ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Kordelas »

[Zależy co rozumiemy jako dobrą ;)
Z założenia elfy są dobre - powiedz to krasnoludowi i weteranom Wojna o Zemstę (nie o brodę ,MMH! :D )
Inkwizycja walczy ze złem ,więc też jest dobra :)
Według mnie raczej ciężko zrobić postać dobrą ,że dobrą z założenia ,wręcz jest to niemożliwe w tym świecie i z różnego punktu widzenia(chwałą mu za to)
Jednak postać o przyjecialskim podjeściu do wszystkich ,dobroci ,cnotach i inych wartościach po prostu średnio pasuje do Warhammera i IMO trudno ją prowadzić nikomu nie podpadajac :) Amen ,wrócmy do bitwy ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Godzinę wcześniej

Gerhard głośno wtarabanił karczmy, wychodząc z założenia, że im wcześniej pokaże miejscowym kto tu rządzi, tym lepiej. Nauczył się tej cennej lekcji w przeróżnych portowych knajpach Marienburga, gdzie słabi zazwyczaj kończyli z poderżniętym gardłem i pustą sakiewką.
Ku jego najszerszemu zdziwieniu, żaden z miejscowych nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Co więcej, samej tawernie, zamiast gwaru typowego dla tego typu przybytków, panowała atmosfera stonowanej rozmowy. Samo umeblowanie także było przyczyną sporej konsternacji. Stoliki były bowiem bardzo niskie i szerokie, a stali bywalcy siedzieli na wielkich poduszkach rozrzuconych po całym pomieszczeniu.
- Ki diabeł ? - Gerhard, lekko zdezorientowany, ruszył w stronę szynkwasu.
Na szczęście ten akurat mebel był dokładnie taki sam jak w każdej innej części świata. I także stał za nim pucołowaty oberżysta, który na widok białego przybysza w imperialnej tunice, uśmiechnął się i zagadał okrutnie zniekształconym Reikspielem:
- Dżen obry ! Czym moge pany szłużycz ?
- Wezmę... Eeee... Coś o picia ?
- Szwetnie ! Szok z anasza, arbuża czy może kokosza ?
- Miałem raczej na myśli coś z alkoholem.
- Alkohol ? Tak, mamy to, te imperialne przybysze lubią to picz ! Chociasz my ża tym nie przepadamy !
Barman schylił się pod szynkwas i wyciągnął butelkę wódki, kieliszek i talerz daktyli, zapewne na zagrychę. Gerhard przyglądał się temu ostatniemu ze szczególnym niepokojem.
- Szmacznego ! - Barman, nadal szeroko uśmiechnięty, przysunął napełnione naczynie bliżej khornity.
Ten wzruszył ramionami i wypił wszystko jednym łykiem. I oczy zaraz wyszły mu z orbit.
Najwyraźniej arabski barman rozumiał słowo "alkohol" w ujęciu stricte chemicznym i podał nieszczęsnemu Gerhardowi zwykły etanol. Czysty.
Eirenstern, łzawiąc niczym mała dziewczynka, próbował zabić nieznośne pieczenie w gardle konsumując znaczne ilości daktyli. Nie pomogło, a w dodatku przekonał się, że daktyl to wyjątkowo plugawy owoc. Prawie jak słonecznik.
Czując w sobie narastający gniew, Gerhard postanowił nie robić scen i czym prędzej opuścić tawernę. Rzucił barmanowi miedziaka i odszedł od szynkwasu. Przy tym oczywiście zapomniał, że tutaj ludzie siedzieli praktycznie na ziemi i niemalże od razu wywalił się jak długi, potykając się o któregoś z bywalców. Na jego szczęście padł prosto na puszystą, aksamitną poduchę.
Gdy podniósł głowę z zamiarem wypuszczenia wyjątkowo plugawej wiązanki przekleństw, odkrył, że był otoczony przez grupkę młodych mężczyzn wyraźnie odróżniających się od reszty.
- Witamy szanownego pana ! - Jakiś blondas z błękitnymi oczyma uśmiechnął się szeroko na widok swego rodaka z Imperium. Gerhard bezbłędnie rozpoznał w jego głosie nordlandzki akcent.
- Może zechcesz się do nas przyłączyć ? - Kolejny nordlandczyk, tym razem piegowaty rudzielec, wskazał na wielką, przeszkloną fajkę wyposażoną w długą rurkę, przez którą zebrani wciągali lekko zielonkawy dym.
- Kim wy do cholery jesteście ?! - Eirenstern, który już zdążył wygodnie usadowić się na poduszce, spojrzał na tą dziwną zbieraninę - Sądząc po waszych mundurach, nie pochodzicie z floty Księcia Mórz.
- Księcia Mórz ? - Jeden z mężczyzn uśmiechnął się głupkowato - Ty, co faza ! No bo, jak można być księciem mórz ? Przecież morze nie może (he, he, czaicie ?) być nadane żadnemu szlachcicowi w lenno, bo nie jest nieruchomością, no bo ma fale i ten tenteges...
- Skoncentruj się, jełopie ! - Gerhard spoliczkował swego rozkojarzonego rozmówce, który wyraźnie schodził z tematu.
- Ała ! Spoko, już mówię, tylko mnie nie bij ! Jesteśmy marynarzami z sił ekspedycyjnych Imperium, a dokładnie z Sudenburga !
- Co ? Od kiedy to Sudenburg wysyła "ekspedycję" na zamieszkane tereny innych państw ? Coś mi tu nie gra...
- Stary, nie myśl tyle bo się spocisz. Lepiej posiedź tu sobie z nami i ściągnij bucha...
- Nie ma mowy, nie będę palił tego świństwa z bandą odmóżdżonych...
Zanim zdążył dokończyć zdanie, chłopak siedzący po jego prawej stronie wcisnął mu ustnik fajki wodnej do gęby. Chcąc nie chcąc, zaciągnął się dziwnym zielem.
Po chwili poduszka, na której siedział, stała nagle się bardzo wygodna, paskudne daktyle zmieniły się w pyszną i jakże pożądaną przekąskę a zgraja niezbyt bystrych marynarzy w fajnych gości, z którymi można było pogadać. Eirensternowi odechciało się myśleć, działać i w ogóle przejmować się czymkolwiek. Ot, posiedzi tu sobie chwilkę i zaraz pójdzie na rekonesans...

