Arena Śmierci (28) - Baraki Czarnej Straży, Naggarond

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Re: Arena Śmierci (28) - Baraki Czarnej Straży, Naggarond

Post autor: Byqu »

Chok'Ra wędrował przez wiele dni. Nie żeby było nudno. Zwłaszcza jak zdemolował karczmę, gdy grupa rycerzy elfickich usiłowała go wyrzucić.
Albo jak pijany zabójca zaprosił go do zamtuza. Czy jak był głody. Złapał młodą hydrę i uciął jej udziec. Zanim skończył jeść gadzina zdołała się zregenerować. Jedzenia starczyło mu do wczoraj. Na myśl o smakowitej hydrze zaburczało mu w brzuchu. Wtedy zauważył miasto.
-Ciekawe czy mnie wpuszczą bez słowa?-pomyślał
***
Gdy doszedł do punktu zapisów, podał swe imię. Gdy po dłuższej chwili elfowi w końcu udało zapisać imię zawodnika, Chok'Ra spytał o kwatery.
Elf wskazał gestem
-Jeszcze jedno-rzekł na odchdne Saurus-Zmieńcie strażników przy bramie. Poprzedni się zużyli...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Whydak
Chuck Norris
Posty: 625
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Whydak »

Imię postaci: Cahir
- rasa:Chaośnik
- klasa :Mag
-Broń : kostur i krótki miecz
- Zbroja :Pancerz chaosu
- Ekwipunek : Księga tajemnic
- Umiejętności specjalne : Mistrz sztuk czarnoksięskich
- Historia Postaci:

Masywny drakkar pruł fale z dużą prędkością. Pogoda była idealna do żeglugi i wiatr im sprzyjał lecz załogi to nie dziwiło, przecież kapitanem był Cahir, Wicher Północy, , utalentowany mag i zawzięty wyznawca Tzeentcha . On zawsze płynął z wiatrem albo to wiatr płynął z nim. Jego żołnierze, choć zaufani, nigdy nie wiedzieli dokąd zmierza ale wiedzieli, że prowadzi go sam Wszechwiedzący.
Kapitan stał na czubku masztu, jego długie czarne włosy powiewały na wietrze raz po raz zasłaniając i odsłaniając srebrne oko wyhaftowane na czarnym płaszczu. Wkrótce ujrzał to czego wyglądał. Skaliste wybrzeże Naggaroth powoli rosło na horyzoncie. Czarnoksiężnik zeskoczył na pokład. Pomimo ciężkiej zbroi wylądował z gracją i nieomal bezszelestnie.
Wydał rozkazy by załoga przygotowała się do zejścia na ląd.
Rosnące na pokładzie zamieszanie przerwał okrzyk marudera który zauważył zbliżający się statek elfów.
Gdy podpłynął bliżej okazało się, że to nieduży okręt patrolujący wybrzeże. Nic wielkiego.
Gdy zbliżył się jeszcze bardziej stało się jasne, że elfy najpierw strzelają a potem zadają pytania.
Czarna chmara bełtów wpadła w wodę pomiędzy okrętami, zaledwie kilka z nich stuknęło o pokład.
Zaproszenie przyjęto, maruderzy z krzykiem rzucili się do wioseł a wybrańcy, elitarna gwardia Cahira ze spokojem ustawiła się przy burcie.
W drugiej salwie dominowały już stuknięcia o pokład urozmaicone o brzęknięcia grotów odbijających się od pancerzy chaosu. Jedyną odpowiedzią był śmiech.
Okręty nieubłaganie zbliżały się do siebie.
Cahir jakby od niechcenia cisnął płonącą kulę energii, huknęło, masz elfickiego statku upadł z trzaskiem na pokład który natychmiast stanął w płomieniach.
-Wystarczy-pomyślał czarnoksiężnik- niech wojsko się zabawi.
Podczas trzeciej salwy do stuknięć i brzęknięć dołączyły nieliczne krzyki rannych.
Czwartej już nie było, elfy strzelały bez rozkazu.
W końcu okręty się zetknęły. Obie drewniane konstrukcje jęknęły lecz wytrzymały cios. Wybrańcy przeskoczyli na wrogi pokład a maruderzy szczepili oba okręty żelaznymi hakami.
Cahirowi ten widok wystarczył. Wszedł do namiotu rozbitego na drakkarze i otworzył grubą księgę oprawioną w misternie rzeźbioną stalową okładkę.
Kolejny raz przeczytał fragment mówiący o zapomnianej świątyni i spoczywającej tam artefakcie. Wiedział, że można tam wejść tylko w czasie pełni Morsiebla do której zostało jeszcze dwadzieścia osiem dni, wiedział także, że jest w pobliżu tak wcześnie nie bez powodu. Nic w nie działo się bez powodu.
Gdy wyszedł na pokład jego najbardziej zaufany gwardzista i nieodstępny towarzysz, Gwahir Czarny już czekał. Ze zdanego przez niego raportu starcia nie wynikało nic ciekawego, elfów było zaledwie trzydziestu i nie towarzyszył im żaden ważniejszy dowódca. Wszyscy zostali zabici i poszli na dno razem z ich płonącym okrętem.
Brzeg był coraz bliżej.
Wkrótce wylądowali na kamienistej plaży, Cahir wraz z gwardią ruszył w drogę a reszta załogi została na drakkarze. Ich przybycie nie pozostało niezauważone lecz nie przejmowali się tym. Nie istniało zbyt wiele rzeczy którymi gwardia Cahira, osławione ogniste kruki, się przejmowała. Z racji nadmiaru czasu czarnoksiężnik nie ruszył prosto do celu. Prowadzony wewnętrznym głosem stanął wkrótce przed koszarami czarnej straży.
Ach tak, arena ? Niech będzie.
Elf zapisujący go na arenę poinformował go, że jeśli jest magiem może używać podczas walk ochroniarza.
Cahir spojrzał na Gwahira i roześmiał się
Stwórzmy chociaż pozory uczciwej walki, nie skorzystam.
Elf przytaknął i naskrobał coś na pergaminie.
Hordes of Chaos.... To było to....

Awatar użytkownika
Warlock
Chuck Norris
Posty: 426
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Warlock »

Zdecydujcie jeszcze czy sam mam przydzielić potki za historyjki czy chcecie głosowanie?
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix

"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein

"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt

Awatar użytkownika
Cresus
Mudżahedin
Posty: 304

Post autor: Cresus »

ja tam bym był za tym żeś Ty przydzieli potki, przynajmniej nieco szybciej pójdzie, a chyba nigdy nikt nie narzekał na sprawiedliwość osądu :P
Obrazek
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

Kabum'labum- Nocny goblin fanatyk
broń-Kula Fanatyka (zamiast kuli na końcu łańcucha na hakach wiszą głowy).
Lekka zbroja
Hełm ciężki
Ekwipunek :Wiadro podejrzanej, Kislevskiej wódki, Eliksir odporności- pod postacią innych alkoholi.
Umiejętności: Fanatyzm, Niezwykle Silny


Kabum'labum nie jest zwykłym goblinem. Był znacznie większy do swoich rodaków. Kochał alkohol i to on doprowadził do tego ,że
Kabum chwycił łańcuch zabił nim kilku orków. Ich głowy przyczepił do łańcucha. Gdy wytrzeźwiał i zobaczył to co uczynił
,uświadomił sobie ,że zabicie kogoś to starszna rzecz. Aby o tym zapomnieć postanowił napić się. Wtedy też w kolejnym napadzie
fanatyzmy, chwycił za broń i ruszył zabijać. Obudził się między Kiselvskimi ,martwymi wojownikami. Gdy zobaczył co uczynił postanowił
napić się. Od tego czasu Kabum'labum nigdy nei trzeźwieje. Pije wszysto co ma procent. Jego ulubionym trunkiem satłą się
Kislevska wódka ,którą zawsze ma przy sobie. Kabum'labum stał się wielkim fanatykiem dla goblinów które z dumą chwalą sie
dokonaniami ich rodaka. Postanowili nawet zgłosić go do areny ,na której mozna było sporo wygrać. Pijany Kabum'labum
podpisał ,a raczej postawił dziwne znaczki i nieświadomie zgłosił swój udział do areny ,z której nie można sie wycofać.
Jednak jemu wszystko jedno było czy przeżyje czy nie, ważny był alkohol ,który dostałą od swoich pobratymców za wykonywanie poelceń.

Awatar użytkownika
GarG
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3946
Lokalizacja: Przy 7 szkielecie skręć w prawo

Post autor: GarG »

głosowanie ;)
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ? :)
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Maksym stał oparty o burtę elfickiego statku, oglądając majaczące się na horyzoncie brzegi Nowego Świata. Wspólna podróż z całym regimentem Korsarzy przebiegła, o dziwo, bez żadnych nieprzyjemnych niespodzianek. Druchii musieli bardzo szanować swojego przywódcę, skoro choć na chwilę powstrzymali swoje mordercze instynkty. Mimo to kislewczyk spał z pistoletem pod poduszką. Jego kumple zachowywali się różnie. Rodgier rzadko kiedy odzywał się do kogokolwiek i spędzał czas na samotnych spacerach po okręcie. Nie było wiadomo czy to tęsknota za domem, choroba morska, czy jedno i drugie. William z kolei chętnie bratał się z elfickimi wojownikami i, co przekracza ludzkie pojęcie, kilku z nich zdawało się darzyć go sympatią. Maksym zaś ograniczył się do wyciągnięcia kilku przydatnych informacji o samym Naggaroth. Z tego co zdążył usłyszeć, nie było to najprzyjemniejsze miejsce na świecie.

***

Trzej przyjaciele stanęli przed osobą odpowiedzialną za zapisy na Arenę. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że nie uzgodnili pewnej ważnej kwestii.
- Który z was będzie walczył ? - spytał elf nie odrywając wzroku od pergaminu.
Nie trzeba było długo się zastanawiać.
- Maksym, ty idź, jesteś największy - rzucił nieśmiało William.
Kislewczyk nie sprzeciwiał się. I tak chciał sprawdzić się w boju z najlepszymi z najlepszych, choć głośno tego nie przyznawał .
Po odbyciu formalności najemnicy udali się na poszukiwania jakieś tawerny. Spanie w barakach pełnych mrocznych elfów i innego tałatajstwa jakoś nie przypadło im do gustu.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

Jestem za odgórnym przydzieleniem potionów przez prowadzącego. Wszak w realiach świata przedstawionego to Mistrz Areny przydziela miksturki, bez demokratycznego głosowania. :wink:

Poza tym szybciej pójdzie.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Niech zadecyduje prowadzący.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Casp
Mudżahedin
Posty: 308

Post autor: Casp »

Imię: Bracia Zingul i Zangul
Rasa: Krasnoludy
Klasa: Dwarf Thane
Broń: Topór Dwuręczny
Zbroja: Zbroja z Gromrilu, Ciężki Hełm, Puklerz
Wierzchowiec: Krasnolud wierzchowy
Umiejętność: Sprawny Kontratak

Zingul i Zangul narodzili się jako bliźniacy, co wśród krasnoludów zdarza się niezwykle rzadko. Byli wyjątkowi pod każdym względem: wysocy - obaj prawie sześć stóp wzrostu, mieli rzadkie brody i zamiłowanie do kucyków i koni. Lubili walki na miecze, szybkie kontrataki i śmiałe szarże. Walki uczyli się od mistrzów topora i zwykłych portowych zabijaków, najemników i szpiegów. Lubili podróże i cenili wolną przestrzeń.
Ich odmienność nie pozwalała zagrzać miejsca w żadnej twierdzy na dłużej, niż 20-30 lat, więc włóczyli się często po Starym Świecie...
Ich doświadczenie docenił Mistrz Tarczy Królewskiej. Zostali zaproszeni do szkoły Walki Na Tarczy, do której rody królewskie posyłały swoje dzieci. Każdy król i potencjalny król musiał umieć walczyć stojąc na tarczy. Zingul i Zangul znani zaś byli ze swojego stylu walki: jeden z nich zawsze niósł drugiego na tarczy specjalnie umocowanej do napierśnika i naplecznika gromrilowej zbroi. Mimo oczywistych przywar, traktowani byli z szacunkiem i atencją, ucząc i szkoląc. Sami też trenowali sumiennie, codziennie przez kilka godzin.

Jednak historia lubi się powtarzać: bliźniacy znudzili się szybko - bagatela po zaledwie dwunastu latach służby w Szkole Walki Na Tarczy. Wyruszyli szukać przygód i nowych technik walki.

Pomysł walki na Arenie Śmierci pojawił się nagle, u obu braci jednocześnie. Postanowili wyruszyć zmierzyć się z najlepszymi wojownikami świata, może nauczyć się czegoś, może udowodnić własną wartość?

Bliźniacy rzucili monetą: na górze jako pierwszy miał wystąpić Zingul. Ustalili, że będą się zmieniać po każdej walce.

Wkrótce nadszedł czas pierwszego starcia; obaj bracia nie spodziewali się jednak tego, że...
CDN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3445
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Nazwa postaci: Shodan (tak, tak, dobrze wam się kojarzy)
Rasa: Mroczny Elf (na potrzeby rozgrywki traktować jednak jak chaos, później wyjaśni się dlaczego).
Klasa: Błogosławiony bohater. (Właśnie między innymi dla tego).
Umiejętność: Niekontrolowany szał
Broń: Gdy pojawia się okazja do walki, ramiona Shodan zamieniają się od łokcia w dół w zakrzywione ostrza, przypominające stop kości i brązu. Odpowiadają one dwóm mieczom klasy bastard.
Zbroja: Zbroja chaosu (żebra i inne wyrastające przez skórę oraz pancerz z jej własnej krwi) stroju dopełniają wysokie, podkute buty z czarnej skóry i ćwiekowane majtki, z tego samego materiału.
Ciężki hełm - pozbawiona jakichkolwiek otworów maska, Shodan walczy na ślepo, nie potrzebuje widzieć przeciwnika, według niej to dobre dla słabeuszy.
Puklerz - kość lewego ramienia może zamienić się w swego rodzaju niewielką tarczę.
Ekwipunek: Wampiryczny oręż. Ostrza, w które Shodan zamienia swoje ramiona pozwalają jej pochłaniać energię życiową wrogów.

Muzyczka na wejście: http://www.youtube.com/watch?v=rW3tnXlYHmo

Historia:
Minęło przeszło czterysta lat, odkąd Shodan błąkała się po Północnych Pustkowiach. Niszczyła wszystko i co napotkała. Inni czempioni starali się zwykle zgromadzić wokół siebie innych wojowników, ona nie mogła sobie na to pozwolić. Choć nie musiała nigdy jeść ani spać, gdyż nie odczuwała zmęczenia i głodu, aby przetrwać wysysała za pomocą swojej niezwykłej broni energię kolejnych przeciwników. Wreszcie, pewnego dnia trafiła na południe, do swojej dawnej ojczyzny, Naggaroth. Nie wiedziała jeszcze, jaki dokładnie będzie to miało wpływ na jej dalsze losy. Czuła tylko, że w ten sposób znów zwróci na siebie uwagę swojego pana. Była to z resztą jedyna rzecz, na której jej zależało. Zdjęła hełm, ukazując światu twarz o regularnych rysach, prostym nosie i białej cerze. Jej niegdyś stalowo szare, a teraz rdzawoczerwone oczy omiotły porośniętą tundrą równinę. Gdy pędzące po niebie z nienaturalną prędkością chmury na chwilę odsłoniły słońce, na, zdawać by się mogło, czarnych włosach elfki zatańczyły karmazynowe refleksy. Wtem na horyzoncie zamajaczyły niewyraźne sylwetki jeźdźców, zbliżające się w jej kierunku coraz bardziej.
- Tak, wreszcie... - pomyślała Shodan, zakładając hełm. W tym momencie jej ciało przeszył rozdzierający ból, jednak już dawno się do niego przyzwyczaiła, stał już się wręcz przyjemnością, gdyż oznaczał nadchodzącą walkę. Smukłe ręce elfki zostały rozerwane na ochłapy, gdy ze środka wyrosły dwa zakrzywione ostrza. Obojczyki rozdarły delikatną skórę tworząc wokół szyi kościany kołnierz. Również żebra rozrosły się i wyszły na wierzch, tworząc swego rodzaju napierśnik, podobnie stało się z jej biodrami i barkami. Po chwili Shodan zamieniła się w ciężko opancerzoną, niepowstrzymaną maszynę do wyżynania. Wokół elfki powstał obłok pary, gdy ciepła krew, którą ociekało jej ciało zetknęła się z lodowatym powietrzem. Shodan potarła ze zgrzytem i chrobotem jedno ostrze o drugie, by strącić pozostałości własnych rąk i rzuciła się przed siebie biegiem, na ślepo, jednak mimo to doskonale wyczuwała, gdzie znajdują się wrogowie.

Około czterystu lat wcześniej:

Na skutym lodem pustkowiu, gdzieniegdzie urozmaiconym jeziorkami lawy i porośniętym żałosnymi porostami stanęły naprzeciwko siebie dwie armie: zakuci w czerwone zbroice wojownicy chaosu, krwiożerczy wyznawcy Khorna i równie okrutne co ich adwersarze, mroczne elfy. Wśród równych, ubranych na czarno szeregów Druchii wyróżniał się oddział elfich wiedźm, zabójczych i szalonych, a zarazem niezwykle urodziwych kapłanek Khaine’a. Podobnie jak wszystkie pozostałe elfy, wiedźmy nałożyły na swoje chorobliwie wręcz białe ciała barwy wojenne w postaci wzorów namalowanych węglem. Jedną z nich była Shodan z rodu Czarnego Słońca, pochodząca z miasta-rzeźni, Har Ganeth. Jej długie, czarne włosy powiewały na ostrym, zimnym wietrze. Miała na twarzy wymalowane węglem zacieki pod błyszczącymi oczami i nosiła wysokie, podkute buty oraz nabijane długimi kolcami z ciemnej stali stringi. Dla ozdoby nosiła spleciony z drutem kolczastym łańcuch wokół bioder i wisiorek z żyletki. Była cała rozedrgana na myśl o mającej nadejść wkrótce masakrze, nawet bardziej niż jej towarzyszki. Choć była bardzo młoda, miała zaledwie sto pięćdziesiąt lat, to niektórzy mówili, że jej żądza krwi przewyższała nawet krwiożerczość samego Wiedźmiego Króla. Mimo, iż doskonale posługiwała się swoimi zatrutymi sztyletami, nie nadawała się na dowódcę, gdyż wynik bitwy był ostatnią rzeczą, która ją obchodziła. Dla Shodan jedyną istotną rzeczą było koszenie kolejnych wrogów i taplanie się w ich wnętrznościach. Gdyby mogła, sama pognałaby na spotkanie wszystkich armii świata na raz, bez strachu i wahania, byle tylko poczuć na sobie świeżą krew tryskającą z rozerwanych arterii i usłyszeć makabryczne odgłosy bitwy. Dlatego właśnie Shodan darzyła tych brutalnych rzeźników z północy szacunkiem, jednak nigdy się do tego nie przyznała, nawet sama przed sobą, gdyż jak każdy mroczny elf była przekonana, że jedyną rasą panów są one same.
- Robi mi się słabo... Ile można czekać?! – Wściekła się Shodan.
- Też się niecierpliwię, ale wiesz jak jest. Musimy poczekać, aż się zbliżą, chyba nie przebiegniesz takiego kawału za jednym zamachem? – Powiedziała jedna z jej towarzyszek.
- Przebiegłabym, Ashavir, przebiegłabym! I wyrwałabym im flaki gołymi rękami! A potem rozwlekłabym je stąd, do Naggarond!
- Masz totalnego zajoba... – Pokręciła głową Ashavir. Shodan tylko się roześmiała niedobrym, nagaryckim śmiechem i włożyła rękę do mieszka przytwierdzonego do zastępującego pasek łańcucha, podłubała w nim trochę, zerwała ze złością, przyłożyła do nosa i zaczęła gorączkowo węszyć.
- Kurna! Koks się skończył! Akurat teraz! – Shodan była na granicy wytrzymałości nerwowej.
- Już? – Zdziwiła się Ashavir. – Nie sądzisz, że za dużo bierzesz?
- Chyba za mało. Dawaj swój! Szybko! – Ashavir sypnęła jej trochę białego proszku. Znajdowały się w nim również jakieś zielone drobiny.
- Co to, to zielone?
- Spaczeń. Mój własny pomysł. Kopie jak nie wiem co...!
- I dobrze. – Shodan nerwowym ruchem wciągnęła proszek. Źrenice się jej rozszerzyły, a usta wykrzywił psychopatyczny uśmiech.
W tym momencie linia chaosu ruszyła naprzód. Elfy posłały ku nim bełty, na początku z rozpruwaczy, potem dołączyły do nich pociski kusz samopowtarzalnych. Odbijały się one jednak od grubych pancerzy mieszkańców północy. Tymczasem w kierunku wiedźm zaczęli zbliżać się wybrańcy prowadzeni przez swojego Wywyższonego Czempiona.
- Dobra, dosyć tego opieprzania! Jazda! Na nich, dla Khaine’a! - Krzyknęła czarownica, wskazując na wybrańców sztyletem.
- Nareszcie! Spuszczone ze smyczy! – Zawtórowała jej Shodan.
Wiedźmy wystrzeliły jak z procy, wrzeszcząc rozdzierająco. Wojownicy chaosu odpowiedzieli tym samym i ruszyli ku elfkom z gromkim rykiem. Przed szereg wysunęła się tocząca z ust pianę Shodan.
- Pierwsza w walce wygrywa! – Zawołała do wyprzedzonych wiedźm.
Oba oddziały zderzyły się ze sobą w pełnym pędzie. Wiedźmy, porzuciwszy troskę o własne bezpieczeństwo na rzecz bezmyślnego siania przemocy wpadły pomiędzy wrogów, wywijając swymi ofiarnymi sztyletami. Już pierwsza z nich padła rozrąbana halabardą, a wybraniec natychmiast otrzymał swoją nagrodę, w postaci kolców, które z trzaskiem wyrosły mu z ramion, przebijając gruby pancerz. Czarownica dowodząca wiedźmami właśnie padała pod ciosami toporów wywyższonego, mimo to nie przejmując się zwisającym na ledwie kilku ścięgnach ramieniem, nadal usiłowała, wywrzaskując wyzwiska, wepchnąć swój pozostający w zdrowej ręce sztylet między płyty pancerza czempiona. Jej wysiłki ustały dopiero gdy wojownik chaosu odrąbał jej obie nogi, uniósł nad głowę i rozerwał gołymi rękami na dwoje. Shodan tymczasem zręcznie unikała ciosów i zasypywała wrogów morderczymi kontrami. Gdy wreszcie poderżnęła jednemu z wybrańców gardło, i chlusnęła na nią ciemna krew, westchnęła z ulgą. Ona była panią bitwy! Któż mógł się jej przeciwstawić?! Kątem oka zobaczyła jak na wywyższonego czempiona spada deszcz elfich wnętrzności. „Ha! Cóż za wspaniały wojownik” – przemknęło przez umysł Shodan. – „Który z elfów mógłby zrobić coś takiego? To dopiero wyzwanie!”
W tym momencie Shodan pomyślała, że musi koniecznie się z nim zmierzyć i doskoczyła do niego jednym susem. Nie wiedziała, że to odmieni jej życie. Właśnie miała pchnąć w wizjer hełmu, gdy uświadomiła sobie, że w podnieceniu upuściła gdzieś broń. „Nie szkodzi, gołymi rękami będzie zabawniej!” – Pomyślała optymistycznie Shodan. Tymczasem wojownik z północy już wyprowadził cios toporem. Elfka prześlizgnęła się bliżej pod przelatującym ostrzem, podskoczyła w górę, zerwała próbującemu zrzucić ją Khornicie hełm i walnęła go z „dyńki”. Nieistotne było to, że wróg i tak miał grubszą czaszkę, Shodan nie przejęłaby się nawet, gdyby miała sobie rozłupać głowę jak gliniany garnek o skałę. Liczyła się wyłącznie jatka i walka. W każdym razie, wywyższony jakby na chwilę zgłupiał, oczywiście raczej z zaskoczenia, niż z ogłuszenia, jednak pozwoliło to Shodan przegryźć mu gardło.

Czas jakby zniknął. Shodan kompletnie nie wiedziała co się z nią dzieje, co robi ani gdzie się znajduje.
- Shodan, moje gratulacje, jestem zadowolony! Szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie, że elfia kobieta może dokonać takiego wyczynu. - Powiedział głos znikąd.
- Kto to mówi? Czy to ty, Khaine?
- Tak nazywacie mnie wy, elfy. Wolałbym jednak, żebyś mówiła mi Khorne.
- Co takiego? – Shodan była dogłębnie zdziwiona ta rewelacją.
- Czy mówię niewyraźnie? Uderzające podobieństwo symboli, podobne brzmienie obu nazw i przede wszystkim dążenie do rzezi, mówi to coś? Może i walczysz jak najsroższy berserker, ale myślenie nie jest twoją najmocniejszą stroną, elfko. Za dużo bierzesz. Z drugiej strony, nie wymagam od moich ogarów myślenia. W pierwszej kolejności mają skutecznie walczyć.
- Czego więc chcesz? – Zapytała Shodan.
- Pokonałaś wielkiego czempiona gołymi rękami. Zajmij teraz jego miejsce i udowodnij, że zasłużyłaś sobie na miano czempiona Władcy Czaszek, walcząc tak długo, aż nie polegniesz na polu chwały.
- Zasłużył sobie na to. Tchórzliwie krył się za swoim pancerzem! Poza tym nie mógł mi dorównać w walce. Co za słabeusz!
- Widzę, że doskonale rozumiesz, o co mi chodzi. W nagrodę za swoją waleczność dam ci jednak potężną zbroję i broń pozwalającą walczyć w nieskończoność, w przeciwieństwie do tamtych żałosnych kozików. One były dobre co najwyżej do obierania owoców.
- Co więc mam robić?
- To, co potrafisz najlepiej. Od dziś nie służysz już jakiemuś okaleczonemu samozwańcowi, tylko mi. Ruszaj naprzód Shodan Raniąca, ku chwale! Pamiętaj tylko, by walczyć honorowo, czyli wręcz, a wesprę cię w zmaganiach z tchórzami walczącymi na odległość.
- Nie potrzebuję wsparcia. To dobre dla żałosnych słabeuszy. Prawdziwy wojownik przyjmuje i rzuca wyzwania w pojedynkę!

Walka miała się ku końcowi. Ostatni z wybrańców drogo sprzedawali swoją skórę napierającym egzekutorom. Wokoło leżeli zarówno wojownicy chaosu, jak i wiedźmy. Żadna nie przetrwała. Oprócz jednej... Shodan ocknęła się na ziemi i zauważyła, że świat zaszedł czerwoną mgłą. Jej wygląd nie zmienił się ale była jakaś... inna. Tylko oczy nabiegły krwią, a wokół szarych tęczówek zarysowały się karmazynowe obwódki. Jedyny pozostający przy życiu wybraniec szerokim cięciem położył dwóch egzekutorów, po czym padł, przebity Draichem. Shodan spróbowała zepchnąć z siebie czempiona z przegryzionym gardłem. Zrzuciła go bez wysiłku mimo całej jego masy. Podszedł do niej dowódca egzekutorów, na czele swojego oddziału. Wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.
Nie do końca przytomna Shodan zamrugała oczyma, po czym wypełnił ją bezbrzeżny gniew. Za kogo on ją niby uważał? Z rozdzierającym wrzaskiem zerwała się na równe nogi, chwyciła leżący obok miecz i przecięła dowódcę na pół. Reszta oddziału zastygła ze zdziwienia, to jednak nie był koniec niespodzianek. Przedramiona elfki z mokrym trzaskiem zostały rozerwane, gdy kości zamieniły się w długie, zakrzywione jak u modliszki ostrza, z tą tylko różnicą, że były zaostrzone po obu stronach. Żebra przebiły skórę i wyszły na wierzch w kaskadach krwi zamieniając się płaskie, zachodzące na siebie płytki pancerza. Obojczyki stworzyły natomiast wysoki kołnierz, sięgający nieomal do nosa. Kości biodrowe również utworzyły swego rodzaju pancerz. Elfy stanęły jak wryte z zaskoczenia, widząc przemienioną, stojącą w kałuży krwi wiedźmę, po czym rzuciły się na Shodan. Ona również skoczyła ku nim, wymachując w szale swoimi ostrzami. Gdy szpon po raz pierwszy przeniknął najbliższego napastnika, Shodan poczuła nagły zastrzyk energii.

- Co się tam dzieje, do cholery?! - Zastanawiał się sierżant kuszników, widząc latające kończyny i metrowe fontanny czerwieni. Po chwili z posiekanego oddziału wyskoczyła Shodan i popędziła w kierunku najbliższego przeciwnika, tak szybko jak tylko potrafiła. Za jej plecami porąbani egzekutorzy rozpadali się na kawałki. Rozszalała wiedźma gnała wprost na kuszników wrzeszcząc ile sił w płucach. Sierżant kuszników ze zdziwienia aż otworzył usta, upuszczając przez to papierosa.
- No co tak stoicie, jak te cioty?! Napierdalać! – krzyknął dowódca. Kusznicy, otrząsnąwszy się z szoku unieśli swoje bronie i rozpoczęli ostrzał. Sierżant pociągał spust raz za razem, aż opróżnił magazynek. – Kur... – nie dokończył.
„Co oni sobie wyobrażają?!” – pomyślała Shodan. – „Nędzni tchórze, strzelają do mnie! Zapłacicie za to!” – Bełty zaczęły ze świstem latać wokoło elfki. Niektóre z nich trafiły ją, jednak tuż przed uderzeniem krew, którą ociekało jej ciało krzepła i pociski odbijały się nieszkodliwie, po czym wracała do stanu płynnego. Mimo to niektóre zdołały się wbić we wiedźmę, ona jednak nie czuła bólu z powodu swojego szału i po kilku krokach dopadła kuszników, rozrzucając szeroko ramiona i kręcąc się wokół własnej osi skosiła ich jak grad młode zboże. Siła odśrodkowa wyrwała bełty, a gdy ostrza zatapiały się w kolejnych przeciwnikach rany natychmiast się zagoiły. Chwilę później wszystkie elfy leżały pocięte na kawałki. Shodan, zakrwawiona i spocona, z obłędem w oczach wydała zwycięski okrzyk.

Na pobojowisku pozostała tylko ona. Po kościanej zbroi i ostrzach nie było śladu. Podeszła do pokonanego przez siebie czempiona. Jej uwagę przykuła nabijana kolcami z brązu obroża i pozbawiony jakichkolwiek otworów hełm. Założyła je na siebie i ruszyła na północ, byle dalej od tych słabeuszy, zdobywać chwałę w walce z prawdziwymi wojownikami.

Dziesiątki, a potem setki lat ciągłej rzezi sprawiły, że Shodan dawno stała się twardsza, silniejsza i odporniejsza od jej słabych pobratymców z południa. Wędrowała cały czas, nigdy się nie zatrzymując. Zawsze naprzód. Od bitwy do bitwy. Byle tylko rzucić się w wir walki i zdobyć kolejną czaszkę, żeby poczuć na sobie ten wzrok. Z czasem jej potęga dorównała tej, którą dysponowali inni wywyższeni czempioni chaosu. Sama uważała się za wcielenie prawdziwego wojownika: bez cienia strachu rzucała się na przewyższających ją liczebnie wrogów, bądź samotnie rzucała wyzwanie tchórzliwym, bo walczącym wraz ze swoimi wojownikami, czempionom albo gigantycznym, zmutowanym potworom. Nie potrzebowała widzieć swego celu, i tak będąc w wiecznym szale wymachiwała swoją bronią na oślep, co wystarczyło, by masakrować kolejnych oponentów. Nie ograniczały jej już żadne rozkazy, generałowie i ich strategie. Po prostu walka w najczystszej postaci. Początkowo, członkowie plemion Norsów i Kurganów, zamieszkujących te pustkowia pokpiwali sobie z kobiety-czempiona, dopóki z jej ręki nie zaczęli padać kolejni, dotychczas niezwyciężeni herosi, a kilka wiosek nie zostało wyrżniętych w pień. Shodan zupełnie nie interesowały łupy. Co najwyżej czaszki, z których zrobiła sobie naramienniki. Dlatego też nie paliła namiotów, ani nie zbierała kosztowności. Po prostu opuszczała dane miejsce po wyrżnięciu wszystkich w pień.
Jej włosy przybrały ciemnoczerwony, niemal całkowicie czarny odcień, a oczy stały się rdzawoczerwone. Jej głos zmienił się na skutek wystawienia na działanie chaosu tak, że w pół słowa zmieniał swój ton lub barwę, co było dość przerażające, nawet dla mieszkańców tych strasznych ziem. W końcu, wśród plemion północy zaczęły krążyć legendy o samotnej wojowniczce nie zostawiającej za sobą nic oprócz krwawego żniwa.

Czasy obecne:

Pewnego dnia, nie wiedząc za bardzo dlaczego, Shodan skierowała się na południe, w kierunku Naggaroth. W milczeniu przemierzała zamarznięte pustkowia i okrutne zamiecie, które niewątpliwie powaliłyby słabszych. Z czasem lodowce zaczęły ustępować miejsca tundrze.

Mroczni jeźdźcy pogalopowali w kierunku Shodan. Ona z kolei wyskoczyła ku pierwszemu z nich i jednym cięciem rozcięła zarówno jeźdźca jak i jego konia na dwoje. Od razu poczuła się lepiej. Już rzuciła się w kierunku następnego, gdy coś chwyciło ją wokół kostki. Mimo swojej nienaturalnej zręczności straciła równowagę. To wystarczyło, by obalić Shodan na ziemię. Choć zdołała bez trudu obciąć sznur, który miała na nodze, to jeźdźcy już zarzucili na nią stalową sieć. Oszalała elfka usiłowała zedrzeć ją z siebie, jednak w ten sposób zaplątywała się jeszcze bardziej.
- Tchóóórzeee!!! Zaaa... p... pł... płacicieee mi za tooo!!! Walczcie jak... jak... khh... przyst... ało! – Jej głos był raz metaliczny, raz niesamowicie niski, przez chwilę zabrzmiał jak u małej dziewczynki, momentami barwy nakładały się na siebie, brzmiało to iście przerażająco. Łowcy jednak już się tym nie przejmowali i zawlekli Shodan do klatki. Okładała stalowe pręty swymi ostrzami, jednak bezskutecznie. Jakim sposobem tym żałosnym słabeuszom udało się ją schwytać? Przecież samemu unicestwiała całe armie!
„Skoro zostałam schwytana, musi być w tym jakaś głębsza przyczyna” – Zastanawiała się, po raz kolejny usiłując przebić pręt. I rzeczywiście, w końcu usłyszała jak jeden z jeźdźców wspomina coś o jakiejś arenie i nagrodzie, którą zdobędzie dla nich „ta wariatka”. „Zaraz, zaraz. Arena?” – Pomyślała Shodan. Czy chodzi mu o arenę śmierci? Słyszała o nich. Z resztą walki gladiatorów były jedną z ulubionych rozrywek zepsutego społeczeństwa plugawych istot, którymi byli Druchii. Arena śmierci nie była jednak zwykłą, budżetową walką jakichś wynędzniałych niewolników poganianych przy pomocy włóczni, lecz starciem najlepszych wojowników świata, ku uciesze gawiedzi radośnie pochrupującej orzeszki, jakby im brakowało przemocy w tym targanym ciągłymi wojenkami świecie™. Shodan ucieszyła się na tę myśl, że mogłaby wystąpić w obecnej arenie. Zwycięstwo z pewnością zagwarantowałoby jej przychylność Khorna. Krążyły plotki, że kiedyś jeden z czempionów chaosu pokonał w iście tytanicznym pojedynku przerażającego, imperialnego pół-wojownika pół-maszynę i stał się potężniejszy niż kiedykolwiek. Od tego momentu Shodan nie szalała już tak bardzo po swojej klatce. Miała jednak jeszcze jedno przeczucie. Władca Czerepów z pewnością miał dla niej jakieś zadanie...

Tymczasem na horyzoncie pojawił się zarys obozu czarnej straży. Wzrok Shodan przykuł unoszący się nad obozowiskiem... Właśnie co to było? Latający jaszczur? Harpia? Po chwili elfka doszła do wniosku, że jest to... skrzydlaty elf! Poczuła, że koniecznie musi się z nim zmierzyć! W tym momencie usłyszała ten sam głos, jaki przed czterystu laty.
- Widzisz go? To Kayl Sapheron. Walczy w tej arenie, chcę poddać go pewnej próbie. Wiesz co masz robić, właśnie po to cię tu sprowadziłem... – Shodan postanowiła, że zdobędzie czaszkę tego całego Sapherona za wszelką cenę, o ile tylko będzie miała ku temu okazję. Tymczasem mroczni jeźdźcy ustawili klatkę z Shodan w pobliżu areny. Wokoło kręciło się tyle różnych przechodniów, że elfka rzucała się z jednej ściany klatki na drugą, w końcu nie usiekła nikogo od dwóch dni. Wreszcie jednak w ogarniętym szaleństwem umyśle zrodził się pomysł, żeby zaprzestać tych bezcelowych wysiłków. Usiadła w kącie. Ostrza z powrotem zmieniły się smukłe, białe jak marmur ramiona, a kości schowały się pod skórę, jak zwykle bez śladu.
Shodan w jakiś sposób zdołała wyartykułować prośbę o papierosa, do stojącego w pobliżu klatki strażnika.
- O, widzę, że kicia schowała pazurki, he, he... – Tylko tytaniczny wysiłek woli powstrzymał ją od ponownego ich pokazania. – Wiesz, nawet ładna jesteś... Jak nie wrzeszczysz i nie świrujesz, bo twój głos wystrasza gówno z każdego. – Powiedział strażnik wydobywając blaszaną papierośnicę. No, masz tu swojego szluga – powiedział wrzucając jej do klatki (dla większego bezpieczeństwa) odpalony już rulonik z machorką. Shodan podniosła go i zaciągnęła się... Nie paliła od tak dawna... Może nie był to haszysz, ani konopia ale zawsze coś. Drobiny tytoniu i popiół przylepiały się do ust elfki, ale w zupełności jej to nie przeszkadzało. Wpatrywała się tylko tępo w ziemię, aby uniknąć kolejnego napadu szału, wywołanego przez widok kręcących się wokół przechodniów.
W końcu z niemałym trudem zmusiła się by zwrócić się do strażnika, by przykrył jej klatkę jakąś plandeką. Jednak niewiele to dało, gdy przez czterysta lat walczyło się nie raz przeciwko całym setkom wrogów w hełmie zasłaniającym oczy. Z wysiłku, na skroni Shodan pojawiła się pulsująca żyła i zaperlił się pot. Poprosiła więc o butelkę czegoś mocniejszego. Szał dosłownie ją rozrywał. Strażnik znów przystał na prośbę, byle tylko nie słyszeć tych niemożliwych krzyków, nieznośnych nawet dla kogoś wychowanego w mieście urządzonego na wzór katowni i kazał przynieść parę butelek absyntu i siwuchy. Wrzucił je pod plandekę wraz ze sporą garścią papierosów i krzesiwem.
Shodan siedziała otępiona alkoholem pośród niedopałków i napoczętych butelek.
- I co? Śpi? – Zapytał drugi strażnik, który przyszedł na zmianę.
- Nie wiem. Wolę nie sprawdzać...
- Co jej zrobiłeś?
- Dałem alko i fajki. Dość dużo...
- Wiesz co my tu będziemy mieli jak dostanie kaca?
- Kyron, weź mnie nie denerwuj takim gadaniem, nawet nie chcę o tym myśleć... Skąd oni w ogóle wytrzasnęli tę rudą sukę? Jest gorsza niż moja stara...
- Moja jest z pewnością gorsza niż twoja, ale ta tutaj... To jakiś kosmos jest.
- Ciekawe, jak poradzi sobie na arenie, jak myślisz?
- Rozwali każdego. To będzie widowisko, ja pierdzielę. Gorzej tylko z wyciągnięciem jej z areny, wątpię, żeby sama grzecznie wróciła na miejsce.
- Wiesz co?
- Co?
- Mam pomysł: wsadźmy jej głowę do pralki, ziom! – Obaj z trudem powstrzymali się żeby nie roześmiać się w głos.
- Durniu... he, he, skąd my tu weźmiemy pralkę? – Czerwony ze śmiechu strażnik ledwie się opanował.
- Nie no tak, serio trzeba będzie poprosić Bąbla, żeby pożyczył faję i trochę zielska. Jak był ostatnio w Lustrii to nazwoził tego gówna tyle, że na pół roku by starczyło.
-Ty Khalael, a właściwie to ona się jakoś nazywa? – Zapytany tylko wzruszył ramionami i odpowiedział:
- Nie wiem, Ruda Sucz pasuje do niej najlepiej. – Teraz już nie wytrzymali i wybuchli gromkim śmiechem.
- Zamknij dupę, jołopie, bo jeszcze ją rozdrażnisz! – Uciszył go krztusząc się z ubawu Kyron.
Shodan tymczasem ćwiczyła opanowywanie swego szału. Po prawdzie nigdy tego nie potrzebowała, a kilkuletni nawyk trudno zmienić. A co dopiero w przypadku kilkusetletniego? Tym razem jednak było to niezbędne, aby mogła wypełnić swoje zadanie.



Oto moja kolejna, wywołująca torsje operacja na żywym fluffie. Mam nadzieję, że przypadła wam do gustu. Oczywiście poziom udziwnienia nie jest taki jak w przypadku Inkwizytora-Terminatora-Kosmicznego Marine z zakonu Iron Hands Volkera von Eisenwalda (chyba długo nic go nie doścignie) ale elfki-czempiona Khorna jeszcze chyba nie było. Będę musiał przygotować chyba taki napis jak ze starych horrorów i sci-fi „Tego jeszcze nie widzieliście”.




A teraz niech sama się przedstawi :wink: :http://www.youtube.com/watch?v=qXPmtf4udRE. Ładny głosik, nie? :mrgreen:

Co do rozdania potionów, wolałbym nagrodę publiczności. Poza tym wpadłem na taki pomysł, żeby za I miejsce można było sobie wybrać dowolny dodatkowy przedmiot/umiejętność, za II przedmiot, za III tylko potiona. Myślę, że mogłoby być ciekawie :wink: .
Ostatnio zmieniony 29 sty 2011, o 04:41 przez Klafuti, łącznie zmieniany 5 razy.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Warlock
Chuck Norris
Posty: 426
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Warlock »

Klafuti pisze: Poza tym wpadłem na taki pomysł, żeby za I miejsce można było sobie wybrać dowolny dodatkowy przedmiot/umiejętność, za II przedmiot, za III tylko potiona.
Dla mnie spoko. Ale niech się wypowiedzą inni. :wink:
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix

"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein

"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt

Awatar użytkownika
GarG
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3946
Lokalizacja: Przy 7 szkielecie skręć w prawo

Post autor: GarG »

dobry pomysł.
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ? :)
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...

Awatar użytkownika
Cresus
Mudżahedin
Posty: 304

Post autor: Cresus »

tylko nie-grafomani wtedy w plecy ostro mogą być :P
chyba że by te postacie z dodatkowymi skillami walczyły na początku przeciwko sobie
Obrazek
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

Jeśli tak stawiamy sprawę, to jak najbardziej jestem za głosowaniem. To w doskonały sposób promuje starania o jak najbardziej barwną postać.

Awatar użytkownika
Warlock
Chuck Norris
Posty: 426
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Warlock »

Ok. To jak będą wszystkie osoby to głosujcie. Tylko błagam bez pg przy wybieraniu skilli :roll:
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix

"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein

"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt

Awatar użytkownika
kubon
Falubaz
Posty: 1048

Post autor: kubon »

- Imię postaci - Samal
- rasa – Leśny elf
- klasa (Jeśli jest wybór do konkretnej rasy) – Tancerz wojny
-Broń lub bronie, którą wybieramy z listy oręża. - Broń tancerzy wojny ( na potrzeby opisu, taka włócznia jaką maja wieczni strażnicy ;))
- Zbroja lub jej brak. - Brak
- Ekwipunek, wybierany z listy Ekwipunku. - Korzeń wielkiego dębu
- Umiejętności specjalne, wybierane z sekcji Umiejętności. - Celne Ciosy

Samal zamieszkiwał niegdys prastarą puszczę Ather Loren. Niegdyś, bo teraz zamieszkiwał mroczne Nagaroth. Skad Leśny Elf mógł się wziąć w takim miejscu ? Cóż, przed wieloma laty …

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Noc, na środku polany płonie wielkie ognisko wokół którego rytualny taniec odprawiali tancerze wojny. Odbywała się cremonia obrania nowego wodza wspólnoty. Tak, przed ołtarz zmierzał Samal. Miał oficjalnie zostać przywódcą. Rytualnym symbolem miało być wpisanie w jeden z jego tatuaży, napis oznaczajacy przynależność do klanu. Tusz miał być wykonany z korzenia samego Wielkiego Dębu, co dla Asrai oznaczało wielkie wyróznienie. Ceremonia nie trwałą długo, lecz kiedy została zakonczona, Elf udał się do swojej samotni aby pomedytować.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Więc jak ktoś o takiej pozycji społecznej mógł znaleźć się na ziemi jego tak dalece odległych kuzynów pod względem charakteru jak i odległosci ? Cóż …
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Serce Samala od zawsze paliła mała iskra zła. Często pomagało mu to w jego obowiazkach. W końcu miał być bez względnym wojownikiem, który nie pozostawia litości dla tych, którzy bezczeszczą jego dom. Lecz kiedy wrócimy do rytuału i odpoczynku elfa, zło które z jego serca wydobywa się z całą mocą. Kiedy świerzo wybrany przywódca odpoczywał, przyszełd do niego, najgorszy rywal.

-Wiesz że wybrali cię, że względu na to, że twój ojciec niegdyś też był liderem wspólnoty? - Ernuol, bo tak nazywał się wieczny przeciwnik Samala miał po części rację, gdyż faktycznie był on traktowany trochę lepiej niż pozostali.Jednak to nie dawało mu prawa wyciagać takich wniosków.
-Odejdź z tąd, nie prowokuj mnie. To ze jesteś nieudacznikiem nie oznacza ze masz prawo tak mówić! - Na to Ernuol jedynie się roześmiał.

-Nie rozśmieszaj mnie, jestem od Ciebie o wiele lepszy. Ty nawet nie dorastasz mi do pięt.

Tego Samael nie wytrzymał. Pochwycił włócznię z ostrzem po dwóch końcach i z chirurgiczną celnością wbił stal w serce przeciwnika. Ten stał jeszcze chwilę, nie mogąc pojać co się w ogóle stało. Po chwili upadł na ziemie a krew rozlała się na ziemię, barwiąc poblisie rosliny i korzenie na czerwono.
Elf nie zastanawiał się długo. Wiedział że tutaj drzewa maja oczy i za chwile wieść o jego czynie rozniesie się po całej knieji. Musiał uciekać. Jedyne co wziął ze sobą to owa włócznia, teraz splamiona braterską krwią. Uciekał za najblizszą granicę lasu. Po drodze nie napotkał problemów co musiało oznaczać ze jeszcze nie wszyscy wiedzą o jego czynie. Biegł jeszcze daleko poza granice Ather Loren. Zwolnił dopiero długo za ochronnymi kamieniami które miały ostrzegać nierozważnych podróżnych. Samael usiadł na polanie. Nie wiedział co ma ze sobą począć. Kilka godzin temu był jeszcze chlubą swego rodu. Teraz jest jego skazą. Siedział tak i rozmyslał jeszcze wiele godzin. Nie mógł wrócić to swojego domu, gdyż tam czekała go sprawiedliwa kara.
Postanowił udać się to innej osady elfów. Była ona daleko lecz nie było innego wyjscia.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W drodze do następnej osady Leśnych Elfów, Samael tylko coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że w jego naturze leży zło. Zabił już kilku ludzi i to często bez potrzeby. Po prostu ze złości. Można było zauważyc ze on już nad sobą nie panował, jeśli nie licząc walki...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Samael Zrobił kolejny szybki unik i uderzył włócznią delikatnie raniąc bandytę, który śmiał mu rzucic wyzwanie. Elf walczył w pieknym stylu choć jak na razie jedynie bawił się z żałosnym rzezimieszkiem. Mógłby go zabić jednym pchnięciem swej broni jednak na razie chciał go jeszcze pozwodzić. Człowiek cały czas łudził się że ma jeszcze jakieś szanse w pojedynku z elfim Tancerzem, jednak nie był wstanie go trafić. W końcu ta szopka zaczęła nudzić Samaela. Przy kolejnym uderzeniu niedoszłego wojownika, elf zamiast uskoczyć, schylił się i nadział na ostrze przeciwnika. Garstka podwładnych martwego już rozbójnika widząc co się stało, natychmiast uciekła. Człowiek zrzucony już na ziemię, jeszcze przech chwile dusił się własna krwią po czym wyzioną ducha. Z niewiadomych przyczyn, taki widok cieszył elfiego wojownika, co trochę go przerażało.

-Brawo! - Z między drzew wydobył się typowy dla elfa, dzwieczny głos. Samal przez chwile myslał, że sledzono go z Ather Loren aż tu, jednak szybko zrozumiał ze to nie możliwe, kto to więc mógł być? Może elfy z Laurelorn? Ale to zbyt daleko... Ten sam głos przerwał jego rozmyslania. - Widzę że posługujesz się ostrzem prawie równie dobrze jak ja. A to, spory komplement.-
-Kim jesteś?! Ukaż swą twarz. - Samel pragnał ujżeć jaką kolwiek elfią twarz, której od tak dawna mu brakowało. Po chwili z cieni drzew, bezszelestnie wychyliła się zakapturzona postać i fioletowych szatach. Bystry obserwator zauważyłby schowane sztylety za jego pasem i pod rękawem.
-Co się stało? Czemuż to mój kuzyn z lasu zapuszcza się tak daleko poza jego rodowitą puszczę ?
-Pytałem pierwszy! Kim jesteś?
-Dleczego jest w tobie tyle agresji – Odpowiedział z przekąsem nieznany elf. - Myślałem że wy z lasu jesteście mniej napastliwi.
-Kim jesteś do cholery ?! - Samal już nad sobą nie panował. Ścisnął mocno włócznie i już był gotów, by zaatakować.
-Już tłumaczę, otuż jestem twoim dalekim kuzynem, z równie dalekiej krainy o nazwie Nagaroth. Dokładniej, jestem Assasynem, czyli zabójcą w słuzbie Khaina. Widzę, że drzemie w Tobie zło takie jak w sercach Mrocznych Elfów. Proponuję abyć wyruszył ze mną do mojego kraju. Tu i tak nie masz czego szukać. Wyglada na to ze w Ather Loren już Cię nie chcą, a i z drugiej elfiej puszczy zapewne niedługo był byś wygnany.
-Ja? Co niby Tancerz Wojny może robić w Nagaroth?
-A co tutaj ? Nie przejmuj się, znajdzie się miejsce dla takiego elfa jak ty. Znam już twoje umiejętnosci. Ciot nie przyjmujemy, ale ty nia nie jesteś. Choć ze mną, czeka cię sporo zabawy. - Po czym wyciągną ku niemu dłoń. Samal uścisnął ją …

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nie ma ladowej drogi do Krainy Mrocznych elfów. Mała lecz pieknie wykonana łódź Assasyna próła fale w pobliżu wyspy. Byli niedaleko a noc tylko nadawała mroku temu miejscu...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przybili do brzegu. W oddali było widać miasto, piękne lecz mroczne zarazem. ,,Choć” rzucił zabójca. Szli nie długo, kiedy dotarli do miasta, do Samala dotarło to, gdzie się znalazł. Po lewej i po prawej widział niewolników, katowani ludzie, niewolnicy rasy panującej w tym miejscu. Elf nie czuł strachu, bardziej podniecenie. Szli ulicą lecz nie obrali zadnego konkretnego kierunku, Jakie zdziwienie leśnego wojownika było kiedy spostrzegł, że wyszli z miasta z drugiej strony. Jednak nie zwolnili ani przez chwilę.Asaasyn poinformował Samaela, że mimo jego predyspozycji musi jeszcze przejść ostatni test. Musi przetrwać śmiertelne igrzyska. Przeżyć, pozbawiajac zycia przeciwnika, 5 morderczych walk. Zawody miały się odbywać w wierzy najwiekszych mistrzów Nagaroth. To widowisko nazywać się miało Arena Śmierci...
‎... And then God said 'Let metal bands have the most insanely awesome, twisted, kickass music videos known to man'.

And Satan said 'That's what I was thinking'.

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 538

Post autor: Eriks281 »

poprawione
,,Już jakiś czas tutej siedzem i pomyślałżem możnaby jakuś morde łobić. Huehue. Nie łuwieżyłęm jak żem zobaczył. Te łelfioki łykowate z lasuf co ostatnio nam dokopały nie powinny tutaj się zapuszać ,ale żem ja jednego jeno zoboczył ,ale bydzie wpierdol.''
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

Warlock pisze:Tylko błagam bez pg przy wybieraniu skilli :roll:
Pierwsze, drugie i trzecie miejsce powinno być przyznawane głosowaniem graczy, ale przydział skilli powinien być według uznania prowadzącego. W ten sposób minimalizujemy ryzyko powergamerstwa na arenie.

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

Naczekać już się nie mógł. Noc zdążyła minąć od jego przybycia, a tu nic! Przydzielili mu jeszcze jakiś "piprzony mała klitka", gdzie miał nocować przed rozpoczęciem areny.
-Dobre, że hociaż razym z Szczot!- Ork poglaskał swojego wierzchowca po twardej, ostrej sierści, na co ten odpowiedzial czułym chrumknięciem i... wręcz przytulił, a raczej wtulił obślinione ryło w swego pana.
-Dobre, dobre...- Mamrotał do niego zielonoskóry. -Jusz niedługo dostanie minska... dostanie... A tera piciu!- Wstał ciężko, podlazł do bagażu przymocowanego do dziczego boku i wyjął zeń wiaderko cuchnące alkoholem. -Brać! Zostaw tylko trocha!- Zdjął wieko i postawił z chlupotem wiaderko pod nos dzika, a ten zaczął je ochoczo żłopać. Widać nie pierwszyzna to dla niego była. Tak bawili się, przekąszając w trakcie dnia jeszcze trochę suchego mięsiwa od "tych śmisznich cinkich". Aż do wieczora.

//Dalej jestem zwolennikiem, by wszystko przydzielił organizator :) Głosowanie chwilkę jednak potrwa, chyba żeby jasno powiedzieć: 18-24 godzin. I basta :) Wtedy jak najbardziej za. Ale umiejki już niech organizator dopasuje osobiście do danych postaci :)
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

ODPOWIEDZ