ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
-Wstawajcie obaj!- krzyknął im do uszu assasyn. Landryol otworzył oczy i rozejrzał się.
-Ładny burdel. Duriath wstawaj.-
-Nie wstanie. widzisz jak mu krew broczy?- odrzekł assasyn. - to się łap za bandaże i jak go zabandażujesz to go wyniesiemy!-
Duriath został zabandażowany, poświęcona kula wyciągnięta i wywalona za pokład, a on przeniesiony na górny pokład.
-*****, nie ma łodzi!- Usadzili egzekutora, i rozejrzeli się w poszukiwaniu łodzi. Zobaczyli jedną z Kurtem, Helstanem i Gerhardem na pokładzie, która szykowała się do odpłynięcia.
-Landryol, tam jest łódź! Łap Duriatha i płyniemy z nimi!- wskoczyli niepostrzeżenie na pokład i płynęli z nimi najpierw na "Dumę", a potem na "Gargantuana". Helstan i inni zauważyli ich dopiero wtedy gdy wychodzili na pokład ich statku.
-Ładny burdel. Duriath wstawaj.-
-Nie wstanie. widzisz jak mu krew broczy?- odrzekł assasyn. - to się łap za bandaże i jak go zabandażujesz to go wyniesiemy!-
Duriath został zabandażowany, poświęcona kula wyciągnięta i wywalona za pokład, a on przeniesiony na górny pokład.
-*****, nie ma łodzi!- Usadzili egzekutora, i rozejrzeli się w poszukiwaniu łodzi. Zobaczyli jedną z Kurtem, Helstanem i Gerhardem na pokładzie, która szykowała się do odpłynięcia.
-Landryol, tam jest łódź! Łap Duriatha i płyniemy z nimi!- wskoczyli niepostrzeżenie na pokład i płynęli z nimi najpierw na "Dumę", a potem na "Gargantuana". Helstan i inni zauważyli ich dopiero wtedy gdy wychodzili na pokład ich statku.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
[Jeden z lepszych eventów tej Areny ]
-ROZŁADOWAĆ I ZABEZPIECZYĆ DZIAŁA NA STERBURCIE!!!- wrzasnął bosman do marynarzy-zabójców.
Okazało się ,że plan B ,jak to ujął Makaisson nie będzie potrzebny.
Bothan i Mulfgar cały czas stali na mostku obserwujac bitwę i będąc gotowymi w każdej chwili ewakuować innych.
-I po bitwie... wraz z koniec przelewu krwi wstaje świt... -wymamrotał Mulfgar
-Słońce odrwacało wzrok od tej jatki... jednak za parę godzin walka na Arenie.... powinniśmy się tam udać...- odparł cicho Bothan nieodwracająć wzroku od dogaszanego "Walecznego serca"
-'Słońce odwracało wzrok"? Cóż to za poeamacik .Bothan! Ha! Ponoć pan Ramirez będzie okładał się z wampierzem...-
Wtedy na mostek wszedł zdenerwowany i mamroczący coś Malakai -Widźfieliście tom?! Kazfali rozfładowywać działka! Toż tom obrazam! A teraz jeszczem muszem posłoć chłfopaków do napraf ich zabaf!- wykrzyczał kapitan
-Pozwolisz ,że udamy się z nimi...- rzekł McArmstrong wychodząc z mostku i udajac się w stronę żyrokoptera.
Mulfgar wybiegł za nim -Ale walka!- krzyknął -Po co mamy iść na miejsce bitwy?!-
Bothan założył google pilota i wsiadł do żyrokoptera z innymi krasnoludami -Nie możemy zapominać o tym co zagraża projektom... musimy się upewnić ,czy nasz znajomy uszedł z życiem...-
-ROZŁADOWAĆ I ZABEZPIECZYĆ DZIAŁA NA STERBURCIE!!!- wrzasnął bosman do marynarzy-zabójców.
Okazało się ,że plan B ,jak to ujął Makaisson nie będzie potrzebny.
Bothan i Mulfgar cały czas stali na mostku obserwujac bitwę i będąc gotowymi w każdej chwili ewakuować innych.
-I po bitwie... wraz z koniec przelewu krwi wstaje świt... -wymamrotał Mulfgar
-Słońce odrwacało wzrok od tej jatki... jednak za parę godzin walka na Arenie.... powinniśmy się tam udać...- odparł cicho Bothan nieodwracająć wzroku od dogaszanego "Walecznego serca"
-'Słońce odwracało wzrok"? Cóż to za poeamacik .Bothan! Ha! Ponoć pan Ramirez będzie okładał się z wampierzem...-
Wtedy na mostek wszedł zdenerwowany i mamroczący coś Malakai -Widźfieliście tom?! Kazfali rozfładowywać działka! Toż tom obrazam! A teraz jeszczem muszem posłoć chłfopaków do napraf ich zabaf!- wykrzyczał kapitan
-Pozwolisz ,że udamy się z nimi...- rzekł McArmstrong wychodząc z mostku i udajac się w stronę żyrokoptera.
Mulfgar wybiegł za nim -Ale walka!- krzyknął -Po co mamy iść na miejsce bitwy?!-
Bothan założył google pilota i wsiadł do żyrokoptera z innymi krasnoludami -Nie możemy zapominać o tym co zagraża projektom... musimy się upewnić ,czy nasz znajomy uszedł z życiem...-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
[ Ale było fajnie ! Ja chcę jeszcze raz Serio, event przedni, poczułem się jak za starych dobrych czasów, kiedy ludzie wrzucali posty tak szybko, że cały czas musiałem korygować zawartość swoich żeby pasowało. Btw. Jutro coś wrzucę ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Po pierwsze chciałbym podziękować wszystkim za super event. Po drugie dziękuję Gwardii za wytrwanie przez trudny okres Areny. Przede wszystkim jedna chcę powitać z powrotem nasze zagubione owieczki, cieszę się, że wróciliście! ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[ Walka jest już jakoś rozegrana?]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Nastał nowy dzień. Zyrokopter wypełniony krasnoludzkimi zabójcami-budowniczymi wylądował na pokładzie "Walecznego Serca"
Statek był w ruinie. Wszędzie krzątali się Albiończycy wrzeszcząc coś w ich języku i zabezpieczając dobytek. Ogeń w niektórych miejscach jeszcze był dogaszany.
Dowódcą ekipy krasnoludów był Zabójca z niezykle długą brodą ,która owijałą jego ręce i nogi ,wyciągnął z żyrokoptera wielką orunowaną łopatę ,która zapewne służy również jako przeraźliwa broń. Wrzasnął w khazalidzie ,a natychmiast potem uzyskał odzew w postaci okrzyku kilkunastu krasnoludzkich gardeł. Niczym na bitwę krasnoludy ruszyły naprawiać powstałe szkody.
-Dobra. Schodzimy na dół! Ponoć tam padł inkwizytor...- wymamrotał Bothan do Mulfgara ,który podążał za mistrzem inżynierem.
Dwójka krasnoludów zeszła po schodach w dół. Panował tam przeraźliwy widok. Wszędzie leżały zwłoki ludzi ,jednak nie byli to ani Albiończycy ,prędko pochowani przez towarzyszy ,ani zabite elfy ,które zostało z wielkim majestatem zabrane przez swych towarzyszy. Prędko rozniósł się w powietrzu trupi odór od niepogrzebanych wojowników poległych w nocy.
-Chmmm... trupy sług boga bordu... (to nie błąd ,chodzi o bordowy kolor ,a nie mord ) - wymamrotał Bothan odwracajac nogą leżącego na brzuchu kultystę
-Ano! Coraz więcej ich tutaj...- warknął Mulfgar spluwając na truchło.
-Ale te człeczyny nie wyglądają na wielbicieli czaszek...- rzekł do towarzysza McArmstrong wskazujac palcem przebitego rapierem młodzieńca ,na którego skórzanej kamizelce widniał symbol Mannana.
