, pod którym wyrysowano rubinami na płycie napierśnika karmazynowego smoka. Tuż obok jego zmory długimi, pełnymi gracji krokami podążał za wampirem jego tajemniczy partner, na widok którego publiczność jeszcze bardziej wytężała wzrok. A było na co patrzeć. Anna odziana była w ćwiekowaną zbroję z błyszczącej, czarnej skóry, w której wycięto (zdaniem jedynie pragmatyków) stanowczo zbyt wiele płatów, ograniczających swobodę ruchu. Wampirzyca ze zniewalającym półuśmieszkiem bawiła się głownią smukłego, czarnego miecza i wpatrywała się w swego towarzysza. Nagle Ludwig pstryknął palcami i pokarcerowany, nieumarły koń rozpadł się pod nim na proch i kości, okryte karmazynowym korpierzem. Do wampira, który spadł na wyprostowane nogi podeszła Anna, delikatnie przeciągając palcem po krawędzi czaszkowatego hełmu.
- Lubiłam go, czemu to zrobiłeś ? - Friedrich złapał ją za rękę i uśmiechnął się.
- Musiałem go uwolnić, dość się już wysłużył. Poza tym kiedyś dam ci cały zaprzęg, wraz z najnowszą sylvańską karocą.
- Obiecujesz ? - zapytała wampirzyca, przyjmując postawę bojową z zawadiackim wyrazem twarzy.
- Obiecuję. A teraz zobaczmy co nam dziś pokażą! - krzyknął Ludwig, na jego wyciągniętej ręce zatańczył huragan cieni.

Loq-Kor-Gar syknął, tocząc wzrokiem dookoła. To mogło się zakończyć w inny sposób. Ale dziś instynkt łowcy musiał wyładować się akurat na nich, przynajmniej nie był to nikt z przyjaciół. Poprawiając uchwyt na kościanym buzdygania, saurus rzucił okiem na szmaragd w pierścieniu i odmówił cichą modlitwę do Soteka. Umierał, ale na pewno nie umrze tu sam! Nagle jaszczur wybudził się z transu, słysząc spokojny głos Irthiliusa. Elf podniósł się z klęczek i oparł ostrze, jaśniejące jakby wewnętrznym blaskiem na ramieniu. Szczyt wypolerowanego, spiczastego hełmu zdobiła biała, potrójnie zapleciona kita - symbol mistrzostwa na drodze zarówno miecza, jak i rozumu. Skryte za maską, przykutą do hełmu oczy także odbijały błękitne światło.
- Jesteś gotowy, przyjacielu ?
- Jak nigdy, druhu. - Loq-Kro-Gar zasyczał, patrząc na zbierającego magię Ludwiga. - Wampir jest mój, zajmij sssię proszę jego towarzyszką.
- Jeśli taka twoja wola... Za Ulthuan i Białą Wieżę! - krzyknął mędrzec, wznosząc trzy łokcie ostrego jak brzytwa Ithilmaru.

Jeden z ludzi Księcia Mórz skinął głową i zadął w złocony róg, na dźwięk którego w powietrze wystrzeliły wielobarwne race z luf książęcych snajperów. Irthilius wydał okrzyk bojowy w swym śpiewnym narzeczu i po kilku długich susach skoczył w powietrze. Wtedy w nocnym bezmiarze rozbrzmiał furkot i pisk, kiedy wielki orzeł o szlachetnie błyszczących piórach zapikował pod nogi mistrza miecza, biorąc go na grzbiet. Saurus także ryknął ogłuszającą i pobiegł co sił w nogach na wyprostowanego dumnie Ludwiga. Wampir zaśmiał się tylko, po chwili śmiech przerodził się w syczące sylaby mrocznej magii, która natychmiast skłębiła się gęstym mrokiem na załomach pancerza czarującego. Przez chwilę wydawało się, że wampir utracił koncentrację, a cała magia odpłynie drąc go na strzępy, jednakże wtedy w jego oczach na krótką chwilę zagościł jasny błysk i smuga cienia pomknęła prosto w pierś Loq-Kro-Gara, rozbijając się na sterczące ciernie długości mieczy. Jaszczur syknął z zaskoczenia, kiedy zielony blask powstrzymał czar tuż przed jego tarczą, a właściwie skrytym za nim pierścieniem z symbolami bogów. Kiedy napięta oporem macka rozmyła się w powietrzu, saurus wznowił bieg, ryzykując szybkie spojrzenie na zawzięcie ścigającego Annę Irthiliusa.

- Auta i lómé! Drego morn! - zakrzyknął elf, zmuszając Gwalchira do ataku na wampirzycę. Wtedy mędrzec zobaczył lubieżny uśmiech Anny, potem jej wyzywające spojrzenie wyzierające z pięknej jak sen twarzy. Irthilius otrząsnął się natychmiastowo z transu. Uroda nieumarłej mogła omamiać ludzi, lecz dla niego powinna nie mieć znaczenia... Cała jego wypracowana wiekami koncentracja mogła zniknąć tylko w kontakcie z czymś nadnaturalnym i elf zachodził w głowę jakiej magii używa jego przeciwniczka. Jego rozważania przerwało gwałtowne szarpnięcie grzbieu orła. Ptak wyczuł najwyraźniej czarną aurę wampirzycy i usiłował się od niej oddalić z oskarżycielskim skrzekiem. Szkoda tylko że akurat, gdy jego jeździec wyprowadzał mistrzowski cios, który zamiast ściąć głowę Anny, pozbawił ją jedynie pukla loków. Mistrz z Saphery nie zdążył nawet zakląć, kiedy już musiał parować błyskawiczne wypady Anny. Trzeci sztych minął jego gardę o grubość włosa, lecz to wystarczyło - wąskie ostrze wbiło się tuż pod naramiennikiem, boleśnie trąc o kość. Rozradowana bólem oponenta Anna wyrwała zza gorsetu zimne ostrze sztyletu i po krótkim naskoku wbiła je aż po rękojeść w kark Gwalchira. Pisk orła dołączył do krzyku jego pana, Lahmianka obcasem docisnęła ostrze po czym wyszarpnęła je w fontannie krwi, odskakując do tyłu przed konwulsyjnymi ruchami skrzydeł.

Ludwig widział saurusa biegnącego na niego z mordem w pionowych źrenicach, ucieczka nie wchodziła w grę. Wampir uniósł obie ręce i zaczął otaczać się swą tarczą wrzeszczących dusz, czuł jak zimno przepływa wszystkimi sinymi żyłami w jego ciele, mroczna magia nie miała przed nim tajemnic, czuł... za dużo. Nagły natłok rozbłysków przed jego oczyma zakończył się efektowną eksplozją, po której ledwo zdołał się podnieść na klęczki z dymiącą dziurą ziejącą w jego hełmie oraz skroni. Zaraz potem świat wypełniły mu łuski oraz kości, szczególnie jedna wielka. Buzdygan uderzył z impetem w rękojeść podwójnego miecza, zginając broń na kształt litery "V". Loq-Kor-Gar ryknął mu prosto w twarz, lecz zanim zdążył powtórzyć atak, otrzeźwiały wróg podniósł dziwaczną nową broń i zakręcił jej łukiem na nadgarstku, wycinając małą linię na ramieniu saurusa. Tymczasem Anna odskakiwała przed kolejnymi atakami rannego Irthiliusa oraz jego orła, zwinnie unikając wypadów opętanego bólem zwierzęcia. Wtedy światło księżyca odbiło się białą smugą na ostrzu elfiego miecza. Mędrzec wyskoczył w powietrze z grzbietu Gwalchira i po efektownym piruecie wylądował tuż za plecami Anny, tnąc ją potężnie wskroś kręgosłupa. Wampirzyca zawyła, czując jak zimny metal rozrywa jej piękne ciało, niemal ją patrosząc. Upadła z jękiem na plecy, widząc jak centymetry od jej twarzy przelatują piekielnie ostre szpony orła, który znów wziął elfa na grzbiet i uniósł go w niebiosa.

Ludwig zaśmiał się arogancko i wykorzystując pewne siebie natarcie wściekłego saurusa, zwinnie przeszedł pod jego ramieniem i pchnął swą bronią pod żebra jaszczura, przebijając kościsty pancerz, łuski oraz mięso. Krew obficie spłynęła po wgłębieniu miecza, a Loq-Kro-Gar syknął, czując jak tkanki wokół rany obumierają. Jednak nie było to jeszcze wszystko - ochlapany posoką kieł na szyi Ludwiga ruszył się gwałtownie, a rana na skroni posiadacza zasklepiła się w aurze czerwonego blasku. Wampir wykręcił ostrze z rany i przenosząc impet na drugą część miecza, rozorał ramię przeciwnika po czym uskoczył do tyłu przed wściekłą ripostą maczugi gada. Loq-Kro-Gar cieszył się jednak, że przynajmniej jego przyjaciel dobrze sobie radzi. Faktycznie, Irthilius widział sytuację saurusa i postanowił zakończyć bój na dobre, spadając z nieba z nastawionym w dół mieczem, by tytanicznym pchnięciem przyszpilić Annę do ziemi. Wampirzyca tylko niemrawo przyglądała się opadającej igle z ithilmaru i elf już wiedział że wygrał. I to był błąd. Tuż zanim miecz przebił jej serce, Anna odturlała się w bok, brocząc krwią z rozciętych pleców, a piękne ostrze mistrza miecza zagłębiło się w kamieniu na długość dłoni. Zanim elf zdołał wyszarpnąć swój oręż jak niegdyś pewien legendarny bretoński król, wampirzyca naskoczyła na niego zakleszczając mu ręce między swymi ostrzami. Irthilius warknął, patrząc w oczy nieumarłej bez strachu, ale ona tylko uśmiechnęła się. A potem zagłębiła kły w barku szlachetnego wojownika. Publiczność zamarła, widząc jak potworna rana na jej plecach zaczyna się goić. Krzyczący elf w końcu zdołał oswobodzić jedną z rąk i potężnym ciosem zrzucił wampirzycę z orła, który zdołał ją jeszcze trafić dziobem w ramię. Ociekająca krwią Anna warknęła, patrząc jak jej wróg zatacza kolejne koło na wielkim ptaku i łapie się za miejsce po ugryzieniu. To jeszcze nie był koniec, dla żadnego z nich.

Uskakujący przed furią gada Ludwig wyszczerzył swe kły, pstrykając palcami.
- Nagh meri thra nehek! Wiesz co się tu dzieje, mój dziki adwersarzu ?
- Ssss rzuciłeś przed walką jakiś czar. Ale magia ci dziś nie pomoże! - odparł saurus i wtedy usłyszał krzyki ludzi z tyłu.
- Zobaczymy... teraz, do mnie! - na rozkaz Ludwiga, na plac boju wpadła trójka szkieletów, obwieszonych glonami i ociekających wodą. Trupy przeszły między usuwającymi się ze starchu ludźmi i wpadły na arenę, ruszając w stronę walki z wyciągniętymi szponami. Wampir wykręcił fintę i ciął raz jednym, raz drugim ostrzem, jednak Loq-Kro-Gar sparował atak tarczą i wykręcił miecz Ludwiga, zaklinowując go w załomie bijaka swojej maczugi. Przez chwilę jaszczur i wampir trwali w tytanicznej próbie sił, jednocześnie mierząc się wzrokiem. Oba pojedynki przerwał jaszczur, rozwierając szeroko szczęki.
- N...niee! - warknął Ludwig, gdy potężne szczęki zatrzasnęły się na jego szyi, unosząc wampira nad ziemię. Szkielety skoczyły swemu panu na ratuek, orając plecy saurusa zczerniałymi pazurami, lecz ten zrzucił je z siebie potężnym ciosem ogona. Charczący krwią Ludwig upadł na ziemię i uniósł butnie wzrok, dla wampira przegryzione gardło było tylko dość uciążliwą niedogodnością i już szukał zakrwawioną ręką swojego skrzywionego oręża, gdy coś przesłoniło światło księżyca, padające mu na twarz. W miejscu wielkiej, srebrnej kuli Mannslieba oraz częściowo, małego punktu Morrslieba wisiała kolczasta kula z kości i żądeł stworzeń z dżungli. Jeden krótki świst i buzdygan opadł, przesłaniając cały świat eksplozją szkarłatu.

Anna zbiła obiema brońmi ciężki miecz elfa i uskoczyła przed szponami orła, wyprowadzając nawałę kontrataków. Irthilius odpędził wampirzycę zamaszytym cięciem, które nakreśliło w powietrzu smugę srebra i przykucnął na unoszącym się dwa łokcie nad ziemią orle.
- Skończmy to zanim nasze rany nas wykończą. To miecz powinien zakończyć tę walkę. - orzekł mędrzec, głosem rezonującym wewnątrz zamkniętego hełmu. W oczach srebrnej maski lśnił żar samego boskiego ognia Asuryana. Anna skinęła głową i przyjęła postawę bojową, prężąc się niczym kocica gotowa do skoku. Gwalchir zaskrzeczał, dając sygnał do ataku i poleciał wprost na Annę. Irthilius ciął ukośnie, wkładając w cios całe zdobyte latami umiejętności i dwa razy zmieniając kierunek cięcia, lecz miecz Lahmianki podążał za nim jak czarny sokół za dumnym orłem i w końcu złapał go na kilka cali od twarzy wampirzycy. Teraz Anna wyskoczyła do góry ponad pchnięciem orlego dzioba i dźgnęła sztyletem w odsłonięty bok elfa. Mędrzec w porę zauważył nowy atak i wycofawszy z prędkością wiatru wielki miecz, zamaszyście zbił obydwie bronie Anny po czym płynnie przeszedł w piruet. Biała grzywa hełmu elfa wionęła wampirzyce przed twarzą jak ogon komety. Tuż zanim ostrze pozbawiło głowy Lahmiankę, świat wywrócił się do góry nogami dla Irtiliusa. Cięcie zostało zupełnie zniweczone i mistrz miecza ledwo utrzymał broń w ręce, spadając niezgrabnie na nogi. Usłyszał za sobą klekot kości. Czarny szkielet ponownie złapał za brzegi wielkiej rany ziejącej w grzbiecie Gwalchira i tym razem rozdarł orła na dwie równe połówki, przy akompaniamencie żałosnego pisku. Pojedynczy błysk srebra pozbawił szkielet głowy, ale Irthilius zaraz pożałował wybuchu gniewu. Ostry, czarny cierń wszedł gładko między płyty jego napierśnika i wyszedł tyłem szyi. Elf obrócił się w kierunku przeciwniczki i splunął krwią, usiłując wznieśc miecz nad głowę. Zanim opuścił piękną broń, prosty stalowy sztylet wbił się w lewe oko jego maski, uwalniając wewnątrz jego zbroi prawdziwy potok krwi. Z cichym westchnięciem, i radosnym wyciem tłumu jako epifatum mądry i szlachetny mistrz miecza dokonał żywota padając z trzaskiem zbroi w kałużę własnej posoki, u samych stóp pięknej wampirzycy, która jedynie otarła krew z kącika zmysłowych ust.
Lecz zanim nacieszyła się zwycięstwem jej świat legł w gruzach.

Popękane rubiny, tworzące smoka na piersi Ludwiga pofrunęły we wszystkich kierunkach razem z odłamkami kości i stali, torując drogę potężnemu obuchowi na wylot korpusa wampira. Ludwig Friedrich, krwawy smok i do niedawna wierny sługa von Carsteinów (których instrumentem pozostał nieświadomie do samego końca) padł na czerwonkawy kamień i nigdy już się nie podniósł. Anna wrzasnęła jakby ktoś rżnął ją poświęconym żelazem, krzyk ten niewiele ustepował wyciu Banshee, a napewno równie skutecznie podziałał na otaczającą ich publikę. Piękna jak marzenie twarz wampirzycy stała się maską nieprzebranego gniewu, kiedy rzuciła się na zabójcę ukochanego. Jednym ruchem wyrwała z buta kolejny sztylet i cisnęła go w saurusa, który wzniósł tarczę w ostatniej chwili - ostrze odbiło się od jej krawędzi i zaznaczyło oko Loq-Kro-Gara blizną, którą miał nosić na pamiątkę tej nocy do końca życia. Lustrijczyk odepchnął oba szkielety potężnym zamachem tarczy i w dźwiękach trzasku kości zwarł się z ostatnią przeciwniczką. Miecz Anny powędrował w górę i jego sztych wycelował prosto w oko jaszczura. Wtedy gad nadspodziewanie szybko przesunął się w bok i walnął na odlew maczugą. Wampirzyca poszybowała kilka metrów w tył jak szmaciana lalka z potarganymi włosami. Publiczność wrzała, kiedy Lahmianka usiłowała się podnieść na złamanych rękach, lecz tylko bezsilnie opadła ze zlepionymi krwią włosami, skrywającymi piękne, ciemne oczy. Loq-Kro-Gar podszedł do niej spokojnie i wzniósł buzdygan.
- Wybacz Nitz-tha-khanx. - broń posłusznie opadła z obrzydliwym mlaskiem i zakończyła walkę, pozostawiając swego właściela jedynym żywym na polu walki.

Wśród niebywałych braw i wiwatów, nagle podniósł się jeden z towarzyszy Księcia Mórz.
- Czy oni nie powinni się czasem zmienić w proch ? - zapytał lodowatym tonem Raish Aafrit.
- Jeśli mają umrzeć to umrą. - odwarknął Loq-Kro-Gar.
- O, nie panie jaszczurze! My nie pozostawiamy rzeczy przypadkowi. Hans, dalej! - zawołał nagle ożywiony Adelhar. Na jego rozkaz wielki wąsal wymierzył z potężnej rusznicy Hochlandzkiej w trupa Ludwiga, kilkunastu jego ludzi uczyniło to sami i zanim ktokolwiek zdążył zareagować ostrzał posiekał na kawałki zwłoki Krwawego Smoka, które po chwili zmieniły się w proch. Ludzie przestali wiwatować i zdezorientowani, zakryli uszy. Po chwili mierzono już do ciała Anny. Nagle stracili je z oczu, kiedy zasłonił je broczący krwią zwycięzca. Saurus wziął Annę na ramię i najspokojniej w świecie wyciągnął z prochów Ludwiga kieł na srebrnym łańcuszku. Książę Mórz wzniósł rękę.
- Nie strzelać!!! Panie Loq-Kro-Gar, naruszasz warunki kontraktu, który podpisaliście wszyscy, ale dziś podaruję ci jako jednemu z finalistów! - tłum nieśmiało zawiwatował, a Książę spojrzał na trupa Irthiliusa i dziwnym tonem dodał - Dość wojowników straciło dziś życie. A teraz rozejść się na statki, jutro poznamy przeciwnika naszego oportunistycznego jaszczuroczłeka!
Teraz, wśród poruszenia ludzi to idących na spoczynek do statków, to dopijających trunki rozległy się prawdziwe wiwaty.

[ Radujcie się ludu. Przepraszam, ale wczoraj musiałem pójść po bilet na dzisiejszy koncert Acid Drinkers u mnie, a jak wdepnąłem do klubu to mi nie pozwolili wyjść do późnej nocy... :D Teraz kostki potoczą się dla Gerharda, Bothana i przyjaciół zostańcie z nami (jeśli wciąż macie siłę) :roll: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

GrimgorIronhide pisze: [ zostańcie z nami (jeśli wciąż macie siłę) :roll: ]
[Żartujesz? Po takim opisie nie wiem, czy zasnę dzisiaj w nocy :D Mistrzostwo!
Mam kilka pytań, poszła PM]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

(Niezwykła walka! I =D>
Zwłaszcza te opisy zgonów !
Tym bardziej nie mogę sie doczekać następnej walki :twisted: )

-Czemu go spalili?- spytał krótkobrody bijąc brawo
-Ha!- prychnął Mulfgar -To był wampierz! Nie wszystkich usmiercisz toporem!-
-Ano wampierz... ale temu Ksieciu Jezior coś za łatwo przychodzi usmiercanie... I jak sie powoływał na kontrakt!-
Gottri obudził sie gwałtownie ,gdy uniosła sie wrzawa wychodzacej publiczności -Co by nie było! Teraz będzie cieżko Bothan! Lepiej sobie polatajmy!
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Dopiero na pokładzie "Walecznego Serca" Loq-Kro-Gar odetchnął. Wygrał. Postawił kolejny krok na ścieżce obowiązku. Jego maczuga w znacznym stopniu ukróciła machinacje wampirów, a pokonanie groźnego rywala zadowoliło go. Nie czuł jednak satysfakcji. Zbyt dużo krwi zostało przelane, krwi tych, co nie mieli zginąć. Pamięć o Irthiliusie nie zginie nigdy.
Powoli zdjął zbroję i przyjrzał się poniesionym obrażeniom. Rana na boku dotąd nie zagoiła się, a jej brzegi trawiła martwica, należało ją jak najszybciej opatrzeć. Najpierw rozpalił niewielkie palenisko i odczekawszy, aż węgle się rozżarzą włożył w nie swój sztylet, po czym odczekawszy chwilę przyłożył do rany. Syknął z bólu, rozszedł się swąd przypiekanego mięsa. Następnie wstawił na palenisko nieduży kociołek z wodą. Czekając, aż woda się zagotuje zapalił kadzidła. Przyjemny, ziołowy zapach wypełnił pomieszczenie, pomagając się odprężyć i pozbyć się z organizmu resztek kortyzolu. Gdy woda w kociołku zaczęła wrzeć, saurus wziął garść suszonych liści i pokruszywszy je wrzucił do waru. Po kilku minutach płyn zmienił barwę na ciemnobrązową. Lustrijczyk wyjął z kufra porcelanową buteleczkę i miskę. Zawartością buteleczki polał ranę, zabandażował ją, po czym nabrał wywaru do czarki i odmówiwszy krótką modlitwę do swoich bogów wypił duszkiem.
Rana na pysku zdążyła już się zasklepić, pozostawiając sporą bliznę, lecz gałka oczna była uszkodzona, niewiele, jednak wystarczająco. Saurus nie mógł nic więcej zrobić. Wkrótce gałka zagoi się całkowicie, lecz do końca życia będzie mu musiało wystarczyć jedno oko. Na szczęście miał cały arsenał innych zmysłów, więc nie odbije się to mocno na jego percepcji.
Gad zrewidował swoje ciało. Starsze urazy zostały dobrze zagojone, znacząc ciało jaszczura licznymi pamiątkami. Blizny na nodze, zapadnia z kolcami. Brakujący fragment ogona, długi na niemal stopę. Blizny na piersi, obie od elfickich ostrzy- Duriatha i nieznanego mu Druchii z plaży Lustrii. Długa blizna biegnąca przez tors, pamiątka ze starcia z Khartoxem. Te i szreg innych sprawiały, że weteran blizn w pełni zasługiwał na swój tytuł.
Nalał kolejną porcję wywaru i wypił ją. Potem sięgnął po materiały opatrunkowe, które przeznaczył dla Irthiliusa i podszedł do leżącej na łóżku. Wiedział, że w jej przypadku wszelkie specyfiki są bezużyteczne, ograniczył się więc do usztywnienia połamanych rąk, by zrosły się prosto. Wiedział też, co będzie musiał zdobyć, by przywrócić ranną do zdrowia. Zapakowawszy swój pancerz do pojemnego kufra, zarzucił sobie na ramię, zupełnie jakby nic nie ważył, po czym wyszedł.

***
Uszkodzenia były niewielkie, więc konieczne naprawy nie będą trwały długo, lecz Loq-Kro-Gar wolał nie ryzykować starcia finalnego w podziurawionej zbroi. Należało odnaleźć Bothana. Inżynier pogratulował wygranej i zgodził się dokonać napraw, a weteran blizn w zamian ofiarował mu całkiem sporą ilość lustrijskiego ziela, które Dawi mógłby użyć do fajki. Saurus wiedział, że zapasy McArmstronga wyczerpały się jakiś czas temu i był zły, że zmuszony był palić to "człecze gówno" wiernie cytując. Pogawędzili przez chwilę, Loq-Kro-Gar życzył Bothanowi powodzenia w nadchodzącym starciu, czym tamten zrewanżował mu się życzeniami rychłego powrotu do zdrowia. Pożegnawszy się ruszyli każdy w swoją stronę.

***
Ciało Irthiliusa, obmyte z krwi i pyłu leżało przykryte nieskazitelnie białym całunem. Gdyby nie straszliwe rany na twarzy i torsie elfa, można byłoby pomyśleć, że mistrz miecza śpi. Jego pancerz i miecz, dokładnie wyczyszczone i wypolerowane stały u wezgłowia marmurowego stołu.
Loq-Kro-Gar stał nad ciałem druha w milczeniu. Nie targało nim poczucie winy, nie kąsało jego serca poczucie, że elf zginął na darmo, lecz nie dane mu było cieszyć się spokojem ducha. Stracił cennego sojusznika, walecznego towarzysza i... przyjaciela?
Do komnaty wszedł Raelag. Obrzucił on saurusa pełnym wyrzutu i nienawiści spojrzeniem, lecz nic nie powiedział. Loq-Kro-Gar minął go i wyszedł bez słowa. Pogrzeb miał się odbyć za kilka godzin. Na korytarzu spotkał Belanera.
-Co zrobiłeś z tym...czymś?-zapytał bez ogródek Asur.
Jaszczur spojrzał na niego nieprzyjaźnie, lecz po chwili odpowiedział.
-Często bywa tak, że pożeramy swoich wrogów. Posiadamy przez to ich siłę. Tym razem przypadły mi tylko prochy.-powiedział gad, przybierając wyjątkowo nieprzyjemny wyraz twarzy. Towarzyszący Bellanerowi mistrzowie miecza nie okazali zwyczajowej obojętności i skrzywili się z obrzydzeniem. Wysłannik Teclisa zachował więcej powściągliwości i przytaknął tylko.
-Bardzo dobrze. Niewiele już dzieli nas od końca. -rzekł i odwrócił się. -Pamiętaj, jak wiele zależy od ciebie.- rzucił jeszcze za siebie i oddalił się.
Saurus prychnął z pogardą. Miał wszystkiego dość.

***
Dziś zgiął kolejny człowiek, tym razem jeden z podwładnych Valarra. Loq-Kro-Gar jakimś cudem pamiętał go z napaści na "Waleczne Serce". Mężczyzna nie wrócił na pokład "Płonącego Elektora" zaraz po walce, zamiast tego postanowił się napić w tutejszej kantynie. Saurus odczekał, aż wypity trunek zmusi go do udania się na stronę, upewnił się, że nie ma w pobliżu żadnych świadków, po czym poderżnął mu gardło. Jego krwią napełnił ceramiczną karafkę. Zwłoki pozostawił wiszące głową do dołu, uprzednio samemu się pożywiwszy. Niech ktoś teraz powie, że picie nie szkodzi zdrowiu.

***
Miał już wszystko gotowe. Siedział w swojej kajucie bawiąc się kłem, który dołączył do jego kolekcji amuletów. Teraz należało czekać, aż Anna się obudzi...

[Wybieram umiejętność: Naznaczony bliznami]
Ostatnio zmieniony 1 gru 2013, o 21:41 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Chmmm... saurus przeżył... dobrze...- pomyślał zakapturzony wojownik stojąc nad oglądającym walkę Gerhardem
-Ktokolwiek teraz zwycięży... Czarny Zamek będzie chciał jego śmierci... więc lepiej żeby saurus nie zawiódł i wykończył heretyka albo dawiego w finale... wolę nie wykonywać wyroku na zwycięzcy Areny...-
Kiedy podniosła się wrzawa poparzozny kultysta wykorzystał zamieszanie i odstąpił towarzyszy. Szybkim krokiem udał się na kraniec urwiska i wyciągajac gołębia spod płaszcza wypuścił zwierze w ciemne niebo -Leć do Altdorfu...- mruknął do siebie.
-Ktoo?! JA?!- wykrzyczał stojacy za nim człowiek w długim żupanie i futrzaną czapką na głowie.
Zakapturzona postać odwóciła się gwałtownie obawiając się kogoś z kultu. -Kim jesteś?- zapytał cicho
-Jam jest Władimir Perejewski! Wachmistrz...hyp... roty pułkownika Joachimowicza! Gadaj psie... hyp... co tu robisz po nocy! Po na... hyp... plasterki posiekam!- parsknął pijany kislevita i wyrwał zza pasa szablę.
-Joachimowicza... powiadasz...- rzekł chłodno kultysta
-Pułkownika Joachimowicza! Giń psi synu!!!- wrzasnął schlany wachmistrz i rzucił się z szablą na tajemniczą postać.
Kultysta uniknął pijackiego ciosu odskokując w bok i błyskawicznie wyciągając mały pistolet strzałkowy i sztylet.
Kiedy kislevita spudłował natychmiast odwrócił się i prędko ciął na odlew ,jednak jego przeciwnik zbił cios i szybkim strzałem wypuścił pocisk z broni. Strzałka celnie wbiła się w aortę wchodząc prawie cała w szyję.
Wachmistrz Władimir puścił szablę i wydając odgłosy cierpienia padł na kolana trzymając się za szyję z której spływały strumienie krwi.
-Pan pułkownik powinien mądrzej dobierać przyjaciół... Niech Sigmar odpuści ci grzechy i oczyści twą duszę a Morr przyjmie do swych ogrodów...- rzekł poparzony człowiek znacząc znak Młotodzierżcy nad upadającym z kolan martwym kislevitą.
Po chwili na urwisku w mroku leżało samotne martwe ciało wachmistrza z ułożona wzdłuz ciała szablą.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Mała łódka z zakapturzoną postacią płynęła powolutku przez gładką taflę wody w stronę "Gargantuana". Weszła po cichu na pokład, a za nią powiewał biały, łuskowaty płaszcz, pod kapturem widniała twarz, z niewieloma bliznami. Postać weszła do kajuty Druhii, w której można było zobaczyć całą masę różnego osprzętu alchemistycznego. Przed tymi wszystkimi aparaturami siedział Dermath.

-Jaszczur przeżył, a Mędrzec Hoetha został zabity, razem z wampirami.
-Dobrze... Ułatwia nam to częściowo zadanie... Wymyśliłem truciznę, na oparciu tej krakena, która potrafi porządnie osłabić i w końcu zabić poprzez sparaliżowanie pracy płuc i serca. Na dodatek trucizna działa na KAŻDE stworzenie ciepło i zimnokrwiste. Co się dowiedziałeś?
-Jeden z kultystów jest inny niż pozostali... Oprócz tego zobaczyłem jakiegoś nowego elfa na trybunach.
-Bardzo dobrze...-
Ostatnio zmieniony 1 gru 2013, o 19:08 przez Kubaf16, łącznie zmieniany 3 razy.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Stop stop stop!
Nie szalej :D
Inkwizytor nie zabił tego kislevity na arenie przy całej flocie!
To taka akcja incognito... tylko nikomu nie mów...
Ukrywa się ,więc nie zdradź tego Chomikozo ,bo Gerhard go zje...
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Tak Ci pasuje? :)
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Git! Bo wiesz jak kończą wrogowie inkwizycji :lol2: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Gerhard stał wśród stołów z alkoholem, otoczony tłumem ludzi żywo komentujących walkę. Loq-Kro-Gar po raz kolejny zmiażdżył swoich wrogów ku uciesze gawiedzi. Teraz walka Eirensterna była następna. Będzie musiał jakoś przebić "występ" gada, wszak nie mógł być od niego gorszy.
Jak zwykle, mgła poważnie ograniczała widoczność. Poza tym w powietrzu wisiało coś, od czego nawet czempionowi Khorna stawały włosy na karku. Gerhard był autentycznie ciekaw, jakąż to potworną tajemnicę skrywa ta skalista wysepka na środku oceanu.
- Oglądałeś walkę, kapitanie ?
Eirenstern odwrócił się i ujrzał Jana Joachimowicza z pucharem miodu pitnego w dłoni.
- Oczywiście - Odparł, również nalewając sobie miodu - I zaprawdę nie mogę doczekać się naszej. Krasnoludy to twardziele, będą godnymi przeciwnikami.
- Ano - Odmruknął kislevita, po czym wziął kilka porządnych łyków z pucharu.
Eirenstern zmarszczył brwi.
- Czyżbyś się czegoś obawiał, pułkowniku ? Wyglądasz na zmartwionego.
Jan tylko parsknął, siląc się na słaby uśmiech.
- Żołnierskie życie oduczyło mnie strachu, kultysto. A jeśli już nawet miałbym się czegoś bać, to tej cholernej wyspy. Czasami, gdy wsłucham się w wycie wiatru, to aż ciary mi przechodzą po plecach.
Gerhard skinął głową.
- Faktycznie, coś tu nie gra. Ludzie są milczący i przybici, jakby coś im ciążyło na sercach. Wiatru prawie nie ma, a gdy już wieje, to brzmi jakoś... niepokojąco, jak już zresztą wpomniałeś. No i morze jest jakoś dziwnie spokojne. Odkąd tu przybyliśmy, nie widziałem ani jednej fali. O tej mgle nawet nie wspomnę.
Jan zbliżył się do khornity i mówił ściszonym głosem, tak, żeby nikt postronny go nie usłyszał.
- Zaiste ciekawe anomalyje zachodzą na tej wyspie, nie ma co. Ale z tego wszystkiego najgorszy wydaje mi się fakt, iż Książę Mórz dobrze wie, o co tutaj biega. A skoro nawet tacy zatwardziali mordercy jak my dostają gęsiej skórki od przebywania tutaj, to musi być jakiś potworny sekret.
- Myślisz, że Adelhar coś knuje ? - Gerhard dla pewności dyskretnie rozejrzał się w poszukaniu ewentualnych konfidentów Księcia - Oczywistą oczywistością jest, że to właśnie tutaj płynęliśmy przez ostatnie kilka miesięcy. Cokolwiek sidzie na tej przeklętej wyspie, musi być warte tego całego zachodu.
Jan tylko kiwnął głową i przez kilka minut obaj mężczyźni pili w ciszy.
- Mówiłeś, że wyglądam na zmartwionego... - Kislevita odezwał się po pauzie - To przez to, że jakiś sukinsyn mi wachmistrza usiekł. Dźgnął go czymś w gardło, a potem ułożył jego zwłoki jak do jakiegoś chędożonego pogrzebu.
Gerhard przez chwilę pomyślał, że to Loq-Kro-Gar faktycznie poluje na przypadkowych ludzi, ale szybko porzucił ten zamysł. Jaszczur mimo wszystko był istotą cywilizowaną, a poza tym zostawiał swoje ofiary w dużo gorszej kondycji.
- Długo służyliście razem ? - Gerhard, u którego odezwały się wspomnienia o niezliczonych towarzyszach straconych w boju, zadał pytanie pułkownikowi.
- Oj, od dawna. Niejedną bandę norsmenów na szablach roznieślim. Był dobrym żołnierzem.
Eirenstern uniósł swój puchar.
- Za dobrych żołnierzy !
Wypili i wyrzucili puste puchary za siebie.
- No cóż, Janie. Teraz pozostaje nam tylko przygotować się do naszej walki. Krasnoludy same się nie pozabijają.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Otaczała ją ciemność. Nieprzenikniony całun czerni otulał ją i chronił, nie dopuszczając do niej bólu i cierpienia. Była tylko kojąca nicość. Jednak nie dane było się tym nacieszyć. Została z niej brutalnie wyrwana, niczym dziecko, które przemocą wydziera się z bezpiecznego łona matki i rzuca w czeluść obcego, nieprzyjaznego świata.
Otworzyła oczy. Ból, dotąd zakryty czarnym całunem, teraz przedarł się przez osłonę i uderzył zdradziecko jak lawina kamieni. Anna stęknęła ciężko. Całe jej ciało zdawało się krzyczeć w katuszach. Bolało jak diabli. Ją, wampira. Wolała sobie nie wyobrażać skalę cierpień gdyby była śmiertelniczką. Spróbowała unieść się lekko, lecz została brutalnie sprowadzona do parteru przez kolejną falę bólu. Westchnęła. Postanowiła przeanalizować to, co widziała bez konieczności zmiany pozycji. Nie było tego dużo. Znajdowała się w jakiejś kajucie. Nie była to jej własna, którą dzieliła dotychczas z Ludwigiem, drewniane ściany wykonane były w zupełnie innym stylu, choć nie mniej egzotycznym. Posłanie na którym leżała było wielkie i nieco twardsze od tego na "Płaczu Himiko", zaś pościel była biała, nie szkarłatna. Po dłuższej walce ze sobą zdołała unieść nieco głowę. W pomieszczeniu panował półmrok. Ściany kajuty ozdobione były licznymi rzeźbami z drewna i barwnymi kobiercami, wszystkie wykonane w egzotycznym stylu. Z pewnością nie wyszły z pod ręki człowieka. Wiszące tkaniny tłumiły dźwięki, przez co w pomieszczeniu było nadzwyczaj cicho. Wszędzie unosił się wonny zapach ziół i owoców, a pod sufitem zbierał się w nieznacznych ilościach dym z kadzideł. Całość tworzyła niezwykłą atmosferę lokum. Wreszcie jej wzrok spoczął na siedzącej nieopodal postaci, która siedząc nieruchomo zdawała się bacznie obserwować leżącą, niczym jadeitowy gargulec, czy rzeźba świątynna. Na jego widok oczy wampirzycy błysnęły z nienawiścią. Za chwilę dokończy dzieła.-przeszło jej przez myśl.
Loq-Kro-Gar wstał i zbliżył się do łoża. Bez słowa chwycił ją za kark, zdecydowanie za mocno, jak na gust Anny. Dotyk jego wielkich, łuskowatych dłonie sprawił, że przebiegł ją dreszcz obrzydzenia. To nie są ręce, którymi powinno się dotykać kobietę.- pomyślała.
Jaszczur za nic jednak zdawał się mieć gusta wampirzycy. Nie zważając na słabe protesty przystawił jej trzymane w ręku naczynie. Wtedy stwierdziła, że karafka jest pełna krwi. Może nie pierwszej jakości, lecz świeżej, prawdziwej krwi. Piła łapczywie, krztusząc się przy tym co jakiś czas, lecz nie przerywała, dopóki nie opróżniła naczynia do końca. Posiliwszy się, nagle poczuła, jak posłanie staje się zniewalająco miękkie, puchowa kołdra jeszcze milsza i przytulniejsza, a powieki teraz ważące kilkaset kilogramów opadły w nomen omen mgnieniu oka.

