Arena nr 30 (Czeluścia Karak-Kadrin)

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Giacomo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 104

Re: Arena nr 30 (Czeluścia Karak-Kadrin)

Post autor: Giacomo »

Karczma była jednym z najlepszych, a przynajmniej najbardziej popularnych obiektów tego typu w mieście. Składała się z jednej dużej izby, na której jednej końcu znajdował się bar, z solidną kamienną ladą, na drugim końcu w palenisku wesoło skwierczał ogień. Za barem znajdowało się wyjście prowadzące prawdopodobnie do magazynu albo kuchni. Na umeblowanie karczmy składało się osiem długich stołów, w po dwa w szeregu, przy każdym stały po dwie solidne drewniane ławy. Naprzeciwko wejścia, znajdowały się schody prowadzące na piętro karczmy, gdzie znajdowały się pokoje.
Kolejnymi czynnikami które przyciągały uwagę byli goście gospody. Byli to mieszkańcy z całego Starego Świata, a nawet kilka istot z poza jego obrębu. Przybyli tu aby oglądać, albo uczestniczyć w Arenie. Koło baru siedział potężnej postury krasnolud, popijając być może ostatnie w jego życiu ale, na drugim końcu pomieszczenia siedział (przynajmniej z tego co Carlini się dowiedział, od starego wojownika) jego rywal, goblin, który w oczekiwaniu na walkę objadał się jakimiś grzybkami. W cieniu siedział czarno odziany młodzieniec o wyjątkowo bladej cerze. Z ozdobnego pucharu popijał niezwykle czerwone wino. Przy ognisku grupa Khazadów, grała w kości na pokrytej mistycznymi znakami skrzyni. W rogu dwaj wyznawcy Chaosy siłowali się na rękę. Pośrodku sali stając na stolę otoczonym przez grupę ponurych biczowników Kapłan Sigmara rozpoczynał swoje kazanie. Żar wiary wręcz bił z jego oczu.
- Słuchajcie wszyscy! Koniec jest bliski, a jedyne co morze nas zbawić to przestrzeganie tych oto boskich praw – Nathanek wyjął z kieszeni pokaźny rulon - Dlatego oto mówię wam, zakazane są : astronomia, astrologia, akupunktura, areografia … -
Po uregulowaniu opłat Leonard udał się przebrać, Carlini posłuchał chwilę mowy Kapłana, a potem także udał się zmienić odzież. Potem miał zamiar sprawdzić tablicę walk. Po chwili przebrani i odświeżeni spotkali się na korytarzu.
- Leon ty dużo wiesz - rzekł inżynier - co to jest Diabolo?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział mag- pewnie jakiś rodzaj grzyba.
Z sali słychać było coraz głośniejszy głos księdza Nathanka. Gdy zeszli na dół kończył on jakąś bardzo ważną myśl.
- ... na głowie twej pojawiają się włosy na sztorc postawione, w kolorach jaskrawych, to jej właściciel parszywym wyznawca Chaosu jest. - Kapłan kontynuował swą przemowę, nie zauważając, Zabójców z jaskrawymi czubami na włosach zbliżających się do niego w niezbyt przyjaznych zamiarach. Biczownicy zwarli swe szeregi. W sali zapadła cisza, wystarczyła iskra, aby wybuchła bijatyka. Był nią stary siwowłosy (!) Pogromca, który bez zbytnich ceremonii strzelił najbliższego fallagelanta w szczękę. Uderzony zatoczył się do tyłu, ale nie upadł. Razem z pozostałymi rzucił się na krasnoludy. Normalny człowiek nie miałby w tym wypadku szans, jednak szaleństwo dawało biczownikom niesamowitą siłę i niezłomność. Im nie przeszkadzały takie drobnostki jak cudza pięść w splocie słonecznym albo wstrząs mózgu. Po chwili zaczęli odpierać napastników. Niebawem walka trwała w najlepsze w całej karczmie.
- ...chieromancja, piromancja, nekromancja, medytacja, power scroll, new age..- Nathanek nie przerywał swego kazania.
W chwili wybuchnięcia zamieszania Carlini stał sam na środku sali, oddzielony od Leonarda przez walczący tłum. Czarodziej stał w rogu, a każda dotknięta przez niego osoba została odrzucana przez silne wyładowanie elektryczne. Po chwili nikt nie dążył już do starcia z magiem.
Carlini rozejrzał się po obecnej sytuacji taktycznej. Znajdował się na środku sali, co nie gwarantowało mu dużych szans przeżycia. Postanowił jak najszybciej opuścić gospodę. Wtem zobaczył jak krasnolud uderzony potężnym ciosem Wojownika Chaosu, upadł na stojącą w kacie górę mięsa i tłuszczu. Początkowo myślał że są to odpadki z kuchni, jednak z powodu cienia w rogu nie mógł być tego pewien. Jednak gdy góra podniosła się i zrzuciła krasnoluda zmienił zdanie. ,, O k##wa, Ogr!”- pomyślał.
- ...metal na oku, demoniczne walki wschodu, drakenhoff banner, czarna skała (black rock), pentagramy, favor na czołzenach, tatuaże, feng shui... - Nathanek nie zauważał toczącej się wokół niego walki
Kilku pobratymców Zabójcy, rzuciło się na pomoc koledze, jednak nie byli pokonać góry mięśni i tłuszczu. Z drugiej strony ogr nie mógł prowadzić skutecznej walki ze napierającymi ze wszystkich stron przeciwnikami. W końcu podniósł potężną dębową ławę, wykręcił nią młynka odrzucając pobliskie krasnoludy, i cisną nią potężnie przez całą salę.
Niestety, Carlini znajdował się na torze lotu improwizowanego pocisku. Ława zbliżała się do niego niepowstrzymanie jak szarża Rycerzy Chaosu. Trafieni nią zabójcy wylatywali niby gobliny wystrzelone z Doom-Divera. Na twardogłowych Khazadach uderzenie takie nie robiło większego wrażenie, jednak dla człowieka byłoby z pewnością zabójcze.
Ława zbliżała się do niego coraz mniejszą prędkością, czas płyną jakby wolniej, wokół wszystko poszarzało i jakby się rozmyło. Inżynier rozejrzał się, wszystko trwało w bezruchu i było czarno-białe... Nie Leonard z najwyższym wysiłkiem kroczył przez salę, jakby był powstrzymywany przez jakąś nie widzialną siłę. W końcu dotarł do przyjaciela.
-Leonard, co ty zrobiłeś!?
- Zamrożenie czasu. A teraz odsuń się natychmiast, dłużej tego nie utrzymam. – wychrypiał mag. Największym wysiłkiem Carlini przesunął się kawałek. Czas przyśpieszył. Ława śmignęła mu koło nosa i poleciała dalej.
Jednak jej podróż nie trwała długo. Odziany w czerń młodzieniec zwinnie chwycił ją w powietrzu. Mebel zatrzymał się natychmiast, niczym lord na gryfie w kresce szkieletów. Rzuciło się na niego kilku zabójców, coś mignęło w powietrzu i napastnicy zwijali się na podłodze. Chciał wyjść z gospody, lecz nie mógł. Jego płaszcz był przyszpilony bełtem do ściany. Zauważył jak jeden z krasnoludów szybko napina kusze, więc wyrwał kufel od powalonego napastnika i rzucił. Kusznik cudem uchylił się, a naczynie poszybowało dalej.
-… a najgorszą sektą są przeklęci wyznawcy emołszjonal grup, w skrócie EMO. Przywdziewają oni czarne odzienie, a twarz ich biała … - rozpędzony kufel uderzył go w napierśnik, wybijając mu powietrze z płuc. Kapłan zachwiał się, ale nie upadł. Spojrzenie jego przekrwionych oczu padło na wampira.
- Oto jeden z nich! Na niego w inię Sigmara! – razem z biczownika począł przebijać się w stronę krwiopijcy.
W międzyczasie Carlini i Leonard schowali się za przewróconym stołem, i zastanawiali się cóż czynić dalej. Walka trwała w najlepsze...



Pora rozruszać trochę ten wątek


Wskrzeszając tradycje robienia rozwałki na Arenie, zapoczątkowanej na arenie nr 24 (Sylwania 4) przez zwierzoczłeka i warriora chaosu, zapraszam wszystkich do zabawy.

Przepraszam użytkowników: The Variax i Tharival za chwilowe ,,wypożyczenie bohaterów” - mam nadzieję że ich działania nie odbiegały od ich natury.

Prosze też mistrza gry aby (jeśli pomysł przypadnie uczestnikom do gustu), wstrzymał na dzień-dwa walki, aby wszyscy mogli się,,wypowiedzieć" :D :D
Ostatnio zmieniony 25 wrz 2011, o 14:00 przez Giacomo, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Dziękuje Ci Giacomo za Twoje zaangażowanie w uczestnictwo - już się zastanawiałem czy jest sens dalej pisać dla was opisowe starcia czy może ograniczyć się do zdań typu "zadał obrażenia", "otrzymał obrażenia", "padł". Nie zauważyłem by zależało wam na arenie lub na tym że staram się pisać ubarwione walki, na szczęście Twój post przyniósł tą bardzo potrzebną mi nadzieję, że jeszcze jest szansa. Bardzo podobały mi się motywy recytującego Nathanka!

Z chęcią wstrzymam walki na dzień lub dwa. Mam nadzieję, że reszta z was wykaże inicjatywę i postara się w równym stopniu jak Giacomo. Jak widzicie, nie potrzebne są ściany tekstu by wprowadzić do areny życie.
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Varinastari
Masakrator
Posty: 2297

Post autor: Varinastari »

Topielec bezceremonialnie chwycił przebiegającego obok niego krasnoluda i rzucił nim w nabiegającą grupę zabójców. Już od dawna tak się nie bawił. Wokół latały przeróżne przyrządy kuchenne, obłąkani wyznawcy Sigmara i niziołki. Chaosyta przystanął i zastanowił się na chwilę. Całe te Pandemonium przypominało mu Krwawe Pola Khorna, miejsce poza czasem i przestrzenią, gdzie rządne krwi i chwały nieśmiertelne armie Chaosu wyrzynały się ku uciesze swego Bóstwa. Z zadumy wytrząsnął go wielki kufel pełen spienionego piwa, rozpryskujący się na jego zbroi. Topielec takiej zniewagi znieść nie mógł. Już w poprzednim, niegodnym wspominania życiu, kazał wieszać za jakąkolwiek burdę na pokładzie statku. Nawet teraz, służąc Mrocznym Potęgom ciałem swym i duszą, dobrze wspominał pamiętną wyprawę do Lustrii, z której żyw wyszło łącznie z nim dziesięciu żeglarzy. Ciała reszty wisiały nad pokładem jako idealne memento i przykład skutecznego karanie za niesubordynację. Starcia z prymitywnymi mieszkańcami tropikalnych dżungli były przy nim, Kapitanie Floty Imperialnej, wieczornym spacerkiem po Reikzplatz.
Wyznawca Chaosu ruszył w kierunku szamocącej się grupy biczowników. Naturalną wszak reakcją na atak jest jeszcze brutalniejszy atak. Bez słowa chwycił najbliższego, okrytego w łachmany fanatyka i wyrżnął nim o podłogę. Ten zaś, bijąc pianę z pyska, wrzeszczał wniebogłosy, machając wokół rękami i przeklinając Pałer Skrole, Faworki i tym podobne. Topielec nie miał za bardzo pojęcia o czym prawili ci kretyni, lecz w sumie nie miało to żadnego znaczenia. Złapał kolejnego i ukradkiem rzucił nim w ryczącego ogra. Potwór zareagował instynktownie i z całej siły przywalił w lecącego do niego pielgrzyma, rozpłaszczając mu twarz i odrzucając go na bok niczym worek kartofli. Biczownicy odpowiedzieli, rzucając się na Chaosytę i okładając go pięściami. Topielec zarechotał i serią ciosów powalił kolejnych czterech.
Padali jak muchy, co niewątpliwie psuło zabawę.

W tym czasie, niedaleko Karak Kadrin..

-Na Wszystkich Mrocznych Bogów, jak daleko jeszcze do tej przeklętej twierdzy?!- ryknął Vimr Iskavalson, wierny sługa Czterech, aktualnie tragaż bagaży jednego z wybrańców Chaosu.
-Milcz imbecylu.-syknęła okryta szatami postać, bez większych problemów przedzierająca się przez śniegi zawalające w tym czasie przełęcze, podążająca obok tragającego pakunki Iskavalson'a.
-Bogowie widzą wszystko i wszystkich, przeklęty czarowniku! Widzą poświęcenie me i wynagrodzą swego sługę wiernego za wysiłek, z jakim oddaje hołd...
-Mówisz o mnie, jak widzę. Niezwykle miło to ze strony twej. Nie spodziewałem się, iż percepcja twa tak wielką jest!-zaśmiał się Czarnoksiężnik Chaosu.
-Ty nawet Bogom służyć nie potrafisz, szarlatanie chędożony! Mroczni doceniają męstwo i siłę!...-wrzasnął wkurwiony już potężnie norsmen.
-Za głupotę każą zaś, o czym sam na skórze swej przekonałeś się!- odpowiedział mu Ashel'ak'in Zwiastun Mutacji, Arcymag Kabały Purpurowej Dłoni, dawniej Herman Willmachter, czarodziej kolegium Płomienia.
-Gdyby nie te kretyńskie łańcuchy, dawno bym zrzucił cię razem z tymi spleśniałymi tomami w najbliższą przepaść!
-Po pierwsze, spleśniałymi one nie są. Po drugie, dzieła te miłe oku Mutatora są. Po trzecie..
-Na litość Mrocznych, nim skończy się ta zapomniana przez Bogów arena, nauczysz się latać, parszywy guślarzu!
-Czy zapomniana jest wszak przez Bogów naszych? Nie byłbym pewien taki tego, kretynie.-skończył rozmowę okuty w zbroję mag.
Wskrzeszając tradycje robienia rozwałki na Arenie, zapoczątkowanej na arenie nr 24 (Sylwania 4) przez zwierzoczłeka i warriora chaosu, zapraszam wszystkich do zabawy.
Thundor Everfrost nie dał rady wyrżnąć wtedy zamku pełnego wąpierzy zboostowanych przez Mistrza Areny;( Buhu

Awatar użytkownika
Tharival
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 118

Post autor: Tharival »

Piotr siedział samotnie w kącie i popijał czerwony napój z kielicha. Nie ma to jak świeża krew o poranku. Siedział na wprost drzwi, tak, że mógł obserwować co się wokół niego działo. A działo się wiele. Kapłan z obstawą biczowników wygłaszał płomienne, lecz denne kazania, ogr siedział w kącie i żarł jakiś duży ochłap mięsa, inżynier chodził z tym swoim magusem, a grupa krasnoludzkich zabójców zbliżała się do pomylonego kapłana, kiedy ten wypowiedział się o szatańskich włosach postawionych na sztorc i pomalowanych na pomarańczowo. Piotr uśmiechnął się pod nosem. Nagle jego uszy wychwyciły jeszcze jakieś dźwięki. Kapłan mówił coś o pieprzonej nekromancji i Sztandarze Drakenhofu. No to się kapłanek doigrał. Piotr włożył dłoń pod płaszcz i oparł ją na rękojeści rapiera. Rozpoczęła się totalna bijatyka w karczmie. Wszędzie latały kufle, resztki jedzenia i parę krasnoludów. Piotr przesunął się na ławie, żeby zrobić miejsce dla krasnoluda, który walnął potężnie w ścianę i zsunął się pod stół. Trzymając jedną rękę na rapierze, drugą wyciągnął małą złoconą piersióweczkę, nalał dwie krople krwistego płynu do swojego pucharu z którego popijał i pociągnął duży łyk. W tym samym czasie ogr się wkurzył i porwał za ławę. Poszybowała w powietrzu czyniąc nie małe zamieszanie. Piotr spojrzał w stronę inżyniera, ława leciała w jego kierunku.
- Piepszyć to - mruknął pod nosem i sięgnął po pokłady mocy. Uczynił dwa szybkie ruchy jedną ręką i wymamrotał słowo mocy. Czas zaczął wolniej płynąć, inżynier mógł teraz zejść spokojnie z toru loty ławy. Usłyszał jeszcze słowa maga, że zamroził czas. Chyba w snach, marny magusie. Zanim zdecydował się puścić czas wziął kielich i wypił jego całą zawartość. Czas znowu wrócił. Piotr wstał i chwycił lecącą ławę. Odrzucił ją na bok i spojrzał na Nathanka. Ich oczy się spotkały.
- ...a najgorszą sektą są przeklęci wyznawcy emołszjonal grup, w skrócie EMO. Przywdziewają oni czarne odzienie, a twarz ich biała … - rzekł kapłan po czym został trafiony w pierś.
Piotr uśmiechnął się. Nazywać go EMO to już duża przesada.
Kapłan znowu spojrzał na niego i wskazał go swoim przydupasom.
- Oto jedne z nich!
Piotr szybkim ruchem wyciągnął rapier. Drugą ręką sięgnął do klamry u płaszcza i pozwolił mu swobodnie opaść na ziemię. Biczownicy mogli teraz zobaczyć jak był uzbrojony. Oprócz rapiera miał na sobie dwa pasy przeciągnięte wzdłuż piersi. Znajdowały się w nich specjalne otwory na noże. Biczownicy nie przestraszeni ruszyli na niego. Piotr kopnął stół, puchar poleciał na ziemię. W tym samym czasie druga wolna ręka sięgnęła i wyjęła dwa noże. Jednym precyzyjnym rzutem oba noże trafiły w kolano biczownika. Upadł na ziemię i próbował je wyszarpnąć. Piotr doskoczył do kolejnego, przyłożył ostrze rapiera do jego szyi i uśmiechnął się. Wszyscy teraz mogli podziwiać jego kły, które zbliżały się do żyły biczownika. Piotr czuł krew przepływającą tam i z powrotem przez żyły tego nędznego człowieka. Miała zapach starego masła i do najsmaczniejszych na pewno nie należała.
- Odstąpcie, bo komuś stanie się krzywda - wyszeptał.
Biczownicy na niego ruszyli.
- Jak chcecie - odparł i pociągnął ostrzem rapiera po szyi biczownika. Ten martwy padł na ziemię, a Piotr rzucił się w wir walki.

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 538

Post autor: Eriks281 »

Joachim przykucnął przy palenisku, wpatrując się w nie beznamiętnie. Nagle coś huknęło. Chwilę konsternacji przerwał krasnolud wpadający do ognia, który chyba odnalazł się w roli pocisku. Schreiber wyjął swój miecz. Krasnoludy latały w powietrzy, pogruchotani biczownicy leżeli na podłodze w kałużach własnej krwi, człowiek o wyjątkowo bladej cerze właśnie cisną ławką. Nie było wesoło. Joachim zauważył ruch. Ciął na odlew. Rozcięta tarcza wraz z krwawiącym krasnoludem leżały na podłodze. Najemnik szybko dostał się do wyjścia. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza wyszedł na zewnątrz twierdzy. Oprócz par u krasnoludów był tam praktycznie sam.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Mac pisze:...już się zastanawiałem czy jest sens dalej pisać dla was opisowe starcia czy może ograniczyć się do zdań typu "zadał obrażenia", "otrzymał obrażenia", "padł". Nie zauważyłem by zależało wam na arenie lub na tym że staram się pisać ubarwione walki...
Hmmm, chyba głównie dla takich ubarwianych opisów w ogóle startujemy, no nie ? :) Arena Śmierci to rzecz stricte dla klimaciarzy i raczej nikomu nie zależy tutaj na suchych, wypranych z emocji komentarzach, bo od tego mamy normalne bitwy w WFB :mrgreen: Cały fun polega właśnie na role playingu, przynajmniej według mnie. Tyle gwoli wyjaśnienia. A teraz przejdźmy do rzeczy :P

Tharri po raz kolejny w swoim życiu siedział schowany za szynkwasem, unikając deszczu przedmiotów niekoniecznie martwych. Z ponurą satysfakcją zauważył, że nie tylko on miał pecha w prowadzeniu działalności gospodarczej.
Krasnolud nieznacznie wychylił się zza lady. Nie to, że był tchórzliwy. Przed chwilą obił parę pysków należących do tych nawiedzonych fanatyków. Teraz jednak doszło do poważnych rękoczynów, a on zostawił swój topór w izbie. No bo kto normalny chodzi z toporem do karczmy ?
Kątem oka zauważył, jak Drugni dostaje w łeb drewnianą ławką i odlatuje kilka metrów do tyłu. Inżynier z magiem cichaczem wymknęli się z karczmy, unikając poważniejszych obrażeń. Bladolicy dziwak, który dotychczas siedział w kącie, kroił teraz na kawałki hordy fanatyków, którzy najwyraźniej nic sobie nie robili z ponadprzeciętnej siły fizycznej wampira.
Tharri wyskoczył zza szynkwasu, i łapiąc po drodze solidny stołek, zamalował w łeb stojącego mu na drodze fanatyka. Ten złożył się jak domek z kart, zostawiając po sobie wcale niezły korbacz. Uzbrojony w nową broń, Tharri wyrąbał sobie drogę do nieprzytomnego Drugniego. Dotarłszy do przyjaciela, trzasnął stojącego nad nim norsmena w nogę, łamiąc ją na miejscu. Zabójca tymczasem spał snem niewinnych.
- Pieprzyć to, i tak teoretycznie utracił honor - Rzekł do siebie i bez żenady złapawszy go za brodę, wyciągnął go w kierunku wyjścia.
Będąc na zewnątrz (jeśli w ogóle można użyć takiego określenia w stosunku do krasnoludzkich podziemi), Tharri czule i delikatnie wymierzył przyjacielowi mocnego plaskacza, aż echo poszło po grotach.
- Co ?! Dajcie mi tu tego ogra, jak ja mu zaraz... - Obudził się.
- Zamknij się, wstawaj, wracamy do naszych komnat.
- Ale co się w ogóle stało ?
- To co zwykle. A zresztą, opowiem ci po drodze.
Poszli.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
The WariaX
Falubaz
Posty: 1018
Lokalizacja: Rybnik i okolice

Post autor: The WariaX »

Przepraszam użytkowników: The Variax i Tharival za chwilowe ,,wypożyczenie bohaterów” - mam nadzieję że ich działania nie odbiegały od ich natury.
W-u, przez w-u ;-) a tak to kain problem.

Nathanek widząc zadowolenie ze swojego jakże udanego kazania, postanowił cichcem się ewakuować z tej na prędko zrobionej kaplicy sigmara. Jego kazania do zawsze budziły takie poruszenie, publiczność aż paliła się do czynów, czy raczej rękoczynów po ich wysłuchaniu. Co prawda tutejsze społeczeństwo nie ma za dużo oleju w głowie, żeby w pełni uchwycić głębię przesłania to jednak jest jakaś szansa, że co nie co sobie uświadomią. Kiedy niekończące się hordy fanatyków walczyły ze wszystkim co się jeszcze rusza w tej karczmie, Nathanek poprawił szaty i jak gdyby nigdy nic wyszedł z karczmy.
-Tak, udany dzionek, udane kazanko, udana imprezka, a wampirek zapłaci za swój haniebny czyn. - myślał sobie kapłan.
-Przyjście tutaj to był bardzo dobry pomysł. Tak !.... - kontynuował swoje myśli, głośno mówiąc
- hmmm moi fanatyczni słudzy mieli mnie zapisać na listę mówców. Zobaczmy jak im poszło.. - książulek ruszył w stronę jakiegoś słupa ogłoszeniowego, licząc na zdobycie odpowiednich informacji.

- co ??????? jestem na liście walczących. Co to ma być ?! - Nathanek nie mógł zrozumieć, jak mogło dojść do takiego błędu.
- myślałem, że mam tutaj walczyć ze złem za pomocą płomienistych kazań...
- hmmm szósta walka .. z jakimś człowiekiem. Pewnie czytał księgi zakazane o czarodzieju 'Horrym Pioterze. Tak !
Zapłaci teraz za swojego grzechy !! - mówiąc głośno do samego siebie kapłan nakręcał się na najbliższą walkę
- Niech się dzieje wola Sigmara !
-a wy dwaj wiedzcie, że coś się dzieje ! - wskazał palcem na przypadkowych krasnoludów, którzy widząc to, czmychnęli czym prędzej z lini wzroku kapłana.

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Walka trzecia: Tharri Tharrison vs Grinchai

Mijało już parę dni, a walki na arenie się opóźniały. Napięcie wśród krasnoludzkiej tłuszczy i przybyłych widzów rosło i w każdej chwili mogło wybuchnąć. Tymczasem w górach otaczających Karak-Kadrin było w miarę spokojnie. Krasnoludzkie patrole pozbywały się co jakiś czas coraz częściej pojawiających się grup zielonoskórych, lecz poza tym Przełęcz Szczytu była na razie dość cichym miejscem. Nawet zbyt cichym… szczególnie dla Grinchai’a i jego gromadki zielonoskórych kumpli. Sam Grinchai pozbył się już większości drzewek w okolicy ich jaskini i zaczął obrąbywać pobliskie głazy. Te jednak sprawiały mu zbyt duży problem i szybko go znudziły. Zaczął dręczyć swych kumpli, co przez jakiś czas sprawiło mu radości, ale też nie na długo. W końcu postanowił zakraść się do samej Twierdzy, zobaczyć czy może coś uda mu się ukraść.

Przechodząc przez wąskie szczeliny, tunele i kominy wietrzne, Grinchai trafił prosto do ogromnej pieczary, gdzie obozowało większość społeczeństwa Karak-Kadrin. Dno pieczary było wyrzeźbione tak, że każda nierówność tworzyła swego rodzaju budynek, w którym rezydowali krasnoludowie i wszyscy przybyli. Zapewne było tam też wiele karczm, a gdzie karczmy tam pełny brzuch i pełne sakiewki. Grinchai nie czekał długo i podkradł się do jednego z budynków, który uznał za karczmę, po tym jak usłyszał dźwięki tłukących się kufli, rozmów i wywodów. Wcisnąwszy się w szczelinę w kamiennej ścianie, goblin zaczął nasłuchiwać. Usłyszał donośny ludzki głos, prawiący o tłustych karłach i ich owłosieniu, a także o paru innych rzeczach:
-Dobra okazja, dobra! Grinchai, wiedział gdzie przyjść! – pomyślał, wiedząc że mówca skupia na sobie całą uwagę.
Goblin wcisnął się jeszcze głębiej w szczelinę, w końcu przedostając się zaraz pod blat szynku. W tym samym momencie usłyszał jak na drugim końcu sali dochodzi do bójki, był już jednak skupiony na sakiewce przytroczonej do lnianych spodni jednego z krasnoludów…

Tego wieczora Grinchai’owi nie udało się ani zdobyć sakiewki, ani napełnić brzucha. Miał za to parę siniaków, podbite oko i obolałe kości po tym jak nim rzucano i w takim właśnie stanie, zrzędząc wybrał się na arenę…

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Tharri Tharrison był prostym krasnoludem, który chciał prostego życia. Dopóki prowadził swój mały interes w starym młynie, niczego więcej nie pragnął jak dożyć spokojnie starości. Los jednak chciał inaczej, a teraz Tharri miał za towarzysza dwuręczny topór i Drugniego… Tak po prawdzie to od obu stronił jak mógł. Toporem i tak nie władał za dobrze, a Drugni od czasu spotkania ludzi na drodze do Karak Kadrin sprowadzał na niego same kłopoty. Miast tego Tharri szukał okazji do rozwinięcia nowego interesu. Dlatego też początkowo pomysł wyruszenia do Karak Kadrin bardzo mu przypadł do gustu.

Społeczność Karak Kadrin jednak okazała się zupełnie inna, od tej którą Tharri pamiętał z innych Twierdz. Zabójcy niszczyli szynki sprzedawców, a cotygodniowy budżet na renowacje karczmy często wynosił więcej niż sam przychód. Do tego handlarze i karczmarze z niechęcią patrzyli na petenta, który miałby stanowić ich nową konkurencje. Bronili swego rodzimego rynku, odstraszając Tharriego wizjami porażki spłacanie długów i bankructwem. Już po tym wiedział, że jeśli miałby tu zakładać swój nowy interes napotkałby zbyt dużo problemów, by utrzymać się choćby miesiąc. Krasnolud szybko porzucił pomysł i z ponurymi myślami powrócił do rzeczywistości, która go czekała… do walki na arenie, która miała się zaraz zacząć.

Tharri niechętnie wyszedł na piaski areny. Wiedział, że jego przeciwnikiem będzie nędzny goblin, ale mimo to gdyby miał wybierać zupełnie nie chciałby walczyć. Jedyne co go zachęcało to wygrana… najlepiej pieniężna, za którą będzie mógł rozpocząć nowy interes. Może tym razem w jakimś opuszczonym młynie wodny na rozdrożu? A może rozpocznie pracę na pełną skalę w jakimś ludzkim mieście? To musiało jednak poczekać… najpierw brudna robota. Tharri powoli zbliżył się do środka areny, starając się mieć najbliższą z kamiennych kolumn po swojej lewej.

Z drugiego końca areny jednak nic nie nadchodziło. Krata była podniesiona, a za nią odległa pochodnia w niewielkim stopniu rozjaśniała salę przygotowawczą. W końcu drobny zielonoskóry wychynął z ciemności szaleńczo podskakując. Grinchai wiedział, że krasnoludy to twarde skurczybyki i zwykły atak naprzód, jak śmierdzący ork się nie powiedzie. Zaczął więc, szaleńczo podskakiwać w stronę kolumny po swej prawej starając się zmylić krasnoluda swoim zachowaniem.

Tharri przyglądał się goblinowi przez chwile, coś sobie przypominając:
- Ah! To ty śmierdzielu byłeś tam w karczmie! Muszę przyznać, że stanowiłeś dosyć marny pocisk. Ha ha ha! – Tharri ryknął w śmiech. – Jak tam Ogr się z Tobą zabawił? Wiedziałem, że rzucam Cię w dobre ręce. Ciekawy czy okażesz się równie marny w tym! – krasnolud zamachnął się toporem.

Grinchai zatrzymał się i spojrzał nienawistnie na krasnoluda. Pamiętał jak ktoś boleśnie nadepnął na jego wystający nochal, by zaraz potem go podnieść i rzuć w górę mięsa, która jakby nigdy nic postanowiła sobie na nim przysiąść:
- Jeszcze zobaczymy karzełku, tak! Grinchai pokaże Ci co to ból! Ból!!! – goblin podniósł wysoko do góry parę swoich sztyletów.

Tharri widział jak sztylety ociekają gęstą wydzieliną. Zapamiętał sobie by starać się uniknąć ich pchnięć. Mimo wszystko nie chciał umrzeć z rąk goblina, choć nie zapowiadało się na to. Nie z takimi się mierzył. Nagle goblin zniknął z oczu krasnoluda chowając się za kolumną. Tharri postanowił się trzymać swojej, wiedząc że nie dorówna zielonoskóremu w szybkości. Goblin niespodziewanie wypadł z drugiej strony kolumny i krasnolud postanowił ruszyć.

Grinchai widział jak ślamazarny krasnolud ruszał w jego stronę. Nie czekał niż on przyjdzie do niego, lecz zaatakował z flanki zadając szybkie cięcia:
- Ciach, rach, ciach! Boli karzełku! Boli! Boli! – krzyknął szaleńczo goblin.

Tharri zaskoczony starał się bronić, parując. Pancerz odegrał dużą rolę w zatrzymaniu niepozornej broni zielonoskórnego, lecz mimo to krasnolud poczuł ukłucia. Gorzej. Przez chwile czuł jakby uczucie wilgoci zalewało go, rozlewając z uda w dół. Myślał, że to trucizna - po chwili jednak zorientował się, że na szczęście nie dosięgła ona jego ran. Tharri nagle sobie uświadomił skąd bierze się wilgoć - niezdarny atak goblina rozbił krasnoludowi miksturkę leczniczą! Krasnolud szybko i wściekle odpowiedział dwoma szerokimi zamachami:
- A niech Cię, kurwa! Nędzny pomiocie! Łaaargh! – warknął Tharri, tnąc goblina. Ostrze topora przejechało goblinowi po czubku głowy, zalewając mu połowę czerepu krwią. Grinchai szybko odskoczył w tył, starając zachować dystans od dwuręcznej broni krasnoluda:
- Chodź karzełku! Grinchai przywita! – goblin polizał swe ostrze, prowokując krasnoluda.

Tharri ruszył do przodu, lecz Grinchai już ponownie był na jego flance zalewając go ciosami. Tym razem lepiej je sparował, lecz zielonoskóry znalazł już luki w jego pancerzu. Krasnolud poczuł ostry ból, który rozlał nieprzyjemne ciepło po jego boku. Wiedział, że to była trucizna. Musiał szybko wykończyć nędznika jeśli chce się pozbyć tego świństwa, zanim rozłoży go w łóżku na tygodnie. Krasnoluda postanowił ciąć z góry. Goblin uniknął jednak jego powolnych ciosów i znowu udało mu się go tylko płytko ciąć:
- I co teraz?! HA! Nie uciekniesz mi już, wredne ścierwo! – krzyknął Tharri starając się podbudować na moralach. Goblin rzeczywiście nie mógł go już oflankować, gdyż znajdowali się pomiędzy jedną z kolumn a ścianą areny. Grinchai też to widział, postanowił więc w panice zaatakować krasnoluda, tak jakby to zrobił ork – podskakując do góry i na boki, zalał krasnoluda falą pchnięć.

Tharri sparował dwa z nich, sapiąc głośno. Ciężka broń nie sprawdzała się dobrze w walce przeciwko dwóm sztyletom. W pewnym momencie ostrze topora ustawiło się tak, że przysłoniło sobą goblina. Zanim krasnolud zdążył przestawić broń na drugą stronę, Grinchai skoczył na bok i wycelował ostrzem w twarz krasnoluda.

Sztylet dosięgnął celu wbijając się głęboko w oko. Tharri krzyknął głośno w agonii. Ostatni raz zamachując się i pudłując. Topór wyleciał mu z rąk. W tym czasie Grinchai szybkim pchnięciem wbił drugi sztylet w gardło krasnoluda kończąc dzieła. Jego wielki nochal zbliżył się do twarzy krasnoluda w ostatnich chwilach jego życia:
- Boli? – zapytał niewinnie Grinchai, uśmiechając się i ukazując rząd ostrych, żółtych zębisk. Zanim mgła przysłoniła je na dobre, jedyne oko krasnoluda nienawistnie spojrzało w stronę goblina. Potem Tharri wyzionął ducha i upadł na kolana.
Grinchai pchnął krasnoluda w tył, z plasknięciem wydłubując sztylet z okiem z oczodołu. Popatrzył chwile na truchło karła i kopnął je. Potem wessał i ze smakiem zjadł gałkę oczną ze sztyletu. Przynajmniej teraz nie był aż tak głodny…
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Awatar użytkownika
Karlito
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3305
Lokalizacja: Wawa

Post autor: Karlito »

Nie zdążyłem nic napisać w czasie awantury w knajpie więc kopsnę coś od siebie :wink:

Trzecia walka była dla Undraga kompletnym zaskoczeniem, ten śmierdzący Gobos jakimś cudem pokonał Krasnoluda... trzeba będzie uważać i nie lekceważyć żadnego przeciwnika coby nie skończyć jak ten Długobrody.
Undrag miał już dość siedzenia pod ziemią, ponieważ zapowiadało się że na swoją walkę będzie musiał jeszcze poczekać, postanowił wyjść na powierzchnię i udać się śladami swoich wojowników i sprawdzić, czy dotarli do jaskini bez żadnych przeszkód. Gdy wychodził na powierzchnię drogę zastąpiło mu dwóch strażników...
- Stój pomiocie chaosu, Twoja walka jeszcze się nie odbyła, a Ty uciekasz jak ostatni tchórz?!!!
Undrag nic nie powiedział, spojrzał tylko na dwa żałosne pokurcza i przeszedł obok nie zwracając już na nich.
Strażnicy zostawili go w spokoju, tylko coś burcząc po cichu pod nosem.
Kiedy tylko wyszedł z tuneli poczuł się lepiej, jednak jednocześnie odezwał się w nim zew mordu, już dawno nie przelał krwii dla swego Boga ale czuł że będzie mu to wybaczone, gdyż celem nadrzędnym jest zwycięstwo na Arenie.
Postanowił ruszyć spokojnym krokiem wzdłóż szlaku, którym się tu dostał. Co jakiś czas widział patrole Krasnoludów ale nie miał z ich strony żadnych kłopotów.
Szedł już tak dobre cztery godziny gdy coś przykuło jego uwagę, jakieś poruszenie w krzakach po prawej stronie doliny, którą właśnie podąrzał. Odruchowo wyciągnął swój topór i przyjął pozycję bojową. Nagle obok jego głowy świsnęła strzała, druga trafiła w tarczę, trzecia odbiła się od pancerza na wysokości ramienia. Undrag wręcz się ucieszył, wreszcie będzie mógł się porządnie rozruszać po tak wielu dniach leniuchowania. Rzucił się w stronę krzaków z okrzykiem bojowym na ustach, na przeciw wyskoczyły trzy potężnie umięśnione zielonoskóre istoty..., Orki zauważył Wojownik, dobrze przynajmniej trochę powalczą zanim ich usiecze! Trzech innych Orków, zapewne łuczników cofnęło się z krzaków i zaczęło okrążać Undraga z prawej flanki z łukami przygotowanymi do strzału. Undrag nie zwrócił na nich uwagi gdyż musiał się skupić na bezpośrednio atakujących go stworach. Pierwszy na linii Ork był uzbrojony w dwa rembaki, stracił głowę zanim zdążył w ogóle je podnieść. Dwaj pozostali widząc dosyć szybką śmierć kamrata bardziej ostrożnie podchodzili do Undraga, ten jednak nie zamierzał czekać i sam ruszył na przeciwników. Zaatakowali jednocześnie, pierwszy, uzbrojony w wielki tasak i okrągłą, drewnianą tarczę obitą kawałkami żelastwa, zaatakował rąbiąc od góry i próbując rozłupać czaszkę wojownika na pół, Undrag sparował cios swoim toporem, jednocześnie osłaniając się przed uderzeniem drugiego Orka swoją tarczą. Po udanej obronie Undrag szybko wyprowadził cios w stronę przeciwnika po jego prawej, tamten odbił uderzenie ale jego tarcza rozpadła się na strzępy pod wpływem niewyobrażalnej siły i lewe ramie wyskoczyło z barku. Zraniony zielonoskóry odstąpił na chwilę co dało Wywyższonemu czas na zajęcie się drugim śmierdzielem. Nagle Undrag usłyszał okrzyki bojowe za plecami, Orki, które wcześniej do niego strzelały zostały znienacka zaatakowane przez patrol Krasnoludów, jeden padł od razu ustrzelony z pistoletu, pozostali dwaj zginęli pod ciosami krasnoludzkich toporów. Ostatni Ork widząc śmierć towarzyszy zaczął uciekać, Undrag rzucił toporem i trafił zielonoskórego w plecy przybijając go do pobliskiego drzewa.
Krasnoludzki dowódca podszedł do Undraga wyszarpującego swój topór ze zwłok Orka...
- Masz szczęście że byliśmy w pobliżu i usłyszeliśmy odgłosy walki, Twoim zadaniem jest stoczyć walkę na Arenie, a nie zdechnąć gdzieś w górach.
- Natychmiast wracaj do jaskiń albo zawleczemy Cię tam siłą - powiedział jeden z Krasnoludów z oddziału.
- Zamknij się Urgni nie chcemy kłopotów, mamy pilnować żeby nic się nie stało uczestnikom turnieju - powiedział dowódca.
Undrag spojrzał tylko na pyskatego kurdupla i ruszył w drogę powrotną do jaskiń prowadzących na Arenę, stwierdził że tym razem daruje temu knypkowi i nie utnie mu pyszczatego języka razem z głową...
- Urgni tak..., zapamiętam Twoje imię - rzucił Undrag idąc w stronę Karak-Kadrin.
Ostatnio zmieniony 28 wrz 2011, o 09:50 przez Karlito, łącznie zmieniany 5 razy.
Welcome to the Tower of Rising Sun.
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Drugni stał po kolana w śniegu, paląc ładną, drewnianą fajkę. Opierał się o umazany krwią topór, stojąc obok niewielkiego stosu cherlawych, okrutnie zmasakrowanych goblińskich zwłok. Zapadał zmierzch, wiatr ponuro wył pośród uśpionych lasów i przepastnych dolin. Nagle zabójca poruszył się niespokojne, słysząc za sobą kroki na śniegu. Odwrócił się gotowy do ataku, ale zaraz opuścił topór, widząc w przybyszach swych krasnoludzkich pobratymców. Było ich około dwudziestu, zakutych w płytowe pancerze i ciężkie, niedźwiedzie futra. Jeden z nich niósł sztandar wyobrażający złotą tarczę z dwoma młotami na fioletowym tle. Herb rodu Tharrisonów.
- Szybko przybyliście - Rzekł Zabójca do najstarszego z podróżników.
- Szczęśliwym trafem byliśmy niedaleko - Odpowiedział Thorlek Tharrison, dowódca drużyny.
- Zwłoki odbierzecie u samego Ungrima Ironfista. Słudzy króla przygotowali je do drogi.
Thorlek skinął głową. Na krótką chwilę zapadła cisza.
- Nie chcesz wyruszyć z nami do Karaz-a-Karak ? Wiem, że był twoim przyjacielem.
Zabójca wypuścił kłębek dymu.
- Już się z nim pożegnałem. Teraz mam inne rzeczy do roboty - Wskazał na martwe gobliny.
- Jak sobie życzysz. Bywaj, Zabójco.
Drugni nie odpowiedział. Schował fajkę do sakwy, przerzucił topór przez ramię i szybkim krokiem wszedł do lasu.
Thorlek Tharrison też nie miał zamiaru marnować czasu. Rzucił krótką komendę i kolumna posunęła się do przodu, w stronę Karak Kadrin. Tharri Tharrison zasłużył wszak na godny, krasnoludzki pogrzeb.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Erol
Mudżahedin
Posty: 240

Post autor: Erol »

Sorry, że nie pisałem ale byłem strasznie zajęty #-o

Po zjedzeniu gałki ocznej krasnoluda Grinchai ryknął na czały głos:
-WAAAAAAAAGH!!!!- miał w tyłku gwizdy i buczenia złej krasnoludzkiej publiczności która tylko gdyby mogła, rzuciła by się na goblina. W podskokach radości udał się do wyjścia z czeluści. Kiedy już wychodził przez bramy coś walnęło go w łeb. Okazało się, że to jakiś młody krasnolud rzucił w niego kamieniem. Grinchai'owi nie chciało się go gonić bowiem był zbyt zmęczony walką z krasnoludem. Gdy już dotarł do swojej jaskini poczuł znany mu zapach. Okazało się, że jego pobratyńcy złapali "wielgachnego" dzika i zebrali sporo zielonych muchomorów (była to rzadka odmiana która działa podobnie jak halucynki lecz lepiej smakuje a w połączeniu z tłuszczem z dzika przemienia się w napój wzmacniający. Gdyby człowiek to wypił miałby zgona po 15h. NIC nawet magia by go nie uleczyła).
-Dybra rybuta chłopacy- odparł ucieszony goblin i zaczął zajadać się dzikiem.
-Beek...!- beknął Grinchai po czym wypił miksturę wzmacniającą- Dybra chłypcy idziem polować na pajunki bo ni mam trucizny na nastympnom wylkę. Wy mata porzundnie rozpolić ogień.
Po czym w radosnym nastroju udał się w stronę lasu.
-Szef chyba wygroł bitkę bo nos nie łobruczoł- powiedział Guther
-Gdyby ni wygroł to by go tu nie było tempa pało- odpowiedział Skarsk- a tyra idź po wincej drywna.
Solo pisze: Wjeba***** taką maskę że stoły powinny się załamać pod jej ciężarem.

Awatar użytkownika
Matijjos
Wodzirej
Posty: 744

Post autor: Matijjos »

Elhiriusowi walka z początku wydawała się przesądzona. Twardy krasnolud wyglądał groźnie. Goblin, hmm... Jeżeli przyszło by z nim walczyć pewnie zachowałby się tak samo jak brodaty. Siedząc na trybunach z braćmi krasnoluda nie mógł uwierzyć jak potoczyły się sprawy. To małe, zielone, pokrętne ścierwo wygrało ! Nigdy więcej nikogo nie będzie lekceważył. A już na pewno nie swojego pierwszego wroga. To już następna walka. Poszedł ćwiczyć. Trenować. Już czas.

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 538

Post autor: Eriks281 »

Wynik walki wprawił Joachima w zdziwienie i pewnego rodzaju podziw, który zapewne spotkałby się z odrazą wśród krasnoludów. Jednak Schreiber zawsze był zafascynowany tymi stworzeniami i bynajmniej nie chodziło mu o ich brutalność i brak moralności; zielonoskórzy potrzebowali do szczęścia tylko jadła i walki, nie przejmowali się przeszłością, przyszłością, rodziną, miłością czy innymi wartościami. Najemnik w pewnym sensie im zazdrościł, lecz buczenie krasnoludów zadziałało jak kubeł zimnej wody. Schreiber chciał jak najszybciej zobaczyć niebo, o jak bardzo mu go brakowało...
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Awatar użytkownika
Mac
Kretozord
Posty: 1842
Lokalizacja: Kazad Gnol Grumbaki z klanu Azgamod

Post autor: Mac »

Walka czwarta: Aachenre Neferkare vs Elhrius znad Błękitnej Wody

Króla Ungrima nie ominęły wieści dotyczące burdy jaka rozeszła się po Pieczarze. Owładnęła nią jak wiosenna lawina, zaczynając się od niczego sobie karczemnej burdy. Strat oczywiście nie udało się uniknąć. Niektórzy z kupców i przybyłych już zgłaszali się z pretensjami i odszkodowaniami. Podobno większość z zawodników była w to zamieszana…
- Niech Grimnir ich wszystkich porwie!

Nie to jednak najbardziej denerwowało władcę Karak Kadrin. Pierwsza tura walk znajdowała się na półmetku, a reszta aren była jeszcze w surowym stanie. Ponaglani kamieniarze, architekci i górnicy odmawiali pracy – nie mogli ścierpieć bycia poganianym i braku okazywanego im szacunku. Ungrim znał swój lud na tyle dobrze by dalej nie naciskać – honor, wiek i bogactwo – te trzy wartości prowadziły do przodu jego kamraci przez tysiącleci i teraz nie zamierzali ich ot tak porzucać. Dla kast budowniczych całym ich bogactwem była ich praca…

Mimo, to denerwowało go to… kamienna posadzka drugiej areny była chropowata i dziurawa. W pewnych miejscach kamień nie wytrzymał ciężaru struktury i podłoga całkowicie się rozpadła, odkrywając pod sobą bezdenną czeluść Rozpadliny. Nie wiadomo jak, lecz całość jednak wytrzymała. Teoretycznie walki mogły się tu odbywać, lecz król Ungrim nie mógł być pewny jakby się to skończyło:
- Zakaz wstępu na arenę drugą i trzecią. Konstrukcje mają zostać wzmocnione tak bardzo jak tylko jest to możliwe, bez zbędnych prac dodatkowych. Potem zamknąć areny, aż do rozpoczęcia kolejnych tur walk. – Ungrim podjął ostateczną decyzję, dyktując skrybom instrukcję dla tej garstki krasnoludów, która jeszcze zamierzała dokończyć pracę.

- Mam tylko nadzieję, że Gorim radzi sobie z opanowaniem tego całego chaosu, lepiej niż ja… - król Karak Kadrin mruknął do siebie i skierował się do swych komnat by przejrzeć raporty dotyczące Rozpadliny i Przełęczy Szczytu.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Gorim uważnie obserwował pozycje strażników. Będąc na pozycji decyzyjnej nie zrezygnował z żołnierskiej musztry… wręcz przeciwnie postanowił ją wzmocnić skoro miał ku temu okazję. To co ostatnio ogarnęło Pieczarę miało się więcej nie powtórzyć, a tym bardziej nie chciał by rozróba rozpoczęła się na trybunach areny. Nie chciał okryć się wstydem w oczach swego władcy.

Spięty nie zauważył nawet jak na piaski areny wszedł Rycerz z zachodnich ziem Starego Świata i dziwna świta krasnoludów z czymś co przypominało jeżdżący sarkofag… właściwie to był jeżdżący sarkofag. Postanowił oszczędzić uczestnikom i widzom swego zdziwienia i pominął komentarz na ten temat. Od rozpoczęcia areny w Pieczarze widywało się dziwniejsze rzeczy.
- Możecie rozpocząć! – Gorim, powolnym gestem uniesionej dłoni dał znak zawodnikom.

Elhirius znad Błękitnej Wody stanął w pozycji oczekiwania, gotowy do ewentualnego ataku lub obrony. Zanim mistrz areny dał znak do rozpoczęcia walki widział jak grupa krasnoludów wjeżdża na piaski areny z jeżdżącą trumną. Szczerze, nie wiedział co o tym sądzić. Teraz patrzył jak kompania siłuje się z postawieniem sarkofagu w górę:
- W cholerę z tym! Mocniej chłopaki! Nie róbcie z siebie idiotów i postawcie wreszcie tą kupę kości na nogi! – jeden z krasnoludów podjudzał swych braci do większego wysiłku. W końcu udało im się postawić trumnę na sztorc:
- Dobra, teraz łomy w dłoń i otwierać! Raz, dwa, TRZY! Kurwa! Jeszcze raz… Raz…

Dwa…

TRZY…

Tym razem wieko puściło! Ze środka wydostał się zaduch i kurz, który na parę sekund oślepił stojących na arenie. Przez chwile było słychać tylko parę trzasków, a potem dźwięk, jakby pijany krasnolud wszedł do składu rzemieślnika porcelany. Gdy kurz opadł trumna była pusta, a przed nią leżała rozrzucona kupa butwiejących kości i uzbrojenia:
- Kurwa… udusiliśmy go w tej trumnie… - z przekonaniem i przerażeniem stwierdził jeden z krasnoludów. Nikt nie zdążył mu jednak odpowiedzieć, gdyż żółto-zielona poświata ogarnęła zawartość sarkofagu leżącą na posadzce areny. Kości uniosły się w powietrze, a Elhiriusa ogarnęła dziwna aura, próbując się wedrzeć do jego umysły. Odmówił szybką modlitwę do Pani i opanował emocje, uważnie przyglądając się temu co przed nim powstawało.

W blasku i wichrze, kości zaczęły układać się we względnie człowieczy kształt. Choć nie było stawów i mięśni by je utrzymać razem, to dziwna złotawa łuna pozwalała na ich zsynchronizowany ruch. Gdy czaszka, jako ostatnia wylądowała na kręgosłupie szkieleta, przed Rycerzem z Bretonii stanął książe Aachenere. Stanął… i stał tak nie wydając żadnego dźwięku poza lekkim, ledwo słyszalnym i przerażającym świstem.

Elhirius zobaczył kątem oka, że krasnoludy już zeszły z areny. Teraz był czas by rozstrzygnąć ten pojedynek. Rycerz ostrożnie ruszył do przodu w stronę nieumarłego. Ten jednak stał dalej bez ruchu… jakby czekał:
- No rusz się wreszcie, zdechła kupo kości – walcz i wygraj! – krzyknął jeden z krasnoludów opuszczających arenę.

Aachenere niepomny na słowa grubiańskiego karła wpatrywał się w swego przeciwnika. Choć ten najwyraźniej tego nie czuł… Książe nieumarłych postanowił, że poczeka aż przeciwnik sam przyjdzie do niego po śmierć, jaką mu z chęcią okaże. Naczekał się, by wywrzeć swą poza grobową zemstę… jeszcze jedna chwila go nie zbawi…

Elhirius ruszył pędem. Postanowił, że zaszarżuj swego przeciwnika. Całym impetem, z tarczą z przodu, wbił się w nieumarłego. Kości rozleciały się na bok, ponownie tworząc na piaskach areny nieskładną kupę… Mijała chwila i nic się nie działa:
- Co jest, na Panią… - zastanawiał się Rycerz, będąc niepewny co do tego co przed chwilą się stało. Nie dane mu było jednak rozmyślać, gdyż kości szybko ponownie uformowały przed nim księcia zza grobu, który tym razem nie czekał z atakiem.

Aachenere nie poczuł fizycznego bólu, gdy przeciwnik w niego w szarżował. Nie… takie uczucia się go nie imały. Zauważył jednak, że po szarży magia wiążąca go znacznie osłabła. Musiał więc odpowiedzieć przeciwnikowi za nadobne. Zaatakował, a jego dwuręczne ostrze zraniło Rycerza Pani. Jego przeciwnik również nie próżnował. Z uporem, nieznanym nieumartemu księciu walczył i trwał w walce, a jego ciosy nieugięcie zmniejszały moc jaka pozwalała utrzymać mu kontrolę…

Nastąpiła ostra i bliska wymiana ciosów między przeciwnikami. Słychać było trzask gdy uderzenia trafiały w tarcze lub pancerz. Słychać było syk bólu, gdy ostrze nieumarłego przecięło skórę Elhiriusa w okolicy brzucha. Wtem Bretoniczyk gwałtownie uderzył tarczą w głowę szkieleta, rozpryskując ją na paręnaście kawałków. Magia puściła a kości rozleciały się na parę metrów w bok.

Elhrius zgiął się w bólu. Ten ostatni cios jaki otrzymał zdał się jednak poważniejszy niż sądził. Wygrał jednak i teraz mógł zejść z areny by wyleczyć swe rany. Odwrócił się i powoli zaczął wlec w stronę wyjścia z areny, żegnany głośnymi wiwatami i brawami z trybun. Nagle nad areną rozciągnęło się przeciągłe wycie, uciszając zupełnie widzów i formując się w słowa:
- Tttooo… ooo… nnnieeee… kooo… nieeec… śmieeerteelnikuuuu! – Elhrius poczuł jak jego esencja życia wylewa się z niego, uciekając bezpowrotnie. Opadł na kolana, nie mogąc złapać tchu. Z załzawionymi oczami spojrzał w stronę kości.

Choć był powyginany i zdeformowany po ciosach jakie otrzymał, to szkielet Aachenere powstał. Bretończyk widział jak niebieska łuna ulatuje z niego w stronę nieumartego dając mu drugą szansę. Książe grobowców, uniósł do żuchwy fiolkę z gęstą zielonkawą cieczą wylewając ją na siebie i wzmacniając swą magię utrzymującą:
- Ttteeeeraaaz… zgiiiniee..eesz! – wysyczał Aachenere i niespodziewanie szybkim krokiem ruszył w stronę Rycerza, unosząc swą broń nad głowę.

Elhrius leżał na ziemii i choć starał się z całych sił zablokować cios tarczą, to nie powiodło mu się. Miecz nieumartego, przebił się przez marną osłonę i ramię Bretończyka dzieląc jego twarz na pół. Rycerz umarł szybko i nie było go już na tym padole, gdy nieumarty z mlaśnięciem wyjmował z niego swoje ostrze, rozchlapując na boki kawałki jego mózgu.

Aachenere wygrał i dokonał zemsty… lecz tylko częściowo. Żywi jeszcze byli… wokół… wszędzie… i będą na niego czekali… wyzywali… z przekonaniem o swej wygranej… lecz on zniszczy w nich tą nadzieję… to świadectwo życia. Tym razem nie da się jednak zamknąć w trumnie…

Krasnoludy…

Pożałują…
"Remember, a Dwarf's only as big as his beard."

Majestic
Falubaz
Posty: 1264

Post autor: Majestic »

Mimo że Slaup ponownie zapadł w dziwny stupor, trzewia były wyraźnie zirytowane, dwie silne dusze przemknęły obok, podczas gdy na polu walki pozostała dusza należąca do tchórzliwego zielonoskórego i dawno zwietrzała dusza nieumarłego.

Co gorsza, jedzenie jakie udawało mu się zdobyć w twierdzy było... niewystarczające. Czuł głód dusz, i choć wiedziały że może się to źle skończyć dla naczynia, chciał pożreć esencję jakiejś istoty...

- JEŚĆ!
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Tharival
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 118

Post autor: Tharival »

Piotr oglądał ostatnią walkę ze znudzeniem, a zarazem ekscytacją. Siła jaką emanował nieumarły była wprost porażająca. Wiedział, że mógłby pokonać kościotrupa, ale przyszłoby mu to z trudem. Spostrzegł inżyniera z tym jego magusem. Magus był chyba przerażony. Piotr też widział wiatry magii, ale umiał je zepchnąć na bok. Czarodziej wyszeptał coś pod nosem i puścił małą klątwę na Piotra. Na niego! Piotr machnął od niechcenia ręką i klątwa wyparowała, a mag zemdlał.
- Mam nadzieję, że cię dorwę po tym jak twój kolega zginie na tej arenie - pomyślał Piotr.
Powrócił do walki. Bretończyk nie miał szans. Nieumarły był zbyt potężny. Piotr wstał i wyszedł. Już za chwilę to on wejdzie na piaski tej oto wspaniałej Areny i zmierzy się ze swoim przeciwnikiem. Pogrążył się w refleksji, myślał o odpowiedniej taktyce i nie życiu po nie życiu. Rapier spoczywał już na swoim miejscu.
Ostatnio zmieniony 25 wrz 2011, o 08:25 przez Tharival, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Giacomo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 104

Post autor: Giacomo »

Carlini odsypiał porządnie wczorajszą walkę w karczmie. Chociaż udało mu się z niej wyjść bez większych obrażeń, nabawił się kilku sporych siniaków. Popatrzył przez okno. Na zewnątrz panowały mroki rozjaśnione jedynie płomieniami pochodni. ,,Cholerna jaskinia, nawet nie wiem czy jest dzień czy noc!” – pomyślał rozdrażniony. Spojrzał na mechaniczny zegar, który przywiózł z Altdorfu. Spał ponad czternaście godzin. Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Carlini, wstawaj! – krzyknął Leonard – za chwilę zaczyna się kolejna walka!
Inżynier szybko się ubrał i wyszedł z pokoju. Czarodziej był radosny i pełen życia. ,,Przeklęci magowie. Czy oni zawsze mają za dużo energii?” – pomyślał. ]
- Witaj śpiochu, minęły Cię już dwie walki, a jak się nie pośpieszysz to nie zobaczysz też trzeciej. – szybko zeszli po schodach i udali się w kierunku areny.
- Byłeś na wszystkich? Co się tam działo? – wypytywał inżynier.
- Oczywiście! A myślisz, że po co tu przyjechałem? – zaśmiał się mag, lecz widząc spojrzenie przyjaciela poklepał go po ramieniu – Żartowałem, jestem tu aby Cię wspierać. No dobra. Na pierwszą się spóźniliśmy, mutant zabił orka. Druga … hmm … po przestudiowaniu licznych ilustrowanych magiczny ksiąg o demonach i mutacjach, jestem do takich widoków przyzwyczajony, ale Ciebie mogło by to, delikatnie mówiąc, zniesmaczyć. – mag z najdrobniejszymi szczegółami opisał wchłonięcie prze ogra nieszczęsnego elfa. Carlini skrzywił się z obrzydzania. Czarodziej opowiadał dalej – kolejna walka była dość zaskakująca, marny goblin zabił krasnoluda. Nie miałby szans gdyby nie jakiś magiczny napój który… - Inżynier nie słuchał go. Jego umysł zaprzątał inny problem. ,,Wspaniale. Niezabijalne pomioty Chaosu, psychopatyczne szalone ogry i jeszcze jakiś naćpany zielonoskóry. W co mnie ten mag wpakował? – z zadumy wyrwały go okrzyki dobiegające z areny. Gawiedź była zniecierpliwiona z powodu opóźnienia w walce. Dotarli właśnie do swoich miejsc na widowni gdy krasnoludy kończyły uwijać się przy skrzyni oznaczonej tajemnymi znakami. W końcu wieko odpadło wzburzając chmurę kurzu. Carlini widział tylko kupę kości i przebłyski zielonego światła, jednak zauważył zmianę zachowania u swego przyjaciela. Miał rację. Mag nie widział kurzu i światełek. Cała arena zalana była jednym wielkim wirem mrocznej magii wydobywającym się z sarkofagu. Czuł na sobie spojrzenie sprzed wieków które wpijało się w jego duszę. Wyszeptał krótkie zaklęcie ochronne i nieprzyjemne uczucie zniknęło. Zaczęła się walka. Leonard wiedział, że w porównaniu z taką potęgą Bretończyk nie ma szans.
Carlini nie miał takich traumatyczny doświadczeń i ze spokojem obserwował starcia. Chciał wyjść z areny, gdy Bretończyk zredukował dumnego księcia grobowców do mączki kostnej, lecz nie zdążył. Nieumarły dosłownie pozbierał się do kupy i ruszył do ponownej walki, lecz po krótkiej wymianie ciosów ponownie upadł. ,,To już koniec” – pomyślał.
I wtedy rozległ się upiorny krzyk.
Dla normalnego człowieka budził ,,tylko” przerażenie w sercu, lecz dla maga było to znacznie gorsze. Leonard widział jak setki przeklętych przed wiekami dusz wdzierają się do jego umysłu. Czuł ich gniew i nienawiść do wszystkiego co żyje, ale też nutkę jakby tęsknoty za utraconym istnieniem. Olbrzymia siła powaliło go na kolana. Począł wykrzykiwać zaklęcia ochronne i ścisnął jeden z licznych talizmanów. Czuł jak zawarte na nim runy rozgrzewają się do białości i palą jego skórę. Przez zamglone oczy spostrzegł wampira siedzącego po przeciwnej stronie areny. Wydawał się odprężony i spokojny, lecz czarodziej widział jak upiory forsują jego obronę magiczną. Leonarda ucieszył ten fakt. Pamiętał kilkunastu zasieczonych biczowników. ,,A masz krwiopijco”- pomyślał rzucając na nieumarłego klątwę. Nie zabije go to, lecz przez najbliższy czas powinien uważać na spadające ze stropu stalaktyty i kamienie. Poczym zemdlał.
Poczuł jak do jego gardło wlewa się wypalający wnętrzności trunek. Natychmiast otworzył oczy. Pochylał się nad nim Carlini oraz kilku krasnoludów.
- Bungman zawsze pomaga, o ile wcześniej nie zabije. – rzekł khazad, a reszta zaśmiała się. – Uważaj na swojego guślarz, człeczyno – rzucił do inżyniera na odchodne zataczając się ze śmiechu.
- Wstawaj Leon. Twój popis z wrzaskami i tarzaniem się po ziemi nie przysporzył ci popularności u Starszej Rasy. – powiedział inżynier, pomagając mu wstać. ,, Gdybyś czuł to co ja.” – chciał odburknąć mag, lecz nie zrobił tego. Normalny człowiek i tak by nic z tego nie zrozumiał.
- Chodź, zobaczmy z kim dane będzie mi się zmierzyć. – ruszyli w stronę kamienia z rozkładem walk.


Mac pisze:Dziękuje Ci Giacomo za Twoje zaangażowanie w uczestnictwo - już się zastanawiałem czy jest sens dalej pisać dla was opisowe starcia czy może ograniczyć się do zdań typu "zadał obrażenia", "otrzymał obrażenia", "padł". Nie zauważyłem by zależało wam na arenie lub na tym że staram się pisać ubarwione walki, na szczęście Twój post przyniósł tą bardzo potrzebną mi nadzieję, że jeszcze jest szansa. Bardzo podobały mi się motywy recytującego Nathanka!

Z chęcią wstrzymam walki na dzień lub dwa. Mam nadzieję, że reszta z was wykaże inicjatywę i postara się w równym stopniu jak Giacomo. Jak widzicie, nie potrzebne są ściany tekstu by wprowadzić do areny życie.


Sorry, że piszę dopiero teraz ale miałem dużo roboty. Mac to my ci dziękujemy za porządne, długie i pełne napięcia walki. Moim zdaniem ,,Czeluści Karak Kardin” stanowią jedną z najlepszych aren. =D>

Dziękuje wszystkim którzy zwieli udział w mojej akcji, a szczególnie Varinastariemu, Thariwalowi, Erisow, Chomikozo i i (V) :lol2: Wariaxowi. Teraz kolej na wasze pomysły. =D>
:D

Awatar użytkownika
Eriks281
Chuck Norris
Posty: 538

Post autor: Eriks281 »

Nieumarły okazał się wyjątkowo... zaskakującym przeciwnikiem, chociaż i tego można było się spodziewać. Joachim jednak widział więcej w swoim życiu, o wiele więcej. Lata walki pod sztandarem Kriegera nauczyły go determinacji i pozbawiły litości, zabierając przy tym część człowieczeństwa, ale czy w świecie otoczonym zewsząd plugawymi nieumarłymi, brutalnymi orkami czy innym stworami nie jest to naturalna kolej rzeczy?



PS: UP: dzięki za uznanie tego malutkiego kawałeczka tekstu, który wtedy naskrobałem. :) Nazywam się Eriks.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!

- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.

Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"

Awatar użytkownika
Tharival
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 118

Post autor: Tharival »

Koledze Giacomo zdarza się przekręcić nicki

Awatar użytkownika
Giacomo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 104

Post autor: Giacomo »

Mam dysleksje :oops: Następne niki będe pisał fonetycznie np. giacomo=/dżjakomo/ :lol2:

ODPOWIEDZ