***

- Chłopaki, wstawajcie, jest lipa !
Gerhard ocknął się z letargu i kompletnie rozkojarzony rozejrzał się po tawernie.
Bothan, krasnoludzki inżynier z "Niezniszczalnego", właśnie okładał pięściami jakiegoś brodatego araba. Po krótkiej chwili pełnej intensywnej przemocy fizycznej, do przybytku wparowała cała masa żołnierzy burych mundurach, takich samych, jakie nosili marynarze siedzący obok khornity. Na nieszczęście stałych bywalców, Sudenbergczycy tłukli każdego, kto znalazł się w zasięgu pałki.
Eirenstern, nadal nie rozumiejąc do końca, co się dzieje, wstał z poduszki i zrobił kilka chwiejnych kroków w stronę epicentrum całego tego zamieszania. Jeden z mundurowych natychmiast go zauważył i ruszył w jego kierunku.
- Łożesz ty wywrotowcu chędożony ! - Warknął z pianą na ustach, kompletnie ignorując fakt, iż Gerhard raczej nie wyglądał na arabskiego bojownika. Mimo to zamachnął się lagą w celu spałowania rozkojarzonego imperialisty.
Gerhard, nawet mimo odurzenia dziwnymi substancjami, zareagował błyskawicznie.
Jednym szybkim krokiem gładko zszedł z linii ciosu, złapał napastnika za uzbrojoną dłoń, wykręcił mu nadgarstek i jednocześnie uderzył w krtań drugą ręką. Sudenburgczyk stęknął boleśnie i zwolnił uchwyt na swojej broni. Khornita, korzystając z okazji, błyskawicznie wyrwał mu pałkę, wykręcił się w piruecie i całej siły grzmotnął go w nieosłoniętą niczym głowę.
Rozległ się obrzydliwy trzask i mundurowy ciężko zwalił się na ziemię, krwawiąc obficie z rozwalonej czaszki.
- Kuuurde, ziom - Jeden z marynarzy wychylił się zza ramienia Gerharda - Trochę cię poniosło !
- Często mi się to zdarza - Odpowiedział, patrząc na umierającego Sudenbergczyka - Radzę wam prędko stąd wyjść. Znając moich "kolegów" z Areny Śmierci, zaraz z tej karczmy nie zostanie kamień na kamieniu.
Marynarze posłuchali rady i szybko czmychnęli tylnym wyjściem, nie zapominając rzecz jasna o zabraniu fajki wodnej.
- Kapitan Eirenstern ? - Jakiś młody arab, który jakimś cudem przeczołgał się przez tłum walczących, podszedł do Gerharda.
- Tak.
- Dzięki bogom ! Już myślałem, że pana nie znajdę ! Mam dla pana pilną wiadomość !
- To naprawdę nie jest dobra chwila na czytanie listów ! - Gerhard zdawał sobie sprawę, że zaraz któryś z mundurowych zauważy śmierć swojego kamrata i rzucą się na niego całą bandą.
- To bardzo ważne !
Eirenstern westchnął i bez słowa wyrwał list arabowi. Szybko przeczytał jego zawartość i wyrzucił papier na ziemię.
- Młody, czy przypadkiem ta karczma nie znajduje się na placu Baezyida ?
- Znajduje...
- Czyli niechcący wykonałem rozkaz tych "przyjaciół". Co teraz ?
Arab tylko wzruszył ramionami.
- Cóż - Mruknął Gerhard, widząc kilku żołnierzy idących w jego kierunku - Chyba zaraz się okaże !
Ostatnio zmieniony 10 paź 2013, o 15:46 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 1 raz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

Nachyliwszy się nad umierającym, czuł ciężko wydychane powietrze. Odór śmierci wypełnił wampirze nozdrza, pobudzając drzemiącą w nim siłę.

-Zrób coś dla mnie – wychrypiał starzec – Mój wnuk… Antonio… Zajmij się nim. Okaż się lepszym nauczycielem ode mnie. I moją kochaną żoną. Ją również się zajmij. Gdy to wszystko się skończy odwieź ją do domu. Proszę – dodał i umarł.

Ludwig biegiem opuścił arenę. Nie obchodził go wiwatujący tłum, oraz bucząca część widowni, która przegrała majątek stawiając na jego śmierć. Podczas walki ,gdzieś w cieniach areny przemykała postać. Już kiedyś ją widział. Jarzące się oczy, blada cera, ciemne włosy. To była osoba, która zna odpowiedzi, która od jakiegoś czasu go obserwuje. Ludwig nie przywiązywał do tego większej uwagi, bo intrygi, a później izolacja za bardzo go pochłonęły. Blade postacie przemykające gdzieś w pobliżu, znikająca załoga i ten specyficzny zapach, który potrafił odróżnić bez wzgledu na wszystko świadczyły ,że on i Anna nie byli jedynymi wampirami na pokładzie floty. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jakoś nigdy nie udało mu się z żadnym porozmawiać. Unikały go z jakiegoś powodu i należało dowiedzieć się z jakiego.

Dla śmiertelnika odnajdywanie wampirów nie jest niczym łatwym ani przyjemnym. Choć większość z ludzkich istot potrafi dostrzec pewne znaki świadczące o obecności nieumarłych to jedynie nieliczni potrafią ta znaki poprawnie zinterpretować. Prawda jest jednak taka, że odnalezienie władcy nocy, gdy ten tego nie chce, jest prawie niewykonalne dla zwykłych istot. Chyba, że taka istota jest innym wampirem. Wtedy sprawa jest dużo mniej skomplikowana. Nie inaczej było w tym przypadku. Chociaż pogoń za tajemniczym jegomościem trochę trwała to jednak ten , zdawszy sobie sprawę, że nie jest wstanie ukryć się, zdecydował zwyczajnie zaczekać na Ludwiga. Tajemnicza persona okazała się być niskim, skarlałbym starcem, jednak Fridrich znał takich jak on.- Czego mogą tu szukać Necrachowie. - Najbardziej „magiczny” i pokręcony ród władców ciemności.

-Dlaczego mnie obserwujesz? - Powiedział, wbijając wzrok w powykręcane ciało rozmówcy.
- Naprawdę nie wiesz? Nie domyślasz się, co mnie tu sprowadza?
-Nie. – Szybko odparł, nie chcąc zdradzać swych myśli. Nauczył go tego Manfred, kiedy jeszcze dla niego służył.
-Nie kłam! – Nagły wrzask dobiegał z wnętrza jego własnej głowy. Ludwig wiedział ,że niektóre z wampirów wykształciły taki sposób komunikacji, nie doświadczył go jednak nigdy dotąd. – Domyślasz się, że jesteśmy tutaj, bo czujemy to co ty. Ogromną, mroczną siłę w pobliżu. Czujemy ciebie!
-Mnie? Dlaczego mnie? – zdziwienie musiało przebić się przez obojętność Ludwiga, bo jego rozmówca wydał z siebie dźwięk, który miał być chichotem.
- Bo jesteś ważny, ale nie mnie jest dane o tym mówić. Niedługo dotrzemy do lądu, tam mieliśmy się z tobą skontaktować i skierować na spotkanie,. Skoro jednak jesteś tak niecierpliwy dalszych instrukcji udzielę ci teraz, więc słuchaj. Zbliżamy się do krainy przez śmiertelnych zwaną Arabią. Przybijemy do miasta, w którym to spotkasz się z pewnym człowiekiem imieniem Sadam. Będzie on czekał na ciebie pierwszego dnia w karczmie na jednym z placów.
***


Kiedy, Ludwig powolnym krokiem wszedł do karczmy zastał tam jeden wielki burdel.
-Kurwa znowu to samo. - jęknął i wyciągnął swoje podwójne miecze, zakręciwszy nimi parę razy ruszył naprzód w poszukiwaniu Sadama.

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

-Tam są Arabowie! Idziemy na nich!
sześciu arabów zwróciło łowy w ich kierunku.
-W imię Khaina!
Pierwszy nadbiegający Arab został ścięty wpół, A potem Duriath zawiązał walkę z pomniejszym przywódcą.
Landryol zabił 3, przy pomocy różnych trików i sztuczek szermierskich, a Dermath zabił 2 prawie natychmiastowo.
-Tylko tyle?- Ostrze Draicha wgryzło się z mlaśnięciem w ciało oponenta.
-Nie. Tam jeszcze są imperialni.- powiedział, wskazując patrol Sił Ekspedycyjnych i strzelając do nich z kuszy i zabijając jednego. Całe miasto miało stanąć w zamieszkach i płomieniach...
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Kiedy dwóch arabańczyków zaczęło wskazywać go palcami i biec w jego stronę ,ten chwycił krzesło i przygotował się do walki.
Pierwszy człowiek uzbrojony w krótki sztylet z rozbiegu chciał wbił go krasnoludowi w brzuch. Nacierał krzycząc coś dziwnego ,jednak Bothan szybkim ciosem zbił broń i silną kontrą rozstrzaskał krzesło na przeciwniku ,przez co do walki została mu jedynie noga od siedzenia. Ten padł i złapał się za zakrawiona twarz wrzeszcząc coś.
McArmstrong już musiał odpierać atak kolejnego ,który nabitą kolcami pałką chciał przywalić w głowę inżyneira. Krasnolud zbił dwa pierwsze ciosy i kiedy wróg chciał zaatakować od góry ,ten złapał obuch i gwałtownie przywalił głową w napastnika powalając go na ziemię .
-Giń ,psi synu!- warknął i splunął.
Wtedy silny cios w kolano zmusił go do upadku ,przeklinął siarczyście ,gdy poczuł ból od silnego ciosu w plecy.
-Leżeć! Karle!- krzyknął żołnierz za nim okładając go pałką. Bothan wrzasnął w khazalidzie i mimo ciosów rzucił się z ziemi na agresora łapiąc go za nogi i przerwacająć z sobą na ziemię.
McArmstrong był doświadczony w walce wręcz i leżąc szybko założył imperialiście zapaśniczą dźwignię. Żołnierz wrzeszczał ,gdy przez krasnoludzki chwyt nie mógł nic zrobić.
-Na kogo się porwałeś ,człeczyno?!- wrzasnął do obezwładnionego żołnierza i silnym ruchem przywalił trzy razy jego jego potylicą w kamienną podłogę. Ten po drugim razie jęknął i przestał się wyrywać ,gdy spod niego popłynęła kałuża krwi.
Bothan wstał i natychmiast został złapany przez dwóch silnych fanatyków ,którzy przycisnęli go do ściany.
-Puszczajcie ,korniszony!!!- wrzeszczał ,póbujac się wyrwać ,kiedy pojawił się przed nim pobit wcześniej młodzienieć ,który zawował bojówki.
-Widzisz krasnoludzie! Nasz naród...- jednak nie skończył ,gdy Bothan potężnym kopniakiem w czułe miejsce powalił go na ziemię. Dwóch fanatyków chciało rzucić krasnoluda na ziemie ,jednak ten w ostatniej chwili utrzymał sie na nogach ,po czym gardą obronił się przed ciosem ,następnie wyprowadził bokserską kombinację w brzuch arabiańczyka ,która zakończył nokautem.
Jego towarzysz wyprowadził prawy prosty ,jednak Bothan złapał go i wykręcił mu rekę ,i z łokcia przywalił mu w kręgosłup. Ten krzyknął i padł ,wrzeszcząc ,gdy inżynier podbitym butem rozkwasił mu mordę.
McArmstrong warknął do nękajacego go młodzieńca -Sam do mnie przyszedłeś... dobrze...- . Podszedł do póbujaćego uciec po ziemi arabianczyka i silnym kopniakiem w żebra znów go powalił.
Wtedy ktoś krzyknął -Bijcie krasnoluda! Ahlem! Ihlem! Ehlem!- jakiś niski arabianczyk darł sie do trzech wielkich młokosów z tatułażami na umięścionych ramionach ,którzy masakrowali jakichś żołnierzy. Ci spojrzeli w jego stronę i wyciągajac swoje sporych rozmiarów tasaki zmierzali w jego kierunku.
-Chmm... chędożone samobójce...- Bothan splunął i ,gdy byli tuż przy nim wyszarpnął zza pasa swój rodowy garłacz wycelowywyjąc w ich kierunku. Trzech wielkich ludzi nagle stanęło i ze strachem w oczach spojrzeli w wylot lufy. Nie zdążyli nawet krzyknąć ,kiedy huk rozniósł się po całej karczmie ,a dym uniósł się z lufy ,z której wystrzeliło mnóstwo pocisków. Kartacz zmaskarował napastników i wbił się w kilku ludzi w krzątaninie za nimi.
Bothan uniósł broń i z uśmiechem zdmuchnął dym unoszacy zię z lufy.
-Nauczę cię szacunku!- wrzasnął i gdy arabiańczyk próbował wstać ,Bothan założył mu szyje lewą ręką dźwignię podduszając go ,ten próbował sie wyrwał bezskutecznie próbując uwolnić sie z chwytu. Wolną ręką krasnolud przeszukał kieszenie pokonanego i wyciągnął z nich skórzany mieszek. Silnym ruchem tak poddusił chłystka ,że ten padł trzymając się za szyję. Krasnolud wstał i otworzył sakiewke wyciągając z niej dokładną równowartość skradzionej kwoty. Resztę cisnął w leżącego i parsknął -No! Masz szczęście ,żem łaskaw i nie zażądam odszkodowania!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Sorry za brak aktywności, ale nie miałem zupełnie pomysłu na cokolwiek. Widzę jednak, że nie tylko ja zrobiłem przerwę- wobec tego przejmę sprawy w swoje ręce :wink: ]

Sytuacja w karczmie zaczęła się rozjaśniać, tłum walczących przerzedzał się, powaleni na posadzkę nie wstawali, wyrzuceni za okno nie wracali, bitwa więc wyglądała więc na wygraną. Ci, co stali na nogach zmykali gdzie pieprz rośnie, zostawiając nieprzytomnych kamratów za sobą. Bothan splunął z pogardą na ten widok.
-Zmykajcie psie syny! Wróćcie, gdy będziecie mieli do zaoferowania więcej. -zakpił krasnolud.
Czy wypowiedział to w zły moment, czy po prostu był to zbieg okoliczności, nie wiadomo. Nim opadł bitewny kurz do karczmy wpadała grupa dorodnych Arabiańczyków, ubranych w jednakowe czarne burnusy i chusty zakrywające całą twarz. W dłoniach dzierżyli zakrzywione bułaty, a Loq-Kro-Gar zgadywał, że władali nimi z niemałą wprawą. Najwyższy z nich, prawdopodobnie dowódca wystąpił przed szereg i wycharczał w swym dziwnym języku prawdopodobnie wezwanie do poddania. Zacięty wyraz twarzy Bothana oznajmiał, że wolał zginąć niż dać się schwytać. Zacisnął mocniej pięści, a w pomieszczeniu rozległ się dźwięk trzaskających knykci. Stał w pozycji bojowej czekając na atak, gdy nagle ze zdumieniem stwierdził, że saurus opuszcza gardę. Wysoki Arabiańczyk wyszarpnął zza pazuch małe zawiniątko, zerwał zeń szmatkę i cisnął małą, ciemną kulę pod nogi krasnoluda i jaszczura. Rozległ się huk, a umysły obrońców ogarnął mrok.

Zapadał wieczór. Na ulicach rozbłysły pochodnie i oliwne lampki, lecz wiele miejsc tonęło w ciemnościach. Ludzie wracali z pracy do domów, a o dzisiejszej awanturze w karczmie nic nie zdawało się przypominać. Port i centrum miasta ogarnął spokój. Jednak nie miała to być jedna z tych sennych nocy. Jeszcze za dnia po mieście rozeszła się wieść, że coś miało się wydarzyć na przedmieściach Khnadqu. Teraz tłumy Arabiańczyków ciągnęło na miejsce, by być świadkami nadchodzących wydarzeń. Gromadzili się przed budynkiem, który wyglądał na dawno opuszczoną i zrujnowaną świątynię zapomnianego bóstwa. Skała była wyszczerbiona w wielu miejscach, lecz wszędzie widniały świeżo zapalone kaganki. U szczytu schodów przy wejściu do świątyni stały dwa kamienne lwy o ludzkich twarzach i orlich skrzydłach, wyraźnie nadgryzione zębem czasu. Cienie z oliwnych lampek tańczyły na ich rysach, sprawiając wrażenie, że dawni obrońcy świątyni wciąż czuwają.
Nagle rozmowy ucichły, gdy z wrót przybytku wyszedł mężczyzna, wyjątkowo blady jak na mieszkańca tych okolic, lecz jego rysy twarzy nie pozostawiały wątpliwości- był czystej krwi Arabiańczykiem. Jego twarz i tors zdobiły tatuaże, z czego najosobliwsze na gałkach ocznych nadając im wygląd dwóch granatowych kul. Mężczyzna schylił się, zagarnął garść piasku i zaciśniętą dłoń uniósł w górę.
-Bracia! Wierni synowie Arabii! Zbyt długo żyliśmy w cieniu ludzi z północy! -krzyknął po Arabiańsku -Nasi ojcowie gięli karki pod butem zaprzedanych staroświatowcom szejków, rosząc przy tym piasek krwią i łzami. Nasze dzieci wyrywane są z serca naszego narodu, uczone niegodnych i grzesznych zachowań.
Tłum zaszumiał gniewnie, przyznają oratorowi rację.
-Bracia! Nadszedł kres dominacji człowieka z północy! Wierni synowie ziemi Arabiańskiej powstaną i zrzucą jarzmo niewoli! Odbierzemy imperialnym nasze domy, naszą kulturę, nasze dziedzictwo, nasze dzieci! Jeszcze dziś skąpiemy najeźdźców w ich krwi!
Ludzie krzyczeli radośnie, zupełnie jakby wyczekiwali od dawna tej chwili. Zewsząd słychać było skandowanie "Khandaq!"
-Dziś zgładzimy naszych ciemiężycieli, a zaczniemy od tych tutaj! -wrzasnął na całe gardło Arabiańczyk, wskazując na wejście do świątyni. Chwile potem pojawiło się dwóch bojówkarzy prowadzących jeńców. Na ich widok zgromadzeni zawyli z żądzy krwi i mordu. Mistrz ceremonii podszedł do więźniów i zerwał im kaptury z głów.
-Co jest kurwa? -warknął Bothan, który dopiero teraz mógł zobaczyć co się dzieje. Klęczący obok Loq-Kro-Gar milczał, zdawał się nie dostrzegać powagi sytuacji. Krasnolud szarpnął więzami, lecz postronki ściśle krępowały mu ręce. Kat- wysoki Arabiańczyk z rozchłestaną koszulą, ściskający dwóręczny topór podchodził do swych ofiar.
-Nie tak wyobrażałem sobie swój koniec- mruknął niezadowolony McArmstrong.

Wewnątrz świątyni, w jej podziemiach, z dala od hałasów z góry pojedyncza postać nerwowo patrzyła na małą klepsydrę pełną fosforyzującego piasku. Gdy drobny pył się przesypał, starzec wyciągnął z torby mały, ciemny kryształ i położył przed sobą, po czym pokłonił się i rozbiwszy klepsydrę zaczął usypywać wokół kamienia dziwne znaki, śpiewając przy tym pieśń w języku zgoła innym niż Arabiański. Podczas inkantacji kryształ rozbłysł jadowicie zielonym światłem, po czym przygasł gdzy pieśń dobiegła końca. Przez chwilę wydawało się, że nic się nie wydarzy, a stary na próżno odprawiał gusła, gdy kamień rozbłysł na nowo i eksplodował na tysiące fragmentów. Odłamki na powrót ciemniejąc, zaczęły zlewać się ze sobą, tworząc czarną kałużę, powiększającą się z każdą chwilą. Po chwili kałuża zaczęła się uwypuklać i rosnąć, formując kształt postaci. Rozległ się przenikliwy pisk, a bryła o zamazanych konturach nagle uformowała się w postać w metalowej zbroi z kapturem nasuniętym głęboko na głowę. W rękach dzierżyła dwa arakhi.
-Panie. -rzekł starzec, kłaniając się nisko. -Wypełniliśmy zadanie. Jaszczur nie stanowi już zagrożenia.
-Doskonale. -odrzekła postać, a jej głos był głęboki i przytłaczający. Mimo nieludzkiego oddźwięku nie można było przeoczyć nuty zadowolenia.
-Panie.... nie śmiałbym.... ale obiecałeś -jąkał się starzec.
-Tak... Pamiętam. -Postać mówiła nieśpiesznie- Wiedza ostateczna.
Zjawa wyciągnęła dłoń i dotknęła pancernym palcem czoła akolity. Starzec nie krył rozradowania.
-Ból i cierpienie... Oto co człowiek poznaje ostatecznie.
Błogi wyraz twarzy akolity przerodził się w przerażenie, gdy nagle jego rysy wyostrzyły się, zmarszczki pogłębiły, skóra zaczęła szarzeć, a on sam w błyskawicznym tempie postarzał się jeszcze bardziej, aż w końcu rozsypał się w pył. Zjawa odwróciła się i już miała się rozpłynąć w mroku, gdy nagle poczuła... obecność. Saurus wciąż żył! Ci głupcy nie dokończyli zadania!

Nieświadom wydarzeń w podziemiach tłum wył, domagając się śmierci niewiernych. Bothan westchnął.
-Nie sądziłem, że przyjdzie mi umrzeć u boku chędożonego jaszczura. -Zaśmiał się krasnolud. -Dać się złapać bandzie brudasów...
Loq-Kro-Gar wydawał się nieobecny, zupełnie jakby jego umysł przebywał poza ciałem. Kat splunął na ostrze, wyszczerzył żółte zęby i wzniósł topór do ciosu. Inżynier nie bał się. Już w oddali widział dom przodków...
Nagle oczy saurusa zwęziły się.
-Zostaliśmy schwytani.... bo na to pozwoliłem. -rzucił nagle Loq-Kro-Gar.
Napiął mięśnie i bez większego wysiłku zerwał krępujące go więzy. Ostrze topora opadło, by zadać śmierć niewiernym, lecz saurus był szybszy. Jego ręka wystrzeliła i chwyciwszy za stylisko broni, wyrwał ją zaskoczonemu Arabiańczykowi, po czym chlasnął pazurami po gardle. Kat zabulgotał, tocząc z usta krwawą pianę, po czym osunął się na schody.
Przez chwilę tłum patrzył w milczeniu z niedowierzaniem na to, co się wydarzyło, lecz przełamawszy szok rzucili się w kierunku dwójki bohaterów.
-Cała zgraja na naszą dwójkę. Wiesz jak to nazywam? -rzucił Bothan do jaszczura
Loq-Kro-Gar spojrzał na niego pytająco.
-Równe szanse- zarechotał krasnolud.

[Kto chętny, by przybyć z odsieczą-zapraszam, ale nie kończcie sami walki- mam zaplanowane coś ekstra, więc bierzcie oręż i do dzieła :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[ Dzięki wielkie, w końcu odzew! :) ]
Głowy dwóch imperialnych usłyszały jedynie mlaśnięcie, zobaczyły stal, i spadły z stukotem na kamienie, i rozlały kałużę krwi. Kolejny atak rozciął całe ciało na pół, dzięki sile uderzenia z nad głowy. Landryol rozciął serce kolejnemu napastnikowi, podczas gdy drugą bronią blokował jego ciosy. Dermath wykorzystał nieuwagę przeciwnika, by go zabić z ukrytego ostrza.
Przeciwnik sparował, i podciął assasyna, który zrobił przewrót w przód, i rzucił nożem do tyłu. Nóż zamiast trafić w serce, trafił w krtań, powodując śmierć lidera.
-Chyba koniec.-
-Nie wydaje mi się.- Odparł Landryol Duriathowi. -Zostały jeszcze te czarne ***** z chusteczkami na gębie.-
4 Arabów z bułatami podbiegło do nich, i jeden z nich zamaszyście zamachnął się ręką. Dermath odrazu rozpoznał ładunek.
-Gromowa KUR**! USZY!- Wszyscy jak na komendę zatkali uszy. Jak się rozwidniło, Arabiańczycy nie zobaczyli ciał oponentów. Za to usłyszeli bełty. 1 z nich osunął się na glebę.
-Teraz moja kolej.- Dermath tupnął nogą, i naokoło 3 arabów zapanowała ciemność.
-Dobra, znajdźmy resztę Arabów.-
-Czekaj, tylko zagrabię... 15 monet.-
-A gdzie reszta Arabów?- Spytał Dermath.
-Pewnie w karczmie. Chodźmy!-

W karczmie, za wyjątkiem burdelu i barmana, nikogo nie zauważyli.
-Barman gdzie ***** reszta? -
-Wpadli Arabówie, i wszytko naokołó ogłuchłó!-
Trójka pogrążyła się w milczeniu.

-Dobra, wymieniajmy.- Przerwał ciszę Landryol.
-Dobra. Elfa zniknęła, Elfi poeta - całkiem prawdopodobne że go zabrali.-
-Ludwig odpada, wampierze są odporne na działanie petard Gromowych.-
-Zostali Gerhard, Pan Jaszczurka, i Bothan.-
-Oni na pewno. Gromówki działają na ich rasy.-

Do karczmy wszedł Książę Mórz z jego gwardią.
-Mam do was prośbę Druchii. Znajdźcie resztę zawodników.-
-Co ja, Kroot? Miasto jest duże, nie ma szans na znalezienie ich!-
- A co powiecie na... - Wyszeptał im do uszu Aldehar.
-Coż... Zgoda. Ale jak skończy się runda.
-Dobra. Macie iść do Świątyni Dwóch Bóstw.-

Po wyjściu z karczmy, i udaniu się w kierunku świątyni, Dermath zagadnął ich.
-Wiecie.... Mam takie uczucie coby mnie ktoś obserwował...-
Reszta drogi upłynęła im w milczeniu. Wszyscy myśleli o słowach Aldehara.

- To tu.- pokazał Dermath ludzi biegnących w stronę świątyni.
-ZA KHAINA!!!- zakrzyknęli.

[Ktoś jeszcze? :) ]
Ostatnio zmieniony 13 paź 2013, o 16:40 przez Kubaf16, łącznie zmieniany 1 raz.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Kubaf16 pisze:Do karczmy wszedł Książę Jezior jego gwardią.
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
To jest Książę Mórz ,przydomek Książę Jezior używają krasnoludy ,jak to zwykły przeinaczać wyrazy ;)
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Edit :)]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

[Wiadomo coś o Ekwipunku na następnej Arenie?]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Kubaf16 pisze:[Wiadomo coś o Ekwipunku na następnej Arenie?]
Ach ten brak cierpliwości... :lol2:
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Byqu pisze:
Kubaf16 pisze:[Wiadomo coś o Ekwipunku na następnej Arenie?]
Ach ten brak cierpliwości... :lol2:
[Piszę historię Postaci i chciałbym wiedzieć czy będę posłańcy, jaki Ekwipunek i zasady specjalne :)]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Lista nie jest jeszcze gotowa. Pytania dotyczące kolejnej Areny na priv do mnie.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[No, dajecie panowie, rozwalajcie szybciutko tłum, a wisienka na torcie będzie Wasza :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[Daj mi trochę czasu, coś wymyślę :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Gerhard otworzył oczy i zamrugał klika razy. Znowu miał nieprzyjemne i irytująco znajome uczucie, że stracił przytomność. W dodatku w raczej nieodpowiednim momencie i nie z własnej woli. Z pewnym trudem wstał z podłogi.
Pobieżna analiza otoczenia pozwoliła mu stwierdzić, że nadal znajdował się w tawernie. Tyle, że teraz na podłodze zamiast puszystych poduch leżeli pobici do nieprzytomności ludzie i porozwalane stoły.
Eirenstern po chwili zauważył zaschniętą już kałużę krwi kilka kroków od miejsca, w którym leżał i od razu niemalże przypomniał sobie wszystko. Dziwną grupkę młodzieńców, Bothana i Loq-Kro-Gara walczących z jakimiś miejscowymi nacjonalistami oraz nagły atak mundurowych. Pamiętał, że rozwalił łeb jednemu z żołnierzy, potem powalił kilku następnych, a następnie...
No właśnie, w tym miejscu urywał mu się się film. Co się do cholery stało ? Wrodzona arogancja i pewność siebie kazały mu wątpić, że został pokonany przez tych amatorów z pałkami, a w takim razie co innego mogło sprawić, że wylądował nieprzytomny na ziemi ?
- Kuuurde, ciągle tu jesteś ! - Usłyszał głos z swoimi plecami.
Gerhard obrócił się i zauważył jednego ze zblazowanych marynarzy, z którymi siedział wcześniej przy fajce wodnej.
- Mógłbym powiedzieć to samo o tobie. Przecież kazałem wyjść tobie i twoim kumplom z karczmy.
- Stary, to było jakieś pięć godzin temu ! Za oknem jest już ciemno. Nie mów, że leżałeś tutaj przez cały czas !
Pięć godzin ! Gerhard nie zdziwiłby się, gdyby cała flota już dawno odpłynęła, zostawiając go na tym zadupiu.
- Pewnie będę żałował tego pytania - Eirenstern westchnął zrezygnowany - Ale czy wiesz, co tu się do cholery stało ?
- Wiem ! - Marynarz wypiął dumnie pierś - Po tym, jak kazałeś nam spadać, wymknęliśmy się cicho tylnym wyjściem. Kiedy już byliśmy na ulicy, przypomniałem sobie, że zostawiłem cały zapas Fajkowego Ziela na naszym stoliku. Tak więc, nie bacząc na własne bezpieczeństwo, wróciłem do karczmy. Wtedy zobaczyłem, jak walczysz z czterema strażnikami naraz. Stary, co ty im robiłeś ! Rzucałeś nimi jak snopkami siana ! No, w każdym razie, krasnolud z jaszczurką też robili strasznie wielką rozróbę i razem pogoniliście Sudenburgczyków. Już myślałem, że wygraliście to starcie, ale nagle jakby nigdy nic wpadła tutaj banda arabów ubranych na czarno. Rzucili wam pod nogi jakiś granat usypiający i padliście na ziemię. Potem arabowie wynieśli krasnala z jaszczurką i wszystko się skończyło.
- Zaraz zaraz. Pojmali TYLKO tą dwójkę ?
Marynarz spojrzał na niego dziwnie.
- Eeeee... Tak ? Przecież stoimy tu sobie kompletnie nieschwytani.
- Przecież też walczyłem. Czemu mnie nie wzięli ?
Jego rozmówca wzruszył obojętnie ramionami.
- Nie wiem. Może wyglądałeś zupełnie zwyczajnie, jak normalny bywalec tej karczmy ?
Gerhard miał mieszane uczucia. Z jednej strony cieszył się, że uniknął haniebnej niewoli, a z drugiej... Uznali go za niegroźnego ? JEGO ? Chodzącą maszynę do zabijania, doświadczonego żołnierza, weterana niezliczonych bitew i, przede wszystkim, Czempiona Khorna ? To niemalże obraza jego honoru !
- Nie widziałeś, gdzie ich zabrali ?
- Nie, zwiałem od razu, gdy tylko zaczęli rzucać tymi bombami. A co ? Co chcesz zrobić ?
Eirenstern zrobił bardzo, bardzo nieładną minę.
- Wyprowadzę tych skurwysynów z błędu co do mojej rzekomej nieszkodliwości. Mieszkańcy Arabii przez następne dziesięciolecia będą wspominali o rzezi, która dokona się tutaj tej nocy ! Ulice spłyną krwią tych żałosnych pędraków, a ich czaszki powiększą chwałę Boga Krwi !
Marynarz, zbity z tropu nagłym, podniosłym tonem swego rozmówcy oraz ogólnie obietnicami niewypowiedzianych okrucieństw, pokiwał tylko głową z nerwowym uśmieszkiem.
- Peeeewnie, ziom, zrób to. Na zdrowie. Cokolwiek pomoże ci się wyluzować.
- Weź swoich kumpli i uciekajcie stąd czym prędzej. Rozniosę to zadupie w drzazgi ! - Obiecał, po czym ruszył ku wyjściu z tawerny.
- Spoko, stary, leć, nie krępuj się. Ej, musimy się kiedyś ustawić na jaranie, czy coś, co nie ? Siema !
Gerhard już wybiegł na ulicę, więc nie odpowiedział. Marynarz postanowił posłuchać jego rady niezwłocznie zrobił to samo. W oczach tego nordlandzkiego kapitana było coś, co kazało mu uwierzyć w każdą z jego krwawych obietnic.

