ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
-Zbierają się czarne chmury. Czuję to. Muszę się jednak dowiedzieć więcej, a straże postawione w stan gotowości na pewno zadania nie ułatwią.-rzekł Loq-Kro-Gar.
Bohtan zmarszczył swoje krzaczaste brwi.
-Co chcesz, byśmy uczynili?- spytał w końcu.
-Schowajcie działa. Pokażcie elfom, że ich się nie obawiacie, że ich balisty nie są zagrożeniem dla "Niezatapialnego".
-Skoro tak sprawę stawiasz....- mruknął McArmstrong.- E! Kopsnij się który po siwuchę!- krzyknął po chwili.
-Zakończycie tą demonstrację?- spytał saurus.
Bohtan zmarszczył swoje krzaczaste brwi.
-Co chcesz, byśmy uczynili?- spytał w końcu.
-Schowajcie działa. Pokażcie elfom, że ich się nie obawiacie, że ich balisty nie są zagrożeniem dla "Niezatapialnego".
-Skoro tak sprawę stawiasz....- mruknął McArmstrong.- E! Kopsnij się który po siwuchę!- krzyknął po chwili.
-Zakończycie tą demonstrację?- spytał saurus.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-Toż oczywistem! Nikt nief zniszczem "Niezatapialnegom" pókim ja tum jestfem!- wrzasnął Makaisson i pociagnął kolejny łyk piwa. Bothan oparł się o oparcie krzesła i po chwili powiedział -Chmm... schowamy działa! Ale musisz wiedzieć ,że jesli te mięczaki zaczną jakilowiek konflikt ,jakąkolwiek prowokację... to wytoczymy maszynerię i cały Stary Świat zadrży się od wystrzałów!- Boin siedzący nieopodal wykrzyknął -I niech im woda słona będzie! Tfu!- Loq-Kro-Gar powstał i przemówił -Mogę was zapewnić ,dawi ,że postaram się nie dopuścić do agresji ze strony elfów!- wszystkie krasnoludy wykrzyknęły -Zawszonych elfów!- i podniosły kufle w górę ,saurus spojrzał na nich po czym...
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
... zachwiał się. Krasnoludzkie piwo, mimo, że nie szło do głowy, było znacznie mocniejsze od tego, co pił do tej pory. By się nie zdradzić, musiał usiąść ponownie. Jakiś krótkobrody właśnie przyniósł skrzynkę wódki, na której widok Makaisson zatrał dłonie z uciechy. Polano. Loq-Kro-Gar nie mógł odmówić. Kilka kolejek poszły w mig.
***
Butelki walały się wszędzie. Leżały na stolee, na podłodze, nawet na korytarz się wytoczyły. Zabawa trwała w najlepsze.
-Jak cię piefrzy raz zobaczyłem, to żem pomyślał: zwochał się z elfami, przszyższedł węszyć.- rzekł nieco bełkotliwe kapitan.- teraz widzę, żeś swój, a i wypić umi!
-Dziękuję. Pożadny z ciebie chłop Makaisson! -uprzejmie odparł Loq-Kro-Gar. Sięgnął do torby i wyjął spory gąsiorek z ciemnego szkła.- Spróbujcie tego. Warzymy to z ziół zbieranych w dżungli. Nazywamy to Ab-Xynth.
***
Butelki walały się wszędzie. Leżały na stolee, na podłodze, nawet na korytarz się wytoczyły. Zabawa trwała w najlepsze.
-Jak cię piefrzy raz zobaczyłem, to żem pomyślał: zwochał się z elfami, przszyższedł węszyć.- rzekł nieco bełkotliwe kapitan.- teraz widzę, żeś swój, a i wypić umi!
-Dziękuję. Pożadny z ciebie chłop Makaisson! -uprzejmie odparł Loq-Kro-Gar. Sięgnął do torby i wyjął spory gąsiorek z ciemnego szkła.- Spróbujcie tego. Warzymy to z ziół zbieranych w dżungli. Nazywamy to Ab-Xynth.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-A cóż to za zacny trunek?- wykrzyknął Manor sięgajac po napój. Pociągnął dwa łyki po czym wytarł rękawem twarz ,po paru sekundach jego oczy zrobiły się zielone i padł bezwładnie na ziemię -Ochlał sie!- wrzasnął ze śmiechem Boin ,wszyscy zaśmiali się serdecznie
-Ja wam pokażę ,tępe strzały ,jak to się pije!- warknął Mulfgar ,po czym wyciągnął uchwyt od swego kufla ,okazało się ,że jest to specjalnie wykonane naczynie w kształcie probówki ,nalał tam starannie trunek i wsypał odrobinę soli ,po czym szybkim łykiem wypił alkohol -Teraz trza zagryść- ledwo powiedział z grymasem na twarzy i ugryzł wielki kęs pieczonego rekina, Jego oczy pozieleniały ,a na jego twarzy starego wojownika ukazał się komiczny uśmiech -Dobre! Nawet dobre! Hah!- wykrzyknął.
-Eee tam! Ja tam wolemf piwo! Starem dobfremr piwo!- wrzasnął Malakai i cisnym ciosem toporu otworzył kolejny antałek "Bugmana XXXXX"
Zabawa trwała w najlepsze ,Mulfgar usiadł koło saurusa na beczce i zapytał go- Powiedz no mi ,mój drogi! Wy w waszym kraju! To wy tam macie takich małych synków ,czy skenków?!- Loq-Kro-Gar szybko odpowiedział -Nie nie nie! Skinków! Mniejsi bracia!- stary krasnolud zrobił zaskoczoną minę -Jak to?! Tyle lat w niewiedzy! A powiedz no mi ,wy tam macie te ostrza takie... hyp... dobre ,co to nawet te człeczyny z Altdorfu rozpoznać nie mogły!- jaszczurolud zrobił dumną mine ,jednak na jego gadziej twarzy wyglądało to jakby zwęszył ofiarę -Zgadza ssssie! Jessssst u nasss!- alkohol dziwnie działał na tą rase ,wykazywała swe pierwotne nawyki -A odpowiedz no mi... hyp... jak to tam się na ten wasz kraj mówi... LUSTRO?!- wykrzyknął podchmielony Mulfgar -Nie nie, jak najbardziej nie Lusss... Lussss... Lustria do urng-tar!- inżynier podrapał się po głowie -Ano! A jakbyś mógł to...- chciał dalej pytać kiedy huknął Bothan -Nie mógłby! Nie męcz już naszego gościa! Pozwól ,że cię odwiozę na twój statek! Iście trza odpocząć przed widowiskiem!- Loq-Kro-Gar wstał i pożegnał się ze wszystkimi po czym ruszył na pokład.
W "Czerwonym baronie" siedział Bothan ,włączając maszynę -Wsiada pan?!- wykrzyknął po czym łyknął z piersiówki. Saurusa ogarnęłą rzadka dla tej rasy obawa przed lotem ,zwłaszcza z pijanym krasnoludem -Wsiadaj!- warknął McArmstrong i saurus szybko upchał się w tylnim siedzeniu -No to hajda!- wykrzyknął inżynier i zaczał jechać po pasie startowym
-Ja wam pokażę ,tępe strzały ,jak to się pije!- warknął Mulfgar ,po czym wyciągnął uchwyt od swego kufla ,okazało się ,że jest to specjalnie wykonane naczynie w kształcie probówki ,nalał tam starannie trunek i wsypał odrobinę soli ,po czym szybkim łykiem wypił alkohol -Teraz trza zagryść- ledwo powiedział z grymasem na twarzy i ugryzł wielki kęs pieczonego rekina, Jego oczy pozieleniały ,a na jego twarzy starego wojownika ukazał się komiczny uśmiech -Dobre! Nawet dobre! Hah!- wykrzyknął.
