ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Historia uzupełniona choć nie tak jakbym chciał.
Elficki statek przecinał fale niczym katana masło. Na pokładzie znajdowało się 30 strażników morza jako załoga oraz 20 mistrzów miecza, którzy mieli być osobistą gwardią "młodego" szlachcica.
Sam Finrandil stał na dziobie i wpatrywał się w dal. Denerwowało go czekanie, chciał już być na miejscu i dowiedzieć się co go czeka. Niestety czas na statku mijał bardzo wolno.
Po 2 tygodniach żeglugi statek wypłynął z mgły a oczom załogi ukazał się cel podróży. Finrandil stał na maszcie gdy statek wpływał do portu.
[ Coś w tym stylu http://www.youtube.com/watch?v=0Dj7xfoyECA ]
Sam Finrandil stał na dziobie i wpatrywał się w dal. Denerwowało go czekanie, chciał już być na miejscu i dowiedzieć się co go czeka. Niestety czas na statku mijał bardzo wolno.
Po 2 tygodniach żeglugi statek wypłynął z mgły a oczom załogi ukazał się cel podróży. Finrandil stał na maszcie gdy statek wpływał do portu.
[ Coś w tym stylu http://www.youtube.com/watch?v=0Dj7xfoyECA ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Można już zaczynać roplej?]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Imię postaci: Tiryth
Klasa: Strażnik Ścieżek
Broń: Łuk Strażników Polany i nóż bojowy
Zbroja: lekka (maskujące ubranie)
Ekwipunek: Płaszcz Strażnika Ścieżek
Zdolność Specjalna: Błogosławiony przez Duchy Lasu
Drzwi się otrzorzyły i Tiryth skrzywił się w myślach z niesmakiem. Już któryś raz powstrzymywał się przed sięgniecie po nóż spoczywający w pochwie przy jego pasie, co napawało go złością na swój brak kontroli nad własnym ciałem. Lecz nie on jeden miał ten problem, wszyscy Strażnicy zgromadzeni w tej sali reagowali tak samo na każdy ruch, co wywoływało dość komiczny efekt paniki każdego elfa, który wszedł do sali, w której ich zgromadzono. Taka reakcja była czymś naturalnym dla tychże elfów, żyjących samotnie w puszczy tak niebezpiecznej jak Athel Loren, gdzie nie wytworzenie sobie takiego odruchu oznaczało śmierć. Lecz tym razem w drzwiach ukazała się postać nie jakiegoś sługi śpieszącego z zadaniem, ale osoba na którą czekali. Scarloc bezszelestnie przeszedł przez drzwi, które zamknęły się za nim rozpoczynając spodkanie.
'Ile jeszcze?' zajęczał już któryś raz Lacos.
'Przymkniesz się wreszczie?' zdenerwowała się Civen, 'ile razy muszę ci powtarzac, że mamy dzisiaj w planach dojechać do miasta?'
'No, a gdybyś zajął się czymś innym niż jęczenie to zapomniał byś o swoim bolącym tyłku i czas by ci szybciej zleciał', wtrącił Sethai, 'zresztą popatrz na Tirytha jest w tym samym wieku co ty, a nie jęczy o byle co.'
Lacos zmierzył wzrokiem rówieśnika jadącego obok niego, to dzięki niemu ciepiał teraz katusze nieustannej jazdy konnej. Trzy tygodnie temu zostało zwołane zebranie Strażników Ścieżek by omówić dziwną przepowiednię jednej z jasnowidzek. Wizja była zbyt niejasna by stwierdzić cokolwiek prócz miejsca i niezwykłej energii z nim związanym, a w czasach gdy odrodzony Cyanathair chodził po ziemi każda moc mogła przesądzić o wygranej, dlatego też zdecydowano wysłać grupę zwiadowców, by zbadać to miejsce. I tak właśnie grupa złorzoną z czterech Strażników Ścieżek – Lacosa, Sethai'a, Civeny i Tirytha, który zresztą miał wziąć udział w wydarzeniu odbbywający się dziwnym zbiegiem okoliczności w miejscu przepowiedni tz. Arenie Śmierci, by zapewnić swobodę działania pozostałym.
'Łatwiej powiedzieć niż zrobić, a tyłka to już wogóle nie czuję,' burknął Lacos, 'a poza tym Tiryth jest inny... On nigdy nie przejawia żadnych uczuć.'
'Fakt,' na twarz Ciren wstąpił uśmiech, 'więc co powiecie na mały konkurs na umilenie podróży?' zaproponowała i spojrzała na Sethai'a oczekując aprobaty.
'Jesteś pewna?' w oczach najstarszego elfa pojawiły płomyki rozbawienia, 'pamiętasz jak się to skończyło ostatnio, gdy próbowaliście wywołać reakcję u Tirytha, zagubiona panno?'
W tym momencie Lacos parsknął śmiechem.
'I z czego się śmiejesz? Tobie też się wtedy oberwało,' syknęła elfka.
'Ale nie błąkałem się po lesie nie wiedząc gdzie jestem, panie Strażniku Ścieżek,' odparł ledwo powstrzumując się od śmiechu Lacos.
'TY...' zaczęła Ciren, ale w tym momencie odezwał się Sethai.
'To teraz mamy problem,' stwierdził.
Oderwane od kłótni elfy spojrzały na niego ze zdziwieniem.
'Tiryth się uśmiechnął,' powiedział, 'a my nie wiemy przez kogo...'
Locas i Ciren popatrzyli z jeszcze większym zdziwieniem na uśmiech na twarzy elfa, był on ostatnią rzeczą jaką spodziewali się zobaczyć.
'Nie jestem aż tak nieuczuciowy jak sądzicie,' powiedział wzruszając ramionami. I to była prawda, każdy elf, który odpowiedział na zew puszczy zaczynał stronić od innych osobników własnego gatunku i ukrywać własne emocje. W samotności poznawał on puszcze i doskonalił swe umiejętności, na których musiał całkowicie polegać, a zachowanie spokoju w każdej sytuacji było jedną z nich. Im dłużej pozostawał w lesie tym bardziej dziki i mniej otwarty się stawał. U Tirytha osiągnęło to już poziom na którym nie był w stanie otworzyć się i ujawnić swych uczuć nawet przed dawnymi kompanami, z którymi przeżył wiele bitew i sytuacji bliskich śmierci. To właśnie dzięki tym doświadczeniom pozostała trójka zachowywała się tak swobodnie, a on zdołał wywołać u siebie uśmiech, gdyby jechała z nim dowolna inna trójka Strażników nawet by nie brał pod uwagę rozmowy z nimi. Ale mimo ich zachowania uważny obserwator zauważyłby oznaki nieustannej czujności u tychże elfów, oczywiście następną rzeczą jaką by zauważył to byłby strzała stercząca mu z piersi.
'Poza tym dojeżdżamy,' stwierdził Tiryth odwracając uwagę pozostałych od tematu, który zawsze wywoływał tę samą sprzeczkę, 'a teraz czeka nas ta gorsza część wyprawy.'
Zapadła przerażająca cisza, nikt z nich nie mógł się przemóc by wypowiedzieć to słowo.
Po dłuższej chwili Sethai się wyłamał. 'Statek.' wyszeptał. Spojrzeli po sobie i przyśpieszyli by zdążyć do miasta przed zmrokiem.
Następnego ranka wypłynęli by dotrzeć do Manannu, gdzie zacznie się ich prawdziwa misja.
[Jakby się miejsce zwolniło to jestem chętny.]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Ja mam szczerą nadzieję, że jedno się zwolni bo znam tego gracza i daje on szanse na świetny roplej. I ponawiam pytanie, można już zaczynać?]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
-I należność. Wszystko w srebrze i złocie. - rzekł kislevita wręczając rozmówcy pękaty mieszek.
-Może tylko przeliczę... - odpowiedział z uśmieszkiem tęgi człek w futrzanej czapce z pojedynczym, niebieskim piórem.
-Obrażasz mnie ? - pierwszy z kislevitów skrzyżował ręce i rzucił groźne spojrzenie swych jasnych oczu na rozmówcę.
-Ależ skąd Janie. Taki nasz kupiecki żarcik. - uścisnął rękę drugiego szlachcica. - Hmm.. rozumiem że nabywasz dwakroć więcej tego co zwykle, nadchodzi zima (tu zrobił dziwną przerwę) i tak dalej, ale ta cała egzotyka... uważałem cię za człeka innych przekonań, nawet po tym jak wzbogaciłeś się jak jakiś car samowład.
Tu Jan odgarnął za ucho kosmyk długich, brązowych włosów i popatrzył w zamyśleniu na tuzin swych ładujących towary na wóz pachołków. Po chwili spojrzał poważnie na rozczochraną brodę handlowca i odparł poważnie: -Żona. Masz człeku bogactwo to co ma się kurzyć w skarbcu... i tak dalej. Dawniej wystarczyło tylko mieć gdzie konia wypasać i łeb złożyć. Ach stare dobre czasy rębajły... - westchnął z rozrzewieniem, na co gruby brodacz pokiwał głową. Starszy nad czeladzią Joachimowicza wrzasnął, oznajmiając koniec załadunku.
- A właśnie co do awanturnictwa. Widziałeś tego nowoprzybyłego panusia i jego porcelanowy stateczek oraz żołnierzy ?
- Jakem miał, panie Onufry nie widzieć. Dopiero co z pocztem do miasta wjechałem a tam tłumy walą do portu ze wszech stron. Dlatego się spóźniłem. Chamstwo już nie tak łatwo rozpędzić krzykiem, teraz tylko batogów i stratowania się boi.
- No właśnie, sporo z nim zamieszania, a kniaź Piotr nadskakuje mu jakby był cesarzem jakowymś a nie, ha! księciem. Może się przejdziemy po porcie ? Wypijemy za handel, twego wuja hetmana i stare czasy i opowiem ci nieco co tu się dzieje.
- Czemu by nie ? Hardo mnie suszy a droga na pogranicze daleka. - Jurko, Andrijj pilnować mi wozu ! I zawiadomcie wachmistrza, niech żołnierzy do drogi rychtuje!
- To kim właściwie on jest, że na to wszystko ma pieniądze ? Sam widziałem i Arena Śmierci to nie byle świątki zorganizować. - rzekł Jan, podkręcając wąsa.
- Pochodzi z Marienburga. Nazywa się Adelhar van der Maaren, każe się tytułować księciem mimo że włada zaledwie Driftmaarktem, phi.
- A czego niby jest księciem i co to właściwie jest ten Driftmaarkt ? - zapytał szlachcic, odkorkowując małą butelkę z gęstym płynem.
- Morza. Ej no nie śmiej się, poważnie! Ogłosił się księciem znanych na zachód mórz i namiestnikiem Mananna na lądzie i wodzie, za co już trzech znaczniejszych kapłanów tegoż boga w Wolnym Mieście skazało go publicznie na utopienie. A to o co pytasz to podobno zaledwie wysepka parę staj od Manaansportu. Heh, ma amicyję chłop nie powiem. Ale trzeba przyznać jest bogaty. Jego flota kaprów i piratów zrabowała już tyle że nie byłbym zaskoczony, na wieść że tego olbrzyma wodnego z budynkiem na pokładzie sam zbudował a resztę tej zbieraniny opłacił. Zapewne tą Arenę napędza bogactwo rodowe jakiegoś elfiego książątka.
- Hej chyba widzę nie wasze statki. Ani kupieckie. To jego hołota ? - spytał Jan wskazując na grupę około dziesięciu statków kołyszących się na cumach. Były to głównie Marienburskie kogi, lecz było kilka okrętów i galeonów, zapewne zdobycznych. Na boku jednego widniał napis "Konik Mananna" a na innym "Tańcząca Ella". Marynarze i róznoracy najemnicy krzątali się, ładując i pracując na okrętach.
- Tak, ale to dopiero około połowa. Tam dalej to dopiero dziwy stoją! Sam nie wiem jak takich cudaków do floty skaprował. - Idąc promenadą, zobaczyli cumującą w innej części przystani grupę statków, zgodnie z obietnicą Onufrego były dość niecodzienne jak na Erengrad.
Ściągając wszystkie spojrzenia, odsunięty od innych stał jasny jak poranek okręt. Duży, okazały statek wyróżniał się spośród innych. Długi, smuły kadłub w kolorze bieli. Srebrne rzeźbienia i mnóstwo innych ozdobień nadawały mu wygląd zdobionego szczerym srebrem rapiera. Srebrzysto-błękitne żagle łopotały, gdy załoganci je rozwijali. Figura dziobowa przedstawiała szczegółowo wyrzeźbionego rycerza w płytowej zbroi, dosiadającego wypiętego konika morskiego i mierzącego prosto trójzębną kopią.
- "Duma Driftmaarktu" - przeczytał złote litery Jan. - No niesamowicie dumna musi być ta wysepka, mając takiego reprezentanta. A nasz książę bogaty. W sumie mógłbym taki kupić, ale po co mi właściwie ?
- Powód zawsze dobry dla nabycia takiego cacka, może żona... - Onufry zamilkł pod wymownym wzrokiem Jana Andreia, ale szybko wskazał na prawo - Patrz tam! Tam cumuje "Waleczne Serce".
Wokół potężnego, nieco topornego okrętu uwijało się mnóstwo dziwnych ludzi. Wysocy, mówiący dziwnym językiem mężczyźni odziani w zielono-niebieskie spódniczki. Część, rozebrana do pracy prezentowała muskularne sylwetki doświadczonych zabijaków, większość nosiła szerokie, sznurowane koszule z białego lnu. Niektórzy okrywali ramiona dziwnymi mundurami w kolorze błękitu lub nosili berety w kolorze swych kiltów albo błyszczące hełmy. Stale pokrzykiwał na nich ich kapitan lub oficer, wysoki szczupy i wyprostowany jak struna, marsowy starzec w napierśniku wskroś którego przewiesił pas takiego samego materiału jak ten ze swojej spódniczki. Potężne ramiona i wielki miecz na plecach dowodziły wielkiej siły wbrew wiekowi. Obok stało dwóch podobnych młodzieńców, pewnie jego synowie.
- Get movi'n with 'ese whiskey ladz ! We don'ta hav whol' day ! - darł się kapitan.
Jan i Onufry ustępując z drogi ładowniczym, poszli spod żagli zdobionych czerwonym smokiem i sercem by zatrzymać się przy kolejnej łajbie.
- A co to za przedziwny statek, ten czerwono-czarny z żaglem jak smocze skrzydło ?
- Dżonka. Okręt z odległego Nipponu. Tyle mi wiadomo, widziałem paru skośnookich ale zbytnio nie wyłażą do miasta więc nic dokładnego nie wiem. Tamte dwa okręty to "Rolland Nieskalany" i "Płonący Elektor".
Jan bez trudu rozeznał się, który jest który. Staromodna, wiosłowa toporna lecz wytrzymała galera mogła pochodzić tylko z Bretonii, a czarno-żółty imperialny galeon z czerwonym pasem w dodatku z rzeźbą ogarniętego płomieniami starca (podejrzanie wyglądającego jak elektor Theoderic Gausser) niemal nie potrzebował nazwy na burcie. Załogi widocznie niezadowolone ze wspólnego doku, wyzywały się w swych językach i potrącały, krzątając się przy okrętach. Co ciekawe kapitanowie nie byli lepsi. Bladolicy Imperialista w czarnej zbroi stał tyłem do niemal wychodzącego ze swej zbroi i drącego się w niebogłosy swym dziwnym narzeczem Bretońskiego rycerza o rudawej brodzie i czerwono-zielonym herbie.
Wyczuwając bójkę w powietrzu obaj szlachcice, popijając ruszyli na koniec promenady, skąd roztaczał się widok na północny Półwysep Woron. Wreszcie na uboczu, cumował tam cud marynarki.
Elfi statek. Pięknie wykonany biały kadłub mistrzowskiej konstrukcji. Lecz żagiel statku był czarny, a rufę i nadburcia zdobiły równo rozmieszczone rzeźby tańczących, lubieżnie wyginających ciała elfek. Tak samo załoga nie przypominała w niczym elfich kupców. Wysocy, ponurzy i odziani na czarno wojownicy w hełmach, skrywających twarze zajmowali się czynnościami marynarzy. Każdy miał długi łuk i oręż przy boku.
- Z tego co słyszałem zwie się "Języczek Lileath" czy jakoś tak. A załoga to podobno wygnańcy z ich kraju, bezlitośni mordercy i renegaci. Zwą ich wojownikami cienia, a dowodzi nimi elf, jakich mało między nimi uświadczysz, pirat warchoł i awanturnik. Ma wiele blizn na tawrzy i nazywa się Akeleth Faoiltarna...
- Nie wiem, nie znam i nie chcę znać. Wyglądają na raczej drażliwych, idźmy stąd. Widać nawet wśród elfów znalazł kogoś o podobnym charakterze... muszę poznać tego całego van der Maarena.
Stali na dachu bogatego, portowego domu Onufrego, spoglądając przez lunetę na olbrzymi statek, kotwiczący poza dokami. Jan dopił kielich wina i usiadł na zdobnej Tileańskiej sofie.
- Na ten cały statek z areną ciągną tłumy ludzi. I to nie bylejakich. Prawdziwa rzeczka złota.
- Sądzę że ma zamiar wziąć ich na rejs... powiedzmy jako widownia, oczywiście zawsze pieniądze...
- Dla was kupców z Erengradu nie grają oczywiście żadnej roli... zedrze z nich do gołej skóry...
- Najpewniej. Biznes w biznesie. Patrząc po rozmiarach tego molocha, pewnie zmieściłby w sobie kilka sporych dworów magnackich. A słyszałem że jego działa są tak wielkie że...
- Dobra dość tego! Takich rzeczy nie mówi się przy handlu... gadaj skądś wyczapił to wszystko. Gruby szlachcic spojrzał ze wstydem na Jana po czym zakręcił winem w kielichu i rzekł:
- No kupiłem ostatnio parę zajazdów... (Jan nie ustępował) i zamtuzów... - Onufry ukrył twarz w dłoniach.
- Ja pierdole, szlachcic a po szyję w niegodziwościach... Ursunie miej nasz szlachecki naród w opiece.
Kupiec spojrzał na wychodzącego Jana i pospiesznie wstał.
- Nie zamierzasz chyba wyjść tylko dlatego... i i i nie dajcie bogowie przestać ze mną handlować...
- Wychodzę bo stara krew zagrała. Kupię sobie miejsce na tym rejsie i obejrzę to widowisko... co prawda żona by mnie zabiła za zapisanie się, ale za taką wycieczkę pewnie i tak urwie mi łeb. A co do interesów, biznes to biznes. Żegnaj stary capie. I dobrze ci radzę sprzedaj ten syf, bo się wojewoda dowie!
- Anzelm!
- Na rozkaz waszej wielmożności. - stary, pobliźniony wachmistrz stuknął obcasami.
- Dobierz sobie dwóch ludzi i trzech pachołków. Powiedz panu Wilkomirowi i Dobrzyńskiemu że też jadą. Oczywiście na mój koszt. Weźcie też jakieś zapasy i wódkę. Reszta niech odeskortuje oba wozy bezpiecznie do domu bo żbikom rzucę na pożarcie jak wrócę. Aha i zadbaj by ktoś z nich zaprosił mego wuja do dworu. Zostawić tam kobietę samą... brrr za dużo na to wydałem by znów zastać ruiny po powrocie.
- Tak jest panie, ale gdzie jedziemy ?
- Na rejs wypoczynkowy, ze tak powiem. Pospieszcie się, ja idę zapłacic z góry za miejsca!
*****
Książę Adelhar van der Maaren odwrócił się do swego porucznika. Młodzieniec był zdyszany i machał rękoma. Zawsze zwiastowało to pilną wiadomość lub długi karciane. Miał nadzieję że to pierwsze.
- Wypij trochę wina z lodem i gadaj o co chodzi. Byle składnie.
- Czarny magister wy....
- Wszyscy wiemy jak bardzo lubi przypalać skórę tym co go tak nazywają od kiedy Świetliste Kolegium zabrało mu stanowisko i kompetencje, kotynuuj.
- To znacz... Mistrz Hierofanta Helstan ogłasza że zapisała się już cała szesnastka. Komandor De Merke mówi że wykupiono już trzy czwarte miejsc na "Gargantuanie", czy to oznacza że możemy...
- Spokojnie chłopcze. Zadbaj by nikt ich nie pozabijał, załatw im jakieś kwatery w lub poza miastem i zapewnij wszystkie możliwe wygody... choć w sumie z tym nie przesadzaj, dopiero spłaciliśmy zaległości z ostatniego miesiąca... A wyruszymy jak tylko Rudobrody Mal dowlecze się do nas tym plującym parą klekoczącym cholerstwem... w sumie idź już. Aha i każ ludziom MacHaddisha rozdzielać Bretońców i ludzi Von Teschenna, nie chcę żadnych burd - dodatkowe koszty, pomyślał Marienburczyk. - Wywieś też listę.
- Tak jest Książę Admirale! - ryknął, salutując porucznik i wybiegł z wielkiej, bogatej kajuty. Oczywiście potknął się na tych schodach co zawsze. Książę Mórz uśmiechnął się i nalał sobie więcej wina.
[OFICJALNIE OTWIERAM 34 ARENĘ ŚMIERCI !!!!! Rolplej on. lista zaraz]
-Może tylko przeliczę... - odpowiedział z uśmieszkiem tęgi człek w futrzanej czapce z pojedynczym, niebieskim piórem.
-Obrażasz mnie ? - pierwszy z kislevitów skrzyżował ręce i rzucił groźne spojrzenie swych jasnych oczu na rozmówcę.
-Ależ skąd Janie. Taki nasz kupiecki żarcik. - uścisnął rękę drugiego szlachcica. - Hmm.. rozumiem że nabywasz dwakroć więcej tego co zwykle, nadchodzi zima (tu zrobił dziwną przerwę) i tak dalej, ale ta cała egzotyka... uważałem cię za człeka innych przekonań, nawet po tym jak wzbogaciłeś się jak jakiś car samowład.
Tu Jan odgarnął za ucho kosmyk długich, brązowych włosów i popatrzył w zamyśleniu na tuzin swych ładujących towary na wóz pachołków. Po chwili spojrzał poważnie na rozczochraną brodę handlowca i odparł poważnie: -Żona. Masz człeku bogactwo to co ma się kurzyć w skarbcu... i tak dalej. Dawniej wystarczyło tylko mieć gdzie konia wypasać i łeb złożyć. Ach stare dobre czasy rębajły... - westchnął z rozrzewieniem, na co gruby brodacz pokiwał głową. Starszy nad czeladzią Joachimowicza wrzasnął, oznajmiając koniec załadunku.
- A właśnie co do awanturnictwa. Widziałeś tego nowoprzybyłego panusia i jego porcelanowy stateczek oraz żołnierzy ?
- Jakem miał, panie Onufry nie widzieć. Dopiero co z pocztem do miasta wjechałem a tam tłumy walą do portu ze wszech stron. Dlatego się spóźniłem. Chamstwo już nie tak łatwo rozpędzić krzykiem, teraz tylko batogów i stratowania się boi.
- No właśnie, sporo z nim zamieszania, a kniaź Piotr nadskakuje mu jakby był cesarzem jakowymś a nie, ha! księciem. Może się przejdziemy po porcie ? Wypijemy za handel, twego wuja hetmana i stare czasy i opowiem ci nieco co tu się dzieje.
- Czemu by nie ? Hardo mnie suszy a droga na pogranicze daleka. - Jurko, Andrijj pilnować mi wozu ! I zawiadomcie wachmistrza, niech żołnierzy do drogi rychtuje!
- To kim właściwie on jest, że na to wszystko ma pieniądze ? Sam widziałem i Arena Śmierci to nie byle świątki zorganizować. - rzekł Jan, podkręcając wąsa.
- Pochodzi z Marienburga. Nazywa się Adelhar van der Maaren, każe się tytułować księciem mimo że włada zaledwie Driftmaarktem, phi.
- A czego niby jest księciem i co to właściwie jest ten Driftmaarkt ? - zapytał szlachcic, odkorkowując małą butelkę z gęstym płynem.
- Morza. Ej no nie śmiej się, poważnie! Ogłosił się księciem znanych na zachód mórz i namiestnikiem Mananna na lądzie i wodzie, za co już trzech znaczniejszych kapłanów tegoż boga w Wolnym Mieście skazało go publicznie na utopienie. A to o co pytasz to podobno zaledwie wysepka parę staj od Manaansportu. Heh, ma amicyję chłop nie powiem. Ale trzeba przyznać jest bogaty. Jego flota kaprów i piratów zrabowała już tyle że nie byłbym zaskoczony, na wieść że tego olbrzyma wodnego z budynkiem na pokładzie sam zbudował a resztę tej zbieraniny opłacił. Zapewne tą Arenę napędza bogactwo rodowe jakiegoś elfiego książątka.
- Hej chyba widzę nie wasze statki. Ani kupieckie. To jego hołota ? - spytał Jan wskazując na grupę około dziesięciu statków kołyszących się na cumach. Były to głównie Marienburskie kogi, lecz było kilka okrętów i galeonów, zapewne zdobycznych. Na boku jednego widniał napis "Konik Mananna" a na innym "Tańcząca Ella". Marynarze i róznoracy najemnicy krzątali się, ładując i pracując na okrętach.
- Tak, ale to dopiero około połowa. Tam dalej to dopiero dziwy stoją! Sam nie wiem jak takich cudaków do floty skaprował. - Idąc promenadą, zobaczyli cumującą w innej części przystani grupę statków, zgodnie z obietnicą Onufrego były dość niecodzienne jak na Erengrad.
Ściągając wszystkie spojrzenia, odsunięty od innych stał jasny jak poranek okręt. Duży, okazały statek wyróżniał się spośród innych. Długi, smuły kadłub w kolorze bieli. Srebrne rzeźbienia i mnóstwo innych ozdobień nadawały mu wygląd zdobionego szczerym srebrem rapiera. Srebrzysto-błękitne żagle łopotały, gdy załoganci je rozwijali. Figura dziobowa przedstawiała szczegółowo wyrzeźbionego rycerza w płytowej zbroi, dosiadającego wypiętego konika morskiego i mierzącego prosto trójzębną kopią.
- "Duma Driftmaarktu" - przeczytał złote litery Jan. - No niesamowicie dumna musi być ta wysepka, mając takiego reprezentanta. A nasz książę bogaty. W sumie mógłbym taki kupić, ale po co mi właściwie ?
- Powód zawsze dobry dla nabycia takiego cacka, może żona... - Onufry zamilkł pod wymownym wzrokiem Jana Andreia, ale szybko wskazał na prawo - Patrz tam! Tam cumuje "Waleczne Serce".
Wokół potężnego, nieco topornego okrętu uwijało się mnóstwo dziwnych ludzi. Wysocy, mówiący dziwnym językiem mężczyźni odziani w zielono-niebieskie spódniczki. Część, rozebrana do pracy prezentowała muskularne sylwetki doświadczonych zabijaków, większość nosiła szerokie, sznurowane koszule z białego lnu. Niektórzy okrywali ramiona dziwnymi mundurami w kolorze błękitu lub nosili berety w kolorze swych kiltów albo błyszczące hełmy. Stale pokrzykiwał na nich ich kapitan lub oficer, wysoki szczupy i wyprostowany jak struna, marsowy starzec w napierśniku wskroś którego przewiesił pas takiego samego materiału jak ten ze swojej spódniczki. Potężne ramiona i wielki miecz na plecach dowodziły wielkiej siły wbrew wiekowi. Obok stało dwóch podobnych młodzieńców, pewnie jego synowie.
- Get movi'n with 'ese whiskey ladz ! We don'ta hav whol' day ! - darł się kapitan.
Jan i Onufry ustępując z drogi ładowniczym, poszli spod żagli zdobionych czerwonym smokiem i sercem by zatrzymać się przy kolejnej łajbie.
- A co to za przedziwny statek, ten czerwono-czarny z żaglem jak smocze skrzydło ?
- Dżonka. Okręt z odległego Nipponu. Tyle mi wiadomo, widziałem paru skośnookich ale zbytnio nie wyłażą do miasta więc nic dokładnego nie wiem. Tamte dwa okręty to "Rolland Nieskalany" i "Płonący Elektor".
Jan bez trudu rozeznał się, który jest który. Staromodna, wiosłowa toporna lecz wytrzymała galera mogła pochodzić tylko z Bretonii, a czarno-żółty imperialny galeon z czerwonym pasem w dodatku z rzeźbą ogarniętego płomieniami starca (podejrzanie wyglądającego jak elektor Theoderic Gausser) niemal nie potrzebował nazwy na burcie. Załogi widocznie niezadowolone ze wspólnego doku, wyzywały się w swych językach i potrącały, krzątając się przy okrętach. Co ciekawe kapitanowie nie byli lepsi. Bladolicy Imperialista w czarnej zbroi stał tyłem do niemal wychodzącego ze swej zbroi i drącego się w niebogłosy swym dziwnym narzeczem Bretońskiego rycerza o rudawej brodzie i czerwono-zielonym herbie.
Wyczuwając bójkę w powietrzu obaj szlachcice, popijając ruszyli na koniec promenady, skąd roztaczał się widok na północny Półwysep Woron. Wreszcie na uboczu, cumował tam cud marynarki.
Elfi statek. Pięknie wykonany biały kadłub mistrzowskiej konstrukcji. Lecz żagiel statku był czarny, a rufę i nadburcia zdobiły równo rozmieszczone rzeźby tańczących, lubieżnie wyginających ciała elfek. Tak samo załoga nie przypominała w niczym elfich kupców. Wysocy, ponurzy i odziani na czarno wojownicy w hełmach, skrywających twarze zajmowali się czynnościami marynarzy. Każdy miał długi łuk i oręż przy boku.
- Z tego co słyszałem zwie się "Języczek Lileath" czy jakoś tak. A załoga to podobno wygnańcy z ich kraju, bezlitośni mordercy i renegaci. Zwą ich wojownikami cienia, a dowodzi nimi elf, jakich mało między nimi uświadczysz, pirat warchoł i awanturnik. Ma wiele blizn na tawrzy i nazywa się Akeleth Faoiltarna...
- Nie wiem, nie znam i nie chcę znać. Wyglądają na raczej drażliwych, idźmy stąd. Widać nawet wśród elfów znalazł kogoś o podobnym charakterze... muszę poznać tego całego van der Maarena.
Stali na dachu bogatego, portowego domu Onufrego, spoglądając przez lunetę na olbrzymi statek, kotwiczący poza dokami. Jan dopił kielich wina i usiadł na zdobnej Tileańskiej sofie.
- Na ten cały statek z areną ciągną tłumy ludzi. I to nie bylejakich. Prawdziwa rzeczka złota.
- Sądzę że ma zamiar wziąć ich na rejs... powiedzmy jako widownia, oczywiście zawsze pieniądze...
- Dla was kupców z Erengradu nie grają oczywiście żadnej roli... zedrze z nich do gołej skóry...
- Najpewniej. Biznes w biznesie. Patrząc po rozmiarach tego molocha, pewnie zmieściłby w sobie kilka sporych dworów magnackich. A słyszałem że jego działa są tak wielkie że...
- Dobra dość tego! Takich rzeczy nie mówi się przy handlu... gadaj skądś wyczapił to wszystko. Gruby szlachcic spojrzał ze wstydem na Jana po czym zakręcił winem w kielichu i rzekł:
- No kupiłem ostatnio parę zajazdów... (Jan nie ustępował) i zamtuzów... - Onufry ukrył twarz w dłoniach.
- Ja pierdole, szlachcic a po szyję w niegodziwościach... Ursunie miej nasz szlachecki naród w opiece.
Kupiec spojrzał na wychodzącego Jana i pospiesznie wstał.
- Nie zamierzasz chyba wyjść tylko dlatego... i i i nie dajcie bogowie przestać ze mną handlować...
- Wychodzę bo stara krew zagrała. Kupię sobie miejsce na tym rejsie i obejrzę to widowisko... co prawda żona by mnie zabiła za zapisanie się, ale za taką wycieczkę pewnie i tak urwie mi łeb. A co do interesów, biznes to biznes. Żegnaj stary capie. I dobrze ci radzę sprzedaj ten syf, bo się wojewoda dowie!
- Anzelm!
- Na rozkaz waszej wielmożności. - stary, pobliźniony wachmistrz stuknął obcasami.
- Dobierz sobie dwóch ludzi i trzech pachołków. Powiedz panu Wilkomirowi i Dobrzyńskiemu że też jadą. Oczywiście na mój koszt. Weźcie też jakieś zapasy i wódkę. Reszta niech odeskortuje oba wozy bezpiecznie do domu bo żbikom rzucę na pożarcie jak wrócę. Aha i zadbaj by ktoś z nich zaprosił mego wuja do dworu. Zostawić tam kobietę samą... brrr za dużo na to wydałem by znów zastać ruiny po powrocie.
- Tak jest panie, ale gdzie jedziemy ?
- Na rejs wypoczynkowy, ze tak powiem. Pospieszcie się, ja idę zapłacic z góry za miejsca!
*****
Książę Adelhar van der Maaren odwrócił się do swego porucznika. Młodzieniec był zdyszany i machał rękoma. Zawsze zwiastowało to pilną wiadomość lub długi karciane. Miał nadzieję że to pierwsze.
- Wypij trochę wina z lodem i gadaj o co chodzi. Byle składnie.
- Czarny magister wy....
- Wszyscy wiemy jak bardzo lubi przypalać skórę tym co go tak nazywają od kiedy Świetliste Kolegium zabrało mu stanowisko i kompetencje, kotynuuj.
- To znacz... Mistrz Hierofanta Helstan ogłasza że zapisała się już cała szesnastka. Komandor De Merke mówi że wykupiono już trzy czwarte miejsc na "Gargantuanie", czy to oznacza że możemy...
- Spokojnie chłopcze. Zadbaj by nikt ich nie pozabijał, załatw im jakieś kwatery w lub poza miastem i zapewnij wszystkie możliwe wygody... choć w sumie z tym nie przesadzaj, dopiero spłaciliśmy zaległości z ostatniego miesiąca... A wyruszymy jak tylko Rudobrody Mal dowlecze się do nas tym plującym parą klekoczącym cholerstwem... w sumie idź już. Aha i każ ludziom MacHaddisha rozdzielać Bretońców i ludzi Von Teschenna, nie chcę żadnych burd - dodatkowe koszty, pomyślał Marienburczyk. - Wywieś też listę.
- Tak jest Książę Admirale! - ryknął, salutując porucznik i wybiegł z wielkiej, bogatej kajuty. Oczywiście potknął się na tych schodach co zawsze. Książę Mórz uśmiechnął się i nalał sobie więcej wina.
[OFICJALNIE OTWIERAM 34 ARENĘ ŚMIERCI !!!!! Rolplej on. lista zaraz]
Ostatnio zmieniony 24 maja 2013, o 18:46 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
- Pluskwa225
- Plankton
- Posty: 3
Jak coś to dodałem Historię do mojej postaci jak ktoś chce to niech przeczyta
-Szybciej! Panowie szybciej!- krzyczał Bothan do reszty lecących krasnoludów.Eskadra prędko pędziła w strone zachodu,krasnoludy od czasy do czasu zatrzymywały się tylko na uzupełnienie zapasów oraz piwo. Cały czas w locie trwały rozmowy i śpiewy. Lotnicy nie rezygnowali równiez z piwa.
-Ależ panie Bothanie! Czemu na zachód! Przecież list kierował nas do Kislevu- krzyknął Krokki ,
Bothan spojrzał na niego zza okularów ,po czym uśmiechnął się poczciwie -Mulfgarze! Wyjaśnij zmarkaczowi!- krzyknał ,po czym z małej piersiówki pociągnął parę łyków ,opuszczając stery. Mulfgar zaśmiał się
-Ano Krokki! Kislevici to zaprawdę dobrzy w piciu kompani! Nie raz i nie dwa podczas oblężenia Praag strzelaliśmy sobie po kielichu! I pan Bothan jako dumny krasnolud nie poleci tam byle żyrokopterem! Jeszcze by się obrazili! W końcu wierzą tam w te święte... no... krowy!- odpowiedział stary Mulfgar ,drapiąc się po zmarszczonej głowie ,ale nie odrywając wzroku od sterownika,wtedy od razu podniosął sie wrzawa
- Nie krowy! Nie nie! Kozły!- wrzasnął Fland -Jakie kozły!? To nie te dzikusy z lasu! Oni wierzą w jastrzębie! Tak właśnie!- zaprotestowal lecący niżej ,z powodu organek Manor - Cooo?! Teraz obraziłeś moją matkę! Ja ci zaraz...!- warknął Fland zmieniając kierunek lotu i pędząc w stronę Manora ,który od razu wrzasnął - O nie! Toż to wyzwanie!- i cisnął pustą butelką w stronę żyrokoptera Flanda ,który mijajac pocisk natychmiast z okrzykiem wpadł w krasnoluda ,Bothan widząc zamieszanie ,warknął okropnie głośno -Spokój! Bo wam zęby powybijam! Do szyku- oczywiście Bothan nie miał na myśli żadnego szyku ,ale chciał uspokoić krasnoludy.
Kiedy eskadra minęła wielkie puszcze ukazało się morze ,przy którym widać było malutki pomost ,dowódca krzyknął - Jesteśmy w Nordlandzie! Do portu!-
-Ależ panie Bothanie! Czemu na zachód! Przecież list kierował nas do Kislevu- krzyknął Krokki ,
Bothan spojrzał na niego zza okularów ,po czym uśmiechnął się poczciwie -Mulfgarze! Wyjaśnij zmarkaczowi!- krzyknał ,po czym z małej piersiówki pociągnął parę łyków ,opuszczając stery. Mulfgar zaśmiał się
-Ano Krokki! Kislevici to zaprawdę dobrzy w piciu kompani! Nie raz i nie dwa podczas oblężenia Praag strzelaliśmy sobie po kielichu! I pan Bothan jako dumny krasnolud nie poleci tam byle żyrokopterem! Jeszcze by się obrazili! W końcu wierzą tam w te święte... no... krowy!- odpowiedział stary Mulfgar ,drapiąc się po zmarszczonej głowie ,ale nie odrywając wzroku od sterownika,wtedy od razu podniosął sie wrzawa
- Nie krowy! Nie nie! Kozły!- wrzasnął Fland -Jakie kozły!? To nie te dzikusy z lasu! Oni wierzą w jastrzębie! Tak właśnie!- zaprotestowal lecący niżej ,z powodu organek Manor - Cooo?! Teraz obraziłeś moją matkę! Ja ci zaraz...!- warknął Fland zmieniając kierunek lotu i pędząc w stronę Manora ,który od razu wrzasnął - O nie! Toż to wyzwanie!- i cisnął pustą butelką w stronę żyrokoptera Flanda ,który mijajac pocisk natychmiast z okrzykiem wpadł w krasnoluda ,Bothan widząc zamieszanie ,warknął okropnie głośno -Spokój! Bo wam zęby powybijam! Do szyku- oczywiście Bothan nie miał na myśli żadnego szyku ,ale chciał uspokoić krasnoludy.
Kiedy eskadra minęła wielkie puszcze ukazało się morze ,przy którym widać było malutki pomost ,dowódca krzyknął - Jesteśmy w Nordlandzie! Do portu!-
Ostatnio zmieniony 25 maja 2013, o 18:18 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Zawodnicy zgłoszeni na Arenę Śmierci:
1. Elithmair z Yvresse
2. Khalis
3. Khartox Krwawy Róg
4. Deliere z Lothern
5. Finrandil Gwiezdne Dziecko
6. Loq-Kro-Gar
7. Ludwig Friedrich
8. Bothan McArmstrong
9. Mistrz Antonio Ramirez
10. Boin Harnarson
11. kapitan Gerhard Eirenstern
12. Fluffy Cięty Język, pipipi pi chrrrr huaa
13. Duriath z Har Ganeth
14. Najwienksiejszy Herszt Badzum Stalowy Łep
15. Neira
16. Recnam Oryp, Posępny Siewca Pożogi
[ Aby dowiedzieć się czemu zaszły w imionach niewielkie zmiany - sprawdźcie historie postaci
Jeszcze tylko 2 historię do przeczytania i pomyślę nad przydziałem miksturek.
Będzie też dodatkowa nagroda dla 3 graczy, którą ujawnię przed pierwszą walką.
Życzę sobie i wam porządnej, ciekawej areny i niech wygra najlepszy.
Wątpliwości wszelakie na PW
@Byqu - Tak. zaraziłeś mię Wieśkiem, lubiłem tego Scoia'tael i myślę że pasuje jak ulał do Shadow Warriorów]
1. Elithmair z Yvresse
2. Khalis
3. Khartox Krwawy Róg
4. Deliere z Lothern
5. Finrandil Gwiezdne Dziecko
6. Loq-Kro-Gar
7. Ludwig Friedrich
8. Bothan McArmstrong
9. Mistrz Antonio Ramirez
10. Boin Harnarson
11. kapitan Gerhard Eirenstern
12. Fluffy Cięty Język, pipipi pi chrrrr huaa
13. Duriath z Har Ganeth
14. Najwienksiejszy Herszt Badzum Stalowy Łep
15. Neira
16. Recnam Oryp, Posępny Siewca Pożogi
[ Aby dowiedzieć się czemu zaszły w imionach niewielkie zmiany - sprawdźcie historie postaci
Jeszcze tylko 2 historię do przeczytania i pomyślę nad przydziałem miksturek.
Będzie też dodatkowa nagroda dla 3 graczy, którą ujawnię przed pierwszą walką.
Życzę sobie i wam porządnej, ciekawej areny i niech wygra najlepszy.
Wątpliwości wszelakie na PW
@Byqu - Tak. zaraziłeś mię Wieśkiem, lubiłem tego Scoia'tael i myślę że pasuje jak ulał do Shadow Warriorów]
Ostatnio zmieniony 26 maja 2013, o 15:40 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
-A wiec... Badzumie... tak? Badzumie, NAJWIĘKSZY Z HERSZTÓW STAREGO ŚWIATA, tak... Jest taka zasada...- Zaczął ostrożnie Edmund. Co prawda całą drogę przebył już w jego towarzystwie i nic mu się nie stało, ale przy orku zawsze trzeba ważyć słowa. W duchu uznał, że być może to jego wielkie szczęście, że Badzum go teraz nie słucha, kompletnie zajęty pochłanianiem jeleniego udźca - Jednak to musiało zostać wyjaśnione. W przeciwnym wypadku spełniłyby się najgorsze obawy Edmunda, jak i pewnie wszystkich zaangażowanych w organizację areny. Ciągnął więc dalej... -Nie wolno zabijać poza wyznaczonym czasem walki... Nie wolno... I możesz zabić tylko swojego przeciwnika... nikogo innego.- Tłumaczył bardzo powoli. Takie sytuacje już się zdarzyły w czasie podróży, częstokroć okazywało się, że słowa dotarły do orka mimo pozornej nieuwagi. -A jak mie ktoś wkurwi?!- Burknął jednak w odpowiedzi, nawet nie patrząc na towarzysza. Edmund nie odpowiedział. Edmund wiedział, że na to pytanie nie ma odpowiedzi i miał po prostu nadzieję, że zielonoskóry zrozumie chociaż tę jedną zasadę.
A, o dziwo, były ku temu duże rokowania. Ungol sam sobie tłumaczył to w ten sposób, że Badzum żywi do niego rodzaj jakiegoś szacunku - być może dlatego, że ten wiezie go właśnie w miejsce takie a nie inne? W miejsce, które pozwoli Hersztowi pokazać swoją potęgę? Być może. Gdyby jednak Edmund nie był Edmundem i obserwował to z boku, to zauważyłby, że ork traktuje go jak śmiesznego goblina. Nieraz już wystraszył go śmiejąc się potem rubasznie ze swojego dowcipu. Nieraz już groził mu śmiercią, głaskając całkiem delikatnie po hełmie...
Jednak cokolwiek by to nie było, oznaczało chwilowe bezpieczeństwo. Nawet monstrualny dzik wydawał się już odrobinę mniej straszną bestią.
-A teraz Ty mi pokazać tych co ja mam ich zabić. Som już wszyscy?- Zagrzmiał zielonoskóry, dosłownie chwilę po tym, jak znaleźli się na pokladzie olbrzymiego okrętu. Edmund pokazał mu wszystkich zawodników, a każdego Badzum obdarzał komentarzem. A to ktoś miał "za chude kosteczki", a to "za maluskie zembiska", nawet wielki minotaur, przewyższający go nieco posturą miał "za mało blachy na klacie". Prawdziwe piekło zaczęło się jednak, gdy natknęli się na gnoblara.
-I co to być?! Ja żałować, że nie móc posadzić siem na tym dupskiem już teraz, bo tam jego miejsce! Te, wypierdek goblina, nie pomyliły ci siem arena ze stosem łajna?!- Wrzeszczał rozwścieczony ork. Wyglądało to poniekąd komicznie, ponieważ tupał przy tym i skakał, cały okuty blachą, niesamowicie brzęcząc i robiąc nieprzyzwoicie dużo hałasu, nawet jak na orka. Edmund wycofał się ostrożnie.
A, o dziwo, były ku temu duże rokowania. Ungol sam sobie tłumaczył to w ten sposób, że Badzum żywi do niego rodzaj jakiegoś szacunku - być może dlatego, że ten wiezie go właśnie w miejsce takie a nie inne? W miejsce, które pozwoli Hersztowi pokazać swoją potęgę? Być może. Gdyby jednak Edmund nie był Edmundem i obserwował to z boku, to zauważyłby, że ork traktuje go jak śmiesznego goblina. Nieraz już wystraszył go śmiejąc się potem rubasznie ze swojego dowcipu. Nieraz już groził mu śmiercią, głaskając całkiem delikatnie po hełmie...
Jednak cokolwiek by to nie było, oznaczało chwilowe bezpieczeństwo. Nawet monstrualny dzik wydawał się już odrobinę mniej straszną bestią.
-A teraz Ty mi pokazać tych co ja mam ich zabić. Som już wszyscy?- Zagrzmiał zielonoskóry, dosłownie chwilę po tym, jak znaleźli się na pokladzie olbrzymiego okrętu. Edmund pokazał mu wszystkich zawodników, a każdego Badzum obdarzał komentarzem. A to ktoś miał "za chude kosteczki", a to "za maluskie zembiska", nawet wielki minotaur, przewyższający go nieco posturą miał "za mało blachy na klacie". Prawdziwe piekło zaczęło się jednak, gdy natknęli się na gnoblara.
-I co to być?! Ja żałować, że nie móc posadzić siem na tym dupskiem już teraz, bo tam jego miejsce! Te, wypierdek goblina, nie pomyliły ci siem arena ze stosem łajna?!- Wrzeszczał rozwścieczony ork. Wyglądało to poniekąd komicznie, ponieważ tupał przy tym i skakał, cały okuty blachą, niesamowicie brzęcząc i robiąc nieprzyzwoicie dużo hałasu, nawet jak na orka. Edmund wycofał się ostrożnie.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Gdy statek Finrandila o imieniu Aidakra zacumował w doku, młody mistrz zjechał za pomocą liny na pokład swego okrętu. Część boczna statku uderzyła z hukiem o pomost.
Elf wykrzyczał kilka rozkazów:
- Wy dwaj!! Macie natychmiast udać się do organizatora i oznajmić, że przybyłem i dowiedzcie się gdzie jestem zakwaterowany . Ej ty!! weź resztę załogi i rozładujcie statek, do wieczora wszystko ma być w naszych kwaterach.
EJJ!!! 10 mistrzów miecza idzie ze mną!! Szybko, nie mam całego dnia.
Załoga odpowiedziała głośnym AYE!!
Po zejściu na ląd pierwsza rzecz jaka rzuciła się w oczy Finrandilowi to awanturujący się ork, Bezzwłocznie ruszył w jego stronę.
Elf wykrzyczał kilka rozkazów:
- Wy dwaj!! Macie natychmiast udać się do organizatora i oznajmić, że przybyłem i dowiedzcie się gdzie jestem zakwaterowany . Ej ty!! weź resztę załogi i rozładujcie statek, do wieczora wszystko ma być w naszych kwaterach.
EJJ!!! 10 mistrzów miecza idzie ze mną!! Szybko, nie mam całego dnia.
Załoga odpowiedziała głośnym AYE!!
Po zejściu na ląd pierwsza rzecz jaka rzuciła się w oczy Finrandilowi to awanturujący się ork, Bezzwłocznie ruszył w jego stronę.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Gdy Elithmair stanął na lądzie odetchnął z ulgą. Choć morze uważał za piękne jak wszystkie elfy, to wolał je oglądać niż po nim pływać. Niepewnie postawił parę kroków, i podniósł głowę. Rozejrzał się ze zdziwieniem. Miasto choć brzydkie i śmierdzące pełne było życia, ludzie spieszyli załatwiać swoje sprawy, żebracy błagali o datki, gdzieniegdzie jeździły karoce, zaś w mrocznych uliczkach załatwiano ponure interesy. Przekupnie wrzeszczeli, uliczni grajkowie grali zaś obok niego na goblin darł się jakiś zielonoskóry... że co? A tak to pewnie jeden z zawodników. Po chwili podszedł do niego jakiś inny wysoki elf wraz ze świtą mistrzów miecza i zaczął się z nim kłócić. Elithmalir nie chciał się w to mieszać.
Po chwili podbiegł do niego jeden ze strażników.
-Przybywasz na Arenę elfie?-zapytał nie siląc się na żadne grzeczności.
-Tak, czy mógłbyś wskazać mi kwaterę?-odpowiedział.
-Prosto, idziesz w lewo potem w prawo i na końcu idziesz do domu z niebieskimi dachówkami, zrozumiałeś elfie?
-Mam na imię Elithmair i tak zrozumiałem człowieku, masz tu drobnostkę za pomoc.-rzucił mu brązową monetę z godłem Ulthuanu. Ten wpatrzył się w nią zafascynowany.
Szlachcic wraz z towarzyszami ruszył w stronę kwatery. Irthilius zniesmaczony oglądał krajobrazy miasta, zaś Atheis podśpiewywał coś pod nosem. W drodze mijali wiele straganów i choć większość towarów była naprawdę niskiej jakości, to zdarzyło się parę perełek które zakupili. Pierwszą z nich był stary płaszcz ewidentnie elfiej roboty, na samym jego dole małe runy układały się w napis Gilead, będący najprawdopodobniej podpisem kogoś do kogo ów płaszcz należał.Drugą z nich był krwisty stek dla Jastrzębia który głośno się go domagał. Ostatnią był pistolet, który za cenę czterech srebrników i dwóch sztuk złota zakupił Atheis. Zapytany poco mu tak egzotyczna, niepewna i ryzykowna broń stwierdził ,, Ładnie wygląda mi przy pasie".
Gdy w końcu doszli do kwater, Elithmair odetchnął z ulgą. Obawiał się iż każe się mu mieszkać w jakiejś starej ruderze. Dom choć nie był arcydziełem architektury prezentował wysoki ludzki standard. Inną sprawą było, że wysoki ludzki standard oznaczał niski elfi, ale Elithmair nie zamierał narzekać.
-Mam mieszkać w tej budzie?- zapytał za to Irthilius przyzwyczajony do komnat w Wieży Hoetha.
-Spokojnie przyjacielu ciesz się że nie mieszkasz w tym-Atheis wskazał na jakąś ruderę po drugiej stronie ulicy.
Gdy weszli przywitało ich przytulne choć malutkie mieszkanko. Składało się na nie malutki salon z kominkiem trzy pokoje sypialne i kuchnia wraz ze spiżarnią, oprócz tego była jeszcze malutka łazienka w postaci drewnianej balii i dzbana do mycia rąk.
Rozpakowali się i ruszyli do pobliskiej karczmy ,,Pod zadumanym smokiem". Zamówili trzy ludzkie napitki i udziec brani. Elithmair liczył iż inni zawodnicy także niedługo się tu zjawią,,,
Po chwili podbiegł do niego jeden ze strażników.
-Przybywasz na Arenę elfie?-zapytał nie siląc się na żadne grzeczności.
-Tak, czy mógłbyś wskazać mi kwaterę?-odpowiedział.
-Prosto, idziesz w lewo potem w prawo i na końcu idziesz do domu z niebieskimi dachówkami, zrozumiałeś elfie?
-Mam na imię Elithmair i tak zrozumiałem człowieku, masz tu drobnostkę za pomoc.-rzucił mu brązową monetę z godłem Ulthuanu. Ten wpatrzył się w nią zafascynowany.
Szlachcic wraz z towarzyszami ruszył w stronę kwatery. Irthilius zniesmaczony oglądał krajobrazy miasta, zaś Atheis podśpiewywał coś pod nosem. W drodze mijali wiele straganów i choć większość towarów była naprawdę niskiej jakości, to zdarzyło się parę perełek które zakupili. Pierwszą z nich był stary płaszcz ewidentnie elfiej roboty, na samym jego dole małe runy układały się w napis Gilead, będący najprawdopodobniej podpisem kogoś do kogo ów płaszcz należał.Drugą z nich był krwisty stek dla Jastrzębia który głośno się go domagał. Ostatnią był pistolet, który za cenę czterech srebrników i dwóch sztuk złota zakupił Atheis. Zapytany poco mu tak egzotyczna, niepewna i ryzykowna broń stwierdził ,, Ładnie wygląda mi przy pasie".
Gdy w końcu doszli do kwater, Elithmair odetchnął z ulgą. Obawiał się iż każe się mu mieszkać w jakiejś starej ruderze. Dom choć nie był arcydziełem architektury prezentował wysoki ludzki standard. Inną sprawą było, że wysoki ludzki standard oznaczał niski elfi, ale Elithmair nie zamierał narzekać.
-Mam mieszkać w tej budzie?- zapytał za to Irthilius przyzwyczajony do komnat w Wieży Hoetha.
-Spokojnie przyjacielu ciesz się że nie mieszkasz w tym-Atheis wskazał na jakąś ruderę po drugiej stronie ulicy.
Gdy weszli przywitało ich przytulne choć malutkie mieszkanko. Składało się na nie malutki salon z kominkiem trzy pokoje sypialne i kuchnia wraz ze spiżarnią, oprócz tego była jeszcze malutka łazienka w postaci drewnianej balii i dzbana do mycia rąk.
Rozpakowali się i ruszyli do pobliskiej karczmy ,,Pod zadumanym smokiem". Zamówili trzy ludzkie napitki i udziec brani. Elithmair liczył iż inni zawodnicy także niedługo się tu zjawią,,,
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Tawerna cuchnęła piwem, gotowaną cebulą, wędzonymi rybami i potem ciepłokrwistych. Panował gwar, z tłumu co rusz słychać było pijackie piosenki. Loq-Kro-Gar nie mógł pojąć jak ludzie mogli czerpać przyjemność z przebywania w takim miejscu. Tłusty karczmarz w poplamionym fartuchu zmierzył go wzrokiem, zmełł w ustach przekleństwo o obcych w porządnym lokalu i zapytał co podać. Saurus postanowił skosztować gulaszu, zamówił więc i zasiadł przy stoliku. Okazało się to jednak trudniejsze niż przypuszczał. Ledwo zajął miejsce, a stołek, który wyglądał na solidny, któremu nie straszne były mu karczemne burdy zatrzeszczał żałośnie i rozpadł się na kawałeczki. Kolejny również nie wytrzymał ciężaru olbrzymiego gada. Ci z gości, którzy byli na tyle trzeźwi, by zorientować się co się dzieje zanieśli się śmiechem, jednak krótkie ostrzegawcze warknięcie ostudziło nastroje do żartów. Loq-Kro-Gar usiadł w końcu na ziemi, co okazało się o tyle dobrym pomysłem, że blat był wreszcie na dobrej wysokości. Parujący gulasz właśnie wjechał na stół. Dla przeciętnego zjadacza chleba smakowałby ohydnie, jednak dla saurusa, który spędził ostatnie tygodnie na więziennym wikcie było to niebo w paszczy. Posiliwszy się, weteran zapłacił za wikt i meble niewielkim nuggetem i wyszedł, rozbijając framugę drzwi.
Na zewnątrz spora gromadka ludzi wpatrywała się w słup ogłoszeniowy. Wyrastający ponad otoczenie saurus nie potrzebował się zbliżać, by odczytać elegancko postawione litery na kawałku dobrze wyprawionej jagnięcej skóry. Lista uczestników została już zamknięta. Loq-Kro-Gar nie miał pojęcia, jak długo biedny skryba męczył się, by zapisać imię lustriańskiego wojownika. Wtem w jego nozdrza uderzyła ostra woń, zupełnie inna od odoru ludzkiego miasta. Był to zapach grubego zwierza. Źrenice saurusa rozszerzyły się nieznacznie, gdy łapiąc górny trop ruszył przed siebie. Przestraszeni ludzie pierzchali na boki na widok "czerwonogrzbietego demona", gad jednak ich ignorował. Nie przeszedł dwustu kroków,gdy ujżał swój cel. Minotaur był tylko nieco wyższy od niego, wrażenie jednak potęgowały imponujące rogi bestii. Buhaj parsknął na widok jaszczura, mierząc go uważnie wzrokiem. Z nozdrzy jego buchnęła para. Bił od niego smród Chaosu. Loq-Kro-Gar zmrużył nieco oczy, z jego gardła wydobył się głuchy warkot. Duży pomyślał saurus. Idealna zwierzyna. Polowanie na niego będzie doskonałą rozrywką. Jeśli na siebie trafimy. Będzie z niego wspaniałe trofeum ku czci Huanchiego. Górowali nad tłumem jak dwie wieże wśród morza traw, spoglądając na siebie posępnie. Minotaur wydał krótki ryk, a z bocznej uliczki nadeszło dwóch mniejszych zwierzoludzi. Choć więksi od ludzi, wypadali blado na tle dwóch stojących na przeciwko gór mięcha. Napięcie rosło. Bestia rzuciła kilka słów w swej gardłowej mowie, na co saurus odpowiedział wiązką lusturiańskich obelg. Straż miejska już przybyła na miejsce, trzymała się jednak z boku, czekając no rozwój wydarzeń.
Nieoczekiwanie między dwa behemoty wkroczył odziany w futrzany płaszcz i bobrzy kołpak jegomość. Skłonił się w pas i przemówił
-Witam jaśnie oświeconych ehem.... panów na wielkim turnieju sprawności, siły i odwagi- ktoś w tłumie parsknął śmiechem na wzmiankę o "jaśnie oświeconych panach" jednak posłaniec niezrażony ciągnął dalej.- Polecono mi bym zaprowadził naszych gości do ich kwater. Oczywistym jest, że osobie nieobytej z mistem trudno będzie odnaleźć się w nowym środowisku. Służę więc pomocą.
Saurus i minotaur spojrzeli na siebie wzrokiem, jakby obaj chcieli powiedzieć "innym razem". Udali się w przeciwne strony. Loq-Kro-Gar był zadowolony, że to nie jego uczepił się gadatliwy posłaniec. Wrócił do karczmy. Liczył, że uda mu się dowiedzieć czegoś o bracie Althegora. Karczma "Pod Zadumanym Smokiem" zgromadziła przyjezdnych kupców, bogatszych mieszczan, słowem lepszą i bogatszą klientelę. Loq-Kro-Gar minął ją i skierował się na powrót do taniej speluny "Morska Dziwka".
Na zewnątrz spora gromadka ludzi wpatrywała się w słup ogłoszeniowy. Wyrastający ponad otoczenie saurus nie potrzebował się zbliżać, by odczytać elegancko postawione litery na kawałku dobrze wyprawionej jagnięcej skóry. Lista uczestników została już zamknięta. Loq-Kro-Gar nie miał pojęcia, jak długo biedny skryba męczył się, by zapisać imię lustriańskiego wojownika. Wtem w jego nozdrza uderzyła ostra woń, zupełnie inna od odoru ludzkiego miasta. Był to zapach grubego zwierza. Źrenice saurusa rozszerzyły się nieznacznie, gdy łapiąc górny trop ruszył przed siebie. Przestraszeni ludzie pierzchali na boki na widok "czerwonogrzbietego demona", gad jednak ich ignorował. Nie przeszedł dwustu kroków,gdy ujżał swój cel. Minotaur był tylko nieco wyższy od niego, wrażenie jednak potęgowały imponujące rogi bestii. Buhaj parsknął na widok jaszczura, mierząc go uważnie wzrokiem. Z nozdrzy jego buchnęła para. Bił od niego smród Chaosu. Loq-Kro-Gar zmrużył nieco oczy, z jego gardła wydobył się głuchy warkot. Duży pomyślał saurus. Idealna zwierzyna. Polowanie na niego będzie doskonałą rozrywką. Jeśli na siebie trafimy. Będzie z niego wspaniałe trofeum ku czci Huanchiego. Górowali nad tłumem jak dwie wieże wśród morza traw, spoglądając na siebie posępnie. Minotaur wydał krótki ryk, a z bocznej uliczki nadeszło dwóch mniejszych zwierzoludzi. Choć więksi od ludzi, wypadali blado na tle dwóch stojących na przeciwko gór mięcha. Napięcie rosło. Bestia rzuciła kilka słów w swej gardłowej mowie, na co saurus odpowiedział wiązką lusturiańskich obelg. Straż miejska już przybyła na miejsce, trzymała się jednak z boku, czekając no rozwój wydarzeń.
Nieoczekiwanie między dwa behemoty wkroczył odziany w futrzany płaszcz i bobrzy kołpak jegomość. Skłonił się w pas i przemówił
-Witam jaśnie oświeconych ehem.... panów na wielkim turnieju sprawności, siły i odwagi- ktoś w tłumie parsknął śmiechem na wzmiankę o "jaśnie oświeconych panach" jednak posłaniec niezrażony ciągnął dalej.- Polecono mi bym zaprowadził naszych gości do ich kwater. Oczywistym jest, że osobie nieobytej z mistem trudno będzie odnaleźć się w nowym środowisku. Służę więc pomocą.
Saurus i minotaur spojrzeli na siebie wzrokiem, jakby obaj chcieli powiedzieć "innym razem". Udali się w przeciwne strony. Loq-Kro-Gar był zadowolony, że to nie jego uczepił się gadatliwy posłaniec. Wrócił do karczmy. Liczył, że uda mu się dowiedzieć czegoś o bracie Althegora. Karczma "Pod Zadumanym Smokiem" zgromadziła przyjezdnych kupców, bogatszych mieszczan, słowem lepszą i bogatszą klientelę. Loq-Kro-Gar minął ją i skierował się na powrót do taniej speluny "Morska Dziwka".
Ostatnio zmieniony 25 maja 2013, o 11:36 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Krasnoludy czym predzej wylądowały przy małym brzegu. Jednak ,gdy tam byli Bothana coś zaniepokoiło ,chłodnym wzrokiem spojrzał na Mulfgara ,dowódca nie musiał nic mówić ,siwy krasnolud natychmiast dobył runicznego toporu i twardym krokiem podażał za McArmstrongiem na drewnianą stary pomost. Reszta kompanii nie zwracajac na to uwagi rozpakowywała tobołki i głośno rozprawiało na teamt wyznania w Kislevie.
-Co sądzisz Mulfgarze?- zapytał cicho inżynier -Coś mi tu nie pasuje ,panie Bothanie... mieli czekać... mieli tu być...- odrzekł niepwenie Mulfgar. Bothan przeszył go wzrokiem ,po czym warknął -Mordy w kubeł! - cała drużyna umilkła ,Bothan zamknął oczy i wyrażnie czegoś nasłuchiwał...
Po około 10 minutach ,stary inżynier otworzył oczy i wyciągnął piersiówkę , po czym wlał w siebie trunek -Płynie tu... czuję jego smród... SZYKOWAĆ SIĘ! nie będzie dużo czasu ,takie maszyny się nie zatrzymują ,brać tobołki i nie zapomnieć "Mściwej Helgi". Na komende krasnoludy od razu rzuciły się z bagażami na pomost ,Krokki i Brokki pchali wielkie organki ,które omal nie złamały starych desek pod swoim ciężarem.
Po chwili wszyscy usłyszeli narastający hałas. Zza horyzontu najpierw wysunął się wielki słup dymu ,a następnie wielki okręt. Nie był to zwykły okręt ,a specjalna jednsotka pływająca Gildii inżynierów. Płynął on w stronę brzegu ,tratując pobliskie skały ,o które zwykły statek by się rozbił od razy ,na rufie statku stał ogromnej postury krasnolud z lornetką w ręce ,który wyrażnie krzyczał i machał rękoma.
[Mniejszych rozmiarów oczywiście ]
Statek z wielkim hukiem i trzaskiem wpadł w pobliską plażę ,ryjąc swoją masywnością w kierunku lądu ,w końcu zatrzymał się ,a jego kapitan krzyknął -HA HA HA kutafony! Na statek panie McArmstrong ."Żelazny śledź" czeka! Szybciej szczury lądowe! Mamy opóżnienie!- po tych słowach otrozył się wielki pomost ,a na komendę Bothana ,wszyscy natychmaist wbiegli na okręt ,ładujac tam organki i żyrokoptery.
-Co sądzisz Mulfgarze?- zapytał cicho inżynier -Coś mi tu nie pasuje ,panie Bothanie... mieli czekać... mieli tu być...- odrzekł niepwenie Mulfgar. Bothan przeszył go wzrokiem ,po czym warknął -Mordy w kubeł! - cała drużyna umilkła ,Bothan zamknął oczy i wyrażnie czegoś nasłuchiwał...
Po około 10 minutach ,stary inżynier otworzył oczy i wyciągnął piersiówkę , po czym wlał w siebie trunek -Płynie tu... czuję jego smród... SZYKOWAĆ SIĘ! nie będzie dużo czasu ,takie maszyny się nie zatrzymują ,brać tobołki i nie zapomnieć "Mściwej Helgi". Na komende krasnoludy od razu rzuciły się z bagażami na pomost ,Krokki i Brokki pchali wielkie organki ,które omal nie złamały starych desek pod swoim ciężarem.
Po chwili wszyscy usłyszeli narastający hałas. Zza horyzontu najpierw wysunął się wielki słup dymu ,a następnie wielki okręt. Nie był to zwykły okręt ,a specjalna jednsotka pływająca Gildii inżynierów. Płynął on w stronę brzegu ,tratując pobliskie skały ,o które zwykły statek by się rozbił od razy ,na rufie statku stał ogromnej postury krasnolud z lornetką w ręce ,który wyrażnie krzyczał i machał rękoma.
[Mniejszych rozmiarów oczywiście ]
Statek z wielkim hukiem i trzaskiem wpadł w pobliską plażę ,ryjąc swoją masywnością w kierunku lądu ,w końcu zatrzymał się ,a jego kapitan krzyknął -HA HA HA kutafony! Na statek panie McArmstrong ."Żelazny śledź" czeka! Szybciej szczury lądowe! Mamy opóżnienie!- po tych słowach otrozył się wielki pomost ,a na komendę Bothana ,wszyscy natychmaist wbiegli na okręt ,ładujac tam organki i żyrokoptery.
Ostatnio zmieniony 25 maja 2013, o 18:07 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!