ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Leśny Dziad »

– Nasi kapłani również przepowiadają zagładę. Od lat to powtarzają – mruknął Razandir patrząc na fale rozchodzące się po lustrze wody. – Mówią o siłach mrocznych bogów, którzy przyjdą na ziemie ludzi wraz z nieprzeliczoną armią by zniszczyć i splugawić wszystko co nie chce poddać się ich woli. I rzeczywiście wojska chaosu przychodziły raz za razem, a ludziom udawało się je za każdym razem odpierać, choć było to coraz trudniejsze. Przez to chyba trochę z bardzo uwierzyliśmy w swoje możliwości, spowszedniały nam już przestrogi kapłanów i krzyki fanatyków wieszczących początek końca. Skupiliśmy się na zapewnianiu sobie dostatniego życia i walce między sobą. A jednak słysząc podobne przepowiednie tutaj, na drugim końcu świata, zaczynam zastanawiać się czy właściwie postąpiliśmy przestając słuchać tych przestróg. Być może koniec rzeczywiście jest już bliski… A jeśli tak, to czy twoi bogowie będą w stanie mu zapobiec, czcigodny Xipati? Czy jakakolwiek siła jest w stanie przeciwstawić się złu zdolnemu zniszczyć cały świat?
– To pytanie musi na razie pozostać bez odpowiedzi – odparł jaszczur. – Przepowiednie są niejasne, a wizje płynne. Dopóki Wielkie Duchy nie wskażą nam drogi jesteśmy ślepi, pogrążeni we mgle.

Niewiele to wyjaśniało, ale skoro jaszczuroludzie chcieli wykorzystać moc Areny by zapobiec zniszczeniu świata, to cały rytuał nagle stawał się bardzo ważny. Mógł przecież przesądzić o życiu milionów. Mag gładził siwa brodę zastanawiając się chwilę czy jaszczury w ogóle będą w stanie kontrolować tak wielką siłę i czy chodzi im jedynie o dobro własnej rasy, czy również wszystkich innych? Przyjeżdżając tu nigdy by nie pomyślał, że stanie się częścią zdarzeń mogących wpływać na los świata. Miał wrażenie, że trochę go to przytłacza.

– To wszystko sprawy wielkiej wagi, które na tę chwilę chyba mnie przerastają. Wrócimy do tej rozmowy jeśli nadarzy się okazja, a teraz zacznijmy już kumulować jak najwięcej mocy w piramidzie. Mamy przecież naszą własną, lokalną zagładę do powstrzymania. A im szybciej to zrobimy tym lepiej. Zwłaszcza, że rytuał Areny musi trwać, a ja mam przecież walczyć w następnym pojedynku.

Xipati skinął tylko głową.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Jakoś do piątku chcę wrzucić pojedynek, Dziadu, nie krępuj się co do opisu samego działania obu magów.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

[Dobra, wrzucę coś jutro w nocy albo we wtorek rano]

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Jeśli ktoś zaglądnąłby do jednej z tajemnych sal piramidy wypełnionej krystalicznie czystą wodą, usłyszałby jedynie ciszę a ujrzałby starego człowieka oraz niedużego jaszczura, którzy dryfowali po sztucznej sadzawce na kamiennych siedziskach. Obaj pogrążeni w ciszy, obaj skupieni. Ktoś nieobdarzony zdolnością widzenia tego co nierealne nie zobaczyłby nic pond to.

A jednak poza zasłoną rzeczywistości działo się naprawdę wiele. Wiatry magii wirowały wokół magów rozszczepiane i układane siłą ich woli. Świetliste promienie Hysh oraz ulotne obłoki Azyr były tworzywem, w którym obaj rzeźbili, które naginali kreując silną strukturę zaklęcia. Powoli, warstwa po warstwie starannie układali energię gromadzoną dzięki nietypowym właściwościom piramidy. Czas płynął dla nich inaczej, nie wiedzieli czy mijają godziny czy może dni, robili sobie tylko krótkie przerwy na posiłek i odpoczynek, lecz nawet na moment nie opuszczali przedwiecznej świątyni.
Aż w końcu trwając pośród drżącego od nadmiaru mocy powietrza uznali, że oto ich dzieło jest gotowe. Trzymając w ryzach potężną energię wyliczyli odpowiedni moment i czekali.

Słońce zachodziło właśnie nad wyspą. Mimo, że ziemie te targane były ostatnio serią nieszczęść, wieczór był spokojny, cichy. Ptaki zlatywały się do swoich gniazd a nocni drapieżcy wyruszali właśnie na łowy. Wtedy w niebo uderzył słup oślepiającego światła. Promień gromadzonej mozolnie mocy wystrzelił z czubka piramidy rozświetlając na chwilę mroki nadchodzącej nocy.
A potem zgasł tak szybko jak się pojawił.

Tylko ten chwilowy rozbłysk był świadectwem przygotowywanego przez wiele dni czaru. Bo nikt nie mógł zobaczyć jak świetlisty promień mknie przez pustkę kosmosu, nikt nie widział jak mozolnie gromadzona energia uderza w niosącą zagładę asteroidę. Nikt nie zobaczył jak świetlista moc rozbija kosmiczny głaz krusząc go i pozostawiając jedynie odłamki, jak zrywa pęta czaru rzuconego przez astromantę.
Na nocnym niebie dało się zobaczyć tylko mały, gasnący rozbłysk. Niemal niewidoczny pośród świateł nieprzeliczonych gwiazd.