-Eee tam! Ja tam wolemf piwo! Starem dobfremr piwo!- wrzasnął Malakai i cisnym ciosem toporu otworzył kolejny antałek "Bugmana XXXXX"
Zabawa trwała w najlepsze ,Mulfgar usiadł koło saurusa na beczce i zapytał go- Powiedz no mi ,mój drogi! Wy w waszym kraju! To wy tam macie takich małych synków ,czy skenków?!- Loq-Kro-Gar szybko odpowiedział -Nie nie nie! Skinków! Mniejsi bracia!- stary krasnolud zrobił zaskoczoną minę -Jak to?! Tyle lat w niewiedzy! A powiedz no mi ,wy tam macie te ostrza takie... hyp... dobre ,co to nawet te człeczyny z Altdorfu rozpoznać nie mogły!- jaszczurolud zrobił dumną mine ,jednak na jego gadziej twarzy wyglądało to jakby zwęszył ofiarę -Zgadza ssssie! Jessssst u nasss!- alkohol dziwnie działał na tą rase ,wykazywała swe pierwotne nawyki -A odpowiedz no mi... hyp... jak to tam się na ten wasz kraj mówi... LUSTRO?!- wykrzyknął podchmielony Mulfgar -Nie nie, jak najbardziej nie Lusss... Lussss... Lustria do urng-tar!- inżynier podrapał się po głowie -Ano! A jakbyś mógł to...- chciał dalej pytać kiedy huknął Bothan -Nie mógłby! Nie męcz już naszego gościa! Pozwól ,że cię odwiozę na twój statek! Iście trza odpocząć przed widowiskiem!- Loq-Kro-Gar wstał i pożegnał się ze wszystkimi po czym ruszył na pokład.
W "Czerwonym baronie" siedział Bothan ,włączając maszynę -Wsiada pan?!- wykrzyknął po czym łyknął z piersiówki. Saurusa ogarnęłą rzadka dla tej rasy obawa przed lotem ,zwłaszcza z pijanym krasnoludem -Wsiadaj!- warknął McArmstrong i saurus szybko upchał się w tylnim siedzeniu -No to hajda!- wykrzyknął inżynier i zaczał jechać po pasie startowym
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
-Trzymasz się?!- wrzasnął pilot, usiłując przekrzyczeć warkot silnika. Loq-Kro-Gar siedział tylko wyszczerzony, a krasnolud nie miał pojęcia, czy to ze strachu, z radości z lotu czy czegoś innego. Nie mógł usłyszeć, jak pazury mimowolnie drą metal. Saurus wolał nie patrzeć w dół, nie był pewien, czy utrzyma to co niedawno w siebie wlał. Powietrzny statek zatoczył koło nad "Walecznym Sercem", po czym w pięknym stylu wylądował na pokładzie. Gad momentalnie zerwał się z miejsca, przechylił się przez reling, po czym oddał chołd Manaanowi. Dopiero potem otarł paszczę i podziękowawszy pilotowi za podwiezienie, ruszył chwiejnym krokiem nie bardzo wiedząc dokąd ma iść.
Bohtan miał rację. Alkohol działał nieco inaczej na jaszczura, niż na inne rasy. Saurus łaknął krwi. Czuł nieodpartą chęć polowania, zatopienia kłów i pazurów w ciele ofiary. Łowy wzywały go. A on podejmował trop. Węszył, kręcąc na boki łbem, szukając odpowiedniej woni. Ludzie. Ludzie. Znowu ludzie. Taka zdobycz nie interesowała go. Przedkładał łowy na trudniejszą zdobycz ponad sztukę dla sztuki. Pazury drapały z niecierpliwości drewniany pokład, podczas, gdy gad wciągał powietrze do nozdrzy, aż w końcu odnalazł interesujący trop. Czuć go było trupem.
Bohtan miał rację. Alkohol działał nieco inaczej na jaszczura, niż na inne rasy. Saurus łaknął krwi. Czuł nieodpartą chęć polowania, zatopienia kłów i pazurów w ciele ofiary. Łowy wzywały go. A on podejmował trop. Węszył, kręcąc na boki łbem, szukając odpowiedniej woni. Ludzie. Ludzie. Znowu ludzie. Taka zdobycz nie interesowała go. Przedkładał łowy na trudniejszą zdobycz ponad sztukę dla sztuki. Pazury drapały z niecierpliwości drewniany pokład, podczas, gdy gad wciągał powietrze do nozdrzy, aż w końcu odnalazł interesujący trop. Czuć go było trupem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Finrandil stał przy burcie i przyglądał się sprzeczce elfów i krasnoludów.
- Żałosne, po prostu żałosne. Kłócą się jak małe dzieci do tego jaszczur okazał się zwykłą mamuśką, która stara się rozdzielić dwójkę dzieci...
Szkoda, że nie trafili w tą łódkę, jestem ciekawy czy umie pływać?
Rozmyślenia elfa przerwał ryk silnika, który dochodził z powietrza. Czerwony żyrokopter właśnie leciał w stronę statku. Jeden z członków załogi wykrzyknął.
- Mogę się założyć o 10 złotych koron, że się rozbiją
Finrandil uśmiechnął się pod nosem.
- Podbijam!! Założę się o 20 złotych koron, że wylądują bezpiecznie i do tego będą pijani!!
Marynarz chwilę się zastanowił a potem krzyknął.
- Stoi, założyliśmy się.
Pozostało tylko czekać na dalszy ciąg wydarzeń...
Po chwili maszyna opadła na pokład, wytoczył się z niej jaszczur. Członek załogi wręczył mistrzowi miecza worek z monetami, po czym odszedł.
Jednak Finrandila coś zaniepokoiło, wzrok saurusa był inny, dziki. To nie wróżyło dobrze. Nie mając innego wyjścia elf zaczął podążać za jaszczurem.
- Żałosne, po prostu żałosne. Kłócą się jak małe dzieci do tego jaszczur okazał się zwykłą mamuśką, która stara się rozdzielić dwójkę dzieci...
Szkoda, że nie trafili w tą łódkę, jestem ciekawy czy umie pływać?
Rozmyślenia elfa przerwał ryk silnika, który dochodził z powietrza. Czerwony żyrokopter właśnie leciał w stronę statku. Jeden z członków załogi wykrzyknął.
- Mogę się założyć o 10 złotych koron, że się rozbiją
Finrandil uśmiechnął się pod nosem.
- Podbijam!! Założę się o 20 złotych koron, że wylądują bezpiecznie i do tego będą pijani!!
Marynarz chwilę się zastanowił a potem krzyknął.
- Stoi, założyliśmy się.
Pozostało tylko czekać na dalszy ciąg wydarzeń...
Po chwili maszyna opadła na pokład, wytoczył się z niej jaszczur. Członek załogi wręczył mistrzowi miecza worek z monetami, po czym odszedł.
Jednak Finrandila coś zaniepokoiło, wzrok saurusa był inny, dziki. To nie wróżyło dobrze. Nie mając innego wyjścia elf zaczął podążać za jaszczurem.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
[kiedy walka?]
Ludwig z uwagą obserwował lot krasnoludzkiego pojazdu latającego. Chwiejny lot zakończył się szczęśliwie. Przyzwyczajony do alkoholu krasnal nie miał problemów z wylądowaniem. Wampir był niezadowolony. Liczył, że żelazny potwór pośle na dno elficką łajbę, wraz ze sporym stadkiem elfów na pokładzie. Jaszczuroczłek zniszczył wszelką nadzieję na taki przebieg wydarzeń. W dodatku sprawnie powrócił na pokład swojego macierzystego okrętu. " Mógłby się chociaż rozbić". Ludwig westchnął i zwinął lunetę, którą przywłaszczył sobie od jednego z pasażerów. Tamtemu jegomościowi nie mogła już się więcej przydać. Spiskując, obserwując i planując zupełnie zapomniał o Annie, aż do teraz. Teraz zastanawiał się co mogła robić jego towarzyszka, chciał nawet sprawdzić, ale rozmyślił się. Były sprawy ważniejsze, jak węszący za czymś pijany jaszczur. Minęło może kilka minut nim zorientował się, że jaszczur podąża jego śladem. Ludwigowi zdecydowanie to się nie podobało. Nie widziało mu się pojedynkować z zielonym stworem, nie chciał też uciekać.
"Zobaczymy kim jesteś naprawdę." - pomyślał, następnie podniósł z pokładu biegającego chłopca. - "Ma nie więcej niż 8 lat. Szkoda"
-Nic do ciebie nie mam mały. - powiedział, po czym trzymając za kołnierz wystawił dziecko za burtę. Czekał.
Ludwig z uwagą obserwował lot krasnoludzkiego pojazdu latającego. Chwiejny lot zakończył się szczęśliwie. Przyzwyczajony do alkoholu krasnal nie miał problemów z wylądowaniem. Wampir był niezadowolony. Liczył, że żelazny potwór pośle na dno elficką łajbę, wraz ze sporym stadkiem elfów na pokładzie. Jaszczuroczłek zniszczył wszelką nadzieję na taki przebieg wydarzeń. W dodatku sprawnie powrócił na pokład swojego macierzystego okrętu. " Mógłby się chociaż rozbić". Ludwig westchnął i zwinął lunetę, którą przywłaszczył sobie od jednego z pasażerów. Tamtemu jegomościowi nie mogła już się więcej przydać. Spiskując, obserwując i planując zupełnie zapomniał o Annie, aż do teraz. Teraz zastanawiał się co mogła robić jego towarzyszka, chciał nawet sprawdzić, ale rozmyślił się. Były sprawy ważniejsze, jak węszący za czymś pijany jaszczur. Minęło może kilka minut nim zorientował się, że jaszczur podąża jego śladem. Ludwigowi zdecydowanie to się nie podobało. Nie widziało mu się pojedynkować z zielonym stworem, nie chciał też uciekać.
"Zobaczymy kim jesteś naprawdę." - pomyślał, następnie podniósł z pokładu biegającego chłopca. - "Ma nie więcej niż 8 lat. Szkoda"
-Nic do ciebie nie mam mały. - powiedział, po czym trzymając za kołnierz wystawił dziecko za burtę. Czekał.
[Ja i jaszczur jesteśmy na walecznym sercu. Anna i ramirezowie też tu są. Zmień swój post, bo nam się to wszystko pomyli.]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Większość ludzi na lewym skrzydle floty musiała na chwilę przymknąć oczy, gdy przemknął tam równie nagły co intensywny błysk światła. Dopiero potem można było zauważyć, że to srebrzysta "Duma Driftmaarktu" zwinnie zmieniła kurs i prześlizgając się między innymi okrętami ruszyła w lewo, odbijając promienie słońca niczym jedno wielkie srebrnozłote lustro. Trójzębna kopia rycerza rzeźby dziobowej statku mierzyła w płynący nieopodal "Języczek Lileath".
Adelhar van der Maaren stanął na białym nadburciu, drugą ręką przytrzymując się jednej z lin. Książę poprawił rondo kapelusza, gdy spojrzał w górę na wykonujących jego rozkazy marynarzy, słońce świeciło niemiłosiernie w to popołudnie i był zadowolony że nie chciało mu się rano zakładać napierśnika czy innego pancerza. Spojrzał ponad rufą, gdzie jego pierwszy oficer i kilku innych marynarzy zajmowało się sterowaniem i ujrzał resztę armady w doskonałym szyku prującą przez na razie sokojne wody Morza Szponów. Lekki i zwrotny "Płacz Himiko" żeglował daleko przed całą flotą, jednak pozostawał doskonale widocznym czerwono-czarnym punkcikiem. Ogromny Gargantuan użyczał kilku najbliższym prawego skrzydła statkom swego monumentalnego cienia, zostawiając za sobą kilwater szerokością kilkakrotnie przekraczający największe imperialne trakty. Wszyscy kapitanowie, rozluźnieni łatwą i spokojną żeglugą pozostawali na swych miejscach. Cóż prawie wszyscy.
Adelhara z zamyślenia wyrwał gwałtowny warkot trąbki tuż nad lewym uchem. Zagryzając zęby spojrzał na wznoszącego instrument młodego porucznika.
- Czemu na Mananna drzesz mi się nad uchem, chłopcze ?
- ....Przecież książę rozkazał... - wyjąkał młodzieniec. Tymczasem osoba do której kierowany był sygnał najwyraźniej już wcześniej domyśliła się powodu nieoczekiwanej wizyty okrętu samego Księcia Mórz, gdyż "Języczek Lileath" już skręcał i zwalniał by spotkać się burta w burtę z "Dumą". "Tym lepiej dla niego..." - pomyślał dowódca całej armady, machając elfiemu kapitanowi.
Akeleth Faoiltiarna jak zwykle w słoneczne dni chował pobliźnioną, wrażliwą skórę twarzy pod ithilmarem hełmu, co nadawało wysokiemu elfowi, pozornie luźno opierającemu się o jedną ze srebrnych rzeźb nagich elfek na nadburciu nieco złowieszczy charakter. Zasalutował niedbale.
- Witaj książę! Coż ciągnie cię do nas z samego środka floty w ten piękny dzień ?
- Zdaję się przyjacielu że to samo co odciągnęło ciebie z mej awangardy. Może byłbyś łaskaw mnie, głupiemu człowiekowi wskazać gdzie znajduje się przód floty i jak znalazł się tam statek krsnoludów, hę ?
Elf bezwidnie zacisnął jedną z dłoni w czarnej rękawicy. Wyglądał jakby naprawdę chciał wtrącić coś w stylu "Pływałem po morzu zanim twój zawszony ojciec dowiedział się co to łódka" albo inaczej ale na szczęście dla niego uświadomił sobie w jakiej jest sytuacji i szybko zmienił temat.
- Kazałeś spełniać wszystkie zachcianki tych twoich zawodników. To to zarozumiałe książątko i jego kumple kazali mi podpłynąć do tego pływającego pieca Dawich. - wydusił, nieco się rozluźniając.
Adelhar nie chciał zbytnio naciskać na nieobliczalnego elfa, stojącego tuż rzy spuście jednej z tych ich zabójczych balist, które sam Żelazny Wilk zwał Szponami Śmierci. Marną pociechą byłoby także to że razem z nimi znalazłby się na dnie, rozbity na kawałeczki w kilka uderzeń serca po strzale... Jednak Książę postanowił pobawić się poniżonym elfem, w końcu miał asa w rękawie w postaci pewnego listu, w każdej chwili gotowego do wysłania na Ulthuan.
- Mam na dnie morza twoje wymówki, Faoiltiarna. TAM jest twoja pozycja! Przy następnym załamaniu szyku bez MOJEGO wyraźnego rozkazu, pozwolę Makaissonowi cię zatopić i naszczać na resztki statku... - besztając, schylajacego głowę Wojownika Cienia krzyczał i żywo gestykulował, oczywiście zupełnie pokazowo. - Czy jest to dosyć jasne ? I dobrze. A teraz wracaj na pozycję koło dżonki skośnookich, nie chcę żadnych animozji między moimi kapitanami. Co odróznia was tedy dostojne elfy i dumni Krasnoludowie od bandy śmierdzących zielonoskórych ? I napraw tamto wgniecenie, przecież mówiłeś że pływasz najschludniejszą łódką z całej tej zbieraniny.
Książę Mórz odprowadził wzrokiem wracający na pozycję elfi statek i jego kapitana rzucającego hełmem o pokład. Uśmiechnął się, złożył lunetę po czym ruszył w kierunku zejścia do swej kajuty, wydając rozkaz powrotu do centrum floty. Przy samym zacienionym zejściu zastał Helstana, popijającego mrożony sok z dwójką oficerów "Dumy".
- Witaj czarn... ekhem to znaczy mistrzu Helstanie. Jesteś Hierofantą, więc może mógłbyś coś zrobić z tym słońcem ja (nie mówiąc o reszcie harujących w pocie czoła, poczciwych marynarzy) zaraz roztopię się od tego słońca... mógłbyś coś z tym zrobić, nie wiem przygasić albo przesunąć...? - obaj oficerowie uśmiechnęli się.
- Niestety panie wydaje mi się to nieco poza moimi kompetencjami... jakieś rozkazy ?
- Tak, napisz list z jakimiś prostymi przeprosinami za elfy do Makaissona i podeślij mu beczkę czegoś mocnego z "Gargantuana". Acha i zadbaj by wszędzie odpowiednio ogłoszono o jutrzejszej porannej walce. - rzekł książę i od razu wyszedł. Obaj oficerowie niemal równocześnie splunęli sokiem z wyrazem zaskoczenia na twarzach a mag ukrył oczy pod ręką. "Świetnie, więcej pisania..."
Walka druga: Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil
Adelhar van der Maaren stanął na białym nadburciu, drugą ręką przytrzymując się jednej z lin. Książę poprawił rondo kapelusza, gdy spojrzał w górę na wykonujących jego rozkazy marynarzy, słońce świeciło niemiłosiernie w to popołudnie i był zadowolony że nie chciało mu się rano zakładać napierśnika czy innego pancerza. Spojrzał ponad rufą, gdzie jego pierwszy oficer i kilku innych marynarzy zajmowało się sterowaniem i ujrzał resztę armady w doskonałym szyku prującą przez na razie sokojne wody Morza Szponów. Lekki i zwrotny "Płacz Himiko" żeglował daleko przed całą flotą, jednak pozostawał doskonale widocznym czerwono-czarnym punkcikiem. Ogromny Gargantuan użyczał kilku najbliższym prawego skrzydła statkom swego monumentalnego cienia, zostawiając za sobą kilwater szerokością kilkakrotnie przekraczający największe imperialne trakty. Wszyscy kapitanowie, rozluźnieni łatwą i spokojną żeglugą pozostawali na swych miejscach. Cóż prawie wszyscy.
Adelhara z zamyślenia wyrwał gwałtowny warkot trąbki tuż nad lewym uchem. Zagryzając zęby spojrzał na wznoszącego instrument młodego porucznika.
- Czemu na Mananna drzesz mi się nad uchem, chłopcze ?
- ....Przecież książę rozkazał... - wyjąkał młodzieniec. Tymczasem osoba do której kierowany był sygnał najwyraźniej już wcześniej domyśliła się powodu nieoczekiwanej wizyty okrętu samego Księcia Mórz, gdyż "Języczek Lileath" już skręcał i zwalniał by spotkać się burta w burtę z "Dumą". "Tym lepiej dla niego..." - pomyślał dowódca całej armady, machając elfiemu kapitanowi.
Akeleth Faoiltiarna jak zwykle w słoneczne dni chował pobliźnioną, wrażliwą skórę twarzy pod ithilmarem hełmu, co nadawało wysokiemu elfowi, pozornie luźno opierającemu się o jedną ze srebrnych rzeźb nagich elfek na nadburciu nieco złowieszczy charakter. Zasalutował niedbale.
- Witaj książę! Coż ciągnie cię do nas z samego środka floty w ten piękny dzień ?
- Zdaję się przyjacielu że to samo co odciągnęło ciebie z mej awangardy. Może byłbyś łaskaw mnie, głupiemu człowiekowi wskazać gdzie znajduje się przód floty i jak znalazł się tam statek krsnoludów, hę ?
Elf bezwidnie zacisnął jedną z dłoni w czarnej rękawicy. Wyglądał jakby naprawdę chciał wtrącić coś w stylu "Pływałem po morzu zanim twój zawszony ojciec dowiedział się co to łódka" albo inaczej ale na szczęście dla niego uświadomił sobie w jakiej jest sytuacji i szybko zmienił temat.
- Kazałeś spełniać wszystkie zachcianki tych twoich zawodników. To to zarozumiałe książątko i jego kumple kazali mi podpłynąć do tego pływającego pieca Dawich. - wydusił, nieco się rozluźniając.
Adelhar nie chciał zbytnio naciskać na nieobliczalnego elfa, stojącego tuż rzy spuście jednej z tych ich zabójczych balist, które sam Żelazny Wilk zwał Szponami Śmierci. Marną pociechą byłoby także to że razem z nimi znalazłby się na dnie, rozbity na kawałeczki w kilka uderzeń serca po strzale... Jednak Książę postanowił pobawić się poniżonym elfem, w końcu miał asa w rękawie w postaci pewnego listu, w każdej chwili gotowego do wysłania na Ulthuan.
- Mam na dnie morza twoje wymówki, Faoiltiarna. TAM jest twoja pozycja! Przy następnym załamaniu szyku bez MOJEGO wyraźnego rozkazu, pozwolę Makaissonowi cię zatopić i naszczać na resztki statku... - besztając, schylajacego głowę Wojownika Cienia krzyczał i żywo gestykulował, oczywiście zupełnie pokazowo. - Czy jest to dosyć jasne ? I dobrze. A teraz wracaj na pozycję koło dżonki skośnookich, nie chcę żadnych animozji między moimi kapitanami. Co odróznia was tedy dostojne elfy i dumni Krasnoludowie od bandy śmierdzących zielonoskórych ? I napraw tamto wgniecenie, przecież mówiłeś że pływasz najschludniejszą łódką z całej tej zbieraniny.
Książę Mórz odprowadził wzrokiem wracający na pozycję elfi statek i jego kapitana rzucającego hełmem o pokład. Uśmiechnął się, złożył lunetę po czym ruszył w kierunku zejścia do swej kajuty, wydając rozkaz powrotu do centrum floty. Przy samym zacienionym zejściu zastał Helstana, popijającego mrożony sok z dwójką oficerów "Dumy".
- Witaj czarn... ekhem to znaczy mistrzu Helstanie. Jesteś Hierofantą, więc może mógłbyś coś zrobić z tym słońcem ja (nie mówiąc o reszcie harujących w pocie czoła, poczciwych marynarzy) zaraz roztopię się od tego słońca... mógłbyś coś z tym zrobić, nie wiem przygasić albo przesunąć...? - obaj oficerowie uśmiechnęli się.
- Niestety panie wydaje mi się to nieco poza moimi kompetencjami... jakieś rozkazy ?
- Tak, napisz list z jakimiś prostymi przeprosinami za elfy do Makaissona i podeślij mu beczkę czegoś mocnego z "Gargantuana". Acha i zadbaj by wszędzie odpowiednio ogłoszono o jutrzejszej porannej walce. - rzekł książę i od razu wyszedł. Obaj oficerowie niemal równocześnie splunęli sokiem z wyrazem zaskoczenia na twarzach a mag ukrył oczy pod ręką. "Świetnie, więcej pisania..."
Walka druga: Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil
Wampir stał niedaleko przed nim. Ogarnięty łowczym zapałem Loq-Kro-Gar nie widział nic poza Ludwigiem. Warknął głośno, ukazując paszczę pełną zębów i ruszył na wampira, pragnąc wyrwać mu serce, wypruć flaki i pożreć jego ciało. Ludwig pozostał niewzruszony. Powoli, jakby od niechcenia wyprostował palce, a płaczący chłopiec poleciał jak kamień w wodę. Wampir nie zwracał na niego uwagi. Z kamienną twarzą patrzył stojącemu tuż przed nim saurusowi prosto w oczy. Loq-Kro-Gar wyciągnął przed siebie ręce, długie pazury niemal sięgnęły twarzy Ludwiga, który spoglądał teraz w garnitur długich jak sztylety zębów z odległości normalnie oznaczającą śmierć, nie skrzywiwszy się nawet. Krzyk przerażonego dziecka rozbrzmiewał głośno, wwiercał się w umysł saurusa, usiłując przebić się do, teraz uśpionej, racjonalnej części świadomości jaszczura. Loq-Kro-Gar wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się od rozdarcia Ludwiga na drobne kawałeczki. Zdawałoby się, że dwie świadomości saurusa walczyły o dominację...
W końcu pięści gada zacisnęły się, łapiąc jedynie powietrze, gadzi warkot ucichł. Loq-Kro-Gar posłał jeszcze wampirowi nienawistne spojrzenie, po czym skoczył do morza. Zimna woda podziałała na niego trzeźwiąco. Wstrząsnął łbem, jakby wybudził się z odrętwienia, parsknął i popłynął do dziecka. W ostatniej chwili. Bawełniane szatki zdążyły nasiąknąć wodą, chłopiec krztusząc się wieżgał, aż w końcu poszedł pod wodę. Saurus zakląłi i zanurkował. Silnymi uderzeniami ogona dopadł szybko małego człowieka i wyciągnął na powierzchnię. Jakaś kobieta na pokładzie darła się ile sił w płucach.
Drewniana drabinka zrzucona przez Finrandila zastukała o burtę. Loq-Kro-Gar wspiął się szybciej, niż sugerował na to ciężar gada.
-Eveeert!!!- darła się szlachcianka.- Zostaw mojego synka potworze!!! Evert, skarbeńku nic ci się nie stało?! Czy ten ochydny, straszny jaszczur nic ci nie zrobił?!- spytała płaczliwym głosem, tuląc dziecko. Chłopiec nie odpowiedział, kaszląc potężnie, usiłując wypluć całe mnóstwo słonej wody, której się nałykał. W okół zbierało się coraz więcej ludzi. Loq-Kro-Gar wstał ciężko i powolnym krokiem udał się swojej kajuty. Nie zwracał uwagi na stojącego na uboczu w cieniu Ludwiga, który uśmiechał się pod nosem...
W końcu pięści gada zacisnęły się, łapiąc jedynie powietrze, gadzi warkot ucichł. Loq-Kro-Gar posłał jeszcze wampirowi nienawistne spojrzenie, po czym skoczył do morza. Zimna woda podziałała na niego trzeźwiąco. Wstrząsnął łbem, jakby wybudził się z odrętwienia, parsknął i popłynął do dziecka. W ostatniej chwili. Bawełniane szatki zdążyły nasiąknąć wodą, chłopiec krztusząc się wieżgał, aż w końcu poszedł pod wodę. Saurus zakląłi i zanurkował. Silnymi uderzeniami ogona dopadł szybko małego człowieka i wyciągnął na powierzchnię. Jakaś kobieta na pokładzie darła się ile sił w płucach.
Drewniana drabinka zrzucona przez Finrandila zastukała o burtę. Loq-Kro-Gar wspiął się szybciej, niż sugerował na to ciężar gada.
-Eveeert!!!- darła się szlachcianka.- Zostaw mojego synka potworze!!! Evert, skarbeńku nic ci się nie stało?! Czy ten ochydny, straszny jaszczur nic ci nie zrobił?!- spytała płaczliwym głosem, tuląc dziecko. Chłopiec nie odpowiedział, kaszląc potężnie, usiłując wypluć całe mnóstwo słonej wody, której się nałykał. W okół zbierało się coraz więcej ludzi. Loq-Kro-Gar wstał ciężko i powolnym krokiem udał się swojej kajuty. Nie zwracał uwagi na stojącego na uboczu w cieniu Ludwiga, który uśmiechał się pod nosem...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Stał w cieniu, obserwując oddalającego się saurusa. " Więc twoja wrażliwość wobec tego chłopaka to nie było chwilowe zapomnienie. Jesteś słaby Saurusie. Jeśli chcesz osiągnąć wyrzeknij się zbędnych uczuć." Wraz ze zniknięciem jaszczura, Ludwig wyruszył na poszukiwania wampirzycy. Chciał zobaczyć Antonia Ramireza. Wpoić mu pewne wartości, które pokażą mu jak postrzegać świat. Wyzwolić w nim głód krwi, który zniszczy jego osobowość, strawi go od środka, przemieni w bestię. Do chęci stworzenia potwora dochodziły też niezaprzeczalne korzyści. Zamieszanie na statku, które spowoduje powrót Ramireza w nieco odmnienionej formie dostarczy kolejnych wskazówek jak pokonać przeciwników.
Bothan parę razy obleciał flotę ,przyglądając się statką ,aż w końcu wrócił na "Niezatapialnego" ,z hukiem władował się na pas startowy i "uśpił" maszynę -Ha! Lot działa na mnie trzeźwiącą!- wykrzyknął wychodząc z maszyny
Inżynier zobaczył na pokładzie jakieś poruszenie ,tuż przy mostku stał Makaisson z paroma innymi Zabójcami ,był tam również Mulfgar. McArmstrong ruszył w ich kierunku ,po drodze wydał rozkaz Brokkiemu i Manorowi zajęcia się "Czerwonym baronem".
Gdy był bliżej ,dostrzegł ,jak na rufie stoi Gottri Getirrson ,bosman i energicznie wymachuje rękoma ,prezentując Flandowi i dwóm innym Zabójcą teleskop ,Bothanowi udało się tylko usłuszeć krzyki w stylu -Tylko dokładnie patrzta!... tym razem zgnieciemy mięczaków... jedną salwą ...bez żadnych rozmówek... nawet omyłkowo... kurde!-
McArmstrong uśmiechnął się i podszedł do kapitana -Cóż to?- huknął ,Malakai zciskał w ręce jakiś skrawek papieru -HA! Odczytom wom! W imyieniemh erlfówf ...ze "Jenryzyka Lileafthfata"... oryzf innem...zafodnikóf ...przefraszamem... niem powtórzemr siem...mocnom!- wszyscy spojrzeli na Malakaia i pokiwali głowami ,udając ,że zrozumieli o co chodzi -A tom dla ciebiem i Boinam!- wykrzyknął Malakai wreczając inżynierowi ogłoszenie kolejnej walki ,ten przeczytał ,po czym wydał jakiemuś marynarzowi bez oka i nogi polecenie ,przekazania wiadomości Boinowi.
Inżynier zobaczył na pokładzie jakieś poruszenie ,tuż przy mostku stał Makaisson z paroma innymi Zabójcami ,był tam również Mulfgar. McArmstrong ruszył w ich kierunku ,po drodze wydał rozkaz Brokkiemu i Manorowi zajęcia się "Czerwonym baronem".
Gdy był bliżej ,dostrzegł ,jak na rufie stoi Gottri Getirrson ,bosman i energicznie wymachuje rękoma ,prezentując Flandowi i dwóm innym Zabójcą teleskop ,Bothanowi udało się tylko usłuszeć krzyki w stylu -Tylko dokładnie patrzta!... tym razem zgnieciemy mięczaków... jedną salwą ...bez żadnych rozmówek... nawet omyłkowo... kurde!-
McArmstrong uśmiechnął się i podszedł do kapitana -Cóż to?- huknął ,Malakai zciskał w ręce jakiś skrawek papieru -HA! Odczytom wom! W imyieniemh erlfówf ...ze "Jenryzyka Lileafthfata"... oryzf innem...zafodnikóf ...przefraszamem... niem powtórzemr siem...mocnom!- wszyscy spojrzeli na Malakaia i pokiwali głowami ,udając ,że zrozumieli o co chodzi -A tom dla ciebiem i Boinam!- wykrzyknął Malakai wreczając inżynierowi ogłoszenie kolejnej walki ,ten przeczytał ,po czym wydał jakiemuś marynarzowi bez oka i nogi polecenie ,przekazania wiadomości Boinowi.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Finrandil po wciągnięciu saurusa i chłopaka, skierował się w stronę odchodzącego Ludwiga. Gdy ten przechodził koło najniższej części burty w stronę schodów. Mistrz miecza wyskoczył na niego.
Wampir najpierw usłyszał okrzyk bojowy w staro elfickim "Eta SPARTA!!" ( oznacza to "Za Ulthan!!" ) a sekundę później poczuł silne kopnięcie w bok głowy.
Ludwig pod wpływem kopnięcia wypadł za burtę i z głośnym pluskiem wpadł do wody.
.............................................................................................................................
Gdy powrócił do centralnej części pokładu, jego uwagę przykuło nowe ogłoszenie przybite do maszty.
Walka druga: Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil odbędzie się jutro z rana, zawodnicy mają się stawić 30 minut przed czasem!
- No w końcu, miałem już dość tego czekania.
Finrandil następnie udał się do swojej kajuty. Po drodze zaczepił jednego z oficerów na statku.
- Witaj, chciał byś trochę zarobić?
- Oczywiście, żaden pieniądz nie śmierdzi. Kogo mam zabić?
- Nikogo, masz tu 10 złotych koron, zdobądź tyle czosnku ile zdołasz i wyślij to wszystko do kwatery Ludwiga. Oto pieniądze
- Aye sir z przyjemnością.
Elf ruszył w dalszą drogę z uśmiechem na twarzy. Gdy znalazł się w środku to od razy nalał sobie lampkę wina z Akwitani, odpalił fajkę wodną i zabrał się za polerowanie pancerza i miecza.
[ Wybacz, ale nie mogłem się powstrzymać, mam nadzieje, że wampiry umieją pływać? ]
Wampir najpierw usłyszał okrzyk bojowy w staro elfickim "Eta SPARTA!!" ( oznacza to "Za Ulthan!!" ) a sekundę później poczuł silne kopnięcie w bok głowy.
Ludwig pod wpływem kopnięcia wypadł za burtę i z głośnym pluskiem wpadł do wody.
.............................................................................................................................
Gdy powrócił do centralnej części pokładu, jego uwagę przykuło nowe ogłoszenie przybite do maszty.
Walka druga: Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil odbędzie się jutro z rana, zawodnicy mają się stawić 30 minut przed czasem!
- No w końcu, miałem już dość tego czekania.
Finrandil następnie udał się do swojej kajuty. Po drodze zaczepił jednego z oficerów na statku.
- Witaj, chciał byś trochę zarobić?
- Oczywiście, żaden pieniądz nie śmierdzi. Kogo mam zabić?
- Nikogo, masz tu 10 złotych koron, zdobądź tyle czosnku ile zdołasz i wyślij to wszystko do kwatery Ludwiga. Oto pieniądze
- Aye sir z przyjemnością.
Elf ruszył w dalszą drogę z uśmiechem na twarzy. Gdy znalazł się w środku to od razy nalał sobie lampkę wina z Akwitani, odpalił fajkę wodną i zabrał się za polerowanie pancerza i miecza.
[ Wybacz, ale nie mogłem się powstrzymać, mam nadzieje, że wampiry umieją pływać? ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Gerhard przestąpił próg swojej kajuty i z całej siły trzasnął drzwiami. Potem, z trudem powstrzymując potok przekleństw, uderzył pięścią w ścianę, zdzierając sobie przy tym knykcie do krwi. Miał jeszcze ochotę wziąć ozdobny ster wiszący nad łóżkiem i walnąć nim kogoś w łeb, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Wziął kilka głębokich oddechów, starając się nie myśleć o okrutnych aktach przemocy fizycznej. Kiedy nieznośne uczucie palącej furii nareszcie ustąpiło, usiadł na krawędzi swego łoża i ukrył twarz w dłoniach.
- Zaczyna się... - Pomyślał.
W zasadzie mógł się tego spodziewać. Napady irracjonalnego gniewu nie są przecież niczym niezwykłym wśród wojowników Boga Krwi. Dzięki nim berserker Khorna przestawał myśleć i zadawać pytania, a zaczynał rąbać mięso i rozlewać krew ku uciesze swego mrocznego patrona. W bitwie taki amok był niemalże bezcenny. "Pobłogosławiony" nim wyznawca walczył z siłą i szybkością szaleńca, zachowując przy tym kunszt doświadczonego mistrza miecza. Stawał się niepowstrzymaną siłą, która zmasakruje wszystko na swojej drodze, nawet kosztem niewyobrażalnych obrażeń.
Na szczęście, można było nad tym panować i uwalniać swoją furię tylko na czas bitwy. Co wcale nie zmieniało faktu, że człowiek stawał się "odrobinkę" bardziej nerwowy niż zwykle.
Gerhard z tego właśnie powodu odszedł z armii. Po jakimś czasie nawet największy kretyn w jednostce zorientowałby się, że coś było nie tak z jego kapitanem. Nie wspominając już o wszelkiego rodzaju magach i innych kapłanach Sigmaram którzy w mig wyczuliby skazę Chaosu. A Eirensterna czekałby upokarzający proces i spalenie na stosie.
A zamiast tego w obecnej sytuacji cieszył się opinią bohatera Imperium, powszechnie szanowanego i podziwianego przez wszystkich. I jak na razie wolałby, żeby tak zostało.
Dochodziło południe i słońce mocno grzało. Pogoda była śliczna, ani jedna chmura nie plamiła błękitu nieba. Morze także było spokojne, wbrew swojej reputacji wylęgarni łupieżców i piratów.
Promień światła padł na twarz Gerharda, który uspokoiwszy się już zupełnie, wstał i podszedł do swojej miniaturowej zbrojowni w kącie kajuty.
Jego ciemnoszkarłatna zbroja stała w cieniu, na stojaku. Z odległości drzwi wydawała się niemalże żywą istotą, jakimś rycerzem stojącym na warcie, a nie tylko martwym przedmiotem.
Eirenstern podszedł bliżej i dotknął zimnego, wypolerowanego na błysk metalu pancerza. Dobrze wiedział, że to ostatnie chwile jego czystości. Już niedługo te blachy zostaną ochrzczone gorącą krwią jego wrogów.
Po chwili kapitan podszedł do ściany i zdjął z niej pochwę z jednym z jego gladiusów. Chwycił za kościaną rękojeść i powolnym, niemalże rytualnym ruchem dobył miecza. Jak zwykle, zachwycił się dziwną, ciemnożółtą barwą metalu, w którym jego twarz odbijała się niczym w lustrze. Obserwował, jak promienie światła załamują się na czarnych paskach obsydianu pokrywającego wykończenia ostrzy. Niemalże czuł chłód bijący od tej niezwykłej broni i nie mógł się doczekać, żeby wypróbować ją w walce. I mimo, że doglądanie oręża stało się jego codziennym rytuałem, cały czas nie mógł się nacieszyć potworną wspaniałością tych narzędzi śmierci.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Wejść ! - Warknął.
Do pokoju wszedł marynarz, pchając wózek z jedzeniem. W skład posiłku wchodziła parująca miska żurku po kislewsku z dodatkiem białej kiełbasy, talerz estalijskich pomidorów z cebulą oraz pękata butelczyna różowego wina.
Gerhard zmarszczył brwi w wyrazie zdziwienia.
- Zamawiał pan obiad ? - Spytał majtek, zatrzymując spojrzenie na mieczu Gerharda.
- Naturalnie - Kapitan skłamał gładko, pokazując mu wolny stół.
Marynarz postawił na nim te wszystkie pyszności i już zabierał się do wyjścia.
- A, już bym zapomniał - Rzekł, zatrzymując się w drzwiach - Książę Mórz polecił przekazać wszystkim, że jutro z samego rana odbędzie się druga walka Areny Śmierci.
Gerhard uśmiechnął się szeroko. Nareszcie jakaś rozrywka.
- Dziękuję, możesz iść - Odprawił majtka ruchem ręki i zabrał się do jedzenia. Miał wprawdzie małe wyrzuty sumienia z ograbiania kogoś z jego obiadu, ale łyżka pysznego żurku skutecznie pozbawiła go resztek skrupułów.
- Zaczyna się... - Pomyślał.
W zasadzie mógł się tego spodziewać. Napady irracjonalnego gniewu nie są przecież niczym niezwykłym wśród wojowników Boga Krwi. Dzięki nim berserker Khorna przestawał myśleć i zadawać pytania, a zaczynał rąbać mięso i rozlewać krew ku uciesze swego mrocznego patrona. W bitwie taki amok był niemalże bezcenny. "Pobłogosławiony" nim wyznawca walczył z siłą i szybkością szaleńca, zachowując przy tym kunszt doświadczonego mistrza miecza. Stawał się niepowstrzymaną siłą, która zmasakruje wszystko na swojej drodze, nawet kosztem niewyobrażalnych obrażeń.
Na szczęście, można było nad tym panować i uwalniać swoją furię tylko na czas bitwy. Co wcale nie zmieniało faktu, że człowiek stawał się "odrobinkę" bardziej nerwowy niż zwykle.
Gerhard z tego właśnie powodu odszedł z armii. Po jakimś czasie nawet największy kretyn w jednostce zorientowałby się, że coś było nie tak z jego kapitanem. Nie wspominając już o wszelkiego rodzaju magach i innych kapłanach Sigmaram którzy w mig wyczuliby skazę Chaosu. A Eirensterna czekałby upokarzający proces i spalenie na stosie.
A zamiast tego w obecnej sytuacji cieszył się opinią bohatera Imperium, powszechnie szanowanego i podziwianego przez wszystkich. I jak na razie wolałby, żeby tak zostało.
Dochodziło południe i słońce mocno grzało. Pogoda była śliczna, ani jedna chmura nie plamiła błękitu nieba. Morze także było spokojne, wbrew swojej reputacji wylęgarni łupieżców i piratów.
Promień światła padł na twarz Gerharda, który uspokoiwszy się już zupełnie, wstał i podszedł do swojej miniaturowej zbrojowni w kącie kajuty.
Jego ciemnoszkarłatna zbroja stała w cieniu, na stojaku. Z odległości drzwi wydawała się niemalże żywą istotą, jakimś rycerzem stojącym na warcie, a nie tylko martwym przedmiotem.
Eirenstern podszedł bliżej i dotknął zimnego, wypolerowanego na błysk metalu pancerza. Dobrze wiedział, że to ostatnie chwile jego czystości. Już niedługo te blachy zostaną ochrzczone gorącą krwią jego wrogów.
Po chwili kapitan podszedł do ściany i zdjął z niej pochwę z jednym z jego gladiusów. Chwycił za kościaną rękojeść i powolnym, niemalże rytualnym ruchem dobył miecza. Jak zwykle, zachwycił się dziwną, ciemnożółtą barwą metalu, w którym jego twarz odbijała się niczym w lustrze. Obserwował, jak promienie światła załamują się na czarnych paskach obsydianu pokrywającego wykończenia ostrzy. Niemalże czuł chłód bijący od tej niezwykłej broni i nie mógł się doczekać, żeby wypróbować ją w walce. I mimo, że doglądanie oręża stało się jego codziennym rytuałem, cały czas nie mógł się nacieszyć potworną wspaniałością tych narzędzi śmierci.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Wejść ! - Warknął.
Do pokoju wszedł marynarz, pchając wózek z jedzeniem. W skład posiłku wchodziła parująca miska żurku po kislewsku z dodatkiem białej kiełbasy, talerz estalijskich pomidorów z cebulą oraz pękata butelczyna różowego wina.
Gerhard zmarszczył brwi w wyrazie zdziwienia.
- Zamawiał pan obiad ? - Spytał majtek, zatrzymując spojrzenie na mieczu Gerharda.
- Naturalnie - Kapitan skłamał gładko, pokazując mu wolny stół.
Marynarz postawił na nim te wszystkie pyszności i już zabierał się do wyjścia.
- A, już bym zapomniał - Rzekł, zatrzymując się w drzwiach - Książę Mórz polecił przekazać wszystkim, że jutro z samego rana odbędzie się druga walka Areny Śmierci.
Gerhard uśmiechnął się szeroko. Nareszcie jakaś rozrywka.
- Dziękuję, możesz iść - Odprawił majtka ruchem ręki i zabrał się do jedzenia. Miał wprawdzie małe wyrzuty sumienia z ograbiania kogoś z jego obiadu, ale łyżka pysznego żurku skutecznie pozbawiła go resztek skrupułów.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[ Wampir był wtedy w swoim świecie i nie usłyszał ani nie widział zwinnego elfa, który zaatakował z zaskoczenia, nie mógł go też wyczuć bo wszędzie pachnie rybami Staram się jak mogę panować nad sobą, ale Ludwig nieustannie burzy moją wizje świata]
Ostatnio zmieniony 14 cze 2013, o 20:09 przez Matis, łącznie zmieniany 1 raz.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Jakiś czas temu...
- Słuchaj, compadre, chciałem ci podziękować w imieniu swoim, żony i mojego wnuka - odezwał się Mistrz Ramirez po chwili wspólnego delektowania się południowymi frykasami. Owoce były słodkie, długo dojrzewały w słońcu. - Gdyby nie ty, Anna mogłaby nie dać rady sama, a ja nie wiedziałem co robić. Po raz pierwszy w życiu byłem aż tak bezradny.
- Przedwieczni mają... plan - powiedział saurus, choć sam nie wiedział jaki to ma związek i dlaczego odczuwa potrzebę, by wytłumaczyć się ze swoich czynów.
- Nic nie wiem o twoich bogach, Loq-Kro-Garze, ani o ich planie, ale wiem, że jesteś dobrym czło... Dobrym jaszczurem. Nie wiem jak podziękować tym Przedwiecznym, ale wiedz, że jeśli tylko będę miał szansę, żeby to zrobić, tak się stanie.
Lustriańczyk obdarzył starego Ramireza uśmiechem najeżonym zębami jak brzytwy. To było miłe uczucie, którego wcześniej nie zaznał. W parnych dżunglach nie ma miejsca na wdzięczność. Liczy się tylko to, czy Plan został wykonany. Było tak, jak zostało postanowione i zapisane w gwiazdach i nie sposób było uciec od swojego przeznaczenia. Za co więc być wdzięcznym, jeśli wola nie znaczy więcej od kaprysu dawno zagasłych potęg?
Antonio Ramirez zamówił Loq-Kro-Garowi koktajl owocowy, a sobie wino. Popijali, rozmawiając o przeróżnych sprawach, o jakich tylko mogło gawędzić dwóch wojowników.
- Wiesz, że od jakiegoś czasu słucha nas ten elf, Finrandil, prawda? - powiedział saurus, wcale nie ściszając głosu. - To ten, z którym będziesz walczył, więc jeśli masz zamiar zdradzać jakąś swoją taktykę, lepiej się powstrzymaj.
- Tak, wiem. Przysiadł się do stolika obok już jakiś czas temu i od tamtego czasu nadstawia tylko uszu. - Antonio Ramirez Senior z zadowoleniem zobaczył jak policzki elfa oblewają się rumieńcem. - Kot go trącał, niech sobie słucha. A więc mówisz, że macie w dżunglach wielkie bestie, które zieją ogniem, ale nie są smokami? To ciekawe...
* * *
- Anno... - odezwał się jakiś głos, przytłumiony przez drzwi. - Anno, czy mogę widzieć się z wnukiem?
Kiedy Anna otworzyła drzwi kajuty z zamiarem odprawienia starego fechmistrza, ze zdumieniem spojrzała na babcię Ramirez. Powinna była wcześniej rozpoznać jej perfumy, ale była tak zamyślona i rozkojarzona, że nie wyczuła obecności przybysza dopóki Estalijka nie zapukała do drzwi.
- Porozmawiaj ze mną - powiedziała babcia Ramirez i mimo uśmiechu na jej zatroskanej twarzy, nie zabrzmiało to jak prośba.
- Słuchaj, compadre, chciałem ci podziękować w imieniu swoim, żony i mojego wnuka - odezwał się Mistrz Ramirez po chwili wspólnego delektowania się południowymi frykasami. Owoce były słodkie, długo dojrzewały w słońcu. - Gdyby nie ty, Anna mogłaby nie dać rady sama, a ja nie wiedziałem co robić. Po raz pierwszy w życiu byłem aż tak bezradny.
- Przedwieczni mają... plan - powiedział saurus, choć sam nie wiedział jaki to ma związek i dlaczego odczuwa potrzebę, by wytłumaczyć się ze swoich czynów.
- Nic nie wiem o twoich bogach, Loq-Kro-Garze, ani o ich planie, ale wiem, że jesteś dobrym czło... Dobrym jaszczurem. Nie wiem jak podziękować tym Przedwiecznym, ale wiedz, że jeśli tylko będę miał szansę, żeby to zrobić, tak się stanie.
Lustriańczyk obdarzył starego Ramireza uśmiechem najeżonym zębami jak brzytwy. To było miłe uczucie, którego wcześniej nie zaznał. W parnych dżunglach nie ma miejsca na wdzięczność. Liczy się tylko to, czy Plan został wykonany. Było tak, jak zostało postanowione i zapisane w gwiazdach i nie sposób było uciec od swojego przeznaczenia. Za co więc być wdzięcznym, jeśli wola nie znaczy więcej od kaprysu dawno zagasłych potęg?
Antonio Ramirez zamówił Loq-Kro-Garowi koktajl owocowy, a sobie wino. Popijali, rozmawiając o przeróżnych sprawach, o jakich tylko mogło gawędzić dwóch wojowników.
- Wiesz, że od jakiegoś czasu słucha nas ten elf, Finrandil, prawda? - powiedział saurus, wcale nie ściszając głosu. - To ten, z którym będziesz walczył, więc jeśli masz zamiar zdradzać jakąś swoją taktykę, lepiej się powstrzymaj.
- Tak, wiem. Przysiadł się do stolika obok już jakiś czas temu i od tamtego czasu nadstawia tylko uszu. - Antonio Ramirez Senior z zadowoleniem zobaczył jak policzki elfa oblewają się rumieńcem. - Kot go trącał, niech sobie słucha. A więc mówisz, że macie w dżunglach wielkie bestie, które zieją ogniem, ale nie są smokami? To ciekawe...
* * *
- Anno... - odezwał się jakiś głos, przytłumiony przez drzwi. - Anno, czy mogę widzieć się z wnukiem?
Kiedy Anna otworzyła drzwi kajuty z zamiarem odprawienia starego fechmistrza, ze zdumieniem spojrzała na babcię Ramirez. Powinna była wcześniej rozpoznać jej perfumy, ale była tak zamyślona i rozkojarzona, że nie wyczuła obecności przybysza dopóki Estalijka nie zapukała do drzwi.
- Porozmawiaj ze mną - powiedziała babcia Ramirez i mimo uśmiechu na jej zatroskanej twarzy, nie zabrzmiało to jak prośba.
Dotarł wreszcie do swojej kajuty. Wreszcie mógł odetchnąć. Przekonał się dzisaj, że nie ważne co zrobi, ludzie będą go mieli za potwora. Przeklęta niech będzie ludzka ignorancja.
Zapalił na szafce kadzidła i uklęknął na środku pokoju. Zamknął oczy i wciągał do płuc wypełnione ziołowym aromatem powietrze. Wkrótce przyszły wizje.
Były niewyraźne, ledwo mógł dostrzec kontury. Były to urywki, migające szybko fragmenty obrazów. Widział krew i śmierć. Odziana w powłóczyste czarne szaty postać zdawała się lewitować. W jednej ręce trzymała kosę, w drugiej nici, do których przywiązane były małe kukiełki. Gdy przyjżał się uważniej, zdawało mu się, że widzi dwóch mężczyzn i kobietę. Kobieta wyciągała do niego rękę, wołając coś, choć Loq-Kro-Gar nie słyszał co. Jeden z mężczyzn zaniósł się śmiechem, drugi tylko patrzył na nią smutno. Kolejne sznurki prowadziły do kilkunastu innych kukiełek, o różnych kształtach i rozmiarach. Te nie poruszały się w ogóle. Nagle jedna z nici zajęła się ogniem i jedna z kukiełek z drugiej grupy- zdaje się, że mężczyzna- zerwała więzy. Zakapturzony lalkarz wrzasnął przeraźliwym, wysokim głosem...
Loq-Kro-Gar otworzył gwałtownie oczy. Odczekał chwilę, aż resztki tego pół-snu rozpłyną się, po czym rozejżał się. Kadzidła zdążyły dawno już się wypalić, a przez bulaj wpadały pierwsze promienie porannego słońca. Saurus udał się do mesy, by posilić się szybko. Wzywano na kolejną walkę.
Zapalił na szafce kadzidła i uklęknął na środku pokoju. Zamknął oczy i wciągał do płuc wypełnione ziołowym aromatem powietrze. Wkrótce przyszły wizje.
Były niewyraźne, ledwo mógł dostrzec kontury. Były to urywki, migające szybko fragmenty obrazów. Widział krew i śmierć. Odziana w powłóczyste czarne szaty postać zdawała się lewitować. W jednej ręce trzymała kosę, w drugiej nici, do których przywiązane były małe kukiełki. Gdy przyjżał się uważniej, zdawało mu się, że widzi dwóch mężczyzn i kobietę. Kobieta wyciągała do niego rękę, wołając coś, choć Loq-Kro-Gar nie słyszał co. Jeden z mężczyzn zaniósł się śmiechem, drugi tylko patrzył na nią smutno. Kolejne sznurki prowadziły do kilkunastu innych kukiełek, o różnych kształtach i rozmiarach. Te nie poruszały się w ogóle. Nagle jedna z nici zajęła się ogniem i jedna z kukiełek z drugiej grupy- zdaje się, że mężczyzna- zerwała więzy. Zakapturzony lalkarz wrzasnął przeraźliwym, wysokim głosem...
Loq-Kro-Gar otworzył gwałtownie oczy. Odczekał chwilę, aż resztki tego pół-snu rozpłyną się, po czym rozejżał się. Kadzidła zdążyły dawno już się wypalić, a przez bulaj wpadały pierwsze promienie porannego słońca. Saurus udał się do mesy, by posilić się szybko. Wzywano na kolejną walkę.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN