ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Re: ARENA ŚMIERCI NR 35 -Forteca Bogów

Post autor: Klafuti »

[Wy tu gadu-gadu o sprawach egzystencjalnych, a biblioteka się pali. Serio, WoCh-y mają mocne nerwy.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kharlot roześmiał się. Był to ludzki odruch, którego od dawna nie doświadczył. Było to jak wspomnienie przeszłości.
- A wszystko, co masz zostało ci podarowane- rzekł, gdy jego głos się uspokoił- ja to osiągnąłem, roniąc krew, pot i łzy.
- Oczekujesz pochwały? Chcesz, by Khorne zstąpił ze swego tronu z brązu i poklepał cię po ramieniu?- zakpił czempion Chaosu Niepodzielnego
- Bogowie są kapryśni. Pewnego dnia znudzi im się ich narzędzie, a wtedy rzucą je w otchłań, po czy, stworzą nowe.
- Kto pierwszy tam powędruje- ich wierny sługa, czy ten, co rzuca im wyzwanie?
Milczeli dłuższą chwilę, wciąż patrząc sobie nawzajem w oczy.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie, Aszkaelu?- zagadnął Kharlot- Gdy staliśmy naprzeciw siebie, w duchu pragnąc, by dać dowód swej wartości przed bogami?
- Pewnych rzeczy się nie zapomina- odparł wojownik o czarnym sercu.
- Prawda. Nie dbam o Cztery Moce i przeznaczenie, wieczność mnie nie interesuje. W życiu liczą się dla mnie trzy rozrywki: zabić wojownika, którego uważam za godnego, wznieść kufel w górę przy druhu, za którym poszedłbym w paszczę Fenrira i podzielić łoże z kobietą, którą pragnę. Robię to co chcę, nie to, co każą mi bogowie. Wtedy, gdy padłeś z rąk Hyshisa, przeklinałem ten dzień, nie dlatego, że straciłem dobrego druha, że miejsce w karczmie obok mnie było puste. Pragnę, byś wygrał ten turniej, będę bowiem czekał na jego końcu.
- Pewnego dnia bogowie każą nam stanąć przeciw sobie- rzekł Aszkael, którego męczył już ta rozmowa- Kiedy ten dzień nastąpi...
- Gdy ten dzień nastąpi- przerwał mu Kharlot- niechaj wygra lepszy.
Aszkael pociągnął nosem. Czuł zapach spalenizny.
- Atmosfera robi się zbyt gorąca- rzucił przez ramię, wychodząc- Żegnaj Kharlocie.
- Bywaj, przyjacielu- słowo "przyjaciel" zaakcentował dość wymownie, ironicznie wręcz.
Wychodząc, mijał biegnących z wiadrami wody kultystów, którzy bezskutecznie próbowali ugasić regał z księgami zakazanymi. Kruszący Czaszki jakoś zgadywał, kto podłożył ogień.

[Fajnie, Rogal, mam nadzieję, że podobne konwersacje jeszcze nam się zdarzą :)
Klafuti: mają przerzut paniki :mrgreen: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Po uczcie każdy udał się w swoją stronę, ja miałem zamiar wreszcie trochę wypocząć. Położyć się na wygodnym łóżku i zapaść w długi i spokojny sen. Wszystko szło po mojej myśli. Najpierw odprowadziliśmy Menthusa, oraz Iskrę. Wtedy też dwie młode uzdrowicielki dostały zdrowy opierdziel od Anny za spartolenie swojej roboty. Miała rację, ale dawno nie widziałem jej tak wściekłem. W zasadzie to nigdy. Obie odeszły z płaczem po uprzednim opatrzeniu mojego przyjaciela. Nie wiem dlaczego nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, cóż tak już mam. Potrawie rechotać w najbardziej nieodpowiednich do tego momentach. Spotkało się to z oczywistą dezaprobatą moich towarzyszy, co rzecz jasna zignorowałem. Raz jeszcze złożyłem gratulacje Menthusowi, oraz podziękowałem mu za wypełnienie mojej kieszeni. Bądź co bądź zarobiłem dzięki niemu krocie. Nieco już żwawszym krokiem udaliśmy się do naszej komnaty, gdzie czekało na nas wygodne i świeżo pościelone łoże. Dla pewności sprawdziłem czy z mojej szkatuły nie obyło żadnej monety, po czym ległem na nie obok śpiącej już Anny. Ona również była wycieńczona, podobnie jak reszta stada. Wszystkim zmorzył sen. Ja również na niego liczyłem, jednak jak się okazało nie był on mi dany.
Doskonale znałem to miejsca. Ogromna przestrzeń, ogarnięta wiecznymi płomieniami. Zewsząd dochodziły krzyki, a smród siarki i palonych ciał był nie do zniesienia. Choć po pewnym czasie można było do niego przywyknąć. Zacząłem iść w stronę wzgórza na którym stał niby pałac, setka wież na których płonęły błękitne płomienie i biegająca we wszystkie strony straż w postaci żywiołaków ognia, patrząca na mnie spod łba. Szybko u mojego boku znalazła się Zamieć, w swojej drugiej formie. Jej biała niegdyś sierść nabrała teraz czarnej, metalicznej barwy. Była kilkukrotnie większa niż zazwyczaj, a jej pysk mógł służyć teraz za taran. Z każdym jej krokiem spod jej łap buchały płomienie, które skutecznie odstraszały żywiołaki. Znały te płomienie. To ogień ich pana.
-Dawno nas do siebie nie przyzywał.-jej głos rozbrzmiał echem po całej krainie. Strażnicy otworzyli bramę i czym prędzej zeszli z naszej drogi. Wykonali lekki ukłon. Musieli oddać szacunek, tym którzy potrafili (w pewnym stopniu) opanować ogień Kossuth'a. Staliśmy się jego nosicielami.
-Jakoś nie wprawia mnie to w zachwyt.- westchnąłem. Nigdy nie lubiłem jego towarzystwa, choć nie był on bóstwem wielbiącym śmierć i zniszczenie, to też do najłagodniejszych nie należał. Szliśmy długim holem, zdobionym najróżniejszymi pomnikami. Setki, może tysiące posągów przedstawiających wyznawców Kossuth'a. Dla niego każdy z nich był ważny i to było w nim wyjątkowe. Pamiętał o każdym, kto powierzał mu swoje życie. Przez to stracił swoją boskość i został zdegradowany do roli księcia demonów. Wciąż jednak miał kontakty. Przed nami ukazała się dziwna postać, znana nam ale nie pasująca do tego świata. Zwykły mężczyzna, w długim czarnym habicie, wyszywanym czerwonymi nitkami, które imitowały płomienie. Zwał się Roks, był niegdyś arcykapłanem tego pseudo bożka.
-Witajcie moje drogie dzieci.- uśmiechnął się, był dobrym człowiekiem. Zginął tysiące lat temu, we własnym łóżku ze starości. Zawsze był dla mnie jak ojciec i to dzięki niemu opanowałem "podarowaną" mi magię. On pokazał mi oraz Zamieci, jak dzielić ją na formy. Jak panować nad nią i w jaki sposób jej używać, był naszym mistrzem i opiekunem. Uściskałem go jak niegdyś ojca, a łzy mimowolnie popłynęły z moich oczu. Zamieć również czule go przywitała, a przy tym niemal nie powaliła go na posadzkę.
-Po co nas przyzwał?- zapytałem.
-To wie tylko On mój drogi.- schylił nieco głowę, nieczęsto miewa tu gości dlatego próbuje napawać się każdą chwilą spędzoną z kimś innym od Kossuth'a. Choć i jego miłował nad życie, dzięki czemu tu się znalazł.- Widziałem wybrankę twojego serca Van. Piękna kobieta.
-Cóż i ona mogłaby tu przybyć, gdyby On się zgodził.
-Na razie nie widzi takiej potrzeby, lecz niedługo Anna stanie przed jego obliczem. Podobnie zresztą jak Podmuch i Zmierzch.
-Ma co do nich plany?-wtrąciła się Zamieć.
-To wie tylko On moja droga.- uprzedziłem Roksa, on spojrzał na mnie z ukosa i zaczął się śmiać.
-Tęskniłem za waszą obecnością. Tu czas płynie inaczej.
-Minuta w naszym świecie, jest jak kilka lat tutaj. Wiemy o tym.
-Dlatego nie śpieszcie się i zajdźcie do mnie po rozmowie z naszym łaskawym Panem.- jego wzrok był wręcz błagalny, wiedziałem że nic na tym nie stracimy, a wręcz przeciwnie. Zresztą sam chciałem spędzić z nim trochę więcej czasu.
Stanęliśmy przed kolejnymi wrotami, tym razem większymi i zdającymi się płonąć żywym ogniem. To z nich wydobywały się kolejne zastępy strażników, którzy w pośpiechu ruszali zająć stanowiska. Szykował się na coś, a ja nie wiedziałem wtedy jeszcze o co chodziło.
-Dalej nie mogę iść.- wyraźnie posmutniał.-Pan chce widzieć się tylko z waszą dwójką.
-Przecież od zawsze towarzyszysz tym rozmową.-zauważyła Zamieć, oboje byliśmy zaskoczeni tą wiadomością.
-Nic na to nie poradzę dzieci, ruszajcie.- pchnął nas do przodu, ten starzec miał ogromną siłę w łapach. W ułamku sekundy znaleźliśmy się na krawędzi ogromnego urwiska, on już na nas czekał. Przyjął swoją naturalną postać, giganta o ludzkim ciele. Różnił się jednak od nas nie tylko wzrostem. Jego skóra miała jaskrawo czerwona barwę, zamiast krwi w jego żyłach płynął ogień. Gorętszy od płomieni słonecznych, jedyne co miał na sobie to misternie zdobione naramienniki oraz coś w rodzaju długiej spódnicy splecionej ze smoczych czaszek i stali. W dłoni jak zawsze dzierżył krótkie ostrze. Z jego płonącej łepetyny wystawała para rogów wygiętych niby łuk, a jego ogon przypadkowym machnięciem miażdżył okoliczne wzniesienia. http://wallpak.com/wp-content/uploads/2 ... lpaper.jpg Zamieć ukłoniła się, ja również lekko dygnąłem.
-Moje dzieci.- jego potężny głos rozbrzmiał i niósł się echem po całej dolinie.
-Witaj ojcze.- wilczyca przemówiła pierwsza, wywołało to uśmiech na twarzy giganta.
-Ta witaj.- burknąłem pod nosem. Ja nie pałałem do niego zbytnią sympatią, w przeciwieństwie do Zamieci, która go wręcz ubóstwiała. Cóż, jak to ona.
-Jak zawsze bije od ciebie radością mój synu.- rzekł Kossuth spokojnym, jednak wciąż przesiąkniętym siłą głosem.- Cóż, pamiętaj że śmierć twojej rodziny nie była moją winą.
-Powtarzasz to po raz setny.
-Widocznie muszę to robić by w końcu dotarło to do tego pustego łba.- wzburzył się nieco, a jego płomienie zwiększyły swoją objętość.- Lecz nie przywołałem was tu by rozmawiać o przeszłości. Pewien chciwy śmiertelnik, którego już poznaliście zapragnął wrócić do żywych. Tak też się stało, jednak cena jaką za to zapłacił jest wysoka. Piętnaście dusz. Dusz wojowników, w zamian za jego własną. To jest celem turnieju, w którym bierzecie udział.
-Domyśliłam się tego gdy ten wyrostek wtargnął na ucztę.- przerwała mu Zamieć.
-Wasze dusze,-kontynuował.- należą do mnie. Podobnie jak Anny, twego nienarodzonego syna, czy Zmierzchu i Podmucha. Jednak Khorn może nie chcieć mnie słuchać.
-Nie jesteście poniekąd braćmi?- zapytałem, po czym oparłem się o spory głaz i runąłem na ziemie. Ta jak zawsze swoją temperaturą przypominała bardziej świeżą magmę niźli zwykłą skałę, dlatego zmuszony byłem do przyjęcia pierwszej formy.
-Tak wyglądasz o niebo lepiej.- zaśmiał się.- Jest to w pewnym sensie prawda, lecz ja zostałem wygnany tysiące lat temu. Nie utrzymuje z nim kontaktów, a teraz przyjdzie mi pertraktować. Nie jest bogiem, który z chęcią słucha próśb. On żąda.
-Nasze dusze są splecione z twoją ojcze.
-Dlatego trudniej mu będzie dołączyć je do swojego tronu.- Kossuth wydawał się być teraz przejęty, dawno go takiego nie widziałem.- Mimo to wszystko zależy od tego, czy na wzgląd na stare czasu pozwoli mi ze sobą porozmawiać. Jeśli nie odbiorę was siłą, co będzie kosztować mnie zapewne bardzo wiele.
-Zaryzykujesz dla nas swoje istnienie?- niemal podskoczyłem z miejsca, serce zaczęło mi szybciej bić. Nigdy w życiu nie posądziłbym go o tak heroiczny czyn.
-Jestem waszym ojcem, to naturalne.- odpowiedział spokojnie. -Udajcie się do Roksa, lecz nie mówcie mu o tym. Nie chce by cierpiał.- odwrócił się i zaczął iść w nieznanym nam kierunku.- To wszystko na dziś, wezwę was wkrótce.
Coś we mnie pękło, mówił poważnie. Wiedziałem kiedy kłamie, podobnie jak on wiedział gdy ja to robię. W jednej chwili zmieniło się to, jak go postrzegałem. Wolnym krokiem ruszyliśmy z powrotem w strone wrót. Oboje milczeliśmy i oboje byliśmy przerażeni. Nie z powodu końca naszego bytu. To mało nas interesowało, lecz z powodu walki to której mogło niedługo dojść.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Przy odpowiedniej motywacji budowa gimnazjonu została szybko ukończona. Kharlot postanowił osobiscie obejrzeć rezultat prac.
Sala, którą wybrał była przestronna i szeroka, o dość wysokim sklepieniu. Wewnątrz płoneły pochodnie i paleniska, które rozświetlały ciemne pomieszczenie. Znajdowały się tu ciężary, z którymi zawodnicy mogli ćwiczyć, lecz także zzwieszone belki, na których trenowano równowagę, podobnie jak pionowe słupy, "drewniani ludzie", oraz inne kukły do ćwiczeń walki bronią, tarcze strzelnicze, oraz mnóstwo improwizowanego sprzetu, takiego jak liny, podkowy i worki z piaskiem. Wybraniec oglądał wszystko po kolei, w milczeniu oceniając wykonaną pracę.
- Doskonale-rzekł do idacego za nim kultysty- Przekaż naszym gościom, że mają nieograniczony dostęp do gimnazjonu o każdej porze dnia.
Akolita skłonił się i oddalił w milczeniu. Kruszący Czaszki postanowił wypróbować sprzęt.

