Arena nr 30 (Czeluścia Karak-Kadrin)

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Krzyżu
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 172

Re: Arena nr 30 (Czeluścia Karak-Kadrin)

Post autor: Krzyżu »

Dobra, to ja przygotuje postać na następną arenę :wink:
Ostatnio zmieniony 11 wrz 2011, o 19:00 przez Krzyżu, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Matijjos
Wodzirej
Posty: 744

Post autor: Matijjos »

Elhrius znad Błękitnej Wody, z Królestwa Bretonni
- Paladyn
- wyszkolenie: dowódca chorągwi pancernej w służbie Louena Leoncoeura (czempion)
- umiejętność: błogosławieństwo Pani Jeziora (błogosławieństwo)
- ekwipunek: miecz jednoręczny, zbroja pół-płytowa - dar krasnoludów, za pomoc w odpędzeniu orków, przyłbica, tarcza mała stalowa. Elhrius zwykł także dosiadać bretońskiego rumaka bojowego, na potrzeby areny może jednak z niego zsiąść.

Historia:

Bretonnia rządzona mądrą ręką Louena, utrzymując sojusz z Imperium nie zaznała już od dawna napaści hord orków, watach chaosu czy armii wampirów. Ludzie spali spokojnie, częściej się bawili. Powoli zaczęli zapominać o niedawnych wojnach, krwi i cierpieniu. Bretonnia i Imperium przechodziły jedne z najbardziej urodzajnych lat- spichlerze były pełne i nawet chłopi nie marudzili, że są głodni. Dni były ciepłe i senne.
I wtedy do stolicy Couronne przybył posłaniec z Imperium. Przynosił złe wieści. Od wschodu nadchodziła armia Orków i Goblinów. Tak wielkiej zgrai już dawno nie widziano na tych ziemiach. Nie przygotowani żołnierze padali jak muchy. W krótkim czasie armia przekroczyła granicę. Zmierzała na zachód, w stronę Bretonni. Posłaniec prosił o pomoc. Król długo się nie zastanawiał. Wyznaczył najlepszych żołnierzy. W dwa dni byli gotowi. Ruszyli z odsieczą.
Wodzem wojska został znany i szanowany Lord Bretoński z Lyonesse. Oświecała go boska aura Pani Jeziora. Nie raz walczył z orkami. Pod sobą miał trzy lance rycerzy królestwa, jedną rycerzy graala, jedną młodzików- errantów, trzech jeźdzców na pegazach i pięciu rycerzy misji. Nie było czasu, by brudni chłopi włókli się za konnicą. Armia miała być szybka i zabójcza. Za radą imperialnego posłańca wyruszyli w stronę szarych gór. Długo nie musieli jechać. Niedługo po wkroczeniu w góry usłyszeli okropne wrzaski spotęgowane przez echo. Imperium nie utrzymało wroga. Orkowie byli na granicy Bretonni. Teraz nie była już to odsiecz. Trzeba było ratować ojczyznę.


Walka miała miejsce wąwozie- z obu stron na jeźdzców nachodził cień skał. Miejsce mieli niedogodne, kawaleria, przyzwyczajona walczyć na rozległych równinach nie mogła się nadto rozpędzić, ściśniona w wąskiej gardzieli. O poranku, gdy jeszcze mgły nie opadły, z bliska usłyszano bębny wroga. Po chwili wśród mgieł widać było zarysy okrutnych postaci- tak wielkich orków już dawno nie widziano. Bretończcy przypuścili atak, szarżą wbili się w ciemną masę wroga. Na krótko zdobyli przewagę, jednak orkowie nie ustępowali i z gór zaczęły spływać nowe zastępy. W dodatku ze skał powyżej walki zaczęły się sypać czarne strzały na rycerzy- orkowie zajęli górne partie wąwozu. Lord widząc to wzbił się na swym lśniącym pegazie w górę i zaatakował strzelców. Wielu padło pod uderzeniem jego miecza. Bretonnia znów zaczęła wygrywać, ale jak wcześniej wróg nie ustępował. Oto niebem nadleciał potężny ork na ciemnozielonej wiwernie. Z pyska potwora ciekła ślina. Ork, widząc, że lord jest zajęty walką ciął go haniebnie od tyłu przez plecy. Cios przeciął błyszczącą zbroję. Trysneła krew. Pegaz uniósł swojego Pana z dala od zgiełku, odtąd nigdy go nie widziano. Mówiono, że odleciał do lasów Pani Jeziora, gdzie regeneruje siły, by kiedyś wrócić i zemścić się na całej orkowej krainie. W obliczu śmierci głównodowodzącego, zlękły się serca mężów bretonni. Nadal jednak walczyli- nie bali się śmierci. Paladyn Elhrius znad Błękitnej Wody, do tej pory dowódca chorągwi pancernej Rycerzy Królestwa, pognał na swym rumaku w stronę zabójcy Lorda. Błysnęło ostrze kopii. Jeździec z całym pędem wbił lancę w wielką nogę potwora. Złamała się- część utkwiła w szkaradzie. Rycerz dobył miecza. Wywijał młyńce, dźgał i parował ciosy, jednak orkowi nic się nie działo, rany otrzymywała tylko wiwerna. Wkrótce jej skrzydła były poszarpane, a sama obficie krwawiła. Coraz wolniej reagowała na ataki. Jej jeździec po raz ostatni machnął mieczem, zrobił unik i odleciał. Elhirius chciał go gonić, jednak jego wierzchowiec skrzydeł nie miał. Orkowie widząc ucieczkę swojego wodza sami zaczęli dawać nogę. Zwycięstwo całkowicie przypadło Królestwu Kawalerii. Padło wielu dzielnych herbowych, jednak ich śmierć była wielkim aktem odwagi i na zawsze ich imiona zapadły w pamięć innych dzieci Bretonni. Sam Elhirius wysławiany był jako mściciel śmierci Lorda z Lyonesse. Nie był jednak z siebie zadowolony. Dał wrogowi uciec. Poprzysiągł sobie, że dorwie i zabije orka. Jakiś czas potem doszły go słuchy, że stwór ma wziąść udział w Arena nr 30, w Czeluściach Karak-Kadrin. W krótkim czasie spakował się i był gotowy do drogi. Wyruszył sam o poranku. To była tylko i wyłącznie jego misja. Wróci z tarczą albo na tarczy. Wsiadł na swego rumaka. Spojrzał naprzód. Przed nim rozpościerały się piękne stepy Bretonni.

Nie wiem czy dobrze wszystko wybrałem w eq i tak dalej, jakby coś to proszę o powiedzenie co jest źle
Ostatnio zmieniony 11 wrz 2011, o 19:30 przez Matijjos, łącznie zmieniany 2 razy.

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł
Wywyższony Wybraniec Chaosu
Wyszkolenie: Szermierz
Umiejętność: Przerażająca Żywotność
Oręż: Dwa pokryte szlamem i cuchnące zwłokami miecze, zakrzywione i złudnie podobne do używanych w Imperialnej Flotylli.
Zbroja: Uwalony glonami, skorupiakami i piachem Pancerz Chaosu, składająca się z pordzewiałego napierśnika i dziwnej płytowej „sukni”, pokrytej wodorostami i pełzającymi skorupiakami (Zbroja pół-płytowa)
Hełm: Pogięty i podziurawiony hełm z połamanymi rogami, spod którego bucha zielonkawa, wilgotna mgiełka (Hełm garnczkowy)

Historia:
Od dawien dawna dzielni mieszkańcy przymorskich okolic, różnoracy marynarze i rybacy wyprawiali się w spienione wody Morza Szponów. Jedni ryzykowali życiem i zdrowiem, by wyżywić rodziny swe. Inni poszukiwali bogactw i skarbów, ukrytych na zamorskich lądach. Często nazywają siebie Morskim Ludem. Wody ich karmią, dają pracą i pozwalają realizować marzenia swe. Morze jest jednak niezwykle kapryśnym bytem. Potrafi ograbić ze wszystkiego, łącznie z życiem. Często pozwala ono wszelakiej maści piratom, maruderom i rabusiom na atak na przybrzeżne wioski. Pod powierzchnią wód kryje się zaś cała menażeria zmutowanych przez dłoń Chaosu plugastw. Nie dziwota, iż przesąd i legenda stanowią tu fundament obrazu świata, nie zaś wieści ze świata i prawdy objawione. Mieszkańcy owych wiosek często zbierają się wieczorami w rozpadających się tawernach i przy blasku świec opowiadają mrożące krew w żyłach historie o potworach morskich, statkach-widmach i bezdusznych najeźdźcach.
Z tych wszystkich opowieści jedna wyróżnia się znacząco. Opowiada ona o tragicznych losach Kapitana Imperialnej Floty, Herr Flusher’a. Służył on Świętemu Imperium Sigmara około 200 lat temu, w czasach, gdy gorzała Wielka Wojna z Chaosem. Jako jeden z niewielu nie zdezerterował przed przytłaczającymi siłami nieprzyjaciela i wydał plugawym nierówną bitwę na morzy. Powiada się, iż w kluczowym momencie zdradzony został przez swego najwierniejszego sługę i śmiertelnie raniony zatrutym sztyletem. Pozostawion, by umrzeć w cierpieniu, przeklinał zdrajców całym sercem i całą duszą, modląc się do Maanama i prosząc, by zesłał śmierć na sługę swego. W tym momencie opowiadający często milknie. Nie wiadomo, co spowodowało, iż zaczął bluźnić bogom ludzkości. Być może halucynacje spowodowane trucizną zakrzywiły jego obraz rzeczywistości? Lub też był to przerażający gniew i chęć zemsty? Gdy krew kapitana wsiąkała powoli w pokład, usłyszał cichy głos. Obiecywał on możliwość zrealizowania zemsty swej. Pożądał jedynie wiecznej służby? Drugi głos szeptał przerażające tajemnice i prawił, iż los nadal da się odwrócić. Trzeci pławił się w cierpieniu Flusher’a i rechotał nad jego bólem. Czwarty zaś przypominał o honorach i dumie, jaka towarzyszyła Kapitanowi w jego służbie. Co stało się potem, dokładnie nie wiadomo. Jedno jest pewne. Statek z ciałem Kapitana zatonął i wszelakie próby wydobycia wraku spełzły na niczym. Po wielu latach na wybrzeżu Norski pojawiła się tajemnicza postać, która od razu uznana została przez miejscowych za Wybrańca Bogów. Dalsze wiadomości na temat tego, co działo się z ową postacią i jej powiązaniem z Flusher’em nie jest dokładnie znana. Jedno powiadają, iż Mroczni Bogowie dali mu wieczne życie i w zamian pożarli jego duszę. Inni uważają, iż został przeklęty i dane jest mu do końca świata tułać się po świecie. Wśród północnych ludów krąży wiele opowieści na temat tak zwanego Topielca. Jest on Wybrańcem Mrocznych Potęg, w pojedynkę przemierzającym nadbrzeża Norski i posłuszny całkowicie Entropii. Podobno potrafi on przemierzać morza bez potrzeby statku, nocami wyrzynając załogi żeglarzy wszelakiej maści. Jest przy tym niezwykle demokratyczny- nie szczędzi nikomu, bez wytchnienia wycina załogę za załogą, nie szczędząc nikomu. Często nazywa się go Upiorem Mgieł, gdyż to owa zwiastowała często jego przybycie. Wygląda przy tym przerażająco. Pordzewiała, pokryta szlamem i wodorostami zbroja chaosu cuchnie słoną wodą i zgnilizną. Hełm zakrywający twarz pełen jest rozdarć i zniekształceń, spod których wycieka dziwna, cuchnąca solą ciecz. Całość zaś okala wiecznie mokry, postrzępiony płaszcz, na którym pod grubą warstwą szlamu i piachu, widnieje symbol imperialnej floty. Wielokrotnie starano się odeprzeć jego ataki. Powszechnie wierzy się, iż samotnie wyciął załogę Drakkara Lorda Madroch’a, Ulubieńca Khorna i stoczył pojedynek z samym dowódcą, zabijając go po wielu godzinach. Jego umiejętności walki bronią są niezwykłe. Pokonał już w historii swej przeciwników i szybszych, i większych i potężniejszych od siebie dzięki wprawie, z jaką posługuje się swoimi skorodowanymi ostrzami. Gdy zaś to nie działa i przeciwnik okazuje się zyskiwać przewagę, działać zaczyna błogosławieństwo Mrocznych Bogów, będące zarazem przerażającą klątwą. Ciało Wybrańca zniszczone być nie może, bez przerwy odradza się i regeneruje zadane mu rany. Zaiste jest to postać budząca grozę. Niewolniczo posłuszna Chaosowi.
Dlaczego zaś skierowała kroki swe na Arenę Śmierci? Niewiadome są wyroki Prawdziwych Potęg. Być może to kolejny test wiary? Wyzwanie do podjęcia? Kolejni przeciwnicy? Dla Topielca nie miało to żadnej różnicy. Żyje, by zabijać. A zabić się go po prostu nie da.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6355

Post autor: Naviedzony »

Aachenre Neferkare
Książę Grobowców
Wyszkolenie: Wojownik
Umiejętność: Wytrwały
Ekwipunek: Miecz dwuręczny, Zbroja pół-płytowa, Złota obręcz na głowę (odpowiada hełmowi skórzanemu ćwiekowanemu)

Łup, łup, łup!
- Co za pierdziel się tłucze po nocy? Z traktu na wyżerkę i piwsko przywiało?
- Wpuść Gorlek! Zdrożeni my i skarb wielgachny taszczymy.
Za potężnymi wrotami coś zajęczało metalicznie i zza uchylonych odrzwi wyjrzała zakuta w hełm gęba, szeroka i zaczerwieniona. Krasnolud musiał mieć kiedyś wydatny narząd węchu, ale niefortunne cięcie skróciło mu nochala wyrównując go do płaszczyzny hełmu. Ukryte w cieniu gęstych brwi oczy patrzyły z niedowierzaniem.
- Gerfo? Brilg? Hafra? Na kowadło cherlawego dziada! Wróciliście wreszcie, a my tu już po was schedę mielim dzielić.
Gerfo roześmiał się tubalnie. Skłonność Gorleka do wymyślania wysublimowanych powiedzonek nie uległa zmianie, tak jak pochopność jego ludu. Kto kiedy słyszał o uznaniu za zmarłego po trzydziestu ośmiu latach nieobecności?
- Wpuść nas wreszcie Gorlek, stary druhu! Broda Ci urosła, ale spędzę jeszcze chwilę poza murami twierdzy, a na następne spotkanie przyniosę brzytwę!
Gorlek usunął się z drogi i gromkim nawoływaniem zakomenderował otwarcie wrót. Zazgrzytało i brama rozwarła swoje podwoje wpuszczając nieliczną kompanię oraz zaprzężony w osły wóz. Żaden z krasnoludów nie przetrwał trasy bez uszczerbku, zauważył odźwierny. "I dobrze", pomyślał, "krasnolud bez blizny to słabeusz."
- Część z was nie dotarła do twierdzy - zaczął ostrożnie Gorlek - rozumiem, że oni... grzeją się już przy tych paleniskach, które nigdy nie gasną?
- A kipło im się... - westchnął Brilg, włączając się do rozmowy - paskudne miejsce ta pustynia. Kroku nie zrobisz żeby się nie potknąć o jakieś jadowite badziewie.
- Dużo tam starych rzeczy. Właściwie same stare rzeczy, weźmiesz kamień i rzucisz to trafisz na pewno w jakiś grobowiec, czy inną pyramidę. No ale opowiemy resztę tak jak na krasnoludów przystało. Walniemy skarb nasz na stół a wokół niego zasiądziemy i napijemy się za batalion cały. - powiedział Gerfo i odszedł, by pilnować rozładunku wozu.

Jeszcze tej samej nocy w średnio wielkiej, acz gęsto zakrasnoludzonej karczmie rozpoczęła się wielka popijawa. Wznoszono toasty, wymieniano spostrzeżenia, opowiadano historie.
- ... i wtedy ja mówię, że to pewnie tylko wiatr piasek przewiewa, no to on poszedł, a potem coś go wsysło pod ziemię i tyle żeśmy go widzieli. Głupio mi było potem, a i strach nawet pójść się wysrać. Bo co? Zdejmiesz gacie, a tu cię coś cap za dupsko i do piachu. - opowiadał Hafra, wychylając kolejny kufel.
Słuchacze zamruczeli ze zrozumieniem, jakby każdy z nich przynajmniej raz w życiu bał się o spokój swojego siedzenia.
Większość jednak dyskusji toczyła się wokół wielkiej, kamiennej skrzyni ze skarbem, której nie udało się jeszcze otworzyć. Każdy próbował, jednak płyta ani drgnęła. Wezwano w końcu szacownego mistrza run, ażeby przyjrzał się dziwnym napisom na wieku i postarał się przełamać złowrogą magię. Mistrz pogładził się po brodzie i wypił kufel piwa.
Spojrzał na złowrogie ryty ostrzegające przed niechybną i mało przyjemną śmiercią, po czym wypił jeszcze dwa.
Kilka godzin wytężonej pracy i wiele kufli piwa później magiczne zabezpieczenia nareszcie ustąpiły. Zazgrzytało i wieko odsunęło się same. Krasnoludy zamarły w oczekiwaniu, w ich oczach błyszczała nadzieja, a zapite mordy uśmiechały się od ucha do ucha. Potem z kamiennej skrzyni wylazło coś dziwnego, a uśmiech zamarł na twarzach brodaczy. Nieumarłe coś słusznej postury i w pancerzu kipiącym od złota usiadło w swoim sarkofagu i potoczyło wokół nieprzytomnym wzrokiem.
W martwej ciszy rozległy się jedynie cichutkie trzaski, gdy starożytny władca przeciągnął się z chrzęstem kości.
- Eee... - powiedział Gerfo. - Nasz skarb to umarlak?
- Nieumarlak - odruchowo poprawił go mistrz run - ale teoretycznie rzecz biorąc to masz rację.
Martwy od stuleci faraon rozejrzał się. Obciągnięta wysuszoną skórą czaszka wyglądała na zdziwioną i trochę zatroskaną.
- I co my z nim teraz zrobimy? Rozbierzemy i zakopiemy?
- Mam lepszy pomysł. - wtrącił się Gorlek - nie było was to nie wiecie. Będą arenę robić. Zgłoście to coś na arenę. Miecz taki dziwny ma w tym swoim pudle to i pewnie potrafi się bić. Zabawa będzie przynajmniej!
- W sumie... - Gefro zastanowił się głęboko - Niech będzie! Chłopcy, pakujcie go z powrotem do skrzynki, jedziemy się zapisać na arenę!
W jednej chwili nieumarły władca został wtłamszony z powrotem do sarkofagu i poniesiony krasnoludzkimi korytarzami. Kufle znowu odnalazły swoje przeznaczenie, a gawiedź miała o czym rozprawiać jeszcze wiele dni później.
Ostatnio zmieniony 10 wrz 2011, o 23:42 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Giacomo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 104

Post autor: Giacomo »

Carlini da Giabenolom
Człowiek: inżynier
Wyszkolenie: Strzelec
Broń: cep mechaniczny (cep, zapewnia umiejętność Potężne Ciosy)
strzelba (ulepszony system optyczny daje Celność)
Zbroja: skórzana ćwiekowana


Historia


Carlini z (bogatego) rodu Giabenolom już od dzieciństwa wykazywał niezwykły dar zdolności technicznych. Był on barczystm i dość silnym młodzieńcem, o niezwykłej wiedzy i inteligencji. Jednak w dość zaściankowej Tilei, oprócz budowy paru mechanicznych zabawek, nie mógł rozwijać swoich umiejętności. Więc gdy w wieku 18 lat rodzice wysłali go na naukę do Kolegium inżynierów w Nuln, nie posiadał się ze szczęścia.
Po przejściu pierwszej serii egzaminów wstępnych, jako jeden nielicznych dostał się na rozmowę kwalifikacyjną z Radą Kolegium. Ostatnia próba wypadła rewelacyjnie, a gdy pokazał kilka ze swoich urządzeń wszyscy trzej profesorowie wręcz oniemieli z zachwytu (wprawdzie zdarzył się wypadek, w wyniku którego wybuch silniczka alkoholowego przypalił brodę profesora Heintza komisji. Na szczęście jedyną konsekwencją tego zdarzenia była opinia ,,szalonego geniusza”).
Mijały lata i dopiero teraz geniusz Carliniego ukazał swoją prawdziwą potęgę. Budując liczne urządzenia (nie zawsze działające) zdobył on spore doświadczenie (oraz kilka blizn) i stał się znaną personą w murach kolegium. Był ceniony za swoją innowacyjność oraz zerwanie ze standarami. Jego najsłynniejszym wynalazkiem jest ulepszona luneta, zastosowana np. w hochlandzkiej strzelbie.
Jednak to właśnie innowacyjność go zgubiła. Jeśli modyfikował pistolety i lunety Rada zachęcała go do dalszych działań, lecz gdy wpadł na pomysł ,,ulepszenia” Czołgu parowego powiedziała stanowcze ,,Nie”. Carlini był jednak niezłomny i postanowił potajemnie zająć się sprawą. W tajemnicy zwodował silnik napędzany wydajniejszym od węgla alkoholem i przystąpił do realizacji swego planu.


Zapadła noc i ostatni uczniowie kończyli swoje zajęcia i udawali się na spoczynek. Jednak nie Carlini. Udając pilną pracę zapakował silnik do wózka i przywalił złomem. Spojrzał. Urządzenie wyglądało teraz ja kolejny z ,,nie do końca działających” wynalazków.
- Carlini, już zamykam – krzykną profesor Heintz. Broda odrosła i wyglądała tak samo pięknie jak w dniu egzaminów.
- Dobrze już idę – odkrzykną Carlini. – Tylko zabiorę te ustrojstwo do magazynu.
Pojechał z wózkiem do składu, jednak w ostatniej chwili skręcił do hali głównej. Tam, na podwyższeni stał majestatycznie Czołg parowy. ,,Nie widać strażników. To dobrze” - pomyślał. Już miał się zabrać do rozmontowani maszyny, gdy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
- Cześć Carlini, co ty tu robisz o tej porze – usłyszał. Odwrócił się z przestrachem. Na szczęście był to Leonard Strieg, magister magii Niebiańskiego Kolegium. Swego czasu Kolegium za pośrednictwem Striega nabyło za niezłą cenę kilkanaście teleskopów i kupowało kolejne, więc utrzymywali przyjazne kontakty.
- Wydawało mi się, że zauważyłem ogromnego szczura- odpowiedział. Leonard zaśmiał się nerwowo. Po ostatniej hecy ze szczuroludźmi na terenie szkoły musiał przebywać co najmniej jeden mag.
- Bez głupich żartów. I tak nie podoba mi się łażenie tutaj po nocy. Przejdę się na dwór pooglądać niebo, może będzie coś ciekawego widać. Idziesz ze mną?
- Dzięki, jestem podnięty, wracam do pokoi.
Gdy tylko mag opuścił salę. Zabrał się do pracy. Tu odkręcić, tam przymocować, coś tam podłączyć. W końcu się udało. Maszyna była gotowa do pracy. Wszedł do kabiny i włączył silnik. Rozległ się potworny huk pracującej maszynerii. W normalnych warunkach kocioł potrzebował co najmniej pół godziny nagrzewania zanim można było w ogóle ruszyć pojazdem. W tym wypadku wskaźnik ciśnienia niemal natychmiast pokazał zdolność do pracy. Carlini zmniejszył ciąg, ale to nieposkutkowało. Wychylił głowę z kabiny. Silnik trząsł się i dymił, nie wyglądało to dobrze. W dodatku hałas obudził pewnie całe Kolegium. Tknięty przeczuciem wyskoczył szybko z kabiny i skrył się za solidną kamienną kolumną. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał był wbiegający do sali profesor Heintz …

Carlini stał przed wejściem do tymczasowej siedziby Rady w Imperialnej Szkole Artylerii (z oryginalnej nawet nie było co zbierać).
- Wejść! – z zamyślenia wyrwał go głos za drzwi. Po chwili dwóch strażników wprowadziło go do pokoju. Dwóch profesorów dosłownie wierciło go wzrokiem. Heintz spod licznych bandaży przepalał go na wylot.
- Na mocy dekretu danego nam przez hrabinę Emmanuelle, a zatwierdzona przez samego Imperatora Karla Franza i jego radę, skazuję cię na śmierć…
W sali zapadła cisza. Carlini stał spokojnie. Teraz już wszystko było mu obojętne. Heintz skrzywił się i czytał dalej.
- … jednak za zasługi dla imperialnej armii, oraz za wstawiennictwem Niebiańskiego Kolegium, wyrok został złagodzony do wiekuistego wygnanie z całej prowincji i miasta Nuln. Tytuł inżyniera zostanie Ci odebrany, a cały majątek skonkwiskowany na rzecz kolegium. Możesz zabrać tylko tyle, ile uniesiesz w rękach. – Heintz odłożył dekret.
- Oczywiście kolegium jest łaskawe i zawsze możesz wrócić. pod warunkiem, że zbudujesz nowy czołg. – syknął profesor. Wychodząc z budynku Szkoły Carlini spotkał Striega.
- Mogę ci pomóc, - powiedział mag – w pewnych kręgach znana jest Arena Śmierci. Zjeżdżają się na nią najlepsi wojownicy z całego świata, a zwycięzca spełnia każde swoje marzenie. KAŻDE.
- Po co mi to mówisz, skąd wiesz, że będę chciał wziąć w tym udział? – rzekł eks-inżynier
-Po ostatnich wypadkach z ciekawości chciałem sprowadzić twoją przyszłość, ale ostatnią wizją było twoje wejście na arenę. Potem wszystko było zamazane i niejasne. Zwróciłem się z prośbą o pomoc do swojego mistrza, ale nawet on nie potrafił sobie z tym poradzić. Powiedział, że takie wizje zdarzają się tylko w przypadku największych bohaterów lub przełomowych zdarzeń. Mam więc ci towarzyszyć w podróży. A tu kolegium daje zapłatę za ostatnie lunety. – powiedział wręczając Carliniemu pokaźniej wagi sakiewkę.
- No cóż skoro tak mówi przepowiednia, to trzeba ruszać – Były inżynier wziął więc swój mechaniczny cep oraz strzelbę i ruszyli w daleką podróż …


Mechaniczny cep: ostatni wynalazek Carliniego. Do solidnego dębowego kija wzmocnionego metalowymi nitami i pierścieniami, na końcu przymocowano mały silniczek napędzany spirytusem. Działa on na zasadzie koła zamachowego, zwiększając prędkość obortu, a tym samym siłę uderzenia metalowej kolczastej kuli, drugiej części cepa. Dzięki takiemu urządzeniu Carlini zadaje prawdziwie potężne ciosy.

Strzelba : dzięki zastosowani układu luster i soczewek w lunecie, daje ona zasadę Celność.

Człowiek, wiek 25 lat
Pierwsza arena, ciekawę jak mi pójdzie? :D
Ostatnio zmieniony 11 wrz 2011, o 11:29 przez Giacomo, łącznie zmieniany 3 razy.

Majestic
Falubaz
Posty: 1264

Post autor: Majestic »

Slaup Pożeracz Dusz, Wybraniec trzewi
Ogr zabijaka
Profesja: Wybraniec
Umiejętność: Szał, Potworna Żywotność
Pancerz: Przepaska biodrowa i gruba ogrza skóra (skórzana zbroja na każdej lokacji)
Uzbrojenie: Olbrzymi tasak i ogrza maczuga (topór i młot). Ogr z rzadka rzuca tasakiem by spowolnić swą ofiarę (toporek do rzucania, tasak jest połączony z łańcuchem owiniętym wokół ramienia ogra, po rzucie, właściciel gwałtownym szarpnięciem przyciąga go do siebie).

Slaup to imię ogra który niegdyś władał tą powłoką. Gdy ogr ów, podążając za zewem jego bóstwa stanął u krawędzi przepastnych trzewi, potężna obca świadomość zawładnęła myślami Slaupa. Owładnięty szałem zabijania, Slaup pozbawił życia wielu ze swych braci, po czym przez wiele dni ucztował na ich zwłokach. Ciała i dusze owych nieszczęsnych istot są jedynie nic nie wartą drobiną w obliczu nieposkromionego głodu przybyłego z gwiazd. Doczesna skorupa Slaupa przez wiele lat przemierzała świat pożerając tysiące żywych stworzeń i wysysając ich dusze. W starym świecie zaczeły pojawiać się opowieści o krwiożerczym potworze mordującym całe wioski i grupy wędrowców na traktach, jedyne co pozostawało po nieszczęsnych ofiarach to strzępy ubrań i krew, cała masa krwi.

Jednak tym razem miało być inaczej. Trzewia wyczuły wiele potężnych dusz, każda warta dziesiątki jesli nie setki dusz zwykłych śmiertelników. Atak na nie wszystkie mógł tylko pozbawić bóstwo tego wspaniałego narzędzia jakim jest ciało tego ogra. Pozwoliło więc na wypłynięcie świadomości olbrzyma na powierzchnię, by mógł niepostrzerzenie dostać się w rejon walk. A potem trzewia posilą się każda z obecnych tam dusz, jedna po drugiej.

Ogr jest duży, umięśniony, wyjątkowo spasiony i wydaje się totalnie oderwany od rzeczywistości (do czasu aż jego bóstwo znów przejmie kontrolę, czyli podczas każdej walki, wtedy oderwanie od rzeczywistości zamienia się w krwawy szał zabijania i jedzenia ;)). Nie do końca wiadomo, jakim cudem może sporzyć ilości pokarmu niepojęte nawet dla innych ogrów, prawdopodobnie ma to związek z działalnością ogrzego bóstwa, które wydaje się w jakiś sposób zmieniać fizjologię swego wyznawcy.
Ostatnio zmieniony 11 wrz 2011, o 11:34 przez Majestic, łącznie zmieniany 2 razy.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Cresus
Mudżahedin
Posty: 304

Post autor: Cresus »

Big'gej-Dans, Chodząca Skała
Ogr Zabijaka
Obrońca
Twardy niczym skała, równowaga w walce (Jeśli dobrze zrozumiałem zabijaka ma dwie umiejki, jeśli nie to tylko twardość :P )
Topór, oszczep
Zbroja płytowa, hełm garnczkowy, duża stalowa tarcza

Po co wynajmować ogra? By się bił. By bił tak żeby bolało, by przechylał szale bitwy gdy wejdzie w starcie. A jak pokonać ogra który jest już zbyt blisko? Postawić przeciwko niemu drugiego. To tym drugim był Big'gej. Obrona do wynajęcia, mur nie do przejścia. Stojący przed magami i taktykami, tymi którzy w boju są tak potrzebni, a tak krusi, gdy zmusi się ich do walki. Zwany był różnie, w imperium opoką, w księstwach granicznych palladynem ściany lecz najbardziej przyjęło się określenie które przyniósł ze sobą ze swego ogrzego plemienia: chodząca skała. Nic dziwnego, bo trzeba być wytrwałym jak góra, skoro potrafi się znieść uderzenie kuli armatniej bądź pocisku balisty.
Co Skała robił na arenie śmierci? Jak każdy najemnik szukał chwały i pieniędzy. I Jedzenia. Dużo jedzenia
Obrazek
SZARŻAAA!!!
new steggie has super huge multi fire high strength big blowguns

Awatar użytkownika
Giacomo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 104

Post autor: Giacomo »

Już piąty dzień jechali do Karak Kardin, ale jeszcze wiele mil podróży było przed nimi. W przydrożnej wiosce Carlini kupił ćwiekowaną skórzniem, gdyż stwierdził, że taki pancerz jest w miarę solidne, a nie krępuje zbytnio ruchów. Skończyli właśnie obiad, więc teraz to Leonard prowadził wóz, a Carlini mógł się zdrzemnąć.

Obudziły go głos szamotaniny, który zakończył się głuchym stuknięciem i cichym jękiem.
- O w mordę Ralf, zabiłeś maga, już jesteśmy martwi.
- Siedź cicho Peter, tylko go ogłuszyłem, gdy się obudzi, będziemy daleko i może nas szukać ile tylko zapragnie. Ciekawe co wiózł, zadaszony wóz oznacza bogatego włościcela, a bogaty właściciel znaczy spory łup. Seiger zobacz co jest w środku.
Carlini już był na nogach. ,, Co robić? Co robić? Co robić?”- myślał. ,,Szybko potrzebna” jest jakąś broń. Jego dłoń trafiła na podłużny metalowy przedmiot. ,,Cholera, to ten przeklęty cep, ale nie mam nic lepszego”. Pamiętał pierwsza próbę swojego wynalazku, zdemolowany pokój, rozbite drzwi i metalowa kula wbita w ścianę za nimi. ,,Ćwiczył” potem kilka razy na dziedzińcu, ale broń była tak samo niebezpieczna dla przeciwników (drewniane manekiny) jak i dla niego. Jednak teraz nie miał wyboru. ,, Gdzie tutaj był włącznik?”
- Ale coś tam się rusza! To morze być potwór tego maga! – krzyknął Seiger.
- Tchórzu, właź tam natychmiast, jedyną osoba którą należy się bać to ja – zaśmiał się Ralf.
Wzzzzzzzzzu, Wzzzzzzzzzzzzzu, Wzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzu – silnik pracował pełną parą.
- Słyszeli… - powiedział Seiger podnosząc plandekę wozu. Nie zdążył dokończyć. Kolczasta kula zmiażdżyła mu żebra i przebiła płuca. Zanim upadł, był już martwy. Carlini rzucił się na Petera z zadając mu dwa potężne ciosy. Przed jednym uderzeniom się uchylił, a przed drugim zasłonił. Próbował zasłonić, gdyż cios wyrwał mu miecz z dłoni. Razem z dłońmi.
- Litości! – jęknął bandyta, wznosząc ręce w błagalnym geście. Carlini chciał powstrzymać uderzenie, ale nie był w stanie tego zrobić. Bezwładność urządzenia była zbyt duża. Cep uderzył w głowę dosłownie zmiatając ją z ramion. Krew i kawałki ciała rozbryzgnęły się na drodze. Były inżynier chciał pobiec z uciekającym Ralfem, ale zachwiał się i upadł. Ogarnęły go mdłości. Zabił właśni dwóch ludzi, jeden błagał go nawet o łaskę. Popatrzył za oddalającym się zbójcą. ,,A niech sobie ucieka, mam dość rozlewu krwi” – pomyślał.
Nagle w zatrważającym tępię zza horyzontu nadciągnęły atramentowo czarne chmury. Błysk. Grom. Z Ralfa zostały tylko dymiące buty. Carlini dobitnie spojrzał na Leonarda masującego sobie ręką głowę.
- No co? Sukinsyn walnął mnie w łeb. – Mag wzruszył ramionami i poszedł przygotowywać wóz do ponownej drogi.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Eryl był starym krasnoludem. Co dziwniejsze był również Pogromcą. Niewielu Pogromców dożywa momentu, gdy jego włosy siwieją, a włosy na brodzie Eryla miały kolor śniegu pokrywającego szczyty Gór Krańca Świata. Co by nie powiedzieć, nie było to powodem radości dla Eryla. Z każdym przeżytym rokiem stawał się coraz bardziej cichy, zgorzkniały i stetryczały, czuł że traci siły w swych ramionach, mimo ciągłych treningów i doprowadzało to go szewskiej pasji. W końcu z tego również zaczął być znany w twierdzy Karak-Kadrin - Eryl "Gbur".

Darek Berylson ledwo znosił ponury charakter starego krasnoluda. Był młodym zabójcą, który dopiero co wstąpił w szeregi kultu. Mimo to towarzyszył Erylowi w drodze do podziemnych aren, gdyż jak każdy krasnolud znał wartość doświadczenia jakie niesie ze sobą wiek. Poza tym chciał by ktoś mu towarzyszył gdy znajdzie się pośród bardziej doświadczonych Pogromców:
- Słuchaj, Eryl. Jak sądzisz, czy będzie okazja do zmierzenia się z jakimś wojownikiem z pustkowi? - spróbował zagadać, lecz w odpowiedzi usłyszał tylko szydercze prychnięcie.
Postanowił więc przyjrzeć się bardziej sztuce kamieniarskiej jaką wykazały krasnoludzkie ręce w tworzeniu kompleksu tunelów prowadzących do aren. W końcu kiedyś sam pracowałby przy tworzeniu tych tuneli, ale od czasu tego nieszczęsnego wypadku... Nie, nie chciał o tym wspominać. Zhańbił się i tylko śmierć mogła odkupić jego winy. Wspominanie tego co było kiedyś nie ma sensu.

Tak więc dwaj krasnoludowie w ciszy zmierzali przez gładko wyszlifowane tunele. W końcu dotarli do ogromnych kamiennych wrót, przy których stali strażnicy. Ci bez słowa otworzyli im mniejsze drzwi, widząc w nich Zabójców. Od czasu, gdy pierwsza z aren została skończona król Ungrim pozwolił na jej użytkowanie wszystkim Pogromcom z Twierdzy, z czego ci z chęcią zaczęli korzystać. Przynajmniej do czasu rozpoczęcia się prawdziwych walk.

Eryl i Darek weszli do pieczary. Jej ogrom zafascynował obu krasnoludów. Mogłoby tu się zmieścić dziesięć takich Twierdzy jak Karak-Kadrin! Mimo to, tylko niewielka część pieczary była wykorzystywana i tylko głównie w obszarze rozpadliny. Krasnoludy powoli zaczęły schodzić ścieżką w stronę areny z podziwem oglądając dzieło jakie przed nimi powstawało. Już z dala było słychać huk młotów i kilofów uderzających w kamień, który miał być podstawą kolejnych dwóch aren. Celem krasnoludów była jednak ta pierwsza, do której niedługo dotarli.

Na dużym głazie stojącym przed areną, została wyryta w runicznych piśmie lista uczestników nadchodzących walk:

Walka pierwsza: Gagroghz Janiewiedziećcomizrobić vs Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł

Walka druga: Slaup Pożeracz Dusz, Wybraniec trzewi vs Filamar Oblicze Cienia

Walka trzecia: Tharri Tharrison vs Grinchai

Walka czwarta: Aachenre Neferkare vs Elhrius znad Błękitnej Wody

Walka piąta: Błogosławiony Undrag Żelazny Kieł vs Piotr von Carstein

Walka szósta: Nathanek vs Joachim Schreiber

Walka siódma: Carlini da Giabenolom vs Quetzal-Rog

Walka ósma: Svarrsoon Mocarny vs Garron Rufinson

- Mało naszych rodaków uczestniczy w tej arenie. Czyżby nie pochwalali metod król Ungrima? Czemu nie ma tu Strega? Czyżby stchórzył?
- HA! Dobre! Streg stchórzył - czekam, aż to mu powiesz prosto w twarz, młody. Zapewne siedzi teraz na tej arenie i zapewnia blizny wielu takim jak Ty.
Eryl i Darek weszli na arenę i przekonali się, że jest nie inaczej. Streg "Łamignat" Irikson właśnie kładł na ziemie swego brata Zarika.
- Chyba nie myślałeś Zarik, że zwalisz mnie tym prostym z lewej. I ty chciałeś brać udział w tej arenie? To byłaby godna śmierć... ale dla goblina! - krasnolud ryknął gromkim śmiechem, a pokonany zaczerwienił się ze wstydu lub złość. Przełknął jednak zniewagę i pozwolił sobie pomóc wstać.
- Popatrz Zarik kto przyszedł - jeden za stary, a drugi za młody. Obaj nie warci by żyć zbyt długo, a jednak tu przed nami stoją. Czego chcecie bracia?
- Myślałem, że więcej Pogromców będzie tu ćwiczyć, gdzie jest reszta? - zapytał Darek.
- Gdzie reszta pytasz? Wszyscy powrócili zachlać się w trupa w karczmach Karak-Kadrin, przed rozpoczęciem się walk. Dzisiaj ostatni dzień, gdy można tu trenować. - odpowiedział Streg.
- A więc już niedługo walki?
- A jakże, choć nie widzę chwały w tym że pozwalamy walczyć za nas. Ja i Zarik wyruszamy jutro na północ, do Kislevu załatwić parę spraw i może godną śmierć dla jednego z nas, więc zabawa nas ominie. Wielu jest jednak takich, którym przydałby się porządny oklep, a nie grzanie zadka przy dobrym piwie.
- Cóż takie czasy, że krasnolud woli tyć niż pracować. Za moich czasów... - zgodził się Eryl i w powrotnej drodze do Twierdzy zaczął im opowiadać jedną ze swoich historii, jak to zabił ślepego trolla na bagnach Kislevu...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Tymczasem w pewnym sarkofagu, którym niemiłosiernie trzęsiono, pewien nieumarły wyczuł pod swą koścista dłonią, starą zmurszał flaszkę z gęstym płynem. Teraz pamiętał i wiedział co ma robić.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Gdy Tharri miał już opuścić miejsce, w którym zabił swego pierwszego człowieka, zobaczył że pośród skrzyń i tobołów na wozie leży mała flaszka z czerwonym płynem. Szybko zapakował ją i podążył dalej za swym towarzyszem Zabójcą.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonard wciąż masował sobie głowę po ostatniej napaści. Miał guza wielkości jabłka, co nadawało mu dziwaczny wygląd. W pewnym momencie łyknął dziwną miksturę, która sprawiła mu wyraźną ulgę w bólu. Mag zauważył spojrzenie inżyniera.
- Spokojnie dla Ciebie też mam. Specjalnie zakupiłem na potrzebę Twoich walk.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Mam nadzieję, że jest wystarczająco jasne, kto otrzymał miksturki. Dziękuje wszystkim, którzy się zapisali. Na ostatnie miejsca do uczestnictwa w arenie była niezła konkurencja i przepraszam tych wszystkich, którzy nie będą mieli okazji wziąć w niej udział. Pierwsza walka odpędzie się jutro.
Ostatnio zmieniony 24 wrz 2011, o 04:12 przez Mac, łącznie zmieniany 3 razy.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Tego wieczora Tharri pił jak smok. Już dawno nie miał okazji po prostu usiąść w karczmie i zalać się w trupa. Bądź co bądź, jeszcze niedawno był poważnym biznesmenem. Odstawiwszy dziewiętnasty z kolei kufel, beknął głośno i zabrał się za ostatni kawałek pieczonego kurczaka, który jakimś cudem znalazł się w podziemnych korytarzach górskiej twierdzy.
Siedzący naprzeciw Drugni chyba już tylko siłą woli trzymał się na drewnianym stołku.
- Cholera - Zaczął bełkotliwie - Tłukliśmy się tutaj przez trzy miesiące, często cudem unikając śmierci, a oni bezczelnie ustawiają cię na walkę z goblinem ! I to jeszcze z trucicielem chędożonym ! Świat schodzi na psy...
- Jak na mój gust to całkiem niezła rozgrzewka - odparł Tharri - Chociaż nadal nie rozumiem, czemu król Ungrim wpuszcza takie tałatajstwo do twierdzy. Ha, pamiętam, jak na to zareagował ten twój kumpel, jak on miał, Drugni ? Drugni ?
Zabójca nie mógł odpowiedzieć, bo usta pełne miał pikantnego tatara po Kislevsku, w którym ulokował zmęczoną po ciężkich libacjach głowę. Tharri westchnął.
- A chędoż się, stary alkoholiku. Szynkarzu ! Jeszcze kolejkę !
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Erol
Mudżahedin
Posty: 240

Post autor: Erol »

Nad Karak Kardin zapadł zmrok. Grinchai włóczył się po polanie szukając jakiejś jaskini gdy nagle usłyszał szelst liści drzew które graniczyły z polaną. Wybiegł z niej człowiek i gdy zobaczył goblina upuścił kawałek kartki i zniknął. Goblin chciał puścić się za nim w pogoń ale nie miał sił ponieważ skończył mu się zapas grzybków. Podniósł kartkę na której było napisane "Walczysz z krasnoludem". Gdy tylko to wyczytał wyciągał sztylety i zaczął nimi wymachiwać myśląc, że przed nim stoi krasnolud. Lecz szybko uspokoił się bo zauważył wieniec grzybków. Jakby tego było mało spostrzegł jaskinię i szybko do niej się udał. Wchodząc zauważył palące się ognisko lecz w tym samym czasie zaatakowali go dwaj inni goblini. Grinchai odurzony muchomorami nie stawiał oporu lecz rozpoznał charakterystyczną woń przypominającą jego plemię.
- EE! Dekle to być ja Grinchai - dwa gobliny przestały go chłostać gałęziami.
- Guther to je szef! - krzyknął Skarsk drugi z goblinów depcząc przypadkowo rozsypane grzyby.
- Kufa...! Wy parszywe gnidy z gnyjowiska zadeptaliśta me grzyby - rozpaczał Grinchai podnosząc te które nadawały się do spożycia - Skarsk jutro masz znaliść gyrnek grzybóf bo byda wylczyć z pokurczem i potrzebuja eliksiru wielagrzybowego ale tera dajta mi spokój bo rzech jest zmynczony.
Więc zaprowadzili go do jaskini. Grinchai poszedł spać. Miał głęboko w dupie skąd wzięli się jego pobratyńcy, a Guther i Skarsk zajadali się upolowanym jeleniem.
Solo pisze: Wjeba***** taką maskę że stoły powinny się załamać pod jej ciężarem.

Awatar użytkownika
Giacomo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 104

Post autor: Giacomo »

Wjechali w góry. Podróż przebiegała spokojnie, gdyż król-zabójca wysłał liczne patrole w celu oczyszczenia co bardziej uczęszczanych gościńców. Wojownicy musieli przecież być w pełni sił by walczyć na arenie ku uciesze gawiedzi, a nie wykrwawiać się na traktach w walce z zielonoskórymi i trolami. Cisza oraz piękna okolica sprzyjały rozważaniom.
- Słuchaj Leon – rzekł Carlini – wtedy po raz pierwszy zabiłem człowieka. Oczywiście w Tilei strzelałem na polowaniach do zwierzoludzi, ale co innego jest zabić z daleka Wyklętego, a co innego czuć jak czyjaś krew spływa ci po rękach.
- No cóż przyjacielu taki świat. albo ty zabijesz ich, albo oni ciebie. Poza tym ci co zgłosili się na arenę znają cenę ryzyka. Jest to honorowy pojedynek, ty albo on. Wyrzuty sumienia nie mają tutaj sensu. A na pocieszenia powiem Ci, że według plotek ludzie stanowię niewielki procent wszystkich uczestników. Więc przestań się zamartwiać i lepiej zajmij się, hmm… ,,wyważeniem” swojej broni.
Carlini w duchu zgodził się z nim i wziął się do pracy. O ile sumienia dało się w miarę uspokoić, to udoskonalenie cepa stanowiło poważne wyzwanie. Musiał on mianowicie dostosować częstotliwość obrotu cepa do długości ramion oraz … moment pędu… …czas obrotu… … siła efektywna …
Więc gdy dotarli do bram Karak-Kardin mechacep był gotowy do użycia, a były inżynier w miarę potrafił się nim posługiwać.

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 538

Post autor: Eriks281 »

Był chłodny wieczór, Joachim Schreiber przemierzał leśny trakt, który zaprowadzić miał go do Karak Kadrin. Był lekko zaniepokojony, gdyż jego aktualne położenie nie zapewniało mu zbyt dużego bezpieczeństwa, a na pewno nie zapewniało mu odpoczynku. Zatrzymał się na chwilę. Przed nim znajdowało się rozwidlenie.
- Cholera jasna. - powiedział, wyciągając stary, pomięty kawałek papieru przypominający mapę. - Jeszcze pół kilometra zaaa. - przeciągnął wskazując na pobliski pagórek. - za tym wzniesieniem. - po czym zaczął upychać mapę do plecaka.
Gdy nagle. Usłyszał szmer w zaroślach. Ciemność nie dawała mu niczego zobaczyć. Coś zachrupotało bezpośrednio za nim. Odwrócił się. Przed nim stał potężnej postury ork, uzbrojony w dwuręczny topór. Schreiber szybko chwycił pochodnię lewą ręką, a swój miecz trzymał w prawej. Zielonoskóry powarkiwał i ruszał się wyzywająco.
- Zeżre cie ludziku! - warknął, po czym ruszył na człowieka.
Gdy Joachim przygotowywał się do przyjęcia szarży, z ciemności na lewo od niego wyłoniło się dwóch mniejszych orków, zaalarmowali go o swojej obecności potężnym rykiem. Szybko ciął od góry mieczem w pierwszego orka na lewo, stwór odbił cios i szykował się do wymachu swoim rębaczem; Joachim był szybszy, celny cios odciął rękę bestii. Schreiber szybko dobił stwora. Najemnik natychmiast odwrócił się w stronę drugiego orka. Zielonoskóry próbował przeciąć człowieka na pół. Joachim odskoczył, po czym wbił miecz w bok orka. Barbarzyńca padł w kałuże własnej krwi.
Walka się nie skończyła. Największy stwór właśnie uderzył go z całą siłą szarży. Schreiber odleciał na kilka metrów. W chwilę już był na nogach, parując potężny zamach toporem. Natychmiast przeszedł do kontry, lecz klinga ześlizgnęła się z orczego naramiennika. Światło pochodni tańczyło na ich ciałach. Goblinoid machnął ręką, próbując złąpać człowieka, lecz Schreiber szybko uchylił się, po czym prześlizgnął się za orka. Wyprowadził potężny cios, wbił klingę w plecy stwora, przekręcił ostrze, następnie wyciągnął okrwawiony karmazynową posoką miecz. Napastnik padł na ziemię z potężnym hukiem.
Joachim był cały zadyszany. Gdy adrenalina opadła ból i zmęczenie dały o sobie znać.
- Schreiber ty cholerny szczęściarzu, znowu ci się udało. - powiedział uśmiechając się do siebie.
Po czym ruszył w dalszą drogę.



Schreiber dopchał się do kartki z parowaniami.
-Będę walczył z... - wczytywał się w linijki, marszcząc brwi. - kapłanem; no nic trzeba iśc się kurować. - dokończył.
Następnie udał się do swojej karczmy. Marzył tylko o porządnym kuflu złocistego Ale!
Ostatnio zmieniony 11 wrz 2011, o 23:23 przez Eriks281, łącznie zmieniany 4 razy.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

Gagroghz ledwie potrafił czytać. O wiele lepiej potrafił jednak zmuszać kogoś do tego by mu przeczytał. Tym razem to młody krasnolud, już pałający nienawiścią do zielonoskórych, padł ofiarą głupoty orka. -Ty mi czytać! Już, zaraz pokurczu!- Wrzasnął prosto do ucha dyndającego właśnie w powietrzu Khazada. To nie była komfortowa pozycja do kłótni...
-A spieprzaj Ty pomiocie Ty! Do swojej matki plugawej!-
Trzeba było przyznać, że orkowy wódz dawno nie słyszał takiej obelgi. Przy krasnoludzie nawet gobliny zdawały sie być kulturalne. Mimo to pomógł swej ofiarze i przycisnął nos do tablicy z rozkładem walk.
-Ta, ta! Walczysz pierwszy i obyś zdechł! W walce z tym chaośnikiem, spleśniały skurwysynu!-

Tak... chaośnik. Zawsze to jakaś informacja. Wiedział, że nie dowie się nic więcej, więc postanowił sam poszukać swego adwersarza.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Majestic
Falubaz
Posty: 1264

Post autor: Majestic »

Taak, teraz pozostało tylko czekać aż małe istoty pozwolą naczyniu walczyć...


Ogr usiadł pod ścianą i zaczął tępo wpatrywać się przed siebie.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Topielec wiedział, iż czas jego się zbliża. Kapryśni Bogowie Chaosu postawili mu na drodze potężnego orka. Wybraniec potraktował to jako idealny test wiary. Pokonując tak trudnego przeciwnika z pewnością udowodni swym kapryśnym Panom, iż dedykowan jest im w pełni.
Ula'tho'issh'is bez słowa ruszył w kierunku areny, pobrzękując zbroją. Jego Lordowie już niedługo docenią jego wysiłki.

Rabsp
Masakrator
Posty: 2445
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Rabsp »

Filamar'owi wystarzyła tylko chwila, aby dostrzec imię swego przeciwnika wyryte runicznym pismem w ogromnej skale - nic wiecej go nie interesowało. Na twarzy Filamar'a nie ukazały się żadne emocje, wydawał się bardzo spokojny, zarzucił wnet płaszczem i zniknął bez śladu. Wiedział, że czas zemsty i przelewu krwi niedługo nadejdzie. Musiał się dobrze przygotować, o świcie zaplanował trening - lecz teraz czas na spokojny sen. Spodziewał się wyrównanej walki i nie zamierzał bagatelizować przeciwnika.

"My arrows will blot out the sun. Then we will fight in the shade!"





p.s.cytacik(troche zmieniony) znany fanom "300" :mrgreen:

Awatar użytkownika
Karlito
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3305
Lokalizacja: Wawa

Post autor: Karlito »

Undrag prowadził swoich wojowników malą ścieżką wśród górskich zboczy zmierzając w stronę twierdzy Krasnoludów. Zapadła już noc więc zatrzymali się na małej polanie żeby odpocząć i się posilić. Undrag wezwał swojego przybocznego, a zarazem najwierniejszego drucha Gurthara aby zdał raport ze zwiadu...
-Witaj Gurtharze, jakie wieści, co znajduje się przed nami?
-Górska ścieżka kończy się jakieś 1,5 kilometra stąd i dalej rozpościera się wielka dolina. Niestety tamtędy nie przejdziemy ponieważ znacznie zwiększyła się ilośc napotkanych przeze mnie patroli Krasnoludów. Nie damy rady przejść niezauważeni.
- To nie będzie potrzebne Gurtharze ponieważ dalej idę sam. Już wiem jaki jest cel mojego przybycia tutaj. Khorne wybrał mnie abym reprezentował jego wielkość w turnieju, w którym wezmą udział wojownicy wszystkich ras tego świata i żebym usypał nowy stos czaszek ku czci Boga Krwii. Krasnoludy nie ruszą mnie jeśli będę sam, miałem kolejną wizję i dokładnie wiem co mam robić. Zabierzesz ludzi i udasz się z nimi do tej wielkiej jaskini, w której spędziliśmy pierwszą noc w górach i tam na mnie poczekacie.
- Tak jest, zrobię jak nakazałeś.
Undrag dwie godziny później bez zbędnych ceregieli zebrał swój ekwipunek i udał się w stronę wspomnianej przez Gurthara doliny, na której końcu widniało wejście do jaskiń pod Karak-Kadrin. Wiedział że jest obserwowany ale Krasnoludy nie uczyniły nic, co mogłoby go zaniepokoić. Wszedł więc do jaskini i udał się w podróż podziemnymi tunelami do wielkiej Areny, na kórej miał się rozegrać cały turniej.
Gdy tylko dotarł na miejsce jeden z Krasnoludów zaprowadził go do miejsca gdzie są ogłaszane kolejne pojedynki. Tym samym dowiedział się że jego pierwszym trofeum będzie czaszka jakiegoś Wampira, nie potrzebował więcej informacji więc udał się na spoczynek i czekał na swoją kolej.
Welcome to the Tower of Rising Sun.
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454

Awatar użytkownika
Tharival
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 118

Post autor: Tharival »

Karak-Kadrin, potężne i piękne miasto "zatopione" w skale. Piotr spojrzał na swoich żołnierzy, zarówno żywych jak i nieżywych. Wielka jest siła nekromancji! Uśmiechnął się pod nosem i wkroczył w czarną czeluść. Przyzywało go tam przeznaczenie. Przechodząc przez szereg komnat myślał o swoim ojcu, rok temu zrobił to samo co on robi teraz, wkroczył na Arenę, czy on będzie lepszy? Wyjdzie stąd żywy? Uśmiechnął się na słowo "żywy", przecież już nie żył, czy gdzieś tam może być lepszy świat? Sigmar? Potrząsnął głową, wygnał myśli z głowy. On jest, był i będzie!!! Podszedł do kamienia na którym wydrapano listę jego przeciwników. Undrag Żelazny Kieł miał być jego pierwszym przeciwnikiem. Chaośnik? Znowu wróciło do niego wspomnienie jego pana rozpłatanego przez jednego z ludzi. Uśmiechnął się. Musi obmyślić taktykę, ale być może będzie mógł posłać jednego z Nekromantów po ciało Żelaznego Kła i wcielić go do swojej armii. Z uśmiechem na twarzy ruszył do swojej komnaty wymachując rapierem.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Pierwsza Walka: Gagroghz Janiewiedziećcomizrobić vs Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł

Była ciemna i spokojna noc. Wiatr huczał pośród górskich przełęczy i nad strumieniami, ściągając zimne powietrze na świat śpiący poniżej. Górskich ścieżek w Przełęczy Szczytu broniło niewiele patroli, tylko tyle by można było zachować spokój i w ewentualności wszcząć szybko alarm. Samego Karak-Kadrin broniło również niewielu strażników, a w domach spali tylko Ci ze starców, którzy nie mieli już wiele sił.

Całe Karak-Kadrin zebrało się w jednym miejscu, głęboko pod ziemią, oczekując. Krasnoludzcy zabójcy robili niesłychany harmider w ogromnej Pieczarze Ungrima, jak zaczęto zwać to miejsce. Nigdzie nie znalazłoby się tylu czerwono-włosych szalonych krasnoludów jak tutaj, a i niewielu chciałoby się znaleźć w takim miejscu. Co i rusz w różnych miejscach wybuchały burdy i szamotaniny. Większość z krasnoludów z Karak-Kadrin była przyzwyczajona do takiego stanu rzeczy, lecz dla przybyłych był to niepokojący widok.

Król Ungrim, choć niezbyt zadowolony z postawy swych braci, zamierzał cieszyć się z nadchodzącego pojedynku, siedząc na swym tronie. W końcu i tak zginie jedna lub druga poczwara, a im mniej ich na tym świecie tym lepiej. Wiedział, że dwaj wojownicy przygotowują się już w odpowiednich salach, choć dziś tylko dolne, surowe i ciemne z nich będą użytkowane.

Tymczasem, Ula'tho'issh'is Topielec siedział w swej odosobnionej i ponurej sali. Niewiele tu było światła, ale nie przeszkadzało mu to. Wilgoć, która zbierała się w tym kącie, skapując z niskiego sufity pokrzepiała go. Trzymał się z dala od ogromnego paleniska na środku sali, z którego buchało więcej dymu niż ognia. Na szczęście był tu mały, naturalny komin prowadzący prosto na mroźne, zimne górskie powietrze… Ula’th’issh’is zastanowił się jaką chwałę przyniesie dziś swoim bogom. Może utopi przeciwnika w jego własnej krwi? Tak to był dobry pomysł…

Sala, w której znajdował Gagroghz była odwieciedleniem tej, w której siedział Wywyższony, lecz znajdowała się ona po drugiej stronie rozpadliny. Zielonoskóry, nie czekając walki zaczął wpadać w śmiertelny szał, biegając w koło paleniska, wściekle rycząc i rąbiąc w głazy. W końcu zabrzmiał niski ryk trąb, a kraty na jednej ze ścian sali zaczęły się podnosić. Orkowi nie trzeba było mówić co ma robić.

Wojowników nie przywitały żadne famfary ani wiwaty. Były to okrzyki pogardy i niesmaku. Nie było również żadnego sygnału do walki, lecz walczących już to nie interesowało. Nieobliczalny ork zatrzymał się na chwile i to samo uczynił Wywyższony by spojrzeć na swego przeciwnika.

Choć Wojownik Mrocznych Potęg poczuł w Zielonoskórym dziwną aurę, której nie mógł nijak pojąć, postanowił iż nie poświęci temu większej uwagi. Nie miało to znaczenia. Dla jego Pana liczyła się tylko krew. Najwidoczniej orkowi również odpowiadało takie rozumowanie, gdyż obaj wojownicy ruszyli na siebie.

Gagroghz w chwili przebłysku inteligencji wpadł na zmyślny plan zajścia przeciwnika z boku, z wykorzystaniem kamiennych kolumn jakie wybijały się z piasków areny. Wywyższony zauważył mizerne ruchy taktyczne zielonoskórego i postanowił nie dać się orkowi szansy.

Topielec dobiegł do kolumny i postanowił trzymać ją po swojej prawej. Wiedział, że ork nie będzie czekał i w końcu ruszy do walki. Gagroghz tymczasem „nieprzewidywalnie” zamiast walczyć zaczął biegać wokół kolumny jak szalony, rycząc wściekle. Najwyraźniej nie mógł znaleźć swego przeciwnika. W końcu jednak kątem swego przekrwionego oka zauważył Wojownika blisko siebie:
- WAAAAAAAGH! Ja Cie zjuśc, potem zmieloć a na końcu wyploc! – ryknął, nie dając Ula’tho’issh’is’owi czasu na odpowiedź. Nie żeby miał odpowiadać czemuś, co wkrótce miało wylądować u stóp tronu jego boga.

Gagroghz zaszarżował, jednak Topielec uniknął bezpośredniego natarcia chowając się częściowa za kolumnę i tylko część uderzenia bezpośrednio trafiła. Mimo to Wywyższony poczuł potężnego nadziaka, gdy ten trafił go w bok.

Topielec nie pozostał dłużny i zalał orka falą uderzeń. Choć ork sparował i zablokował ciosy tarczą, to każdemu z nich po części udało się dosięgnąć celu. W efekcie Gagroghz zaczął krwawić z paru miejsc jednocześnie.

Obaj przeciwnicy zdążyli zauważyć, że ich rany nie pozostają otwarte długo, lecz zaczynają się zasklepiać. Wywyższony cieszył się z myśli, że będzie mógł poznęcać się nad swym przeciwnikiem dłużej. Ork nie oddawał się tak skomplikowanym rozważaniom i zamiast tego wpadł w większą furię niż przedtem. Wydawało się, że Gagroghz włożył całą swą siłę w kolejne ataki, które zaczęły niemiłosiernie rąbać po jego przeciwniku.

Ula’tho’issh’is został zepchnięty do defensywy. Jeden z ataków chybił, lecz wystawił go na dwa kolejne. Starał się parować, lecz ataki przeszły przez jego obronę. Jeden z ataków przejechał po jego pół-płytowej zbroi, wydając głośny trzask i zranił go w udo. Drugi przebił się bezpośrednio przez pancerz, lecz większa siła ciosu zatrzymała się na nim, raniąc Wywyższonego lekko w bark.

Choć Ula’tho’issh’is był już znacznie zraniony, zauważył że szaleńcze ataki jakie wykonał Gagroghz wystawiły go na łaskę jego ciosów. Nie dał się zmarnować okazji – wypowiedział słowa w mrocznej mowie i czerwona aura otoczyła Wywyższonego, a ostry i metaliczny odór krwi uderzył w nozdrza wszystkich zebranych na arenie. Nagle Ula’tho’issh’is zaatakował równie wściekle jak przed chwilą Gagroghz.

Orczy Wódz, który przed chwilą znajdował się w swym żywiole, instynktownie poczuł zbliżające się ciosy i wystawił swoją tarczę do obrony. Ta mimo, że obroniła go przed jednym z nich, rozpadła się na drzazgi pod drugim. Większość z ciosów dosięgła celu, mimo że Gagroghz wykazał się nieprawdopodobną zręcznością w ich unikaniu. Jeden z ataków uderzył w skórzany hełm i oderwał orkowi szpiczaste ucho w akompaniamencie głośnego ryku cierpienia.

Gagroghz czuł jak ulatuje z niego krew. Mimo regeneracji jego ran, czuł duży ból, którego szał nie mógł już powstrzymać. Musiał się bardziej wściec! Wtedy pokona swego przeciwnika! Ograniczenia cielesne i jego stan jednak nie pozwoliły mu na furię jaką przed chwilą wykazał. Mimo, to ork spróbował.

Ula,tho’issh’is widział, że ma swego przeciwnika w garści. Ork ledwo trzymał się na nogach i bez trudu będzie go położyć. Nie sądził jednak, że zielonoskóry będzie zdolny do wykonania manewru jaki właśnie wyprowadził.

Gagroghz rzucił się do przodu i wręcz poleciał w stronę wojownika. W locie zaatakował i raz trafił, ponownie przebijając się przez obronę przeciwnika. Ula’tho’issh’is postanowił przyjąć cios, wierząc iż jego boski pancerz go ochroni. Mimo to poczuł uderzenie, które odrzuciło go lekko do tyłu.

Ork leżał jednak na ziemi i był łatwym celem. Oszołomiony wojownik uderzył trzy razy i raz spudłował. Gagroghz ze zwierzęcą zręcznością sparował resztę ciosów, lecz siła jaka została w nie włożona była zbyt duża by to wystarczyło. Starał się odturlać, lecz ciosy i tak trafiły. Jeden z nich trafił orka prosto w pierś a drugi w bark, miażdżąc mu wszystkie żebra, unieruchamiając rękę i zapewne przebijając oba płuca.

Ula’tho’issh’is widział jak Gagroghz próbuje bezskutecznie wstać z ziemii. Postanowił chwile popatrzeć na męczarnie zielonoskórego. W końcu jednak i to mu się znudziło, a i czas było żeby oddać hołd jego mrocznemu panu.

Podszedł do przeciwnika i chwytając go za gardło w żelazną rękawice, uniósł go do góry. Widział jak ork się szamoce, lecz tylko uśmiechnął się, wyszczerzając swoje rekinie kły. W tej samej chwili zmiażdżył gardło Gagroghza, kąpiąc się w rozbryzgu krwi i topiąc swego przeciwnika tak jak obiecał swemu panu. Po chwili odrzucił truchło na bok, uderzając w jedną z kolumn i bez słowa wyszedł opuszczając piaski areny jako wygrany.

Mimo, że ogarniał go zachwyt ze zwycięstwa, poczuł że to nie było jednak wystarczające. Następnym razem będzie musiał się bardziej postarać, by bogowie zwrócili na niego uwagę.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

ODPOWIEDZ