Razandir odetchnął głęboko schodząc powoli schodami piramidy odprowadzany przez jaszczurzego kapłana. Szli w milczeniu, niespiesznie, zmęczeni po tym czego dokonali.
– Jest coś jeszcze, czcigodny Xipati. – powiedział mag gdy stanęli już u podnóża świątyni – Chcę prosić cię o przysługę.
Skink spojrzał na człowieka a w jego oczach pierwszy raz dało się rozpoznać coś na kształt wdzięczności.
– Przyczyniłeś się do ochrony naszej ziemi i wszystkiego co na niej żyje. Zrobiłeś to mimo że jesteś cho i nie należysz do mojego ludu. Mam zatem wobec ciebie dług, powiedz co mogę dla ciebie zrobić?
Mag westchnął cicho zastanawiając się przez chwilę, co właściwie ma powiedzieć.
– Otóż może się tak zdarzyć, że nie wrócę do domu. Może nie wrócę do swojego ludu. Być może przegram czekający mnie pojedynek i polegnę na Arenie i może nawet tak będzie lepiej. Ale nie mogę przegrać z potężną siłą, która czeka na moją śmierć by porwać moją duszę. A zrobi to. Jestem tego pewien, bo taki był pakt jaki z nią zawarłem. Od tygodni stwarzam więc w medytacji silną więź między moim ciałem a duchem. Chcę żeby mój trup się na coś przydał, chcę żeby był łącznikiem kumulującym energię, która da siłę mojej duszy. Nie wiem czy to się w ogóle uda ale chcę chociaż spróbować. Dlatego proszę, czcigodny Xipati, jeśli polegnę, zanieście moje ciało w jedno ze swoich świętych miejsc. Nie śmiem prosić byście przenieśli je do tej piramidy ale wiem, że wiele macie tu punktów gromadzących energię. Złóżcie moje ciało, w którymś z nich, choćby na dzień, choćby na pół dnia. Bo jeśli po śmierci będę w stanie walczyć ze złem, które ciąży nad moim domem i tymi którzy są mi bliscy, będzie to dla mnie nieopisana pomoc.
Jaszczur patrzył na maga i milczał przez dłuższą chwilę. W końcu kiwnął głową.
– Zrobimy to, co będzie konieczne.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Nocna bryza ledwo muskała zwinięte żagle "Liberatora" i wprawiała w taniec oświetlające jego kadłub latarnie. Galeon stał znów na kotwicy, tym razem dalej od wyspy. Duużo dalej. Przynajmniej tak przykazał kapitanowi stary mag, kładąc się spać. Zabronił zbliżać się do archipelagu, choćby pchał ich dziesięciowęzłowy przypływ. Von Gefenschier wiernie przykazał zarzucić ciężką kotwicę i wytoczyć działa na wypadek gdyby ktoś usiłował ich zaatakować. Jednak dni mijały a załoga i naukowcy nie mieli nic do roboty. Nic poza poranną i wieczorną modlitwą do Sigmara o bezpieczny powrót do domu.
- Oremus. Deus sanctus, deus Sigmar. Dominum. Martyrum. Nefarious. - intonował głębokim głosem wysoki, patykowaty kapłan o pociągłym obliczu w czerwono-złotej szacie, unosząc w dłoniach pozłacane kadzidło z symbolami młota i komety.
- Oremus convertere apostolicus. Cedere animus, debitus et catholicus. Debere deum animalum - odpowiedział mu ściszonymi pokornie głosami klęczący gąszcz mężczyzn, podzielony na dwie równe grupy odstępem biegnącym wzdłuż środka pokładu od głównego masztu, przy którym ojciec Ludwig rozłożył ołtarz. Kapłan zapalił wnętrze kadzidła i nałożywszy kaptur oraz złoty medalion z młotem ujął za łańcuchy kadzidło ruszając wolnym krokiem stworzonym mu korytarzem, z wolna bujając kadzidłem na wysokości swoich kolan.
- Debere Deum Malleus. Dominum et imperitum. - mówił, zatrzymując się kolejno przy zwróconych ku niemu z obu stron klęczących i owiewając ich oparami z wnętrza złotej kuli.
- Deus Sigmar. - rzekł jako pierwszy minięty kapitan von Gefenschier, czyniąc znak młota i unosząc wzrok.
- Deus Sigmar. - powtórzył mnący czapkę w dłoniach pierwszy oficer.
- Deus Sigmar - mruczeli kolejno następni marynarze i profesorowie.
- Sigmaritanes semper fidelis quod divine malleus. Sigmar regnat. Sigmar vicit. Sigmar imperat... - intonował dalej kapłan, nagle zatrzymując się w połowie przejścia. Klęczał tam między innymi długowłosy blondyn w czerwonym odzieniu z wysokimi, wojskowymi butami i szpadą u boku. Trzymając swój kapelusz konsekwetnie wbijał wzrok w pokład.
- Unieś oczy synu. Nie jest grzechem patrzeć na relikwie naszego pana.
Młodzieniec podniósł lśniące, zielone oczy wyżej na dzierżony razem z łańcuchami kadzidła relikwiarz. Jego policzek przecinała blizna. Ojciec Ludwig zmarszczył krzaczaste brwi.
- Hmm. Synu, płynę już z wami ponad dwa miesiące i przez ten czas nie przypominam sobie bym widział twą twarz wśród wiernych na statku, których widuję codziennie... Czyżbyś nie uczęszczał na nowennę ? Kiedy ostatni raz byłeś na nabożeństwie ?
Blondyn rozejrzał się zakłopotany, marynarze wokół zaczęli szemrać, wskazując go czasem palcami. Uśmiechnął się pod wąsikiem.
- Oj dawno ojcze, bardzo dawno. Ale skoro tu jestem może mogę się z tego wyspowiadać. - sięgnął ręką za pas - Z tego i tego co zaraz będę musiał uczynić, jeśli wszyscy się nie poddacie!
Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, Hans zerwał się na nogi przystawiając do czoła zaskoczonego kleryka pistolet a szpadą dotykając gardła stojącego obok z nożem w dłoni mata.
- Dość krycia się chłopcy. DO DZIEŁA KAPITANIE! - krzyknął w stronę burty.
Pobliscy marynarze próbowali się zerwać i pobiec po oręż, ale między nimi powstało kilka innych nieznanych osób, również z dobytą bronią celując w najbliższe osoby. Któryś stary profesor upadł, łapiąc się za pierś z wytrzeszczonymi oczyma. Wtedy na nadburciu z obu burt zakleszczyły się haki, po których sprawnie weszła grupka uzbrojonych w kordelasy i długie noże zbirów o smagłej karnacji oraz dzierżących załadowane muszkiety z zapalonymi lontami muszkieterów.
- Rzućcie wszyscy broń i poddajcie się a nikomu nie stanie się krzywda! - zakrzyknął opierając dumnie but o ołtarz von Drake, biorąc tęgiego łyka wina mszalnego wolną ręką, w której nie dzierżył rapiera. Idący za nim z Astrid na ramieniu, odziany jedynie w bryczesy i koszulę oraz wysokie oficerki i kapelusz z zielonymi piórami Lothar kolbą strącił but korsarza z ołtarza i zabrał mu kielich z winem odstawiając go na miejsce.
- Posłuchajcie go! - dodał celując z wielkiej rusznicy w przerażonego kwatermistrza przed sobą - Nie chcemy rozlewać bratniej krwi wiernych sigmarytów!
- Sigmar pogromi was za tę herezję! - warknął kapłan, zaraz milknąc gdy lufa pistoletu znalazła się między jego oczyma.
- Radziłbym milczeć ojczulku i poradzić swym wiernym by nie przerywali modlitwy. Pomodlimy się razem z nimi. - rzekł poważnym tonem dzierżący pistolet Andreas.
- Dobra, gdzie jest kapitan ? - warknął, ziewnąwszy Francis - Chcę mu oznajmić, że Francis von Drake i Lothar Brennenfeld przejmują ten okręt!
Marynarze wprawdzie imię Jaegera słyszeli jeno z przebąkiwań inkwizycyjnych zabójców, lecz deklaracja postrachu mórz i znanego łupieżcy galeonów ze złotem zrobiła swoje, wielu wciąż wahających się odrzuciło ostatnie sztuki oręża i posłusznie uklęknęło, szepcząc z towarzyszami. Wtem dobiegł głos od kasztelu.
- Tu jestem piracie! I ty zdrajco Imperium! - burknął krępy jegomość z obfitymi, czarnymi bokobrodami. Koło niego przy sterze stał zbrojny w wielki kordelas rudy dryblas z imponującą muskulaturą widoczną przez przepoconą koszulę.
- Jeśli nie zostawicie tego statku to zaraz szarpniemy sterem, co w połączeniu z zarzuconą kotwicą wywali ten okręt pod wodę i potopi nas wszystkich. - znów zadudnił kapitan von Gefenschier.
Francis zaklął, przykładając dłonie do ust.
- Jest jeszcze trzecie wyjście. Jako kapitan innego statku wyzywam cię na pojedynek kapitański o ster i ładunek tej jednostki. Czy ty i twój pierwszy oficer przyjmujecie wyzwanie, czy raczej złamiecie uświęconą tradycję ściągając na siebie i swoją załogę gniew zsyłającego tchórzom sztormy Mananna ?
Jedno wspomnienie boga mórz wykrzywiło nieprzyjemnie oblicze von Gefenschiera. Pokiwał on nerwowo głową ze zrezygnowaniem i dobywając ciężkiego pałasza zszedł po schodkach przed kasztel. Za nim stanął jego rudy oficer, wymachując próbnie kordem i strzelając byczym karczyskiem. Zarówno załoga z badaczami, jak i trzymający ich na muszkach czy ostrzach napastnicy cofnęli się robiąc miejsce.
- Gotowi ?
- Si. - odrzekł Drake wyciągając z sykiem Ultimo Suspiro. Lothar zaś skrzywił się nieprzyjemnie ważąc w dłoni własny pałasz wojskowy i mierząc wzrokiem rudego mięśniaka.
- Dlaczego ty mistrz fechtunku bierzesz grubego, a ja leśnik dostaję tego giganta ?
- Oj nie marudź monseniore. Pomogę ci jak załatwię kapitana. Chyba, że sam sobie poradzisz - im są więksi tym mniej ostrożni i mniej sprytni.
Brennenfeld odetchnął głęboko, wzywając jeszcze do siebie Hansa.
- Eberwald, weź dwóch ludzi i kwatermistrza, niech wskaże wam kajutę maga. Tylko ostrożnie, jeśli śpi pewnie chronią go jakieś zaklęcia, a jeśli go obudziliśmy to... Taalu miej nas w opiece.
Sierżant skinął głową, zostawiając pojedynkujących się.
*******

- Szybciej, nie mamy całej nocy. - burknął Hans, szturchając szpadą łysego, spoconego kwatermistrza o koziej bródce.
Do kajuty arcymaga nie było daleko, jednak znalezienie klucza dla zastraszonego było co najmniej kłopotliwe. Nie wiadomo czy bardziej bał się maga, czy też muszkieterów. W końcu jednak w zamku szczęknął właściwy.
- Broń w pogotowiu panowie. Może być gorąco. - Hans, Luitpold ujęli muszkiety zaś nieznany im Tileańczyk poprawił kordelas w pochwie, i ujął pewniej kuszę.
Kwatermistrz spojrzał zakłopotany na trójkę.
- Czego ślepisz na darmo, właź pierwszy!
- Ale...
Szczęknął zamek.
- Mam strzelić ? Lepiej mnie nie denerwuj bo wylądujesz za burtą. Otwieraj!
Szczękając zębami kwatermistrz uchylił drzwi wchodząc ostrożnie do środka. Za nim wmaszerował Tileańczyk oraz Hans, obaj mierząc we wszystkie kąty z broni. Na próżno. Pomieszczenie pełne było zwojów i najróżniejszych przyrządów, od stojaków z dziwnymi obracającymi się kulkami i pierścieniami, przez nieustannie stukające wahadełka po teleskop z wieloma okularami. Maga nie było nigdzie mimo, że okno na rufie było otwarte na oścież, wpuszczając blask księżyca oraz chłodną bryzę poruszającą rozbarłożonym posłaniem na łóżku.
- Szlag, spóźniliśmy się! Luitpold, biegnij na górę i powiedz że ten mag gdzieś zbiegł, może nawet wciąż tu jest... a ty kwater... NIEE!
Hans otworzył szerzej oczy gdy nieporadny łysol z szeroko otwartymi ustami i oczyma trzymał but na linii tajemniczych znaków, która wyrysowana była w okrąg na środku kajuty, a teraz rozbłysła stale rozjaśniającym się światłem. Włosy zjeżyły się na karku muszkietera, który nie raz i nie dwa w czasie swej służby w armii widział co potrafią magowie. Wrzeszcząc w niebogłosy skoczył jednym susem ku drzwiom, przetaczając się przez nie nie całkiem planowanym przewrotem. Za plecami biegł Tileańczyk a światłość rozrosła się w syczącą sferę. Za chwilę błysk rozświetlił kajutę i całą rufę tak, że widzieli go aż jaszczuroludzie na brzegu Pao.
Dyszący sierżant spojrzał na spalone na proch drzwi, niemal stopioną framugę i zwalonego w progu Tileańczyka, którego prawą połowę ciała okrutnie zwęgliło palące światło, które zniknęło tak nagle jak się pojawiło. Po kwatermistrzu nie było najmniejszego śladu.
Podnosząc się z własnym jękiem wśród wrzasków pirata pomasował uderzoną potylicę.
- Cholerna magia... niby mamy okręt pełen zapasów i nowych ludzi z którego możemy bezkarnie atakować działami łuskowatych... tylko gdzie na piżmo mantikory jest autor tej pułapki..?
*****

