ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Chomikozo »

- RAAARGH ! - Gerhard z okrzykiem bojowym wyrwał się do przodu, zostawiając zaskoczonego Joachimowicza w tyle. Jeśli Kislevita myślał, że był w stanie nadążyć za rozsierdzonym czempionem Khorna, to srogo się pomylił. Zresztą, Eirenstern nie potrzebował pomocy żadnych przybłędów, żeby pokonać trzech zwykłych ludzi.
Kapitan piratów odwrócił się od konającego elfa i spojrzał w kierunku opancerzonego wojownika, który szarżował na niego z siłą czołgu parowego. I o ile towarzyszący mu bosmani mimowolnie cofnęli się na widok zbryzganego krwią berserkera, on sam tylko uśmiechnął się i musnął palcami kryształ na srebrnym łańcuchu. Kamień, z początku matowy i bezbarwny, począł się mienić wszystkimi kolorami tęczy. Przyboczni pirata natychmiast odwrócili wzrok.
Gerhard poczuł się dziwnie. Mimo, że od przeciwnika dzieliło go nie więcej niż dziesięć metrów, miał wrażenie że biegł przez całą wieczność. Impet jego szarży odczuwalnie zmalał, jakby ktoś wsadził mu na plecy wóz z węglem i kazał przeprawiać się przez bagno. Khornita warknął z bezsilności, napinając mięśnie i mobilizując ciało do jeszcze większego wysiłku. Na próżno.
Nienawistna magia kryształu pirata sprawiała, że Gerhard niemalże zapadł się pod własnym ciężarem. Z gniewnym warknięciem opadł na kolano, a strugi potu zalewały mu oczy. Jego wewnętrzna furia płonęła z pełną mocą mobilizując go do działania, wyraźnie kontrastując z wyczerpanym organizmem.
Jeszcze raz zawył ze złości. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat poczuł się słaby. I ten żałosny stan, w jakim się znalazł, doprowadzał go do szaleństwa.
Właśnie wtedy do akcji wkroczył niedoceniony przez niego Jan. Kapitan piratów był zbyt skupiony na Eirensternie, żeby dostrzec kislevitę zachodzącego go od flanki. Kiedy wreszcie zauważył jego obecność, było już za późno.
Kronika zalśniła w świetle pożaru i jeden z bosmanów osunął się na pokład, bryzgając krwią. Jego odcięta głowa wpadła z pluskiem do szkarłatnego oceanu, dołączając do dziesiątek innych zwłok stanowiących pokarm dla morskich bestii.
Pirat z kryształem wrzasnął zaskoczony i w ostatniej chwili sparował ukośne cięcie kislevity. Siła uderzenia niemalże wyrwała mu miecz z ręki, ale mimo tego zachował zimną krew i i odwinąwszy się, kontratakował trzymanym w drugiej ręce toporkiem. Jan nawet nie uznał za stosowne unosić miecza do parady, zamiast tego nieznacznie odchylił głowę to tyłu. Podwójne ostrze minęło jego wąsatą twarz o centymetry. Pirat włożył zbyt dużo siły w ten nietrafiony cios i przez to bezwładny topór szarpnął nim, czyniąc go wrażliwym na atak.
Jan nie zmarnował okazji.
Elficki miecz zadzwonił o pancerz kapitana, żłobiąc w nim głębokie bruzdy i odrywając kilka łusek. Piratem rzuciło o ścianę i w ostatniej chwili zdążył uchylić się przed morderczym pchnięciem, które mogłoby wypatroszyć dorosłego ogra.
Cała ta wymiana ciosów trwała około pięciu sekund.
Pozostały przy życiu bosman, otrząsnąwszy się z zaskoczenia, zaczął zachodzić Jana od tyłu, by wymierzyć mu zdradziecki cios w plecy. Kiedy zbliżał się do walczących mężczyzn, zdał sobie sprawę, że zapomniał o jednym, raczej ważnym problemie.
Gerhard, pozbawiony magicznego brzemienia kryształowego amuletu, wystrzelił do przodu niczym kula armatnia i w zaiste efektowny sposób powrócił do walki.
Jan i pirat na chwilę przerwali walkę i odwrócili się z zaskoczenia, gdy rozmazany szkarłatny kształt wbił się w bosmana z potworną prędkością i przebił nim drewnianą ścianę kapitańskiej kajuty.
Wściekły Eirenstern i jego nieszczęsna ofiara wylądowali na podłodze wśród drzazg i połamanych desek. Khornita przycisnął brzuch przeciwnika kolanem i nie dobywszy nawet mieczy, zaczął z całej siły tłuc go pancernymi pięściami, wrzeszcząc przekleństwa.
Po kilkunastu takich ciosach głowa bosmana przestała przypominać jakąkolwiek część ciała, a kawałki mózgu znalazły się nawet na suficie.
Gerhard, uznawszy tą "walkę" za zakończoną, wstał i wyciągnął gladiusy. Kiedy wrócił na pokład przez dziurę w ścianie, aż zatrzymał się z wrażenia.
Gdy kapitan piratów nareszcie otrząsnął się z zaskoczenia spowodowanego nagłą szarżą Jana, pokazał swe niesamowite zdolności szermiercze. Jego długi miecz i toporek przecinały powietrze z niesamowitą prędkością, a kryształ na szyi kołysał się w rytm jego kroków. Mając obie ręce zajęte, najwyraźniej nie mógł korzystać z jego magicznych właściwości.
Właśnie dzięki temu Joachimowicz mógł walczyć z piratem jak równy z równym, nie przejmując się jego nadprzyrodzoną przewagą.
A jak on walczył ! Gerhard nigdy w życiu nie widział czegoś takiego.
Kislevita ruszał się niczym bitewny automat z krasnoludzkich legend. Zadawał ciosy z nieludzką wręcz precyzją i od razu przechodził do starannej, niemalże niemożliwej do złamania obrony. Jego elficki miecz kreślił świetliste łuki, gdy atakował z półobrotu lub piruetu. I mimo, że dla postronnego obserwatora (byli tam takowi ?) jego pojedynek z piratem wyglądał na wyrównany, Eirenstern nie miał wątpliwości. Jan nie mógł przegrać.
No, chyba że pirat zacznie oszukiwać.
Jan ciął nisko z wyprostowanych ramion. Pirat nie miał tyle siły, żeby w pełni zablokować dwuręczny cios jedną ze swych broni, więc tylko sparował po ukosie długim mieczem. Kronika ześlizgnęła się po jego stalowym ostrzu, a kapitan natychmiast zamachnął się toporkiem na głowę przeciwnika.
Jan błyskawicznie podniósł miecz do parady, prawie jakby nic nie ważył. Odbił cios topora i natychmiast związał go krótkim młyńcem, wyrywając go z ręki pirata. Bukanier odskoczył poza zasięg Kroniki i błyskawicznie złapał za kryształ wolną ręką. I zaraz potem zaatakował długim mieczem.
Jan, ku swemu najszczerszemu zdziwieniu, nie miał siły aby złożyć gardę. Ostrze przeciwnika boleśnie wgniotło napierśnik w okolicach żeber,
Kapitan piratów wykrzywił twarz w sadystycznym uśmiechu, cały czas trzymając rękę na krysztale. Bawił go fakt, że tak potężny wojownik jest zupełnie zdany na jego łaskę. Miał zamiar pokroić go na malutkie kawałeczki, powoli i dokładnie. Ot tak, dla zabawy.
Dokładnie w tym momencie wrzasnął z bólu, kiedy dwa demoniczne gladiusy przecięły jego zbroję na plecach niczym papier.
Gerhard zaklął. Ciął oboma mieczami z doskoku, w amoku źle wymierzył odległość i w rezultacie zamiast wypatroszyć przeciwnika, tylko go skaleczył.
Pirat błyskawicznie odwrócił się, zrywając kryształ z łańcucha i wyprostował dłoń.
Jakaś niewidzialna siła rzuciła Eirensterna na łopatki. Jego gladiusy upadły kilka metrów za nim, zbyt daleko, żeby teraz po nie iść. Kapitan bukanierów kopnął nadal bezbronnego Jana w twarz, chwilowo wyłączając go z walki. Gdy odwrócił się, by dobić Gerharda, Khornita już stał przy nim. Opancerzony łokieć rozwalił mu nos, a cios drugiej pięści w brzuch sprawił, że aż wypuścił miecz ze zdrętwiałych palców.
Gerhard kontynuował bezlitosną egzekucję gołymi rękoma. Potężny prawy sierpowy doszczętnie złamał kości policzkowe przeciwnika, powodując u niego niewyobrażalny ból. Pirat próbował jeszcze zdziałać coś przy pomocy kryształu, ale nie zdążył. Eirenstern złapał go za rękę i zmiażdżył mu dłoń w tytanicznym uścisku. Potem chwycił za kryształ i nie wahając się ani chwili, cisnął go do oceanu.
Kapitan piratów, złamany zarówno psychicznie i fizycznie, słaniał się na nogach.
- WYKOŃCZ GO ! - Jan, zbierając się z pokładu, zakrzyknął potężnym głosem.
Gerhardowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Jedną ręką chwycił przeciwnika za kołnierz, drugą za pas. Dysząc z wysiłku, podniósł go wysoko nad głową. Stamtąd, w ostatnich chwilach swego życia, pirat widział ostateczną zagładę swej floty z rąk sił Księcia Mórz.
Gerhard dał sobie kilka sekund na rozkoszowanie się tryumfem, po czym z całej siły opuścił przeciwnika na kolano. Jego kręgosłup pękł niczym zapałka.
Khornita rzucił zwiotczałe zwłoki na pokład i bez pośpiechu wrócił po swoje miecze. Potem podszedł do Jana i wyciągnąwszy ku niemu swą zakrwawioną prawicę, pomógł mu wstać.
Zanim jednak dwaj wojownicy zdążyli zamienić choć jedno słowo, potężna eksplozja wstrząsnęła okrętem.
- Co to było ?! - Jan próbował przekrzyczeć chaos, jaki zapanował na pokładzie.
Gerhard przypomniał sobie o Bothanie i jego bombach.
- Krasnolud zdetonował bomby ! Musimy stąd wiać, NATYCHMIAST !
Nie tracąc czasu na dalsze rozmowy, Jan i Gerhard rzucili się biegiem przez ogarnięty płomieniami pokład.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Wy się nawalajcie, ja zaczekam aż będzie się działo coś ciekawego. Pożyczajcie wszystkie postacie do woli z wyjątkiem Elithmaira, jak coś to mogę skasować wcześniejszy post.]
PS:Nie wyobrażam sobie elfa walczącego w ,,ludzkiej" sprawie.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

-Zacze... - zaczął saurus, ale kończenie myśli uznał za bezcelowe, krasnolud zdążył już zniknąć w wyrwie. Nie pozostało dużo czasu.
-Wycofać się, już! -krzyczał Loq-Kro-Gar. Wolontarze najwyraźniej zawachali się, jednak po chwili usłuchali, powracając w sposób zorganizowany na "Języczek Lileth"
-Co z Asugawą? Jego ludzie wciąż są związani walką! -krzyknął jeden z elfów z Gwardii Morskiej, chyba w stopniu porucznika.
-Przekażę im wieści. Wy czym prędzej odpływajcie, Bothan zaraz zdetonuje ładunki!-odparł Loq-Kro-Gar. Na twarzy elfa pojawiła się mieszanina pogardy, strachu i zrozumienia. Krasnoludy i ich przeklęty proch...- pomyślał.

Saurus znów przebijał się przez tłum piratów w kierunku walczących Nipponczyków, gdy stwierdził z ulgą, że elfi okręt odbija od pirackiej łajby i oddala się na bezpieczną odległość. Do kapitana Asugawy dzieliło go już tylko kilka kroków...
Ognista kula uderzyła tuż przed jego nosem, osmalając go. Ragnaros uśmiechnął się paskudnie.
-To nie będzie jednak bezowocny dzień. Powieszę sobie twój łeb w kajucie i zasłynę jako Ragnaros Pogromca Jaszczura!-zachrypiał pirat. Saurus warknął, ukazując zęby.
-Jeśli najpierw nie skończysz jako moja kolacja!- ryknął i skoczył na oponenta.
Tamten w ostatniej chwili zdołał zastawić się kordelasem, wypuszczając z drugiej ręki snop iskier oślepiając jaszczura na moment. Wykorzystując od razu przewagę pirat ciął dwukrotnie gada, za każdym razem upuszczając mu krwi. Rany od jego broni paliły, a ostrze w kontakcie z krwią stanęło w płomieniach. Odzyskując wzrok Loq-Kro-Gar zaatakował, lecz Ragnaros, mimo przysadzistej postury był nadzwyczaj zwinny. Kręcił się i wirował w piruetach, raz po raz unikając ciosów jaszczura. Widząc to Loq-Kro-Gar zmienił taktykę. Przy kolejnym pchnięciu ze strony korsarza, zamiast zasłaniać się tarczą, uderzył nią z góry w rękę Ragnarosa. Pirat wrzasnął i wypuścił broń z pogruchotanej dłoni. W rozpaczliwej próbie ratowania życia zaczerpnął powietrza do płuc ile tylko zdołał i zionął ogniem. Loq-Kro-Garowi w ostatnie chwili udało się zasłonić tarczą. Płomienie lizały tarczę, nie pozwalając na jej opuszczenie, utrzymując swego rodzaju pat. Jednakże wyrzucając z siebie języki ognia Ragnaros nie widział praktycznie nic, oślepiony przez własne zaklęcie. Saurus postanowił to wykorzystać. Uderzył ogonem tuż przy ziemi, zwalając pirata z nóg. Ledwo dotknął plecami pokładu, a ciężki buzdygan opadł, rozwalając jego czaszkę na części. Droga była wolna, a czas naglił/
-Kapitanie!- krzyknął Loq-Kro-Gar.
Kapitan Asugawa ukośnym cięciem przeciwnika i odwrócił się. Jego pancerz był pokryty karminowym impregnatem, jaki pozostał po pokonanych wrogach, lecz ledwo widoczne przez wizjer hełmu oczy były spokojne, jakby Nippończyk uczestniczył w herbacianym przyjęciu, a nie krwawej bitwie.
-O co chodzi.- spytał.
-Zbierz swoich ludzi i wycofaj się na swój statek.- rzucił szybko saurus. W oczach kapitana pojawił się niebezpieczny błysk.
-Samuraj nie wycofuje się w obliczu klęski.- odparł dumnie.
-To nie będzie ucieczka przed wrogiem. Lada chwila inżynier McArmstrong zdetonuje umieszczone pod pokładem ładunki, by posłać tę łajbę na dno.
-W takim razie zarządzę odwrót.- powiedział beznamiętnie Nippończyk. Następnie rzucił kilka rozkazów w swym terkoczącym języku, a samurajowie karnie cofali się na "Płacz Himiko" w zwartej formacji. Loq-Kro-Gar pozostał z tyłu, osłaniając ich odwrót i zbierając maruderów, gdy rozległ się potworny huk. Drewniany pokład w jednej chwili wygiął się i pękł, wyrzucając z wnętrza statku słup ognia i dymu w akompaniamencie krzyków przerażenia, deszczu drzazg i resztek tych mniej fortunnych, którzy akurat znajdowali się najbliżej epicentrum.
-W nogi!- krzyknął któryś z wolontarzy. Loq-Kro-Gar zebrał pozostałych przy życiu sojuszników i skierował ich ku wyjściu. Dostrzegł również biegnącego ile sił w nogach Gerharda i wąsatego szlachcica, którym ciężkie pancerze bynajmniej nie ułatwiały ucieczki. Zarzuciwszy tarczę na grzbiet, i wsunąwszy broń za pas, saurus udał się pędem w kierunki dżonki, co rusz przeskakując nad czyimiś zwłokami. Drewniany kadłub pękał, tworząc często niemałe szczeliny, pochłaniając mniej uważnych uciekinierów. Wszyscy przestali myśleć o walce, usiłując ratować życie. No, prawie wszyscy. Gerhard najwyraźniej, wciąż pełen bitewnego zapału, ścinał każdego pirata, jaki znalazł się w pobliżu, wchodząc na pokład "Płaczu Himiko" jako jeden z ostatnich.
-Czy to wszyscy?- spytał kapitan Asugawa, gdy Loq-Kro-Gar miał już opuścić statek piratów. Nie wiedział, czemu się obrócił. Instynkt? Szczęśliwy traf? Przeznaczenie?
Kilkanaście kroków dalej znajdowali się usiłująca przekrzyczeć ryk tonącego statku Neira i jej towarzysz, leżący nieprzytomnie na deskach. Saurus nawet nie wiedział, że wzięli udział w eskapadzie.
-Wracam po nich! -krzyknął do kapitana jaszczur.
-Musimy odbijać, inaczej tonący okręt wciągnie nas za sobą!- odparł kapitan. Zdawał się wreszcie okazywać oznaki zdenerwowania. Statek piratów był znacznie większy niż dżonka, zagrożenie było więc realne.
-To płyńcie. Nie zostawię nikogo za plecami.
Pozostawiwszy broń i tarczę pod opieką Asugawy, saurus skoczył z powrotem w morskie piekło.
Pokład już dawno przestał być stabilny, okręt zaczynał przechylać się na burtę, przez co jaszczur musiał wbić pazury w drewno, by zachować równowagę. W końcu udało mu się dotrzeć do dwójki ludzi. Bez słowa zarzucił sobie Neirę i jej nieprzytomnego druha na plecy, jakby byli szmacianymi lalkami. W ostatniej chwili. Nabrawszy wody kadłub przechylał się coraz bardziej i Loq-Kro-Gar musiał wbić pazury wszystkich kończyn w pokład by nie trafić do morskiej kipieli. Warknął, nie próbując nawet sobie wyobrażać jutrzejszych zakwasów i piął się ku ocaleniu.
-Odpływają! -wrzasnęła rozpaczliwie banitka prosto do ucha jaszczura, przez co o mały włos nie zrzucił obu "pasażerów".
-Musisz skakać!
-Zwariowałeś? To zbyt daleko, nie dolecę.
-Dolecisz, jeśli ci w tym pomogę. -odparł saurus uśmiechając się.
-Co? Ale jak...- nie skończyła. Stojąc na szczycie rufy Loq-Kro-Gar chwycił bezceremonialnie dziewczynę za kark i wziąwszy szeroki zamach posłał ją prosto na pokład dżonki. Zapewne mocno ją przy tym poturbował, lecz jej głośne przekleństwa świadczyły, że żyje. Po chwili uczynił to samo z jej towarzyszem. Wtem drewno zatrzeszczało, pokład załamał się, a jaszczur spadł prosto w szalejącą kipiel. Lądując w wodzie miał jeszcze nadzieję, że wykaraska się z tego. Nagle poczuł uderzenie w tył głowy. Potem była tylko ciemność...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Bothan runął do wody. Ten skok okazał się poważnym błędem; ciężka zbroja oraz brak umiejętności pływackich spowodowały ,że krasnoluda porwała za sobą potężna fala ,spowodowana wybuchem.
McArmstrong bezwładnie ,próbując złapać powietrze starał się utrzymać na powierzchi ,kiedy siła wybuchu odrzuciła go ,po chwili poczuł jak w coś potęznie uderzył ,z poczatku myślał ,że to jakaś belka ,ale gdy kątem oka udało mu się dostrzec w co wpadł - ujrzał idącego na dno saurusa.
Krasnolud zaklnął siarczyście ,kiedy dwa wielkie haki z nippońskiego statku wciągnęły go na pokład. Po chwili ujrzał ,że jaszczuroczłek i osoby ,które ratował ,również są bezpieczne. Ze wszystkich sił starał się złapać oddech ,dławiąc się morską wodą. Wokół niego zgromadziła się garstka zdenerwowanych skośnookich żeglarzy ,wykrzykujących coś w swoim dziwnym języku. Krasnolud wycisnął z brody wodę i warknął -I czego tak piszczycie?!- po chwili wstał i mruknął pod nosem -No! Tak to jest "Wysadź to! Wysadź tamto!" a jak przyjdzie co do czego to pretensje! Głupie człeczyny!-
Bothan odepchnął okutą ręką paru marynarzy i zblizył się do burty ,po czym wyciągnął z przymocowanej do zbroi torby lornetkę i przyjrzał się swemu dziełu - okręty pirackie ,a właściwie to co z nich zostało szło na dno ,zabierając za sobą mnóstwo trupów. Jego samolot ,co bardzo zaniedowoliło inżyniera ,znajdował się na pokładzie "Języczka" ,na obu statkał opatrywano rannych ,których udało się uratować ,a kapitanowie wykrzykiwali rozkazy kierowania się w stronę floty.
Bothan dostrzegł jak z oddali leci w stronę dżonki czarny żyrokopter transportowy ,krasnolud ucieszył się ,widząc swych towarzyszy. Czarna maszyna z trudem wylądowała na pokładzie nippończyków ,od razy wyleciał z niej Manor i Fland.
-Mistrzu! Wszystko w porządku?!- wykrzykiwał biegnący w stronę McArmstronga Fland. Stary inżynier westchnął -HA! Byle pirackie łajno! Nawet mimo bojaźliwości większości skośnookich oraz czmychnięcia elfów udało się co nieco wysadzić!-
Krasnoludy prędko udały się na czarny żyrokopter. Tam Bothan osuszył parę kufli piwa ,po czym założył gogle pilota i wydał rozkaz odlotu. -Pilot!- wykrzyknął wśród hałasu McArmstrong -Póki co podlecimy nad statek tych mięczaków!- zabójca ,który sterował maszyną kiwnął na potwierdzenie głową. Maszyna wzniosła się nad "Języczek" ,według wskazówek Bothana ,dokładnie nad "Czerwonym baronem". Manor Fland i kilku zabójców zrzucili cztery grube łańcuchy ,po czym zjechał na jednym Manor. Krasnolud mimo wrzasków i protestow niektórych elfów ,przymocował czerwony samolot do łańcuchów ,po czym złapał się jednej i stanął na skrzydle mocno uszkodzonego "Czerwonego barona". -Wszystko w porządku! Możemy stąd spadać!- wrzasnął czeladnik ,po czym czarny żyrokopter uniósł się ,bez trudu podnocząc ładunek. Pilot powoli zrobił zwrot ,po czym z warkotem silnika ruszył w stronę "Niezatapialnego"

[Może czas na kolejne starcia? ;)]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Gerhard usiadł ciężko na pokładzie dżonki i w końcu zdjął hełm. Świeże morskie powietrze, pozbawione ciężkiego odoru krwi i spalonych ciał, sprawiało mu autentyczną przyjemność. Dopiero teraz, gdy miał szansę się uspokoić, poczuł wszystkie rany jakie otrzymał podczas bitwy. Piraci starali się jak mogli, a mimo to żadna z jego rana nie była poważna. Ot, kilka zadrapań i wgnieceń na zbroi.
Większość bitwy miała miejsce w nocy, więc pod sam jej koniec pierwsze promienie słońca poczęły oświetlać zakrwawiony ocean. Wtedy, będąc już z dala od dymiących wraków korsarskich okrętów, Samuraje pod wodzą Asugawy poczęli odprawiać coś na kształt ceremonii pogrzebowej ku czci ich poległych towarzyszy. Gerhard, dziwnie uspokojony, przyglądał się temu z daleka. Będąc w wojsku, wielokrotnie był świadkiem podobnych obrządków i zawsze wprowadzały go one w melancholijny nastrój. Nawet oddanie się Krwawemu Bogu tego nie zmieniło.
Wszyscy ocalali ochotnicy na dżonce też raczej zajmowali się sobą i na pokładzie panowała prawie absolutna cisza.
Szlachcice, nadal zszokowani okropnościami wojny, pili na umór przy wejściu do ładowni. Pewnie mieli nadzieję, że alkohol pozwoli im zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Jeszcze nie wiedzieli, jak bardzo się mylili.
Loq-Kro-Gar nadal był nieprzytomny po swojej karkołomnej misji ratunkowej. I mimo, iż Gerhard uważał tak daleko posunięty altruizm za zwyczajną głupotę, nie mógł odmówić jaszczurowi odwagi. Ciekawe, czy ludzie, których uratował, docenią jego szlachetny gest. Eirenstern w to wątpił.
Wśród pasażerów przewinął się jeszcze Bothan, sprawca całego zamieszania z eksplozjami. Jednakże po kilku godzinach odleciał wraz ze swymi czeladnikami przy użyciu żyrokopterów.
Świeżo po bitwie Gerhard miał ochotę zamienić parę słów z tajemniczym kislevskim szlachcicem Janem i zapytać go o jego niesamowite umiejętności szermiercze, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. No cóż, pewnie wrócił do swych rodaków. Zamiast tego, kapitan poszedł za przykładem reszty szlachty i począł pić piwo, podziwiając wschód słońca. Teraz nie miał ochoty dosłownie na nic. Kiedy już wróci na "Gargantuana", postanowił, że będzie odpoczywał przez calutki tydzień. Uznał, że mu się należy.

[Chłopaki, oznajmiam wszem i wobec, że wyjeżdżam na wakacje i nie będzie mnie przez tydzień. W tym czasie Gerhard będzie obijał się w swojej kajucie, ale jeśli bardzo musicie, to możecie go pożyczyć do jakiejś akcji :wink: Siema i do zobaczenia (napisania?) w przyszłą niedzielę]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[Coś chyba wielu tegoarenowych graczy wyłączyło sie po stworzeniu postaci ,a szkoda ,poniewaz zablokowali miejsce (i nie piszcie ,że przez wakacje ,bo tak już było zanim się zaczęły :) )

To może Wielki Mistrzu Gry czas rozlać trochę krwi? Ot tak na zachętę :D ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ Piraci wybici a walki ani widu ani słychu]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

[Tak to zazwyczaj jest z prowadzeniem Aren. ;) ]

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Ja to zauważyłem od razu. Choć teraz to i większość przestała się udzielać. Ale na reszcie forum to działają :wink: Wolność poniosła na parę dni, alem jest z powrotem. Prawdopodobnie jutro walka. Biorę się za kostki :) ]

Statki odpłynęły w ostatnim momencie. Chwilę później potężna eksplozja rozerwała statek nieodżałowanego Ragnarosa, demolując szczepiony z nim drugi okręt piratów i posyłając na wiele metrów najrzeróżniejsze odłamki, od drzazg przez żelazo aż po krwawiące ochłapy. Fala uderzeniowa wstrząsnęła mocno odpływającymi pospiesznie statkami elfów i nippończyków. Stłoczeni na pokładach ludzie padli na deski, wciąż dysząc od adrenaliny buzującej w żyłach. Niewiele brakowało a dołączyliby do resztek piratów opadających powoli krwawym, pylistym deszczykiem w odmęty czarnego, nocnego morza.

Zwycięzcy wcale nie wyglądali jakby odnieśli chwalebny triumf. Opatrywano rannych, oceniano straty; podniesione, zdyszane głosy oficerów wywołujących ludzi, sposród których wielu już nie mogło odpowiedzieć na wezwanie mieszały się z jękiem rannych, dopiero zaczynających czuć swe obrażenia.
Niektórzy wpatrywali się we wciąż wystające nad wodę, płonące szczątki pierwszeko okrętu i urwany w połowie kadłub jego bliźniaczej jednostki. Ogień rozświetlał słabo atramentowe ciemności i pływające dookoła śmieci i ciała. Inni rozmawiali z towarzyszami zciszonymi głosami o okropnościach tego desperackiego starcia lub piło przynoszone przez statkową służbę gorące i zimne trunki. Pod żaglem o kształcie smoczego skrzydła zasiadł ciężko Jan Andrei Joachimowicz wraz z czwórką towarzyszy. Zdejmując elementy pancerza i rzucając je obok swego ostrza zagadnął:
- Wachmistrzu Anzelmie. Ilu ?
- Przeżył jeno Zbyszko wasza miłość. - wyszeptał stary wojak, nabijając ze spokojem fajkę.
- Maćko, Andrij i Jaksa... to byli dobrzy żołnierze. Wypijemy dziś ich zdrowie. - dwójka wąsatych szlachciców obok Jana skinęła głowami.
Tymczasem nadleciał także niespodziewanie jeden z żyrokopterów Makaissona, zabierając Bothana i jego diabelny aeroplan, żegnani pomstowaniem elfów i ludzi. Biorąc pod uwagę obecne nastroje walczących w bitwie, ulotnienie się było nadzwyczaj rozsądnym pomysłem. Wkrótce także Loq-Kro-Gar otworzył swe ślepia i ujrzał obok siebie zdziwionego barona masujacego pod peruką zranioną głowę zimnym okładem.
- Ssss... prze.. przepraszam, co się ze mną stało... jak..? - baron najwyraźniej widział akcję saurusa więc szybko odpowiedział opierając na kolanach wielką rusznicę.
- Ten... wielki byk wyrwał cię z wody i używając topora jako cha! wiosła doniósł cię pod burtę tego okrętu, płynąc na cha! desce... Po twoich towarzyszy wskoczył także ten szalony herr krasnolud i odleciał, cha!, taak... - saurus aż zaniemówił i po prostu położył się na worku, łapiąc za tył łba. Dlaczego ?, pomyślał.
Kapitan Asugawa ostatkiem sił zaczął rytuał po bitewny samurajów, jednak wkrótce odniesiono go na stołek, gdzie medyk w białym kimonie i opasce nakładał mokre opatrunki na pogruchotaną nogę. Gdy już oddalili się znacznie od pola walki, na słonej tafli zalśniły pierwsze promienie wschodzącego słońca. Wtedy też "Języczek Lileath" zbliżył się do "Płaczu Himiko". Na elfim statku sytuacja była zgrubsza podobna, jednak tłok był widocznie mniejszy. Na nadburciu "Języczka" stał jego kapitan, wspierając się o bezgłowy posąg. Faoiltiarna nie wyglądał na szczególnie dobitego sytuacją, oprócz bandaża na lewej ręce i porwanego płaszcza nie został chyba poważnie zraniony.
Daishio Asugawa, wspierając się na kulasie i ramieniu młodego samuraja podszedł z trudem do Wojownika Cienia.
- Gorzkie zwycięstwo, kapitanie. Straciłem stanowczo zbyt wielu jak na pirackie ścierwa. - zaczął Akeleth.
- Ja chyba nawet więcej...ale to nie byli zwykli piraci. Byli przygotowani... w jakimś konkretnym celu. Podejrzewam że nasz kochany Książę Mórz nie mówi nam wszystkiego.
- A co do jego floty... wiesz gdzie oni teraz są ? Bo jesteśmy jakby... nigdzie a musimy ich dogonić. Krasnoludy z tej maszyny przyleciały tu od nich, ale odlecieli ignorując pytania moich ludzi... cholerne kurduple!
- Spokojnie. Powiedzieli mi że płynął prosto na południowy-zachód, a admirał de Merke dał mi mapę prądów. Biorąc pod uwagę że przepłynęliśmy kawał za tymi szczurami... po skosie dogonimy ich przed południem. Na miejscu będzie trzeba zdać raport i naprawić statki... mam dziurę w tyle kadłuba...
- Yhem. Płyńmy więc. Kurs na południe! Cała naprzód! - krzyknął elf, zgrabnie zeskakując na pokład.
******

Nieco wcześniej, w półtorej godziny po walce Bothana tłum krasnoludów zgromadzony na "Gargantuanie" zaczął się niecierpliwić. Boin Harnarson stał pod wielką tablicą walk bawiąc się młotem. Kapitan myślał o ludziach wysłanych w czeluście tego statku. "Oby zdążyli. I wrócili ze Skriegiem."
Reszta gości już dawno opuściła pokład, idąc do swych kajut lub barów na "Gargantuanie" lub wsiadając na statki i żglówki gęsto tłoczące się wokół wielkiego kadłuba molocha. Krasnoludy w końcu zdecydowały że skoro nic się nie dzieje wracają. Gottri Getirrson poprowadził tłum zabójców i grupek zwiadowców oraz czeladników do szalup, łodzi i żyrokpterów. Mechaniczne szalupy i łodzie mozolnie przepływały przez labirynt kadłubów i żaglówek by wreszcie minąć to całe zamieszanie i dołączyć do czekających żyrokopterów, których niespodziewanie zostało już tylko trzy.
- Chłopaki McArmstronga zdenerwowali się i polecieli szukać szefa maszyną Borgniego, bosmanie!!
Gottri skinął głową. "-Wracamy na "Niezatapialnego"! Pan Makaisson już tam jest i czeka na was leniwe dziwki! Żwawiej!" Niespodziewanie znów krzyknął do niego ten sam pilot.
- Na statek. A gdzie on właściwie jest ? - Gottri walnął się w wytatuowany łep.
- Tam, gdzie te wielkie kominy i hałas, zadzie kanoniera! Jak można go nie widzieć ?! - i demonstracyjnie spojrzał przed siebie. I zamarł. Płynął tam powoli tylko "Rolland Nieskalany". Nigdzie jak okiem w noc sięgnąć nie było widać wielkiego parowca Makaissona. "Jasny w rzyć goblinem, elfa trącony... co do ?"
Jakiś zwiadowca potrząsnął jego rameniem. Gdy okręt Bretończyków ich minął zostali daleko za flotą. Jej światła niemrawo migały dość daleko w mroku nocy. "Cholera, nie to niemożliwe!"
- Co robimy ?
- Jak to co na Grimnira ?! Wiosłować! Do sterów i silników! Żyrokoptery niech lecą nad nami i palą te cholerne światła. Zaraz nas zostawią! Gazem darmopijce!
******

Adlehar van der Maaren wyszedł powoli na pokład w swej asyście, po rozmowie z admirałem i niższymi oficerami. Gdy zameldowano mu o zostawionych na pełnym morzu krasnoludach niemal padł ze śmiechu. Rozkazał nie zwalniać ani nie wracać po nich, ale trzymać dawich w krańcowym zasięgu wzroku z gniazda. "Niech powiosłują, to o niebo zabawniejsze niż jakieś barbarzyńskie mordowanie ich. Gdyby ten elfi paniczyk był tu ze mną na pewno by się zgodził." Malakai wyszedł wtedy z loży zdenerwowany ale i uspokojony za razem. Jak wróci to zastanie swych ludzi 'nieco' spoconych i opalonych. Może nawet ta słynna odwaga brodaczy stopnieje w spotkaniu z bezmiarem oceanu ? To zdecydowanie wystarczy.
Gdy przechodził po wielkim pokładzie "Gargantuana" zauważył że opuszczono szafirową ramkę walki na kolejną parę imion. "Dobrze." Marynarze i najemnicy krzątali się przy swych zadaniach gdy książę podszedł do drabinki schodkowej schodzącej na czekającą w dole "Dumę Driftmaarktu". Wiatr szarpał długimi, jasnymi włosami Adelhara gdy schodził wraz z Helstanem na dół.
- Ha ha! Tylko spójrzcie na te maleńkie światełka tam daleko! Brodacze szybko się otrząsnęli. - "Pewnie zafundowałem części floty zdrową porcję śmiechu na kolejny dzień. Zdecydowanie wystarczy elfom."

Walka czwarta: Ludwig Friedrich vs Recnam Oryp, Posępny siewca pożogi.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[No i git!]

McArmstrong zdążył już zdjąć zbroję z gromriu i umiescić ja w misternie wykonanej skrzyni. Teraz odziany był w kosztowny kaftan z przyszytymi paroma runami. Wokół szyji miał zawiązany szalik pilota ,a na jego czole spoczywały gogle lotnika. Bothan podczas walki na arenie i z piratami nie odniósł większych obrażeń ,jego zbroja ochroniła go przed poważnymi zagrożeniami ,a mimo to nie została na niej ani rysa. Najgorszy dla starego inżyniera był skok od lodowatej wody ,z pewnością długo tego nie zapomni.

Teraz McArmstrong stał ze swą skomplikowaną lornetką i wypatrywał floty. Zabójca-pilot ,który po nich przyleciał ,liczył na chwalebną śmierć na polu walki ,więc nie przejął się powrotem. To dopełniło gniew Bothana ,musiał walczyć z gnoblarem-samobójcą , uszkodzić areoplan w wypadku ,bić się pięściami z uzbrojonymi piratami ,detonować okręt ,ratująć życie elfów i skośnookich ,którzy później mieli pretensje , do tego jeszcze skakać do lodowatej wody ,a teraz jeszcze krasnoludzki Zabójca liczył na śmierć ,przez co McArmtrong musiał odnaleźć drogę. Był on kłębkiem nerwów ,nawet osuszenie paru kufli Bugmansa go nie uspokoiło.
-Mistrzu! Światła na horyzoncie! Puszczają sygnały świetlne!- okrzyk wyrwał z irytujacej medytacji Bothana ,spojrzał w stronę świateł i zaczął szemrać pod nosem -Chmm... zobaczmy... b...b...rud...ne... zas...rań...ce...p... psia... ich... rą...ba..na...w...du...pe... mać... -zaczął odczytywać sygnał inzynier ,ta częśc była szybka i migotliwa ,po chwili krasnoludy zaczeły robić przerwy ,a Bothan wrócił do odczytu - ci...pi...szo...ny ... zosta...wiły... nas...w... ramach... pomo...cy... za...bij...cie... łot...rów- krasnolud pogładził brodę i warknął -Lecimy do nich ,wyślicie sygnał. Manor wystrzelił mała racę ,która wbiła się w powietrze i utworzyła na niebie krasnoludzką runę. Po chwili w oddali wystrzelono inną racę. Inzynierowie wiedzieli ,że tam jest Niezatapialny.Żyrokopter ruszył w stronę sygnałów świetlnych .Zabójca-pilot w ostaniej chwili uniknął zderzenia z drugim czarnym żyrokopterem. Po chwili zatrzymały się obok siebie ,a Bothan złapał się drążka i wykrzyknął do krasnoludów na łodziach -Hej! Lećcie za nami! Namierzyliśmy flotę!- czarny żyrokopter z podwieszonym "Czerwonym baronem" ruszył w stronę sygnału ,a za nim poszli w ślad marynarze i krasnoludy niemogące znaleźć celu.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Łeb bolał jak cholera, podobnie jak całe ciało, które wciąż przypominało o zdarzeniach i czynach jaszczura podczas morskiej batalii. Zbyt natarczywie, jak na gust saurusa.
Płynęli już kilka godzin próbując dogonić resztę floty, która oddaliła się bardziej niż się spodziewano. "Języczek Lileth", który pierwszy oddalił się od płonących pirackich łajb, odebrał część pasażerów z przeładowanego "Płaczu Himiko", by ten mógł nadążyć za białym okrętem. Loq-Kro-Gar był jednym z tych, którzy przenieśli się na elfią jednostkę. Opuszczając dżonkę, pożegnał się z jej kapitanem, przekazując sobie nawzajem wyrazy głębokiego szacunku.

Podróż mijała saurusowi na rozmowach. Niedługo poprzeokrętowaniu Loq-Kro-Gar został zaproszony do kajuty Elithmaira, gdzie mógł mieszkać do czasu powroty do głównej floty. To była pierwsza sposobność do dłuższej rozmowy od kilku dni i jaszczur ani myślał ją przegapić.
Siedzieli w salonie z Elithmairem i Irthiliusem. Atheisa nie było- zbyt pochłonięty był krągłościami Deliere, które każdy elf uznałby za doskonałe, człek za nieco małe, lecz atrakcyjne, a krasnolud splunąłby z pogardą z powodu braku gęstego ich owłosienia.
Tymczasem trójka przyjaciół dyskutowała o sprawach większej wagi. Loq-Kro-Gar opowiadał elfom o treści świętej tablicy i o zagrożeniu, które prawdopodobnie stoi za całym tym turniejem.
-Zaginiona tablica z Chupayotl zawiera krótki opis dawnej wojny pomiędzy Pradawnymi, a ich starożytnym wrogiem, wrogiem nie mniej groźnym od sił Chaosu.
-Czy to jakieś kolejne machinacje Zgubnych Mocy?- spytał Irthilius.
-Nie, tu przekaz jest precyzyjny. Strzaskani Bogowie nienawidzą Czwórki niemal tak samo jak Przedwiecznych.
-Strzaskani Bogowie? Nigdy o nich nie słyszałem- zamyślił się Elithmair.
-Walczyli z Przedwiecznymi o dusze wszechświata zanim jeszcze powstał Chaos. Swą mocą nie ustępują żadnemu z bogów Chaosu. Wojna przestała być dwubiegunowa przyjacielu. -stwierdził Loq-Kro-Gar.
Książę zdumiał się, jednak Mędrzec zmarszczył tylko brwi.
-Co stało się z tymi "Strzaskanymi Bogami"- spytał w końcu Irthilius.
-Narodziny Chaosu okazało się zgubne zarówno dla nich, jak i Przedwiecznych. Gwiezdni bogowie zostali pokonani i zniszczeni, za wyjątkiem trzech z nich. Pozostali przy życiu zostali rozbici na miliardy okruchów, każdy z nich jednak zawiera esencję Strzaskanego Boga, dysponując olbrzymią mocą. To Aza'gorodh- Zwiastun Nocy, Mag'ladroth- Smok Pustki oraz Mephet'ran- Kłamca.
Na dźwięk ostatniego imienia obaj elfowie wyraźnie ożywili się.
-Szakal! -syknął Irthilius. -Najstarsze zwoje z Białej Wieży mówią o tym mącicielu umsyłów, nie przypuszczałem jednak, by ten pies był aż tak starożytny.
-To nie wszystko.- rzekł Loq-Kro-Gar. -Tablica zawiera ponadto proroctwo "Najczarniejszej Nocy". Nie jestem pewien szczegółów, tu treść jest zawiła i niejednoznaczna, jedno jest jednak pewne. Strzaskani Bogowie, lub jak mówi mój lud "C'tan" powrócili. Ich świadomość, dotychczas uśpiona, budzi się w każdym z odłamków i będą za wszelką cenę odzyskać siły. A gdy to się stanie, zginie nie tylko ten świat, ale wiele innych.
-Wobec tego będziemy zaszczyceni mogąc ci pomóc przyjacielu. -uśmiechnął się Elithmair.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Wielkie, papierowe schematy zaszeleściły przeciągle, gdy niski łysawy człowieczek zaczął je nieudolnie składać. Przez wielkie okna z tyłu kajuty Księcia Mórz na cały pokój i wszystkich w nim zebranych padały skośne promienie porannego słońca. Człek poruszył niespokojnie wąsikami i podjął na nowo wywód.
- …także widzi wasza książęca mość, podłoże i reszta będzie wyglądało jak nowe, jednakże…
- Nie skończycie go na czas. Tak pewnie brzmiały pierwsze słowa, pierwszego budowniczego w Starym Świecie. – reszta zebranych zaśmiała się krótko, od czego architekt zasępił się jeszcze bardziej. Mark Ruscelli kierownik odbudowy uszkodzeń, których Bothan dokonał ostatnio na Arenie swoimi bombami nosił typowo tileańską czerwoną kamizelkę, a z pasa spływał mu jedwabny fartuch z założonymi za niego niebywale zdobnymi narzędziami. Zbyt zdobnymi. Książę postawił by szafiry przeciw szyszkom, że nigdy nie ubrudził sobie rąk niczym poza rysikiem szkicerskim.
Admirał Theo de Merke do jakiegoś czasu bawił się swą żółtą brodą, zaplecioną w warkocz, i wiercił się w fotelu. Teraz odkaszlnął głośno.
- Widzę że zakrztusisz się zaraz, jeśli nie wyrzucisz tego z siebie. – Theo uśmiechnął się i wstał. Mały Tileańczyk wyglądał przy postawnym admirale dość nijako i odsunął się przestraszony gdy ten wyjął mu z ręki schemat „Gargantuana”.
- Otóż widzicie panowie… Nadchodzącą walkę komplikuje kolejna sprawa.
- Jakby nie było ich dość. – syknął znudzony sir Guiard Montfort. Admirał odgarnął długi warkocz z ramienia, warknięciem uciszając dalsze komentarze rycerza.
- Tak. Otóż pod powstałą wyrwą znalazł się jedynie Czerwony hol dla gości i komnata jakiegoś imperialnego kupczyny, jednak już piętro niżej mamy Mały cekhauz, z podręcznym zapasem prochu i kul dla moich kartaun. Po rozmiarze moich „córeczek” możecie zgadnąć ile tego jest. Oraz windę parową, prowadzącą bezpośrednio do głównej prochowni. Tak więc jedna iskra…
- I pożeglujecie do schowka Mananna na dnie morza. Dziękuję admirale. A wszyscy znamy potężne możliwości Recnama Orypa. Ile już pożarów ugasili twoi ludzie sir ? – Guiard jedynie przewrócił oczami. – Właśnie. Mimo iż płomienie na statku to już spory powód to mamy jeszcze zagrożenie wybuchem. I to nadzwyczaj realne. Oznacza to że walka w tych warunkach nie może odbyć się na statku… - wtem drzwi do kajuty rozwarły się i wpadł tam młody oficer, od razu witając się twarzą z białą podłogą. Zanim jeszcze się podniósł zaczął meldować.
- Książ… adm… panowie! „Niezatapialny” wraca do nas! Od wschodu widać też statki Asugawy i elfów… - nim skończył przez uchylone okno dobiegł ich odległy ryk syreny parostatku.
- Ach. To oznacza że walka się odbędzie. Mamy ląd panowie. – rzekł Książę Mórz, wstając.
- To po to wysłałeś Makaissona ? Ha ha ha! Do stu tysięcy kartaczy, tak się pozbyłeś inżynierka by ustrzelić dwa ptaki jedną kulą… Znalazł nam bezpieczne pole walki a brodacze wiosłują za nami od pół dnia w ramach odwetu za akcję z mgłą… Wspaniale pomyślane. – wypalił de Merke, śmiejąc się głośno.
- Dokładnie, dziękuję przyjacielu… Panowie, na stanowiska. Zobaczymy co nam znalazł Malakai. A krasnoludom chyba starczy męki. Słońce piecze, rekiny w koło… a niech się trochę jeszcze pomęczą … zaczekamy na nich w czasie walki Recnama i Ludwiga.

[ Sory, że znów nieterminowo, ale chyba i tak zainteresowanie znikome. Walka dwóch magów rozgrywa się niesamowicie skomplikowanie i przeciągle…. Ale już kończę.. wytrwajcie… Byqu i Kordelas  ]

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Irthilius stąpał cicho niby kot. Jego kroki były niesłyszalne dla zwykłego, ludzkiego ucha. Ostrożnie delikatnie tylko muskając drzwi opuszkami palców, otworzył je i spojrzał w głąb ciemnej kajuty jaszczuroczłeka. Zamarł widząc medytującego w ciemności gada. Podszedł do niego cicho.
-Loq-Kro-Garze, przybywam do ciebie z pomocą-zaczął cicho swym nieprzyjemnym głosem.
Oko jaszczura otworzyło się i błysneło wewnętrznym blaskiem w ciemności pokoju.
-Jeżeli ta sprawa jest tak ważna, czy mógłbym powiadomić mistrza białej wieży, władcę wiedzy tajemnej i arcymaga wszystkich kręgów, Teclisa z Aveloren? Nie zrobię tego bez twojego przyzwolenia, ale myślę iż sprawa C'atan jest na tyle ważna iż najpotężniejszy czarodziej świata który jest również moim... przyjacielem powinien o tym wiedzieć.
Loq-Kro-Gar zastanawia sie chwilę po czym odpowiedział....

[Nie będzie mnie aż do soboty, więc na kolejny post będziecie musieli trochę poczekać, ponieważ skończyła się ta akcja z piratami, powracam do gry!]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka czwarta:
Ludwig Friedrich vs Recnam Oryp, Posępny Siewca Pożogi


"Gargantuan" powoli dosunął się do reszty floty i zajął pozycję z prawej strony. Wszystkie statki stanęły na kotwicy lub krążyły powoli w poszukiwaniu najlepszego miejsca, formując wielki okrąg dookoła prowizorycznego pola walki. Znaleziona przez Makaissona wysepka była niewiele większa od pola prawdziwej areny, zgrubsza okrągłą oprócz niewielkiego cypla z zachodniej strony i oprócz rzadko rosnących kępek trawy czy palm oraz paru pagórków zupełnie pusta.
Statki podpłynęły jak najbliżej się dało i widzowie rozłożyli się przy burtach od dziobów po rufy by mieć jak najlepszy widok. Tym razem niezwykły spektakl mogli oglądać wszyscy członkowie eskapady, miejsca było dość. Statki, które popłynęły walczyć z piratami wróciły kilka godzin temu i korzystając z postoju oraz materiałów i ludzi Księcia Mórz już zaczynali naprawy po ciężkiej bitwie. "Niezatapialny" odpłynął w kierunku odległej grupy krasnoludów, wiosłującej przez skwar ostatkami sił. Z "Dumy Driftmaarktu" i "Gargantuana" ozwały się trąbki, to zawodnicy dotarli właśnie do dwóch skrajów wyspy. Publiczność zamilkła na chwilę po czym podjęła wiwatowanie i zaczęła przyglądać się swoim faworytom.

Obaj zostali tam dostarczeni małymi żaglówkami. Ludwig wysiadł na cyplu, dosiadając z pomocą odzianego na czarno młodzieńca wielkiego, karego rumaka w krwistoczerwonym kropierzu. Wampir włożył nogi w strzemiona i ruszył, zostawiając grupę marynarzy i maga Helstana koło łodzi. Niemiłosierny żar rzucał całą gamę refleksów na jego błyszczący, czarny pancerz z zadartymi, złoconymi krawędziami i hełm z wizjerem wyciętym na podobieństwo czaszki. Jasnofioletowy płaszcz z wielką różą łopotał za nim przy powiewach lekkiej bryzy. Wampir podjechał do najbliższej palmy, blisko środka wysepki i zakręcił podwójnymi mieczami, które zalśniły słabą, szarą poświatą. Pod napierśnikiem kołysał się nawinięty na łańcuszek wielki kieł.

Żaglówka Recnama dopiero dopłynęła. Czarodziej stał na dziobie, oparty na kosturze z płonącym kagankiem u szczytu. Wiatr powiewał jego rozszerzającą się u pasa czerwoną szatą z wydartymi rękawami. Gdy dziób zarył o piasek, Oryp uśmiechnął się na widok prażącego niemiłosiernie słońca i zeskoczył na piach, podzwaniając licznymi złotymi kluczami i salamandrami zawieszonymi u pasa. W momencie gdy postawił pierwszy krok, łódka natychmiast stanęła w płomieniach. Szóstka marynarzy od początku przygotowana na taki obrót spraw natychmiast skoczyła do wody i zaczęła płynąć pospiesznie w kierunku żaglówki maga Helstana. Kostur Recnama Orypa zapłonął jakby jaśniej, tak samo jak blask w jego czerwonych oczach. Pod jego stopami skwierczący piach zmieniał się w szkło. Płomienna gwiazda wisząca na łańcuchu ze złota pośrodku odkrytej piersi maga błyszczała jak rozgrzane złoto, wiatr Aqshy wiał dziś mocno.

Rozległ się jakiś cichy okrzyk, po którym ludzie na wielopoziomowej burcie "Gargantuana" zatkali uszy. Jedna z kolubryn pokład niżej wypaliła skrzącym się prochem "wiwatówkowym". Huk było słychać wieleset metrów wokół. Mag ognia odwrócił się by spojrzeć na źródło huku, lecz Ludwig pozostał niewzruszenie skupiony i spiął siłą nóg swego wierzchowca do ataku, obracając w powietrzu czwórką ostrzy.
Rżenie klaczy uświadomiło Piromantę, który natychmiast zaczął szeptać tajemne formuły i kreślić ogniste znaki w powietrzu. Gdy skończył jego wyrzeźbiona w siedem strzał i płomień gwiazda rozbłysła a z kostura wystrzelił w górę snop ognia. Płomienie cudownie zagięły się w locie i opadły niczym fontanna na Orypa, skrywając maga w szalejącym inferno. Gdy przygasły, okazało się że czarownik stoi niewzruszony, otoczony wiszącą dookoła gorejącą barierą.

Ludwig pomyślał że powinien zacząć atakować maga od razu, by osłonić swą szarżę. Wampir wysyczał kilka słów i skrzyżował swe miecze nad głową. Po chwili skupiła się wokół nich sfera czystego, skłębionego mroku, która przerodziła się w rozciągające się macki, zakończone na podobieństwo rozwidlonych gałęzi pełnych cierni. Zdawało się że mknące z szelestem szpice cieni, śmiejące się swą obecnością ze słońca w górze zmiotą Maga Ognia, lecz gdy tylko tknęły jego tarczy zapłonęły jak suche drewno i zniknęły w jasnym rozbłysku. Recnam zachichotał.
- Ładnie płoną. Teraz moja kolej. Na potęgę Białego Płomienia! - mag zgiął swą prawą rękę i odchylił ją za siebie. Po środku dłoni zaczęła błyskawicznie rosnąć wirująca kula gorejącego ognia. Cały czas się zwiększała dopóki nie pochłonęła całej ręki twórcy, strzelając w tył długimi jęzorami płomieni. Piromanta pchnął przed siebie pocisk z okrzykiem zagłuszonym przez trzask ognia. Ogromne piekło ognia pomknęło w stronę Ludwiga i ogarnęło wampira razem z wierzchowcem, wybuchając u jego kopyt. Dał się słyszeć krótki krzyk Ludwiga i nienaturalny, przeciągły wizg, tylko trochę podobny do kwiku konia.

Oryp wzniósł swą laskę i z chorą satysfakcją przyglądał się szalejącemu pożarowi. Chwilę potem z gasnących jęzorów czerwieni wyłoniła się ciemna postać. Małe płomienie wciąż pełgały po osmalonym pancerzu jeźdźca, ogarnęły część jego płaszcza i dymiły się wśród długiego warkocza. Czarne pozostałości kropierza odsłaniały straszliwe oparzenia na ciele klaczy. Wampir wstrząsnął powoli głową i ruszył stępa na maga. Pancerz boleśnie ocierał oparzenia w kolczugowych szczelinach między płytami. Znów powoli wypowiadając zaklęcie Ludwig Friedrich oblekł się w czarną aurę, która zgasiła resztki ognia i po chwili przerodziła się w latające wokół bezkształtne chmury cienia, raz stające się kościanymi figurami w szatach by znów rozpłynąć się i polecieć dalej, orbitując wokół jeźdźca. Zmora zaryczała i ruszyła galopem na czerwonego maga.
Sam Oryp wyjął nieśpiesznie z sakwy mały przedmiot. Złotą rękojeść z czerwonym jelcem. Bez ostrza. Jakże zdziwili się widzowie gdy mag pociągnął palcami nad rączką i zalśnił na niej długi na dwa łokcie jęzor złotego ognia. Słynny Płonący Miecz Ruin. Także karminowe włosy i broda Orypa wydłużyły się i zaczęły falować niczym płomienie. Tak zwarli się dwaj czempioni, tocząc bitwę na planie zarówno fizycznym jak i mistycznym. Na pierwszym zastygł zacięty impas, jednak na piaskach wyspy Recnam podał tyły pchnięty szeroką piersią Zmory.

Ludwig szarpnął wierzchowcem w bok i ciął z góry. Mag zablokował cios gorejącą klingą, ale siła ataku aż zachwiała Piromantą. Magiczne ostrze wytopiło po chwili starcia półtoracalową szczerbę w mieczu wampira, który cofnął oręż, przekręcając go nieuszkodzoną częścią w górę. Kolejny symultaniczny atak dwóch wirujących mieczy zepchnął czarodzieja do dalszej defensywy. Oryp odbił kosturem powrotny zamach miecza po czym przesunął po łuku nogę w tył, zostawiając za nią ślad ognia i złożył swój miecz do pchnięcia. Tuż przed ciosem atak nadszedł z najbardziej niespodziewanej strony. Czarna klacz rozwarła swą szczękę, drąc resztki kropierza. Pośród zębów błyszczały cztery wielkie kły godne sylvańskich bestii.
Okrzyk zamarł na ustach maga, gdy Koszmar zacisnął swe szczęki na jego lewym barku i uniósł go nad ziemię. Ludwig uśmiechnął się pod hełmem i złożył miecze do przebicia gardła wroga.

Recnam jęknął z bólu i uderzył na odlew kosturem. Cios zbił na dół gardę Ludwiga, obsypując go iskrami. Gdy wampir zamrugał zobaczył gorejący białością szpic wystający z karku wierzchowca i usłyszał z opóźnieniem przytłumione wycie. Czarodziej szarpnął orężem w bok i wyrwał go bokiem ze stopionego łba potwora i upadł na piach, uwolniony z kłów. Zmiażdżony obojczyk broczył czarną, parującą krwią. Friedrich padł ze zgrzytem zbroi na piach, prawa noga ugrzęzła pod cielskiem kwilącej czarnej klaczy. Wampir podniósł się na łokciu i spojrzał na maga szykującego kolejną kulę ognia. Gwiazda aż syczała paląc powietrze wokół siebie nieprawdopodobnym gorącem, drżąc na łańcuchu. Oryp sformował pocisk, który… eksplodował mu w ręce. Ze skroni maga pociekła krew.

Ludwig wykorzystał moment i naparł całą mocą na Orypa. Wzdłuż Miecza Ruin wyległy czarne rzeczki pęknięć i ostrze rozpadło się na małe płomienie, zostawiając stopioną rękojeść w ręce maga. Potem wampir odrzucił zniszczony podwójny miecz i wzniósł w górę wolną rękę. Przez chwilę jakby coś zastygło w powietrzu po czym zawiał nagły, zimny wiatr. Widzowie zamarli, jednak zaraz zabuczeli gdy nic się nie stało. Przez wizjer hełmu podrażnione światłem oczy Ludwiga ujrzały wznoszącego huczący płomieniami kostur Recnama Orypa. Powietrze przeszył chrobot i trzask.
Oryp spróbował poruszyć się w stronę Ludwiga lecz nie mógł. Chwilę potem coś zacisnęło się wokół jego nogi. Przerażony Piromanta ujrzał kościstą dłoń zaciśniętą wokół swej nogi. Spróbował się uwolnić, lecz zaraz chwyciła go kolejna a jeszcze więcej zbrązowiałych kości wynurzało się z piachu. Klekoczące szkieletu obejmowały go aż po pas, gdy mag tłukł je kosturem. Wtedy uświadomił sobie że z morza wychodzi ich jeszcze więcej, odzianych w zbutwiałe szmaty lub zgniłe wodorosty. Siewca Pożogi mimowolnie zaczął krzyczeć w przerażeniu. Kolejne szponiaste łapka sięgały do jego twarzy, rwąc szaty i orząc skórę. Nieważne jak wiele gnatów rozbił i spalił. Zjawiały się kolejne. Wtedy pęknięta czaszka bez żuchwy zasłoniła mu widok. Dalej była tylko ciemność.

Ludwig wreszcie uwolnił się spod rozsypujących się w proch zwłok i ujmując podwójne ostrze ruszył obejrzeć swe makabryczne dzieło. Wtedy przez gąszcz kości przebił się płomień. I kolejny, Najbliższe szkielety stopiły się ze sobą i opadły w dół, ukazując coś co przeraziło nawet Ludwiga.
Z szat Orypa pozostało kilka namokniętych pasków. W wielu miejscach prześwitywały nagie kości. Setki rozdarć i zadrapań broczyły krwią. Odgryzione ucho i przeorana czoło wylewały strumienie posoki na wykrzywioną w grymasie furii twarz. Piromanta wzniósł ręce i wszystko się zatrzęsło, niebywałe gorąco i światło przebiegło po całej wyspie. Nad Orypem zawisła monstrualna kula ognia, brocząca dymem i szybko spadająca na środek pola walki. Ognista tarcza szalała dookoła maga, odpychając nieumarłych. Wampir poczuł ciężar relikwii na piesi i nie zawahał się ani na moment.
Skoczył naprzód i ciął z ukosa. Prosto w rękę, w której zaczął się formować płomień. Odcięta kończyna upadła i zczerniała, pożarta przez ogień. Ludwig obrócił ostrze i wbił je prosto w nagą pierś Recnama Orypa. Wycie czarodzieja gwałtownie umilkło. Osunął się na kolana, gdy większość płomieni wokół zgasła tak jak blask w jego oczach. Z cichym charkotem mag zsunął się z ostrza, wokół rany mięso i skóra szarzały i spływały w postaci mazi na gorący piach. Ludwig odsapnął i uwolnił swe szkielety.

Ale one nie odeszły. Po prawdzie było ich tyle że nie pamiętał by je wzywał. Spojrzał na flotę i ujrzał że kolejne wspinają się na burty statków, świecąc dziwną zielenią z oczodołów. Spojrzał na meteor. Jego pozostałości spadły na palmy wśród złotego lśnienia i błyskawicznie je zapaliły. Ludwig ujrzał łódź z Helstanem i błyskawicznie do niej podbiegł, zgarniając po drodze garść popiołów i kłów swej Zmory by potem ją wskrzesić. Dopadł łodzi w ostatniej chwili. Wszędzie wokół zielone lśnienie wodziło umarłych wprost na żywych, przez płomienie. Ludwig pomyślał że takich scen nie namalował żaden z szalonych malarzy von Carstreinów. A potem ból z ran i oparzeń wrócił i wampir padł na deski.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Kilka godzin wcześniej

Młody chłopak, siedzący na bocianim gnieździe "Gargantuana", nudził się niemiłosiernie. Pierwszy zachwyt, spowodowany pięknym widokiem z tak wysoko położonego stanowiska obserwacyjnego, minął bezpowrotnie zastąpiony zwykłą rutyną. Od pamiętnej chwili, kiedy wysłano pościg za pirackimi okrętami, nie działo się dosłownie nic ciekawego. Tylko słońce grzało niemiłosiernie i na domiar złego nie było jak się przed nim ukryć. Młodzik najchętniej rozłożyłby sobie jakiś parasol czy coś, ale starsi kumple z załogi nie daliby mu żyć. W końcu marynarz musiał być twardy i nieustępliwy, nawet w obliczu bolesnych oparzeń słonecznych. Tak więc trwał na posterunku, z nudów komponując zbereźną piosenkę o elfie, kaloszach i kiszonych ogórkach.
Nagle jednak coś przykuło jego uwagę. Będąc obytym z dosyć monotonnym krajobrazem rozległego oceanu, potrafił zauważyć nawet najmniejszy szczególik wyróżniający się na tle nieskończonego błękitu. Na horyzoncie zamajaczyły dwie maleńkie kropeczki, kołyszące się na falach.
Okręty.
Młodzik zerwał się z miejsca i sięgnął po lunetę. Jedno krótkie spojrzenie i już wiedział, z czym miał do czynienia. To statki, które wyruszyły w pościg za piratami, wracały z wyprawy. Nawet z takiej odległości chłopak widział dosyć poważne uszkodzenia obu jednostek. Potłuczone kadłuby, połamane maszty, podarte żagle... I ludzi jakoś mniej.
Nie tracąc więcej czasu, młodzik oderwał się od lunety, chwycił za kawałek sznura i zaczął energicznie uderzać o dzwon sygnałowy.
Wkrótce na pokładzie "Gargantuana" zaroiło się od marynarzy, którzy mieli przygotować okręt na powrót dzielnych wojowników.

***

Kiedy pozrzucano liny i drabinki sznurowe (burta "Gargantuana" była cokolwiek wysoka), zwycięscy wolontarze wdrapali się na pokład, gdzie czekał już pokaźny tłum. To rodziny ochotników czekały swych krewnych. I jak to zwykle bywało w takich sytuacjach, okrzyki radości i ulgi mieszały się z płaczem po tych, którym nie udało się wrócić. Starcie, które miało być zwykłą, rutynową wręcz potyczką, okazało się ciężką i wyrównaną bitwą. Przez to zaledwie trzecia część ochotników z "Gargantuana" ujrzała swoich bliskich.
Wśród nich znajdował się jeden człowiek, na którego nikt nie czekał. Przeciskał się przez tłum podzwaniając szkarłatnym, płytowym pancerzem. Pod pachą trzymał prosty, garnczkowy hełm, a na plecach nosił dwa bliźniacze gladiusy. Jego chorobliwie blade oblicze i podkrążone zdradzały, że ów człek nie zaznał snu od wielu dni.
Gerhard mijał obojętnie rozpaczające matki i płaczące wdowy. Będąc oświadczonym żołnierzem, widział podobne sceny dziesiątki razy i naprawdę nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki.
Schodząc pod pokład, wyraźnie skrzywił się z bólu. Jak się okazało, podczas bitwy oberwał mocniej niż przypuszczał. Będąc w szale, wcześniej tego nie odczuł. Wgnieciony napierśnik boleśnie uciskał żebra i utrudniał oddychanie, mocno obita głowa pulsowała tępym bólem i w dodatku Eirenstern był pewien, że złamał sobie któregoś palca u nogi. Jednakże nie to w tym wszystkim było najpoważniejsze. Podczas chaotycznej wymiany ciosów, jakiś pirat dźgnął go koncerzem, czy może estokiem, prosto między łączenie między naramiennikiem a kirysem. Czempion Khorna potraktował tą śmieszną ranę na równi z zadrapaniem, albo czymś równie nieszkodliwym. Jak się okazało, mylił się.
Po kilku godzinach jego lewe ramię zaczęło drętwieć i boleć niemiłosiernie. Bez cyrulika się nie obejdzie.
Idąc do swojej kajuty, Gerhard zauważył dziwny ruch na pokładzie okrętu. Wszędzie biegali jacyś robotnicy, z wyglądu cieśle i ślusarze, niosąc narzędzia i plany. Nikt nawet nie zwracał uwagi na zakrwawionego imperialnego kapitana idącego korytarzem. Miał bardzo dziwne uczucie, że coś go ominęło.
Po kilku minutach marszu w końcu doszedł do swojej kajuty. Stanął przed drzwiami, nacisnął zdobioną klamkę, przeszedł przez próg i...
Zdębiał.
Tam, gdzie w normalnych izbach winien znajdować się sufit, ziała gigantyczna, osmalona dziura. Nadal zszokowany Eirenstern podszedł nieco bliżej i zadarł głowę. Kilka pokojów nad nim także było dosłownie przebitych na wylot. Gdzieś wysoko w górze dojrzał błękit popołudniowego nieba i wysokie trybuny. Najwyraźniej mieszkał kilka pokładów idealnie pod samą Areną.
Usiadłszy na jedynym ocalałym fotelu, Gerhard szybko skojarzył fakty. Przypomniał sobie o jednym z uczestników z wyjątkową słabością do materiałów wybuchowych.
- Bothan - Wymamrotał - Sukinsyn jest mi winien kajutę !
Oczywiście domaganie się zwrotu izby od krasnoludzkiego inżyniera nie miało najmniejszego sensu, więc zamiast tego Eiresntern udał się do jednego z zarządców luksusowego pokładu dla gości. Nie mógł nie przyjąć prośby uczestnika Areny Śmierci, więc natychmiast przydzielił mu nową kajutę, równie wygodną i luksusową. Z tego, co kapitan się dowiedział, jej poprzedni właściciel walczył wraz z nim na pirackim okręcie, ale nie przeżył starcia. No cóż, nie ma tego złego...
Rozgościwszy się w nowym lokum, Gerhard w końcu zdjął z siebie pancerz. Tak jak myślał, rana pod obojczykiem wyglądała naprawdę poważnie i w dodatku zaczynała ropieć. Mając w pamięci liczne opowieści o potężnych, barbarzyńskich wodzach, którzy zginęli od zwykłego zakażenia, natychmiast udał się do medyka.

***

Felczer spisał się nad podziw dobrze, chociaż na co dzień leczył raczej arystokratyczną migrenę niźli bitewne obrażenia. Bandaż był mocny, gruby i fachowo założony, a skomplikowane mieszanki ziół powstrzymały zakażenie. Słowem, Gerhard czuł się dobrze, choć może nieco sztywnie.
Po zabiegu, postanowił łyknąć sobie tego i owego, więc udał się do pubu. Jednakże pod drodze doszły go wieści o kolejnej walce. Polecono mu udać się na burtę okrętu a nie na Arenę, która wszak wciąż była naprawiana.
Pojedynek był ciekawy i efektowny, chociaż miejscami przypominał raczej pokaz fajerwerków niźli walkę na śmierć i życie. Gerharda zdziwiła tylko obecność czarodzieja Recnama Orypa, którego, Khorne mu świadkiem, nigdy wcześniej nie widział na oczy i w ogóle nie wiedział o jego udziale w Arenie. No cóż, flota jest naprawdę ogromna i pewnie jeszcze wielu takich uczestników siedzi gdzieś po kątach, skryci przed wszelkim wzrokiem...

[Wróciłem ! Jak widzę, wiele mnie nie ominęło :wink: Walka naprawdę ekstra napisana, wiem, jak trudno jest ciekawie opisać zmagania dwóch magów. Swoją drogą, ciekawe, czy twórca Recnama w ogóle zdaje sobie sprawę z jego śmierci :mrgreen: ]
Ostatnio zmieniony 24 lip 2013, o 15:29 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

rafi
Warzywo
Posty: 16

Post autor: rafi »

zdaje sobie sprawę :mrgreen:

pyrO manceR skończył jak miał skończyć :P pozdro!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pierwsze, na co saurus zwrócił uwagę, były nie słowa Irthiliusa, lecz sposób, w jaki je wypowiadał. W jego głosie słychać było dumę, zbliżającą się niebezpiecznie do pychy. Wyjątkowo mało subtelne, zwłaszcza jak na elfa. Ulthuańczycy twierdzili, że posiadają najwspanialszych wojowników i najpotężniejszych magów na świecie. Śmiałe oświadczenia jak na rasę na skraju wymarcia. Loq-Kro-Gar nie werbalizował jednak tych myśli. Czcze słowa nie wniosą nic do Planu, po cóż je więc wypowiadać? Podobnie jak tytuły, jakie młodsze rasy zwykły nadawać swym bohaterom, długie i zawiłe jak święte inskrypcje na ścianach Gwiezdnych komnat. Irthilius zdawał się być tak dumny z czynów i mocy swego pobratymca, zupełnie, jakby to on sam to osiągnął. Jednakże sława Teclisa nie była bezzasadna i choć nazywanie go "najpotężniejszym czarodziejem na świecie" było mocno naciągane (Loq-Kro-Gar potrafił bez zastanowienia wymienić trzech o większej mocy) to jego pomoc, choćby to i była wyłącznie rada byłaby nieoceniona. Być może posiadał wiedzę, która ułatwiłaby zażegnanie nadchodzącego zagrożenia.

-Uczyń to.- odpowiedział w końcu Loq-Kro-Gar. -Nieroztropnie byłoby nie powiadomić tak uznanego mistrza magii. Jego mądrość i zasoby znacznie zwiększyłyby nasze szanse.
-Zatem nie będę zwlekał i jeszcze dziś wyślę wiadomość. -rzekł elf.
-Irthiliusie, czy mógłbyś poprosić swego... przyjaciela z Białej Wieży, by przekazał wieści czcigodnemu Mazdamundiemu? Jeśli proroctwo ma się ziścić...
-W porządku. - odparł Mędrzec. Do jego uszu dotarł gwar, jaki zapanował na pokładzie. -Chodźmy, wzywają na walkę.

Starcie miało odbyć się na plaży małej wysepki, lecz nie pozwolono innym zawodnikom zejść na ląd, czego saurus bardzo żałował. Szybko jednak zapomniał o niedogodnościach, gdy walka rozpoczęła się. Cóż to było za widowisko! Loq-Kro-Gar oglądał ją z zainteresowaniem znacznie większym, niż sugerowało jego powściągliwe zachowanie. Uwagę jego przykuły szkielety, które zaatakowały maga ognia. A właściwie to, że po walce ani myślały rozsypać się w proch, zwróciwszy się w kierunku statków. Loq-Kro-Gar miał do czynienia z nieumarłymi armiami, nie raz widział nekromancję w działaniu, jednak nie podobała mu się aura tych szkieletów. Dotychczas nie spotkał się z niczym podobnym. Za chwile miał się dowiedzieć więcej.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Czarny żyrokopter z podwieszonym "Czerwonym baronem" wrócił na pancernik. Po kwadransie ,gdy areoplan McArmstronga był już na pokładzie ,stary inżynier prędko udał sie do kapitana statku ,Bothan wszedł na mostek ,gdzie Malakai stał ze swą wielką lunetą i spoglądał w oddalone kilkasetmetrów skupisko statków. -Makaisson! Musisz sobie pogadać z tymi łotrami z głównej floty ,nieźle wystawili twoich chłopaków!- zabójca-inżynier oderwał się od obserwacji i zwrócił wzrok na McArmstrongu ,jak gdyby dopiero wszedł -Chmmm! A cóżem siem stałom?!- mruknął w swej gwarze kapitan ,Bothan parsknął -HA! To już ci twoi ludzie powiedzą! Po wiązance przekleństw zapewne!- po chwili Bothan dziwnie zmrużył oczy i ku zdziwieniu Makaissona długo milczał ,po czym pociagnął łyk z piersiówki i mruknał -Dziwne... zwykle po paru procentach przechodziło...- zabójca warknął -Cóżem cim znowum?!- jednak McArmstrong odpowiedział prędko -Nie czujesz? Dziwny metaliczny posmak na języku... jakby ktoś tu do czorta czarował!- Makaisson uśmiechnął się i wykrzyknął -HEM! Ja tam twego jenzyka niem czujem! Alem na tejze wyszpecfe jakieś magiki się napierdzielajom!- Bothan od razu pomyślał ,że ominęła go walka ,ale tylko wzruszył ramionami i udał się na pokład.

Inzynier rozkazał Manorowi rozpocząć naprawę "Czerwonego barona" który doświadczył wielu szkód podczas walki ,a Fland dostał polecenie odniesienia i wypolerowania zbroi Bothana ,co było wielkim zaszczytem. Nagle do uszu McArmstronga dobiegł donośny okrzyk -Uspokój się! Ty krótkobrody waflu!- inżynier od razu rozpoznał ten głos ,odwrócił się i ujrzał Mulfgara odganiajacego ,biegającego wokół niego Brokkiego - najmłodszego czeladnika ,który usilnie próbował pomóc Mulfgarowi iśc. Bothan uśmiechnął się i podszedł do zbliżającego sie towarzysza -Brokki! Pędz no pomóż Manorowi! Przyda mu się pomoc!- czeladnik kiwnął głową i prędko udał się w stronę maszyny. Mulfgar spojrzał na Bothana i westchnął -Ach ,panie Bothan! W tych złych czasach łowcy czarownic zrobili się coraz bardziej przebiegli! Kto by pomyślał ,zwykły knypek ,a tyle szpikulcy! I to bezczelnie potrutych!- McArmstrong zmarszczył brwi i pogładził się po brodzie -Ano! Ale przecież nie możemy oddać im planów kontroli maszyny przez tkankę mięśniową! Tworzyliby jakieś zasrane cyborgi! Gildia nałożyłą na to klauzurę tajności! Wogóle niewairygodne ,jak sie dowiedzieli ,że to istnieje!- Mulfgar warknął -I najgorsze co by z tym zrobili bo modyfikacjach...-

Nagle rozmowę przerwał ryk syreny ,z komina buchnęła para ,a marynarze zaczeli ładować działa ,z mostka wyszedł Malakai z bosmanem i zaczął wydawać rozkazy ,Bothan i Mulfgar podeszli do niego ,po czym mistrz inżynier krzyknął wśród hałasu -Malakai! Co sie dzieje?!- zabójca wrzasnął -Na tejżem wysepcem coś siem dziejem! Ksionżem wzywa pomocom!- Gottri ,bosman na "Niezatapialnym" warknął -Olejmy! Zostawili naszych chłopaków! Nie wyciągają konsekwencji z niesuborn... niesuborl... kurna! Niesubordynacji innych statków!- Bothan spojrzał na niego ostrym wzrokiem -Nie! Złożyliśmy przysięgę słuchać podczas Areny tego całego Księcia Jezior! A przysięga to rzecz najważniejsza ,niemal tak ważna jak... chmmm... przysięga!- warknął inżynier i załozył google pilota. -Roznieśmy tą zastaną wysepkę w pył! Wypierdzielmy ze wszystkiego co mamy! Nie ma co sie ,kurna rozdrabniać! Niech korniszony na własnym dupsku poczują siłę naszej artylerii!- Malakai uśmiechnął się -Dokonałym plan! Takim taktycznym i przfemyślanym! Bosmaniem! Szykujciem odłamkowem pociskim!- zabójca marynarz uśmiechnął się i wykrzyknął -AYE!- po czym zwócił sie do załogi -Całom parom panowie! Okręznie płyniemy! I roznieść te dziwki w pył! Cokolwiek by sie tam nie działo! Napierdalać ze wszystkich luf!!!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Wyjeżdżam, wracam w piątek wieczorem. Wytrzymacie kilka dni beze mnie? :wink:]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Dzisiaj koło 1 w nocy spodziewajcie się dłuuuugiego postu]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

ODPOWIEDZ