Gdy obudziła się ponownie, czuła się lepiej. Dopiero teraz zobaczyła co się z nią stało. Stwierdziła, że wygląda jak chędożona królowa Nehekary.
-Połamane wszystkie żebra, skręcona kostka, przetrącone kręgi, pęknięta czaszka z krwotokiem do mózgu, wątroba w strzępach, podobnie jak śledzona. Te dwa ostatnie z resztą usunąłem zanim zszyłem sporą ranę ciągnącą się od prawego podżebrza aż do lewego boku. Jelita na szczęście nie wypłynęły. Nie, żeby były ci potrzebne. W końcu jesteś nieumarłą.-oznajmił Loq-Kro-Gar, tonem spokojnym, zupełnie jakby komentował poranną pogodę.
Rzeczywiście, lewa kostka była mocno zabandażowana, obie ręce usztywnione drewnianymi łupkami, długa blizna ciągnąca się na brzuchu, zszyta kilka godzin temu i dokładnie zabandażowana głowa potwierdzały wyjaśnienia saurusa.
-Co teraz?-spytała Anna z nieskrywaną pogardą w głosie.
-Teraz będziesz leczyć się ze swoich obrażeń. Będziesz mi potrzebna w pełni zdrowia i sił. -odparł jaszczur, a ton jego głosu był równie zimny, jak mroźne pustkowia Chaosu.
-Czyli jestem teraz twoim więźniem?-syknęła wyraźnie wściekła.
-Nie. Możesz uciec kiedy chcesz. Może nawet doczołgasz się do drzwi.-odparł Loq-Kro-Gar za nic mając sobie ton Lhamianki. -Nawet gdy wyzdrowiejesz, nie będziesz miała dokąd pójść. Flota nie odbije przez najbliższe kilka dni, więc o powrocie nie ma mowy.
Wampirzyca prychnęła, lecz nic nie odpowiedziała. Ten cholerny jaszczur jak zwykle miał rację.
-Do czego będę ci potrzebna?-spytała po chwili milczenia, wciąż ze złością w głosie.
-Dowiesz się w swoim czasie. -odparł spokojnie saurus.
-Będę potrzebowała więcej krwi.
-Nie martw się. Jest tutaj wielu, których egzystencję muszę zakończyć, a Przedwieczni się nie obrażą, jeśli przy tym odrobina krwi przypadnie tobie. -mruknął i wyszczerzył się po jaszczurzemu. Ten uśmiech nawet ją przyprawiał o dreszcz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Czerwony Baron wylądował na Niezatapialnym i odrazu podbiegł do nie og Gottri oczekując Bothana. Ten pociągnął łyk z piersiówki i szybko wyskoczył z maszyny.
-I co?! Wszędzie?!- zapytał głośno bosman
- Wszędzie! Ta cholerna mgła jest wszędzie! Tylko na pewnej wysokości ustępuje! Na szczęście tam ,gdzie walczyli jest w porządku!- odparł inżynier
-Niedobrze! No ale cóż począć! Kiedy tam latałeś dowiedziałem sie ciekawej rzeczy!-
-No gadaj ,kurna! A nie jakieś pałzy robisz jak elfiacki wierszokleta!-
-Dobra dobra! Kiedy tam latałeś dowiedziałem się ,że ktoś wczoraj po walce ,czy podczas ubił jakiegoś kislevite!-
-Jana Joachimowicza?!- wykrzyknął McArmstrong
-Nie! Na szczęście nie! Ale kogoś z jego jopków!- odrzekł Gettrirson -Ale mówi się ,że ktoś chce go zastraszyć przed walką!-
McArmstrong zrobił srogą minę -Czyżby ktoś sugerował ,ze to może by aby czasem? Hę?-
-No coś ty! Kto by śmiał! Poza tym nawet jakby się znalazł jakiś samobójca ,no albo elf... to woja ubito jakąś dziwną sztuczką... miał coś wbite w szyję...bełt czy inną drzazgę!-
-Strzałkę?- zapytał cicho Bothan
-O właśnie! Jakaś strzałka ponoć! Człeczyna dostał prosto w żyłę! I jeszcze ułożono biedaczysko w jakąś dziwną pozycje! Jak do pochówku!-
McArmstrong szepnął do siebie -Nie może być...-
-Co? Co mówisz?!-
-Nieważne Gottri... nieważne...- odparł zamyślony krasnolud
-Acha! A jaką taktykę przyjmiemy na walkę?! Masz jakąś propozycję?-
-Naturalnie! Zabijemy ich!- odparł Bothan i odszedł w stronę kajuty


Mulfgar siedział w kantynie sącząc piwo ,gdy McArmstrong dosiadł sie do niego i bez zbędnych ceregieli cicho
-Mam złe przerzucia... ten skurwiel może żyć...-
-Ten zasrany kapelusznik?! Ten łotr?! Eeee! Nie może być! Przecież padł na "Walczącym Serduchu"! Słyszałem ,ze Gerhard go posiekał na drobne kawałki ,zabrał jego ciało i przerobił na strawę dla rekinów! Przynajmniej tak mówił jakiś pastuch z Tilei w jednostce gwardii Gargantuana!-
-Pewnie masz rację ,Mulfgarze... oby... inaczej plany Gildii są zagrożone przez jedną człeczynę...-
-Martwą człeczynę! Zapamiętaj! Masz niedługo walkę! Zbroja wypolerowana ,broń sprawdzona ,a przegląd Barona zaraz będzie skończony! A pan zamartwia się karmą dla ryb!-
Bothan mruknął coś pod nosem i wstał. -Dobrze mówisz!- i opróżnił kufel piwa jednym łykiem.
-Ale bądz tak dobry i odnieś tą zbroję naszemu jaszczurzemu znajomemu ,przy czym...!-
-Cooo?! Czy ciebie pokiełbasiło?! Ja mam robić za chłopca na posyłki?! Zaraz wyślę któregoś z tych nierobów!!!- przerwał Mulfgar
-A w ryj chcesz?- warknął Bothan uciszajac starego krasnoluda -Daj mi skończyć! Zanieś tą zbroję ,a przy okazji poproś go ,aby zbadał tego kislevite i powiedział mi jeśli będzie miał czas co to za strzałka i jak ułożono to ciało! DZIĘKUJĘ!- wrzasnął -A teraz idę podziekować przodką za długie życie i poszukać stosownej urazy w Ksiedze Krzywd na bordowego boga! Mam nadzieje ,że zobaczymy sie po walce... lub w salach przodków... bo to już nie będzie ubicie grobi czy elfki...- kończąc inżynier uspokoił głos.
Mulfgar wstał od stołu i mocno uścisnął dłon długoletniego towarzysza -Baruk Khazâd!- rzekł donośnie Mulfgar
-Khazâd ai-mênu!- odparł Bothan




(jakiś czas później)
-Walka walką! Ale żebym ja musiał sie tarabolić z jakąś kościaną zbroją! Ja mu przekażę to ziele fajkowe! Ja mu przekaże!- warczał Mulfgar pod nosem przemierzając pokład "Walecznego Serca" co chwila podnosząc skinając głową odpowiadajć pozdrawiajacym go serdecznie Albiończykom.
Kiedy krasnolud zorientował się ,że zgubił się w długich korytarzach zatrzymał jakiegoś młodego żeglarza i wykrzyknął -Ty! Gdzie jest kajuta pana Lou...Loga...Loqi... w dupę! Pana jaszczura!-
Młodzieniec bez słowa wskazał drzwi do których przyciskał go Mulfgar. Krasnolud puścił go i keidy majtek odszedł zapukał pięścia do drzwi.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

ODPOWIEDZ