– Zrobimy to, co będzie konieczne. - rzekł na pożegnanie Razandira Xipati, schodząc z powrotem w dolne poziomy piramidy, gdy zawarły się wrota za człowiekiem. Wtem poczuł coś dziwnego, coś... sam nie wiedział czy to może efekt magicznego stresu po tak potężnym zaklęciu lub jakieś jego sprzężenie zwrotne... miał jednak znacznie gorsze przeczucia. Przyspieszył kroku.
Nie na darmo został prorokiem plemienia, przeczucia potwierdziły się w formie pokrytych szronem i fantazyjnie zamarzniętymi kwiatami z posoki, jakie porastały rozwalone na posadzce korytarza truchła strażników świątynnych. Szron pokrywał również same drzwi do komnaty świętego basenu rozrodczego. Ten wszechogarniający zapach wiatru Azyr... miał go za pozostałości rozbitego zaklęcia z gwiazd... jak bardzo się mylił.
Jednym gestem Xipati otworzył ciężkie odrzwia. Za nimi komnata została taka, jaką ją opuścił. Z jednym wyjątkiem. Pod jedną z platform woda całkowicie zamarzła, zaś na jej szczycie siedział spokojnie ćmiący długą fajkę o wygiętym ustniku stary mag w błękitnej szacie z kapturem i diademie z szafirem na białych jak śnieg włosach, gładząc się po dostojnej brodzie. Platforma obróciła się ku skinkowi. Ów zasyczał.
- Ssssłyszałem, że rozbiliśmy twoje najsssilniejsze zaklęcie magu Cho... czy może raczej powinienem ci mówić... Archibaldzie Wetterbericht.
- Mistrz Xipati... - wyszczerzył się człowiek - A więc przeżyłeś postrzał człowieka, którego umysłem zawładnąłem.
- Zaskoczonyś ?
- Twoja arogancja zaślepia cię, Mistrzu Xipati... teraz doświadczysz pełnej mocy WIATRU AZYR! - z uniesionych do przodu dłoni arcymaga wystrzeliły wiązki błyskawic, trafiając z impetem Xipatiego i wśród trzaskających wyładowań ciskając poranionym skinkiem o ścianę z głuchym łoskotem. Archibald wstał, schodząc na lód z platformy, śmiejąc się.
- Haha! Pełnia sekretów twego ludu i Areny Śmierci jest moja po tej 'małej' dywersji. Wasi sojusznicy są rozproszeni albo wyczerpani... Długo czekałem na ten moment, mój mały, zielony przyjacielu.
Wśród rechotu maga niebios dymiący i poraniony Xipati podniósł się wsparty na kosturze.
- Nareszcie pokonałem twój prymitywny rodzaj.
- Nie jeśli do powiedzenia, coś jeszcze mam! - syknął Xipati unosząc drobną, szponiastą dłoń. Pchnięcie energii rzuciło Archibaldem przez pomieszczenie, przewracając go o platformę aż nakrył się nogami. - To koniec twoich planów! A i tak nie pojąłbyś wiedzy tu trzymanej...
Archibald warknął podnosząc się i wzniesiony na podmuchu wiatru skoczył ku wyjściu. Drogę zagrodził mu skink.
- Jeśliś potężny tak jak powiadają... dlaczego uciekasz ? - syknął, zielone światło rozbłysło na jego kosturze.
- Nie powstrzymasz mnie, ten kto posiądzie moc Areny stanie się potężniejszy niż my obaj! - laska Archibalda otoczyła się ostrymi jak brzytwy, czerwonymi wiązkami błyskawic. Wzniósł kostur nad głowę, iluminując pomieszczenie krwawym blaskiem.
- Twoja wiara w moc tego rytuału zagłady jest przesadzona. Tak jak wiara w twoje władanie nad Wiatrem Azyr.
Z okrzykiem bojowym dwaj magowie zwarli się wśród rozbłysków mocy wewnątrz zapieczętowanej piramidy.

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

GrimgorIronhide pisze:teraz doświadczysz pełnej mocy WIATRU AZYR! - z uniesionych do przodu dłoni arcymaga wystrzeliły wiązki błyskawic, trafiając z impetem Xipatiego i wśród trzaskających wyładowań ciskając poranionym skinkiem o ścianę z głuchym łoskotem. - Nie jeśli do powiedzenia, coś jeszcze mam!
[ 8) ]
Grupa myśliwych w milczeniu wpatrywała się w pochylonego nad śladami na rozmokłej glebie elfie. Etchan mimo swojego doświadczenia z obawą wpatrywał się w ogromnych rozmiarów ślady. Głęboko ubita ziemia wskazywały na ogromne wręcz gabaryty bestii , lecz mimo trwającej już od kilku chwil wymiany zdań z doświadczonymi myśliwymi , nie mógł dojść , jakie zwierzę z okolicznych lasów jest tak ogromne. Sądząc po odległości pomiędzy tylną nogą a przednią kończyną jego długość mogła wynosić nawet do ośmiu stóp.
Nagle , wraz z powiewem wiatru poczuł odór tak silny że przez chwilę nie mógł zrozumieć dlaczego nie poczuł tego charakterystycznego zapachu. Duszącego i drażniącego wyczulony węch elfa oraz lekko zakłócający jego odczuwanie przyrody wokół niego. Poczuł zapachu chaosu , który splugawił kolejne stworzenie. Wiedziony zapachem i silnym przeczuciem , razem z przemieszczającym się w tyralierze skinków szybko wbiegł na polanę. To co zobaczył przeszło jego najgorsze obawy. Na oświetlonej słońcem polanie , ogromny jaguar rycząc i kopiąc rozpaczliwie umięśnionymi łapami dogorywał. Z rozszarpanego boku , ciurkiem ulatywała krew a nad umierającym zwierzęciem zlatywały się już roje much , jednak po chwili zwierzęciem targnął kolejny wstrząs i elf zrozumiał z przerażeniem że zamiast umierać , drapieżnik zaczął powoli przemianę. Jego napięte mięśnie zaczęły jeszcze bardziej się powiększać a pysk wielkiego kota zaczął wykrzywiać się aż z czoła jaguara zaczęły wyrastać małe kolce , które przebiwszy skórę wyglądały jak upiorna korona. Plugawe działanie bogów Chaosu czuć było niemal namacalnie. Koszmarny twór , wstał na wykrzywionych , nienaturalnie umięśnionych nogach i podniósł swój koszmarnie zdeformowany łeb w kierunku grupy . Z jego gardzieli wydobył się ogłuszający ryk , który gwałtownie przerodził się w rozpaczliwy charkot. Wypaczony stwór , jeszcze przez chwilę miotał się i dygotał lecz po chwili znieruchomiał z jeszcze jedną strzałą w karku. Etchan opuścił łuk i nie kryjąc odrazy do tego co musiał przed chwilą zrobić , rzekł do towarzyszących mu łowców.
- Prawdopodobnie zwierzę które ścigamy , jest spaczone przez Czwórkę - jaszczuroludzie nie kryli pogardy gdy elf wymawiał nazwę wrogów Przedwiecznych - O ile mi wiadomo takie bestie potrafią w zatrważająco szybkim tempie zsyłać mutacje na inne zwierzęta. Musicie natychmiast powiadomić wodzów naszego plemienia jak i naszych przeciwników - po chwili odpowiedział jeden z myśliwych
- Czy mam rację , że masz zamiar tropić bestie ?
- Dokładniej , chcę dowiedzieć się skąd to przeklęte stworzenie się tu wzięło - odparł elf.
***
Gdy grupa myśliwych zniknęła elfowi z oczu , Etchan ponownie podszedł do truchła zwierzęcia. W samotności zawsze lepiej mu się myślało , mimo tego że skinki do rozmownych nie należały. Pochylił się jeszcze raz nad ciałem , i od razu miał niejasne przeczucie że cały czas pomija jakiś ważny szczegół. Z niewiadomych przyczyn jego uwagę zwróciły nienaturalnie duże ślady od kłów drapieżnika który zaatakował i zaraził jaguara. Poszarpane i przegniłe otwory były duże większe niż powinny. Zupełnie jakby ten potwór już od chwili powstania był nienaturalnym stworzeniempomyślał elf. Niestety nic innego z leżącego zwierzęcia nie mógł już wyczytać więc wstał z ziemi i ruszył dalej , prowadzony przez wyraźne tropy i staranowane rośliny. Cały czas , miał w głowie jedno pytanie Jak mam coś takiego zabić ?
[ Jeżeli ktoś chcę wziąć udział w evencie to zapraszam , nawet jeżeli wasze postacie właśnie ratują wyspę , możecie wysłać kilku żołnierzy lub całą grupę ]

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ Zastój trochę tu widzę to może z racji chwili wolnego czasu coś popiszę, niestety swoich companionsów Sepphiriona zabiłem albo ewakuowałem to mam nadzieję nie obrazisz się Matis jak przejmę wysłanników Karmazynowego Szlaku ? ]

Fale oceanu rozbryzgiwały się o kil tileańskiej karaki, bryzgając słoną, mętną wodą na zakapturzoną figurę dziobową oraz inną zakapturzoną, jednak już ludzką figurę stojącą na galionie do, którego ta pierwsza była przymocowana.
Spod krwiście czerwonego kaptura długiej szaty ze złotym obszyciem dały się słyszeć głośne przekleństwa i pomruki niezadowolenia, gdy z fałd obszernych rękawów wyłoniły się upierścienione, wytatuowane dłonie po raz kilkudziesiąty strzepując krople wody zanim zdążyły wsiąknąć w ubiór. Poważna, brodata twarz z długimi wąsami pospinanymi licznymi obręczkami z brązu i okolona prostymi brązowymi włosami przytrzymywanymi złotym diademem runiczym zmarszczyła brwi.
Edwin już zapytałby się (całkiem słusznie) po raz kolejny dlaczego zajął tak niedogodne miejsce na poczet swych rozmyślań, jednak odpowiedzi dostarczyło samo wspomnienie smrodu spoconych, niedomytych marynarzy paradoksalnie zajmujących się myciem pokładu oraz wody zęzowej i irytujących pokrzykiwań w słowach poziomem właściwych tym tylko małpopodobnym humanoidom, szumnie zwących się homo sapiens (o ile w ogóle znali Klasyczny w co mag szczerze wątpił).
Patrzył więc na horyzont, chroniąc się pod kapturem przed palącym słońcem i od czasu do czasu obracając w dłoniach rodowy medalion dumał nad całą okropnością swego losu.

On - czarodziej jakże potężny, zdolny i ponadprzeciętnie inteligentny nawet jak na standardy Czerwonego Bractwa z Marienburga, został wysłany niczym jakiś zbir na posyłki ze śmierdzącą bandą właśnie typowych ćwierćmózgów, bo jeden z ośmiu mistrzów organizacji chcący zyskać przeciw swym konfratrom przychylność rządzących kompanią Karmazynowego Szlaku braci von Kopff zaoferował im swą pomoc w bieżącym problemie.
-Ech, los musi mnie nienawidzić, skoro akurat tylko ja z Bractwa musiałem siedzieć wtedy w Arabii. -sarknął sam do siebie mag- Nieważne. Kiedyś się na nim odegram.
Pół biedy, że został wysłany. W końcu mogła to być jakaś ważna, wymagająca sprytu i kogoś niebywale biegłego w sztuce magicznej misja polegająca na zdobyciu zakazanej wiedzy, mrocznego acz potężnego artefaktu lub zapomnianego grymuaru zaklęć czy czegoś czego zwykle pożądali Czerwoni Czarodzieje z Wolnego Miasta. Wtedy mógłby przynajmniej zrobić wszystkich na szaro i samemu posiąść tę moc. Ale nieee... NIE.
Jakiś tam pirat, któremu ten głupiec Markus von Kopff dał niebywale drogi i potężny statek powietrzny oraz wszelkie możliwe zapasy i puścił bez żadnej kontroli dufając, że będzie wiernie wypełniał jego polecenia (jakim idiotą trzeba być, żeby darować życie swojemu śmiertelnemu wrogowi i puścić go wolno z taką zabawką ?!) zbuntował się (co za niespodzianka...) i nie dość, że jak butnie napisał w liście do Faktorii 'olał' Arenę Śmierci to zagarnął dla siebie całkiem intratną kopalnię kamieni szlachetnych... (CO?!)
Edwin otworzył nagle oczy tak szeroko i zamarł, zupełnie nie przejmując się tym że kolejny rozbryzg zrosił je palącą, słoną wodą.

-Zaraz zaraz... skonstruowany przez krasnoludy okręt powietrzny... kopalnia kosztowności... -mag w czerwonej szacie rozejrzał się na boki, pobieżnie lustrując mieniące się jak dwie złoto arabskie galery mknące po bokach marienburskiej karaki- Do tego całkiem liczna siła robocza tych bezmózgów i ewentualni jeńcy... Czemu dotąd na to nie wpadłem..? Aha, oczywiście. Te małpy nie pozwalały mi spokojnie pomyśleć przez ten miesiąc rejsu.
Być może nie będzie to aż taka strata czasu. Jeśli przejmie wspomniane rzeczy dla siebie wyrolowując jednak swoich mistrzów i za błahostkę jaką będzie usmażenie tego von Drake'a czy-jak-mu-tam zgarnie całą wdzięczność von Kopffów, którzy mianowali go dowódcą eskapady może się to skończyć całkiem niezgorszym profitem. I pewniejszym niż wyprawa rabunkowa przez pustynię do niebezpiecznego Khemri, którą planował zanim mu przerwano.
Ale mierząc siły na zamiary.
Na dwóch galerach płynął spory oddział najemnych Janczarów pod agą Abduurem Al-Bashirem i Rashidem ibn Haffadem, dwoma równie tępymi co niecywilizowanymi gburami niewiele bardziej rozgarniętymi niż ich podwładni. Karaka zaś, poza załogą zaprawionych w walkach z piratami marynarzy-wielorybników z podmarienburskiego Naantukett wiozła o wiele bardziej użytecznych od reszty elitarnych kuszników z kompanii Falco Internazionale, tych Edwin określiłby użytecznymi, a nawet w jakimś stopniu rozumnymi. Chyba wystarczająco dużo zbędnych, nadających się do poświęcenia narzędzi.
Potarł swoje dłonie z brzękiem pierścieni.
Do tego sam był niebywale zabójczym magiem, podobnie jak reszta Czerwonego Bractwa nie bojącym się używać więcej niż jednego wiatru magii w odróżnieniu od tych słabych akademików z powijaków altdorfskiej szkółki założonej przez Teclisa, przesądnie zostawiających jego rasie taką swobodę. Może inni twiedzili, że mieszają im się od tego zmysły i zostają przesadnymi megalomanami, a Inkwizycja otwarcie obwiniała o herezję, ale cóż... dotąd pokonał każdego maga z Kolegiów i każdego Łowcę Czarownic, który jakoś wślizgnął się na teren Wolnego Miasta.
-A właście Teclis... Pfff. -sarknął Edwin-"Teclis to, Teclis tamto." Dajcie MNIE 2000 lat i taki duży kapelusz a skopałbym mu zadek!

Wtedy rozmyślania maga przerwał jeden najemników, wyglądając przez barierkę w dół na galion.
-Eeeerhm... Panie van Odesseiron... Proszę spojrzeć przed siebie. Nie chciałbym przeszkadzać, ale to tak jakby... ląd na horyzoncie. Kapitan van der Haast twierdzi, że z dobrym wiatrem będziemy tam wieczorem.
Edwin krzywiąc się przyjął ostrożnie opuszczoną lunetę spoglądając przez jej okular. W istocie zarys archipelagu majaczył daleko przed nimi.
-A więc dotarliśmy, wreszcie... -odrzucił tileańczykowi lunetę po czym prostym zaklęciem przywołał w dłoń swoją powlekaną stalowymi wzmocnieniami różdżkę, wchodząc sprawnie po schodach na dziób- Przydaj się na coś jeszcze i zwołaj dowódców drużyn. Ktoś inteligentny i obeznany z możliwymi zagrożeniami musi poinstruować was nieco na temat czekającej nas tam pracy.
******

Edwin van Odesseiron rozejrzał się po przedzielonej rzeką linii dżungli, gładząc się po zaroście.
-Połowa ludzi niech dokończy rozbijanie obozu i ma na oku karakę i galery. Reszta wraz ze mną szalupami popłynie tą rzeką. Jeśli ów korsarz i jego nierozgarnięta banda piratów miała dość oleju w głowie to ukryła statek powietrzny w głębi lądu, blisko źródła świeżej wody pitnej.
Jeden z janczarskich bejów spojrzał na dowódcę z powątpiewaniem.
-Ależ effendi, tam mogą być tamy no i jest już noc, że oko wykol... mogli też zastawić zasadzki a na środku rzeki będą mieli za dobrą okazję do...
-Milczeć! -Edwin stuknął kijem o kamień, impulsem mocy zwalając araba z nóg- Macie słuchać moich słów, inaczej podam je wam na czubku mojego buta. Zrozumiano czy mam powtórzyć wolniej?!
Aga ibn Haffad pokiwał skwapliwie głową, uciszając powalonego podwładnego.
-Zrobimy jak każesz.
Kącik ust maga drgnął pod zaplecionym wąsem. Czerwone szaty zafalowały gdy odwrócił się na pięcie.
-Rzadki pokaz inteligencji. Oby nie chwilowy.

Godzinę później tuzin łodzi płynął już rzeką. Podczas gdy van Odesseiron sondował magicznie teren przed nimi, reszta szeptała o czymś bojaźliwie, lub modliła się do swych bogów. Jedynie weterani z Falco Internazionale czujnie obserwowali obydwa brzegi rzeki znad łuczysk kusz. Mimo, że każde spojrzenie gniewnych oczu maga uciszało wszelkie szmery, te przesądne półgłówki dalej jakoś kontynuowały rozpraszanie go.
W sumie to wyspa nie była tak oddalona od Lustrii jak mu nakreślono. Paradoksalnie nawet by się ucieszył, gdyby jednak żyły tu jakieś choć trochę inteligentniejsze od piratów i zwierząt (w tej kolejności) stworzenia. W życiu zabił tylko kilka małych jaszczuroludzi, które kupił od pewnego konkwistadora by przeprowadzić na nich eksperymenty a te małe sprytne diabły wyswobodziły się z klatek wytrychami sporządzonymi z kości po mięsie, którymi je karmił i nabałaganiły mu w pracowni pospołu z nic nie wartymi asystentami, usiłującymi je złapać. Gdyby dostał kilka nowych, prosto z naturalnego środowiska mógłby dokończyć badania nad tym fascynującym nieco gatunkiem w wolnej chwili. Priorytetem był jednakże teraz von Drake, statek i kopalnia, której urobek najszybciej będzie sprzedać na Ulthuanie, gdzie mógłby przeczekać gniew reszty Czerwonego Bractwa i kupić jakieś magiczne materiały od elfów... (skup się Edwin do diabła!).
Mag nagle westchnął, wynajdując niedaleko dwa ośrodki skupiające dawkami energię z wiatru Azyr i natychmiast ją uwalniającą. Już w drodze na wyspę widział wielki promień złotej energii Hysh, rozświetlającej noc na dużą odległość który wystrzelono w niebiosa. Zakładał, że to ci magowie biorący udział w tej Arenie Śmierci. Pojmanie ich lub zmierzenie się z nimi mogło być całkiem interesującym doświadcz...
-PAAAANIE! NA BRZEGUUU!
-CO TO JEST NA MYRMIDIĘ?!!
-Arghghgh, jak śmiecie mi przerywać wy..! -Edwin ocknął się z magicznego transu inercją powstałą z gniewu rozpalając w ręce kłąb płomieni. Jednak wrzeszczący ludzie nie darli się tym razem bez powodu. Otóż na prawym brzegu rzeki w bladej poświacie księżyca stanęło monstrum tak obrzydliwe, że wymioty na wyścigi wzbudzał jej plugawy kształt oraz fetor tak przemożny, że zabił w jednej chwili smród niedomytych najmitów, których z powodu deficytu miejsca na łodzi musiał tolerować w swojej przestrzeni osobistej. Była to wielka kula zielonkawego, nadgniłego mięsa, w której obrzydliwe otwory kłapały śluzem na przemian z paszczami, całość poruszała się niezdarnie na dwóch grubych odnóżach, zaś z jej czubka wyrastał gąszcz macek długich niczym pnącza i grubych jak ludzkie udo, które porastały czyraki i obrzydliwe ciernie długości sztyletów.
Najbliższa brzegu łódź nie wytrzymała ataku paniki załogi i przewróciła się, część brodatych janczarów miotała się w wodzie nie umiejąc pływać, kilku rzuciło się wpław ku innym szalupom odpychanych drągami i wiosłami ku przeciwnej stronie rzeki mimo namakających wodą szat. Dwóch pechowców nurt zniósł pod brzeg a ich wrzaski i szamotanie się, zwróciły uwagę potwora, który wydając odgłos deptanej purchawki imitujący pomruk złapał ich obślizgłymi mackami i poprzebijanych kolcami, wciąż rzucających się najemników po prostu połamał w pół i skonsumował.
-Co to jest na wielką magię..? -szepnął Edwin, ciskając kulą ognia zanim jeszcze nogi janczarów zniknęły w paszczach stwora. Trafiony płomieniem demon pisnął, powalając rozszalałymi mackami kilka pobliskich palm. Brzdęknęły cięciwy kuszników, jednak te mimo celności niewiele zdawały się robić lepkiemu cielsku. Drugą ręką mag wygestykulował więc dynamicznie ostrą jak brzytwa smugę żywego cienia, którą niczym biczem smagnął po pomiocie, odcinając jedną z macek, która upadła na ziemię, wciąż się wijąc. Tym razem Potwór wydał pisk i dudniąc uszedł w głąb lądu. Krzyki ludzi uciszył blady strach. Jedynie dyszący Edwin z zainteresowaniem wyczuł dotąd pomijany w swym skanie swąd Chaosu.
-Hmmm. Ta wyprawa zaskakuje mnie co i rusz... -odchrząknąwszy zawołał już głośniej- I co, głupcy, mówiłem żeby płynąć szalupami! Na wodzie jesteśmy bezpieczni. A teraz wyłowić tych bezwartościowych tchórzy i cała naprzód. Nasz cel musi być gdzieś przed nami!
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Bierz ich lajtowo, miałem poprowadzić event z nimi ale mnie robota, uczelnia, treningi i kobita przytłoczyły. Nie mam niestety siły na pisanie aktualnie :( ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dobra, bawcie się eventami, a potem walka.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ Grimgor raczej nie weźmie udziału bo jego ludzie są na statku - tostuj walkę jak da radę Mistrzu! :) ]

Wartownik na szczycie palisady ziewnął, opierając muszkiet słupek hurdycji i złożył głowę na parapecie, przymykając zmęczone oczy na kilka chwil. Nawet gdyby nie przysnął nie miałby jednak szans zauważyć spowitej utkanym magicznie z cienia płaszczem postaci przyglądającej się w zamyśleniu fortyfikacjom.
-Nieźle się tu urządzili. -syknął Edwin, wyrażając w sumie podobne słowa co czający się za nim w krzakach najemnicy- Trzeba szybko przejść do szturmu, póki się nie spodziewają a obecność moich przeważających sił wciąż pozostaje niewykryta.
Dowódca janczarów podrapał się po długiej brodzie.
-Zbicie drabin nieco potrwa, a i zanim przebiegniemy tak wielkie przedpole będą mogli do nas strzelać bez problemu. Na bogów pustyni, tam wyżej mają nawet stanowiska armat.
-Nie jestem ślepy głupcze. -warknął van Odesseiron- Mogę podpalić palisadę i zasnuć pole widzenia artylerzystów mrokiem na czas szturmu, jednakże wpierw muszę upewnić się, że nie ma tam żadnych magów zdolnych mi przeszkodzić. Poobserwujemy sytuację kilka dni, skoro i tak dopiero dziś tu przypłynęliśmy. Postarajcie się jednak nie zwracać niczyjej uwagi.
Mag odszedł głębiej w las razem ze zwiadowcami, dołączając do pilnujących szalup nad rozszerzonym w mały bród korytem rzeki. Z przeciwnej strony z lasu wyszła zaś druga grupa zwiadowców. Prowadzący ją kusznik o jasnych włosach nie wyglądał najlepiej, prezentując zielonkawy odcień twarzy, mętne oczy i trzymając się za obojczyk.
-Jasz... dwunogie jaszczurki... -inny Tileańczyk cisnął przebite bełtem i zarąbane mieczami łuskowate ścierwo pod nogi Edwina- Zaatakowali jak znikąd i uciekli. Straciliśmy dwóch ludzi, ale Giacomo nie czuje się najlepiej choć to była tylko mała strzałka... Wracamy do obozu? Ludzie są na pewno zmęczeni...
Edwin zaśmiał się.
-Czym? Wylegiwaniem się na łódkach czy siedzeniem na swoich zawszonych tyłkach w krzakach? Ruszamy w stronę w którą uciekły. Te prymitywne formy życia na pewno pognały prosto do swojej siedziby. I zaprowadzą nas tam, a wtedy wyeliminujemy choć jeden z problemów (a ja zdobędę nowy materiał badawczy). Bezsensem byłoby wracanie z pustymi rękoma. Czerwoni Czarodzieje nie zwykli marnować czasu.
Tileańczyk wyglądał jakby chciał coś dodać, ale zaraz zamilknął. (Uczą się, powoli ale jednak) - pomyślał z satysfakcją mag.
-Ruszamy. Broń w pogotowiu.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Let. The. Blood. Be spilled! https://www.youtube.com/watch?v=HUru5kvvy6E ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[To co, nie bawicie się tylko od razu pojedynek?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Walka! Chce już się przestać się denerwować i zacząć opijać zwycięstwo lub zapijać smutki :P ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Raczej do środy nie będę miał czasu na napisanie czegoś w miarę "ok" więc też żądam walki. @Matis niezależnie od wyniku będziesz pił ? Sprytne :lol2:

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[No to oczekujcie walki jeszcze dzisiaj :) Potem jedziemy z fabułą. Zamykajcie wątki :twisted: ]
Ostatnio zmieniony 13 mar 2016, o 18:19 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Dziad Zbych pisze:[ Raczej do środy nie będę miał czasu na napisanie czegoś w miarę "ok" więc też żądam walki. @Matis niezależnie od wyniku będziesz pił ? Sprytne :lol2:
[Ba nawet nigdy nie piję sam, na treningach nauczono mnie, że ból jest moim najlepszym przyjacielem, bo jest ze mną od samego początku życia i będzie do samego końca. Mam się z nim zaprzyjaźnić, zaakceptować go a nigdy nie będę walczył sam, da mi siłę i poniesie do zwycięstwa. Gdy nie masz się z kim napić nie zapomnij o bólu :mrgreen: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ No to ja zamknę wątek, no i łap Inglief Archibalda - nie ma sensu mnożyć stronnictw. ]

Archibald uderzył wiązką błyskawic z kostura tuż pod swoje stopy, jednak Xipatiego już tam nie było, zadziwiająco zwinnie skink przeskoczył na drugą stronę maga i zaatakował jego odsłonięte plecy, jednak manewr ten przewidział z wyprzedzeniem cały czas przewidujący przyszłość z pasm wiatru Azyr starzec i odbił zamachem kostura atak, samemu przechodząc do ofensywy gwałtownym podmuchem wiatru, ciskając kapłanem aż na platformę na środku basenu. Sam zaraz doskoczył, chcąc wykończyć przeciwnika, jednak skink zrobił szybki unik strzelając ostrymi jak brzytwy soplami z wody poderwanej ze zbiornika. Te w ostatniej chwili rozbiły się o ochronną siatkę błyskawic Wetterberichta.
Walczący na platformie do siedzenia magowie nie zauważyli, że ta zaczęła się podnosić ku otworowi w suficie, wiodącemu szybem na czubek piramidy świątynnej. Tam Xipati pierwszy zeskoczył z niestabilnego podestu, chwytając się pazurami przerwy w kamieniach i wystrzelił z sykiem kulę zielonej energii, na co Archibald osłonił się poruszając podestem jak wielką tarczą, a gdy odprysnęły od niego deszczem kawałki kamienia po przyjęciu pocisku sam pchnął ciężką platformę w przeciwnika. Skink wytężając siły psychiczne zatrzymał o stopę od siebie ciężar i rozkręcił go odrzucając z powrotem ku człowiekowi. Arcymag zdekoncentrował się na chwilę, jednak w porę zdołał uskoczyć na kamień obok, podczas gdy ten, na którym jeszcze chwilę temu stał został zmiażdżony i zsunął się po pochyłej ścianie piramidy w kawałkach.
Xipati dysząc od wysiłku spojrzał zaskoczony na nietkniętego maga. Dopiero co rzucił zaklęcie wielkim wysiłkiem wraz z Razandirem i nie miał czasu odzyskać pełni mocy, w tej bitwie stał na ewidentnie przegranej pozycji. Jego przeciwnik to wiedział.
Archibald wzniósł poziomo laskę nad głowę i wykrzyczał zaklęcie.
Z kotłujących się nad ruinami Sanguax chmur strzeliła włócznia błyskawic, uderzając w czubek piramidy i rozchodząc się wyładowaniami po całej konstrukcji. Magiczne sprzężenie zwrotne zamkniętej w kamieniach energii zatrząsnęło w posadach całą świątynią.
- Auć! Moje plecy! - krzyknął stary astromanta, padając płasko na krawędź szczytu budowli. Xipati zaś, ciężko raniony i oszołomiony tak silnym uderzeniem zsunął się w dół zostawiając za sobą spalone resztki kapłańskiego stroju, wyciągniętą ręką drapiąc pazurami powierzchnię kamienia za sobą, jednak bezskutecznie, skink kilka razy odbił się od schodków u podstawy piramidy, po czym legł na zimnym kamieniu. Z góry ścigał go skrzeczący śmiech Archibalda, który podniósł się, masując obolałe kości.
- Pozdrowienia od mojego przyjaciela z tej wyspy - to on pomógł mi skłócić was z ludźmi, a teraz bez ciebie nie powstrzymacie ani mnie ani jego! Żegnaj mistrzu Xip...
Mag urwał, wyczuwając niedaleko potężne zogniskowanie magii, ewidentnie ktoś bardzo agresywny i impulsywny, lecz bezdyskusyjnie utalentowany w sztuce wiązania Ośmiu Wiatrów. Co oznaczało, że nie mógł być to człowiek, a na pewno nikt z Kolegiów. No i nie był sam.

Oczywiście Archibald jak zwykle nie pomylił się wcale. No może trochę.
Z gęstwiny na wschód od wioski wysypał się posuwający się szeroki, rozproszonym szykiem oddział brodatych ludzi w powłóczystych szatach i wysokich czapkach z wywiniętego swobodnie zwisającym do tyłu rękawem białego filcu, z piórami wtykanymi na czolisku. Pomiędzy nimi kroczyli tileańscy kusznicy w niebiesko-srebrnych strojach i cabassetach, zaś cały szyk prowadził średniego wzrostu brodacz w czerwonej szacie z kapturem i diademem na głowie. Ów czerwony mag wskazał na piramidę i jego najemnicy ruszyli biegiem w stronę piramidy, otaczając niemal martwego Xipatiego leżącego bez ducha i celując z kusz oraz łuków w szczyt budowli.
Archibald odłożył laskę na ziemię i wzniósł uspokajająco ręce do góry, jednak powoli tak by nie pomyśleli, że chce cisnąć czar. Wprawdzie mógłby mocnym podmuchem wiatru osłonić się od pocisków, jednak w tym samym czasie czarodziej mógłby go upiec jednym zaklęciem, analogicznie, gdyby skupił się na nim, w obecnej pozycji bez osłon zostałby podziurawiony na miejscu. Arcymag nie chciał takiego zakończenia. Po krótkiej wymianie zdań, wciąż obserwowany przez strzelców zszedł na dół, stając twarzą w twarz z zaciętym obliczem maga o wąsach poprzetykanych w pasma drobnymi obręczami.
- Arcymag kolegiów niebios (bo któżby inny) - stwierdził Edwin - Czy mylę, się twierdząc, że ta magiczna batalia, której byłem świadkiem to któryś z pojedynków tej Areny Śmierci ?
Wetterbericht pokręcił głową, śledząc przy okazji zaniepokojone miny janczarów i kondotierów wokół.
- Niestety nie jest to prawda. Jakiś czas temu przybyłem tu z... moimi... zausznikami, o których nie warto już wspominać z racji, że pewnie wszyscy już nie żyją, z zamysłem zatrzymania i przejęcia mocy tego rytuału. Ów pokonany przeze mnie, a pojmany teraz przez twych ludzi reptilaes minoris był magiem i kapłanem tutejszej społeczności jaszczuroludzi, odpowiedzialnej za zaczęcie tych zawodów.
Edwin Odesseiron uśmiechnął się.
- Te prymitywy ? Jeszcze raz mnie zaskakują, być może poświęcę im więcej uwagi jak już ukończę swą misję (jeśli wciąż starczy mi tych małp do poświęcenia).
- Co to za misja, jeśli wolno wiedzieć ?
- Nie wolno. - odparował jadowicie Edwin - Nie twój biznes imperialny czarodzieju i dobrze ci radzę, nie wchodzić w paradę magowi Czerwonego Bractwa, gdy ten podąża za swym celem.
Wetterberich otworzył szerzej niebieskie oczy, słyszał o tej rezydującej w Marienburgu loży, lecz dotąd nawet jako arcymag nie miał okazji skonfrontować się z żadnym z jej przedstawicieli. Niedobrze, ktoś o takiej mocy, jednocześnie plwający na ograniczenia magiczne do jednego z wiatrów na pewno nie jest do końca racjonalny i lepiej go nie denerwować.
- Skoro i tak jestem na waszej łasce to może byłbym w stanie pomóc wam, w zamian za ewentualne odwdzięczenie się. I zabranie z tej przeklętej wyspy, bo jak sądzę ci przeklęci zawodnicy zajęli lub zatopili mój okręt.
Edwin dłuższą chwilę zastanawiał się, niektórzy słyszeli ciche szepty jakby gadał sam ze sobą, jednak w końcu ponownie odwrócił się do starca.
- Niechże będzie starcze. Podzielisz, się jednak całą wiedzą o sytuacji tutaj. Wylądowaliśmy niejako kilka godzin temu o zachodzie słońca w trzy statki. Nasz obóz i reszta sił znajdują się na wschodnim skraju wyspy wzdłuż rzeki, którą przepłynęliśmy szalupami. A co do celu to muszę przejąć statek powietrzny i zabić dowodzącego piratami korsarza, jak mniemam zawodnika, przez co być może zakłócę tę arenę i narażę się jaszczuroludziom. Ile by ich tam nie było.
Wetterbericht skinął głową, gładząc się po brodzie.
- Mają jeszcze wodza, wielkiego osobnika wzrostu dwóch ludzi. Poza tym jakoś... dogadali się z orkami, to dzikusy wytatuowane, nagie i machające kościanymi i kamiennymi pałkami, zupełnie inne od tych ze Starego Świata, jednakże mają szamana całkiem zdolnego w zakłócaniu magii, dwa dni temu odciął nam łączność z innym magistrem. Poza tym ostrzec należy ludzi, przed piciem nieprzegotowanej wody z rzeki oraz zabójczą, głównie przez truciznę florą i fauną.
- A tąże myśmy już poznali effendi. - rzekł noszący spiczasty hełm z kitą i kolczą osłoną na twarz bej janczarów, ostrząc swój bułat - Boleśnie.
Obracający w upierścienionych palcach jakiś medlik, który prędko schował gdy skupił wzrok zgromadzonych, Edwin westchnął zirytowany i machnął laską.
- Brać tego jaszczura, pomyślę co z nim uczynić. I wracamy do obozu po resztę ludzi. Jutro weźmiemy szturmem ten drewniany forcik. Z... nieoczekiwanym wsparciem drugiego czarodzieja powinno pójść gładko i nagroda będzie nasza. - van Odesseiron ruszył wśród wiwatów najemników, zatrzymując się jeszcze przy Archibaldzie - Będę cię miał na oku astromanto. Jeden fałszywy ruch i skończysz jako przynęta na jaszczuroludzi.
*******

Lothar leżał na koi dysząc jak miech kowalski. Koło burty Francis von Drake świętował swój wygrany trzema sztychami pojedynek flaszką wina ze spiżarni zdobytego galeonu, którego w świetle morskich zwyczajów był teraz kapitanem. Brennenfeldowi nie poszło tak gładko, srodze się zmęczył unikając i parując ataki silnego oficera, od czego wciąż bolało go ramię, jednak w końcu bogowie zesłali mu okazję nie do przeoczenia, gdy kordelas wroga utknął w barierce nadburcia, wtedy wykończył go jednym silnym cięciem ciężkiego pałasz wojskowego.
Teraz zaś ojciec Ludwig udzielał ostatniego namaszczenia poległemu von Gefenschierowi i jego oficerowi, przed wrzuceniem ich ciał do morza. Nie wiadomo co o tym myślała załoga i czy pogodzili się z wynikiem pojedynku, jednak lufy broni palnej oraz ostrza szafujące ich rozbrojonych potrafiły uciszyć wszelkie skargi.
W końcu Lothar wstał z koi biorąc tęgiego łyka zimnego, ciemnego ale zagryzionego kawałkiem dość świeżego pieczywa i kęsem suszonej wołowiny z mesy. Nie dając dojść do słowa Hanoswi kapitan pozbierał swój ekwipunek i zaczął nakładać swą zbroję.
- Eee... herr Oberst ? Co pan robi ? - spytał skonfundowany blondyn.
- Jak to co ? Potrzebujemy tu więcej ludzi kontrolujących sytuację, a także wynieść część z tych jakże przeobfitych zapasów okrętowych inkwizycji do naszych w forcie, którzy zaczynają już głodować. Dobry posiłek, odmienny od ziółek, owoców z lasu i sucharów z przegotowaną wodą powinien podnieść morale. - kończąc wziął pod pachę zwieńczoną kitą podłużną saladę, świeżo wypolerowaną pyłem ceglanym - Innymi słowy potrzebujemy połączenia, którego nie zakłócą nam jaszczury, a które po wyeliminowaniu inkwizycyjnych pionków stało się znów bezpieczne.
- Musimy wprawić w ruch starą Revenge. - skonstatował pojawiający się w kajucie jak z nikąd von Drake - A tylko Lothar jest w stanie przekraść się niezauważony do fortu by powiadomić moich matów.
Hans obrócił się do kapitana.
- Herr oberst proszę pozwolić mi pójść z panem...
- E. - pokręcił głową kapitan związując włosy w kok, który zawsze pozwalał nosić wygodniej twardy hełm - Tutaj potrzebujemy każdej rusznicy. Nie chcemy w końcu buntu i niepotrzebnych ofiar. Pójdę już.
Von Drake otarł rękawem usta i odstawił butelkę wina. Hans spojrzał nań z nadzieją.
- Nie ma potrzeby. Radziłem sobie z buntami i krnąbrną załogą nie raz i nie dwa. Idźcie. Ferrante powiosłuje w kanou, odstawi was na ląd. Potem będziecie zdani tylko na siebie. Niech Ranald ci szczęści, przyjacielu.
Lothar skinął głową, po czym wskoczył na linę z hakiem, którą opuszczono mu na czekającą w dole łupinkę. Po godzinie cichego sunięcia po czarnej tafli wody wyszedł na ląd i pochylając się zniknął w ścianie zieleni. Kto wie, co lub kogo może napotkać po drodze ?
Ostatnio zmieniony 13 mar 2016, o 23:29 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka jedenasta
Razandir z Klifu vs Hauptman Lothar Brennenfeld

https://www.youtube.com/watch?v=JSUIQgEVDM4

Słońce nie ukazało się już od wielu dni. Ludzie, którzy znajdowali się na Pao bądź tego faktu nie zauważyli, bądź przywitali go z ulgą, bo choć gorąco wcale nie zelżało, nie męczyły ich palące promienie złotej tarczy Choteca. Dla jaszczuroludzi jednak ten fakt był dużo bardziej istotny. Mając słońce za centrum kultu, gruba zasłona chmur która nie chciała ustąpić już od wielu dni była wzięta za zły omen. Krew musiała zostać przelana i choć ostatnio nie brakowało jej na Pao, to chodziło o konkretne ofiary…

***
- Dobra robota chłopaki- mruknął Lothar Brennenfeld do swej kompanii, przedzierając się przez gęsty las. Wracali zmęczeni, lecz zwycięscy. Wszystko, o co teraz dbali to bezpieczny powrót. Ludzie jednak ufali w umiejętności swojego dowódcy. Przeprowadzał ich już ścieżkami dżungli, nie alarmując przy tym jaszczuroludzi.
Mimo to nastrój euforii po pokonaniu ostatniego przyczółku Inkwizycji nieco opadła, zastąpione przez skupienie. Każdy z wiarusów ściskał teraz swój wyborowy muszkiet, wypatrując znaków zdradzających zasadzkę. Podróż w ten sposób była wolniejsza, lecz bezpieczniejsza.
Niepokój jednak trawił Lothara. Gdy pierwszy raz prześlizgnęli się przez linie jaszczuroludzi, był zadowolony. Kolejny raz potwierdził wiarę w swe możliwości. Gdy jednak robili to teraz, po raz szósty, zwątpienie wkradło się do jego serca. Widział umiejętności łuskowego ludu w poruszaniu się po dżungli, tropieniu i walce partyzanckiej. Wielokrotne przenikanie przez ich zastępy kłóciło się z tym obrazem…
Odpowiedź dostał kilka chwil później. Wpierw ujrzał ślad jaszczurzej łapy. Przykucnął, by go zbadać. Był świeży.
- Poszukujesz pędraków, cho?- odezwał się głos za nim. Strzelcy odwrócili się jak na komendę, kierując lufy w kierunku gada. Skink wpatrywał się w nich wielkimi oczyma, co nadawało mu nieco rubasznego wyglądu. Za nim stało trzech kolejnych. Broń mieli opuszczoną, chcąc pokazać że nie mają wrogich zamiarów.
- Czego chcesz Toari?- mruknął niezbyt ukontentowany Lothar do żółtawego myśliwego.
- Mamy wasss zabrać do Sssanguax, gdzie odbędzie się twój pojedynek- wyjaśnił skink.
- Zabrać?- zaśmiał się Hans- I jak to chcecie zrobić we czterech?
Chciał jeszcze dodać kąśliwą uwagę, lecz nagle poczuł uderzenie łokcia dowódcy pod żebra.
- Cichaj!- skarcił go kapitan- W krzakach jest jeszcze dwunastu.
Toari mrugnął oczami, jednym po drugim, po czym wyszczerzył zęby. Niewielkie i wszystkie diablo ostre.
- Twoje umiejętności łowieckie sssą doprawdy imponujące, cho!- rzucił, po czym kazał im podążać za sobą.

***
Razandir już czekał na placu świątynnym, sącząc orzeźwiający sok owocowy z wydrążonej łupiny przez słomkę. Plaster cytryny nasadzony był na brzeg skorupy, co nadawało całemu drinkowi wyszukany wygląd. Gdy nikt nie widział, mag dolał nieco rumu z manierki. Westchnął, gdy ujrzał wyłaniającą się z dżungli grupę skinków i ludzi, z Lotharem Brennenfeldem wśród nich. Odłożył drink, pociągnął czystego rumu z manierki i odłożył napitek. Wstał, zdjął płaszcz, poprawił umiejscowienie swej cennej księgi i wyczekiwał.
- Jesteś- stwierdził nieco smętnie, gdy kapitan Brennenfeld się zbliżył.
- Ano jestem. Wiesz już z jakiego powodu- odparł stwierdzeniem, nie pytaniem Lothar.
- Tak…- westchnął Razandir- Chcę, byś wiedział, że to nic osobostego.
- Nie musimy…
- Musimy. Ja muszę. Gdzieś tam, tysiące mil stąd są ludzie, których moja wygrana w turnieju to kwestia życia lub…
Nie odważył się dokończyć.
- …śmierci?- spytał Lothar.
- Czegoś dużo gorszego.
Kapitan Brennenfeld pokiwał głową w zrozumieniu. Nie chciał zabijać starego maga, lecz jeśli ten miał zamiar walczyć, to Lothar nie będzie odpuszczał. Miał dla kogo żyć, jego jaegerzy liczyli na niego.
- Trudno przyjacielu- westchnął kapitan- Stawiaj swoją magiczną barierę. Mam zamiar sprawdzić, czy imają się jej kule.

Razandirowi łatwo przyszło zebranie mocy. Wiatr Hysh wiał intensywnie w wiosce, zaczerpnął więc i wypowiedział zaklęcie. Lothar przez ten czas przygotował rusznicę. Na jego szczęście deszcz ustał, choć słońce wciąż nie chciało się pokazać. Wbił forkiet pomiędzy dwie kamienne płyty bruku i wymierzył. Gdy mierzył do człowieka, z którym gotów był walczyć ramię w ramię, z którym pił rum i gawędził wieczorami, zawahał się. Jednak tylko na moment.
Huknął strzał. Przez biały dym, jaki przysłonił Lotharowi oczy dostrzegł on złoty rozbłysk i usłyszał jakby trzask. Szybko się przekonał, że mag był cały i zdrowy.
Dla Razandira ciężka kula z rusznicy było jak uderzenie młotem przez giganta. Impakt lekko go ogłuszył. Bariera zatrzymała pocisk, choć sama poszła w niwecz. Palce miał zdrętwiałe od rzuconego zaklęcia, nie był w stanie rzucić kolejnego szybko… i bezpiecznie. Nie miał jednak zamiaru dać czas na przeładowanie przeciwnikowi. Zdecydował się na starcie wręcz.
Lothar aż się skrzywił, gdy zmuszony został do przyjęcia ciosu na swą ukochaną Astrid. Solidna konstrukcja nie poniosła uszczerbku sensus stricte, lecz na drewnie rusznicy pojawiło się paskudne nacięcie. Kolejny cios spadł na blachy pancerza, które ugięły się, lecz nie ustąpiły. Lothar jednak zachwiał się pod siłą ciosu. Często zapominał ile krzepy drzemie w sękatym ciele starego maga.
Początkowo inicjatywa leżała po stronie Razandira, lecz po kilku ciosach topora wyszło na jaw, że trzeba będzie się bardziej wysilić, by przebić się przez zbroję cesarskiego strzelca.
Lothar potrzebował dystansu. Większość jego imponującego arsenału była skuteczna na większą odległość, mag zaś zbliżył się do klinczu. Wielkie łapsko Razandira chwyciło za Astrid, sam kombatant starał się przywrzeć do rywala, okładając go toporzyskiem nad gardą. Szarpanie się z silniejszym przeciwnikiem nie przychodziło Lotharowi łatwo i dawało mierne efekty. W głowie mu się kręciło, w uszach dzwoniło. Porzucił więc swą cenną broń. W tak bliskim dystansie nie było mowy o dobyciu broni. Miast tego grzmotnął on rywala opancerzonym łokciem, co utworzyło między nimi niewielką przerwę, a potem poprawił sierpem w skroń. Razandir zatoczył się jak pijany, sztywno uszedł kilka kroków do tyłu, po czym zwalił się na ziemię. Krew płynęła z jego złamanego nosa i skroni. W dłoni wciąż ściskał wyrwaną kapitanowi rusznicę. Lothara ten widok dziwnie rozgniewał. Było to dlań uczucie jakby zdybał swą kobietę na harcach z innym. Płynnym ruchem dobył pistoletu. Odciągnął kurek i wymierzył…
Wtedy poczuł, że coś go zapiekło. Pierwej poczuł zapach spalenizny i rozgrzanego metalu, niż uświadomił sobie, że ujrzał błysk. Wtedy do jego wzgórza doszła informacja o bólu.
Zwinął się i syknął, jakby rozżarzone żelazo dotknęło jego piersi. Zacisnął zęby. Serce waliło mu jak oszalałe.
Razandir dźwignął się szybko na nogi, pragnąc jak najszybciej dopaść przeciwnika. Przez oszołomienie i naprędce splecione zaklęcie promień nie przepalił kapitana na wylot, a przypalił boleśnie, toteż musiał dokończyć dzieła w bliskim starciu, nim tamten otrząśnie się z cierpień. Nie docenił jednak wytrwałości kapitana Brennenfelda. Zbliżającego się maga przywitały dwie wymierzone lufy.
Dwie ołowiane kule miały dość siły obalającej, by rzucić nawet potężnie zbudowanym Razandirem o ziemię. Biały dym znów oślepił Lothara, który odrzucił pistolety i dobył pałasza, w celu dobicia wroga. Podszedł do leżącego człowieka okrytego pikowaną skórą, nieruchomego, z wielką kałużą ciemnej czerwieni rosnącej pod jego ciałem. Lothar doskonale wiedział, że biedak nie ma szans na przeżycie, toteż krótki sztych miał raczej wymiar miłosierdzia. Razandir jeszcze dychał. Gdy Brennenfeld zbliżył się doń, ten uniósł rękę. Zmęczony upałem i walką umysł Lothara nie od razu pojął co oczy zobaczyły.
Huknął strzał. Celnie ugodzony kulą Hauptmann padł jak długi. Dłoń maga, z dymiącym jeszcze pistoletem opadłą bezwładnie.
Dwóch zawodników, dwie reakcje widzów. Oddział Jaegerów aż krzyknął żałośnie, widząc jak ich kapitan pada. Jaszczoroludzie z kolei w milczeniu obserwowali pojedynek. Jedni i drudzy dojść mogli do podobnych wniosków.
Obaj zawodnicy leżeli na wznak, jednak Lothar dawał jawne oznaki życia sypiąc siarczystymi przekleństwami, przerywanymi wrzaskami bólu. Kula więc musiała minąć płuca i tętnice, czyniąc wielkie, lecz nie zagrażające życiu obrażenia.
Razandir z kolei był cichy. Żył jeszcze, dech jego był widoczny i słyszalny- świszczący i urywany. Nie trzeba było mędrca, by odgadnąć, że życie jego wisi na włosku. Przez dłuższą chwilę nie wydarzyło się nic.
- Koniec walki- rzucił Horst do stojących jaszczuroludzi. Z ich strony nie było jednak żadnej reakcji.
- Przecież widzicie, że nie są w stanie kontynuować- upierał się strzelec.
Wtedy zdarzyła się rzecz niebywała. Z dwójki kombatantów to Razandir pierwszy powstał. Jaegerskie oczy były teraz wielkości co najmniej talerzy.
Mag szedł ciężko, topór ledwo trzymał w ręku, ale jednak szedł. Zbyt szybko, jak na odczucia cesarskich strzelców, zbliżał się do gramolącego się z ziemi Lothara. Mało kto widział, jak z dłoni wysuwa mu się pusta szklana fiolka.
Wycieńczenie dopadło jednak i jego. Nie mógł przemóc się i zebrać mocy by spleść zaklęcie. Gdy zbliżył się, spojrzał Lotharowi prosto w oczy.
- Na pewno chcesz to kończyć?- rzucił mu od niechcenia kapitan.
- Nie- sapnął stary mag- Ale muszę. Nie oceniaj mnie. Możesz mnie zabić… ale nie oceniaj.
Zbicie topora nie było trudne. Razandir był silny i dość szybki, lecz czynił mnóstwo niepotrzebnych ruchów. W starciu wręcz sygnalizował swoje zamiary. Zmęczony kapitan odczytywał je instynktownie. Parada i znów kontra. W miejsce ran zabliźnionych magicznym eliksirem zaraz pojawiły się nowe. Z kolei po kolejnym ciosie w hełm Lothar myślał, że się zrzyga w zbroję.

Zaczęło się ściemniać, a pojedynek wciąż trwał. Tempo przypominało raczej muchy w smole niż zmagania gladiatorów, co jednak nie umniejszało powagi starcia. W pewnym sensie nadało mu bardziej tragicznego wymiaru. Rozpalono pochodnie, by przeciwnicy mogli siebie widzieć. Lothar miał dość.
- Przestań- rzucił, walcząc o oddech- To bez sensu.
Stary mag tylko pokręcił głową w zaprzeczeniu. Nie miał sił na słowa, co dopiero na walkę. A jednak zdobył się na ten ostatni wysiłek, klęcząc już właściwie. Brennenfeld widział, jak usta jego skandują zaklęcie, jak grubymi palcami splata wiatr Hysh. Sam nie umiał dobrze opisać co wtedy odczuł. Frustrację, że zmuszony jest zabić druha? Wściekłość, że ten star dureń zmusza go do zadania ciosu?
Światełko zamigało w dłoni Razandira. Ramię kapitana uderzyło krótko, silnie, energicznie. Prosto w ciemię.
Magiczne światło zgasło. Krew popłynęła wąskim strumieniem z ust starca. Skurcz przebiegł jego twarzy, skurcz przypominający uśmiech. W duchu Lothar miał nadzieję, że nie był to bolesny koniec. Że nie bolało go tak jak jego.
Ostatnio zmieniony 13 mar 2016, o 23:45 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Wut? Miałem walczyć ja z Dziadem Zbychem :shock: Czyli dzisiaj nie będę pił :( ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Aż sprawdziłem, czy kolejności nie popieprzyłem, ale nope, wszystko gra.
Nie smutaj Matis. Jeszcze zdołasz usiec elfa :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