ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Boin przechadzał się spokojnie po pokładzie " Niezatapialnego II", gdy podszedł do niego jeden z zabójców z załogi Makaissona.
- Ty jesteś Boin Harnarson? - spytał bez żadnych wstępów
- To ja. O co chodzi?
- Człeczyny organizują wieczorem ucztę na "Gargantuanie" - zabójca wskazał, płynący po prawej, ogromny okręt - mam przekazać, że zostaliście zaproszeni - Boin skinął głową, ale drugi krasnolud jeszcze nie skończył - gdy będziecie gotowi zgłoście się na lotnisku do Gottriego Getirrsona, zastępcę Malakaia. To on odpowiada za żyrokoptery i przewiezie was na miejsce.
Boin podziękował zabójcy i ruszył pod pokład do swojej kompanii. Tak jak podejrzewał, znalazł ich nudzących się w kantynie. Jego przybycie od razu zostało zauważone i powitane z ulgą. Mieli nadzieję, że wkrótce zacznie się coś dziać.
- Książę zaprosił dziś zawodników na ucztę. Farin, Skrieg, Getrii - wskazał krótkobrodego i dwójkę weteranów - będziecie mi towarzyszyć. Ragni przejmie na czas mojej nieobecności dowództwo. Jakieś pytanie?
Nie było żadnych więc Boin udał się do kajuty, przebrać się na przyjęcie. na swój eleganci ubiór założył jednak też ciemnozielony płaszcz - symbol swojej profesji. Po chwili był już gotowy, podobnie jak jego towarzysze. Udali się więc na lotnisko. Niedługo wylecieli żyrokopterem prowadzonym przez Gottriego na "Gargantuana"
- Ty jesteś Boin Harnarson? - spytał bez żadnych wstępów
- To ja. O co chodzi?
- Człeczyny organizują wieczorem ucztę na "Gargantuanie" - zabójca wskazał, płynący po prawej, ogromny okręt - mam przekazać, że zostaliście zaproszeni - Boin skinął głową, ale drugi krasnolud jeszcze nie skończył - gdy będziecie gotowi zgłoście się na lotnisku do Gottriego Getirrsona, zastępcę Malakaia. To on odpowiada za żyrokoptery i przewiezie was na miejsce.
Boin podziękował zabójcy i ruszył pod pokład do swojej kompanii. Tak jak podejrzewał, znalazł ich nudzących się w kantynie. Jego przybycie od razu zostało zauważone i powitane z ulgą. Mieli nadzieję, że wkrótce zacznie się coś dziać.
- Książę zaprosił dziś zawodników na ucztę. Farin, Skrieg, Getrii - wskazał krótkobrodego i dwójkę weteranów - będziecie mi towarzyszyć. Ragni przejmie na czas mojej nieobecności dowództwo. Jakieś pytanie?
Nie było żadnych więc Boin udał się do kajuty, przebrać się na przyjęcie. na swój eleganci ubiór założył jednak też ciemnozielony płaszcz - symbol swojej profesji. Po chwili był już gotowy, podobnie jak jego towarzysze. Udali się więc na lotnisko. Niedługo wylecieli żyrokopterem prowadzonym przez Gottriego na "Gargantuana"
- Czy to naprawdę konieczne ? - Gerhard wiercił się w drewnianej balii pełnej wody z mydlinami. Była odrobinę za wąska dla barczystego kapitana, przez co nie mógł się w niej wygodnie rozsiąść.
- Nie wierć się - Ten sam marynarz, który oprowadzał go po Gargantuanie, stał za nim z brzytwą i doprowadzał do porządku jego zarośniętą twarz - Nie chcę przez przypadek poderżnąć ci gardła. A fale są dziś wysokie i trochę kołysze okrętem.
Gerhard przypomniał sobie rozmowę ze zmutowanym kultystą w katakumbach, jeszcze w Nordlandzie. Powiedział mu wtedy, że nie chce zginąć w głupi, pozbawiony chwały sposób. A śmierć podczas golenia raczej nie nadawała się do opisania w legendach.
- A tak w ogóle - Marynarz kontynuował - Co ci szkodzi wpaść na ucztę i najeść się na koszt Księcia Mórz ? W końcu jest znany ze swoich wystawnych bankietów. Zapewniam cię, że będzie bogato.
Eirenstern wykrzywił twarz w grymasie pogardy.
- Przyjechałem tu aby walczyć, nie balować. Jak na razie, cała ta Arena przypomina raczej rejs wypoczynkowy. Wyobrażasz sobie, że od dwóch tygodni nie miałem miecza w ręku ? Jeszcze trochę i zapomnę jak się walczy !
Marynarz skończył golenie i wytarł twarz Eirensterna szmatką.
Szmatka był zrobiona z jedwabiu i pachniała cytrusami.
- Odrzucenie zaproszenia byłoby ciężkim nietaktem. Poza tym, słyszałem że na bankiecie zostaną rozlosowane pary do walki na Arenie.
Kapitan uniósł brwi.
- No, nareszcie coś konkretnego. Dobra, pójdę na tą ucztę. Zresztą i tak chciałem zobaczyć, jak zachowa się minotaur, he, he.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie możesz pójść tam w tych swoich zakrwawionych szatach. Nawiasem mówiąc, jak mogłeś w nich łazić cały dzień ? To obrzydliwe.
- Podczas wojny przez cztery miesiące nie zdejmowałem zbroi. Nie było czasu, cały czas trzeba było walczyć o życie. Widocznie po prostu się przyzwyczaiłem.
- Nieważne. Na sali balowej pojawią się wszyscy znamienici goście, którzy wykupili bilet. Sama szlachta i możni kupcy. Dlatego musisz wyglądać jak człowiek...
Eirenstern błyskawicznie wstał z wanny, rozlewając wodę.
- O nie ! Nie będę łaził w tych modnych szmatkach ! Będę wyglądał w nich jak idiota !
- Wytrzymasz godzinkę czy dwie. No, już, ubieraj się.
Gerhard powstrzymał przejmującą chęć, żeby utopić marynarza w mydlinach i wziął podany mu ręcznik.
- Nie wierć się - Ten sam marynarz, który oprowadzał go po Gargantuanie, stał za nim z brzytwą i doprowadzał do porządku jego zarośniętą twarz - Nie chcę przez przypadek poderżnąć ci gardła. A fale są dziś wysokie i trochę kołysze okrętem.
Gerhard przypomniał sobie rozmowę ze zmutowanym kultystą w katakumbach, jeszcze w Nordlandzie. Powiedział mu wtedy, że nie chce zginąć w głupi, pozbawiony chwały sposób. A śmierć podczas golenia raczej nie nadawała się do opisania w legendach.
- A tak w ogóle - Marynarz kontynuował - Co ci szkodzi wpaść na ucztę i najeść się na koszt Księcia Mórz ? W końcu jest znany ze swoich wystawnych bankietów. Zapewniam cię, że będzie bogato.
Eirenstern wykrzywił twarz w grymasie pogardy.
- Przyjechałem tu aby walczyć, nie balować. Jak na razie, cała ta Arena przypomina raczej rejs wypoczynkowy. Wyobrażasz sobie, że od dwóch tygodni nie miałem miecza w ręku ? Jeszcze trochę i zapomnę jak się walczy !
Marynarz skończył golenie i wytarł twarz Eirensterna szmatką.
Szmatka był zrobiona z jedwabiu i pachniała cytrusami.
- Odrzucenie zaproszenia byłoby ciężkim nietaktem. Poza tym, słyszałem że na bankiecie zostaną rozlosowane pary do walki na Arenie.
Kapitan uniósł brwi.
- No, nareszcie coś konkretnego. Dobra, pójdę na tą ucztę. Zresztą i tak chciałem zobaczyć, jak zachowa się minotaur, he, he.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie możesz pójść tam w tych swoich zakrwawionych szatach. Nawiasem mówiąc, jak mogłeś w nich łazić cały dzień ? To obrzydliwe.
- Podczas wojny przez cztery miesiące nie zdejmowałem zbroi. Nie było czasu, cały czas trzeba było walczyć o życie. Widocznie po prostu się przyzwyczaiłem.
- Nieważne. Na sali balowej pojawią się wszyscy znamienici goście, którzy wykupili bilet. Sama szlachta i możni kupcy. Dlatego musisz wyglądać jak człowiek...
Eirenstern błyskawicznie wstał z wanny, rozlewając wodę.
- O nie ! Nie będę łaził w tych modnych szmatkach ! Będę wyglądał w nich jak idiota !
- Wytrzymasz godzinkę czy dwie. No, już, ubieraj się.
Gerhard powstrzymał przejmującą chęć, żeby utopić marynarza w mydlinach i wziął podany mu ręcznik.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Loq-Kro-Gar pożegnawszy się z elfem, wrócił do swojej kajuty, by przygotować się do uczty. Nigdy nie widział eleganckiego przyjęcia u ludzi, nie miał pojęcia czego się spodziewać. Kolejną kwestią był ubiór. W rodzinnej Lustrii było na tyle gorąco, że chodził na co dzień tylko w przepasce biodrowej, a podczas świąt i zabaw zwykle ubierał białą opończę udekorowaną kamieniami szlachetnymi i piórami rajskich ptaków, niestety, została w jego domu w Hexoatl. Zdecydował, że pójdzie w zbroi, ale zostawi hełm, tarczę i broń w kajucie. Reszta czasu upłynęła mu na czyszczenie złotego pancerza i podsumowanie biegu wydarzeń. Myślami wracał wciąż do Anny. Choć była gościem Księcia Mórz, nie mógł pozwolić, by żywiła się na tych ludziach. Z drugiej strony był jak na wojskowego ciekawy świata. Wiele godzin spędził w Komnacie Wiedzy, gdzie na złotych tablicach spisana była wiedza o tym co się wydarzyło, oraz wszelkie informacje o odległych krainach i stworzeniach je zamieszkujących. Święte tablice były dostępne powszechnie, z wyjątkiem tych zawierających przyszłość. Zrozumieć je i nterpretować potrafili wyłącznie Slannowie.
Saurusi często poznawali zawartą o innych rasach wiedzę, by skutecznej je zwalczać, jednak Loq-Kro-Gar czuł, że to za mało. Potajemnie zarzucał magom-kapłanom bierność i zbyt wolne realizowanie planu Pradawnych. Świat potrzebuje jaszczuroludzi teraz, a medytacje przez setki lat oddalają Slannów od problemów doczesnych. Wybudzić było ich z resztą coraz trudniej. Trzeba było działać. Czy dlatego Pradawni skierowali go tutaj? Odpowiedź na kilka pytań mógł znaleźć podczas wieczornej uczty.
Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. Gdy Loq-Kro-Gar otworzył, ujrzał bogato odzianego pazia, który trzymał w ręku spory pakunek.
-Podarek od Jego Wysokości Księcia Mórz Adlehara, namiestnika Mananna.- rzekł chłopak na widok saurusa kłaniając się nisko. Loq-Kro-Gar podziękował i po odejściu posłańca otworzył pakunek. Była to biała, jedwabna opończa z wyszytym złotymi nićmi słońcem- symbolem Hexoatl. Nie równała się co prawda z odświętnym ubiorem Loq-Kro-Gara ze względy na brak piór, jednak była do niej bardzo podobna. Jaszczur odłożył zbroję do szafy, zarzucił prezent na grzbiet, spiąwszy go złotą klamrą w kształcie węża, z krwawymi rubinami zamiast oczu. Poprawił amulet na szyi z symbolem Xokha i ruszył na bankiet.
Saurusi często poznawali zawartą o innych rasach wiedzę, by skutecznej je zwalczać, jednak Loq-Kro-Gar czuł, że to za mało. Potajemnie zarzucał magom-kapłanom bierność i zbyt wolne realizowanie planu Pradawnych. Świat potrzebuje jaszczuroludzi teraz, a medytacje przez setki lat oddalają Slannów od problemów doczesnych. Wybudzić było ich z resztą coraz trudniej. Trzeba było działać. Czy dlatego Pradawni skierowali go tutaj? Odpowiedź na kilka pytań mógł znaleźć podczas wieczornej uczty.
Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. Gdy Loq-Kro-Gar otworzył, ujrzał bogato odzianego pazia, który trzymał w ręku spory pakunek.
-Podarek od Jego Wysokości Księcia Mórz Adlehara, namiestnika Mananna.- rzekł chłopak na widok saurusa kłaniając się nisko. Loq-Kro-Gar podziękował i po odejściu posłańca otworzył pakunek. Była to biała, jedwabna opończa z wyszytym złotymi nićmi słońcem- symbolem Hexoatl. Nie równała się co prawda z odświętnym ubiorem Loq-Kro-Gara ze względy na brak piór, jednak była do niej bardzo podobna. Jaszczur odłożył zbroję do szafy, zarzucił prezent na grzbiet, spiąwszy go złotą klamrą w kształcie węża, z krwawymi rubinami zamiast oczu. Poprawił amulet na szyi z symbolem Xokha i ruszył na bankiet.
Ostatnio zmieniony 31 maja 2013, o 19:19 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Elithmair ubrał się długie szaty o niebieskim kolorze pokryte złotymi zdobieniami. Przepasał się białą szarfą i rozpuścił swe czarne włosy. Na ramiona zarzucił płaszcz na którym wychawtowane było godło jego rodu. Na ręce wdział złote karawasze.
Po długich rozmyślaniach zdecydował się jednak nie brać sztyletu. Delikatnie odłożył go na szafkę. Mimo tego pamiętając wybory generałów włożył do sakiewki uniwersalną odtrutkę. Jako guzików użył mały czerwonych rubinów. Po chwili był już gotów. Teraz pozostało już tylko oczekiwać uczty.
[Mniej więcej tak wygląda:
Po długich rozmyślaniach zdecydował się jednak nie brać sztyletu. Delikatnie odłożył go na szafkę. Mimo tego pamiętając wybory generałów włożył do sakiewki uniwersalną odtrutkę. Jako guzików użył mały czerwonych rubinów. Po chwili był już gotów. Teraz pozostało już tylko oczekiwać uczty.
[Mniej więcej tak wygląda:
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-
- Plewa
- Posty: 7
Siedziała w swojej małej ciasnej kajucie ciesząc się, że może pobyć chwilę sama. Długowłosy towarzysz zniknął jej z oczu. Nie wiedziała czy pałęta się jeszcze gdzieś po porcie czy uraczył już załogę swoją obecnością. Miała dość jego euforycznych komentarzy szczególnie pod kontem Saurusa, który na chwilę pojawił się pod słupem. Rozczesała długie włosy przeważnie spięte z tyłu głowy rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było szczytem wygody, ale fascynowało swoją egzotyką. Przed ucieczką z domu raz na jakiś czas widywała skośnookich kiedy dobijali targu z jej ojcem. Kazał jej wtedy ubierać się w najlepsze suknie i zabawiać towarzystwo swoją obecnością, śpiewem i rozmową. Kupieckie chwyty stosowane by pozyskać nowych nabywców towarów chyba nigdy nie przestaną ją fascynować. Nippończyków zapamiętała jako ludzi wyjątkowo specyficznych i odmiennych pod względem upodobań jak i zachowania. Zawsze ciekawiły ją ich zwyczaje. Teraz mogła poznać chociaż namiastkę ich kultury płynąc na tym statku. Sama nie wiedziała, czy to intuicja czy też przyzwyczajenia z dawnych lat kazały sięgnąć po najlepszą suknię jaką wzięła ze sobą mimo krzyku i narzekań blondyna.
Kiedy wyszła na pokład słońce lekko oślepiło jej przyzwyczajone do półmroku panującego w kajucie oczy. Skrzywiła się lekko, na szczęście wzrok szybko zaadaptował się do nowych warunków. Załoga krzątała się dopinając ostatnie sprawy. Wolnym krokiem zaczęła iść w przypadkowym kierunku obserwując z zainteresowaniem nowe miejsce. Z zamyślenia wyrwał ją męski głos. Stanęła zaskoczona przyglądając się rozmówcy. W pierwszej chwili spodobały jej się ciemne włosy, które ciekawie wyróżniały się na tle jasnej cery.
- Witaj ja jestem... Neira - odpowiedziała wolno i trochę nieufnie lustrując Ludwiga. Nareszcie miała okazję poznać swojego towarzysza podróży i chociaż jednego uczestnika areny. Uścisnęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń.
- Zimno ci? - wyrwało jej się całkowicie machinalnie czując lodowaty chłód bijący od dłoni mężczyzny. Bezwstydnie wbiła wzrok w jego oczy próbując cokolwiek z nich wyczytać. Nadal była zaskoczona. Wyglądała dobrze, ale to wszystko. Decydując się na banicję nie mogła liczyć na większy zarobek a tym samym najbardziej wyszukane stroje. Suknia którą ubrała była prosta. Ponętnie odsłaniała ramiona i dobrze przylegała do ciała ukazując smukłą sylwetkę dziewczyny. Rozpuszczone długie włosy rozczochrane mniej niż zwykle lekko opadały na blade plecy.
- Oczywiście z chęcią się tam z tobą wybiorę - rzuciła pewnym już głosem lekko się uśmiechając.
Kiedy wyszła na pokład słońce lekko oślepiło jej przyzwyczajone do półmroku panującego w kajucie oczy. Skrzywiła się lekko, na szczęście wzrok szybko zaadaptował się do nowych warunków. Załoga krzątała się dopinając ostatnie sprawy. Wolnym krokiem zaczęła iść w przypadkowym kierunku obserwując z zainteresowaniem nowe miejsce. Z zamyślenia wyrwał ją męski głos. Stanęła zaskoczona przyglądając się rozmówcy. W pierwszej chwili spodobały jej się ciemne włosy, które ciekawie wyróżniały się na tle jasnej cery.
- Witaj ja jestem... Neira - odpowiedziała wolno i trochę nieufnie lustrując Ludwiga. Nareszcie miała okazję poznać swojego towarzysza podróży i chociaż jednego uczestnika areny. Uścisnęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń.
- Zimno ci? - wyrwało jej się całkowicie machinalnie czując lodowaty chłód bijący od dłoni mężczyzny. Bezwstydnie wbiła wzrok w jego oczy próbując cokolwiek z nich wyczytać. Nadal była zaskoczona. Wyglądała dobrze, ale to wszystko. Decydując się na banicję nie mogła liczyć na większy zarobek a tym samym najbardziej wyszukane stroje. Suknia którą ubrała była prosta. Ponętnie odsłaniała ramiona i dobrze przylegała do ciała ukazując smukłą sylwetkę dziewczyny. Rozpuszczone długie włosy rozczochrane mniej niż zwykle lekko opadały na blade plecy.
- Oczywiście z chęcią się tam z tobą wybiorę - rzuciła pewnym już głosem lekko się uśmiechając.
[Kiedy walka, albo chociaż rozpiska walk ?]
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Na razie poodgrywajcie ucztę, tylko żadnego zakończenia, punkt kulminacyjny mam nadzieję rozwali was wszystkich, ale nie dam rady napisać go dziś bo idę na imprę a jutro na turniej ,pozdro i sory za obsuwę]
Bothan ,Manor i Mulfgar krążyli nad "Gargantuanem". -Uwaga tam na dole! Kmioty! Czerwony baron laduje!!!- wrzasnął stary inżynier i wystrzelił błysząca racę obok wielkiego okrętu. Z bocianiego gniazda ,które właściwie było sporych rozmiarów obserwatorium jakiś odziany w srebrny napierśnik i z morionem na głowie oficer wrzeszczał -Nawet nie próbuj! Statek jest niedostosowany! Ani mi się waż!- Bothan robiąc zwrot spojrzał tylko w jego stronę i pociągnął łyk z piersiówki ,po czym wykonał w powietrzu świder bardzo wysoko w górę i wyłaczył silnik ,żyrokopter zaczął swobodnie spadać ,podczas ,gdy na komendy McArmstronga ,Manor otwierał małe skrzynie przy skrzydłach ,dowódca wrzasnął -HAJDA!!!- i czeladnik pociągnął za wajchę. Skrzynie otworzyły się i wypadły z nich dwa wielkie spadochrony. "Czerwonym baronem"
potężnie szarpnęło i zaczął swobodnie ,powoli opadać na statek ,przynajmniej tak to wyglądało ,w rzeczywistości ,Bothan wykonywał bardzo wiele machinacji ,aby wylądować w odpowiednim miejscu na statku. W końcu krasnoludzka maszyna z hukiem "wylądowała" na pokładzie. Do wygramalających się z kabin inżynierów ,od razu dopadła spora grupa. Niektórzy z pretensjami ,jeszcze inni z podziwem ,a kolejni tylko zainteresowani zbiegowiskiem. -Won ,chamy!-wrzasnął Bothan do oblegającego samolot tłumu -Manor! Ty zostajesz i odpędzasz bydło! Dołącz ,jak się hołota rozbiegnie!- dodał ,po czym część oburzonego tłumu zaczęła wymieniać ich tytuły i rządać przeprosin ,jeden szlachetka chciał nawet pojedynku z Bothanem ,ale uciszyła go krasnoludzka pięść ,rozkwaszajaca jego twarz. Bothan i Mulfgar udali się pod pokład wielkiego galeonu ,zostawiając za sobą czeladnika ,z młotem w ręku odpędzającego gapiów.
potężnie szarpnęło i zaczął swobodnie ,powoli opadać na statek ,przynajmniej tak to wyglądało ,w rzeczywistości ,Bothan wykonywał bardzo wiele machinacji ,aby wylądować w odpowiednim miejscu na statku. W końcu krasnoludzka maszyna z hukiem "wylądowała" na pokładzie. Do wygramalających się z kabin inżynierów ,od razu dopadła spora grupa. Niektórzy z pretensjami ,jeszcze inni z podziwem ,a kolejni tylko zainteresowani zbiegowiskiem. -Won ,chamy!-wrzasnął Bothan do oblegającego samolot tłumu -Manor! Ty zostajesz i odpędzasz bydło! Dołącz ,jak się hołota rozbiegnie!- dodał ,po czym część oburzonego tłumu zaczęła wymieniać ich tytuły i rządać przeprosin ,jeden szlachetka chciał nawet pojedynku z Bothanem ,ale uciszyła go krasnoludzka pięść ,rozkwaszajaca jego twarz. Bothan i Mulfgar udali się pod pokład wielkiego galeonu ,zostawiając za sobą czeladnika ,z młotem w ręku odpędzającego gapiów.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Witam na Rollandzie Nieskalanym! - sir Guiard Montford próbował nadać swojemu potężnemu głosowi choć ślad uprzejmości. Z bardzo mizernym skutkiem. Arnus aż czuł pogardę bijącą od bretońskiego rycerza, w jego szczerej twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Wściekłość na przymus przyjęcia na pokład mrocznych elfów, którą jeszcze potęgowała świadomość, że nie może nic im zrobić. Małe zadowolenie z przyszłego dręczenia druhii i oczywiście wzgarda takimi stworzeniami.
- Mam wielką nadzieję, - wszystko w nim mówiło coś zupełnie odwrotnego - że na pokładzie mojego okrętu będzie wam bardzo przyjemnie. - gdyby ostatniemu słowu dodać nie, zdanie byłoby dużo bardziej prawdziwe. - Ty! - klepnął jednego z rosłych żeglarzy "eskortujących" mroczne elfy. - Zaprowadzisz "panów"- to słowo ociekało sarkazmem - do ich kwater. Wiesz do których. - ostatnie zdanie było mocno podejrzane.
Kiedy już odchodzili kapitan coś sobie przypomniał.
- A, właśnie. Na "Gargantuanie" wyprawiona będzie uczta. Wszyscy zawodnicy dostają zaproszenie. I mała prośba ode mnie. Weź się umyj, bo śmierdzisz gorzej od gnoblara. - istotnie po dość długim przebywaniu w ładowni Arnus i jego towarzysze wyglądali jak ostatnie nieszczęścia.
Marynarz zaprowadził ich do kwater. Drzwi, prymitywnie ociosane z drewna dębowego, nie zapowiadały niczego strasznego. Jednak kiedy je otworzyli, ich twarze można było określić jako "co do cholery". Pokój całkiem duży, miał na przeciw wejścia okno pokazujące widok na morze, usiane w tej chwili szczątkami czarnej arki. Trzy łóżka ustawione były pod ścianą po prawej wchodzącego przez drzwi. Zwyczajne nie zwracające szczególnej uwagi. Po drugiej stronie szafy z książkami, pulpit do pisania i jakieś dziwne szklane maszynerie, przywodzące na myśl laboratorium szalonego mędrca, natomiast w lewym kącie stała ogromna szafa. Jednak nie to ich zdumiało. Na ścianach... ściany były po prostu niewidoczne pod warstwą różnej dziwnej broni. Pistolety, tarcze, katany, wakizashi, miecze dwuręczne różnego wykonania, pas sztyletów do rzucania i pełna zbroja płytowa, stojąca pod ścianą i dzierżąca ogromny topór. Ale nawet to nie przebijało ogromnej pułapki na niedźwiedzie rozstawionej po środku pokoju.
- Co to kurwa jest! - mimo że Arnus spodziewał się czegoś nieoczekiwanego, ale taki widok wytrącił go lekko z równowagi.
- Państwa kwatera. Zapewniam, że nie ma w niej nic niebezpiecznego dla życia. - marynarz zachowywał zupełny spokój w obliczu wściekłego elfa.
- Ogromna pułapka nie jest niebezpieczna?
- Ona by tylko uszkodziła pana nogę. Zresztą ja tu tylko sprzątałem. - Arnus już nabierał tchu, aby zniszczyć mentalnie tego barbarzyńcę, ale zorientował się, że tamten już odchodzi. Wrzeszczałby na jego plecy. Dlatego tylko wypuścił zebrane powietrze w potężnym westchnięciu. Kiedy obsobaczał marynarza Nenzar i Harren weszli do pokoju. Harren już rozbroił pułapkę i próbował wepchnąć ją do szafy. Natomiast mag rozgościł się na środkowym łóżku.
- Skombinuję balię do mycia. - Nenzar, kiedy akurat nie leżał pijany pod stołem, był bardzo praktyczny.
- Dobra, tylko szybko. Pchły chyba zaraz doprowadzą mnie do szaleństwa. - Arnus miał wrażenie, że brud wcisnął mu się w wszystkie zakamarki ciała. Nie wiedział ile trwałoby, zanim umarłby w tej cholernej ładowni. Nawet w więzieniu mrocznych elfów byłoby lepiej. Nieprawdopodobne, do czego są zdolni ludzie. Właśnie, przecież niedawno rozwalili ot tak tą kopię czarnej arki. Mimo, że to była fałszywka coś takiego można było uznać za niezły wyczyn. Armaty. Przecież te działa dawały ogromną przewagę na morzu. Arnus wyobraził sobie Czarną Arkę z setkami takich armat, jakie zniszczyły flotę druhii. Nie rozumiał czemu mroczne elfy ich nie używają. Awersja do prochu. Phi! Durna wymówka. Wystarczyłoby zagonić do nich niewolników i flota wysokich elfów zostałaby zmieciona z powierzchni morza. To jest powód, przez który nasza flota została tak rozwalona. Wszystkie elfy cały czas są w stagnacji technologicznej.
Zamyślenie Arnusa przerwał powrót Nenzara, toczącego powoli beczkę pełną wody. Miał jeszcze szczotkę i mydło.
- Można się umyć w beczce. Więcej nie dadzą. - Arnus tylko westchnął. Nic tylko trudności.
***
Jakimś cudem udało się im umyć całkiem nieźle. Jakie to szczęście mieć przy sobie czarodzieja.
- Kto idzie na ten bal?
- Nie ma szans żebym poszedł. Nienawidzę takich śmietankowych imprez. - Harren zdecydowanie się wzbraniał.
- Ja? Oczywiście! Skończył mi się już zapas na czarną godzinę i zaczynam trzeźwieć. - Nenzar był widocznie zdesperowany.
- Hę? A co w tym złego?
- Kiedy to się dzieje zaczynam się zastanawiać nad strasznie bzdurnymi rzeczami.
- Na przykład?
- Jaki jest sens życia. Mówiłem, że strasznie bzdurne. - Nenzar widocznie nie chciał się zwierzać, a Arnus nie miał czasu. Trzeba dotrzeć na "Gargantuan". Widmo wzięło tylko sztylet i nóż. Minimalne zabezpieczenia. A bronią Nenzara był przecież jego umysł. Przygotowani na wszystko Arnus i Nenzar wyszli na pokład, by wejść do specjalnie przygotowanej łódki i dotrzeć na bal.
- Mam wielką nadzieję, - wszystko w nim mówiło coś zupełnie odwrotnego - że na pokładzie mojego okrętu będzie wam bardzo przyjemnie. - gdyby ostatniemu słowu dodać nie, zdanie byłoby dużo bardziej prawdziwe. - Ty! - klepnął jednego z rosłych żeglarzy "eskortujących" mroczne elfy. - Zaprowadzisz "panów"- to słowo ociekało sarkazmem - do ich kwater. Wiesz do których. - ostatnie zdanie było mocno podejrzane.
Kiedy już odchodzili kapitan coś sobie przypomniał.
- A, właśnie. Na "Gargantuanie" wyprawiona będzie uczta. Wszyscy zawodnicy dostają zaproszenie. I mała prośba ode mnie. Weź się umyj, bo śmierdzisz gorzej od gnoblara. - istotnie po dość długim przebywaniu w ładowni Arnus i jego towarzysze wyglądali jak ostatnie nieszczęścia.
Marynarz zaprowadził ich do kwater. Drzwi, prymitywnie ociosane z drewna dębowego, nie zapowiadały niczego strasznego. Jednak kiedy je otworzyli, ich twarze można było określić jako "co do cholery". Pokój całkiem duży, miał na przeciw wejścia okno pokazujące widok na morze, usiane w tej chwili szczątkami czarnej arki. Trzy łóżka ustawione były pod ścianą po prawej wchodzącego przez drzwi. Zwyczajne nie zwracające szczególnej uwagi. Po drugiej stronie szafy z książkami, pulpit do pisania i jakieś dziwne szklane maszynerie, przywodzące na myśl laboratorium szalonego mędrca, natomiast w lewym kącie stała ogromna szafa. Jednak nie to ich zdumiało. Na ścianach... ściany były po prostu niewidoczne pod warstwą różnej dziwnej broni. Pistolety, tarcze, katany, wakizashi, miecze dwuręczne różnego wykonania, pas sztyletów do rzucania i pełna zbroja płytowa, stojąca pod ścianą i dzierżąca ogromny topór. Ale nawet to nie przebijało ogromnej pułapki na niedźwiedzie rozstawionej po środku pokoju.
- Co to kurwa jest! - mimo że Arnus spodziewał się czegoś nieoczekiwanego, ale taki widok wytrącił go lekko z równowagi.
- Państwa kwatera. Zapewniam, że nie ma w niej nic niebezpiecznego dla życia. - marynarz zachowywał zupełny spokój w obliczu wściekłego elfa.
- Ogromna pułapka nie jest niebezpieczna?
- Ona by tylko uszkodziła pana nogę. Zresztą ja tu tylko sprzątałem. - Arnus już nabierał tchu, aby zniszczyć mentalnie tego barbarzyńcę, ale zorientował się, że tamten już odchodzi. Wrzeszczałby na jego plecy. Dlatego tylko wypuścił zebrane powietrze w potężnym westchnięciu. Kiedy obsobaczał marynarza Nenzar i Harren weszli do pokoju. Harren już rozbroił pułapkę i próbował wepchnąć ją do szafy. Natomiast mag rozgościł się na środkowym łóżku.
- Skombinuję balię do mycia. - Nenzar, kiedy akurat nie leżał pijany pod stołem, był bardzo praktyczny.
- Dobra, tylko szybko. Pchły chyba zaraz doprowadzą mnie do szaleństwa. - Arnus miał wrażenie, że brud wcisnął mu się w wszystkie zakamarki ciała. Nie wiedział ile trwałoby, zanim umarłby w tej cholernej ładowni. Nawet w więzieniu mrocznych elfów byłoby lepiej. Nieprawdopodobne, do czego są zdolni ludzie. Właśnie, przecież niedawno rozwalili ot tak tą kopię czarnej arki. Mimo, że to była fałszywka coś takiego można było uznać za niezły wyczyn. Armaty. Przecież te działa dawały ogromną przewagę na morzu. Arnus wyobraził sobie Czarną Arkę z setkami takich armat, jakie zniszczyły flotę druhii. Nie rozumiał czemu mroczne elfy ich nie używają. Awersja do prochu. Phi! Durna wymówka. Wystarczyłoby zagonić do nich niewolników i flota wysokich elfów zostałaby zmieciona z powierzchni morza. To jest powód, przez który nasza flota została tak rozwalona. Wszystkie elfy cały czas są w stagnacji technologicznej.
Zamyślenie Arnusa przerwał powrót Nenzara, toczącego powoli beczkę pełną wody. Miał jeszcze szczotkę i mydło.
- Można się umyć w beczce. Więcej nie dadzą. - Arnus tylko westchnął. Nic tylko trudności.
***
Jakimś cudem udało się im umyć całkiem nieźle. Jakie to szczęście mieć przy sobie czarodzieja.
- Kto idzie na ten bal?
- Nie ma szans żebym poszedł. Nienawidzę takich śmietankowych imprez. - Harren zdecydowanie się wzbraniał.
- Ja? Oczywiście! Skończył mi się już zapas na czarną godzinę i zaczynam trzeźwieć. - Nenzar był widocznie zdesperowany.
- Hę? A co w tym złego?
- Kiedy to się dzieje zaczynam się zastanawiać nad strasznie bzdurnymi rzeczami.
- Na przykład?
- Jaki jest sens życia. Mówiłem, że strasznie bzdurne. - Nenzar widocznie nie chciał się zwierzać, a Arnus nie miał czasu. Trzeba dotrzeć na "Gargantuan". Widmo wzięło tylko sztylet i nóż. Minimalne zabezpieczenia. A bronią Nenzara był przecież jego umysł. Przygotowani na wszystko Arnus i Nenzar wyszli na pokład, by wejść do specjalnie przygotowanej łódki i dotrzeć na bal.
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny
Arystoteles
Arystoteles
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Fluffy nie poszedł na bal. Był zbyt zajęty leczniem kaca w swojej beczce przewozowej na bliżej nieokreślonym okręcie ...
Gerhard szedł właśnie szerokim korytarzem Gargantuana, kierując się do sali balowej. Dziesiątki bogatych kupców i szlachciców podążało w tym samym kierunku, wpadając na siebie i obrzucając się bluzgami. I oczywiście, jak to zwykle bywa przy bezpośrednim zderzeniu klas społecznych, po chwili w ruch poszły tytuły i koneksje, jako że "lepiej" urodzeni czuli się w obowiązku uświadomić ludziom podlejszego stanu, kto winien mieć pierwszeństwo. Eirenstern rzecz jasna żadnym baronem nie był, ale za to miał więcej krzepy od większości zgromadzonej tutaj śmietanki towarzyskiej. Nie zwracając uwagi obraźliwe epitety ze strony zarówno szlachty, jak i zwykły kupców, przepychał się łokciami w stronę wejścia.
Miał na sobie jasnobłękitną tunikę połączoną ze śnieżnobiałą bufiastą koszulą, w której wyglądał bardziej na jakieś dandysa niźli zaprawionego w bojach weterana. Przez to czuł się, delikatnie mówiąc, niepoważnie.
Gdy nareszcie dopchał się do wejścia, został zatrzymany przez dwóch strażników w błyszczących pancerzach. Nie byli wprawdzie uzbrojeni, ale ich metalowe rękawice mogły bardzo szybko wybić z głowy wszelkie myśli o wszczynaniu awantur. Dosłownie.
- Nazwisko Jaśnie Pana ? - Jeden z ludzi Księcia Mórz nagle wyszedł zza pleców goryli i uśmiechnął się szeroko.
- Gerhard Eirenstern, kapitan Nordlandu w stanie spoczynku i uczestnik Areny Śmierci - Odpowiedział jednym tchem.
- Taaaa, jasne... - Mruknął jeden z goryli, patrząc na "młodzieżowy" strój Gerharda.
Eirenstern zaklął pod nosem. Jeśli jeszcze raz spotka marynarza który wcisnął mu te szmaty, wyrzuci go za burtę.
- Zdążyłbym wyrwać ci krtań gołymi rękoma zanim twój kumpel w ogóle zauważałby co się dzieje - Wycedził przez zęby, obracając się w stronę strażnika.
Goryl podniósł brwi i zrobił krok w stronę kapitana.
- Słuchaj, synek... - Zaczął.
Gerhard nie czekał na żadne czcze groźby, tylko bezceremonialnie trzasnął go z plaskacza. Spoliczkowany strażnik cofnął się, a na jego mordzie wykwitł czerwony ślad w kształcie dłoni kapitana.
- Zaczekajcie, panowie - Człowiek Księcia Mórz powstrzymał drugiego goryla, który chciał przyjść koledze z odsieczą - To naprawdę jest jeden z uczestników Areny. Pamiętasz mnie, kapitanie ? To ja odbierałem twój podpis w Erengradzie.
Eirenstern zmrużył oczy, poznając niegdyś gburowatego urzędnika z portu.
- Ej, faktycznie ! - Przyznał - Nie poznałem cię przez ten cały... uśmiech. Coś taki wesoły ?
Urzędas wskazał na małą beczułkę stojącą przy drzwiach.
- Kazałem pachołkom przynieść mi trochę piwa, ot tak dla zabicia czasu. Kurde, nie wiedziałem że alkohol tak uprzyjemnia pracę !
- Zależy od pracy - Kapitan uśmiechnął się - To co, mogę wejść ?
- Oczywiście, byłeś zaproszony. Właź i miłej imprezy. Wypij moje zdrowie !
Gerhard skinął głową urzędnikowi i posłał wredny uśmiech obitemu strażnikowi, który jeszcze musiał otworzyć mu drzwi. Kapitan przestąpił próg i...
Zamarł wrażenia.
Sala balowa na pokładzie Gargantuana poraziłaby swoim splendorem wszystkich władców i bogaczy świata. Książę Adelhar użył swojej bajecznej fortuny, aby urządzić to imponujące pomieszczenie.
Eirenstern postawił stopę na marmurowej, gładkiej niczym lustro posadzce i zadarł głowę żeby zobaczyć gigantyczny, kryształowy żyrandol pod sufitem kilka pokładów wyżej.
- O cholera... - Mruknął sam do siebie.
Gdy pierwszy szok spowodowany nagłym zderzeniem z zawstydzającym bogactwem minął, Gerhard rozejrzał się dookoła z większą dokładnością.
Pod ścianami stały długie rzędy stołów zastawionych jadłem ze wszystkich stron świata. Całe gromady tłustych kupców siały prawdziwe spustoszenie wśród tych wszystkich pyszności, ale służący błyskawicznie przynosili nowe potrawy na srebrnych tacach.
Sam środek pomieszczenia zajmował parkiet, na którym tańczono do muzyki niewielkiej orkiestry siedzącej w kącie sali. Kapitan raczej nie był w nastroju do do tego drętwego dreptania, które niektórzy nazywali "tańcem towarzyskim", więc skierował swe spojrzenie ku pojedynczemu stołowi bez krzeseł stojącemu w kącie na prawo od wejścia.
Był on zastawiony dziesiątkami butelek różnych kształtów i rozmiarów, a obok niego stało pięć drewnianych beczek na metalowych wspornikach.
Kapitan bezzwłocznie skierował swoje kroki ku tamtemu miejscu, wychodząc z założenia, że tylko spora dawka alkoholu pozwoli mu przetrwać ten bal bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Przepchnął się przez grupę młodzieży spuszczonej z łańcucha przez biesiadujących rodziców i przyjrzał się dostępnym napitkom.
Po chwili szperania sięgnął po butelkę Vitebskiego miodu pitnego i rozejrzał się za jakimś naczyniem. Bo z gwinta w towarzystwie pić nie wypada.
Gdy tak się rozglądał, zauważył śliczną, blondwłosą szlachciankę stojącą przy beczkach z piwem w towarzystwie brzydszych koleżanek. Była raczej młoda, chociaż, jak to z kobietami bywa, mogła równie dobrze mieć z trzydzieści lat. Po chwili ona również go zauważyła i uśmiechnęła się szeroko. Kapitan przygładził włosy ręką i odwzajemnił uśmiech.
Po chwili dziewczyna zmrużyła swe śliczne oczka i posłała mu dość jednoznacznego całusa.
Gerhard głośno przełknął ślinę.
Przechodzący obok kelner wręczył mu szklany kielich z tacki i, widząc szlachciankę, nachylił się ku niemu.
- Ona ma czternaście lat - Szepnął mu do ucha, po czym oddalił się, mrucząc coś o jakichś "dżejlbejtach".
Eirenstern odwrócił się, nalał sobie pełny kielich miodu, wypił go jednym haustem i ponownie napełnił naczynie. Potem subtelnie oddalił się od stołu z alkoholami i oparł się o rzeźbioną kolumnę. Stamtąd obserwował wszystko, co działo się na sali i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Miał na sobie jasnobłękitną tunikę połączoną ze śnieżnobiałą bufiastą koszulą, w której wyglądał bardziej na jakieś dandysa niźli zaprawionego w bojach weterana. Przez to czuł się, delikatnie mówiąc, niepoważnie.
Gdy nareszcie dopchał się do wejścia, został zatrzymany przez dwóch strażników w błyszczących pancerzach. Nie byli wprawdzie uzbrojeni, ale ich metalowe rękawice mogły bardzo szybko wybić z głowy wszelkie myśli o wszczynaniu awantur. Dosłownie.
- Nazwisko Jaśnie Pana ? - Jeden z ludzi Księcia Mórz nagle wyszedł zza pleców goryli i uśmiechnął się szeroko.
- Gerhard Eirenstern, kapitan Nordlandu w stanie spoczynku i uczestnik Areny Śmierci - Odpowiedział jednym tchem.
- Taaaa, jasne... - Mruknął jeden z goryli, patrząc na "młodzieżowy" strój Gerharda.
Eirenstern zaklął pod nosem. Jeśli jeszcze raz spotka marynarza który wcisnął mu te szmaty, wyrzuci go za burtę.
- Zdążyłbym wyrwać ci krtań gołymi rękoma zanim twój kumpel w ogóle zauważałby co się dzieje - Wycedził przez zęby, obracając się w stronę strażnika.
Goryl podniósł brwi i zrobił krok w stronę kapitana.
- Słuchaj, synek... - Zaczął.
Gerhard nie czekał na żadne czcze groźby, tylko bezceremonialnie trzasnął go z plaskacza. Spoliczkowany strażnik cofnął się, a na jego mordzie wykwitł czerwony ślad w kształcie dłoni kapitana.
- Zaczekajcie, panowie - Człowiek Księcia Mórz powstrzymał drugiego goryla, który chciał przyjść koledze z odsieczą - To naprawdę jest jeden z uczestników Areny. Pamiętasz mnie, kapitanie ? To ja odbierałem twój podpis w Erengradzie.
Eirenstern zmrużył oczy, poznając niegdyś gburowatego urzędnika z portu.
- Ej, faktycznie ! - Przyznał - Nie poznałem cię przez ten cały... uśmiech. Coś taki wesoły ?
Urzędas wskazał na małą beczułkę stojącą przy drzwiach.
- Kazałem pachołkom przynieść mi trochę piwa, ot tak dla zabicia czasu. Kurde, nie wiedziałem że alkohol tak uprzyjemnia pracę !
- Zależy od pracy - Kapitan uśmiechnął się - To co, mogę wejść ?
- Oczywiście, byłeś zaproszony. Właź i miłej imprezy. Wypij moje zdrowie !
Gerhard skinął głową urzędnikowi i posłał wredny uśmiech obitemu strażnikowi, który jeszcze musiał otworzyć mu drzwi. Kapitan przestąpił próg i...
Zamarł wrażenia.
Sala balowa na pokładzie Gargantuana poraziłaby swoim splendorem wszystkich władców i bogaczy świata. Książę Adelhar użył swojej bajecznej fortuny, aby urządzić to imponujące pomieszczenie.
Eirenstern postawił stopę na marmurowej, gładkiej niczym lustro posadzce i zadarł głowę żeby zobaczyć gigantyczny, kryształowy żyrandol pod sufitem kilka pokładów wyżej.
- O cholera... - Mruknął sam do siebie.
Gdy pierwszy szok spowodowany nagłym zderzeniem z zawstydzającym bogactwem minął, Gerhard rozejrzał się dookoła z większą dokładnością.
Pod ścianami stały długie rzędy stołów zastawionych jadłem ze wszystkich stron świata. Całe gromady tłustych kupców siały prawdziwe spustoszenie wśród tych wszystkich pyszności, ale służący błyskawicznie przynosili nowe potrawy na srebrnych tacach.
Sam środek pomieszczenia zajmował parkiet, na którym tańczono do muzyki niewielkiej orkiestry siedzącej w kącie sali. Kapitan raczej nie był w nastroju do do tego drętwego dreptania, które niektórzy nazywali "tańcem towarzyskim", więc skierował swe spojrzenie ku pojedynczemu stołowi bez krzeseł stojącemu w kącie na prawo od wejścia.
Był on zastawiony dziesiątkami butelek różnych kształtów i rozmiarów, a obok niego stało pięć drewnianych beczek na metalowych wspornikach.
Kapitan bezzwłocznie skierował swoje kroki ku tamtemu miejscu, wychodząc z założenia, że tylko spora dawka alkoholu pozwoli mu przetrwać ten bal bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Przepchnął się przez grupę młodzieży spuszczonej z łańcucha przez biesiadujących rodziców i przyjrzał się dostępnym napitkom.
Po chwili szperania sięgnął po butelkę Vitebskiego miodu pitnego i rozejrzał się za jakimś naczyniem. Bo z gwinta w towarzystwie pić nie wypada.
Gdy tak się rozglądał, zauważył śliczną, blondwłosą szlachciankę stojącą przy beczkach z piwem w towarzystwie brzydszych koleżanek. Była raczej młoda, chociaż, jak to z kobietami bywa, mogła równie dobrze mieć z trzydzieści lat. Po chwili ona również go zauważyła i uśmiechnęła się szeroko. Kapitan przygładził włosy ręką i odwzajemnił uśmiech.
Po chwili dziewczyna zmrużyła swe śliczne oczka i posłała mu dość jednoznacznego całusa.
Gerhard głośno przełknął ślinę.
Przechodzący obok kelner wręczył mu szklany kielich z tacki i, widząc szlachciankę, nachylił się ku niemu.
- Ona ma czternaście lat - Szepnął mu do ucha, po czym oddalił się, mrucząc coś o jakichś "dżejlbejtach".
Eirenstern odwrócił się, nalał sobie pełny kielich miodu, wypił go jednym haustem i ponownie napełnił naczynie. Potem subtelnie oddalił się od stołu z alkoholami i oparł się o rzeźbioną kolumnę. Stamtąd obserwował wszystko, co działo się na sali i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Ostatnio zmieniony 1 cze 2013, o 19:36 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Duriath udał się na ucztę. Zajął miejsce koło innego zawodnika Druchii - Widma. Po krótkim przedstawieniu, dowiedział się że Widmo ma na imię Arnus i było na pokładzie Czarnej Arki. Arnusowi towarzyszył mag. Widok maga nie zdziwiłby Duriatha, gdyby nie fakt, że mag był również Mrocznym Elfem, a wśród Mrocznych Elfów praktycznie nie było magów. Dominującą grupą w Naggaroth był Mroczny Konwent, w którym zasiadały jedynie najpotężniesze czarodziejki w Naggaroth. Mężczyzna nie miał szans zrobić kariery jako czarodziej.
Mimo pytań Duriatha, towarzysz Arnusa nie chciał zdradzić nic oprócz imienia.
Egzekutor zauważył wchodzącą do sali elfkę, widać było, że jest arystokratką.
-Spójrz na nią- Odrzekł do Arnusa.
Elfka była wyjątkowo piękna, jednak od razu widać było, że jest szlachcianką z Ulthuanu.
-Szkoda, że nie jest z Naggaroth, bo chętnie bym się z nią zabawił, jeśli wiesz o co mi chodzi...- Odrzekł Duriath.
Tymczasem służący napełnili kielichy gości.
Mimo pytań Duriatha, towarzysz Arnusa nie chciał zdradzić nic oprócz imienia.
Egzekutor zauważył wchodzącą do sali elfkę, widać było, że jest arystokratką.
-Spójrz na nią- Odrzekł do Arnusa.
Elfka była wyjątkowo piękna, jednak od razu widać było, że jest szlachcianką z Ulthuanu.
-Szkoda, że nie jest z Naggaroth, bo chętnie bym się z nią zabawił, jeśli wiesz o co mi chodzi...- Odrzekł Duriath.
Tymczasem służący napełnili kielichy gości.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Elithmair podążał w stronę sali w której odbyć miała się uczta. W wąskim przejściu taszczyły się setki kupców, kapłanów i książąt. Gdy podczas powolnego zmierzania w stronę sali, przez przypadek ,,skrobnął marchewkę" kupcowi przed nim ten odwrócił się i wypalił mu prosto w twarz:
-Ty wiesz kim ja jestem gówniarzu?
-Nikim w porównaniu ze mną.-odpowiedział sucho elf.
Na twarzy kupca pojawił się grymas złości. Po chwili jednak zmienił się w przerażenie gdy zlustrował go wzrokiem. Ujrzał jego jedwabne szaty na których złotymi nićmi wyszyte były symbole rodu jastrzębia. Jego spojrzenie jeszcze się rozszerzyło gdy zobaczył rubin służący jako zapięcie do pasa Elithmaira. Najprawdopodobniej taki strój kosztował więcej niż wynosiła połowa skarbca owego kupca.
-Przepraszam pana bardzo panie elfie-wyjąkał.
Elithmair minął go nie zaszczycając go spojrzeniem.
Gdy podszedł do strażników, ci spojrzeli na niego beznamiętnie.
-Imię?Nazwisko?Jesteś uczestnikiem Areny?-zapytał jeden z nich.
-Elithmair z Yvresse z rodu jastrzębia syn Migrahila władcy ptaków, pan północnych lasów i dowódca oddziału ,,księżycowe łuki", zawodnik Areny.-odpowiedział elf.
-Możesz wejść-rzekł kolejny strażnik.
Elithmair wszedł na przyjęcie i przynajmniej tu się nie zawiódł. Było to przyjęcie godne dworu Ulthuanu. Stoły uginały się pod jedzeniem, zaś słudzy roznosili wino. Elf zabrał kielich wina pociągnął łyk. Nie było aż tak dobre jak białe wino z Lothern ale i tak smakowało nieźle. Po kolejnym łyku poznał iż było to elfie wino z Elyrionu. Nie gościło ono na stołach szlachty Ulthuanu ale wśród biedniejszych elfów (którzy byli tak bogaci jak kupcy w imperium) było znane i lubiane.
Elithmair postanowił także coś przekąsić. Przysiadł się do jakiegoś stołu i nałożył sobie kurczaka. Zjadł go z chęcią, przy okazji odczuwając wyższość swej rasy. W czasie jedzenia ani jeden kęs nie spadł mu na podłogę zaś ani jedna kropla tłuszczu nie poplamiła jego stroju czego nie można było powiedzieć o ludziach siedzących tuż przy nim. Po chwili zauważył człeka który stał w dość śmiesznym stroju obok stołu zastawionego alkoholem. Z tego co wiedział był to jeden z uczestników Areny. Skinął w jego stronę głową i podniósł kielich. Na dworach Ulthuanu gest ten oznaczał iż życzy mu pomyślności lub zaprasza do wspólnego picia. W tym wypadku aktualne były oba znaczenia.
-Ty wiesz kim ja jestem gówniarzu?
-Nikim w porównaniu ze mną.-odpowiedział sucho elf.
Na twarzy kupca pojawił się grymas złości. Po chwili jednak zmienił się w przerażenie gdy zlustrował go wzrokiem. Ujrzał jego jedwabne szaty na których złotymi nićmi wyszyte były symbole rodu jastrzębia. Jego spojrzenie jeszcze się rozszerzyło gdy zobaczył rubin służący jako zapięcie do pasa Elithmaira. Najprawdopodobniej taki strój kosztował więcej niż wynosiła połowa skarbca owego kupca.
-Przepraszam pana bardzo panie elfie-wyjąkał.
Elithmair minął go nie zaszczycając go spojrzeniem.
Gdy podszedł do strażników, ci spojrzeli na niego beznamiętnie.
-Imię?Nazwisko?Jesteś uczestnikiem Areny?-zapytał jeden z nich.
-Elithmair z Yvresse z rodu jastrzębia syn Migrahila władcy ptaków, pan północnych lasów i dowódca oddziału ,,księżycowe łuki", zawodnik Areny.-odpowiedział elf.
-Możesz wejść-rzekł kolejny strażnik.
Elithmair wszedł na przyjęcie i przynajmniej tu się nie zawiódł. Było to przyjęcie godne dworu Ulthuanu. Stoły uginały się pod jedzeniem, zaś słudzy roznosili wino. Elf zabrał kielich wina pociągnął łyk. Nie było aż tak dobre jak białe wino z Lothern ale i tak smakowało nieźle. Po kolejnym łyku poznał iż było to elfie wino z Elyrionu. Nie gościło ono na stołach szlachty Ulthuanu ale wśród biedniejszych elfów (którzy byli tak bogaci jak kupcy w imperium) było znane i lubiane.
Elithmair postanowił także coś przekąsić. Przysiadł się do jakiegoś stołu i nałożył sobie kurczaka. Zjadł go z chęcią, przy okazji odczuwając wyższość swej rasy. W czasie jedzenia ani jeden kęs nie spadł mu na podłogę zaś ani jedna kropla tłuszczu nie poplamiła jego stroju czego nie można było powiedzieć o ludziach siedzących tuż przy nim. Po chwili zauważył człeka który stał w dość śmiesznym stroju obok stołu zastawionego alkoholem. Z tego co wiedział był to jeden z uczestników Areny. Skinął w jego stronę głową i podniósł kielich. Na dworach Ulthuanu gest ten oznaczał iż życzy mu pomyślności lub zaprasza do wspólnego picia. W tym wypadku aktualne były oba znaczenia.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Arnus rozglądał się po ogromnej sali. Wejście tutaj było małym wyzwaniem. Zastanawiające jak rzadko ludzie patrzą w górę. Uśmiechnął się lekko. Człowiek przy wejściu był zbyt skrupulatny w swojej pracy. Chyba czerpał radość z wkurzania większych osobistości, co było widać po próbie powstrzymania jednego z zawodników. O ile dobrze pamięta Gerharda Eirensterna. Pił sobie spokojnie a ten cholerny wysoki elf próbował go zaprosić do rozmowy. Ciekawe co z tego wyniknie. Rozmowa z Duriathem była raczej jednostronna. Co prawda próbował też zagabywać Nenzara, ale ten zdradził tylko swoje imię i poszedł się uchlać i zrobić zapasy. Pił teraz duszkiem duży kielich mocnego, elfiego wina. Arnus głównie obserwował innych zawodników, jednym uchem słuchając egzekutora.
- A jak myślisz, czego chcą ci wszyscy zawodnicy? Przecież im nie chodzi tylko o bogactwa. - zapytał w końcu Duriatha.
- A jak myślisz, czego chcą ci wszyscy zawodnicy? Przecież im nie chodzi tylko o bogactwa. - zapytał w końcu Duriatha.
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny
Arystoteles
Arystoteles
Usta wygięły się w delikatny, ładny łuk, starannie ukrywając długość kłów. Teraz mógł się przyjrzeć dziewczynie dokładniej. Prosta, dobrze skrojona suknia, doskonale dopasowana, podkreślała smukłą, szczupłą sylwetkę kobiety. Wampir ujął dziewczynę za rękę.
-Więc chodźmy – powiedział i ruszył w kierunku kładki łączącej statki.
Musie przejść przez pokłady kilku okrętów, ale czas w cale im się nie dłużył. Czas spędzili na żartując i rozmawiając o rzeczach małej wagi. Ludwig chciał się dzisiaj zabawić, nie w głowie mu były awantury i burdy, a tym bardziej rozmowy traktujące o tematach poważnych. Gdy dotarli do długiego korytarza, prowadzącego do sali balowej, zaczynało się ściemniać. Na wejściu stało kilkoro osobników, mających więcej mięśni niż mózgu. Przepuścili ich jednak bez większych problemów. Ogromne pomieszczenie, do którego weszli, wyglądało olśniewająco. Długie stoły zastawione były jedzeniem ze wszystkich stron świata. Znajdowały się tutaj dania z dalekiego Nipponu, słonecznej Arabii, a nawet owoce pochodzące z Lustriańskich dżungli. Ilość gatunków alkoholi przewyższała nawet ilość dostępnych dań. Ludwig poprosił Neirę, aby ta wybrała odpowiadające jej miejsce, a sam udał się na poszukiwania specjalnego gatunku wina, które pędzone było w Sylwani. Chciał również odnaleźć innych uczestników areny i przywitać się z nimi. Niedługo mieli się nawzajem zabijać, więc Ludwig miał nadzieję poznać pobudki, którymi kierowali się inni przybywając na tą arenę. Z doświadczenia wiedział, że historie te są niezwykle interesujące.
-Więc chodźmy – powiedział i ruszył w kierunku kładki łączącej statki.
Musie przejść przez pokłady kilku okrętów, ale czas w cale im się nie dłużył. Czas spędzili na żartując i rozmawiając o rzeczach małej wagi. Ludwig chciał się dzisiaj zabawić, nie w głowie mu były awantury i burdy, a tym bardziej rozmowy traktujące o tematach poważnych. Gdy dotarli do długiego korytarza, prowadzącego do sali balowej, zaczynało się ściemniać. Na wejściu stało kilkoro osobników, mających więcej mięśni niż mózgu. Przepuścili ich jednak bez większych problemów. Ogromne pomieszczenie, do którego weszli, wyglądało olśniewająco. Długie stoły zastawione były jedzeniem ze wszystkich stron świata. Znajdowały się tutaj dania z dalekiego Nipponu, słonecznej Arabii, a nawet owoce pochodzące z Lustriańskich dżungli. Ilość gatunków alkoholi przewyższała nawet ilość dostępnych dań. Ludwig poprosił Neirę, aby ta wybrała odpowiadające jej miejsce, a sam udał się na poszukiwania specjalnego gatunku wina, które pędzone było w Sylwani. Chciał również odnaleźć innych uczestników areny i przywitać się z nimi. Niedługo mieli się nawzajem zabijać, więc Ludwig miał nadzieję poznać pobudki, którymi kierowali się inni przybywając na tą arenę. Z doświadczenia wiedział, że historie te są niezwykle interesujące.
Bothan i Mulfgar szli wąskim korytarzem ,nagle dobiegł do nich okrzyk -Panie McArmstrong! Czekajcie!- wrzeszczał Manor ,któremu udało się odpędził tłum i dobiec do krasnoludów. Cała trójka kroczyła w stronę wielkich drzwi. Na przodzie szedł Manor ,zrzucając na bok zadufanych bogaczy i ostudzając zapał natarczywych szlachciców. Drzwi strzegło dwóch rosłych gwardzistów ,Bothan podszedł do nich i chłodno rzekł -Z drogi ,pajace...- jeden już chciał spróbować spacyfikować krasnoluda ,kiedy stojący obok ,podchmielony urzędnik wrzasnął -Noż kurna ,to znowu oni! Puśćcie ich! Książę nie chce zamieszek!-.
Oczom krasnoludów ukazał się wielki przepych i ekstrawagancja. Alkohol lał się strumieniami a w powietrzu unosił się zapach drogocennych przysmaków. Manor otworzył szeroko oczy na widok rozmachu z jakim urządzono bal. -Eee tam ,kicha! U Bugmana to były biesiady!- warknął Bothan i chwycił kufel niesiony na tacy przez kelnera ,po czym osuszył go jednym łykiem.
Inżynierowie ruszyli w głąb sali ,częstując się po drodze przysmakami i trunkami. Przed nimi ukazał się wielki parkiet ,na którym do delikatnej i sennej muzyki tańczyła spora liczba osób -Ach te podejrzano-elfickie zwyczaje! U Bugmana było tak wesoło ,że nawet na stołach tańczyliśmy!- wykrzyknął Mulfgar ,a jego towarzysze zaśmiali się wspominając stare dobre czasy.
Mijając tańczące pary krasnoludy ruszyły dalej. Nagle ukazał im się cel wędrówki ,można to porównać do zdobycia szczytu góry ,albo odnalezienia św. Gralla, lub zdobycia Eldorado ,no w każdym razie ucieszył krasnoludy ,a był to oczywiście kącik alkoholowy -setki przeróżnych butelek i karafek ,a w nich płyny o najdziwniejszych nazwach ,beczki pełne wszystkich rodzajów piwa ,nawet specjalna fontanna ,w której zamiast wody było wykwintne wino tryskajace ku górze! Manor zaśmiał się i zagadał do towarzyszy -Eee tam ,u Bugmana i tak pewnie jest lepiej ,prawda panowie?- zagadał Manor do towarzyszy.
-Nie...- szepnął Mulfgar ,po czym z Bothanem rzucili się degustacji. Dołaczył do nich również Manor. Krasnoludy przegoniły od wielkiego stołu jakąś obmacujacą się parę i zasiadły przy nim ,służba od razu go usprzątneła i i zaczęła znosić potrwawy ,jednak gdy przyszli ,to nie było gdzie postawić jedzenia gdyż cały stół zastawiony był alkoholami -Dawać to tutaj! Śmiało ,zaraz zrobimy miejsce!- wykrzyknął Bothan.
Mulfgar chwycił karafkę ,pełną rubinowego płynu i odszedł od stołu kierując się na parkiet ,jego towarzysze bardzo się zdziwili. Stary krasnolud przepychając się przeszedł przez środek tańców i znalazł się przy orkiestrze. Podszedł do dyrygenta i wręczajac mu trunek rzekł -Czcigodny przyjacielu ,muzyku! Masz tu proszę podarunek!- zdziwiony człowiek wziął prezent i uścisnął wyciągnietą dłoń krasnoluda -Lecz mam do ciebie wielka prośbę ,nie pozwól dzisiaj grać żadnemu elfowi ,to bardzo ważne!- Mulfgar już odchodził od muzyków ,gdy zatrzymał sie i dorzucił jeszcze - I podkręćcie tempo!-
Oczom krasnoludów ukazał się wielki przepych i ekstrawagancja. Alkohol lał się strumieniami a w powietrzu unosił się zapach drogocennych przysmaków. Manor otworzył szeroko oczy na widok rozmachu z jakim urządzono bal. -Eee tam ,kicha! U Bugmana to były biesiady!- warknął Bothan i chwycił kufel niesiony na tacy przez kelnera ,po czym osuszył go jednym łykiem.
Inżynierowie ruszyli w głąb sali ,częstując się po drodze przysmakami i trunkami. Przed nimi ukazał się wielki parkiet ,na którym do delikatnej i sennej muzyki tańczyła spora liczba osób -Ach te podejrzano-elfickie zwyczaje! U Bugmana było tak wesoło ,że nawet na stołach tańczyliśmy!- wykrzyknął Mulfgar ,a jego towarzysze zaśmiali się wspominając stare dobre czasy.
Mijając tańczące pary krasnoludy ruszyły dalej. Nagle ukazał im się cel wędrówki ,można to porównać do zdobycia szczytu góry ,albo odnalezienia św. Gralla, lub zdobycia Eldorado ,no w każdym razie ucieszył krasnoludy ,a był to oczywiście kącik alkoholowy -setki przeróżnych butelek i karafek ,a w nich płyny o najdziwniejszych nazwach ,beczki pełne wszystkich rodzajów piwa ,nawet specjalna fontanna ,w której zamiast wody było wykwintne wino tryskajace ku górze! Manor zaśmiał się i zagadał do towarzyszy -Eee tam ,u Bugmana i tak pewnie jest lepiej ,prawda panowie?- zagadał Manor do towarzyszy.
-Nie...- szepnął Mulfgar ,po czym z Bothanem rzucili się degustacji. Dołaczył do nich również Manor. Krasnoludy przegoniły od wielkiego stołu jakąś obmacujacą się parę i zasiadły przy nim ,służba od razu go usprzątneła i i zaczęła znosić potrwawy ,jednak gdy przyszli ,to nie było gdzie postawić jedzenia gdyż cały stół zastawiony był alkoholami -Dawać to tutaj! Śmiało ,zaraz zrobimy miejsce!- wykrzyknął Bothan.
Mulfgar chwycił karafkę ,pełną rubinowego płynu i odszedł od stołu kierując się na parkiet ,jego towarzysze bardzo się zdziwili. Stary krasnolud przepychając się przeszedł przez środek tańców i znalazł się przy orkiestrze. Podszedł do dyrygenta i wręczajac mu trunek rzekł -Czcigodny przyjacielu ,muzyku! Masz tu proszę podarunek!- zdziwiony człowiek wziął prezent i uścisnął wyciągnietą dłoń krasnoluda -Lecz mam do ciebie wielka prośbę ,nie pozwól dzisiaj grać żadnemu elfowi ,to bardzo ważne!- Mulfgar już odchodził od muzyków ,gdy zatrzymał sie i dorzucił jeszcze - I podkręćcie tempo!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Gottri prowadził żyrokopter jak prawdziwy mistrz. Zgrabnie ominął maszty, płynącej pośrodku formacji "Dumy" , oraz dwóch mniejszych jednostek i dotarł nad "Gargantuana".
- Tutaj nie mogę lodować! Postaram się podlecieć jak najbliżej pokładu. Wtedy musicie jak najszybciej wyskoczyć. - krzyknął do siedzących za nim krasnoludów. - Jakby co, celujcie w morze. Powinni was wyłowić - te słowa nie dodały jakoś zwiadowcom otuchy.
Zgodnie z słowami Gottriego, pojazd zawisł nad deskami okrętu. Wciąż jednak pokład wydawał się dość odległy.
- Skaczcie! - wrzasnął zabójca - Bo zgaśnie zaraz silnik!
Boinowi oraz dwójce jego starszych towarzyszy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wstrząs wytrącił dowódcy zwiadowców powietrze z płuc. Zgodnie z wieloletnim doświadczeniem zdołał się jednak przeturlać i zamortyzować częściowo upadek. Na końcu trochę się jeszcze zataczając wstał, poprawił strój i obejrzał się. Skrieg i Getrii właśnie podnosili się z pokładu. Nad nimi żyrokopter właśnie odlatywał...z Farinem na pokładzie! Widocznie krótkobrody nie zdołał wyskoczyć na czas. Nagle maszyna wykonała zgrabne kółko wokół masztów i przeleciała nad tym samym miejscem, nad którym ostatnio zawisła. W tym momencie, nie zważając na pęd, Farin wyskoczył. Uderzył w deski tuż przed Boinem i znieruchomiał. Starszy krasnolud nie mógł uwierzyć własnym oczom. Czyżby młody nie przeżył. Nagłe wciągniecie powietrza, powitał z ulgą.
- Masz nauczkę na przyszłość. Nie wyskakuj nigdy z lecącego żyrokoptera. Chyba, że masz spadochron albo BARDZO ważny powód -powiedział podchodząc do Farina i klepiąc go przyjacielsko po ramieniu.
Boin omiótł spojrzeniem pokład. Pośrodku grupka gapiów otaczało czerwony żyrokopter. Cześć zwróciła uwagę na lądowanie zwiadowców i teraz przyglądała im się z nutą strachu i podziwu. Po za tym nie było tu nic ciekawego, więc krasnoludy skierowały swe kroki pod pokład.
Wejścia do sali balowej strzegło dwóch rosłych strażników, sprawdzających zaproszenia gości. Jeden z nich zatarasował zwiadowcom drogę. Bardzo głupia decyzja.
- Imię i nazwi.. - zdążył powiedzieć nim pięść Boina rozkwasiła mu nos.
- Boin Harnarson i lepiej dobrze to zapamiętaj człeczyno - odpowiedział krasnolud przekraczając leżącego wartownika.
Kilku jego towarzyszy chciało przyjść mu z pomocą, ale jeden z urzędnik wyskoczył z sali i wyszeptał im coś do ucha, co ich skutecznie zatrzymało.
Grupka zwiadowców weszła do sali balowej, która nawet na trójce weteranów zrobiła dobre wrażenie.
- Ten książę musi być naprawdę bogaty skoro może sobie pozwolić na coś takiego - skomentował Getrii, wpatrując się w kryształowy żyrandol.
- Tym lepiej dla nas - odpowiedział ze śmiechem Skrieg - im bogatszy, tym większą ufundował nagrodę.
Nagle Skrieg szturchnął Boina i wskazał na coś z niesmakiem. Podążając za jego spojrzeniem dowódca zauważył grupę siedzących przy stole ciemnoskórych elfów. Po sali przechadzało się jeszcze kilku ich jaśniejszych kuzynów.
- Chodźcie się napić - Boin skrzywił się - pełno tu tchórzy.
Podeszli do stołu na którym leżały butelki i beczki pełne różnych alkoholi. Boin z radością rozpoznał siedzące przy nim krasnoludy.
- Dobrze was widzieć - krzyknął do inżynierów, napełniając kufel - musimy trzymać się razem. Cała sala jest pełna elfów, gotowych wbić nam nóż w plecy.
- Tutaj nie mogę lodować! Postaram się podlecieć jak najbliżej pokładu. Wtedy musicie jak najszybciej wyskoczyć. - krzyknął do siedzących za nim krasnoludów. - Jakby co, celujcie w morze. Powinni was wyłowić - te słowa nie dodały jakoś zwiadowcom otuchy.
Zgodnie z słowami Gottriego, pojazd zawisł nad deskami okrętu. Wciąż jednak pokład wydawał się dość odległy.
- Skaczcie! - wrzasnął zabójca - Bo zgaśnie zaraz silnik!
Boinowi oraz dwójce jego starszych towarzyszy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wstrząs wytrącił dowódcy zwiadowców powietrze z płuc. Zgodnie z wieloletnim doświadczeniem zdołał się jednak przeturlać i zamortyzować częściowo upadek. Na końcu trochę się jeszcze zataczając wstał, poprawił strój i obejrzał się. Skrieg i Getrii właśnie podnosili się z pokładu. Nad nimi żyrokopter właśnie odlatywał...z Farinem na pokładzie! Widocznie krótkobrody nie zdołał wyskoczyć na czas. Nagle maszyna wykonała zgrabne kółko wokół masztów i przeleciała nad tym samym miejscem, nad którym ostatnio zawisła. W tym momencie, nie zważając na pęd, Farin wyskoczył. Uderzył w deski tuż przed Boinem i znieruchomiał. Starszy krasnolud nie mógł uwierzyć własnym oczom. Czyżby młody nie przeżył. Nagłe wciągniecie powietrza, powitał z ulgą.
- Masz nauczkę na przyszłość. Nie wyskakuj nigdy z lecącego żyrokoptera. Chyba, że masz spadochron albo BARDZO ważny powód -powiedział podchodząc do Farina i klepiąc go przyjacielsko po ramieniu.
Boin omiótł spojrzeniem pokład. Pośrodku grupka gapiów otaczało czerwony żyrokopter. Cześć zwróciła uwagę na lądowanie zwiadowców i teraz przyglądała im się z nutą strachu i podziwu. Po za tym nie było tu nic ciekawego, więc krasnoludy skierowały swe kroki pod pokład.
Wejścia do sali balowej strzegło dwóch rosłych strażników, sprawdzających zaproszenia gości. Jeden z nich zatarasował zwiadowcom drogę. Bardzo głupia decyzja.
- Imię i nazwi.. - zdążył powiedzieć nim pięść Boina rozkwasiła mu nos.
- Boin Harnarson i lepiej dobrze to zapamiętaj człeczyno - odpowiedział krasnolud przekraczając leżącego wartownika.
Kilku jego towarzyszy chciało przyjść mu z pomocą, ale jeden z urzędnik wyskoczył z sali i wyszeptał im coś do ucha, co ich skutecznie zatrzymało.
Grupka zwiadowców weszła do sali balowej, która nawet na trójce weteranów zrobiła dobre wrażenie.
- Ten książę musi być naprawdę bogaty skoro może sobie pozwolić na coś takiego - skomentował Getrii, wpatrując się w kryształowy żyrandol.
- Tym lepiej dla nas - odpowiedział ze śmiechem Skrieg - im bogatszy, tym większą ufundował nagrodę.
Nagle Skrieg szturchnął Boina i wskazał na coś z niesmakiem. Podążając za jego spojrzeniem dowódca zauważył grupę siedzących przy stole ciemnoskórych elfów. Po sali przechadzało się jeszcze kilku ich jaśniejszych kuzynów.
- Chodźcie się napić - Boin skrzywił się - pełno tu tchórzy.
Podeszli do stołu na którym leżały butelki i beczki pełne różnych alkoholi. Boin z radością rozpoznał siedzące przy nim krasnoludy.
- Dobrze was widzieć - krzyknął do inżynierów, napełniając kufel - musimy trzymać się razem. Cała sala jest pełna elfów, gotowych wbić nam nóż w plecy.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Irthilius przechadzał się po sali próbując rożnych trunków i dań. Po chwili zauważył krasnoludy zbite w ciasną kupkę przy stoliku alkoholowym. Po chwili podszedł do nich i powiedział:
-Mam nadzieję iż nie gniewacie się za ten incydent w karczmie, jeśli jednak tak to przepraszam was szczerze, my starsze ludy powinniśmy trzymać się razem.-sam zdziwił się swoimi słowami. Krasnoludy zmierzyły go wzrokiem po czy odpowiedziały...
[Czy nikt nie zauważył mojego żartu z ,,szachuje"?]
-Mam nadzieję iż nie gniewacie się za ten incydent w karczmie, jeśli jednak tak to przepraszam was szczerze, my starsze ludy powinniśmy trzymać się razem.-sam zdziwił się swoimi słowami. Krasnoludy zmierzyły go wzrokiem po czy odpowiedziały...
[Czy nikt nie zauważył mojego żartu z ,,szachuje"?]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony