ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Wydawało się iż salwa łuczników zmiecie Bazduma z powierzchni ziemi. Niespodziewanie na ich tyłach pojawiły sie postacie w czarnych płaszczach, wojownicy cienia. Ich sztylety szybko podcinały ludzkie gardła zaś łuki sprawnie szyły w ich plecy. Oddział wojowników cienia błyskawicznie ich rozgromił.
-Za ród Anarów!- krzyknęli włączając się do walki po stronie Bazduma i Loq-Kro-Gara.
-Za ród Anarów!- krzyknęli włączając się do walki po stronie Bazduma i Loq-Kro-Gara.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ Z dwudziestki ludzi zrobiła się ponad setka.... dooobra... ]
[Domagają się kolejnej walki rozwalimy "Waleczne" i możemy zaczynać walkę ]GrimgorIronhide pisze:[ Z dwudziestki ludzi zrobiła się ponad setka.... dooobra... ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
[Delta force ,Czempion Khorna z sektą ,Mroczny elf ,wampiry! I kto jeszcze??? przecież to nie Magnus ,ale jego uczeń ale tak być nie będzie!!! ]
-Szefie?! Co robimy? Nie dobijemy się do sukinsyna!- wrzasnął wśród biewnej zwieruchy okuty w zbroję lamelkową łysy wojownik. Siedział wraz z grupa innych agresorów za przewróconymi stołami. Skuleni chowali się przed deszczem bełtów z kusz pistoletowych ,którymi posługiwał się Reiner stojąc parę metrów dalej i wrzeszcząc coś o sądzie.
-Czekamy zabijajac gości w spódnicach którzy podejdą- oparł stanowczo wielki brodacz skulony za stołem.
Po chwili łowca czarownic mimo naciskania spustów nie wypuszczał śmiercionośnych posisków.
-Nie ma amunicji! Rozwalmy go!- wrzasnął łysy po czym wychylił się. W ułamku sekundy ołowiana kula wystrzelona z pistoletu łowcy uśmierciła go.
-Teraz już nic nie ma! Na niego!- warknął okuty w pancerz dowódca i chwytając swój dwuręczny miecz kopniakiem przewrócił stół i pobiegł w stronę Reinera.
-Sigmarze prowadź mą rękę...- pomyślał ustawiając się w pozycji szermierczej.
Pierwszy z grupy ,ubrany w falbaniastą koszulę młodzieniec ,uzbrojony w kordelas wpadł w niego z impentem. Inkwizytor zrobił proste zbicie ataku ,po czym zszedł z pola szarży i ciął wybitego z rytmu wojownika po plecach. Ten pisnął i upadł na ziemie wijąc się z bólu
Jednak atak był tak zmasowany ,że już dwóch kolejnych napastników zasypywało łowcę atakami.
Jeden uzbrojony w miecz bastardowy i osłaniany kamizelką z kolczugi wypłacał serię silnych ciosów ,a drugi z krótkim mieczem starał się obejść Reinera.
Inkwizytor uniknął silnego ciosu bastardu i lewym sierpowym powalił napastnika ,który po chwili wstał. Jednak łowca wykorzystał ten czas ,aby zbić cios jego towarzysza i wyprowadzając zmyślną fintę uśmiercić wroga ,zadając wyrafinowany cios w aortę.
Ciepła ,czerwona ciecz trysnęła z rany ,gdy znokautowany wcześniej wojownik zdołał nimalże z wyskoku wyprowadzić potężny cios i wybił z ręki łowcy jego rapier. Reiner po utracie broni zrobił unik przed kolejnym ciosem i potężnym kopniakiem w kolano przerwał dobrą passę napastnika. Ten padł na złamane kolano i nawet nie zdążył krzyknąć ,kiedy inkwizytor dobył sztyletu i go uśmiercił szybkim ciosem.
Wtedy jakiś niezwykle masywny napastnik z pawężęm staranował inkwizytora powalajac go na ziemię. Ten nie zdążył się zorientować ,kiedy szczęśliwie uniknął śmierci od wbitego obok toporka. Mimo tego jednak nie mógł wstać ,bo silnie wbite ostrze w jego rękaw jego płaszcza blokowało możliwość odturlania sie.
-Teraz jesteś mój! Dostanę premie za twój łeb!- wrzeszczał grubas unosząc pawęż do zgniecenia Reinera. Ten błyskawicznie tupnął okuciem buta i z jego czubka wysunęło się małe ostrze ,które reflektwynym ruchem nogi zostało wbite w nogę oprawcy. Ten wrzasnął jakiś dzwiny wyraz i padł wijąc się z bólu obok łowcy ,który zdołał wyciągnąć toporek i wbić go w czoło wrzeszczącego grubasa.
-Sigmar ze mną...- pomyślał wstając.
Wtedy jakiś wąsaty wojownik wymierzył mu cios szpadą ,na szczęscie nie był to sztych i jedynie przeciął bok inkwizytora. Ten warknął ,po czym uniknął kolejnego ciosu ,odruchowo łapiąc szpade. Broń omal nie przecięła jego wzmocnionej rękawicy. Ten w adrenalinie wyrwał broń i silnym prawym prostym znokautował wroga.
Wnet poczuł potężny cios i padł widząc krążące komety Sigmara...
Morderczy trening w Akademii pozwolił mu sie szybko ocucić i spojrzał w górę leżąc na ziemi. Obrócił się odruchowo i jego oczom ukazała sie chaotyczna bitwa z wieloma stronnictwami. Z początu myślał ,zę to zwidy ,póki w powstałej wyrwie nie zobaczył Gergharda ukręcającego głowę jakiemuś zakapturoznemu elfowi. Za nim stało wielu jego ludzi ,dziwnie się rozglądajacych.
Reiner wiedział kogo szukaja ,przetrulał się i schował za przewróconym stołem ściskając symbol młota na szyi i ładujac pistolet.
****************
-ŁADOWAĆ DZIAŁA NA STERBURCIE!!!- wrzeszczał bosman krasnoludzkiego pancernika. Marynarze-zabójcy biegali przygotowując broń. Bothan stał obok Makaissona i Mulfgara. ,który krzyknął donośnym głosem ,próbujac przekrzyczeć hałas -Rozgorzała tam jakaś bitwa!-
Makaisson warknął -Książem Jezior każem tam popłynoć! Niezwykłe przerarzyła go ta naparzanka! Mamym w odpowiednimf momenciem huknońć z dzioł jakm podjemie decyzjem zo zrobif! W raźe czegof rozniesiemem tem łódkem w dszasski albom deskim!-
Mulfgar podszedł do Bothana i starając sie jak najciszej powiedział do niego -Panei Bothan... jest tam ten prześladowca... może pójdziemy go ukatrupić?-
McArmstrong trzymajac kufel pociagnął długi łyk i odparł -Wydaje mi się ,że ta całą bitwa ma z nim jakiś związek... choć może nikt tam nie zwróci na niego uwagi to wtedy ma szansę dać sobie radę... ale bez sensu... przecież jak Książe każe to nasi bracia rozniosą w pył ten statek... martwię sie jednak o państwa Ramirezów i Lustro... Lustre... no naszego jaszczura...-
Mulfgar przytaknął chrząknięciem.
-Każ chłopakom mieć żyrokopter w gotowości... niech będzie w każdej chwili gotowy do startu... na wszelki wypadek...-
-Szefie?! Co robimy? Nie dobijemy się do sukinsyna!- wrzasnął wśród biewnej zwieruchy okuty w zbroję lamelkową łysy wojownik. Siedział wraz z grupa innych agresorów za przewróconymi stołami. Skuleni chowali się przed deszczem bełtów z kusz pistoletowych ,którymi posługiwał się Reiner stojąc parę metrów dalej i wrzeszcząc coś o sądzie.
-Czekamy zabijajac gości w spódnicach którzy podejdą- oparł stanowczo wielki brodacz skulony za stołem.
Po chwili łowca czarownic mimo naciskania spustów nie wypuszczał śmiercionośnych posisków.
-Nie ma amunicji! Rozwalmy go!- wrzasnął łysy po czym wychylił się. W ułamku sekundy ołowiana kula wystrzelona z pistoletu łowcy uśmierciła go.
-Teraz już nic nie ma! Na niego!- warknął okuty w pancerz dowódca i chwytając swój dwuręczny miecz kopniakiem przewrócił stół i pobiegł w stronę Reinera.
-Sigmarze prowadź mą rękę...- pomyślał ustawiając się w pozycji szermierczej.
Pierwszy z grupy ,ubrany w falbaniastą koszulę młodzieniec ,uzbrojony w kordelas wpadł w niego z impentem. Inkwizytor zrobił proste zbicie ataku ,po czym zszedł z pola szarży i ciął wybitego z rytmu wojownika po plecach. Ten pisnął i upadł na ziemie wijąc się z bólu
Jednak atak był tak zmasowany ,że już dwóch kolejnych napastników zasypywało łowcę atakami.
Jeden uzbrojony w miecz bastardowy i osłaniany kamizelką z kolczugi wypłacał serię silnych ciosów ,a drugi z krótkim mieczem starał się obejść Reinera.
Inkwizytor uniknął silnego ciosu bastardu i lewym sierpowym powalił napastnika ,który po chwili wstał. Jednak łowca wykorzystał ten czas ,aby zbić cios jego towarzysza i wyprowadzając zmyślną fintę uśmiercić wroga ,zadając wyrafinowany cios w aortę.
Ciepła ,czerwona ciecz trysnęła z rany ,gdy znokautowany wcześniej wojownik zdołał nimalże z wyskoku wyprowadzić potężny cios i wybił z ręki łowcy jego rapier. Reiner po utracie broni zrobił unik przed kolejnym ciosem i potężnym kopniakiem w kolano przerwał dobrą passę napastnika. Ten padł na złamane kolano i nawet nie zdążył krzyknąć ,kiedy inkwizytor dobył sztyletu i go uśmiercił szybkim ciosem.
Wtedy jakiś niezwykle masywny napastnik z pawężęm staranował inkwizytora powalajac go na ziemię. Ten nie zdążył się zorientować ,kiedy szczęśliwie uniknął śmierci od wbitego obok toporka. Mimo tego jednak nie mógł wstać ,bo silnie wbite ostrze w jego rękaw jego płaszcza blokowało możliwość odturlania sie.
-Teraz jesteś mój! Dostanę premie za twój łeb!- wrzeszczał grubas unosząc pawęż do zgniecenia Reinera. Ten błyskawicznie tupnął okuciem buta i z jego czubka wysunęło się małe ostrze ,które reflektwynym ruchem nogi zostało wbite w nogę oprawcy. Ten wrzasnął jakiś dzwiny wyraz i padł wijąc się z bólu obok łowcy ,który zdołał wyciągnąć toporek i wbić go w czoło wrzeszczącego grubasa.
-Sigmar ze mną...- pomyślał wstając.
Wtedy jakiś wąsaty wojownik wymierzył mu cios szpadą ,na szczęscie nie był to sztych i jedynie przeciął bok inkwizytora. Ten warknął ,po czym uniknął kolejnego ciosu ,odruchowo łapiąc szpade. Broń omal nie przecięła jego wzmocnionej rękawicy. Ten w adrenalinie wyrwał broń i silnym prawym prostym znokautował wroga.
Wnet poczuł potężny cios i padł widząc krążące komety Sigmara...
Morderczy trening w Akademii pozwolił mu sie szybko ocucić i spojrzał w górę leżąc na ziemi. Obrócił się odruchowo i jego oczom ukazała sie chaotyczna bitwa z wieloma stronnictwami. Z początu myślał ,zę to zwidy ,póki w powstałej wyrwie nie zobaczył Gergharda ukręcającego głowę jakiemuś zakapturoznemu elfowi. Za nim stało wielu jego ludzi ,dziwnie się rozglądajacych.
Reiner wiedział kogo szukaja ,przetrulał się i schował za przewróconym stołem ściskając symbol młota na szyi i ładujac pistolet.
****************
-ŁADOWAĆ DZIAŁA NA STERBURCIE!!!- wrzeszczał bosman krasnoludzkiego pancernika. Marynarze-zabójcy biegali przygotowując broń. Bothan stał obok Makaissona i Mulfgara. ,który krzyknął donośnym głosem ,próbujac przekrzyczeć hałas -Rozgorzała tam jakaś bitwa!-
Makaisson warknął -Książem Jezior każem tam popłynoć! Niezwykłe przerarzyła go ta naparzanka! Mamym w odpowiednimf momenciem huknońć z dzioł jakm podjemie decyzjem zo zrobif! W raźe czegof rozniesiemem tem łódkem w dszasski albom deskim!-
Mulfgar podszedł do Bothana i starając sie jak najciszej powiedział do niego -Panei Bothan... jest tam ten prześladowca... może pójdziemy go ukatrupić?-
McArmstrong trzymajac kufel pociagnął długi łyk i odparł -Wydaje mi się ,że ta całą bitwa ma z nim jakiś związek... choć może nikt tam nie zwróci na niego uwagi to wtedy ma szansę dać sobie radę... ale bez sensu... przecież jak Książe każe to nasi bracia rozniosą w pył ten statek... martwię sie jednak o państwa Ramirezów i Lustro... Lustre... no naszego jaszczura...-
Mulfgar przytaknął chrząknięciem.
-Każ chłopakom mieć żyrokopter w gotowości... niech będzie w każdej chwili gotowy do startu... na wszelki wypadek...-
też tak właśnie czytam ,dlatego w ręce Twe mistrzu oddaję opcję krasnoludzką[ Z dwudziestki ludzi zrobiła się ponad setka.... dooobra... ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Teraz !Kubaf16 pisze:[Kiedy wchodzimy? ]
Gerhard wyskoczył zza węgła, za którym ukrywał się wraz ze swoim oddziałem i Duriathem. Walka trwała dostatecznie długo, by poszczególne stronnictwa zdążyły się już wykrwawić. Teraz mała grupka kultystów (i jeden mroczny elf) mogli łatwiej osiągnąć swój cel.
Eirenstern wbiegł do sali biesiadnej, teraz doszczętnie niemalże zdemolowanej. Jadło, whisky i kawałki umeblowania walały się wszędzie, walcząc o przestrzeń z porąbanymi ciałami. Załoga "Walecznego Serca" walczyła z grupą jakichś bliżej niezidentyfikowanych najeźdźców, z których jeden właśnie zauważył nacierających khornitów. Ostrzegł swych towarzyszy krzykiem i ruszył odeprzeć napastników z wekierą w spracowanych rękach. Na jego nieszczęście, stanął oko w oko z Gerhardem. Czempion Khorna, cały czas będąc w biegu, uchylił się przed ciosem kolczastej pałki i jednocześnie ciął nisko jednym z gladiusów z pełnego wymachu. Ostrze rozpruło łydkę przeciwnika, który z krzykiem padł na kolana. Eirenstern nawet nie zatrzymał się, żeby go dobić, biegnący za nim Kurt rozrąbał mu głowę ciężkim kordelasem. Zaraz potem zobaczył, jak jego pan obcina łeb jednemu z albiończyków i tnie kolejnego dwoma ostrzami naraz, dosłownie wypruwając mu flaki.
Gerhard sparował cios długiego claymora skrzyżowanymi ostrzami i powalił rudzielca w spódniczce kopniakiem w podbrzusze, po czym zmiażdżył mu krtań podkutym buciorem. Gdy nieszczęsny góral wił się na podłodze w kałuży piwa zmieszanego z krwią, Eirenstern rozglądał się uważnie w poszukiwaniu Inkwizytora. Nie znalazł.
- Gdzie jest ten dureń ! - Warknął na głos, wbijając miecz w oko jakiegoś draba z toporem dwuręcznym. Słyszał, jak za jego plecami kultyści Karmazynowej Czaszki pracowali ciężko na łaskę swego boga.
Wtedy właśnie usłyszał zwierzęcy ryk z alkierza, po którym nastąpił obrzydliwy dźwięk miażdżonej czaszki
Loq-Kro-Gar.
Tego było za wiele. Kultyści musieli znaleźć inkwizytora i zakończyć jego parszywy żywot, zanim sytuacja przybierze zgoła nieprzyjazny dlań obrót.
- KREW DLA BOGA KRWI ! - Gerhard wrzasnał, siejąc wokół śmierć i zniszczenie.
- CZASZKI DLA TRONU CZASZEK - Banda kultystów odpowiedział swemu liderowi, idąc za jego przykładem.
[ Fajnie jest ! Nareszcie jakaś akcja]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-To twój koniec Gerhard!-Wrzasnęła Deliere wbiegając do sali.
W pełnej zbroi z rozpuszczonymi włosami wyglądała nad wyraz groźnie. Jej miecz świszczał wokół niej, zaś kultyści padali jęcząc i krwawiąc. Wtem na jej drodze stanął potężny zwalisty mężczyzna lider kultu. Na imię miał on Vargel, legendy które o nim krążyły mówiły iż był w stanie wyrywać drzewa gołymi rękami. Uzbrojony był w potężną maczugę nabijaną kolcami. Deliere nie czekała, zaatakowała gładko, tnąc i wywijając się wokół przeciwnika. Jej miecz rozciął kolczugę w której walczył Vargel raniąc go do krwi. Ten odwrócił się i zamachnął pałką, elfka spróbowała zatrzymać cios tarczą. Energia uderzeni była jednak tak wielka iż miotnęło nią do tyłu. Ledwie wstała gdy ujrzała iż olbrzym na nią szarżuję. Przetoczyła eis w bok i gdy ten hamował aby nie zderzyć się ze ścianą cięła go w plecy. Posoka bluznęła z rany lecz ten tylko obrócił się i zaśmiał. W jego oczach widać było krwawą furię.
-KREW DLA BOGA KRWI!-wrzasnął.
Uderzył z góry, Deliere uniknęła i cięła go w łydkę, głęboko. Ten nie zwrócił na to uwagi, wyprowadził kolejny cios który powalił ją na ziemię. Wzniósł pałkę wysoko chcąc ją dobić lecz w tej samej chwili zamarł. W jego oku tkwiło wąziutkie ostrze Atheisa. Ten stał z mieczem w ręku, najwyraźniej sam zdziwiony, że trafił. Vargel osunął się martwy na ziemie. Deliere chwyciła miecz i zaczęła się przebijać pomiędzy kultystami. Po krótkiej chwili stanęła naprzeciw Gerharda.
-Wyzywam cie na pojedynek plugawy sługo chaosu!-zakrzyknęła tak aby wszyscy ją usłyszeli-chyba nie stchórzysz psi synu?
W pełnej zbroi z rozpuszczonymi włosami wyglądała nad wyraz groźnie. Jej miecz świszczał wokół niej, zaś kultyści padali jęcząc i krwawiąc. Wtem na jej drodze stanął potężny zwalisty mężczyzna lider kultu. Na imię miał on Vargel, legendy które o nim krążyły mówiły iż był w stanie wyrywać drzewa gołymi rękami. Uzbrojony był w potężną maczugę nabijaną kolcami. Deliere nie czekała, zaatakowała gładko, tnąc i wywijając się wokół przeciwnika. Jej miecz rozciął kolczugę w której walczył Vargel raniąc go do krwi. Ten odwrócił się i zamachnął pałką, elfka spróbowała zatrzymać cios tarczą. Energia uderzeni była jednak tak wielka iż miotnęło nią do tyłu. Ledwie wstała gdy ujrzała iż olbrzym na nią szarżuję. Przetoczyła eis w bok i gdy ten hamował aby nie zderzyć się ze ścianą cięła go w plecy. Posoka bluznęła z rany lecz ten tylko obrócił się i zaśmiał. W jego oczach widać było krwawą furię.
-KREW DLA BOGA KRWI!-wrzasnął.
Uderzył z góry, Deliere uniknęła i cięła go w łydkę, głęboko. Ten nie zwrócił na to uwagi, wyprowadził kolejny cios który powalił ją na ziemię. Wzniósł pałkę wysoko chcąc ją dobić lecz w tej samej chwili zamarł. W jego oku tkwiło wąziutkie ostrze Atheisa. Ten stał z mieczem w ręku, najwyraźniej sam zdziwiony, że trafił. Vargel osunął się martwy na ziemie. Deliere chwyciła miecz i zaczęła się przebijać pomiędzy kultystami. Po krótkiej chwili stanęła naprzeciw Gerharda.
-Wyzywam cie na pojedynek plugawy sługo chaosu!-zakrzyknęła tak aby wszyscy ją usłyszeli-chyba nie stchórzysz psi synu?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ No nie zazdroszcze Magnusowi, 'dobrzy' zmietli wrogów i latają po statku a trójka wampirów oraz Egzekutor i drużynka kultystów na niego, niezły hardkor Jak się z tego wywinie to Magnus pęknie z dumy. ]
Valarr człapał ciemnymi korytarzami "Walecznego Serca". Do jego uszu raz po raz dochodziły stłumione przez drewno krzyki, szuranie stóp i inne dźwięki typowe dla zamieszania. Z prostej rzezienki, akcja zmieniła się w istną bitwę z jakiejś chędożonej książki fantastycznej. Nagle pojawiające się wampiry, odsiecz dziadka który szybkością przewyższał niejednego elfa, latające strzały i górale którzy nie byli tak pijani jak mieli być. Gdy tylko ujrzał że walka nie idzie po jego stronie a na plac boju wpadło jakieś wielkie zielone bydle, które rozczłonkowało większośc oddziału bosman ulotnił się, znikając w korytarzu odchodzącym na sterburtę od mesy.
Wtedy Valarr usłyszał kroki, tuż za rogiem. Brodacz przyczaił się, odbezpieczając pistolet po czym nagle wyskoczył zza rogu. Już wznosząc młot ujrzał mocno wstawionego, lecz wyraźnie zaskoczonego Albiończyka w rozchłestanym mundurze.
- What the hell...?! - krzyknął, zbyt późno unosząc maczetę. Potężny obuch rozsmarował jego głowę na ścianie. Góral padł pod zawieszonymi tam ozdobnymi dudami, po chwili ciało zsunęło się w dół, zostawiając ciągnące się pionowo w dół od plamy smugi krwi i szarej tkanki.
Valarr już miał ruszyć dalej, gdy znów usłyszał kogoś tym razem od tyłu. Zdyszany Fritz podbiegł do niego, cały czerwony i zdyszany. Krew pokrywała jego miecz lecz sam zarobił też cięcie w bark.
- Fritz ! Co się do cholery dzieje ? Słyszę walki na pokładzie, czy są tam jeszcze nasi ?
Grenadier odsapnął chwilę po czym zaczął gorączkowo nakreślać sytuację.
- Jurgen i Hal zaczaili się gdzieś tam z garłaczami, chyba chcą kupić nam chwilę... Kirgard wszedł na statek pierwszy i gdzieś zaginął... poza tym zostało tylko dwóch przy łodziach... reszta nie żyje... - w korytarzu rozbrzmiało echo wrzasku dartego żywcem człowieka. - ...albo właśnie umiera... co robimy ?! Wszystko poszło w diabły !
- Wiem, na pałę Sigmara! Czternastu ludzi zarżniętych jak świnie przez tę dzicz... Dobra, minąłem gdzieś po drodze jakiś magazyn... wrzuć tam kilka granatów i wywołaj też pożary w innych miejscach. Potem wracaj na łódź, wystarczy nam jedna... pozostałe cztery zatop, pan von Teschenn przeciągnie nas pod kilem jeśli zostawimy dowody... Leć już i spal tę owczarnię ! Ja mam coś do załatwienia...
Fritz pobiegł w lewo, zapalając wplątane w skołtunione kłaki brody i włosów siarkowe lonty oraz odpinając od pasa granaty. Valarr przez chwilę podziwiał zapał piromana w jego oczach po czym ruszył dalej. Mijał różne kajuty, do jednej z nich grupka albiończyków wnosiła bagaże jakiejś babci. Bosman nie ryzykując obszedł ich i nagle przystanął. Przez dziwnie duże drzwi z rzeźbieniami w końcu korytarza sączył się jakiś dym...
Valarr kierując się instynktem podszedł do nich i nie wahając się długo wybił je z zawiasów potężnym ciosem młota. Brodacz wszedł do środka i z zadziwieniem spoglądał na dziwny wystrój. Dogorywające kadzidło wydzielało ciężką, duszącą mgłę, obok na stojaku stała wielka zbroja z kości i piór... Wtedy włamywacz wyczuł swój cel. Kopniakiem przewrócił stolik na którym stały jakieś figurki i zamaszstym pociągnięciem wywalił wielkie łoże na bok.
- Jakie to przewidywalne... - Valarr zdarł z wnęki w podłodze tkaninę wyszywaną w dziwne, zawiłe wzory i wyjął sporą tablicę z czystego złota, całą pokrytą podobnymi znakami co tkanina. - Ha! Ciekawe ile koron da się z tego wytopić... A te szmaragdy... Pan kapitan się ucieszy...
Wtedy, w progu kajuty bosman stanął jak wryty. Przez wielką okiennicę, przy której nocna bryza powiewała zasłonkami dobiegly go głosy i stukot grupy ludzi. Przez wycie wiatru przebiły się słowa w Reikspielu z paskudnym, nordlandzkim akcentem.
- ... właśnie! Kurt i reszta za mną! Rolf, ty pilnuj żaglówki i zatop te łupinki, które jeszcze pływają po wodzie... Nikt stąd nie ujdzie... Karmazynowa Czaszka, do boju!
"Pięknie, kurwa pięknie... - pomyślał Valarr. - Odcięta droga ucieczki... Chociaż, zaraz..."
Bosman usłyszał łomot stóp, zmierzających w tę stronę statku.
"O cholera... już po mnie... chyba że..."
Wielki brodacz zaczął się nieporadnie lecz metodycznie wspinać po zasłonce - wprost na pokład i do słabo strzeżonej łodzi. Przez chwilę zdziwił go własny geniusz.
"Ja jeden umknę z tablicami a pożar pochłonie całą łajbę ze wszystkimi tymi idiotami... Ha!... Ano tak... wybacz Fritz, tak to już jest w tej branży." Brutal zaśmiał się nad tym że cytuje swego dowódce. Po chwili stanął na pokładzie i zaczął się skradać z pistoletem w kierunku samotnego kultysty, pilnującego żaglówki......
[ pozdro, wybrnijcie z tego ]
Valarr człapał ciemnymi korytarzami "Walecznego Serca". Do jego uszu raz po raz dochodziły stłumione przez drewno krzyki, szuranie stóp i inne dźwięki typowe dla zamieszania. Z prostej rzezienki, akcja zmieniła się w istną bitwę z jakiejś chędożonej książki fantastycznej. Nagle pojawiające się wampiry, odsiecz dziadka który szybkością przewyższał niejednego elfa, latające strzały i górale którzy nie byli tak pijani jak mieli być. Gdy tylko ujrzał że walka nie idzie po jego stronie a na plac boju wpadło jakieś wielkie zielone bydle, które rozczłonkowało większośc oddziału bosman ulotnił się, znikając w korytarzu odchodzącym na sterburtę od mesy.
Wtedy Valarr usłyszał kroki, tuż za rogiem. Brodacz przyczaił się, odbezpieczając pistolet po czym nagle wyskoczył zza rogu. Już wznosząc młot ujrzał mocno wstawionego, lecz wyraźnie zaskoczonego Albiończyka w rozchłestanym mundurze.
- What the hell...?! - krzyknął, zbyt późno unosząc maczetę. Potężny obuch rozsmarował jego głowę na ścianie. Góral padł pod zawieszonymi tam ozdobnymi dudami, po chwili ciało zsunęło się w dół, zostawiając ciągnące się pionowo w dół od plamy smugi krwi i szarej tkanki.
Valarr już miał ruszyć dalej, gdy znów usłyszał kogoś tym razem od tyłu. Zdyszany Fritz podbiegł do niego, cały czerwony i zdyszany. Krew pokrywała jego miecz lecz sam zarobił też cięcie w bark.
- Fritz ! Co się do cholery dzieje ? Słyszę walki na pokładzie, czy są tam jeszcze nasi ?
Grenadier odsapnął chwilę po czym zaczął gorączkowo nakreślać sytuację.
- Jurgen i Hal zaczaili się gdzieś tam z garłaczami, chyba chcą kupić nam chwilę... Kirgard wszedł na statek pierwszy i gdzieś zaginął... poza tym zostało tylko dwóch przy łodziach... reszta nie żyje... - w korytarzu rozbrzmiało echo wrzasku dartego żywcem człowieka. - ...albo właśnie umiera... co robimy ?! Wszystko poszło w diabły !
- Wiem, na pałę Sigmara! Czternastu ludzi zarżniętych jak świnie przez tę dzicz... Dobra, minąłem gdzieś po drodze jakiś magazyn... wrzuć tam kilka granatów i wywołaj też pożary w innych miejscach. Potem wracaj na łódź, wystarczy nam jedna... pozostałe cztery zatop, pan von Teschenn przeciągnie nas pod kilem jeśli zostawimy dowody... Leć już i spal tę owczarnię ! Ja mam coś do załatwienia...
Fritz pobiegł w lewo, zapalając wplątane w skołtunione kłaki brody i włosów siarkowe lonty oraz odpinając od pasa granaty. Valarr przez chwilę podziwiał zapał piromana w jego oczach po czym ruszył dalej. Mijał różne kajuty, do jednej z nich grupka albiończyków wnosiła bagaże jakiejś babci. Bosman nie ryzykując obszedł ich i nagle przystanął. Przez dziwnie duże drzwi z rzeźbieniami w końcu korytarza sączył się jakiś dym...
Valarr kierując się instynktem podszedł do nich i nie wahając się długo wybił je z zawiasów potężnym ciosem młota. Brodacz wszedł do środka i z zadziwieniem spoglądał na dziwny wystrój. Dogorywające kadzidło wydzielało ciężką, duszącą mgłę, obok na stojaku stała wielka zbroja z kości i piór... Wtedy włamywacz wyczuł swój cel. Kopniakiem przewrócił stolik na którym stały jakieś figurki i zamaszstym pociągnięciem wywalił wielkie łoże na bok.
- Jakie to przewidywalne... - Valarr zdarł z wnęki w podłodze tkaninę wyszywaną w dziwne, zawiłe wzory i wyjął sporą tablicę z czystego złota, całą pokrytą podobnymi znakami co tkanina. - Ha! Ciekawe ile koron da się z tego wytopić... A te szmaragdy... Pan kapitan się ucieszy...
Wtedy, w progu kajuty bosman stanął jak wryty. Przez wielką okiennicę, przy której nocna bryza powiewała zasłonkami dobiegly go głosy i stukot grupy ludzi. Przez wycie wiatru przebiły się słowa w Reikspielu z paskudnym, nordlandzkim akcentem.
- ... właśnie! Kurt i reszta za mną! Rolf, ty pilnuj żaglówki i zatop te łupinki, które jeszcze pływają po wodzie... Nikt stąd nie ujdzie... Karmazynowa Czaszka, do boju!
"Pięknie, kurwa pięknie... - pomyślał Valarr. - Odcięta droga ucieczki... Chociaż, zaraz..."
Bosman usłyszał łomot stóp, zmierzających w tę stronę statku.
"O cholera... już po mnie... chyba że..."
Wielki brodacz zaczął się nieporadnie lecz metodycznie wspinać po zasłonce - wprost na pokład i do słabo strzeżonej łodzi. Przez chwilę zdziwił go własny geniusz.
"Ja jeden umknę z tablicami a pożar pochłonie całą łajbę ze wszystkimi tymi idiotami... Ha!... Ano tak... wybacz Fritz, tak to już jest w tej branży." Brutal zaśmiał się nad tym że cytuje swego dowódce. Po chwili stanął na pokładzie i zaczął się skradać z pistoletem w kierunku samotnego kultysty, pilnującego żaglówki......
[ pozdro, wybrnijcie z tego ]
Duriath wpadł, a tak konkretniej wszedł, zaraz za kultystami do sali biesiadnej. Zablokował cios rudego drwala, i od teraz zaczął się jego taniec. Bliżej niezidentyfikowany napastnik oberwał łokciem, potem został rozcięty w pół, obrót, ścięcie głowy. Potem zablokował uderzenie Claymora, [Nie wiem czemu kojarzy mi się to z miną przeciwpiechotną.] walnął w brzuch, i zrobił końcowe cięcie z góry, rozszczepiając przeciwnika na dwie części. Rozejrzał się i zobaczył masakrę jaką urządzili Khorniści. Wtedy usłyszał dźwięk, o którym opowiadał mu ojciec. Jego ojciec został bardzo mocno pokaleczony przez Wojowników Cienia. To był dźwięk wiatru, który nabiera morderczych skłonności. Odwrócił się, i od razu sparował cios.
uchylił się przed atakiem, sypnął Wojownikom w oczy proszkiem brata. Pojawił się też drugi wojownik. Duriath ściął pierwszemu głowe, a drugiego poharatał. cios odrzucił rannego wojownika wprost pod nogi Gerharda, który zajął się ukręcaniem mu głowy. Wtedy Duriath zauważył cień pod stołem i usłyszał krzyk za sobą za sobą.
-GERHARDZIE INKWIZYTOR POD STOŁEM!!! Wydarł się, i schylił. Elficki miecz przeleciał nad jego głową, wgryzając się w ścianę. Wyprostował się, odwrócił, i podszedł tyłem do grupki kultystów, I zaczął im pomagać w rozwalaniu wroga. -No to mam swój trening- pomyślał.
uchylił się przed atakiem, sypnął Wojownikom w oczy proszkiem brata. Pojawił się też drugi wojownik. Duriath ściął pierwszemu głowe, a drugiego poharatał. cios odrzucił rannego wojownika wprost pod nogi Gerharda, który zajął się ukręcaniem mu głowy. Wtedy Duriath zauważył cień pod stołem i usłyszał krzyk za sobą za sobą.
-GERHARDZIE INKWIZYTOR POD STOŁEM!!! Wydarł się, i schylił. Elficki miecz przeleciał nad jego głową, wgryzając się w ścianę. Wyprostował się, odwrócił, i podszedł tyłem do grupki kultystów, I zaczął im pomagać w rozwalaniu wroga. -No to mam swój trening- pomyślał.
Ostatnio zmieniony 2 paź 2013, o 19:49 przez Kubaf16, łącznie zmieniany 1 raz.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Loq-Kro-Gar wpadł do swojej kajuty jak po ogień. Przy wejściu czekali na na niego Badzum i Antonio, wyraźnie zniecierpliwieni przestojem akcji, jednak jaszczur bynajmniej nie zawadził o swoje lokum dla krotochwili. Zostawił zbroję na swoim miejscu, pomny ostrzeżeń Reinera o sabotażu i skierował się do skrytki pod plecionym dywanem. Pośpiesznie uchylił wieko. I ryknął żałośnie. Święte tablice zniknęły! Loq-Kro-Gar nie miał wątpliwości kto za tym stał. Odnajdzie Valarra i jego ludzi i ukarze ich za świętokradztwo!
Przedzierając się przez "Waleczne Serce" kompania mogła zauważyć więcej stronnictw w tej batalii, każda realizująca własne interesy i zwalczająca inne. Ten kocioł zbyt długo się warzył, musiał w końcu wykipieć. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Oprychy Valarra, kultyści Karmazynowej Czaszki, wojownicy cienia, Albiończycy, wampiry, mroczne elfy, wszyscy spleceni w iście wojennych zmaganiach, a po środku tego Antonio, Badzum i Loq-Kro-Gar.
-Co za burdel. -stwierdził Ramirez -Co robimy?
-Walimy w kogo wlezie! -odparł ork.
-Amen. -potwierdził saurus.
Nie miało znaczenia na kogo uderzają, by przejść dalej, musieli po prostu zabić każdego, kto nie był elfem lub człowiekiem w kraciastej spódnicy. Nie bawiąc się w finezję, jaszczur bezpardonowo wykorzystywał swoje warunki fizyczne, ku wielkiej przerażeniu wroga i wielkiej uciesze Badzuma.
-Hyhy! Ty to umisz walczyć! -zaśmiał się herszt.
Jaszczur nie odpowiedział. Miał dość. Dość czekania, spisków, układów i paktów. Dosyć tajemnic, podstępów, skradania się. Chciał znaleźć ukojenie na ścieżce łowcy. Droga stała otworem, wystarczyło uczynić krok.
Jakiś łysy rębajło zamachnął się na niego cepem. Głupi. Loq-Kro-Gar precyzyjnym uderzeniem ogona wytrącił chłystkowi broń z ręki i jedną ręką uniósł nad ziemię. Saurus nie miał pojęcia czy należał do kultu, czy do spiskowców. Nie obchodziło go to. Patrzył przez chwilę, jak przerażony oprych majta nogami w powietrzu... a potem chwycił go za głowę drugą ręką i jednym sprawnym ruchem wyrwał ją wraz z kręgosłupem. Ryknął donośnie. [ http://www.youtube.com/watch?v=TXeCIqx8wlE ]
Ofiary były słabe, nie dawały wyzwania, lecz było ich dużo, więc choć trochę zaspokoiły łowiecki instynkt Loq-Kro-Gara, zwłaszcza, że gad walczył bez broni. Kości pękały, wnętrzności były wyrywane, a wszędzie płynęła jucha tych, którzy stanęli przeciwko woli Przeznaczenia.
Wtem pewna osoba przykuła jego uwagę. Gerhard. Niczym głodny karnozaur miał skoczyć ku znienawidzonemu rywalowi, lecz dostrzegł, jak Deliere rzuca wyzwanie imperialnemu kapitanowi. Głupia. W tym stanie Gerhard zabije ją bez zastanowienia. Znów popadł w ten swój "dar".
Loq-Kro-Gara zaklął po sauriańsku i poszukał zapomnienia w łowach.
Przedzierając się przez "Waleczne Serce" kompania mogła zauważyć więcej stronnictw w tej batalii, każda realizująca własne interesy i zwalczająca inne. Ten kocioł zbyt długo się warzył, musiał w końcu wykipieć. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Oprychy Valarra, kultyści Karmazynowej Czaszki, wojownicy cienia, Albiończycy, wampiry, mroczne elfy, wszyscy spleceni w iście wojennych zmaganiach, a po środku tego Antonio, Badzum i Loq-Kro-Gar.
-Co za burdel. -stwierdził Ramirez -Co robimy?
-Walimy w kogo wlezie! -odparł ork.
-Amen. -potwierdził saurus.
Nie miało znaczenia na kogo uderzają, by przejść dalej, musieli po prostu zabić każdego, kto nie był elfem lub człowiekiem w kraciastej spódnicy. Nie bawiąc się w finezję, jaszczur bezpardonowo wykorzystywał swoje warunki fizyczne, ku wielkiej przerażeniu wroga i wielkiej uciesze Badzuma.
-Hyhy! Ty to umisz walczyć! -zaśmiał się herszt.
Jaszczur nie odpowiedział. Miał dość. Dość czekania, spisków, układów i paktów. Dosyć tajemnic, podstępów, skradania się. Chciał znaleźć ukojenie na ścieżce łowcy. Droga stała otworem, wystarczyło uczynić krok.
Jakiś łysy rębajło zamachnął się na niego cepem. Głupi. Loq-Kro-Gar precyzyjnym uderzeniem ogona wytrącił chłystkowi broń z ręki i jedną ręką uniósł nad ziemię. Saurus nie miał pojęcia czy należał do kultu, czy do spiskowców. Nie obchodziło go to. Patrzył przez chwilę, jak przerażony oprych majta nogami w powietrzu... a potem chwycił go za głowę drugą ręką i jednym sprawnym ruchem wyrwał ją wraz z kręgosłupem. Ryknął donośnie. [ http://www.youtube.com/watch?v=TXeCIqx8wlE ]
Ofiary były słabe, nie dawały wyzwania, lecz było ich dużo, więc choć trochę zaspokoiły łowiecki instynkt Loq-Kro-Gara, zwłaszcza, że gad walczył bez broni. Kości pękały, wnętrzności były wyrywane, a wszędzie płynęła jucha tych, którzy stanęli przeciwko woli Przeznaczenia.
Wtem pewna osoba przykuła jego uwagę. Gerhard. Niczym głodny karnozaur miał skoczyć ku znienawidzonemu rywalowi, lecz dostrzegł, jak Deliere rzuca wyzwanie imperialnemu kapitanowi. Głupia. W tym stanie Gerhard zabije ją bez zastanowienia. Znów popadł w ten swój "dar".
Loq-Kro-Gara zaklął po sauriańsku i poszukał zapomnienia w łowach.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Eirenstern przeskoczył przewrócona ławę i zawirował w piruecie, kiedy jeden z napastników uderzył na odlew dwuręcznym toporem. Cios nie dosięgnął celu, czego nie można było powiedzieć o błyskawicznym kontrataku khornity, który rozciął twarz topornika na dwie, symetryczne niemalże części.
- WAAAAAGH !!!
- Cholera jasna, ork ! - Kurt kończył właśnie patroszenie jednego z albiończyków i starał się przekrzyczeć bitewny zgiełk - Panie, co robimy ?!
- Nie wyjdę stąd bez głowy Inkwizytora ! Walczyć, o diaska !
Akurat tego nie trzeba było powtarzać kultystom. Mordowali z werwą i radością, ku uciesze swego okrutnego boga. Na tym statku byli w najlepszej możliwej sytuacji ze wszystkich. Karmazynowa Czaszka nie miała tu żadnych sojuszników, każdy kto wlazł pod miecz jej członków, był potencjalną ofiarą dla Pana Krwi. Można było całkowicie oddać się bitewnej furii, nie bacząc na konsekwencje.
- Na Tron Czaszek, zabili Vargela ! - Krzyknął któryś z kultystów - Wy dranie !
Gerhard obrócił się, chcąc zobaczyć pogromce potężnego Vargela. Wtem ujrzał smukłą i nieziemsko piękną postać, która wynurzyła się z bitewnego chaosu tuż przed nim.
- Wyzywam cie na pojedynek plugawy sługo chaosu ! - zakrzyknęła tak aby wszyscy ją usłyszeli - Chyba nie stchórzysz, psi synu?
Eirenstern normalnie wyśmiałby jej żałosną próbę obrazy jego honoru, ale teraz był zbyt wściekły. Zatracił się zupełnie w bitewnym szale i jedyną rzeczą jakiej pragnął, było rozerwanie tej elfki na strzępy.
Nie czekając ani chwili dłużej, Gerhard rzucił się na Deliere, w trzech szybkich krokach skracając dystans. Ciął dwoma mieczami naraz, jednym celując w śliczną główkę przeciwniczki, a drugi w okolice podbrzusza. Zwinna elfka uchyliła się przed niechybną dekapitacją, jednocześnie blogując drugi cios sztychem miecza. Po tym błyskawicznie wywinęła się w piruecie, tnąc oburącz z przyklęku. Eirenstern niemalże od niechcenia odbił jej srebrny miecz, kontratakując drugim gladiusem. Deliere cofnęła się tanecznym niemalże krokiem i sparowała trzy następne ciosy khornity.
Gerhard nigdy w życiu nie był tak wściekły. Na durna elfka jak na złość nie chciała umierać, a wszędzie w okół rozpętał się burdel niewyobrażalnych wręcz rozmiarów. Wszak zabrał za sobą tylko kilkunastu kultystów i po prostu nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu w walce z jakąś panienką ! Nagle usłyszał coś, co przykuło jego uwagę.
- GERHARDZIE INKWIZYTOR POD STOŁEM!!!
Eirenstern odwrócił na chwilę głowę, szukając źródła krzyku, którym okazał się być Duriath.
"Pomocny sukinsyn, nie ma co", pomyślał, zanim nagłe uderzenie w twarz omalże nie pozbawiło go zmysłów. To Deliere, korzystając z jego chwilowej nieuwagi, trzasnęła go łokciem w twarz.
- Nie mam czasu na głupoty, elfia zdziro ! - Eirenstern wypluł złamanego zęba i zbijając kolejny cios, kopnął elfkę w brzuch. Piękna wojowniczka odleciała do tyłu, po czym została porwana przez wir walczących.
Teraz nareszcie mógł zając się inkwizytorem. Zawoławszy Kurta i kilku innych ostałych przy życiu kultystów, ruszył w stronę przewróconego stołu.
- WAAAAAGH !!!
- Cholera jasna, ork ! - Kurt kończył właśnie patroszenie jednego z albiończyków i starał się przekrzyczeć bitewny zgiełk - Panie, co robimy ?!
- Nie wyjdę stąd bez głowy Inkwizytora ! Walczyć, o diaska !
Akurat tego nie trzeba było powtarzać kultystom. Mordowali z werwą i radością, ku uciesze swego okrutnego boga. Na tym statku byli w najlepszej możliwej sytuacji ze wszystkich. Karmazynowa Czaszka nie miała tu żadnych sojuszników, każdy kto wlazł pod miecz jej członków, był potencjalną ofiarą dla Pana Krwi. Można było całkowicie oddać się bitewnej furii, nie bacząc na konsekwencje.
- Na Tron Czaszek, zabili Vargela ! - Krzyknął któryś z kultystów - Wy dranie !
Gerhard obrócił się, chcąc zobaczyć pogromce potężnego Vargela. Wtem ujrzał smukłą i nieziemsko piękną postać, która wynurzyła się z bitewnego chaosu tuż przed nim.
- Wyzywam cie na pojedynek plugawy sługo chaosu ! - zakrzyknęła tak aby wszyscy ją usłyszeli - Chyba nie stchórzysz, psi synu?
Eirenstern normalnie wyśmiałby jej żałosną próbę obrazy jego honoru, ale teraz był zbyt wściekły. Zatracił się zupełnie w bitewnym szale i jedyną rzeczą jakiej pragnął, było rozerwanie tej elfki na strzępy.
Nie czekając ani chwili dłużej, Gerhard rzucił się na Deliere, w trzech szybkich krokach skracając dystans. Ciął dwoma mieczami naraz, jednym celując w śliczną główkę przeciwniczki, a drugi w okolice podbrzusza. Zwinna elfka uchyliła się przed niechybną dekapitacją, jednocześnie blogując drugi cios sztychem miecza. Po tym błyskawicznie wywinęła się w piruecie, tnąc oburącz z przyklęku. Eirenstern niemalże od niechcenia odbił jej srebrny miecz, kontratakując drugim gladiusem. Deliere cofnęła się tanecznym niemalże krokiem i sparowała trzy następne ciosy khornity.
Gerhard nigdy w życiu nie był tak wściekły. Na durna elfka jak na złość nie chciała umierać, a wszędzie w okół rozpętał się burdel niewyobrażalnych wręcz rozmiarów. Wszak zabrał za sobą tylko kilkunastu kultystów i po prostu nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu w walce z jakąś panienką ! Nagle usłyszał coś, co przykuło jego uwagę.
- GERHARDZIE INKWIZYTOR POD STOŁEM!!!
Eirenstern odwrócił na chwilę głowę, szukając źródła krzyku, którym okazał się być Duriath.
"Pomocny sukinsyn, nie ma co", pomyślał, zanim nagłe uderzenie w twarz omalże nie pozbawiło go zmysłów. To Deliere, korzystając z jego chwilowej nieuwagi, trzasnęła go łokciem w twarz.
- Nie mam czasu na głupoty, elfia zdziro ! - Eirenstern wypluł złamanego zęba i zbijając kolejny cios, kopnął elfkę w brzuch. Piękna wojowniczka odleciała do tyłu, po czym została porwana przez wir walczących.
Teraz nareszcie mógł zając się inkwizytorem. Zawoławszy Kurta i kilku innych ostałych przy życiu kultystów, ruszył w stronę przewróconego stołu.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Rozległ się cichy świst i Gerhard zatrzymał się. Bitewny szał który go ogarnął powodował niewrażliwość na ból ale ten poczuł uderzenie w lewę ramię. Gdy na nie spojrzał ujrzał tkwiącą w nim strzałę. Przed stołem, pod którym siedział inkwizytor stała wyprostowana postać w czarnym płaszczu. Akeolth Faliatorn. Kroczący Wśród Cienia celował prosto w oko kultysty. Gerhard poczuł iż zaraz umrze, że elf nie zawaha się go zastrzelić. W tej samej chwili na Wojownika Cieni wpadł Duriath, uderzony Akeolth wystrzelił lecz tor lotu strzały został zmieniony. Ta z sykiem rozcięła policzek Czempiona Khorna. Ten z krzykiem rzucił się na Inkwizytora. Był już tak blisko...
Duriatch zaatakował Kroczącego Wśród Cieni ten jednak zdobył dobyć miecza.
-Zabiję cie, i przybiję twoja głowę do mojego pasa!-wykrzyknął mroczny elf.
-Nie zdołasz, pomiocie Malekitha!-odkrzyknął Akeolth Faliatorn.
Obaj rzucili się na siebie wywijając mieczami.
[Prosiłbym o NIE rozstrzyganie tej walki w jednym poście]
Duriatch zaatakował Kroczącego Wśród Cieni ten jednak zdobył dobyć miecza.
-Zabiję cie, i przybiję twoja głowę do mojego pasa!-wykrzyknął mroczny elf.
-Nie zdołasz, pomiocie Malekitha!-odkrzyknął Akeolth Faliatorn.
Obaj rzucili się na siebie wywijając mieczami.
[Prosiłbym o NIE rozstrzyganie tej walki w jednym poście]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
Reiner siedział pod stołem kończąc ładować drugi pistolet gdy nagle ktos wrzasnął.
-Inkwizytor pod stołem!!!-
-Błąd...- warknął łowca czarownic ,po okrzyku nastąpił donośny wystrzał i dym uniósł się w sali. Ołowiana kula przeszyła powietrzne wbijająć sie w ramię elfa. Ten wrzasnął i reflektwynie odskoczył sycząc z bólu.
-Cholera! Tyle forsy a pudłuje!- pomyślał i wyciagnął znaleziony rapier.
-Czas stąd spieprzać- pomyślał widząc jak natłoczyło się walczących. Silnym ciosem przebił stojącego do niego tyłem kultystę i odepchnął go nogą wyciągajac broń.
Reiner spostrzegł ,ze elfka rzuca wyzwanie Gerhardowi. Uśmiechnął się i wyciągnął drugi pistolet.
Gerhard krzyczał i masakrował lewa... wrogów.
Inkwizytor zaczął biec i wskoczył na stół wybijajac się z niego. Unosząc rapier w skoku wrzasnął -W imię Sigmara!!!- i potężnym ciosem wbił rapier rękę dowódcy khornistów. Ten myśląc ,ze to jakiś samobójca pod wpływem adrenaliny złapał go za kołnierz i przyciagnął do siebie spoglądac na niego krwiożerczymi oczyma. Kiedy nie zobaczył strachu w oczach ,a po chwili rozpoznał twarz warknął -Sam do mnie przyszedłeś! Psie!-
Reiner chłodnym głosem rzekł -Oczyszczam twą duszę...-
-Coś ty...- jednak Gerhard nie skończył zdania ,kiedy huk go ogłuszył ,a dym pistoletu oślepił. Pod wpływem emocji nie zwrócił uwagi na wolne ręce inkwizytora ,które dzierżyły pistolet. Gergard natychmiast poczuł rażący ból w boku i wrzasnął donośnym głosem -Poświęcona kula! Cholera! GDZIE ON JEST??!!- krzyczał gołymi rękoma rozbijaja czaszki napataczających się walczących ,kiedy zorientował się ,że inkwizytor gdzieś zniknął ,jednak po chwili dostrzegł go przy wyjsciu z sali.
[Goń mnie! Ha!
Chomikozo poszło PW ]
-Inkwizytor pod stołem!!!-
-Błąd...- warknął łowca czarownic ,po okrzyku nastąpił donośny wystrzał i dym uniósł się w sali. Ołowiana kula przeszyła powietrzne wbijająć sie w ramię elfa. Ten wrzasnął i reflektwynie odskoczył sycząc z bólu.
-Cholera! Tyle forsy a pudłuje!- pomyślał i wyciagnął znaleziony rapier.
-Czas stąd spieprzać- pomyślał widząc jak natłoczyło się walczących. Silnym ciosem przebił stojącego do niego tyłem kultystę i odepchnął go nogą wyciągajac broń.
Reiner spostrzegł ,ze elfka rzuca wyzwanie Gerhardowi. Uśmiechnął się i wyciągnął drugi pistolet.
Gerhard krzyczał i masakrował lewa... wrogów.
Inkwizytor zaczął biec i wskoczył na stół wybijajac się z niego. Unosząc rapier w skoku wrzasnął -W imię Sigmara!!!- i potężnym ciosem wbił rapier rękę dowódcy khornistów. Ten myśląc ,ze to jakiś samobójca pod wpływem adrenaliny złapał go za kołnierz i przyciagnął do siebie spoglądac na niego krwiożerczymi oczyma. Kiedy nie zobaczył strachu w oczach ,a po chwili rozpoznał twarz warknął -Sam do mnie przyszedłeś! Psie!-
Reiner chłodnym głosem rzekł -Oczyszczam twą duszę...-
-Coś ty...- jednak Gerhard nie skończył zdania ,kiedy huk go ogłuszył ,a dym pistoletu oślepił. Pod wpływem emocji nie zwrócił uwagi na wolne ręce inkwizytora ,które dzierżyły pistolet. Gergard natychmiast poczuł rażący ból w boku i wrzasnął donośnym głosem -Poświęcona kula! Cholera! GDZIE ON JEST??!!- krzyczał gołymi rękoma rozbijaja czaszki napataczających się walczących ,kiedy zorientował się ,że inkwizytor gdzieś zniknął ,jednak po chwili dostrzegł go przy wyjsciu z sali.
[Goń mnie! Ha!
Chomikozo poszło PW ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Antonio Ramirez Senior zdołał się wydostać z bitewnego zgiełku, rozdając ciosy na prawo i lewo, popychany i potrącany. Nie cierpiał takich potyczek, w których nie mogło być mowy o fechtunku i pracy całym ciałem, a zginąć najłatwiej można przez przypadek. Nie niepokojony przez nikogo zniknął w czeluściach ładowni.
Bitwa zaczynała przybierać na sile, gdy wtem, gdzieś od strony zacienionego trapu prowadzącego na dolny pokład rozległo się basowe buczenie. Po chwili z ciemności wybiegł Mistrz Antonio, a zaraz za nim wychynął rogaty łeb Brzydala, potężnego estalijskiego byka. Korrider poprowadził go bezbłędnie pomiędzy zalegającymi na pokładzie towarami, a potem zakrzyknął, podniecając w nim furię. Szkarłatna chusta powiała w powietrzu, a potem zahaczyła o jeden z gladiusów, którymi Gerhard opędzał się od atakującej Deliere. Przekrwione oczy byka spoczęły na frunącym za ruchami miecza materiale. Powietrze przeszył ogłuszający łoskot, z jakim kopyta rogacza zadudniły po pokładzie. Kto mógł, usuwał się z drogi szarżującej śmierci, która w zastraszającym tempie zbliżała się do epicentrum potyczki roztrącając walczących na wszystkie strony.
Za raz za nim pędził Antonio Ramirez, doskonale zdając sobie sprawę, z tego, iż uwolnił siłę nie do zatrzymania.
- O co właściwie się bijemy?! - wrzasnął do ucha Loq-Kro-Garowi. - I kto tu z kim trzyma?!
Bitwa zaczynała przybierać na sile, gdy wtem, gdzieś od strony zacienionego trapu prowadzącego na dolny pokład rozległo się basowe buczenie. Po chwili z ciemności wybiegł Mistrz Antonio, a zaraz za nim wychynął rogaty łeb Brzydala, potężnego estalijskiego byka. Korrider poprowadził go bezbłędnie pomiędzy zalegającymi na pokładzie towarami, a potem zakrzyknął, podniecając w nim furię. Szkarłatna chusta powiała w powietrzu, a potem zahaczyła o jeden z gladiusów, którymi Gerhard opędzał się od atakującej Deliere. Przekrwione oczy byka spoczęły na frunącym za ruchami miecza materiale. Powietrze przeszył ogłuszający łoskot, z jakim kopyta rogacza zadudniły po pokładzie. Kto mógł, usuwał się z drogi szarżującej śmierci, która w zastraszającym tempie zbliżała się do epicentrum potyczki roztrącając walczących na wszystkie strony.
Za raz za nim pędził Antonio Ramirez, doskonale zdając sobie sprawę, z tego, iż uwolnił siłę nie do zatrzymania.
- O co właściwie się bijemy?! - wrzasnął do ucha Loq-Kro-Garowi. - I kto tu z kim trzyma?!
Krzyk Ramireza sprawił, że rozszalały saurus nieco otrzeźwiał. Uniósł za poły kabata oprycha, którego miał już wykończyć i ryknął:
-Gdzie jest wasz przywódca? Gdzie jest ten, którego nazywacie Valarrem?!
Spodnie rzezimiecha wyraźnie pociemniały, rozszedł się dotkliwy smród.
-Nie wiem, przysięgam, nie mam pojęcia! -wyrzucił szybko z siebie człek, omal nie odgryzając sobie języka.
-Mów, póki masz jessszcz czym! -zagroził jaszczur
-Nie wiem, zgubiłem go przy twojej kajucie! Pewnie odpłynął już żaglówką...
Loq-Kro-Gar warknął i skręcił oprychowi kark. Biegiem puścił się do relingu. Samotny żagiel był już daleko od statku walecznego serca. Weteran blizn rozważał skok do wody i pogoń wpław, gdy dopadł ich Atheis.
-Pomóżcie! Deliere otoczona. Proszę! -jęknął.
Loq-Kro-Gar zaklął po sauriańsku i skoczył elfce na pomoc.
-Gerhard po rozsmarowanie Elithmaira zaczął organizować kult wśród załóg. Poluje na niego inkwizytor Reiner, który też torpeduje sabotaże Druchii. Przeciw mrocznym elfom i kultystom występują Asurowie, którzy mają na pieńku z krasnalami. Wampiry chcą Przedwieczni wiedzą czego, a Deliere chce pomścić Elithmaira. -rzekł po drodze Ramirezowi
-Co z tobą? -spytał Estalijczyk
-Trzymam z krasnalami, elfami, inkwizytorem i orkiem.
-CO? -oczy starego mistrza wyszły niemal za orbit.
-Pilnuję, by się ta cała szopka nie zawaliła.
Antonio rozejrzał się.
-Nieźle sobie radzisz- zakpił.
-Gdzie jest wasz przywódca? Gdzie jest ten, którego nazywacie Valarrem?!
Spodnie rzezimiecha wyraźnie pociemniały, rozszedł się dotkliwy smród.
-Nie wiem, przysięgam, nie mam pojęcia! -wyrzucił szybko z siebie człek, omal nie odgryzając sobie języka.
-Mów, póki masz jessszcz czym! -zagroził jaszczur
-Nie wiem, zgubiłem go przy twojej kajucie! Pewnie odpłynął już żaglówką...
Loq-Kro-Gar warknął i skręcił oprychowi kark. Biegiem puścił się do relingu. Samotny żagiel był już daleko od statku walecznego serca. Weteran blizn rozważał skok do wody i pogoń wpław, gdy dopadł ich Atheis.
-Pomóżcie! Deliere otoczona. Proszę! -jęknął.
Loq-Kro-Gar zaklął po sauriańsku i skoczył elfce na pomoc.
-Gerhard po rozsmarowanie Elithmaira zaczął organizować kult wśród załóg. Poluje na niego inkwizytor Reiner, który też torpeduje sabotaże Druchii. Przeciw mrocznym elfom i kultystom występują Asurowie, którzy mają na pieńku z krasnalami. Wampiry chcą Przedwieczni wiedzą czego, a Deliere chce pomścić Elithmaira. -rzekł po drodze Ramirezowi
-Co z tobą? -spytał Estalijczyk
-Trzymam z krasnalami, elfami, inkwizytorem i orkiem.
-CO? -oczy starego mistrza wyszły niemal za orbit.
-Pilnuję, by się ta cała szopka nie zawaliła.
Antonio rozejrzał się.
-Nieźle sobie radzisz- zakpił.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Gerhard biegł. Nie myślał o niczym innym jak tylko o zabiciu tego cholernego inkwizytora. Już zbyt długo wymykał się śmierci, zbyt długo knuł, organizował zamachy i szkodził kultowi. Teraz nawet jego ukochany Sigmar nie pomoże mu wyrwać się z opresji.
Reiner skręcił w korytarz i biegł z całych sił, a Eirenstern znajdował się kilkanaście kroków za nim. Nawet dwie rany postrzałowe nie zdołały go zatrzymać. Żelazna determinacja w połączeniu z "błogosławieństwem" Khorna stanowiły zabójczą mieszankę. Dla jego wrogów, rzecz jasna.
Łowca Czarownic był już pewien swego. Kto jak kto, ale członkowie inkwizycji byli mistrzami ucieczek i skutecznego ukrywania się. Wystarczyło, żeby tylko zgubił Gerharda w plątaninie korytarzy "Walecznego Serca" i już mógł poczuć się bezpiecznie. W czasie swego wcześniejsze pobytu tutaj poznał każdy zakątek tego okrętu, każdą deskę i każdą kryjówkę. Khornita był głupcem jeśli myślał, że uda mu się go złapać.
Łowca ponownie skręcił, nadal słysząc za sobą wściekłe klątwy Gerharda. Jeszcze tylko chwila i...
- Co ?! Nie ! - Krzyknął na głos, gdy ujrzał straszny widok przed swymi oczyma.
Cały korytarz stał w płomieniach. Po drugiej stronie, za ścianą ognia, ujrzał mężczyznę z granatami w ręku i płonącymi lontami wplecionymi w krzaczastą brodę. Piroman z szaleńczym śmiechem wrzucał ogniste bomby do każdej kajuty i biegł dalej.
Reiner, z kolei, musiał się zatrzymać. Nie było szans, aby przebyć tą płonącą barykadę i wyjść żywym z drugiej strony. Zdając sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, wyciągnął rapier i odwrócił się do swego nemezis.
Gerhard zwolnił i zbliżył się spokojnym krokiem. Cały zbryzgany krwią, zarówno swoją, jak i wrogów, w świetle płomieni wyglądał niczym jakiś demon z najgłębszych czeluści piekła.
- Mam cię... - Wycedził tylko i ruszył do ataku.
Reiner nie miał zamiaru stać w miejscu i również rzucił się na przeciwnika.
Obaj mężczyźni już po raz drugi zwarli się w śmiertelnej bitwie. Poprzednio walczyli wśród strug deszczu i szalejącego oceanu, teraz zaś to ściany ognia były świadkami ich zmagań.
Gerhard rąbał mieczami jak opętany. Jego furia sięgała nowych szczytów, miecze jakby same wyrywały się do ataku. Nareszcie udało mu się dorwać Łowcę i teraz nie miał zamiaru zmarnować tej okazji.
Reiner uwijał się jak w ukropie, by sparować szalone ciosy Eirensterna. Przy ich nieziemskiej szybkości, musiał wznieść się na wyżyny swych umiejętności, by od czasu do czasu wyprowadzić kontratak.
Gerhard wykonał dwa potężne pchnięcia, które potem jeszcze poprawił zamaszystym cięciem na odlew. Inkwizytor sparował dwa pierwsze ciosy rapierem i sztyletem w drugiej ręce i ostatkami sił uchylił się przed złocistym gladiusem lecącym w kierunku jego głowy. Po chwili odskoczył do tyłu, zbijając wypad khornity oszczędzanym ruchem rapiera. Kolejny cios Eirenstern rozciął mu ramię, na szczęście niezbyt poważnie. Następne wściekłe pchnięcie udało mu się związać krótkim młyńcem. Spróbował nawet wytrącić broń z ręki przeciwnika, ale ten tylko wykręcił się w chaotycznym (nomen omen) piruecie, podczas którego zaatakował dwoma mieczami naraz.
Reiner zareagował instynktownie. Zrobił krok do tyłu, pochylił głowę, złożył podstawową pardę na wysokości głowy i z łatwością odbił cios wycelowany w jego twarz. Nie musiał przemyśleć ani analizować tej taktyki, po prostu zadziałał niczym narzędzie w rękach Sigmara.
Nagle poczuł silne szarpnięcie i coś ciepłego ściekającego mu po ciele. Ujrzał przed sobą twarz Eirensterna wykrzywioną w tryumfalnym uśmiechu, blisko, stanowczo za blisko... Spojrzał w dół.
Jak narzędzie w rękach Sigmara...
Jeden z gladiusów Gerharda tkwił w jego brzuchu, wbity aż po rękojeść. Gdyby był nieco dłuższy, zapewne przeszedłby na wylot. Khornita ryknął i wyrwał ostrze w fontannie jego krwi.
Reiner, cały czas nie dowierzając w to, co właśnie się stało, osunął się na kolana. Gerhard patrzył jak zahipnotyzowany. Mógłby przecież dopaść do inkwizytora i porąbać go jak na kawałki jak Elithmaira, ale zamiast tego wolał obserwować jego powolną śmierć wśród płomieni.
- Jak... Ja nie mogę... Nie teraz... Moja... Misja... - Łowca Czarownic, cały czas w klęczkach, próbował wykrztusić z siebie jakieś zdanie, ale nie mógł. Po chwili tylko opuścił głowę i powoli osunął się na ziemię. Wokół niego szybko urosła pokaźna kałuż krwi. Po chwili zupełnie zbladł i znieruchomiał.
Gerhard nadal stał jak wryty.
Udało mu się. Cholerny inkwizytor nareszcie zdechł. Zagrożenie zostało zażegnane. Czempion Khorna uniósł swe zakrwawione miecze i ryknął potężnie na znak tryumfu.
Wtedy właśnie okrętem wstrząsnęła kolejna eksplozja. Najwyraźniej szalony piroman używał sobie do woli.
- Panie ! - Spocony i zakrwawiony Kurt odnalazł swego lidera - Musimy stąd wiać ! Połowa naszych nie żyje, reszta ostrzeliwuje się z elfami z muszkietów, a ten przeklęty jaszczur... Zaraz, czy to ...
Wskazał palcem na zwłoki Reinera.
Gerhard tylko kiwnął głową.
- Czyli jednak nie przybiliśmy tu na próżno. Teraz możemy wiać !
- Dobrze, tylko utnę mu łeb ! MUSZĘ go złożyć w ofierze Khornowi !
Jena z nadpalonych belek na suficie w końcu poddała się żywiołowi i spadła z hukiem na ziemię.
- Nie ma czasu ! Ta cała łajba zaraz pójdzie na dno !
- Zamknij się ! Chcę jego czaszki !
- NIE MA CZASU ! Skurwiel i tak nie żyje, wygrałeś ! A jeśli zaraz stąd nie pójdziemy, to podzielimy jego los !
Gerhard, który zdążył się już nieco uspokoić, pokiwał tylko głową i ruszył za Kurtem i resztą swych ludzi.
Reiner skręcił w korytarz i biegł z całych sił, a Eirenstern znajdował się kilkanaście kroków za nim. Nawet dwie rany postrzałowe nie zdołały go zatrzymać. Żelazna determinacja w połączeniu z "błogosławieństwem" Khorna stanowiły zabójczą mieszankę. Dla jego wrogów, rzecz jasna.
Łowca Czarownic był już pewien swego. Kto jak kto, ale członkowie inkwizycji byli mistrzami ucieczek i skutecznego ukrywania się. Wystarczyło, żeby tylko zgubił Gerharda w plątaninie korytarzy "Walecznego Serca" i już mógł poczuć się bezpiecznie. W czasie swego wcześniejsze pobytu tutaj poznał każdy zakątek tego okrętu, każdą deskę i każdą kryjówkę. Khornita był głupcem jeśli myślał, że uda mu się go złapać.
Łowca ponownie skręcił, nadal słysząc za sobą wściekłe klątwy Gerharda. Jeszcze tylko chwila i...
- Co ?! Nie ! - Krzyknął na głos, gdy ujrzał straszny widok przed swymi oczyma.
Cały korytarz stał w płomieniach. Po drugiej stronie, za ścianą ognia, ujrzał mężczyznę z granatami w ręku i płonącymi lontami wplecionymi w krzaczastą brodę. Piroman z szaleńczym śmiechem wrzucał ogniste bomby do każdej kajuty i biegł dalej.
Reiner, z kolei, musiał się zatrzymać. Nie było szans, aby przebyć tą płonącą barykadę i wyjść żywym z drugiej strony. Zdając sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, wyciągnął rapier i odwrócił się do swego nemezis.
Gerhard zwolnił i zbliżył się spokojnym krokiem. Cały zbryzgany krwią, zarówno swoją, jak i wrogów, w świetle płomieni wyglądał niczym jakiś demon z najgłębszych czeluści piekła.
- Mam cię... - Wycedził tylko i ruszył do ataku.
Reiner nie miał zamiaru stać w miejscu i również rzucił się na przeciwnika.
Obaj mężczyźni już po raz drugi zwarli się w śmiertelnej bitwie. Poprzednio walczyli wśród strug deszczu i szalejącego oceanu, teraz zaś to ściany ognia były świadkami ich zmagań.
Gerhard rąbał mieczami jak opętany. Jego furia sięgała nowych szczytów, miecze jakby same wyrywały się do ataku. Nareszcie udało mu się dorwać Łowcę i teraz nie miał zamiaru zmarnować tej okazji.
Reiner uwijał się jak w ukropie, by sparować szalone ciosy Eirensterna. Przy ich nieziemskiej szybkości, musiał wznieść się na wyżyny swych umiejętności, by od czasu do czasu wyprowadzić kontratak.
Gerhard wykonał dwa potężne pchnięcia, które potem jeszcze poprawił zamaszystym cięciem na odlew. Inkwizytor sparował dwa pierwsze ciosy rapierem i sztyletem w drugiej ręce i ostatkami sił uchylił się przed złocistym gladiusem lecącym w kierunku jego głowy. Po chwili odskoczył do tyłu, zbijając wypad khornity oszczędzanym ruchem rapiera. Kolejny cios Eirenstern rozciął mu ramię, na szczęście niezbyt poważnie. Następne wściekłe pchnięcie udało mu się związać krótkim młyńcem. Spróbował nawet wytrącić broń z ręki przeciwnika, ale ten tylko wykręcił się w chaotycznym (nomen omen) piruecie, podczas którego zaatakował dwoma mieczami naraz.
Reiner zareagował instynktownie. Zrobił krok do tyłu, pochylił głowę, złożył podstawową pardę na wysokości głowy i z łatwością odbił cios wycelowany w jego twarz. Nie musiał przemyśleć ani analizować tej taktyki, po prostu zadziałał niczym narzędzie w rękach Sigmara.
Nagle poczuł silne szarpnięcie i coś ciepłego ściekającego mu po ciele. Ujrzał przed sobą twarz Eirensterna wykrzywioną w tryumfalnym uśmiechu, blisko, stanowczo za blisko... Spojrzał w dół.
Jak narzędzie w rękach Sigmara...
Jeden z gladiusów Gerharda tkwił w jego brzuchu, wbity aż po rękojeść. Gdyby był nieco dłuższy, zapewne przeszedłby na wylot. Khornita ryknął i wyrwał ostrze w fontannie jego krwi.
Reiner, cały czas nie dowierzając w to, co właśnie się stało, osunął się na kolana. Gerhard patrzył jak zahipnotyzowany. Mógłby przecież dopaść do inkwizytora i porąbać go jak na kawałki jak Elithmaira, ale zamiast tego wolał obserwować jego powolną śmierć wśród płomieni.
- Jak... Ja nie mogę... Nie teraz... Moja... Misja... - Łowca Czarownic, cały czas w klęczkach, próbował wykrztusić z siebie jakieś zdanie, ale nie mógł. Po chwili tylko opuścił głowę i powoli osunął się na ziemię. Wokół niego szybko urosła pokaźna kałuż krwi. Po chwili zupełnie zbladł i znieruchomiał.
Gerhard nadal stał jak wryty.
Udało mu się. Cholerny inkwizytor nareszcie zdechł. Zagrożenie zostało zażegnane. Czempion Khorna uniósł swe zakrwawione miecze i ryknął potężnie na znak tryumfu.
Wtedy właśnie okrętem wstrząsnęła kolejna eksplozja. Najwyraźniej szalony piroman używał sobie do woli.
- Panie ! - Spocony i zakrwawiony Kurt odnalazł swego lidera - Musimy stąd wiać ! Połowa naszych nie żyje, reszta ostrzeliwuje się z elfami z muszkietów, a ten przeklęty jaszczur... Zaraz, czy to ...
Wskazał palcem na zwłoki Reinera.
Gerhard tylko kiwnął głową.
- Czyli jednak nie przybiliśmy tu na próżno. Teraz możemy wiać !
- Dobrze, tylko utnę mu łeb ! MUSZĘ go złożyć w ofierze Khornowi !
Jena z nadpalonych belek na suficie w końcu poddała się żywiołowi i spadła z hukiem na ziemię.
- Nie ma czasu ! Ta cała łajba zaraz pójdzie na dno !
- Zamknij się ! Chcę jego czaszki !
- NIE MA CZASU ! Skurwiel i tak nie żyje, wygrałeś ! A jeśli zaraz stąd nie pójdziemy, to podzielimy jego los !
Gerhard, który zdążył się już nieco uspokoić, pokiwał tylko głową i ruszył za Kurtem i resztą swych ludzi.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-TO TEN PRZEKLENTY CHAOSYTA! ROZERWEM NA PLASTERKI!- Wydarł się Badzum w momencie gdy Khornita ruszył w pościg za łowcą czarownic. Krew się w nim gotowała, a pod tym względem zielona krew nie różniła się ani trochę od ludzkiej - jego mózg, niewielki, tym bardziej nabuzowany był teraz żądzą krwi. Żądzą o tyle różną od Khorna, że w pewnym sensie słuszną, w pewnym sensie był to rodzaj obrony.
Pancerz jednak coraz bardziej go spowalniał, a szybki bieg był już tylko skutkiem czystego szaleństwa. Nie zależało mu na życiu inkwizytora... nie. Za to z lubością rozrąbywał sobie drogę wśród nielicznych już kultystów chaosu. Zawołał tylko swoich towarzyszy, ale tym razem nawet się na nich nie obejrzał. Biegnąc za Gerhardem starał się by ten wiedział, kto go goni. Głośne WAAAAAAAAGHHHHHH! miało wzbudzić obawę, że herszt dopadnie adwersarza, nawet jeśli dystans między nimi tylko się zwiększał - było pewne, że kiedyś Khornita musi się zatrzymać, a ork brnął niestrudzenie.
Każdy na jego miejscu powiedziałby do siebie: Spóźniłeś się. Reiner nie żyje, to koniec, chaos zwyciężył w tej bitwie i dokonał swego. Dla Badzuma to był dopiero początek krwawej jatki, największego WAAAAGHHH jakie poprowadzi - nawet jeśli miałby być w nim sam. Tak więc, jeśli okrzyk, który wydał z siebie podczas pierwszej walki, mroził krew w żyłach, to ten powinien zamienić całe ciało w stukające odłamki lodu. Olbrzymi Rembak przeciął powietrze tuż przed twarzą sługi Khorna, podczas gdy cała olbrzymia orcza sylwetka schroniła się za wielkim taranem z tarczy, popychając przeciwnika w kierunku płomieni.
Gerhard zaparł się mocno nogami, czując płomienie liżące jego plecy i gladius - ten, który posmakował krwi Reinera - został z trudem zbity ogromną tarczą. Badzum widząc skuteczność tego manewru, powtórzył ruch korzystając z chwili, kiedy uzbrojona rękawica zatrzymała się na ułamek sekundy i pieprznął rantem tarczy o nadgarstek chaosyty, wytrącając mu broń z ręki.
Ta chwila niestety o mało nie kosztowałaby go życia, jednak drugi miecz, ominąwszy blok, wbił się w zbroję ledwie do połowy, dając szansę na kontratak. Ork był jednak o wiele za wolny i chociaż grad ciosów mógł spaść na Gerharda, to Khorne nie pozwolił, by któryś zmiażdżył jego czaszkę...
Pancerz jednak coraz bardziej go spowalniał, a szybki bieg był już tylko skutkiem czystego szaleństwa. Nie zależało mu na życiu inkwizytora... nie. Za to z lubością rozrąbywał sobie drogę wśród nielicznych już kultystów chaosu. Zawołał tylko swoich towarzyszy, ale tym razem nawet się na nich nie obejrzał. Biegnąc za Gerhardem starał się by ten wiedział, kto go goni. Głośne WAAAAAAAAGHHHHHH! miało wzbudzić obawę, że herszt dopadnie adwersarza, nawet jeśli dystans między nimi tylko się zwiększał - było pewne, że kiedyś Khornita musi się zatrzymać, a ork brnął niestrudzenie.
Każdy na jego miejscu powiedziałby do siebie: Spóźniłeś się. Reiner nie żyje, to koniec, chaos zwyciężył w tej bitwie i dokonał swego. Dla Badzuma to był dopiero początek krwawej jatki, największego WAAAAGHHH jakie poprowadzi - nawet jeśli miałby być w nim sam. Tak więc, jeśli okrzyk, który wydał z siebie podczas pierwszej walki, mroził krew w żyłach, to ten powinien zamienić całe ciało w stukające odłamki lodu. Olbrzymi Rembak przeciął powietrze tuż przed twarzą sługi Khorna, podczas gdy cała olbrzymia orcza sylwetka schroniła się za wielkim taranem z tarczy, popychając przeciwnika w kierunku płomieni.
Gerhard zaparł się mocno nogami, czując płomienie liżące jego plecy i gladius - ten, który posmakował krwi Reinera - został z trudem zbity ogromną tarczą. Badzum widząc skuteczność tego manewru, powtórzył ruch korzystając z chwili, kiedy uzbrojona rękawica zatrzymała się na ułamek sekundy i pieprznął rantem tarczy o nadgarstek chaosyty, wytrącając mu broń z ręki.
Ta chwila niestety o mało nie kosztowałaby go życia, jednak drugi miecz, ominąwszy blok, wbił się w zbroję ledwie do połowy, dając szansę na kontratak. Ork był jednak o wiele za wolny i chociaż grad ciosów mógł spaść na Gerharda, to Khorne nie pozwolił, by któryś zmiażdżył jego czaszkę...
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
W środku jatki stąd znikąd pojawił się Landryol (Wcześniejsze imię to pomyłka) I zaatakował z ukosa Faolitarnę.
-A ty tu skąd?!- wrzasnął próbując unikać Draicha Duriatha i parować ataki Landryola. -Tylko assasyna brakuje!-
-A chcesz żeby się tu pojawił?- uśmiechnął się złowieszczo Landryol. Duriath kątem oka zauważył Gerharda wybiegającego sali a za nim Badzuma.
-Skończymy to.- Powiedział egzekutor do korsarza. - Khornista może potrzebować pomocy.
I oboje z defensywy przeszli do ataku. Po chwili Elfy zauważyły dym.
-Dym... Pali się!- Wrzasnął korsarz, i wykorzystał chwilę nieuwagi Faolitarna by zadać mu powierzchowną ranę.
- Pomścimy Nenzara, wybrańca!!!- Oboje zakrzyknęli i duriath ciął po nogach zadając kolejne powierzchowne rany.
-A ty tu skąd?!- wrzasnął próbując unikać Draicha Duriatha i parować ataki Landryola. -Tylko assasyna brakuje!-
-A chcesz żeby się tu pojawił?- uśmiechnął się złowieszczo Landryol. Duriath kątem oka zauważył Gerharda wybiegającego sali a za nim Badzuma.
-Skończymy to.- Powiedział egzekutor do korsarza. - Khornista może potrzebować pomocy.
I oboje z defensywy przeszli do ataku. Po chwili Elfy zauważyły dym.
-Dym... Pali się!- Wrzasnął korsarz, i wykorzystał chwilę nieuwagi Faolitarna by zadać mu powierzchowną ranę.
- Pomścimy Nenzara, wybrańca!!!- Oboje zakrzyknęli i duriath ciął po nogach zadając kolejne powierzchowne rany.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Wybuch wstrząsnął pokładem "Walecznego Serca", ku niebu wzniósł się kłąb dymu, a płomienie wylały się na powierzchnię, pochłaniając drewno kadłuba. Loq-Kro-Gar ryknął wykańczając kolejnego wroga, po czym stwierdził, że napastnicy wycofują się. W oddali Gerhard pojedynkował się z Badzumem, Atheis podnosił ranną Deliere z ziemi, a bosman McTavish uderzył w mosiężny dzwon, dając sygnał o pomoc. Inne okręty z floty księcia mórz zbliżały się do płonącego statku, zapewne by odebrać cywili zagrożonych pożarem. Ogień rozprzestrzeniał się szybko, a "Waleczne Serce" mimo swej nazwy mógł mu ulec. Obawiając się, że ktoś mógł zostać uwięziony pod pokładem, Loq-Kro-Gar ruszył na poszukiwania.
Wewnątrz było jeszcze gorzej. Ukrop był nie do wytrzymania, gęsty dym gryzł w oczy i nozdrza, a huk płomieni zasiewał strach w najmężniejszych sercach. Saurus przedzierał się korytarzami pełnymi ognia, sprawnie przeskakując nad rozżarzonymi belami, przeszukując labirynt z piekła rodem w poszukiwaniu kogoś, kto potrzebuje pomocy. Wtem natknął się na mężczyznę, który wpatrywał się w ścianę ognia.
-Co do diabła? -krzyknął zaskoczony nieznajomy.
-Uciekaj na powierzchnię, tędy! -rzekł Loq-Kro-Gar.
-Dzięki. Ktoś tam chyba został. -powiedział brodacz.
Jaszczur bez zastanowienia ruszył we wskazanym kierunku. Gryzący dym ograniczał mu wzrok, przytępił węch, huk pożaru sprawił, że nie usłyszał szczęku dobywanego kordelasa. Mężczyzna wyjął zza pazuchy nieduży przedmiot i odbezpieczył.
-Do zobaczenia w piekle gadzie! -krzyknął Fritz, uśmiechając się krzywo zza osmalonej brody.
Szklany pocisk poszybował w powietrzu, nieomylnie sięgając celu. Płaszcz bomby rozprysł się na jaszczurze, oblewając go łatwopalną cieczą. W jednej chwili saurus stanął w ogniu. Loq-Kro-Gar ryknął, jak nigdy wcześniej, był to ryk wściekłości, zaskoczenia i potwornego bólu. Rzucając się w tą i z powrotem Lustrijczyk usiłował ulżyć choć trochę swemu cierpieniu, aż zniknął na końcu korytarza w sercu inferno. Fritz za nic w świecie nie mógł pominąć takiego widowiska, stał z blaskiem w oczach, za którymi kryła się duma i niezdrowa satysfakcja. Po chwili oddalił się, by donieść szefowi i powodzeniu misji.
Loq-Kro-Gar niczym żywa pochodnia wpadł do swej kajuty. Choć pod wpływem niewyobrażalnego bólu, saurus zachował trzeźwość myśli, co było kluczem do przetrwania. Szybkim ruchem zerwał grubo tkany gobelin ze ściany i zarzuciwszy na siebie jął się tarzać, póki płomienie na jego grzbiecie nie zgasły. W końcu odetchnął z ulgą, lecz nie spoczywał ani na moment. Wokół wciąż szalał pożar, a trzeszczący strop zwiastował niebezpieczeństwo. Oczy gada rozszerzyły się...
Nagle płomienie cofnęły się, jakby zassane niewidzialną siłą, zostawiwszy za sobą jedynie pogorzelisko. Zaskoczony jaszczur postanowił sprawdzić co było tego przyczyną. Niedługo potem stanął na pokładzie pośród wielkiej ilości trupów. Ich zmasakrowane zwłoki zdradzały kto przyniósł im śmierć. Loq-Kro-Gar odnalazł sprawcę ocalenia "Walecznego Serca". Był to Helstan.
Wewnątrz było jeszcze gorzej. Ukrop był nie do wytrzymania, gęsty dym gryzł w oczy i nozdrza, a huk płomieni zasiewał strach w najmężniejszych sercach. Saurus przedzierał się korytarzami pełnymi ognia, sprawnie przeskakując nad rozżarzonymi belami, przeszukując labirynt z piekła rodem w poszukiwaniu kogoś, kto potrzebuje pomocy. Wtem natknął się na mężczyznę, który wpatrywał się w ścianę ognia.
-Co do diabła? -krzyknął zaskoczony nieznajomy.
-Uciekaj na powierzchnię, tędy! -rzekł Loq-Kro-Gar.
-Dzięki. Ktoś tam chyba został. -powiedział brodacz.
Jaszczur bez zastanowienia ruszył we wskazanym kierunku. Gryzący dym ograniczał mu wzrok, przytępił węch, huk pożaru sprawił, że nie usłyszał szczęku dobywanego kordelasa. Mężczyzna wyjął zza pazuchy nieduży przedmiot i odbezpieczył.
-Do zobaczenia w piekle gadzie! -krzyknął Fritz, uśmiechając się krzywo zza osmalonej brody.
Szklany pocisk poszybował w powietrzu, nieomylnie sięgając celu. Płaszcz bomby rozprysł się na jaszczurze, oblewając go łatwopalną cieczą. W jednej chwili saurus stanął w ogniu. Loq-Kro-Gar ryknął, jak nigdy wcześniej, był to ryk wściekłości, zaskoczenia i potwornego bólu. Rzucając się w tą i z powrotem Lustrijczyk usiłował ulżyć choć trochę swemu cierpieniu, aż zniknął na końcu korytarza w sercu inferno. Fritz za nic w świecie nie mógł pominąć takiego widowiska, stał z blaskiem w oczach, za którymi kryła się duma i niezdrowa satysfakcja. Po chwili oddalił się, by donieść szefowi i powodzeniu misji.
Loq-Kro-Gar niczym żywa pochodnia wpadł do swej kajuty. Choć pod wpływem niewyobrażalnego bólu, saurus zachował trzeźwość myśli, co było kluczem do przetrwania. Szybkim ruchem zerwał grubo tkany gobelin ze ściany i zarzuciwszy na siebie jął się tarzać, póki płomienie na jego grzbiecie nie zgasły. W końcu odetchnął z ulgą, lecz nie spoczywał ani na moment. Wokół wciąż szalał pożar, a trzeszczący strop zwiastował niebezpieczeństwo. Oczy gada rozszerzyły się...
Nagle płomienie cofnęły się, jakby zassane niewidzialną siłą, zostawiwszy za sobą jedynie pogorzelisko. Zaskoczony jaszczur postanowił sprawdzić co było tego przyczyną. Niedługo potem stanął na pokładzie pośród wielkiej ilości trupów. Ich zmasakrowane zwłoki zdradzały kto przyniósł im śmierć. Loq-Kro-Gar odnalazł sprawcę ocalenia "Walecznego Serca". Był to Helstan.
Ostatnio zmieniony 3 paź 2013, o 18:55 przez Byqu, łącznie zmieniany 4 razy.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Badzum i Gerhard wciąż walczyli zaciekle wśród szalejącego piekła płomieni, gdy nagle usłyszeli za sobą histeryczny śmiech. Fritz przytknął do płonących włosów granat i cisnął go między orka i człowieka. Eirenstern odruchowo odskoczył i zakrył twarz skrzyżowanymi rękoma - w wojsku nie raz musiał borykać się z niezdarnymi grenadierami. Natomiast Badzum zignorował śmieszną kulkę i zamierzył się rembakiem. Bomba wpadła mu pod tarczę.
- Co w mordem Gorka... oj...
Eksplozja wywołała kolejną erupcję płomieni w asyście kaskady odłamków. Czarny ork poleciał w tył i ciężko grzmotnął w spód dębowej ściany, wgniatając ją lekko. Stalowy Łep poprawił hełm i już miał zamiar wstać gdy ciężki miecz dwuręczny, zawinięty w kraciastą szarfę z frędzlami rąbnął go w czub basinetu.
- Jak to dobsze żem miał hełma... hłeee... - wyjęczał ork, któremu zakręciło się w głowie po czym stracił przytomność i osunął się wzdłuż korytarza.
Gerhard z trudem wstał i uśmiechnął się, witając pomocną dłoń losu. Walka mogłaby być ciekawa, lecz kapitan nie zamierzał ryzykować dyskwalifikacji zanim nie zabije jaszczura. Poza tym zostawała kwestia szalejącego inferno. Nagle obłąkany śmiech piromana znów zadźwięczał za jego plecami. "O nie, nie tym razem." Kultysta odczekał aż granat zacznie świszczeć po czym błyskawicznie odwrócił się i cisnął gladiusem w rechoczącego grenadiera. Złote ostrze utkwiło głęboko w barku wroga, który z wrzaskiem upuścił granat i zwalił się na lewo, znikając za jakimiś płonącymi drzwiami. Bomba potoczyła się w dół korytarza, gdy statek nagle przechylił się w prawo a drewno zatrzeszczało jakby coś łamało je od bakburty.
Już miał udać się po swój oręż kiedy dobiegł do niego spocony i osmalony Kurt.
- Panie! Byłem przy burcie... Nie ma żaglówki, a Rolf leży zabity! Nie ma żadnych łodzi... A pożar odciął nam drogę na górę!
Gerhard zastanowił się przelotnie czy to przywiązanie czy też głupota sprawiły że podwładny wrócił tu na dół w piekło by złożyć raport wodzowi, i jednocześnie zaprzepaścić szansę ratunku. Zęby kapitana zgrzytnęły.
- Czarna jucha! Kurt za mna, tam jest bulaj!
- Co chcesz zrobić, panie ?! - mężczyzna przekrzyczał huk płomieni.
- A jak myślisz ? Zdejmuj zbroję i wyskakujemy do wody... może wpław dotrzemy do jakiegoś cholernego statku!
Gdy tylko dotarli do okrągłego okienka, Gerhard spróbował wybić je kopniakiem. A potem zaczął okładać je mieczem i pięściami - także bez efektu. Kapitan zaczął dyszeć jak miech, gdy płomienie nieuchronnie zbliżały się by pochłonąć ich życia.
- Panie tu jest zasuwkaaa! - ryknął Kurt, tuż zanim płonąca belka spadła oddzielając ich od okna. Pożar był wszędzie wokół. Gerhard stokroć przeklinał tak niegodny koniec. Już gdy miał zamiar skoczyć z krzykiem w ogień, na drugim końcu korytarza rozbłysło jasne światło. Nie żar ognia, ale dziwnie kojące złote lśnienie...
Postać w złotych szatach kroczyła wśród ognia, który gasł pod jej stopami. Gdy mag stanął w samym epicentrum jeziora ognia, uniósł ręce i zaczął śpiewać. Na kilka sekund inferno zamilkło, by po chwili zapłonąć na nowo... lecz tym razem dobre półtorej stopy nad podłogą! Wszędzie wokół płomieni jaśniało światło tak jasne że raniło oczy jak ostre lodowe igły.
Po najbardziej przerażającej minucie jego życia Gerhard otworzył oczy. I zamarł w zdziwieniu. Wszędzie pełno było czarnych, osmalonych skrawków drewna, w powietrzu unosił się popiół a jedynymi śladami po pożarze były tlące się tu i uwdzie ogniki oraz duszący smród spalenizny. Kultyści podbiegli do postaci w złotych szatach, która teraz zgięta w pół łapała oddech jakby właśnie próbowała unieść wieżę zamkową.
- Helstan ? - zdziwił się nie na żarty Gerhard. - Dzięki za ratunek. Jak to zrobiłeś... I co ważniejsze skąd się wziąłeś ?
- Używając zaklęcia poprawionej protekcji własnego pomysłu odciąłem od statku ogień, który utlenił się sam z braku tlenu i azotanu w powietrzu... - Kurt zrobił minę, jakby mag nadal mamrotał jakieś zaklęcia. - A co do drugiego pytania... chodźcie za mną, komuś nie spodobała się ta bijatyka przy ognisku.
Po kilku długich minutach dotarli do mesy, mijając po drodze wyglądających w przerażeniu z kajut zaspanych Albiończyków oraz nielicznych cywilów. W samej sali biesiadnej, obecnie raczej rzeźni wciąż unosił się dym i popiół. Nie ocalał żaden mebel ni beczka, a całą podłogę niczym makabryczny dywan pokrywały zmasakrowane i nadpalone zwłoki przesiąkięte krwią. Po prawej ktoś zwymiotował. Wśród stosów ciał stali już tylko zdyszany Loq-Kro-Gar, któremu posoka ciekła między łuskami i kłami. Przerażony Atheis, który opatrywał ranę na głowie siedzącej na szczątkach stołu Deliere. Kapitan Alard, który ze zgrozą patrzył to na garstkę ocalałych górali to na ich martwych kamratów, wielki claymor McHaddisha spoczywał pod jego ręką, wbity w truchło jakiegoś osiłka, który krwią wrogów wymazał na swym kirysie Runę Khorna.
W kącie, na prawdziwym stosie połamanych mebli leżeli zmordowani ranami i długim bojem między sobą Kapitan Akeleth Faoiltiarna, Duriath i Landryol. Pod koniec gdy Kroczący Wśród Cieni powalił płazem młodego druchii, sam potknął się ze zmęczenia i zemdlał, a zamroczonemu Egzekutorowi Draich sam wysunął się ze zdrętwiałych rąk, z jego barku w którym nadal tkwiła kula Reinera ciekła obficie krew.
Oprócz tej grupy rzeź przetrwał jedynie Mistrz Antonio, który właśnie wyprowadzał swego byka do ładowni, narzekając przy tym na straszną duchotę i zepsuty powrót z wakacji.
Gerhardowi na widok rozsiekanych kultystów gladius zadrgał w dłoni. Już miał się rzucić na osłabionego saurusa i kapitana statku, gdy Kurt szarpnął jego ramieniem. Wokół nich, dosłownie wszędzie zauci w błyszczące półpłytówki i białe płaszcze gwardziści Księcia Mórz mierzyli do wszystkich z halabard i muszkietów.
- Jak widzisz, kapitanie książę postanowił interweniować gdy tylko cała flota zobaczyła pożar i wysłał oczywiście... cóż mnie. - Loq-Kro-Gar przez chwilę ujrzał jak blask dogorywających płomyczków odbija się w okularach Helstana.
***
Okazało się że "Duma Driftmaarktu" i galeon "Estaliador" dotarły do "Walecznego Serca" na którym rzeź trwała w najlepsze, dziwnym trafem tuż zanim ogień ogarnął pół okrętu. Młody książęcy oficer z konikiem morskim na białej pelerynie dziwił się temu jak znalazło się tu tylu intruzów, skoro nigdzie nie było żadnych łodzi.
- Trójzębie Mananna... ten cholerny popiół zapaskudzi mi buty... - jęknął porucznik Adelhara patrząc na wysokie marienburskie buty z szerokimi cholewami oraz oczerniony rąbek peleryny. - Dobra, Meinhardt ilu ?
- Wyszło nam dziewięć elfów, jedenastu marynarzy McHaddisha...oraz trzydziestu innych ludzi, ale chłopaki znaleźli jeszcze kilka spalonych trupów w korytarzach gdzie płonęło najmocniej... kurwa... te potwory powinno się izolować, żaden denat nie jest w jednym kawałku... za pozwoleniem... - oficer w opasce na oku i fantazyjnie zakręconych wąsach zgiął się i zwymiotował.
- W porządku. Kto zaczął tę bezmyślną zabijankę ? - krzyknął młodzieniec. Każdy natychmiast zaczął wskazywać na najbliższą osobę, krzycząc bez przerwy "On! On! Oni! Oni zaczęli!". Porucznik ukrył twarz w dłoniach. Po kwadransie konsultacji z badającymi teren gwardzistami, wydawało się że sprawa rozwikłała się, przynajmniej częściowo.
- Hmm, ci wszyscy ludzie... ktoś ich musiał tu po coś przysłać...niektórych rozpoznano jako żołnierzy z "Gargantuana"... ale reszta... Zapewne pochodzą z jakiejś kompanii najemników która płynie na flocie... będzie trzeba zrobić przegląd całej armady... Adelhar nie będzie zadowolony.
Grupa przysłanych lekarzy z magiem Helstanem na czele zaczęła opatrywać rannych i porządkować zdemolowany podpokład "Walecznego Serca", które dziś pokazało że zasługuje na swoją nazwę.
Po kapitana Akeletha i dwójkę elfich kochanków już kwadrans później zgłosił się "Języczek Lileath". Sprytnie przebrany za Wojownika Cienia Arcymistrz Belanner, okazał najszczersze oburzenie całym zajściem i przepraszając kilkoma workami klejnotów ludzi Księcia Mórz odpłynął.
Loq-Kro-Gar z ponurym warkotem udał się do swej kajuty, pomagając po drodze kapitanowi Alardowi jak tylko mógł. Myśli o tym jak wampiry mogły zniknąć i uryć się na swej dżonce jeszcze zanim bitwa dobiegła końca oraz o tym co stało za nagłym nocnym atakiem, którego przywódca tak gorączkowo chciał zabić akurat jego i Reinera, zatrzeć ślady i ukraść tablice... Soteku daj mi siłę...
W miejscu gdzie Gerhard zabił inkwizytora, gardziści Księcia Mórz znaleźli jedynie plamę krwi wsiąkniętej w osmalone deski i nadpalony kapelusz. Nikt nigdzie nie widział jego właściciela...
Badzum, Duriath z kuzynem oraz Gerhard i jego ukrywający twarz przed strażą 'ochroniarz' jak sam się przedstawił, zostali pod strażą odprowadzeni na "Dumę" i 'grzecznie' poproszeni by nie opuszczać "Gargantuana". Prowadzony Gerhard ujrzał jak Antonio spokojnie odchodzi ze swym bykiem do ładowni. Zaryzykował protest.
- Helstan! Czemu u licha do mnie mierzycie z muszkietów a on odchodzi wolno ?!
- Bo on tu mieszka. Pozatym przysiągł na Myrmidię że tylko się bronił, a Książę kazał dać mu spokój bo musi odpocząć po wakacjach ma które łaskawie go wysłał... no i... przygotować się przed jutrzejszą walką z wampirem.
- Co takiego ? - zapytał skołowany kapitan.
- No trzeba było czekać na wiadomości a nie wyżynać ludzi jak jakiś barbarzyńca... masz szczęście że akurat tam byłem. Ekhem! - mag odkszlnął i przyspieszył kroku. Gerhard nagle nabrał podejrzeń co do swego 'cudownego' ocalenia.
Walka dziewiąta: Antonio Ramirez vs Ludwig Friedrich
[ Dzięki za wspaniały odzew na evencie, a tym którzy jeszcze się nie najedli krwi i flaków obiecuję wkrótce coś o wiele bardziej... epickiego w podobnym tonie ]
- Co w mordem Gorka... oj...
Eksplozja wywołała kolejną erupcję płomieni w asyście kaskady odłamków. Czarny ork poleciał w tył i ciężko grzmotnął w spód dębowej ściany, wgniatając ją lekko. Stalowy Łep poprawił hełm i już miał zamiar wstać gdy ciężki miecz dwuręczny, zawinięty w kraciastą szarfę z frędzlami rąbnął go w czub basinetu.
- Jak to dobsze żem miał hełma... hłeee... - wyjęczał ork, któremu zakręciło się w głowie po czym stracił przytomność i osunął się wzdłuż korytarza.
Gerhard z trudem wstał i uśmiechnął się, witając pomocną dłoń losu. Walka mogłaby być ciekawa, lecz kapitan nie zamierzał ryzykować dyskwalifikacji zanim nie zabije jaszczura. Poza tym zostawała kwestia szalejącego inferno. Nagle obłąkany śmiech piromana znów zadźwięczał za jego plecami. "O nie, nie tym razem." Kultysta odczekał aż granat zacznie świszczeć po czym błyskawicznie odwrócił się i cisnął gladiusem w rechoczącego grenadiera. Złote ostrze utkwiło głęboko w barku wroga, który z wrzaskiem upuścił granat i zwalił się na lewo, znikając za jakimiś płonącymi drzwiami. Bomba potoczyła się w dół korytarza, gdy statek nagle przechylił się w prawo a drewno zatrzeszczało jakby coś łamało je od bakburty.
Już miał udać się po swój oręż kiedy dobiegł do niego spocony i osmalony Kurt.
- Panie! Byłem przy burcie... Nie ma żaglówki, a Rolf leży zabity! Nie ma żadnych łodzi... A pożar odciął nam drogę na górę!
Gerhard zastanowił się przelotnie czy to przywiązanie czy też głupota sprawiły że podwładny wrócił tu na dół w piekło by złożyć raport wodzowi, i jednocześnie zaprzepaścić szansę ratunku. Zęby kapitana zgrzytnęły.
- Czarna jucha! Kurt za mna, tam jest bulaj!
- Co chcesz zrobić, panie ?! - mężczyzna przekrzyczał huk płomieni.
- A jak myślisz ? Zdejmuj zbroję i wyskakujemy do wody... może wpław dotrzemy do jakiegoś cholernego statku!
Gdy tylko dotarli do okrągłego okienka, Gerhard spróbował wybić je kopniakiem. A potem zaczął okładać je mieczem i pięściami - także bez efektu. Kapitan zaczął dyszeć jak miech, gdy płomienie nieuchronnie zbliżały się by pochłonąć ich życia.
- Panie tu jest zasuwkaaa! - ryknął Kurt, tuż zanim płonąca belka spadła oddzielając ich od okna. Pożar był wszędzie wokół. Gerhard stokroć przeklinał tak niegodny koniec. Już gdy miał zamiar skoczyć z krzykiem w ogień, na drugim końcu korytarza rozbłysło jasne światło. Nie żar ognia, ale dziwnie kojące złote lśnienie...
Postać w złotych szatach kroczyła wśród ognia, który gasł pod jej stopami. Gdy mag stanął w samym epicentrum jeziora ognia, uniósł ręce i zaczął śpiewać. Na kilka sekund inferno zamilkło, by po chwili zapłonąć na nowo... lecz tym razem dobre półtorej stopy nad podłogą! Wszędzie wokół płomieni jaśniało światło tak jasne że raniło oczy jak ostre lodowe igły.
Po najbardziej przerażającej minucie jego życia Gerhard otworzył oczy. I zamarł w zdziwieniu. Wszędzie pełno było czarnych, osmalonych skrawków drewna, w powietrzu unosił się popiół a jedynymi śladami po pożarze były tlące się tu i uwdzie ogniki oraz duszący smród spalenizny. Kultyści podbiegli do postaci w złotych szatach, która teraz zgięta w pół łapała oddech jakby właśnie próbowała unieść wieżę zamkową.
- Helstan ? - zdziwił się nie na żarty Gerhard. - Dzięki za ratunek. Jak to zrobiłeś... I co ważniejsze skąd się wziąłeś ?
- Używając zaklęcia poprawionej protekcji własnego pomysłu odciąłem od statku ogień, który utlenił się sam z braku tlenu i azotanu w powietrzu... - Kurt zrobił minę, jakby mag nadal mamrotał jakieś zaklęcia. - A co do drugiego pytania... chodźcie za mną, komuś nie spodobała się ta bijatyka przy ognisku.
Po kilku długich minutach dotarli do mesy, mijając po drodze wyglądających w przerażeniu z kajut zaspanych Albiończyków oraz nielicznych cywilów. W samej sali biesiadnej, obecnie raczej rzeźni wciąż unosił się dym i popiół. Nie ocalał żaden mebel ni beczka, a całą podłogę niczym makabryczny dywan pokrywały zmasakrowane i nadpalone zwłoki przesiąkięte krwią. Po prawej ktoś zwymiotował. Wśród stosów ciał stali już tylko zdyszany Loq-Kro-Gar, któremu posoka ciekła między łuskami i kłami. Przerażony Atheis, który opatrywał ranę na głowie siedzącej na szczątkach stołu Deliere. Kapitan Alard, który ze zgrozą patrzył to na garstkę ocalałych górali to na ich martwych kamratów, wielki claymor McHaddisha spoczywał pod jego ręką, wbity w truchło jakiegoś osiłka, który krwią wrogów wymazał na swym kirysie Runę Khorna.
W kącie, na prawdziwym stosie połamanych mebli leżeli zmordowani ranami i długim bojem między sobą Kapitan Akeleth Faoiltiarna, Duriath i Landryol. Pod koniec gdy Kroczący Wśród Cieni powalił płazem młodego druchii, sam potknął się ze zmęczenia i zemdlał, a zamroczonemu Egzekutorowi Draich sam wysunął się ze zdrętwiałych rąk, z jego barku w którym nadal tkwiła kula Reinera ciekła obficie krew.
Oprócz tej grupy rzeź przetrwał jedynie Mistrz Antonio, który właśnie wyprowadzał swego byka do ładowni, narzekając przy tym na straszną duchotę i zepsuty powrót z wakacji.
Gerhardowi na widok rozsiekanych kultystów gladius zadrgał w dłoni. Już miał się rzucić na osłabionego saurusa i kapitana statku, gdy Kurt szarpnął jego ramieniem. Wokół nich, dosłownie wszędzie zauci w błyszczące półpłytówki i białe płaszcze gwardziści Księcia Mórz mierzyli do wszystkich z halabard i muszkietów.
- Jak widzisz, kapitanie książę postanowił interweniować gdy tylko cała flota zobaczyła pożar i wysłał oczywiście... cóż mnie. - Loq-Kro-Gar przez chwilę ujrzał jak blask dogorywających płomyczków odbija się w okularach Helstana.
***
Okazało się że "Duma Driftmaarktu" i galeon "Estaliador" dotarły do "Walecznego Serca" na którym rzeź trwała w najlepsze, dziwnym trafem tuż zanim ogień ogarnął pół okrętu. Młody książęcy oficer z konikiem morskim na białej pelerynie dziwił się temu jak znalazło się tu tylu intruzów, skoro nigdzie nie było żadnych łodzi.
- Trójzębie Mananna... ten cholerny popiół zapaskudzi mi buty... - jęknął porucznik Adelhara patrząc na wysokie marienburskie buty z szerokimi cholewami oraz oczerniony rąbek peleryny. - Dobra, Meinhardt ilu ?
- Wyszło nam dziewięć elfów, jedenastu marynarzy McHaddisha...oraz trzydziestu innych ludzi, ale chłopaki znaleźli jeszcze kilka spalonych trupów w korytarzach gdzie płonęło najmocniej... kurwa... te potwory powinno się izolować, żaden denat nie jest w jednym kawałku... za pozwoleniem... - oficer w opasce na oku i fantazyjnie zakręconych wąsach zgiął się i zwymiotował.
- W porządku. Kto zaczął tę bezmyślną zabijankę ? - krzyknął młodzieniec. Każdy natychmiast zaczął wskazywać na najbliższą osobę, krzycząc bez przerwy "On! On! Oni! Oni zaczęli!". Porucznik ukrył twarz w dłoniach. Po kwadransie konsultacji z badającymi teren gwardzistami, wydawało się że sprawa rozwikłała się, przynajmniej częściowo.
- Hmm, ci wszyscy ludzie... ktoś ich musiał tu po coś przysłać...niektórych rozpoznano jako żołnierzy z "Gargantuana"... ale reszta... Zapewne pochodzą z jakiejś kompanii najemników która płynie na flocie... będzie trzeba zrobić przegląd całej armady... Adelhar nie będzie zadowolony.
Grupa przysłanych lekarzy z magiem Helstanem na czele zaczęła opatrywać rannych i porządkować zdemolowany podpokład "Walecznego Serca", które dziś pokazało że zasługuje na swoją nazwę.
Po kapitana Akeletha i dwójkę elfich kochanków już kwadrans później zgłosił się "Języczek Lileath". Sprytnie przebrany za Wojownika Cienia Arcymistrz Belanner, okazał najszczersze oburzenie całym zajściem i przepraszając kilkoma workami klejnotów ludzi Księcia Mórz odpłynął.
Loq-Kro-Gar z ponurym warkotem udał się do swej kajuty, pomagając po drodze kapitanowi Alardowi jak tylko mógł. Myśli o tym jak wampiry mogły zniknąć i uryć się na swej dżonce jeszcze zanim bitwa dobiegła końca oraz o tym co stało za nagłym nocnym atakiem, którego przywódca tak gorączkowo chciał zabić akurat jego i Reinera, zatrzeć ślady i ukraść tablice... Soteku daj mi siłę...
W miejscu gdzie Gerhard zabił inkwizytora, gardziści Księcia Mórz znaleźli jedynie plamę krwi wsiąkniętej w osmalone deski i nadpalony kapelusz. Nikt nigdzie nie widział jego właściciela...
Badzum, Duriath z kuzynem oraz Gerhard i jego ukrywający twarz przed strażą 'ochroniarz' jak sam się przedstawił, zostali pod strażą odprowadzeni na "Dumę" i 'grzecznie' poproszeni by nie opuszczać "Gargantuana". Prowadzony Gerhard ujrzał jak Antonio spokojnie odchodzi ze swym bykiem do ładowni. Zaryzykował protest.
- Helstan! Czemu u licha do mnie mierzycie z muszkietów a on odchodzi wolno ?!
- Bo on tu mieszka. Pozatym przysiągł na Myrmidię że tylko się bronił, a Książę kazał dać mu spokój bo musi odpocząć po wakacjach ma które łaskawie go wysłał... no i... przygotować się przed jutrzejszą walką z wampirem.
- Co takiego ? - zapytał skołowany kapitan.
- No trzeba było czekać na wiadomości a nie wyżynać ludzi jak jakiś barbarzyńca... masz szczęście że akurat tam byłem. Ekhem! - mag odkszlnął i przyspieszył kroku. Gerhard nagle nabrał podejrzeń co do swego 'cudownego' ocalenia.
Walka dziewiąta: Antonio Ramirez vs Ludwig Friedrich
[ Dzięki za wspaniały odzew na evencie, a tym którzy jeszcze się nie najedli krwi i flaków obiecuję wkrótce coś o wiele bardziej... epickiego w podobnym tonie ]
[ chodzi o moich? będą mieli jatkę...dwójkę elfich kochanków
Edit: A nie, Deliere i Aethis, to sorry]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.