ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
-Biała flaga !-
-Co do jasnej cholery to ma znaczyć, dlaczego nie atakują ?- Trójka Druchii była zdumiona rozgrywającymi się przed ich oczami wydarzeniami.
-Wiedziałem, że za tym musi kryć się jakaś intryga Konwentu !- Rzekł asasyn gdy ujrzeli Czarodziejkę.
-Proponuję iść do Świątyni Khaina, chciałbym też dowiedzieć się co nie co, o co w tym wszystkim chodzi- Powiedział Duriath.
Początkowo nieufnie spoglądający na nich włócznicy natychmiast ich przepuścili, gdy rozpoznali swoich pobratymców. Jako egzekutor Duriath był z pochodzenia szlachcicem, odebranym rodzicom w dzieciństwie, toteż nie miał problemu by porozmawiać z jednym z oficerów stacjonujących na Czarnej Arce. Dowiedział się, że Czarodziejka wystawia swojego czempiona na Arenie Śmierci. W międzyczasie Landryol udał się do dzielnicy rozpusty, która znajdowała się na każdej Czarnej Arce, by zażyć przyjemności. Asasasyn pozostał trochę dłużej w Świątyni Khaina, by uzupełnić zapas toksyn i gwiazdek do rzucania. Trójka Druchii opuściła Arkę, a następnie udała się z powrotem do karczmy.
-Co do jasnej cholery to ma znaczyć, dlaczego nie atakują ?- Trójka Druchii była zdumiona rozgrywającymi się przed ich oczami wydarzeniami.
-Wiedziałem, że za tym musi kryć się jakaś intryga Konwentu !- Rzekł asasyn gdy ujrzeli Czarodziejkę.
-Proponuję iść do Świątyni Khaina, chciałbym też dowiedzieć się co nie co, o co w tym wszystkim chodzi- Powiedział Duriath.
Początkowo nieufnie spoglądający na nich włócznicy natychmiast ich przepuścili, gdy rozpoznali swoich pobratymców. Jako egzekutor Duriath był z pochodzenia szlachcicem, odebranym rodzicom w dzieciństwie, toteż nie miał problemu by porozmawiać z jednym z oficerów stacjonujących na Czarnej Arce. Dowiedział się, że Czarodziejka wystawia swojego czempiona na Arenie Śmierci. W międzyczasie Landryol udał się do dzielnicy rozpusty, która znajdowała się na każdej Czarnej Arce, by zażyć przyjemności. Asasasyn pozostał trochę dłużej w Świątyni Khaina, by uzupełnić zapas toksyn i gwiazdek do rzucania. Trójka Druchii opuściła Arkę, a następnie udała się z powrotem do karczmy.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
-SZARŻA!!!- wrzeszczał Mulfgar wybiegając z karczmy na przodzie trójki krasnoludów z dwuręcznym ,runicznym toporem w ręku ,był w całym rynsztunku ,jego pomarszczoną twarz zakrywała miedziana maska przedstawiająca rozzłoszonego krasnoluda ,połączona z gromnillowym hełmem ,który zakończony był szpikulcem ,nosił łuskową zbroję pokrytą gromnillowymi płytkami ,na których widoczne były inżynierskie runy. Tuż za nim biegł Manor z wielkim żelaznym pawężem w jednej i toporem w drugiej ręce ,jego zbroja była mniej ozdobna ,nosił on długą kolczugę z paroma monetami-symbolami gildii ,na owłosionej głowie miał żelazny szyszak ,na końcu biegł Brokki ,w skórzanym kaftanie i okularowym hełmie. Biegnąc za pomocą prochownicy przewieszonej przez ramię ładował strzelbę ,za pasem miał nieduży młot bojowy.
Kranoludy wybiegły zza rogu i ujrzały widoku ,którego sie nie spodziewały ,nie była to zagorzała bitwa ,tylko spokojnie stojący tłum ,Mulfgar wychamował i warknął -A co to?! Przezież to najazd!- Manor potrzedł do jakiegos młodego kislevity i złapał go za kołnierz -Co tu sie wyrabia?!- młodzienieć powiedział mu wszystko -Toż nas rozrywka minęła.I po co ja to wszystko wkładałem?- stwierdził Mulfgar i machnięcięm ręki kazał krasnoludą iść za sobą do karczmy ,nie zwracając uwagi na wielką cytadelę ,którą według starego weterana ,krasnoludzkie okręty zniszczyły by jednym uderzeniem.
Kranoludy wybiegły zza rogu i ujrzały widoku ,którego sie nie spodziewały ,nie była to zagorzała bitwa ,tylko spokojnie stojący tłum ,Mulfgar wychamował i warknął -A co to?! Przezież to najazd!- Manor potrzedł do jakiegos młodego kislevity i złapał go za kołnierz -Co tu sie wyrabia?!- młodzienieć powiedział mu wszystko -Toż nas rozrywka minęła.I po co ja to wszystko wkładałem?- stwierdził Mulfgar i machnięcięm ręki kazał krasnoludą iść za sobą do karczmy ,nie zwracając uwagi na wielką cytadelę ,którą według starego weterana ,krasnoludzkie okręty zniszczyły by jednym uderzeniem.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Wieści o przybyciu pływającej fortecy rozniosły się szybko, a Loq-Kro-Gar nie mógł przepuścić okazji, by przyjżeć się przyjezdnym. Arka prezentowała się imponująco, jednak saurus nie przybył podziwiać dzieła architektoniczne, interesowali go jej mieszkańcy. Szlachty nie znał, żołnierze nic nie znaczyli, jednak na widok czarodziejki zagotowało się w nim. Pamiętał ją, przyszła do lochu łowców niewolników, pytała o niego. Wtedy nie wiedział o co chodzi, teraz jednak wszystko było jasne. Chciała go odkupić po odpowiedniej tresurze, a potem wystawić na Arenę. Jego ucieczka musiała pokrzyżować jej plany, co zmusiło ją do znalezienia innego czempiona. Ciekawe, czy go rozpozna?
Loq-Kro-Gar postanowił nie ujawnać się, nie teraz. Pozostał w cieniu i obserwował.
Loq-Kro-Gar postanowił nie ujawnać się, nie teraz. Pozostał w cieniu i obserwował.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[panowie 7 stron a nie znamy nawet pierwszego paringu. ]
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Elithamair ujrzał setki niewolników które przetoczyły się ulicami miasta. Popędzane przez okrutnych poganiaczy. W tłumie ujrzał znajomą twarz.
-Zaczekaj tutaj-szepnął do ucha Mędrca po czym pognał w stronę portu.
Po drodze spotkał Loq-Kro-Gara. Podszedł do niego i powiedział.
-Przyjacielu wiem, że byłeś więziony przez Druhii mam pewien pomysł jak mógłbyś się im odwdzięczyć. Mam plan....-wyszeptał jaszczurowi coś na ucho-zgodzisz się mi pomóc?
-Zaczekaj tutaj-szepnął do ucha Mędrca po czym pognał w stronę portu.
Po drodze spotkał Loq-Kro-Gara. Podszedł do niego i powiedział.
-Przyjacielu wiem, że byłeś więziony przez Druhii mam pewien pomysł jak mógłbyś się im odwdzięczyć. Mam plan....-wyszeptał jaszczurowi coś na ucho-zgodzisz się mi pomóc?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Gerhard leżał w swoim pokoju zmożony alkoholem i całonocną bijatyką. Spał w zakrwawionym ubraniu, gdyż po walce i tak nie miał siły się rozebrać. Jego ciemnoszkarłatny pancerz stał w kącie izby, a dwa demoniczne gladiusy leżały w pochwach przy łóżku. Ot, tak na wszelki wypadek. Na zewnątrz kaczmy panował wielki gwar i poruszenie, ale śpiącego kapitana siłą rzeczy niewiele to obchodziło. Dopiero, gdy na wybrzeżu zgromadził się prawdziwy tłum, hałas obudził Eirensterna.
-Co jest, do miasta wjechał tabor orków, czy co ? - Pomyślał, sięgając po dzban z zimną wodą stojący przy szafce nocnej. Opróżnił go kilkoma łykami i odłożył z powrotem na miejsce. Dopiero teraz jego obita twarz zaczęła boleć. Zignorował to. Zdążył się przyzwyczaić.
- Zaraz, zaraz - Pomyślał - Okno mojego pokoju wychodzi na morze, więc powinny tu wpadać promienie słońca. Czemu więc wszystko skryte jest w cieniu ? Chyba nie przespałem całego dnia ?
Wstał, aby sprawdzić ten astrologiczny fenomen. Gdy stanął przy oknie, nie mógł do końca ogarnąć rozumem tego, co się działo.
- Zamek - Szepnął do siebie zachrypniętym głosem - Ktoś wpłynął zamkiem do portu.
Będąc skrajnie skacowanym i obolałym naprawdę nie był w nastroju na myślenie.
- To pewnie delirium - Zawyrokował, po czym zrzucił z siebie zakrwawione ciuchy i poszedł spać, nie zaprzątając sobie głowy tymi niepokojącymi zdarzeniami na zewnątrz.
-Co jest, do miasta wjechał tabor orków, czy co ? - Pomyślał, sięgając po dzban z zimną wodą stojący przy szafce nocnej. Opróżnił go kilkoma łykami i odłożył z powrotem na miejsce. Dopiero teraz jego obita twarz zaczęła boleć. Zignorował to. Zdążył się przyzwyczaić.
- Zaraz, zaraz - Pomyślał - Okno mojego pokoju wychodzi na morze, więc powinny tu wpadać promienie słońca. Czemu więc wszystko skryte jest w cieniu ? Chyba nie przespałem całego dnia ?
Wstał, aby sprawdzić ten astrologiczny fenomen. Gdy stanął przy oknie, nie mógł do końca ogarnąć rozumem tego, co się działo.
- Zamek - Szepnął do siebie zachrypniętym głosem - Ktoś wpłynął zamkiem do portu.
Będąc skrajnie skacowanym i obolałym naprawdę nie był w nastroju na myślenie.
- To pewnie delirium - Zawyrokował, po czym zrzucił z siebie zakrwawione ciuchy i poszedł spać, nie zaprzątając sobie głowy tymi niepokojącymi zdarzeniami na zewnątrz.
Ostatnio zmieniony 28 maja 2013, o 21:00 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ mała przycinka natury rzeczowej:
@MMH - używanie broni "niebójkowej" w karczemnej burdzie jest wysoko niesportowe, nawet jak na elfy.
Poza tym lutnię rozstrzelał dwarf zabójca, nie z drużyny Bothana, i zaraz został wyciągnięty z karczmy więc jedyne rozsądne wytłumaczenie to takie że elfowi mylą się krasnoludy. A i Bothan nie ma aż tylu towarzyszy (4 jak dobrze liczę) abyś mógł rozwalić ich tak wielu w walce magią mieczem itd. Zabierasz im kasę a potem jeszcze ich masakrujesz jak (sorry kuba) jakieś gnoblary.
I prawo imperialne tu nie obowiązuje - THIS IS KISLEV !
Miejmy nadzieję że William King i N. Long nie obrażą się za pożyczenie Malakaia. I przygotujcie się do odpłynięcia! ]
Ostatni kozak runął z sapnięciem na podłogę pokrytą potłuczonym szkłem, krwią, zębami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Karczmarz zaczął wycierać pałkę ze śladów krwi i kazał służącym zacząć sprzątać. Inni uczestnicy bitki, ucieszeni dobrą walką zasiedli na ocalałych meblach pośród nieprzytomnych kozaków lub opuściło lokal idąć pod ręce. Kislevicki szlachcic, kilku lansjerów i najemników w zakolanowych, czarnych marienburskich trzewikach wytoczyło się, śpiewając tą sama pieśń bez słów. Trunki zniosły nawet bariery językowe.
Wtedy przez resztki drzwi do karczmy wszedł wyszczerzony bojar i jego chorąży. I natychmiast przestali się uśmiechać. Jeden z kozaków zapaskudził buty dowódcy mieszanką wymiocin, krwi i zębów na co rozwścieczony bojar wyjął dowódczy piernacz zza pasa i grzmotnął podwładnego. Wzniósł ręce do nieba i... nagle poczuł coś przytkniętego do pleców. Wolno obrócił się i zbladł jeszcze bardziej.
Zwarty kordon Erengradzkich żołnierzy w niebieskich kapotach, spinanych czerwonymi sznurami na piersi celował w nich berdyszami i rusznicami. Za nimi stało kilkunastu lansjerów ungolskich z dobtymi włóczniami. Oficer na przedzie zdjął czapkę z piórami i uniósł szablę.
- Wy! Ani drgnięcia sobacze syny! Z rozkazu Hetmana Tornowskiego, Wojewody Zachodu i naszego Jaśnie Oświeconego Wielkiego Kniazia Piotra jesteście pojmani za dezercję, wywrotnictwo, tchórzostwo i...
- Zdemolowanie mojej karczmy ! - warknął oberżysta, wskazując pobojowisko. - Poczciwych ludzi mnie wypłoszyli !
- O właśnie! Wyrok, asanku kazano mi wykonać w trybie doraźnym! - rzekł i błyskawicznie przeszył protestującego bojarzyna szablą. Jego chorąży chciał sięgnąć po korbacz ale zaraz padł z przestrzeloną czaszką.
- Dobra a teraz migiem mi wynieść te popite patałachy. Jutro jak wstaną wszyscy zawisną nad bramą albo pojdą do kompanii karnej Strojcbatu! Tak, chłopaki tej kresowej samobójczej.
Ci z uczestników, którzy późną nocą nadal mieli kontakt z rzeczywistością mogli zobaczyć jak ludzie Księcia Adelhara przybijali do nowego słupa w centrum portu sporą tablicę z dużym, eleganckim pismem i rysunkami, oraz ozdobioną herbem Księcia Mórz - Srebrnym konikiem morskim i gwiazdami na tle fal.
"Wojownicy i pasażerowie! Gotujcie się na wyjazd. Wszystkie statki Księcia Mórz wyruszają jutro o godzinie 17, czyli równo z odpływem. Nie zwracamy pieniędzy, jeśli ktoś nie zdąży. Zawodnicy areny, wasze kwaterowe statki na czas żeglugi i ich kapitanowie to [opisy statków -> str. 3] :
"- Języczek Lileath - kpt. Akeleth Faoiltiarna, kajuty : Deliere z Lothern oraz Elithmair z Yvresse.
- dżonka Płacz Himiko - kpt. Daishio Asugawa, zakwaterowani: Ludwig Friedrich i Neira.
- Niezatapialny v.II - Malakai Makaisson: Bothan McArmstrong oraz Boin Harnarson (żyrokopter można umieścić w ładowni)
- Waleczne Serce - kpt. Alard MacHaddish: Antonio Ramirez, Finrandil oraz Loq-Kro-Gar
- Gargantuan - komandor Theo de Merke: pokład 1 - Duriath Egzekutor i Gerhard Eirenstern
----------------------------------------------- pokład 2 - Badzum Stalowy Łep, Khartox Krwawy Róg.
- Rolland Nieskalany - sir Guiard Montford: Fluffy oraz Recnam Oryp
Od jutra rana można się zakwaterować. Spóźnienie to dyskwalifikacja. Miłego dnia,
Adelhar van der Maaren, Książę Mórz, władca Driftmaarktu i namiestnik Mananna na lądzie i wodzie "
Tymczasem bójka w karczmie nie miała być ostatnim wydarzeniem tej nocy. Tuż przed świtem ogromny rumor mobilizowanych żołnierzy i alarmy obudziły miasto. Bothan idący spotkać się z Makaissonem właśnie przystanął nie wierząc własnym oczom, do zatoki wpływała Czarna Arka.
Tłumy spanikowanych ludzi ustawiło się pod statkami Księcia Mórz domagajac się walki z Druchii. Strażnicy odpędzili ich halabardami. Sam van der Maaren stał na rufie swej srebrzystej "Dumy Driftmaarktu" i patrzył przez lunetę na wroga. Uśmiechnał się. "Zawodzą o moje statki. A ja wyślę tylko jeden...."
****
Gdy Arka minęła krańce lądu, wpłynęła powoli do zatoki. Żaden z Druchii nie zauważył jednego, jedynego okrętu, nadpływającego od strony północnego półwyspu. Aż było za późno.
Monstrualny "Gargantuan" wywołał wielkie fale na czarnej nocnej wodzie, obracając się bokiem do Druchii, gdy stanął na środku zatoki, między Arką a portem. Nagle wszystkie krzyki ludzi ucichły. Książę roześmiał się jak szaleniec.
W wielkiej burcie molocha otwarł się długi szereg olbrzymich, kwadratowych otworów. Zaraz błysneły w nich żeliwo i stal. Swe pyski wystawiły 48-funtowe ciężkie kartauny oblężnicze, dość silne by zburzyć jednym strzałem sporej grubości mur. Cicha komenda rozerwała noc. Huk był nie do porównania z niczym na ziemi. Najpierw jedna armata - największa wieża na Arce runeła, gdy wykwitł kwiat eksplozji. Potem wystrzeliły wszystkie naraz. Całą Arką i wodą naokoło niej szarpnęły wybuchy. Oślepiające kwiaty ognia ukazały przerażającą scenę - woda wystrzeliwywała w ogromnych gejzerach, wieże i skały Arki wylatywały w wodę w deszczu gruzu i śmierci. Także większość pobliskich statków Druchii poszła na dno. Wtedy kolejna fala walneła w falochrony Erengradzkiej przystani. "Gargantuan" obrucił się drugą burtą i powtórzył salwę. Teraz gejzery wzlatywały z wyrw w Pływającej fortecy, a wszystkie mury i budynki spadały w wodę.
Kilka minut potem potężna eksplozja szarpnęła Arką, która pękła na pół i powoli osuwała się w głębokie wody oceanu, spychana nurtem z zatoki. Ludzie z Erengradu krzyczeli w radości i chwalili pod niebiosa łaskawość i bitność przybyłych wojaków. "Tak lepiej." Nie był to jednak koniec rzezi.
W stronę wrakowiska wystrzeliły jak pioruny "Języczek Lileath" i "Płonący Elektor". Po bokach makabrycznej rzeźby dziobowej tego drugiego wychyneły Piekłomioty i spluneły ołowiem we wszystko co jeszcze pływało po wodzie. Wojownicy Cienia nie pozostali w tyle.
Blade, niebieskie światło latarni rzucało upiorny blask na pobliźnioną twarz Akeletha Faoiltiarny. Kapitan sam zwolnił bełt balisty, który przebił gardło łownego węża morskiego jak i rycerza na nim.
- Wojownicy Cienia! Żadnej litości! Za Nagarythe! Wybić wszystko co przeżyło! - odpowiedziała mu jak zwykle cisza i brzdęk cięciw. Elfy wykorzystywały dar widzenia w ciemnościach i zabijały każdego, kogo nie sięgneła śmierć od kul lub zbroja nie zciągnęła na dno. Żadnej litości. Właśnie ich dziób trącił złamany posąg Khaine, gdy zbliżył się "Płonący Elektor". Na jego dziobie stał kapitan w czarnej zbroi i machał pochodnią.
- Von Teschenn! Dobre zabijanie! Czego chcecie ?
- Mamy jeńców. Trzech. Chodź i ich obejrzyj. A co do bitwy to poczekajmy do rana. Wygląda na to że de Merke zaskoczył wszystkich ostrzałem ale chyba widziałem jeden okręt, który zawrócił przed zatoką..
- Ta. Ja z chłopakami popływamy do rana i zadbamy by żaden Druchii nie ujrzał poranka. A jeńcom poderżnij gardła. Na nic nie zasługują...
- Ale jeden z nich ma TO. - Akeleth przeskoczył na pokład ludzi i spojrzał na trzy związane, obszarpane i przemoknięte Mroczne Elfy. Już wyciągał miecz gdy... Von Teschenn wskazał coś rapierem pod płaszczem środkowego. Do pasa miał przypięte zmoczone i rozmazane ale wciąż rozpoznawalne zgłoszenie na arenę.
- Kurwa. Na Płomienie. No nic, trzech to nie różnica - nie za wielka. Zawieź ich do Księcia a ja dokończę czyszczenie zatoki. - Elf wrócił na "Języczek" i wykrzywił twarz z wieloma bliznami. To wszystko zaczynało działać mu na nerwy. Jakiś człowiek nie będzie mu zabraniał zemsty... a jednak ten drobny człeczek z Marienburga miał coś. I wysłanie tego czegoś do jego rodziny było stokroć gorsze niż powstrzymanie ręki z mieczem odkupienia. Faoiltiarna warknął i wystrzelił w ciemność niemal od niechcenia. Strzała przebiła gardło beznogiej czarodziejki, dryfującej na kawałku drewna.
Wojownicy Cienia kontynuowali swój ponury obowiązek do białego rana. Gdy wzeszło słońce wśród drewna i śmieci oraz wraków nie było ani jednego druchii. Ani jednego żywego.
*****
Tymczasem Arnus spojrzał jak przez mgłę na skrempowane ramiona. Dobrze że tuż przed masakrą miał przy sobie swój ekwipunek. Popatrzył na leżących obok niego Nenzara i Harrena. Przynajmniej przeżyli i dotarli gdzie mieli dotrzeć. Szlag trafił całe szpiegowanie Konwentu, ale przynajmniej czuł satysfakcję ze śmierci Morriany. Ta suka już nie zwali go z nóg magią, nigdy więcej a on może... - z tą myślą zemdlał czujac dziwny zapach ludzkiego miasta.
[ Dont mess with MG. To oficjalna wersja. Miksturki otrzymują: Arnus, Gerhard i Loq-Kro-Gar, ale nie martwicie sie to nie koniec nagród. Jutro o 17 odpływ, nie zapomnijcie klawiatur, pozdro. ]
@MMH - używanie broni "niebójkowej" w karczemnej burdzie jest wysoko niesportowe, nawet jak na elfy.
Poza tym lutnię rozstrzelał dwarf zabójca, nie z drużyny Bothana, i zaraz został wyciągnięty z karczmy więc jedyne rozsądne wytłumaczenie to takie że elfowi mylą się krasnoludy. A i Bothan nie ma aż tylu towarzyszy (4 jak dobrze liczę) abyś mógł rozwalić ich tak wielu w walce magią mieczem itd. Zabierasz im kasę a potem jeszcze ich masakrujesz jak (sorry kuba) jakieś gnoblary.
I prawo imperialne tu nie obowiązuje - THIS IS KISLEV !
Miejmy nadzieję że William King i N. Long nie obrażą się za pożyczenie Malakaia. I przygotujcie się do odpłynięcia! ]
Ostatni kozak runął z sapnięciem na podłogę pokrytą potłuczonym szkłem, krwią, zębami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Karczmarz zaczął wycierać pałkę ze śladów krwi i kazał służącym zacząć sprzątać. Inni uczestnicy bitki, ucieszeni dobrą walką zasiedli na ocalałych meblach pośród nieprzytomnych kozaków lub opuściło lokal idąć pod ręce. Kislevicki szlachcic, kilku lansjerów i najemników w zakolanowych, czarnych marienburskich trzewikach wytoczyło się, śpiewając tą sama pieśń bez słów. Trunki zniosły nawet bariery językowe.
Wtedy przez resztki drzwi do karczmy wszedł wyszczerzony bojar i jego chorąży. I natychmiast przestali się uśmiechać. Jeden z kozaków zapaskudził buty dowódcy mieszanką wymiocin, krwi i zębów na co rozwścieczony bojar wyjął dowódczy piernacz zza pasa i grzmotnął podwładnego. Wzniósł ręce do nieba i... nagle poczuł coś przytkniętego do pleców. Wolno obrócił się i zbladł jeszcze bardziej.
Zwarty kordon Erengradzkich żołnierzy w niebieskich kapotach, spinanych czerwonymi sznurami na piersi celował w nich berdyszami i rusznicami. Za nimi stało kilkunastu lansjerów ungolskich z dobtymi włóczniami. Oficer na przedzie zdjął czapkę z piórami i uniósł szablę.
- Wy! Ani drgnięcia sobacze syny! Z rozkazu Hetmana Tornowskiego, Wojewody Zachodu i naszego Jaśnie Oświeconego Wielkiego Kniazia Piotra jesteście pojmani za dezercję, wywrotnictwo, tchórzostwo i...
- Zdemolowanie mojej karczmy ! - warknął oberżysta, wskazując pobojowisko. - Poczciwych ludzi mnie wypłoszyli !
- O właśnie! Wyrok, asanku kazano mi wykonać w trybie doraźnym! - rzekł i błyskawicznie przeszył protestującego bojarzyna szablą. Jego chorąży chciał sięgnąć po korbacz ale zaraz padł z przestrzeloną czaszką.
- Dobra a teraz migiem mi wynieść te popite patałachy. Jutro jak wstaną wszyscy zawisną nad bramą albo pojdą do kompanii karnej Strojcbatu! Tak, chłopaki tej kresowej samobójczej.
Ci z uczestników, którzy późną nocą nadal mieli kontakt z rzeczywistością mogli zobaczyć jak ludzie Księcia Adelhara przybijali do nowego słupa w centrum portu sporą tablicę z dużym, eleganckim pismem i rysunkami, oraz ozdobioną herbem Księcia Mórz - Srebrnym konikiem morskim i gwiazdami na tle fal.
"Wojownicy i pasażerowie! Gotujcie się na wyjazd. Wszystkie statki Księcia Mórz wyruszają jutro o godzinie 17, czyli równo z odpływem. Nie zwracamy pieniędzy, jeśli ktoś nie zdąży. Zawodnicy areny, wasze kwaterowe statki na czas żeglugi i ich kapitanowie to [opisy statków -> str. 3] :
"- Języczek Lileath - kpt. Akeleth Faoiltiarna, kajuty : Deliere z Lothern oraz Elithmair z Yvresse.
- dżonka Płacz Himiko - kpt. Daishio Asugawa, zakwaterowani: Ludwig Friedrich i Neira.
- Niezatapialny v.II - Malakai Makaisson: Bothan McArmstrong oraz Boin Harnarson (żyrokopter można umieścić w ładowni)
- Waleczne Serce - kpt. Alard MacHaddish: Antonio Ramirez, Finrandil oraz Loq-Kro-Gar
- Gargantuan - komandor Theo de Merke: pokład 1 - Duriath Egzekutor i Gerhard Eirenstern
----------------------------------------------- pokład 2 - Badzum Stalowy Łep, Khartox Krwawy Róg.
- Rolland Nieskalany - sir Guiard Montford: Fluffy oraz Recnam Oryp
Od jutra rana można się zakwaterować. Spóźnienie to dyskwalifikacja. Miłego dnia,
Adelhar van der Maaren, Książę Mórz, władca Driftmaarktu i namiestnik Mananna na lądzie i wodzie "
Tymczasem bójka w karczmie nie miała być ostatnim wydarzeniem tej nocy. Tuż przed świtem ogromny rumor mobilizowanych żołnierzy i alarmy obudziły miasto. Bothan idący spotkać się z Makaissonem właśnie przystanął nie wierząc własnym oczom, do zatoki wpływała Czarna Arka.
Tłumy spanikowanych ludzi ustawiło się pod statkami Księcia Mórz domagajac się walki z Druchii. Strażnicy odpędzili ich halabardami. Sam van der Maaren stał na rufie swej srebrzystej "Dumy Driftmaarktu" i patrzył przez lunetę na wroga. Uśmiechnał się. "Zawodzą o moje statki. A ja wyślę tylko jeden...."
****
Gdy Arka minęła krańce lądu, wpłynęła powoli do zatoki. Żaden z Druchii nie zauważył jednego, jedynego okrętu, nadpływającego od strony północnego półwyspu. Aż było za późno.
Monstrualny "Gargantuan" wywołał wielkie fale na czarnej nocnej wodzie, obracając się bokiem do Druchii, gdy stanął na środku zatoki, między Arką a portem. Nagle wszystkie krzyki ludzi ucichły. Książę roześmiał się jak szaleniec.
W wielkiej burcie molocha otwarł się długi szereg olbrzymich, kwadratowych otworów. Zaraz błysneły w nich żeliwo i stal. Swe pyski wystawiły 48-funtowe ciężkie kartauny oblężnicze, dość silne by zburzyć jednym strzałem sporej grubości mur. Cicha komenda rozerwała noc. Huk był nie do porównania z niczym na ziemi. Najpierw jedna armata - największa wieża na Arce runeła, gdy wykwitł kwiat eksplozji. Potem wystrzeliły wszystkie naraz. Całą Arką i wodą naokoło niej szarpnęły wybuchy. Oślepiające kwiaty ognia ukazały przerażającą scenę - woda wystrzeliwywała w ogromnych gejzerach, wieże i skały Arki wylatywały w wodę w deszczu gruzu i śmierci. Także większość pobliskich statków Druchii poszła na dno. Wtedy kolejna fala walneła w falochrony Erengradzkiej przystani. "Gargantuan" obrucił się drugą burtą i powtórzył salwę. Teraz gejzery wzlatywały z wyrw w Pływającej fortecy, a wszystkie mury i budynki spadały w wodę.
Kilka minut potem potężna eksplozja szarpnęła Arką, która pękła na pół i powoli osuwała się w głębokie wody oceanu, spychana nurtem z zatoki. Ludzie z Erengradu krzyczeli w radości i chwalili pod niebiosa łaskawość i bitność przybyłych wojaków. "Tak lepiej." Nie był to jednak koniec rzezi.
W stronę wrakowiska wystrzeliły jak pioruny "Języczek Lileath" i "Płonący Elektor". Po bokach makabrycznej rzeźby dziobowej tego drugiego wychyneły Piekłomioty i spluneły ołowiem we wszystko co jeszcze pływało po wodzie. Wojownicy Cienia nie pozostali w tyle.
Blade, niebieskie światło latarni rzucało upiorny blask na pobliźnioną twarz Akeletha Faoiltiarny. Kapitan sam zwolnił bełt balisty, który przebił gardło łownego węża morskiego jak i rycerza na nim.
- Wojownicy Cienia! Żadnej litości! Za Nagarythe! Wybić wszystko co przeżyło! - odpowiedziała mu jak zwykle cisza i brzdęk cięciw. Elfy wykorzystywały dar widzenia w ciemnościach i zabijały każdego, kogo nie sięgneła śmierć od kul lub zbroja nie zciągnęła na dno. Żadnej litości. Właśnie ich dziób trącił złamany posąg Khaine, gdy zbliżył się "Płonący Elektor". Na jego dziobie stał kapitan w czarnej zbroi i machał pochodnią.
- Von Teschenn! Dobre zabijanie! Czego chcecie ?
- Mamy jeńców. Trzech. Chodź i ich obejrzyj. A co do bitwy to poczekajmy do rana. Wygląda na to że de Merke zaskoczył wszystkich ostrzałem ale chyba widziałem jeden okręt, który zawrócił przed zatoką..
- Ta. Ja z chłopakami popływamy do rana i zadbamy by żaden Druchii nie ujrzał poranka. A jeńcom poderżnij gardła. Na nic nie zasługują...
- Ale jeden z nich ma TO. - Akeleth przeskoczył na pokład ludzi i spojrzał na trzy związane, obszarpane i przemoknięte Mroczne Elfy. Już wyciągał miecz gdy... Von Teschenn wskazał coś rapierem pod płaszczem środkowego. Do pasa miał przypięte zmoczone i rozmazane ale wciąż rozpoznawalne zgłoszenie na arenę.
- Kurwa. Na Płomienie. No nic, trzech to nie różnica - nie za wielka. Zawieź ich do Księcia a ja dokończę czyszczenie zatoki. - Elf wrócił na "Języczek" i wykrzywił twarz z wieloma bliznami. To wszystko zaczynało działać mu na nerwy. Jakiś człowiek nie będzie mu zabraniał zemsty... a jednak ten drobny człeczek z Marienburga miał coś. I wysłanie tego czegoś do jego rodziny było stokroć gorsze niż powstrzymanie ręki z mieczem odkupienia. Faoiltiarna warknął i wystrzelił w ciemność niemal od niechcenia. Strzała przebiła gardło beznogiej czarodziejki, dryfującej na kawałku drewna.
Wojownicy Cienia kontynuowali swój ponury obowiązek do białego rana. Gdy wzeszło słońce wśród drewna i śmieci oraz wraków nie było ani jednego druchii. Ani jednego żywego.
*****
Tymczasem Arnus spojrzał jak przez mgłę na skrempowane ramiona. Dobrze że tuż przed masakrą miał przy sobie swój ekwipunek. Popatrzył na leżących obok niego Nenzara i Harrena. Przynajmniej przeżyli i dotarli gdzie mieli dotrzeć. Szlag trafił całe szpiegowanie Konwentu, ale przynajmniej czuł satysfakcję ze śmierci Morriany. Ta suka już nie zwali go z nóg magią, nigdy więcej a on może... - z tą myślą zemdlał czujac dziwny zapach ludzkiego miasta.
[ Dont mess with MG. To oficjalna wersja. Miksturki otrzymują: Arnus, Gerhard i Loq-Kro-Gar, ale nie martwicie sie to nie koniec nagród. Jutro o 17 odpływ, nie zapomnijcie klawiatur, pozdro. ]
Ostatnio zmieniony 28 maja 2013, o 21:13 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
Asasyn w drodze zauważył jednego z wysokich elfów biorących udział w arenie. Tamten zaczepiał jaszczuroczłeka - widać było, że coś kombinuje.
-Spójrz na tych dwóch- odrzekł do Duriatha. - Może warto by było ich śledzić ? Kto wie co kombinują.-
-Dobrze, ale we trzech za bardzo rzucamy się w oczy, sam się tym zajmij, najłatwiej się ukryjesz w tłumie. Spotykamy się w porcie za godzinę.-
Asasyn znalazł szybko i zabił w zaułku jednego z tutejszych przedstawicieli biedoty, założył jego odzienie na swoje, wtopił się w tłum i zaczął podążać za elfem i jaszczuroczłekiem w odległości na tyle bezpiecznej, że tamci dwaj nie mieli szans go zauważyć.
Tymczasem Duriath został poinformowany o miejscu swojego zakwaterowania na czas walk.
-"Gargantuan"-
-Landryol załatw, żeby nasze rzeczy znalazły się na pokładzie, ja się rozejrzę po porcie.-
Korsarz poszedł do karczmy zająć się dobytkiem trójki Druchii, a tymczasem Duriath udał się do portu z zamiarem odnalezienia swojej kajuty na "Gargantuanie"
-Spójrz na tych dwóch- odrzekł do Duriatha. - Może warto by było ich śledzić ? Kto wie co kombinują.-
-Dobrze, ale we trzech za bardzo rzucamy się w oczy, sam się tym zajmij, najłatwiej się ukryjesz w tłumie. Spotykamy się w porcie za godzinę.-
Asasyn znalazł szybko i zabił w zaułku jednego z tutejszych przedstawicieli biedoty, założył jego odzienie na swoje, wtopił się w tłum i zaczął podążać za elfem i jaszczuroczłekiem w odległości na tyle bezpiecznej, że tamci dwaj nie mieli szans go zauważyć.
Tymczasem Duriath został poinformowany o miejscu swojego zakwaterowania na czas walk.
-"Gargantuan"-
-Landryol załatw, żeby nasze rzeczy znalazły się na pokładzie, ja się rozejrzę po porcie.-
Korsarz poszedł do karczmy zająć się dobytkiem trójki Druchii, a tymczasem Duriath udał się do portu z zamiarem odnalezienia swojej kajuty na "Gargantuanie"
Ostatnio zmieniony 28 maja 2013, o 21:12 przez DarkAngel, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
Loq-Kro-Gar słuchał uważnie, co Elithmair miał do powiedzenia. To co elf zobaczył potem prawdopodobnie było uśmiechem, choć wyglądało przerażająco. Przez chwilę widać było w saurusie pierwotną dzikość, po chwili jednak Loq-Kro-Gar stwierdził przytomnie
-Zgoda, jednak potrzebny będzie plan. I czas. Jeśli ma się udać, nie możemy tego zrobić bez rozpoznania i przygotowań.
-Choć me serce rwie się do działania, muszę przyznać ci rację. A i tak będzie to piekielnie trudne.- rzekł spokojnie elf.- przyda się każda pomoc. Musimy zebrać kogo się da.
-Kogo proponujesz?- spytał saurus.
Rozmowa urwała się nagle. Na przystani rozpętało się piekło. Rzeź była niepojęta. Wszędzie latał ołów i płomienie, krzyki rannych ginęły w huku mosiężnych potworów. Loq-Kro-Gar nie był mściwy, ale czuł chorą satysfakcję z losu Druchii. Przebywanie wśród ciepłokrwistych źle na mnie wpływa pomyślał.
-Wygląda na to, że nasz pomysł spalił na panewce.-stwierdził. Elithmair nie odrywał wzroku od płonącej zatoki.
-Cóż, kto zdradą wojuje....- zaczął elf
-... ten nakarmi ryby.- skwitował kwaśno jaszczur.
-Zgoda, jednak potrzebny będzie plan. I czas. Jeśli ma się udać, nie możemy tego zrobić bez rozpoznania i przygotowań.
-Choć me serce rwie się do działania, muszę przyznać ci rację. A i tak będzie to piekielnie trudne.- rzekł spokojnie elf.- przyda się każda pomoc. Musimy zebrać kogo się da.
-Kogo proponujesz?- spytał saurus.
Rozmowa urwała się nagle. Na przystani rozpętało się piekło. Rzeź była niepojęta. Wszędzie latał ołów i płomienie, krzyki rannych ginęły w huku mosiężnych potworów. Loq-Kro-Gar nie był mściwy, ale czuł chorą satysfakcję z losu Druchii. Przebywanie wśród ciepłokrwistych źle na mnie wpływa pomyślał.
-Wygląda na to, że nasz pomysł spalił na panewce.-stwierdził. Elithmair nie odrywał wzroku od płonącej zatoki.
-Cóż, kto zdradą wojuje....- zaczął elf
-... ten nakarmi ryby.- skwitował kwaśno jaszczur.
Ostatnio zmieniony 28 maja 2013, o 21:24 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[ Potraktuje to jako docenienie kunsztu wczucia się moich postaci w klimat ]Zabierasz im kasę a potem jeszcze ich masakrujesz jak (sorry kuba) jakieś gnoblary.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
[Nie tak żeby coś ale ja nie zaatakowałem gości z niczyjej drużyny, lałem się z krasnoludami które już w większości były w karczmie. A obrabowałem zabójce, chyba źle zrozumieliście mojego posta.
A co do karczemnych burd. Nie wyobrażam sobie elfa w karczemnej burdzie, przecież coś takiego ma 3 siły! Toż to nie ma szans z krasnoludem. Gdy inny gracz włączył się o walki nie poharatałem ani jednego z jego krasnoludów. Po prostu z opisów wywnioskowałem, że w karczmie było wiele innych krasnoludów.]
-Mogą pomóc nam moi rodacy, Deliere i ten mistrz miecza oprócz tego myślę iż w słusznej sprawie może nam także pomóc Antonio (Ramirez)
A co do karczemnych burd. Nie wyobrażam sobie elfa w karczemnej burdzie, przecież coś takiego ma 3 siły! Toż to nie ma szans z krasnoludem. Gdy inny gracz włączył się o walki nie poharatałem ani jednego z jego krasnoludów. Po prostu z opisów wywnioskowałem, że w karczmie było wiele innych krasnoludów.]
-Mogą pomóc nam moi rodacy, Deliere i ten mistrz miecza oprócz tego myślę iż w słusznej sprawie może nam także pomóc Antonio (Ramirez)
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
[ Jakby co to ja nie mam nic do tego ,zę moje krasnoludy się leją i obrywaja ,bo same też dokopały innym z postów Hoetha wywnioskowałem ,że właśnie nie tylko moje dwarfy obrywają ,ale jak wyzej spoko co do użycia broni to tylko kwestia reputacji postaci
A więc drużyna Bothana ,dla ścisłosci
Bothan -wiadomo
Mulfgar - stary weteran okuty w zbroję
Manor - z wielkim pawężem
Fland - z dwuręcznym młotem ,obecnie jest z Bothanem
Brokki -najmłodszy ze strzelbą
gratuluje miksturek ,bardzo słusznie rozdane ]
Mulfgar stanął jak wryty ,kiedy usłyszał wystrzały ,a jego twarzy pojawił sie uśmiech - A jednak! SZARŻA!- wrzsnął i pobiegł z Manorem i Brokkim w stronę portu ,gdzie przystąpili do walki z korsarzami.
Podczas ,gdy w karczmie trwała rozruba ,Bothan z Flandem szli do doków ,ich oczom ukazał się potężny parowiec "Niezatapialny v.II" ,uśmiechnięty Bothan wrzsnął -Otwierać pomost leniwe korniszony!- na statku panowała cisza ,po czym podniosła się wrzawa. Po chwili wrzaski ustały i żelazny pomost runął na ziemię ,z pokładu dobiegł okrzyk -Twój czas dobiegł końca!- po czym wybiegł z niego zabójca ,był to nie kto inny jak Makaisson ,z wielkim kastetem ,podszedł do Bothana -Czego?!- stary inżynier uśmiechnął się i spojrzał mu w oczy -Ty stary capie!- warknał i z całej siły przygrzmocił Makaissonowi prawym sierpowym w żebra,stary zabójca ledwo utrzymał sie na nogach ,Fland okrutnie się zdziwił ,a następnie przeraził ,na burcie stało około dziesięciu krasnoludów z kuszami ,kapitan statku wyprostował sie -O kurwa! Bothan McArmstrong!- na twarzy krasnoludów pojawił się serdeczne uśmiechy ,po czym uściskali się ,komplementując długość bród -Tyle lat! A to jest Fland! Mój czeladnik- wykrzyknął Bothan wskazując na Flanda ,który uscinął ręke kapitanowi ,Makai zdziwił się -Ty! Nie mów ,zę ty na tą arenę!- McArmstrong poklepał go po ramieniu -A jakze by inaczej stary druhu!- nagle dobiegły do nich donośne wystrzały z drugiej strony portu. -CZARNA ARKA!!!- wrzasnął majtek-zabójca -Szybko! Na statek!- wrzasnął Makaisson i wszyscy wsiedli na jednostke pływającą ,Bothan usiadł przy wielkim dziele na prawej burcie i dokładnie mierzył celując w czarny statek ,dostrzegł ,że w porcie walczą również jego ludzie.
Mistrz Miecza Hoetha pisze:A obrabowałem zabójce...
A więc drużyna Bothana ,dla ścisłosci
Bothan -wiadomo
Mulfgar - stary weteran okuty w zbroję
Manor - z wielkim pawężem
Fland - z dwuręcznym młotem ,obecnie jest z Bothanem
Brokki -najmłodszy ze strzelbą
gratuluje miksturek ,bardzo słusznie rozdane ]
Mulfgar stanął jak wryty ,kiedy usłyszał wystrzały ,a jego twarzy pojawił sie uśmiech - A jednak! SZARŻA!- wrzsnął i pobiegł z Manorem i Brokkim w stronę portu ,gdzie przystąpili do walki z korsarzami.
Podczas ,gdy w karczmie trwała rozruba ,Bothan z Flandem szli do doków ,ich oczom ukazał się potężny parowiec "Niezatapialny v.II" ,uśmiechnięty Bothan wrzsnął -Otwierać pomost leniwe korniszony!- na statku panowała cisza ,po czym podniosła się wrzawa. Po chwili wrzaski ustały i żelazny pomost runął na ziemię ,z pokładu dobiegł okrzyk -Twój czas dobiegł końca!- po czym wybiegł z niego zabójca ,był to nie kto inny jak Makaisson ,z wielkim kastetem ,podszedł do Bothana -Czego?!- stary inżynier uśmiechnął się i spojrzał mu w oczy -Ty stary capie!- warknał i z całej siły przygrzmocił Makaissonowi prawym sierpowym w żebra,stary zabójca ledwo utrzymał sie na nogach ,Fland okrutnie się zdziwił ,a następnie przeraził ,na burcie stało około dziesięciu krasnoludów z kuszami ,kapitan statku wyprostował sie -O kurwa! Bothan McArmstrong!- na twarzy krasnoludów pojawił się serdeczne uśmiechy ,po czym uściskali się ,komplementując długość bród -Tyle lat! A to jest Fland! Mój czeladnik- wykrzyknął Bothan wskazując na Flanda ,który uscinął ręke kapitanowi ,Makai zdziwił się -Ty! Nie mów ,zę ty na tą arenę!- McArmstrong poklepał go po ramieniu -A jakze by inaczej stary druhu!- nagle dobiegły do nich donośne wystrzały z drugiej strony portu. -CZARNA ARKA!!!- wrzasnął majtek-zabójca -Szybko! Na statek!- wrzasnął Makaisson i wszyscy wsiedli na jednostke pływającą ,Bothan usiadł przy wielkim dziele na prawej burcie i dokładnie mierzył celując w czarny statek ,dostrzegł ,że w porcie walczą również jego ludzie.
Ostatnio zmieniony 21 paź 2013, o 15:40 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Gerhard, jak każdy weteran, miewał sny o wojnie. Można powiedzieć, że w tym zawodzie to całkiem naturalne. Kapitanowi najczęściej śniła się bitwa o Middenheim, ostatnie, decydujące starcie Burzy Chaosu. I prawdopodobnie najpotworniejsze wydarzenie w całym jego życiu.
Wtedy, jak zwykle, stał w pierwszej linii i zabijał koszmary osnowy, chociaż od samego patrzenia na nie można było oszaleć.
I co najważniejsze, widział na własne oczy pojedynek tytanów. Valtena, dzierżącego złoty młot Ghal-Maraz oraz Archaona, który swoją potęgą niemalże zakrzywiał czasoprzestrzeń, jakby sama rzeczywistość nie mogła zdzierżyć tak zdeprawowanej istoty.
Tamtego dnia lała się krew. Niszczycielskie czary wybuchały w powietrzu przy akompaniamencie salw armatnich. Dział były setki, różnych rozmiarów i kalibrów. Przeciwstawiały się plugawemu czarnoksięstwu Chaosu siłą czystej, precyzyjnej technologii.
Eirenstern mógłby przysiąc, że będąc w stanie onirycznego półsnu słyszał te armaty głośno i wyraźnie, prawie tak, jakby ktoś strzelał za oknem.
***
Świeży i wypoczęty Gerhard opuścił karczmę następnego dnia nad ranem, ciesząc się morską bryzą, nawet mimo bardzo wyraźnego smordu zepsutych ryb i moczu.
- Ha, czyli jednak to było delirium ! - Mruknął do siebie gdy zobaczył, że w zatoce nie było nawet śladu po pływającym zamku - Eh, nie powinienem był tyle pić. I walczyć. Potem mam zwidy...
Kapitan ruszył ulicą w kierunku przystani. Już daleka zauważył, że panowało na nim wyjątkowe poruszenie. Gdy podszedł bliżej, w oczy rzucił mu się całkiem nowy słup ogłoszeniowy będący w centrum uwagi. Przyśpieszył kroku prowadzony ciekawością.
Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu i odciągnął na bok. Był raczej grubawy kislevita w skórzanym kubraku i z obowiązkowym wąsem, który uśmiechał się głupio. Gerhard zauważył, że połowa jego zębów była wykonana ze złota.
- O co chodzi ? - Spytał - Śpieszy mi się.
- Nic dziwnego, w końcu waszmość jest ważną i bardzo zajętą personą - Wąsacz przemówił tonem zawodowego wazeliniarza - Nazywam się Mirek i handluję artefaktami. Może zainteresowały by Pana moje towary ?
Eirenstern spojrzał na jego stragan i uniósł brwi.
Towary Mirka z definicji faktycznie były artefaktami. W sensie, były strasznie stare. I nic poza tym. I gdy kapitan, dostrzegając raczej znikomą wartość jego asortymentu, próbował grzecznie odmówić, handlarz zalał go promocyjną gadką z której nie sposób się było wyplątać.
Okazywało się że Mirek wszedł w posiadanie przedmiotów nadludzkiej wręcz wartości rynkowej, które jednak gotów był sprzedać za bardzo niewygórowaną cenę. Tak więc zaproponował Gerhardowi skarby pokroju naramienników noszonych przez samego Magnusa Pobożnego, które, choć zardzewiałe i zniszczone ("Paaaanie, toż to z czysta lat minęło"), nadal zapewniały niezrównaną ochronę w bitwie. Potem wyciągnął skądś upaćkane zaschniętą krwią wakizashi, które rzekomo należało do potężnego Nippońskiego szoguna imieniem Suzuki Bukkakke. Gdy kapitan odpowiedział, że ma już broń, Mirek zaczął mu się żalić, że też kiedyś posiadał fragment potężnego miecza wykonanego przez skavenów, ale ktoś go "zacyganił" ("Pewnie te efly chędożone, to wszytko ich wina !")
Na szczęście, kiedy cierpliwość Gerharda znajdowała się na wyczerpaniu, dostrzegł coś przydatnego wśród towarów handlarza.
- A tamta buteleczka ? Ile za nią chcesz ?
Mirek wziął malutkie, szklane naczynie wypełnione czerwoną cieczą i skrzywił się z obrzydzeniem.
- TO ?! To ja panu skarbiska niesłychane chcę za półdarmo oddać, a pan kupuje jakąś... No... Miksturę na zatwardzenie ?
- Zaiste. Kupuję. Masz złotego denara, przetop se na nowe zęby. A eliksir wezmę. Bywaj, Mirku.
Handlarz wpatrywał się w złotą monetę z niedowierzaniem. Właśnie ubił interes życia...
Gerhard zaś, z miksturą zdrowia w kieszeni, udał się do słupa.
- Nareszcie jakaś akcja ! - Pomyślał uradowany, gdy ogłoszenie na słupie okazało się być przydziałem do poszczególnych statków. To oznaczało, że wkrótce mieli wypływać i zaczynać Arenę.
- "Gargantuan" ? - Zapytał na głos, widząc nazwę statku - Co to do cholery ma być ?
- To pan nie wie ? - Jakiś kislevski pachołek spojrzał na niego z niedowierzaniem - Patrzaj pan tam !
Gerhard "patrzał". I zaniemówił.
Nigdy w życiu nie widział równie imponującego okrętu. A przecież służył w armii Nordlandu, posiadającej jedną z największych flot wojennych na całym świecie. Jednakże żadna z imperialnych jednostek nie mogła się równać z tą morską, stalową bestią. Że też jej nie zauważył, gdy przybył do Erengradu.
- Kmiocie - Zagadał kapitan, nie odrywając wzroku od potężnego okrętu - Dostaniesz srebrnego miedziaka, jeśli przeniesiesz cały mój bagaż na statek. Tylko jeśli coś zginie, zgubi się albo ukradniesz, obedrę cię ze skóry i zrobię z niej żagiel, zrozumiano ?
Ostatnie słowa wypowiedział typowo oficerskim tonem. Pachołek skwapliwie pokiwał głową i ruszył wykonać zadanie. A Eirenstern poszedł do stajni sprzedać swojego konika. Na statku, niestety, raczej mu się nie przyda.
[ Fajny pomysł z tymi przydziałowymi statkami, szykują się nam morskie opowieści (http://www.youtube.com/watch?v=Jb8iGJdYWzo0 ) I dziękuję za miksturkę ! ]
[Ps. A opis zagłady Czarnej Arki - bezcenny Aż chciałoby się zacytować klasyka - "Tak kończą frajerzy" ]
Wtedy, jak zwykle, stał w pierwszej linii i zabijał koszmary osnowy, chociaż od samego patrzenia na nie można było oszaleć.
I co najważniejsze, widział na własne oczy pojedynek tytanów. Valtena, dzierżącego złoty młot Ghal-Maraz oraz Archaona, który swoją potęgą niemalże zakrzywiał czasoprzestrzeń, jakby sama rzeczywistość nie mogła zdzierżyć tak zdeprawowanej istoty.
Tamtego dnia lała się krew. Niszczycielskie czary wybuchały w powietrzu przy akompaniamencie salw armatnich. Dział były setki, różnych rozmiarów i kalibrów. Przeciwstawiały się plugawemu czarnoksięstwu Chaosu siłą czystej, precyzyjnej technologii.
Eirenstern mógłby przysiąc, że będąc w stanie onirycznego półsnu słyszał te armaty głośno i wyraźnie, prawie tak, jakby ktoś strzelał za oknem.
***
Świeży i wypoczęty Gerhard opuścił karczmę następnego dnia nad ranem, ciesząc się morską bryzą, nawet mimo bardzo wyraźnego smordu zepsutych ryb i moczu.
- Ha, czyli jednak to było delirium ! - Mruknął do siebie gdy zobaczył, że w zatoce nie było nawet śladu po pływającym zamku - Eh, nie powinienem był tyle pić. I walczyć. Potem mam zwidy...
Kapitan ruszył ulicą w kierunku przystani. Już daleka zauważył, że panowało na nim wyjątkowe poruszenie. Gdy podszedł bliżej, w oczy rzucił mu się całkiem nowy słup ogłoszeniowy będący w centrum uwagi. Przyśpieszył kroku prowadzony ciekawością.
Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu i odciągnął na bok. Był raczej grubawy kislevita w skórzanym kubraku i z obowiązkowym wąsem, który uśmiechał się głupio. Gerhard zauważył, że połowa jego zębów była wykonana ze złota.
- O co chodzi ? - Spytał - Śpieszy mi się.
- Nic dziwnego, w końcu waszmość jest ważną i bardzo zajętą personą - Wąsacz przemówił tonem zawodowego wazeliniarza - Nazywam się Mirek i handluję artefaktami. Może zainteresowały by Pana moje towary ?
Eirenstern spojrzał na jego stragan i uniósł brwi.
Towary Mirka z definicji faktycznie były artefaktami. W sensie, były strasznie stare. I nic poza tym. I gdy kapitan, dostrzegając raczej znikomą wartość jego asortymentu, próbował grzecznie odmówić, handlarz zalał go promocyjną gadką z której nie sposób się było wyplątać.
Okazywało się że Mirek wszedł w posiadanie przedmiotów nadludzkiej wręcz wartości rynkowej, które jednak gotów był sprzedać za bardzo niewygórowaną cenę. Tak więc zaproponował Gerhardowi skarby pokroju naramienników noszonych przez samego Magnusa Pobożnego, które, choć zardzewiałe i zniszczone ("Paaaanie, toż to z czysta lat minęło"), nadal zapewniały niezrównaną ochronę w bitwie. Potem wyciągnął skądś upaćkane zaschniętą krwią wakizashi, które rzekomo należało do potężnego Nippońskiego szoguna imieniem Suzuki Bukkakke. Gdy kapitan odpowiedział, że ma już broń, Mirek zaczął mu się żalić, że też kiedyś posiadał fragment potężnego miecza wykonanego przez skavenów, ale ktoś go "zacyganił" ("Pewnie te efly chędożone, to wszytko ich wina !")
Na szczęście, kiedy cierpliwość Gerharda znajdowała się na wyczerpaniu, dostrzegł coś przydatnego wśród towarów handlarza.
- A tamta buteleczka ? Ile za nią chcesz ?
Mirek wziął malutkie, szklane naczynie wypełnione czerwoną cieczą i skrzywił się z obrzydzeniem.
- TO ?! To ja panu skarbiska niesłychane chcę za półdarmo oddać, a pan kupuje jakąś... No... Miksturę na zatwardzenie ?
- Zaiste. Kupuję. Masz złotego denara, przetop se na nowe zęby. A eliksir wezmę. Bywaj, Mirku.
Handlarz wpatrywał się w złotą monetę z niedowierzaniem. Właśnie ubił interes życia...
Gerhard zaś, z miksturą zdrowia w kieszeni, udał się do słupa.
- Nareszcie jakaś akcja ! - Pomyślał uradowany, gdy ogłoszenie na słupie okazało się być przydziałem do poszczególnych statków. To oznaczało, że wkrótce mieli wypływać i zaczynać Arenę.
- "Gargantuan" ? - Zapytał na głos, widząc nazwę statku - Co to do cholery ma być ?
- To pan nie wie ? - Jakiś kislevski pachołek spojrzał na niego z niedowierzaniem - Patrzaj pan tam !
Gerhard "patrzał". I zaniemówił.
Nigdy w życiu nie widział równie imponującego okrętu. A przecież służył w armii Nordlandu, posiadającej jedną z największych flot wojennych na całym świecie. Jednakże żadna z imperialnych jednostek nie mogła się równać z tą morską, stalową bestią. Że też jej nie zauważył, gdy przybył do Erengradu.
- Kmiocie - Zagadał kapitan, nie odrywając wzroku od potężnego okrętu - Dostaniesz srebrnego miedziaka, jeśli przeniesiesz cały mój bagaż na statek. Tylko jeśli coś zginie, zgubi się albo ukradniesz, obedrę cię ze skóry i zrobię z niej żagiel, zrozumiano ?
Ostatnie słowa wypowiedział typowo oficerskim tonem. Pachołek skwapliwie pokiwał głową i ruszył wykonać zadanie. A Eirenstern poszedł do stajni sprzedać swojego konika. Na statku, niestety, raczej mu się nie przyda.
[ Fajny pomysł z tymi przydziałowymi statkami, szykują się nam morskie opowieści (http://www.youtube.com/watch?v=Jb8iGJdYWzo0 ) I dziękuję za miksturkę ! ]
[Ps. A opis zagłady Czarnej Arki - bezcenny Aż chciałoby się zacytować klasyka - "Tak kończą frajerzy" ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-
- Plewa
- Posty: 7
Bardzo lubił gdy smukła dłoń Eneritty drażniła jego tors w taki sposób. Delikatny, ale drapieżny zarazem. Była zdecydowanie jedną z najpiękniejszych dziwek jakie kiedykolwiek spotkał i dobrze znała się na swojej robocie.
- Marnujesz się w tym tanim zamtuzie - mruknął pod nosem z zadowolonym uśmiechem. Ziewnął przeciągle drapiąc się po grubym brzuchu, ale po chwili jego ręka ponownie wylądowała na zgrabnych pośladkach dziewczyny. Poruszyła się niespokojnie domagając dalszych pieszczot. Sama zresztą nie była dłużna. Podciągnęła się lekko na rękach i nachyliła nad nim, tak, że jej długie kosmyki włosów opadły lekko łaskocząc jego lewe ramię. Dziewczęca dłoń przeniosła się z klatki piersiowej i zaczęła głaskać prawy policzek mężczyzny. Sapnął w wyczekiwaniu czując jak dotyk staje się coraz silniejszy. Tak z pewnością silniejszy i coraz mniej gładki.
- Enerittko dlaczego masz takie duże dłonie? - spytał nienaturalnym głosem, nieskutecznie próbując zatuszować narastający niepokój. Twarz dziwki wykrzywiła się w niemiłym grymasie, a dłoń coraz mocniej klepała go po twarzy.
- Enerittko? - dziewczyna przemówiła nieco poirytowanym, ale i rozbawionym męskim głosem.
- Jaka znowu Enerittko? Weź się obudź człowieku - najsilniejszy ze wszystkich dotąd uderzeń wyrwał urzędnika z objęć snu. Piękną kobiecą twarz zastąpiła męska zniecierpliwiona i bełkocząca coś o spóźnieniu i Arenie. Dopiero po kilku głębszych oddechach zdał sobie sprawę z tego co się dzieje. Rozejrzał się po pokoju, w którym stała oparta o framugę dziewczyna i młody pachołek, którego niedawno przygarnął do pomocy.
- Przepraszam panie... Ale oni... Oni... - nie wiedział co ma powiedzieć. Dziwny wstyd nie pozwolił mu powiedzieć prawdy, że przekupili go by wskazał im drogę, a poczucie wdzięczności za otrzymane monety, skłamać.
- O by was chooooooleeeera! - w jednej chwili zerwał się z łoża nie wiedząc czy ma wyrzucić przybyszów czy wezwać strażników by rozprawili się z bezczelnością niespodziewanych gości.
- Spokojnie. Tu jest zgłoszenie. - długowłosy blondyn starał się mówić spokojnym tonem, ale widok miotającego się, rozwścieczonego grubasa nie pomagał mu w zachowaniu należytej powagi. Wysłuchali w milczeniu wiązanki przekleństw jaka poleciała pod ich adresem, ale na stole po chwili pojawiła się sterta papierów. Urzędnik odszukał te właściwe i krótkim warknięciem wskazał miejsce, gdzie należało złożyć podpis.
- No na co jeszcze czekasz? - twarz starszego mężczyzny stała się wręcz purpurowa. Blondyn odwrócił się w kierunku dziewczyny, z którą wymienił krótkie spojrzenie. Ta oderwała się leniwie od framugi i podeszła do stolika by złożyć swój podpis.
Przekleństwa i krzyki, chociaż coraz cichsze towarzyszyły im praktycznie do chwili kiedy zeszli ze schodów jednego z tańszych zajazdów w okolicy.
- Do tej pory nie wiem, na jaką kurwę był ci ten makijaż?! - podjął wątek, którego nie rozstrzygnęli podczas podróży. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.
- Baby... - zrezygnowany warknął pod nosem. Lekko zdenerwowała go cała sytuacja bo po pierwsze o mały włos nie spóźnili się na początek całego przedsięwzięcia a po drugie wiedział, że nigdy nie zrozumie kobiet. Ich logiki. A właściwie jej braku. Ta druga myśl prawdopodobnie drażniła go bardziej.
- Swoją drogą co za spokojna okolica - rzucił pod nosem maszerując jedną z typowych ulic w wyznaczonym wcześniej przez pachołka kierunku. Nie mógł wiedzieć o tym, co wydarzyło się tu w nocy, że spokój był tylko pozorny, wywołany strachem przez nieoczekiwane zwroty wydarzeń. W końcu ich oczom ukazała się grupa ludzi stojąca w okół słupa z ogłoszeniem. Podeszli przeciskając się przez tłum.
- Ludwig Friedrich... - dziewczyna wyczytała na głos z lekkim zaciekawieniem. - Słyszałeś coś o nim? - spojrzała pytająco w kierunku towarzysza.
[Sorki za mały poślizg. Jako, że to mój drugi post na forum, myślę, że wypadałoby się przywitać Tak więc cześć wszystkim! Dobrej zabawy, która zresztą już się rozpoczęła. Życzyłabym też powodzenia, ale z racji tego, że jestem tu największym laikiem w temacie prawdopodobnie najbardziej przyda się ono mi btw. szogun Bukkake rozwala xD xD xD ]
- Marnujesz się w tym tanim zamtuzie - mruknął pod nosem z zadowolonym uśmiechem. Ziewnął przeciągle drapiąc się po grubym brzuchu, ale po chwili jego ręka ponownie wylądowała na zgrabnych pośladkach dziewczyny. Poruszyła się niespokojnie domagając dalszych pieszczot. Sama zresztą nie była dłużna. Podciągnęła się lekko na rękach i nachyliła nad nim, tak, że jej długie kosmyki włosów opadły lekko łaskocząc jego lewe ramię. Dziewczęca dłoń przeniosła się z klatki piersiowej i zaczęła głaskać prawy policzek mężczyzny. Sapnął w wyczekiwaniu czując jak dotyk staje się coraz silniejszy. Tak z pewnością silniejszy i coraz mniej gładki.
- Enerittko dlaczego masz takie duże dłonie? - spytał nienaturalnym głosem, nieskutecznie próbując zatuszować narastający niepokój. Twarz dziwki wykrzywiła się w niemiłym grymasie, a dłoń coraz mocniej klepała go po twarzy.
- Enerittko? - dziewczyna przemówiła nieco poirytowanym, ale i rozbawionym męskim głosem.
- Jaka znowu Enerittko? Weź się obudź człowieku - najsilniejszy ze wszystkich dotąd uderzeń wyrwał urzędnika z objęć snu. Piękną kobiecą twarz zastąpiła męska zniecierpliwiona i bełkocząca coś o spóźnieniu i Arenie. Dopiero po kilku głębszych oddechach zdał sobie sprawę z tego co się dzieje. Rozejrzał się po pokoju, w którym stała oparta o framugę dziewczyna i młody pachołek, którego niedawno przygarnął do pomocy.
- Przepraszam panie... Ale oni... Oni... - nie wiedział co ma powiedzieć. Dziwny wstyd nie pozwolił mu powiedzieć prawdy, że przekupili go by wskazał im drogę, a poczucie wdzięczności za otrzymane monety, skłamać.
- O by was chooooooleeeera! - w jednej chwili zerwał się z łoża nie wiedząc czy ma wyrzucić przybyszów czy wezwać strażników by rozprawili się z bezczelnością niespodziewanych gości.
- Spokojnie. Tu jest zgłoszenie. - długowłosy blondyn starał się mówić spokojnym tonem, ale widok miotającego się, rozwścieczonego grubasa nie pomagał mu w zachowaniu należytej powagi. Wysłuchali w milczeniu wiązanki przekleństw jaka poleciała pod ich adresem, ale na stole po chwili pojawiła się sterta papierów. Urzędnik odszukał te właściwe i krótkim warknięciem wskazał miejsce, gdzie należało złożyć podpis.
- No na co jeszcze czekasz? - twarz starszego mężczyzny stała się wręcz purpurowa. Blondyn odwrócił się w kierunku dziewczyny, z którą wymienił krótkie spojrzenie. Ta oderwała się leniwie od framugi i podeszła do stolika by złożyć swój podpis.
Przekleństwa i krzyki, chociaż coraz cichsze towarzyszyły im praktycznie do chwili kiedy zeszli ze schodów jednego z tańszych zajazdów w okolicy.
- Do tej pory nie wiem, na jaką kurwę był ci ten makijaż?! - podjął wątek, którego nie rozstrzygnęli podczas podróży. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.
- Baby... - zrezygnowany warknął pod nosem. Lekko zdenerwowała go cała sytuacja bo po pierwsze o mały włos nie spóźnili się na początek całego przedsięwzięcia a po drugie wiedział, że nigdy nie zrozumie kobiet. Ich logiki. A właściwie jej braku. Ta druga myśl prawdopodobnie drażniła go bardziej.
- Swoją drogą co za spokojna okolica - rzucił pod nosem maszerując jedną z typowych ulic w wyznaczonym wcześniej przez pachołka kierunku. Nie mógł wiedzieć o tym, co wydarzyło się tu w nocy, że spokój był tylko pozorny, wywołany strachem przez nieoczekiwane zwroty wydarzeń. W końcu ich oczom ukazała się grupa ludzi stojąca w okół słupa z ogłoszeniem. Podeszli przeciskając się przez tłum.
- Ludwig Friedrich... - dziewczyna wyczytała na głos z lekkim zaciekawieniem. - Słyszałeś coś o nim? - spojrzała pytająco w kierunku towarzysza.
[Sorki za mały poślizg. Jako, że to mój drugi post na forum, myślę, że wypadałoby się przywitać Tak więc cześć wszystkim! Dobrej zabawy, która zresztą już się rozpoczęła. Życzyłabym też powodzenia, ale z racji tego, że jestem tu największym laikiem w temacie prawdopodobnie najbardziej przyda się ono mi btw. szogun Bukkake rozwala xD xD xD ]
Gdy widowisko chyliło się ku końcowi, Loq-Kro-Gar postanowił wreszcie udać się na spoczynek. Tyle wrażeń jednego wieczora zdoła powalić największego zabijakę, toteż nie ma się co dziwić, że nasz bohater poczuł się senny.
W drodze do tawerny saurus zauważył przybite do nowego słupa ogłoszeniowego obwieszczenie. Stwierdził, że kilka chwil snu nie zrobi mu różnicy i poszedł sprawdzić, co się święci. Stanął obok jakiej dwójki podróżnych i jak nigdy nic zaczął czytać. Ogłoszenie dotyczyło godziny wypłynięcia w rejs i zawierało przydział kajut. Loq-Kro-Gar miał zamieszkać na okręcie ludzi w kraciastych spódniczkach, razem z Mistrzem Antonio Ramirezem i jakimś elfem, którego nie zdążył jeszcze spotkać. Przynajmniej nie dostał bandy gnoblarów za lokatorów.
Gdy tak czytał, jego nozdrza drażnił zapach jaśminu. Odwrócił się. Prawdopodobnie nie słyszawszy o jaszczuroludziach z Lustrii, dwója ludzi była zaskoczona, widząc prawie trzymetrowego gada chodzącego po mieście, jakby nigdy nic. Saurus spojrzał w dół. Mała kobieta przyglądała mu się wielkimi oczami.
-Wy na Arenę?- zagadnął gad. Podróżniczka skinęła głową. Jej towarzysz dalej gapił się bezmyślnie.
-On gada. Neira, ten gad gada!- wydusił z siebie w końcu podekscytowang.
Loq-Kro-Gar ziewnął, ukazując rzędy wielkich zębów. Mała kobieta oparła dłoń na mieczu, sądząc zapewne, że jaszczur chce ją połknąć. To małe miało walczyć na Arenie? Inaczej sobie wyobrażał ludzkie samice. Postanowił udać się na pokład "Walecznego serca" jutro, teraz skierował się pod "Zadumanego smoka" do wynajętego pokoju i legł na łóże, które trzasnęło pod wielkim gadem. Loq-Kro-Gar był zbyt zmęczony, by dbać o to.
Gdy się obudził, było tuż przed południem. Promienie słońca wpadały przez okno, grzejąc przyjemnie. Saurus przeciągnął się, i wstał. Wczorajsze wydarzenia zdawały się być jedynie senną marą, jednak przeczyły temu dryfujące szczątki w zatoce, czy zdemolowana bawialnia. Załamany karczmarz z początku nie zwrócił uwagi na lusturiańczyka, jednak gdy jaszczur sięgną łapą do sakiewki i położył na szynku garść klejnotów, gruby karczmarz ożywił się. Granaty, szafiry, rubiny i szmaragdy mieniły się w promieniach słońca tysiącem barw. Z od razu lepszym humorem, gospodarz pobiegł przygotować śniadanie z tylu jaj, ile było w spiżarni.
Po śniadaniu Loq-Kro-Gar pakował ekwipunek. Trwało to krótko, bo dobytek miał skromny, jednak w swej torbie znalazł małą buteleczkę z ciemnego szkła. Nie przypominał sobie, że ją miał wcześniej. Przeszedł przez tyle, że cudem tylko się nie stłukła. Saurus odkorkował i powąchał. Wyczuwał mieszankę rzadkich ziół i kwiatów z samego serca lusturiańskich dżungli, od nazw których człowiek, a może nawet elf prędzej połamałby sobie język, niż wymówił. Sporządzali ją najbieglejsi zielarze wśród kapłanów skinków. Dla kogoś, kto nie był jaszczurem, ta mikstura była śmiertelną trucizną, jednak dla zimnokrwistego wojownika było to prawdziwe panaceum i cenny atut w nadchodzących starciach. Loq-Kro-Gar podziękował Pradawnym za ich opiekę, a stwierdziwszy, że jest już spakowany, ruszył na miasto, obejrzeć je sobie ostatni raz. Za kilka godzin mieli wypływać.
W drodze do tawerny saurus zauważył przybite do nowego słupa ogłoszeniowego obwieszczenie. Stwierdził, że kilka chwil snu nie zrobi mu różnicy i poszedł sprawdzić, co się święci. Stanął obok jakiej dwójki podróżnych i jak nigdy nic zaczął czytać. Ogłoszenie dotyczyło godziny wypłynięcia w rejs i zawierało przydział kajut. Loq-Kro-Gar miał zamieszkać na okręcie ludzi w kraciastych spódniczkach, razem z Mistrzem Antonio Ramirezem i jakimś elfem, którego nie zdążył jeszcze spotkać. Przynajmniej nie dostał bandy gnoblarów za lokatorów.
Gdy tak czytał, jego nozdrza drażnił zapach jaśminu. Odwrócił się. Prawdopodobnie nie słyszawszy o jaszczuroludziach z Lustrii, dwója ludzi była zaskoczona, widząc prawie trzymetrowego gada chodzącego po mieście, jakby nigdy nic. Saurus spojrzał w dół. Mała kobieta przyglądała mu się wielkimi oczami.
-Wy na Arenę?- zagadnął gad. Podróżniczka skinęła głową. Jej towarzysz dalej gapił się bezmyślnie.
-On gada. Neira, ten gad gada!- wydusił z siebie w końcu podekscytowang.
Loq-Kro-Gar ziewnął, ukazując rzędy wielkich zębów. Mała kobieta oparła dłoń na mieczu, sądząc zapewne, że jaszczur chce ją połknąć. To małe miało walczyć na Arenie? Inaczej sobie wyobrażał ludzkie samice. Postanowił udać się na pokład "Walecznego serca" jutro, teraz skierował się pod "Zadumanego smoka" do wynajętego pokoju i legł na łóże, które trzasnęło pod wielkim gadem. Loq-Kro-Gar był zbyt zmęczony, by dbać o to.
Gdy się obudził, było tuż przed południem. Promienie słońca wpadały przez okno, grzejąc przyjemnie. Saurus przeciągnął się, i wstał. Wczorajsze wydarzenia zdawały się być jedynie senną marą, jednak przeczyły temu dryfujące szczątki w zatoce, czy zdemolowana bawialnia. Załamany karczmarz z początku nie zwrócił uwagi na lusturiańczyka, jednak gdy jaszczur sięgną łapą do sakiewki i położył na szynku garść klejnotów, gruby karczmarz ożywił się. Granaty, szafiry, rubiny i szmaragdy mieniły się w promieniach słońca tysiącem barw. Z od razu lepszym humorem, gospodarz pobiegł przygotować śniadanie z tylu jaj, ile było w spiżarni.
Po śniadaniu Loq-Kro-Gar pakował ekwipunek. Trwało to krótko, bo dobytek miał skromny, jednak w swej torbie znalazł małą buteleczkę z ciemnego szkła. Nie przypominał sobie, że ją miał wcześniej. Przeszedł przez tyle, że cudem tylko się nie stłukła. Saurus odkorkował i powąchał. Wyczuwał mieszankę rzadkich ziół i kwiatów z samego serca lusturiańskich dżungli, od nazw których człowiek, a może nawet elf prędzej połamałby sobie język, niż wymówił. Sporządzali ją najbieglejsi zielarze wśród kapłanów skinków. Dla kogoś, kto nie był jaszczurem, ta mikstura była śmiertelną trucizną, jednak dla zimnokrwistego wojownika było to prawdziwe panaceum i cenny atut w nadchodzących starciach. Loq-Kro-Gar podziękował Pradawnym za ich opiekę, a stwierdziwszy, że jest już spakowany, ruszył na miasto, obejrzeć je sobie ostatni raz. Za kilka godzin mieli wypływać.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Elithmair nie spał tej nocy. Oglądał wspaniałe widowiko jakim było zniszczenie czarnej Arki.. Gdy ujrzał jej resztki i i ciała Druhii unoszące się na wodzie niczym jeże uśmiechnął się paskudnie.
Tak kończą frajerzy-pomyślał i udał się na spoczynek.
Gdy potem obwieszczono przydziały Elitmair wraz ze swoimi przyjaciółmi załadował swoje rzeczy na Języczek Lilieth. Smukły biały statek był doprawdy niezwykłą konstrukcją. Mógł pomieścić dwa razy więcej elfów niż imperialny statek tej samej wielkości. Załogę stanowiła straż morska i okrutni wojownicy cienia. W tej samej chwili rozległ się głos rogu który oznaczał nakaz wypłynięcia. Żagle zostały rozwinięte i statek ruszył niosąc Elithmaira ku jego przeznaczeniu.
Tak kończą frajerzy-pomyślał i udał się na spoczynek.
Gdy potem obwieszczono przydziały Elitmair wraz ze swoimi przyjaciółmi załadował swoje rzeczy na Języczek Lilieth. Smukły biały statek był doprawdy niezwykłą konstrukcją. Mógł pomieścić dwa razy więcej elfów niż imperialny statek tej samej wielkości. Załogę stanowiła straż morska i okrutni wojownicy cienia. W tej samej chwili rozległ się głos rogu który oznaczał nakaz wypłynięcia. Żagle zostały rozwinięte i statek ruszył niosąc Elithmaira ku jego przeznaczeniu.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Finrandil zwiedził całe miasto i mimo tego, że w karczmie rozgorzała niemal bitwa to nie interesowało go to. Po przechadzce udał się z powrotem do statku. Tam czekał na niego posłaniec, który wcześniej dostał rozkaz znalezienia kwatery dla Niego.
- Witaj Panie.
- Witaj, wiadomo już coś o kwaterze dla mnie?
- Tak sir, na lądzie będzie to ta duża willa przy małej zatoczce, która znajduje się niedaleko portu.
- Czy moja kwatera ma widok na morze?
- Tak. Jest jeszcze coś...
- Słucham, mam nadzieje, że to dobre wieści.
- Pojawiło się ostatnio nowe ogłoszenie odnośnie areny. Zawodnicy podczas walk będą mieszkali na statkach. Pana kajuta znajduje się na statku o imieniu Waleczne Serce. Kapitanem jest Alard MacHaddish. Statki wypływają jutro o 17.
- No, bardzo dobrze. Każ załodze zacumować w zatoczce obok portu. Czas na obejrzenie tej tak zwanej willi. Prowadź!
Tymczasowym domem Finrandila był olbrzymi ufortyfikowany budynek budynek, Otaczał go dwumetrowy mur, prowadziła do niego tylko jedna brama. Od strony morza była mała zatoka, a w niej przystań do której przybił statek Elfa. W środku stał zaś majestatyczny budynek, który niemalże dorównywał elfickim standardom
Mistrz miecza zajął pokój, który znajduje się w górnej części segmentu, który był obok wieży. Pokój miał widok na otwarte morze i zatokę.
Resztę kwater zajęła załoga statku...
Fuinrandi stał właśnie na szczycie wierzy, delektował się winem i popalał Fajkę wodną, gdy w zatoce rozpętało się piekło. Wpłynęła do niej olbrzymia forteca i kilka pomniejszych statków. Symbole na flagach świadczyły o tym, że były to Mroczne elfy. Wojownik dziękował wszystkim bogom za to, że zdecydował się na przeniesienie swojego statku do małej zatoczki. Po krótkiej chwili w porcie rozpoczęło się istne piekło. Elfy uderzyły na miasto i rozgorzała bitwa. Zaś flota króla mórz salwami systematycznie burzyła arkę.
- Przynajmniej coś się dzieje...
Powiedział Finrandil...
Nazajutrz po Morskiej Fortecy nie było już śladu. Załoga tak jak i ich dowódca zaczęli przygotowywać się do wypłynięcia...
O 15.30 ruszyli do portu, aby wsiąść na statek, na którym byli zakwaterowani.
[ Trochę mnie nie było na forum, mam nadzieję, że nie przekręciłem nic]
- Witaj Panie.
- Witaj, wiadomo już coś o kwaterze dla mnie?
- Tak sir, na lądzie będzie to ta duża willa przy małej zatoczce, która znajduje się niedaleko portu.
- Czy moja kwatera ma widok na morze?
- Tak. Jest jeszcze coś...
- Słucham, mam nadzieje, że to dobre wieści.
- Pojawiło się ostatnio nowe ogłoszenie odnośnie areny. Zawodnicy podczas walk będą mieszkali na statkach. Pana kajuta znajduje się na statku o imieniu Waleczne Serce. Kapitanem jest Alard MacHaddish. Statki wypływają jutro o 17.
- No, bardzo dobrze. Każ załodze zacumować w zatoczce obok portu. Czas na obejrzenie tej tak zwanej willi. Prowadź!
Tymczasowym domem Finrandila był olbrzymi ufortyfikowany budynek budynek, Otaczał go dwumetrowy mur, prowadziła do niego tylko jedna brama. Od strony morza była mała zatoka, a w niej przystań do której przybił statek Elfa. W środku stał zaś majestatyczny budynek, który niemalże dorównywał elfickim standardom
Mistrz miecza zajął pokój, który znajduje się w górnej części segmentu, który był obok wieży. Pokój miał widok na otwarte morze i zatokę.
Resztę kwater zajęła załoga statku...
Fuinrandi stał właśnie na szczycie wierzy, delektował się winem i popalał Fajkę wodną, gdy w zatoce rozpętało się piekło. Wpłynęła do niej olbrzymia forteca i kilka pomniejszych statków. Symbole na flagach świadczyły o tym, że były to Mroczne elfy. Wojownik dziękował wszystkim bogom za to, że zdecydował się na przeniesienie swojego statku do małej zatoczki. Po krótkiej chwili w porcie rozpoczęło się istne piekło. Elfy uderzyły na miasto i rozgorzała bitwa. Zaś flota króla mórz salwami systematycznie burzyła arkę.
- Przynajmniej coś się dzieje...
Powiedział Finrandil...
Nazajutrz po Morskiej Fortecy nie było już śladu. Załoga tak jak i ich dowódca zaczęli przygotowywać się do wypłynięcia...
O 15.30 ruszyli do portu, aby wsiąść na statek, na którym byli zakwaterowani.
[ Trochę mnie nie było na forum, mam nadzieję, że nie przekręciłem nic]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Gerhard płynął na chybotliwej łódeczce w stronę stalowego lewiatana, na którym miał zamieszkać. Cała flota miała wypływać lada moment, więc zatoka Erengradu była pełna mniejszych i większych jednostek, wiozących zaopatrzenie i pasażerów. Większość z nich wsiadała na swoje statki w jeszcze porcie, ale Gargantuan miał zbyt duże zanurzenie, żeby w ogóle zbliżyć się do miasta. Dlatego gigant stał na kotwicy na głębszych wodach, otoczony mrowiem statków dostawczych.
Gerhard nie mógł wysiedzieć z niecierpliwości. Chociaż w wojsku zwiedził pół świata i naoglądał się wielu dziwów, czuł, że to właśnie będzie największa przygoda jego życia.
- I być może ostatnia... - Pomyślał, gdy cień Gargantuana padł na jego łódkę.
Gerhard nie mógł wysiedzieć z niecierpliwości. Chociaż w wojsku zwiedził pół świata i naoglądał się wielu dziwów, czuł, że to właśnie będzie największa przygoda jego życia.
- I być może ostatnia... - Pomyślał, gdy cień Gargantuana padł na jego łódkę.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Z całym szacunkiem do mistrza gry muszę się wtrącić w rozgrywkę. Czarna arka nie mogła zatonąć! Powodów jest kilka:
1) zatonięcie arki to cios dla dark elfickiej floty i jest szczegółowo rejestrowane przez tą rasę, do tej pory zatonęły tylko dwie (jedną zniszczył okręt wyposarzony w "potężne gwiezdne ostrze" cytuję z army booka z kalendaria, a drugą wywróciła olbrzymiej wielkości fala),
2) czarne arki to ogromne to pływające fortece niegdyś należące do high elfów, dlatego nie wyobrażam sobie salwę 48-funtówek strzelających kulami ledwo większymi od pięści niszczących wyspę, na której znajduje się forteca, jeśli po godzinach ostrzału udało wam się porządnie uszkodzić mury to możecie poczytać to sobie za sukces,
3) idąc dalej statki to nie machiny oblężnicze, okręt ma być skuteczny przeciw innym okrętom (chyba, że został zbudowany w innym celu), a nie przeciw murom przez co działa strzelają tylko w poziomie, a czarna arka unosi się na potężnej granitowej skale ("Klif górujący nad kutrem był wyższy od wszystkich,jakie dotąd widział. (...) Bonawentura wyrwała się z objęć mgły i jej załoga zobaczyła pełny majestat czarnej arki, ogromnego, wznoszącego się ponad chmury zamczyska, unoszącego się na wodzie na potężnej,
granitowej skale." army book Dark elfów, str. 38, ramka).
Nie chcę psuć areny, więc proponuję nie zmieniać poprzedniej historii i pozwolić Grentowi ocalić w dowolny sposób czarną arkę by nie ingerować w świat warhammera w skali światowej.]
1) zatonięcie arki to cios dla dark elfickiej floty i jest szczegółowo rejestrowane przez tą rasę, do tej pory zatonęły tylko dwie (jedną zniszczył okręt wyposarzony w "potężne gwiezdne ostrze" cytuję z army booka z kalendaria, a drugą wywróciła olbrzymiej wielkości fala),
2) czarne arki to ogromne to pływające fortece niegdyś należące do high elfów, dlatego nie wyobrażam sobie salwę 48-funtówek strzelających kulami ledwo większymi od pięści niszczących wyspę, na której znajduje się forteca, jeśli po godzinach ostrzału udało wam się porządnie uszkodzić mury to możecie poczytać to sobie za sukces,
3) idąc dalej statki to nie machiny oblężnicze, okręt ma być skuteczny przeciw innym okrętom (chyba, że został zbudowany w innym celu), a nie przeciw murom przez co działa strzelają tylko w poziomie, a czarna arka unosi się na potężnej granitowej skale ("Klif górujący nad kutrem był wyższy od wszystkich,jakie dotąd widział. (...) Bonawentura wyrwała się z objęć mgły i jej załoga zobaczyła pełny majestat czarnej arki, ogromnego, wznoszącego się ponad chmury zamczyska, unoszącego się na wodzie na potężnej,
granitowej skale." army book Dark elfów, str. 38, ramka).
Nie chcę psuć areny, więc proponuję nie zmieniać poprzedniej historii i pozwolić Grentowi ocalić w dowolny sposób czarną arkę by nie ingerować w świat warhammera w skali światowej.]