Arena nr 32 - Czarna Grań
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Re: Arena nr 32 - Czarna Grań
Ale się kołomyja zrobiła. To po kolei.
Kto kończy tę Arenę ?
Kto robi następną ?
Kto kończy tę Arenę ?
Kto robi następną ?
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
1. Nie wiem, kto ją kończy, ale tym razem nie ja.
2. Jeśli oczywiście nie znajdzie się ktoś, dla kogo zrobienie następnej Areny będzie całym sensem jego życia, to następną z wielką chęcią poprowadzę ja.
2. Jeśli oczywiście nie znajdzie się ktoś, dla kogo zrobienie następnej Areny będzie całym sensem jego życia, to następną z wielką chęcią poprowadzę ja.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Trudno Arenę trza skończyć, a jak nikt nie chce to po przewrocie styczniowym wchodzę w iście GoT-ową arenę trzech MGów.
Jutro walka, zabieram się do pisania.
Bitka pirsza:
Wielko kupa miencha - Elfiok z miczem
Bitka dwa:
Ludziok konserwa - Elfiok z halabardom
Bitka trzycia:
Śmiszny ludziok z miczem - Włochate bydlem
Bitka cztyry:
Kościak - Tycie zilone babsko
Bitka pynć:
Nyndzny zielony z wielkom kulom - śmirdzonca pucha
Bitka szyść:
Ludziok z łuk - Skrzydłoty ludziok
Bitka sidym:
Wompierz - Elfioka
Bitka ośm:
Niemojszy ork - Ludziok ze śmiszna czapka
Bitka dziwionta: kościak bez szczeny i ludź z pirońsko łostrym miczem
Bitka dziezionta: wielgachny spaślak i wonsaty ludź ze skrzydłami
Bitka jedynasta: szybki wompirz i gupi gobas z kulom na łańcuchu
Bitka dwanasta: włochaty bydlak i buyżdżondzy blachamy ludź
Bitka czynazda: wompierze [jutro zrobim rozpirduchem, lepij ażby siem blade ludzie już szykowali]
Bitka szternazda: dfóch ludziuff
Jutro walka, zabieram się do pisania.
Bitka pirsza:
Wielko kupa miencha - Elfiok z miczem
Bitka dwa:
Ludziok konserwa - Elfiok z halabardom
Bitka trzycia:
Śmiszny ludziok z miczem - Włochate bydlem
Bitka cztyry:
Kościak - Tycie zilone babsko
Bitka pynć:
Nyndzny zielony z wielkom kulom - śmirdzonca pucha
Bitka szyść:
Ludziok z łuk - Skrzydłoty ludziok
Bitka sidym:
Wompierz - Elfioka
Bitka ośm:
Niemojszy ork - Ludziok ze śmiszna czapka
Bitka dziwionta: kościak bez szczeny i ludź z pirońsko łostrym miczem
Bitka dziezionta: wielgachny spaślak i wonsaty ludź ze skrzydłami
Bitka jedynasta: szybki wompirz i gupi gobas z kulom na łańcuchu
Bitka dwanasta: włochaty bydlak i buyżdżondzy blachamy ludź
Bitka czynazda: wompierze [jutro zrobim rozpirduchem, lepij ażby siem blade ludzie już szykowali]
Bitka szternazda: dfóch ludziuff
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Bitka czynazda! Dwa wompierze okładajom siem coby dobsze zaczomć połfiały !
Niedługo [ ] po śmierci rycerza z Bretonii gongi znów wezwały głodne walki tłumy do Cytadeli na Czarnej Grani. Tym razem mieli się zmierzyć ci, którzy do niedawna nie mieli sobie równych w błyskawicznym i okrutnym eliminowaniu oponentów. Martin von Lahkar stał od dawna na arenie. Wygładził dłońmi aksamitny, karminowy wams. Szkoda było tak wspaniałego stroju na porwanie, jednak nauczono go że na specjalną okazję trzeba się ubrać odpowiednie. Z westchnieniem przeczesał długie, kruczoczarne włosy i związał je czarnym rzemieniem. Dziś miał zabić wampira, któremu do niedawna szczerze życzył wygranej. Jednak nie mógł czekać - bestia szybko zdobywała nad nim kontrolę, dziś musiał coś zabić, rozerwać i pożreć, bo inaczej zatraci się w tym raz na zawsze.
Wkrótce na arenę wkroczył Dief. Bezceremonialnie spojrzał na Martina, przygładził przetłuszczone włosy i sprawdził miecz w pochwie.
Zanim zaczęła się walka, Martin odezwał się jeszcze do Diefa.
- Powodzenia Diefie, szybszy od promieni słońca. Dziś zobaczysz moc prawdziwego wampira, pamiętającego czasy Ushorana wygnańca, zabójcę całych armii. Ja urodziłem się wampirem - ciebie ugryziono. Bardzo bolało ?
Dief nie wyczuwał pogardy w głosie przeciwnika, wyrażał się pusto bez przekanania, zapewne chciał go do siebie zrazić by ułatwić mu robotę. "Niedoczekanie, pokroiłbym cię jak każdego innego". Potarł obręcz na lewej ręce i gałkę miecza.
- Bardziej niż możesz sobie wyobrazić. - rzekł uśmiechając się. Tylko ustami.
Herszt znudzony konwersacją, z której i tak nic nie rozumiał, okrzykiem dał znak do rozpoczęcia sieczki.
Dief, nie czekając wystrzelił do przodu z prędkością światła. Publiczność ledwo mogła dostrzec kontury czarnej sylwetki pośród czerwonej smugi światła i pyłu. Tuż przed przeciwnikiem gwałtownie skręcił w prawo, po czym wzbijając tuman kurzu zmienił kierunek i natarł na hrabiego Strigoi, dźgając mieczem. Wiekowy wampir był na to przygotowany, oglądał wszystkie walki Diefa i nagłe zwody nie były dla niego zaskoczeniem. Czubek miecza odbił się od pionowej zastawy pazurami. Młodszy wampir w ułamku sekundy dał susa w bok, mijając zbyt powolną jak dla niego szponiastą łapę. Wylądował na prawej nodze i momentalnie przekładając na nią cały ciężar wyprowadził cięcie znad głowy. Tym razem sięgnął celu. Rana przy obojczyku Martina nie była głęboka, lecz pierwsza krew należała do niego. Strzygę wyraźnie rozwścieczył sukces dalekiego krewnego - oczy von Lahkara nabiegały krwawoczerwoną mgłą. Dief cofnął się przed natarciem kreatury, w porę, gdyż szpony długości ludzkiego ramienia wbiły się w piach ledwie pół stopy od jego buta. Wrzask publiki przybierał na sile.
Dief musiał szybko coś wymyślić, jakiś plan dzięki któremu zdoła zbliżyć się do bestii i sięgnąć serca wroga. Nic prostego nie przyszło mu do głowy, na razie musiał się zadowolić wyprowadzaniem go w pole. Instynktownie wyskoczył daleko w tył przed ugryzieniem rozwartych szczęk strzygi. Monumentalny skok wprawił w osłupienie patrzących, lecz był brzemienny w skutkach dla Diefa. Lądując, lewa pięta zagłębiła się w namokniętym orczą juchą piachu i stracił zupełnie równowagę. Martin natychmiast doskoczył do ofiary, zamachując się na odlew szponami, które tnąc czarną skórznię jak papier weszły głęboko w ciało. Z okrzykiem bólu Dief poleciał kilka metrów dalej. Oszołomiany, zwalczył ból i stanął niepewnie. Wokół rany tliła się migotliwa szara poświata - paliło jak żywy ogień, albo gorzej. Blask obręczy przygasał. Warknął i zauważył nacierającego Strigoi, złaknionego krwi i śmierci. Martin skoczył w kierunku Diefa, który powodowany wściekłością zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego. Zamiast unikać, natarł prosto między łapami wroga, siekąc mieczem. Korzystając z impetu, wbił swe ostrze do połowy klingi w szeroką pierś strzygi. W jego uszy uderzył wrzask przywodzący na myśl zanurzanego w kwasie konia. Zaparł się nogą i wyszarpnął miecz płynnie przechodząc w zamaszyste cięcie. Brzuch Martina ozdobiła długa, czarna pręga, odsłaniająca hebanowe mięso. Dief ostrożnie cofnął się w tył, spod miotającej się w bólu bestii. Niegdyś dumny wampir, kulił się teraz z kwikiem na piachu, przyciskając łapy do ran, teraz przypominał raczej zbite zwierzę.
- Cóż kiedyś mógłbym go nawet nazwać przyjacielem... - pomyślał Dief - Więc uwolnię go od tego jak przyjaciela. Zdecydowanie podszedł do tego co dawniej zwane było Martinem Lahkarem, lordem Strigoi. Wzniósł oburącz miecz ostrzem w dół, gotowy przebić głowę wampira. Z całych sił pchnął miecz w dół.
Gdy już prawie sięgnął celu, ostrze obróciło się i wbiło krzywo w piach. "Czyżbym chybił ? Nie niemożliwe... nie to nie miecz to ja nie jestem na miejscu!" Obraz gwałtownie się przechylił ukazując ściemniające się niebo. Chwilę później pierwszy raz uderzył w piach. Spojrzał w dół i zobaczył masywne kły Lahkara zaciśmięte na swojej nodze. Nogawica była rozszarpana a zpomiędzy tkaniny sterczały fragmenty kości. Dief zdał sobie sprawę że dał się nabrać na najstarszą sztuczkę drapiezników... jak jakiś żółtodziób. Strigoi szarpnął łbem i rzucił Diefem o ziemię. Ten zaś w akcie rozpaczy wbił miecz w piach i złapał się z całej siły. Szczęki wobec oporu cofnęły się w dół zamieniając nogę w krwawy strzęp. Młodszy wampir uderzył besitę obręczą w pysk. Ta pchnęła łbem w górę, przewracając Diefa i zaryczała z bólu. Szybszy od promieni słońca złapał za cholewę buta i wyciągnął sztylet. Podciągając się za miecz, uniósł ramię i wbił go w odsłonięte oko Martina aż po rękojeść. Następnie ostatnimi siłami naparł na przedramię drugiej ręki i powiódł klingę wzdłuż twarzy do drugiego oka, zamieniając pysk w masę krwawych resztek. Puścił się i upadł znów na piach. Stwór w konwulsjach miotał się obok, Dief oparł się o pazur bestii, wziął miecz i wbił go prosto w serce strzygi, dociskając go stopą, po czym zesztywniał i opadł koło Martina.
Krwawa mgła uchodziła ze źrenic von Lahkara, zostawiając w końcu czarno-fioletowe oko Martina, które chciało jakby coś przekazać swoją głębią... teraz Dief miał to gdzieś, wygrał i chciał krwi elfki, dużo krwi. Spojrzał na szalejące tłumy, a potem na lożę herszta. Gdy z adwersarza została tylko kupa popiołu w kształcie spokojnie leżącego człowieka, ogłosił zwycięzcę i zakończył walkę.
Niedługo [ ] po śmierci rycerza z Bretonii gongi znów wezwały głodne walki tłumy do Cytadeli na Czarnej Grani. Tym razem mieli się zmierzyć ci, którzy do niedawna nie mieli sobie równych w błyskawicznym i okrutnym eliminowaniu oponentów. Martin von Lahkar stał od dawna na arenie. Wygładził dłońmi aksamitny, karminowy wams. Szkoda było tak wspaniałego stroju na porwanie, jednak nauczono go że na specjalną okazję trzeba się ubrać odpowiednie. Z westchnieniem przeczesał długie, kruczoczarne włosy i związał je czarnym rzemieniem. Dziś miał zabić wampira, któremu do niedawna szczerze życzył wygranej. Jednak nie mógł czekać - bestia szybko zdobywała nad nim kontrolę, dziś musiał coś zabić, rozerwać i pożreć, bo inaczej zatraci się w tym raz na zawsze.
Wkrótce na arenę wkroczył Dief. Bezceremonialnie spojrzał na Martina, przygładził przetłuszczone włosy i sprawdził miecz w pochwie.
Zanim zaczęła się walka, Martin odezwał się jeszcze do Diefa.
- Powodzenia Diefie, szybszy od promieni słońca. Dziś zobaczysz moc prawdziwego wampira, pamiętającego czasy Ushorana wygnańca, zabójcę całych armii. Ja urodziłem się wampirem - ciebie ugryziono. Bardzo bolało ?
Dief nie wyczuwał pogardy w głosie przeciwnika, wyrażał się pusto bez przekanania, zapewne chciał go do siebie zrazić by ułatwić mu robotę. "Niedoczekanie, pokroiłbym cię jak każdego innego". Potarł obręcz na lewej ręce i gałkę miecza.
- Bardziej niż możesz sobie wyobrazić. - rzekł uśmiechając się. Tylko ustami.
Herszt znudzony konwersacją, z której i tak nic nie rozumiał, okrzykiem dał znak do rozpoczęcia sieczki.
Dief, nie czekając wystrzelił do przodu z prędkością światła. Publiczność ledwo mogła dostrzec kontury czarnej sylwetki pośród czerwonej smugi światła i pyłu. Tuż przed przeciwnikiem gwałtownie skręcił w prawo, po czym wzbijając tuman kurzu zmienił kierunek i natarł na hrabiego Strigoi, dźgając mieczem. Wiekowy wampir był na to przygotowany, oglądał wszystkie walki Diefa i nagłe zwody nie były dla niego zaskoczeniem. Czubek miecza odbił się od pionowej zastawy pazurami. Młodszy wampir w ułamku sekundy dał susa w bok, mijając zbyt powolną jak dla niego szponiastą łapę. Wylądował na prawej nodze i momentalnie przekładając na nią cały ciężar wyprowadził cięcie znad głowy. Tym razem sięgnął celu. Rana przy obojczyku Martina nie była głęboka, lecz pierwsza krew należała do niego. Strzygę wyraźnie rozwścieczył sukces dalekiego krewnego - oczy von Lahkara nabiegały krwawoczerwoną mgłą. Dief cofnął się przed natarciem kreatury, w porę, gdyż szpony długości ludzkiego ramienia wbiły się w piach ledwie pół stopy od jego buta. Wrzask publiki przybierał na sile.
Dief musiał szybko coś wymyślić, jakiś plan dzięki któremu zdoła zbliżyć się do bestii i sięgnąć serca wroga. Nic prostego nie przyszło mu do głowy, na razie musiał się zadowolić wyprowadzaniem go w pole. Instynktownie wyskoczył daleko w tył przed ugryzieniem rozwartych szczęk strzygi. Monumentalny skok wprawił w osłupienie patrzących, lecz był brzemienny w skutkach dla Diefa. Lądując, lewa pięta zagłębiła się w namokniętym orczą juchą piachu i stracił zupełnie równowagę. Martin natychmiast doskoczył do ofiary, zamachując się na odlew szponami, które tnąc czarną skórznię jak papier weszły głęboko w ciało. Z okrzykiem bólu Dief poleciał kilka metrów dalej. Oszołomiany, zwalczył ból i stanął niepewnie. Wokół rany tliła się migotliwa szara poświata - paliło jak żywy ogień, albo gorzej. Blask obręczy przygasał. Warknął i zauważył nacierającego Strigoi, złaknionego krwi i śmierci. Martin skoczył w kierunku Diefa, który powodowany wściekłością zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego. Zamiast unikać, natarł prosto między łapami wroga, siekąc mieczem. Korzystając z impetu, wbił swe ostrze do połowy klingi w szeroką pierś strzygi. W jego uszy uderzył wrzask przywodzący na myśl zanurzanego w kwasie konia. Zaparł się nogą i wyszarpnął miecz płynnie przechodząc w zamaszyste cięcie. Brzuch Martina ozdobiła długa, czarna pręga, odsłaniająca hebanowe mięso. Dief ostrożnie cofnął się w tył, spod miotającej się w bólu bestii. Niegdyś dumny wampir, kulił się teraz z kwikiem na piachu, przyciskając łapy do ran, teraz przypominał raczej zbite zwierzę.
- Cóż kiedyś mógłbym go nawet nazwać przyjacielem... - pomyślał Dief - Więc uwolnię go od tego jak przyjaciela. Zdecydowanie podszedł do tego co dawniej zwane było Martinem Lahkarem, lordem Strigoi. Wzniósł oburącz miecz ostrzem w dół, gotowy przebić głowę wampira. Z całych sił pchnął miecz w dół.
Gdy już prawie sięgnął celu, ostrze obróciło się i wbiło krzywo w piach. "Czyżbym chybił ? Nie niemożliwe... nie to nie miecz to ja nie jestem na miejscu!" Obraz gwałtownie się przechylił ukazując ściemniające się niebo. Chwilę później pierwszy raz uderzył w piach. Spojrzał w dół i zobaczył masywne kły Lahkara zaciśmięte na swojej nodze. Nogawica była rozszarpana a zpomiędzy tkaniny sterczały fragmenty kości. Dief zdał sobie sprawę że dał się nabrać na najstarszą sztuczkę drapiezników... jak jakiś żółtodziób. Strigoi szarpnął łbem i rzucił Diefem o ziemię. Ten zaś w akcie rozpaczy wbił miecz w piach i złapał się z całej siły. Szczęki wobec oporu cofnęły się w dół zamieniając nogę w krwawy strzęp. Młodszy wampir uderzył besitę obręczą w pysk. Ta pchnęła łbem w górę, przewracając Diefa i zaryczała z bólu. Szybszy od promieni słońca złapał za cholewę buta i wyciągnął sztylet. Podciągając się za miecz, uniósł ramię i wbił go w odsłonięte oko Martina aż po rękojeść. Następnie ostatnimi siłami naparł na przedramię drugiej ręki i powiódł klingę wzdłuż twarzy do drugiego oka, zamieniając pysk w masę krwawych resztek. Puścił się i upadł znów na piach. Stwór w konwulsjach miotał się obok, Dief oparł się o pazur bestii, wziął miecz i wbił go prosto w serce strzygi, dociskając go stopą, po czym zesztywniał i opadł koło Martina.
Krwawa mgła uchodziła ze źrenic von Lahkara, zostawiając w końcu czarno-fioletowe oko Martina, które chciało jakby coś przekazać swoją głębią... teraz Dief miał to gdzieś, wygrał i chciał krwi elfki, dużo krwi. Spojrzał na szalejące tłumy, a potem na lożę herszta. Gdy z adwersarza została tylko kupa popiołu w kształcie spokojnie leżącego człowieka, ogłosił zwycięzcę i zakończył walkę.
Spłoń w piekle przeklęty wampirze. Pani Jeziora cie pokarała za zabicie mojego Bretońca
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Uwaga. Jutro oficjalnie kończymy półfinały !
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Skończy się w Piątek/Sobotę. Ostatnią walkę przed finałem rozegrałem już, ale przez robotę napisać nie zdążyłem. Jeszcze przed rozpoczęciem tzw. "ferii" będziemy znali zwycięzcę. A tak poza tym to zamiast narzekać, napisałby ktoś coś klimatycznego. To daje zdecydowanie więcej motywacji
W sowieckiej Rosji to ferie miały by nas.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Następnego dnia wczesnym przedpołudniem rogi znów zabrzmiały, a bramy areny rozwarły się z trzaskiem. Cały hałas, spotęgowany przez niezliczone rzeki widzów napływających tłumnie do twierdzy przez miasto, nie pozwalał nikomu w promieniu wielu mil pozostać w błogiej nieświadomości odbywających się półfinałów. Przedostatni dzień zawodów miał wyłonić śmiałka, który stoczy walkę z potężnym wampirem o ostateczne, nieodwołalne i niepodważalne zwycięstwo.
W swoich kwaterach, dwaj wielcy kapitanowie rasy ludzkiej, dążący do tego momentu po trupach innych i przez wszelakie przeciwności losu dokończyli oporządzanie się na walkę i sprężystym krokiem ruszyli na arenę ze swoimi ludźmi. Obsydianowa katana i szabla wykuta z najlepszych metali Starego Świata, pewnie leżały w rękach, gotowe dowieść wyższości swych właścicieli w krwawym pojedynku.
W swoich kwaterach, dwaj wielcy kapitanowie rasy ludzkiej, dążący do tego momentu po trupach innych i przez wszelakie przeciwności losu dokończyli oporządzanie się na walkę i sprężystym krokiem ruszyli na arenę ze swoimi ludźmi. Obsydianowa katana i szabla wykuta z najlepszych metali Starego Świata, pewnie leżały w rękach, gotowe dowieść wyższości swych właścicieli w krwawym pojedynku.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Bitka cztyrnazda! Skszydołoty wonsal co paciemuś nie lota i Ludź z śmisznem piorkiem co jak przywoli to na półowki harata!
[Muza do walki: Part 1 Part 2
Ciepły, pogodny poranek w Czarnej Granii, bynajmniej nie zwiastował sielankowego dnia. Bębny, kołatki i inne najprzeróżniejsze egzotyczne narzędzia czynienia zgiełku, tudzież kibicowania pracowały, jak powiadają imperialni inżynierowie "pełną parą". Poranne słońce oświecało świeżo uprzątnięty piach. Uprzątnięty oczywiście jak na orkowe standardy, w języku innych ras dywan z syfu byłby lepszym określeniem. Nie można jednak zarzucić chopakom Gorfanga, a właściwie ich goblinom że się nie starały. Gdy sam Wielki Herszt i jego świta zajęli miejsca na honorowym rusztowaniu wrzaski przycichły. Obok wodza siedział stary, zasuszony szaman w wilczym futrze i olbrzymi czarny ork z jeszcze bardziej imponującym toporem. Ciężko uzbrojona gwardia wodza zaprowadzała porządek wśród pobliskich kibiców. Gruby ork w ćwiekowanej zbroi podszedł kiwając się do wielkiej mosiężnej tuby, podrapał się po zarośniętej brodzie i głośno przypomniał po orkijsku i (jak nalepiej potrafił) w kilku innych narzeczach, publice o co w tym wszystkim chodzi oraz przedstawił walczących. Zaraz potem podniosły się kraty, a na piach wszedł Jan, widowiskowo kręcąc szablą i machając tłumowi. Z naprzeciwka nadszedł Willard, głośno klaszcząc metalowymi rękawicami nad głową.
Obaj pewnie podeszli do siebie i uścisnęli po przyjacielsku ręce, po czym rzucili nawzajem krótkie "Powodzenia, niech wygra lepszy." i odsunęli się od siebie wyciągając niespiesznie broń. Czempioni dnia zaczęli czujnie krążyć wokół siebie. Każdy pewnie wspominał teraz ich wczorajsze spotkanie.
*********
- Jak rozumiem, żaden z nas się nie podda.
- Ale nikt nie chce też ginąć na takim zadupiu bez celu, gdy wojna z Północy puka do drzwi.
Dobył się dźwięk opróżnianych kufli i pomruków aprobaty.
- I nie to że się boi, ale ma na uwadze swój oddział i to co się z nim stanie...
- ...Jak wrócą cało do cywilizacji bez dowódcy, czy nie pożrą się jak psy i wogóle.
Tu Willardowi przebłysło wspomnienie z dawnej wojskowej kariery.
- Psy powiadasz, a słyszałeś o bitwie pod Wäldherte, miédzy synami zmarłego hrabiego von Clegane'a ?
- Hmmm.. słynna Krwawa jatka na moście bez jednego trupa ? Ciekawe, wchodzę. A teraz wychylmy to do dna bo robi się widno!
***********
Ostatnie serdeczne spojrzenie zastąpił wzrok drapieżnika i zimne kalkulowanie. Walka się zaczęła.
Jan przeciął powietrze swoją szablą. Wyższy Reiklandczyk, w dodatku z dłuższym mieczem nie był łatwym celem szarży. To zdecydowanie utrudniało nawiązanie walki wręcz. Zmysł taktyczny pułkownika pracował na najwyższych obrotach, próżno przeglądając możliwe opcje, kiedy sobie o czymś przypomniał. W potężne cięcia, prezentowane przez Willarda w poprzednich walkach, ten wkładał całą siłę. Teraz plan był gotów. Mimo że było w nim sporo niewiadomych i równie dobrze mógłby skończyć się przecięciem na pół, Kislevita nie wachał się długo, kto nie ryzykuje nie zyskuje! "Raaaaaawaaaa!" Ze starym, rodowym zawołaniem Jan zaszarżował pędem na Zimmera. Skrzydła i obszerne, czerwone rękawy łopotały za nim niczym rząd sztandarów.
Willard, widząc nadzwyczaj śmiałą akcję rywala, postanowił się zrewanżować i na tyle szybko na ile pozwalała pełna płyta pobiegł w prawo, zaraz zatrzymał się, przyjął pozycję bojową, na rozstawionych nogach i przygotował się do cięcia.
Joachimowicz, zbliżając się do kapitana Imperium pomyślał "Boże, oby się udało." Teraz był za blisko na odwrót. Oczy Willarda zabłysły, ogromna katana cięła z prawej, zmieniając kąt ciosu.
Nagle Jan zrobił coś nieoczekiwanego. Odchylił się do tyłu i z całej siły wrył obcasy wysokich butów w piach. Teraz miały zadecydować tarcie i długość broni Reiklandczyka. Niespodziewanie plan się powiódł i wygrało to pierwsze. Katana ze świstem przeszła milimetry od napierśnika husarza, dalej ścinając luźnączęść rękawa. Siła cięcia pociągnęła imperialnego za mieczem, odsłaniając prawy bok. Karabela trzasnęła o zbroję płytową, żłobiąc blachę i odpychając Zimmera w tył. Nacierający lansjer zamachnął się z góry nadziakiem.
Willard był kompletnie zbity z pantałyku. Manewr Kislevity zaskoczył go, będzie musiał uważnie mierzyć następne ataki. Umiejętnie odbił trzonek nadziaka rękojeścią katajskiego miecza, ruchem nadgarstka przerodził impet odbitej katany w cios, który Jan przyjął na cios krzyżowy. Odsunęli się od siebie. Szabla Jana dwa razy brzęknęła o zastawę Reiklandczyka. Obsydianowe ostrze zostało odbite nadziakiem. Dwaj dowódcy wznosili się na wyżyny szermierczego kunsztu. Zwinnie balansowali na nogach a ich broń zmieniła się w czarną i srebrno-błekitną smugę, które sypały iskrami i dźwięczały przy spotkaniu. Pchnięcie katany i sztych szabli skrzyżowały swe drogi i zaklinowały się. Zimmer obrócił w dłoniach broń i ciął w nogi adwersarza drugą stroną. Jan z szelestem piór przeskoczył nad cięciem, i w blasku słońca przerzucił w powietrzu broń. Teraz nadziak i szabla wylądowały w innych rękach. Opadając z całą siłą husarz wbił nadziak w udo wroga, przebijając zbroję. Szabla weszła między naramiennik i kirys, wystając pionowo z góry.
Kapitan Reiklandu był na niewygodnej pozycji, a rany zabolały, pulsując, teraz miał za to czyste pole cięcia. Straszliwy oręż wystrzelił w górę, dotkliwie raniąc lewą rękę Jana, karwasz nie zatrzymał obsydianowego ostrza. Płynnie zniżając gardę, dawny Wielki Miecz, powlókł się prawą stroną do przodu, zmuszając pułkownika do zostawienia nadziaka i uniku w lewo. Willard prawie upadł po natarciu, czując szpikulec w ciele, jednak teraz to jego plan się powiódł.
Jan opadł na kolana, zakrzywiony miecz zostawił na jego piersi paskudną ranę, część zbroi była rozcięta i lała się przez nią posoka a dalsza część smugi była wgniecona. Spojrzał na przeciwnika, zrzucając hełm znad spoconych, długich włosów. Obaj byli zmęczeni, porysowani, pokaleczeni, a teraz też ciężko ranni. Kislevita wyjął spod ryngrafu, małą buteleczkę, wychylił do dna gorzką juchę i nie czekając ruszył na Willarda by nie dać mu podobnej szansy. Ten zaś postanowił przez ten czas wyszarpnąć nadziak z nogi i kontrszarżował z braku czasu. Starli się pośród potężnych ciosów, desperackich bloków i kontr. W końcu to jednak szabla Jana znalazła drogę do obojczyka Willarda, gdy jego broń spudłowała. Spojrzał na ściekającą między blachami krew, zaklął i zachwiał się w tył, jeszcze wyprowadzjąc cios. Jan zmuszając ciało do nadludzkiego wysiłku skoczył do przodu, ignorując cięcie, chciał wreszcie zakończyć tę walkę, gdy miał ku temu sposobność. Wszystko stało się dla obserwatorów zbyt szybko by cokowiek zobaczyć, lecz dla Joachimowicza i Zimmera czas płynął jakby w zwolnionym tempie.
Katana wgryzła się w zbroję i ciało tuż pod klatką piersiową.
Szabla chybiła rysując po pancerzu.
Willard cofnął i obrócił miecz do zwycięzkiego cięcia dokładnie w momencie, gdy ręka Jana znalazła nadziak i uderzyła nim w dół z wielką siłą. Błysk i zmęczenie odebrało w mu w tej chwili wzrok, gdy otworzył oczy ujrzał że klęczy, ranny nad rozciągniętym na ziemi Willardem. Kapitan na pokrwawionej twarzy, miał wciąż drżące, płasko położone ostrze miecza. Husarz spojrzał na dygocącą rękę z nadziakiem obróconym obuchem w dół i zrozumiał co się stało. Głośnym okrzykiem obwieścił swe zwycięstwo gawiedzi, i nieporadnie nachylił się nad towarzyszem. Zmarszczył brwi i podniósł się.
- Zdechł. Wygrałem! - oznajmił Hersztowi, gdy ten obwieścił koniec pojedynku, Kislevczyk szybko podbiegł do ludzkich żołnierzy z kompanii Willarda i krzyknął: "Jest żywy pomóżcie mi go znieść! I dajcie pół widra wódki!" - dodał głośniej w kierunku własnych ludzi. Opuścili Arenę pośród wiwatów i skandowania: "Won-sal, Won-sal, skszy-do-ło-ty!".
[Muza do walki: Part 1 Part 2
Ciepły, pogodny poranek w Czarnej Granii, bynajmniej nie zwiastował sielankowego dnia. Bębny, kołatki i inne najprzeróżniejsze egzotyczne narzędzia czynienia zgiełku, tudzież kibicowania pracowały, jak powiadają imperialni inżynierowie "pełną parą". Poranne słońce oświecało świeżo uprzątnięty piach. Uprzątnięty oczywiście jak na orkowe standardy, w języku innych ras dywan z syfu byłby lepszym określeniem. Nie można jednak zarzucić chopakom Gorfanga, a właściwie ich goblinom że się nie starały. Gdy sam Wielki Herszt i jego świta zajęli miejsca na honorowym rusztowaniu wrzaski przycichły. Obok wodza siedział stary, zasuszony szaman w wilczym futrze i olbrzymi czarny ork z jeszcze bardziej imponującym toporem. Ciężko uzbrojona gwardia wodza zaprowadzała porządek wśród pobliskich kibiców. Gruby ork w ćwiekowanej zbroi podszedł kiwając się do wielkiej mosiężnej tuby, podrapał się po zarośniętej brodzie i głośno przypomniał po orkijsku i (jak nalepiej potrafił) w kilku innych narzeczach, publice o co w tym wszystkim chodzi oraz przedstawił walczących. Zaraz potem podniosły się kraty, a na piach wszedł Jan, widowiskowo kręcąc szablą i machając tłumowi. Z naprzeciwka nadszedł Willard, głośno klaszcząc metalowymi rękawicami nad głową.
Obaj pewnie podeszli do siebie i uścisnęli po przyjacielsku ręce, po czym rzucili nawzajem krótkie "Powodzenia, niech wygra lepszy." i odsunęli się od siebie wyciągając niespiesznie broń. Czempioni dnia zaczęli czujnie krążyć wokół siebie. Każdy pewnie wspominał teraz ich wczorajsze spotkanie.
*********
- Jak rozumiem, żaden z nas się nie podda.
- Ale nikt nie chce też ginąć na takim zadupiu bez celu, gdy wojna z Północy puka do drzwi.
Dobył się dźwięk opróżnianych kufli i pomruków aprobaty.
- I nie to że się boi, ale ma na uwadze swój oddział i to co się z nim stanie...
- ...Jak wrócą cało do cywilizacji bez dowódcy, czy nie pożrą się jak psy i wogóle.
Tu Willardowi przebłysło wspomnienie z dawnej wojskowej kariery.
- Psy powiadasz, a słyszałeś o bitwie pod Wäldherte, miédzy synami zmarłego hrabiego von Clegane'a ?
- Hmmm.. słynna Krwawa jatka na moście bez jednego trupa ? Ciekawe, wchodzę. A teraz wychylmy to do dna bo robi się widno!
***********
Ostatnie serdeczne spojrzenie zastąpił wzrok drapieżnika i zimne kalkulowanie. Walka się zaczęła.
Jan przeciął powietrze swoją szablą. Wyższy Reiklandczyk, w dodatku z dłuższym mieczem nie był łatwym celem szarży. To zdecydowanie utrudniało nawiązanie walki wręcz. Zmysł taktyczny pułkownika pracował na najwyższych obrotach, próżno przeglądając możliwe opcje, kiedy sobie o czymś przypomniał. W potężne cięcia, prezentowane przez Willarda w poprzednich walkach, ten wkładał całą siłę. Teraz plan był gotów. Mimo że było w nim sporo niewiadomych i równie dobrze mógłby skończyć się przecięciem na pół, Kislevita nie wachał się długo, kto nie ryzykuje nie zyskuje! "Raaaaaawaaaa!" Ze starym, rodowym zawołaniem Jan zaszarżował pędem na Zimmera. Skrzydła i obszerne, czerwone rękawy łopotały za nim niczym rząd sztandarów.
Willard, widząc nadzwyczaj śmiałą akcję rywala, postanowił się zrewanżować i na tyle szybko na ile pozwalała pełna płyta pobiegł w prawo, zaraz zatrzymał się, przyjął pozycję bojową, na rozstawionych nogach i przygotował się do cięcia.
Joachimowicz, zbliżając się do kapitana Imperium pomyślał "Boże, oby się udało." Teraz był za blisko na odwrót. Oczy Willarda zabłysły, ogromna katana cięła z prawej, zmieniając kąt ciosu.
Nagle Jan zrobił coś nieoczekiwanego. Odchylił się do tyłu i z całej siły wrył obcasy wysokich butów w piach. Teraz miały zadecydować tarcie i długość broni Reiklandczyka. Niespodziewanie plan się powiódł i wygrało to pierwsze. Katana ze świstem przeszła milimetry od napierśnika husarza, dalej ścinając luźnączęść rękawa. Siła cięcia pociągnęła imperialnego za mieczem, odsłaniając prawy bok. Karabela trzasnęła o zbroję płytową, żłobiąc blachę i odpychając Zimmera w tył. Nacierający lansjer zamachnął się z góry nadziakiem.
Willard był kompletnie zbity z pantałyku. Manewr Kislevity zaskoczył go, będzie musiał uważnie mierzyć następne ataki. Umiejętnie odbił trzonek nadziaka rękojeścią katajskiego miecza, ruchem nadgarstka przerodził impet odbitej katany w cios, który Jan przyjął na cios krzyżowy. Odsunęli się od siebie. Szabla Jana dwa razy brzęknęła o zastawę Reiklandczyka. Obsydianowe ostrze zostało odbite nadziakiem. Dwaj dowódcy wznosili się na wyżyny szermierczego kunsztu. Zwinnie balansowali na nogach a ich broń zmieniła się w czarną i srebrno-błekitną smugę, które sypały iskrami i dźwięczały przy spotkaniu. Pchnięcie katany i sztych szabli skrzyżowały swe drogi i zaklinowały się. Zimmer obrócił w dłoniach broń i ciął w nogi adwersarza drugą stroną. Jan z szelestem piór przeskoczył nad cięciem, i w blasku słońca przerzucił w powietrzu broń. Teraz nadziak i szabla wylądowały w innych rękach. Opadając z całą siłą husarz wbił nadziak w udo wroga, przebijając zbroję. Szabla weszła między naramiennik i kirys, wystając pionowo z góry.
Kapitan Reiklandu był na niewygodnej pozycji, a rany zabolały, pulsując, teraz miał za to czyste pole cięcia. Straszliwy oręż wystrzelił w górę, dotkliwie raniąc lewą rękę Jana, karwasz nie zatrzymał obsydianowego ostrza. Płynnie zniżając gardę, dawny Wielki Miecz, powlókł się prawą stroną do przodu, zmuszając pułkownika do zostawienia nadziaka i uniku w lewo. Willard prawie upadł po natarciu, czując szpikulec w ciele, jednak teraz to jego plan się powiódł.
Jan opadł na kolana, zakrzywiony miecz zostawił na jego piersi paskudną ranę, część zbroi była rozcięta i lała się przez nią posoka a dalsza część smugi była wgniecona. Spojrzał na przeciwnika, zrzucając hełm znad spoconych, długich włosów. Obaj byli zmęczeni, porysowani, pokaleczeni, a teraz też ciężko ranni. Kislevita wyjął spod ryngrafu, małą buteleczkę, wychylił do dna gorzką juchę i nie czekając ruszył na Willarda by nie dać mu podobnej szansy. Ten zaś postanowił przez ten czas wyszarpnąć nadziak z nogi i kontrszarżował z braku czasu. Starli się pośród potężnych ciosów, desperackich bloków i kontr. W końcu to jednak szabla Jana znalazła drogę do obojczyka Willarda, gdy jego broń spudłowała. Spojrzał na ściekającą między blachami krew, zaklął i zachwiał się w tył, jeszcze wyprowadzjąc cios. Jan zmuszając ciało do nadludzkiego wysiłku skoczył do przodu, ignorując cięcie, chciał wreszcie zakończyć tę walkę, gdy miał ku temu sposobność. Wszystko stało się dla obserwatorów zbyt szybko by cokowiek zobaczyć, lecz dla Joachimowicza i Zimmera czas płynął jakby w zwolnionym tempie.
Katana wgryzła się w zbroję i ciało tuż pod klatką piersiową.
Szabla chybiła rysując po pancerzu.
Willard cofnął i obrócił miecz do zwycięzkiego cięcia dokładnie w momencie, gdy ręka Jana znalazła nadziak i uderzyła nim w dół z wielką siłą. Błysk i zmęczenie odebrało w mu w tej chwili wzrok, gdy otworzył oczy ujrzał że klęczy, ranny nad rozciągniętym na ziemi Willardem. Kapitan na pokrwawionej twarzy, miał wciąż drżące, płasko położone ostrze miecza. Husarz spojrzał na dygocącą rękę z nadziakiem obróconym obuchem w dół i zrozumiał co się stało. Głośnym okrzykiem obwieścił swe zwycięstwo gawiedzi, i nieporadnie nachylił się nad towarzyszem. Zmarszczył brwi i podniósł się.
- Zdechł. Wygrałem! - oznajmił Hersztowi, gdy ten obwieścił koniec pojedynku, Kislevczyk szybko podbiegł do ludzkich żołnierzy z kompanii Willarda i krzyknął: "Jest żywy pomóżcie mi go znieść! I dajcie pół widra wódki!" - dodał głośniej w kierunku własnych ludzi. Opuścili Arenę pośród wiwatów i skandowania: "Won-sal, Won-sal, skszy-do-ło-ty!".
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[Brawo świetny opis. Aż mi się ręce trzęsły jak to czytałem . Kurwa tak blisko finału a jednak tak daleko
Willard jest pierwszą postacią która poza zwycięzcą przeżyje arenę ever( dzięki dla MA ) ]
Willard cały następny dzień leżał nieprzytomny. Prawdopodobnie gdyby nie pomoc maga w zasklepieniu paskudnych ran wykrwawiłby się, ale na szczęście dzięki szybkiej interwencji przyjaciół przeżył. Na razie musiał dużo odpoczywać...
Willard jest pierwszą postacią która poza zwycięzcą przeżyje arenę ever( dzięki dla MA ) ]
Willard cały następny dzień leżał nieprzytomny. Prawdopodobnie gdyby nie pomoc maga w zasklepieniu paskudnych ran wykrwawiłby się, ale na szczęście dzięki szybkiej interwencji przyjaciół przeżył. Na razie musiał dużo odpoczywać...
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
(ja brałem udział w 2 i czytałem 1 więc jeśli to nieprawda to przepraszam )