Hej! A ja to co?!Matis pisze:[ Mamy:
3 elfy
1 dark elf
1 minotaur
1 wompierz
2 krasnoludy
2 ludzi ( 1 zły)
Razem 10 postaci]
ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[ Dla mnie twoja postać już nie żyje, pomszczę Kiliana
Mamy:
3 elfy
2 dark elfy
1 minotaur
1 wompierz
2 krasnoludy
2 ludzi ( 1 zły)
Razem 11 postaci]
Mamy:
3 elfy
2 dark elfy
1 minotaur
1 wompierz
2 krasnoludy
2 ludzi ( 1 zły)
Razem 11 postaci]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Fluffy Cięty Język, Pachwinogryz i Ogniomistrz z plemienia Gniewnej Pięści
Gnoblar Choncho
Broń : Tasak oraz rzeźnicki nóż
Zbroja: Pancerz lekki ( brudne szaty klejące się niczym plaster miodu), Skórzana czapka ( lekki hełm) oraz puklerz
Ekwipunek: Gnoblar wierzchowy; Ząbkowane Ostrze;
-Sadysta; Wytrzymały; Niesamowite Szczęście
Gnoblar w średnim wieku, o twarzy zesmaganej przez wiatr i słońce, nieco umorusanej w błocie biegł po zboczu góry. Był przerażony. Potknął się o korzeń i upadł. Momentalnie zerwał się i puściła się biegiem w przypadkowym kierunku. Była ścigany przez wściekłego ogra. W przypływie adrenaliny nie od razu wyczuł skręcenie kostki, które po chwili zaczęło go spowalniać. Ścigająca go bestia były coraz bliżej o czym informowały ja okrzyki wydawane przez nią. Wiedział, że już nie jest w stanie uciec. wyciągnęła wiec zza pasa tasak i trzymając go przed sobą czekał aż ogr zbliży się na tyle by mogła zadać cios. Po chwili stał twarzą w twarz z ogrem z wymalowanymi smołą symbolem na pysku. Ruszył w jego kierunku śmiejąc się parszywie, najwyraźniej czerpiąc radość ze strachu jaki budzi u swej ofiary. Został on zraniony dotkliwie nożem zielonoskórego. Kolos zaryczał ze złości. Zamachnął się. Fluffy Cięty Język skulony czekał na cios. Nagle ogr zaryczał ponownie, zachwiał się i upadł. Z jego pleców wystawała złamana lanca kawalerzysty, który właśnie zeskoczył z konia. Fluffy instynktownie schował się w krzaki. Jeździec poderżnął gardło jeszcze żywego ogra po czym kopnął truchło i splunął.
Pachwinogryz bo taka była jego ranga w plemieniu dostrzegł, że ma on mieszek pełen błyszczących słoneczek za które można było wiele kupić. Takiej okazji przepuścić nie mógł. Gdy jeździec wdrapywał się na konia wskoczył bezbronnemu człowiekowi na plecy i zaczął go dźgać swoim nożem w odsłoniętą twarz. Lansjer padł na ziemie. Gnoblar wskoczył na niego i kontynuował sadystyczną metodę na egzekucję. Gdy ciało zadrgało w konwulsjach i uspokoiło się Fluffy skrzętnie przeszukał trupa i juki i zabrał tyle błyskotek ile tylko mógł. Podczas przeszukiwania trafił na dziwny zwój. Jednak Fluffy nie był zwykłym gnoblarem. Pochodził z plemienia Gniewnej Pięści gdzie analfabetyzm dotykał tylko ośmiu na dziesięciu ogrów i aż co dwudziesty gnoblar umiał czytać. Fluffy zaliczał się do tej elity. Skrzętnie rozwinął zwój i przycisnął go kamieniami. Zapalił pochodnię rycerza krzesiwem i hubką( tą czynność posiadł jako ogniomistrz wśród gnoblarskich współbraci) Z tego co było napisane wynikało iż wygrany dostanie tyle słoneczek że będzie mógł jeść świeże mięso do końca życia. Ba będzie mógł nawet mieć własnego gnoblara.
Zajęty rozmyślaniami Fluffy zgłodniał. Zauważył, że koń lansjera jeszcze nie uciekł więc poderżnął zwierzęciu gardło i zjadł pieczony udziec. Pełny brzuch i zapach pieczonego mięsa przypomniał mu, że obok niego leży martwy ogr. Jego właściciel. Dla niego oznaczało to wyrok śmierci. Fluffy początkowo spanikował, ale po chwili kulenia się w pancerzu lansjera doszedł do wniosku, że musi uciekać. A skoro już zdobył tą wiadomość i wie jak tam trafić to czemu by nie spróbować szczęścia.
Pod osłoną nocy skrzyknął grupę swoich podwładnych. Mniej więcej wyjaśnił im w prostych słowach na czym polega ich misja
- Ale ... - Nie dokończył jeden z niżej usytuowanych gnoblarów wierzchowców. Został dźgnięty szpicem rzeźnickiego noża prosto w oko.
- Żadnych kurwa ale! - Krzyknął szeptem. - Jedziemy spuścić bęcki paru cwaniakom! Nazad!- Po czym wskoczył na swojego gnoblara wierzchowego i pobiegli w kierunku nieznanych im krain by zawalczyć o tytuł zwycięscy areny i o niezliczone ilości słoneczek...
[ No to macie greenskina który was wszystkich będzie wyzywać ]
[ W końcu jakaś trollowa postać ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[myślałem że Ty matis zrobisz trolla. Mój saurus old blood musi poczekać niestety do następnej areny ]
[ Obiecałem, że będę grzeczny tym razem , na następnej arenie nie ma przebacz. Moja 12letnia dziewczynka (królowa demonów) z czaszką orka z kręgosłupem jako bronią już czeka ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[a bo ja to się na jaszczurkach znam ]
Imię: Duriath z Har Ganeth
Rasa/Klasa: Dark Elf Executioner
Broń:Draich
Zbroja: Ciężka zbroja egzekutora, średni hełm (twarz oprócz oczu zasłonięta kolczugą)
Ekwipunek: Mistrzowska zbroja
Umiejętność specjalna: Dekapitator
Jedynym celem jakiemu poświęca się każdy Egzekutor jest zabijanie ku chwale Khaine'a. Lecz niektórzy, bardziej zasłużeni dowodzą oddziałami na polu bitwy. Tacy Egzekutorzy są nazywanie Mistrzami Draicha. Duriath był jednym z nich. Gdy do Har Ganeth doszły wieści o organizowanej Arenie Śmierci, wielu egzekutorów widziało w tym szansę na zdobycie chwały i przede wszystkim na przelanie krwi ku chwale Pana Mordu. W końcu Świątynia Khaine'a wyznaczyła trzech Druchii, którzy mieli popłynąć ku mroźnej północy. Jednym z nich był Duriath.
Duriath obudził się na pokładzie Czarnego Okrętu - z temperatury powietrza i krajobrazu wybrzerza wzdłuż którego płynął okręt wywnioskował, że są już blisko celu. Kilka godzin później on i jego dwaj towarzysze wylądowali na wybrzeżu na południe od miasta. Duriath pierwszy postawił stopę na lądzie. Miasto do którego zmierzali było tylko kilka mil stąd.
-Kto będzie walczył na arenie ?- jeden z Druchii zapytał.
-Będziemy ciągnąć losy tak jak to zostało ustalone w świątyni Khaine'a- odparł drugi zdejmując kaptur. Na jego czole widniała Runa oznaczająca przynależność do kultu Zabójców.
Los sprawił, że to Duriath'owi przystąpił zaszczyt przelewania krwi na arenie.
Gdy dotarli do miasta zatrzymała ich straż.
-Coście za jedni ?- zapytał zarośnięty sierżant.
-Przybywamy na arenę- odparł Duriath ukazując zwój.
Strażnik obejrzał zwój, a jako że wszystko było w porządku przepuścił trójkę Druchii za bramę miasta. Mroczne Elfy szły ulicami miasta, mijając zarówno domy bogate jak i biedne. W powietrzu unosił się smród charakterystyczny dla ludzkich miast portowych. Byli zaczepiani zarówno przez ulicznych sprzedawców jak i kurtyzany, a za nimi ciągneły się nienawistne i ciekawskie spojrzenia mieszkańców. Dzięki Arenie Śmierci miasto rozkwitło. Zjeżdżali do niego zarówno znudzeni życiem szlachcice, jak i kupcy którzy zamierzali ubić interes w tym zatłoczonym obecnie mieście. /zapytawszy o drogę straż miejską, towarzysze skierowali się w stronę areny która była celem ich podróży. Nad portem krążyły stada mew wabione zapachem świeżych i nieświeżych ryb. Gdy dotarli na miejsce Duriath zapisał się i dołączył do grona członków Areny Śmierci.
Rasa/Klasa: Dark Elf Executioner
Broń:Draich
Zbroja: Ciężka zbroja egzekutora, średni hełm (twarz oprócz oczu zasłonięta kolczugą)
Ekwipunek: Mistrzowska zbroja
Umiejętność specjalna: Dekapitator
Jedynym celem jakiemu poświęca się każdy Egzekutor jest zabijanie ku chwale Khaine'a. Lecz niektórzy, bardziej zasłużeni dowodzą oddziałami na polu bitwy. Tacy Egzekutorzy są nazywanie Mistrzami Draicha. Duriath był jednym z nich. Gdy do Har Ganeth doszły wieści o organizowanej Arenie Śmierci, wielu egzekutorów widziało w tym szansę na zdobycie chwały i przede wszystkim na przelanie krwi ku chwale Pana Mordu. W końcu Świątynia Khaine'a wyznaczyła trzech Druchii, którzy mieli popłynąć ku mroźnej północy. Jednym z nich był Duriath.
Duriath obudził się na pokładzie Czarnego Okrętu - z temperatury powietrza i krajobrazu wybrzerza wzdłuż którego płynął okręt wywnioskował, że są już blisko celu. Kilka godzin później on i jego dwaj towarzysze wylądowali na wybrzeżu na południe od miasta. Duriath pierwszy postawił stopę na lądzie. Miasto do którego zmierzali było tylko kilka mil stąd.
-Kto będzie walczył na arenie ?- jeden z Druchii zapytał.
-Będziemy ciągnąć losy tak jak to zostało ustalone w świątyni Khaine'a- odparł drugi zdejmując kaptur. Na jego czole widniała Runa oznaczająca przynależność do kultu Zabójców.
Los sprawił, że to Duriath'owi przystąpił zaszczyt przelewania krwi na arenie.
Gdy dotarli do miasta zatrzymała ich straż.
-Coście za jedni ?- zapytał zarośnięty sierżant.
-Przybywamy na arenę- odparł Duriath ukazując zwój.
Strażnik obejrzał zwój, a jako że wszystko było w porządku przepuścił trójkę Druchii za bramę miasta. Mroczne Elfy szły ulicami miasta, mijając zarówno domy bogate jak i biedne. W powietrzu unosił się smród charakterystyczny dla ludzkich miast portowych. Byli zaczepiani zarówno przez ulicznych sprzedawców jak i kurtyzany, a za nimi ciągneły się nienawistne i ciekawskie spojrzenia mieszkańców. Dzięki Arenie Śmierci miasto rozkwitło. Zjeżdżali do niego zarówno znudzeni życiem szlachcice, jak i kupcy którzy zamierzali ubić interes w tym zatłoczonym obecnie mieście. /zapytawszy o drogę straż miejską, towarzysze skierowali się w stronę areny która była celem ich podróży. Nad portem krążyły stada mew wabione zapachem świeżych i nieświeżych ryb. Gdy dotarli na miejsce Duriath zapisał się i dołączył do grona członków Areny Śmierci.
Ostatnio zmieniony 23 maja 2013, o 20:53 przez DarkAngel, łącznie zmieniany 3 razy.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ No jeszcze 3 osoby i otwieram arenę. Giacomo, Warlock kto tam jeszcze dawać dawać, byle nie elfa !
@Chomikozo
Hermann - Góring i zwolnienia chorobowe - made my day.
Historia Naviedzonego z dziadkiem też zacna.
Razem z listą i otwarciem machnę nieco dokładniejszy rys fluffowy, oczy mi wysiadają od przeczytania historyjek ale warto było. ]
@Chomikozo
Hermann - Góring i zwolnienia chorobowe - made my day.
Historia Naviedzonego z dziadkiem też zacna.
Razem z listą i otwarciem machnę nieco dokładniejszy rys fluffowy, oczy mi wysiadają od przeczytania historyjek ale warto było. ]
-Że kurwa co Twoje psia mać?!- Nie wiadomo ile wódki musiał wypić ten ludzik na koniu skoro postanowił podjechać do poturbowanej góry stali, ktora właśnie wykrzykiwała na niego obelgi. Niemniej, miał szczęście w ów góry mniemaniu, że jeszcze ktoś jemu i jego konikowi łba rembakiem nie odrąbał. -Szukamy wo-jow-ni-ków. Do areny. Do areny ś-m-i-e-r-c-i.- Odrzekł ungolski jeździec, bardzo ostrożnie, bardzo grzecznie, mocno gestykulując i gotów w każdej chwili spierdzielić w siną dal. Musiał się okazać wyjątkowo szybki, gdyż ork widząc bitkę zaczyna bardzo szybko przebierać nogami, przynajmniej jak już wstanie, a ta sztuka mu się akurat udała. Koń zarżał, a ungol zniknął - Badzum pobiegł za nim. Klopot był taki, ze ten człowiek nie znał zbyt dobrze tej podgórskiej okolicy.
-Ja Cie dobrze słyszał! Bić żeś siem chciał to chodź!- Wrzeszczał za nim odziany w czarną stal z kolorowymi ornamentami bez gustu i smaku. Głos brzmiał coraz bardziej w oddali, w końcu ork nie byłby w stanie dogonić konia. Co to to nie! Edmund czuł się bezpieczny, teraz już spokojnie odnalazł jaskinię... Co go do cholery podkusiło, żeby próbować nawiązać kontakt z orkiem. Nosz kurwa jego mać, żeby z nimi w ogóle dało się nawiązywać jakiekolwiek kontakty! Zbliżał się wieczór, trzeba tu będzie przenocować, a rano jak najszybciej się ewakuować.
-No i gdzie on siem schował syn z goblinskiego gówna, hem? Jak myślisz Brzydalu?- To na pewno nie były słowa matki, która budzi Cię ze snu, ani nawet oficera, ktory krzyczy, żebyś ruszył dupsko na poranne zajęcia fizyczne. Edmund zadrżał cały. Miał teraz dwie opcje - albo zostanie tutaj i ork prędzej czy później go dorwie... albo odjedzie zanim ten go przyuważy. Nie powinien dogonić go na pieszo, więc szybko znajdzie się znów bezpiecznie wśród ludzkich osad, zrekrutować kogoś innego.... Tak. Na trzy. Raz, dwa... I odjechał, myśląc o tym by uciec jak najdalej.
-No nie, na wszystkich Bogów! Ten skurwiel ma DZIKA!- Edmund był bliski płaczu. Badzum przyuważył go szybko i teraz pedził na nim, ujeżdżając jakiegoś przerażającego, przerośniętego bydlęcia z kłami jak szable. Zielonoskóry wyglądał strasznie w swym pełnym ekwipunku: Hełm dopasowany do orczej głowy mógłby przypominać basinet, gdyby nie fakt, że z jego szczytu wyrastały dwa powyginane kolce, a miejsce na kły było niepokojąco duże. Naramienniki przypominały wielkością tarcze portowych zołdaków, ale były o wiele grubsze i okropnie kanciaste. Napierśnik z kolei wyglądał jakby każdą jedną blachę przytwierdzono do kilku kolejnych, nachodzących na siebie, tworząc okropnie ciężki i nieprzebijalny pancerz ozdobiony bohomazami. Na plecach przytwierdzony miał ogromny topór, niewiele mniejszy morgensztern i coś w rodzaju szabli o tak poszarpanych brzegach, że ciarki przechodziły na samą myśl o szkodach jakie mogła wyrządzać. W jednej ręce miał kolejną szablę, a w drugiej... tarczę, która mogłaby przysłonić go całego i ktora składała się z jednego, ciezkiego kawałka płyty - grubego niczym deska stropowa. Nie trzymał wodzy, galopował ku niemu jak niezwykle szalony, krwiożerczy potwor. -Ty chciałeś siem bić, to tera tu chodź goblinojebco! Bo ciem tak urzondzem, że nawet kopytko z konika nie zostanie! WAAAAAGHHHH!- I juz go doganiał.
To była ostatnia deska ratunku. Teraz wiedział, że i tak zginie, cokolwiek zrobi, wiec można próbowac wszystkiego, a nuż się uda... -O NAJPOTĘŻNIEJSZY Z HERSZTÓW, ZAPRASZAM CIĘ DO UDZIAŁU W ARENIE ŚMIERCI, GDZIE ZMIERZYSZ SIĘ Z NAJPRZEDNIEJSZYMI Z WOJOWNIKÓW Z CAŁEGO ŚWIATA!- Zakrzyknął Edmund całkiem poważnym i władczym głosem, starając się jak najbardziej połechtać ego orka. Zatrzymał się zaraz po wypowiedzeniu tych słów, zamknął oczy i czekał na cios rembaka...
Ale nic się nie wydarzyło. Usłyszał gośne stąpnięcie, a potem kilka lżejszych, potem poczuł smrodliwy oddech przy swojej twarzy. -Ty mówić serio?! Czemu od razu nie mówić? A byndzie coś do żarcia?-
To zadziwiające jak przyjaźnie mógł brzmieć głos orka, kiedy bardzo uważało się, by go nie urazić. Teraz razem - we dwójkę - pojechali na Arenę Śmierci i chociaż na pewno przyjaciółmi nie byli, to jednak jeden drugiego nie zabił... chociaż nie było na to długiej gwarancji.
Badzum Stalowy Łep - Herszt Czarnych Orków
Bronie: Rembak, Rembak, Morgensztern, Podwójny Topór
Zbroja: Pełna zbroja płytowa, Ciężka tarcza, Ciężki hełm podobny do basinetu, wszystko maźnięte w żółto-czerwone barwy plemienne.
Wierzchowiec: Dzik, również pomalowany, ale tylko w czerwone barwy (ponieważ czerwone jest szypciejsze).
Ekwipunek: Zbroja z najlepsiejszej, potrójnie hartowanej czarnej stali - Mistrzowska zbroja.
Umiejętność: Badzum potrafi w mistrzowski sposób posługiwać się swoją ogromną tarczą - Tarczownik.
http://img189.imageshack.us/img189/6141/or1i.jpg
Jak widać z historyjki, podstawową bronią Badzuma jest rembak z tarczą, a dalej to juz tak jak trzeba.
-Ja Cie dobrze słyszał! Bić żeś siem chciał to chodź!- Wrzeszczał za nim odziany w czarną stal z kolorowymi ornamentami bez gustu i smaku. Głos brzmiał coraz bardziej w oddali, w końcu ork nie byłby w stanie dogonić konia. Co to to nie! Edmund czuł się bezpieczny, teraz już spokojnie odnalazł jaskinię... Co go do cholery podkusiło, żeby próbować nawiązać kontakt z orkiem. Nosz kurwa jego mać, żeby z nimi w ogóle dało się nawiązywać jakiekolwiek kontakty! Zbliżał się wieczór, trzeba tu będzie przenocować, a rano jak najszybciej się ewakuować.
-No i gdzie on siem schował syn z goblinskiego gówna, hem? Jak myślisz Brzydalu?- To na pewno nie były słowa matki, która budzi Cię ze snu, ani nawet oficera, ktory krzyczy, żebyś ruszył dupsko na poranne zajęcia fizyczne. Edmund zadrżał cały. Miał teraz dwie opcje - albo zostanie tutaj i ork prędzej czy później go dorwie... albo odjedzie zanim ten go przyuważy. Nie powinien dogonić go na pieszo, więc szybko znajdzie się znów bezpiecznie wśród ludzkich osad, zrekrutować kogoś innego.... Tak. Na trzy. Raz, dwa... I odjechał, myśląc o tym by uciec jak najdalej.
-No nie, na wszystkich Bogów! Ten skurwiel ma DZIKA!- Edmund był bliski płaczu. Badzum przyuważył go szybko i teraz pedził na nim, ujeżdżając jakiegoś przerażającego, przerośniętego bydlęcia z kłami jak szable. Zielonoskóry wyglądał strasznie w swym pełnym ekwipunku: Hełm dopasowany do orczej głowy mógłby przypominać basinet, gdyby nie fakt, że z jego szczytu wyrastały dwa powyginane kolce, a miejsce na kły było niepokojąco duże. Naramienniki przypominały wielkością tarcze portowych zołdaków, ale były o wiele grubsze i okropnie kanciaste. Napierśnik z kolei wyglądał jakby każdą jedną blachę przytwierdzono do kilku kolejnych, nachodzących na siebie, tworząc okropnie ciężki i nieprzebijalny pancerz ozdobiony bohomazami. Na plecach przytwierdzony miał ogromny topór, niewiele mniejszy morgensztern i coś w rodzaju szabli o tak poszarpanych brzegach, że ciarki przechodziły na samą myśl o szkodach jakie mogła wyrządzać. W jednej ręce miał kolejną szablę, a w drugiej... tarczę, która mogłaby przysłonić go całego i ktora składała się z jednego, ciezkiego kawałka płyty - grubego niczym deska stropowa. Nie trzymał wodzy, galopował ku niemu jak niezwykle szalony, krwiożerczy potwor. -Ty chciałeś siem bić, to tera tu chodź goblinojebco! Bo ciem tak urzondzem, że nawet kopytko z konika nie zostanie! WAAAAAGHHHH!- I juz go doganiał.
To była ostatnia deska ratunku. Teraz wiedział, że i tak zginie, cokolwiek zrobi, wiec można próbowac wszystkiego, a nuż się uda... -O NAJPOTĘŻNIEJSZY Z HERSZTÓW, ZAPRASZAM CIĘ DO UDZIAŁU W ARENIE ŚMIERCI, GDZIE ZMIERZYSZ SIĘ Z NAJPRZEDNIEJSZYMI Z WOJOWNIKÓW Z CAŁEGO ŚWIATA!- Zakrzyknął Edmund całkiem poważnym i władczym głosem, starając się jak najbardziej połechtać ego orka. Zatrzymał się zaraz po wypowiedzeniu tych słów, zamknął oczy i czekał na cios rembaka...
Ale nic się nie wydarzyło. Usłyszał gośne stąpnięcie, a potem kilka lżejszych, potem poczuł smrodliwy oddech przy swojej twarzy. -Ty mówić serio?! Czemu od razu nie mówić? A byndzie coś do żarcia?-
To zadziwiające jak przyjaźnie mógł brzmieć głos orka, kiedy bardzo uważało się, by go nie urazić. Teraz razem - we dwójkę - pojechali na Arenę Śmierci i chociaż na pewno przyjaciółmi nie byli, to jednak jeden drugiego nie zabił... chociaż nie było na to długiej gwarancji.
Badzum Stalowy Łep - Herszt Czarnych Orków
Bronie: Rembak, Rembak, Morgensztern, Podwójny Topór
Zbroja: Pełna zbroja płytowa, Ciężka tarcza, Ciężki hełm podobny do basinetu, wszystko maźnięte w żółto-czerwone barwy plemienne.
Wierzchowiec: Dzik, również pomalowany, ale tylko w czerwone barwy (ponieważ czerwone jest szypciejsze).
Ekwipunek: Zbroja z najlepsiejszej, potrójnie hartowanej czarnej stali - Mistrzowska zbroja.
Umiejętność: Badzum potrafi w mistrzowski sposób posługiwać się swoją ogromną tarczą - Tarczownik.
http://img189.imageshack.us/img189/6141/or1i.jpg
Jak widać z historyjki, podstawową bronią Badzuma jest rembak z tarczą, a dalej to juz tak jak trzeba.
Ostatnio zmieniony 23 maja 2013, o 21:19 przez nindza77, łącznie zmieniany 1 raz.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
[ Chciał bym zobaczyć jak gnoblar rozwala tego minotaura ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
-
- Plewa
- Posty: 7
Imię: Neira
Profesja: Banitka
Broń: Katana
Zbroja: Lekka zbroja, lekki hełm, puklerz
Ekwipunek:Trucizna Czarny Lotos
Umiejętność:Truciciel, Skrytobójca
Portret:
Historia:
Pojedyńcze, nikłe promienie, którym udało przedrzeć się przez ciężkie kurtyny przesłaniające stare, drewniane okno nieudolnie próbowały przełamać panujący w pomieszczeniu półmrok. Długowłosy męszczyzna obojętnie przypatrywał się drobinkom kurzu tańczącym w wątłym świetle, opierając się wygodnie o zakurzoną sofę, bezmyślnie gładząc przy tym rozpostartą dłonią jej wyświechtaną powierzchnię. Czekał. Napięcie rozrywające go od środka nie znalazło ujścia by wyryć choć najmniejszy ślad na jego niewzruszonej twarzy. Opanowanie, jedna z podstawowych umiejętnosci, które zmuszone był nabyć w trakcie swojego szkolenia. Panująca cisza tylko potęgowała jego poczucie niepewności, które drażniło go jeszcze bardziej, gdy uświadamiał sobie jak bardzo on był pewny swojej decyzji, kiedy chodziło o jego osobę. Gdyby jego wychowanka miała chociażby setną jej część, nie musiałby siedzieć teraz w tej starej, opuszczonej przez wszystkich bogow i ludzi posiadlosci.
-Więc?-nie wytrzymał. Świst pośpiesznie wdychanego powietrza działał jak zegar odmierzający czas do wybuchu. Zaczynał tracić cierpliwość przez co sam czuł się jak uczniak na jednym z pierwszych zajęć. Nie zdarzało mu się to często, a może inaczej... Zdarzało mu się tak rzadko, że na palcach jednej ręki mógłby wyliczyć podobne sytuacje, kiedy to do tego stopnia stracił nad sobą panowanie. Jego usta leniwie wykrzywiły się w zgryźliwym usmiechu. Cóż, dziewczyna widocznie rzeczywiście była wyjątkowa, a przynajmniej w taki sposób starał się sam przed sobą wytłumaczyć własną porażkę. Nagle w drugim kącie pokoju ktoś nieznacznie się wychylił, nieśmiało załamując wiązki promieni, ktore teraz zamieniły się w przeraźliwy cień rzucany na ścianę. Kurtyna z czarnych włosów skutecznie przeslaniała twarz, tak by nie mogł z niej wyczytać dosłownie nic. Westchnął jedynie na znak dezaprobaty. Wszystkie znaki wróżyły, że ten wieczór jednak będzie długi...
***2 lata wstecz***
Dziewczyna leżała w bezruchu na swojej brudnej i lepkiej od potu kozetce. Właściwie, już dawno przestało ją obchodzić to jak wygląda, oraz to w jakim miejscu się znajduje. Na własnej skórze mogła teraz odczuwać jak bardzo odmienność jej zainteresowań, odbiegających od tych normalnych, czyli akceptowanych przez większość, może stać się ciężarem dla rodziny. Była pewna, że nigdy nie zapomni zmartwoinego wzroku najblizszych, gdy zostawiali ją w tym miejscu. Zmartwionego... Może gdyby nie fakt, że spowodowany był troską o własną reputację jakoś inaczej zapadłby jej w pamięć? Może to wspomnienie miałoby diametralnie inny wydźwięk niż obecnie, gdy było jedynie parszywą pluskwą żerującą na jej i tak gasnącym poczuciu wartosci. Mądra, inteligentna, w ich przeświadczeniu, pierworodna zamknięta w przyświątynnym przytułku dla obłąkanych?! Jakaż ujma i skaza na dobrym imieniu rodziny! Nie lubiła wracać do tego myślami, a przynajmniej nie w takie upalne dni jak ten, kiedy wszechogarniajacy, słodkawy smród niemytego ciała ogarniał wszystkie sale. Współtowarzysze niedoli widocznie na pochybel całemu światu postanowili okazywać swoje nieszczęście oddziałując na więcej zmysłów. Co ona tu w ogóle robi?
-Czy wszyscy wypili przygotowane napary?-głos jednej z kapłanek wyrwał ją niespodziewanie z rozmyślań. A tak... Zapomniała zażyć swoją dzienną dawkę ziółek, które jeszcze bardziej poniewierały jej i tak dość zachwianą ostatnimi czasy zdolność percepcji. Instynktownie chwyciła przygotowaną miksturę, która poszybowała w kierunku przybyłej kobiety. Jak zwykle wywołało to wybuch spazmatycznego śmiechu u młodego chłopaka leżącego na przeciwko niej. Na reakcję nie trzeba było długo czekać, po odgłosie pośpiesznych kroków na korytarzu wywnioskowała, że znowu się zaczyna. Ale ten dzień miał być inny, do takiego wniosku doszła, gdy ujrzała twarz wysokiego długowłosego męszczyzny. Wyspis? Miała siedzieć w zamknieciu jeszcze przez jakiś rok. Ktoś chyba się pomylił. Nie wierzyła w to nawet gdy zbierała swoje manatki z szafki sali bombardowana nienawistnym spojrzeniem kobiety i rozczarowanym wzrokiem dotychczasowego kompana. Kiedy wyszła długo jeszcze przekomarzał się z próbującą go nakarmić kapłanką. Co za rozczarowanie... Niech łaska Shallyi dosięgnie i tego nieszczęśnika!
***
***16 dni wcześniej***
Było już po wszystkim, mimo to Neira nadal z uporem maniaka szorowała pomarszczone od wody dłonie. Krew, pełno krwi, która zostawiła niezmywalne ślady na jej dłoniach. Wiedziała, że nie było innego wyjścia, własciwie to nawet sama wymyśliła takie rozwiazenie wyjścia z problemu, dlaczego więc teraz zaczęły nachodzić ją wątpliwosci? Spojrzała w idealnie gładką taflę jeziora. Wpatrywała się w nią czarnowłosa dziewczyna, wychudzona, ale wesoła. Niby wszystko wygladało w porządku, ale pozory często mylą. Oczy tak szeroko otwarte, patrzące z wyrzutem nie należały do niej. Miała na imię Jarla i umarła tylko po to, by ona sama mogła udawać martwą.
-No i gotowe, chwycili wszystko tak jak było zaplanowane.-z zamyślenia wyrwała ją twarz długowłosego męszczyzny.-Jej zmasakrowane zwłoki odnaleziono na zadupiu, do którego nikt normalny z własnej woli się nie wybiera.-skrzyżował dłonie na klatce i oparł się o drzewo nie odrywając wzroku od dziewczyny. Jej obłakany wzrok nie zbił go z tropu choćby na chwilkę, był do niego przyzwyczajony na tyle, by zbyć go lekkim uśmiechem. Geniusz czy szaleństwo... Patrząc na dziewczynę nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Swoją drogą...- zaczął wykrzywiając usta w złosliwy usmiech.- Jakie to wrażenie dowiedzieć się o własnym pogrzebie? W ogóle to spisałaś ostatnią wolę? Jakaś wiadomość pożegnalna, czy coś?- cała sytuacja najwyraźniej sprawiala mu frajdę. Cóż, pozorowanie śmierci, zdecydowanie jedna z większych akcji w jakich było dane mu uczestniczyć.
- Normalne...- odburnknęła pod nosem wolno odwracając w jego kierunku głowę. Nie wierzyła w to co mówi, wciąż targały nią liczne wątpliwosci. Była pewna natomiast, że mężczyzna przyłączył się do planu tylko i wyłącznie po to, by obciążyć ją wyrzutami sumienia i tym samym zmusić do wstąpienia w szeregi banitów. Westchnęła pod nosem, wykrzywiając usta w nikły grymas.
- Tak, zostawiłam... Powiedzmy ostatnie pożegnanie i ostatnią prośbę. Wybierzesz się ze mną tam, by zobaczyć czy ją spełniono?-spytała lekko unosząc brwi. Jej wyraz twarzy wskazywał jednak, że niezaleznie od tego jaka padnie odpowiedź i tak pójdzie w to miejsce.
-No ok... Ale powiesz mi jaka była.... Jest.... Yyyy...- urwał szukając odpowiednich słów, które jednak mu się nie nasunęły, więc skapitulował.
- Aaaaa kurwa... Co to za ostatnia wola? Coś ty wymyśliła? -ciekawość naprawdę zżerała go od środka.
-Chodź ze mną to się przekonasz. – dziewczyna obojętnie wzruszyła ramionami by odwrócić się ponownie w stronę jeziora i tym samym uciąć dalszą dyskusję.
***
***14 dni wcześniej***
Nagrobek przed którym stali nieco tylko odrożniał się od pozostałych. Miał prostą, szarą tablicę wykonaną zdobioną srebrnymi napisami "Neira Nolaan" pod nimi znajdowała się data urodzenia oraz domniemany dzień śmierci. Dziewczyna ze skrzyżowanymi na piersiach rękami obojętnie patrzyła na to, co miała przed sobą. Ciekawe co by było, gdyby ktoś zorientował się, że w grobie leżą zwłoki niewłasciwej osoby. Ale było już po fakcie. Kłamstwo nie miało możliwości, by wypłynąć na wierzch. Chociaż bardziej odpowiednim byłoby prawdopodobnie stwierdzenie, że nie miało możliwosci by wydostać się z drewnianej trumny i wygrzebać z dwumetrowego dołu, mocno ubitej już ziemi. Co prawda pochodziła z bogatej, kupieckiej rodziny i zawsze istniało ryzyko, że jakaś hiena cmentarna albo porywacz zwłok się tu zjawi, liczyła jednak na łaskę Ranalda.
Chłopak rzucał ukradkowe spojrzenia w kierunku nagrobka i twarzy dziewczyny. Przynajmniej raz mogła go oglądać przez dłuższą chwilę bez głupkowatego usmieszku na twarzy i ironii bijącej z oczu. Lubił ją? Szanował? Co za różnica. Ważne, że potrafił odpowiednio zachować się nad grobem, w tym przypadku jej własnym.
-Widzisz?-wskazała palcem jedyny charakterystyczny punkt nagrobka, mały kiełkujacy jaśmin.
-Jednak postanowiono spełnić moją ostatnią wolę.- jej głos lekko się załamywał, chociaż usilnie próbowała to powstrzymać. Myślała, że miała to już za sobą, że udało jej się odeprzeć nieprzyjemne myśli i poczucie pustki, która teraz miała ją ogarniać. Wszystko dokładnie już dawno temu sobie wytłumaczyła, ale teraz? Być może ten widok uświadomił jej, co zrobiła i że to wszystko, rodzina, znajomi, miejsca które znała zostały pochowane własnie w tym miejscu. Przestała istnieć dla świata, pozostała teraz bezimienną jednostką bez przeszłości oraz z mało obiecującą przyszłością. Potrząsnęła lekko głową. Mało obiecujaca? Może dla kogoś normalnego, dla kogoś kto ceni sobie spokojne życie, przeciętne i rutynowe, ubrane w schludny schemacik wtłaczany w umysły już od urodzenia. Od zawsze miała przeczucie, że została poczęta do nietypowych zadań, do życia daleko odbiegajacego od tego przeciętnego. Z rozmyslań wyrwał ją głos chłopaka.
-Jaśmin? Też mi ostatnia wola...- pokiwał lekko głową uświadamiając sobie, że chyba nigdy nie zrozumie kobiet.
-Jaśmin.-odparła nawet lekko się usmiechając. Dopiero teraz złapała więcej powietrza, uświadamiajac sobie, że przez dłuzszy czas bezwiednie wstrzymywała oddech. Lekki wietrzyk smagał jej jak zwykle rozczochrane włosy. Slońce zachodziło własnie gdzieś za horyzontem, rzucajac teraz krwistoczerwone promienie rozchodzące się po ciemniejącym niebie.
**
-Decyzję podjęłam już chyba dawno temu, nie majac o tym nawet pojęcia.-zdecydowany głos w końcu przełamał panujacą ciszę. Dopiero teraz Neira odwróciła lekko głowę w kierunku chłopaka siedzącego na zakurzonej sofie. Cień na ścianie zmienił swoj kształt, nie tracąc przy tym upiornego wyglądu.
-Nooooo w kooooooońcuuuuu.- chlopak z widocznym już teraz dobrze poirytowaniem pacnął się lekko w głowę mrucząc pod nosem setki przekleństw, jakie tylko nawinęły mu się na język. Była nieobliczalna, wiedział, że w każdej chwili mogła zrezygnowac, albo wywinąc inny numer. W koncu zdrowych na umysle nie zamyka się w przytułku dla obłąkanych.
-Cieszę się.- widać było lekkie odprężnie, które napełniało chłopaka. Wolał nie mysleć co by było, gdyby skopał tą sprawę. -No chyba, że postanowisz spotkać się ze znajomymi co?- dodał błyskawicznie, wlepiajac złosliwe spojrzenie w dziewczynę. -A nie, przepraszam... Zapomniałem, że już ich nie masz...- pozwolił sobie na jawną kpinę, którą jednak dziewczyna puscila mimo uszu.
-Mam jednego, któremu chętnie nakopię do dupy, jak jeszcze raz uda mi się go spotkać.- odparowała, jednak riposta nie przyniosła zamierzonego efektu. Chłopak tylko wyszczerzył w jej kierunku zęby.
-Mozesz powiedzieć mi jedno?- nie zamierzał zbytnio powaznieć, chociaż było widać, że pytanie chce zadać na serio.
-Dlaczego to robisz? Nie miałaś źle... Normalna rodzina, zwykłe życie, mialaś przed sobą obiecującą przyszłość, pewnie w końcu wyrwałby cię jakiś bogady kupiec, albo mieszczanin, spłodził ci małe stadko rozwrzeszczanych dzieci a ty gotowałabyś dla niego, sprzątała... Po co to wszystko? Nie szkoda ci tego co zostawiasz?- wlepił swój ciekawy wzrok w twarz dziewczyny i najwidoczniej nie zamierzał odpuscić zanim nie uzyska satysfakcjonujacej odpowiedzi.
Neira wolno i głęboko wciągnęla powietrze, a kiedy wypusciła je z płuc lekko westchnęła. Jak wytłumaczyć coś czego samemu do końca się nie rozumie? No nic, spróbujmy.
-Nasze zycie jest takie kruche... Kazdy kiedyś umrze. Ale to jest jedynie zwieńczenie dotychczasowych osiągnięc i dorobku.- urwała nagle wbijając wzrok w podłogę. Czuła, że znowu dopada ją melancholijny nastrój, wiedziała, że znowu bredzi. Spojrzała, na rozmówcę, któego najwyraźniej nie śmieszyło to, co miała do powiedzenia. Albo też tak skrzetnie to ukrywał. Tak czy inaczej postanowiła podjąć temat.
-No więc weźmy takiego rycerza, którego armia własnie została rozgromiona, a on sam leży ze śmiertelnym ciosem. Jego śmierć ma smak goryczy z przegranej bitwy. Weźmy starca umierajacego gdzieś w zaciszu, jego śmierć jest tęsknotą za młodoscia, która dawno już przeminęła. Dla kogoś innego będzie rachunkiem sumienia, dla innego samotnoscią, a jeszcze innego ciepłem rodzinnym, bliskimi osobami do końca trzymajacymi go za rękę. Nie ma w tym nic nowego, nic zaskakujacego. Żyli gdzieś, kiedyś, może już nikt o nich nie pamieta, a może jeszcze tewają gdzieś w czyjejś pamięci. Co za różnica. Ale wszystko to jest takie...-nie wiedziała jak ubrac to w słowa. -Szare? Takie zwykłe i oczywiste? -westchnęła robiac małą pauzę. -Nie chcę tak, nie chcę dać się porwać przez rwący nurt rzeki, nawet jeśli zawsze ma mi wiatr wiać w oczy, jeśli nawet na kazdym kroku mam mieć kłody pod nogami... Wolę taki los. Moja smierć nie będzie miała smaku goryczy. Ona już ma... Ma zapach.- urwała nagle. Nie wiedziała czy chłopak cokolwiek zrozumiał. Czasami naprawdę miała wrażenie, że jest inna. Bardzo inna.
-Moja śmierć ma zapach jaśminu.- odparła w końcu wstając lekko z krzesła. Otwierało się własnie przed nią nowe życie, które sama sobie wybrała. Była wolna, tak dziwnie wolna...
Profesja: Banitka
Broń: Katana
Zbroja: Lekka zbroja, lekki hełm, puklerz
Ekwipunek:Trucizna Czarny Lotos
Umiejętność:Truciciel, Skrytobójca
Portret:
Historia:
Pojedyńcze, nikłe promienie, którym udało przedrzeć się przez ciężkie kurtyny przesłaniające stare, drewniane okno nieudolnie próbowały przełamać panujący w pomieszczeniu półmrok. Długowłosy męszczyzna obojętnie przypatrywał się drobinkom kurzu tańczącym w wątłym świetle, opierając się wygodnie o zakurzoną sofę, bezmyślnie gładząc przy tym rozpostartą dłonią jej wyświechtaną powierzchnię. Czekał. Napięcie rozrywające go od środka nie znalazło ujścia by wyryć choć najmniejszy ślad na jego niewzruszonej twarzy. Opanowanie, jedna z podstawowych umiejętnosci, które zmuszone był nabyć w trakcie swojego szkolenia. Panująca cisza tylko potęgowała jego poczucie niepewności, które drażniło go jeszcze bardziej, gdy uświadamiał sobie jak bardzo on był pewny swojej decyzji, kiedy chodziło o jego osobę. Gdyby jego wychowanka miała chociażby setną jej część, nie musiałby siedzieć teraz w tej starej, opuszczonej przez wszystkich bogow i ludzi posiadlosci.
-Więc?-nie wytrzymał. Świst pośpiesznie wdychanego powietrza działał jak zegar odmierzający czas do wybuchu. Zaczynał tracić cierpliwość przez co sam czuł się jak uczniak na jednym z pierwszych zajęć. Nie zdarzało mu się to często, a może inaczej... Zdarzało mu się tak rzadko, że na palcach jednej ręki mógłby wyliczyć podobne sytuacje, kiedy to do tego stopnia stracił nad sobą panowanie. Jego usta leniwie wykrzywiły się w zgryźliwym usmiechu. Cóż, dziewczyna widocznie rzeczywiście była wyjątkowa, a przynajmniej w taki sposób starał się sam przed sobą wytłumaczyć własną porażkę. Nagle w drugim kącie pokoju ktoś nieznacznie się wychylił, nieśmiało załamując wiązki promieni, ktore teraz zamieniły się w przeraźliwy cień rzucany na ścianę. Kurtyna z czarnych włosów skutecznie przeslaniała twarz, tak by nie mogł z niej wyczytać dosłownie nic. Westchnął jedynie na znak dezaprobaty. Wszystkie znaki wróżyły, że ten wieczór jednak będzie długi...
***2 lata wstecz***
Dziewczyna leżała w bezruchu na swojej brudnej i lepkiej od potu kozetce. Właściwie, już dawno przestało ją obchodzić to jak wygląda, oraz to w jakim miejscu się znajduje. Na własnej skórze mogła teraz odczuwać jak bardzo odmienność jej zainteresowań, odbiegających od tych normalnych, czyli akceptowanych przez większość, może stać się ciężarem dla rodziny. Była pewna, że nigdy nie zapomni zmartwoinego wzroku najblizszych, gdy zostawiali ją w tym miejscu. Zmartwionego... Może gdyby nie fakt, że spowodowany był troską o własną reputację jakoś inaczej zapadłby jej w pamięć? Może to wspomnienie miałoby diametralnie inny wydźwięk niż obecnie, gdy było jedynie parszywą pluskwą żerującą na jej i tak gasnącym poczuciu wartosci. Mądra, inteligentna, w ich przeświadczeniu, pierworodna zamknięta w przyświątynnym przytułku dla obłąkanych?! Jakaż ujma i skaza na dobrym imieniu rodziny! Nie lubiła wracać do tego myślami, a przynajmniej nie w takie upalne dni jak ten, kiedy wszechogarniajacy, słodkawy smród niemytego ciała ogarniał wszystkie sale. Współtowarzysze niedoli widocznie na pochybel całemu światu postanowili okazywać swoje nieszczęście oddziałując na więcej zmysłów. Co ona tu w ogóle robi?
-Czy wszyscy wypili przygotowane napary?-głos jednej z kapłanek wyrwał ją niespodziewanie z rozmyślań. A tak... Zapomniała zażyć swoją dzienną dawkę ziółek, które jeszcze bardziej poniewierały jej i tak dość zachwianą ostatnimi czasy zdolność percepcji. Instynktownie chwyciła przygotowaną miksturę, która poszybowała w kierunku przybyłej kobiety. Jak zwykle wywołało to wybuch spazmatycznego śmiechu u młodego chłopaka leżącego na przeciwko niej. Na reakcję nie trzeba było długo czekać, po odgłosie pośpiesznych kroków na korytarzu wywnioskowała, że znowu się zaczyna. Ale ten dzień miał być inny, do takiego wniosku doszła, gdy ujrzała twarz wysokiego długowłosego męszczyzny. Wyspis? Miała siedzieć w zamknieciu jeszcze przez jakiś rok. Ktoś chyba się pomylił. Nie wierzyła w to nawet gdy zbierała swoje manatki z szafki sali bombardowana nienawistnym spojrzeniem kobiety i rozczarowanym wzrokiem dotychczasowego kompana. Kiedy wyszła długo jeszcze przekomarzał się z próbującą go nakarmić kapłanką. Co za rozczarowanie... Niech łaska Shallyi dosięgnie i tego nieszczęśnika!
***
***16 dni wcześniej***
Było już po wszystkim, mimo to Neira nadal z uporem maniaka szorowała pomarszczone od wody dłonie. Krew, pełno krwi, która zostawiła niezmywalne ślady na jej dłoniach. Wiedziała, że nie było innego wyjścia, własciwie to nawet sama wymyśliła takie rozwiazenie wyjścia z problemu, dlaczego więc teraz zaczęły nachodzić ją wątpliwosci? Spojrzała w idealnie gładką taflę jeziora. Wpatrywała się w nią czarnowłosa dziewczyna, wychudzona, ale wesoła. Niby wszystko wygladało w porządku, ale pozory często mylą. Oczy tak szeroko otwarte, patrzące z wyrzutem nie należały do niej. Miała na imię Jarla i umarła tylko po to, by ona sama mogła udawać martwą.
-No i gotowe, chwycili wszystko tak jak było zaplanowane.-z zamyślenia wyrwała ją twarz długowłosego męszczyzny.-Jej zmasakrowane zwłoki odnaleziono na zadupiu, do którego nikt normalny z własnej woli się nie wybiera.-skrzyżował dłonie na klatce i oparł się o drzewo nie odrywając wzroku od dziewczyny. Jej obłakany wzrok nie zbił go z tropu choćby na chwilkę, był do niego przyzwyczajony na tyle, by zbyć go lekkim uśmiechem. Geniusz czy szaleństwo... Patrząc na dziewczynę nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Swoją drogą...- zaczął wykrzywiając usta w złosliwy usmiech.- Jakie to wrażenie dowiedzieć się o własnym pogrzebie? W ogóle to spisałaś ostatnią wolę? Jakaś wiadomość pożegnalna, czy coś?- cała sytuacja najwyraźniej sprawiala mu frajdę. Cóż, pozorowanie śmierci, zdecydowanie jedna z większych akcji w jakich było dane mu uczestniczyć.
- Normalne...- odburnknęła pod nosem wolno odwracając w jego kierunku głowę. Nie wierzyła w to co mówi, wciąż targały nią liczne wątpliwosci. Była pewna natomiast, że mężczyzna przyłączył się do planu tylko i wyłącznie po to, by obciążyć ją wyrzutami sumienia i tym samym zmusić do wstąpienia w szeregi banitów. Westchnęła pod nosem, wykrzywiając usta w nikły grymas.
- Tak, zostawiłam... Powiedzmy ostatnie pożegnanie i ostatnią prośbę. Wybierzesz się ze mną tam, by zobaczyć czy ją spełniono?-spytała lekko unosząc brwi. Jej wyraz twarzy wskazywał jednak, że niezaleznie od tego jaka padnie odpowiedź i tak pójdzie w to miejsce.
-No ok... Ale powiesz mi jaka była.... Jest.... Yyyy...- urwał szukając odpowiednich słów, które jednak mu się nie nasunęły, więc skapitulował.
- Aaaaa kurwa... Co to za ostatnia wola? Coś ty wymyśliła? -ciekawość naprawdę zżerała go od środka.
-Chodź ze mną to się przekonasz. – dziewczyna obojętnie wzruszyła ramionami by odwrócić się ponownie w stronę jeziora i tym samym uciąć dalszą dyskusję.
***
***14 dni wcześniej***
Nagrobek przed którym stali nieco tylko odrożniał się od pozostałych. Miał prostą, szarą tablicę wykonaną zdobioną srebrnymi napisami "Neira Nolaan" pod nimi znajdowała się data urodzenia oraz domniemany dzień śmierci. Dziewczyna ze skrzyżowanymi na piersiach rękami obojętnie patrzyła na to, co miała przed sobą. Ciekawe co by było, gdyby ktoś zorientował się, że w grobie leżą zwłoki niewłasciwej osoby. Ale było już po fakcie. Kłamstwo nie miało możliwości, by wypłynąć na wierzch. Chociaż bardziej odpowiednim byłoby prawdopodobnie stwierdzenie, że nie miało możliwosci by wydostać się z drewnianej trumny i wygrzebać z dwumetrowego dołu, mocno ubitej już ziemi. Co prawda pochodziła z bogatej, kupieckiej rodziny i zawsze istniało ryzyko, że jakaś hiena cmentarna albo porywacz zwłok się tu zjawi, liczyła jednak na łaskę Ranalda.
Chłopak rzucał ukradkowe spojrzenia w kierunku nagrobka i twarzy dziewczyny. Przynajmniej raz mogła go oglądać przez dłuższą chwilę bez głupkowatego usmieszku na twarzy i ironii bijącej z oczu. Lubił ją? Szanował? Co za różnica. Ważne, że potrafił odpowiednio zachować się nad grobem, w tym przypadku jej własnym.
-Widzisz?-wskazała palcem jedyny charakterystyczny punkt nagrobka, mały kiełkujacy jaśmin.
-Jednak postanowiono spełnić moją ostatnią wolę.- jej głos lekko się załamywał, chociaż usilnie próbowała to powstrzymać. Myślała, że miała to już za sobą, że udało jej się odeprzeć nieprzyjemne myśli i poczucie pustki, która teraz miała ją ogarniać. Wszystko dokładnie już dawno temu sobie wytłumaczyła, ale teraz? Być może ten widok uświadomił jej, co zrobiła i że to wszystko, rodzina, znajomi, miejsca które znała zostały pochowane własnie w tym miejscu. Przestała istnieć dla świata, pozostała teraz bezimienną jednostką bez przeszłości oraz z mało obiecującą przyszłością. Potrząsnęła lekko głową. Mało obiecujaca? Może dla kogoś normalnego, dla kogoś kto ceni sobie spokojne życie, przeciętne i rutynowe, ubrane w schludny schemacik wtłaczany w umysły już od urodzenia. Od zawsze miała przeczucie, że została poczęta do nietypowych zadań, do życia daleko odbiegajacego od tego przeciętnego. Z rozmyslań wyrwał ją głos chłopaka.
-Jaśmin? Też mi ostatnia wola...- pokiwał lekko głową uświadamiając sobie, że chyba nigdy nie zrozumie kobiet.
-Jaśmin.-odparła nawet lekko się usmiechając. Dopiero teraz złapała więcej powietrza, uświadamiajac sobie, że przez dłuzszy czas bezwiednie wstrzymywała oddech. Lekki wietrzyk smagał jej jak zwykle rozczochrane włosy. Slońce zachodziło własnie gdzieś za horyzontem, rzucajac teraz krwistoczerwone promienie rozchodzące się po ciemniejącym niebie.
**
-Decyzję podjęłam już chyba dawno temu, nie majac o tym nawet pojęcia.-zdecydowany głos w końcu przełamał panujacą ciszę. Dopiero teraz Neira odwróciła lekko głowę w kierunku chłopaka siedzącego na zakurzonej sofie. Cień na ścianie zmienił swoj kształt, nie tracąc przy tym upiornego wyglądu.
-Nooooo w kooooooońcuuuuu.- chlopak z widocznym już teraz dobrze poirytowaniem pacnął się lekko w głowę mrucząc pod nosem setki przekleństw, jakie tylko nawinęły mu się na język. Była nieobliczalna, wiedział, że w każdej chwili mogła zrezygnowac, albo wywinąc inny numer. W koncu zdrowych na umysle nie zamyka się w przytułku dla obłąkanych.
-Cieszę się.- widać było lekkie odprężnie, które napełniało chłopaka. Wolał nie mysleć co by było, gdyby skopał tą sprawę. -No chyba, że postanowisz spotkać się ze znajomymi co?- dodał błyskawicznie, wlepiajac złosliwe spojrzenie w dziewczynę. -A nie, przepraszam... Zapomniałem, że już ich nie masz...- pozwolił sobie na jawną kpinę, którą jednak dziewczyna puscila mimo uszu.
-Mam jednego, któremu chętnie nakopię do dupy, jak jeszcze raz uda mi się go spotkać.- odparowała, jednak riposta nie przyniosła zamierzonego efektu. Chłopak tylko wyszczerzył w jej kierunku zęby.
-Mozesz powiedzieć mi jedno?- nie zamierzał zbytnio powaznieć, chociaż było widać, że pytanie chce zadać na serio.
-Dlaczego to robisz? Nie miałaś źle... Normalna rodzina, zwykłe życie, mialaś przed sobą obiecującą przyszłość, pewnie w końcu wyrwałby cię jakiś bogady kupiec, albo mieszczanin, spłodził ci małe stadko rozwrzeszczanych dzieci a ty gotowałabyś dla niego, sprzątała... Po co to wszystko? Nie szkoda ci tego co zostawiasz?- wlepił swój ciekawy wzrok w twarz dziewczyny i najwidoczniej nie zamierzał odpuscić zanim nie uzyska satysfakcjonujacej odpowiedzi.
Neira wolno i głęboko wciągnęla powietrze, a kiedy wypusciła je z płuc lekko westchnęła. Jak wytłumaczyć coś czego samemu do końca się nie rozumie? No nic, spróbujmy.
-Nasze zycie jest takie kruche... Kazdy kiedyś umrze. Ale to jest jedynie zwieńczenie dotychczasowych osiągnięc i dorobku.- urwała nagle wbijając wzrok w podłogę. Czuła, że znowu dopada ją melancholijny nastrój, wiedziała, że znowu bredzi. Spojrzała, na rozmówcę, któego najwyraźniej nie śmieszyło to, co miała do powiedzenia. Albo też tak skrzetnie to ukrywał. Tak czy inaczej postanowiła podjąć temat.
-No więc weźmy takiego rycerza, którego armia własnie została rozgromiona, a on sam leży ze śmiertelnym ciosem. Jego śmierć ma smak goryczy z przegranej bitwy. Weźmy starca umierajacego gdzieś w zaciszu, jego śmierć jest tęsknotą za młodoscia, która dawno już przeminęła. Dla kogoś innego będzie rachunkiem sumienia, dla innego samotnoscią, a jeszcze innego ciepłem rodzinnym, bliskimi osobami do końca trzymajacymi go za rękę. Nie ma w tym nic nowego, nic zaskakujacego. Żyli gdzieś, kiedyś, może już nikt o nich nie pamieta, a może jeszcze tewają gdzieś w czyjejś pamięci. Co za różnica. Ale wszystko to jest takie...-nie wiedziała jak ubrac to w słowa. -Szare? Takie zwykłe i oczywiste? -westchnęła robiac małą pauzę. -Nie chcę tak, nie chcę dać się porwać przez rwący nurt rzeki, nawet jeśli zawsze ma mi wiatr wiać w oczy, jeśli nawet na kazdym kroku mam mieć kłody pod nogami... Wolę taki los. Moja smierć nie będzie miała smaku goryczy. Ona już ma... Ma zapach.- urwała nagle. Nie wiedziała czy chłopak cokolwiek zrozumiał. Czasami naprawdę miała wrażenie, że jest inna. Bardzo inna.
-Moja śmierć ma zapach jaśminu.- odparła w końcu wstając lekko z krzesła. Otwierało się własnie przed nią nowe życie, które sama sobie wybrała. Była wolna, tak dziwnie wolna...
Ostatnio zmieniony 24 maja 2013, o 15:29 przez katasza_skv, łącznie zmieniany 6 razy.
Recnam Oryp, Posępny Siewca Pożogi
Czarodziej Jasnego Kolegium
Zbroja: Ceremonialna Szata
Broń: Okuta różdżka
Ekwipunek: Gwiazda energetyczna
Umiejętność: Niekontrolowana Potęga
Domena Ognia (działanie czarów pozostawiam w kwestii Mistrza, liczę na ciekawe widowisko )
http://fc06.deviantart.net/fs70/i/2012/ ... 55zcjl.jpg
Kolegium Ognia szczyci się wychowaniem najbardziej bezlitosnych ze wszystkich władców wiatrów magii. Magowie posiadają w swoim arsenale wiele niszczycielskich czarów, którym towarzyszą płomienie, wybuchy i przerażająca pożoga. Ogień to nieokiełznany żywioł, który ujarzmić zdolni są tylko adepci Siódmej Szkoły Magii - Wiatrów Aqshy.
Jednym z najbardziej wyróżniających się uczniów Jasnego Kolegium, jest człowiek znany jako Recnam, Recnam Oryp. Jego biegłości we władaniu Wiatrami Aqshy, towarzyszy spryt, nienawiść i bezwzględna bezlitosność. Zadziorny charakter odziedziczył po swym ojcu - Regnirb Emalf'ie - jednym z wielkich Władców Ognia. Recnam nie dba o zasady, nie dba o dyscyplinę. Chce posiąść wiedzę godną mistrzów, chce sprowadzić piekielne płomienie na tych, którzy mu się sprzeciwią. Historia Jasnego Kolegium bogata jest w wybryki tego młodego i ambitnego Czarodzieja. Za swoje występki przeciwko Mistrzom Jasnego Kolegium i objawy niesubordynacji, został ukarany wygnaniem. Szansą na odzyskanie łask u swoich mentorów i powrotu na dawne miejsce w Jasnym Kolegium, jest pergamin ze znakiem Areny Śmierci...
Recnam w swej podróży ku Arenie, mijając kolejne wioski i miasteczka, dał się ponieść szaleńczej żądzy mordu, pozostawił za sobą tylko zniszczenie, popiół, śmierć. Okręt, którym Mag przypłynął w miejsce turnieju, stanął w płomieniach zaraz po opuszczeniu pokładu przez Recnam'a, na wybrzeżu wybuchła panika. Czarodziej z przypiętym do pasa znakiem Areny Śmierci, rozpłynął się w smolistym dymie...
Czarodziej Jasnego Kolegium
Zbroja: Ceremonialna Szata
Broń: Okuta różdżka
Ekwipunek: Gwiazda energetyczna
Umiejętność: Niekontrolowana Potęga
Domena Ognia (działanie czarów pozostawiam w kwestii Mistrza, liczę na ciekawe widowisko )
http://fc06.deviantart.net/fs70/i/2012/ ... 55zcjl.jpg
Kolegium Ognia szczyci się wychowaniem najbardziej bezlitosnych ze wszystkich władców wiatrów magii. Magowie posiadają w swoim arsenale wiele niszczycielskich czarów, którym towarzyszą płomienie, wybuchy i przerażająca pożoga. Ogień to nieokiełznany żywioł, który ujarzmić zdolni są tylko adepci Siódmej Szkoły Magii - Wiatrów Aqshy.
Jednym z najbardziej wyróżniających się uczniów Jasnego Kolegium, jest człowiek znany jako Recnam, Recnam Oryp. Jego biegłości we władaniu Wiatrami Aqshy, towarzyszy spryt, nienawiść i bezwzględna bezlitosność. Zadziorny charakter odziedziczył po swym ojcu - Regnirb Emalf'ie - jednym z wielkich Władców Ognia. Recnam nie dba o zasady, nie dba o dyscyplinę. Chce posiąść wiedzę godną mistrzów, chce sprowadzić piekielne płomienie na tych, którzy mu się sprzeciwią. Historia Jasnego Kolegium bogata jest w wybryki tego młodego i ambitnego Czarodzieja. Za swoje występki przeciwko Mistrzom Jasnego Kolegium i objawy niesubordynacji, został ukarany wygnaniem. Szansą na odzyskanie łask u swoich mentorów i powrotu na dawne miejsce w Jasnym Kolegium, jest pergamin ze znakiem Areny Śmierci...
Recnam w swej podróży ku Arenie, mijając kolejne wioski i miasteczka, dał się ponieść szaleńczej żądzy mordu, pozostawił za sobą tylko zniszczenie, popiół, śmierć. Okręt, którym Mag przypłynął w miejsce turnieju, stanął w płomieniach zaraz po opuszczeniu pokładu przez Recnam'a, na wybrzeżu wybuchła panika. Czarodziej z przypiętym do pasa znakiem Areny Śmierci, rozpłynął się w smolistym dymie...
Ostatnio zmieniony 23 maja 2013, o 22:31 przez rafi, łącznie zmieniany 2 razy.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Nie żebym się czepiał, ale co z historią?rafi pisze:Recnam Oryp
Czarodziej Jasnego Kolegium
Zbroja: Ceremonialna Szata
Broń: Okuta różdżka
Ekwipunek: Gwiazda energetyczna
Umiejętność: Niekontrolowana Potęga
Domena Ognia (działanie czarów pozostawiam w kwestii Mistrza, liczę na ciekawe widowisko )
http://fc06.deviantart.net/fs70/i/2012/ ... 55zcjl.jpg
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony