ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Byqu »

-Inżynier Bothan przekazuje swoje pozdrowienia i przeprasza, że nie mógł stawić się osobiście- powiedział Loq-Kro-Gar do Estalijczyków. Byli nieco zaskoczeni,, zupełnie jakby nie spodziewali się wizyty. Saurus wręczył podarunki kolejno pani i panu Ramirez. Nim jednak wywiązała się dłuższa rozmowa do kajuty wpadł zdyszany marynarz, który rozgorączkowany rzekł głośno:
-Mister Lizard! Mister Lizard! We mamy a krasnolud, all right! He's chory, musisz mu help, all right!
Loq-Kro-Gar przeprosił Antonia i jego żonę i ruszył za Albiończykiem. Nie do końca zrozumiał o co chodzi, brzmiało jednak poważnie. Daleko mu było do umiejętności kapłanów skinków, ale setki lat doświadczeń nauczyły go niejednego. Umiał sporządzać prostsze trucizny, znał też na nie antidotum.

W gabinecie okrętowego lekarza leżał Mulfgar, pojękując. Nad nim stał rudy człek w białym fartuchu, kręcąc głową z rezygnacją. Saurus podszedł do leżącego.
-Co mu jest?- spytał.
-Oberwał nożem, poisoned nożem. Zabandażowałem ranę, but he wiercił się horribly. Przed chwilą mu się pogorszyło, a ja can't do enything about it!- stwierdził strapiony lekarz. Loq-Kro-Gar przyjrzał się leżącemu. Krasnolud słabł coraz bardziej, był blady i miał gorączkę.
-Wyrzuciłem skurczybyka za burtę -uśmiechnął się słabo Mulfgar.
-Czy krwawienie było obfite?- zapytał saurus. Lekarz zaprzeczył. -Będę potrzebował misę, kocioł gorącej wody i czysty opatrunek. Poślij kogoś do mojej kajuty, niech przyniesie moją torbę. Tylko szybko!
Albiończyk najwyraźniej nieprzywykły do słuchania poleceń, zwłaszcza w swej dziedzinie próbował oponować, ale widok gadzich zębów szybko sprowadził go na ziemię. Wykonał to co mówił mu Lustriańczyk szybko i skrupulatnie. Tymczasem Loq-Kro-Gar dobył długiego, wykonanego z obsydianu noża i rozciął bandaże. Skóra wokół rany miała fioletowy kolor, sączyła się ropa. Saurus wciągnął śmierdzącą woń do nozdrzy.
-Trucizna jest już we krwi obwodowej. Znam ją. Działa powoli, ale dobrze. -stwierdził Loq-Kro-Gar. Właśnie przybył majtek z rzeczami jaszczura.
Nucąc monotonną pieśń saurus wsypał zioła i kawałki korzeni do kociołka z wrzącą wodą, po czym dał wywar do picia rannemu. Potem zanurzył jakieś gąbczaste rośliny w garnku i obłożył nimi ranę, a następnie okrył Mulfgara grubym kocem. Grube krople potu wstąpiły na czoło krasnoluda, wkrótce potem zapadł w mocny sen. Teraz z kolei Loq-Kro-Gar odkrył ranę, która pod wpływem okładu napęczniała i nabrała koloru czerwono- żółtego. Saurus ujął nóż i rozorał ją i pogłębił. Uciskając brzegi powodował mocne krwawienie, cały czas nucąc dziwną modlitwę do dawno zapomnianych bóstw.
Minęła dłuższa chwila, zanim Loq-Kro-Gar zakończył ten egzotyczny zabieg, obłożył ranę moczonymi w innym wywarze liśćmi rośliny o nazwie niemożliwej dla ludzi do wymówienia i założył opatrunek. Polecił, by pozostawiono Mulfgara aż do następnego dnia.

Spotkał się z Bothanem na pokładzie, inżynier próbował pożyczyć łódź z "Walecznego Serca". Na widok jaszczura zatrzymał się.
-Co z moim druhem? -spytał.
-Na razie śpi. Zdołałem osłabić działanie trucizny, powinien z tego wyjść. Jesteście silną rasą Dro'ka'khanx.- Bothan wyglądał na wyraźnie uspokojonego. -Obawiam się jednak, że twój przyjaciel nigdy nie odzyska pełnej sprawności w tej ręce. W ciągu najbliższych kilku tygodni mogą ponadto pojawiać sięnapady dreszczy, omdlenia, stany lękowe czy chwilowe utraty wzroku. Niech pije regularnie napar, który mu za chwilę przyrządze, a potem... kto wie?
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Bothan wrócił już na "Niezatapialnego". Panowało tam większe niż zwykle poruszenie ,co inżyniera podszedł Malakai z trójką Zabójców -Hem! Hem! Falkem twom ,panie Makamstrong wypfowiedziano!- wykrzyczał kapitan wręczając McArmstrongowi pomięty list .Stary inżynier nałozył na oczy okulary pilota ,które były również okularami korekcyjnymi i przeczytał dokładnie -CO? "Pachwinogryz"? Coraz dziwniejsze przydomki sobie nadaja te elfiaki!- rzekł sucho ,po czym wrócił do lektury ,kiedy skończył zgiął list i wyrzucił za burtę -Walki nocą się zachciało cholerniką... pewnie jeszcze światła nie raczą wzmocnić...- warknął Bothan i podszedł do Makaissona szepcząc mu coś na ucho ,ten wykrzyknął -A jakf!!! Da sim!-

Inżynier podszedł do "Czerwonego barona" ,przy którym pracowali jego czeladnicy - Manor ,Fland i Brokki ,ostatni raz dokładnie sprawdzając maszynę, -I jak tam ,panowie?- wykrzyknął zbliżając się do krasnoludów ,Manor oderwał się od czyszczenia run i odparł -Witamy ,panie McArmstrong! Wszystko w porządku i sprawdzone w stu procentach! Amunicja załadowana ,sprzęt wyczyszczony, paliwo uzupełnione! Wszystko gotowe do lotu!- Bothan poklepał ucznia po plecu -No i dobra! Świetnie się spisaliście! Teraz trza tylko coś zaradzić na te ich nocne loty!- Manor uśmiechnął się -Już nam o tym mówili ,mistrzu McArmstrong! Zamontowaliśmy te reflektory ,zalecone miesiac temu przez pana Mulfgara! A właśnie ,co z nim?- Bothan uśmiechnął sie -Poharatali go ,ale przezyje! Dobra ,chłopaki! Dokończcie robotę i łyknijcie sobie bugmansa!-

Stary inżynier zszedł po pokład ,po drodze zatrzymał się w kantynie i osuszył kilka kufli ,po czym udał się do pokoju. Tam starannie i dokładnie przywdział zbroję ,każde element po kolei starannie łączył ,aby cały pancerz tworzył jedność ,wspaniałe gromnillowe runy ,dziedziczone przez pokolenia jego rodziny ,zdobiły pancerz ,następnie zaplutł brodę w złote ozdoby (chmm jak to się nazywa ?zdjecie przy opisie postaci). Kiedy jego zbroja była gotowa ,przymocował do niej skrzynkę na dynamit oraz zamocował przy pasie garłacz i amunicję do niego. Następnie starannie wyciagnął z wielkiej szkatuły rodowy klucz "francuski" -No dobra... czas przelać elfią krew...- pomyślał i napił się z piersiówki.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[KRWI! KRASNOLUDZKIEJ I ELFICKIEJ... a tak ,sorry ... GNOBLARSKIEJ!!!]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Walka rozegrana i napisana w 1/3 ale lecę zaraz na koncert to wrzucę w nocy albo jutro.
Poza tym dziwi mnie całkowity zanik rolpleju (oprócz ofc Byqa i Kordelasa). Najpierw wszyscy jęczą że brak eventów, że nic nie mogą zrobić (ofc sam nikt nic nie rozkręci) a jak coś się dzieje to puuustka :? I do tego ok połowa postaci nie daje znaku życia (i to nie dlatego że są martwe) ]

Awatar użytkownika
DarkAngel
Oszukista
Posty: 820
Lokalizacja: Wataha - Racibórz/Wrocław

Post autor: DarkAngel »

[Ja coś po walce wrzucę]
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Khartox uderzył ponownie lewym sierpowym, trafiając orka w twarz. Kupa mięsni cofnęła się pod wpływem ciosu. Minotaur poprawił pozycje, ork wstał na jego twarzy malowała się furia. W tym samym czasie marynarze obstawiali zakłady i skandowali imię zawodnika na którego postawili. Dwie bestie ponownie zderzyły się wymieniając ciosy żaden z nich nie miał zamiaru odpuścić. Poszło o…. orczy zapach. Pieśni uderzały raz po raz, nie dał się stwierdzić kto wygra. Oboje rywali posiadało ponad przeciętną siłę a umiejętności był na wysokim poziomie. Nagle cała walka przejęła inny obrót . Khartox biorąc na rogi orka uderzył nim o ścianę. Dębowe deski nie wytrzymały siły i masy jakie zostały na nie rzucę. Drzazgi poleciały w powietrze. A załoga zaczęła rozdzielać. Zawodników którzy aktualnie leżeli na ziemi. Minotaur odrzucił od siebie marynarzy i z sapnięciem zaczął wracać na siebie. Był zadowolony z walki, ale także z tego że jego prosty plan się wypełnia.
***
Cicho skok rzucił sakiewką pełną złota do marynarza z którym ubił interesu.
-Jak dobrze cie zrozumiałem. Mam zabrać tego twojego szefa na okręt z jaszczuroczłekiem. I nikomu mam o tym nie mówić.- rzekł człowiek, o średniej posturze i łysej głowie. Na jego twarzy malowała się radość z łatwej gotówki.
-Tak po walce. Szybko i bezpiecznie. Albo inaczej mój towarzysz urwie ci łeb- odpowiedział swoim rykowym głosem zwierzoczłek wskazując na Żelazną Skórę. Bestigor aktualnie oglądał przez okienko zamieszanie wywołane przez Khartoxa.
- A wiec załatwione rogaty przyjacielu. Antonio der Martines zawierzę twojego szefa po cichu i bez komplikacji. – powiedział marynarz schylając się nisko, jednak bestia nie pojęła grzecznościowego gestu.
***
W tym samym czasie tajemnicze siły obserwowały Gerharda. Przechadzającego się po okręcie. Siła ta miała plan który musi być wypełniony. Khartox może zawieść. A Gerhard już i tak się w mocy chaosu. Trzeba mu tylko złożyć ofertę.

[sorry że dopiero teraz coś wrzucam ale nie było mnie dość trochę.]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

GrimgorIronhide pisze:[Poza tym dziwi mnie całkowity zanik rolpleju (oprócz ofc Byqa i Kordelasa). Najpierw wszyscy jęczą że brak eventów, że nic nie mogą zrobić (ofc sam nikt nic nie rozkręci) a jak coś się dzieje to puuustka :? I do tego ok połowa postaci nie daje znaku życia (i to nie dlatego że są martwe) ]
[No wiesz, mamy koniec sesji/początek wakacji, jedni się uczą a drudzy zbyt się rozleniwili :mrgreen: Poza tym ktoś może chciałby dołączyć do Gerharda w antypirackim rajdzie ? Bo trochę smutno samemu płynąć :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[No to prowadź na piracką łajbę!]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

Powrót zagubionych podczas akcji zwiadowców był dość dziwny ale krasnolud po dłuższym odpoczynku przy piwie znalazł wreszcie dobry powód. Wszystko wiązało się z przyszłą walką. Na pokładzie "Niezatapialnego" byli w miarę bezpieczni przed gniewem księcia. Adelhar wciąż potrzebował Malakaia i nie chciał wchodzić z nim w otwarty konflikt. Jednak po opuszczeniu pancernika, ochrona zniknie i Władca Mórz zgarnie całą kompanie. Krasnoludy nie mogły w końcu opuścić pojedynku swojego ziomka, szczególnie po osobistym zaproszeniu. Plan był tak genialny, że Boin miał nadzieję się mylić. Trzeba było jakoś zniweczyć zamiary gospodarza nie narażając się mu otwarcie.
Szybko wezwał swoich oficerów karząc im wchodzić po kolei. Każdemu wyjaśniał tylko tyle ile musieli wiedzieć.
- Ty Ragni wybierz kilku chłopaków i wymnijcie się tuż przed walką. - powiedział do swojego zastępcy - gdzieś w ładowni musi być zamknięty Skrieg. Odnajdźcie go i sprowadźcie z powrotem na "Niezatapialnego". Tylko tym razem bez awantur.
- A reszta?
- Więcej ci nie powiem na wypadek gdyby was złapali. Idź mamy mało czasu.
Po Ragnim wszedł Hengar - świetny kusznik i weteran wielu bitew. Jego zadbaną, zaplecioną w warkocze, brązową brodę przecinało kilka pasków siwizny.
- Zabierzesz najlepszych strzelców i znajdziecie jak najlepsze pozycje by przytrzymać, w razie czego, Księcia Mórz w szachu. macie być niezauważeni do sygnału.
Hengar pokiwał głową.
- Wziąć też Farina czy chcesz go zatrzymać przy sobie - Weteran wiedział, że Boin traktuje chłopaka jak osobistego posłańca.
- Weź go. Nie chce by znowu marudził, że nie pozwalam mu się wykazać.
Nagle do pomieszczenia wpadł jeden ze zwiadowców.
- Farin, Lendrii oraz Kili zniknęli! Dunnin mówi, że zaciągnęli się na "Płacz Himiko" by wziąc udział w pościgu za piratami.
- Jeśli nie wrócą na czas załatw kogoś na ich miejsce - zwrócił się do Hengara - wszystko musi być idealnie zgrane.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Coś czuję ,ze jedługo poleje się krew :wink: ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Grimgor wam zrobi Czerwone Wesele :twisted: ]


Wiedza wyczytana w świętych tablicach była wstrząsająca, Loq-Kro-Gar trwał więc w stanie jakby odrętwienia, niczym zatopiony w lodzie. Dopiero ratowanie życia Mulfgarowi wyrwało gada z tej duchowej hibernacji. Długo myślał o ostatnich wydarzeniach i poznanych faktach, targały nim sprzeczne uczucia i myśli. Wydawało się, że jakiekolwiek działanie straciły cały swój sens. Całe jego życie, wszystko w co wierzył- czy to były tylko gwiazdy odbite w stawie, które pomylił z nieboskłonem? I wtedy go olśniło.

To nie miało znaczenia.

Jakikolwiek los spotkał Przedwiecznych, stworzyli jaszczuroludzi w konkretnym celu i pozostawili im konkretne zadania i obowiązki. Zadania, które nie pozostały wykonane, obowiązki, które nie zostały wypełnione. Słudzy Mroku i Chaosu wciąż usiłują zaburzyć równowagę Kosmosu, utopić go we krwi i ogniu. Noc jest ciemna i pełna strachów. Jednak mrok najgęstszy jest przed świtem, a świt nastanie już wkrótce. My jesteśmy strażnikami świtu. Czy w najjaśniejszy dzień, czy w najczarniejszą noc, mój wzrok wypatrywać będą tych, co żerują na strachu i cierpieniu innych. Nasza warta nie dobiegła do końca, wciąż było jeszcze wiele do zrobienia. Nie traćmy czasu.

W ostatniej chwili załapał się na wyprawę przeciw piratom. Został serdecznie przywitany przez Ethilmaira i jego towarzyszy na "Języczku Lileth". Mimo, że piraci mieli kilka godzin przewagi, to przy dobrym wietrze obie lekkie jednostki z floty Księcia Mórz mknęły po powierzchni jak na skrzydłach, szybko skracając dystans. Załogi pracowały nieustanie pilnując żagli, wytaczając balisty, a Gwardia Morska z Lothern formowała równe szyki. Wykorzystujàc ostatnie chwile spokoju Loq-Kro-Gar wraz z towarzyszami stali na pokładzie w pełnym rynsztunku rozmawiając. Elithmair opowiadał o elfickich sposobach walki na morzu, zaś saurus słuchał, przytakując. Za chwilę będzie miał okazję obejrzeć wszystko w praktyce.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Byqu ile tam było nawiązań do GoTa ? :D ]

Nieco wcześniej,
- Noż do cholery! Aandrik, Joost! Ten płastugą trącony znicz nie chce się palić! - krzyczał odziany na żółto marynarz w bandanie, spod której spadały zlepione potem długie włosy.
- Trudno Niels. Wlej więcej szczyn alchemików, wszystkie mają płonąć... zaraz... kto tam ?
Z cienia wyszła przysadzista sylwetka, zwieńczona potarganym grzebieniem włosów. Para gogli błyszczała w ciemnościach.
- Spykojni chłypcy. To ja Makaisson i mojie inżyniry. Ksiomże kazał nom zajomć siem świtłami, winc możycie iść sobie obyjrzeć walkem albo coś wypić, zrobim to porzyndnie po krasnoludzku.
- Aaale to nam kaza... - Niels nieufnie spojrzał na krasnoluda, ręce nieświadomie zbliżyły się mu do pasa z kordem i pistoletem... lecz zaraz złapał mocno wymowne spojrzenia kamratów i z przeciągłym westchnięciem ustąpił miejsca Dawim, po czym razem z kumplami udał się by utopić dziwne podejrzenia w grogu.
- Dybra chopaki! Łustawić mnie tam to wszystko, dookoła tyj aryny, jeno cichosza! - ostrzegł resztę, samemu z potwornym zgrzytem wtaczając ciężki, zakryty płótnem obiekt na piedestał.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka trzecia:
Bothan McArmstrong vs Fluffy Pachwinogryz


Wielka czerwona kula ognia na zachodzie niedawno skryła się za horyzontalną linią oceanu a statki wysłane w pościg wciąż jeszcze nie wróciły. Gdy ściemniało już na dobre, organizatorzy postanowili najwyraźniej dłużej nie zwlekać i wzdłuż oraz wszerz całej floty rozległy się wezwania na walkę. Kolejne statki dostarczały na pokład "Gargantuana" widzów, inni dostawali się tam mniejszymi łodziami. Niedługo potem tłumek urósł o pasażerów samego molocha i wszyscy czekali przed obiema bramami areny, duskutując w mniejszych lub większych grupkach. Tymczasem załoga zapalała dodatkowe światła, tak jak na innych statkach. W pogodnym nocnym krajobrazie nieskończone szeregi światełek musiały robić spore wrażenie. W końcu zagrały gdzieś dwie trąbki i wejścia stanęły otworem.

Gdy wszyscy zajęli miejsca okazało się że wielu dotychczasowych widzów popłynęło z elfami i Asugawą na łowy. Wszędzie zluzowano warty i personel do minimum by zapełnić choć część miejsc. Jednak tej nocy ławom na widowniach nie groziła pustka, gdyż oto do "Gargantuana" dobiło kilkanaście mechanicznych szalup i łodzi oraz wszystkie cztery żyrokoptery, załadowane po brzegi brodatymi sylwetkami. Każdy domownik "Niezatapialnego II" który nie był niezbędnie potrzebny na warcie czy przy maszynerii przybył na zaproszenie i wokół wejść rozlał się potok bluzgających, czerwonych grzebieni, zaplecionych bród... pokrótce, krasnoludy przybyły tłumnie. Nieco się rozpychając i klnąc w żywe oczy zajęli resztę oświetlonych trybun i dopiero wtedy arena była pełna. Teraz wystarczyło czekać na walczących.

W końcu w oświetlonej błękitnym blaskiem loży zasiadł Książę Mórz wraz z resztą wysokich oficerów. Kilku brakowało i ich miejsca pozostawały puste. Gdy książę dał znak drzwi od strony dziobu otwarły się i tłum zawrzał. Kiedy Adelhar znów siadał, do loży wpadł ktoś hałasując niczym czołg parowy. Dyszący jak miech, czerwony na twarzy Makaisson oparł się o bok swego siedziska i opadł na nie ciężko. "-Nic mnie ni ominęło? Huh.." Książę spojrzał nań z zaciekawieniem, podczas gdy zawodnicy wchodzili na szachownicową posadzkę areny, przy owacjach tłumu.
- A gdzież to byłeś Malakaiu ? - zapytał van der Maaren, skinając na lokaja.
- A nom musił sprywdzić czy stytek dobsze odłynoł i żem biegł na ostatniom chwilem. Bo krasnoludy to wprost zabójczy sprintyrzy... ale dystyns był ciut za długi!
- Zaraz się zacznie, może zimnego piwa ?
- A i ofszem. Poproszem... nom tego... Ładna dziś pogoda...

Pierwszy wkroczył Fluffy. A właściwie wkroczył jego nienazwany sługus na którego barkach siedział. Gnoblar pociągnął mętnym spojrzeniem po publice, która stanowczo za głośno jak na jego obecny stan wytrzeźwiania ryczała dla niego w 'uwielbieniu'. Na razie nie widział krasnoluda, którego miał pokroić ale był pewien że tchórz w końcu wylezie z ukrycia. Pachwinogryz brzdęknął o siebie ząbkowanymi ostrzami krzesząc iskry.
W chwilę potem nocnym powietrzem wstrząsnął potężny wicher i świst oraz charczące stukanie. Publika musiała przytrzymać czapki i kapelusze oraz osłonić się na chwilę, gdy jaskrawoczerwony żyrokopter zwolnił lot i stabilizując pozycję niemal zawisł w miejscu parę metrów nad posadzką areny. Bothan aż przetarł gogle ze zdumienia. Czyżby zabrakło mu tlenu podczas lotu ? Co to ma być, na Grimnira?! Gdzie mój elf... toż to niemal... obraza! Jak mam w takie małe coś trafić bombą?

Rozległ się krótki, warkliwy rozkaz i naraz wszystkie cztery race wystrzeliły w nocne niebo, skrzącymi się złotymi smugami. Gdy tylko zgasły Bothan wydał ogłuszający okrzyk bojowy, a jego żyrokoper zabuczał. Fluffu wydał wysoki pisk i wbił pięty w żebra swego 'wierzchowca'.
Wtedy wszystkich olśniło. Dosłownie. Z najwyższego okręgu areny wystrzeliło w stronę środka i nieba nad areną kilkanaście snopów światła. Z początku podniosły się zaskoczone okrzyki oślepionych ludzi, jednak wkrótce umilkli zadowoleni z jasnego jak w dzień pola walki. Książę próbował spojrzeć na reflektory, ale mrużąc oczy szybko przeniósł je na Makaissona. Inżynier natychmiast udał że zakrztusił się trunkiem i chrząkał dopóki władca nie zaczął oglądać walki.

Bothan uśmiechnął się i pchnął drążek kontrolny. "Teraz mam go jak na widelcu." Żyrokopter wywołując kolejny powiew wiatru rozpędził się i przeleciał nad Fluffym, po czym gwałtownie skręcił i ustawił się przodem do niego z lewej strony. McArmstrong ujął garłacz zamontowany na specjalnym stylisku i wycelował w gnoblara. "-Lubisz świecące rzeczy? To żryj ołów knypie!"
Kołowy zapalnik zaszurał i szeroka lufa splunęła gęsto ogniem, dymem i ołowiem. Fluffy natychmiast szarpnął się w bok, jednak i tak nic mu to nie pomogło.
Chmura pocisków zastukała wściekle dwa panele dalej na lewo. Gnoblar wyszczerzył się i zebrał z ziemi swe ostrza.
Krasnolud nie mógł w to uwierzyć. "Spudłowałem. Arrgh, a mogłem zabrać rakietnicę!" Pokonując złość inżynier skierował "Czerwonego Barona" prosto przed siebie kładąc rękę na wajsze z tyłu kokpitu. Gdy przelatywał nad Fluffym pociągnął ją uwalniając świszczący ładunek wybuchowy.

-Szefu to sim świci ! - pisnął radośnie gnoblar wierzchowy.
-Niee ! Ja widział, to złe jest i huczy. Wiej głąbie! - ryknął tnąc na oślep tasakiem. Za późno. Ładunek eksplodował z hukiem, miotając dookoła odłamkami podłogi. Tłum aż wstrzymał oddech.
I znów na przekór wszystkiemu Fluffy otrzepał się i wyjął z uda kilka odłamków. Wybuch dosięgnął co prawda zielonoskórych ale najwyraźniej skończyło się na skaleczeniach i ogłuszeniu. Tymczasem Bothan próbował opanować wariujące urządzenia sterownicze. Leciał prosto w kolumnę nad tłumem, z której zeskoczył właśnie krzycząc żołnierz z długą rusznicą. Helstan już wyciągnął rękę by zareagować gdy...
- Raz zwierzoludziom śmierć. Durak Zaghal! - rozległ się okrzyk, gdy inżynier szarpnął za dwie wajchy. Karmazynowy pojazd imponująco zwrócił się w górę, po czym po łuku wrócił na środek areny, cały czas pozostając do góry nogami. Na końcu efektownie zawirował i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni raz jeszcze gotów do walki. Publiczność wiwatowała, zachwycona niesamowitym popisem lotnictwa i Bothan McArmstrong postanowił sprezentować jej coś naprawdę bombowego.

Gdy znów zszedł do lotu koszącego, krasnolud nacisnął czarny guzik z runą w kształcie trupiej czaszki z brodą a następnie pociągnął za dwie równoległe dźwignie. Na skaczącego gniewnie w kierunku żyrokoptera gnoblara spadło pół tuzina lasek dynamitu oraz granatów. Huk był ogłuszający. Ludzie na najbliższej trybunie aż padli 'z wRażenia', zasłaniając uszy. Gdy wielki obłok dymu i pyłu opdał nieco Bothan zniżył lot i zaczął krążyć z naładowanym garłaczem w poszukiwaniu truchła. Wtedy poczuł coś pod lewą płozą. Pojazdem szarpnęło.
- Na Valaię. Jednak za dużo tego spuściłem i nie odleciałem dość daleko! No nic zaraz pójdę to naprawić... - wtedy usłyszał dziwne skrobanie i szelest. Nagle przez gogle pilota dojrzał dziwny błysk i iskry. Zębaty tasak odbił się od misternej zbroi przodków. Na lewym skrzydle, nieco z przodu od kokpitu stał Fluffy i jego pomocnik. Obaj byli pokiereszowani, Pachwinogryz cały był powierzchownie pocięty i brudny, a drugi gnoblar miał nogę urwaną w kolanie.
- Mófiłem że cię dorwę brodaczku! - pisnął, stając na dziobie maszyny i wznosząc nóż.

- Po moim zgniłym trupie! - warknął McArmstrong, wyjmując zamaszyście z kabury obok fotela runiczy klucz francuski. Pilot rozpiął prawy pas bezpieczeństwa i wykręcił bronią młyniec. Oba gnoblary upadły, powodując szarpnięcie przodu maszyny w dół. Dawi zaczął gniewnie tłuc narzędziem. - Ty! Nie! Jedziesz! - krzyczał po słowie przy każdym z trzech ciosów. Fluffy przyjął uderzenie na tasak wsparty nożem, jednak dwa kolejne razy przerobiły jego przydupasa na miazgę.
- A teraz spadaj! - sapnął, kierując w nich czarny tunel lufy garłacza. Pachwinogryz przeturlał się na prawe skrzydło, lecz grad kul porwał drugiego gnoblara i siekąc go w kostkę cisnął daleko na posadzkę. Dwa pociski utkwiły w ramieniu szefa, który wstał i natarł wściekle na desperacko walczącego ze sterowaniem Bothana. On sam mechanicznie uchylił się w bok i ostrze rozpruło zagłówek fotela, uwalniając wełnę i sprężyny. Pchnięcie noża zatrzymało się na drugim pasie, tnąc go na wylot i zazgrzytało o napierśnik krasnoluda.

Inżynier zaklął paskudnie i uwalniając się zza pasa wstał po czym zaatakował gnoblara. Obaj przeciwnicy wymieniali się ciosami, lecz jedynie Bothan musiał uważać na maszynę. Przekręcił stopą drążek, nacisnął czubkiem buta zielony guzik i maszyna zaczęła krążyć wokół pola walki, którego teraz przejęła rolę. Fluffy atakując przesunął migającą diodę i żyrokopter zaczął się niebezpiecznie przechylać z boku na bok. Po udanym bloku McArmstrong poślizgnął się i w ostatniej chwili złapał za pionową rurę. Żyrokopter dalej leciał w kółko i Botanem zakręciło wokół osi rury. Inżynier wykorzystał to wystawiając swój klucz, który po łuku łupnął potężnie Fluffiego. Z trzaskiem żeber i dziwnym okrzykiem "Jupiiii" Pachwinogryz poleciał na tyły pojazdu, z trzaskiem lądując na ogonie. Tasak przez chwilę balansował na krawędzi po czym spadł.

-Pięknie. - syknął Bothan, odzyskując równowagę. Wgramolił się do kokpitu i poruszał wajchą w lewo i prawo, trzęsąc maszyną. Odpowiedziało mu przeciągłe "Ajjaj ja aaa!" Inżynier warknął i wykonał piękną beczkę a następnie świder w górę, zakończony nagłym zwrotem. "Teraz to zleciał. Nie ma mocnych." Znów zablokował drążek i wysunął się do tyłu wyglądając za słup ze śmigłem.
"Na przodków." Fluffy gibał się pod tan prądów powietrza wesoło wisząc na wbitym w ogon nożu.
Po chwili zwymiotował w dół i wyszczerzył się do brodacza. - To śiczko co umisz ?
- Już ja ci pokażę... - warknął inżynier, sięgając po bombę z pancernej torby i odpalając ją. Chwilę później opanował się. I tak pocisk nie legnie na ogonie,a nawet gdyby to rozwaliłby sobie ukochany pojazd. Już chciał zgasić lont, gdy wiatr zmienił kierunek i huraganowy ciąg powietrza szarpnął jego brodą. Fluffy razem z nożem poddał się sile wiatru i pofrunął wprost na wroga. Przy zderzeniu ręka Bothana wykręciła się i garłacz splunął ogniem w dół, w publikę. Jednak Helstan nie stracił czujności i pociski zniknęły w migoczącym polu światła. Obaj antagoniści wpadli, kotłując się do kokpitu. W końcu przez sapanie przebił się pisk Pachwinogryza, który chcąc okazać swój przydomek połamał kły na gromrilowym nakroczniku krasnoluda. Gnoblar wyrwał się z szamotaniny i stanął na krawędzi pojazdu. Bothan wyrzucił jego nóż za siebie, jednak nie został bez broni...

- GNOBLARN AKHBAR! - ryknął Fluffy wznosząc nad siebie sypiący iskrami granat.
- Nieeeee! - wrzasnął McArmstrong rzucając się w przód. Gnoblar śmiejac się opętańczo podskoczył i dawi grzmotnął nosem o ster, lecz nie dając za wygraną szybko podciągnął się i wciąż krzycząc w desperacji i niemałym przerażeniu walnął potężnie w górę kolbą garłacza. Po czym padł na krawędzi żyrokoptera, łapiąc oddech i szykując się na śmierć. Ta jednak nie nadeszła.
Zamiast tego rozległ się głośny krzyk. Odgłos terkoczącego śmigła i niesamowicie szybki dźwięk jakby mlaskania. Wszystko to zakończyło się nagłym zgrzytem i brzdęknięciem. Potem cisza. I mokre chlapnięcie. Na cały żyrokopter i wszystko wokół niego spadł deszczyk posoki i ochłapów mięsa. Bothan przetarł gogle widząc, opadającą czerwoną mgiełkę. "Dzięki niech będą Grungniemu!" Szybko usiadł za sterami i okiełznał maszynę, szykując sie do lądowania pod lożą honorową. Wiwaty prawej połowy publiczności mieszały się z oburzonymi okrzykami lewej, "poplamionej" połowy. Książę nieco zdegustowany sztucznie się uśmiechnął i ogłosił zwycięzcę.

Bothan, lądując radował się wiwatami gawiedzi, jednak zastanawiało go jedno: "Gdzie się do jasnej cholery podział ten granat ?" Zaraz dojrzał odpowiedź. A także dosłyszał. W miejscu gdzie zdetonował połowę bomb ziała dziura głęboka do niższego pokładu, unosił się z niej dym...
- Moooja kajutaaaa!!! - wydarł się ktoś z dołu.
Ostatnio zmieniony 29 cze 2013, o 19:56 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Heh, jestem dopiero po lekturze "Stali i śniegu", no i serialu. Nie jestem w stanie wychwycić wszystkich :| ]
[Opis walki genialny!]
[ Panowie, co jest, mam sam piratów gromić? :? ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Kurde... zatkało mnie :D opis genialny ! Normalnie przy takim paringu wielokrotnie czytając leżałem i kwiczałem :mrgreen: =D> =D> =D> ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Byqu pisze:[ Panowie, co jest, mam sam piratów gromić? :? ]
[Luz, jestem w połowie opisywania naszego szturmu :) ]
[ A walka zaiste chędoga ! Oby tak dalej. ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Sorki za posta pod postem :oops: ]

"Języczek Lileth" i "Płacz Himiko" nieubłaganie zbliżały się do pirackich łajb. Korsarze najwyraźniej stracili już wszelką nadzieję na skuteczną ucieczkę, bowiem zaczęli wytaczać działa i ładować arkebuzy. Starcie było nieuniknione.
Oba okręty floty Księcia Mórz zaczęły opływać statki wroga niczym sokoły gotujące się do ataku na swą zdobycz. Ich kapitanowie już wcześniej ustalili między sobą, że najlepszą metodą na wygranie tej bitwy będzie szybki abordaż. Statki piratów były dużo większe od ich zwinnych i szybkich jednostek, więc angażowanie się w długą wymianę ognia z przeciwnikiem mogło okazać się ryzykownym pomysłem.
Gerhard stał na pokładzie "Języczka" wśród innych ochotników oraz elfickiej załogi. Z niemym podziwem obserwował, jak Asur pod dowództwem Akeletha gotują się do bitwy z rutynowym wręcz spokojem. Operatorzy balist, ładujący wielkie pociski z metalowymi grotami, lustrowali wrogie jednostki znudzonymi spojrzeniami weteranów setek bitew. Wojownicy Gwardii Morskiej z Lothern wymieniali się po szybkości ostatnimi dowcipami, formując się w równe szeregi. Nawet budzący postrach Akeleth nucił pod nosem skoczną melodię, patrząc w dal z dziwnym rozbawieniem.
Spokój i opanowanie elfów wyraźnie kontrastowało z przerażeniem ludzkiej części załogi. Synowie szlachciców i możnych kupców szli do walki po raz pierwszy, i jak dotychczas o prawdziwych bitwach słyszeli wyłącznie z mocno koloryzowanych opowieści. Teraz, widząc z bliska najeżone działami pirackie okręty pełne uzbrojonych po zęby bukanierów, zrozumieli, że popełnili straszliwy błąd. I, co gorsza, nie było już odwrotu.
Gerhard na szczęście nie miewał takich problemów. Jego służba w wojsku skutecznie oduczyła go wszelkiego strachu. Po tym, co widział podczas Burzy Chaosu, nic nie było w stanie wywrzeć na nim najmniejszego wrażenia. Tym bardziej, że teraz był obdarzony łaską Khorna, a dwa nienaturalnie błyszczące gladiusy w jego dłoniach napełniały go buńczuczną wręcz pewnością siebie.
Po kilkunastu pełnych napięcia sekundach, gdy statki przeciwnych stron konfliktu jeszcze bardziej zbliżyły się do siebie, kapitan Faoiltiarn skinął ręką na ustawione przy burtach balisty. Ich załogi niemalże mechanicznie rozpoczęły procedurę celowania i po chwili pół tuzina gigantycznych bełtów pomknęło w stronę najbliższego ze statków. Nawet z tej odległości dało się usłyszeć przejmujący dźwięk łamanego drewna i nieludzkie okrzyki rannych i umierających. Pierwszą salwę można było uznać z udaną.
W dokładnie tym samym momencie załoga "Płaczu Himiko" zasypała drugi okręt strzałami z długich, samurajskich łuków. Korsarze próbowali odpowiedzieć ogniem z muszkietów, ale te były zwyczajnie za wolne w ładowaniu by podjąć skuteczną walkę z wprawnymi nippońskimi łucznikami.
Jednakże kapitanowie pirackich łajb nie byli pierwszymi lepszymi szczurami lądowymi i mieli za sobą wiele podobnych starć na morzu. Otrząsnąwszy się z szoku spowodowanego ostrzałem, oba okręty obróciły się burtami w stronę swych prześladowców, ukazując baterie dział gęsto wypełniające pokłady.
Nie trzeba było być admirałem Imperialnej marynarki żeby wiedzieć, co się teraz stanie.
- PADNIJ ! - Wrzasnął Gerhard do tych, którzy jeszcze tego nie zrobili. Po chwili rozległ się huk i dziesiątki kul armatnich przeleciało nad ich głowami. Eirenstern słyszał, jak kilka z nich przebija się przez boczne burty i czyni spustoszenie na niższych pokładach. Jeden z elfów padł na pokład, bryzgając krwią z rozwalonej czaszki. Pełzający obok szlachcic obficie zwymiotował na
towarzyszy broni, krzywiąc się niemiłosiernie.
Na szczęście dla załogi "Języczka", piraci strzelali w pośpiechu i większość kul armatnich najnormalniej przeleciała górą. Bukanierzy do samego końca wierzyli w powodzenie swej ucieczki i zbyt późno zdecydowali się na walkę. Ich wrogowie mieli zamiar wykorzystać ten błąd.
Zanim korsarze zdołali załadować działa do drugiej salwy, "Języczek" podpłynął na odległość rzutu nożem. Elfy zaczęły już rzucać haki z linami i zaczepiać je o burty. Piraci, którzy próbowali je przeciąć lub zrzucić, ginęli od potwornie precyzyjnego ostrzału Asur. Po chwili dystans między oboma okrętami zmniejszył się do około dwóch metrów.
Gerhard tylko na to czekał.
Wraz z resztą załogi przeskoczył burtę i znalazł się na wrogim okręcie pełnym wściekłych piratów. Krew pulsowała mu w skroniach a twarz wykrzywił straszny grymas gniewu. Czekał na to tak długo... Przez całe tygodnie tłumił swoją żądzę mordu, walczył ze swoją wewnętrzną furią. Teraz nareszcie mógł dać upust swoim emocjom. Z rykiem rzucił się na pierwszego lepszego pirata.
Widział wszystko jak w zwolnionym tempie. Szczerbaty, zarośnięty bukanier zamachnął się na niego zardzewiałym kordelasem. Gerhard niemalże odruchowo odbił jego cios lewym gladiusem i błyskawicznie kontratakował prawym. Jego adwersarz zdążył się uchylić i niezdarnie odskoczył do tyłu, potykając się o trupa kolegi. Eirenstern skoczył do przodu, zamachując się dwoma mieczami naraz. Pirat starał się parować, ale czysta siła ciosu wyrwała mu kordelas z ręki. Gerhard płynnie poszedł za ciosem i obrócił się w piruecie, prawie jakby jego zbroja nic nie ważyła. Korsarz zdołał jedynie rozdziawić gębę ze zdziwienia, zanim jeden z gladiusów poszybował ku jego szyi.
Eirenstern patrzył jak zahipnotyzowany. Ostrze miecza przeszło przez mięso i kości prawie bez żadnego oporu. Zarośnięty łeb jego przeciwnika przez chwilę trzymał się na swoim miejscu, po czym gładko oddzielił się od tułowia i spadł z ramion z obrzydliwym mlasknięciem. Pozbawione głowy ciało zwiotczało i padło na pokład sekundę później.
Gerhard wrzasnął z ponurej radości i rzucił się w wir najcięższych walk. Czuł, jak ciosy bosaków i mieczy odbijają się od jego pancerza, ale był zbyt odurzony zapachem krwi żeby się tym przejmować.
Następna z jego ofiar nawet nie poczuła, że umiera. Kiedy bukanier z wielgachnym tasakiem obrócił się w jego kierunku, Gerhard wbił mu sztych miecza w skroń, przebijając czaszkę na wylot. Kiedy próbował oswobodzić swój oręż, wychudły obdartus z koncerzem zaszedł go od tyłu. Starannie wycelował w miejsce, gdzie kirys zbroi kapitana łączył się z nagolennikami i zdradziecko pchnął go z całej siły. Czempion Khorna kątem oka zauważył ostrze lecące w jego kierunku i w ostatniej chwili obrócił się, odbijając uderzenie drugim ze swoich gladiusów. Chudzielec utrzymał równowagę i pchnął znowu z godną podziwu odwagą. Gerhard związał jego ostrze oszczędnym młyńcem i, wyciągnąwszy w końcu drugi miecz z czaszki poprzedniego trupa, ciął go przez twarz z pełnego zamachu. Obdartus upuścił koncerz i złapał się oburącz za makabrycznie rozrąbaną głową. Zrobił kilka kroków w tył i wypadł za burtę.
Eirenstern nagle usłyszał potężny ryk i pomyślał, że być może piraci mieli na swych usługach jakąś potworną bestię. Po chwili jednak zobaczył, że się mylił.
To Loq-Kro-Gar włączył się do walki, ciosami swej ciężkiej maczugi wyrzucając piratów w powietrze. Gerhard prychnął gniewnie na widok spustoszenia, jakie saurus czynił w szeregach wroga i zaatakował przeciwników z jeszcze większą zaciętością. Przecież nie mógł pozwolić, żeby jakaś jaszczurka spisała się lepiej od niego !
Tymczasem "Płacz Himiko" zwarł się w śmiertelnym uścisku z drugim korsarskim okrętem. Nippońscy marynarze uzbrojeni w długie yari trzymali bukanierów na dystans bez potrzeby wchodzenia na ich pokład, podczas gdy kapitan Asugawa wraz z elitarną grupą samurajów przypuścił bezpośredni szturm na jednostkę wroga. W bitwie ten niepozorny i spokojny zazwyczaj człowiek zmieniał się w prawdziwą bestię. Kroił piratów na kawałki zamaszystymi ciosami swej smoczej katany, a jego hełm z maską stylizowaną na twarz demona czynił z niego niemalże nadnaturalną istotę.
Bukanierzy zostali zmuszeni do rozpaczliwej walki o swe życie, a mimo tego nie tracili odwagi i animuszu. Raz po raz udawało im się organizować kontrataki, które zadawały duże straty siłom elfów i nippończyków. Brutalne stracie wśród bezmiaru oceanu dopiero się rozpoczęło i mogło zakończyć się jedynie totalną anihilacją jednej ze stron. Nikt z walczących nie miał zamiaru brać jeńców ani okazywać litości.
W środku tego wszystkiego szalał Gerhard. Nie myślał już o zwycięstwie, chwale, ani nawet osobistym bezpieczeństwie. Zupełnie zatracił się w krwawym szale, który popychał go do coraz to śmielszych aktów przemocy i brawury. Tej nocy Pan Krwi był dumny ze swego sługi.

[ Zapraszam do rozwałki. Nawet jeżeli któryś z Was wcześniej nie załapał się na rajd, zawsze możecie napisać, że byliście na statkach już wcześniej i jakby nigdy nic dołączyć do bitwy :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Tak jak Loq-Kro-Gar przypuszczał, nippoński i elfi okręt szybko dogoniły pirackie łajby. Korsarze zrozumieli, że ucieczka jest niemożliwa, gotowali się więc do starcia. Obie strony wiedziały, że nie będzie litości, że nikt nie będzie brał jeńców.
Jaszczur czuł, jak smukła jednostka przecina fale z ogromną prędkością, kołysząc się lekko i zatacza ostry łuk, szykując się do abordażu. Rozległy się pierwsze wystrzały. Wkrótce potem w powietrzy zaroiło się od latających kul, strzał i bełtów, kto nie znalazł osłony wystarczająco szybko padał naszpikowany pociskami niczym jeżozwierz. Huknęły działa.
Latające kawałki drewna pomieszane z krzykami rannych i deszczem wnętrzności jeśli wielka, ołowiana kula uderzyła celnie- Lustriańczyk szybko przekonał się, że starcie na morzu nie różni się tak bardzo od lądowego. Jeszcze chwila i będzie mógł przeskoczyć na pirack okręt...
Wtem jeden z ciężkich pocisków uderzył tuż obok, a jego wybuch rozsiał wokół tysiące małych odłamków, szatkując elfy z Gwardii Morskiej i ludzkich ochotników, jakby na makabryczną sałatkę. Siła detonacji odrzuciła saurusa do tyłu, posyłając prosto w przybudówkę.
W głowie mu huczało, w pysku czuł smak krwi. Odgłosy bitwy były mocno wytłumione, jakby z pod wody. Jaszczur wstrząsnął łbem. Słuch wracał powoli, zaś ból uświadomił mu, że nie wyszedł z tego bez szwanku. Loq-Kro-Gar pozbył się kawałków metalu i drewna, które tkwiły w jego ciele. Gdyby nie był naturalnie opancerzony, gdyby był tylko człowiekiem w zbroi, nie wyszedł by z tego żywy. Był jednak saurusem, a te kilka ran zasklepi się, nim skończy się bitwa. Wstał, chwycił broń i zdeterminowany, by wreszcie dołączyć do walki ruszył do abordażu. Z rykiem pokonał dzielącą oba statki przestrzeń i zaatakował z dziką furią.
Jego wielki buzdygan łamał kości, kruszył czaszki i posyłał ludzi w powietrze. Jakiś pirat o zarośniętej gębie zamachnął się na niego berdyszem, usiłując utrzymać dystans. Loq-Kro-Gar zasłonił się tarczą i gdy zakrzywione ostrze opadało w kolejnym ciosie uderzył horyzontalnie, krusząc drzewce. Pirat wrzasnął przestraszony i pośpiesznie wyszarpnął zza pasa pistolet. Strzał z tak bliskiej odległości nie mógł chybi, kula przebiła lewy bark saurusa.
Wytrawni myśliwi wiedzą, że podczas łowów na grubego zwierza należy strzelać między oczy, by powalić ofiarę jednym strzałem. W innym razie raniony zwierz wpada w szał, a niedoszły myśliwy sam staje się ofiarą, a potem trupem. Podobnie było w przypadku saurusa. Nieszczęsny strzelec próbował się jeszcze ratować ucieczką, lecz zakrzywione pazury sięgnęły go, wbijając się w kręgosłup i przecinając rdzeń. Pirat padł na ziemię wrzeszcząc. Z przerażeniem odkrył, że nie może ruszyć nogami.
-Coś ty mi zrobił! Kurwa, coś ty mi zrobił zielony diable!- krzyczał płaczliwym tonem.
Nie powiedziawszy ani słowa Loq-Kro-Gar bez wysiłku uniósł człowieka jedną ręką trzymając za szyją, po czym chwilę przyjrzawszy się ofierze złapał drugą za głowę i jednym silnym pociągnięciem wyrwał ją razem z kręgosłupem. Ryknął zwycięsko.
Odrzucił makabryczne trofeum i ponownie zaatakował. Nietrudno było mu odnaleźć Gerharda, kapitan rzucał się w największy wir walki, ścierając się wściekle z najtrudniejszymi przeciwnikami. Gdziekolwiek jego bliźniacze ostrza zataczały łuk, krew lała się obficie, pokrywając pokład czerwonym dywanem, wnętrzności i odrąbane kończyny walały się wszędzie, a aura śmierci była najintensywniejsza. Smród mocy Chaosu, dotychczas subtelny, teraz był doskonale wyczuwalny, saurus aż parsknął. Najbardziej go raziło, że nie mógł zabić kapitana na miejscu. Ten chyba to wyczuł, bo posłał jaszczurowi paskudny uśmiech na tej swojej wąsatej gębie. Nie pozostawszy nic innego, Loq-Kro-Gar unurzał maczugę w pirackiej krwi. Uważny obserwator zauważyłby swego rodzaju rywalizację pomiędzy imperialnym, a saurusem, dając przy tum upust swej frustracji, jaka wypłynęła z braku możliwości sprawdzenia się twarzą w twarz. I choć morscy rabusie padali jak zborze pod kosami rolnika, to wciąż pozostała ich olbrzymia ilość. Bitwa potrwa jeszcze długo.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
DarkAngel
Oszukista
Posty: 820
Lokalizacja: Wataha - Racibórz/Wrocław

Post autor: DarkAngel »

Duriath i jego towarzysze ze znudzeniem oglądali początek walki. Jednak gnoblarowi w jakiś sposób udało się dostać na pokład żyrokoptera i zaczęła się brutalna walka krasnoluda pilota, oraz gnoblarskiego wodza. W publiczność kilka razy poleciał deszcz śrutu, jednak nikt nie zginął. Nagle wszyscy usłyszeli przeraźliwy krzyk
- GNOBLARN AKHBAR! -
Teraz wszystko działo się zbyt szybko by zwykły człowiek był w stanie nadążyć. Jednak elfy dokładnie widziały wszystko - gnoblar uniósł granat, po czym otrzymał w cios kolbą krasnoludzkiej strzelby. Cios był na tyle silny, że gnoblar wleciał wprost w wirujące śmigła maszyny, które natychmiast przerobiły go na kilka kawałków mięsa i deszcz krwi, który na szczęście ominął część trybun zajmowaną przez Mroczne Elfy.
-Patrzcie !- krzyknął Landryol i wskazał lecący w powietzu granat, którego lont niebezpiecznie szybko się wypalał. Granat wylądował obok bomb wyrzucaonych wcześniej przez krasnoluda po czym wybuchł uwalaniając reakcję łańcuchową tak potężną, że po wybuchu widzowie mogliby zobaczyć niższy pokład, z którego unosił się gęsty dym.
-Jakoś nie zaskoczył mnie wynik tej walki...- odrzekł asasyn, z czym pozostała dwójka elfów się zgodziła.
Ostatnio zmieniony 30 cze 2013, o 12:09 przez DarkAngel, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

DarkAngel pisze:dwójka elfóf się zgodziła.
:shock:
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