***
Kolejna bezsenna noc. Bole głowy nasilały się, pojawiały się koszmary na jawie. Nic dziwnego, że Julia chodziła w paskudnym humorze. W dodatku występowały u niej napady żarłoczności, podczas których szczególnie chętnie jadła czekoladę. Potem miała wyrzuty sumienia, zniepokojem spogladając, czy jej wilczy apetyt nie odkłada się jej na tyłku. Wszystkiemu towarzyszyło wahanie nastroju, które dało się niektórym we znaki. Niby normalna rzecz, która zdarza się każdej babie, ale Aurumhardt stwierdziła, że przestała krwawić. Jako uzdrowicielka wiedziała, że to nic dobrego.
Grzebała łyżką w resztce owsianki, ogladając innych posilających się znudzonym wzrokiem. Nie cierpiała owsianki, lecz jeśli miała zachować formę, musiała się przełamać. Szczególnie, gdy przebywała w towarzystwie Anny i Iskry o świetnych figurach, i niektóre kultystki miały się czym pochwalić.
Odsunęła miskę z rezygnacją, stwierdziwszy, że nie przełknie ani kęsa więcej, po czym wstała od stołu. Zastanawiała się, co robić.
Menthus wciąż dochodził do zdrowia, lecz Anna nie dopuszczała jej do niego. Ostro zrugała dwie przydzielone jej asystentki, które zajmowały się zabiegami niemagicznymi, doprowadzając je do płaczu. Głupia krowa.
Postanowiła się przejść po zamku. Podobno otworzyli coś w rodzaju sali treningowej. Cokolwiek, byle zabić nudę i spalić kalorie.
Idąc, stwierdziła, że to całkiem niezły pomysł. Można bylo się oderwać od codziennych spraw, zaradzić atakom obżarstwa i zająć się czymś twórczym. Powtarzała sobie w myślach, jako to dobry plan. Wreszcie dotarła na miejsce. Uchyliła drzwi i zajrzała do środka.
- Nie... jednak zajmę się czymś innym!- powiedziała na głos.
Wojownik w czerwonej zbroi, ten niedawno przybyły, wywijał w środku wielką, kolczastą kulą na łańcuchu. Julia chciała być jak najdalej od tego typa, choćby miała marznąć na murach.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Szybko znaleźliśmy się w pokoju Roksa. Magiczne sposoby przemieszczania się były dla nas niesamowicie irytujące, ale trzeba przyznać, że ich skuteczność była nieoceniona. Jego pokój nic nie zmienił się od naszej ostatniej wizyty Wszystkie ściany były zasłonięte przez regały, które uginały się od potężnych ksiąg. Przeczytałem kilka z nich i szczerze powiedziawszy, nad jedną z cieńszych sterczałem z rok czasu. Jednak nosiły w sobie ogromną wiedzę, często też moc. Jeśli umiało się je czytać w odpowiedni sposób, zyskiwało się zdolności, o których nie jeden mag mógł tylko pomarzyć. Jednak jak już wspomniałem wymagało to ogromnej cierpliwości, której Roksowi nigdy nie brakło. Siedział w bujanym fotelu i czytał kolejne dzieło starożytnych pisarzy, jego oczy płonęły. To jego własna nowatorska metoda czytania tych ksiąg, dosłownie wypalał sobie ważniejsze sentencje w pamięci. Nie chcieliśmy mu w tym przeszkadzać, dlatego spoczęliśmy na sporej sofie znajdującej się przy nierozpalonym kominku. Spojrzałem na małą komodę. Na jej blacie leżał talerz słodkości, które uwielbiałem jak małe dziecko. Z czystego sentymentu chwyciłem za półmisek i zacząłem je pochłaniać, Zamieć zaś zajadała się pieczonym bażantem. Dopiero po dłuższej chwili zauważyliśmy staruszek się na nas patrzy. Radość po prostu od niego biła. Teraz skojarzyłem, że wyglądem przypomina mi tego dziadka, u którego zatrzymaliśmy się po tym jak pokonaliśmy trolla. Łudzące podobieństwo.
-Kiedy ostatni raz tak beztrosko pałaszowaliście swoje ulubione smakołyki, oboje byliście jeszcze dziećmi.- uśmiechnął się i powoli zwlókł się z krzesła. Przy użyciu telekinezy odłożył księgę na półkę i przysiadł się do mnie. Myślałem, że zabije go wzrokiem gdy chwycił garść cukierków i przemienił ja w popiół. Roześmiał się w najlepsze, a i ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.- Wiesz, że walczycie z bliźniakami?
-Teraz już wiemy.-odpowiedziała mu za mnie Zamieć.
-Walka dwóch, na dwóch. Od początku przeczuwałem, że tak będzie.-skomentowałem i chwyciłem kolejnego cukierka. Wpychałem je w siebie tak jakby miał być to mój ostatni posiłek, od kiedy sięgam pamięcią zawsze tak wyglądały nasze posiedzenia u Dziadka.- Nie z takimi przeciwnikami się już mierzyliśmy.
-Ich więź jest podobna do waszej.- rzekł spokojnym głosem, przypominającym nieco jakiegoś akademickiego wykładowcę. Kiedyś miałem z jednym do czynienia, wybitnie nie spodobał się Zamieci, przez musiał nauczyć się biegać szybciej, niż rzucać pseudo inteligentne uwagi na temat jej nadzwyczajnego wzrostu.- Dlatego musicie na to uważać, oni nie wiedzą o waszej. I tu macie nad nimi przewagę. Prześledziłem całe ich życie, od urodzenia aż do dotarcia na arenę.-zamilkł.
-I?
-I?- powtórzył.- A tak, wybacz zastanawiałem się nad tym czy wyjąłem kolejną porcje twoich cukierków z piekarnika.- znów wybuchliśmy śmiechem, jak zwykle nie przejmował się zbyt bardzo naszymi "ziemski sprawami". Zawsze pokładał w nas ogromna nadzieje. Ale stąpał twardo po ziemi i potrafił szczerze ocenić sytuacje. Bez względu na to czy nas obrazi.- Są doskonałymi wojownikami, ich ruchy są dopracowane i niemal idealnie ze sobą współgrają.
-Niemal.-wtrąciła Zamieć, gdy skończyła już jeść.
-Możecie ich pokonać, gdy się skupicie. Kossuth, zdjął limity z waszych przemian. Nie będziecie już odczuwać po nich zmęczenia.- wciąż patrzył na nas jak na dwoje, nierozgarniętych dzieciaków. Nie raziło mnie to, szczerze powiedziawszy dawało poczucie bezpieczeństwa. Opiekował się nami i to było dla mnie najbardziej istotne.- Musicie mu po prostu zaufać w pełni.
-On musi.- wilczyca uniosła w moja stronę swój wielki łeb.
-Zaufałem, po tym co mi powiedział, ufam mu całkowicie.- odpowiedziałem. Dziadunio był zaskoczony, podskoczył w miejscu i szybkim ruchem dłoni sprawił, że jeden z regałów zamienił się w kolejne drzwi o nieprzeciętnych wymiarach.
-Przekonajmy się.- powiedział po czym wrota ukazały nam coś na wzór areny, podobnej do tej w cytadeli, lecz przynajmniej trzykrotnie większej.- Przyjmijcie trzecią formę.
Zamieć w mgnieniu oka przybrała swoją formę, przypominała drugą lecz znowu jej rozmiary zmieniły się. Była teraz wielkości przeciętnego ludzkiego domu z Miasta Białego Wilka, jej skóra i sierść przeobraziły się w stal, od której oślepiająco odbijał się blask ognia świata stworzonego przez Kossuth'a. W jej żyłach płyną ogień, zaszła teraz stuprocentowa synchronizacja między jej duszą, a duszą naszego "boga". http://images.forwallpaper.com/files/th ... emon_p.jpg
Uniosłem głowę w górę by na nią spojrzeć, zawsze uważałem, że nawet w tej demonicznej formie była piękna. Skupiłem się i momentalnie poczułem przypływ energii. To uczucie wspanialsze od wszystkich innych. Gdy uwalniało się to co tłumiło się tyle czas, można był wreszcie odetchnąć pełną piersią. Kątem oka zauważyłem, że Zamieć zaczęła specjalnie zmniejszać swoje rozmiary. Robiła to według swojego uznania i szybko wróciła do swoich normalnych proporcji, co w rzeczywistości potęgowało jej siłę gdyż ta musiała się wtedy kumulować w mniejszym naczyniu. Ja czułem jak moja krew wrze, nie miało to jednak nic wspólnego z bólem. Wręcz przeciwnie. Powoli i moja skóra zmieniała swoją barwę na podobną do tej na ciele Kossuth'a. Czułem jak wyrastają mi ledwo widoczne dla ludzkiego oka skrzydła i jak moje włosy unoszą się w powietrzu pod wpływem fal uderzeniowych powodowanych przez rozchodzącą się wokół mnie aurę. Wreszcie i ja synchronizowałem się w całości z Nim i wcale nie uważałem tego za coś złego. http://www.tapeta-ognisty-demon.na-pulp ... demon.jpeg
-Wspaniale!- widziałem dumę w oczach Roksa.- Wspaniale, naprawdę wspaniale!- powtórzył a łzy zaczęły płynąc z jego oczu. Czułem, że moc moja i Zamieci równoważy się. Znałem to uczucie z pierwszej formy, lecz teraz było ono wyraźniejsze i znacznie potężniejsze.- Trenujcie!- Nagle zniknął, a na arenę wytoczyły się zastępy kamiennych golemów. Odpornych w pewnym stopniu na ogień, za nimi ruszyli ich złoci bracia. Ci z kolei wyróżniali się całkowitym brakiem wrażliwości na magię. Rzucił nas na głęboką wodę. Gdy nieco się zbliżyli, zauważyłem że w dłoniach dzierżą broń. Topory, miecze, dzidy, niekiedy łuki i kusze. I posługują się nimi w mistrzowskim stopniu.- Ojciec was obserwuje, pokażcie co potraficie!- krzyknął Dziadunio. Dopiero teraz zauważyłem, że trybuny pękają w szwach. Tysiąc żywiołaków ognia przybyło by oglądać walkę.
-Nie możemy spowodować, zawodu na ich płonących facjatach.- Zamieć parsknęła śmiechem i zaczęła biec. Omijała każdą pojedyncza strzałę, a w jej stronę szybowały ich tysiące. Runęła na przeciwnika i to co zrobiła można określić jednym słowem, rzeź. Sam nie mogłem zostać w tyle gdyż czułem na sobie Jego spojrzenie. Rzuciłem się w wir walki i skupiłem się tylko na niej.
Nim się obejrzeliśmy było po wszystkim, nie odczuwaliśmy zmęczenia, potrzeby spożycia jakiś posiłków czy innych spraw związanych z fizjologią istot żywych. Staliśmy dumnie otoczeni przez szczątki naszych przeciwników, słuchając wiwatów na naszą cześć.
-Walczyliście bez przerwy, przez rok.- rzekł Roks. Oboje z Zamiecią spojrzeliśmy po sobie. Wiedzieliśmy, że czas tu płynie inaczej, ale żeby zupełnie nie odczuwać tego jak mija?-Jestem z was dumy. Podobnie jak nasz Wielki Ojciec.- wciąż się uśmiechał, gdy zrozumiałem, że właśnie się z nami żegna.-Tyle mogłem dla was zrobić dzieci. Do rychłego zobaczenia.
Nie zdążyliśmy wypowiedzieć ani słowa. Gdy znów otworzyłem oczy byłem na łóżko obok śpiącej Anny. Zamieć patrzyła na mnie z tą samą wściekłością co zawsze. Towarzyszyła jej za każdym razem, gdy zostawaliśmy dosłownie wyrzucani z dom "Ojca". Przekręciłem się na bok. Byłem w swoim naturalnym ciele, dokładnie to sprawdziłem. Zamieć również. Oboje nie odczuwaliśmy efektów przybrania ostatecznej formy. Co było cudem. Poza tym rok walki i brak jakichkolwiek objawów zmęczenia i niedożywienia? Cóż, taki trening był czymś wskazanym i wcale nie omieszkałbym gdyby niedługo się powtórzył. Ucałowałem Anna w czoło i wstałem z łóżka.
-Gdzie się wybierasz?- Zamieć zapytała mnie gdy stałem już w drzwiach.
-Krótki spacer dobrze mi zrobi.- odpowiedziałem.- Dołączysz?
-Nie, chce z spędzić trochę czasu z nimi.
-Twoja decyzja siostro.

Kultyści biegali z jakimiś ciężarami, drążkami, bronią i innymi różnościami. Wzbudziło to moje zainteresowanie i ruszyłem za nimi. Z końca korytarza dobiegł mnie głoś uzdrowicielki, którą już wcześniej spotkałem. Julia? Chyba tak miała na imię.
- Nie... jednak zajmę się czymś innym!
-Cóż, a mnie może jednak to zainteresuje.- uśmiechnąłem się a ona odskoczyła jakby porażona prądem. Odsłoniła drzwi, za którymi znajdowało się coś w stylu sali treningowej. Wychyliłem się przez nie i ujrzałem nowo przybyłego machającego żelazną kulą jak piłeczką na sznurku.- Potrafisz coś zdziałać bez niej?-rzuciłem, ten spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pogardy.
-A ty bez tej swojej magii elfie?
-Przekonaj się.

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Po walce Menthusa oczywiście nie było żadnej popijawy, więc Galreth liczył na chwilę spokoju. Te jakoś do tej pory nie dopisywały w cytadeli. Jak zwykle przybył na zwyczajowy obiad. Co jak co, ale wobec zmagań na Arenie warto było dbać o swój stan. Również pełność brzucha. W końcu wszyscy liczyli na zwycięstwo i nie popuszczą. Siedział w wielkiej sali i jadł sobie ulubione kotlety, kiedy tą chwilę spokoju znowu przerwano. Do sali weszli dwaj przybysze. Dla Galretha byli to po prostu kolejni ludzie jakich było tutaj nie mało, jednak niektórzy zareagowali dość dziwnie na ich widok. A konkretnie wojownika w czerwieni. Bjarn kazał im się zebrać w jego kwaterze. Zabójca tylko wzruszył ramionami. Co go obchodził jakiś włóczęga. Jego problemy znacząco zmalały wraz ze śmiercią Ruerla, więc mógł teraz bez przeszkód oczekiwać, swojego zwycięstwa lub pójść w ślady szlachcica. Jedyne czym się w tej chwili przejmował to Iskra i niedokończone porachunki z jej mentorem. Nawet Ithiriel jak się niedawno dowiedział już ich opuściła i to na zawsze. Myślał, że może przez krótki czas rekonwalescencji Menthusa uda mu się skontaktować z młodą elfką, ale jakoś nie miał tego szczęścia. Ostatecznie postanowił zaprzestać kręcić się po fortecy i przeczekać czas do następnej walce w swoim pokoju. Kiedy szedł mijali go jacyś kultyści z wiadrami wspominając o pożarze. A więc jednak coś się działo w tych starych korytarzach i salach. Ognia mieczem nie zrani, więc tym również niezbyt się przejął. W pokoju dotarła do niego wiadomość o gotowej sali ćwiczeń dla zawodników. To na pewno był lepszy sposób spędzania czasu niż siedzenie na dupie, więc bez zwłoki się tam udał. Widać było, że przybył szybko, gdyż w środku byli tylko ten elf Vahanian i włóczęga z sali. O czymkolwiek rozmawiali, przerwali tylko na chwilę nie poświęcając mu zbyt wielkiej uwagi. Nie dlatego, że go lekceważyli, tylko zwyczajnie dlatego, że go nie lubili. Dla Galretha to nie była żadna nowość, nawet się za bardzo temu nie dziwił. Nie było niczego co po tysiącu latach ćwiczeń mógłby poprawić tłukąc manekiny, więc zajął się jego słabością-walką na dystans. Ostatnio okazała się bardzo przydatna, dotąd niepotrzebna, gdyż wystarczyło by się zbliżył do swojego celu po cichu i wykończyć go z bliska, bez ryzyka chybienia. Miał swoją standardową jeśli chodzi o wyposażenie adepta Khaina kusze pistoletową, ale leżała porządnie zapakowana, rzadko używana, więc zadowolił się rzucaniem nożami do celu. Część uwagi poświęcał ćwiczeniu, część ukrywania maksymalnych umiejętności (od czasu do czasu chybiając solidnie), a część na słuchaniu i obserwowaniu pozostałej dwójki.
Obrazek

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Wgl, taki mały WTF... MG jakiś miesiąc temu uzgodnił ze mną zmianę ekwipunku bo był niekonstytucyjny i przygotowany zawczasu, a nowego nie podałem do opinii publicznej. Toteż wiedzcie, że zamiast nieistniejącego eliksiru moi bliźniacy mają Płaszcze Mrozu a walczą jedynie toporem/mieczem + tarcza każdy. Tak informacyjnie, ofc daję fluffowy opis :) ]
[ No pany, będzie ogień. Niedługo jak przeczuwam. Pokojowa gimnastyka skończy się rzeźnią czy intergalaktycznym najazdem ? ]
[ Tak mi się wydaje że w sumie to wszyscy jeszcze żyjemy tylko dzięki łasce Vahaniana i jego wilka, że nie przybrali jeszcze swoich 'final form' i tym samym nie rozwalili tej cytadeli aż po fundamenty :lol2: :mrgreen: ]

Bjarn kroczył jednym z głównych korytarzy Fortecy Bogów, stawiając długie dudniące kroki. Kolejno mijane pola światła i cienia siekły dziesiątkami refleksów wielką postać wojownika z północy. Wydarty Morzu nieodmiennie myślał o Kharlocie. Pamiętał jak żegnał się z nim po pamiętnym pojedynku wśród stygnących trupów potężnej hordy Kurgan i Rycerzy Chaosu, która dotarła do podziemnego miasta szczuroludzi... Jak z uśmiechem wręczył przyjacielowi fragment przeklętego ostrza, o które wytoczono morze krwi i łez oraz serdeczne pożegnanie... Wreszcie moment gdy zaklęcia vitkiego w ich rodzinnym Eissvanrfiordzie pokazały Kruszącego Czaszki padającego od zdradzieckiego pchnięcia w plecy. Wydarty Morzu równie długo nie mógł się pogodzić ze stratą towarzysza, co jego ojciec - Thorgar Złamane Wiosło, lecz z czasem jakoś się do tego przyzwyczaił, ale teraz... Ingvarssona naprzemian zalewały fale sprzecznych uczuć i Norsmen nie czuł się z tym najlepiej. Wspomnień nie zarąbiesz toporem gdy cię rozzłoszczą, ani nie każesz im cofnąć się do szeregu potokiem gróźb i przekleństw, co oczywiście czyniło z nich najgroźniejszego wroga błękitnookiego wodza. Aby zabić czas do kolejnej walki zajmował się prostymi, acz relaksującymi obowiązkami w twierdzy, kłopotanie się organizacją i pchaniem naprzód tego całego burdelu zrzucił wreszcie na barki Kharlota i odczuł pewną ulgę... do pewnego stopnia.
- Kurwa... - Ingvarsson zamarł w pół kroku z obutą w ciężki, futrzany but stopą kilka cali nad podłogą. Wiszące u pasa toporki do rzucania brzdęknęły o siebie niespokojnie. - On nie zluzował mnie z żadnych obowiązków! Dalej wszystko na mojej głowie, a jaśnie pan Thorgarsson bawi się na tym swoim "gimbazjonie"...! Jak ja go zaraz znajdę to skończy gorzej niż Alpharius... gdybym go znalazł...
Gdy Ingvarsson mijał szeregi kolumnad w lewym skrzydle kasztelu, obok niego zaczęli przebiegać kultyści z wiadrami wody i krzyczący coś o pożarze biblioteki. Bjarn osobiście nie miał zbyt wielkiego szacunku do zakurzonych, śmierdzących pleśnią stosów kartek w oprawach, którymi tak pasjonowali się południowcy. Zawsze miał ochotę zapytać stronników książek co też przetrwa za parę setek lat, może tysiąc - książka czy wykuta na kamieniu runiczym saga lub ballada. Poza tym historie brzmiały o niebo ciekawiej w ustach wprawionych w swym rzemiośle gawędziarzy niż odcyfrowywane z zasuszonych kart ksiąg. Tak więc jak dla Ingvarssona kultyści mogliby dać sobie spokój i iść robić coś pożytecznego. Na przykład przed-podwieczorek. A biblioteka niech płonie - przynajmniej będzie choć trochę cieplej w tej chędożonej Spiżowej Kostnicy. Poza tym jak każdy Norsmen Bjarn Ingvarsson żywił odwieczny sentyment do palenia różnych struktur użyteczności publicznej - http://www.fmp666.com/pix1/burzum3.jpg. Taaak... Gdy tak rozmyślał nad źródłem owego pragnienia wśród swojej północnej braci droga wodza przecięła się z Aszkaelem. Ewidentnie podenerwowanym.
- Witaj Aszkaelu! Od dawna nie mieliśmy czasu by pomówić na spokojnie... - zaczął pogodnie Wydarty Morzu, lecz wybraniec minął go brzęcząc coś pod hełmen i pokręcił głową.
- Kharlot... - zasyczał Miecz Bogów. - Zmienił się od czasu swojej śmierci. Nie wiem czy to pobyt w domenie Pana Czaszek czy coś innego ale to zmiana na gorsze, wierzaj mi. Przez swoją butę zgubi nas wszystkich, nawet nie wie z jakimi igra mocami!
- Bliźniacy Horkessonowie poznali wreszcie swych przeciwników. - Bjarn celowo dobrał słowa. Poza Olfarrem i Ulfarrem jedynie ów dziwny Asrai i jego szara suka mogli uchodzić za duet wśród zawodników. - Razem z nimi dziś wieczór zamierzam sprawdzić co też oferuje ta sala, którą urządził nasz... organizator. Zarówno oni jak i ja chętnie powitalibyśmy twoje towarzystwo, otwieramy nową beczułkę miodu saarlskiego, jedną z ostatnich. Co ty na to, towarzyszu ?

Po spotkaniu z Aszkaelem Bjarn udał się na chłostane zamiecią mury cytadeli by pogadać z ośmioma chłopakami na warcie, której do wieczora przewodzili Eigil Berserker i Hrothgar. Będąc już przy samej bramie na dziedziniec poczół nieznośne łaskotanie, które jednak ktoś nienawykły do surowego, norskiego klimatu mógłby nazwać przejmującym zimnem.
- Cholera, co tu tak wieje ? Co za łoś nie zamknął drzwi ?! Tyle razy mówiłem... GUNNAR! -wrzasnął Bjarn na śpiącego pod murem woja wtulonego w swoją włócznię i futrzany płaszcz. - To jest warta do cholery! Nie śpij bo cię zgwałcą... teraz kto to taki dowcipny bramy nie zawarł...
Wódz wyjrzał na zewnątrz. Na obsypywanym nieustannie śniegiem dziedzińcu aż po mury zalegało płaskie morze bieli, odbijające światło wiszącej u góry Burzy Spaczni. Pod murami na lewo urosła kupa śniegu wielkości co najmniej...smoka. Dodatkowo widniały w niej dwa otwory, przez które systematycznie wzbijały się obłoczki dymu, zupełnie jakby coś dużego chrapało... Tymczasem obok, na środku placu kilku Norsmenów biegało z basowym rechotem po śniegu, skacząc za usypane z białego puchu murki i wydeptane okopy oraz obrzucając się kulami śniegu. Dalej Eskil i Haakar ustawili utoczoną ze śniegu kulę na dwóch większych, wetknęli w nie rządek kamyków imitując kolczugę i twarz po czym powtykali podkradziony z kuchni chrust opałowy jako brodę i włosy. Haakar nałożył na bałwana swój hełm z rzeźbionym nosalem i brwiami a Eskil włożył w drewnianą łapę rzeźby swój topór.
- A masz Klakki! Nie chowaj się jak baba tylko przyjmij śnieg na twarz jak mężczyzna! - zawołał Leif i cisnął śnieżką w padającego na ziemię wojownika wybuchając śmiechem. Kulka przeleciała nieszkodliwie nad śnieżnym murkiem i trafiła prosto w...
Nagle cała radosna zabawa ucichła jak z bicza strzelił.
- Wuju... wybacz to tylko... - Leif zakłopotany cofnął się za małą, okrągłą chatkę ze śniegu z której wyjrzał właśnie Thorlac, ewidentnie rozgrzany śliwowicą, sądząc po czerwonym nosie.
- Ćwiczenia! Hyp! - dokończył pospiesznie Thorlac wypełzając z iglo. - Na wypadek hyp! jakbyśmy mieli zdobywać lodowy pałac władczyni Kisleva na Krymie... hyp! znaczy Kremlu...
Bjarn strzepnął większość grudek śniegu z twarzy i włosów, zachował kamienną minę jednakże oczy wodza wyrażały czysty szał. Nagle, gdy już wszyscy kulili się za lodowymi szańcami przed gniewem Ingvarssona ten roześmiał się charkliwie i odszedł do kasztelu, rzucając jedynie...
- Naprawdę moglibyście cholera zamykać te drzwi, to że my nic nie czujemy to nie znaczy że te elfy i południowcy nie zamarzają na śmierć... I popilnowalibyście czasem tej bramy czy murów...
*****

Olfarr i Ulfarr rozweseleni jak nigdy świętowali w swoim pokoju.
- Patrz ledwie wytrzeźwieliśmy po popijawie a już ogłaszają naszą walkę... - zaśmiał się Olfarr, pociągając tęgo z drewnianego kufla z Ale i odstawiając naczynie nad kominek przed którym wylegiwał się w fotelu.
- ...jeśli przejdziemy do kolejnej rundy trzeba znów tego spróbować! I uwarzyć kolejny kociołek, a walka ani chybi będzie! - dodał rozwalony na łóżku z głową opartą o splecione z tyłu ramiona Ulfarr, spoglądając na wiszącą obok małą zbrojownię z ich mistrzowsko wykonanym orężem.
Horkessonowie zaśmiali się głośno w myślach, przekazując sobie nawzajem obrazy krwawego zwycięstwa i jeszcze krwawszej imprezy po wygranym pojedynku.
- No zgoda, a co z tym elfem i jego wilczycą ? Jakby nie patrzeć to wciąż żyją... - rzekł siedzący po drugiej stronie obszernej, pełnej futer i mile pachnącego Norską sosnowego drzewa komnaty Thorrvald, unosząc jedną rudą brew znad blaszanego kubka z parującym, grzanym z ziołami mocnym winem. Młody jarl Sztormowego Klifu od jakiegoś czasu obnosił się ze swymi czarnymi toporami z jeszcze większą dumą. To on opowiedział bliźniakom historię znajomości z Kharlotem i to jak podarowano mu jego oręż.
Ulfarr podniósł się na łokciu na puchowych futrach szarych wilków, wyściełających jedno z wielkich łóż w kwaterze i lekceważąco pociągnął nosem.
- Nie takich chwatów jużeśmy drzewiej bili...
- Niby taki mu podobny strzelał, uciekał, czarował lecz od topora i tak marnie wszyscy skończyli... - dokończył Olfarr czyszcząc paznokcie ostrzem saksy o rękojeści z mamuciej kości.
- Asgeir zaklął dla nas płaszcze ze skór rzadkich, białych wilków które w Norsce rosną od wpływu Oddechu Bogów...
- Mają kaptury zrobione ze łbów, z których wystają kły długie jak palce, każdy z wyrytą runą. Vitki powiadał że uwięził w nich mróz wczorajszej zamieci...
- Powiadał że skoro inni zawodnicy wspomagają się czarodziejskim ekwipunkiem to my też powinniśmy... Niby dał nam już miksturę (którą wciąż nie wiemy jak się podzielić) i prości z nas wojowie...
- ...ale tak pięknie się prezentują że nie było nie brać jak pomazaniec Bogów daje! Co do walki to najpierw załatwimy wilczura...
- O tak! Na tej suce ładna skóra, futro pierwszego gatunku - idealnie dla mojej Vigrid i Valkii Olfarra na buty, haha! A jak ten... Vahanian zbytnio zalezie nam za skórę tymi swoimi strzałkami to mój brat urżnie mu łeb!
~ Karki im połamiemy i piwa się napijemy!
~ Z ust mi to wyjąłeś bracie... elfie zwany Vahanianem, niedługo czas na cię!
~ Nawet jeśliby chędożył tą swoją zawszoną wilczycę pod ogon to jeno ludzka ręka może dzierżyć topór...
~ ...i jedynie brat osłoni cię tarczą, jak wtedy pod Albionshavn ?
~ Hehehe, a i owszem. Było gorąco ale i tak to nic w porównaniu z tym co dwóch wojowników zrobi z leśnym psiarczykiem!
~ Ej, ale wroga to ty szanuj... Bo jeszcze ci umierając na buty narzyga ze złośliwości, hahaha!

Thorrvald przez chwilę milczał, w pewnym stopniu zdając sobie sprawę że bliźniacy muszą rozmawiać ze sobą w jakiś dziwny sposób bez słów. Jak to dobrze że on nie musiał dzielić głowy z Leifem...
- No chłopaki, nie mam pytań! - Thorrvald wstał i podniósł ręce do góry. - Idę, zaraz zmiana warty na basztach... Co tam tak się drą za oknem ?
- Na...
- ...razie Thorrvaldzie. My idziemy zobaczyć cóż to za ustrojstwo kultysci poznosili do tej nowej sali...
- ...oby coś do rozpieprzenia w drobny mak! Ręce nas świeżbią do rozwalania łbów, a nie ma kogo ! - pożalił się za obu braci Ulfarr. - Choć bardziej trzeba by było teraz wypić coś godziwego i zakąsić jadłem z kuchni... TUUUROOO!

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Miałem taki plan, ale tyle wspomnień z tym budynkiem już się wiąże, że szkoda mi się go zrobiło xD]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Pamiętajcie o jednym, a mówię to do wszystkich uczestników. Nieważne, jaka potęgą dysponuje według opisu Wasza postać, zasady to zasady. W tym przypadku Vahanian może sobie być nawet w formie SSJ3, a Zamieć przerosnąć Smauga, jednak w praktyce to wciąż tylko elf z łukiem i wilczyca. :wink:
A jak zaczniecie wskrzeszać postaci, to pozabijam. OSOBIŚCIE! :evil: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Oczywiste, to tylko historia postaci ;-)]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Zapowiadało się ciekawie. Kharlot podszedł do solidnego drewnianego stołu, gdzie odłożył kiścień, zupełnie jakby to był delikatny ornament, a nie mordercza broń. Kula na łańcuchu teraz wydawała się ciężka i niezgrabna, zupełnie inaczej niż przed chwilą, gdy tańczyła w powietrzu niczym żywa.
Khornita zdjął hełm i postawił go obok broni. Vahanian po raz pierwszy miał okazję ujrzeć jego twarz. Był spokojny, spojrzenie jego było żywe, a także ku zdumieniu elfa dostrzegł błysk inteligencji, jednakże pogardliwy uśmieszek nie schodził mu z ust. Najwyraźniej nie wiedział o tajemnicy, jakiej skrywa elf.
Powolnym krokiem zbliżył się do Asrai. Górował nad nim fizycznie, co nie zrażało Vahaniana, który był odprężony. Jedynie żyłka do hazardu i ryzyka przyspieszała jego ton serca.
- Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś, elfie- rzekł Kharlot, spoglądając nań z góry- Nie spodziewałem się po tobie śmiałości, by stanąć przeciw mnie w otwartej walce.
- Cóż mogę rzec? Skrywam wiele niespodzianek- zaśmiał się mag, zupełnie bez szyderstwa. Jedyne, czego żałował, to tego, że nie obstawił wyniku tej walki.
- Dość słów. Walczmy- rzekł zupełnie spokojnie wybraniec- Gotów?
Z szybkością niespodziewaną u człowieka tak ciężkiej postury, Kharlot zaatakował prawym prostym, silnie i precyzyjnie. Zaskoczony Vahanian w ostatniej chwili zepchnął cios na bok, osuwając się nieco na bok, po czym skontrował uderzeniem wierzchem pięści z bliska. Czempion momentalnie poderwał prawy łokieć w górę, blokując cios, po czym uderzył lewą tuż przy ciele, mierząc w brzuch przeciwnika. Leśny elf uniknął ciosu, kładąc jednocześnie lewą dłoń na wewnętrznej stronie łokcia Norsmena, prawą łapiąc go za nadgarstek. Widząc to, Kharlot momentalnie zablokował prawą rękę lewą, nie dopuszczając do wykręcenia tej pierwszej. Elf momentalnie puścił, przeciwnika, nie widział bowiem sensu w siłowanie się z silniejszym przeciwnikiem. Zamiast tego zaatakował kolanem z prawej. Kharlot silnym pchnięciem zbił cios, lecz Vahanian wykorzystał jego energię, by wykonać półobrót w drugą stronę i powalić przeciwnika zamaszystym kopniakiem w głowę. Ku swojemu zdumieniu, wybraniec przechwycił nogę w stawie skokowym, wykręcając ją sobie pod pachę, w próbie założenia dźwigni na staw skokowy. Widząc realne zagrożenie Asrai podskoczył i silnie odbił się drugą nogą od pleców khornity, uwalniając się i kończąc lot przewrotem przez ramię. Zerwał się momentalnie z ziemi, gotów na przyjęcie ciosu, lecz ten nie nadszedł.
- Imponująca technika- uśmiechnął się Kharlot, tym razem bez pogardy- Może jest jeszcze dla ciebie nadzieja. Gdybyśmy mieli więcej czasu, mógłbym zrobić z ciebie mężczyznę.
- Dzięki, ale nie. Anna robi to co wieczór i przy tym pozostanę- zaśmiał się Vahanian.
Skoczyli ku sobie. Ich style różniły się diametralnie. Vahanian często zmieniał pozycję, przeskakując z flanki na flankę, nieraz stosując kombinacje ciosów, wysokie kopnięcia i akrobatyczne ruchy, by w końcu odnaleźć słaby punkt w obronie przeciwnika i wyeksploatować go. Kharlot preferował zgoła inny sposób, przedkładając stabilną pozycję nad pracę nóg. Jego ciosy były szybkie i silne, lecz oszczędne w ruchach, skupiając się na przełamaniu obrony przeciwnika, zamiast jej omijaniiu. Thorgarsson uderzył krótko, ze zgiętego w połowie ramienia, co przybrany syn Kossutha zbił na bok, celując kantem dłoni pod pachę. Przeciwnicy zwykle go lekceważyć, lecz precyzyjnie zadany, mógł pozbawić czucia w całe ręce na bardzo długo. Kharlot o tym wiedział, uczynił więc półkrok w bok, zbijając cios w drugą stronę. Obniżył przy tym pozycję, co Vahanian momentalnie wykorzystał, łapiąc go za kark i zaatakował kolanami. Czempion Khorna momentalnie postawił gardę, przyjmując ciosy na przedramiona. Ten nagle odepchnął go, co Asrai wykorzystał do kolejnego kopnięcia mawashigeri, które czempion boga wojny zablokował kolanem. Vahanian poczuł ostry ból w piszczeli.
- Gdybym chciał, leżałbyś teraz ze złamaną nogą- mruknął Kharlot, uderzając z góry.
Elf momentalnie zerwał się z miejsca, przetoczywszy się pod ciosem i kopnął przeciwnika pod kolano. Noga w stawie zgięła się, z przeciwnik padł na kolano, jednak zdołał w locie odwrócić się i zablokować oburęczny atak znad głowy.
- Cios Spadającego Liścia- zauważył czempon- Jednak powstrzymujesz się. Nie walczysz z całą swoją mocą.
- Tak jak ty- stwierdził beztrosko Vahanian
- Ja nie biorę udziału w turnieju. Mógłbyś zastosować śmiertelną technikę i nie wynikłoby z tego nic, co by ci zaszkodziło- drążył dalej Norsmen
- Nie kuś.
W tym momencie prawy sierp Kharlota sięgnął celu. Głowa elfa odskoczyła na bok, kilka kropel krwi wzleciało w powietrze. Vahanian skrzywił się nieco, po czym wypluł zakrwawiony ząb. Jego ślina w kontakcie z podłożem wybuchła niedużym płomyczkiem. Oczy jego zapłonęły na chwilę. Thorgarsson zignorował to.
Walcząc dochodziło do kuriozalne sytuacji. Obaj przeciwnicy powstrzymywali się przed uwolnieniem swego potencjału, by nie uszkodzić za mocno tego drugiego. Najzabawniejsze był w tym fakt, że zarówno Vahanian, jak i Kharlot uważali siebie nawzajem za zbyt słabego, by wytrzymać ich niepowstrzymywane ciosy. Przez myśl khornity przeszło stwierdzenie, że niezwykle rzadko coś takiego czynił. Ostatnim razem, gdy sparował z....
Silny ból w czaszce wybuchł niespodziewanie, co zaburzyło równowagę i koncentrację Norsa. Asrai momentalnie to wykorzystał. Celny cios w grdykę pozbawił Kruszączego Czaszki na chwilę tchu, obustronne uderzenie w uszy słuchu. Vahanian trzasnął go na odlew w szczękę, po czym poprawił kopnięciem. Khornita odleciał do tyłu, uderzając w słup. Ćwiczący nieopodal Galerth odwrócił się z zaciekawieniem.
Kruszący Czaszki wstał powoli, przecierając wierzchem dłoni po rozbitej wardze. Widząc krew uśmiechnął się. Spojrzał na płonące już oczy elfa, nie wyrażając zaskoczenia. Nie interesowały go tajemnice tego elfa. Jedyne, co go obchodziło, to walka.
Vahanian szykował się do ataku, gdy nagle Kharlot grzmotnął go pięścią z wyskoku, po czym chwycił zamroczonego z pasie i wyniósłszy w gorę, przerzucił nad sobą. Nie pozwalając mu się otrząsnąć, grzmotnął go kolanem w żebra, po czym poprawił hammerfistem. Elf błyskawicznie przetoczył się na plecy i założył czempionowi duszenie trójkątne nogami. Zaciskając uda ile sił mu starczyło, Vahanian nagle poczuł, że unosi się w powietrzu. Kharlot zamiast zrywać chwyt, uniósł całego przeciwnika w górę, po czym cisnął nim przed siebie. Elf wyrżnął boleśnie w jednego z "drewnianych ludzi". Zerwał się natychmiast, spięty w pozycji bojowej, lecz wybraniec Khorna roześmiał się. Widząc, że nie zaatakuje, Vahanian rozluźnił się.
- Polegasz na magii i zdolnościach łuczniczych, co tworzy słaby punkt w twoim stylu walki. Twoja obrona nie jest szczelna- rzekł spokojnym głosem Thorgarsson- Teraz jednak idź, świętuj ze swą kobietą, walczyłeś dzisiaj honorowo.
Czempion podszedł do stołu i założył swój hełm. Nagle odwrócił się w kierunku obserwującego ich Galretha
- Ty tam!- tu wskazał zabójce palcem- Masz dość odwagi, by stanąć przeciwko mnie w pojedynkę?
Druchii bez słowa powrócił do treningu strzeleckiego.
- Tak myślałem- mruknął Kharlot.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Kharlot okazał się być człowiek godnym miana "przeciwnika", tego typu ludzi spotyka się niezwykle rzadko. Większość z nich bowiem, nie wie czym jest honor. Spodobała mi się ta walka, gdyż wreszcie mogłem walczyć z kimś na równi. Od wielu miesięcy nie spotkałem godnego siebie przeciwnika, a ten pojawił się od tak. Stoczyłem wiele pojedynków i tylko dwa zrobiły na mnie jakieś wrażenie. Ten, który odbył się przed chwilą, oraz walka z Menthusem sprzed paru dni. Oba utkwią w mojej pamięci na długo. Byłem trochę poobijany, on zresztą też. Ale obaj nie dawaliśmy tego po sobie zbyt bardzo poznać. Przeleciałem językiem po zębach i wyczułem ubytek, który jednak bardzo szybko zniknął. Moje rany goiły się niesamowicie szybko, za co muszę podziękować Kossuth'owi.
Czempion podszedł do stołu i założył swój hełm. Nagle odwrócił się w kierunku obserwującego ich Galretha
- Ty tam!- tu wskazał zabójce palcem- Masz dość odwagi, by stanąć przeciwko mnie w pojedynkę?
Druchii bez słowa powrócił do treningu strzeleckiego.
- Tak myślałem- mruknął Kharlot.
Roześmiałem się widząc nieudolne próby trafienie w cel Mrocznego. Chwyciłem za łuk, który wisiał oparty o ścianę i wystrzeliłem kilka strzał w tarcze. Każda trafiła w środek tarczy.
-Widzisz mój Drogi,- parsknąłem śmiechem.-właśnie tak się to robi. Druhii chciał rzucić w moją stronę jakąś kąśliwą uwagę, ale nie zdążył gdyż ja szybko odwróciłem od niego wzrok i spojrzałem na Kharlot'a.- Powinniśmy to powtórzyć w najbliższym czasie. Co powiesz na jutrzejsze popołudnie?
-Zastanowię się.- uśmiechnął się, a następnie założył hełm. Ja odwróciłem się i ruszyłem ku wyjściu. W drzwiach stali bliźniacy, obaj z otwartymi gębami patrzyli gapili się a to na mnie, a to na ich rodaka. Nie zareagowałem na to, większość ludzi uważa przedstawicieli mojego gatunku za słabych i niezdolnych do walki. Błąd. Minąłem ich i wolnym krokiem udałem się z powrotem do pokoju.

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

[Takie tam od gracza RPG: W każdej normalnej grze (a taka klimatyczna opisówka również się IMO kwalifikuje) powergaming byłby piętnowany i surowo karany. Mam nadzieję, Vahanian, że w innych grach nie męczysz współgraczy czymś takim.]
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Nigdy wcześniej nie brałem udziału w czymś podobny, robię to dla zabawy, by trochę oderwać się od ponurej rzeczywistości. Nikogo raczej nie zabiję puszczając nieco wodzę fantazji. Tym bardziej, że i tak nie bierze się tego pod uwagę w grze. Pozdrawiam, postaram się poprawić.]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Gdy do pokoju wszedł Magnus, Saito popijał herbatę siedząc na fotelu za biurkiem. Łowca, poddawszy oględzinom pochwyconego kultystę wyraził aprobatę wobec niepozostawiających śladów metod Nippończyka. Samuraj wskazał przybyłemu filiżankę, którą Magnus podniósł badawczo i powąchał zawartość... Po czym, ku skrywanemu zażenowaniu Saito, dolał do niej trochę alkoholu, by następnie pochłonąć cały napój jednym łykiem.
-Już zapadła noc...- rzekł samuraj -Tutaj trudno to zauważyć...- dodał, mając na uwadze zaplombowane okna.
-Owszem, panie Saito... to będzie długa i zimna noc...- rzekł Magnus znów podchodząc do heretyka.
-Trzeba czekać, aż się obudzi... wtedy powie nam, gdzie jest twój uczeń, panie Magnus... - Wtem, inkwizytor brutalnym ciosem otwartej dłoni ocucił jeńca, czemu towarzyszyło chrupnięcie łamanego nosa, a z ust heretyka wyleciał ząb, ciągnący za sobą krwawą nitkę śliny. Przebudzony kultysta wrzasnął najpierw z bólu, a później ze strachu, jeszcze głośniej, zdał sobie sprawę ze swojego położenia. Von Bittenberg ujął z wprawą nóż o ząbkowanym ostrzu, po czym zaczął przesłuchanie. Saito widział w swoim życiu nie jedno, samuraje zaś byli ludźmi wyjątkowo bezlitosnymi i niewzruszonymi, a stosowane w Nipponie metody tortur mogłyby zaszokować nawet katów z Har Ganeth, jednak widok Magnusa przesłuchującego kultystę sprawił, że ronin odstawił swoją filiżankę.

Inkwizytor zaczął standardowo, od wbijania noża pod paznokcie i podważania ich. Kultysta wrzeszczał i szarpał się, jednak więzy trzymały mocno.
- Czego chcecie?! Nic wam nie pow... - Po czym wrzasnął, gdy następny paznokieć pacnął o podłogę. Odpowiedź była nieprawidłowa.
- Saito, podaj mi jakąś szmatę. Nie chce gadać, to mu pomogę. - Po czym wepchnął otrzymany kawałek materiału w usta przesłuchiwanego. Krzyki zamieniły się w stłumiony bełkot. - Potrzebuję, żebyś był skupiony. Czy jesteś skupiony? - Pytał von Bittenberg, w międzyczasie ogołociwszy całą dłoń z paznokci, która spuchła, podwajając swoje rozmiary niemal dwukrotnie. Łowca czarownic wyszarpnął nasiąkniętą juchą szmatkę, lecz kultysta splunął mu tylko w twarz. Von Bittenberg zdawał się zignorować ten fakt, natychmiast wbił zębate ostrze w kolano heretyka aż po rękojeść, po czym obrócił i wyszarpnął wraz ze strzępami kości, ścięgien i kawałem chrząstki. Kultysta jęknął po czym zemdlał. Inkwizytor otarł plwocinę i zwrócił się do Kanedy: - Nie dość skupiony. Znajdź jakieś wiadro z wodą, będzie potrzebne. Zaraz zaczynamy drugie podejście.
Gdy Saito wrócił do pomieszczenia, zobaczył, że kultysta jest już całkiem nagi, a jego kończyny zostały wyrwane ze stawów. Stary łowca chwycił kultystę za kark i bez zbędnych ceregieli wcisnął mu głowę do podstawionego pojemnika. Trzymał go tak przez chwilę, aż tamten znów zaczął się szarpać.
- Może powinienem złapać nowego? Ten był jakiś hardy, ale szybko stracił przytomność. - Spytał samuraj.
- Nie ma potrzeby... Powie wszystko, chyba, że faktycznie nie wie. - Odparł Magnus. - Tylko teraz musimy się zamienić. Zadaj mu kilka pytań, bądź miły i zaproponuj mu wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. W biurku są papierosy, daj mu jednego. Dobra, wyciągam, bo się utopi... - Inkwizytor z donośnym chlupnięciem wyjął głowę przesłuchiwanego i rzucił go na metalowe krzesło, po czym wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Spójrz na mnie... - Powiedział Saito, starając się brzmieć jak najmniej szorstko. - Mogę wyciągnąć cię z tej beznadziejnej sytuacji, załatwić uzdrowicieRkę, wszak jestem zawodnikiem. Mógłbym rozmówić się z organizatorem. - Kultysta patrzał na niego z pode łba jednym okiem. Drugie zostało albo wyrwane, albo zakrywała je pęknięta i obficie krwawiąca opuchlizna.
- Czego chcesz...? - Wyrzęził ranny.
- Na początek... Zaproponować papierosa. - Powiedział Saito, szukając wspomnianego przez Magnusa przedmiotu, czymkolwiek on był. Zapewne chodziło o te białe, papierowe patyczki, od których woniało machorką. Samuraj domyślił się reszty.
- Możesz podpalić? - Powiedział kultysta. - Ja nie za bardzo... - Kaneda bez słowa podłożył świeczkę, a w pomieszczeniu rozszedł się swąd niskiej jakości tytoniu i kłębów niebieskiego dymu. Saito pomyślał, że te tak zwane "papierosy" zostały przygotowane jako standardowe akcesorium do przesłuchań. W przeciwieństwie do fajki, w której gustowali miejscowi, były wszak jednorazowe, co zdawała się potwierdzać również podła jakość suszu. - Tak więc, co chcesz wiedzieć?
- Wszystko, oczywiście.
Kultysta rozpoczął swój niezbyt ciekawy monolog. Widać było, że nie jest to nikt ważny, wspomniał jednak, o tym, jak podczas rytuału doszło do masakry uczestników, gdyż ktoś zamknął salę, kiedy wewnątrz zaczął szaleć jakiś potwór. Opowiedział również, że Alba, zausznik zbiegłego Alphariusa, przechodzi rekonwalescencję, jednak ani razu nie wspomniał o Reinerze, ani nawet go nie kojarzył. Gdy skończył, do pomieszczenia wrócił Magnus.
- Świetna robota, Saito. Naprawdę, chętnie dałbym ci rekomendację do Inkwizycji, zależy tylko, jak rozwinie się sytuacja. Tymczasem... - Powiedział, stając pomiędzy kominkiem, a kultystą, rzucając nań złowrogi cień. - Pozwól, że dowiem się szczegółów. - I tu nastąpiła naprawdę ostra część przesłuchania.

Zbliżał się poranek. Ze schwytanego kultysty zostało kilka krwawych ochłapów, i choć Magnus oraz Saito nie dowiedzieli się gdzie jest Reiner, wydusili informację, kto może to wiedzieć. Nim cios katany pozbawił heretyka głowy, z zeznań wynikło, że należy złożyć wizytę Albie, znajdującemu się w części zamku dostępnej tylko dla członków kultu. Podobno po tym, jak wykastrował go Leif i zajęli się nim akolici Nurgla, albinos zmienił swoją aparycję nie do poznania.

- Wiesz co, panie Saito? - Spytał Magnus, gdy obaj śledczy szli na parter, gdzie panowało niezwykłe poruszenie. - Zdawało mi się, że widziałem na zamku jakiegoś żółtego drania. I bynajmniej nie jest to pan. - Dodał prędko.

Okazało się, że w międzyczasie Kharlot zarządził przygotowanie...
- To dojo! - Powiedział miło zaskoczony samuraj, na widok zawodników i innych osób ćwiczących przy sprzętach. Było wszystko, bez czego nie mogła obejść się nippońska sala treningowa, włączając w to drewniane manekiny, worki na łańcuchach i tarcze strzeleckie. Zgodnie ze zwyczajem, przed wejściem do dojo, ronin skłonił się i dopiero wtedy wkroczył do pomieszczenia, mijając akurat wychodzącego Vahaniana. Kharlot, który jak się okazało, był faktycznym organizatorem Areny, zadbał nawet, aby dostarczono odpowiednie maty. Po bliższych oględzinach okazało się, że nie są zrobione ze słomy ryżowej, tylko jakiejś lokalnej, jednak wymiary zgadzały się. Oprócz tego, w pomieszczeniu znalazły się również inne przyrządy, zgoła z innych regionów świata, takie jak sztangi, stosowane przez tileańskich atletów cyrkowych, czy też skomplikowane siedzisko z wielokrążkami i odważnikami umieszczonymi za oparciem, zapewne krasnoludzki wynalazek, na którym jakiś czerwony z wysiłku osobnik ćwiczył ścisk ramion. Urządzenie pozwalało również na trenowanie mięśni nóg, jednak te u ćwiczącego były cienkie jak grochowe tyczki. "Ktoś tu opuszcza dzień nóg" Pomyślał Saito, po czym udał się wypróbować sprzęty.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Mało kto rozumie czym jest honor. Mylą go z dobrocią, oczekując litości wojownika. Powszechna jest wiara, iż przykładem honoru jest rycerz na białym koniu, który pomaga biedniejszym i słabszym, ratuje damy z opresji i walczy ze złem i stworami cienia. Jak bardziej można się pomylić? Gdy tenże rycerz pada u stóp wybrańca Khorna, brutalnie zaszlachtowany jego mieczem wzdrygają się i zaklinają.
Męstwo. Nieugiętość. Dyscyplina. Hart ducha i silne serce. Oto przymioty prawdziwego wojownika. Sprawiają one, że staje on otwarcie naprzeciw trudnościom, siłom, którym nie sprosta zwyczajny człowiek. Pokonując je, okazuje swoją wielkość. Gdy stajesz naprzeciw drugiego wojownika, by poddać się ostatecznemu sprawdzianowi, gdy bez lęku stawiasz czoła rzucanemu wyzwaniu i robisz wszystko, by stać się jeszcze lepszy, stawiasz kolejny krok ku legendzie.
Kharlot mian nadzieję, że Vahanian pojął tą naukę. Sam sobie dziwił się, że nie żywi do elfa szczerej i palącej nienawiści, którą zwykł okazywać innym reprezentantom tej rasy. Być może to dlatego, że Asrai przypominał mu nieco dawnego siebie?
Wybraniec odrzucił natychmiast tą myśl. Być może Vahanian był więcej wart niż każdy napotkany dotychczas elf, jednak nadal nie zasługiwał na miano prawdziwego wojownika. Jeszcze musi udowodnić swoją wartość.
Śnieżyca ustała zupełnie, czyste niebo rozciągało się po horyzont. Kharlot wyszedł na balkon, spoglądając w górę. Fioletowa łuna biła jasno z burzy Osnowy. Patrząc na nią, odganiał powracające wspomnienia. Jego ręka mimowolnie zacisnęła się na naszyjniku, z którym się nie rozstawał. Pamiętał, jak kupił go na targu w podziemnym mieście, pamiętał jej reakcję, gdy wręczał prezent. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na balustradzie.
Powietrze targnęło krakanie. Wielkie, czarne ptaszysko zatrzepotało skrzydłami, po czym z sykiem piór wylądowało obok. Kruszący Czaszki pogładził jego lśniący łeb. Zastanawiało go, czy jego list dotarł do odpowiedniej osoby.

Jakiś czas później ośmiokrotnie rozbrzmiał dzwon.
Skrenq Szczurołap vs Inkwizytor Magnus von Bittenberg
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Dobry kawał tekstu Klafuti ,zwłaszcza "dobry i zły policjant" :D ]


-Wiesz co, panie Saito? - Spytał Magnus, gdy obaj śledczy szli na parter, gdzie panowało niezwykłe poruszenie. - Zdawało mi się, że widziałem na zamku jakiegoś żółtego drania. I bynajmniej nie jest to pan. - Dodał prędko.

Nippończyk i imperialista przeszli bez zatrzymywania się przez salę jadalną w której leżakowało jeszcze kilku zawodników oraz kuchnię ,mimo wrzasków Turo o przeszkadzaniu w pracy. Minęli zaplecze kuchi pełne beczek z których unosił się zapach świeżych o dziwo ryb ,az w końcu wyszli na mały plac ,który obaj widzieli po raz pierwszy od przybycia do zamku. Jednak nie było w nim nic specjalnego ,otoczony wysokimi ścianami zewnętrznymi bez żadnych drzwi i okien ,zapewne służył do patroszenia zwierząt i usuwania nieczystości z kuchni.
Saito zrobił kilka kroków do przodu i rozejrzał się powoli. Von Bittenberg prychnął -Ścierwo kłamało... mogliśmy go jeszcze trochę poszturchać...- po czym splunął w błoto
Ronin spojrzał się na inkwizytora i odparł spokojnym tonem -Wątpię ,czy ktokoRwiek by kłamał w takim położeniu.- po czym obszedł mury dookoła co chwilę stając przy nich. Po kilku minutach Von Bittenberg niecierpliwe mruknął -Może ten barbarzyńca z północy od kuchni coś wie...- samuraj już miał odpowiedzieć kiedy nagle drzwi od kuchni otworzyły się i przekroczył je mężczyzna w czarnych szatach i kapturze niosący tacę z jedzeniem. Kiedy ujrzał dwumetrowego łowcę czarownic puścił posiłek i obrócił się gwałtownie chcąc uciec ,jednak Magnus złapał go za kołnierz i cisnął wprost pod nogi Saito. Ten momentalnie uderzył go w splot słoneczny i heretyk zaczął tarzać się próbując złapać powietrze. Po chwili z łzami w oczach z bólu i strachu jęknął -Czego... czego chcecie? Ja nic nie wiem-
-Nie mamy na niego tyRe czasu co na tamtego.- stwierdził ronin.
Magnus uśmiechnął się złowieszczo i westchnął -Ten jest mięki...- nachylił się nad młodym wyznawcą mrocznych bogów. -Skąd jesteś?-
Ronin pytającym wzrokiem spojrzał na Magnusa ,ale milczał.
-Z... Nuln...- odparł przestraszony młodzieniec patrząc ze strachem w blade oblicze inkwizytora ,ten po chwili uniósł żelazną nogę i przycisnął nią jeńca. -Nuln... a kim są twoi rodzice?- pytał dalej.
Heretyk jęknął czując ucisk na klatce piersiowej -Matka jest w więzieniu za wróżbiarstwo...ojciec został zabity podczas aresztowania...- jęknął młodzieniec łapiac żelazny but Magnusa ,który coraz mocniej a niego naciskał. Całą twarz heretyka okryła czerwień z powody stopniowego braku powietrza.
-Za wróżbiarstwo... i widząc zbrodnie rodziców idziesz tą drogą?- zapytał chłodno Wielki Inkwizytor. Chłopak ostatkiem sił nabrał powietrza i odparł suchym głosem -Błagam... kultyści zaoferowali mi pieniądze... wykupię matkę... błagam...-
Von Bittenberg nachylił się nad nim jeszcze bardziej i rzekł do niego chłodno coraz mocniej naciskając na niego żelazną nogą. -Czujesz jak przytłaczają cię grzechy? Grzechy twoje i twojej rodziny...jak na ciebie napierają... daję ci szansę wyzniania win... uratowania się... pragniesz tego?-
Kultysta ledwo uderzał w ciężką nogę i kiwał czerwoną i słabą głową. Magnus puścił go i ten złapał mocno powietrze krztusząc się. -Zz...zanosiłem jedzenie do Alby...przysięgam nie kłamię... tamta ściana...- jęknął i wskazał palcem fragment muru ,po czym spojrzał błagalnym głosem na Magnusa. Saito uśmiechnął sie i skinął lekko głową.
Inkwizytor wyprostował się i rzekł -Wierzymy ci ,chłopcze... wiedz ,że nie znajduję w tobie winy...- Magnus wyciagnął zza płaszcza pistolet po czym odbezpieczył go i pociagnął za spust. Huk roniósł się echem ,a z szyij młodzieńca odtrysnęła krew.
Ronin przemilczał to. Przywykł nie wypytywać o sposoby działania ,ale natychmiast nasuneło mu sie dużo myśli
Magnus minął truchło i podszedł do wskazanej ściany ,po czym zastukał kilka rany w ścianę. Kiwnął głową do Saito ,zę jest tam pusta przestrzeć. Inkwizytor zacisnął dłoń i z całej siły uderzył w ścianę. Ta rozpadła się natychmiast i ronin dobył katany ,a Magnus wyciagną drugi pistolet.

Von Bittenberg wpadł do środka i kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do mroku ujrzał długi korytarz. Podszedł nim ostrożnie ,a z nim podążył samuraj. W końcu doszli do zwykłych drewnianych drzwi. Saito ustawił się w pozycji bojowej i znaczącą kiwnął głową. Von Bittenberg z całej siły kopnął w drzwi ,a te wyważyły się. Inkwizytor wpadł do środka i wypalił pistoletem w jakiegoś kultystę. Ronin zanim upadł dym wykonał szybki sztych i kolejny padł wrzeszcząc. Po chwili wszystko było widać. Dwóch martwych heretyków leżało na posadzce w kałużach krwi ,a pod ścianą za łożem stał mały mężczyzna o żółtej skórze (http://noirwhale.files.wordpress.com/20 ... eviews.jpg) Agresorzy zignorowali go na razie szukając Alby. Ronin odsunął kaptur pierwszego i ujrzał murzyna ,po czym podeszedł do drugiego ,który twarz miał zmasakrowaną od blizn twarz ,ale był rudy.
Magnus spojrzał pytająco na Saito ,a ten odpowiedział tym samym. Nagle oboje spojrzeli na żółta ,gdy ten gwałtownie cisnął nożem w Saito. Ten w ostatniej chwili zrobił unik ,gdy Magnus rzucił się na żółtka. Ten jednak błyskawicznie skoczył pod łóżko. Inkwizytor chwycił je i odrzucił na bok ,nie zdążył sie nawet zorientować jak ten chwycił zakrzywione ostrze i wbił je w nogę łowcy. Jednak miecz złamał się ,a Magnus kopnął napastnika. Alba odpadł ,a Saito błyskawicznie przystawił mu katanę do szyij. -Imię i nazwisko!- warknął Magnus.
-Wiecie kim jestem...- odparł Alba patrząc w oczy ronina oblizując wargę z krwi.
Nagle osiem dzwonów zabiło ,a Magnus spojrzał na naszyjnik przedstawiajacy młot. -Niech pan się nim zajmie i przyjdzie na walkę... muszę się przygotować...-
Alba warknął -Młocik na drogę!- ,za co Saito kopnął go w żebro.
Magnus uniósł na chwilę kapelusz w geście pozdrowienia i wyszedł.

**************************************




Von Bittenberg wkroczył do pokoju i zdjął kapelusz ,po czym padł na kolana przed kometą Sigmara. Zapalił kadzidło i otworzył księgę ,po czym zaczął odmawiać litanie do Sigmara. W trakcie czego wyciągnął buzdygan i uniósł go nad głową.
Kiedy skończył modlitwę wstał i odczynił znak Młotodzierżcy -Chroń Sigmarze...- ,po czym opuscił pokój zostawiająć kopertę na stole i zakładając kapelusz. Podpisaną "Do pana Saito".
Ostatnio zmieniony 8 mar 2014, o 08:20 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Hobbit jadł śniadanie razem z innymi. Wtem do sali wpadło dwóch jegomościów. Na widok jednego z nich zapanowało niezwykłe poruszenie wśród norsmenów. Hobbit miał całe to zajście głęboko w poważaniu. Zajadał się właśnie pieczoną dziczyzną, nacieraną czosnkiem i pieprzem i popijał zimnym ALE. Nie miał ochoty teraz angażować się w jakieś konwersacje, czy intrygi. Musiał uporządkować informacje o reszcie zawodników. Wstał i ruszył w stronę swojego pokoju. Po drodze rozkazał jednemu z kultystów przynieść Bretońskiego wina z Akwitani. Koniecznie 60ęcio letniego.
Malec otworzył drzwi kluczem i zamknął za sobą. Zajęło mu to około 4 min, ponieważ zamontował w nich 6 zamków i 3 łańcuchy. Chciał mieć pewność, że nic nie dostanie się do środka bez jego wiedzy. Ze strony okna również nie groziło mu niebezpieczeństwo. Specjalne szkło wzmacniane metalowymi drutami, było bardzo odporne na wszelkiego rodzaju fizyczne ataki. Wykazywało też częściową odporność na magię.

Niziołek westchnął widząc burdel jaki zostawił na biurku. Nie miał ostatnio czasu na porządki. I wszędzie walały się notatki, które robił na szybko. Uporządkowanie tego wszystkiego zajęło mu mniej więcej godzinę. Kiedy skończył, rozległo się pukanie do drzwi. Farlin podszedł do nich i zerknął przez judasza, a następnie przeklną pod nosem. Widział tylko tułów kultysty...
- Karwa!! Zabije tego, kto stworzył w tych drzwiach wizjer na wysokości odpowiadającej hobbitom!!! Znów rozpoczął się żmudny proces otwierania drzwi, a po odebraniu wina, zamknął je.
Teraz Farlin mógł w końcu wziąć się do roboty. Wpierw zaktualizował listę zawodników, którzy przeszli do drugiego etapu.

Hobbit nie bez powodu był na każdej walce. Miał bardzo bystry wzrok i pod przykrywką ekscytacji, chłonął informacje o oponentach.
Aszkael o Czarnym Sercu, Galreth "Ostatni Szept", Drugni, Menthus z Caledoru. To byli na razie jego potencjalni przeciwnicy. Wszyscy więksi od niego, szybsi i silniejsi. Malec wiedział, że nie może sobie pozwolić na nie docenienie ich. Jednak mieli jeden słaby punkt, brakowało im stylu i pasji podczas walki. Widział już ich walczących nie tylko na piaskach areny, ale też podczas uczty i walki w lochach. Miał szansę na zwycięstwo.

Zostały jeszcze 3 pary.
Skrenq Szczurołap vs Magnus von Bittenberg
Kheltos vs Saito Kaneda
Ulfarr i Olfarr Horkessonowie vs Vahanian i Zamieć

Farlin miał nadzieję, że pierwszą wygra Magnus. Cały czas czół do niego nienawiść, za oblanie go podczas egzaminu na łowcę czarownic. Jednak wolał, żeby zwyciężyły siły światła, niż mroku. Wygrać też powinien Saito, był to honorowy wojownik, który w pewnym stopniu imponował malcowi. W ostatniej walce, będą brały udział 4 osoby. Tu Hobbit nie miał problemu z wyborem. Stawiał na śmierć Bliźniaków i śmierć Zamieci. Dawało by mu to w razie czego równe szanse w późniejszych walkach...
Rozwiązał też problem z magią ognia i miotaczem Magnusa. Miał specjalną substancję (wynalazek Makaissona), która była odporna na ogień. Pomalował nią wszystkie bomby, tak na wszelki wypadek.

**************************************

Farlin odłożył pióro i westchnął. W końcu udało mu się nadrobić zaległości. Butelki wina, bo przybyło ich do 4, stały puste obok stolika. Malec podszedł do parapetu i usiadł na nim. Nabił fajkę tytoniem wiśniowym i zapalił ją. Spojrzał w dal, słońce zachodziło za horyzont, śnieg zaczął leniwie padać z nieba. Hobbit krążył myślami o odległych krajach, które chciał zwiedzić i o sławie, którą chciał zdobyć. Marzył o tym, żeby tak jak Sigmar zabijać Smocze Ogry gołymi rękami itp... Co chwilę puszczał kółka z dymu. Kiedyś widział, jak pewien czarodziej zrobił z dymu statek, ale do tej pory nie udało mu się tego powtórzyć.

DING!!!! DONG!!!!...
Dzwony uderzające 8 razy, wyrwały Niziołka z zadumy. Za chwilę miała się rozpocząć kolejna walka. Hobbit ubrał się pośpiesznie w ciepłe ubrania i udał się na Arenę. Po drodze zdobył kufel grzanego piwa z goździkami. Zjawił się pierwszy na trybunach. Usiadł na najlepszym miejscu i czekał na walkę.
Miał nadzieję, że dziś zwycięży światło, które zniszczy wszystkie cienie.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Czas na krew! Czas na krew! Czas na krew! JA-RO-SŁAW! :mrgreen: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3749
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[Farlin stojący na trybunach krzyczy do Magnusa: -Wiesz co z nim zrobić!!!?? Wszystko na mój koszt!!!! ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

ODPOWIEDZ