
Poniżej moja krótka relacja. Właśnie wróciłem do Wawy i padam na pysk, ale jak dziś rano sprawdzałem forum, to poruszyła mnie ilość nowych stron w temacie o ETC i muszę Wam sprzedać relację.
Zacznę może od ogólnej refleksji, że poziom na ETC jest naprawdę bardzo wysoki i coraz bardziej wyrównany. Tzn pewnie parę warzyw tam się kręciło, ale generalnie nasi przeciwnicy byli twardzi. We wszystkich pairingach moi przeciwnicy okazali się kumaci i w zasadzie błędów nie popełniali, poziom wysokich stołów na polskich masterach.
Dzień I
Bitwy anglojęzyczne - z Irlandią, Anglią i USA. Dnia pierwszego zdecydowanie robiłem za pragnienie i zbierałem syfmaczupy. Czyli 2x Liz, 1xOnG. Dwie bitwy z lizakami generalnie potoczyły się dokładnie zgodnie z założeniami - jedną trochę wtopiłem, drugą wygrałem o włos jednym dużym punktem. Okazało się to w zupełności wystarczające dla potrzeb naszego teamu.
W bitwie z OnG w piątej turze sytuacja wyglądała pięknie - zczyściłem wszystkie rydwany i night gobliny, został park maszyn oraz oddział savage'y ze wszystkimi characterami, który zarwał w pysk skotłowaną gwardię (KB) w liczbie ok 15, a w bok 25 korsarzy. Niestety dalej nastąpił totalny czoko obsys, tzn. miałem niesamowicie beznadziejną fazę magii, a potem niesamowicie beznadziejne rzuty w combacie. Korsarze się zbrejkowali, a gwardia została zmielona do zera w drugiej turze, jednak zdążyła jeszcze na pożegnanie wlepić KBka dużemu szamanowi. Co dało jakąś tam małą przegraną rzędu 13-7.
Ogólnie tego dnia "wyszarpałem" bodaj 25 pkt. Z lizakami zagrałem tak jak się dało i nie wtopiłem znacząco, więc to było zgodne z oczekiwaniami, żałuję głównie tych orasów, bo zdecydowanie mogłem zrobić świszczącą dwudziestkę, a zamiast tego wyszło plewo. Tym niemniej reszta teamu cisnęła względnie równo, Młody wklepał 3x14, Duke też sypał aż miło tym swoim "remisowym" WoChem

Dzień 2
Pierwsza bitwa z Danią. I dostałem na pocieszenie po poprzednim dniu dobry maczup, czyli warzywne DE Asgera. Do czwartej tury wszystko szło zgodnie z planem - zaziałem i wystrzelałem jeden oddział warriorów, zaziałem hydrą cold one'ów i paru położyłem ze strzelania (zostało 4 z 13 + bohaterowie) , sporo zredukowałem też drugi duży klocek warriorów i zdjąłem 2 z 3 oddziałów harpii. Asger miał bardzo niewesołą minę. W piątej koksy miały pod nosem harpie, za plecami dreadlorda , z przodu gwardię, a z boku chronił ich oddział 24 warriorów walczących z moimi korsarzami (kociołek), scroll zszedł. Dodam, że do tego momentu grało się naprawdę bardzo sympatycznie i supcio, niestety do Asgera przyszedł kapitan i powiedział mu, że ma coś wykręcić, bo dostają totalne baty. Więc nagle przestało być sympatycznie. No i włączył się też pech.
Więc po kolei - w fazie magii nie udało mi się zboostować korsarzy (3x1 na dużą miasmę na otwarciu), którzy następnie mimo totalnej przewagi obessali combat z 24 warriorami (zadałem dwie rany). Następnie Asger z radością zaczął mierzyć zasięgi, co do których się po prostu umawialiśmy - np. ja trzymałem kocioł 12" od korsarzy (zależało mi na tym, żeby być na styk, bo miał w okolicy grasującą czarkę z shadowem). No i teraz nagle zaczął mi to mierzyć, wytykając brakujący lekko dystans. Zrobiliśmy próbny re-roll mojego brejka (zdany), to poszedł ciul do kapitana i się spytał, czy ma grać fair, czy ma być chujem. Otrzymał odpowiedź falliczną, więc korsarze uciekli i wpieprzył mi tych 22 warriorów w klocek z magiczkami. Combat tam stał praktycznie do końca bitwy, straciłem obie czarki.
Przy okazji okazało się również (ruling sędziowski), że chociaż mój kocioł jest na podstawce rydwanowej, to kocioł Asgera jest bez podstawki, tzn. ma podstawkę wielkości jakieś 40x30, a załoga się nie liczy, dzięki czemu wyszedł z LOS hydry. W przyszłym roku na ETC zrobię sobie fikuśne podstawki również.
Wkurwiony zaszarżowałem mu tych koksów gwardią z KB z przodu i dreadlordem z tyłu, po wielu przestawkach i 3 rundach combatu ja mu zajebałem jednego dreadlorda i 3 koksów, on mi zajebał pół gwardii i do tego mój dreadlord zbrejkował się w ostatniej. Zdał 3 wardy na swoim POKU od KB z S4 w trakcie całego zajścia. W sumie ryzykowałem wchodząc w ten kombat, ale wyszedłem lekko na plus, bo zrobiłem pół punktów za krowy i całego dreadlorda kosztem połówki mojej gwardii i połówki dreadlorda. Mogłem też spokojnie zrobić przez to duży wynik, więc się opłacało. Ogólnie obessałem chyba 7-13, co z taką rozpą jest wynikiem beznadziejnym.
W tym momencie byłem już bardzo podłamany indywidualnym wynikiem na ETC, radowało mnie jedynie to, że nie miało to żadnego znaczenia, bo team zrobił setkę. Po bitwie Asger mnie przepraszał za chamstwo z tym zasięgiem do BSB, ale my się jeszcze policzymy.
Bitwa druga z Grecją, znów dostałem mirrora, DE bardzo podobne do moich, lore'y inne -fire na dużej, death na małej, dwie małe gwardie zamiast jednej dużej. Tu starcie szło sobie bardzo spokojnie w kierunku 15:5 dla mnie, po czym z kolei przeciwnikowi w okolicach piątej włączył się bad luck i wysadził sobie dużą czarkę. Dodatkowo w ramach małego bonusu w szóstej pełna salwa z moich korsarzy zdjęła mu dreadlorda na dwóch ranach (statystycznie wchodzi jedna), dzięki czemu wyszła elegancka maseczka.
Trzecia bitwa z włoskimi DE - dokładnie tymi, z którymi grałem z Rincem sparring. Co śmieszne, graliśmy na tym samym stole, mój przeciwnik wybrał tę samą połówkę co Rince i tak samo rozstawił fasta, by później vanguardować go za kamień.
Dalej - okazało się, że koleś był naprawdę kumaty. Tzn. serio był jednym z lepszych graczy, z jakimi grałem kiedykolwiek. Uroku dodawały mu też małe włoskie wałeczki - przykładowo: ucieka mu pegazista od mojej szarży. Rzuca - ląduje za swoim kotłem tuż przy krawędzi. Gramy sobie dalej, gramy, w jego turze czas na zbieranie. Rzuca, oblewa. Patrzę, a tam kocioł jest 12" od krawędzi, pegazista jakieś pół centymetra za kotłem. Rzuca na zasięg, wypada mało, dosuwa pegazistę do krawędzi... W tym momencie bardzo dosadnie go skarciłem i speszony zabrał pegaza ze stołu, ale naprawdę nie zauważyłem, w którym momencie figsy się teleportowały

W każdym razie koleś grał dobrze, pechowych rzutów nie było, niemiłosiernie karcił mnie z Dark Magic i dostałem lekki oklep.
Ogółem zrobiłem jakieś 60 pkt, czyli względnie słabo, choć zasadniczo nie popełniłem błędów (poza nadmierną ufnością wobec Asgera) i chyba każdą bitwę zagrałbym dokładnie tak samo. Dwa razy zdecydowanie kości mnie skarciły, raz mi nieco pomogły. Zagrałem 2xLiz, 1xOnG, 3xDE. Jakieś tam wnioski z tych bitew mam, ciekawie było zobaczyć, jak ludzie na zachodzie kminią i co potrafią z tych DE wycisnąć.
Ogółem wnioski z turnieju raczej na plus. Aczkolwiek mam lekkie zastrzeżenia co do werdyktów sędziowskich. Ogólnie o interwencję sędziów prosiłem trzy razy. Pierwszy werdykt: koleś, który dostał KB i zwykłą ranę, a ma jednorazowego warda, może wybrać, że używa warda na KB. Była moja tura, gdyby ktoś miał wątpliwości. Koszt dla mnie: 500VP (zdążyliśmy już rozlosować, że warda gość miał od zwykłej rany). Drugi werdykt: kociołki chodzą na różnych podstawkach i generalnie co sobie wystrugasz, to masz. Koszt dla mnie: 325 VP (hydra w kocioł na dwie tury combatu). Trzeci werdykt dotyczył kierunku ucieczki, tzn. Włoch chciał się teleportować warriorami nie po linii ucieczki przed swój regiment, a 45 stopni od linii ucieczki, za bok swojego regimentu, werdykt był tu zupełnie słuszny. Z dwoma rulingami się nie zgadzam totalnie, ale ktoś może mi wyjaśnić, że się mylę, w końcu bynajmniej bezstronny nie jestem.
W każdym razie jestem totalnie wypruty, ale bardzo szczęśliwy, że nasza praca się opłaciła. Wielkie dzięki dla środowiska za organizację masy turów na zasady ETC, wielkie dzięki dla sparring partnerów za udział w zgrupowaniu, wielkie dzięki dla wszystkich, którzy o miejsce w reprezentacji walczyli i pomagali w rozkminach, wielkie dzięki dla Coacha Shina (a także dla Liddera i Fischa za wsparcie moralne na miejscu), wielkie dzięki dla kibiców i wielkie dzięki dla wszystkich kolegów z reprezentacji za fantastyczną wspólną przygodę i zasłużone w tym roku pierwsze miejsce.