[A co ty na to, że zabrałem głowę jako trofeum ? ]Grent pisze:[Czar "Odrodzenie" może . ]
ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[Apeluję o odchodzenie z godnością. Inaczej będę zachęcał Loq-Kro-Gara do zjadania pokonanych, przynosił mu sól, pieprz i jeszcze pytał, czy mu smakuje.]
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Fluffy wszedł w połowie walki. Niestety jego towarzyszy nikt nie wpuścił, gdyż byli nielegalnie gośćmi tego miejsca. Walkę oglądał mocno dłubiąc w nosie. Całość średnio go interesowała. Natomiast po zakończeniu walki podszedł do truchła pokonanego i skrzętnie go obskubał z wszytskie co błyszczące. Miny gości i zawodników były co najmniej nie tęgie.
- To je moje!- warknął i wyszedł zabierając przy okazji mieszek Ramirezowi.
[probsy ]
- To je moje!- warknął i wyszedł zabierając przy okazji mieszek Ramirezowi.
[probsy ]
[Nie macie tam krakena? Można by wrzucać mu do paszczy pokonanych, gdzie będą trawieni przez 1000 lat.]Naviedzony pisze:[Apeluję o odchodzenie z godnością. Inaczej będę zachęcał Loq-Kro-Gara do zjadania pokonanych, przynosił mu sól, pieprz i jeszcze pytał, czy mu smakuje.]
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Adelhar van der Maaren potarł skroń kantem kielicha. Uczta już się właściwie skończyła - tłumy rozemocjowanych pasażerów i zawodników opuszczały prędko salę, przy drzwiach której kilku strażników pilnowało by nikt nie został stratowany, zmiażdżony czy uduszony w tłoku. Niektórzy jeszcze siedzieli i dopijali lub dojadali resztki, a służba już ruszyła by uprzątnąć stoły, zniszczenia, wielką kałużę krwi i inne rzeczy, słowem: ogarnąć ten wcale nie mały bałagan i labirynt mebli.
Książę Mórz spojrzał na butelkę po prawej. Podniósł ciemne szkło pod nos i spojrzał. Nawet nie musiał wąchać, zbyt długo już w tym siedział i po prostu odstawił naczynie wypełnione trucizną. Wtedy postanowił zabawić sie kosztem nieudolnego truciciela. Wyjął małą, srebrną monetę i wepchnąwszy ją na tyle głęboko by się zaklinowała, nalał trochę wina z innej butelki. Wtedy postarał się zwrócić wszelką uwagę luźno zgromadzonych wokół półpustego stołu honorowego i nalał otwarcie do swego kielicha, po czym opróżnił go jednym haustem. Nie chciało mu się nawet doszukiwać się kto był na tyle zabawny by usiłować zabić w ten sposób kogoś kto nie raz i nie dwa powiększał zawartość naczyń swych adwersarzy o kilka kropel lub szczyptę śmiertelnego specyfiku. Już zamierzał się zebrać do wyjścia, skinając na dwóch gwardzistów, gdy dopchał się do niego ten stary Estalijczyk.
- Panie, kiedy dowiem się z kim przyjdzie mi skrzyżować ostrza? - zapytał, kłaniając się dwornie mistrz ostrzy Magritty.
Van der Maaren zciągnął swój kapelusz z wielkimi piórami i nie wstając zakręcił nim, naśladując ukłon.
- Zaszczyt to dla mnie Mistrzu Antonio Ramirezie spotkać cię. Wiele słyszałem o twych umiejętnościach i mam nadzieję że ukażesz wkrótce ich pełnię... - kończąc, ksiązę zamilkł powoli i przez dłuższą chwilę wyglądał jakby usilnie zastanawiał się czy jego lniane włosy dobrze harmonizują z kolorem obszernej peleryny. Jednak tuż zanim Antonio chciał znacząco odchrząknąć, marienburczyk odezwał się, nie podnosząc wzroku znad szafirowych guzików.
- A odpowiedź na twe pytanie poznasz jutro tuż przed południem, jeśli wyjdziesz na pokład swego statku. - rzekł tajemniczo. - I wybacz mi teraz, obowiązki i cóż zdrowy sen wzywają... mam nadzieję że się jeszcze spotkamy, tymczasem dobrej nocy panie Ramirez.
Adelhar założył kapelusz i skierował się do wyjscia, w otoczeniu kilku oficerów i większości gwardzistów, poganiając służbę i instruując swych pozostałych ludzi.
Niedługo po tym nieco zataczający się kapitan "Walecznego Serca" wziął w rękę zostawioną przez księcia butelkę i podśpiewując "One 'o bottle got stuck som 'ere, so let's drink an'ther eighty..." spróbował wlać zawartość do gardła. Wyraźnie zdegustowany faktem że nic nie leje się mu w gardło wywalił ją za plecy i odszedł zygzakiem, wycierajac ręce w kilt. Trzask i rozlany napój wywołał gniewny okrzyk konserwatorów powierzchni płaskich, ale nie tylko. Odziany jak zwykle na czarno z białą kryzą, kapitan "Płonącego Elektora" - Von Teschenn podszedł gniewnie do resztek i po chwili wyciągnął z pomiędzy nich srebrnika. Wycierając rękawicę w pobliski obrus odszedł natychmiastowo, robiąc na powrót bezemocjonalną maskę ze swej bladej twarzy.
Nenzara i Harrena zatrzymał nagle w jednym z bocznych korytarzy przedziwny człek. Wysoki, odziany w długie, spłowiałe szaty w kolorach morza, z długą czarną brodą i takimi samymi włosami, spadającymi w strąkach z pod kaptura. Nie mógł mieć więcej nad czterdzieści parę lat, jednak wydawał się być o wiele starszy i straszniejszy z niewiadomego powodu. Ozdoby nosił wielce niepospolite, wszystkie od pereł po zasuszone wodorosty i wreszcie pierścień z morskiego złota dziwnie się ze sobą zgrywały. Na piersi miał wyszyty trójząb oraz krakena i roztaczał zapach słonej wody. Jego głos był równie nieprzyjemny.
- Elf został poświęcony Manannowi, więc jeszcze dziś ma trafić na dno. Nie odbierzecie bogu mórz jego ofiary. - wskazał bladą dłonią na niesione szczątki Arnusa i wbił swe mętne, błękitne oczy w Nenzara. Dwaj tędzy najemnicy w strojach kompanii Ostrzy Mananna wyrwali mrocznym elfom szczątki krewniaka i ponieśli je w nieznanym kierunku.
Harren już chciał przeszyć świra bełtem, gdy powstrzymał go dziwnie blady Nenzar, kręcąc głową. Mag był przerażony, najwyraźniej wyczuł coś dziwnego a widmo nauczyło się ufać instynktowi maga. Schował więc broń i tylko zawołał za odchodzącym kapłanem.
- Jak się zwiesz człeku ? "Znajdę cię, bądź pewien." - dodał w myślach.
- Aeron Graufreude, zwany też Mokrą Czupryna. I nie myśl że się ciebie boję elfie. To co jest martwe nie może umrzeć. - rzucił szorstko.
Harren zdębiał. "Moje myśli, on... chyba faktycznie coś z nim nie tak..." Spojrzał na Nenzara - mag już rzygał ciurkiem pod ścianą, gdy nagle pokład się zachwiał pod wpływem fali gdzieś na zewnątrz i runął wprost we własne wymiociny. "Pięknie, na Khaine'a, pięknie..." zaklął pod nosem Harren.
Następnego dnia, gdy ci co przesadzili z trunkami minonej nocy dochodzili do tego którą stroną łóżka wstać lub podejmowali tytanicznie trudne zadania jak dojście do latryny albo założenie spodni, Mistrz Antonio Ramirez dziarsko wyszedł na nagrzany porannym słońcem pokład "Walecznego serca". Pozdrowił kapitana i pochwalił jego mocną głowę na co ten tylko odrzekł coś w swym twardym narzeczu i uśmiechajac się wskazał główny maszt. Gdy Estalijczyk przepchnał się przez grupkę wysokich marynarzy w kiltach ujrzał to o czym wczoraj wspomniał mu Książę Mórz. Przynajmniej w pewnym sensie. Przesuwając wzrokiem po literach aż zagwizdał i zmarszczył brwi w zamyśleniu. "A więc z nim przyjdzie mi walczyć..."
Na wszystkich innych statkach także pojawiły się tablice z rozpiską kilku walk i sporym zapasem miejsca na kolejne. Większe, mniejsze, bardziej lub mniej schludne czy ozdobne wszystkie głosiły to samo. Z wyjątkiem tej na "Płaczu Himiko", tu widniały tylko dziwne szeregi czarnych krzaczków. Ludwig niemal zaklął, znów idąc do kapitana Asugawy po pomoc. "Zaczynam cholernie nienawidzic tego statku..."
Runda pierwsza:
Walka pierwsza: Duriath Egzekutor vs Arnus
Walka druga: Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil
Walka trzecia: Bothan McArmstrong vs Fluffy
Walka czwarta: Ludwig Friedrich vs Recnam Oryp
Walki odbywają się na Marmurowej Arenie na "Gargantuanie". Wezwani na walkę zostaną odpowiednio wcześniej poinformowani o czasie pojedynku. O więcej informacji pytajcie swych kapitanów.
Miłego rejsu, - Książę Mórz etc.
[ Tak Arnus raczej nie dałby rady się wskrzesić, w końcu musiałby jakoś zrosnąć się z głową po śmierci. To nie D&D tu byle Kap na 16 lvlu nie wskrzesza ludzi.
Apeluję o powagę (jakąś zawszę) i powrót do rolpleju ]
Książę Mórz spojrzał na butelkę po prawej. Podniósł ciemne szkło pod nos i spojrzał. Nawet nie musiał wąchać, zbyt długo już w tym siedział i po prostu odstawił naczynie wypełnione trucizną. Wtedy postanowił zabawić sie kosztem nieudolnego truciciela. Wyjął małą, srebrną monetę i wepchnąwszy ją na tyle głęboko by się zaklinowała, nalał trochę wina z innej butelki. Wtedy postarał się zwrócić wszelką uwagę luźno zgromadzonych wokół półpustego stołu honorowego i nalał otwarcie do swego kielicha, po czym opróżnił go jednym haustem. Nie chciało mu się nawet doszukiwać się kto był na tyle zabawny by usiłować zabić w ten sposób kogoś kto nie raz i nie dwa powiększał zawartość naczyń swych adwersarzy o kilka kropel lub szczyptę śmiertelnego specyfiku. Już zamierzał się zebrać do wyjścia, skinając na dwóch gwardzistów, gdy dopchał się do niego ten stary Estalijczyk.
- Panie, kiedy dowiem się z kim przyjdzie mi skrzyżować ostrza? - zapytał, kłaniając się dwornie mistrz ostrzy Magritty.
Van der Maaren zciągnął swój kapelusz z wielkimi piórami i nie wstając zakręcił nim, naśladując ukłon.
- Zaszczyt to dla mnie Mistrzu Antonio Ramirezie spotkać cię. Wiele słyszałem o twych umiejętnościach i mam nadzieję że ukażesz wkrótce ich pełnię... - kończąc, ksiązę zamilkł powoli i przez dłuższą chwilę wyglądał jakby usilnie zastanawiał się czy jego lniane włosy dobrze harmonizują z kolorem obszernej peleryny. Jednak tuż zanim Antonio chciał znacząco odchrząknąć, marienburczyk odezwał się, nie podnosząc wzroku znad szafirowych guzików.
- A odpowiedź na twe pytanie poznasz jutro tuż przed południem, jeśli wyjdziesz na pokład swego statku. - rzekł tajemniczo. - I wybacz mi teraz, obowiązki i cóż zdrowy sen wzywają... mam nadzieję że się jeszcze spotkamy, tymczasem dobrej nocy panie Ramirez.
Adelhar założył kapelusz i skierował się do wyjscia, w otoczeniu kilku oficerów i większości gwardzistów, poganiając służbę i instruując swych pozostałych ludzi.
Niedługo po tym nieco zataczający się kapitan "Walecznego Serca" wziął w rękę zostawioną przez księcia butelkę i podśpiewując "One 'o bottle got stuck som 'ere, so let's drink an'ther eighty..." spróbował wlać zawartość do gardła. Wyraźnie zdegustowany faktem że nic nie leje się mu w gardło wywalił ją za plecy i odszedł zygzakiem, wycierajac ręce w kilt. Trzask i rozlany napój wywołał gniewny okrzyk konserwatorów powierzchni płaskich, ale nie tylko. Odziany jak zwykle na czarno z białą kryzą, kapitan "Płonącego Elektora" - Von Teschenn podszedł gniewnie do resztek i po chwili wyciągnął z pomiędzy nich srebrnika. Wycierając rękawicę w pobliski obrus odszedł natychmiastowo, robiąc na powrót bezemocjonalną maskę ze swej bladej twarzy.
Nenzara i Harrena zatrzymał nagle w jednym z bocznych korytarzy przedziwny człek. Wysoki, odziany w długie, spłowiałe szaty w kolorach morza, z długą czarną brodą i takimi samymi włosami, spadającymi w strąkach z pod kaptura. Nie mógł mieć więcej nad czterdzieści parę lat, jednak wydawał się być o wiele starszy i straszniejszy z niewiadomego powodu. Ozdoby nosił wielce niepospolite, wszystkie od pereł po zasuszone wodorosty i wreszcie pierścień z morskiego złota dziwnie się ze sobą zgrywały. Na piersi miał wyszyty trójząb oraz krakena i roztaczał zapach słonej wody. Jego głos był równie nieprzyjemny.
- Elf został poświęcony Manannowi, więc jeszcze dziś ma trafić na dno. Nie odbierzecie bogu mórz jego ofiary. - wskazał bladą dłonią na niesione szczątki Arnusa i wbił swe mętne, błękitne oczy w Nenzara. Dwaj tędzy najemnicy w strojach kompanii Ostrzy Mananna wyrwali mrocznym elfom szczątki krewniaka i ponieśli je w nieznanym kierunku.
Harren już chciał przeszyć świra bełtem, gdy powstrzymał go dziwnie blady Nenzar, kręcąc głową. Mag był przerażony, najwyraźniej wyczuł coś dziwnego a widmo nauczyło się ufać instynktowi maga. Schował więc broń i tylko zawołał za odchodzącym kapłanem.
- Jak się zwiesz człeku ? "Znajdę cię, bądź pewien." - dodał w myślach.
- Aeron Graufreude, zwany też Mokrą Czupryna. I nie myśl że się ciebie boję elfie. To co jest martwe nie może umrzeć. - rzucił szorstko.
Harren zdębiał. "Moje myśli, on... chyba faktycznie coś z nim nie tak..." Spojrzał na Nenzara - mag już rzygał ciurkiem pod ścianą, gdy nagle pokład się zachwiał pod wpływem fali gdzieś na zewnątrz i runął wprost we własne wymiociny. "Pięknie, na Khaine'a, pięknie..." zaklął pod nosem Harren.
Następnego dnia, gdy ci co przesadzili z trunkami minonej nocy dochodzili do tego którą stroną łóżka wstać lub podejmowali tytanicznie trudne zadania jak dojście do latryny albo założenie spodni, Mistrz Antonio Ramirez dziarsko wyszedł na nagrzany porannym słońcem pokład "Walecznego serca". Pozdrowił kapitana i pochwalił jego mocną głowę na co ten tylko odrzekł coś w swym twardym narzeczu i uśmiechajac się wskazał główny maszt. Gdy Estalijczyk przepchnał się przez grupkę wysokich marynarzy w kiltach ujrzał to o czym wczoraj wspomniał mu Książę Mórz. Przynajmniej w pewnym sensie. Przesuwając wzrokiem po literach aż zagwizdał i zmarszczył brwi w zamyśleniu. "A więc z nim przyjdzie mi walczyć..."
Na wszystkich innych statkach także pojawiły się tablice z rozpiską kilku walk i sporym zapasem miejsca na kolejne. Większe, mniejsze, bardziej lub mniej schludne czy ozdobne wszystkie głosiły to samo. Z wyjątkiem tej na "Płaczu Himiko", tu widniały tylko dziwne szeregi czarnych krzaczków. Ludwig niemal zaklął, znów idąc do kapitana Asugawy po pomoc. "Zaczynam cholernie nienawidzic tego statku..."
Runda pierwsza:
Walka pierwsza: Duriath Egzekutor vs Arnus
Walka druga: Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil
Walka trzecia: Bothan McArmstrong vs Fluffy
Walka czwarta: Ludwig Friedrich vs Recnam Oryp
Walki odbywają się na Marmurowej Arenie na "Gargantuanie". Wezwani na walkę zostaną odpowiednio wcześniej poinformowani o czasie pojedynku. O więcej informacji pytajcie swych kapitanów.
Miłego rejsu, - Książę Mórz etc.
[ Tak Arnus raczej nie dałby rady się wskrzesić, w końcu musiałby jakoś zrosnąć się z głową po śmierci. To nie D&D tu byle Kap na 16 lvlu nie wskrzesza ludzi.
Apeluję o powagę (jakąś zawszę) i powrót do rolpleju ]
Było koło południa, gdy Loq-Kro-Gar obudził się. Jak przez mgłę pamiętał wczorajsze wydarzenia. Wstał i podszedł do dzbanka z wodą. Pił łapczywie, pochłaniając kolejne hausty, którymi nie mógł zaspokoić pragnienia. Jego umysł rozjaśniał się, powoli przypominając sobie ostatnie wydarzenia. O tamtej nocy będzie długo pamiętać. Żołądek upomniał się o swoje, więc Loq-Kro-Gar udał się do mesy na późne śniadanie.
Po posiłku wygrzewał się w promieniach słońca na pokładzie "Walecznego Serca", obserwując przy tym pracę marynarzy, bądź spoglądając na ocean. Dzień był słoneczny, a mocny wiatr dął w żagle, pchając okręty w nieznane. Wtem saurus zauważył przybitą do masztu kartkę. Obwieszczała ona kto stoczy kolejne pojedynki. Loq-Kro-Gara nie było na liście, podobnie jak połowy innych zawodników. Gad mógł tylko przypuszczać kto będzie jego pierwszym rywalem. Istniało kilka interesujących możliwości, między innymi walka z Khartoxem. Co jednak miało nastąpić? Czas pokaże.
Podróż mijała spokojnie, nudnie wręcz. Od kilku godzin nic się nie wydarzyło. Postanowił odszukać i uważniej przyjrzeć się imperialnemu kapitanowi, czy aby jego podejrzenia są słuszne.
[Grimgor: bardzo fajnie wpasowany kapłan Utopionego Boga.]
[My nie siejemy! ]
Po posiłku wygrzewał się w promieniach słońca na pokładzie "Walecznego Serca", obserwując przy tym pracę marynarzy, bądź spoglądając na ocean. Dzień był słoneczny, a mocny wiatr dął w żagle, pchając okręty w nieznane. Wtem saurus zauważył przybitą do masztu kartkę. Obwieszczała ona kto stoczy kolejne pojedynki. Loq-Kro-Gara nie było na liście, podobnie jak połowy innych zawodników. Gad mógł tylko przypuszczać kto będzie jego pierwszym rywalem. Istniało kilka interesujących możliwości, między innymi walka z Khartoxem. Co jednak miało nastąpić? Czas pokaże.
Podróż mijała spokojnie, nudnie wręcz. Od kilku godzin nic się nie wydarzyło. Postanowił odszukać i uważniej przyjrzeć się imperialnemu kapitanowi, czy aby jego podejrzenia są słuszne.
[Grimgor: bardzo fajnie wpasowany kapłan Utopionego Boga.]
[My nie siejemy! ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Boin obudził się nie wiedząc gdzie jest. Po chwili wspomnienia uczty, bójki i pierwszej walki zaczęły wracać. Teraz leżał w swojej kajucie na pokładzie Niezniszczalnego II, Skrieg został zabrany przez straż, najpewniej z zamiarem powieszenia go, a jeden zawodników już nie żyje, pozbawiony głowy. Krasnolud z jękiem zwlekł się z posłania. Okropny ból głowy będzie go męczył przez cały poranek.
Już ubrany, ze swoimi dwoma toporami za paskiem, wszedł do kantyny. Większość kompanii spała na swoich kocach lub w pozycji siedzącej z głowami na stołach tak jak wczoraj padli. Inni próbowali wyleczyć kaca za pomocą zimnej wody i piwa. Podczas jego nieobecności reszta, nie chcąc być gorsi urządziła sobie popijawę, która po ich powrocie zmieniła się w sączenie w żałobie alkoholu.
Wczoraj po walce elfów, Boin, Farin i Getrii posiedzieli jeszcze chwilę, a potem znaleźli jakiegoś naiwnego, niepijanego marynarza, którego przekonali, żeby zabrał ich szalupa z powrotem na Niezniszczalnego. Był z tym pewien kłopot, ponieważ człowiek chciał potem za to jakieś pieniądze ale pieść jednego z krasnoludów skutecznie odwróciła go od tego pomysłu.
Boin zostawił swoich ludzi i wyszedł na pokład. Załoga Makaissona wyraźnie w złych humorach (musieli też sobie trochę popić), biegała w różnych kierunkach ustawiając setki wskaźników we właściwej pozycji. Sam Malakai stał przy sterze patrząc, w zamyśleniu w dal. Dowódca zwiadowców ruszył powoli wzdłuż statku, uważnie lustrując resztę okrętów. Na szczęście nie zauważył powieszonego dawi. Z ulgą wrócił do kantyny zająć się wreszcie swoim kacem.
Koło południa niektóry krasnoludy zdołały wyjść na zewnątrz. Farin jako pierwszy zauważył przybitą tabliczkę z rozpiską walk. Jak najszybciej wrócił i przedstawił ją dowódcy. Boin w zamyśleniu pokiwał głową i powiedział to nad czym myślał od rana:
- Wygląda na to, że jeszcze długo nie przyjdzie mi powalczyć. Dobrze, będzie więcej czasu.
- Na co? - spytał zdziwiony Farin.
- Jeszcze nie powiesili Skriega. To znaczy, że albo go torturują albo gdzieś go zamknęli.
- Jest jeszcze trzecia opcja - wtrącił Ragni - może dawno wąchać ryby w morzu.
- Tak czy siak nie zaszkodzi się trochę podpytać o jego losy. Ragni, po obiedzie roześlij po kilku chłopaków na każdy statek, ale jeśli któryś wykręci jakiś numer to im nogi z dupy powyrywam.
- Powiedziałeś im to już wczoraj.
- Nie zaszkodzi powtórzyć. Nie chcę by taka sytuacja jak ta z uczty się powtórzyła. Nawet jeśli elfy będę ich prowokować mają zachować spokój. Tutejszy książę widać ma jakieś układy z długouchymi. Może chcieć nas zamknąć pod byle pretekstem.
Już ubrany, ze swoimi dwoma toporami za paskiem, wszedł do kantyny. Większość kompanii spała na swoich kocach lub w pozycji siedzącej z głowami na stołach tak jak wczoraj padli. Inni próbowali wyleczyć kaca za pomocą zimnej wody i piwa. Podczas jego nieobecności reszta, nie chcąc być gorsi urządziła sobie popijawę, która po ich powrocie zmieniła się w sączenie w żałobie alkoholu.
Wczoraj po walce elfów, Boin, Farin i Getrii posiedzieli jeszcze chwilę, a potem znaleźli jakiegoś naiwnego, niepijanego marynarza, którego przekonali, żeby zabrał ich szalupa z powrotem na Niezniszczalnego. Był z tym pewien kłopot, ponieważ człowiek chciał potem za to jakieś pieniądze ale pieść jednego z krasnoludów skutecznie odwróciła go od tego pomysłu.
Boin zostawił swoich ludzi i wyszedł na pokład. Załoga Makaissona wyraźnie w złych humorach (musieli też sobie trochę popić), biegała w różnych kierunkach ustawiając setki wskaźników we właściwej pozycji. Sam Malakai stał przy sterze patrząc, w zamyśleniu w dal. Dowódca zwiadowców ruszył powoli wzdłuż statku, uważnie lustrując resztę okrętów. Na szczęście nie zauważył powieszonego dawi. Z ulgą wrócił do kantyny zająć się wreszcie swoim kacem.
Koło południa niektóry krasnoludy zdołały wyjść na zewnątrz. Farin jako pierwszy zauważył przybitą tabliczkę z rozpiską walk. Jak najszybciej wrócił i przedstawił ją dowódcy. Boin w zamyśleniu pokiwał głową i powiedział to nad czym myślał od rana:
- Wygląda na to, że jeszcze długo nie przyjdzie mi powalczyć. Dobrze, będzie więcej czasu.
- Na co? - spytał zdziwiony Farin.
- Jeszcze nie powiesili Skriega. To znaczy, że albo go torturują albo gdzieś go zamknęli.
- Jest jeszcze trzecia opcja - wtrącił Ragni - może dawno wąchać ryby w morzu.
- Tak czy siak nie zaszkodzi się trochę podpytać o jego losy. Ragni, po obiedzie roześlij po kilku chłopaków na każdy statek, ale jeśli któryś wykręci jakiś numer to im nogi z dupy powyrywam.
- Powiedziałeś im to już wczoraj.
- Nie zaszkodzi powtórzyć. Nie chcę by taka sytuacja jak ta z uczty się powtórzyła. Nawet jeśli elfy będę ich prowokować mają zachować spokój. Tutejszy książę widać ma jakieś układy z długouchymi. Może chcieć nas zamknąć pod byle pretekstem.
Gerhard z nieludzkim wysiłkiem otworzył oczy i od razu dostał zawrotów głowy, gdy jego struty alkoholem mózg zaczął analizować otoczenie.
Leżał na łóżku w swojej kajucie, co już samo w sobie było małym sukcesem. Biorąc pod uwagę rozmiar statku i całej floty w ogóle, równie dobrze mógłby obudzić się na dnie morza.
Ta myśl jednak nie poprawiła mu humoru. Okropnie bolał go łeb. Prawie tak, jakby...
Spadł na niego żyrandol.
- Cholera jasna - Wychrypiał, po czym z tytanicznym wysiłkiem usiadł na łożu. Dopiero teraz przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. Przyjęcie, na które w ogóle nie chciał przychodzić, picie na umór z bandą krasnoludów, podejrzliwego jaszczura, taniec z nieletnią blondynką zakończony tragicznym wypadkiem i w końcu zupełnie niespodziewaną walkę dwóch mrocznych elfów.
Jednym słowem, wieczór pełen wrażeń.
Eirenstern postanowił w końcu opuścić swoją kajutę i zrobić coś z tym potwornym kacem. Wstając, warknął ze złości widząc, że nadal ma na sobie swoje idiotyczne ciuchy z balu. W dodatku zakrwawione i pocięte kawałkami szkła.
Przebrał się szybko, zrzucając z siebie nienawistne odzienie i zakładając zwykłą, imperialną tunikę. Potem otworzył bulaj i wyrzucił ubrania do morza.
- Już nigdy nikogo nie skrzywdzicie - Warknął, wychodząc z kajuty.
Po korytarzu jak zwykle biegały całe tabuny służby, niosąc dzbanki z arabską kawą, antałki z piwem, tace z truflami i doniczki z słonecznikami. Najwyraźniej zmożona syndromem dnia następnego szlachta rozstawiała swoich pachołków po kątach, zamiast samemu ruszyć dupę i wyjść do ludzi. Kapitan westchnął. Mieszkanie na jednym statku z całą armią bogaczy i kupców naprawdę go irytowało. Nieskończenie bardziej wolał towarzystwo wojowników, obojętnie jakiej rasy. Tutaj nawet nie miał do kogo gęby otworzyć. No, może oprócz Duriatha, ale z nim akurat nie miał ochoty gadać.
Tak rozmyślając, ostrożnie ominął wąsatego mołojca niosącego tacę z wędzonym łososiem i zaczął wspinać się po schodach prowadzących na górę, na pokład. Miał nadzieję, że morska bryza i szum fal nieco go orzeźwi.
Mylił się.
Po pokładzie także biegały tłumy ludzi, tyle że marynarzy. Sterowanie okrętem klasy "Gargantuana" było gigantycznym przedsięwzięciem, wymagającym pracy dziesiątek, jeśli nie setek ludzi. Na domiar złego bosmani wykrzykiwali głośne komendy, marynarze rzucali bluzgami a "Niezatapialny v.II", chociaż płynął dobre pół mili za nimi, hałasował niczym stado goblinów w fabryce dzwonów i organów.
Cała ta kakofonia porażała wyczulonego na hałas Gerharda, który krzywiąc się niemiłosiernie, podszedł do marynarza stojącego przy stercie skrzynek i beczek.
- Pssst ! - Zagadał - Podziel się piwem !
Marynarz zamrugał oczami, patrząc się na kapitana jak na idiotę.
- Ależ sir, nie wiem o czym pan...
- Nie ze mną takie numery. Przecież wiem, że masz - Gerhard przerwał mu w połowie zdania i wcisnął w dłoń monetę.
Marynarz zrzucił maskę niewiniątka i, rozglądając się uważnie, sięgnął ręką w szczelinę między skrzyniami. Wyciągnąwszy z niej skórzany bukłak, podał go Eirensternowi.
- Trzymaj. Smacznego.
Gerhard odkręcił korek i zaczął łapczywie żłopać złocisty trunek. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że leczenie kaca piwem to pierwszy krok na długiej i jakże fascynując drodze ku alkoholizmowi, ale nie dbał o to. Liczyło się to, że ból głowy ustąpił i ogólnie rzecz biorąc poczuł się lepiej.
- Tak swoją drogą - Rzekł marynarz - Widziałeś rozpiski walk powieszone na maszcie ?
Gerhard poczuł dreszcz ekscytacji na wieść o nowym parowaniu. Zupełnie ignorując marynarza, udał się się do głównego masztu "Gargantuana", grubego niczym dąb. Ujrzał tam elegancką rozpiskę kolejnych walk. Niestety, nie było tam jego nazwiska.
- Cholera jasna ! - Zirytował się - Jeszcze trzy walki przed kolejnym losowaniem ! Jeśli tak dalej pójdzie, to chyba zanudzę się na śmierć - Zrobił przerwę na łyk z bukłaka - Albo raczej zapiję...
Nie mając nic lepszego do roboty, oparł się o burtę i oglądał inne statki floty. A nuż wydarzy się coś ciekawego ?
Leżał na łóżku w swojej kajucie, co już samo w sobie było małym sukcesem. Biorąc pod uwagę rozmiar statku i całej floty w ogóle, równie dobrze mógłby obudzić się na dnie morza.
Ta myśl jednak nie poprawiła mu humoru. Okropnie bolał go łeb. Prawie tak, jakby...
Spadł na niego żyrandol.
- Cholera jasna - Wychrypiał, po czym z tytanicznym wysiłkiem usiadł na łożu. Dopiero teraz przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. Przyjęcie, na które w ogóle nie chciał przychodzić, picie na umór z bandą krasnoludów, podejrzliwego jaszczura, taniec z nieletnią blondynką zakończony tragicznym wypadkiem i w końcu zupełnie niespodziewaną walkę dwóch mrocznych elfów.
Jednym słowem, wieczór pełen wrażeń.
Eirenstern postanowił w końcu opuścić swoją kajutę i zrobić coś z tym potwornym kacem. Wstając, warknął ze złości widząc, że nadal ma na sobie swoje idiotyczne ciuchy z balu. W dodatku zakrwawione i pocięte kawałkami szkła.
Przebrał się szybko, zrzucając z siebie nienawistne odzienie i zakładając zwykłą, imperialną tunikę. Potem otworzył bulaj i wyrzucił ubrania do morza.
- Już nigdy nikogo nie skrzywdzicie - Warknął, wychodząc z kajuty.
Po korytarzu jak zwykle biegały całe tabuny służby, niosąc dzbanki z arabską kawą, antałki z piwem, tace z truflami i doniczki z słonecznikami. Najwyraźniej zmożona syndromem dnia następnego szlachta rozstawiała swoich pachołków po kątach, zamiast samemu ruszyć dupę i wyjść do ludzi. Kapitan westchnął. Mieszkanie na jednym statku z całą armią bogaczy i kupców naprawdę go irytowało. Nieskończenie bardziej wolał towarzystwo wojowników, obojętnie jakiej rasy. Tutaj nawet nie miał do kogo gęby otworzyć. No, może oprócz Duriatha, ale z nim akurat nie miał ochoty gadać.
Tak rozmyślając, ostrożnie ominął wąsatego mołojca niosącego tacę z wędzonym łososiem i zaczął wspinać się po schodach prowadzących na górę, na pokład. Miał nadzieję, że morska bryza i szum fal nieco go orzeźwi.
Mylił się.
Po pokładzie także biegały tłumy ludzi, tyle że marynarzy. Sterowanie okrętem klasy "Gargantuana" było gigantycznym przedsięwzięciem, wymagającym pracy dziesiątek, jeśli nie setek ludzi. Na domiar złego bosmani wykrzykiwali głośne komendy, marynarze rzucali bluzgami a "Niezatapialny v.II", chociaż płynął dobre pół mili za nimi, hałasował niczym stado goblinów w fabryce dzwonów i organów.
Cała ta kakofonia porażała wyczulonego na hałas Gerharda, który krzywiąc się niemiłosiernie, podszedł do marynarza stojącego przy stercie skrzynek i beczek.
- Pssst ! - Zagadał - Podziel się piwem !
Marynarz zamrugał oczami, patrząc się na kapitana jak na idiotę.
- Ależ sir, nie wiem o czym pan...
- Nie ze mną takie numery. Przecież wiem, że masz - Gerhard przerwał mu w połowie zdania i wcisnął w dłoń monetę.
Marynarz zrzucił maskę niewiniątka i, rozglądając się uważnie, sięgnął ręką w szczelinę między skrzyniami. Wyciągnąwszy z niej skórzany bukłak, podał go Eirensternowi.
- Trzymaj. Smacznego.
Gerhard odkręcił korek i zaczął łapczywie żłopać złocisty trunek. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że leczenie kaca piwem to pierwszy krok na długiej i jakże fascynując drodze ku alkoholizmowi, ale nie dbał o to. Liczyło się to, że ból głowy ustąpił i ogólnie rzecz biorąc poczuł się lepiej.
- Tak swoją drogą - Rzekł marynarz - Widziałeś rozpiski walk powieszone na maszcie ?
Gerhard poczuł dreszcz ekscytacji na wieść o nowym parowaniu. Zupełnie ignorując marynarza, udał się się do głównego masztu "Gargantuana", grubego niczym dąb. Ujrzał tam elegancką rozpiskę kolejnych walk. Niestety, nie było tam jego nazwiska.
- Cholera jasna ! - Zirytował się - Jeszcze trzy walki przed kolejnym losowaniem ! Jeśli tak dalej pójdzie, to chyba zanudzę się na śmierć - Zrobił przerwę na łyk z bukłaka - Albo raczej zapiję...
Nie mając nic lepszego do roboty, oparł się o burtę i oglądał inne statki floty. A nuż wydarzy się coś ciekawego ?
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Mimo olbrzymich rozmiarów, na "Gargantuanie" było tłoczno. Loq-Kro-Gar zaczął doceniać, że przyszło mu mieszkać na pokładzie "Walecznego Serca", gdzie nie kręciły się tuziny widzów, gości, kupców i wysoko urodzonych. Tam mógł liczyć na spokój, nikt nie zakłócał mu medytacji. Tu panował gwar, jaki nawet miasto za dnia targowego by się nie powstydziło. Loq-Kro-Gar nie przyszedł jednak po nowe buty, czy maść na czyraki, którą zasuszony jegomość usiłował mu wepchnąć. Oddalił się od tłumu ludzi i zszedł pod pokład. Kręciło się tu znacznie mniej osób, pachołkowie pilnowali, by nikt nie zakłócał spokoju, gdy ich panowie cierpieli za nocną hulankę. Saurus dotarł w końcu pod kwatery zawodników, odczekał chwilę, aż nikogo nie będzie na korytarzu i nacisnął na klamkę. Drzwi były zamknięte. Naparł mocniej, modląc się, by nikt nie usłyszał trzaskającego drewna, gdy udało mu się wyłamać zamek. Wszedł do środka...... i zaklął. To nie była kajuta Gerharda. Zdaje się, że należała do tego widma, Arnusa. Jego towarzysze wciąż tu mieszkali, jednak na szczęście nie zastał ich. Loq-Kro-Gar już chciał wyjść, lecz nagle poczuł trupa. Wydawałoby się to mało odkrywcze, zważywszy na to, że elf poległ w pierwszym pojedynku na Arenie, jednak nie chodziło o odór rozkładających się tkanek, raczej jakby.... aura śmierci. Saurus postanowił rozejrzeć się. Po pewnym czasie stwierdził, że przedmioty i meble tu zgromadzone nie prezentowały właściwości magicznych, a symbolika na nich zawarta nie wyróżniała się niczym szczególnym, jednak w tym pomieszczeniu było coś...niepokojącego. Jako dziecko Pradawnych Loq-Kro-Gar był w stanie to wyczuć, podczas gdy inni przechodzili obok tego obojętnie.
Wtem usłyszał kroki na korytarzu. Musiał się ukryć, jak jednak miał to zrobić przy swoich gabarytach? Szafa nie była w stanie go pomieścić, nie mówiąc o innych meblach.
Marynarz Salvatore szedł beztrosko korytarzem, gdy ujrzał uchylone drzwi do kajuty Arnusa. Zamek był wyłamany. Mamrocząc coś o złodziejach i ich matkach, Sal otworzył drzwi i zdumiał się. Wewnątrz nie było nikogo. To pewnie te przeklęte gnoblary!-pomyślał Salvatore. Trzeba będzie wyłożyć trutki. Marynarz oddalił się, by zameldować o wyłamanym zamku bosmanowi, nie wiedząc nawet, że tuż nad jego głową wisi wielki jaszczur, który wbiwszy pazury w drewniany strop kurczowo trzymał się belki podtrzymującej.
Loq-Kro-Gar odetchnął, pozostał niewykryty. Ostrożnie zszedł na podłogę i jeszcze raz przyjżał się pomieszczeniu. Jego uwagę przykuł lusturiański kobierzec. Nie było w nim nic nadzwyczajnego, jednak sam fakt posiadania przez księcia tak egzotycznej kolekcji sprawiła, że saurus zapragnął zbadać sprawę dogłębniej. Będzie jednak potrzebował pomocy...
[Grent: wybacz za to buszowanie, ale nic z tamtąd nie zabrałem, ani nic nie poniszczyłem. Wszystko jest na swoim miejscu ]
Wtem usłyszał kroki na korytarzu. Musiał się ukryć, jak jednak miał to zrobić przy swoich gabarytach? Szafa nie była w stanie go pomieścić, nie mówiąc o innych meblach.
Marynarz Salvatore szedł beztrosko korytarzem, gdy ujrzał uchylone drzwi do kajuty Arnusa. Zamek był wyłamany. Mamrocząc coś o złodziejach i ich matkach, Sal otworzył drzwi i zdumiał się. Wewnątrz nie było nikogo. To pewnie te przeklęte gnoblary!-pomyślał Salvatore. Trzeba będzie wyłożyć trutki. Marynarz oddalił się, by zameldować o wyłamanym zamku bosmanowi, nie wiedząc nawet, że tuż nad jego głową wisi wielki jaszczur, który wbiwszy pazury w drewniany strop kurczowo trzymał się belki podtrzymującej.
Loq-Kro-Gar odetchnął, pozostał niewykryty. Ostrożnie zszedł na podłogę i jeszcze raz przyjżał się pomieszczeniu. Jego uwagę przykuł lusturiański kobierzec. Nie było w nim nic nadzwyczajnego, jednak sam fakt posiadania przez księcia tak egzotycznej kolekcji sprawiła, że saurus zapragnął zbadać sprawę dogłębniej. Będzie jednak potrzebował pomocy...
[Grent: wybacz za to buszowanie, ale nic z tamtąd nie zabrałem, ani nic nie poniszczyłem. Wszystko jest na swoim miejscu ]
Ostatnio zmieniony 7 cze 2013, o 22:29 przez Byqu, łącznie zmieniany 3 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Mistrz Antonio Ramirez i jego żona spędzili w swojej kajucie bezsenną noc. Aż do świtu opatrywali nawzajem swoje skaleczenia i rozmawiali o wnuku, którego życie nagle skomplikowało się w sposób, którego nikt nie mógł przewidzieć. Zastanawiali się głośno kim tak naprawdę okaże się Anna i czy Antonio będzie mógł wrócić z nimi do Estalii. Babcia Ramirez martwiła się i kilka razy zbierała się, żeby pójść do chorego wnuka, ale fechmistrzowi za każdym razem udało się ją zatrzymać w miejscu. Jego też zżerał niepokój, nie był to jednak czas na pochopne decyzje. Nad ranem zostawił żonę samą, śpiącą na chybotliwej koi i poszedł na poszukiwanie Anny, Loq-Kro-Gara albo swojego nieszczęsnego wnuka.
- Panie! - zawołał jeden z marynarzy, widząc jak stary mistrz, wspina się na pokład. - Panie! Rozpisano walki i masz pierwszą walkę na Arenie!
Mistrz Antonio Ramirez, ziewnął, przeciągnął się z chrzęstem kości i podszedł do głównego masztu. Napis głosił, że jego przeciwnikiem będzie Finrandil, a walka odbędzie się na Gargantuanie.
- Hm - skwitował mruknięciem fechmistrz. - Coś takiego. To ten elf, który lubi wszystkich ostrzegać, o ile mnie pamięć nie myli. Cóż, to będzie interesujący pojedynek.
Postanowił odwiedzić Brzydala, swojego estalijskiego byka, ale najpierw koniecznie musiał spotkać się z Loq-Kro-Garem albo Anną. Spacerowym krokiem krążył po górnym pokładzie, ponownie układając dłoń do rękojeści szpady. W walce musiał czuć ją każdym calem skóry. Tylko absolutne wyczucie gwarantowało wygraną. Gwarantowało życie.
- Panie! - zawołał jeden z marynarzy, widząc jak stary mistrz, wspina się na pokład. - Panie! Rozpisano walki i masz pierwszą walkę na Arenie!
Mistrz Antonio Ramirez, ziewnął, przeciągnął się z chrzęstem kości i podszedł do głównego masztu. Napis głosił, że jego przeciwnikiem będzie Finrandil, a walka odbędzie się na Gargantuanie.
- Hm - skwitował mruknięciem fechmistrz. - Coś takiego. To ten elf, który lubi wszystkich ostrzegać, o ile mnie pamięć nie myli. Cóż, to będzie interesujący pojedynek.
Postanowił odwiedzić Brzydala, swojego estalijskiego byka, ale najpierw koniecznie musiał spotkać się z Loq-Kro-Garem albo Anną. Spacerowym krokiem krążył po górnym pokładzie, ponownie układając dłoń do rękojeści szpady. W walce musiał czuć ją każdym calem skóry. Tylko absolutne wyczucie gwarantowało wygraną. Gwarantowało życie.
Po fanfarach ,ozanaczających rozpoczęcie walki ,krasnoludy usiadły i uważnie przyglądały się walczącym.
Kiedy widmo padło ,dołączyli się do bijących brawo dla zwycięzcy ,ale szybko opuścili pomieszczenie ,chcąc uniknąć tłumów. Zabierając po drodze Manora ,wyszli na pokład.
Wszędzie było ciemno ,jednak ciszę zakłócał warkot i hałas dobiegający z "Niezatapialnego v.II".
Krasnoludy wsiadły do żyrokoptera i szybko udały się na statek Makaissona.
Panował tam normalny dla tego okrętu gwar
Kiedy widmo padło ,dołączyli się do bijących brawo dla zwycięzcy ,ale szybko opuścili pomieszczenie ,chcąc uniknąć tłumów. Zabierając po drodze Manora ,wyszli na pokład.
Wszędzie było ciemno ,jednak ciszę zakłócał warkot i hałas dobiegający z "Niezatapialnego v.II".
Krasnoludy wsiadły do żyrokoptera i szybko udały się na statek Makaissona.
Panował tam normalny dla tego okrętu gwar
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Wyjście saurusa przyjęła z wielką ulgą, choć zdawał się być, na swój własny sposób, przyjazny to nie do końca rozumiał, na czym polega i z czym wiąże się przeistoczenie w wampira. W Estalijczyku płynęła teraz jej własna krew, oznaczało to, że zobaczył jak postrzega świat. Prawdopodobnie odziedziczył część wspomnień z długiego życia Anny. O tym potężny jaszczur wiedzieć nie mógł. Sam człowiek nie będzie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę widzi w zamglonych wizjach. Nie zauważyła, kiedy dokładnie, zniknął. Zajęta oczyszczaniem Ramireza z krwi, potu i śliny, wyczuła, że go z nimi nie ma. Teraz należało zasklepić olbrzymią dziurę po odłamku kryształu. Ludzkie ciało już dawno oddałoby ducha swojego właściciela. Choć wampirza wytrzymałość na obrażenia była znacznie większa to Antonia potrzebował pomocy. Anna zerwała resztki porozdzieranego ubrania i skupiła się na przepływających w pobliżu wiatrach mrocznej magii. Nie lubiła tego. Uczucie towarzyszące czarom wzbudzało w niej odrazę, ale mimo to potrafiła dość dobrze posłużyć się nabytą wiedzą o nekromancji. Przypomniawszy sobie dawno nieużywane formuły rozpoczęła inkantację.
Noc mijała powoli. Siedząca na jedynym znajdującym się w pomieszczeniu fotelu wampirzyca, uważnie obserwowała swoje dzieło. Młodego chłopaka przemienionego w coś, czym brzydzi się połowa istot na świecie, a jeszcze większa część drży ze strachu na myśl o spotkaniu. Powoli otwierające się oczy, przekrwione i głodne, odwróciły jej uwagę od ponurych myśli.
-Nawet nie próbuj wstawać. – Powiedziała ze spokojem.
-Gdzie jestem? – Posłuchał rady, rozglądając się po ciemnym pokoju.
-W bezpiecznym miejscu. – Obserwowała jego wyraźnie odmienione oczy.
-Jak się tu znalazłem?
-To długa historia. – Ucieszyła się. Kły nie były zbyt długie.
-Opowiedz ją.
-Nie. Wiesz kim jesteś?
-Nazywam się Antonio …
-Nie o to pytałam.
-Nie pani. Nie wiem. – Wyczuła coś w głosie. Dawne zmieszanie i wątpliwości zostały czymś zastąpione.
-Wypij to.
Tej nocy śmierć przyszła nie tylko po elfa. Podała mu naczynie wypełnione gęstą cieczą. Przygotowała się wcześniej, aby napoić spragnionego. Antonio Ramirez Junior uczepił się brzegu złotego pucharu, łapczywie wlewając w siebie karmazynowy płyn. Gdy skończył nakazała mu nie ruszać się i ruszyła na poszukiwania Seniora
Noc mijała powoli. Siedząca na jedynym znajdującym się w pomieszczeniu fotelu wampirzyca, uważnie obserwowała swoje dzieło. Młodego chłopaka przemienionego w coś, czym brzydzi się połowa istot na świecie, a jeszcze większa część drży ze strachu na myśl o spotkaniu. Powoli otwierające się oczy, przekrwione i głodne, odwróciły jej uwagę od ponurych myśli.
-Nawet nie próbuj wstawać. – Powiedziała ze spokojem.
-Gdzie jestem? – Posłuchał rady, rozglądając się po ciemnym pokoju.
-W bezpiecznym miejscu. – Obserwowała jego wyraźnie odmienione oczy.
-Jak się tu znalazłem?
-To długa historia. – Ucieszyła się. Kły nie były zbyt długie.
-Opowiedz ją.
-Nie. Wiesz kim jesteś?
-Nazywam się Antonio …
-Nie o to pytałam.
-Nie pani. Nie wiem. – Wyczuła coś w głosie. Dawne zmieszanie i wątpliwości zostały czymś zastąpione.
-Wypij to.
Tej nocy śmierć przyszła nie tylko po elfa. Podała mu naczynie wypełnione gęstą cieczą. Przygotowała się wcześniej, aby napoić spragnionego. Antonio Ramirez Junior uczepił się brzegu złotego pucharu, łapczywie wlewając w siebie karmazynowy płyn. Gdy skończył nakazała mu nie ruszać się i ruszyła na poszukiwania Seniora
Gdy Loq-Kro-Gar powrócił na "Waleczne Serce", pierwszą osobą, która go powitała był señor Ramirez. Estalijczyk pozdrowił go uniesioną ręką, a saurus odwdzięczył się tym samym.
-Witaj compadre, cieszę się, że cię widzę!- rzekł Antonio. -Mała wycieczka?
-Witaj. Udałem się na "Gargantuana" po świeże owoce.- tu pokazał dojrzałe mango, liczi oraz pomarańcze- Choćmy coś zjeść. Podobno kucharz na dziś przyżądził dziś złowionego marlina.
Mistrz szpady zgodził się i niedługo potem siedzieli w mesie nad dymiącymi półmiskami, posilając się i rozmawiając.
[@Naviedzony: pozostawię Tobie napisanie dialogu, nie chcę burzyć Ci koncepcji ]
Po długiej rozmowie, Loq-Kro-Gar układał dalszy plan działania. Pomysł, jaki mu się zrodził w umyśle był niebezpieczny i bardziej opierał się na domysłach niż faktach, ale saurus postanowił zaryzykować. Późnym popołudniem znów opuścił "Waleczne Serce".
Miał szczęście. Hierofanta Helstan przebywał właśnie na "Gargantuanie" doglądając, czy aby wszędzie ogłoszono należycie o kolejnych walkach. Dźwigał przy tym naręcze papierów, mamrocząc pod nosem o niekompetencji pracowników. Nie miał najmniejszej ochoty przepychać się przez tłum z tymi wszystkimi kwitami, zwojami i innymi papierzyskami, poszedł więc korytarzem na rufę. Kręciło się tu znacznie mniej osób, spokojnie mógł więc udać się do łodzi, która miała odwieźć go na pokład "Dumy Driftmaarktu". Nie usłyszał lotu pocisku. Mała strzałka ukłuła go w szyję tuż poniżej potylicy. Trucizna zadziałała natychmiast, hierofanta padł jak długi. Loq-Kro-Gar wyszedł z cienia, wciąż ściskając dmuchawkę. Spojrzał na leżącego. Trucizna, którą użył była śmiertelnie niebezpieczna, jednak saurus wiedział, że w odpowiedniej ilości porazi tylko ofiarę, która utraci przytomność na pewien czas bez szkody dla zdrowia. Mając nadzieję, że w okół nie było świadków, gad przejrzał papiery Helstana. W końcu znalazł to czego chciał. Wyjął strzałkę z ciała nieszczęśnika i zniknął tak nagle, jak się pojawił.
-Witaj compadre, cieszę się, że cię widzę!- rzekł Antonio. -Mała wycieczka?
-Witaj. Udałem się na "Gargantuana" po świeże owoce.- tu pokazał dojrzałe mango, liczi oraz pomarańcze- Choćmy coś zjeść. Podobno kucharz na dziś przyżądził dziś złowionego marlina.
Mistrz szpady zgodził się i niedługo potem siedzieli w mesie nad dymiącymi półmiskami, posilając się i rozmawiając.
[@Naviedzony: pozostawię Tobie napisanie dialogu, nie chcę burzyć Ci koncepcji ]
Po długiej rozmowie, Loq-Kro-Gar układał dalszy plan działania. Pomysł, jaki mu się zrodził w umyśle był niebezpieczny i bardziej opierał się na domysłach niż faktach, ale saurus postanowił zaryzykować. Późnym popołudniem znów opuścił "Waleczne Serce".
Miał szczęście. Hierofanta Helstan przebywał właśnie na "Gargantuanie" doglądając, czy aby wszędzie ogłoszono należycie o kolejnych walkach. Dźwigał przy tym naręcze papierów, mamrocząc pod nosem o niekompetencji pracowników. Nie miał najmniejszej ochoty przepychać się przez tłum z tymi wszystkimi kwitami, zwojami i innymi papierzyskami, poszedł więc korytarzem na rufę. Kręciło się tu znacznie mniej osób, spokojnie mógł więc udać się do łodzi, która miała odwieźć go na pokład "Dumy Driftmaarktu". Nie usłyszał lotu pocisku. Mała strzałka ukłuła go w szyję tuż poniżej potylicy. Trucizna zadziałała natychmiast, hierofanta padł jak długi. Loq-Kro-Gar wyszedł z cienia, wciąż ściskając dmuchawkę. Spojrzał na leżącego. Trucizna, którą użył była śmiertelnie niebezpieczna, jednak saurus wiedział, że w odpowiedniej ilości porazi tylko ofiarę, która utraci przytomność na pewien czas bez szkody dla zdrowia. Mając nadzieję, że w okół nie było świadków, gad przejrzał papiery Helstana. W końcu znalazł to czego chciał. Wyjął strzałkę z ciała nieszczęśnika i zniknął tak nagle, jak się pojawił.
Ostatnio zmieniony 8 cze 2013, o 22:01 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Bothana obudziło głośne walenie do drzwi. Zorientował się ,że jest w kajucie ,ubrany w swoje zwyczajne inżynierskie ubranie. Zturlał się z łóżka i wrzasnął -Czekać!- wtedy do jego pokoju wszedł krasnoludzki Zabójca i wrzasnął -Majtek Bolar jam żem jest!- Bothan wstał i warknął -Mówiłem czekać!- żeglarz zrobił dzwiną minę i wrzasnął -Cooo?? Jam żem przygłuchy jest! Głośniej!- McArmstrong spojrzał na niego i zniechęcony do dalszej dyskusji wrzasnął -Czego chcesz?!- Zabójca usłyszał i wykrzyknął -Kapitan! Kapitan informuje! Na statku lista wywieszona!- Bothan odprawił go ręką i zamknął drzwi ,po obmyciu twarzy i spożyciu posiłku w kantynie udał się na pokład.
Manor mocno spał przy prawej burcie mimo okropnego hałasu. Fland i Mulfgar na prośbę kapitana sprawdzali działa okrętowe ,a Brokki obserwował statek elfów.
McArmstrong podszedł do wysokiego żelaznego prętu ,do którego przyczepiona była lista ,kiedy odczytał wyniki warknął do siebie -Co to kurna jest?! Jakiś żart?! Jaki kurna Fluffy! To pewnie któryś z tych elfów!- zniesmaczony udał się do Czerwonego barona w poszukiwaniu swojej piersiówki.
Manor mocno spał przy prawej burcie mimo okropnego hałasu. Fland i Mulfgar na prośbę kapitana sprawdzali działa okrętowe ,a Brokki obserwował statek elfów.
McArmstrong podszedł do wysokiego żelaznego prętu ,do którego przyczepiona była lista ,kiedy odczytał wyniki warknął do siebie -Co to kurna jest?! Jakiś żart?! Jaki kurna Fluffy! To pewnie któryś z tych elfów!- zniesmaczony udał się do Czerwonego barona w poszukiwaniu swojej piersiówki.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Finrandil wyszedł chwilę po zakończeniu walki, wolał uniknąć tłoku.
Rano, a tak właściwie to o 11.30 obudził się.
Gdy tylko podniósł głowę to od razu opróżnił zawartość swojego żołądka na podłogę. Przeklął po elficku i z powrotem opadł na posłanie.
Libacja, która miała miejsce ostatniej nocy teraz dawała o sobie znać. Do tego elf nie wiedział jak wrócił na właściwy okręt i jak znalazł się w swojej kajucie.
O 12.00 ponowił próbę powstania, ta okazała się skuteczna. Natychmiast poprosił służących o dzban lodowatej wody i posprzątanie wymiocin. Gdy obie czynności zostały już wykonane, Finrandil przebrał się i wyszedł na pokład. Słońce prażyło ni/e miłosiernie, elf znów powiedział cicho kilka przekleństw. Nagle potszedł do niego jeden z członków załogi.
- Witaj czcigodny elfie, wywieszono 3 nowe pary zawodników. Informację są zawieszone na głównym maszcie!!
- Dzięki, nie krzycz tak głośno bo mam małego kaca.
- Tak jest Sir!!!
Marynarz mówił prawdę, na głównym maszcie wisiała lista par.
- Hmm, walczę z starym Ramirezem... Dla czego akurat z nim? No cóż, tak czy inaczej nie okaże litości. Przyjechałem tu po zwycięstwo i żadne sentymenty mnie nie powstrzymają!!
Następnie elf udał się do kantyny. W oczy rzuciło mu się, że Jaszczur i Antonio o czymś rozmawiają. Postanowił, że siądzie przy stoliku, który znajduje się obok nich i podsłucha rozmowę.
-Skoro mam z nim walczyć muszę wiedzieć o nim wszystko.
Po chwili podszedł do niego kelner.
- Co podać?
- Jajecznicę i piwo.
Po chwili przyniesiono posiłek. Finrandil jadł, pił i podsłuchiwał rozmowę Starego Ramireza.
[Proszę o nie atakowanie mojego elfickiego statku!! ]
Rano, a tak właściwie to o 11.30 obudził się.
Gdy tylko podniósł głowę to od razu opróżnił zawartość swojego żołądka na podłogę. Przeklął po elficku i z powrotem opadł na posłanie.
Libacja, która miała miejsce ostatniej nocy teraz dawała o sobie znać. Do tego elf nie wiedział jak wrócił na właściwy okręt i jak znalazł się w swojej kajucie.
O 12.00 ponowił próbę powstania, ta okazała się skuteczna. Natychmiast poprosił służących o dzban lodowatej wody i posprzątanie wymiocin. Gdy obie czynności zostały już wykonane, Finrandil przebrał się i wyszedł na pokład. Słońce prażyło ni/e miłosiernie, elf znów powiedział cicho kilka przekleństw. Nagle potszedł do niego jeden z członków załogi.
- Witaj czcigodny elfie, wywieszono 3 nowe pary zawodników. Informację są zawieszone na głównym maszcie!!
- Dzięki, nie krzycz tak głośno bo mam małego kaca.
- Tak jest Sir!!!
Marynarz mówił prawdę, na głównym maszcie wisiała lista par.
- Hmm, walczę z starym Ramirezem... Dla czego akurat z nim? No cóż, tak czy inaczej nie okaże litości. Przyjechałem tu po zwycięstwo i żadne sentymenty mnie nie powstrzymają!!
Następnie elf udał się do kantyny. W oczy rzuciło mu się, że Jaszczur i Antonio o czymś rozmawiają. Postanowił, że siądzie przy stoliku, który znajduje się obok nich i podsłucha rozmowę.
-Skoro mam z nim walczyć muszę wiedzieć o nim wszystko.
Po chwili podszedł do niego kelner.
- Co podać?
- Jajecznicę i piwo.
Po chwili przyniesiono posiłek. Finrandil jadł, pił i podsłuchiwał rozmowę Starego Ramireza.
[Proszę o nie atakowanie mojego elfickiego statku!! ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
-Patrz szefu na tom liste. Tu som bitki. Ty masz bitke z kurduplem!
-Nie fajno- skrzywił się Fluffy- pokurcze som mocne i tfarde hłopaki. Kuśki malutkie ale toporem to machać umie. Nic tam! Jak jest w końcu naspytniejsiejszy honcho tutaj i jak go załatwie!- Odparł po chwili zadumy, po czym strzelił posłańca w pysk i krzyknął- A gdzie moje piwo ?!
-Nie fajno- skrzywił się Fluffy- pokurcze som mocne i tfarde hłopaki. Kuśki malutkie ale toporem to machać umie. Nic tam! Jak jest w końcu naspytniejsiejszy honcho tutaj i jak go załatwie!- Odparł po chwili zadumy, po czym strzelił posłańca w pysk i krzyknął- A gdzie moje piwo ?!
-
- Plewa
- Posty: 7
Obudził ją silny ból głowy w godzinach późno popołudniowych. Otwierając oczy próbowała przypomnieć sobie wydarzenia z zeszłego wieczora, które wolno docierały do jej świadomości, jeszcze wolniej składając się w spójną całość. Pierwsza walka areny już się odbyła, oczywiście doszło do szarpaniny a towarzyszka Ludwiga... Przemieniła jakiegoś chłopaka w wampira. Usiadła powstrzymując chwilowy odruch wymiotny. Płynie z wampirem na statku, świetnie! Wykrzywiła usta w nieprzyjemny grymas stawiając stopy na brudnej podłodze. Nie była do końca pewna czy to skutek wypitego alkoholu czy też fale rozkołysały statek na tyle, że ogarnęło ją głupie poczucie utraty pewnego gruntu pod nogami. Wróć. Takie uczucie w zasadzie ogarnęło ją jeszcze w czasie balu kiedy uświadomiła sobie z kim będzie musiała przez najbliższy czas przebywać.
- Obudziła się w końcu panienka? - szybko obróciła głowę w kierunku dochodzącego głosu. Skryba! Musiał przypałętać się za nią aż do kajuty. Kiedy chciała syknąć na niego, żeby zabierał swoje stare poślady w troki, mężczyzna z potulnym uśmiechem wyciągnął w jej kierunku rękę z jakimś świstkiem papieru.
- Nie mam czasu teraz czytać ballad o wczorajszym wydarzeniu... - mruknęła wywracając oczami.
-Khe! Sugeruję chociaż rzucić okiem... - starzec nie zamierzał odpuścić. Rozwinęła kawałek zmiętego papieru i aż otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. List! "Zjaw się jak najszybciej pod pokładem. Czerwone drzwi. L."
- Żarcia na statku zabrakło? - prychnęła poirytowana mnąc papier.
- Jeśli Ludwig myśli, że zrobi sobie ze mnie pożywne śniadanie to się grubo myli! - rzuciła w kierunku starca ignorując przy tym jego spojrzenie "nawet gdyby próbował to za bardzo by się nie najadł". Chwyciła opartą o kozetkę katanę i wybiegła z kajuty.
Wskazane w liście drzwi otworzyła kopniakiem.
- Czego chceeee.... - stanęła jak wryta w miejscu.
- Jesteś wreszcie. - dotarł do niej spokojny głos Saurusa.
- Obudziła się w końcu panienka? - szybko obróciła głowę w kierunku dochodzącego głosu. Skryba! Musiał przypałętać się za nią aż do kajuty. Kiedy chciała syknąć na niego, żeby zabierał swoje stare poślady w troki, mężczyzna z potulnym uśmiechem wyciągnął w jej kierunku rękę z jakimś świstkiem papieru.
- Nie mam czasu teraz czytać ballad o wczorajszym wydarzeniu... - mruknęła wywracając oczami.
-Khe! Sugeruję chociaż rzucić okiem... - starzec nie zamierzał odpuścić. Rozwinęła kawałek zmiętego papieru i aż otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. List! "Zjaw się jak najszybciej pod pokładem. Czerwone drzwi. L."
- Żarcia na statku zabrakło? - prychnęła poirytowana mnąc papier.
- Jeśli Ludwig myśli, że zrobi sobie ze mnie pożywne śniadanie to się grubo myli! - rzuciła w kierunku starca ignorując przy tym jego spojrzenie "nawet gdyby próbował to za bardzo by się nie najadł". Chwyciła opartą o kozetkę katanę i wybiegła z kajuty.
Wskazane w liście drzwi otworzyła kopniakiem.
- Czego chceeee.... - stanęła jak wryta w miejscu.
- Jesteś wreszcie. - dotarł do niej spokojny głos Saurusa.
Gdy Loq-Kro-Gar przeglądał katalog skradziony skrybie księcia, zdumiał się. Gospodarz Areny dysponował potężną kolekcją różnorakich skarbów, których zdobycie było iście tytanicznym wysiłkiem. Dziwiło go, że ktoś żyjący tak krótko mógł tego dokonać. "Pamiątki" z Kitaju, Nipponu, Arabii, Nehekary, Ulthuanu, czy z Norski, wszystko spisane i skatalogowane. Ta wiedza leżała teraz przed saurusem. Interesowała go jednak pewna szczególna grupa przedmiotów, pochodzących z Lustrii, Ziem Południowych i Smoczych Wysp. Wertował nazwy, pozycja po pozycji, aż jego wzrok natrafił na to, czego szukał. Wtedy napisał krótką wiadomość.
***
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Potrzebne były mu jej umiejętności, nie było ważne, co o nim sądzi. Bez zbędnych formalności przeszedł od razu do rzeczy.
-Potrzebuję twojej pomocy.-Neira była tym stwierdzeniem niemniej zaskoczona niż samą obecnością jaszczura.
-Jak pewnie wiesz, nasz gospodarz jest w posiadaniu niezwykle bogatej kolekcji... zabytków kultury materialnej.-kontynuował Loq-Kro-Gar.- W sumie bardzo wielu różnych kultur.
Dziewczyna przytaknęła bez słowa. Jej zdziwienie minęło, jednak nadal była nieufna.
-Wśród bogactwa przeróżnych skarbów i zwykłych śmieci jest coś, co wzbudza moje zainteresowanie. Jest to tablica wykonana ze złota. Chcę, byś ją dla mnie zdobyła.- Loq-Kro-Gar spojrzał na banitkę, wyczekując odpowiedzi.
-Co będę z tego miała?- spytała beznamiętnie Neira.
-Cokolwiek Ci się spodoba z kolekcji naszego gospodarza, jest twoje.
Brew kobiety uniosła się w kpiącym grymasie.
-Mogłabym to wziąść bez twojej pomocy.
-Zapewnię ci osłonę i bezpieczny transport na "Dumę".
-Jak?-drążyła dziewczyna.
-To już moje zmartwienie.Jaka jest więc twoja odpowiedź?
***
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Potrzebne były mu jej umiejętności, nie było ważne, co o nim sądzi. Bez zbędnych formalności przeszedł od razu do rzeczy.
-Potrzebuję twojej pomocy.-Neira była tym stwierdzeniem niemniej zaskoczona niż samą obecnością jaszczura.
-Jak pewnie wiesz, nasz gospodarz jest w posiadaniu niezwykle bogatej kolekcji... zabytków kultury materialnej.-kontynuował Loq-Kro-Gar.- W sumie bardzo wielu różnych kultur.
Dziewczyna przytaknęła bez słowa. Jej zdziwienie minęło, jednak nadal była nieufna.
-Wśród bogactwa przeróżnych skarbów i zwykłych śmieci jest coś, co wzbudza moje zainteresowanie. Jest to tablica wykonana ze złota. Chcę, byś ją dla mnie zdobyła.- Loq-Kro-Gar spojrzał na banitkę, wyczekując odpowiedzi.
-Co będę z tego miała?- spytała beznamiętnie Neira.
-Cokolwiek Ci się spodoba z kolekcji naszego gospodarza, jest twoje.
Brew kobiety uniosła się w kpiącym grymasie.
-Mogłabym to wziąść bez twojej pomocy.
-Zapewnię ci osłonę i bezpieczny transport na "Dumę".
-Jak?-drążyła dziewczyna.
-To już moje zmartwienie.Jaka jest więc twoja odpowiedź?
Ostatnio zmieniony 8 cze 2013, o 22:25 przez Byqu, łącznie zmieniany 2 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN