ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
[Czekam tylko jak stanie sie cos innego prócz elfio krasnoludzkiej wojny w ktorej minotaura nie widze :/, moze wkoncu ork sie ruszy. No noc jutro opisze jakas burde.]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35
Razem:35
[Cierpliwości, to tylko wstęp ]
Loq-Kro-Gar zaklął. Poszło nie tak, jak tego chciał. Plan, był dobry, lecz pewnych rzeczy nie dało się przewidzieć. Krasnoludy postanowiły urządzić sobie wyprawę ratunkową, a finezyjna i cicha misja w wykonaniu Dawi musiała się skończyć głośno i z hukiem.
Wtem poczuł czyjąś obecność wewnątrz jego umysłu i zerwał się z miejsca gwałtownie. To był Irthilius.
-Pospieszcie się, nasz plan się nie powiódł! Macie co najwyżej dziesięć minut! potem mgła się rozejdzie!- rozległo sięw jego głowie.
Rzeczywiście mgła wyraźnie rzedła, a na dodatek przez gwałtowną reakcję saurusa rozchybotana łódź uderzyła w kadłub statku.
-Xhal'thox!- zaklął jeszcze raz Loq-Kro-Gar.
Chwilę później rozległ się alarm, a krasnoludy urządziły sobie konkurs skoków do wody. To na tyle, jeśli chodzi o "tajną misję".
Rozgorączkowane straże biegały po pokładzie "Dumy Driftmaarktu", na szczęście na razie nie dostrzegli łodzi jaszczura.
-Hej!- szepnął ktoś z góry. Chwilę potem drobna, czarna postać zsunęła się szybko po linie, ponownie wprawiając szalupę w drgania.
-Masz to?- spytał Loq-Kro-Gar. Zziajana Neira rozwinęła nieco trzymany w rękach pakunek.
-Nie uprzedziłeś, że to będzie takie ciężkie- syknęła wściekła- i że napotkam tam bandę krasnali!
Saurus uśmiechnął się. Pokurcze dysponowali węchem nie lepszym od ludzi, ale jakikolwiek alkohol byli w stanie wyczuć z wielu mil. A perfumy robi się na bazie alkoholu...
Rozgorączkowane głosy wyraźnie się zbliżyły.
-Hej, ktoś tam jest!- krzyknął strażnik na górze. Saurus naparł z całej siły na wiosła, nie przejmując się już hałasem usilnie starając się uciec szybko zbliżającej się granicy mgły. Nie mogli zostać rozpoznani. O ile już to nie nastąpiło.
Biała osłona rozpraszała się zbyt szybko, by mogli uciec aż do "Płaczu Himiko" pod osłoną. Syknęły bełty.
-Cholera! Mają nas jak na widelcu!- krzyknęła Neira, gdy pocisk przeleciał tuż obok niej.
-To dobry znak.
-Co?! TO nazywasz dobrym znakiem?!
-Strzelają do nas, a więc jeszcze nas nie rozpoznali. Nie otworzyliby ognia do uczestników Areny.- wyjaśnił Loq-Kro-Gar.
-Zaraz zauważą swój błąd. Nasza osłona zaraz się rozwieje! -zaznaczyła mocno dziewczyna. Faktycznie, czar został przełamany, biały kożuch znikał w zatrważającym tempie.
-Wstrzymaj oddech! -krzyknął jaszczur.
Neira nie miała pojęcia o co chodzi, ale usłuchała. Loq-Kro-Gar porzucił wiosła i zerwawszy się na nogi chwycił w jedną ręke pakunek, a w drugą banitkę jakby była szmacianą lalką i wskoczył do wody. Chwilę potem mgła ustąpiła zupełnie.
-Panie sierżancie, tam nikogo nie ma!- krzyknął zdumiony strażnik na widok pustej łodzi.
-Czarcie sztuczki, Tfu! -splunął sierżant.- Poślijcie jeszcze parę bełtów chłopcy, tak dla pewności.
Pociski przecinały powierzchnię, tworząc kolumny bąbelków powietrza, po czym powoli unosiły się do góry. Loq-Kro-Gar uderzeniem ogona zanurkował jeszcze głębiej. Nie mógł ryzykować płynięcie tuż pod powierzchnią. Co prawda jako saurus nie posiadał zdolności oddychania pod wodą, tak jak skinki, czy kroxigory, lecz zaczerpniętego powietrza starczy mu na dobrą godzinę. Niestety odczekanie, aż sytuacja się uspokoi nie wchodziła w grę. Neira źle znosiła ich podmorską podróż. Z początku była spokojna, lecz po jakimś czasie zaczęła wierzgać i szarpać się, nie mogąc jednak rozerwać żelaznego uścisku saurusa. W końcu znieruchomiała. Loq-Kro-Gar zaklął w myślach i przyspieszył. Do celu ich podróży nie pozostało daleko. Ciemna sylwetka statku powiększała się coraz bardziej, aż w końcu jaszczur mógł dotknął kadłuba. Ostrożnie i po cichu wynurzył głowę i rozejrzał się. Nic nie wskazywało, by na "Płaczu Himiko" podniesiono alarm. Saurus wbił pazury w drewno kadłuba i zaczął się wspinać.
Podpłynięcie do lewej burty opłacało się. Kilku obserwatorów stało przy prawej i spoglądało na gorączkę, jaka panowała na "Dumie Driftmaarktu". Loq-Kro-Gar nie poświęciwszy im dużego czasu zaniósł Neirę do jej kajuty. Dopiero tutaj mógł ocucić ją bez wywoływania sensacji i niewygodnych pytań.
Loq-Kro-Gar zaklął. Poszło nie tak, jak tego chciał. Plan, był dobry, lecz pewnych rzeczy nie dało się przewidzieć. Krasnoludy postanowiły urządzić sobie wyprawę ratunkową, a finezyjna i cicha misja w wykonaniu Dawi musiała się skończyć głośno i z hukiem.
Wtem poczuł czyjąś obecność wewnątrz jego umysłu i zerwał się z miejsca gwałtownie. To był Irthilius.
-Pospieszcie się, nasz plan się nie powiódł! Macie co najwyżej dziesięć minut! potem mgła się rozejdzie!- rozległo sięw jego głowie.
Rzeczywiście mgła wyraźnie rzedła, a na dodatek przez gwałtowną reakcję saurusa rozchybotana łódź uderzyła w kadłub statku.
-Xhal'thox!- zaklął jeszcze raz Loq-Kro-Gar.
Chwilę później rozległ się alarm, a krasnoludy urządziły sobie konkurs skoków do wody. To na tyle, jeśli chodzi o "tajną misję".
Rozgorączkowane straże biegały po pokładzie "Dumy Driftmaarktu", na szczęście na razie nie dostrzegli łodzi jaszczura.
-Hej!- szepnął ktoś z góry. Chwilę potem drobna, czarna postać zsunęła się szybko po linie, ponownie wprawiając szalupę w drgania.
-Masz to?- spytał Loq-Kro-Gar. Zziajana Neira rozwinęła nieco trzymany w rękach pakunek.
-Nie uprzedziłeś, że to będzie takie ciężkie- syknęła wściekła- i że napotkam tam bandę krasnali!
Saurus uśmiechnął się. Pokurcze dysponowali węchem nie lepszym od ludzi, ale jakikolwiek alkohol byli w stanie wyczuć z wielu mil. A perfumy robi się na bazie alkoholu...
Rozgorączkowane głosy wyraźnie się zbliżyły.
-Hej, ktoś tam jest!- krzyknął strażnik na górze. Saurus naparł z całej siły na wiosła, nie przejmując się już hałasem usilnie starając się uciec szybko zbliżającej się granicy mgły. Nie mogli zostać rozpoznani. O ile już to nie nastąpiło.
Biała osłona rozpraszała się zbyt szybko, by mogli uciec aż do "Płaczu Himiko" pod osłoną. Syknęły bełty.
-Cholera! Mają nas jak na widelcu!- krzyknęła Neira, gdy pocisk przeleciał tuż obok niej.
-To dobry znak.
-Co?! TO nazywasz dobrym znakiem?!
-Strzelają do nas, a więc jeszcze nas nie rozpoznali. Nie otworzyliby ognia do uczestników Areny.- wyjaśnił Loq-Kro-Gar.
-Zaraz zauważą swój błąd. Nasza osłona zaraz się rozwieje! -zaznaczyła mocno dziewczyna. Faktycznie, czar został przełamany, biały kożuch znikał w zatrważającym tempie.
-Wstrzymaj oddech! -krzyknął jaszczur.
Neira nie miała pojęcia o co chodzi, ale usłuchała. Loq-Kro-Gar porzucił wiosła i zerwawszy się na nogi chwycił w jedną ręke pakunek, a w drugą banitkę jakby była szmacianą lalką i wskoczył do wody. Chwilę potem mgła ustąpiła zupełnie.
-Panie sierżancie, tam nikogo nie ma!- krzyknął zdumiony strażnik na widok pustej łodzi.
-Czarcie sztuczki, Tfu! -splunął sierżant.- Poślijcie jeszcze parę bełtów chłopcy, tak dla pewności.
Pociski przecinały powierzchnię, tworząc kolumny bąbelków powietrza, po czym powoli unosiły się do góry. Loq-Kro-Gar uderzeniem ogona zanurkował jeszcze głębiej. Nie mógł ryzykować płynięcie tuż pod powierzchnią. Co prawda jako saurus nie posiadał zdolności oddychania pod wodą, tak jak skinki, czy kroxigory, lecz zaczerpniętego powietrza starczy mu na dobrą godzinę. Niestety odczekanie, aż sytuacja się uspokoi nie wchodziła w grę. Neira źle znosiła ich podmorską podróż. Z początku była spokojna, lecz po jakimś czasie zaczęła wierzgać i szarpać się, nie mogąc jednak rozerwać żelaznego uścisku saurusa. W końcu znieruchomiała. Loq-Kro-Gar zaklął w myślach i przyspieszył. Do celu ich podróży nie pozostało daleko. Ciemna sylwetka statku powiększała się coraz bardziej, aż w końcu jaszczur mógł dotknął kadłuba. Ostrożnie i po cichu wynurzył głowę i rozejrzał się. Nic nie wskazywało, by na "Płaczu Himiko" podniesiono alarm. Saurus wbił pazury w drewno kadłuba i zaczął się wspinać.
Podpłynięcie do lewej burty opłacało się. Kilku obserwatorów stało przy prawej i spoglądało na gorączkę, jaka panowała na "Dumie Driftmaarktu". Loq-Kro-Gar nie poświęciwszy im dużego czasu zaniósł Neirę do jej kajuty. Dopiero tutaj mógł ocucić ją bez wywoływania sensacji i niewygodnych pytań.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-
- Plewa
- Posty: 7
Strużka wody wypłynęła jej z ust kiedy któryś raz próbowała odkaszlnąć zalegającą w jej drogach oddechowych ciecz. W końcu udało jej się złapać głębszy oddech. Rozmazane kolory przed oczami nabierały kształtów, w końcu ostrość poprawiła się na tyle, że zdołała wyłapać sylwetkę Saurusa.
- Tyyyy... agr – próbowała puścić mu wiązankę przekleństw za to w jak bezceremonialny sposób potraktował jej osobę. Chyba umknął mu fakt, że dziewczyna nie potrafiła oddychać pod wodą. Ale była zadowolona z całej akcji.
Pamiętasz co się stało? - usłyszała głos Saurusa. Oczywiście, że pamiętała!
****
Ryzykowała wiele sięgając po swoje ulubione jaśminowe perfumy. Ale lubiła ten dreszczyk emocji i lekką niepewność, że coś mimo wszystko może pójść nie tak. To dodawało smaczku i pikanterii. No i motywowało ją do szybkiego działania. Zgrabnie zsunęła się po linie wprost do łódki, którą podpłynął po nią Saurus. Plan był prosty i szedł po ich myśli. Mgła, która opadła na okolicę szybko zasłoniła "Płacz Himiko". A więc nie było już odwrotu.
-Perfumy?- nie wytrzymał w końcu Lustriańczyk.
-Każdy ma swoje rytuały.- uśmiechnęła się lekko Neira.
-Gdyby strażnicy mieli taki węch, jak mój, nie zdołalibyśmy się podkraść.
-Jestem świetnym włamywaczem, ale przede wszystkim kobietą!- syknęła dziewczyna i urwała rozmowę. Należało zachowywać się cicho jeśli chcieli pozostać niezauważeni. Lekko nadąsała się na tą uwagę. Odebrała to jako podważanie jej kompetencji.
-Pamiętaj, żadnych trupów!- upomniał banitkę saurus.
Neira wzruszyła tylko ramionami, jakby mówił jej, że miecz należy trzymać za rękojeść. Wreszcie potężny sygnał z krasnoludzkiego pancernika rozdarł nocną ciszę, a Loq-Kro-Gar zamachnął się kotwiczką i zręcznie posłał ją w górę. Pociągnął lekko, by sprawdzić, czy dobrze się trzyma, po czym podał linę Neirze. Ta bez słowa jęła się wspinać.
Po chwili była już na pokładzie, rzuciła okiem w kierunku dochodzących głosów. Kilku majtków piło na drugim końcu burty zapominając o całym świecie. Sprośne żarty widać były bardziej interesujące niż pilnowanie statku. Uśmiechnęła się pod nosem. Przykucnęła lekko i szybkim krokiem udała się w kierunku schodów przemykając się najciemniejszymi zakamarkami pokładu. Strzeżonego Ranald strzeże. Mgła mgłą, ale wolała nie zaprzepaścić akcji zaraz na samym początku. Po chwili szła wolno korytarzem. Saurus nakreślił jej wcześniej orientacyjnie, gdzie znajduje się pomieszczenie, do którego miała się włamać. Zza rogu dochodziły kolejne głosy. Wychyliła lekko głowę. Strażnicy! To było oczywiste. Ale była na to przygotowana. Przed wyprawą rozcieńczyła nieco swoją truciznę, tak, by nie zabijała na miejscu a jedynie paraliżowała i usypiała na chwilę. Nie zauważyli jej. Wyciągła małą strzałkę z grotem nasączonym trucizną i szarymi lotkami na końcu oraz małą rurkę. Wychyliła się po raz drugi i celując w szyję jednego z mężczyzn posłała zatruty przed,miot w jego kierunku.
- Ernald! Co ci?! - spanikowany głos dobiegł do niej niemal natychmiast a zaraz po nim dźwięk ciężkiego cielska, które runęło na ziemię. Powtórzyła akcję. Drugi strażnik był zajęty budzeniem pierwszego, dlatego z nim sprawa była jeszcze łatwiejsza. W przeciągu kilku sekund miała już wolną drogę w kierunku skarbca. Podeszła spokojnie do drzwi. Przeszukała nieprzytomnych mężczyzn. Jeden z nich miał klucze do drzwi. Weszła w kolejny korytarz i zobaczyła śpiącego mężczyznę. Znieruchomiała kiedy usłyszała glos dochodzący gdzieś z korytarza:
- Jaśmin. Czujesz? - schowała się za ozdobną kotarę.
To nikt z naszych. Nie zostali powaleni żadnym tępym narzędziem ale najprawdopodobniej za sprawą trucizny.
- Nie żyją?
- Żyją, są tylko nieprzytomni. Nie odzyskają przytomności przez jeszcze jakiś czas. Zatruta strzałka.
- Nie mamy na nich czasu – głos był widocznie mocno zniecierpliwiony - Chodź.
Miała nadzieję, że jednak pójdą, ale po chwili kątem oka zauważyła, że gromada krasnoludów wchodzi do pomieszczenia. Przygryzła lekko wargę. Wątpliwe by z premedytacją sprzątnęli jej tablicę sprzed nosa, ale co jeśli zaczną rabować i zabiorą ją przypadkiem? Nie chciała czekać na rozwój wydarzeń wolała wziąć sprawy w swoje ręce.
- Nie radzę - powiedziała patrząc na nich zadziornie - wystarczy, że go drasnę, a umrze. -Wygląda na to, że mamy impas - dodała.
- Na to wygląda.
- Proponuję żebyśmy odłożyli broń i rozeszli się w swoje strony bez zwady.
- Ty pierwsza.
Trwali tak chwile, po czym kobieta nagle wybuchła śmiechem i odsunęła się. Drugi krasnolud z niesmakiem opuścił topory.
- Umywam ręce od tego co tu robisz - krasnolud skrzywił się - ale jeśli książę mnie spyta, nie skłamie, że cię nie widziałem
- Nie sądzę żeby spytał - powiedziała z uśmieszkiem. Bo i skąd mógłby wiedzieć. Popatrzyła z ulgą jak oddalają się w sobie tylko znanym kierunku. Chwilę później na korytarzu usłyszała kolejne odgłosy. Bez namysłu chwyciła śpiącego mężczyznę i znowu ze wstrzymanym oddechem czekała na dalszy rozwój sytuacji. Widać miała szczęście, krasnoludy też, bo głosy ponownie zaczęły się oddalać. Widać nie chciało im się zabrnąć aż do tej części korytarzy. I dobrze, bo co by było gdyby znaleziono oszołomionych strażników? Neira opuściła śpiącego żołdaka, który zachrapał, gdy wreszcie puściła jego usta i zwalił się na ziemię z chrzęstem pancerza. Banitka ułożyła go pod ścianą i zaczęła przekradać się stanowczo za jasnymi jak na jej gust pomieszczeniami. Cholera. Miała naprawdę wielkie szczęście i dobry pomysł gdy znalazła w ostatniej chwili drzemiącego na warcie gwardzistę. Ten gość z warkoczem był naprawdę sprytny i zadziwiająco sprawnie się zakradł. Na pewno by go nie pokonała, a było blisko. "Dzięki Ranaldowi. A teraz gdzie jest ten skarbiec ? " Jak na razie obezwładniła trzech mężczyzn, ale te głupie pokurcze wywołały tyle hałasu, że zaraz wszyscy zwalą sie jej na głowę. Trzeba się spieszyć, ten jaszczur nie będzie wiecznie się ukrywał...
- Tu jesteś! - w końcu znalazła wielkie, mosiężne drzwi. Nie było wątpliwości, że prowadzą do skarbca. Wyciągnęła wsuwkę, która podtrzymywała kilka niesfornych kosmyków, które od razu opadły jej na twarz. Chwilę zajęło jej mocowanie się z zamkami, ale chwilę potem puściły i mogła nareszcie dostać się do środka. Oniemiała widząc ilość bogactw zgromadzonych przez księcia. Zaczęła gorączkowo rozglądać się po sali. To była kwestia czasu, kiedy ktoś w końcu wpadnie na jej trop. Tablica, której szukała musiała być ważna, gdyż leżała na małym piedestale w rogu sali, razem z jakąś księgą i mieczem. Widać nie były to zwykłe skarby. Szczególnie księga, stara i zniszczona, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na szczególnie cenną. Spakowała tablicę i ruszyła w stronę wyjścia. Przemknęła się przez kilka korytarzy omijając śpiących strażników, ale coś musiało pójść nie tak. Hałas jaki zrobił się na pokładzie i podniesione głosy wskazywały na to jednoznacznie. Przezornie zaciągnęła kaptur na głowę i zawiązała chustkę, tak, że w zasadzie odsłonięte były tylko oczy. Tablica spowalniała ją znacznie. Nie spodziewała się, że będzie ona tak ciężka. Wyszła na pokład, skradając się jak najbliżej burty, ale z mgły pozostały już tylko resztki. Syknęła pod nosem, kiedy usłyszała jakiś głos skierowany w swoim kierunku. Nie było sensu dłużej się ukrywać. Najszybciej jak tylko mogła zaczęła biec w kierunku pozostawionej przez siebie liny. Dopadła ją i skoczyła przez barierkę, do której była przymocowana. Szybko znalazła się w łódce Saurusa.
-Masz to?- spytał Loq-Kro-Gar. Zziajana Neira rozwinęła nieco trzymany w rękach pakunek.
-Nie uprzedziłeś, że to będzie takie ciężkie- syknęła wściekła- i że napotkam tam bandę krasnali!
Saurus uśmiechnął się.
Hej, ktoś tam jest!- krzyknął strażnik na górze. Saurus naparł z całej siły na wiosła, nie przejmując się już hałasem usilnie starając się uciec szybko zbliżającej się granicy mgły. Nie mogli zostać rozpoznani. O ile już to nie nastąpiło.
Biała osłona rozpraszała się zbyt szybko, by mogli uciec aż do "Płaczu Himiko" pod osłoną. Syknęły bełty.
-Cholera! Mają nas jak na widelcu!- krzyknęła Neira, gdy pocisk przeleciał tuż obok niej.
-To dobry znak.
-Co?! TO nazywasz dobrym znakiem?!
-Strzelają do nas, a więc jeszcze nas nie rozpoznali. Nie otworzyliby ognia do uczestników Areny.- wyjaśnił Loq-Kro-Gar.
-Zaraz zauważą swój błąd. Nasza osłona zaraz się rozwieje! -zaznaczyła mocno dziewczyna. Faktycznie, czar został przełamany, biały kożuch znikał w zatrważającym tempie.
-Wstrzymaj oddech! -krzyknął jaszczur.
Neira nie miała pojęcia o co chodzi, ale usłuchała. Loq-Kro-Gar porzucił wiosła i zerwawszy się na nogi chwycił w jedną ręke pakunek, a w drugą banitkę jakby była szmacianą lalką i wskoczył do wody. Chwilę potem mgła ustąpiła zupełnie.
-Panie sierżancie, tam nikogo nie ma!- krzyknął zdumiony strażnik na widok pustej łodzi.
-Czarcie sztuczki, Tfu! -splunął sierżant.- Poślijcie jeszcze parę bełtów chłopcy, tak dla pewności.
***
Dziewczyna oparła się na swojej kozetce wciąż ciężko oddychając. Była już bezpieczna, o ile nie rozpoznano jej twarzy. Pokiwała palcem w kierunku Saurusa by nieco się zbliżył. Miała cierpiętniczą minę, więc jaszczur musiał pomyśleć, że czegoś jej potrzeba.
- Ty draniu! - przywaliła mu poduszką z całej siły, a przynajmniej tych resztek które dotychczas udało jej się odzyskać.
- Jest problem, spotkałam po drodze krasnoludy, rozpoznały mnie... - rzuciła po chwili.
- Tyyyy... agr – próbowała puścić mu wiązankę przekleństw za to w jak bezceremonialny sposób potraktował jej osobę. Chyba umknął mu fakt, że dziewczyna nie potrafiła oddychać pod wodą. Ale była zadowolona z całej akcji.
Pamiętasz co się stało? - usłyszała głos Saurusa. Oczywiście, że pamiętała!
****
Ryzykowała wiele sięgając po swoje ulubione jaśminowe perfumy. Ale lubiła ten dreszczyk emocji i lekką niepewność, że coś mimo wszystko może pójść nie tak. To dodawało smaczku i pikanterii. No i motywowało ją do szybkiego działania. Zgrabnie zsunęła się po linie wprost do łódki, którą podpłynął po nią Saurus. Plan był prosty i szedł po ich myśli. Mgła, która opadła na okolicę szybko zasłoniła "Płacz Himiko". A więc nie było już odwrotu.
-Perfumy?- nie wytrzymał w końcu Lustriańczyk.
-Każdy ma swoje rytuały.- uśmiechnęła się lekko Neira.
-Gdyby strażnicy mieli taki węch, jak mój, nie zdołalibyśmy się podkraść.
-Jestem świetnym włamywaczem, ale przede wszystkim kobietą!- syknęła dziewczyna i urwała rozmowę. Należało zachowywać się cicho jeśli chcieli pozostać niezauważeni. Lekko nadąsała się na tą uwagę. Odebrała to jako podważanie jej kompetencji.
-Pamiętaj, żadnych trupów!- upomniał banitkę saurus.
Neira wzruszyła tylko ramionami, jakby mówił jej, że miecz należy trzymać za rękojeść. Wreszcie potężny sygnał z krasnoludzkiego pancernika rozdarł nocną ciszę, a Loq-Kro-Gar zamachnął się kotwiczką i zręcznie posłał ją w górę. Pociągnął lekko, by sprawdzić, czy dobrze się trzyma, po czym podał linę Neirze. Ta bez słowa jęła się wspinać.
Po chwili była już na pokładzie, rzuciła okiem w kierunku dochodzących głosów. Kilku majtków piło na drugim końcu burty zapominając o całym świecie. Sprośne żarty widać były bardziej interesujące niż pilnowanie statku. Uśmiechnęła się pod nosem. Przykucnęła lekko i szybkim krokiem udała się w kierunku schodów przemykając się najciemniejszymi zakamarkami pokładu. Strzeżonego Ranald strzeże. Mgła mgłą, ale wolała nie zaprzepaścić akcji zaraz na samym początku. Po chwili szła wolno korytarzem. Saurus nakreślił jej wcześniej orientacyjnie, gdzie znajduje się pomieszczenie, do którego miała się włamać. Zza rogu dochodziły kolejne głosy. Wychyliła lekko głowę. Strażnicy! To było oczywiste. Ale była na to przygotowana. Przed wyprawą rozcieńczyła nieco swoją truciznę, tak, by nie zabijała na miejscu a jedynie paraliżowała i usypiała na chwilę. Nie zauważyli jej. Wyciągła małą strzałkę z grotem nasączonym trucizną i szarymi lotkami na końcu oraz małą rurkę. Wychyliła się po raz drugi i celując w szyję jednego z mężczyzn posłała zatruty przed,miot w jego kierunku.
- Ernald! Co ci?! - spanikowany głos dobiegł do niej niemal natychmiast a zaraz po nim dźwięk ciężkiego cielska, które runęło na ziemię. Powtórzyła akcję. Drugi strażnik był zajęty budzeniem pierwszego, dlatego z nim sprawa była jeszcze łatwiejsza. W przeciągu kilku sekund miała już wolną drogę w kierunku skarbca. Podeszła spokojnie do drzwi. Przeszukała nieprzytomnych mężczyzn. Jeden z nich miał klucze do drzwi. Weszła w kolejny korytarz i zobaczyła śpiącego mężczyznę. Znieruchomiała kiedy usłyszała glos dochodzący gdzieś z korytarza:
- Jaśmin. Czujesz? - schowała się za ozdobną kotarę.
To nikt z naszych. Nie zostali powaleni żadnym tępym narzędziem ale najprawdopodobniej za sprawą trucizny.
- Nie żyją?
- Żyją, są tylko nieprzytomni. Nie odzyskają przytomności przez jeszcze jakiś czas. Zatruta strzałka.
- Nie mamy na nich czasu – głos był widocznie mocno zniecierpliwiony - Chodź.
Miała nadzieję, że jednak pójdą, ale po chwili kątem oka zauważyła, że gromada krasnoludów wchodzi do pomieszczenia. Przygryzła lekko wargę. Wątpliwe by z premedytacją sprzątnęli jej tablicę sprzed nosa, ale co jeśli zaczną rabować i zabiorą ją przypadkiem? Nie chciała czekać na rozwój wydarzeń wolała wziąć sprawy w swoje ręce.
- Nie radzę - powiedziała patrząc na nich zadziornie - wystarczy, że go drasnę, a umrze. -Wygląda na to, że mamy impas - dodała.
- Na to wygląda.
- Proponuję żebyśmy odłożyli broń i rozeszli się w swoje strony bez zwady.
- Ty pierwsza.
Trwali tak chwile, po czym kobieta nagle wybuchła śmiechem i odsunęła się. Drugi krasnolud z niesmakiem opuścił topory.
- Umywam ręce od tego co tu robisz - krasnolud skrzywił się - ale jeśli książę mnie spyta, nie skłamie, że cię nie widziałem
- Nie sądzę żeby spytał - powiedziała z uśmieszkiem. Bo i skąd mógłby wiedzieć. Popatrzyła z ulgą jak oddalają się w sobie tylko znanym kierunku. Chwilę później na korytarzu usłyszała kolejne odgłosy. Bez namysłu chwyciła śpiącego mężczyznę i znowu ze wstrzymanym oddechem czekała na dalszy rozwój sytuacji. Widać miała szczęście, krasnoludy też, bo głosy ponownie zaczęły się oddalać. Widać nie chciało im się zabrnąć aż do tej części korytarzy. I dobrze, bo co by było gdyby znaleziono oszołomionych strażników? Neira opuściła śpiącego żołdaka, który zachrapał, gdy wreszcie puściła jego usta i zwalił się na ziemię z chrzęstem pancerza. Banitka ułożyła go pod ścianą i zaczęła przekradać się stanowczo za jasnymi jak na jej gust pomieszczeniami. Cholera. Miała naprawdę wielkie szczęście i dobry pomysł gdy znalazła w ostatniej chwili drzemiącego na warcie gwardzistę. Ten gość z warkoczem był naprawdę sprytny i zadziwiająco sprawnie się zakradł. Na pewno by go nie pokonała, a było blisko. "Dzięki Ranaldowi. A teraz gdzie jest ten skarbiec ? " Jak na razie obezwładniła trzech mężczyzn, ale te głupie pokurcze wywołały tyle hałasu, że zaraz wszyscy zwalą sie jej na głowę. Trzeba się spieszyć, ten jaszczur nie będzie wiecznie się ukrywał...
- Tu jesteś! - w końcu znalazła wielkie, mosiężne drzwi. Nie było wątpliwości, że prowadzą do skarbca. Wyciągnęła wsuwkę, która podtrzymywała kilka niesfornych kosmyków, które od razu opadły jej na twarz. Chwilę zajęło jej mocowanie się z zamkami, ale chwilę potem puściły i mogła nareszcie dostać się do środka. Oniemiała widząc ilość bogactw zgromadzonych przez księcia. Zaczęła gorączkowo rozglądać się po sali. To była kwestia czasu, kiedy ktoś w końcu wpadnie na jej trop. Tablica, której szukała musiała być ważna, gdyż leżała na małym piedestale w rogu sali, razem z jakąś księgą i mieczem. Widać nie były to zwykłe skarby. Szczególnie księga, stara i zniszczona, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na szczególnie cenną. Spakowała tablicę i ruszyła w stronę wyjścia. Przemknęła się przez kilka korytarzy omijając śpiących strażników, ale coś musiało pójść nie tak. Hałas jaki zrobił się na pokładzie i podniesione głosy wskazywały na to jednoznacznie. Przezornie zaciągnęła kaptur na głowę i zawiązała chustkę, tak, że w zasadzie odsłonięte były tylko oczy. Tablica spowalniała ją znacznie. Nie spodziewała się, że będzie ona tak ciężka. Wyszła na pokład, skradając się jak najbliżej burty, ale z mgły pozostały już tylko resztki. Syknęła pod nosem, kiedy usłyszała jakiś głos skierowany w swoim kierunku. Nie było sensu dłużej się ukrywać. Najszybciej jak tylko mogła zaczęła biec w kierunku pozostawionej przez siebie liny. Dopadła ją i skoczyła przez barierkę, do której była przymocowana. Szybko znalazła się w łódce Saurusa.
-Masz to?- spytał Loq-Kro-Gar. Zziajana Neira rozwinęła nieco trzymany w rękach pakunek.
-Nie uprzedziłeś, że to będzie takie ciężkie- syknęła wściekła- i że napotkam tam bandę krasnali!
Saurus uśmiechnął się.
Hej, ktoś tam jest!- krzyknął strażnik na górze. Saurus naparł z całej siły na wiosła, nie przejmując się już hałasem usilnie starając się uciec szybko zbliżającej się granicy mgły. Nie mogli zostać rozpoznani. O ile już to nie nastąpiło.
Biała osłona rozpraszała się zbyt szybko, by mogli uciec aż do "Płaczu Himiko" pod osłoną. Syknęły bełty.
-Cholera! Mają nas jak na widelcu!- krzyknęła Neira, gdy pocisk przeleciał tuż obok niej.
-To dobry znak.
-Co?! TO nazywasz dobrym znakiem?!
-Strzelają do nas, a więc jeszcze nas nie rozpoznali. Nie otworzyliby ognia do uczestników Areny.- wyjaśnił Loq-Kro-Gar.
-Zaraz zauważą swój błąd. Nasza osłona zaraz się rozwieje! -zaznaczyła mocno dziewczyna. Faktycznie, czar został przełamany, biały kożuch znikał w zatrważającym tempie.
-Wstrzymaj oddech! -krzyknął jaszczur.
Neira nie miała pojęcia o co chodzi, ale usłuchała. Loq-Kro-Gar porzucił wiosła i zerwawszy się na nogi chwycił w jedną ręke pakunek, a w drugą banitkę jakby była szmacianą lalką i wskoczył do wody. Chwilę potem mgła ustąpiła zupełnie.
-Panie sierżancie, tam nikogo nie ma!- krzyknął zdumiony strażnik na widok pustej łodzi.
-Czarcie sztuczki, Tfu! -splunął sierżant.- Poślijcie jeszcze parę bełtów chłopcy, tak dla pewności.
***
Dziewczyna oparła się na swojej kozetce wciąż ciężko oddychając. Była już bezpieczna, o ile nie rozpoznano jej twarzy. Pokiwała palcem w kierunku Saurusa by nieco się zbliżył. Miała cierpiętniczą minę, więc jaszczur musiał pomyśleć, że czegoś jej potrzeba.
- Ty draniu! - przywaliła mu poduszką z całej siły, a przynajmniej tych resztek które dotychczas udało jej się odzyskać.
- Jest problem, spotkałam po drodze krasnoludy, rozpoznały mnie... - rzuciła po chwili.
Saurus pozostał niewzruszony. Oczywiście, fakt, iż Neira została rozpoznana przez krasnoludy, oraz to, że ich udział w akcji na pokładzie "Dumy Driftmaarktu" był aż nadto wyraźny nieco komplikowało sprawę, jednak Loq-Kro-Gar liczył na szybkie zatarcie śladów.
-Leż, wypoczywaj.-powiedział spokojnym głosem. - Zajmę się krasnalami.
Wymknął się z kajuty Neiry, po czym wrócił na pokład. Nie mógł ryzykować kradzieży łodzi, toteż na "Waleczne Serce" wrócił wpław.
W końcu znalazł się w swojej kwaterze. Ku swemu zdumieniu zastał u siebie kilka martwych gnoblarów. Dopiero po chwili uświadomił sobie co się wydarzyło. Kadzidła, których używał do medytacji były silnie trujące dla większości ciepłokrwistych. Pozornie mała dawnka była śmiertelnie niebezpieczna dla kogoś, kto nie był jaszczurem.
Loq-Kro-Gar uprzątnął pomieszczenie, wyrzucił ciała przez bulaj, a usiadwszy na podłodze rozwinął pakunek i spojrzał na glify. Szczerze wątpił, by poprzedni właściciel znał treść przekazu, jako, że była napisana po sauriańsku. Saurus dosypał świerzych ziół do kadzielnicy i rozpoczął lekturę.
***
"... i nastanie czas, gdy powróci prastary wróg Przedwiecznych, niosąc śmierć i zniszczenie, a dusze poległych będą im pokarmem."
Loq-Kro-Gar był zaniepokojony tym co wyczytał. Tablica zawierała informacje o wojnie, jaką prowadzili niegdyś Przedwieczni pośród Oceanu Gwiazd. Jednak ich przeciwnikiem nie była Czwórka, tak jak sądził, lecz ktoś zupełnie inny. Strzaskani bogowie byli wampirycznymi bytami, żerującymi na duszach zabitych. Ich konflikt z Przedwiecznymi przyczynił się do powstania zaburzeń w Osnowie i w rezultacie narodzin Chaosu.
Loq-Kro-Gar śledził uważnie tekst, aż w pewnym momencie jedno zdanie zamroziło mu krew w żyłach.
"Przedwieczni zostali pokonani"
Saurus czuł się, jakby ktoś mu przyłożył obuchem w brzuch. A więc to jest rozwiązanie wielkiej zagadki zniknięcia Przedwiecznych? Nadejście Chaosu zniszczyło Dawnych Panów? Wszystko co robił, wszystko, w co wierzył, to tylko wspomnienie istot, które odeszły przed jego narodzinami? Jaki więc był cel wszystkiego?
"W Wojnie Pośród Gwiazd nie było zwycięzców. Przeciwnicy Przedwiecznych również zostali zniszczeni. Pozostało jedynie trzech, roztrzaskanych na tysiące fragmentów, usiłują odzyskać siły, zniszczyć wszelkie pozostałości po Zaginionych Bogach i oczyścić wszechświat z wszelkiego życia"
A więc jaszczuroludzie są dla nich jedynie śladem po dawnym wrogu? Czy może Przedwieczni pozostawili nam świat pod opiekę, czyniąc nas tymi, którzy stoją pomiędzy ładem a chaosem, pomiędzy życiem a śmiercią? Ironią wydawało się to, że Strzaskani obawiali się mocy Osnowy. Wojna przestała być dwubiegunowa.
Zbliżał się do końca przekazu. Ostatnia linijak głosiła:
"A ich imiona to Kłamca, Zwiastun Nocy i Smok Pustki".
Loq-Kro-Gar odetchnął ciężko i usiadł na koi. Jeszce dziś po południu miał jasny cel i przeznaczenie. Teraznie wiedział co robić. Co mogło przynieść jutro?
-Leż, wypoczywaj.-powiedział spokojnym głosem. - Zajmę się krasnalami.
Wymknął się z kajuty Neiry, po czym wrócił na pokład. Nie mógł ryzykować kradzieży łodzi, toteż na "Waleczne Serce" wrócił wpław.
W końcu znalazł się w swojej kwaterze. Ku swemu zdumieniu zastał u siebie kilka martwych gnoblarów. Dopiero po chwili uświadomił sobie co się wydarzyło. Kadzidła, których używał do medytacji były silnie trujące dla większości ciepłokrwistych. Pozornie mała dawnka była śmiertelnie niebezpieczna dla kogoś, kto nie był jaszczurem.
Loq-Kro-Gar uprzątnął pomieszczenie, wyrzucił ciała przez bulaj, a usiadwszy na podłodze rozwinął pakunek i spojrzał na glify. Szczerze wątpił, by poprzedni właściciel znał treść przekazu, jako, że była napisana po sauriańsku. Saurus dosypał świerzych ziół do kadzielnicy i rozpoczął lekturę.
***
"... i nastanie czas, gdy powróci prastary wróg Przedwiecznych, niosąc śmierć i zniszczenie, a dusze poległych będą im pokarmem."
Loq-Kro-Gar był zaniepokojony tym co wyczytał. Tablica zawierała informacje o wojnie, jaką prowadzili niegdyś Przedwieczni pośród Oceanu Gwiazd. Jednak ich przeciwnikiem nie była Czwórka, tak jak sądził, lecz ktoś zupełnie inny. Strzaskani bogowie byli wampirycznymi bytami, żerującymi na duszach zabitych. Ich konflikt z Przedwiecznymi przyczynił się do powstania zaburzeń w Osnowie i w rezultacie narodzin Chaosu.
Loq-Kro-Gar śledził uważnie tekst, aż w pewnym momencie jedno zdanie zamroziło mu krew w żyłach.
"Przedwieczni zostali pokonani"
Saurus czuł się, jakby ktoś mu przyłożył obuchem w brzuch. A więc to jest rozwiązanie wielkiej zagadki zniknięcia Przedwiecznych? Nadejście Chaosu zniszczyło Dawnych Panów? Wszystko co robił, wszystko, w co wierzył, to tylko wspomnienie istot, które odeszły przed jego narodzinami? Jaki więc był cel wszystkiego?
"W Wojnie Pośród Gwiazd nie było zwycięzców. Przeciwnicy Przedwiecznych również zostali zniszczeni. Pozostało jedynie trzech, roztrzaskanych na tysiące fragmentów, usiłują odzyskać siły, zniszczyć wszelkie pozostałości po Zaginionych Bogach i oczyścić wszechświat z wszelkiego życia"
A więc jaszczuroludzie są dla nich jedynie śladem po dawnym wrogu? Czy może Przedwieczni pozostawili nam świat pod opiekę, czyniąc nas tymi, którzy stoją pomiędzy ładem a chaosem, pomiędzy życiem a śmiercią? Ironią wydawało się to, że Strzaskani obawiali się mocy Osnowy. Wojna przestała być dwubiegunowa.
Zbliżał się do końca przekazu. Ostatnia linijak głosiła:
"A ich imiona to Kłamca, Zwiastun Nocy i Smok Pustki".
Loq-Kro-Gar odetchnął ciężko i usiadł na koi. Jeszce dziś po południu miał jasny cel i przeznaczenie. Teraznie wiedział co robić. Co mogło przynieść jutro?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Bothan zajmował się swoim gromnillowy ,rodowy pancerz ,rozmyślając nad Areną i niedawnymi zajściami.
Dokładnie wypolerował wszystkie runy ,sprawdził i jeszcze raz zabezpieczył strukturę zbroi. Następnie ze specjalnej szkatuły wyciągnął rodowe narzędzie ,które od wielu lat nie wymagało żadnych napraw. Dokładnie przeliczył wszystkie zdobione dynamity i bezpiecznie schował w skrzynce zapezbieczającej. Garłacz musiał jednak bardzo dokładnie wyczyścić.
Szczegółowo zajął się ekwipunkiem ,gdyż nie może sobie pozwolić na jakieś usterki podczas walki z elfem.
Nagle ktoś mocno zapukał w jego drzwi. Stary inżynier otworzył i ujrzał Brokkiego -Witam panie McArmstrong!- wykrzyknął kłaniając się nisko -A ,to ty... która godzina?... po co w nocy do mnie przychodzisz?!- powiedział chłodno Bothan -Ależ mistrzu! Już ranek! Kazałeś się poinformować ,gdy coś się stanie ,lub nadejdzie świt.- dowódca spojrzał na niego -Ranek powiadasz... jak ten czas leci... no dobra... niedługo moja walka... idź do Flanda ,zajmiecie się "Czerwonym baronem"...- krótkobrody szybko rzekł -Ależ panie Bothanie! Codziennie go sprawdzamy... jest w idealnym stanie...- stary krasnolud warknął -I właśnie przez niedbalstwo kiedyś zginiesz! Do roboty! Acha! No i po drodze przekaż Mulfgarowi ,że niedługo płyniemy na "Waleczne Serce"!- Brokki ukłonił się i odszedł.
Bothan ubrał się w nowe,niezabrudzone ,inżynierskie ubranie , załozył pierścień Olafomira "Niedźwiedziej Pięści" ,całą broń zostawił w szczelnie zamkniętej kajucie. Założył również okulary pilota.
Po wyjściu z kajuty udał się do kantyny ,tam spożył pożywne śniadanie ,składajace się z jajecznicy ,bekonu i kufla piwa. Nasępnie udał się na pokład.
Promienie słońca oślepiły inżyniera przez moment. Był okropny upał ,było duszo i ani jednej chmury na niebie. Po statku biegali spoceci Zabójcy ,gdzie tylko mogąc pili i szukali cienia. Przy lądowisku stał Mulfgar z pakunkiem.
-Witam panie Bothan!- wykrzyknął do zbliżającego sie krasnoluda -A witaj Mulfgarze! Masz?- pomarszczony krasnolud kiwnął głową po czym wsiedli do łodzi "Niezatpialnego" - była to małą żelazna łódka ,na niej był jedynie silnik ,mały ster oraz działko.
Łódz z lekkim warkotem popłynęła w stronę "Walecznego serca"
Dokładnie wypolerował wszystkie runy ,sprawdził i jeszcze raz zabezpieczył strukturę zbroi. Następnie ze specjalnej szkatuły wyciągnął rodowe narzędzie ,które od wielu lat nie wymagało żadnych napraw. Dokładnie przeliczył wszystkie zdobione dynamity i bezpiecznie schował w skrzynce zapezbieczającej. Garłacz musiał jednak bardzo dokładnie wyczyścić.
Szczegółowo zajął się ekwipunkiem ,gdyż nie może sobie pozwolić na jakieś usterki podczas walki z elfem.
Nagle ktoś mocno zapukał w jego drzwi. Stary inżynier otworzył i ujrzał Brokkiego -Witam panie McArmstrong!- wykrzyknął kłaniając się nisko -A ,to ty... która godzina?... po co w nocy do mnie przychodzisz?!- powiedział chłodno Bothan -Ależ mistrzu! Już ranek! Kazałeś się poinformować ,gdy coś się stanie ,lub nadejdzie świt.- dowódca spojrzał na niego -Ranek powiadasz... jak ten czas leci... no dobra... niedługo moja walka... idź do Flanda ,zajmiecie się "Czerwonym baronem"...- krótkobrody szybko rzekł -Ależ panie Bothanie! Codziennie go sprawdzamy... jest w idealnym stanie...- stary krasnolud warknął -I właśnie przez niedbalstwo kiedyś zginiesz! Do roboty! Acha! No i po drodze przekaż Mulfgarowi ,że niedługo płyniemy na "Waleczne Serce"!- Brokki ukłonił się i odszedł.
Bothan ubrał się w nowe,niezabrudzone ,inżynierskie ubranie , załozył pierścień Olafomira "Niedźwiedziej Pięści" ,całą broń zostawił w szczelnie zamkniętej kajucie. Założył również okulary pilota.
Po wyjściu z kajuty udał się do kantyny ,tam spożył pożywne śniadanie ,składajace się z jajecznicy ,bekonu i kufla piwa. Nasępnie udał się na pokład.
Promienie słońca oślepiły inżyniera przez moment. Był okropny upał ,było duszo i ani jednej chmury na niebie. Po statku biegali spoceci Zabójcy ,gdzie tylko mogąc pili i szukali cienia. Przy lądowisku stał Mulfgar z pakunkiem.
-Witam panie Bothan!- wykrzyknął do zbliżającego sie krasnoluda -A witaj Mulfgarze! Masz?- pomarszczony krasnolud kiwnął głową po czym wsiedli do łodzi "Niezatpialnego" - była to małą żelazna łódka ,na niej był jedynie silnik ,mały ster oraz działko.
Łódz z lekkim warkotem popłynęła w stronę "Walecznego serca"
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[Jestem zmuszony do posta pod postem ]
Krasnoludzka zmotoryzowana łódz podpłynęła pod "Waleczne serce" ,z okrętu uniósł się okrzyk -What are you doing ,krasnoludy? - ,Bothan uniósł głowę i warknął -Ołpen de dor ,maderfaker bojs!-
Po chwili krzyków unoszących się na pokładzie ,zrzucono z niego 4 liny ,aby wciągnąć łódz ,Bothan i Mulfgar przywiązali je dokładnie po czym krzyknęli -Kaman! Łi ar ridi!- jednak statek nie podniósł się ,Mulgar warknął -Eee tam! Pewnie nie mogą wciągnąć! Mięczaki!-
Z pokładu zrczucono drabinkę sznurową ,po której inżynierowie weszli na pokład ,zobaczyli na nim czterech zipiących marynarzy ,przywiązujacych liny burty -Dobra! Teraz trza znaleść państwa Ramirezów!- wykrzyknął Bothan ,jego towarzysz wskazał na stojacego na rufie saurusa -Spytajmy jaszczurkę! Może już wytrzeźwiał!- McArmstrong warknął -Dobra myśl! On zawsze o wszystkim wie!- po czym udali się w stronę jaszczuroluda
Krasnoludzka zmotoryzowana łódz podpłynęła pod "Waleczne serce" ,z okrętu uniósł się okrzyk -What are you doing ,krasnoludy? - ,Bothan uniósł głowę i warknął -Ołpen de dor ,maderfaker bojs!-
Po chwili krzyków unoszących się na pokładzie ,zrzucono z niego 4 liny ,aby wciągnąć łódz ,Bothan i Mulfgar przywiązali je dokładnie po czym krzyknęli -Kaman! Łi ar ridi!- jednak statek nie podniósł się ,Mulgar warknął -Eee tam! Pewnie nie mogą wciągnąć! Mięczaki!-
Z pokładu zrczucono drabinkę sznurową ,po której inżynierowie weszli na pokład ,zobaczyli na nim czterech zipiących marynarzy ,przywiązujacych liny burty -Dobra! Teraz trza znaleść państwa Ramirezów!- wykrzyknął Bothan ,jego towarzysz wskazał na stojacego na rufie saurusa -Spytajmy jaszczurkę! Może już wytrzeźwiał!- McArmstrong warknął -Dobra myśl! On zawsze o wszystkim wie!- po czym udali się w stronę jaszczuroluda
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Fluffy długo przygotowywał się mentalnie do nadchodzącej walki stosując dezintegrację zielonych komórek z wykorzystaniem alkoholu absolutnego czyli wywaru, którego moc przekracza 100% normy.Był pewien, że wygra, bo w końcu był najspryniejszy i najwienkszy, ale wolał się napić na zapas...
Kolejnego dnia Loq-Kro-Gar był zagubiony. Cały jego świat runął w jednej chwili, a myśli o niepewnej przyszłości kłębiły mu się w głowie. Nagle poczuł się jakby był sam we wszechświecie, a jego święta misja zupełnie straciła na znaczeniu. Jedno pytanie wybijało się ponad to kłębowisko myśli. Co teraz?
Stojąc przy relingu i patrząc w morze zdawał się być nieobecny duchem, toteż prawie przeoczył nadejście krasnoludów. Inżynier Bohtan wraz z towarzyszemi podszedł raźnym krokiem do gada.
-Czołem Jaszczurze! Coś taki ponury?- zagadnął McArmstrong. Wzrok Loq-Kro-Gara był rozbiegany.
-Witaj. Co cię sprowadza? -powiedział w końcu spokojnie saurus.
-Ano, mamy tu taką sprawę do szanownego Antonio Ramireza, tego starszego i nie wiemy, gdzie go znaleźć. Tośmy wykoncypowali, że mógłbyś wiedzieć, jak do niego trafić. - wytłumaczył Bothan.
-Nie widzieliśmy się dzisiaj, ale zacząłbym poszukiwania od jego kajuty... - Loq-Kro-Gar zawachał się na chwilę - mogę was zaprowadzić. I tak nie mam teraz nic do zrobienia.
Stojąc przy relingu i patrząc w morze zdawał się być nieobecny duchem, toteż prawie przeoczył nadejście krasnoludów. Inżynier Bohtan wraz z towarzyszemi podszedł raźnym krokiem do gada.
-Czołem Jaszczurze! Coś taki ponury?- zagadnął McArmstrong. Wzrok Loq-Kro-Gara był rozbiegany.
-Witaj. Co cię sprowadza? -powiedział w końcu spokojnie saurus.
-Ano, mamy tu taką sprawę do szanownego Antonio Ramireza, tego starszego i nie wiemy, gdzie go znaleźć. Tośmy wykoncypowali, że mógłbyś wiedzieć, jak do niego trafić. - wytłumaczył Bothan.
-Nie widzieliśmy się dzisiaj, ale zacząłbym poszukiwania od jego kajuty... - Loq-Kro-Gar zawachał się na chwilę - mogę was zaprowadzić. I tak nie mam teraz nic do zrobienia.
Ostatnio zmieniony 24 cze 2013, o 09:36 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[Mistrzu Areny! Krwi!]
Niewyraźny cień oderwał się od ściany i ruszył przed siebie, popatrując w blednące gwiazdy. Od strony "Dumy Driftmaarku" dochodziły młodego wampira dziwne odgłosy. Wszystko zresztą słyszał teraz wyraźniej. Barwy i kontury przedmiotów, które go otaczały były wyostrzone i podejrzewał, że upłynie dużo czasu zanim przyzwyczai się do nowej formy postrzegania świata. Wędrował po pokładzie, nie tracąc sił, aż nastał chłodny świt. Wraz z nieprzyjemnie palącym słońcem przybyły krępe sylwetki brodaczy. Po chwili wahania, Antonio ruszył za nimi.
Bothan, który odwrócił się, żeby sprawdzić, kto ich śledzi, ujrzał młodego Estalijczyka.
- O, właśnie szukaliśmy... - zaczął, ale urwał, zaniepokojony. Coś mówiło mu, że powinien się przestraszyć, ale nie był pewien czego. Odpowiedź nadeszła, kiedy wnuk fechmistrza wypowiedział pierwsze słowa.
- Czego szuka grupa krasnoludów - zaczął, a tęczówki jego oczu z wolna przybrały jasnożółtą barwę - tak daleko od swojego metalowego okrętu? Zgubiliście się?
Bothan powolutku przesunął dłoń w kierunku zwisającego mu u pasa oręża. Nie spuszczał spojrzenia z pary błyszczących w świetle poranka kłów. Wzrok Antonia był pełen... głodu?
- A może szukacie swojego towarzysza? Tego... Skriega. Odpowiedzcie szybko, bo wiatr na morzu jest zimnym, a wśród nas krąży posoka o smaku stali, żarząca się ciepłem waszych kuźni. - Oczy Estalijczyka poczerwieniały nagle, przechodząc poprzez gorący pomarańcz w ognisty szkarłat. Świeciły tak jasno, że mimo słonecznego blasku, rzucały poświatę na policzki, nos i czoło człowieka.
Niewyraźny cień oderwał się od ściany i ruszył przed siebie, popatrując w blednące gwiazdy. Od strony "Dumy Driftmaarku" dochodziły młodego wampira dziwne odgłosy. Wszystko zresztą słyszał teraz wyraźniej. Barwy i kontury przedmiotów, które go otaczały były wyostrzone i podejrzewał, że upłynie dużo czasu zanim przyzwyczai się do nowej formy postrzegania świata. Wędrował po pokładzie, nie tracąc sił, aż nastał chłodny świt. Wraz z nieprzyjemnie palącym słońcem przybyły krępe sylwetki brodaczy. Po chwili wahania, Antonio ruszył za nimi.
Bothan, który odwrócił się, żeby sprawdzić, kto ich śledzi, ujrzał młodego Estalijczyka.
- O, właśnie szukaliśmy... - zaczął, ale urwał, zaniepokojony. Coś mówiło mu, że powinien się przestraszyć, ale nie był pewien czego. Odpowiedź nadeszła, kiedy wnuk fechmistrza wypowiedział pierwsze słowa.
- Czego szuka grupa krasnoludów - zaczął, a tęczówki jego oczu z wolna przybrały jasnożółtą barwę - tak daleko od swojego metalowego okrętu? Zgubiliście się?
Bothan powolutku przesunął dłoń w kierunku zwisającego mu u pasa oręża. Nie spuszczał spojrzenia z pary błyszczących w świetle poranka kłów. Wzrok Antonia był pełen... głodu?
- A może szukacie swojego towarzysza? Tego... Skriega. Odpowiedzcie szybko, bo wiatr na morzu jest zimnym, a wśród nas krąży posoka o smaku stali, żarząca się ciepłem waszych kuźni. - Oczy Estalijczyka poczerwieniały nagle, przechodząc poprzez gorący pomarańcz w ognisty szkarłat. Świeciły tak jasno, że mimo słonecznego blasku, rzucały poświatę na policzki, nos i czoło człowieka.
Ostatnio zmieniony 23 cze 2013, o 23:33 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.
[ KRWI!!!
Na statku jest tylko Bothan i Mulfgar ]
- A może szukacie swojego towarzysza? Tego... Skriega. Odpowiedzcie szybko, bo wiatr na morzu jest zimnym, a wśród nas krąży posoka o smaku stali, żarząca się ciepłem waszych kuźni. - Oczy Estalijczyka poczerwieniały nagle, przechodząc poprzez gorący pomarańcz w ognisty szkarłat. Świeciły tak jasno, że mimo słonecznego blasku, rzucały poświatę na policzki, nos i czoło człowieka.
-A coś ty taki... rozgorączkowany...- rzekł chłodno Bothan nie spuszczając pewnego wzroku z rozmówcy ,doświadczony krasnolud wiedział już kim jest i czego można się spodziewać -Nie szukamy Skriega... na wasze szczęście...mów no mi zaraz...chłopcze... gdzie ...- przerwał kiedy dostrzegł wychodzącego spod pokładu łowcę czarownic (nie ,to nie joke )
Był to ten sam inkwizytor ,z którym rozmawiali podczas balu ,stary inżynier bez słowa szarpnął wampira za rękę i wciągnął do kajuty kapitana. Zdezorientowany Estalijczyk nie spodziewał się tego ,więc nie stawił większego oporu. Był to skromny pokój wywieszony mnóstem obrazów,nad wielkim biurkiem ,na którym leżały dudy ,wywieszony był miecz katowski. -Co to ma być?!- krzyknął dziwnym głosem młodzieniec wyrywając się od Bothana -Cicho...- szepnął spoglądając przez wizjer w drzwiach -Posłuchaj no... przez jakiś czas stąd nie wychodź... pod żadnym pozorem...- wampir chciał coś powiedzieć kiedy McArmstrong zwrócił się do Mulfgara -Mulfgarze... musisz go stąd odciągnąć... ja poszukam Lustryjczyka i kajuty Ramirezów...- na twarzy pomarszczonego krasnoluda widać było uśmiech -Już ja go odciągnę... he he...-
Mulgar otworzył drzwi i wyszedł na pokład ,kierujac się w stronę łowcy czarownic ,tuż za nim wyszedł Bothan ,ale szybko zszedł pod pokład.
-Szukasz czegoś?!- warknął Mulfgar do człowieka -Co to?! Co wy tu robicie?! Przecież mieliście być na "Niezatapialnym II"- krzyknął zaniepokojony -HA! Raporty zawiodły- wrzasnął Mulfgar wymierzając prawego sierpowego. Jednak Reiner zdołał się odchylić i oddać potężnym hakiem. Krasnolud odskoczył i złapał się za obolałą szczękę -Ty...- warknął zaciskając pięść. Inkwizytor wyciagnął pistolet i próbował zastrzelić krasnoluda ,jednak ten reflektywnie kopnął pobliską beczkę ,która potoczyła sie przerwacając człowieka. Upadając wypalił w niebo z pistoletu ,kiedy próbował się otrząsnąć i wstać ,Mulfgar już był przy nim i roztrzaskał mu szczękę potężnym kopniakiem. Łowca czarownic odturlał się z wrzaskiem ,kiedy podbiegło paru załogantów mimo bólu wstał i wyszarpnął jednemu sztylet po czym cisnął nim w inżyniera ,ten nie zdążył nic zrobić i ostrze przeszyło mu lewe ramię ,tak mocno ,że czubek broni widać było z dugiej strony ,Mulfgar poteżnie zaklnął po krasnoludzku i wyrwał szpikulec -Czas na twoją śmierć!- wrzasnął ,dwóch załogantów chciało powstrzymać łowcę ,jednak pierwszy został zraniony ostrzem ukrtym w czubie buta ,a drugi skończył z potrzaskanymi żebrami. Krasnolud złapał Reinera za szyję potężnym uściskiem ,jednak ten zdołał wyciągnąć mały sztylet i wbić go w udo napastnika ,Mulgar z bólem puścił łowcę i wyciągnął ostrze ,z krawiącej rany.-BARUM KHAZAD!- warknął i zaszarżował na póbującego ogarnąć sie pod podduszaniu człowieka. Inzynier staranował łowcę czarownic przygniatając go do burty ,znokautował go lewym prostym ,po czym złapał go za kołnierz i wyrzucił do wody. Potężny plusk wbił się w górę ,od razu tłum załogantów podbiegł ,aby zobaczyć co się z nim stanie -Noż kurna...- warknął kulejący i krwawiący Mulfgar ,po chwili zatoczył się i padł omdlały na pokład.
Na statku jest tylko Bothan i Mulfgar ]
- A może szukacie swojego towarzysza? Tego... Skriega. Odpowiedzcie szybko, bo wiatr na morzu jest zimnym, a wśród nas krąży posoka o smaku stali, żarząca się ciepłem waszych kuźni. - Oczy Estalijczyka poczerwieniały nagle, przechodząc poprzez gorący pomarańcz w ognisty szkarłat. Świeciły tak jasno, że mimo słonecznego blasku, rzucały poświatę na policzki, nos i czoło człowieka.
-A coś ty taki... rozgorączkowany...- rzekł chłodno Bothan nie spuszczając pewnego wzroku z rozmówcy ,doświadczony krasnolud wiedział już kim jest i czego można się spodziewać -Nie szukamy Skriega... na wasze szczęście...mów no mi zaraz...chłopcze... gdzie ...- przerwał kiedy dostrzegł wychodzącego spod pokładu łowcę czarownic (nie ,to nie joke )
Był to ten sam inkwizytor ,z którym rozmawiali podczas balu ,stary inżynier bez słowa szarpnął wampira za rękę i wciągnął do kajuty kapitana. Zdezorientowany Estalijczyk nie spodziewał się tego ,więc nie stawił większego oporu. Był to skromny pokój wywieszony mnóstem obrazów,nad wielkim biurkiem ,na którym leżały dudy ,wywieszony był miecz katowski. -Co to ma być?!- krzyknął dziwnym głosem młodzieniec wyrywając się od Bothana -Cicho...- szepnął spoglądając przez wizjer w drzwiach -Posłuchaj no... przez jakiś czas stąd nie wychodź... pod żadnym pozorem...- wampir chciał coś powiedzieć kiedy McArmstrong zwrócił się do Mulfgara -Mulfgarze... musisz go stąd odciągnąć... ja poszukam Lustryjczyka i kajuty Ramirezów...- na twarzy pomarszczonego krasnoluda widać było uśmiech -Już ja go odciągnę... he he...-
Mulgar otworzył drzwi i wyszedł na pokład ,kierujac się w stronę łowcy czarownic ,tuż za nim wyszedł Bothan ,ale szybko zszedł pod pokład.
-Szukasz czegoś?!- warknął Mulfgar do człowieka -Co to?! Co wy tu robicie?! Przecież mieliście być na "Niezatapialnym II"- krzyknął zaniepokojony -HA! Raporty zawiodły- wrzasnął Mulfgar wymierzając prawego sierpowego. Jednak Reiner zdołał się odchylić i oddać potężnym hakiem. Krasnolud odskoczył i złapał się za obolałą szczękę -Ty...- warknął zaciskając pięść. Inkwizytor wyciagnął pistolet i próbował zastrzelić krasnoluda ,jednak ten reflektywnie kopnął pobliską beczkę ,która potoczyła sie przerwacając człowieka. Upadając wypalił w niebo z pistoletu ,kiedy próbował się otrząsnąć i wstać ,Mulfgar już był przy nim i roztrzaskał mu szczękę potężnym kopniakiem. Łowca czarownic odturlał się z wrzaskiem ,kiedy podbiegło paru załogantów mimo bólu wstał i wyszarpnął jednemu sztylet po czym cisnął nim w inżyniera ,ten nie zdążył nic zrobić i ostrze przeszyło mu lewe ramię ,tak mocno ,że czubek broni widać było z dugiej strony ,Mulfgar poteżnie zaklnął po krasnoludzku i wyrwał szpikulec -Czas na twoją śmierć!- wrzasnął ,dwóch załogantów chciało powstrzymać łowcę ,jednak pierwszy został zraniony ostrzem ukrtym w czubie buta ,a drugi skończył z potrzaskanymi żebrami. Krasnolud złapał Reinera za szyję potężnym uściskiem ,jednak ten zdołał wyciągnąć mały sztylet i wbić go w udo napastnika ,Mulgar z bólem puścił łowcę i wyciągnął ostrze ,z krawiącej rany.-BARUM KHAZAD!- warknął i zaszarżował na póbującego ogarnąć sie pod podduszaniu człowieka. Inzynier staranował łowcę czarownic przygniatając go do burty ,znokautował go lewym prostym ,po czym złapał go za kołnierz i wyrzucił do wody. Potężny plusk wbił się w górę ,od razu tłum załogantów podbiegł ,aby zobaczyć co się z nim stanie -Noż kurna...- warknął kulejący i krwawiący Mulfgar ,po chwili zatoczył się i padł omdlały na pokład.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Znudzony Gerhard kręcił się bez celu po pokładzie "Gargantuana", obserwując ciężką pracę zgromadzonych tam marynarzy. Rejs okrutnie mu się dłużył z racji braku jakichkolwiek rozrywek. Na domiar złego Książę Mórz rządził swoją flotą żelazną ręką, więc na każdym statku panowała patologiczna wręcz dyscyplina. O okazjonalnych awanturach i walkach na pięści nie mogło więc być mowy.
Zrezygnowany kapitan oparł się o burtę statku, wpatrując się w spienione fale. Bolał go fakt, że jego piękne miecze kurzą się w jego kajucie. Przyjechał tutaj, żeby przelewać krew, a nie podziwiać widoki !
Kiedy tak złorzeczył, zauważył poruszenie na pokładzie "Walecznego Serca".
- Walka ! - Szepnął pod nosem, uśmiechając się krzywo. Jak na złość, oglądanie cudzych zmagań było jedynym, co mu pozostało.
Kiedy przyjrzał się uważniej, udało mu się rozpoznać więcej szczegółów. Ku jego najszczerszemu zdziwieniu, jednym z walczących był towarzysz krasnoludzkiego inżyniera, z którym pił na balu. Dziwne, zawsze wydawał spokojnym jegomościem, jak wszystkie krasnoludy zresztą.
Kiedy Gerhard zobaczył, jak Mulfgar wyrzuca swego adwersarza za burtę, poczuł zimny dreszcz na plecach.
Dawi walczył z inkwizytorem.
Eirenstern odszedł od burty jak oparzony, myśląc intensywnie. Jego wewnętrzna paranoja kazała mu założyć, że wysłannik inkwizycji przybył tu za nim. Po chwili jednak odrzucił ten zamysł. Nawet mieszkańcy Czarnego Zamku nie mogli znać jego tajemnicy. Chyba.
Tak więc musiał tu przybyć z zgoła innych pobudek. Mimo to, kapitan musiał mieć się na baczności. Wszak ze wszystkich sztandarowych cech Inkwizytorów, ciekawość była najgroźniejszą.
Zrezygnowany kapitan oparł się o burtę statku, wpatrując się w spienione fale. Bolał go fakt, że jego piękne miecze kurzą się w jego kajucie. Przyjechał tutaj, żeby przelewać krew, a nie podziwiać widoki !
Kiedy tak złorzeczył, zauważył poruszenie na pokładzie "Walecznego Serca".
- Walka ! - Szepnął pod nosem, uśmiechając się krzywo. Jak na złość, oglądanie cudzych zmagań było jedynym, co mu pozostało.
Kiedy przyjrzał się uważniej, udało mu się rozpoznać więcej szczegółów. Ku jego najszczerszemu zdziwieniu, jednym z walczących był towarzysz krasnoludzkiego inżyniera, z którym pił na balu. Dziwne, zawsze wydawał spokojnym jegomościem, jak wszystkie krasnoludy zresztą.
Kiedy Gerhard zobaczył, jak Mulfgar wyrzuca swego adwersarza za burtę, poczuł zimny dreszcz na plecach.
Dawi walczył z inkwizytorem.
Eirenstern odszedł od burty jak oparzony, myśląc intensywnie. Jego wewnętrzna paranoja kazała mu założyć, że wysłannik inkwizycji przybył tu za nim. Po chwili jednak odrzucił ten zamysł. Nawet mieszkańcy Czarnego Zamku nie mogli znać jego tajemnicy. Chyba.
Tak więc musiał tu przybyć z zgoła innych pobudek. Mimo to, kapitan musiał mieć się na baczności. Wszak ze wszystkich sztandarowych cech Inkwizytorów, ciekawość była najgroźniejszą.
Ostatnio zmieniony 24 cze 2013, o 14:25 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ No to macie tą krew jak chcecie http://www.youtube.com/watch?v=dKILvAggpYw
A tak na poważnie to już rozgrywam walkę, z braku rolpleja przebalowałem cały weekend ale już jestem ]
"Wielki Zachodni Ocean." Pomyślał z pewną dozą podziwu komandor de Merke, stojąc za wielkim kołem sterowym "Gargantuana". Na mostku ogromnego okrętu było także wielu innych oficerów i nawigatorów, wszyscy zajęci swymi zwykłymi czynnościami. Parę mil morskich za nimi został zarówno skalisty cypel norskiego półwyspu, jak i monotonne wybrzeża Bretonii. Od czasu napaści na okręt Księcia Mórz, sam komandor stał się nieco zbyt podejrzliwy, jednak sam Adelhar nakazał zachowanie spokoju i obiecał, że sam się wszystkim zajmie. Jak na razie nic nie zrobił, przynajmniej nic o czym by usłyszał. A słyszał o wszystkim co działo się na statkach. Walki na pięści, zawody w siłowaniu się na rękę,a także zapasy i późnonocne, półtajne pojedynki na ostrą broń nie uchodziły jego uwadze. Co więcej ich publiczność coraz częściej zasilali pasażerowie i niektóre ważniejsze persony. Widocznie ostatnia walka na arenie, choć stoczona relatywnie niedawno zaostrzyła apetyt tej durnej ciżby na krew. "Gdyby to ode mnie zależało, wszystkimi nakarmiłbym skorupiaki albo sprzedał w niewolę." Dowódca "Gargantuana zmełł pod nosem przekleństwo.
Ale nie, van der Maaren wciąż utrzymywał że są mu potrzebni, że ich plan cały czas idzie naprzód i jak zwykle że niedługo udzieli więcej informacji. A ten cholerny mag cały czas ochoczo go to tego zachęcał, wyciągając coraz to nowsze 'starożytne' teksty i inne dowody na to by wciąż spieszyć ślepo do celu.
"-Utopiona Skarbnica się otworzy, a w niej czeka tyle bogactwa, że prosty umysł nie jest w stanie nawet go ogarnąć. Będziemy potrzebować jedynie pewnej dozy poświęcenia i..." Ofiary. Tak powiedział na naradzie jeszcze w Marienburgu, zanim do ich floty Książę ściągnął te wszystkie przybłędy. Pogardliwe elfy i śmierdzące krasnoludy wiecznie kłócące się ze sobą o błahostki. Snobistyczni imperialiści, których kapitan próbował otruć księcia, czego niestety nigdy mu nie udowodnią. Oto co byli warci.
De Merke przekręcił pierwsze, mniejsze koło sterowe, rzeźbione w kształty merlinów o piętnaście stopni w lewo, a to większe stylizowane na otoczoną mackami paszczę krakena ustawił prosto, po czym opadł na wyściełany fotel dowódczy. Całe życie pływał pod dowództwem, lub na usługach Adelhara i sądząc po wielkości jego willi w Salzenmundzie nigdy nie wyszedł na tym jakoś specjalnie źle. "Pewnie powinienem zostawić te ciągłe podejrzenia samym sobie i cieszyć się podejrzanie spokojnym rejsem, jak to bydło, które przewożę na swej jednostce..." Oficer po chwili znalazł remedium na swoje problemy w postaci świeżo odkorkowanej butelki rumu na podręcznym stoliku. "Tak, zdecydowanie."
Flota wpłynęła na otwarty ocean. Jak okiem sięgnąć nic tylko woda. I bynajmniej nie wszyscy czuli się w tych warunkach jak ryby. Dotychczas minęło ich parę statków kupieckich i imperialny okręt wojenny w barwach Nordlandu. Popołudniu na horyznoncie wypatrzono dwa pirackie okręty, lecz zaraz podjęły one jedyną słuszną, wobec potęgi armady decyzję ostrej zmiany kursu. Kapitanowie Akeleth Faoiltiarna oraz Daishio Asugawa wysłali natychmiast wiadomości z prośbą o udzielenie ich szybkim statkom pozwolenia na pogoń za rabusiami, które niezwłocznie otrzymali. Ku sporemu niezadowoleniu obu oficerów wielu głodnych walki ochotników, wśród których byli także niektórzy uczestnicy Areny zgłosiło się by wziąć udział w pościgu. Nikt im tego nie zabronił, a nawet pierwszy oficer Księcia Mórz pożegnał ich słowami "Owocnych łowów, przynieście ich głowy na rei!" Widać jego władca nie lubił konkurencji. Smoczy żagiel dżonki i migające w promieniach słońca srebrnymi rzeźbami nadburcie "Języczka" pomknęły niczym kule muszkietowe, niesione siarkowym wiatrem w pościgu za piratami.
Tymczasem zemsta Księcia Mórz na którą nieprzerwanie wyczekiwali wszyscy na "Niezatapialnym II", jakoś nie nadchodziła. Makaisson tylko mamrotał coś w swej dziwnej gwarze i patrzył się na wskaźniki na mostku swego parowca. Wtedy, po wypłynięciu statku elfów i Nippończyków w kierunku dymiącego i parskającego pianą spod łopat statku Malakaia wyruszyła pojedyncza jednostka pływająca. Wycelowane w nią lekko poddenerwowanymi rękami załogi miotacze harpunów, organki i muszkiety natychmiast podniesiono, widząc że to ich własna mechaniczna szalupa z działkiem, która wypłynęła dziś rano. Jednak to nie Bothan i Mulfgar, kierowali żelazną łódką, a dwaj zwiadowcy, którzy zostali pojmani w czasie napadu na "Dumę". Boin od razu rozpoznał swych ludzi i kazał opuścić dla nich pomost. Gdy łódka ze zgrzytem wsunęła się w specjalny, zamykany luk w boku statku dwaj dawi weszli na pokład. Od razu otoczył ich zaciekawiony tłum czerwonych grzebieni i szarych płaszczy towarzyszy, przez który przepchnął się sam Boin.
Spodziewali się nie ujrzeć więcej kamratów, a jeśli już to jakoś potwornie skrzywdzonych. Tymaczsem zarówno bandaż na głowie pierwszego jasnowłosego krasnoluda, jak i temblak białobrodego weterana wyglądały na porządnie i czysto założone. Powiedzieli też że mimo tego iż usiłowali im wcisnąć na obiad jakąś plugawą, dobrą dla elfów zieleninę (i to bez frytek) to na brak jedzenia nie narzekali. Jednak gdy tylko trafili do mesy od razu rzucili się na przyjemnie aromatycznego bugmansa z cytryną. Młodszy dawi otarł pianę z żółtej brody i złożył raport dowódcy.
- Osłanialiśmy wtedy odwrót w korytarzu obok, gdy padł rozkaz odwrotu. Niestety mój szacowny długobrody towarzysz...ekhem nie mógł nadążyć za resztą i gdy otoczyli nas człeczyny z tym magikiem... zostałem z nim, gdyż nie godzi się zostawiać swojaków w potrzebie.
Zgromadzeni chórem oznajmili poparcie dla mówiącego, nawet sam Harnarson skinął z ukontentowaniem głową. Opowieść kontynuował starszy dawi.
- I obezwładnili nas, po czym zawlekli do celi... i dziś rano wypuścili nas, podstawiając tę łódkę a książę człeczyn kazał nam przekazać... że..eee -wszyscy nachylili się mimowolnie, czekając aż starszy zwiadowca przypomni sobie co miał powiedzieć. -A tak! Już wiem! A nie, zapomniałem. -rozległy się zawiedzione westchnięcia. Na szczęście wątek podjął młodszy krasnolud.
- Kazał nam przekazać "pozdrowienia dla szacownego mistrza Makaissona. Naprawdę cenię jego oddanie i ciężką pracę w mojej flocie." -po mesie rozeszły się ożywione szmery.-Czy coś takiego... ale słuchajcie! Kolejna wiadomość jest dla pana Bothana McArmstronga!
Przez tłum przepchnął się młody czeladnik inżyniera - Brokki.
- Nie ma go tu, ale mogę mu to przekazać, mów. - wykrzknął.
- Otóż książę zapytał czy jego powietrzna machina jest gotowa, gdyż dzisiaj punktualnie o dziesiątej po południu będzie musiał się nim wybrać w drogę, na arenę. Dodał też, że każdy krasnolud, który tylko może jest zaproszony na tę walkę i koniecznie ma przyjść. - teraz gwar rozmów zagłuszył dalszą wypowiedź strażnika i dalsze pytania jego dowódcy. Manor, stojąc koło rozemocjowanego Brokkiego zacisnął pięść.
- Noż cholera. Lot bojowy w nocy! Też se człeczyna, na Grimnira wymyślił. Chodź młody, musimy zrobić kilka poprawek w obliczeniach i "Czerwonym Baronie" zanim wróci pan McArmstrong. - I niech nas historia osądzi. - dodał cicho i z dziwnym akcentem starszy czeladnik.
Niedługo po powrocie chłopaków Boina, wieści o nocnej walce ogłoszono na całej flocie. Ozdobną ramkę z szafirów przesunięto na wielkiej tablicy obok masztu "Gargantuana" o rubrykę niżej.
Bothan McArmstrong vs Fluffy Pachwinogryz
Tymczasem na statkach goniących pirackie łajby, w miarę zbliżania się do czarnych proporców z czaszkami wojownicze nastroje i charakterystyczne napięcie przed walką osiągało swe apogeum. Załogi statków biegały za swymi rozkazami, a ochotnicy znajdowali sobie wygodne pozycje i szykowali broń. Pierwsza balista na "Języczku" obok srebrnej rzeźby, czeszącej włosy pięknej elfki cisnęła wiązanką długich bełtów. Zakuty w czerwoną, samurajską zbroję Daishio Asugawa wydawał rozkazy marynarzon, machając długą kataną o smoczej rękojeści. Rozległy się wojenne okrzyki...
A tak na poważnie to już rozgrywam walkę, z braku rolpleja przebalowałem cały weekend ale już jestem ]
"Wielki Zachodni Ocean." Pomyślał z pewną dozą podziwu komandor de Merke, stojąc za wielkim kołem sterowym "Gargantuana". Na mostku ogromnego okrętu było także wielu innych oficerów i nawigatorów, wszyscy zajęci swymi zwykłymi czynnościami. Parę mil morskich za nimi został zarówno skalisty cypel norskiego półwyspu, jak i monotonne wybrzeża Bretonii. Od czasu napaści na okręt Księcia Mórz, sam komandor stał się nieco zbyt podejrzliwy, jednak sam Adelhar nakazał zachowanie spokoju i obiecał, że sam się wszystkim zajmie. Jak na razie nic nie zrobił, przynajmniej nic o czym by usłyszał. A słyszał o wszystkim co działo się na statkach. Walki na pięści, zawody w siłowaniu się na rękę,a także zapasy i późnonocne, półtajne pojedynki na ostrą broń nie uchodziły jego uwadze. Co więcej ich publiczność coraz częściej zasilali pasażerowie i niektóre ważniejsze persony. Widocznie ostatnia walka na arenie, choć stoczona relatywnie niedawno zaostrzyła apetyt tej durnej ciżby na krew. "Gdyby to ode mnie zależało, wszystkimi nakarmiłbym skorupiaki albo sprzedał w niewolę." Dowódca "Gargantuana zmełł pod nosem przekleństwo.
Ale nie, van der Maaren wciąż utrzymywał że są mu potrzebni, że ich plan cały czas idzie naprzód i jak zwykle że niedługo udzieli więcej informacji. A ten cholerny mag cały czas ochoczo go to tego zachęcał, wyciągając coraz to nowsze 'starożytne' teksty i inne dowody na to by wciąż spieszyć ślepo do celu.
"-Utopiona Skarbnica się otworzy, a w niej czeka tyle bogactwa, że prosty umysł nie jest w stanie nawet go ogarnąć. Będziemy potrzebować jedynie pewnej dozy poświęcenia i..." Ofiary. Tak powiedział na naradzie jeszcze w Marienburgu, zanim do ich floty Książę ściągnął te wszystkie przybłędy. Pogardliwe elfy i śmierdzące krasnoludy wiecznie kłócące się ze sobą o błahostki. Snobistyczni imperialiści, których kapitan próbował otruć księcia, czego niestety nigdy mu nie udowodnią. Oto co byli warci.
De Merke przekręcił pierwsze, mniejsze koło sterowe, rzeźbione w kształty merlinów o piętnaście stopni w lewo, a to większe stylizowane na otoczoną mackami paszczę krakena ustawił prosto, po czym opadł na wyściełany fotel dowódczy. Całe życie pływał pod dowództwem, lub na usługach Adelhara i sądząc po wielkości jego willi w Salzenmundzie nigdy nie wyszedł na tym jakoś specjalnie źle. "Pewnie powinienem zostawić te ciągłe podejrzenia samym sobie i cieszyć się podejrzanie spokojnym rejsem, jak to bydło, które przewożę na swej jednostce..." Oficer po chwili znalazł remedium na swoje problemy w postaci świeżo odkorkowanej butelki rumu na podręcznym stoliku. "Tak, zdecydowanie."
Flota wpłynęła na otwarty ocean. Jak okiem sięgnąć nic tylko woda. I bynajmniej nie wszyscy czuli się w tych warunkach jak ryby. Dotychczas minęło ich parę statków kupieckich i imperialny okręt wojenny w barwach Nordlandu. Popołudniu na horyznoncie wypatrzono dwa pirackie okręty, lecz zaraz podjęły one jedyną słuszną, wobec potęgi armady decyzję ostrej zmiany kursu. Kapitanowie Akeleth Faoiltiarna oraz Daishio Asugawa wysłali natychmiast wiadomości z prośbą o udzielenie ich szybkim statkom pozwolenia na pogoń za rabusiami, które niezwłocznie otrzymali. Ku sporemu niezadowoleniu obu oficerów wielu głodnych walki ochotników, wśród których byli także niektórzy uczestnicy Areny zgłosiło się by wziąć udział w pościgu. Nikt im tego nie zabronił, a nawet pierwszy oficer Księcia Mórz pożegnał ich słowami "Owocnych łowów, przynieście ich głowy na rei!" Widać jego władca nie lubił konkurencji. Smoczy żagiel dżonki i migające w promieniach słońca srebrnymi rzeźbami nadburcie "Języczka" pomknęły niczym kule muszkietowe, niesione siarkowym wiatrem w pościgu za piratami.
Tymczasem zemsta Księcia Mórz na którą nieprzerwanie wyczekiwali wszyscy na "Niezatapialnym II", jakoś nie nadchodziła. Makaisson tylko mamrotał coś w swej dziwnej gwarze i patrzył się na wskaźniki na mostku swego parowca. Wtedy, po wypłynięciu statku elfów i Nippończyków w kierunku dymiącego i parskającego pianą spod łopat statku Malakaia wyruszyła pojedyncza jednostka pływająca. Wycelowane w nią lekko poddenerwowanymi rękami załogi miotacze harpunów, organki i muszkiety natychmiast podniesiono, widząc że to ich własna mechaniczna szalupa z działkiem, która wypłynęła dziś rano. Jednak to nie Bothan i Mulfgar, kierowali żelazną łódką, a dwaj zwiadowcy, którzy zostali pojmani w czasie napadu na "Dumę". Boin od razu rozpoznał swych ludzi i kazał opuścić dla nich pomost. Gdy łódka ze zgrzytem wsunęła się w specjalny, zamykany luk w boku statku dwaj dawi weszli na pokład. Od razu otoczył ich zaciekawiony tłum czerwonych grzebieni i szarych płaszczy towarzyszy, przez który przepchnął się sam Boin.
Spodziewali się nie ujrzeć więcej kamratów, a jeśli już to jakoś potwornie skrzywdzonych. Tymaczsem zarówno bandaż na głowie pierwszego jasnowłosego krasnoluda, jak i temblak białobrodego weterana wyglądały na porządnie i czysto założone. Powiedzieli też że mimo tego iż usiłowali im wcisnąć na obiad jakąś plugawą, dobrą dla elfów zieleninę (i to bez frytek) to na brak jedzenia nie narzekali. Jednak gdy tylko trafili do mesy od razu rzucili się na przyjemnie aromatycznego bugmansa z cytryną. Młodszy dawi otarł pianę z żółtej brody i złożył raport dowódcy.
- Osłanialiśmy wtedy odwrót w korytarzu obok, gdy padł rozkaz odwrotu. Niestety mój szacowny długobrody towarzysz...ekhem nie mógł nadążyć za resztą i gdy otoczyli nas człeczyny z tym magikiem... zostałem z nim, gdyż nie godzi się zostawiać swojaków w potrzebie.
Zgromadzeni chórem oznajmili poparcie dla mówiącego, nawet sam Harnarson skinął z ukontentowaniem głową. Opowieść kontynuował starszy dawi.
- I obezwładnili nas, po czym zawlekli do celi... i dziś rano wypuścili nas, podstawiając tę łódkę a książę człeczyn kazał nam przekazać... że..eee -wszyscy nachylili się mimowolnie, czekając aż starszy zwiadowca przypomni sobie co miał powiedzieć. -A tak! Już wiem! A nie, zapomniałem. -rozległy się zawiedzione westchnięcia. Na szczęście wątek podjął młodszy krasnolud.
- Kazał nam przekazać "pozdrowienia dla szacownego mistrza Makaissona. Naprawdę cenię jego oddanie i ciężką pracę w mojej flocie." -po mesie rozeszły się ożywione szmery.-Czy coś takiego... ale słuchajcie! Kolejna wiadomość jest dla pana Bothana McArmstronga!
Przez tłum przepchnął się młody czeladnik inżyniera - Brokki.
- Nie ma go tu, ale mogę mu to przekazać, mów. - wykrzknął.
- Otóż książę zapytał czy jego powietrzna machina jest gotowa, gdyż dzisiaj punktualnie o dziesiątej po południu będzie musiał się nim wybrać w drogę, na arenę. Dodał też, że każdy krasnolud, który tylko może jest zaproszony na tę walkę i koniecznie ma przyjść. - teraz gwar rozmów zagłuszył dalszą wypowiedź strażnika i dalsze pytania jego dowódcy. Manor, stojąc koło rozemocjowanego Brokkiego zacisnął pięść.
- Noż cholera. Lot bojowy w nocy! Też se człeczyna, na Grimnira wymyślił. Chodź młody, musimy zrobić kilka poprawek w obliczeniach i "Czerwonym Baronie" zanim wróci pan McArmstrong. - I niech nas historia osądzi. - dodał cicho i z dziwnym akcentem starszy czeladnik.
Niedługo po powrocie chłopaków Boina, wieści o nocnej walce ogłoszono na całej flocie. Ozdobną ramkę z szafirów przesunięto na wielkiej tablicy obok masztu "Gargantuana" o rubrykę niżej.
Bothan McArmstrong vs Fluffy Pachwinogryz
Tymczasem na statkach goniących pirackie łajby, w miarę zbliżania się do czarnych proporców z czaszkami wojownicze nastroje i charakterystyczne napięcie przed walką osiągało swe apogeum. Załogi statków biegały za swymi rozkazami, a ochotnicy znajdowali sobie wygodne pozycje i szykowali broń. Pierwsza balista na "Języczku" obok srebrnej rzeźby, czeszącej włosy pięknej elfki cisnęła wiązanką długich bełtów. Zakuty w czerwoną, samurajską zbroję Daishio Asugawa wydawał rozkazy marynarzon, machając długą kataną o smoczej rękojeści. Rozległy się wojenne okrzyki...
Gerhardowi chciało się śmiać ze szczęścia.
Dzisiejszy dzień zapowiadał się tak samo jak wszystkie inne, które kapitan spędził na piciu piwa i wpatrywaniu się w morze. Jednakże po wypłynięciu na ocean na horyzoncie pojawiły się pirackie okręty, które błyskawicznie zdały sobie sprawę z potęgi floty Księcia Mórz i zawróciły. Kapitanowie dwóch najszybszych jednostek armady dostali rozkazy ścigania i zniszczenia korsarzy. I, co najważniejsze, pozwolili płynąć ochotnikom.
Gerhard tylko na to czekał.
Gdy tylko gruchnęła wieść o planowanym rajdzie, natychmiast pobiegł do swojej kajuty po uzbrojenie. Z pomocą kilku marynarzy po raz pierwszy w życiu włożył na siebie swój szkarłatny pancerz, a dwa demoniczne gladiusy, które nareszcie miały posmakować krwi, wylądowały w skórzanych pochwach na plecach.
Gdy Eirenstern wyszedł z kwatery, ludzie z wrażenia zatrzymywali na korytarzu. Nigdy wcześniej nie widzieli tutaj tego mrocznego wojownika, który gniewnie spoglądał na nich zza pancernej osłony hełmu. Nie śmieli nawet podejrzewać, że był to ten sam znudzony imperialny kapitan, który zwykł całymi dniami włóczyć się bez celu po okolicy.
Kilkanaście minut później zaokrętował się na "Języczku..." wraz z innymi ochotnikami z "Gargantuana". Byli to głównie niepierworodni synowie możnych szlachciców, którzy to po raz pierwszy mieli uczestniczyć w prawdziwiej bitwie z rozkazów swych surowych ojców. Gerhard górował nad nimi niczym spiżowy posąg, a oni spoglądali na niego z mieszanką strachu i respektu. Byli świadom faktu, że wyśmienite uzbrojenie zafundowane im przez rodziców może nie wystarczyć do przeżycia. Eirenstern, będąc długoletnim kapitanem Nordlandu, wielokrotnie walczył u boku rekrutów i innych ludzi nienawykłych do koszmaru wojny i zauważył, że przed bitwą wszyscy wyglądali na identycznie przerażonych.
Po długiej, pełnej napięcia chwili wypełnionej okrzykami i rozkazami, oba statki wiozące ochotników i żołnierzy złamały formację i ruszyły w pościg za bukanierami.
Gerhard jak dotychczas nie zauważył żadnych innych uczestników Areny, chociaż był pewien, że tu są. Dobrze wiedział, że przynajmniej kilku z nich nie przepuściłoby okazji do porządnej bitki.
Kapitan uśmiechnął się pod zasłoną hełmu. Nie mógł się doczekać zbrojnej konfrontacji, który miała nastąpić wkrótce. Piraci, jakkolwiek nawykli do szybkich rajdów i ucieczek, nie mogli umknąć przed nieludzko wręcz szybkimi okrętami elfów i nippończyków. Prędzej czy później musiało dojść do bitwy. Wystarczało mieć tylko nadzieję, że kapitanowie zdecydują się na abordaż...
Dzisiejszy dzień zapowiadał się tak samo jak wszystkie inne, które kapitan spędził na piciu piwa i wpatrywaniu się w morze. Jednakże po wypłynięciu na ocean na horyzoncie pojawiły się pirackie okręty, które błyskawicznie zdały sobie sprawę z potęgi floty Księcia Mórz i zawróciły. Kapitanowie dwóch najszybszych jednostek armady dostali rozkazy ścigania i zniszczenia korsarzy. I, co najważniejsze, pozwolili płynąć ochotnikom.
Gerhard tylko na to czekał.
Gdy tylko gruchnęła wieść o planowanym rajdzie, natychmiast pobiegł do swojej kajuty po uzbrojenie. Z pomocą kilku marynarzy po raz pierwszy w życiu włożył na siebie swój szkarłatny pancerz, a dwa demoniczne gladiusy, które nareszcie miały posmakować krwi, wylądowały w skórzanych pochwach na plecach.
Gdy Eirenstern wyszedł z kwatery, ludzie z wrażenia zatrzymywali na korytarzu. Nigdy wcześniej nie widzieli tutaj tego mrocznego wojownika, który gniewnie spoglądał na nich zza pancernej osłony hełmu. Nie śmieli nawet podejrzewać, że był to ten sam znudzony imperialny kapitan, który zwykł całymi dniami włóczyć się bez celu po okolicy.
Kilkanaście minut później zaokrętował się na "Języczku..." wraz z innymi ochotnikami z "Gargantuana". Byli to głównie niepierworodni synowie możnych szlachciców, którzy to po raz pierwszy mieli uczestniczyć w prawdziwiej bitwie z rozkazów swych surowych ojców. Gerhard górował nad nimi niczym spiżowy posąg, a oni spoglądali na niego z mieszanką strachu i respektu. Byli świadom faktu, że wyśmienite uzbrojenie zafundowane im przez rodziców może nie wystarczyć do przeżycia. Eirenstern, będąc długoletnim kapitanem Nordlandu, wielokrotnie walczył u boku rekrutów i innych ludzi nienawykłych do koszmaru wojny i zauważył, że przed bitwą wszyscy wyglądali na identycznie przerażonych.
Po długiej, pełnej napięcia chwili wypełnionej okrzykami i rozkazami, oba statki wiozące ochotników i żołnierzy złamały formację i ruszyły w pościg za bukanierami.
Gerhard jak dotychczas nie zauważył żadnych innych uczestników Areny, chociaż był pewien, że tu są. Dobrze wiedział, że przynajmniej kilku z nich nie przepuściłoby okazji do porządnej bitki.
Kapitan uśmiechnął się pod zasłoną hełmu. Nie mógł się doczekać zbrojnej konfrontacji, który miała nastąpić wkrótce. Piraci, jakkolwiek nawykli do szybkich rajdów i ucieczek, nie mogli umknąć przed nieludzko wręcz szybkimi okrętami elfów i nippończyków. Prędzej czy później musiało dojść do bitwy. Wystarczało mieć tylko nadzieję, że kapitanowie zdecydują się na abordaż...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Bothan znalazł się pod pokładem ,był to bardzo długi korytarz ,wywieszony mnóstwem pamiątek ,między innymi zardzewiały ,ale bogato zdobiony topór z mnóstwem wygrawerowanych żołędzi ,spory ,wyszywany złotymi nićmi kilt ,miedziany puklerz w kształcie serca i wielki plakat z napisem "Whisky" oraz dziwnymi znaczkami. Krasnolud szedł korytarzem ,aż dostrzegł ,że z jednej z kajut wychodzi Loq-Kro-Gar. -Mamy mały problem ,pewien natręt nie daje nam spokoju!- warknął krasnolud saurus spojrzał na niego -To żle! W miedzyczasie znalazłem Antonia! Jest u siebie w kajucie!- McArmstrong westchnął -No że akurat teraz... mam prośbę ,jaszczurko...przeproś państwa Ramirezów! Ja prędko muszę wrócić na "Niezatapialnego"! Przekaż również ten prezent pani Ramirez! Nie wiedziałem ,że również tu jest ,a obdarowywać kobietę pistoletem nie wypada! Spotkam się z nimi! Jeśli przeżyję! Bywaj!- stary inżynier wręczył saurusowi szkatułę ,ten nie zdążył nic powiedzieć ,kiedy McArmstrong wybiegł na pokład.
-Co jest?! Gdzie mój towrzysz?-krzyczał Bothan szarpiąc jakiegoś majtka -I think he jest poszedł to doctor! He's very hurt!- inżynier puścił chłopaka i poszedł we wskazanym przez niego kierunku ,aż do małego namioty na rufie statku. Odsunął zasłonę i ujrzał siedzącego w kilcie i kitlu człowieka ,który wiązał bandaż na ramieniu krasnoluda -O! Pan McArmstrong!- wykrzyknął Mulfgar -Wywaliłem natręta!- Bothan usiadł przy noszach -Co to?! Ciężko cie zranił!?- Mulfgar zaśmiał się -HA! Ta człeczyna! Porządnie go sprałem! Ale miał szpikulce ,łotr!- McArmstrong pogładził się po brodzie -Jednak trzeba uważać! Już niejednokrotnie widzieliśmy ich działania! Zwłaszcza skoro jest uczniem tego inkwizytora Von Bittenberga! Ej ty! Ile jeszcze tu poleży?!- warknął inżynier zwarając się do lekarza -In my opinion około five dni!- Mulfgar zrobił srogą minę -Jak ja ci zaraz! Już jestem zdrów- wykrzyknął próbując zerwać się z łóżka ,jednak paraliżujacy ból znów kazał mu siąść -It's very źle! This ostrze było zatrute! I don't know czym mam to leczyć!- Bothan spojrzał na towarzysza -Nic sie nie bój! Zostaniesz tutaj ,a nasz jaszczuroczłek na pewno coś poradzi!- McArmstrong poklepał towarzysza po ramieniu i wyszedł zostawiając za sobą wściekłego weterana wydzierającego sie ,jak to dobrze się czuje i ,że nigdy się nie boi. Po drodze McArmstrong złapał jakiegoś marynarza za ramię i kazał poinformować Lustryjczyka.
Stary krasnolud podszedł do bruty i wściekł się widząc brak swojej łodzi ,był zmuszony pożyczyć jakąś szalupę i majtka ,aby przedostać się na pancernik.
-Co jest?! Gdzie mój towrzysz?-krzyczał Bothan szarpiąc jakiegoś majtka -I think he jest poszedł to doctor! He's very hurt!- inżynier puścił chłopaka i poszedł we wskazanym przez niego kierunku ,aż do małego namioty na rufie statku. Odsunął zasłonę i ujrzał siedzącego w kilcie i kitlu człowieka ,który wiązał bandaż na ramieniu krasnoluda -O! Pan McArmstrong!- wykrzyknął Mulfgar -Wywaliłem natręta!- Bothan usiadł przy noszach -Co to?! Ciężko cie zranił!?- Mulfgar zaśmiał się -HA! Ta człeczyna! Porządnie go sprałem! Ale miał szpikulce ,łotr!- McArmstrong pogładził się po brodzie -Jednak trzeba uważać! Już niejednokrotnie widzieliśmy ich działania! Zwłaszcza skoro jest uczniem tego inkwizytora Von Bittenberga! Ej ty! Ile jeszcze tu poleży?!- warknął inżynier zwarając się do lekarza -In my opinion około five dni!- Mulfgar zrobił srogą minę -Jak ja ci zaraz! Już jestem zdrów- wykrzyknął próbując zerwać się z łóżka ,jednak paraliżujacy ból znów kazał mu siąść -It's very źle! This ostrze było zatrute! I don't know czym mam to leczyć!- Bothan spojrzał na towarzysza -Nic sie nie bój! Zostaniesz tutaj ,a nasz jaszczuroczłek na pewno coś poradzi!- McArmstrong poklepał towarzysza po ramieniu i wyszedł zostawiając za sobą wściekłego weterana wydzierającego sie ,jak to dobrze się czuje i ,że nigdy się nie boi. Po drodze McArmstrong złapał jakiegoś marynarza za ramię i kazał poinformować Lustryjczyka.
Stary krasnolud podszedł do bruty i wściekł się widząc brak swojej łodzi ,był zmuszony pożyczyć jakąś szalupę i majtka ,aby przedostać się na pancernik.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!