ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Skrieg uśmiechnął się. Wreszcie chudzielec chciał się bić. Z wojennym okrzykiem w khazalidzie rzucił się na przeciwnika. Elf w ostatniej chwili zrzedł z linii ataku, uderzając krzesłem w plecy krasnoluda. Rozpędzony własną masą oraz uderzeniem mistrza miecza Skrieg wpadł na otyłego, kislevskiego szlachcica. Obaj potoczyli się po parkiecie, podcinając kilka tańczących par.
Dookoła ludzie z krzykiem zaczęli uciekać. Stojący przy drzwiach wikidajła spojrzeli po sobie. Twarze obu zdobiła paleta różnokolorowych śliw i siniaków.
- Eee - zaczął jeden - może to przerwiemy?
Drugi spojrzał na niego jak na idiotę.
- Myślisz, że zdołamy sami rozdzielić wkurzonego elfa i krasnoluda? Lepiej biegnij po wsparcie.
W tym samym czasie Skrieg podniósł się z podłogi, zwracając się w stronę elfa.
- Jeszcze ci mało? - spytał zdziwiony mistrz miecza
Krasnolud nie odpowiedział ponawiając szarżę. W ostatniej chwili zmienił kąt ataku. Elf ledwie zdołał zasłonić się trzymanym krzesłem. Drewno uderzyło o drewno.
- Wy tam! Z rozkazu księcia macie natychmiast przerwać bijatykę!
Przeciwnicy jak jeden mąż zwrócili głowy w kierunku z którego, dobiegły te słowa. Stało tam około tuzina strażników. Wszyscy mierzyli w nich z kusz. Powoli elf i krasnolud rozdzielili się. Wartownicy z przyjęli to ulgą lekko opuszczając swoją broń. Jednak w tym momencie Skrieg zamachnął się i rzucił, trzymanym stołkiem w dowódcę straży. Kilka kusz wypaliła. Jeden bełt odbił się od ściany i koziołkując zerwał jedyną nietkniętą linę trzymającą żyrandol. Ostatnia, już uszkodzona, nie wytrzymała tego ciężaru. Warty majątek kryształowy żyrandol spadł z hukiem, prosto na oddział straży i pobliskich gości.
Dookoła ludzie z krzykiem zaczęli uciekać. Stojący przy drzwiach wikidajła spojrzeli po sobie. Twarze obu zdobiła paleta różnokolorowych śliw i siniaków.
- Eee - zaczął jeden - może to przerwiemy?
Drugi spojrzał na niego jak na idiotę.
- Myślisz, że zdołamy sami rozdzielić wkurzonego elfa i krasnoluda? Lepiej biegnij po wsparcie.
W tym samym czasie Skrieg podniósł się z podłogi, zwracając się w stronę elfa.
- Jeszcze ci mało? - spytał zdziwiony mistrz miecza
Krasnolud nie odpowiedział ponawiając szarżę. W ostatniej chwili zmienił kąt ataku. Elf ledwie zdołał zasłonić się trzymanym krzesłem. Drewno uderzyło o drewno.
- Wy tam! Z rozkazu księcia macie natychmiast przerwać bijatykę!
Przeciwnicy jak jeden mąż zwrócili głowy w kierunku z którego, dobiegły te słowa. Stało tam około tuzina strażników. Wszyscy mierzyli w nich z kusz. Powoli elf i krasnolud rozdzielili się. Wartownicy z przyjęli to ulgą lekko opuszczając swoją broń. Jednak w tym momencie Skrieg zamachnął się i rzucił, trzymanym stołkiem w dowódcę straży. Kilka kusz wypaliła. Jeden bełt odbił się od ściany i koziołkując zerwał jedyną nietkniętą linę trzymającą żyrandol. Ostatnia, już uszkodzona, nie wytrzymała tego ciężaru. Warty majątek kryształowy żyrandol spadł z hukiem, prosto na oddział straży i pobliskich gości.
[ byqu to ja bije się z krasnoludem ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Przeznakomity rolplej tu widzę, ale poważnie nie rozwalcie tej sali, coś się jeszcze musi na niej stać I zaraz dokończę tekst to wrzucam. ]
[13 stron za nami a jeszcze nie było losowania ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
- Zamierzasz zeżreć mi wnuka? - zapytał wprost fechmistrz, prowadząc Annę w tańcu. Jego technika była bliźniaczo podobna do umiejętności prezentowanych przez młodego Ramireza, lecz cechowała go niezachwiana pewność ruchów, której tamtemu jeszcze brakowało. - Byłbym niepocieszony.
Anna otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, lecz właśnie wtedy zadziwiający zbieg okoliczności doprowadził do niebywałej katastrofy. Lecący bełt przerwał nadwątloną linę podtrzymującą kryształowy żyrandol pod sklepieniem. Ten, najpierw przechylił się z donośnym brzękiem, a potem przy wtórze przerażonych wrzasków runął na środek parkietu.
Żadne z nich nie wiedziało potem, kto zareagował pierwszy, wampirzyca, Mistrz Ramirez, czy Antonio, tańczący z jakąś miłą szlachcianką, lecz spoglądający cięgle w kierunku Anny. Kilka rzeczy wydarzyło się na raz. Wnuk fechmistrza odepchnął partnerkę na bezpieczną odległość i nie zważając na niebezpieczeństwo runął w kierunku wirującej pary. Stary szermierz instynktownie wyczuł już jednak zagrożenie, tak jak i wampirzyca. Obydwoje rzucili się do ucieczki, umykając rozpryskującemu się szklano-kryształowemu cudowi.
Kiedy opadł kurz, jednym z nielicznych leżących był młody Antonio. Długa, szklana szpila wystawała mu spomiędzy żeber. Cały obsypany był odłamkami kryształu. Mistrz Ramirez krzyknął strasznym głosem i przypadł do wnuka. Antonio otworzył powoli oczy.
- Dziadku... - szepnął, a z kącika ust wylała mu się stróżka krwi.
Stary fechmistrz podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Anny...
Anna otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, lecz właśnie wtedy zadziwiający zbieg okoliczności doprowadził do niebywałej katastrofy. Lecący bełt przerwał nadwątloną linę podtrzymującą kryształowy żyrandol pod sklepieniem. Ten, najpierw przechylił się z donośnym brzękiem, a potem przy wtórze przerażonych wrzasków runął na środek parkietu.
Żadne z nich nie wiedziało potem, kto zareagował pierwszy, wampirzyca, Mistrz Ramirez, czy Antonio, tańczący z jakąś miłą szlachcianką, lecz spoglądający cięgle w kierunku Anny. Kilka rzeczy wydarzyło się na raz. Wnuk fechmistrza odepchnął partnerkę na bezpieczną odległość i nie zważając na niebezpieczeństwo runął w kierunku wirującej pary. Stary szermierz instynktownie wyczuł już jednak zagrożenie, tak jak i wampirzyca. Obydwoje rzucili się do ucieczki, umykając rozpryskującemu się szklano-kryształowemu cudowi.
Kiedy opadł kurz, jednym z nielicznych leżących był młody Antonio. Długa, szklana szpila wystawała mu spomiędzy żeber. Cały obsypany był odłamkami kryształu. Mistrz Ramirez krzyknął strasznym głosem i przypadł do wnuka. Antonio otworzył powoli oczy.
- Dziadku... - szepnął, a z kącika ust wylała mu się stróżka krwi.
Stary fechmistrz podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Anny...
Gerhard tańczył i tańczył, czując się przy tym bardzo niezręcznie. Dziewczyna przywarła do niego tak mocno, że nawet mimo całej swej siły nie mógł marzyć o oddaleniu się na bezpieczną odległość.
Wszytko to zmierzało w bardzo złym kierunku.
Tym bardziej, że przez dźwięk muzyki i gigantyczny rozmiar sali kapitan nie wiedział, że kilkanaście metrów od niego toczyła się zawzięta bójka na krzesła, która miała doprowadzić do katastrofy.
Blondynka w końcu cmoknęła zniecierpliwiona, złapała Gerharda za ręce i położyła je sobie na pośladkach.
- No, nie bądź już taki wstydliwy...
Eirenstern z całych całych szukał jakieś sensownej wymówki, która nie zabrzmiałaby żałośnie. Nie znalazł.
- Ja... - Zaczął, ale nie skończył.
Nagle usłyszał krzyk jakieś kobiety i prowadzony przeczuciem, spojrzał w górę.
Wielki, kryształowy żyrandol nagle zerwał się z mocowań i poleciał w dół, prosto na środek parkietu. Kapitan wrzasnął, przycisnął do siebie dziewczynę i padł na ziemię, przykrywając ją własnym ciałem.
Potem był tylko huk, krzyk i krew.
Wszytko to zmierzało w bardzo złym kierunku.
Tym bardziej, że przez dźwięk muzyki i gigantyczny rozmiar sali kapitan nie wiedział, że kilkanaście metrów od niego toczyła się zawzięta bójka na krzesła, która miała doprowadzić do katastrofy.
Blondynka w końcu cmoknęła zniecierpliwiona, złapała Gerharda za ręce i położyła je sobie na pośladkach.
- No, nie bądź już taki wstydliwy...
Eirenstern z całych całych szukał jakieś sensownej wymówki, która nie zabrzmiałaby żałośnie. Nie znalazł.
- Ja... - Zaczął, ale nie skończył.
Nagle usłyszał krzyk jakieś kobiety i prowadzony przeczuciem, spojrzał w górę.
Wielki, kryształowy żyrandol nagle zerwał się z mocowań i poleciał w dół, prosto na środek parkietu. Kapitan wrzasnął, przycisnął do siebie dziewczynę i padł na ziemię, przykrywając ją własnym ciałem.
Potem był tylko huk, krzyk i krew.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Krasnoludy usiadły razem z grupą inżynierów ,bawiac się w najlepsze ,degsutujac alkohole ,przez długi czas ,póżniej dołaczył również Gerthard i Jaszczuroczłek. Wszyscy śmiali się i rozmawiali ,nawet Manor wziął udział w bójce lejąc po mordzie jakiegoś elfa ,w ramach pomocy Boinowi. Gerthard i Mulfgar wiele rozprawiali o sposobach prowadzenia wojny.
Cały ten czas Bothan siedział w milczeniu ,sącząc Bugmana i obserwując gości. Nie rozmawiał nawet zbytnio z towarzyszami i gośćmi przy stole.
Jednak zerwał się ,gdy wielki żyrandol spadł na ziemie ,miażdząc cztery beczki wnoszonego do sali piwa. -Co za kurwiszon to zrobił?!- wrzasnął po długiej ciszy.
[Cały dzień na turnieju i tyle wartkiej akcji ]
Cały ten czas Bothan siedział w milczeniu ,sącząc Bugmana i obserwując gości. Nie rozmawiał nawet zbytnio z towarzyszami i gośćmi przy stole.
Jednak zerwał się ,gdy wielki żyrandol spadł na ziemie ,miażdząc cztery beczki wnoszonego do sali piwa. -Co za kurwiszon to zrobił?!- wrzasnął po długiej ciszy.
[Cały dzień na turnieju i tyle wartkiej akcji ]
Ostatnio zmieniony 2 cze 2013, o 22:19 przez Kordelas, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Widząc okropną i smutną scenę poczuła się winna. Bezwzględna wampirzyca, zabijająca bezbronnych, bez jakichkolwiek skrupułów,poczuła się winna tego co się stało. Na jakąkolwiek magię było za późno. Wiedziała to. Zadziałał instynkt głęboko ukryty, zakamuflowany. Nakazał jej ratować tego człowieka bez względu na wszystko.
-Przytrzymaj go - wydała surowym głosem rozkaz fechmistrzowi.
Młody wrzasnął z bólu, gdy potężny kawałek kryształu został wyrwany z klatki piersiowej. Trysnęła krew powiększając już i tak dużą kałużę. Spojrzała w oczy trzęsącemu się z rozpaczy staruszkowi.
-Mogę go uratować. Potrzebuję twojego pozwolenia, bo to co zamierzam zrobić odmieni go na zawsze. - w tym momencie wyciągnęła ukryty sztylet i z rozmachem rozcięła żyły w nadgarstku. - Wiesz o czym mówię. Decyduj się. Nie mamy wiele czasu.
-Przytrzymaj go - wydała surowym głosem rozkaz fechmistrzowi.
Młody wrzasnął z bólu, gdy potężny kawałek kryształu został wyrwany z klatki piersiowej. Trysnęła krew powiększając już i tak dużą kałużę. Spojrzała w oczy trzęsącemu się z rozpaczy staruszkowi.
-Mogę go uratować. Potrzebuję twojego pozwolenia, bo to co zamierzam zrobić odmieni go na zawsze. - w tym momencie wyciągnęła ukryty sztylet i z rozmachem rozcięła żyły w nadgarstku. - Wiesz o czym mówię. Decyduj się. Nie mamy wiele czasu.
Ostatnio zmieniony 2 cze 2013, o 22:24 przez Morti, łącznie zmieniany 2 razy.
Syknęły bełty. Chaos, jaki wybuchł dopełniony został upadkiem kryształowego żyrandolu, który zasypał gości deszczem odłamków. Loq-Kro-Gar odpiął tunikę i skoczył na strażników. Ciosami potężnych łap i ogona rozrzucał ich na boki, rykiem odstraszając tych o słabszych nerwach. Warknął z bólu, gdy bełt wbił mu się w bark, a kolejny ugodził go w plecy. Uderzeniem ogona pozbawił przytomności strażnika, który gorączkowo usiłował zarepetować kuszę, po czym cisnął ławą w napastników i wycofał się. Choć początkowo odparci, w każdej chwili mogą się przegrupować, a wtedy sam nie da im rady.
Nagle dostrzegł leżącego Antonia i ruszył niezwłocznie w jego stronę. Nawet nie bardzo wiedział jak mu pomóc, coś jednak kazało saurusowi być przy nim, zrobić cokolwiek. Po drodze zobaczył jeszcze dwa kolejne bełty tkwiące w jego ciele, mimo to szedł dalej. Nie spodobało mu się pytające spojrzenie starego mistrza, jednak rzekł tylko podniesionym głosem
-Za chwilę się wykrwawi. Cokolwiek planujecie, lepiej się pośpieszcie!
Przyłożył do rany kawał szmaty oderwany z obrusa, by choć na chwilę zatamować krwawienie. Reszta była w rękach Anny.
Nagle dostrzegł leżącego Antonia i ruszył niezwłocznie w jego stronę. Nawet nie bardzo wiedział jak mu pomóc, coś jednak kazało saurusowi być przy nim, zrobić cokolwiek. Po drodze zobaczył jeszcze dwa kolejne bełty tkwiące w jego ciele, mimo to szedł dalej. Nie spodobało mu się pytające spojrzenie starego mistrza, jednak rzekł tylko podniesionym głosem
-Za chwilę się wykrwawi. Cokolwiek planujecie, lepiej się pośpieszcie!
Przyłożył do rany kawał szmaty oderwany z obrusa, by choć na chwilę zatamować krwawienie. Reszta była w rękach Anny.
Ostatnio zmieniony 2 cze 2013, o 22:38 przez Byqu, łącznie zmieniany 3 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Bothan wstał od ławy i dziwną machinacją rękoma ,odbezpieczył dwie małe ukryte bronie ,były to krótkie lufy w rękawach ,gotowe oddać potężny strzał jednym szarpnięciem. Dopił kufel do dna i warknął do Mulfgara -Coś mi tu nie pasuje! Bądz gotów na wezwanie Malakaia!- stary inżynier uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni małego pilota z runą krasnoludzką ,po czym wysunął z niego mała antenkę. Bothan i Mulfgar ruszyli w stronę kolumny ,próbujac unikań bijatyk. Z boku obserwowali scenę ,gdy zrozpaczony znany im szermierz ,rozmawia desperacko z wampirzycą ,a stojący niepodal podchmielony Manor wrzeszczy coś o piwie.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Wampirzyca nie czekała na odpowiedź, a tym bardziej na kogoś kto mógłby jej przeszkodzić. Przyłożyła krwawiący nadgarstek do ust Antonia.
-Pij - wyszeptała, ale on nie pił. Nie miał na to sił.
Anna zaklęła, tak jak szlachetnej damie nie przystoi. Następnie rozwarła jego usta w taki sposób, aby krew ściekała wgłąb jego ciała. Miała nadzieję, że to wystarczy. Pragnęła, aby okazał sie wystarczająco silny do zwycięstwa w walce o swoje życie. To była jego własna arena śmierci. Pojedynek woli życia z kostuchą zmierzającą po nagrodę. Po chwili zemdlał.
-Nic więcej nie zrobimy. Trzeba czekać. - westchnęła i popatrzyła z pogardą na tych, którzy rozpętali bójkę. Wzrokiem, który mógłby zabić. Wstała i wyciągnęła bezwładne ciało z rąk szlochającej rodziny Ramirezów. Popatrzyła na jaszczura. - Pomóż mi go stąd zabrać. Za dużo tu gapiów.
[Żeby nie wstrzymywać akcji. W razie gdyby Naviedzony miał coś przeciwko elficka magia może zadziałać później i w jakiś magiczny sposób odwrócić efekt, albo po prostu Młody Ramirez obudzi się jako człowiek.]
-Pij - wyszeptała, ale on nie pił. Nie miał na to sił.
Anna zaklęła, tak jak szlachetnej damie nie przystoi. Następnie rozwarła jego usta w taki sposób, aby krew ściekała wgłąb jego ciała. Miała nadzieję, że to wystarczy. Pragnęła, aby okazał sie wystarczająco silny do zwycięstwa w walce o swoje życie. To była jego własna arena śmierci. Pojedynek woli życia z kostuchą zmierzającą po nagrodę. Po chwili zemdlał.
-Nic więcej nie zrobimy. Trzeba czekać. - westchnęła i popatrzyła z pogardą na tych, którzy rozpętali bójkę. Wzrokiem, który mógłby zabić. Wstała i wyciągnęła bezwładne ciało z rąk szlochającej rodziny Ramirezów. Popatrzyła na jaszczura. - Pomóż mi go stąd zabrać. Za dużo tu gapiów.
[Żeby nie wstrzymywać akcji. W razie gdyby Naviedzony miał coś przeciwko elficka magia może zadziałać później i w jakiś magiczny sposób odwrócić efekt, albo po prostu Młody Ramirez obudzi się jako człowiek.]
Boin uważnie przyglądał się bójce Skriega z elfem, gotów interweniować w razie potrzeby. Gdy pojawili się strażnicy wstał chcąc pomóc przyjacielowi lub przemówić mu do rozumu. Nagle jednak we wszystkie strony wypaliły bełty. Jeden z nich zahaczył o mocowania żyrandola, strącając go na parkiet. Wszędzie dookoła zapanował chaos. Boin z ulgą usłyszał, możliwość sprowadzenia Malakaia. Impreza zdecydowanie wymknęła się spod kontroli.
Razem z Getrim i Farinem zaczął się przepychać w stronę Skriegiego. Przez chwilę jego wzrok padł na tą przepiękną kobietę, która wcześniej wzbudziła w nim niepokój. W jej ustach przez chwilę błysnęły kły. "Wampierz. Mogłem się wcześniej domyślić". W tym samym czasie kobieta spojrzała na Skriegiego z niesmakiem i zabrała jakiegoś rannego chłopaka.
Razem z Getrim i Farinem zaczął się przepychać w stronę Skriegiego. Przez chwilę jego wzrok padł na tą przepiękną kobietę, która wcześniej wzbudziła w nim niepokój. W jej ustach przez chwilę błysnęły kły. "Wampierz. Mogłem się wcześniej domyślić". W tym samym czasie kobieta spojrzała na Skriegiego z niesmakiem i zabrała jakiegoś rannego chłopaka.
Saurus obserwował uważnie ruchy wampirzycy. Czuł, że będzie tego żałował do końca życia, a jednak pozwolił na to. Pozwolił, by ten młody chłopak został przemieniony i to w coś, co miał zwalczać. Zrobił to, by uratować życie, choć niewykluczone, że niedługo je odbierze. Pokrętne są ścieżki losu.
-Dlaczego to zrobiłaś?- rzekł nagle do Anny -Czemu uratowałaś tego dzieciaka?
Lhamianka spojrzała na saurusa rozproszonym wzrokiem. Loq-Kro-Gar na chwilę zapomniał o bełtach i dźwignął Antonia jakby ważył tyle co niziołek. Stęknął nieco z bólu, jednak poszedł za wampirzycą.
-Zanieśmy go na "Waleczne serce". Będzie miał tam ciszę i spokój. - zaproponował Loq-Kro-Gar.
Wciąż wyczekiwał odpowiedzi.
-Dlaczego to zrobiłaś?- rzekł nagle do Anny -Czemu uratowałaś tego dzieciaka?
Lhamianka spojrzała na saurusa rozproszonym wzrokiem. Loq-Kro-Gar na chwilę zapomniał o bełtach i dźwignął Antonia jakby ważył tyle co niziołek. Stęknął nieco z bólu, jednak poszedł za wampirzycą.
-Zanieśmy go na "Waleczne serce". Będzie miał tam ciszę i spokój. - zaproponował Loq-Kro-Gar.
Wciąż wyczekiwał odpowiedzi.
Ostatnio zmieniony 2 cze 2013, o 23:49 przez Byqu, łącznie zmieniany 3 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Wstawaj, słyszysz mnie ?! NIE UMIERAAAAJ !
Gerhard jęknął przeciągle i otworzył oczy.
Zapłakana blondynka nachylała się nad nim, prawie wjeżdżając mu dekoltem w twarz. Czuł się okropnie, prawie jakby ktoś strzelił do niego z garłacza. Gdy zobaczył kilkanaście krwawych plam na swojej niegdyś śnieżnobiałej koszuli, zrozumiał dlaczego. Dziesiątki małych kryształków z rozbitego żyrandola tkwiło w jego ciele.
- Kurwa mać - Wystękał, gdy zobaczył swoje pocięte przedramiona.
No nic, to tylko trochę nowych blizn więcej, pomyślał. Przynajmniej tej dziewczynie nic się nie stało.
- Ty żyjesz ! - Blondynka dopiero teraz zauważyła, że odzyskał przytomność - Uratowałeś mnie ! Mój bohaterze !
Nie czekając na jego reakcję, wzięła jego zakrwawioną głowę w ramiona i pocałowała go mocno.
- Mghfhgmmm.... - Gerhard próbował protestować, ale z oczywistych powodów nie mógł nic powiedzieć.
W końcu odczepił się od niej i z jękiem bólu usiadł na podłodze.
- Na wszystkich bogów, kiedy końcu zostawisz mnie w spokoju ?!
Dziewczyna wyglądała na zszokowaną.
- Co ? Nie podobam ci się ?
Kapitan z sykiem wyciągnął z dłoni kawałek szkła i rzucił go na podłogę.
- Jestem od ciebie jakieś dwadzieścia lat starszy ! Znajdź sobie faceta w swoim wieku. Poza tym, mała, jestem naprawdę złym człowiekiem.
Zabrzmiało to jak cytat z jakiegoś kiepskiego romansu, ale nie przejmował się tym. Chciał dać jej jasno do zrozumienia, że ma się odwalić.
- Ty chamie ! - Pisnęła cienko i wstała z podłogi. Potem odeszła chwiejnym krokiem do swoich rówieśników.
Kapitan też wstał, minął obojętnie Antionio Ramireza konającego w kałuży krwi i usiadł na jednym z krzeseł przy stole biesiadnym. Potem rozpoczął długą, żmudną i bolesną czynnośc usuwania pozostałych kawałków szkła.
Gerhard jęknął przeciągle i otworzył oczy.
Zapłakana blondynka nachylała się nad nim, prawie wjeżdżając mu dekoltem w twarz. Czuł się okropnie, prawie jakby ktoś strzelił do niego z garłacza. Gdy zobaczył kilkanaście krwawych plam na swojej niegdyś śnieżnobiałej koszuli, zrozumiał dlaczego. Dziesiątki małych kryształków z rozbitego żyrandola tkwiło w jego ciele.
- Kurwa mać - Wystękał, gdy zobaczył swoje pocięte przedramiona.
No nic, to tylko trochę nowych blizn więcej, pomyślał. Przynajmniej tej dziewczynie nic się nie stało.
- Ty żyjesz ! - Blondynka dopiero teraz zauważyła, że odzyskał przytomność - Uratowałeś mnie ! Mój bohaterze !
Nie czekając na jego reakcję, wzięła jego zakrwawioną głowę w ramiona i pocałowała go mocno.
- Mghfhgmmm.... - Gerhard próbował protestować, ale z oczywistych powodów nie mógł nic powiedzieć.
W końcu odczepił się od niej i z jękiem bólu usiadł na podłodze.
- Na wszystkich bogów, kiedy końcu zostawisz mnie w spokoju ?!
Dziewczyna wyglądała na zszokowaną.
- Co ? Nie podobam ci się ?
Kapitan z sykiem wyciągnął z dłoni kawałek szkła i rzucił go na podłogę.
- Jestem od ciebie jakieś dwadzieścia lat starszy ! Znajdź sobie faceta w swoim wieku. Poza tym, mała, jestem naprawdę złym człowiekiem.
Zabrzmiało to jak cytat z jakiegoś kiepskiego romansu, ale nie przejmował się tym. Chciał dać jej jasno do zrozumienia, że ma się odwalić.
- Ty chamie ! - Pisnęła cienko i wstała z podłogi. Potem odeszła chwiejnym krokiem do swoich rówieśników.
Kapitan też wstał, minął obojętnie Antionio Ramireza konającego w kałuży krwi i usiadł na jednym z krzeseł przy stole biesiadnym. Potem rozpoczął długą, żmudną i bolesną czynnośc usuwania pozostałych kawałków szkła.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
- Ufam Ci - powiedział Mistrz Antonio Ramirez ledwie słyszalnym szeptem. Dłonie drżały mu jak nigdy wcześniej. Starał się być silny dla zapłakanej żony obok, ale nie mógł powstrzymać łez. - Nie zawiedź go. Proszę.
Zostawił wnuka w rękach Anny i odciągnął od niego szlochającą babcię. Musiał ją uspokoić, bo roztrzęsiona, mogła zrobić sobie krzywdę. Posadził ją obok Gerharda, a sam obrał kurs na krasnoluda wyglądającego na najmniej pijanego z całej tej obmierzłej bandy. Padło na Boina.
- To wszystko wasza wina, pijacka hołoto - rzekł zimnym, złym głosem. - Jesteście włochatymi świniami, omyłkowo tylko nazywanymi rasą inteligentną. Jeśli przeżyję tę Arenę, a wiedz, że mam teraz dobry powód, będę szukał satysfakcji u każdego z was, pozbawione honoru kreatury.
Nie czekając na odpowiedź obrócił się na pięcie i odszedł ku zapłakanej babci Ramirez.
Zostawił wnuka w rękach Anny i odciągnął od niego szlochającą babcię. Musiał ją uspokoić, bo roztrzęsiona, mogła zrobić sobie krzywdę. Posadził ją obok Gerharda, a sam obrał kurs na krasnoluda wyglądającego na najmniej pijanego z całej tej obmierzłej bandy. Padło na Boina.
- To wszystko wasza wina, pijacka hołoto - rzekł zimnym, złym głosem. - Jesteście włochatymi świniami, omyłkowo tylko nazywanymi rasą inteligentną. Jeśli przeżyję tę Arenę, a wiedz, że mam teraz dobry powód, będę szukał satysfakcji u każdego z was, pozbawione honoru kreatury.
Nie czekając na odpowiedź obrócił się na pięcie i odszedł ku zapłakanej babci Ramirez.
[Nie zgłaszam żadnych obiekcji.][Żeby nie wstrzymywać akcji. W razie gdyby Naviedzony miał coś przeciwko elficka magia może zadziałać później i w jakiś magiczny sposób odwrócić efekt, albo po prostu Młody Ramirez obudzi się jako człowiek.]
-Bo chciał mnie ratować. Bo widział we mnie coś innego niż krwiożerczą bestię, którą chcecie ze mnie uczynić. Wyobraź sobie, że to cenię, a po za tym -Annę olśniło. Uświadomiła sobie, dlaczego go polubiła, obdarzyła czymś w rodzaju uczucia. Przypomniała sobie młodość. Tę prawdziwą, nie ukrytą pod płaszczem nieśmiertelności. Widziała teraz samą siebie, zapatrzoną w swoich idoli, pragnącą chwały i potęgi. Widziała młodą wampirzycę uganiającą się za co bardziej przystojnymi ludźmi. - on jest mną - wyszeptała tak cicho, ze słyszał ją tylko jaszczur.
-Jesteś ranny. Zajmij się sobą. On - spojrzała na znajomą twarz - jeszcze nie jest ... żywy...
-Jesteś ranny. Zajmij się sobą. On - spojrzała na znajomą twarz - jeszcze nie jest ... żywy...
-Nawet nie śmiej litować się nade mną.- rzekł zdecydowanie za ostro Loq-Kro-Gar. - Doświadczałem gorszych ran.
-No tak! Nieważne czy to człowiek, elf czy naweg saurus, samiec zawsze musi zgrywać twardziela!- zaszydziła lhamianka. Szli przez pewien czas w milczeniu. W końcu Loq-Kro-Gar nie wytrzymał.
-Jak to jest tobą?
-Historia na kiedy idziej.- powiedziała Anna, wyraźnie nie mająca ochoty na zwieżanie się lusturiańczykowi.
W końcu dotarli do kajuty Ramirezów. Saurus delikatnie ułożył rannego na łóżku. Wampirzycy przez moment się zdawało, że jest mu przykro.
-A ty?- zapytała nagle.
-Co ja?
-Czemu to robisz? Mogłeś próbować mi przeszkodzić. Wiedziałeś, co oznacza uratowanie mu życia.
Loq-Kro-Gar wahał się przez chwilę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Sam sobie zadawał to pytanie, nie umiejąc odpowiedzieć. Wtedy przypomniał sobie dzień, w którym spotkał Antonia po raz pierwszy.
-Ramirezowie jako jedyni ludzie okazali mi życzliwość nieprzymuszoną strachem. To była okazja, by się odwdzięczyć.- odparł w końcu jaszczur. Wyrwał w końcu bełt z barku, brudząc nieco podłogę. -Pomożesz mi z tym z tułu?- zapytał.
-No tak! Nieważne czy to człowiek, elf czy naweg saurus, samiec zawsze musi zgrywać twardziela!- zaszydziła lhamianka. Szli przez pewien czas w milczeniu. W końcu Loq-Kro-Gar nie wytrzymał.
-Jak to jest tobą?
-Historia na kiedy idziej.- powiedziała Anna, wyraźnie nie mająca ochoty na zwieżanie się lusturiańczykowi.
W końcu dotarli do kajuty Ramirezów. Saurus delikatnie ułożył rannego na łóżku. Wampirzycy przez moment się zdawało, że jest mu przykro.
-A ty?- zapytała nagle.
-Co ja?
-Czemu to robisz? Mogłeś próbować mi przeszkodzić. Wiedziałeś, co oznacza uratowanie mu życia.
Loq-Kro-Gar wahał się przez chwilę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Sam sobie zadawał to pytanie, nie umiejąc odpowiedzieć. Wtedy przypomniał sobie dzień, w którym spotkał Antonia po raz pierwszy.
-Ramirezowie jako jedyni ludzie okazali mi życzliwość nieprzymuszoną strachem. To była okazja, by się odwdzięczyć.- odparł w końcu jaszczur. Wyrwał w końcu bełt z barku, brudząc nieco podłogę. -Pomożesz mi z tym z tułu?- zapytał.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Powoli wstała i bez słowa pomogła mu. Czuła się dziwnie, wyciągając bełt z pleców komuś, kto niedługo, być może, będzie walczył z jej przyjacielem. W głowię głębiło się zdecydowania za dużo myśli. Chciała być sama.
-Powinieneś być na sali. - mówiła to wpatrując się w ostry grot pokryty krwią. - Tam jest teraz twoje miejsce. Wśród innych zawodników. Wolałabym też, żebyś nie oglądał tego co tu się będzie działo. - przeniosła wzrok na łóżko. Antoniem wstrząsnęła fala dreszczy. Zaczynała się przemiana. - Zbyt dużo zostało pokazane na tamtej sali.
-To jak się... rozmnażamy, mało kto to widział. Nie bez powodu. - odpowiedziała na pytanie nim zdążył je zadać.
***
Cała sytuacja wydarzyła się szybko. Spadający żyrandol, ranny chłopak. Zachowanie Anny. Uważnie obserwował wyciągając wnioski, a te były bardzo owocne. Poznawał słabe strony przyszłych wrogów. Pozornie twardy Saurus pełny uczuć i wrażliwości. Obojętność elfów na ból innych i pijaństwo krasnoludów. Dumny elf dający się sprowokować głupim uśmieszkiem i miernym tekstem. Państwo Ramirezów, którzy pałają nienawiścią do większości zawodników, no bo przecież kto odróżni jednego elfa od drugiego, a tym bardziej dawi od dawi, a jednych i drugich była tu całkiem spora gromadka. Na pewno nie Antonio Ramirez Senior, pędzący z wyrzutami do pierwszego napotkanego przedstawiciela tej rasy. Do tego człowiek pozbawiony uczuć. Przechodzący obok całego zamieszania obojętnie. Bezwzględność da się wykorzystać i wampir doskonale to wiedział. Tak wiele przydatnych informacji, a wszystkie dzięki drobnej pomocy dla lecącego bełta. Odrobina odpowiednio użytej magii, nikt nawet nie zwrócił uwagi na nienaturalny, zakrzywiony tor lotu pocisku. Ludwig odwrócił się i chwycił sporej wielkości dzban wypełniony trunkiem o błękitnej barwie. Uśmiechnął się do siebie i wypełnił kielich napojem, czekając już tylko na losowanie walk.
-Powinieneś być na sali. - mówiła to wpatrując się w ostry grot pokryty krwią. - Tam jest teraz twoje miejsce. Wśród innych zawodników. Wolałabym też, żebyś nie oglądał tego co tu się będzie działo. - przeniosła wzrok na łóżko. Antoniem wstrząsnęła fala dreszczy. Zaczynała się przemiana. - Zbyt dużo zostało pokazane na tamtej sali.
-To jak się... rozmnażamy, mało kto to widział. Nie bez powodu. - odpowiedziała na pytanie nim zdążył je zadać.
***
Cała sytuacja wydarzyła się szybko. Spadający żyrandol, ranny chłopak. Zachowanie Anny. Uważnie obserwował wyciągając wnioski, a te były bardzo owocne. Poznawał słabe strony przyszłych wrogów. Pozornie twardy Saurus pełny uczuć i wrażliwości. Obojętność elfów na ból innych i pijaństwo krasnoludów. Dumny elf dający się sprowokować głupim uśmieszkiem i miernym tekstem. Państwo Ramirezów, którzy pałają nienawiścią do większości zawodników, no bo przecież kto odróżni jednego elfa od drugiego, a tym bardziej dawi od dawi, a jednych i drugich była tu całkiem spora gromadka. Na pewno nie Antonio Ramirez Senior, pędzący z wyrzutami do pierwszego napotkanego przedstawiciela tej rasy. Do tego człowiek pozbawiony uczuć. Przechodzący obok całego zamieszania obojętnie. Bezwzględność da się wykorzystać i wampir doskonale to wiedział. Tak wiele przydatnych informacji, a wszystkie dzięki drobnej pomocy dla lecącego bełta. Odrobina odpowiednio użytej magii, nikt nawet nie zwrócił uwagi na nienaturalny, zakrzywiony tor lotu pocisku. Ludwig odwrócił się i chwycił sporej wielkości dzban wypełniony trunkiem o błękitnej barwie. Uśmiechnął się do siebie i wypełnił kielich napojem, czekając już tylko na losowanie walk.