ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Kubaf16 »

Szli w stronę miejsca zmagań, dzisiaj będą walczyć Soren i Wasilij. Obaj są najemnikami pod służbą Księcia - Mało kto nie zrozumiałby że teraz dwie najważniejsze postacie w mieście mają ze sobą zatarg, skoro Mallobaude chce wyeliminować jego dwóch popleczników.
-Kukurydzę prażoną. - zagadnął jednego z sprzedawców przy stoiskach obok głównej alei.
-Nie ma. - Odpowiedział. Wyraźnie udawał greka, ale uznał że nie ma czasu ani najmniejszego sensu teraz się z nim kłócić. Idąc odwrócił uwagę od towarzysza i oglądał zawodników przy stoiskach nie mogących się doprosić żadnych towarów które sobie zażyczyli, wyglądało na to że ktoś opanował cały rynek w Mousillion...
- Miło porozmawiać z kimś w ellven - powiedział.

***
Wasilij zatoczył się upadł bez ducha. Musiał przyznać, walka mieczem i bronią zasięgową istotnie wymuszała na przeciwniku wiele zachowań korzystnych dla strzelającego. Wstał razem z towarzyszem i w celu uniknięcia tłumów przy wyjściu, poszli jednym z bocznych tuneli. Znaleźli tam nikogo innego jak Denethrill.
- Panno Denethrill, lordzie Aucassinie- skłonił się lekko Ramazal, na tyle, ile wymagała ogłada, lecz nie dość, by okazać szczerą uprzejmość. Gilraen uczynił podobnie.
Wampir odwzajemnił ukłon, lecz czarodziejka nie odpowiedziała.
Gilraen przysłuchiwał się wielce rozbudowanego, bogatego w epitety i piękne wyrazy wywodu Ramazala, skierowanego do Aucassina.
- Myślę, że osobiście wyrazimy naszemu gospodarzowi nasz zachwyt. Nie sądzisz, Gilraenie?- Nawet nie zdążył mrugnąć okiem, gdy wampir stwierdził że Czarny Rycerz nie ma na to najzwyczajniej w świecie czasu.
- Myślę, że znajdzie dla nas czas. Wszyscy z pewnością na tym skorzystamy...-
Elfowie pożegnali wampira i czarodziejkę, po czym oddalili się.
- Co ty robisz?- spytał Giraen, gdy już zostali sami.
- Czasem sam się zastanawiam...- mruknął w odpowiedzi Ramazal.
Promienie słońca padły na nich, gdy wyszli z budynku.
- Nie popieram pomysłu zadeklarowania się po stronie rebeliantów. Ale.. patrząc na to z innej strony... Jest to dla nas, jako uczestników turnieju najbardziej korzystna opcja.- Ramazal odwrócił głowę w jego kierunku.
-Wchodzę w to.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ramazal wahał się chwilę. Zastanawiał się, co powiedzieć rodakowi. W końcu, ze względu na solidarność rasową, zdradził mu swój zamiar.
- Tak naprawdę nie podjąłem jeszcze decyzji. Waga naszego wyboru jest wielka. Czarny rycerz niewątpliwe zasypie nas kłamstwami. Chcę je usłyszeć. Chcę wiedzieć, o czym będzie kłamał i czym kusił. Z pewnością to łotr, lecz jeśli van der Maaren okaże się większym... Słyszałeś zapewne, co wydarzyło się podczas jego Areny na morzu?
Gilraen przytaknął. Odezwał się dopiero po chwili.
- W twych słowach zawarta jest pewna mądrość. Mniejsze zło? Parszywy wybór, lecz czuję, że stawka jest znacznie większa, niż się by wydawało.
- Po rozmowie z Czarnym Rycerzem więcej będziemy mogli stwierdzić.
Dochodzili już do zamku. W oddali widzieli Denethrill, lecz także innych zawodników. Nie dziwiło ich to, w końcu musieli iść tą sama drogą, jeśli chcieli wrócić. Assurowie zatrzymali się na chwilę.
- Cieszę się, że jesteśmy w tym razem- oznajmił Ramazal- Oby twe ostrze było szybkie, bowiem masz najgorszego chyba przeciwnika.
- Jakoś dam radę.
Ramazal pokiwał głową ze zrozumieniem. Potem przeszedł do bardziej ważkich spraw,
- To gdzie pijemy?- spytał.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

https://www.youtube.com/watch?v=cIqcb8ga_CM

Noc była mroźna i śnieżna. Biały puch leniwie opadał grubymi płatami na parszywe koryta ulic Mousillon, mrożąc błoto w kamień i wiążąc bagna w lodowate okowy. Gdzieniegdzie ciepło rozkładu opierało się dławiącemu chłodowi, lecz po zachodzie słońca również te niewielkie plamy zniknęły ostatecznie w warstwie szronu. Ktoś, kto widział śnieg w innych miastach, mógłby pomyśleć, że czysta biel jest w stanie ukryć każdą szpetotę. Jednak nie w Mousillon. Tutaj śnieg przywoływał na myśl co najwyżej gęsty łupież, zupełnie jakby jakiś tytan wytrzepywał z niego swoje kudły. Na kamiennych ciałach zmurszałych pomników warstwa pyłu bardziej niż cokolwiek nasuwała skojarzenie z trądem, toczącym nędzników dogorywających w swoich płytkich jamach i czeluściach walących się pustostanów. Nie było dla nich szans aby ogrzać się przy koksownikach, wokół których tłoczyły się okutane postacie kloszardów lub żołnierzy - gdyby któryś z nich spróbował zbliżyć się do roztaczających pomarańczową poświatę palenisk, wnet zostałby oćwiczony truchłem jeża na kiju, którymi włóczędzy zwykli opędzać się przed wściekłymi psami, albo po prostu zadźgany rohatyną.
Reinhard nie potrzebował już ciepła. Wędrował ulicami miasta, a jego krokom towarzyszył chrzęst lodu i skrzyp śniegu, pogrążony w rozmyślaniach. Na płytach chaosu mróz malował teraz srebrzyste liście paproci, tworząc efemeryczne czarno-białe wzory. Jednak szadź osadzała się nie tylko na nim: co jakiś czas dostrzegał gdzieś biedaka, którego nieruchoma postać bezwładnie zwalała się z nóg. Inni tkwili skuleni z kolanami pod brodą. Ich los również był przesądzony. Nawet jeśli któryś dotrwa do rana, odmrożenia dokończą dzieła.
Zima w Mousillon była okrutna i bezlitosna, jak z resztą wszystko w tym przygnębiającym mieście. Oczywiście w odwiedzonych przez Reinharda miastach Imperium również zdarzały się przypadki zamarznięć, jednak w Marienburgu można było w zimie ślizgać się dla zabawy po skutych lodem kanałach, w przemysłowym Nuln wszechobecne latarnie uliczne tworzyły niesamowity nastrój, mimo unoszącego się nad miastem smogu, brudzącego budynki popielnym osadem, zaś w Altdorfie można było spacerować po szerokich, brukowanych alejach nad którymi pochylały się kamienice i wille o zdobionych fasadach i finezyjnie profilowanych attykach, z których okien sączył się, niczym Norski miód, ciepły blask domowych ognisk...

Altdorf pamiętał najdokładniej, chociaż szczegóły z wolna osuwały się otchłań niepamięci, jak rozpadający się po przebudzeniu sen. W śnie tym, oczyma wyobraźni von Preuss widział samego siebie, młodego oficera w służbie cesarskiej armii i świeżo upieczoną żonę, Adelheide von Preuss, z domu von Rotha. Wiedział, ze to ona, mimo, że z frustracją czuł, że nie może sobie przypomnieć szczegółów jej wyglądu. A wpatrywał się w nią wtedy długo, żeby na zawsze zachować jej wspomnienie. Tak mu się wtedy przynajmniej zdawało. Im bardziej próbował przywołać detale, tym bardziej narastała w nim furia, jednak nie dlatego, że obraz z wolna zacierał się jak za pokrywającą się parą szybą. Był to wrzący gniew, przeciwko tym, którzy odebrali mu ukochaną istotę bezpowrotnie. To przez nich nie mógł odświeżyć jej wspomnień. To dlatego porzucił karierę w wojsku, aby stać się nieugiętym łowcą sług chaosu. Tamtego dnia czarne nasiona zemsty trafiły na podatny grunt, a Wybraniec był ich dojrzałym owocem. Gdy dziesięć ciał zaszlachtowanych mieczem legło u jego stóp, roztaczając słodkawy zapach parującej krwi Reinhard wiedział, że nie ma odwrotu - ta walka nigdy się nie skończy, ale będzie ją toczył do samego, gorzkiego końca, wszelkimi dostępnymi środkami. Żeby to się więcej nie powtórzyło. Nigdy. Jednak los był okrutny - stracił w walce ze swym odwiecznym wrogiem wielu towarzyszy, zaczynając od swego mentora, na uczniu kończąc. I choć niejeden raz został udekorowany medalami, zrobił karierę i oczyścił nieprzeliczone mrowie heretyków, to czuł, że swoją walkę przegrywa. Gorycz porażki, wynikającej z niezdolności do ocalenia innych ludzi skraplała się w nim teraz w czystą nienawiść. Płonące białym ogniem oczy potoczyły po ciemnych uliczkach Mousillon. To miasto aż kipiało od plugawej energii. Może była to wina klątwy rzuconej na te ziemie, ale nawet tutejsi ludzie byli już nią przesiąknięci na tyle, że sami pogrążali się w degrengoladzie. Szlachta czy biedota - wszyscy padną pod klingą Gotterdammerunga, a ci, którzy będą próbowali uciec sprawiedliwości padną zmęczeni, przebici żeleźcem harpuna.
Pierwsza będzie żebraczka, kuląca się pod murem kamienicy. Stalowa dłoń zacisnęła się na rękojeści bastarda, a pancerny kolos ruszył w stronę nędzarki. Musiała wyczuć ruch za sobą, gdyż obróciła się tylko po to by zobaczyć wznoszący się miecz i czarną, górującą nad nią sylwetkę.
Choć Gotterdammerung runął w dół, jak jastrząb na mysz, to ruch wydawał się wybrańcowi odbywać w zwolnionym tempie. Jeszcze chwila a rozlegnie się charakterystyczne mlaśnięcie i chrzęst, gdy ciało i kości ustąpią pod ostrą stalą. Ale żaden z tych dźwięków nie nadszedł. Zamiast tego rozległ się zgrzyt i sypnęły iskry, gdy w ostatnim momencie broń zmieniła trajektorię i uderzyła w kamienną ścianę. Niedoszła ofiara pisnęła cicho, a z jej zgrabiałych dłoni wysunęło się krzesiwo. Przez krótką chwilę patrzyli na siebie.
Świadomość brutalnie uderzyła von Preussa, gdy zdał sobie sprawę, że omal nie zabił dziewczynki z krzesiwem usiłującej rozgrzać się przy rachitycznej kupce chrustu. "Nie... Wyrok musi być sprawiedliwy... Znowu to... Co się ze mną dzieje? Czyżbym staczał się w otchłań szaleństwa? Moja misja polega na tym, by chronić ich, choćby przed nimi samymi." Myśli kołatały się w głowie renegata, gdy ten tocząc wokół błędnym spojrzeniem obrócił się w miejscu i zataczając jak pijany ruszył w przeciwległą uliczkę.

Następnego ranka w jego pokoju w karczmie Coq Rouge odwiedziła go Yvonne, jak zawsze w stroju roboczym. Można było powiedzieć, że podchodziła do swojego rzemiosła profesjonalnie, tak samo jak łowcy czarownic, którzy nigdy nie rozstawali się ze swoim ubiorem taktycznym.
- Witaj. Masz coś dla mnie? - Spytał od progu von Preuss, którego głos jak zwykle metalicznie dudnił spod nieruchomej maski.
- Tak. Wiesz kim jest Adelhar van der Maaren?
- Aż nazbyt dobrze. Co z nim?
- Z nim osobiście nic, ale dowiedziałam się, że to podobno jego ludzie napadli na dom jednego z tutejszych arystokratów...
- Ciszej. - Warknął von Preuss, wykonując przy tym gest dłonią.
- ...ale najważniejsze jest to, że wśród nich są zawodnicy. - dokończyła już szeptem.
- Domyślam się kto. Najemnicy. Nie przepuszczą okazji, aby dorobić sobie na boku. Ale jesteś pewna, że to oni za tym stoją? Inaczej mamy grubą aferę gwarantowaną.
- Tak słyszałam. Słuchaj, to był, ten facet co go zabili... On był w najbliższym otoczeniu księcia, a jego posiadłość była pilnie strzeżona, wiem bo sama kiedyś tam... - Jedno spojrzenie wybrańca wystarczyło, by przywrócić rozmowę na właściwy tor. - A jedyne co z niego zostało, to kupka popiołu. Cały dwór splądrowany.
- Być może twoja plotka ma przełożenie na rzeczywistość. Kto inny w mieście byłby na tyle bezczelny, żeby napadać na tutejszych watażków, zapewne tylko po to, żeby utrzeć największemu z nich nosa. Rzecz jasna, ktoś kto jest bogaty i niezależny. No tak, nikt inny się nie kwalifikuje. Wobec tego van der Maaren wiedział, że znajdzie się na świeczniku, zrobił to ostentacyjnie. Z tego co kojarzę dwaj zawodnicy wynajęli się u niego. Tylko, że to Czarny Rycerz organizuje grafik walk i teraz chce się odegrać. Powiedz mi, czy ogłoszono już nowe walki? - Yvonne skinęła głową na potwierdzenie. - Niech zgadnę. Walczyć będą ten pijak Wasilij i Soren. - Skwitował takim tonem, jakby było to coś najbardziej oczywistego na świecie.
- Tak, dobrze zgadłeś. Będą walczyć dzisiaj po południu.
- To oznacza, ze ja zmierzę się z Gilraenem, bo tylko my zostaliśmy. - To powiedziawszy wstał i pokazał Yvonne drzwi, nakazując tym samym, by opuściła pomieszczenie. Gdy oboje znaleźli się na zewnątrz, przekręcił klucz w drzwiach, zszedł na dół po protestujących głośno schodach i wyszedł na ulicę. Do pojedynku zostało jeszcze trochę czasu, jednak inkwizytor-renegat chciał znaleźć sobie dobre miejsce, które pozwoli mu na dokładną obserwację nie tyle samego pojedynku, co reakcji Księcia Mórz na przebieg wydarzeń.

Idąc do gmachu areny, Reinhard mógł oglądać efekty wczorajszego ataku zimy: niemal na każdej ulicy, ze śnieżnych zasp wystawały fragmenty ludzkich ciał. Gdyby nie warstwa szronu i sine zabarwienie skóry, można było pomyśleć, że śpią pod groteskowo zimną pierzyną. Wybraniec zastanawiał się, czy grabarze w ogóle pokwapią się by zebrać tych zamarzniętych nieszczęśników i pochować za miastem, czy raczej pozwolą, aby wyręczyły ich ghule. Jako, że żebracy zwykle nie mają niczego, co można splądrować, bardziej prawdopodobna była ta druga opcja.

Walka była brutalna i zawzięta, jednak to Soren wyszedł z niej zwycięsko. Pojedynek zakończyłby się zapewne o wiele wcześniej, w momencie, gdy Wasilij został raniony w brzuch. Kontynuował walkę prawdopodobnie tylko dlatego, że był zbyt odurzony alkoholem, by odczuć ranę, ale tak czy owak wykrwawiłby się. Zadziwiająca była determinacja obydwu śmiałków, i nie chodziło tu bynajmniej o uratowanie własnej skóry, tylko o zimną chęć zabicia przeciwnika. "Wczoraj jeszcze chlali do obłędu, teraz nawzajem wypruwają sobie flaki. Interesy to naprawdę nic osobistego." Pomyślał Reinhard, widząc jak Soren beznamiętnie dobija leżącego kozaka. Bez cienia emocji, czy litości. Tak uczono zabijać w Inkwizycji. Gdy czasem zadanie wymagało wieloletniej infiltracji, można było wręcz zaprzyjaźnić się z wrogiem. Dlatego nie wolno się przywiązywać, inaczej prywatny interes może zagrozić misji. Wybraniec doświadczył tego osobiście, ostatnim razem, gdy musiał zmierzyć się z Ilsą. Dlatego by ją chronić, musiał odejść. Wiedział jak postąpi jego uczennica, gdy dowie się, kim on tak na prawdę jest. Wtedy, w tamtym magazynie z trudem ocalił jej życie, mimo, że z jej perspektywy musiało wyglądać to wręcz przeciwnie. Teraz, jeżeli wierzyć słowom Ferrego van Helghasta, zmierzała właśnie do Mousillon, choćby miała zapłacić za tą wyprawę najwyższą cenę. Na to jednak właśnie była przygotowywana - nie ustępować do samego końca. Jednak von Preuss miał także swoje zadanie i również nie zamierzał z niego rezygnować. Zadaniem tym było chronić ludzi. Nie straci już żadnego więcej, dlatego Gilraen zginie.

Zanim opuścił trybuny, spojrzał jeszcze na lożę honorową, w której zasiadali między innymi Czarny Rycerz i Adelhar van der Maaren. Milioner sprawiał wrażenie odprężonego i zupełnie nie wzruszonego faktem, że właśnie stracił jednego ze swoich siepaczy. Nic dziwnego - ludzie tacy jak on utrzymywali całe armie podobnych zabijaków. Nic dziwnego - dla ludzi takich jak on było to niewiele więcej, jak dla pospólstwa walki kogutów czy psów. Jeden jest lepszy, drugi gorszy, więc zbyteczny. Natomiast pan Mousillon, mimo posiadania na sobie pełnej zbroi i hełmu szczelnie zakrywającego jego twarz, sprawiał wrażenie wściekłego - objawiało się to w jego ruchach (a raczej ich braku) i postawie, z brodą opartą o pancerną pięść, lekko pochylony do przodu i niezbyt skory do rozmów.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka pierwsza: Don Oliwer, Niesamowity Krasnolud vs Eliot Lionheart, Kapitan Wyklętej Kompanii
Walka druga: Dwójka, Ogr Najemnik vs Falthar Magnisson
Walka Trzecia: Denethrill vs Lord Eist Havdon z Bastonne
Walka Czwarta: sir Ferragus vs Galiwyx
Walka Piąta: Ramazal vs Azrael
Walka Szósta: Bafur Bafursson vs Duszołap
Walka siódma: Soren vs Wasilij Michajłowicz Błochin
Walka ósma: Gilraen z rodu Gryfa, Mistrz Miecza Hoetha vs Reinhard von Preuss

...ten dziwny wojownik w wielkiej zbroi przeciw elfiemu mistrzowi miecza zza wielkiej wody... może być ciekawie. - rzucił w zamyśleniu Czarny Rycerz, oglądając w świetle paleniska kilka pergaminów - poczyń przygotowania, lordzie de Hane.
Aucassin skinął głową, przypominając sobie o czym jeszcze miał donieść księciu Mousillon.
- Panie mój, trójka elfów... czarodziejka, ten "koneser" naszych win z włócznią i mający walczyć miecznik nalegali byś udzielił im audiencji.
Mallobaude zainteresował się wyraźnie, kierując na wampira spojrzenie ciemnych, przepełnionych ambicją i wymogiem posłuszeństwa oczu.
- Doprawdy ? Nie śmiałbym sądzić iż tak bezinteresownie chcą pokłonić się przed majestatem przyszłego króla Bretonni...
- Zamierzali porozmawiać o turnieju i jakiejś pilnej sprawie do waszej książęcej mości.
- Ach, tak... - Mallobaude zwinął papiery w czarnej rękawicy i przeszedł się po komnacie, ostatecznie siadając obok czeszczącej włosy lady Michelle - Powiedz im, że z chęcią przyjmę ich jutro w komnacie wojennej na szczycie Skrzydła Pana. Niech będą tam też moi lordowie i nasi... sojusznicy. Postanowiłem jakie podejmiemy kroki przeciwko tfu, Księciu Mórz.
Aucassin zdziwił się.
- Zdradził się w czasie ostateniego spektaklu ? - lordowi odpowiedział półuśmiech Czarnego Rycerza i pełne kpiącej wyższości spojrzenie siostry. Zawsze nie omieszkała mu go oszczędzić z tak uprzywilejowanej pozycji, jaką było wtulenie w ramię księcia, lecz tym razem szczególnie wyglądała na zadowoloną z siebie.
Lordowi de Hane zebrało się na wspomnienia.

Dobrze pamiętał ten dzień, gdy w progi jego zamku wjechał na zagłodzonym, lecz dobrej krwi rumaku zwyczajny błędny rycerz w ubłoconej i powygniatanej zbroi, z mieczem wyszczerbionym na setkach zabitych potworów i czarowników, a tarczą herbową zgubioną podczas którejś z samobójczo heroicznych misji. Jako, że ród de Hane znany był od wieków z niebywałej na świecie, a zwłaszcza w Mousillon gościnności, przyjmowano tam każdego. Nieznajomy miał objawy niedożywienia i gorączki, zdającej się padać na rozum, lecz nie zważał wiele na śpiew minstreli, jadło i opowieści gospodarza. Miał za to cel. Cel o którym opowiadał z tak nieludzką charyzmą i przekonaniem, jakby prowadziła ku niemu jakaś większa moc. Słowa nieznajomego padły na podatny grunt. Ród Aucassina stanął przeciw królom bretońskim zarówno w czasie rebelii Merovecha, jak i Maldreda, za co samozwańczy władca dodał do jego herbowych trzech róży własną lilję. Poza tym wampirowi zwyczajnie się w owym czasie nudziło. Los chciał, że o ile decyzja płynęła z chęci rozrywki, z każdym kolejnym działaniem prowadzonego dziwną siła rycerza jego cel błyskawicznie się urealniał, a opowieści o królewskiej krwi i piciu z osławionego Graala, który jednak nie przyprawił go o śmierć nabierały prawdziwości. Tak, gdy u Mallobaude nie dało się już nie dostrzegać wielkości, Aucassin wspierał go już całym sobą, a cel Czarnego Rycerza stał się jego własnym. Jednakże, aby to poświęcenie nie przeszło bez przyszłego zysku, najlepszym wyjściem wydawało się zadbanie, by ród Hane miał w nim swój udział. Wtedy właśnie przedstawił Mallobaude, szykującemu się do wyprawy na Mousillon, w celu odzyskania bezpańskiego i zamkniętego od długich lat pałacu Landuina oraz diademu książęcego swoją siostrę...

Głos Michelle wyrwał lorda z zamyślenia niczym rogi bojowe połowy rycerstwa Bretonni.
- Osobiście nie, ale zapomniał o ukróceniu długiego języka swojej córeczki.
Aucassin westchnął. "No tak, gdzie król rycerzem smoka nie zaszczuje tam dziewicę pośle."
- Za pozwoleniem, oddalę się teraz. - rzekł Aucassin, pocieszając się, że jego pozycję niedługo podbudują komplementy elfów.
*****

Adelhar van der Maaren z zastanowieniem przekładał złotą koronę między upierścienionymi, zręcznymi palcami byłego żeglarza.
Wciąż salutujący na baczność z potężną pięścią przy napierśniku, barczysty brodaty weteran w morionie z piórami czekał, aż spoglądający przez okna na zadartej rufie "Dumy" książę podejmie decyzję. Kapitan jego białej straży nawykł już do trenowania cierpliwości w służbie u magnata morskiego.
- Zwołuje półtajną naradę, powiadasz... - Adelhar podrzucił kciukiem monetę, upadła ukazując ku górze wdzięczne oblicze marienburskiej syreny - Łatwo tam nie dojdziemy, a przecież musimy...
- Troje zawodników, ostrouchy też tam będą. Niestety nie możemy nigdzie znaleźć Sorena, gdzieś... - słynnemu Gryfowi z Wolnego Miasta przerwał sam książę.
- Wiem, Henrik. On pewnie pije gdzieś na umór po stracie kolegi, ale i tak by nam nie pomógł. - Adelhar spojrzał na pozostałe, cztery wielkie galeony cumujące obok "Dumy" - Właściwie to mamy już tam kogoś, kto załatwi nasze interesy sto razy lepiej niż najemny rębajło...

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Nim pojedynek dobiegł końca, promienie słońca zdążyły ogrzać miejskie ulice na tyle, aby zapełnić je pośniegową pluchą, pełną szarego błocka, po których teraz rozlewała się gawiedź, których skołtuniona, bura masa rozlewała się pośród metropolii niby fala nieczystości w gigantycznych rynsztokach. Pochód ten trwał kilka minut, potem szum rozmów i chlupot topniejącego śniegu ustąpił tępej ciszy, co jakiś czas przerywanej potępieńczym zawodzeniem owrzodzonych żebraków, którzy mieli jeszcze na tyle sił, aby zaczepiać przechodniów o jałmużnę. Reinhard nie spieszył się nigdzie, toteż gdy ulice opustoszały, został zupełnie sam, nie licząc kilku zbirów w żółto-czarnych tabardach, robiących za straż miejską. Z przyzwyczajenia omiótł okolicę spojrzeniem mlecznych oczu, które wychwyciły jakiś ruch w jednej z bocznych uliczek, a w zasadzie tuneli przeciśniętych wśród gęsto upchanej zabudowy. Że też wcześniej nie zainteresował się tym zaułkiem. Pchnięty wyuczoną podejrzliwością skierował się w tamtą stronę, zachowując pewną odległość od śledzonych. Tuż przed wejściem zbadał ślady pozostawione w naniesionym błocie. Jedna para butów bez wątpienia należała do kobiety, można to było poznać po odciśniętych szpilkach. Były też dwie pary stóp, zbyt wąskie, by należały do ludzi. "Elfy... Co takiego kombinują?" - Pomyślał von Preuss i ostrożnie, by nie narobić hałasu zagłębił się w półmrok tunelu. Szedł nim pewien kawałek, przyklejony do załamującej się strony korytarza, aby nie można było go wypatrzeć zza zakrętu. W pewnej chwili dało się słyszeć głosy. Wysokie, melodyjne tony mogły należeć tylko do długouchów, jeden z rozmówców odcinał się jednak od reszty. Należał do człowieka, był niższy i bardziej suchy, jednak po akcencie można było zorientować się, że jego właściciel na pewno nie został urodzony na chłopskim klepisku. "Typowe. Szlachta spiskuje, a lud się bawi." Wybraniec wytężył słuch i wstrzymał oddech, by lepiej wychwytywać poszczególne słowa. Padło kilka imion: Denethrill, Aucassin i Gilraen. Czwarty rozmówca, skoro był elfem, musiał zwać się Ramazal - Zarthyon był w zasadzie siepaczem na usługach wiedźmy Druchii i odkąd go spotkał nie zabierał głosu w żadnych istotnych sprawach. Generalnie niewiele się odzywał. Rozmowa w większości była jedynie bezużyteczną paplaniną na potrzeby wymiany kurtuazji, coś co przy knuciu planów było w opinii inkwizytora-renegata niedopuszczalne i godne najwyższej pogardy. W końcu jednak, gdy spiskowcy przebrnęli wreszcie przez etap słownego potoku wazeliny padła wreszcie istotna informacja: Elfy chciały sprzymierzyć się z Czarnym Rycerzem. Cokolwiek z tego może wyniknąć, z pewnością będzie miało katastrofalne skutki. Ktoś tak przesiąknięty zepsuciem jak Mallobaude bez wątpienia przyciągał wzrok bogów chaosu, tym łacniej stając się ich pionkiem - świadomie lub nie. Wyglądało na to, że intuicja, a może wola samego Malala rzuciły jego wybrańca na bardziej bogaty teren łowiecki niż mógł początkowo przypuszczać. Wtem rozmowy ucichły i w korytarzu rozległo się echo kroków, było jednak ono coraz cichsze. Brakowało jednak dwóch osób. To był moment, w którym należało się ulotnić, aby pozostać niewykrytym.

Wyszedłszy z powrotem na plac przy budynku areny, Reinhard stanął pod jedną z pozieleniałych od glonów ścian i wydobył wymięty notes. Zaledwie kilkadziesiąt sekund później z czeluści tunelu wyszło dwóch elfów. Von Preuss rozpoznał ich od razu - Ramazal, który już miał za sobą pierwszą potyczkę, drugim zaś był Gilraen, z którym to wkrótce ostrza miał skrzyżować Reinhard. Obaj wyspiarze sprawiali wrażenie strapionych, zaledwie na chwilę spojrzeli na posągową postać wybrańca, pochłoniętego, jak im się zdawało, studiowaniem zeszytu. Zdawali się absolutnie nie podejrzewać, że przed chwilą byli podsłuchiwani. "Wybornie. Wygląda na to, że udało się zachować incognito. Teraz pozostało tylko znaleźć sposób na zatrzymanie poczynań Czarnego Rycerza. Oczywiście wbiegniecie z mieczem do zamku lokalnego władyki byłoby idiotyczne - śmiałek na pewno padłby ofiarą, jeśli nie zastępów straży, to jednej z pułapek, od których zapewne roiło się na drodze do prywatnego skrzydła zamczyska. Jeśli zaś komuś udałoby się uniknąć również ich, zostałby zalany masą ożywieńców, których tutejszy władyka miał na swe usługi. Nie, tu konieczne było bardziej przemyślane działanie. Pomoc z zewnątrz.

Jedyną zaś osobą, dość zasobną aby podważyć wolę Pana na Mousillon, był Adelhar van der Maaren. Choć miał on swoje za pazurami i był miłującym luksusy zbytnikiem, nie można było odmówić mu pragmatyzmu. Człowiek ten, zgodnie z zawartością pewnej teczki, sam dorobił się tej bajecznej fortuny, za którą uzyskał szlachectwo i wpływy, zaczynając jako zwykły żeglarz. Reinhard wiedział jak rozmawiać z takimi ludźmi - byli sprytni, jednak głęboko w ich podświadomości zawsze czaił się dorobkiewicz, nie będący w stanie przepuścić szansy na uzyskanie sposobnej korzyści. Oczywistym również było, iż Książę Mórz ma zatarg z Mallobaudem, bezskutecznie usiłującym go upokorzyć. Prędzej czy później dojdzie do otwartej konfrontacji pomiędzy tymi dwoma, zaś wybraniec chciał, aby stało się to prędzej niż później.

Nie zwlekając ani chwili dłużej, von Preuss skierował swe kroki do gęsto zastawionego portu. Kanały roiły się od zapuszczonych barek, statków pirackich i przemytniczych oraz oczywiście wraków, których właściciele stanowili zbyt poważną konkurencję dla którejś z poprzednich grup. Wśród ich ciemnobrązowych, pokrytych odłażącą farbą kadłubów wyraźnie odcinał się jeden okręt. Niczym srebrzystobiały klin, fluyt "Duma Driftmaarku" zdawał się lśnić niczym pomnik luksusu i bogactwa pośród wszechobecnej nędzy, tak jak biała iglica wznosząca się nad miastem. Statek był pilnie strzeżony - wzdłuż burt oraz przy samym trapie stali wartownicy w całkowicie jednakowych mundurach, stanowiących swoje dokładne kopie - żaden nie był spłowiały i przede wszystkim były czyste. Najemnicy mieli na głowach wypolerowane na wysoki połysk moriony, lśniące tak jak ich półpancerze, chłodnym światłem pochmurnego dnia. Sprawiali wrażenie wysoce profesjonalnych, zaprawionych w bojach weteranów, wśród których próżno było szukać gołowąsów. Po raz kolejny jasnym stało się, że Adelhar van der Maaren może, a wręcz musi, tylko to, co najlepsze.
- Stać! - Zawołał ochroniarz stojący na nabrzeżu rozpierając się pomiędzy barierkami trapu, gdy tylko Reinhard podszedł dość blisko. - Zidentyfikuj się! - "Nie ma to jak imperialna, zimna dyscyplina i porządek. Wreszcie oznaka prawdziwej cywilizacji i jakości w tej zapchlonej jak dupa bezpańskiego kundla norze." - Pomyślał renegat z satysfakcją. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo mu tego brakowało w tym prowincjonalnym rozgardiaszu.
- Nazywam się Reinhard von Preuss, biorę udział w arenie.
- Co tu robisz?
- Mam pilną sprawę do twojego pracodawcy.
- Jego książęca mość jest zajęty. - Odparł, niemal jak automat, najemnik.
- To bardzo ważne, nalegam, abyś mnie przepuścił. - Tamten w odpowiedzi jedynie zmierzył Reinharda spojrzeniem wodnistych, znudzonych oczu, po czym odpowiedział:
- Skoro tak, przekażę mu wiadomość.
- Nie. Jestem zmuszony zrobić to osobiście.
- Zatem ja zmuszony jestem odmówić. Mam swoje rozkazy, a mówią one, że nikt, poza wyznaczonymi osobami nie może wejść na statek. - Prawda - dla każdego żołnierza Imperium, niezależnie czy państwowego, czy najemnika, ścisłe wykonywanie poleceń było najważniejszą cnotą. Rozkazy przede wszystkim.
- Zatem zostanę tutaj i poczekam, aż jego książęca mość raczy zejść na ląd osobiście. - Strażnik pochylił na chwilę nos, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Dobrze. Jak dla mnie możesz sobie tutaj stać. Rozkazy dotyczą tylko wpuszczania osób na pokład. Ale wiedz, panie Reinhardzie von Preuss, że konieczne będzie uzbrojenie się w cierpliwość. - I zapewne byłoby tak w istocie, gdyby z kabiny na rufie nie wyszedł właśnie van der Maaren, którego uwagę wnet przykuła tocząca się na nabrzeżu dyskusja.

[Grimgor, z racji tej, że sterujesz księciuniem niewielkich zbiorników słodkowodnych, prosiłbym o dokończenie scenki]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Miasto oferowało różnego rodzaju rozrywki. Człowiek mógł zaspokoić w nim swe pragnienie, zarówno wina, jak i kobiet. To wszystko za garść miedziaków.
Choć z dala od domu od długich tygodni, ani Ramazal, ani Gilraen nie byli na tyle zdesperowani, by zakosztować ludzkich uciech, totoeż ten pierwszy z radością powitał zaproszenie rodaka na butelkę lothernskiego w zamku. Noc zapadała szybko, ścinając roztopioną szarą chlapę na lód. Do zamku dotarli z trudem, niemal łamiąc sobie nogi na ślizgawce.
Strzepnąłwszy błoto z butów, Ramazal udał się za Gilraenen, zadowolony, że wreszcie mógł się ogrzać. Szybko pokonali schody, by wreszcie znaleźć się u drzwi komnaty mistrza miecza. Czarny klucz zachrobotał w zamku, a zawiasy skrzypnęły, ukazując elfowi pokój szermierza z rodu Gryfa.
Komnata urządzona była surowo, z prostymi meblami i zwykłym, niewyszukanym posłaniem zamiast wspaniałego łoża, jakim dysponował Ramazal. Po środku pokoju leżał niewielki dywanik, na którym mistrz miecza zapewne zwykł medytować.
Taki wystrój niemało mówił o swym mieszkańcu, lecz Ramazal od dawna wiedział, że jego towarzysz nie należy do zabawowych. Na szczęście nie w każdym aspekcie.
Gilraen podszedł do okutej skrzyni i wydobył z niej obiekt pożądań Kobry- butelkę z ciemnozielonego szkła. Zdecydowanym ruchem odkorkował i postawił na stole, by trunek zdekantował. W międzyczasie przygotował kielichy.
Ramazal tymczasem błądził myślami w czasie i przestrzeni. Dotychczas zakładał, że Gilraen kieruje się podoną lojalnością wobec rodaków, co on sam, ale tak naprawdę słabo znał mistrza miecza. Jakimi pobudkami się on kierował? Przekonał się przecież niedawno, że niektórzy assurowie nie muszą podzielać jego postawy. Na szczęście Gilraen wydawał się być normalny.
Myśli elfa nie wiadomo czemu skierowały się ku kobiecie. Nie była to jednak, o dziwo, jego narzeczona, którz z pewnością wyczekiwała z utęsknieniem jego powrotu. Ramazal przeklął siebie w myśli, że dotychczas do niej nie napisał.
Uwagę jego jednak zaprzątnęła inna elfka. Ktoś, kogo spotkał dawno temu...
Nie pamiętał , jak miała na imię. Rudowłosa dziewczyna, którą przykra strona życia dotknęła o wiele za wcześnie. W jej sercu płoną ogień zemsty. Ramazala zastanawiało, czy osiągnęła swój cel...
Gilraen wreszcie odnalazł kielichy i zajął miejsce na fotelu naprzeciw niego. Assur napełnił kielich swój i swego gościa, nie przejmując się nieco niezręczną ciszą. Pierwszy przerwał ją Ramazal.
- Jesteśmy tu dość długo. Połowa turnieju za pasem. Wciąż jednak słabo się znamy.
Gilraen zdawał się być zaskoczony takim stwierdzeniem, ale nie zaprzeczył.
- Co chcesz wiedzieć?- spytał.
- Powiedzmy, że chciałbym usłyszeć opowieść o Gilraenie z rodu Gryfa. Jaki jest twój cel? Czy czeka ktoś na ciebie w domu?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Ciężko wypuścił powietrze. Chwycił za kawałek drewna leżący obok i dorzucił do ognia w kominku. Płomienie zaczęły znowu trzaskać i oblizywać nowy kawał opału.
- Byłem strażnikiem artefaktu na Wyspach przeznaczenia. Wszystko zaczęło się od tego, że szczuroludzie złupili świątynię i wymordowali resztę garnizonu. Straż morską, obsługę balist, Mistrzów miecza... Wszystkich. Ja miałem to nieszczęście by przeżyć.
- Dlaczego? Czy bycie 'żywym' nie jest... Ciekawsze... Od bycia martwym? - Zadał pytanie Kobra.
- Nie dla mnie. Przysięgałem że będę go chronił własnym życiem, i przez to zostałem posądzony o zdradę i wygnany z Ulthuanu. Tylko wygrana na Arenie pozwoliłaby mi tam wrócić.- "Ciągle go chronię" pomyślał. "Nawet mam go przy sobie." Wyjął fajkę i nabił ją zielem, po czym zapalił.
- Nawet jeśli miałbym wrócić, to tylko by zobaczyć się z córką, i uczyć nowych mistrzów miecza w Białej Wieży...- Przerwało mu pukanie, po czym drzwi się otworzyły. Stanął w nich Ronnel, jeden z rycerzy towarzyszących karawanie.
- Czarny Rycerz zaprasza was na audiencję. -
Ostatnio zmieniony 16 lut 2015, o 20:53 przez Kubaf16, łącznie zmieniany 1 raz.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Sorry panowie za poślizg ale sytuacja osobista i wprowadzenie większej ilości fluffu spowodowało dwudniowe opóźnienie planu gry :wink: ]

Książę Adelhar niemal natychmiast po wyjściu na pokład i przeciągnięciu się w promieniach słońca spostrzegł, wyróżniającą się, wielką, opancerzoną sylwetkę roztaczającą co najmniej niepokojącą aurę. I o ile obdarzył rozpoznanego zawodnika szybkim spojrzeniem, to nie okazał w jego czasie zaskoczenia lub po mistrzowsku je ukrył. Po chwili zastanowienia marienburczyk wykonał oszczędny ruch upierścienioną białą rękawicą, nakazujący strażnikowi przepuścić Wybrańca Malala. Reinhard wszedł po trapie ze srebrnymi, łańcuchowymi barierkami i zbliżył się do księcia, odnotowując jednocześnie, że dwóch gwardzistów w białych płaszczach utrzymuje za nim stałą odległość, dość iluzoryczną by dać mu swobodę, lecz wystarczająco krótką do interwencji dzierżonymi halabardami lub pałaszami i pistoletami, wpiętymi przy pasach.
Reinhard pochylił lekko głowę podchodząc do magnata handlowego, co ten przyjął z wyraźną aprobatą.
- Witam jednego z zawodników na moim skromnym okręcie, panie... - zaczął van der Maaren lekko tylko uchylając kapelusza z okazałym pióropuszem, poruszanym portową bryzą.
- Reinhard. Reinhard von Preuss, wasza magnificencjo. - renegata mierziło tytułowanie i inne części etykiety, lecz wolał przyspieszać sprawę, niż komplikować ją zrażając rozmówcę brakiem etykiety - Mam do księcia pewną, jak rzekłem niecierpiącą zwłoki sprawę.
Adelhar pogładził swój jasny, starannie przycięty zarost, jakby spodziewając się celu przybycia wojownika. Kolejny raz ciężko było nie znaleźć w nim ukontentowania, gdy zaprosił Reinharda do jednej ze swych kajut, by dać zawód nieproszonym uszom.
- ...von Preuss... - zamyślił się po drodze, ledwo nadążąjący za huczącymi krokami malality książę - Pewnie się mylę, ale czy my nie mieliśmy już kiedyś przyjemności spotkać się... ? Znaczy przed... przed...
Inkwizytor pamiętał rewizję marienburską, jeszcze z poprzedniego życia.
- Przed tym. - major inkwizycji uderzył się pięścią w jedną z blach pozbawionej symboli chaosu zbroi - Być może.
- Zastanawiające... nie przypominasz mi żadnego innego wojownika Mrocznych Potęg, Manannie uchowaj nas od nich. Czy jest więcej takich cywilizowanych wersji tych dzikusów z północy, którze byłyby równie skore do zawieranie współpracy ?
- Obawiam się, że jestem ewenementem, wasza książęca mość. - rzekł Reinhard, zatrzymując się przed białymi, dwuskrzydłowymi drzwiami o złotych klamkach w kształcie delfinów. Jeden z podążąjących za nimi gwardzistów, ten w kapeluszu z niebieskimi piórami utworzył na oścież wrota i stanął przy nich na baczność, pilnie śledząc wzrokiem przechodzącego zawodnika, który spojrzał na wskazany mu przez księcia fotel.
- Jest dość solidny ?
- Wierz lub, nie, lecz kiedyś siedział w nim jeszcze większy od ciebie dwunożny jaszczur z Nowego Świata. - Adelhar usiadł we wspaniałym siedzisku po drugiej stronie biurka, stojącego na środku komnaty i wezwał dzwonkiem lokaja ze schłodzonym rumem marienburskim z owocami.

- Cóż, przechodząc do meritum - zaczął książę, nalewając sobie rumu - zapewne chcesz związać swój los w tym zapomnianym przez bogów mieście z Księciem Mórz, podobnie jak nasz niedawny viktor, Soren ?
- Miecz oraz pomoc kogoś takiego jak ja zapewne może mocno dociążyć jedną z szalek wagi, zwłaszcza że tamta ostatnio zaciążyła od elfiej stali. Chciałbym także zobaczyć upadek tego bękarta w Czarnej Zbroi, najlepiej w wersji z głową upadającą przed ciałem.
- Ambitne pragnienie, nie będę kłamał jednakże, twierdząc, że niezbieżne z moim. - Adelhar odwiesił kapelusz na oparcie krzesła i poprawił krezę - Lecz, czemu miałbym wtajemniczyć się w moje delikatne zamiary ? Poza wszystkimi kupcami w tym mieście służy mi też Soren, ów równie odstający od sobie podobnych jak ty zielonoskóry oraz długobrody krasnolud z kilofem. Oni wygrali już swoje walki, ty jutro możesz zginąć, krzyżując ostrza z elfim mistrzem miecza.
Reinhard odstawił pusty kielich, otarł serwetką usta maski i zwrócił swe białe oczy na marienburczyka.
- Czy ja wyglądam jak ktoś, kto przyjechał tu by zginąć ? - odparł powoli malalita.
- Cóż, być może nie... pewnie byłbyś w stanie mnie teraz zabić, przebić się przez moich ludzi i skryć za wałem usieczonych przez siebie trupów, lecz co z finezją w działaniu... Hmm, to że nie byłeś na tyle głupi by próbować powyższego oraz cierpliwość wobec mojego strażnika dobrze o niej świadczą... - Adelhar wystawił do rozmówcy rękę - Panie von Preuss, możesz uważać, że od teraz twych pleców pilnuje pan na Driftmaarktcie. Moi ludzie i kupcy udzielą ci wszelkiej wymaganej pomocy. Mam nadzieję, że to będzie owocna współpraca.
Reinhard uścisnął z metalicznym chrzęstem dłoń magnata.
- Ja także. Kiedy... wasza książęca mość przejdzie do działania ? Czarny Rycerz planuje teraz coś dużego.
- Och, ależ działamy cały czas. Oczywiście nie uszkadzając tej słodkiej iluzji pokoju. Na ciężkie działa, przyjdzie czas gdy już wszystkie moje cele zostaną zrealizowane. Ten bretoński głupiec uważa, że będę wspomagał go wpływami, najemnikami i pieniędzmi z samego uwielbienia dla "królewskiego majestatu". Ma mnie za prostego kupca, który będzie walczył z gardzącym kupcami ustrojem w imię zysków na szerszym otwarciu handlu oraz by zdobyć tu dla siebie i potomnych własne księstwo z jakimiś zapyziałymi zamczyskami... urocze, nieprawdaż ?
- Bez mała. - potwierdził Reinhard, w jednej chwili uświadamiając sobie jak ambitne muszą być w takim razie plany Mallobaude i jak ów zamierza je zrealizować - W takim razie, o co walczy wasza magnificencja ?
Adelhar położył płasko dłoń na wyciągniętej mapie Bretonni. Był na niej zaznaczony atak sporymi siłami z granicy z Estalią, podpisany "Don Alonso el Dorades" oraz podobne natarcie od kierunku morza na księstwo Akwitanii.
- O całość dania, nie jakiś ochłap. Wszystkim jedynie wydaje się, że bretoński handel to niemowle, pod kloszem feudalizmu. Te ich honorowe rycerzyki łaszą się na złoto, a nie znają się na bankowości i gdy już idzie o spłatę długów po wydatkach na walki z sąsiadami czy uczty, zostają na ostatniej szkapie z mieczem po ojcu, nawet bez toreb. Poza tym działające w podziemiu rynki tylko czekają na otwarcie kontaktów z zagranicą. Planowałem to już od dawna i realizowałem konsekwentnie, jeszcze dekada, półtora, właściwe wydanie córki za mąż i zostałbym władcą połowy Bretonni, za dwa razy tyle być może nawet większości, resztę oddając Estalijczykom. Wielki, chaotyczny zryw Czarnego Rycerzyka wyniszczyłby tę krainę i moje długofalowe działania, nie mogę mu nań pozwolić.
Adelhar przeszedł się pod ścianę, gdzie wisiały portrety jego oraz jego rodziny.
- Te dwie-trzy dekady to szmat czasu. - wtrącił Reinhard, zapamiętując plany księcia.
- Właśnie tu wkracza Mousillon. Przejęcie tej dziury, usunięcie z niej nowoczesną techniką zapóźnienia, zabobonów i zgnilizny oraz garstki watażków, zwących się lordami pozwoliłoby mi zawładnąć najbardziej intratnym szlakiem handlowym tej krainy - Grismarie, stworzyć miasto na podobieństwo słodkiego Marienburga, co przyspieszyłoby plan o całe lata i pozwoliło zbić niesamowitą fortunę. Pozostaje jeszcze kwestia Areny... Mallobaude wezwał was tu, by tym turniejem przysłonić światowej uwadze przygotowania do rebelii, jednak zamierzał też przejąć nagrodę. Nie złoto, którego prawie już nie ma, a już napewno nie na nagrodę dla jednego z was, lecz życzenie. Na poprzedniej Arenie, którą organizowałem, poznałem jej działanie. Szesnaście dusz, szesnaście palących marzenia dążeń, łączy się by na koniec zrealizować jedno z nich. Po tę moc sięga nie tylko zwycięzca, lecz także inne, mroczne siły... jak ostatnio... Tym razem Czarny Rycerz zamierza osiągnąć życie wieczne, by wiecznie trwać u boku swej wampirzej łani na tronie Bretonni, który chce przejąć.
- A ty, czego pragniesz, poza podobną władzą, osiągniętą innymi celami ?
- Ja, herr von Preuss... zwycięzcy Areny, w odróznieniu od Czarnego Rycerza wypłacę ową bajeczną sumę po wygranej. Za to wszystko chcę tylko jednego. Nie przedłużenia życia, gdyż mojego starczy mi na wszystko co zamierzam, a w tak niepewnym jak ruletka świecie nie jest ono wiele warte... kto wie, może już za rok zatonie dajmy na to Baśniowa wyspa Elfów Wysokiego Rodu, cesarz Karol umrze, a jeden z księżyców spadnie z nieba ? Ha ha, taaak... ja chcę zemsty. A na tym świecie jej nie wywrę, więc muszę sprowadzić tu jej cel. Nie sądzisz iż taka umowa jest sprawiedliwsza, niźli kłamstwa Czarnego Rycerza ?
- Sądzę, dlatego przyszedłem do waszej magnificencji. - rzekł Reinhard i wstał, dwójka strażników stanęła za nim, gotowa go odprowadzić do portu - Jeszcze jedno, jak wasza książęca mość faktycznie zabezpieczył się przed wspomnianym faktem mojej próby zabicia cię ?
Adelhar uśmiechnął się szeroko na powrót siadając w fotelu.
- Za drzwiami obok czeka doświadczony bojowy mag, powaliłby cię zanim zdążyłbyś sięgnąć po miecz. Tymczasem do rychłego zobaczenia, von Preuss, oczekuj wezwania... nasza akcja będzie... spektakularna jak na ten zaścianek.
Gdy Malalita opuścił komnatę, przez drzwi do sypialni wkroczył, szeleszczący złotymi szatami mag Helstan. Czarny Magister poprawił okulary, wyraźnie zniesmaczony.
- To były inkwizytor, van Helghast miał na jego temat jakieś papiery. Poza tym prawie mnie zabił! Nie zgodził się na współpracę i mordował twoich agentów z resztą tych dzikusów!
- Helstanie - rzekł książę, znów nalewając sobie rumu - Agentów można czasem stracić, ale miecz zabójcy demonów, jednego z niewielu ocalałych z zagłady Spiżowej Cytadeli będzie w tej rozprawie więcej niż nieoceniony.
Czarny Magister władał zabójczą magią, potrafił odpierać magią ciosy dwmetrowego topornika, jednocześnie paląc na wiór jego szesnastu towarzyszy, lecz zawsze gdy widział ów złowieszczy uśmiech na białych zębach Księcia Mórz, ciarki przechodziły mu po plecach.
*******

Gilraen ledwie skończył snuć Ramazalowi swą długą opowieść, sięgającą zamierzchłych czasów ulthuańskich wojen z demonami, gdy od strony drzwi rozległo się pukanie. Właściwie to łomot, charakterystyczny dla metalowych rękawic.
- Ronnel! - ucieszył się, podrumieniony wybornym winem Ramazal, rozpoznając wesołego zawsze rycerza z karawany. Sir Harrevaux tym razem nie szczerzył się, lecz sprawiał wrażenie zmieszanego.
- Mój pan, książę Mallobaude przyjął waszą prośbę o audiencję i oczekuje was na szycie Elfiej Wieży.
Dwaj Asurowie podążyli wkrótce za herbowym, w długiej wspinaczce na najwyższy punkt zamku, miasta i być może księstwa. Wreszcie, przed drzwiami do szczytowej komnaty, napotkali Denethrill, prowadzoną przez prawdziwego olbrzyma w pełnej płytowej zbroi z ciemnego żelaza i wappenrodzie z osobistym symbolem węża Czarnego Rycerza.
- I wy tutaj ? - sarknęła czarodziejka.
- Gdyby nie my, nie byłoby Ciebie tutaj. - odgryzł się Kobra, wchodząc przez otwarte im drzwi. W przestronnej komnacie, zbudowanej z takiego samego odpornego na czas i brud białego kamienia jak cała wieża znajdował się wielki elipsowaty stół z wymalowaną na blacie, z dokładnością co do wsi mapą całej Bretonni. Wokół stołu siedziało kilku lordów mousillon, między innymi przyglądający się elfom zza porcelanowej maski i zwojów białych włosów lord de la Croix, uśmiechający się szarmancko lord Gawen Rachard w obszernych gronostajach oraz dziwnie spięty lord Aucassin. Obok nich siedział też pochmurny i siedzący jak najdalej się dało od mousillończyków rycerz w błękitnej zbroi z oznaczeniami trójzęba, symbolu księstwa Bordeleaux. U szczytu tuż obok czarnego tronu Mallobaude zasiadał młody, długowłosy cudzoziemiec, będący niemal równie bogato odzianą, acz ogoloną i młodszą wersją księcia Adelhara van der Maarena.
Asurowie i Druchii zajęli trzy wskazane im krzesła, po czym podano im kielichy z winem.
- Myślałam raczej o prywatnej audiencji. - szepnęła między łyczkami Chateau Mousillon Denethrill - W takim gronie nic od niego nie wyciągniemy.
- Ayd f'haeil moen Hirjeth taenverde. - odparł jej filozoficznie Gilraen, tym razem samemu sięgając po drwinę. Ucichł jednakże, gdy Czarny Rycerz wstał po spełnionym toaście.

- Przyjaciele - zagrzmiał pan Mousillon, zagłuszając brzęk własnej zbroi - Słusznie mniemam, iż dziś zebrane tu grono poszczycić się może niezachwianą wobec mnie lojalnością i sympatią, którą wkrótce przyjdzie szansa potwierdzić, i która nie pozostanie bez nagrody.
Ziejący mrokiem wizjer przetoczył swe widmowe, przygniatające spojrzenie wokół stołu, podszywając słowa księcia wiszącą groźbą.
- Jako, że zarówno nasza Arena, jak i wielkie przedsięwzięcie gromadzenia armii i sojuszników idą po naszej myśli, nadszedł czas odsiać plewy, wyeliminować najbliższych wrogów i wynieść wyżej popleczników. - żelazna dłoń, niczym czarna chmura spoczęła gdzieś w środku lasów w północnym Mousillon - Dzięki przejęciu, jakie ogarnia ościenne kraje z powodu kolejnej Areny, jaką organizuję nasza armia w Szepczącym Lesie oraz druga na włościach lorda Racharda zbiera się w wielkiej liczbie i co ważniejsze wielkiej tajemnicy, spadnie na karki niewiernych nam diuków jak miecz katowski. Mamy teraz także flotę.
Czarny Rycerz zwrócił się do herbowego z Bordeaux. Ów wstał, choć niechętnie i niezaszczycając innych spojrzeniem wyrzucił szybko
- Jaśnie oświecony diuk Markus zniesie blokadę rzeczną Mousillon oraz zacznie rebelię przeciw swemu bratu o tron księcia Bordeaux w tej samej chwili, gdy wojska prawowitego króla Bretonni i Mousillon wkroczą w nasze granice.
- Doskonale sir Rollandzie Montford, przekażesz swemu panu moje wyrazy uznania. Dalszym planom przeszkadza jedynie jedna osoba, co więcej znajdująca się w tym mieście.
- Książę Mórz. - parsknął lekceważąco lord Rachard, przygładzając czarne włosy nad zakolami.
- Tak. Marienburczyk dał nam wszelkie podstawy by zwątpić w jego lojalność. Mamy jednakże alternatywę. Roześlecie swoich ludzi i siepaczy wśród gminu, niechaj wśród prostaczków obarczają swymi agitacjami kupców i Marienurczyków winą o głód i niedostatek w mieście. Niech rozpalą nastroje tłuszczy lecz czekają z uderzeniem. Tumult ma rozpocząć się na sygnał, w czasie jutrzejszej walki na Arenie, podczas której szlachetny obecny tuaj Gilraen z rodu Gryfa położy trupem wichrzyciela z Imperium. Port i ulice spłyną krwią, a po tej nauczce niech ktoś przyniesie mi głowę tego liczykrupy zwącego się księciem. Władzę po nim i wszystkie wpływy odziedziczy po nim jego brat, obecny tu Julian van der Maaren, który wiernie będzie wspierał naszą sprawę.
Młody van der Maaren podniósł się i ukłonił lekko, ściągając kapelusz przed zebranymi.
- Tak się stanie, na czas... zamieszek będę zmuszony jednak wypłynąć do ich ucichnięcia w morze... bezpieczeństwo siostry jest dla mnie niebywale ważne... - niezrażony cichym chichotem jednego z lordów brat Księcia Mórz podjął - Potem w dzień rozpoczęcia wojny nasze wszystkie kompanie najemnicze i flota uderzą na Akwitanię, którą wasza miłość będzie łaskaw powierzyć memu rodowi. Równocześnie nasz kuzyn Don Alonso Złoty, rozzłoszczony wieściami o tragicznej śmierci mego brata, ruszy od południa ze wszystkimi swoimi Tercio i szermierzami by wziąć za niego zemstę na uzurpatorze Louenie.
- Razem z pomocą książąt Lyonesse, Artois, których moja pani de Hane zastąpiła nieumarłymi sobowtórami oraz pomocą księcia Carcassonne, którego synów Bertelisa i Tristana trzymamy w naszej mocy, powinniśmy zwyciężyć. Aby umożliwić działania takiej koalicji i wzmóc jej morale damy pokaz sił niszcząc z naszą armią całe Bastonne i pokonując armię mojego ojca - Louena Lwiego Serca.
W sali podniósł się gwar. "Niebywałe! Jak to ? Nie damy rady! Oszalał ?!" Czarny Rycerz walnął pięścią w stół.
- To więcej niż wykonalne. Będziemy potrzebować jedynie armii pięciu setek tysięcy zbrojnych.
Gwar jeszcze przybrał na sile. Nawet Aucassin zwrócił się do Mallobaude.
- Panie mój, taka armia nie istnieje.
- Tak sądzisz ? - zapytał Czarny Rycerz, przechadzając się wokół stołu, równocześnie gdzieś poza komnatą dało się słyszeć stukanie - Za tak szlachetną sprawę jak moja armia zbierze się wielka. Już teraz ściągają do niej sprzeciwiający się gnijącemu porządkowi i Pani z Jeziora rycerze z całej krainy. Pójdą za mną szlachetni i bezecni, idealiści i zatraceńcy, spełnieni życiowo i wyrzutki. Pójdą za mną dobrzy, źli... najgorsi.
W tym samym momencie drzwi za tronem Mallobaude huknęły, otwierając się na oścież w ciemnosć, z której wyszła ponad dwumetrowa, postawna postać, odziana w postrzępione szaty i starożytne płyty zbroi. W ręku dzierżyła wysoką kościaną laskę i czarny kielich, a nad jej czaszką ,w której płonęły zielone ogniki wznosiło się wysokie, ceremonialne nakrycie głowy.
Obrazek
Za liczem wkroczył wielki nieumarły wojownik, budzący respekt samym swym wyglądem i wielkością oręża, co i tak niknęło przy bezgranicznie odwiecznej i złej aurze samego kościanego maga. Mallobaude wziął kielich z ręki licza i uniósł go wysoko.
- Oto słynny Czarny Graal. Ten sam który służył Maldredowi, ten sam, który zebrał krew z gardła króla na uczcie Merovecha! Dzięki mocy jego i mistrza Arkhana powołamy armię nieumarłych, dalece większą niż nasza czy stronnicy mego ojca!
Nagłą upiorną ciszę przerwał sir Rolland. Bordeauxczyk wstał, obalając krzesło i wskazał na licza.
- O NIE! Godziliśmy się ze zdradą i buntem przeciw królowi ale tak olbrzymich bezeceństw nigdy nie przyjmiemy z moim panem! Wyjeżdżam z tąd zara, doniosę na was księciu i samemu królowi, zjawi się z armią swoją i naszą by zmiażdżyć was zanim dokonacie tego zła! - dzielny sir Montford kroczył już ku drzwiom, kiedy zawołano by go zatrzymać. Lordowie wjęli miecze, rycerz także wyciągnął swój, lecz nie zdążył zrobić z niego użytku. Arkhan wyszeptał jedno słowo, jego laska rozbłysła i po chwili na podłogę w chmurze prochu zwalił się szkielet w zardzewiałej zbroi, który był jeszcze moment temu dumnym rycerzem Bretonni. Mallobaude odetchnął.

- Żegnam was panowie, narada skończona, idźcie czynić co postanowiłem. - gdy w komnacie pozostali już tylko Czarny Rycerz, Arkhan, jego ochroniarz i elfy, książę powstrzymał ostrouchych gestem - Czekajcie moi zawodnicy. Podobno mieliście do mnie jakąś sprawę, która zainteresowała też mistrza Arkhana. Siadajcie z nami i pytajcie o co chcecie, do walki pana Gilraena zostało jeszcze sporo czasu...

Walka ósma: Gilraen z rodu Gryfa, Mistrz Miecza Hoetha vs Reinhard von Preuss

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Tak oto Ramazal znalazł się w komnacie narad, słuchając planów pana tego zamku. Elf wiedział, że gra w niebezpieczną grę, lecz podjął wyzwanie. Nieustannie czuł obecność tego drugiego. Czasem zdawało mu się, że to za jego sprawką brnął w intrygi, które normalnie lekce sobie ważył. Na wycofanie się jednak było za późno.
A więc tron Bretonii... Gdyby się nad tym zastanowić, nie było to zbyt zaskakujące. Choć raczej nie interesowały go kłótnie i wojny ludzi, to o rebelii Malloubada coś niecoś słyszał.
Jedna jego część była rozczarowana. Faenarion, Reinhard i inni pomyleńcy nie zadawaliby sobie aż tyle trudu, by nie dopuścić do zmiany na tronie kraju, z którego śmieje się każdy imperialny wieśniak. Jego druga, mroczniejsza strona pozostała niewzruszona. Tam, zakopane w pamięci, która nie mogła należeć do niego leżało przeświadczenie, że gra toczy się o dużo wyższą stawkę, niźli się zdawało. Chwilę potem los potwierdził jego obawy.
Gdy zdawałoby się, że rozmowy chyliły się ku końcowi, dwaj ostatni gości zjawili się w sali narad. Goście zupełnie niepodobni do tego, co widział w tym mieście.
Pierwszy przybysz był liszem. W Moussilon taki widok w sumie nie powinien dziwić, a jednak... Egzotyczny wygląd zdradzał jego pochodzenie, jak żywcem wyjęte ze zwoju, który Ramazal pobieżnie przeglądał lata temu. Był to kapłan dalekiej Nehekary, gdzie nie ma nic, prócz morderczego słońca, piachu i śmierci.
Patrząc po szatach i kosturze nieumarłego, musiał być on kimś znaczniejszym. Już sama reakcja zgromadzonych zdradzała wiele. Znali go. Strach zimnymi szponami pochwycił ich serca, tężąc ich twarze w nieopisanym grymasie. Nawet Ramazal odczuł mroczny majestat lisza. Dech śmierci tchnął w niego, uczucie, które doskonale znał, od kiedy przyjął na siebie brzemię Azraela. To jednak było odeń znacznie silniejsze.
Towarzysz kapłana musiał być jego podwładnym, czy przybocznym. Trzymał się nieco za magiem, nie przyciągając tyle uwagi, co ten pierwszy. Przypominał raczej starego pustelnika, niźli kogo innego. Ciemne, podarte szaty skrywały szczelnie zgarbioną postać kroczącą u boku lisza. Głupcem byłby jednak ten, który wziąłby go za eremitę. Zgarbiony dorównywał wzrostem swemu panu, na szerokość go przerastając. W ręku ściskał drzewce zbyt grube, by starzec byłby w stanie unieść. Jego górna część okryta była tym samym materiałem, co jego dzierżca.
Po chwili rycerze i lordowie zostali bezceremonialnie wyrzuceni z sali. Nikt nie śmiał protestować. Odprowadzało ich spojrzenie pustych oczodołów czegoś, co kiedyś było sir Rollandem.
Lisz zajął jeden z foteli u szczytu stołu. Nie odzywał się ni słowem, powoli lustrując trójkę zawodników. Ramazal czuł, jak czarne spojrzenie przewierca go na wylot, jakby badało jego duszę.
Stało się wtedy jasne, że grzeczności i zawiłe słowa, które przygotował dla Mallobauda na nic się zdadzą. Arkhan będzie oczekiwał konkretów. Oczywistości, takie jak imiona zawodników, którzy poparli księcia mórz również odpadały. Wystarczyło się rozejrzeć po sali i ujrzeć kto się nie stawił. Sześć imion przeciw trzem. Na dodatek wkrótce mogło się okazać, że dwóm. Najwyraźniej Czarnemu Rycerzowi brakowało ciężkiej artylerii w swych liniach.
- Tak, jest pewna kwestia, o której wspomina lord Mallobaude- rzekł Ramazal po chwili milczenia.
Lisz, jeśli to go w ogóle obeszło, nie okazał tego. Trwał nieruchomo, jakby był zwykłym kościotrupem przyodzianym w bogate szaty. Elf kontynuował wię .
- Jeden z bandy ex- inkwizytorów, niejaki Eliot Lionheart szukał czegoś na cmentarzu. Otworzył sarkofagi poległych zawodników, jakby chciał sprawdzić, czy wciąż tam są.
Przez chwilę wydawało mu się, że nie doczeka się odzewu. Jednak czaszka kapłana obróciła się lekko, zwracając ku niemu.
- Czy to wszystko?
Głos lisza był cichy i spokojny, niemal był to szept, ledwo dający się odróżnić od zawodzenia wiatru, lecz przytłaczający, nie do zignorowania. Niewielu zdłałoby znieść ten głos bez poruszenia.
- Nie. Choć inteligentny, Lionheart sam by tego nie wymyślił. Z pewnością to Reinhard von Preuss do tego go nakłonił. Ci dwaj ściśle ze sobą współpracują, jednak to wybraniec zawsze pełni rolę mózgu akcji. A teraz obaj pracują dla Aldehara van der Maarena...
- Przeklęty niech będzie dzień, w którym ten pies zawitał do mego miasta- syknął Czarny Rycerz, zaciskając pancerną pięść- Wkrótce przekona się, jakim był głupcem, występując przeciw...
- Dość- przerwał mu Arkhan, stukając kosturem w podłogę. Jego głos, mimo reprymendy, pozostawał spokojny i cichy- Twoja beztroska zagroziła naszemu przedsięwzięciu, a jej owoce przyjdzie nam teraz zebrać.
- Sytuacja jest pod kontrolą- zapewnił Mallobaude.
- Większość twoich zawodników opowiedziała się przeciw tobie. Nawet wśród twoich rycerzy widać zarzewie nieposłuszeństwa. W moich oczach sytuacja daleka jest od kontroli.
- Jestem gotów do działania! Aldehar...
- Ufam, że naprawisz swój błąd. By mieć jednak pewność, musiałem osobiście zaangażowć się w sprawę. Oto bowiem odzyskujesz przewagę. Gilraenie z rodu Gryfa! Wierzę, że dokonasz wszelkich starań, by pokonać wybrańca Chaosu. Liczymy na ciebie. Gdyby jednak maalalita miałby wygrać turniej...
Stojący za Arkhanem przyboczny drgnął. Lisz nie musiał kończyć.
- Aldehar van der Maaren nadal posiada po swojej stronie więcej środków... i zawodników- wtrącił nieśmiało Ramazal. Lisz odpowiedział, lecz nie do niego. Zwrócił się do swego podwładnego.
- Nihilusie, wkrótce będziesz miał starego znajomego do zabicia...
Podarte szaty drgnęły ponownie. Spod kaptura nie dało się dostrzec niczego, nawet zarysów twarzy. Gdy jednak wezwany, uniósł głowę, pojedyńcze, czerwone oko zabłysło złowrogo...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Denethrill miała mieszane uczucia co do Ramazala i Gilraena, wtrącających się w jej sprawy z Czarnym Rycerzem, ale tak naprawdę niewiele mogła już w tej sprawie uczynić. Być może była to naturalna kolej rzeczy, że zawodnicy nie chcieli zostać na lodzie i opowiedzieć się po którejś ze stron. Nie podobało jej się, że akurat dwóch Asurów, zdecydowało podobnie do niej, ale sądząc po zachowaniu Lorda Aucassina, nie mogła wykluczać, że właśnie dzięki nim, razem uzyskają potrzebną siłę przebicia. Nawet pan Moussilon powinien się liczyć z wolą trójki zawodników, a przynajmniej czarodziejka tak właśnie uważała. Może to kiepski żart od losu, ale prezentowała swoja osobą potęgę Naggaroth. Nigdy już się nie dowie, czy udział pozostałych elfów miał ostatecznie znaczenie, ale momentalnie o tym zapomniała, gdy udało się osiągnąć pożądany efekt. W drzwiach do jej komnaty stał olbrzym w czarnej zbroi płytowej, ozdobionej symbolem, którego nie podobna było pomylić.
- Książę postanowił przyjąć panią na audiencję. – Oznajmił krótko prezentując dumnie symbol swojego Pana, skręconego węża.
Czarodziejka nie zaszczyciła posłańca, żadną odpowiedzią i pozwoliła się prowadzić przez korytarze pałacu do jednej z wież. Okazało się, że rozmiary jej przewodnika była bardziej irytujące niż mogłoby się zdawać. Musiała się mocno wysilić, by nadążyć za jego dużymi krokami, najwyraźniej nieświadom tego, że niektórzy nie mają takich samych warunków fizycznych co on. Nie chcąc zostać w tyle, starała się trzymać blisko, co w połączeniu z ogólną przestrzenią zajmowaną przez jego cielsko, sprawiało że właściwie nie wiedziała dokąd idzie. Cały obraz przed nią, przesłaniała jej kiwająca się czarna zbroja. Być może właśnie to szybkie, narzucone przez rycerza tempo, spowodowała, że znalazła się na miejscu przed Ramazalem i Gilraenem. Jak się okazało, oni też zostali przyjęci przez Czarnego rycerza, o czym świadczyły ich własne osoby wynurzające się innego korytarza.
- I wy tutaj ? - sarknęła czarodziejka.
- Gdyby nie my, nie byłoby Ciebie tutaj. - odgryzł się Kobra, wchodząc przez otwarte im drzwi.
Czarodziejka nagle bardzo zapragnęła zobaczyć jakby zareagował na jeden z jej Pocisków Zagłady. Może byłoby nawet bardziej spektakularnie niż w przypadku bretońskiego rycerzyka. Należało takie przyjemności zostawić na inny czas i miejsce. W tym przypadku, pojedynku na Arenie.

Z każdym kolejnym słowem Mallobaudea, Denethrill coraz bardziej się ciszyła, że tu przyszła i jednocześnie zapominała o obecności Asurów. Wreszcie dowiedziała się tego co potrzebowała i to niewielkim kosztem. Jej poprzednia umowa z Azraelem, dawała jej niepewne źródło, prawdopodobnie nie tak dokładnych informacji i to przy wymianie, która mogła dawać przewagę, jakby nie patrzeć przeciwnikowi. Tak…ten sposób był zdecydowanie lepszy. Będzie mogła złożyć Morathi tak obszerny raport, że właściwie prawie spełniający jej zadanie. Pozostawało tylko przeżyć sam turniej i ewentualnie zobaczyć ostateczny efekt śmiałych planów księcia. Jednak to nie był koniec niespodzianek. Zza potężnych drzwi wyłoniła się równie potężna postać, której nie dało się pomylić z liszem. I to nie byle jakim. Denethrill studiowała dość historii magii, oraz zaznajamiała się z różnymi jej domenami, by wiedzieć, że stoi przed nią Arkhan Czarny. To oczywiście natychmiastowo tłumaczyło to o czym mówił Azrael, oraz kto stał za wskrzeszonymi szkieletami na balu otwierającym turniej. Pierwszy sługa Nagasha, cały ten czas przebywał w Mousillon i czekał z ujawnieniem, aż Mallobaude będzie gotowy do ostatecznego natarcia. A z tego co mówił, bardziej gotowy już być chyba nie mógł. W końcu książę wyprosił wszystkich z sali, jednocześnie każąc zostać trójce zawodników.
- Czekajcie moi zawodnicy. Podobno mieliście do mnie jakąś sprawę, która zainteresowała też mistrza Arkhana. Siadajcie z nami i pytajcie o co chcecie, do walki pana Gilraena zostało jeszcze sporo czasu...
Ramazal przejął inicjatywę, zauważając problem dosyć licznie zgromadzonych na miejscu inkwizytorów, a przede wszystkim Reinharda i Eliota. Obawiając się, że straci nowo zyskaną pozycję musiała szybko wtrącić coś od siebie.
- Chwileczkę, myślę, że mam coś do zaproponowania w tej sprawie. – Odezwała się zanim ktokolwiek mógł zdążyć ich odesłać ze spotkania.
- Czyżby? – Lisz wrócił do swojego cichego głosu.
- Pokładasz tak dużą ufność w umiejętności swego podwładnego, czy może wątpisz w moje możliwości?
- Oba stwierdzenia trafnie opisują moje zdanie.
- Cóż, z Reinhardem udało mi się nawiązać pewną współpracę. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie wie o naszym małym przymierzu, może udałoby się to wykorzystać na naszą wspólną korzyść. – Czarodziejka zrobiła krótką przerwę, by zobaczyć jakąś reakcję, ale z powodu jej braku, kontynuowała. – Za to jeden z ludzi Eliota ma u mnie pewien dług wdzięczności, a przynajmniej tak mu się chyba zdaje.
- I co z tego? – Parsknął Gilraen. – To wciąż inkwizytorzy. Pół życia byli szkoleni, by wyłapać i szybko zlikwidować takich jak ty.
- Nawet więcej niż tylko inkwizytorzy. – Zauważył Ramazal.
- Ach tak, agenci Czarnego Zamku. – Denethrill uśmiechnęła się pobłażliwie. – A co powiecie na świątynię Khaina i jej adeptów? Kto jak kto, ale wy powinniście dobrze wiedzieć co to oznacza. – Spojrzała na obu Asurów, którzy jednak nic nie odpowiedzieli na tą uwagę.
Oczywiście zawsze do dyspozycji był jeszcze Zarthyon, a w Czarnej Straży nie trzymano nieudaczników, ale pomimo tego, że najwyraźniej wszyscy już o wszystkim wiedzieli, czarodziejka dalej zamierzała utrzymywać status udawanej tajności.
Arkhan tylko lekko skinął głową, dając znać, że przyjął to do wiadomości. Dla tylko udającej pewność siebie Denethrill, było to i tak duże zwycięstwo. Nawet nie widziała na oczy tego asasyna, o którym mówił gwardzista, a do tego ostatnie zadanie jakie miał wykonać miało mierne skutki. Bretoński rycerz nie wyglądał nawet na odrobinę otrutego i tylko jej własne umiejętności ostatecznie uratowały jej skórę.
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Po zakończeniu niedługiej, lecz bardzo treściwej, pozbawionej zbędnej kurtuazji czy pompatycznych zwrotów audiencji u Księcia Mórz, Reinhard zszedł z pokładu eleganckiej jednostki, zmieniając otoczenie na diametralnie inne, w postaci obskurnych, koślawych uliczek dzielnicy portowej. Różnica była dostrzegalna nawet w zapachu, tak, że wybraniec zastanawiał się, czy van der Maaren, w akcie ostatecznej rozpusty nie kazał aby zamontować w kabinie któregoś z tych obłędnie drogich urządzeń, służących krasnoludom do kondycjonowania powietrza w kopalnianych sztolniach. O ile tu, na zewnątrz było aż duszno od wyziewów z nor zwanych przez ich właścicieli tawernami, zdechłych ryb, gnijących wodorostów i innych portowych zapachów, tak wewnątrz "Dumy Driftmaarktu" unosiła się delikatna woń pasty froterskiej, drogiego alkoholu i tytoniu. W końcu Adelhar był multimilionerem, mógł sobie pozwolić na każdy luksus jaki przychodził Reinhardowi na myśl, a jakich on sam w życiu nie miał okazji nawet oglądać, nawet za starych czasów, kiedy jego życie płynęło w dostatku. Przecież kiedy jeszcze był oficerem, otrzymał w posagu willę w Altdorfie, ale ona nawet nie była w połowie tak wyposażona jak statek tego kupca. Nie była, niestety również tak dobrze chroniona... "Nie! Myślenie o tym nic nie zmieni." - Zbeształ się von Preuss. "Są ważniejsze sprawy od rozpływania się w sentymentalnej papce." - Pośniegowe błoto chrupało lodowymi drzazgami, rozchlapując się pod naciskiem butów wykonanych z nieziemskiego metalu. "Trzeba skupić się na zadaniu. Adelhar jest pewny siebie, myśli, ze to on kontroluje sytuację. Bogactwo uśpiło jego czujność, choć mogę się mylić. Od razu widać, że nie mówi wszystkiego. To naprawdę inteligentny i pragmatyczny człowiek, w końcu swoją fortunę zawdzięcza własnej zaradności. I... nic nie można mu było udowodnić, chociaż oczywistym było, że dorobił się niezbyt legalnie. Kontrola skarbowa nic nie wykazała, ale machloje były tak wyraźne, że trzeba było wzywać inkwizycję." - Reinhard uśmiechnął się do własnych wspomnień. "Z drugiej strony, choćby nie wiem, jak się maskował, wyłazi z niego drapieżna natura. Sam pewnie nie wie już, jaki ma majątek, ale jeszcze mu mało. Tak z resztą jest chyba ze wszystkimi ludźmi. To dlatego nasz rodzaj jest tak podatny na oddziaływanie chaosu. Ale czy jemu zależy na zyskach? Chyba już nie w takim stopniu, za to dało się u niego wyczuć pragnienie kontroli. On chce zbudować imperium, ale nie takie jak zwykły kraj, z granicami wytyczonymi na mapie. To będzie coś nowego. Czy to możliwe, aby ludzie kiedyś jednoczyli się bardziej pod nazwiskiem chlebodawcy, niż pod państwowym godłem? Najemnicy, owszem, walczą za pieniądze, ale nie utożsamiają się ze zleceniodawcą. Ciekaw jestem, czy pociągnie za sobą ludzi i zyska ich lojalność, taką jaką państwu dają obywatele. Nie jest to może typ filantropa, ale ci, którzy dla niego pracują, czy przebywają w otoczeniu żyją nie najgorzej. A teraz jego adwersarz, Mallobaude. Obydwaj chcą władzy, rzecz w tym, że Czarny Rycerz jest krótkowzrocznym głupcem. Jeśli wierzyć temu, co mówił Azrael, to środki, którymi chce się posłużyć na pewno go przerosną. On zaledwie zaadaptował nekromancję na swoje potrzeby, zaś starożytni lisze Nehekhary stworzyli ją, a zarazem zostali przez nią ukształtowani. Obojętnie, co Mallobaude nie zrobi, jest na straconej pozycji - zrobił coś, czego absolutnie nie wolno robić - wezwał moce, którym nie potrafi rozkazywać. Adelhar po prostu wysadzi go z siodła we właściwym momencie i przejmie wpływy w regionie, a może nawet całej Bretonii, co nawet by się jej przysłużyło, jeżeli faktycznie wypleni ciemnotę i zabobon z tych parweniuszowskich wioch i miast... Nawet nasi wieśniacy miewają lepsze kurniki, niż ludzie tutaj domy. Większość ludu ma zaś niebyt wygórowane aspiracje - chcą tylko godnie żyć, a w ich mniemaniu godne życie to najedzenie się do syta, kupienie od czasu do czasu jakichś bibelotów dla swoich bab, które w następstwie wygrzeją im wyrka. To byłby potężny cios przeciwko chaosowi, wszak powszechnie wiadomo, że zadowoleni ludzie nie chcą opuszczać swojej strefy komfortu i będą mniej skłonni by iść na skróty. Co innego, jeśli wygra Arkhan. Wtedy będziemy mieli drugą Nehekharę. Ten dureń chce nieśmiertelności? Będzie ją miał, ale jako zasuszony, bezwolny wiór. I dlatego też to Adelhar van der Maaren musi wygrać w tej rozgrywce. Jednak jej sedno to walki na arenie, ale żaden z nich nie bierze w nich bezpośredniego udziału. Ten, którego stronnik zwycięży, zostanie więc najpewniej zmuszony, by wypowiedzieć życzenie zgodne z interesem swojego pana. Wcześniej mój los był mi obojętny, teraz jednak wiem, że muszę wygrać. To mój obowiązek." - Reinhard rozmyślał całą drogę do Upadłego Nieba, gdzie czekał na niego pokoik wynajęty w Coq Rouge. Wszedł do kraczmy niczym straszliwy, czarny cień i udał się na górę. Jako wybraniec nie odczuwał senności, tak więc mógł poświęcić na poczynienie przygotowań całą noc, aby nazajutrz być niczym precyzyjnie dostrojona maszyna i zapewnić sobie tym samym maksymalizację szans na zlikwidowanie pierwszego celu. Przygotowania te obejmowały nie tylko sprawdzenie broni oraz rozmaitych gadżetów poukrywanych w kieszeniach i zaczepach w jego stroju taktycznym, ale również przestudiowanie notatek pochodzących z obserwacji jego przyszłego przeciwnika.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ramazal uśmiechnął się lekko.
- Więc nie jesteśmy tak nieliczni, jakby się wydawało- rzucił. Arkhan spojrzał w jego kierunku, jak gdyby elf rzekł coś nieodpowiedniego.
- Bardzo dobrze- szepnął lisz, jeszcze przez chwilę patrząc na assura- Twoje kontakty będą cenne dla sprawy. Musimy jednak zachować dyskrecję. Użyj swych wpływów na ludzkiego mutanta, lecz uważaj na szarego rycerza. Być może będzie nam większym zagrożeniem, niż Książę Mórz.
Ramazal domyślał się, że liszowi chodziło o Reinharda. Tymczasem uznawszy, że dość już rozmów, Arkhan wstał, opuszczając komnatę w towarzystwie Nihilusa bez słowa pożegnania. Obaj assurowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Wtedy głos zabrał Malobaude.
- To wszystko. Panu Gilraenowi polecam uczynienie stosownych przygotować, państwa zaś zapraszam do obejrzenia tegoż spektaklu. Jeśli dopisze nam szczęście, dziś zadanie zastany poważny cios Aldeharowi van der Maarenowi.
Czarny Rycerz pożegnał ich oszczędnie, lecz uprzejmie. Nie zaszczyciwszy Denethrill nawet spojrzeniem, Ramazal i Gilraen opuścili komnatę narad. Droga ku ich kwaterom była długa, toteż czasu na rozmowę było aż nadto.
- Denerwujesz się?- spytał Kobra mistrza miecza. Choć tamten zdawał się być oazą spokoju, Ramazal nie miał pojęcia, co mogło toczyć się w sercu druha.
Gilraen pokręcił głową.
- Moje serce jest spokojne, a ręka pewna- rzekł- Nie zawaham się.
Ramazal uśmiechnął się lekko.
- Wiem, że intencje Reinharda są dobre, lecz.... poślij tego psa Chaosu tam, gdzie jego miejsce!
Gilraen odwzajemnił uśmiech. Po raz pierwszy tego wieczora.
- Tak zrobię.
Nim się spostrzegli, byli już na miejscu. Ramazal postanowił nie rozpraszać mistrza miecza. Uścisnęli sobie dłonie.
- Va fail mellon- rzekł, mając nadzieję, że nie jest to ich ostatnie pożegnanie- Wkrótce wzniesiemy toast za twoje zwycięstwo.

***
Sen spadł na Moussilon. Nie niósł on jednak ukojenia strudzonemu człowiekowi. Był to raczej majak, koszmar, zrywana drzemka w najlepszym przypadku. W mieście przeklętych nie można było znaleźć spokoju.
Gęsta mgła spowiła ulice, wespół z mrozem zapędzając mieszkańców do swych domów. Nawet licha straż miejsca wolała spędzić noc przy koksowniku w cekhauzie, niż patrolując i tak należące do gangów ulice. Wśród białej gęstwiny jednak usłyszeć się dało gorączkowy oddech.
Przez niemal wymarłą ulicę biegł człowiek. Na pierwszy rzut oka przypominał tutejszego- jego ubiór, brudny i poszarpany, przydawał mu wygląd nędzarza. Włosy jego, czarne, proste, w zupełnym nieładzie, srebrzyły się w niektórych miejscach znakiem wieku. Mężczyzna zataczał się po ulicy jak pijany, ścigany przez halucynacje, oglądał się co chwilę przez ramię gorączkowo, wypatrując we mgle niewidocznego zagrożenia. Wpadając na beczki i puste dzbany, uciekał ile sił w nogach. Był jednak na skraju wyczerpania.
Dysząc niczym zziajany pies, wpadł do potu, jakby ta paskudna dzielnica mogła dać mu schronienie. Omijał jednak zaułki kalek i podrzędne speluny, tylko przypadkiem nazwane tawernami. Celem jego było nabrzeże.
Ledwo trzymając się na nogach, wpadł z rozpędem na drewniany trap prowadzący na "Dumę Driftmaarktu", zatrzymawszy się dopiero na drzewcach halabard wartowników.
- Gdzie, dziadygo?!- warknął żołdak, odpychając przybłędę silnie.
Mężczyzna zwalił się na ziemię, dysząc ciężko, lecz jakby zaprzeczając swemu stanowi, zerwał się zeń natychmiastowo. Bełkocząc niezrozumiałe słowa, rzucił się ku wartownikom ponownie. Zdzielony pięścią, padł na kolana.
- Mało ci, przybłędo? Czekaj. Ja już cię nauczę moresu...
Strażnik wyraźnie nie miał ochoty do żartów, już bowiem podwijał rękawy swego dubletu, chcąc pokazać przybłędzie jego miejsce, lecz powstrzymał go ostry rozkaz.
- Stać!
Znając dobrze głos swojego dowódcy, wartownik momentalnie wyprężył się jak struna. Kroki zadudniły na trapie.
- Co tu się dzieje?- warknął oficer.
- Panie poruczniku! Melduję, że ten oto tutaj próbował się wedrzeć na pokład...
Oficer przestał słuchać relacji strażnika, ledwo przyjrzał się intruzowi. Jego twarz, z gniewnej przybrała wyraz wielkiego zdumienia. Szoku.
- Do kroćset... Leć po medyka! I mistrza Helstana! Prędko!- rzucił, nie mogąc oderwać wzroki z obcego. Mężczyzna był Nippończykiem.

Aldehar van der Maaren nie lubił, gdy budzono do w środku nocy. Zwykle mamrotał wtedy, że pod kilem przeciągnie tego, co go z łóżka wyciąga w ten sposób. Jednak jeszcze bardziej nie lubił, gdy zwlekano z przekazaniem mu wieści. Zwłaszcza tych o niemałej wadze.
Gdy wszedł do kajuty, medyk właśnie mył ręce po zakończonej pracy, a Czarny Magister wycierał nerwowo okulary o swe szaty. Za nim, na łożu leżał sprawca całego zamieszania.
- Znasz go?- Książe Mórz przeszedł od razu do konkretów. Helstan najwyraźniej uznał, że szkła są dostatecznie czyste i założył okulary z powrotem na nos.
- Ichiro Serizawa. Pierwszy oficer zaginionego przed wieloma miesiącami "Płaczu Himiko"- oznajmił dość bezemocjonalnie mag- Uznaliśmy wtedy, że wszyscy zginęli. Do dziś nie wiadomo, co się tak naprawdę stało.
- Co z nim?
- To wrak. Ledwo dycha, ma gorączkę, cud, że na nogach był w stanie się utrzymać. W dodatku majaczy. Mój nippoński jest słaby, lecz wystarczający, by stwierdzić, że nie wydaje on z siebie artykułowanej mowy. To czysty bełkot.
Książe Mórz potarł w zamyśleniu czoło. Nic nie miało tu sensu.
- Skąd o się tu, do cholery wziął?! Ostatnią wiadomość od Asugawy otrzymałem, gdy mieli wypływać z portu w Osace. Jak znalazł się w Bretonii, tysiące mil od Nipponu?
- Szczerze mówiąc... nie mam pojęcia. Ten człowiek musiał jednak przejść w tym celu wiele. Jego ciało pokryte jest bliznami. Właściwie nie ma kawałka skóry nie noszącego śladu obrażeń. Jego umysł... jest w jeszcze gorszym stanie.
- Jest w stanie mówić?
- Nie sądzę...
Jak na przekór postawionej tezie, Nippończyk stęknął głośno, zwracając na siebie całą uwagę. Aldehar zbliżył się momentalnie, usiłując wyłowić z bełkotu chorego choć jedno słowo. Wtedy ręce meżczyzny wystrzeliły do przodu, chwytając za poły płaszcza Księcia Mórz żelaznym chwytem niepodobnym do siły kogoś wycieńczonego. Helstan zareagował odruchowo, lecz van der Maaren uspokoił go gestem.
Niewidzące oczy Serizawy zadrgały, biegając gorączkowo po kajucie. Nippończyk stęknął ponownie, jak w wielkiej boleści, jaką sprawiało mu zmuszenie swego złamanego umysłu do jeszcze jednego wysiłku. Jego usta złożył się w jedno słowo.
- Gojira...
Wtedy place zaciśnięte z niewiarygodną siłą, zwiotczały, a chory opadł na łoże wypuszczając powietrze. Helstan przypadł do niego, przystawiając palce do jego szyi.
- Nie żyje- oznajmił nieco zirytowany tajemniczością całej tej sytuacji.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Byqu pisze:- Gojira...
:D
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

:wink:
[Skoro ma to oznaczać "potwór" to nawet pasuje 8) ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Gdy wszedł do swojej komnaty, podszedł do okutej żelazem skrzyni i wyjął dwa kadzidła. Zapalił je, a one roztoczyły w powietrzu zapach Lustriańskich ziół. Podszedł do dogasających świec stojących na stole, po czym je zgasił w palcach. Zapanowała ciemność, lecz mimo wszystko zostało niewiele czasu do świtu. O ile nie przesłoni go Mousilliońska mgła lub chmury. Usiadł na dywanie do medytacji, po chwili zapadł w trans.

***

Słońce wstało już jakiś czas temu gdy się wybudził. Walka zaczynała się za kilka godzin, poczynił więc odpowiednie przygotowania. Naostrzył osełką miecz, założył zbroję z ithlimaru. Rodowy sztylet schował za pasem, po czym założył łańcuch z magicznym klejnotem na szyję. Czas minął zaskakująco szybko, wyszedł z pałacu Landuina i skierował się w stronę miejsca jego zmagań z Inkwizytorem Malala. Szara masa, która ściągała na jego walkę rozstępowała się przed nim, gdy szedł środkiem ulicy. Można było usłyszeć kupców zakładających się kto wygra. Po chwili stanął za żelazną kratą, oddzielającą go od krzyków publiki, piasku areny i jego adwersarza. Nabił fajkę, wiedział że mogą to być ostatnie chwile jego życia.
-Bogowie, dajcie mi siłę, by wygrać...- powiedział do siebie, zanim odwrócił głowę i spojrzał w białe oczy Reinharda czekającego za drugą kratą.

Wtedy krata zachrzęszczała, gdy powoli została podnoszona. Założył hełm, ciągle z fajką w ustach, wyszedł na spotkanie z Chaośnikiem.

[To tyle ode mnie, Klafuti powodzenia]

Wysyłane z mojego HTC Desire za pomocą Tapatalk 2
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Przez mętne okienko na poddaszu wlał się strumień mlecznego światła, oświetlając pomieszczenie. Na biurku leżały poukładane w pedantycznym porządku utensylia alchemiczne, osełkę oraz złożoną wpół kartkę papieru. Przez ostanie kilkanaście godzin Reinhard bez cienia znużenia na skrytej za stalową płytą twarzy czynił staranne przygotowania do nadchodzącego pojedynku. Zarówno Gotterammerung, jak i harpun zostały dokładnie sprawdzone i naostrzone, aby niezawodnie i gładko przebijać zbroję, mięso i kości, tak jakby były to źdźbła trawy. Jednak zimna stal i siła mięśni nie były wszystkim, co wybraniec miał w zanadrzu. Specjalne, zakupione bezpośrednio po przybyciu do Mousillon tuby zostały napełnione wybuchową mieszanką, zamieniając je w petardy, potrafiące siać zniszczenie nie tylko przy pomocy lepkiej, zapalającej się przy kontakcie z powietrzem mieszanki, ale też siekające gradem ostrych odłamków wszystko co znalazłoby się w zasięgu rażenia. Sam sprzęt jednak nie przedstawia żadnej wartości bojowej, gdy nie wie się, jak go używać. Najpotężniejszą bronią każdego wojownika jest ostatecznie umysł, pozwalający zaplanować, a później wyegzekwować określony plan działania.
Reinhard poczynił te wszystkie zabiegi, gdyż wiedział, kim jest jego przeciwnik, i jak niebezpieczny może okazać się w walce w zwarciu. Dlatego też postanowił w pierwszej kolejności obrzucić przygotowanymi właśnie pociskami, a dopiero potem, odpowiednio zmiękczywszy cel zlikwidować go w pojedynku na miecze.

Inkwizytor-renegat podszedł do okna i uchylił je, aby po pozycji słońca ustalić porę dnia. Jak zazwyczaj, niebo nad Mousillon zasnute było nieprzeniknioną warstwą ciężkich, nisko zawieszonych chmur, ale w końcu dostrzegł biały dysk, odcinający się pośród gęstej masy szarości. Zbliżało się południe. To na tą porę wyznaczono walkę gdyż dzięki temu prosty lud mógł łatwo zorientować się, kiedy należy udać się na trybuny. Wybraniec bez słowa zamknął lufcik i upewnił się, czy miecz gładko wysuwa się z pochwy, a dostęp do kieszeni i zaczepów w jego płaszczu taktycznym zapewni łatwe sięgnięcie po petardy. Następnie bez słowa, niczym cienisty filar zszedł na parter. Tam, milczący karczmarz oraz Yvonne odprowadzili Reinharda wzrokiem do wyjścia, chcąc dokładnie zapamiętać jego niezwykłą postać, jako że mogli widzieć go po raz ostatni. Von Preuss również zdawał sobie sprawę z zagrożenia, wszak niejeden raz widział, jak niemalże już pewny zwycięzca ginął przez głupią nieuwagę lub zwykły kaprys losu. To, co mógł zrobić, aby zmaksymalizować szanse powodzenia jednak uczynił - miał ważną misję do wypełnienia i zamierzał doprowadzić sprawę do końca. Pierwszym krokiem było ukrócenie matactw i knowań snutych przez tych pozbawionych moralności i pełnych arogancji elfów - ich serca, choć pozornie czyste, nosiły skazy Tzeentcha i Slaanesha, których gremialnie dokarmiali swoimi sybaryckimi ciągotami i skłonnościom do intryganctwa. Było również jasne, że każdy, kto nie postawił się po stronie Adelhara van der Maarena, musiał być więc poplecznikiem lokalnego reżimu w osobie Czarnego Rycerza, stając się tym samym współwinnymi jego zbrodni już nawet nie przeciwko ludzkiemu prawu, ale samej naturze. Do zaprzysiężonych obowiązków oficera Świętego Oficjum należało zaś wymierzenie nieuchronnej sprawiedliwości, bez względu na wszystko, nawet jeżeli oficer ten byłby dezerterem, renegatem czy wyrzutkiem.

Kroczył przez miasto, wydeptując ścieżkę głębokich śladów, śledzony przez bojaźliwie zachowującą dystans gawiedź, również kierującą tam gdzie i on sam - ku gmachowi Areny Śmierci.

Reinhard wstąpił na plac boju i potoczył wzrokiem po kipiących od gwaru trybunach. Ci, których wzrok spotkał się z nienaturalnie świdrującym wejrzeniem dwóch, stygijsko czarnych punkcików pośrodku białych oczu, lśniących pośród nieludzko pozbawionej wyrazu stalowej płyty maski, natychmiast milkli, jakby jakaś niewidzialna, dławiąca siła z głębin wszechświata tak przepastnych, że nawet nieśmiertelni uznają je za pustkowie wygnańców, zakleiła im usta i pogmatwała języki.

Zazgrzytały podnoszone kratownice bramy na przeciwko. Na arenę wkroczyła postać z hipnotyzującą gracją - elf zdawał się płynąć po tafli burego błota niczym srebrnołuski wąż.

Wyrok zapadł. Czas na egzekucję.

[A ode mnie tyle. Bijemy się, bo za dużo tu tych elfich korniszonów.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka ósma: Gilraen z rodu Gryfa, Mistrz Miecza Hoetha vs Reinhard von Preuss
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=g1ApP52kRII)

W dzień ostatniego pojedynku eliminacji niebo nad Mousillon zdawało się wyjątkowo wolne od grzmotów, mgieł, deszczy i śnieżyc. Jednostajny, ciągnący się ryk zgromadzonej publiczności starczył za to za co najmniej dwie burze. Gawiedź w radosnych nastrojach czekała tylko wypuszczenia zawodników, patrząc z nadzieją na lożę honorową, gdzie zasiadał właśnie Czarny Rycerz. Mallobaude usiadł z chrzęstem zbroi w wyjątkowo dobrym nastroju.
- Ach, muzyka dla moich uszu. - rzekł, słysząc okrzyki publiki - Dobrze się spisałeś, Aucassinie. Pamiętajcie by zaraz po zakończeniu walki wywołać tumult w porcie, Adelhar będzie w środku zamieszania.

Tymczasem za jedną z krat, zamykających wstęp na piaski Reinhard nerwowo oczekiwał rozpoczęcia.
- GIL-RA-EN! GIL-RA-EN! - słychać było powtarzający się wrzask widzów.
- Nie dziwi księcia, że ten niepiśmienny motłoch zna imię naszego elfa ? No i popiera go w miażdżącej całości ? - zapytał von Preuss, nie odwracając się przy próbnym wyciąganiu bastarda z pochwy. Książę Mórz opierał się o ścianę z tyłu, do tej pory naiwnie myśląć, że przyszedł niezauważony.
- Ktoś ich przekupił. - przyznał marienburczyk. - Szkoda, że sam o tym nie pomyślałem.
- Albo co pewniejsze zastraszył. Czarny Rycerz dba o swoich. - wtedy Adelhar zbliżył się, niosąc ciężkie zawiniątko.
- Nie myśl tylko, że ja tego nie robię. Moją uwagę przykuł ostatnio fakt, że jesteś inkwizytorem bez pewnego znaczącego insygnium tego zawodu. - rzekł, odsłaniając trzymany przedmiot. Był to ciężki, żelazny kapelusz, noszący ślady ciężkich walk z modlitwą do Sigmara, wyrytą wokół ronda. - Słyszałem, że znałeś jego poprzedniego właściciela, ale pewnie przyjmiesz go i tak. Idź i zrób to samo, co Magnus, przez wrogów zwany Cholernym.
Malalita nałożył na pancerną maskę nakrycie głowy z lekkim namaszczeniem i dobywając broni, wkroczył pod podnoszącą się kratą.

Gilraen czekał już tam na niego, razem z nagłym buczeniem ustawionej publiczności. Elfi mistrz miecza siedział w medytacyjnej pozycji, ze wspaniałą klingą wbitą tuż za skrzyżowanymi nogami i lśniącym ostrym błękitem szafirem. Wprawdzie miło było mu słyszeć, że lud tej krainy tak gorąco oklaskuje przyszłego pogromcę znienawidzonego wojownika Chaosu, lecz sam czekał na aprobatę tylko jednej osoby. Piękny i odległy jak srebrzysty ocean głos niewiasty, rozbrzmiewający na granicy słyszalności spiczasych uszu wystających z ithilmarowego hełmu z kitą i kaskady białych włosów, zmotywował Gilraena do działania lepiej niż wiwaty tysiąca ludzi. Mistrz miecza wstał, ujmując zabójczo wprawnymi dłońmi miecz równie olśniewający w swym wykonaniu co zabójczy w użyciu, a światło i cień kolejno odbiły się w jego głowni, gdy wielki gryf zataczał koła wysoko nad głową swego pana.

- GIL-RA-EN! Doooooom... GIL-RA-EN! - dudniący huk serca umieszczonego gdzieś dzwonu rozpoczął donośnie zmagania. Asura w lśniącej zbroi wiedział, że nie może sobie pozwolić na marnowanie czasu w pobliżu kogoś, stanowiącego istny arsenał zabójczych środków i składając ostrze płasko za sobą rzucił się pędęm przed sibie z szybkością charakterystyczną dla swego ludu. Odpowiedzią Reinharda von Preussa był klekoczący odgłos żelaznych ogniw, gdy ostry jak obsydianowa włócznia harpun śmignął ku smukłej postaci elfa, celując w jego nogi. Pozostający w ruchu Gilraen był jednak zbyt szybki dla kalkulacji wroga i wyminął wbijający się w piach dziryt. Malalita sapnął i szarpnął za łańcuch ściągając z powrotem ku sobie broń, pozwolił jej przesunąć się po swoich plecach i zrepetował z obrotu. Tym razem elf znów dał popis trenowanej wiekami zwinności i mimo ciężkiego pancerza skręcił korpus z pragmatyczną minimalnością, przepuszczając broń cale od napierśnika.

Reinhardowi śmiercionośna brzytwa Mistrza Miecza nieustannie rosła w oczach, do odparcia pierwszego ataku potrzebował planu. Planu na który zaraz wpadł. Żelazna tuba zapiszczała w stalowej dłoni Wybrańca, który cisnął petardę, celując w lewą flankę przeciwnika. Mający już doczynienia z podobną bronią ludzi Gilraen zareagował błyskawicznie, osłaniając oczy i przeskakując ukośnie piruetem na prawo, skąd zaraz po wykwitnięciu za jego plecami wielkiego kwiatu ognia i kropel płynnego ołowiu doskoczył do Renegata, tnąc od czoła lśniącą jak promień słońca klingą. Von Preuss zaśmiał się metalicznie, zmusił bowiem elfa do zaatakowania dokładnie tam gdzie przygotował już blok. Miecz z Ulthuanu zwarł się w snopie iskier z ciężką głownią czatującego Gotterdammerunga, po czym odskoczył jak jastrząb, który zapikował na pancernika. Skośne oczy Gilraena zwęziły się bezlitośnie, lśniąc tym samym światłem, co jego medalion. Na to, że zaraz po frontalnym ataku elf zejdzie niżej, zwinnie niczym srebrnołuski wąż i tnie z pełnego obrotu Reinhard nie był już jednak gotowy i zaskoczony Wybraniec Chaosu cofnął się o krok z płytkim, acz dającym o sobie znać rozcięciem nad kolanem. Elf jednakże też przeliczył się, co do koordynacji stalowego kolosa.

Ignorując ukłucie bólu, znaczące tyle co nic Czempion Malala złapał obiema dłońmi za bastarda i uniósłszy go wyżej, niczym rozpędzony taran wrąbał głowicę rękojeści miecza prosto w twarz Asura, miażdżąc policzek Ithilmarowego hełmu i rozbijając delikatną kość policzkową. Mistrz miecza splunął krwią i kawałkami ukruszonych zębów, po czym otarłszy z posoki twarz złapał z determinacją za miecz, jednak Malalita nie pozwoił odzyskać mu inicjatywy, wymierzając dwa obszerne cięcia, mające bardziej zająć wroga niż faktycznie zranić. Gilraen z gracją wysunął się z trasy pierwszego i schylił przed kolejnym, tracąc tylko kilka włosów z powiewającej na szczycie hełmu kity. Spiczastouchy miecznik złapał okazję na kontratak i ciął z prędkością wypuszczonej z łuku strzały, krótko i precyzyjnie. Czubek klingi przeciął rondo żelaznego kapelusza, lecz reszta ostrza zatrzymała się na grubej blasze, zgrzytając o metalową maskę i pancerz chaosu. Reinhard zbił puklerzem pozbawiony impetu oręż i sam wzniósł wysoko Gotterdammerunga, niczym ostrze gilotyny wciągane wysoko na rynku w Nuln. Osaczony Gilraen z rodu Gryfa z gniewnym okrzykiem rąbnął płazem swego miecza w bok opadającego kawała żelaza, w ostatniej chwili powstrzymując cios.

Obydwaj zawodnicy przez chwilę wpatrywali się w siebie, białe nieczułe oczy przeciw lśniącym jak lód źrenicom wiekowego Mistrza Miecza z Białej Wieży, który dyszał już z wysiłku.
- Masz już dość, pionku Chaosu ?
- Zabawne, biorąc pod uwagę twoją własną zwierzchność.
Żelazne palce ręki Reinharda wystrzeliły, więżąc ostrze Gilraena między sobą a Gotterdammerungiem i szarpnął nim w bok, nie okazując wogóle bólu, jaki normalny człowiek czułby ściskając ostre jak brzytwa narzędzie. Liczyło się tylko to, że jego przeciwnik stał odsłonięty w niewygodnej sytuacji. Potworny chrzęst metalu i śpiewny wrzask bólu srodze zawiodły skandującą publiczność, gdy elf zatoczył się silnie z rozoranymi głęboko i obficie krwawiącymi plecami. Syczący z bólu Gilraen któremu krew wciaż lała się na płyty pancerza i białe szaty jak przez czerwoną mgłę, zobaczył niewyraźnie nadchodzącą ostatecznie niczym sama śmierć postać Wybrańca. Elf ledwo mógł utrzymać miecz, a ból zwalniał już jego reakcje, wpływał na wzrok i szybki oddech. To był koniec...
A przynajmniej byłby, gdyby coś skrzeczącego nie skoczyło nagle na Reinharda, obalając Malalitę. Jednocześnie na całej arenie dały się słyszeć przeraźliwe wrzaski mieszkańców, jakby coś obdzierało ich żywcem. Zdezorientowany Mistrz miecza rozejrzał się po chaosie wokoło.

Zgarbione, krzywe postacie rechoczące jak hieny, do których w istocie było im blisko niczym mrówki zaczęły obłazić gęsto zasiedloną widownię. Bezradni mieszkańcy byli szarpani szponami i rozrywani na kawałki żywcem zębami trupojadów. Gdzie indziej grupka przy zdrowych zmysłach powaliła ghula, a jakiś rycerz mieczem osłaniał zemdlałą damę, lecz z dziesiątek ghule przeszły w setki, a biegający w nieładzie cywile, wzajemnie na siebie wpadający i przewracający się o schody i barierki udaremniali wszelkie wysiłki. Głośny pisk jakiejś arystokratki rozległ się od strony loży honorowej, gdy olbrzymi garbaty stwór wdrapał się na nią i olbrzymimi kłami przegryzł na pół drącego się pazia. Jak spod ziemi wyrosła tam wysoka czarna sylwetka która jednym cięciem chłonącego światło bękarta posłała poczwarę z rozłupaną czaszką na piaski poniżej.Czarny Rycerz patrzył na rozgardiasz wszędzie wokół, widząc nawet pożary i zamieszanie w mieście poza areną. Nie ogarniającego tego, co właśnie się działo księcia odciągnęli z loży jego dworzanie. Tymczasem nieco ghuli wpadło też na piaski areny. Gilraen ostatkiem sił ściął napierającą hienę, uchylił się przed skaczącym padlinożercą i przyszpilił go do ziemi, gdy ten plasnął o grunt, najadając się jedynie piachu.
Obok powalony masą wrogów Reinhard ryknął metalicznie, gdy jeden z nich wgryzł się mu w staw łokciowy pod pancerzem i zbierając w sobie furię rozrzucił ghule, miażdżąc czaszkę najbliższego butem, a kolejnego podnosząc za gardło i nabijając na Gotterdammerunga. Broniący się renegat widział jak jego adwersarz dwoma cięciami odrąbuje rękę i kłapiącą paszczę padlinożercy po czym powoli kieruje się w zamieszaniu ku kracie wejściowej, na której trupojady rozwlekły właśnie jakąś kobietę w szatach kapłanki i nie zważając na wrzaski skonsumowały.

Von Preuss postanowił nie dać elfowi ujść bez zakończenia tego irytującego boju. Cisnął petardę, spopielając pobliskie stwory i odpędzając kolejne po czym pobiegł za krwawiącym elfem, samemu czując toksynę jaka właśnie multiplikowała się koło jego łokcia i szykowała na podbicie krwioobiegu. Uprzedzony wyzywającym okrzykiem elf z westchnieniem porzucił plan wycofania się i zerwał do ataku, tnąc z półobrotu w skroń Reinharda.
Ten wzniesionym pionowo bękartem zablokował cios. Niezrażony Gilraen pozwolił mieczowi ześlizgnąć się po klindze i kolejnym obrotem zaatakował z drugiej strony, jednak von Preuss przezornie wycofał się sekundę wcześniej poza łuk klingi. Wybraniec warknął i znów wzniósł oburącz Gotterdammerunga, na co Gilraen przygotował poziomą blokadę nad sobą, nie mając siły na unik. Zwarcie się ostrzy zadecydowało o pojedynku.
Z brzęczącym trzaskiem, nieco przypominającym pękające szkło, przez jeden z mieczy przebiegła linia pęknięcia, zaraz rozpadając się na bliźniaczki. Klinga pękła, rozpadając się na sztych, deszcz okruchów i kawał bezużytecznej stali z rękojeścią. Miecz, który zniszczył swego pobratymca wgryzł się w pancerz wroga posiadacza i rozdzierając go w symfonii kaleczącego uszy wizgu, z obrzydliwym chrzęstem przerąbał się gładko przez bok piersi, tnąc ciało i kości, utykając dopiero na wysokości ostatniego żebra.

Białe oczy Reinharda zaszy czerwienią. Zamroczony na moment Wybraniec starł jednak z nich posokę. Elfią posokę, która bryznęła z Gilraena, w osłupieniu patrzącego na odchylający się od reszty ciała kawał korpusa ze sztywną ręką oraz wielki miecz sterczący mu z piersi. Von Preuss sapnął z ulgą i wyszarpnął ostrze, obalając drgające przy ostatnim westchnieniu zwłoki Gilraena z rodu Gryfa. Malalita widział jak dusza elfa przechodzi w lśnieniu w kamień na jego szyi, w którym połączyła się z duszą swojej pani. Renegat myślał przez pierwszą chwilę gniewu by zmiażdżyć kamień dusz, jedak ochłonąwszy stwierdził, że nie wolno mu karmić najmłodszego z Bogów Chaosu i odszedł tylko ku własnej kracie, nie przejmując się szalejącym w koło i w całym mieście danse macabre.
Pomyślał tylko, że cokolwiek planował na dziś Czarny Rycerz zostało zniweczone przez śmierć poplecznika oraz inwazję ghuli, wywołaną kaprysem losu lub wredną naturą tego plugawego miasta. A może czymś zgoła innym ?

[ Dobra panowie, jak widać mamy inwazję ghuli. Walczcie, na dowolnie wielką skalę, lecz nie kończcie zamieszania, gdyż trochę się teraz wreszcie zadzieje ;)
Chyba wiadomo jaką relikwię dostał Reinhard za rolplej, natomiast objaśniam "patronat" Księcia i Czarnego Rycerza. Ludzie multimilionera mogą zamiast umiejki przy awansie wybierać z jego bogatych zasobów dodatkowy EKWIPUNEK, zaś Pan Mousillon zapewnia niegasnące wsparcie publiczności. GO AND KILL! ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Ramazal kibicował z przejęciem. Atmosfrea poparcia dla Gilraena udzieliła się również mu, toteż elf nie szczędził gardła. Jego zapalczywość sprawiła, że nieomal przeoczył niespodziewany atak.
Głodne po zimowej pogodzie ghule ośmieliły się opuścić swoją domenę w Utraconym Mieście, szturmując arenę- największe skupisko świeżego mięsa w mieście.
Ramazal widział, jak wygłodniałe bestie powalają bezbronnych ludzi, żywcem pożerając wrzeszczących nieszczęśników. Elf zaklął. Przyszło mu walczyć w tłumie stworzeń, których ugryzienie, czy cios pazurami oznaczało śmierć z zakażenia. Żałował, że nie zabrał ze sobą zbroi, która spoczywała teraz na stojaku w jego komnacie, tuż obok włóczni. Nie był jednak bezbronny. Szlachcicowi nie przystoiło poruszać się po mieście bez miecza.
Osłonięty na tyle, na ile ochronę mogła mu zapewnić luźna szata z dość grubej wełny, dobył ostrza, gotów na starcie z ochydnymi stworami. Pierwszego ghula, który do niego dopadł siekł przez szyję, otwierając mu gardło i aortę. Wspinając się po schodach ku wyjściu, spojrzał mimowolnie ku piaszczystej scenie.
Miecz Gilraena pękł, zawodząc swego pana w godzinie próby, a sam elf legł na ziemię martwy, z klatką piersiową rozrąbaną bestialsko.
Zimny gniew wstąpił w serce ostatniego z assurów. Zatoczył młynek mieczem, zatapiając go sztychem w czaszkę atakującego potwora. Ghul nadziany głową na ostrze niczym na rożen zsunął się z niego z ochydnym mlaskiem. Drgając w śmiertelnych konwulsjach, został bezceremonialnie zdeptany przez swoich, którzy pięli się po stopniach na górę.
Ramazal nie miał wyboru. Pozostając tu ryzykował okrążenie, toteż zmuszony był udać się za wycofującymi się rycerzami, gubiąc z oczu obiekt swojej świeżo zasianej nienawiści.
[Walki pomiędzy dwoma aktywnymi postaciami są zawsze takie emocjonujące =D> Szkoda, że tak ich mało...
Ale nic, show must go on, proponuję, by Kubaf przejął jakiego bota i bawimy się dalej! :D ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

To coś nowego, publiczność najwyraźniej bardzo polubiła Gilraena. Jego imię było wykrzykiwane nawet przez prostaczków, a może raczej zwłaszcza przez nich. Nie trzeba było się długo zastanawiać jak to w ogóle możliwe. Czarny Rycerz miał miasto i jego mieszkańców w garści nawet bardziej niż się spodziewała. Jak o tym pomyślała to stwierdziła, że wolałaby jednak nie być wspierana przez taki ludzki motłoch w trakcie swojej drugiej walki. Sam pojedynek jednak okazał się ważniejszy i wywiał wszelkie myśli czarodziejki na temat kibiców. Wciąż nie była pewna jaki ostateczny wynik, by ją najbardziej zadowolił. Asur był teraz jej „sojusznikiem” poprzez osobę Mallobauda, ale nadal nie była przekonana, czy interesy Czarnego Rycerza, najlepiej reprezentują jej własne. Nie wspominając wrodzonej nienawiści do elfów z Ulthuanu. Zanim zdążyła się przekonać, na arenę wtargnęło stado ghuli, czy to świadomie czy nie, trafiając w miejsce idealne dla ich upodobań, czyli do bufetu. Denethrill z początku ograniczała się do obserwowania, jak często w wyjątkowo widowiskowy sposób, miejscowa ludność była rozdzierana żywcem. Co jakiś czas musiała tylko pozbyć się pojedynczych osobników, próbujących się do niej dobrać, co przy jej wachlarzu możliwych do rzucenia czarów nie było trudne. Jednak ilość napastników, wkrótce okazała się zbyt duża. Ponieważ reszta zebranych ludzi, a przynajmniej ta reszta która zdołała, już uciekła, hordy trupojadów skierowały się właśnie na nią. Sytuacja zdążyła zmienić się w groźną i należało tak jak wszyscy opuścić arenę czym prędzej. Denethrill odwróciła się do wyjścia i ze strachem stwierdziła, że sześć ghuli bezpośrednio blokuje jej drogę. W takich groźnych sytuacjach, kiedy należało szybko reagować, Denethrill instynktownie uciekała się do swojego ulubionego Pocisku Zagłady. Ponieważ przeciwników było za dużo, żeby standardowa wersja czaru wystarczyła, elfka sięgnęła do energii, jaką udostępniała jej Gwiazda Raz`Zina, zawieszona na jej szyi. Amulet lekko zaświecił, a z ręki czarodziejki wystrzeliła czarna kula, pędząca idealnie w środek zgromadzonych blisko siebie trupojadów. Chwilę po zderzeniu, nie było już żadnego gula, ich ciała wyparowane w starciu z mroczną energią. Droga stała przed Denethrill otworem, a ona nie omieszkała z tego skorzystać. Przekraczając próg odwróciła się tylko by zobaczyć jak miecz Reinharda masakruje ciało Gilraena. Widok przepołowionego Asura, pozwolił jej stwierdzić, że to jednak jest ten zadowalający wynik walki. Główną nawą między siedzeniami dla widzów, pędziła do niej jeszcze większa grupa ghuli. Sięgnęła do mroźnej części, domeny magii z Naggaroth i wyczarowała ścianę lodu w zwężeniu korytarza. Chwilę później do przeźroczystej bariery zaczęli się dobijać ostatni ludzie, którzy nie zdążyli jeszcze uciec. Posłużyli jako dodatkowa dystrakcja. Kiedy odchodziła, krzyki umierających ledwo do niej dochodziły, zagłuszone grubą warstwą lodu.
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Z metalicznym trzaskiem głownia elfiego miecza ustąpiła, pękając na drzazgi jak ze szkła i pozostawiając właściciela zaledwie z kikutem ułamanego ostrza, sterczącego z rękojeści. Z niepowstrzymanym impetem Gotterdamerung zarył głęboko w ciało Gilraena w kakofonii rozrywanego metalu, gruchotanych kości i mlaśnięcia mięsa. Gejzer ciemnej, gorącej krwi chlusnął wprost na Reinharda, zalewając mu oczy i obficie brocząc po pancerzu i rękach. Gdy wybraniec otarł twarz jego oczom ukazał się Mistrz Miecza z Hoeth, z niedowierzaniem w gasnących oczach patrzącego to na opadającą bezwładnie połowę własnego ciała, to na strumień krwi tryskający w rytm gorączkowych uderzeń rozszalałego serca na napierśnik zwycięskiego renegata, który bez cienia emocji wpatrywał się niezmiennie przenikliwym, jak zimowy wiatr spojrzeniem w swe dzieło, pomnik supremacji imperialnej technologii i przemysłu stalowego nad anachronicznymi gusłami ślepych kowali. Moment mógł wydawać się wiecznością, lecz niemal natychmiast po zadaniu finalnego ciosu i upewnieniu się, że to definitywnie koniec pojedynku, von Preuss przekręcił nieco miecz i brutalnym szarpnięciem oswobodził broń, pozwalając, by targane drgawkami ciało Gilraena osunęło się bezwładnie na ziemię. Chrzęst blach był ledwie słyszalny wśród zgiełku rozpętanego przez potop ghuli pandemonium. Wybraniec spojrzał tylko, jak elf wydaje ostatnie tchnienie, bynajmniej jednak nie po to, by napawać się zwycięstwem, ale by sprawdzić, czy tamten nie przygotował jeszcze jakiejś zdradzieckiej niespodzianki, by zabrać swego zabójcę ze sobą. Zamiast tego jednak zobaczył tylko, gdy elf wydał ostatnie tchnienie, kamień na jego szyi zalśnił niezwykłą poświatą.
"To musi być kamień duszy. A więc dopiero teraz zakończę to raz na zawsze..." - I już miał unieść pancerny but, aby obcasem wymazać ostatni ślad egzystencji Asura, kiedy zreflektował się.- "Nie... nie mogę tego zrobić. Slaanesh się nim nie nażre."

Pojedynek dobiegł końca, toteż Reinhard obrócił się na pięcie i udał w kierunku tej samej bramy, którą wszedł, zdając się nie przejmować szalejącą wokół hordą ghuli. Nie było sensu próbować wyrżnąć ich w pojedynkę. Nawet dla zbroi chaosu mogło być to za dużo, o czym przypominała drętwiejąca rana po ukąszeniu w łokieć, tam akurat, gdzie nie zachodziły na siebie płyty pancerza.

Reinhard wyszedł na ulicę z myślą skierowania się do portu. Konieczne było skontaktowanie się z Adelharem, zwłaszcza w zaistniałej sytuacji, kiedy hordy wrednych i głodnych stworów siały chaos w mieście. Straż miejska, oraz po prawdzie każdy, kto miał broń starał się organizować obronę przeciwko szalejącym trupojadom, których zdawałoby się znikąd, pojawiło się nagle całe mrowie. Mousillon, zazwyczaj rozbrzmiewające najwyżej wyciem nędzarzy żebrzących o jałmużnę, czy plugawymi obelgami wylewającymi się z okien domostw teraz huczało jedynie wrzaskami przerażonego i mordowanego mieszczaństwa, rozkazami oficerów, próbujących opanować swoich podkomendnych, skrzekiem ożywieńców i górującym nad całą tą kakofonią jednostajnym, fałszywym tonem pękniętego od niepamiętnych czasów dzwonu, bijącego teraz na trwogę.
"Te ghule. To aż dziwne, że zaatakowały teraz i w takiej ilości. Owszem polują w stadach, ale są to raczej grupy kilkunastu, góra kilkudziesięciu osobników. W dodatku duże ich ilości występują w zasadzie jedynie w hordach podległych woli wampira czy innego nekromanty." - Podpowiadała Reinhardowi fachowa wiedza wyniesiona jeszcze z zajęć teoretycznych w Czarnym Zamku. "To oznacza, że ktoś musiał je tu nasłać. To niemal absolutnie pewne. Niezależnie od tego, kto to zrobił, Czarny Rycerz zapewne będzie chciał wykorzystać ten incydent, by podburzyć lud, który i tak ma już w garści przeciwko van der Maarenowi." - Reinhard doskonale wiedział, jakie byłyby konsekwencje - wściekły tłum rzuciłby się zlinczować Księcia Mórz, a co za tym idzie, przyczyniając się do realizacji planu swego szalonego władcy. Był też jeszcze drugi powód dla którego należało zakończyć ten obłęd: ta gigantyczna masakra nie przyciągała bynajmniej uwagi li tylko opinii publicznej...

Do portu był spory kawałek, więc inkwizytor-renegat musiał być gotowy, aby wycinać sobie drogę do "Dumy Driftmaarktu" zacumowanej w dokach.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

ODPOWIEDZ