-Mniejsza o pokonanego panie Bothan... proszę przyjrzeć się broni...- powiedział powaznym głosem Mulfgar przytrzymując starannie zwłoki ,po czym wyciagnął z nich broń.
McArmstrong założył małe okulary i chwycił broń oglądając ją -Wspaniale wyważony i zarazem solidnie wykonany ,ale to nie wyszedł spod rąk krasnoluda...a cóż to... - szepnął do siebie przyglądając się ostrzu-Niezwykle mocno posrebrzana stal... a po cóż to...a te ornamenty na rękojeści... symbole dzierżyciela Ghal-maraza i wielbiona przez lud Imperium dwuogonowa kometa... zaraz cos tu pisze- rzekł w zamyśle ,po czym rękawe mwytarł zalegającą na głowni krew -A więc "Memento mori"... "Sigmar Regnum"... "Reiner Eisenwald"...- wypowiadajć ostatni cytat Bothan puścił broń i wytarł dłoń o kaftan.
Krasnoludy w milczeniu opuściły salę biesiadną i udały się w głąb korytarza. Drogę zatarasowały im zawalone belki. Była tam wielka dziura przez którą widac było całe morze. Zapewne tam doszło do jednego z wybuchów.
-Panie Bothan!- krzyknął Mulfgar wskazując palcem na leżący obok kałuży krwi nadpalony charakterystyczny kapelusz.
Bothan podniós go i otrzepał z pyłu -A więc projekty Gildii są bezpieczne...-
Mulfgar splunął i udał się za inżynierem od wyjścia. Ich celem były trybuny Gargantuana.
Statek był w ruinie. Wszędzie krzątali się Albiończycy wrzeszcząc coś w ich języku i zabezpieczając dobytek. Ogeń w niektórych miejscach jeszcze był dogaszany.
Dowódcą ekipy krasnoludów był Zabójca z niezykle długą brodą ,która owijałą jego ręce i nogi ,wyciągnął z żyrokoptera wielką orunowaną łopatę ,która zapewne służy również jako przeraźliwa broń. Wrzasnął w khazalidzie ,a natychmiast potem uzyskał odzew w postaci okrzyku kilkunastu krasnoludzkich gardeł. Niczym na bitwę krasnoludy ruszyły naprawiać powstałe szkody.
-Dobra. Schodzimy na dół! Ponoć tam padł inkwizytor...- wymamrotał Bothan do Mulfgara ,który podążał za mistrzem inżynierem.
Dwójka krasnoludów zeszła po schodach w dół. Panował tam przeraźliwy widok. Wszędzie leżały zwłoki ludzi ,jednak nie byli to ani Albiończycy ,prędko pochowani przez towarzyszy ,ani zabite elfy ,które zostało z wielkim majestatem zabrane przez swych towarzyszy. Prędko rozniósł się w powietrzu trupi odór od niepogrzebanych wojowników poległych w nocy.
-Chmmm... trupy sług boga bordu... (to nie błąd ,chodzi o bordowy kolor ,a nie mord ) - wymamrotał Bothan odwracajac nogą leżącego na brzuchu kultystę
-Ano! Coraz więcej ich tutaj...- warknął Mulfgar spluwając na truchło.
-Ale te człeczyny nie wyglądają na wielbicieli czaszek...- rzekł do towarzysza McArmstrong wskazujac palcem przebitego rapierem młodzieńca ,na którego skórzanej kamizelce widniał symbol Mannana.
-Mniejsza o pokonanego panie Bothan... proszę przyjrzeć się broni...- powiedział powaznym głosem Mulfgar przytrzymując starannie zwłoki ,po czym wyciagnął z nich broń.
McArmstrong założył małe okulary i chwycił broń oglądając ją -Wspaniale wyważony i zarazem solidnie wykonany ,ale to nie wyszedł spod rąk krasnoluda...a cóż to... - szepnął do siebie przyglądając się ostrzu-Niezwykle mocno posrebrzana stal... a po cóż to...a te ornamenty na rękojeści... symbole dzierżyciela Ghal-maraza i wielbiona przez lud Imperium dwuogonowa kometa... zaraz cos tu pisze- rzekł w zamyśle ,po czym rękawe mwytarł zalegającą na głowni krew -A więc "Memento mori"... "Sigmar Regnum"... "Reiner Eisenwald"...- wypowiadajć ostatni cytat Bothan puścił broń i wytarł dłoń o kaftan.
Krasnoludy w milczeniu opuściły salę biesiadną i udały się w głąb korytarza. Drogę zatarasowały im zawalone belki. Była tam wielka dziura przez którą widac było całe morze. Zapewne tam doszło do jednego z wybuchów.
-Panie Bothan!- krzyknął Mulfgar wskazując palcem na leżący obok kałuży krwi nadpalony charakterystyczny kapelusz.
Bothan podniós go i otrzepał z pyłu -A więc projekty Gildii są bezpieczne...-
Mulfgar splunął i udał się za inżynierem od wyjścia. Ich celem były trybuny Gargantuana.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Dzwony wzywające na arenę grzmiały gdzieś przy bakburcie "Garganuana".
Wśród tłumów zmierzających na widownię był Loq-Kro-Gar i spora gromada Albiończyków. Przybity wczorajszą rzezią kapitan Alard zostawił tylko tylu ludzi ile wymagała pomoc w odbudowie i sterowaniu "Walecznym Sercem" resztę zabierając na dzisiejsze wydarzenie.
Nagle Saurus ujrzał coś w gęstwinie ciepłokrwistych i przystanął, mijając spieszących się marynarzy.
Po schodowym rusztowaniu, po którym z mniejszych statków wchodziło się na wysoką niczym mur burtę książęcego molocha przeszedł właśnie blady niczym papier kapitan "Płonącego Elektora" w asyście oddziału marynarzy w bufiastych czerwonych mundurach z żółtymi rzezaniami. Jednak to nie niezdrowa cera Imperialnego zwróciła uwagę Lustrijczyka, lecz ten kto szedł za nim.
Muskularny człowiek mógł już zmyć czarną farbę z płytowej zbroi o wielkich naramiennikach, a jego brodę skrywać rycerski hełm ze spiczastą przyłbicą, lecz wielki młot niesiony na plecach zapamiętał co do najmniejszego zdobienia. W końcu wczoraj tkwił zaledwie kilka cali od jego czaszki...
Saurus nie spuszczając wzroku z dryblasa, poszedł na trybuny. Postawiłby własną głowę przeciwko kamieniom że gdyby jegomość uśmeichnął się do niego, jaszczuroczłek zobaczyłby blask złota.
***
Dwie ciemne postacie, przysiadły na jednym z czterech wysokich podestów dookoła areny. Pod nimi tłum stale gęstniał.
- Antonio, jak myślisz kto dziś wygra ? Pamiętając jak twój dziadek zabił tego elfa, chyba zaczynam się bać o mojego Ludwiga... - rzekła Anna, z uśmiechem się przeciągając. Młodszy Ramirez nic nie odpowiedział i w skupieniu wpatrywał się w plac zmagań.
[ Chciałem wrzucać już w piątek, ale myślałem ze ktoś chce coś dać przed walką. No a jak tak to tak, zaczynamy! ]
Wśród tłumów zmierzających na widownię był Loq-Kro-Gar i spora gromada Albiończyków. Przybity wczorajszą rzezią kapitan Alard zostawił tylko tylu ludzi ile wymagała pomoc w odbudowie i sterowaniu "Walecznym Sercem" resztę zabierając na dzisiejsze wydarzenie.
Nagle Saurus ujrzał coś w gęstwinie ciepłokrwistych i przystanął, mijając spieszących się marynarzy.
Po schodowym rusztowaniu, po którym z mniejszych statków wchodziło się na wysoką niczym mur burtę książęcego molocha przeszedł właśnie blady niczym papier kapitan "Płonącego Elektora" w asyście oddziału marynarzy w bufiastych czerwonych mundurach z żółtymi rzezaniami. Jednak to nie niezdrowa cera Imperialnego zwróciła uwagę Lustrijczyka, lecz ten kto szedł za nim.
Muskularny człowiek mógł już zmyć czarną farbę z płytowej zbroi o wielkich naramiennikach, a jego brodę skrywać rycerski hełm ze spiczastą przyłbicą, lecz wielki młot niesiony na plecach zapamiętał co do najmniejszego zdobienia. W końcu wczoraj tkwił zaledwie kilka cali od jego czaszki...
Saurus nie spuszczając wzroku z dryblasa, poszedł na trybuny. Postawiłby własną głowę przeciwko kamieniom że gdyby jegomość uśmeichnął się do niego, jaszczuroczłek zobaczyłby blask złota.
***
Dwie ciemne postacie, przysiadły na jednym z czterech wysokich podestów dookoła areny. Pod nimi tłum stale gęstniał.
- Antonio, jak myślisz kto dziś wygra ? Pamiętając jak twój dziadek zabił tego elfa, chyba zaczynam się bać o mojego Ludwiga... - rzekła Anna, z uśmiechem się przeciągając. Młodszy Ramirez nic nie odpowiedział i w skupieniu wpatrywał się w plac zmagań.
[ Chciałem wrzucać już w piątek, ale myślałem ze ktoś chce coś dać przed walką. No a jak tak to tak, zaczynamy! ]
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Walka dziewiąta: Antonio Ramirez vs Ludwig Friedrich
Po zeszłonocnej krwawej bitwie, słońce - herold świtu leniwie wzeszło nad horyzont i skąpało pokład "Gargantuana" w lekkim, porannym blasku. Już na kwadrans przed ustaloną godziną trybuny zapełniły się po raz kolejny tłumami widzów, czekającymi na widowiskowy początek kolejnej rundy epickich zmagań i co za tym nieodwołalnie szło - kolejnego trupa. Każdy słyszał to i owo o zmianach, które ludzie Księcia Mórz mieli wprowadzić do zawodów i teraz publiczność z niecierpliwością wyglądała dwóch bohaterów którzy mieli zmierzyć się z nieznanym.
Przy donośnym dźwięku obojów oba wrota rozwarły się i na szachownicową posadzkę wkroczyli zawodnicy. Ludwig znów dosiadał swego czarnego wierzchowca, okrytego czerwonym kropierzem. Promyki światła grały na złoconych krawędziach jego zbroi oraz dwóch ostrzach jego miecza, a długa peleryna z kolczastą różą opadała aż za koński zad. Z przeciwnej strony nadchodził spokojnie Mistrz Antonio, jego srebrzyste włosy powiewały na podmuchach porannej bryzy, tak samo jak zawieszona na przedramieniu krwiście czerwona płachta. Obok niego kroczył ciężko wielki byk, który raz po raz parskał pod złotą obręczą tkwiącą w nosie. Jednak kibiców prawdziwie zdziwiło to że nie weszli sami. Każdemu towarzyszyła duża grupa gwardzistów w jasnych barwach osobistych ludzi Adelhara, a każdy dzierżył zupełnie inną broń. Od pozłacanej włóczni, przez ciężkie rzeźbione młoty i rapiery aż po zdobne muszkiety i topory. Nawet sami zawodnicy dziwili się tak niecodziennej eskorcie, gdy rozwijała szyk dookoła areny. Wszystkie szmery ucichły nagle na widok Księcia Mórz szykującego się do przemowy.
- Panie i panowie! Za nami już połowa mego turnieju i chciałbym podziękować wam za pozostanie z nami i śledzenie jego przebiegu. Jednocześnie chciałbym zapewnić iż dalsza częśc będzie już tylko bardziej emocjonująca, każdy zawodnik dostanie swą szansę by zabłysnąć w waszych oczach. By nie przedłużać, może po prostu zaczniemy... - Van der Maaren sięgnął urękawiczoną dłonią do jakiejś skrzynki z czarnego drewna. Po chwili rozległ się cichy brzęk, a Książę Mórz uniósł w górę dwa małe, płaskie przedmioty, które srebrzyście odbijały na swej powierzchni blask słońca. Nikt z tłumu nie mógł dokładnie stwierdzić co to jest, lecz oficer stojący w loży honorowej spojrzał na nie i skinął na dwóch gwardzistów z boku koloseum.
Obaj podeszli do Antonia i jeden z nich uprzejmie się skłonił po czym wziął od nieco zaskoczonego Estalijczyka jego szpadę i lewak. Drugi podał mu ceremonialnie długą halabardę o trzonku z czarnego lakierowanego drewna i fantazyjnie ukształtowanym ostrzu oraz krótki garłacz o zamku i okuciach ze złota. Gwardziści wycofali się wśród poszeptywań tłumu, a reszta jeszcze raz spojrzała na Księcia, który znów zaczął losowanie. Tym razem uniósł w górę płytkę z jakimś niebieskim rysunkiem.
- Bogowie sprzyjają dziś szlachetnemu Ludwigowi! Będzie walczył własną bronią!
Po tym okrzyku Adelhar usiadł i kiwnął głową. Cała straż opuściła arenę, zamykając drzwi i pozostawiając oboje zawodników sobie samym. Z góry spadła niebieska raca, na widok której tłum poruszył się i zawrzał.
(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=QQuArUKL5w4)
Antonio zważył w dłoniach nowy oręż i powoli idąc naprzód, zagadnął wroga.
- Ludwigu, czy to nie ciekawe że swój drugi żywot zacząłeś o zmroku, a skończysz o poranku ? Myrmidia nie okaże ci litości za to że oddałeś cieniu jednego z jej synów.
- Trudno. Poradzę sobie jak zawsze sam. Ale czemu to nie ciebie pani śmierć miałaby wziąć w obięcia ? - odparował z pogardą wampir. Między palcami jego lewej dłoni zaczęły pełgać wiązki żywych cieni.
- Przedstawienie musi trwać, dopóki tylko jeden aktor w tym dramacie nie pozostanie na scenie! - zawołał niespodziewanie gromko szermierz i skierował we wroga paszczę garłacza. Ludwig także krzyknął przeszywająco w jakimś zapomnianym języku i z powiewem zimnego wichru, który wywoływał dreszcz w kościach Friedrich otoczył się falującą sferą piszczących widziadeł. W ułamek sekundy po tym broń Antonia splunęła gradem ołowiu, który zniknął w czarnej kuli. Większość pocisków zagrzechotała o ścianę z tyłu, jednak gdy postać jeźdźca mignęła przez chwilę widzom, dało się zobaczyć kilka rozdarć w korpierzu Zmory.
Ludwig nacierał na przeciwnika niczym czarno-czerwona strzała, pragnąc zgnieść go już samym impetem szarży. Kiedy mijał środek koloseum jeden z paneli otworzył się, ukazując żelazną blachę z dziesiątkami otworów. W powietrzu rozniósł się smród siarki i momentalnie pod galopującym wampirem buchnął gejzer ognia. Jeździec w porę szarpnął za lejce w bok i sam odchylił się w prawo, stojąc w strzemionach lecz sukces był połowiczny, gdyż płomienie zaczęły lizać nogi zmory i szybko zatliły się na połowie płachty kropierza.
Ludwig zaklął i nieco zwolnił, usiłując obcasem oderwać tlące się fragmenty płótna. Wtedy przez zawodzenie jego zaklęcia dosłyszał zwierzęcy ryk.
Senior Antonio zakręcił czerwoną płachtą i na podobieństwo bicza strzelił nią w kierunku wampira, którego oczy i kły pod przyłbicą podświetlała słaba poświata ognia. Brzydal nadstawił rogi i z tytanicznym impetem wbił się w wierzchowca Ludwiga. Żałosne rzężenie, ryk byka i trzask łamanych kości oraz dartego korpierza zespoliły się w raniący uszy akord. Ku zaskoczeniu wszystkich zmora wciąż stała, pomimo połamanych nóg i wgniecionego boku z wystającymi żebrami. Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości co do natury konia dosiadanego przez Ludwiga, teraz zniknęły one do reszty. Sam wampir, choć mocno zatrzęsło nim w czasie zderzenia, utrzymał się w siodle i ciął z boku Brzydala, znacząc jego czarny bok długą szramą emanującą bezbarwną poświatą. Jeździec warknął zezłoszczony, lecz zanim obrócił do ciosu drugie ostrze z flanki natarł na niego Mistrz Antonio, wznosząc wysoko halabardę i z najwyższą łatwością unikając wylatującej z posadzki strzałki.
Potężny zamach z góry z łatwością przełamał gardę wampira a błyszcząca glewia przegryzła ciemny pancerz i zaznaczyła bok Ludwiga głębokim rozcięciem po czym opadła niżej, a Drakwaldzki szlachcic syknął gdy poczuł zimną stal penetrującą jego udo. Liczni kibice dopingujący Estalijczyka zawrzeli, widząc tak potężny cios. Rozzłoszczony niepowodzeniem i bólem wampir powiódł gniewnym spojrzeniem po trybunach i szarpnął za lejce, ustawiając zmorę ukośnie do Ramireza. Szermierz musiał odskoczyć przed masywnym tułowiem konia, lecz wykorzystał tę krótko chwilę wytchnienia, wrzucając garść kul do garłacza. Wampir wykorzystał to że starzec nie jest już przy jego siodle i zamachnął się potężnie znad głowy, mając czyste pole do cięcia i nadzieję że przepołowi irytującego człowieka. Mistrz Antonio błyskawicznie uniósł broń i przyjął cios na środek trzonka. Senior Ramirez już chilę potem, z szybkością o którą nikt nie podejrzewałby ponad sześćdziesiątletniego dziadka, przesunął się w piruetem w bok i mając ostrze halabardy po drugiej stronie ludwigowego miecza oszczędnym ruchem zbił go w dół.
- Widzę że wojaczka nie służy ci tak jak mnie, Ludwigu. Może chciałbyś się poddać ? - rzucił Estalijczyk z promiennym uśmiechem i błyskiem w oczach.
Ludwig zaśmiał się.
- Widzę że humor ci dopisuje, señor Antonio. Ale wydaje mi się że ten spektakl dobiega końca, prawda Mistrzu Szpady ?
Antonio skinął głową i wyprowadził skomplikowane pchnięcie glewią. Wampir spiął ostrogami sypiącego się nieumarłego wierzchowca i zakręcił nad głową podwójnym mieczem. Bliźniacze ostrza ze świstem opadły, mijając halabardę Ramireza o centymetry. Mistrz w ostatniej chwili pojął że Ludwig dosięgnie go pierwszy i cofnął w rękach drzewce, a hak po drugiej stronie uderzył w sam czubek miecza, podbijając go. Wampir wtedy puścił miecz i złapał go drugą ręką po czym zawinął nim łuk w powietrzu i zamachnął się z przeciwnej strony. Estalijczyk desperacko przesunął stopami w lewo i przełożył postawę, stawiając halabardę na drodze ze świstem tnącego powietrze ostrza Ludwiga.
Wszystko to działo się jakby w zwolnionym tempie a publiczność widziała jedynie rozmazane sylwetki, zupełnie jakby samo światło zmagało się z ciemnością.
Jeszcze zanim atak sięgnął parady Antonia, Ludwig uśmiechnął się szeroko pod czaszkową przyłbicą hełmu. Używając niebywałych pokładów siły, wyczucia i refleksu wampir zatrzymał w ułamku sekundy ostrze, tuż przed gardą Ramireza i skręcając nadgarstek przerodził zamach w śmiertelne pchnięcie. Mistrz Antonio Senior zamarł. W szermierczym podstępie Ludwiga dostrzegł własną technikę. Sama świadomość tego była bardziej przeszywająca niż sam sztych. Fechmistrz opuścił lekko głowę, lata doświadczenia sprawiły że z wyprzedzeniem wiedział jak skończy się ta wymiana ciosów.
Miecz wampira minął o włos spóźniony blok i z mlaskiem wszedł głęboko w kark Estalijczyka. Antonio zagryzł zęby, czując jak krew zbiera się między nimi, a zimna stal trafiła na schorowany kręgosłup. Pierwsza Szpada Magritty i Mistrz Torreador padł z cichym westchnięciem, podczas gdy część widowni krzyknęła zaskoczona na tak nagłe zakończenie pojedynku.
Ludwig Friedrich usłyszał jeszcze trzask. Lecz to nie kości człowieka a konia poddały się sile nacisku. Brzydal z donośnym rykiem zmiażdżył zmorę, a Ludwig wyleciał jak z procy, razem z siodłem lądując obok Ramireza. Ludwig ujrzał jak Mistrz Szpady zamyka oczy. Ale nie był to koniec.
- Żyłem i umrę na arenie, ale... Na światło Myrmidii... jak ? - wydusił cicho umierający, zza półzamkniętych ust.
- Uczyłem się od najlepszych. - odpowiedział szybko wampir, uwalniając się z uprzęży.
- Ludwigu... czy mógłbyś... zrobić... dla mnie... - wampir nachylił się nad fechmistrzem by usłyszeć ostatnie słowa starca przez wiwaty tłumu. Niecałą minutę potem wampir pozbierał swe rzeczy i z posępną miną opuścił arenę, nie czekając ogłoszenia wygranej i ignorując wiwaty. Tylko on jeden wiedział o co poprosił go Senior Antonio Ramirez.
Po zeszłonocnej krwawej bitwie, słońce - herold świtu leniwie wzeszło nad horyzont i skąpało pokład "Gargantuana" w lekkim, porannym blasku. Już na kwadrans przed ustaloną godziną trybuny zapełniły się po raz kolejny tłumami widzów, czekającymi na widowiskowy początek kolejnej rundy epickich zmagań i co za tym nieodwołalnie szło - kolejnego trupa. Każdy słyszał to i owo o zmianach, które ludzie Księcia Mórz mieli wprowadzić do zawodów i teraz publiczność z niecierpliwością wyglądała dwóch bohaterów którzy mieli zmierzyć się z nieznanym.
Przy donośnym dźwięku obojów oba wrota rozwarły się i na szachownicową posadzkę wkroczyli zawodnicy. Ludwig znów dosiadał swego czarnego wierzchowca, okrytego czerwonym kropierzem. Promyki światła grały na złoconych krawędziach jego zbroi oraz dwóch ostrzach jego miecza, a długa peleryna z kolczastą różą opadała aż za koński zad. Z przeciwnej strony nadchodził spokojnie Mistrz Antonio, jego srebrzyste włosy powiewały na podmuchach porannej bryzy, tak samo jak zawieszona na przedramieniu krwiście czerwona płachta. Obok niego kroczył ciężko wielki byk, który raz po raz parskał pod złotą obręczą tkwiącą w nosie. Jednak kibiców prawdziwie zdziwiło to że nie weszli sami. Każdemu towarzyszyła duża grupa gwardzistów w jasnych barwach osobistych ludzi Adelhara, a każdy dzierżył zupełnie inną broń. Od pozłacanej włóczni, przez ciężkie rzeźbione młoty i rapiery aż po zdobne muszkiety i topory. Nawet sami zawodnicy dziwili się tak niecodziennej eskorcie, gdy rozwijała szyk dookoła areny. Wszystkie szmery ucichły nagle na widok Księcia Mórz szykującego się do przemowy.
- Panie i panowie! Za nami już połowa mego turnieju i chciałbym podziękować wam za pozostanie z nami i śledzenie jego przebiegu. Jednocześnie chciałbym zapewnić iż dalsza częśc będzie już tylko bardziej emocjonująca, każdy zawodnik dostanie swą szansę by zabłysnąć w waszych oczach. By nie przedłużać, może po prostu zaczniemy... - Van der Maaren sięgnął urękawiczoną dłonią do jakiejś skrzynki z czarnego drewna. Po chwili rozległ się cichy brzęk, a Książę Mórz uniósł w górę dwa małe, płaskie przedmioty, które srebrzyście odbijały na swej powierzchni blask słońca. Nikt z tłumu nie mógł dokładnie stwierdzić co to jest, lecz oficer stojący w loży honorowej spojrzał na nie i skinął na dwóch gwardzistów z boku koloseum.
Obaj podeszli do Antonia i jeden z nich uprzejmie się skłonił po czym wziął od nieco zaskoczonego Estalijczyka jego szpadę i lewak. Drugi podał mu ceremonialnie długą halabardę o trzonku z czarnego lakierowanego drewna i fantazyjnie ukształtowanym ostrzu oraz krótki garłacz o zamku i okuciach ze złota. Gwardziści wycofali się wśród poszeptywań tłumu, a reszta jeszcze raz spojrzała na Księcia, który znów zaczął losowanie. Tym razem uniósł w górę płytkę z jakimś niebieskim rysunkiem.
- Bogowie sprzyjają dziś szlachetnemu Ludwigowi! Będzie walczył własną bronią!
Po tym okrzyku Adelhar usiadł i kiwnął głową. Cała straż opuściła arenę, zamykając drzwi i pozostawiając oboje zawodników sobie samym. Z góry spadła niebieska raca, na widok której tłum poruszył się i zawrzał.
(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=QQuArUKL5w4)
Antonio zważył w dłoniach nowy oręż i powoli idąc naprzód, zagadnął wroga.
- Ludwigu, czy to nie ciekawe że swój drugi żywot zacząłeś o zmroku, a skończysz o poranku ? Myrmidia nie okaże ci litości za to że oddałeś cieniu jednego z jej synów.
- Trudno. Poradzę sobie jak zawsze sam. Ale czemu to nie ciebie pani śmierć miałaby wziąć w obięcia ? - odparował z pogardą wampir. Między palcami jego lewej dłoni zaczęły pełgać wiązki żywych cieni.
- Przedstawienie musi trwać, dopóki tylko jeden aktor w tym dramacie nie pozostanie na scenie! - zawołał niespodziewanie gromko szermierz i skierował we wroga paszczę garłacza. Ludwig także krzyknął przeszywająco w jakimś zapomnianym języku i z powiewem zimnego wichru, który wywoływał dreszcz w kościach Friedrich otoczył się falującą sferą piszczących widziadeł. W ułamek sekundy po tym broń Antonia splunęła gradem ołowiu, który zniknął w czarnej kuli. Większość pocisków zagrzechotała o ścianę z tyłu, jednak gdy postać jeźdźca mignęła przez chwilę widzom, dało się zobaczyć kilka rozdarć w korpierzu Zmory.
Ludwig nacierał na przeciwnika niczym czarno-czerwona strzała, pragnąc zgnieść go już samym impetem szarży. Kiedy mijał środek koloseum jeden z paneli otworzył się, ukazując żelazną blachę z dziesiątkami otworów. W powietrzu rozniósł się smród siarki i momentalnie pod galopującym wampirem buchnął gejzer ognia. Jeździec w porę szarpnął za lejce w bok i sam odchylił się w prawo, stojąc w strzemionach lecz sukces był połowiczny, gdyż płomienie zaczęły lizać nogi zmory i szybko zatliły się na połowie płachty kropierza.
Ludwig zaklął i nieco zwolnił, usiłując obcasem oderwać tlące się fragmenty płótna. Wtedy przez zawodzenie jego zaklęcia dosłyszał zwierzęcy ryk.
Senior Antonio zakręcił czerwoną płachtą i na podobieństwo bicza strzelił nią w kierunku wampira, którego oczy i kły pod przyłbicą podświetlała słaba poświata ognia. Brzydal nadstawił rogi i z tytanicznym impetem wbił się w wierzchowca Ludwiga. Żałosne rzężenie, ryk byka i trzask łamanych kości oraz dartego korpierza zespoliły się w raniący uszy akord. Ku zaskoczeniu wszystkich zmora wciąż stała, pomimo połamanych nóg i wgniecionego boku z wystającymi żebrami. Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości co do natury konia dosiadanego przez Ludwiga, teraz zniknęły one do reszty. Sam wampir, choć mocno zatrzęsło nim w czasie zderzenia, utrzymał się w siodle i ciął z boku Brzydala, znacząc jego czarny bok długą szramą emanującą bezbarwną poświatą. Jeździec warknął zezłoszczony, lecz zanim obrócił do ciosu drugie ostrze z flanki natarł na niego Mistrz Antonio, wznosząc wysoko halabardę i z najwyższą łatwością unikając wylatującej z posadzki strzałki.
Potężny zamach z góry z łatwością przełamał gardę wampira a błyszcząca glewia przegryzła ciemny pancerz i zaznaczyła bok Ludwiga głębokim rozcięciem po czym opadła niżej, a Drakwaldzki szlachcic syknął gdy poczuł zimną stal penetrującą jego udo. Liczni kibice dopingujący Estalijczyka zawrzeli, widząc tak potężny cios. Rozzłoszczony niepowodzeniem i bólem wampir powiódł gniewnym spojrzeniem po trybunach i szarpnął za lejce, ustawiając zmorę ukośnie do Ramireza. Szermierz musiał odskoczyć przed masywnym tułowiem konia, lecz wykorzystał tę krótko chwilę wytchnienia, wrzucając garść kul do garłacza. Wampir wykorzystał to że starzec nie jest już przy jego siodle i zamachnął się potężnie znad głowy, mając czyste pole do cięcia i nadzieję że przepołowi irytującego człowieka. Mistrz Antonio błyskawicznie uniósł broń i przyjął cios na środek trzonka. Senior Ramirez już chilę potem, z szybkością o którą nikt nie podejrzewałby ponad sześćdziesiątletniego dziadka, przesunął się w piruetem w bok i mając ostrze halabardy po drugiej stronie ludwigowego miecza oszczędnym ruchem zbił go w dół.
- Widzę że wojaczka nie służy ci tak jak mnie, Ludwigu. Może chciałbyś się poddać ? - rzucił Estalijczyk z promiennym uśmiechem i błyskiem w oczach.
Ludwig zaśmiał się.
- Widzę że humor ci dopisuje, señor Antonio. Ale wydaje mi się że ten spektakl dobiega końca, prawda Mistrzu Szpady ?
Antonio skinął głową i wyprowadził skomplikowane pchnięcie glewią. Wampir spiął ostrogami sypiącego się nieumarłego wierzchowca i zakręcił nad głową podwójnym mieczem. Bliźniacze ostrza ze świstem opadły, mijając halabardę Ramireza o centymetry. Mistrz w ostatniej chwili pojął że Ludwig dosięgnie go pierwszy i cofnął w rękach drzewce, a hak po drugiej stronie uderzył w sam czubek miecza, podbijając go. Wampir wtedy puścił miecz i złapał go drugą ręką po czym zawinął nim łuk w powietrzu i zamachnął się z przeciwnej strony. Estalijczyk desperacko przesunął stopami w lewo i przełożył postawę, stawiając halabardę na drodze ze świstem tnącego powietrze ostrza Ludwiga.
Wszystko to działo się jakby w zwolnionym tempie a publiczność widziała jedynie rozmazane sylwetki, zupełnie jakby samo światło zmagało się z ciemnością.
Jeszcze zanim atak sięgnął parady Antonia, Ludwig uśmiechnął się szeroko pod czaszkową przyłbicą hełmu. Używając niebywałych pokładów siły, wyczucia i refleksu wampir zatrzymał w ułamku sekundy ostrze, tuż przed gardą Ramireza i skręcając nadgarstek przerodził zamach w śmiertelne pchnięcie. Mistrz Antonio Senior zamarł. W szermierczym podstępie Ludwiga dostrzegł własną technikę. Sama świadomość tego była bardziej przeszywająca niż sam sztych. Fechmistrz opuścił lekko głowę, lata doświadczenia sprawiły że z wyprzedzeniem wiedział jak skończy się ta wymiana ciosów.
Miecz wampira minął o włos spóźniony blok i z mlaskiem wszedł głęboko w kark Estalijczyka. Antonio zagryzł zęby, czując jak krew zbiera się między nimi, a zimna stal trafiła na schorowany kręgosłup. Pierwsza Szpada Magritty i Mistrz Torreador padł z cichym westchnięciem, podczas gdy część widowni krzyknęła zaskoczona na tak nagłe zakończenie pojedynku.
Ludwig Friedrich usłyszał jeszcze trzask. Lecz to nie kości człowieka a konia poddały się sile nacisku. Brzydal z donośnym rykiem zmiażdżył zmorę, a Ludwig wyleciał jak z procy, razem z siodłem lądując obok Ramireza. Ludwig ujrzał jak Mistrz Szpady zamyka oczy. Ale nie był to koniec.
- Żyłem i umrę na arenie, ale... Na światło Myrmidii... jak ? - wydusił cicho umierający, zza półzamkniętych ust.
- Uczyłem się od najlepszych. - odpowiedział szybko wampir, uwalniając się z uprzęży.
- Ludwigu... czy mógłbyś... zrobić... dla mnie... - wampir nachylił się nad fechmistrzem by usłyszeć ostatnie słowa starca przez wiwaty tłumu. Niecałą minutę potem wampir pozbierał swe rzeczy i z posępną miną opuścił arenę, nie czekając ogłoszenia wygranej i ignorując wiwaty. Tylko on jeden wiedział o co poprosił go Senior Antonio Ramirez.
[ fajnie napisane
Edit:
Edit:
Pod warunkiem że przeżyje ]Kordelas pisze: Jak odbiorą krasnoludowi jego rodową broń to po walce nawet książęca gwardia nie powstrzyma rozpierduchy jak tu powstanie!!! ]
Ostatnio zmieniony 6 paź 2013, o 18:03 przez Kubaf16, łącznie zmieniany 1 raz.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Gdy po walce Loq-Kro-Gar wrócił do swojej kajuty zastał tam list o następującej treści:
,,K nie stanowią już problemu, dużo z nich zginęło przyjdź o północy do kajuty Atheisa, dalsza rozmowa i dalsze cele.
B"
,,K nie stanowią już problemu, dużo z nich zginęło przyjdź o północy do kajuty Atheisa, dalsza rozmowa i dalsze cele.
B"
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
nawet jeśli Bothan zginie nadal pozostaje moja wyboraźnia, 4 czeladników oraz kilkuset Slayerów z Makaissonem na czele kaman!Kubaf16 pisze:Pod warunkiem że przeżyjeKordelas pisze: Jak odbiorą krasnoludowi jego rodową broń to po walce nawet książęca gwardia nie powstrzyma rozpierduchy jak tu powstanie!!! ]
nie zapomnij o awansie ]Morti pisze:[Dobrze napisane. Skrobnę coś jak tylko dowiem się co usłyszałem od przeciwnika.]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Najgłębsze czeluści ładowni "Gargantuana" rozświetlał blask pojedynczej latarni. Gerhard stał wśród niezliczonych skrzynek, z założonymi rękoma obserwując skulone sylwetki na podłodze przed nim.
Trójka mężczyzn, obandażowanych niemalże od stóp do głów, ubrana była w nadpalone resztki płaszczy, pod którymi ukrywała swoją tożsamość podczas bitwy na "Walecznym Sercu".
- Którzy to ? - Eirenstern zapytał stojącego obok mężczyznę, nie odrywając wzroku od rannych.
- Wolfgang, Helmut i Udo - Blondwłosy strażnik w półpłytowym pancerzu służył w randze sierżanta Księcia Mórz i, obok Kurta, był najstarszym członkiem Karmazynowej Czaszki.
- Są poważnie poparzeni - Gerhard stwierdził oczywisty fakt - Jak to się stało ?
- Spadła na nich płonąca belka niedaleko miejsca, w którym walczyłeś z inkwizytorem. Chcieliśmy ją podnieść, ale była zbyt ciężka, pomijając fakt, że nadal się paliła. Dopiero gdy Helstan magicznie ugasił pożar, udało nam się ich wyciągnąć. Najpierw chcieliśmy ich zanieść o maga, żeby ich uleczył, ale...
- Wiedzieliście, że będzie zadawał niewygodne pytania - Eirenstern dokończył myśl za swojego podwładnego - Na przykład, czemu strażnicy Księcia Mórz brali udział w tej awanturze, chociaż nie dostali rozkazu do ataku ?
- Dokładnie - Kultysta kiwnął głową - Nie chcieliśmy narażać Kultu.
- Dobrze uczyniłeś. Dzięki temu Adelhar nie poznał prawdy na temat swojej własnej straży.
Zamilkli na chwilę, patrząc na pogrążone w cierpieniu sylwetki.
- Panie ? - Kultysta odezwał się pierwszy.
- Tak ?
- Oni chyba bardzo cierpią. Czy nie lepiej będzie...
- Dobić ich ? Myślałem o tym. W końcu, co nam po śmiertelnie niemalże rannych wojownikach ? Lecz gdy zastanowiłem się nad tym dłużej, postanowiłem pozostawić ich przy życiu. Wiesz czemu ?
Kultysta miał ochotę wspomnieć coś o nieludzkim sadyzmie, ale się wstrzymał. Zamiast tego pokręcił tylko głową.
- Ogień, który spalił ich ciała, zahartował także ich dusze - Eirenstern kontynuował z dziwnym blaskiem w oczach - Jeśli przeżyją swoją gehennę, będą silniejsi niż kiedykolwiek. A jeśli nie... No cóż, Khorne nie wybacza słabości.
Kultysta chciał coś odpowiedzieć, ale wtem usłyszał kroki w głębi pomieszczenia. Obaj z Gerhardem obrócili się z mieczami w rękach.
- Chwała Karmazynowej Czaszce ! - Kurt wszedł w zasięg światła z rękoma w górze - To ja !
- Melduj. Jak potoczyła się walka na Arenie.
- Stary zdechł. Wampir wygrał - Kurt krótko i zwięźle przybliżył zebranym sytuację.
Gerhard kiwnął głową, właśnie tyle chciał usłyszeć. Wynik tej walki nie obchodził go jakoś specjalnie. Zarówno Antonia jak i Ludwiga widywał tylko przy okazji ich walk na Arenie, nigdy poza nią. Ich los był mu kompletnie obojętny.
- Coś poza tym ?
- Owszem. Na Arenie zaszły pewne... Zmiany. Książę Mórz zainstalował tam przeróżne pułapki, a i może się zdarzyć, że zawodnik nie będzie mógł walczyć własną bronią.
- Jak to ?! - Zdziwił się Eirenstern, odruchowo łapiąc rękojeści gladiusów.
- Ano tak. Najwyraźniej Książę chciał wprowadzić trochę losowości, żeby uatrakcyjnić walki.
- Myślałem, że krwawe pojedynki na śmierć i życie były ciekawe same w sobie... Ehhh, ten szlachecki motłoch, ciągle chcą czegoś więcej. No, nieważne. Spotykamy się jutro w mojej kajucie, mamy do omówienia parę spraw organizacyjnych. Postawcie kogoś na warcie przy tej trójce. Chcę wiedzieć, kiedy któryś z nich umrze.
Gerhard założył płaszcz i bez pożegnania odszedł w ciemność. Kurt i kultysta zostali sami z potwornie okaleczonymi towarzyszami broni.
[ Jak zwykle, super walka. No i podobają mi się urozmaicenia w samej Arenie, widzę, że szykuje się parę... niespodzianek ]
Trójka mężczyzn, obandażowanych niemalże od stóp do głów, ubrana była w nadpalone resztki płaszczy, pod którymi ukrywała swoją tożsamość podczas bitwy na "Walecznym Sercu".
- Którzy to ? - Eirenstern zapytał stojącego obok mężczyznę, nie odrywając wzroku od rannych.
- Wolfgang, Helmut i Udo - Blondwłosy strażnik w półpłytowym pancerzu służył w randze sierżanta Księcia Mórz i, obok Kurta, był najstarszym członkiem Karmazynowej Czaszki.
- Są poważnie poparzeni - Gerhard stwierdził oczywisty fakt - Jak to się stało ?
- Spadła na nich płonąca belka niedaleko miejsca, w którym walczyłeś z inkwizytorem. Chcieliśmy ją podnieść, ale była zbyt ciężka, pomijając fakt, że nadal się paliła. Dopiero gdy Helstan magicznie ugasił pożar, udało nam się ich wyciągnąć. Najpierw chcieliśmy ich zanieść o maga, żeby ich uleczył, ale...
- Wiedzieliście, że będzie zadawał niewygodne pytania - Eirenstern dokończył myśl za swojego podwładnego - Na przykład, czemu strażnicy Księcia Mórz brali udział w tej awanturze, chociaż nie dostali rozkazu do ataku ?
- Dokładnie - Kultysta kiwnął głową - Nie chcieliśmy narażać Kultu.
- Dobrze uczyniłeś. Dzięki temu Adelhar nie poznał prawdy na temat swojej własnej straży.
Zamilkli na chwilę, patrząc na pogrążone w cierpieniu sylwetki.
- Panie ? - Kultysta odezwał się pierwszy.
- Tak ?
- Oni chyba bardzo cierpią. Czy nie lepiej będzie...
- Dobić ich ? Myślałem o tym. W końcu, co nam po śmiertelnie niemalże rannych wojownikach ? Lecz gdy zastanowiłem się nad tym dłużej, postanowiłem pozostawić ich przy życiu. Wiesz czemu ?
Kultysta miał ochotę wspomnieć coś o nieludzkim sadyzmie, ale się wstrzymał. Zamiast tego pokręcił tylko głową.
- Ogień, który spalił ich ciała, zahartował także ich dusze - Eirenstern kontynuował z dziwnym blaskiem w oczach - Jeśli przeżyją swoją gehennę, będą silniejsi niż kiedykolwiek. A jeśli nie... No cóż, Khorne nie wybacza słabości.
Kultysta chciał coś odpowiedzieć, ale wtem usłyszał kroki w głębi pomieszczenia. Obaj z Gerhardem obrócili się z mieczami w rękach.
- Chwała Karmazynowej Czaszce ! - Kurt wszedł w zasięg światła z rękoma w górze - To ja !
- Melduj. Jak potoczyła się walka na Arenie.
- Stary zdechł. Wampir wygrał - Kurt krótko i zwięźle przybliżył zebranym sytuację.
Gerhard kiwnął głową, właśnie tyle chciał usłyszeć. Wynik tej walki nie obchodził go jakoś specjalnie. Zarówno Antonia jak i Ludwiga widywał tylko przy okazji ich walk na Arenie, nigdy poza nią. Ich los był mu kompletnie obojętny.
- Coś poza tym ?
- Owszem. Na Arenie zaszły pewne... Zmiany. Książę Mórz zainstalował tam przeróżne pułapki, a i może się zdarzyć, że zawodnik nie będzie mógł walczyć własną bronią.
- Jak to ?! - Zdziwił się Eirenstern, odruchowo łapiąc rękojeści gladiusów.
- Ano tak. Najwyraźniej Książę chciał wprowadzić trochę losowości, żeby uatrakcyjnić walki.
- Myślałem, że krwawe pojedynki na śmierć i życie były ciekawe same w sobie... Ehhh, ten szlachecki motłoch, ciągle chcą czegoś więcej. No, nieważne. Spotykamy się jutro w mojej kajucie, mamy do omówienia parę spraw organizacyjnych. Postawcie kogoś na warcie przy tej trójce. Chcę wiedzieć, kiedy któryś z nich umrze.
Gerhard założył płaszcz i bez pożegnania odszedł w ciemność. Kurt i kultysta zostali sami z potwornie okaleczonymi towarzyszami broni.
[ Jak zwykle, super walka. No i podobają mi się urozmaicenia w samej Arenie, widzę, że szykuje się parę... niespodzianek ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Jutro coś napiszę, dzisiaj nie mam weny ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
[Mam nadzieję, że zmianie nie podlega tarcza, bo będzie ostro pod górę Swoją drogą nowe zasady bardzo fajne]
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Całkowity spokój, jaki panował na "Języczku Lileth" sprawiał wrażenie, jakby wczorajsza krwawa rozprawa w ogóle nie miała miejsca. Elfy zajmowały się swymi codziennymi pracami, choć uważny obserwator dostrzegłby biel opatrunku u niektórych z nich. Loq-Kro-Gar nie traciwszy chwili dłużej zszedł pod pokład na umówione spotkanie. Korytarz był długi, wyłożony delikatną wykładziną, zaś na ścianach wisiały barwne kobierce opiewające dawne czyny elfich bohaterów. Saurus pamiętał część z tych wydarzeń, miał okazję poznać osobiście persony, które zostały uwiecznione na tkaninie, choć było to dawno temu. Oglądając dzieła sztuki wreszcie dotarł na miejsce. Pod drzwiami stało dwóch mistrzów miecza, którzy przybrali rozluźnioną pozę, lecz Loq-Kro-Gar wiedział, że z tej pozycji są w stanie błyskawicznie przejść do ataku, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na widok jaszczura jeden z nich bez słowa otworzył drzwi. W środku czekał już Bellaner, który racząc się winem słuchał ballady śpiewanej przez Atheisa. Nie chcąc przerywać muzyki gestem zaprosił saurusa i wskazał mu miejsce. Loq-Kro-Gar usiadł i czekał, aż bard skończy swą pieśń.
-Brawo. Twój kunszt wciąż mnie zadziwia mistrzu Atheisie. -pochwalił z uśmiechem Bellaner.
Minstrel skłonił się lekko w podzience, po czym odłożył lutnię. Dopiero teraz wysłannik Teclisa skierował wzrok na jaszczura.
-Jesteś wreszcie. Widziałeś walkę? Banda dzikusów. Zmienili zasady w trakcie turnieju! -Bellaner skrzywił się z niesmakiem.- Starzec nie miał szans. Tobie mam nadzieję nie sprawi to problemu?
-Nie powinno. -odparł krótko jaszczur.
-Wampir nie został ciężej ranny, a zapewniwszy sobie udział w półfinale ma spore pole do manewru w swoich intrygach. Nie przypuszczam bowiem, że ich uaktywnienie się było spowodowane walką. A przynajmniej nie tylko nią. Znów zaczeli znikać ludzie.
Loq-Kro-Gar zacisnął mocniej szczęki, lecz nic nie odpowiedział.
-Zapewne masz teraz kolejny powód, by zabić Ludwiga. -rzekł Bellaner
-To bez znaczenia. Wampir zginie, bo nie ma dla niego miejsca w Planie. To, że zabił Ramireza nie zmienia sytuacji. -powiedział Loq-Kro-Gar sucho. Elf, jeśli był zaskoczony, to tego nie okazał.
-Sądziłem, że darzyłeś starca sympatią.
Saurus milczał chwilę, zanim odpowiedział.
-Nie. -skłamał. -Mamy wiele ważnych spraw do omówienia, przejdźmy do rzeczy.
Bellaner patrzył na niego przez chwilę, po czym przemówił znowu.
-Wczorasze zdarzenia sporo namieszały w naszej sytuacji. -zmienił temat elf.- Kult przestał być dużym zagrożeniem, stracili wielu ludzi, w czym miałeś sporą zasługę. Twoje.... -elf zawachał się na chwilę, a jego twarz wyrażała obrzydzenie sposobami, jakimi gad uderzył w kult -nękania zmusiły kultystów do działania. Chcieli szybkim i precyzyjnym uderzeniem wyeliminować ciebie i inkwizytora. Powiodło im się częściowo, lecz cena, jaką zapłacili była wielka. Mocno przetrzebiłeś ich szeregi, dobra robota. Niestety inna siła ujawniła się, znacznie bliżej związana ze... sprawą. Jestem w trakcie ustalania....
-To ludzie z imperialnego okrętu dokonali napadu. Przewodził nimi rycerz z dwuręcznym młotem, ale to tylko narzędzie. Kapitan na pewno nim dyryguje, ale to nie on wydaje rozkazy. To ktoś inny, postawiony wyżej.
Bellaner uśmiechnął się, ale po raz pierwszy szczerze.
-Jestem pełny uznania. Zaoszczędziłeś nam dużo czasu i środków.
-Jaki będzie nasz kolejny ruch? -spytał Loq-Kro-Gar.
-Brawo. Twój kunszt wciąż mnie zadziwia mistrzu Atheisie. -pochwalił z uśmiechem Bellaner.
Minstrel skłonił się lekko w podzience, po czym odłożył lutnię. Dopiero teraz wysłannik Teclisa skierował wzrok na jaszczura.
-Jesteś wreszcie. Widziałeś walkę? Banda dzikusów. Zmienili zasady w trakcie turnieju! -Bellaner skrzywił się z niesmakiem.- Starzec nie miał szans. Tobie mam nadzieję nie sprawi to problemu?
-Nie powinno. -odparł krótko jaszczur.
-Wampir nie został ciężej ranny, a zapewniwszy sobie udział w półfinale ma spore pole do manewru w swoich intrygach. Nie przypuszczam bowiem, że ich uaktywnienie się było spowodowane walką. A przynajmniej nie tylko nią. Znów zaczeli znikać ludzie.
Loq-Kro-Gar zacisnął mocniej szczęki, lecz nic nie odpowiedział.
-Zapewne masz teraz kolejny powód, by zabić Ludwiga. -rzekł Bellaner
-To bez znaczenia. Wampir zginie, bo nie ma dla niego miejsca w Planie. To, że zabił Ramireza nie zmienia sytuacji. -powiedział Loq-Kro-Gar sucho. Elf, jeśli był zaskoczony, to tego nie okazał.
-Sądziłem, że darzyłeś starca sympatią.
Saurus milczał chwilę, zanim odpowiedział.
-Nie. -skłamał. -Mamy wiele ważnych spraw do omówienia, przejdźmy do rzeczy.
Bellaner patrzył na niego przez chwilę, po czym przemówił znowu.
-Wczorasze zdarzenia sporo namieszały w naszej sytuacji. -zmienił temat elf.- Kult przestał być dużym zagrożeniem, stracili wielu ludzi, w czym miałeś sporą zasługę. Twoje.... -elf zawachał się na chwilę, a jego twarz wyrażała obrzydzenie sposobami, jakimi gad uderzył w kult -nękania zmusiły kultystów do działania. Chcieli szybkim i precyzyjnym uderzeniem wyeliminować ciebie i inkwizytora. Powiodło im się częściowo, lecz cena, jaką zapłacili była wielka. Mocno przetrzebiłeś ich szeregi, dobra robota. Niestety inna siła ujawniła się, znacznie bliżej związana ze... sprawą. Jestem w trakcie ustalania....
-To ludzie z imperialnego okrętu dokonali napadu. Przewodził nimi rycerz z dwuręcznym młotem, ale to tylko narzędzie. Kapitan na pewno nim dyryguje, ale to nie on wydaje rozkazy. To ktoś inny, postawiony wyżej.
Bellaner uśmiechnął się, ale po raz pierwszy szczerze.
-Jestem pełny uznania. Zaoszczędziłeś nam dużo czasu i środków.
-Jaki będzie nasz kolejny ruch? -spytał Loq-Kro-Gar.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-I po zacnym szermierzu...- mruknął Mulfgar widząc porażkę mistrza Ramireza.
-Niestety... ale i tak był wiekowy... jak na człowieka... podejrzewam ,że taka śmierć była dla niego odpowiednia...- rzekł Bothan obserwując arenę.
-Słusznie! Jednak te wampierze zbyt sobie radzą!- rzucił stary krasnolud pijąc piwo
-Ano! Mnie jednak martwi coś innego-cholerne zmiany broni! Widziałeś ten rozklekotany garłacz? Celny strzał a nic nie zrobił! Mój by zmasakrował i martwiaka i jego szkapę!- warknął McArmstrong osuszając do końca kufel piwa -No nic... nie z takimi cwaniakami rzem sem radził! Najwyżej po turnieju zażądamy odszkodowania za naginanie zasad! Oni mogą ,a ja "Mściwej Helgi" użyć nie mogłem! O! - krzyknął wymachując kuflem
Mulfgar wsadził rękę w swoją długą brodę i wyciągnął z niej mały pergamin -Chmmm... o proszę! Nastpea walka jest twoja z elfką!-
Bothan wyciągnął małe okulary i wyrwał pismo -Rzeczywiście! To będzie walka! Wiesz co robić! Niech Manor i Brokki ostatecznie sprawdzą "Czerwonego Barona" ,ma chodzić jak spust rusznicy z Zhufbaru! Fland ma zająć się moją rodową zbroją! Niech dozna zaszczytu chłopina! Ma być dokładnie sprawdzona i wyczyszczona z sadzy!-
-Się zrobi!- przytaknął Mulfgar -A co z bronią klanu?-
-Słusznie! Przecież nie mogę jej oddać w ręce jakiegoś kmiota od Ksiecia Jezior! Będziesz trzymał się blisko mnie! z moim kluczem i garłaczem! Tylko załóż zbroje... nie możemy wyglądać jak pierwszy lepszy! Reprezentujemy Gildię Inżynierów!-
-Niestety... ale i tak był wiekowy... jak na człowieka... podejrzewam ,że taka śmierć była dla niego odpowiednia...- rzekł Bothan obserwując arenę.
-Słusznie! Jednak te wampierze zbyt sobie radzą!- rzucił stary krasnolud pijąc piwo
-Ano! Mnie jednak martwi coś innego-cholerne zmiany broni! Widziałeś ten rozklekotany garłacz? Celny strzał a nic nie zrobił! Mój by zmasakrował i martwiaka i jego szkapę!- warknął McArmstrong osuszając do końca kufel piwa -No nic... nie z takimi cwaniakami rzem sem radził! Najwyżej po turnieju zażądamy odszkodowania za naginanie zasad! Oni mogą ,a ja "Mściwej Helgi" użyć nie mogłem! O! - krzyknął wymachując kuflem
Mulfgar wsadził rękę w swoją długą brodę i wyciągnął z niej mały pergamin -Chmmm... o proszę! Nastpea walka jest twoja z elfką!-
Bothan wyciągnął małe okulary i wyrwał pismo -Rzeczywiście! To będzie walka! Wiesz co robić! Niech Manor i Brokki ostatecznie sprawdzą "Czerwonego Barona" ,ma chodzić jak spust rusznicy z Zhufbaru! Fland ma zająć się moją rodową zbroją! Niech dozna zaszczytu chłopina! Ma być dokładnie sprawdzona i wyczyszczona z sadzy!-
-Się zrobi!- przytaknął Mulfgar -A co z bronią klanu?-
-Słusznie! Przecież nie mogę jej oddać w ręce jakiegoś kmiota od Ksiecia Jezior! Będziesz trzymał się blisko mnie! z moim kluczem i garłaczem! Tylko załóż zbroje... nie możemy wyglądać jak pierwszy lepszy! Reprezentujemy Gildię Inżynierów!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!