ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Kordelas »

[ :mrgreen: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Po czym poznać prawdziwego inkwizytora? Po tym, że nawet gdy wie się, że nadchodzi, i tak jego przybycie jest niespodziewane. Tak niespodziewane, że nawet ogień najdzikszej bitwy przygasa, przytłoczony zaskakującą obecnością posłańca sprawiedliwości. Po raz pierwszy w życiu, przez krótką chwilę Reinhardowi dane było poczuć jak rozpiera go duma: oto jego uczennica dowiodła, że jak nikt inny jest godna swych szlifów, wykazując niezachwiany charakter i determinację godne najwyższego podziwu. Była teraz ucieleśnieniem ducha Inkwizycji Imperialnej - z uporem i determinacją dążyła do wymierzenia sprawiedliwości. Gdy wznosiła wysoko swój marienburski kordelas, cała aż zdawała się płonąć słuszną furią, na podziurawionej ospą twarzy niosła zimne zdecydowanie, jakby nie była człowiekiem z krwi i kości, a wyidealizowaną wizją artysty, którego rzeźby zasłużonych bohaterów zdobiły sale chwały cesarskiego pałacu w Altdorfie. Czy tak właśnie czuje się rodzic, widzący sukces swojego dziecka? Czy tak samo czuliby się Reinhard von Preuss i jego żona, Adelheide, gdyby ona ich córka żyły? Pomyśleć, że jeden zbieg okoliczności miał pociągnąć za sobą taką lawinę wydarzeń. A co miało być dalej?
Zgrzyt stali, szczęk oręża. Krótki czar prysł, gdy chwila jaśniejącej chwały ucięta została przez jeden wprawny ruch Gotterdammerunga. Uczeń, który nie przerósł swego mistrza, a pretenduje do jego tytułu powinien znać swoje miejsce, powinien znać dyscyplinę, nawet, jeżeli jej wymierzenie bywa surowe. Tak, jak przycina się krzew, aby nie rozrósł się w dzikie chaszcze.
Patrzyli sobie w oczy. Białe, jakby zatroskane przykrą koniecznością spojrzenie renegata spoczęło na stężałym obliczu Ilsy. Młoda agentka Oficjum wbijała w swego dawnego mistrza wzrok miotający istne błyskawice, gdy broń nie zdołała sięgnąć jej znienawidzonego zdrajcy.
- Widzę, że wyszkoliłem cię dobrze, Ilso Chevron. Zabrakło ci tylko doświadczenia.
- A tobie czego zabrakło? - Wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Poczucia obowiązku? - Dwie klingi, krzywa i prosta rozdzieliły się z sykiem, gdy ich właściciele kilkoma szybkimi cięciami zmuszeni byli opędzić się od kilku napastników, widzących w nich łatwe cele.
- Nie. - Warknął Reinhard, wbijając żeleźce harpuna w twarz lecącego ku niemu ghula.
- Jesteś zdrajcą! I hipokrytą!
- Wciąż służę ojczyźnie i jej obywatelom. Widzisz tych ludzi? To poddani cesarza na służbie van der Maarena.
- Każdy winny próbuje się usprawiedliwiać, sam mnie tego nauczyłeś! - Kordelas gładko ściągnął drzewce gizarmy w dół, prosto w dłoń Ilsy, pozostawiając bezbronnego zbrojnego na nieuniknione spotkanie jego gardła z mknącym ku niemu krzywym ostrzem. Zagotowana gorączką bitewną krew tętnicza zawirowała serpentyną karmazynowych kropli, które jak groteskowe wiśnie rozchlapały się na kapeluszu, twarzy i dłoniach łowczyni.
- Wiem! - Bretoński żołdak zwalił się na ziemię, rozpaczliwie usiłując zatamować krwawienie z kikuta odrąbanego ramienia. Gdyby ktoś na niego spojrzał kilkadziesiąt sekund później, zobaczyłby, że leży już spokojnie, blady jak wapno. - Wiem na co zasługuję, i sam nie postąpiłbym inaczej niż ty. Myślisz że przyszło mi to łatwo!? - Głos Reinharda wybijał się stalowymi jak jego skorupa zgłoskami nad bitewny zgiełk. - Poświęciłem się z poczucia obowiązku właśnie! Kim ty jesteś, żeby osądzać mnie?! Nie widzisz całości!
- Widzę wystarczająco dużo! Nienawidzę cię Reinhardzie! - Ilsa, porzucając troskę o własne bezpieczeństwo rzuciła się z pokutną furią godną najbardziej fanatycznych biczowników. - Pierdol się! - Wybraniec odskoczył przed szarżującą dziewczyną. Obręcz szybkości osiągnęła już pełnię swych możliwości. W połączeniu z wysotrzoną percepcją i nieludzkim refleksem był teraz w zasadzie nietykalny.

Zniknął! Zniknął jej sprzed oczu! Sekundę później poczuła mocarne uderzenie w plecy, na szczęście to co ją trafiło było tępe. Znów się nią bawił! Uczucie wstydu tylko podsyciło jej gniew, gdy bezwładnie rozpłaszczyła się o śliską ścianę przeciwległego budynku.
- Uratowałem ci życie znowu, a ty jak mi się odwdzięczasz? - I do tego jeszcze te drwiny. Tego było już za wiele. Odgarnęła zlepione krwią i szlamem włosy z umazanej twarzy i w sprężystym piruecie stanęła twarzą do adwersarza. - Widzisz, gdyby nie ja, leżałabyś teraz z żelastwem w kichach, durna dzierlatko! - Odgryzał się dalej Reinhard, brutalnym tupnięciem obcasa uciszając wrzeszczącego w niemożliwej trwodze Bretończyka z glewią, podrygującą jeszcze przez chwilę w w zaciśniętych kurczowo dłoniach. - Jeśli chcesz, żebym zginął, daj mi iść w swoją stronę! Bo też mam taki zamiar.
- Ja muszę mieć twoją głowę! Nie rozumiesz, że bez tego nigdy nie odzyskam dobrego imienia? Będą mnie ścigać i szczeznę w niełasce, jako marionetka heretyka. Ja, inkwizytor!
- Napisz biografię. I popracuj nad emocjami, bo Khorne raz to gapi ci się na dupę to na cycki od tej furii! - Pouczył ją von Preuss protekcjonalnym tonem, jakby zupełnie nie zważał na toczącą się wokoło batalię. - Sama widzisz, ze nie dasz mi rady. - Zwarli się znowu, krzesząc iskry, tam gdzie metalowe smugi ich oręża krzyżowały się ze sobą. - Jestem za szybki i mam za grubą zbroję. - O tym drugim pozwolił Ilsie przekonać się dwa razy, gdy jej kordelas odbił się nieszkodliwie od płyt pancerza i to tych miejsc, które w normalnej zbroi powinny ulec łatwej perforacji.
- Ale nie jestem sama. Oscar, teraz! - Reinhard odruchowo obrócił się na pięcie, akurat w momencie, gdy jego dawny adiutant i poprzedni uczeń wysunął się z ciżby walczących, niczym przyczajony cień, wymierzając pistolet prosto w maskę zasłaniającą twarz wybrańca.
Huknął suchy strzał, a czempion Malala zniknął spowity obłokiem siwego dymu.
Jednak gdy następujący podmuch wiatru rozwiał zasłonę, to nie on leżał na ziemi tylko Oscar.
- Decker, i ty też przeciwko mnie? Z drugiej strony, dobrze, że jesteście obydwoje.- Konytnuowął von Preuss, nie ustając w wyrzynaniu napierających zewsząd mas ciał zarówno tych bardziej żywych jak i tych mniej.
- O czym ty mówisz? - Warknął łowca, zbierając się z ziemi.
- Arkhan Czarny jest w tym mieście!
- Co takiego?! - Obojgu wyrwało się jednoczesne sapnięcie.
- Dość tych kpin. - Ucięła Ilsa, zimnym tonem, szykując się do kolejnego ataku.
- No to patrz. Może to otworzy ci oczy. - Jakby na potwierdzenie słów wybrańca, z dachów spadły najpierw ghule, a tuż za nimi wysoki, czarno-bury cień, wybijający w szczerbatym bruku niemały krater. Gromowa siła uderzania była odczuwalna aż tu. Napastnik był piekielnie szybki i silny, czego dowiódł, kilkoma lotnymi jak myśl cięciami glewii wyrzynając gwardzistów Księcia Mórz, który zdołał bronić się zaledwie przez sekundę. W następnej sekundzie szponiasta łapa uniosła go, bezbronnego jak królika w szponach orła, gotującego ofierze oczywisty i nieunikniony los. Reinhard był zbyt daleko, by móc interweniować. Ilsa i Oscar patrzyli oniemieli na ten przerażający spektakl potęgi nie mieszczącej się w ludzkim umyśle. Wybraniec miał jednak swoje zadanie, a nie należał do tych, co zwykli poddawać się bez walki do samego końca. Nigdy wszak nie wiadomo, co los szykuje tuż za rogiem - w rzeczy samej, zakapturzony eksterminator nagle zdał się stracić zainteresowanie osobą van der Maarena, upuszczając go bezceremonialnie w ciężkie od krwi błoto i szlam ulicy. Czerwone ślepie gorzało jak piekielna latarnia w mroku głębokiego kaptura zatrzymując się na Reinhardzie.
- Co to jest? - Sapnął Oscar. - Nikt mu nie dopowiedział. Von Preuss wyrwał z miejsca, w niszczycielskiej szarży wyrzynając sobie drogę zarówno wśród Bretońskich żołnierzy, jak i szalejących pośród nich zdziczałych z wiecznego głodu ghuli.
Białe oczy malaality wyzierały zza szarej maski niczym dwa płomienie. Reinhard zatrzymał się, jakby tocząca się bitwa w ogóle nie istniała. Jego głos przebijał się ponad jej zgiełk.
- Kimkolwiek jesteś, demonem, czy śmiertelnikiem, przepadnij!
Nie było odpowiedzi. Von Preuss tejże nie oczekiwał.
Skoczyli ku sobie z prędkością niepodobną dla dwóch kolosów. Dwóch tytanów starło się po środku pobojowiska, a książę był ich świadkiem.
Glewia Mag'ladrothala zbiła miecz wybrańca z dół, lecz zatrzymała się na zastawie tarczą. Czempion zszedł na bok, uderzając płazem ponad gardą i zerwał klincz, tnąc nisko. Łowca zatrzymał atak trzonkiem glewii, uderzając prostym, odrzucając Reinharda z siłą, jakiej nie odczuł od czasu... Od czasu gdy przestał być człowiekiem.
Skoczył jeszcze raz do przodu, skracając dystans. Jego tarcza jęknęła metalicznie, przyjmując cios herolda, lecz ostatecznie wytrzymała. Gotterdammerung świsnął w powietrzu, przecinając powietrze i bury materiał habitu. Przeciwnik zdołał zejść z toru jego lotu, przeto cios, miast otworzyć jego klatkę piersiową, ciął dość płytko po torsie. Jeśli jednak to był demon, nawet taki cios mógł być zgubny.
Nie stało się jednak nic. Cała moc Malaala niosąca zgubę tworom Chaosu nie zdała się na nic. Stwór praktycznie nie dawał echa w Osnowie, jak każda żywa istota. Nawet zwykły człowiek dałby odbicie wielokrotnie większe. Nie było w nim nawet zakotwiczonego zaklęcia, którego sploty popękałyby z aurą wybrańca.
Pierwsza krew jednak była jego. Miał też jeszcze jedną możliwość, nim zda się na stal swego miecza.
- Czym ty jesteś?!- warknął do najbardziej intrygującego przeciwnika, z jakim przyszło mu się zmierzyć.
To wszystko dało Helstanowi cenny czas, by pozbyć się atakujących go ghuli i przygotować zaklęcie. Jaśniejąca kula światła zalśniła w jego rękach, rosnąc z każdą sekundą. Gdy wreszcie skumulowana moc osiągnęła poziom zagrażający samemu magowi, Czarny Magister uwolnił zaklęcie wygnania.
Kula jasna niczym miniaturowe słońce pomknęła ku Mag'ladrothalowi, rozjaśniając szare okolice doków nieskazitelną światłością. Impakt uwolnił złociste płomienie, zajmując bure szaty herolda.
Reinhard z satysfakcją oglądał sukces hierofanty, nim gęsty dym ukrył przed jego wzrokiem jego przeciwnika. Przeczucie jednak mówiło mu, że nie był to koniec. Nie tracąc czujności, szybko przeanalizował sytuację. Przez myśl przeszło mu ciążące pytanie: dlaczego sługa Arkhana porzucił swe zadanie w momencie, gdy nikt już nie mógł go powstrzymać?
I wtedy dostrzegł go, wyłaniającego się zza potrójnej zasłony.
Zza bariery dymu, pozostałym po zaklęciu, które nie zdołało go zranić.
Zza jego obszernych szat, teraz spalonych strzępów, które zrywał z siebie nieśpiesznie.
Zza kłamstwa o jego tożsamości i zza fałszywego imienia.
- Niemożliwe... -rzucił cicho Helstan.
Czerwone, mechaniczne oko jaśniało wyraźnie, zastępując jego własne, odebrane mu przez Ludwiga Friedricha. Koniec jego ogona, utracony w walce z Khartoxem, zastępował teraz metalowy szpikulec. Brakujące palce lewej dłoni, pamiątka po Gerhardzie Eirensternie, teraz uzupełniały stalowe pazury.
Niemal trzy metry wysokości mięśni okrytej zieloną łuską, z krwawoczerwonym grzbietem zwieńczonym kolcami. Paszcza pełna zakrzywionych zębów, która pożerała serca ludzi i elfów, demonów i wampirów, orków i zwierzoludzi...
- Nie...- szepnął Aldehar- Nie on...

[ja już wybrałem mutację, odpowiednie osoby zostały powiadomione, co pomoże zachować najwyższą jakość snucia opowieści.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Piszcie bo się wciągnąłem w akcję :wink: A patrząc po Loq-Kro-Garze to chyba dobrze, że Soren nie wygrał Areny :-k ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Soren? Nie Gerhard?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Zaiste Gerhard. Sorry, myślałem o czymś innym :oops: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

https://www.youtube.com/watch?v=Vx0riFXbLes
- Moussilon... To przeklęte miasto znalazło się na krawędzi szaleństwa, zbyt długo przebywając poza światłem Sigmara. Jego władca wraz z samozwańczym Księciem Mórz szarpią je niby psy krwawy ochłap. Wielu tu przybyło, żądnych krwi, złota, władzy czy chwały. Nawet w jego sercu swe plany knuje starożytny lisz, który gotów jest nieść zgubę wszystkiemu, co żywe. Oni wszyscy jednak są ślepi. Nie potrafią dostrzec przędzy Chaosu, którego nici losu kłębią się w tym mieście szczególnie gęsto. To właśnie jest moje zadanie.
Poprzez krew Młotodzierżdżcy... poprzez łzy Malaala... Jam jest stalowym koszmarem, mieczem sprawiedliwości! Jam jest Reinhard von Preuss!

Szara stal Gotterdammerunga przecięła powietrze, krzesząc iskry w zderzeniu z ostrzem glewii. Mag'ladrothal puścił broń lewą ręką, uderzając pazurami w odsłonięty prawy bok wybrańca. Reinhard zrezygnował ze zwarcia, z niesamowitą szybkością zbijając cios mieczem, przechodząc momentalnie w cios z półobrotu. Saurus cofnął się pół kroku, chwytając drzewce odpowiednio, przyjmując na nie energię miecza. Użył tej energii, by wyprowadzić krótkie, lecz mocne sieknięcie w obojczyk przeciwnika. Reinhard przerzucił tarczę na prawo, osłaniając się przed ciosem, który mimo zbroi, mógł okazać się śmiertelny. Jego płaszcz załopotał, gdy ponownie zawirował, lecz brakująca noga utrudniała wykorzystanie przewagi prędkości płynącej z obręczy. Mag'ladrothal zaszarżował, wlatując w Reinharda barkiem. Z masą sięgającą niemal tony, obaj walczący przetoczyli się przez pole bitwy, tratując po drodze ludzi, Bretończyków, Tileańczyków i Marienburczyków po równo. Krew miażdżonych przez walec stali i mięsa szkarłatnymi smugami ozdobiła pancerz Reinharda, Mag'ladrothal łamał pod stopami ich kości.
Wreszcie ich szaleńczy pęd zakończyła ściana budynku, która ustąpiła w fali kurzu i kamiennych odłamków.
Reinhard sapnął, gdy pył pokrywał jego zbroję. Dźwignął się powoli, rozglądając się za przeciwnikiem. Dostrzegł zrujnowane postaci, rozbite witraże i przegniłe ławy w wielkim pomieszczeniu. Żadne świtało ognia nie oświetlało sali, jedynie blade promienie księżyca, który spozierał przez dziury w dachu. Reinhardowi zajęło moment na rozpoznanie. Znajdował się w zrujnowanej świątyni Pani.
Mag'ladrothal stał nieco dalej. Gdy Reinhard padł, saurus szedł jeszcze kawałek siłą rozpędu, nim kamienny ołtarz zatrzymał go na dobre.
- Czego ty właściwie chcesz?- rzucił wybraniec, chcąc zasiać konfuzję, jakiej herold doświadczył, gdy miał zabić van der Maarena.
Sytuacja jednak się nie powtórzyła. Cokolwiek spowodowało zakłócenie, teraz najwyraźniej nie wykazywało działania.
- Zguby dla twego rodzaju- przemówił po raz pierwszy saurus, głosem nieprzyjemnym, nieludzkim- Pomiotów chaosu.
Reinhard wzniósł miecz, gotując się na przyjęcie Mag'ladrothala. Okuty but zastukał o kamień, gdy Reinhard ruszył z łomotem płaszcza do przodu. Jaszczur miaste jednak przybrać postawę defensywną, rzucił swą glewią niczym oszczepem. Zaskoczony wybraniec zareagował instynktownie, próbując zejść na bok, lecz przeszkodziła mu w tym proteza. Ostrze ze świstem rozorało mu bok, przecinając metal jak drewno, nim zakończyło swój lot w ścianie.
Reinhard warknął z bólu, lecz chwilę potem zaśmiał się.
- Głupio z twojej strony, tak pozbawiać się oręża- rzucił.
Mag'ladrothal warknął tylko zwierzęco. Chwycił szeroką ławę, unosząc ją niczym patyk, zmiatając wybrańca ze swej drogi. Reinhard wpadł na ścianę, obalając stojaki na gromnice i zrywając resztki przegniłego arrasu. Odbił się od niej z metalicznym trzaskiem i padł na kolana. Nim się podniósł, saurus wyrwał jedną ze zrujnowanych rzeźb Pani z podłogi i cisnął nią weń. Wybraniec rzucił się do przodu, padając plackiem, gdy figura rozbiła się o ścianę na setki kamiennych odłamków.
Wstał i zaatakował. Mag'ladrothal wyrwał glewię ze ściany, przechodząc płynnie do szerokiego, zamaszystego cięcia. Reinhard zatrzymał się przed nią, nie chcąc próbować blokować tak potężnego ciosu, miast tego ciął z łokcia nad gardą przeciwnika, raniąc go dotkliwie. Saurus warknął, kłapiąc zębami tuż przed twarzą wybrańca i natarł. Malaalita pozwolił mu atakować, ściągając go ku sobie, systematycznie cofając się ku schodom wieży.
Na wąskich stopniach Reinhard zdobył przewagę. Mag'ladrothal nie był w stanie korzystać skutecznie z drzewcowej broni, mogąc atakować niemal wyłącznie pchnięciami. Wybrańca dotyczyły podobne ograniczenia, choć zza szczelnej gardy masywnej tarczy wyprowadzał krótkie cięcia, które co rusz znaczyły pancerz i ciało saurusa.
Mimo to jaszczur wciąż szedł do przodu. Przesunął chwyt do góry, skracając ramię dźwigni, atakował nogi wybrańca. Ten, zajmując wyżej położoną pozycję, nie mógł tak skutecznie ich chronić. Pięli się przeto w górę, ku szczytowi zrujnowanej dzwonnicy.
Gdy dotarli tam, gwałtowny wiatr uderzył w nich. W dzwonnicy brakowało dachu, a o jego istnieniu przypominały jedynie cztery kamienne filary, godzące smętnie w ołowiane niebo. Otwór na dzwon zabito dechami, lecz żaden z walczących nie łudził się- nie wytrzymają one ciężaru żadnego z nich.
Rozdzielili się, krążąc teraz po kamiennym pierścieniu wokół dech, mierząc się wzrokiem. Mag'ladrothal pokryty był tuzinem ran, żadna jednak nie niosła poważniejszych obrażeń. Reinhard, prócz pociętego pancerza, nie otrzymał ran, prócz jednej- na prawym boku. Ta, dość głęboka, nie pozwoliłaby człowiekowi walczyć dalej. Von Preuss jednak nie był człowiekiem. Nie potrzebował snu, ni jedzenia. Napędzała go wola jego boga. Czy był to jednak Sigmar... czy może Malaal?

Ryk grzmoty zagłuszył brzdęk stali, gdy Gotterdammerung zderzył się z ostrzem glewii po raz setny tego dnia. Wiatr się wzmagał, lecz obaj kombatanci nie myśleli o ustąpieniu. Nie było o tym mowy.
Lecz Reinhard nie był bezmyślnym rębajłą. Chciał dostrzec sedno sprawy, lecz pewna zagadka nie pozwalała mu ujrzeć pełnego obrazu. Jakież były możliwości mortarcha, jeśli miał na swe wezwani lustriańskiego łowcę?
- Dlaczego ktoś z twego rodzaju służy jako niewolnik Arkhana?- rzucił wybraniec przy kolejnym zwarciu.
Mag'ladrothal zbił jego miecz ku dołowi, napierając na niego ciałem w krótkim uderzeniu barkiem.
- Moim przeznaczeniem jest zabijać czempionów Mrocznych Bogów. Tym jestem. Bronią.
- W niewłaściwych rękach!
Reinard uderzył z góry, lecz zatrzymał się na gardzie. Mag'ladrothal odrzucił oręż, przechodząc w koszący cios na wysokości kolan. Wybraniec cofnął się w porę, odpowiadając pchnięciem. Rantem tarczy uderzył w pysk jaszczura, potem w kolano. Siekł ponownie, otwierając udo łowcy, po czym znów grzmotnął tarczą. Niczym nefrytowy posąg, jaszczur zachwiał się, a wtedy Rainhard naparł, obalając przeciwnika.
- Dlaczego oszczędziłeś van der Maarena?
Gotterdammerung wzniósł się do ostatecznego ciosu.
Nagle wybraniec poczuł paraliżujący ból w krzyżu. Miecz wysunął się ze zdrętwiałej ręki, gdy zakończony szpikulcem ogon dźgnął jeszcze raz w plecy Reinharda. Mag'ladrothal zerwał się z ziemi i skoczył na przeciwnika niczym tygrys na ofiarę. Wielkie jak bochny pieści zadudniły o hełm czempiona.
- Nie pamiętam...- Reinhard był pewien, ze dosłyszał w jego głosie wahanie.
Oburącz ujął tarczę, uderzając ją w gardło jaszczura. Osłonił się nią przed ciosem z góry, po czym odepchnął przeciwnika. Zakrwawionymi palcami sięgnął do miecza i uniósł go do gardy.
- Kończmy to- rzucił.
Glewia zatopiła się w lewy naramiennik. Parująca, ciemnoczerwona krew trysnęła mu na twarz. Jego miecz znalazł jednak cel. Z metalicznym jękiem Gotterdammerung zagłębił się w tors saurusa, przebijając serce.
Mag'ladrothal sapnął głośno. Miecz wysunął się z jego ciała z mlaskiem. Krew zrosiła szare kamienie.Reinhard stał przed nim, patrząc prosto w oczy.
- Oto koniec twej służby- rzekł wybraniec.
Saurus odkaszlnął krwią.
- Nie...
Jeszcze jednym, gwałtownym zrywem chwycił przeciwnika za gardło, unosząc stalowego rycerza nad ziemię. Zaskoczony wybraniec grzmotnął go w pysk i poprawił kopniakiem w brzuch. Mag'ladrothal nie przejął się tym. Z rozmachem, jedną ręką uderzył nim o spróchniałe deski, posyłając w czeluści otworu dzwonnicy.
I wtedy osłabł. Wsparł się na drzewcu swego oręża, nie mogąc pewnie ustać. Pierwsze krople deszczu rozbijały mu się na pyski. Podszedł do krawędzi wieży i padł na kolana.
Ka mate...- pomyślał.
Ostatnio zmieniony 19 kwie 2015, o 00:43 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka pierwsza półfinałów: Ramazal vs Falthar Magnisson

W czasie, gdy centrum miasta szarpały zaciekłe walki ludzi, nieumarłych oraz stokroć gorszych stworzeń, na wieży będącej niegdyś piękną latarnią wśród przymorskich opustoszałych rumowisk Mousillon miał się odbyć pojedynek, choć ustanowiony przypadkiem, swą wagą przyćmiewający wszystkie inne.
- Zobaczymy czyj czerep ozdobi kawałkami tą lichą parodię budynku. - parsknął Falthar - Stawaj ostrouchu!
Ramazal wymierzył ostrze Gniewu Yeulanirów lśniące w krzyżowych sieciach pełnych kurzu promieni światła, przebijającego się przez szpary w zabitych zbutwiałym drewnem oknach sali latarnianej. Rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na związaną lady de Hane oraz jej brata ledwie drgającego na podłodze z kośćmi kręgosłupa prześwitującymi z przerąbanego toporem gardła. Kropla ciemnej krwi wampira kapnęła z ostrza Kesmarexa, rozbijając się na zakurzonym kamieniu z głośnością w panującej ciszy przyrównywalną do huku dzwonu.
Równocześnie Asura z nagłym okrzykiem wystrzelił do przodu, odbijając się lewą nogą od krawędzi kamiennej misy paleniska na środku komnaty. Włócznia skaczącego elfa uderzyła w napierśnik Falthara z takim impetem, że wśród zgrzytu gromrilu cały trzonek zadrżał od mocy, zaś młody książę brodatego ludu niemal został zrzucony ze swojej tarczy w ostatniej chwili ze zgrzytem zębów łapiąc równowagę oraz gruby trzonek ojcowskiej broni runiczej.
- Ty pieprzona suko! - warknął, tnąc okrutnie znad głowy Kesmarexem. Ramazal zawirował schodząc piruetem z linii potężnego zamachu i trzonkiem włóczni zbił podwójne ostrze topora na bok - Dopiero co wyszlifowany pancerz!
Magnisson popisał się nie lada znawstwem oręża, płynnie zmieniając na nim uchwyt i wykorzystując pęd ciężaru by ze skrętem ciała wyprowadzić siłą odśrodkową błyskawiczny łuk. Kobra w ostatnim momencie odskoczył asekuracyjnie w tył, szeroka smuga rozjarzonych niczym serce kuźni run mignęła mu rozmazana przed oczyma. Zatrzymał się z szurnięciem nóg tuż poza zasięgiem krasnoluda
.
- Znam ten wasz idiotyczny upór i wykolejone pojęcie twardogłowego honoru, ale co ci szkodzi po prostu pozwolić mi zabrać stąd tamtą damę ? - rzucił Asura, kręcąc włócznią w dłoni i podbródkiem wskazując związaną lady de Hane. Falthar zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Słowo się rzekło, poza tym trup elfa idealnie pasuje między truchła pijawek. Tenk, Gromni! Na niego!
Asura ubiegł rudobrodego Thana, samemu nacierając i z ugiętych kolan zasypując przeciwnika nawałą szybkich pchnięć. Pierwsze, celowo wolniejsze by zająć blok wroga Falthar podbił okutym trzonkiem Kesmarexa z dziecinną wręcz łatwością, jednakże dwa kolejne sięgnęły celu, znów niestety tylko brzękając o mistrzowsko wykonane płyty najtwardszego z metali. Śmiejąc się tubalnie z głębin przetykanej złotymi obręczami brody krasnolud z wysokości tarczy znów ciął ukośnie toporem, elf w odpowiedzi z rozciągniętym drwiąco uśmiechem wykręcił swe ciało, odchylając się lekko do tyłu i w prawo po czym cofnął się o krok przed następnym mocarnym zamachem, który za szybko wymierzony trafił jeno w pustkę.
Ramazal wskoczył znów na krawędź paleniska, unikając pchnięcia w stopę sihilem Tenka, po czym odskoczył daleko pod okno przy akompaniamencie rezonującego pod kopułą latarni huku i rozprysku odłamków, powstałych gdy młot Gromniego rozłupał kamienną ścianę misy. Kobra wiedział, że w zamkniętym pomieszczeniu ma mało miejsca na wieczne popisy akrobatyczne, lecz wyjście zagradzała mu trójka wściekłych Dawi oraz zdradliwy obszar pokryty śliską krwią dogorywającego Aucassina. Zamiast drogi wyjścią począł więc uważnie szukać luk w pancerzu wroga, z czym problem miał nawet bystry elfi wzrok.
Ciężkie sapanie znów ostrzegło go przed kolejnym atakiem, którego uniknął zgrabnym skrętem ciała w powietrzu i niemal kocim lądowaniem za przeciwnikiem.
- Na Grimnira! Przestań skakać jak przeklęta wesz i walcz jak... jak elf... no dobra, faktycznie... kurwa.
- A ty zmęczyłeś się już wymachiwaniem tą siekierą ? Może twoi pomocnicy powalczą za ciebie ?
- Czekaj ty..! - warknął Falthar, tnąć i obracając się za siebie, jednak Asura sam zszedł nisko pod cięciem eleganckim piuetem i kręcąc się z włócznią zdołał przerąbać ogniwa kolczugi, raniąc płytko dół podkolanowy Magnissona, który syknął bardziej z zaskoczenia niż z bólu, po czym ryknął gniewnie w ostrym narzeczu swego ludu.

Zaskoczony Ramazal niepewnie przyjął nagłą szarżę niosących tarczę księcia, przyjmując na trzonek włóczni cios jego topora i zapierając się nogami, jednak impet ciężkiej zbroi i masa samych krasnoludów wgniotła go aż w ścianę, blisko wychodzącego na miasto okna. Tam obaj spoczęli na chwilę w próbie sił, mocując się z włsanym orężem i ramionami, zwłaszcza gdy posłyszeli szczęk oręża i okrzyki bitewne nie pochodzące od nich samych. Elf ciekawie wpatrzył się w szpary w deskach, lecz na szybko nie dostrzegł niczego z własnej perspektywy.
- Chyba muszą się tam nieźle bawić. - stęknął Kobra, słysząc odległy wizg strzału armatniego - I to bez nas.
- Krasnolud też potrafi dosłyszeć bitwę i nie potrzebuje do tego sterczących uszu... hmpf... zarąbanie ciebie będzie przednią rozgrzewką przed prawdziwą walką.
- Taak ? - Ramazal uniósł brwi, szarpiąc w górę trzonkiem Gniewu Yeulanirów - Ja ci już nie wystarczę, karłowaty krzykaczu ?
Elfi włócznik szybkim zwodem wyskoczył spomiędzy ściany kamiennej i krasnoludzkiej, po drodze zbijając opadający młot większego z tragarzy. Miecz drugiego długobrodego tylko nieszkodliwie szczęknął o ithilmarowy naplecznik jego zbroi, za co zaraz się pięknie odwdzięczył dwa razy usiłując przebić pozłacany naplecznik Falthara - wciąż bez skutku.
Gromni i Tenk obrócili tarczę ze swoim panem, zmieniając na niej uchwyt i podpierając ją na szerokich barach ruszyli w pościg za elfem. Ich książę z wizgiem zakręcił nad skrzydlatym hełmem podwójnym ostrzem topora, uważnie śledząc każdy ruch elfa.
- Jak z tobą skończę, będziesz wystarczył co najwyżej na rozpałkę nowego ognia w latarni! - burknął z twarzą równie czerwoną jak jego broda Falthar, niespodziewanie nisko zamachując się Kesmarexem. Ramazal skoczył unikając banalnego wypadu, jednak Magnisson nie dał za wygraną i po tym jak wierny Tenk zbił wymierzone z powietrza pchnięcie elfiego grotu, sam szarpnął w górę ciężką bronią. Po raz pierwszy z miłym dla ucha dźwiękiem pękającego ulthuańskiego żelastwa i soczystym okrzykiem bólu, dochodzącego z Kobry, który właśnie zarobił głęboką ranę tuż nad biodrem, z którą spadł na ziemię, wspierając się na trzonku włóczni. Krople jego krwi zaczęły spływać po białej przewiązce w pasie i kapać na podłogę.

- Ha! - zawołał uradowany krasnolud - Może teraz przestaniesz pląsać jak panienka!
- Nie. - odparł króktko i spokojnie Ramazal - Teraz wpadłem w gniew i kończymy zabawę.
Falthar nawet nie miał czasu odpowiedzieć, gdy zalała go prawdziwa lawina ithilmaru, każdy sztych trwał nie dłużej niż błysk metalu na jego szpicy, następowały po sobie tak szybko, że dwoiły i troiły się w wizjerze hełmu krasnoludzkiego władcy. Zatruta stal odbijała się od trzonka, ostrza i głowicy Kesmarexa, brzęczała na pancerzu Falthara i jego pomocników, nawet zdołała pchnąć Gromniego pod bicepsem, lecz ów ani się zająknął, podtrzymując tarczę swego pana, który właśnie odbił któreś z pchnięć, podczas gdy dwa kolejne odebrały mu po kosmyku włosów i brody. Nie miał nawet czasu pomścić afrontu, gdy musiał cofać się i nieustannie parować by po prostu nie skończyć z włócznią wbitą w wizjer hełmu. Ramazal z parsknięciem pogardy skończył ataki, trzaskając z metalicznym brzękiem Falthara przez hełm po czym odskoczył przed nadlatującym styliskiem młota barczystego gwardzisty. Wtedy w zjeżonej brodzie rywala zobaczył to czego chciał. Cel.
Z tryumfalnym zawołaniem Kobra natarł wymierzając szybki niczym wystrzelony z kuszy bełt cios, prosto w gardło krasnoluda, wydającego właśnie gniewny okrzyk bojowy.
To, co się potem stało Ramazal wspominał do końca życia.

Jego nieomylne w bitwach i pojedynkach pchnięcie przeszyło jeno zakurzoną pustkę, gdy Falthar z krzykiem zeskoczył z własnej tarczy, spadając prosto na Ramazala. Nad jego skrzydlatym hełmem zalśnił niczym uśmiech kata ciężar Kesmarexa. Zbity z nóg masą oponenta elf zdążyłt tylko zastawić się rodową włócznią i uderzenia serca później usłyszeć jej boleśnie melodyjny trzask, gdy srebrnodrzewie w drzazgach ustąpiło przed bezlitosnym toporem, który z głuchym tąpnięciem przerąbał srebrzysty napierśnik Kobry, lądując głęboko w jego piersi. Krew bryznęła na resztę pancerza Ramazala oraz jego przeciwnika, gdy dumny elf padł na kamienie, zachłystując się ostatnimi haustami powietrza z przeciętych i wypełniających się krwią płuc.
Falthar stał nad nim z hełmem niemal przeciętym, wnioskując po paskudnej rysie. Ramazal patrzył na niego spod przymrużonych oczu, wtedy ujrzał leżącą w dwóch kawałkach rodową włócznię. Z jego zakrwawionych ust dobył się krzyk bezdennej frustracji i nienawiści do krasnoluda. Potem spazm bólu szarpnął jego ciałem, uwalniając rzekę wspomnień. I pragnień. Przypomniał sobie swoją narzeczoną, ojca, dumną pozycję w Caledorze, wygrane turnieje, złożone obietnice, radość na przyjęciach pod bezchmurnym niebem i piękno Ulthuanu... to wszystko momentalnie do niego wracało, wraz z ukłuciem dziwnej formy strachu. Ostatni raz czuł się tak, gdy nie dał rady ocalić tamtej rudowłosej elfki dla mistrza Teclisa... teraz znów go zawiódł... nie... nie! Nie mógł zawieść... nie mógł!
Po wrzasku bólu elf zaczął odczołgiwać się z trudem, byle dalej od krasnoluda, zupełnie jak wszyscy ci przez niego zabici tchórze, którzy nawet w chwili przed śmiercią tak naiwnie chcieli uciec, zachować swe życia... teraz on robił to samo, pełznąć jak larwa w stronę wyjścia, przy czym nieustannie obrzucał krasnoluda najgroszymi znanymi obelgami. Nie wiedział, czy odnosiły skutek, albowiem nic już prawie nie słyszał, lecz za nim na twarz Falthara Magnissona wstąpiła prawdziwa furia, Than dobiegł do krwawiącego Asura i odrzucając swój topór kopnął go żelaznym butem w twarz, rozbijając usta i wybijając większość zębów. Teraz elf znów wrzasnął niczym potępiona dusza, raz jeszcze lżąc matkę pokurcza. Ten również drąc się, tylko że w furii złapał za włosy krzyczącego ostroucha i bezpardonowo zaczął tłuc go z całej siły gromrilowymi rękawicami po pociągłej i urodziwej niegdyś twarzy, odpryskująca z pękających kości policzkowych i wybijanego oka krew zraszała karminowym deszczem walącego na ślepo Falthara oraz kapała do strumienia krwi, wypływającego z olbrzymiej rany na piersi. Gdy wrzask Magnissona ucichł, jego gwardziści z obawą w oczach siłą odciągnęli swego księcia od zbryzganej krwią makabry, która zamiast głowy miała przyprawiającą o wymioty krwawą masę ochłapów i odłamków kości. Minęła dobra minuta zanim zwycięzca pojedynku doszedł do siebie i znów przytomnie spojrzał na towarzyszy i swą zachlapaną posoką postać.

W czasie tej minuty, jak i wcześniej żaden ze zwycięskich Dawi nie patrzył jednakże na ciało Ramazala oraz płynącą z niego wartko czerwoną rzekę. A już zwłaszcza tego, dokąd płynęła. Niemal bezszelestnie obok framugi drzwi podniósł się wysoki cień, rękawicą ocierając twarz z czerwonego płynu, który wciąż kapał z podbródka arystokratycznego oblicza. Pod twarzą zdawałoby się niemożliwa do zaleczenia, okrutna rana zrastała się. Tenk nie zdążył nawet krzyknąć, gdy potężny kopniak powalił go na plecy bez tchu, zostawiając grubego gwardzistę z kończynami poruszającymi się bezradnie jak u przewróconego żuka. Gromni wstał znad Falthara i porwał za ciężki obuch, lecz błyskawiczny cios na odlew wierzchem ręki posłał go pod ścianę. Sam Magnisson odparł karwaszem pierwszy cios wampira, lecz zanim dobiegł do leżącego w kałuży krwi Kesmarexa, lord Aucassin podniósł go bez trudu za gardło. Przez chwilę bezgraniczna pogarda i nienawiść spojrzenia nieumarłego spotkała nagłe przerażenie krasnoluda, którego oczy zaczęły powoli wychodzić z zaczerwienionej pod kolor brody twarzy. Pan zamku de Hane parsknął i z ponurym sykiem dobył z pochwy miecza. Ostrze błysnęło, już mając odebrać życie Falthara, gdy niczym trzask bicza dał się słyszeć niewyraźny, kobiecy głos.
- Nie waż się nawet! - Aucassin mechanicznie odwrócił wzrok ku swojej siostrze, która zdołała przegryźć sukno, kneblujące jej wytarte z ciemnej barwiczki usta - Nie waż się przerywać cyklu Areny! Mallobaude potrzebuje tego życzenia, choć sam jeszcze o tym nie wie.
Lord de Hane zluzował uchwyt na gardle Falthara, lecz nie opuścił miecza.
- Mistrz Arkhan obiecał, że będzie niepokonany w boju, a ten żałosny turniej tylko zwraca się przeciwko nam od samego początku. Byłem przeciw tej plebejskiej rąbaninie i moim życzeniem jest ją zakończyć.
- Nie ufam Arkhanowi i ty też nie powinnieneś... zjawił się znikąd i bezinteresownie oferuje swoją pomoc, pomyśl nad tym, jeżeli nie ufasz przeczuciom własnej siostry. On jest dla Arkhana tylko pionkiem, a dla nas wszystkim, dlatego jeśli zależy ci na twoim seniorze musisz teraz odstąpić.
Aucassin przez chwilę wpatrywał się to na siostrę to na krasnoluda. W końcu zaklął po bretońsku i cisnął go z łoskotem metalu na ziemię, samemu podchodząc do związanej lady de Hane, przecinając magiczne łańcuchy jednym precyzyjnym zamachem miecza, po którym upadły bez wcześniejszego blasku na podłogę. Czarodziejka niemal zwaliła się z krzesła bez unieruchamiających ją okowów, lecz brat w porę złapał ją w talii i lekko uniósł na rękach, kierując się w stronę schodów.
- Obyś miała cholerną rację, bo następnym razem wyłuskam tego pokurcza ze zbroicy, jakem siedemnasty pan zamku de Hane...

Zanim troje krasnoludów ogarnęło się po nowym ataku, schody latarni znów rozbrzmiały krokami. Nie był to jednak wracający wampir. Do komnaty wpadło kilkunastu uzbrojonych krasnoludów gildii nieodżałowanego Bafura, na czele z Thorim i Thorgarem w nieodłącznych magierkach, którzy opuścili lufy broni widząc Falthara. Stojący obok kowal run Snorri Szalone Oko swym wyłupiastym ślepiem wyszukiwał gorączkowo wroga, któremu mógłby przyłożyć dzierżonym młotem płatnerskim. Falthar podniesiony z pomocą Gromniego wyciągnął w górę zaciśniętą pięść.
- Wygrałem... pomściłem... ekhem... pokrótce: z elfa zostało to. - na słowa Thana natychmiast podniósł się gromki wiwat współplemieńców, który uciszył dopiero Thori.
- Panie Faltharze, w mieście szaleje bitwa... właściwie się już kończy... z ludźmi Księcia Jezior z kretesem spraliśmy żabojadów! Miasto jest nasze... niedobitki wroga uciekły do pałacu i ruin na północ, a najmici opanowali miasto. Mordują, grabią i... no Książę kazał kupców nie ruszać, ale chwilowo zaniemógł to wszyscy korzystają z okazji! Podobno gdzieś w tych zatopionych ruinach jest pełno złota i inszych precjozów!
- I przeczesując obszar posłyszeliśmy hałasy stąd, dufając iż to jakieś marudery, a tu wasza thanowska wysokość... i do tego zwycięski... - wciął się Thoriemu Thorgar.
- Dág nar! Falthar-ûl! - znów zakrzykęły krasnoludy. Falthar wciąż masował się po czerwonym gardle łapiąc stonowane oddechy.
- Tenk, Gromni... zanieście mnie do karczmy w dokach, zanim najmici skończą ganiać dziewki czy kury i wychleją całe godziwsze piwo. Dziś pijemy na mój koszt... chyba, że wy znajdziecie to złoto...

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Patrzcie chłopaki, jak miasto pięknieje bez żabojadów!
Jeśli w zrujnowanym przez walki Moussilon rzeczywiście drzemało jakieś piękno, to pozostawało ono niewidoczne. Mimo to krasnoludy odczuły różnicę. Był to jak świeży powiew wiatru w cuchnącej stęchlizną dziurze.
- Aye. Ludzie Aldehara sprali okrutnie malloubadowych dupowłazów- relacjonował Thorgar- Pięknym kontratakiem pikinierów zatrzymał kawalerię Bretończyków i podjazdem lekkozbrojnych uderzył z flanki. O tam!
Tu pokazał grubym paluchem ulice, które wciąż gościły na swych zimnych brukach trupy. Część z nich nosiła niegdyś białe płaszcze gwardii książęcej, lecz większość to byli herbowi Czarnego Rycerza.
- Postęp wygrał z ciemnotą- mruknął Falthar i dostrzegł w tym naukę. Bretończycy nie nadążali za nurtem. Wciąż myśleli, że na widok ich szarży kmiotkowie porzucą swe patyki i rzucą się do ucieczki. Tymczasem takie wynalazki jak pika, proch i pancerze płytowe zdominowały pola bitwy. Nie zauważali, że świat poszedł do przodu. Pod tym względem byli nieco jak krasnoludy.
- Ech... co za burdel- skrzywił się Thori- Bawić się każdy chciał, ale sprzątać za to nie ma komu.
- Znajdźmy jakieś miejsce, by odetchnąć. Muszę przepłukać gardło z kurzu- zarządził Falthar.
Jak postanowili, tak zrobili. Tawerenka nie była duża, miała wybite szyby zaś szyld zaginął w trakcie walk, ale krasnoludy nie zwlekały z decyzją. To, co jednak zastali w środku niemiło ich zaskoczyło.
Czterech ludzi. Karczmarz, blady jak mąka stał pod beczką z piwem, patrząc bezradnie, jak trzech rzezimiechów grabi jego przybytek. Na widok krasnoludów zamarli. Tenk pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Że też do tego doszło... - mruknął.
- Nie wierzę.... szynk rabują- rzucił z przejęciem Thori.
- Ludzie to skundlona rasa- burknął Falthar, po czym zawołał głośno- Dobra, koniec imprezy, wypierdalać!
- Że co?!- parsknął tyczkowaty drab ze śladami ospy na twarzy.
- Łajno masz w uszach? Wypierdalaj!
Maruderzy spojrzeli na siebie, jakby wahając się. Widok uzbrojonych krasnoludów ostudził ich zapały na grabież. Po chwili posłusznie opuścili przybytek.
Karczmarz giął się w ukłonach.
- Dzięki ci niech będą, dobrodzieju!- skamlał- Niech ci Pani wynagrodzi to po stokroć!
- A mógłbyś tą wdzięczność okazać w strawie?- rzucił półgębkiem Falthar.
- I piwem!- dodał Gromni.
Karczmarz ukłonił się jeszcze dwukrotnie.
- W tej chwili!- odparł, po czym zniknął w kuchni.
Krasnoludy tymczasem postawiły obaloną ławę na nogi i zasiadły do stołu. Chwilę siedzieli, rozmawiając, rozkoszując się zapachami docierającymi z zaplecza.
- Jaki jest plan Faltharze?- spytał nagle Thorgar.
Tan bawił się chwilę sztyletem, kalecząc drewno stołu.
- Nie wiem jeszcze... myślę- odparł- Pozostał mi jeden pentak do ukatrupienia... Elfia dziwka lub pomiot Chaosu. To na początek. Potem... nie mam zamiaru pozostawać w tym mieście dłużej, niż konieczne. To samo dotyczy stosunków z van der Maarenem. Tylko co dalej...? Jakieś propozycje?
Dawi spojrzeli po sobie niepewnie.
- W Mousillon jesteśmy skończeni- odparł wreszcie Thorgar- Nie ma tu dla nas przyszłości. Gdzie pójdziemy? Imperium? Góry krańca świata? Nie sadzę...
- Właściwie to zaczynamy od zera- dodał Snorri.
Falthar zamyślił się, kręcąc kółka kciukami. W międzyczasie karczmarz zaserwował zupę. Była to kartoflanka z boczkiem i cebulką, niezabielana, podług krasnoludzkiej tradycji. Jedli w milczeniu.
Wreszcie, gdy drewniane łyżki zastukały o dna misek, Magnisson przemówił.
- Mam dwie propozycje...

[Trening wrzucę wkrótce. Jeszcze raz propsy za walkę Grimgor =D> ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Dziwny jaszczur z dalekiej Lustrii - oto kim był tajemniczy nocny łowca na usługach Arkhana Czarnego. Zaiste, był potężny, teraz Reinhardowi przyszło na własnej skórze przekonać się, dlaczego mutanci Eliota zostali wyrżnięci w pień. Saurus istniał po to, aby likwidować stwory chaosu. W starciu z nimi musiał czuć się jak lis w kurniku. Niektóre ze źródeł stanowiły, że istoty te były sztucznymi tworami, pozbawionymi duszy konstruktami, podobnymi do mechanicznych golemów tworzonych przez czarodziejów Złotego Kolegium, jednak o ciałach nie z metalu, a organicznej tkanki, w których żyłach miast rtęci płynęła zimna, gadzia krew. Ta krew za chwilę miała zbryzgać lśniące od wiecznej wilgoci ciosane kamienie, z których zbudowano wieżę, na szczycie której dwaj bojownicy w tej samej sprawie, lecz po dwóch stronach barykady rozstrzygnąć mieli swój zażarty pojedynek. Obydwaj warci siebie nawzajem - dwie maszyny, zaprogramowane na tylko jeden cel, jakim było zniszczenie Chaosu, a jeśli trzeba, unicestwienie każdej przeszkody, jaka stanęłaby im na drodze, ani zmęczenie ani rany, ani też ból.
Żaden nawet nie zająknął się przeto, gdy broń oponenta żarłocznie wgryzła się w ich ciała. Jednak to Gotterdammerung dosięgnął serca zielonołuskiego gada, podczas gdy glewia wzbiła fontannę krwi, przecinając lewy naramiennik, mimo tego, że był grubym na centymetr kawałem litego metalu. I chyba tylko dla tego ostrze lustriańskiego wojownika nie zagłębiło się dalej. Choć rana wciąż była dość głęboka, by wyłączyć z walki zwykłego człowieka, zarówno dla wybrańca jak i jaszczura była jedynie powierzchownym rozcięciem.
To właśnie ta nadludzka tężyzna pozwoliła Saurusowi na jeszcze jeden wściekły zryw jakiegoś berserskiego szału, jednak szponiastą łapą nie powodował bynajmniej jakiś szaleńczy amok, a wciąż działający mechanizm. Takiej zimnej determinacji Reinhard prędzej spodziewałby się właśnie po jakiejś maszynie, której rozbity i płonący silnik wciąż ostatkiem sił pcha ją do przodu, nie bacząc na swą rychłą zagładę. Niewielu wojowników stać było na taki wyczyn. Dotychczas widywał taki spektakl w zasadzie jedynie u krasnoludzkich zabójców, nieumarłych i demonów, nie ustępujących pola nawet, jeśli rzedły niczym fantomy pod ściekła nawałą wrażych ciosów. Zupełne jak ów jaszczury weteran, który nic nie robił sobie z wysiłków von Preussa, okładającego go z całych sił przy pomocy pawęży i wymierzającego kopniaki potężne jak u konia pociągowego. Wybraniec nie mógł nic zrobić, by się wyswobodzić z żelaznego uścisku. Prędzej wyrwałby się chyba z zaciśniętego imadła. Chwyt zelżał dopiero, gdy saurus cisnął go w czeluść wieży, przebijając spróchniałe deski zaślepiające przepastną gardziel niczym zeschłe liście.

Gdy tylko Reinhard poczuł jak pod jego nogami otwiera się pustka, a jego samego ogarnia osobliwe uczucie pędu, nieodłączne spadaniu z wysokości, wnet wyrzucił pawęż i cisnął harpunem. Starannie nawinięty wokół przedramienia łańcuch rozwinął się jak fantastyczny metalowy wąż, pędząc ku górze, ponad belkę wewnętrznego rusztowania. Wybraniec działał instynktownie. Już dawno temu nauczył swoje ciało podejmowania błyskawicznych decyzji w niebezpiecznych sytuacjach. Gdyby miał zastanawiać się, czy belka, wokół której zawinął się łańcuch wytrzyma, z pewnością byłby roztrzaskał się o zalegający na dnie przepaści gruz. Nawet on nie wszedłby z takiego upadku bez szwanku. Gdzieś w górze zachrobotał łańcuch, a Reinhard poczuł szarpnięcie za ramię, jednak miast własnego ciężaru, zawieszonego bezwładnie rozległ się metaliczny szelest luźno spadających ogniw i towarzyszący im trzask drewna. Łańcuch okrętowy ze stopionych ogniw okazał się, co z resztą nie powinno dziwić, materiałem twardszym niźli zbutwiała kłoda, która mimo swojej grubości złamała się jak wyschnięta łodyga wrotyczu na jesieni.
Sekundę później Reinhard uderzył o ziemię wzbijając tuman pyłu, a tuż po nim wylądowały dwa kawałki smolonej dębiny i żeleźce harpuna.
Był poobijany ale przeżył. Z ran zadanych przez saurusa wciąż sączyła się krew jednak już nie tak obficie, zaś najbardziej powierzchowne uszkodzenia zdawały się nawet rzednąć w oczach. Chwilowo był sam, mógł więc poleżeć tak w bezruchu, by przyspieszyć proces naprawy pancerza. Nie regenerował się przecież tak jak na przykład troll, którego rany potrafią zasklepić się natychmiast po tym, jak zostaną zadane jednak zbroja chaosu była jego skórą, i tak jak skóra potrafiła się goić.
Tam, w górze pozostał jego przeciwnik. Reinhard zastanawiał się, czy faktycznie udało mu się go zabić. Zgodnie ze wszelkimi prawidłami nikt, nawet największy smok nie mógłby przeżyć bezpośredniego pchnięcia w serce, a nawet jeżeli ostrze nie zniszczyło tego akurat organu, to z pewnością wywołało krwotok. To było bardzo prawdopodobne, że gadzi wojownik wykrwawi się właśnie wykrwawi się. Jednak ten właśnie jaszczur już kilkukrotnie zakpił ze wszelkich prawideł i to nie dawało Reinhardowi spokoju. Była jeszcze jedna rzecz, która zaprzątała mu myśli - to co powiedział jego przeciwnik, a dokładniej jak to powiedział. W jego głosie było słychać wątpliwość. Gdyby okazało się, że jednak jakimś cudem przeżył, co jednak po takim ciosie naprawdę graniczyło z niemożliwością, może udałoby się przeciągnąć go na własną stronę? Taka siła, właściwie ukierunkowana z pewnością będzie miała wpływ na losy miasta, w którego murach najwyraźniej ważyły się losy całej reszty świata.

Nie słyszał jak nadchodzili. Ilsie, jako kobiecie skradanie się przychodziło z naturalną łatwością, a w połączeniu ze specjalistycznym szkoleniem czyniło ją cichą jak przemykający bezszelestnie cień.
- Poprzez zniszczenie naszych wrogów zyskujemy wybawienie. - Zacytowała Ilsa odciągając kurek pistoletu wymierzonego w pokrytą rdzawymi plamami krwi maskę wybrańca.

[c.d.n. (czyli bardzo istotna rozmowa) na dniach. naprawdę teraz się sprężę.
PS. Byqu - dobrze, że to Ty opisywałeś pojedynek. Ja nie przepadam za opisami walk, bo w moim odczuciu nie wychodzą mi tak dynamicznie i obrazowo, jakbym sobie tego życzył.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[At your service Klafuti :wink:
Kto będzie na Pyrkonie? ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Mialem być w cosplayu Witch Huntera, ale z przyczyn losowych w ostatniej chwili odpadłem z wyjazdu :/]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Ja podobnie, z tym że miałem być w cosplayu szkockiego strzelca z Infinity http://img.4plebs.org/boards/tg/image/1 ... 503845.jpg
Niestety w ostatniej chwili urwano mi też piątek, co sprawia, że na samą (niecałą nawet) sobotę nie opłaca mi się jechać. ]
[ A to byłby epicki meeting arenowy :D ]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Najlepiej gdybyśmy cosplayowali nasze postacie z areny :D ]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Tej nie dałbym rady, choćbym bardzo się starał :lol2: ]
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Pitagoras pisze:[Tej nie dałbym rady, choćbym bardzo się starał :lol2: ]
[Mógłbyś być chociaż Zarthyonem]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pitagoras pisze:[Tej nie dałbym rady, choćbym bardzo się starał :lol2: ]
[Nie martw się Pitagoras, złożymy się na operację :mrgreen:]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Czarna paszcza lufy żarłocznie wpatrywała się w leżącego pośród rumowiska wybrańca, czekając by posłać mu ołowiany pocisk prosto między oczy. Reinhard nie zdążyłby wstać, nawet mimo przyspieszającej ruchy obręczy, nie liczył też na to, by tym razem pancerz go ocalił. Zza lufy spoglądały na niego dwie srogie twarze zacienione przez szerokie ronda skórzanych kapeluszy.
- Nie będę prosił was o litość dla siebie. Wiem kim jestem. Ale nie możecie, nie macie prawa zrobić tego tym wszystkim ludziom. Nie chodzi mi tylko o mieszkańców tego miasta, ale całego świata. - Inkwizytorzy dalej milczeli, cierpliwie słuchając obrony oskarżonego - wyrok musi być sprawiedliwy, mimo, że był już znany zawczasu. Chciałaś swojego dowodu? Właśnie go widziałaś. Ten jaszczur jest sługą Arkhana Czarnego. Jeżeli on wrócił, to znaczy, że następny będzie Nagash. Tak duży dysonans w świecie materialnym z pewnością odbije się w postaci silnej reakcji chaosu. Pamiętasz, co ci mówiłem?
- Pamiętam, że tej wojny nie da się wygrać, ponieważ im silniejszy opór stawiamy, tym mocniej uderza chaos. Możemy jedynie zachować równowagę pomiędzy tymi dwiema siłami. Mam rozumieć, że nasz świat i domena chaosu są jak dwie szale wagi. Powrót Nagasha spowoduje jej przechylenie w jedną stronę.
- Tak. Odpowiedź jaka nadejdzie... Obawiam się, że tego nie powstrzymamy. Musimy działać z wyprzedzeniem. - Ilsa i Oscar wymienili spojrzenia.
- Reinhardzie von Preuss - zaczął Oscar. - Jesteś oskarżony o herezję, dezercję, manipulowanie oficerami służb Imperium oraz bezzasadny udział w nielegalnym przedsięwzięciu. Myślisz, że tak po prostu cię zostawimy?
- Nie musicie mnie zostawiać. Po prostu pozwólcie mi działać. Nie po to poświęciłem własne człowieczeństwo i wszystko co miałem dla potęgi wybrańca chaosu, by z niej nie skorzystać. To pozwala mi działać skuteczniej, niż kiedykolwiek. Malal wymaga ode mnie jedynie głów sług chaosu. Nasze cele są zbieżne.
- Ocalić swoje ziemie i lud przed pochłonięciem przez mrok. Tego chce Sigmar - żeby skaza chaosu nie szerzyła się dalej. Ty zaś chcesz nasycić jakiegoś szalonego bożka, w twoim interesie jest tym bardziej to, aby heretycy i kultyści mnożyli się, bo dostarczają mu pożywki.
- Nie, nie. To nie jest tak jak myślisz. Jedyne czego pragnę, to zniszczyć ich wszystkich. Gdy chaosowi zabraknie wyznawców, osłabnie.
- Podcinasz gałąź na której siedzisz. - Stwierdził Oscar.
- Nie dbam o to. Już nie.
- Zdradziłeś prawo. Cóż z tego, że ze szlachetnych, jak mówisz pobudek. Rozmiar twojej winy jest oczywisty, von Preuss. - Powiedziała Ilsa. - Sam nawet to przyznajesz.
- Jeżeli teraz mnie zabijesz, nie będzie w tym mieście nikogo dysponującego wystarczającym potencjałem bojowym, aby powstrzymać Arkhana. Pociągnij za spust, a podpiszesz na to miasto wyrok. I będziesz musiała patrzeć na jego skutki, bo zostaniesz związana z areną. Turniej nie dobiegnie końca, dopóki na placu boju nie pozostanie tylko jeden z szesnastu uczestników. Nawet jeżeli wymkniesz się z miasta, twój przeciwnik będzie cię ścigał, póki cię nie dopadnie.
- To miasto i tak jest zgubione - Odparła Ilsa nienaturalnym, niepasującym do człowieka, zwłaszcza przed chwilą jeszcze kipiącego od świętej furii, tonem. W jej głosie nie było też śladu zimnego wyrachowania, raczej stwierdzenie faktu i wyrozumiałość. - Cała kraina jest złamana pod ciężarem klątwy, jednak są tu też tacy, którzy nie zasługują na to upodlenie. Ich chcę uratować. Obrona ludzi to moje zadanie. - Opuściła broń, sama zdziwiona własnymi słowami. Tak jak pozostała dwójka, włączając w to Reinharda, którzy zdawał się być zaskoczony mimo, iż jego twarz skrywała się za pozbawioną wyrazu płytą maski.
- Ilso? Ale dlaczego? - Spytał Oscar.
- Nie wiem sama. Po prostu musiałam to powiedzieć. Tak jak było to jedyne właściwe rozwiązanie. Ale to prawda. Bez niego nie damy rady - wskazała na siedzącego nieopodal wybrańca. - Sama jestem też Bretonką i nie pozwolę, aby mój kraj został zniszczony, nie ważne czy to przez nieumarłych, skavenów czy nawet samych tyranów piekieł chaosu.
- Ciągnęłaś mnie tutaj taki kawał... Mówiłaś że w ważnej sprawie... - Ale nagle urwał, gdy na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. - Pomogę wam. Ostatecznie naszym zadaniem było wymierzenie sprawiedliwości grzesznikowi, aby oczyścić jego i zarazem nas. Jeżeli przy tym poniesiemy ofiarę z własnego życia, nie zapamiętają nas jako zdrajców...
- Zatem, co zamierzamy zrobić teraz? Niedługo mam walczyć z elfią czarownicą Denethrill.
- Zważywszy na okoliczności postanawiam zamienić wyrok na dożywotnią pokutę. Będzie nią wieczna krucjata, ale nie tylko przeciwko sługom mrocznych bogów. Twoim zadaniem będzie, wzorem krasnoludzkich zabójców, szukać chwalebnej śmierci w obronie ludzkości przed największymi zagrożeniami. Jednak ostrzegam cię. Jeśli spróbujesz się...
- Nie spróbuję. Robię to od przeszło dwudziestu lat.
- Decker, masz coś przeciwko? - Spytała Oscara.
- Obawiam się, że nie mamy wyboru, choć to co robimy to balansowanie na krawędzi herezji.
- Więc postanowione.
- Jest jeszcze tylko jedna rzecz. Skoro zdecydowaliście się mi pomóc, czy mogę liczyć na wasze wsparcie również poza areną?
- Co takiego? - Spytał Oscar patrząc z ukosa na renegata.
- Władzę w mieście sprawuje Mallobaude de Mousillon, pseudonim Czarny Rycerz. Może i jest głową miasta, ale to jego wampirza szlachta stanowi ciało, które ją nosi i pozwala mu trzymać, tą powiedzmy, społeczność w ryzach. Wampiry pozwalają mu rządzić, ponieważ ma romans z jedną z nich, najprościej rzecz ujmując. Sam natomiast jest na tyle słabym przywódcą, żeby ulegać manipulacjom krwiopijców.
- Interes się kręci. Wiem, nie musisz mówić, od lat jest to samo. - Rzuciła Ilsa. - Dlatego zamierzamy go pochwycić. - Słysząc to, wybraniec kiwnął głową z uznaniem.
- Widzę, że mamy ze sobą jeszcze więcej wspólnego. Chodzi o to, że jak nastanie Arkhan, wampirom skończy się okres samowolki i jest to prawdopodobnie jedyny powód, dla którego trzymają go tu jako figuranta. Z jednym wyjątkiem.
- Lady de Hane. - Otóż to. Mallobaude jest dla niej oczkiem w głowie. Dlatego potrzebujemy go, żeby zmusić ją i pozostałe wampiry do działania zgodnie z naszą wolą. Jedyną przeszkodą stojącą nam na drodze był do niedawna tamten jaszczur. Tak na marginesie, było on całkowitym blankiem. Nawet jego pobratymcy mają minimalne odbicie w Osnowie, gdyż potrafią odczuwać, choć w znikomym stopniu, emocje albo podejmować decyzje w celu realizacji czegoś co nazywają Wielkim Planem. Ten osobnik był kompletnie pusty. Czułem to, jakby niczego tam nie było. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim czymś. Nawet nieumarli mają odbicie w Osnowie, ale inne, dzięki magii, która ich podtrzymuje. - I szybko dodał, widząc zdziwienie słuchaczy. - Tak, owszem wyczuwam chaos. Zapewne jest to wynikiem mutacji.
- To wiele wyjaśnia.
- Każdy orze jak może. Wracając jednak do odprawy. Teraz Mallobaude jest w zamku sam. Całe wojsko posłał na ulice, żeby polować na plebs i przy okazji szukać tej swojej... łani, którą porwali ludzie naszego starego znajomego z Marienburga.
- To jest właściwy moment, żeby wejść do zamku.
- Tak. Przeszkodzić nam może jedynie wspomniana Denethrill oraz jej przyboczny, Zarthyon. Ten drugi jednak jest istną fontanną entuzjazmu. Jak czarownica zginie, to on i tak nie będzie miał co ze sobą zrobić. Można by go wtedy spróbować przeciągnąć na naszą stronę, obiecać jakiś azyl polityczny albo pracę u van der Maarena czy coś... A później się go poświęci. Tak czy inaczej zginie, ale lepiej, żeby w walce dla nas, niż od noża skrytobójcy, bo nikt nie lubi niekompetencji.
- Tak się składa, że mam odpowiednie narzędzie do tej roboty. Specjalnie na ciebie von Preuss, zamówiłam karabin snajperski. Prosto z Hochlandu. Strzela pociskami przeciwpancernymi, które przebijają czaszkę kamienioroga* jak gwóźdź brzozową korę.
- Świetnie. Dobrym punktem może być latarnia morska. Jak raz ją porządnie trafisz, będziemy mieli wiedźmę z głowy.
- Znam jeszcze lepsze stanowiska. Takie, żeby nikt się nie spodziewał. - Uśmiechnęła się złowieszczo. - Co ty na to Decker?
- W takim razie pójdę po ziemi, będę osłaniał Reinharda z ukrycia. Elfy są aroganckie i pozbawione moralności. Łatwiej je sprowokować dając im pozornie osamotniony cel.
- To słuszna uwaga. Ale w razie, gdyby Ilsa spudłowała, nie zwlekaj. Denethrill jest cholernie niebezpieczna. Zwykłym magicznym pociskiem wysadziła cały sektor.
- Słyszeliśmy. - Odparł Oscar. - Widziałeś może ten czar?
- To wyglądało na zwykły pocisk zagłady. Ale zniszczenia sugerują, że poleciał z mocą ponad dziewięć tysięcy jednostek w skali von Getta. - Oscar zagwizdał z wrażenia.
- Wygląda na to, że musi mieć jakiś stabilizator mocy. Pewnie kryształ albo inny minerał.
- Bo ma. Nosi na szyi gwiazdę z czarnego szkliwa. Uszkodzenie jej znacząco ją osłabi, albo nawet spowoduje eksplozję lub pośle prosto do domeny chaosu, jeżeli nie zauważy uszkodzeń i spróbuje zaczerpnąć zbyt dużo energii. Poza tym chodzi ostentacyjnie roznegliżowana więc łatwo będzie ją zranić, gdy już dojdzie do walki wręcz. Czy potrzebujemy omówić coś jeszcze?
- Dla mnie wszystko jasne. - Stwierdził Oscar.
- Dla mnie też. Nie ma czasu do stracenia. - Odparła Ilsa.
- Zatem ruszamy. - Rzucił Reinhard i cała trójka, połączona teraz niełatwym, wymuszonym wręcz sojuszem opuściła zakurzone wnętrze zrujnowanej dzwonnicy.

[Mutacja: podwojenie. Grimgorowi już wyjaśniłem jak ma to działać na potrzeby opisu.]

*chodzi oczywiście o stonehorna
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Sorry za długie milczenie, może fajny przedłużony wstęp do walki wystarczy za pokutę.. [-o< :lol2: ]

Po krwawym zwycięstwie nad siłami Czarnego Rycerza i zatknięcia głowy dowodzącego nimi lorda na rei "Dumy Driftmaarktu", Psy Wojny rozbiegły się jakby nieobecność Księcia Mórz spuściła je ze smyczy i całemu miastu dane było odczuć nastroje najemników, którzy przelali już dość krwi. Z kupieckich siedzib i magazynów wytaczano beczki z winem oraz wynoszono wszelkie zdatne do uniesienia kosztowności, które tylko zdążyły rzucić się w oczy dzisiejszym tryumfatorom. Martwych także grabiono nie mniej niż żywych, drogie rzędy i cenny ekwipunek zdzierano z padłych rycerzy Mallobaude z wprawą dostępną tylko żyjącym z takiego procederu. Jednak mimo tego wszystkiego, nastrój większości mieszkańców nie tylko nie zraził się do marienburczyków, wręcz przeciwnie - kupieckie milicje i bandy pospólstwa połaszone obietnicą nagrody stanowiły lwią część sił pilnujących nocą zamieszkałych części miasta oraz z ponurą satysfakcją z losu gotującego się dawnym tyranom obserwujących czujnie od południa pałac książęcy. Miejscowa dama ze świątyni, podszywająca się od lat pod kapłankę Pani by ciągnąć zyski z ludzkiej ciemnoty ogłosiła nawet Księcia Mórz wybrańcem, który miałby przełamać klątwę ciążącą nad miastem i księstwem. Z drugiej strony miała do wyboru tylko przeciągnięcie pod kilem, bądź oddanie w ręce gminu więc skutki były logiczne do przewidzenia...
Tymczasem najemnicze kompanie zaległy po ulicach i gospodach w całym kwartale Świątynnym, Mostowym i w dokach, bawiąc się, pijąc, oglądając nowe zdobycze, śpiewając sprośne piosenki w kilku językach i korzystając z wszelkich innych uciech. Jak na ironię Upadłe Niebo oczyszczono do cna, czyniąc z mostu Landuina ufortyfikowany posterunek z barykadami, a właścicieli przybytków uciech wszelakich z całym asortymentami żywymi czy przedmiotowymi rozproszono po okupowanych dzielnicach w swoistej demonstracji czystej przewagi popytu nad podażą. Mimo zaleceń księcia, który po powrocie i zaprowadzeniu porządków polecił by każdy był w stanie gotowości bojowej, hulanki i swawole tylko huczniej ciągnęły się w noc pełną pijackich okrzyków i brzęku monet oraz dzbanów. Estalijczycy pokłócili się o co ładniejsze murwy z typowo południowym temperamentem, kapitan Vaasco y Tenorio sam wywołał i wygrał trzy z pięciu dotychczasowych pojedynków. Tileańczycy zaś, rozlokowani na placu Landuina od południowej strony Upadłego Nieba, ramię w ramię z morskimi zbirami z Sartosy zmagali się w zawodach polegających na wspięciu się na pomnik pierwszego z Towarzyszy Graala, któremu jakiś bełt odstrzelił głowę i naszczaniu do środka.

https://www.youtube.com/watch?v=l0i4eqInWt8
Adelhar van der Maaren również świętował, zasiadając z krasnoludzką kompanią Falthara i oficerami swej gwardii przy stole na drugim z trzech pięter "Chanson d'Amour", największej i cieszącej się opinią najschludniejszej w Mousillon gospody, która cała dziś huczała od światła i muzyki, jednocześnie pękając w szwach od gości, którzy co jakiś czas nawet wypadali oknami, bądź wytaczali się z drzwi na pełen marynarzy i Białych Gwardzistów plac przed nią. Książę Mórz po raz pierwszy wreszcie czuł się jak prawdziwy władca miasta, ktoś na prostej drodze do wyciśnięcia pełni złotonośnego potencjału przez miasto i Grismarie aż do całej Bretonni. Jego brat, Julien przy każdym toaście podkreślał własne zasługi w dzisiejszej batalii oraz osobistą odwagę, której dowodem miało być zabicie w pojedynku lorda Carrona i otrzymana od niego poważna rana w ręką, którą szczelnie spowijały bandaże temblaku. Obaj van der Maarenowie obwieszeni byli ściągniętymi z Marienburga wytwornymi damami do towarzystwa i ku uciesze siedzących obok krasnoludów przyjęli ich tryb picia, co najogólniej źle kończyło się zwykle dla zawodników spoza brodatego ludu. Siedzący w grobowym nastroju Helstan jako jedyny chyba rozważał ogrom zagrożeń jakie mogli na siebie ściągnąć tą beztroską w kluczowym momencie.
- Panie... - wtrącił nagle, gdy Adelhar znów napełniał kufel Bugmansem XXX podarowanym Faltharowi z prywatnej ładowni za jego zwycięstwo nad elfem - A jeśli ten jaszczur, z którym walczył herr Reinhard wróci... to nie najbezpieczniejsza lokacja dla twej persony... może by tak...
- Nonsens czarodzieju - zaśmiał się magnat handlowy, zdmuchując z twarzy jasne włosy - Tu jestem dokładnie otoczony wszystkimi swoimi ludźmi... oraz obojgiem dzielnych zawodników. Prawda panie Magnisson ?
- A juści! - ryknął Falthar unosząc kufel i parskając piwną pianą z gęstwin brody - Niech no tu jeno przyjdzie ten kurwipyton, mając jedną rękę kuflem zajętą, drugą przerobię go na pasek do bryczesów!
- Lepiej na buty, więcej byś zarobił. - Książę Mórz znów opróżnił kolejny kufel i już ewidentnie wstawionym będąc stracił równowagę, opadając głową na wyeksponowany do przesady ciasnym gorsetem dekolt jednej z tulących się doń kurtyzan, po czym pożeglował myślami ku jakimś dalszym planom - Gdybym tylko mógł już teraz wysyłać podobnie luksusowe towary w górę Grismarie... ech jakaś ekspedycja musiałaby tylko oddzielić czymś właściwą rzekę od bagien, oczyszczając i pogłębiając jej bieg...
- Mój daleki kuzyn ze strony matki, Tundri McArmstrong jest inżynierem w Zhufbar! Buduje właśnie tamy w Górach Krańca Świata. - wtrącił znad kufla i pokraśniałych policzków Thori Bafursson. Adelharowi aż oczy zabłysły ni to pijackim ni kupieckim lśnieniem i średnio celnie klepnął Helstana w ramię.
- Zobacz przyjacielu, okazje i możliwości aż same leją się nam na dłonie... hyp... - wtem Marienburczyk spoważniał nagle, w zamyśleniu wodząc wzrokiem po sali - Thalia... eee... Julienie! Widziałeś moją córkę ?
Młodszy van der Maaren aż zakrztusił się winem.
- Oj daj młodej chwilę dla siebie... ma już osiemnaście wiosen... Była gdzieś tu z van den Haartem..?
- On nie żyje tu idioto, zginął dziś, gdy ci twoi najmici spierdolili mi jedyne proste zadanie jakie dostali... jedyne. - powtórzył dobitnie Adelhar, mętnym wzrokiem patrząc na kolejny kufel podstawiany przez Falthara - Jak nie znajdziesz mi jej w dwie godziny to jutro pojedziesz na ochotnika z wyrazami obelgi do zamku Czarnego Rycerza...
Korzystając z okazji Czarny Magister westchnął zrezygnowanie i cichcem odszedł od stołu poszukać drugiego z zawodników na żołdzie jego pracodawcy.
******

https://www.youtube.com/watch?v=1giPYC1m-jg
Reinhard stał ponuro w kącie karczmy, świeżo skończywszy słuchać relacji ze zdarzeń zachodzących podczas jego krótkiej nieobecności z ust Ivonne, którą znalazł rozchwytywaną przy jednym ze stołów najemnych rębajłów Księcia Mórz. Ci nie protestowali przeciw odebraniu im prawie już rozebranej bretonki tylko dzięki famie grozy jaka otaczała żelaznego wojownika niczym płaszcz. Von Preuss już miał przywołać do siebie Ilsę i Oscara, gdy jego szósty zmysł drgnął, ściągając wzrok żelaznej maski na drugą stronę sali, gdzie długonoga piękność z szablą i postawny czarnowłosy brodacz z kolekcją blizn zbliżali się do odsuniętego od reszty stołu otoczonego dymami fajkowego ziela i odorem gorzałki. Stołu, który obsiadali ciasno postawni wąsaci kislevczycy o zakapiorskich spojrzeniach. Czarne kurtki z ćwiekowanej skóry, naszyte srebrne wilcze łby i pobrzękujące łańcuchy przy szablach zdradzały Nocne Wilki, jeden z najemnych oddziałów Księcia Mórz, który dodatkowo zasiał dziś w bitwie prawdziwie krwawe spustoszenie brawurowym atakiem na tyły. Przeczucie nie mogło zmylić Reinharda, ostatnia dwójka z bandy nieodżałowanego Lowenhertza... ostatnie dwa cele. Malalita musnął dłońmi jelec Gotterdammerunga.
*******

- To jak ? Pomożecie nam w końcu, czy nie ? - warknęła buńczucznie do roześmianych lansjerów Elina, zdmuchując kosmyk kręconych blond włosów z twarzy. Gdy już Nonce Wilki przestały rechotać, największy z nich, brodaty dryblas z ciasno splecionym warkoczem pociągnął z gwinta wódki i wstał, głową niemal sięgając stropu. Halbrecht odruchowo cofnął się o krok kładąc dłoń na rękojeści miecza. Przywódca jeźdźców nachylił się nad Eliną, buchając jej w twarz odorem tytoniu i alkoholu.
- Priekrasnaja... może ty pomożesz nam ? - Zołdastanow wyszczerzył się - Chłopcy przejeżdżając przez to Imperium przez cały rajd nie widzieli krassawicy z naszych stron, jeno te tamtejsze krowy, co do obracania zdatne ino po nałożeniu worka na łeb... Sprawisz się horoszo, to może nawet...
W zaledwie sekundę po tym jak Wilk wyciągnął wielkie wytatuowane łapsko, zostało one wykręcone w chwycie twardym niby imadło, on sam podcięty w goleniu i rzucony z głośnym na cały lokal hukiem na podłogę, gdzie do głowy zalanej horyłką po rozbiciu na łbie flaszy już przystawiona była ozdobna karabela. Kompani Alexandra nawet nie zdążyli pomyśleć o ujęciu szabel. Halbrecht zagwizdał z uznaniem.
- Szto... kim ty eto... - wydusił tylko Zołdastanow mrugając, gdy piekący płyn spływał mu do oczu. Spojrzenie jasnych oczu Eliny było zimne jak lód.
- Elina Natasha Janowiczowa, z domu i rodu Joachimowiczów... pierwsza córka Jana Andreia, dziedzica na Lwigrodzie, herbu Rawicz, zawołania Rawa... do niedawna agentka Inkwizycji. - jeśli kislevici mogli zbaranieć bardziej niż po pokazie umiejętności Eliny, teraz właśnie się to stało. Z rozwartych szeroko ust jednookiego weterana o podgolonym łbie i wąsiskach zaplecionych w warkoczyki wypadła wciąż dymiąca fajka.
- T-tego... Jana Andreia... który samojeden usiekł ogra, wampira, gros orków i dwóch czempionów, tfu, Chaosu..?
- Da. Eto moj papa. Muszę się szybko dostać do Kisleva, na który znów idą już raz pokonane hordy z Pustkowi, by stanąć tam u boku mego ojca, nie jestem już małą dziewczynką, którą odesłał na południe by uchować od wojny. A tylko kislevickie rumaki przejadą przez Mousillon i wytrzymają forsowną jazdę wskroś Imperium...
Kislevitka poczuła jak ktoś obejmuje ją za nogę.
- Wiedziałem... wiedziałem od początku, tylko nasze szlachcianki mają taki narowisty temperament... - zarzekał się Zołdastanow znad załzawionych od pieczenia oczu - Czy pomożemy ? Zaszczytem będzie to dla nas o który błagać nie śmiemy... Na kły Ursuna! Wszystko radziśmy dla córki takiego heroja, w bitwie straciliśmy Dymitra i Mojmira, pojedziecie na ich ogierach. Wszyscy wyruszymy z panią samym rankiem... co by szczegółów nie wspominać, prosim wypić z nami strzemiennego...
Elina uśmiechnęła się i odwróciła do Halbrechta zadowolona po raz pierwszy od śmierci Rainsteela.
- Halbrecht, pojedziesz z nami czy tylko do twojego Altdorfu ?
Renegat podrapał się po wielkiej, gęstej brodzie.
- Tam nie ma już dla mnie miejsca, a jeśli wierzyć ostatnim wizjom naszego przyjaciela-albinosa to za parę miesięcy będzie tam naprawdę gorąco... mój miecz pewnie się wam przyda... poza tym - uśmiechnął się zawadiacko - Zawsze chciałem poznać kogoś, kto spłodził taką twardą sukę jak ty...

Reinhard już chciał ruszyć ku renegatom by wymierzyć kaźń bez względu na chaos jaki by wywołał w tak tłocznym miejscu, gdy zatrzymał go głos Ilsy. Wraz z Oscarem stali obok maga w złotych szatach i okularach, które właśnie przecierał jedwabną chustką. Malalita westchnął poirytowany i usiadł przy stole, który zwolnił się na jeden gest hierofanty.
- Mistrzu Helstanie mam teraz pilne...
- To sprawa niecierpiąca zwłoki. - przerwał mag, spokojnie odsuwając sprzed siebie półpełne kufle i oberżnięte karafki - Poczułeś z pewnością podczas bitwy moc zmuszającą do poszerzenia znanej skali von Getta ?
- Wszystkich nekromantów zabiłeś osobiście, a moc Arkhana zbyt długo już wisi nad miastem byśmy mogli ją tak łatwo wyczuwać. Odpowiedź pozostaje jedna, jednakże... Nie widziałem jej podczas bitwy.
- Okręty nie spalają się same na proch w przeciągu sekund... Widzieliśmy także co potrafi w warunkach bitewnych. Zgodzisz się, że nie można pozostawić w rękawie Czarnego Rycerza karty o takiej mocy zwłaszcza w dniu szturmu ?
- Owszem, jednakże z tego co się dowiedzieliśmy ta... Denethrill siedzi bezpieczna za murami pałacu, które szturmujecie dopiero jutro. - wciął się Decker, pociągając z zostawionej na stole butelki z winem.
- Tu właśnie wkracza moja pilna sprawa. - uśmiechnął się pobłażliwie Helstan - Podjąłem już odpowiednie... kroki, od czasu kiedy nasz pracodawca stał się... chwilowo niedysponowany. Plan jest nakreślony tu, jak i miejsce docelowe. Jeśli zgodzicie się rozwiązać ten problem, wystarczy tylko że wprowadzę was w szczegóły. Pan Falthar na górze co toast chwali się "rozpaćkaniem" elfa, więc pomyślałem także o kwestii honorowej Areny i tak dalej...
Reinhard wymienił tylko spojrzenia z Ilsą i Oscarem.
- Słucham uważnie. - szepnął metalicznie wybraniec.
********

https://www.youtube.com/watch?v=tzVcBfRtEm8
Denethrill trzęsła się z zimna idąc już dłuższy czas przez zimne, nocne powietrze, wypełnione dodatkowo równie lodowatą wilgocią zasnuwającą opuszczone i podtopione obszary opuszczonego przez ludzi Mousillon. Żałowała, że nie zabrała żadnego okrycia, lecz w otrzymanej dziś krótkiej wiadomości asasyn nalegał na pośpiech. Gdy powiedziała o niej Zarthyonowi ten szemrał coś pod nosem, lecz późną nocą gładko uciszył strażnika przy pęknięciu w zachodnim murze otaczającym kompleks Pałacu Książęcego, skąd przekradli się do zrujnowanej posiadłości obok, w której jałowym ogrodzie zamienionym na czyjś cmentarz zastali parę zimnych trupów z kuszą i rusznicą w barwach jakiegoś miejscowego kupca. Obaj precyzyjnie zasztyletowani zgodnie z planem. Teraz posuwali się najciszej jak mogli po obrzeżach Utraconego Miasta, czasem zmuszeni kluczyć w dalsze zakamarki mrocznych ruin gdy głośne skupisko świętujących Dh'oine było zbyt blisko i w dodatku pozbawione miejsc do ukrycia się. Te ruiny działały już wcześniej na nerwy czarodziejce Konwentu, jednak teraz pocierając skrzyżowanymi na piersiach rękoma o ścierpłą skórę na ramionama czuła po raz pierwszy dreszcze na karku i sama nie wiedziała czy powodowane zimnem, czy też czymś gorszym. Jakby tego było mało Zarthyon wcale nie tryskał optymizmem.
- Cholerne ghule... słychać je tu na milę, choć wrzucili po bitwie im tyle żarcia do ruin... lepiej żeby i one nas nie znalazły. - wyszeptał Czarny Gwardzista, gdy wyglądał zza rogu na kolejną przecznicę, gdzie Utracone Miasto graniczyło z dokami.
- Nie obchodzi mnie nic poza wyspaniem się z dala od tego pełnego szaleńców i potworów miejsca. Moglibyśmy już być na tym statku. - sarknęła Denethrill, gdy schowali się przed patrolem marienburczyków, płasko przyciskając się oboje do kamiennego muru.
- Jak dla mnie to podejrzane. Najpierw nasz szpieg tyle klnął na brak statków po tym jak ostatni posłałaś na dno, a teraz pisze, że jakiś znalazł zaledwie dzień później ?
- Marni ludzie boją się niepewnego wyniku jutrzejszego starcia i chcą stąd być daleko. Tak jak my, skoro Arena nie wypaliła. Mnie dziwi, że aż tyle mu to zajęło, w końcu jest adeptem świątyni Khaine'a.
- Ćśśśś. - Zarthyon przystawił zaskoczonej czarodziejce palec do umalowanych ust po czym gestem kazał iść naprzód. Po kilku minutach byli już w porcie, na samym końcu nadbrzeża, gdzie poza starymi skrzyniami i opustoszałym magazynem nie było ani zajazdów ani ludzi poza kilkoma śpiącymi żebrakami. Widać było przy brzegu także ich statek, niewielki acz solidny slup z czarną banderą przemytniczą. Zza skrzyń widać było także stojącą na nadburciu sylwetkę w kapturze i płaszczu. - Pójdę pierwszy, jeśli pozwolisz.
Gdy tylko wychynęli z ukrycia asasyn pomachał do nich żywo ręką. Gdy byli już niemal tuzin kroków od trapu szpieg obejrzał się za siebie i ponownie zwrócił ku nim.
- Uciekajcie! To pułap..! - wrzasnął Druchii, lecz jego słowa gwałtownie zmieniły się w zduszony charkot, po tym jak ktoś z trzaskiem kopnął jakiś przedmiot pod nogami elfa. Ów o dziwo zamiast spaść do wody zawisł w powietrzu, wczepiając dłonie w coś owinięte wokół swojej szyi. W zaskoczeniu Zarthyon potrzebował jeszcze kroku by zauważyć sznur przemyślnie ukryty za płótnem żagla. Gdy z uliczki za nimi z krzykiem wypadła dwójka dh'oine, miecz był już w jego dłoni. Denethrill natomiast aż westchnęła ze złości, zaczynając splatać magię.
- Pożałujecie oszukiwania czarodziejki Mrocznego Konwentu, robaki..! - krzyknęła, lecz zaraz jej wzrok powędrował ku dwóm skrzyniom, które rozjarzyły się złotym blaskiem, linie światła połączyły obie skrzynie, następnie biegnąc do dwóch kolejnych, na pokładzie statku. Promienie jasności pięły się w górę w końcu tworząc szczelną klatkę jakby z płynnego, złotego szkła. Klatkę, która blokowała wszelkie dojście wiatrów magii - uświadomiła sobie Denethrill - a pozostały wewnątrz zefirek starczył ledwie na kilka iskier.
- Rozłupię cię od czerepa po pizdę wiedźmo! - krzyknął pierwszy napastnik, tnąc halabardą, pomstująca na magiczną blokadę zginęłaby gdyby nie blok Zarthyona. Czarny Gwardzista zbił atak mieczem, po czym zasypał wrogą gardę i pancerz gradem cięć. Najemnik w saladzie z piórem doskonale wykorzystywał przewagę zasięgu, trzymając szybszego elfa na dystans i cofając się, lecz i na to Druchii znalazł sposób, poczekał na pchnięcie człowieka, zwinnie go uniknął i złapawszy wolną ręką za trzonek przysunął się piruetem plecami do przeciwnika, wykręcając mu broń i przebijając go na wylot klingą pod napierśnikiem. Teraz pozostał z halabardą w rękach. Kolejny atakujący z rapierem i lewakiem nawet nie wiedział na co się porywa. Nim zdążył wyprowadzić choć atak, elf zaszedł go z boku, podciął trzonkiem i zamaszystym cięciem niemal odrąbał głowę. Zarthyon zakręcił glewią w dłoniach z uśmiechem.
- Ach, dobrze mieć znów w rękach jakąś poważną broń...
- Idioto, spójrz! - zaklnęła Denethrill, wskazując coś palcem. W ich stronę z trapu schodził właśnie chrzęszczący stalą kolos w żelaznym kapeluszu i powiewającym na nocnej bryzie płaszczu. Obok na ziemię zeskoczył kolejny zamachowiec w kapeluszu. Dobyli broni - wielkiego miecza z jakimś napisem oraz rapiera - Nie zatrzymam ich czarami, musimy uciekać!
Chcąc nie chcąc zaczęli biec w stronę budynków. Niestety kapelusznik wspomagał się jakimś świecącym karmazynem przedmiotem i skracał dystans już na linii ruin. Po chwili sprintu Zarthyon krzyknął do czarodziejki.
- Leć, ratuj się. Ja go zatrzymam. - elfka oczywiście pobiegła, nie zastanawiając się, podczas gdy gwardzista wycelował halabardę w nadchodzącego powoli olbrzyma - Spróbuj swoich szans z wojownikiem Wiedźmiego Króla, rzeźniku. No chodź!
Reinhard rzucił tylko coś do swojego towarzysza w kapeluszu po czym dosłownie zniknął elfowi sprzed oczu w rozmazanym błysku z czerwoną pręgą. Zarthyon obejrzał się w bok tylko by zobaczyć pancerną pięść, która przygrzmociła mu w szczękę. Padł bez przytomności na ścianę za sobą, powoli bezwładnie się po niej zsuwając.
- Nie mam na ciebie czasu, ostrouchu. Zwierzyna mi umyka. Oscar, biegniemy!

Denethrill mknęła co sił skręcając po drodze w plątaninie ulic, mając nadzieję zgubić brutala, nie sądziła bowiem by Zarthyon mógł go zatrzymać na dłużej niż by potrzebowałą.
- Co za głupiec, mógł także uciec. Cholerna męska brawura.
- Ty będziesz głupia, w dodatku martwa, jeśli nie padniesz... teraz!
Przyzwyczajona mechanicznie wykonywać polecenia głosu Malcatora, skoczyła za kamienny mur ogrodzenia jakiejś starej posiadłości. Po chwili jego narożnik odłupał z głośnym hukiem muszkietowy strzał. Denethrill nie czekając pobiegła w drugim kierunku. Szybkie spojrzenie na dachy ujawniło po smużce dymu kolejnego przeciwnika. Wtedy dopiero przypomniała sobie o swoim roztargnieniu. Wiatry magii!
Odwracając się w przeciwnym kierunku zamaszyście machnęła kosturem, gwiazda na jej szyi zalśniła i nagły wybuch skumulowanej ciemności pokrył spory obszar Utraconego Miasta w smoliście czarnej chmurze. Zadowolona pobiegła dalej, już spokojniej. Przed nią jak spod ziemii wyrósł ogromny, owalny budynek, który tak dobrze poznała...
Z uśmiechem minęła bramy areny, każąc im się zatrzasnąć jednym skinieniem palca po czym wyszła na piaski, oddychając głęboko z ulgą.
- Na razie się udało, nie powinni mnie znaleźc, skoro najciemniej jest...
- ...pod latarnią. - dokończył z przeciwnej strony udeptanej ziemii Reinhard von Preuss, stojąc w asyście kapelusznika z rapierem i jakiejś ludzkiej kobiety z długą rusznicą.
- Ale... ale...
- Inkwizycja ma swoje sposoby. - odparł protekcjonalnie Malalita - Denethrill z Naggaroth w imieniu Sigmara oraz Świętego Oficjum za wykorzystywanie niekonwencjonalnych zaklęć, bluźnierczych artefaktów, igrania z demonicznymi mocami i chaotyczną energią Dhar przy swoich czarach... oraz powszechne powodowanie zgorszenia wyzywającym przyodziewkiem, skazuję cię na śmierć. Poddaj się, a nastąpi ona szybko.
Zanim jeszcze Reinhard skończył swą formułkę, zaskoczenie ustąpiło miejsca maniakalnemu rozbawieniu i Denethrill zaczęła złowrogo śmiać się w głos, odrzucając głowę i pelerynę czarnych włosów do tyłu. Równocześnie całe powietrze w budynku zaczęło nagle gęstnieć, drżeć, wreszcie skrzyć się od czystej energii magicznej. Śmiejącą się elfkę otoczył istny gejzer mocy, tak wyraźnie płynący, że podmuchy wiatru były wyczuwalne fizycznie, podwiewając do góry długie do pasa włosy magiczki. Ciężar mocy zaczął niemal przygniatać wszystkich na obszarze trzeszczącej od nacisku areny.
- Poddać ? Poddać ?! - wybuchnęła Denethrill - Twój nędzny ludzki móżdżek myśli, że to udana zasadzka ? Zamknęliście się ze mną tutaj w miejscu wysokiej kumulacji mocy, wystawiając się na czystym polu do rozszarpania na kawałki! Głupota godna oklasków, jednak tych udzielę ci dopiero gdy będziesz błagał o śmierć.
Reinhard tylko skinął ponuro głową, wyciągając z brzękiem łańcucha harpun.
- Ilso ?
- Tak ? - odezwała się zdziwiona bretonka, zerkając na Reinharda.
- Od strony pałacu mogą jej przysłać pomoc, stań na najwyższych trybunach i pilnuj podejścia.
- Mowy nie ma! Będę walczyć nie spuszczając z ciebie oka... nie pozbędziesz się mnie tak łatwo...
- Ilso. - przerwał jej śmiertelnie poważny ton mentora, nie znoszącego sprzeciwu - To był rozkaz przełożonego. Damy sobie radę z Deckerem.
- Niech cię... - Chevron pobiegła ku trybunom, podczas gdy oni stanęli w postawie bojowej przed patrzącą na nich z pogardą czarownicą.
- Gotów ? - spytał Reinhard wznosząc Gotterdammerunga.
- Gotów. - odparł Decker, ściskając rapier i pistolet skałkowy.
- Chyba na waszą śmierć! - krzyknęła do nich Druchii formując w dłoni Pocisk Zagłady.

PÓŁFINAŁY
Walka pierwsza: Ramazal vs Falthar Magnisson
Walka druga: Denethrill vs Reinhard von Preuss

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

[Jest hype. :D I jest podwojenie.]
Obrazek

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[I jestem ja! Już po Pyrkonie :)
Obrazek
Teksty syty, nie mogę się doczekać walki :D ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