***

Eirenstern dosyć prędko zlokalizował ewentualne miejsce przebywania Bothana i Loq-Kro-Gara. Niemalże każdy obywatel tego zapomnianego przez bogów zadupia kierował się w stronę placu świątynnego, co przy mieście tej wielkości mogło oznaczać tylko jedno.
Publiczną egzekucję.
Nie trzeba było być Inkwizytorem, żeby wydedukować, kto był główną atrakcją wieczoru.
Zaiste, po kilkunastu minutach przepychania się przez rozgorączkowany, żądny krwi tłum, Gerhard dotarł w okolice świątyni.
Jego przypuszczenia potwierdziły się. Na wzniesieniu klęczeli saurus i inżynier, obaj spętani. Obok zaś stał muskularny kat z wielkim toporzyskiem.
Gerhard zawahał się na chwilę. Perspektywa oglądania upokarzającej śmierci jego największego wroga wydawała mu się nad wyraz kusząca. Z drugiej zaś strony, wolały osobiście wyrwać bijące serce Loq-Kro-Gara i złożyć jego czaszkę w ofierze Khornowi.
Eirenstern westchnął. Ironia tej sytuacji była aż nadto wyraźna. Żeby zabić swego przeciwnika, będzie musiał teraz uratować mu życie. No cóż, niezbadane są ścieżki losu, jak to zwykli byli mawiać wyznawcy Tzeencha.
Gerhard dyskretnie dobył gladiusów i zaczął przeciskać się przez tłusczę w stronę świątynnych schodów. Był już całkiem blisko prowizorycznego szafotu, zaraz wybiegnie z tłumu, zmasakruje strażników, utnie łeb katowi, uwolni tamtych dwóch i razem przebiją się do Księcia Mórz. Musiał tylko się pośpieszyć...
Zupełnie nieoczekiwanie, jego plan wziął w łeb. Loq-Gro-Kar jakby nigdy nic rozerwał więzy i wypatroszył mistrza małodobrego swoimi ostrymi jak brzytwa szponami.
Tłum nagle zamarł. Gerhard, wręcz ogłuszony tą nagłą ciszą, rozejrzał się zdezorientowany. Wszyscy patrzyli w osłupieniu, jak jaszczur przecina więzy na nadgarstkach Bothana, który niezwłocznie uzbroił się w katowski topór.
Po nieznośnie wręcz długiej chwili, jakiś starzec w tłumie wrzasnął:
- ZABIĆ ICH !
Dopiero wtedy wszyscy otrząsnęli się z szoku i rzucili się z mordem w oczach na dwójkę nagle uwolnionych bohaterów. Gerhard, chcąc nie chcąc, został porwany przez wściekłą tłuszczę.
Bothan i Loq-Kro-Gar tymczasem przystąpili do rozpaczliwej obrony. Na początku mieli małe opory w zabijaniu zwykłych cywili, którzy atakowali ich gołymi pięściami, ale czysty fanatyzm i nienawiść ich przeciwników pozbawiła ich wszelkich skrupułów.
Gerhard również dał się ponieść obezwładniającej wściekłości, która jednakże miała zgoła inne źródła niż ta, która pchała Arabów do walki.
- Puszczajcie mnie, pędraki ! - Wrzasnął, po czym zakręcił się w morderczym piruecie.
Błysnęła złocista stal demonicznych gladiusów. Cienki, rozedrgany krzyk kobiety zagłuszył nawet gwar tłumu. Polała się krew.
Kilku mieszczan stojących najbliżej khornity padło na ziemię z pociętymi twarzami i odrąbanymi rękami, po czym zostało zadeptanych przez własnych rodaków. Arabowie zbyt późno zauważyli śmiertelne niebezpieczeństwo wśród ich własnych szeregów; kolejnych czterech miejscowych zostało dosłownie wypatroszonych na oczach wszystkich.
Gerhard, rąbiąc mieczami na oślep, przebijał się w stronę kompanów z Areny Śmierci. Niektórzy z arabów stojących mu na drodze próbowali go powstrzymać, ale przez szał nawet nie poczuł ich żałosnych ciosów.
Loq-Kro-Gar właśnie obalił ogonem kilku najbliższych przeciwników, kiedy zauważył poruszenie w głębi tłumu. Stojąc na szczycie schodów, miał dobry widok na sytuację. Nadal odganiając się od fanatyków, zauważył źródło owego poruszenia. I przez chwilę nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Gerhard, obryzgany krwią od stóp do głów, wypadł z tłumu i zaczął wbiegać po schodach, na których już leżało mnóstwo zwłok. Bothan, rozpłatawszy jednego z przeciwników potężnym ciosem katowskiego topora, zauważył go i uniósł topór na znak wyzwania.
- Chodź do mnie, bydlaku ! Wypatroszę cię jak wieprza ! - Krzyknął i rzucił się na Gerharda. Ten sparował jego cios skrzyżowanymi mieczami.
- Bothan, do cholery, to ja !
- Eirenstern ?! Co ty tutaj robisz ? I dlaczego wyglądasz jak jakiś chędożony Krwiopijec ?
- Jak to co ? Przyszedłem was uratować !
- Ha ! Nie wiem jak ten oto jaszczur, ale Bothan McArmstrong nie potrzebuje żadnego ratunku !
- Właśnie widzę ! Uważaj !
Gerhard odwrócił się i potężnym zamachem rozciął twarz nacierającego araba, który spadł ze schodów brocząc krwią.
- Lecą następni ! - Bothan stanął u boku Eirensterna - Przygotujcie się !
Po chwili dołączył do nich Loq-Kro-Gar. Rzucił Gerhardowi przelotne, zagadkowe spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na rozjuszony tłum.
Trójka bohaterów, stojąca na szczycie spływających krwią schodów, przygotowała się na odparcie kolejnej fali wściekłych napastników.

[ Dawaj tą wisienkę :mrgreen: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Płaz Draicha powalił dwóch Arabów, a potem rozciął ich w pół. Pobliska świątynia dała im żądzę krwi i nienawiść, do wszystkiego co żyje. Zupełnie tak jakby byli niedaleko Kociołka Krwi... Zamyślania przerwał cienki, rozedrgany krzyk kobiety. Trysnęła się krew.
-Widocznie Gerhard nie został złapany...-
Dermath przerwał "Killing Spree" z powodu strachu, wywołanego obserwowaniem przez kogoś.
-Walcz ***wa!-
-On tam jest...-
Landryol odwrócił się w stronę w którą patrzył Dermath.
-Walczyć!- krzyknął do nich Duriath, rozpłatał przeciwnika na pół. Wyrwali się z zadumy, I ponownie rozpoczęli ofensywę.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Tłum wspinał się po schodach ślizgając się na krwi swoich pobratymców, depcząc trupy i przepychając się. Co rusz któryś z Arabian spadał w dół, gdzie tratowany był przez nadciągających z tyłu. Tłuszcza Będąc w amoku nie zwracała na to uwagi, pragnęli tylko śmierci niewiernych. Gerhard ledwo powstrzymywał się od rzucenia się w tę kotłowaninę ludzkich ciał, by całkowicie oddać się krwawemu szałowi, Bothan zacisnął mocniej dłonie na trzonku topora. On także chciał jak najszybciej odpłacić "człeczynom" pięknym za nadobne. Loq-Kro-Gar sprawiał wrażenie spokojnego i opanowanego, nie okazywał teraz swojej drapieżnej natury, co inżynierowi wydawało się dziwne. Co więcej w pewnej chwili jaszczur odwrócił się tyłem do tłumu i spojrzał kierunku świątyni mamrocząc coś po sauriańsku. Wypowiadał słowa coraz głośniej, a choć w języku trudnym i brzmiącym jak charkot dinozaura, brzmiały jak inkantacja czy modlitwa. Nagle z wnętrza świątyni uderzył gwałtowny podmuch wiatru, niosąc w sobie szary pył. Nim objął trójkę bohaterów Loq-Kro-Gar zakończył inkantację, niemal rycząc ostatnie słowa i uniósł w górę rękę ze swym pierścieniem. Kometa o dwóch ogonach, symbol Soteka zajaśniał. Szary wicher opłynął saurusa, krasnoluda i kapitana, jakby znajdowali się w szklanej bańce, nie czyniąc im krzywdy. Mniej szczęścia mieli Arabianie. Bothan i Gerhard nie byli w stanie dostrzec co się z nimi dzieje, gdyż podniesiony pył skutecznie zasłaniał wszystko, lecz nawet upiorne wycie wiatru nie było w stanie zagłuszyć krzyków. Któryś z ludzi uczynił kilka kroków w kierunku szczytu schodów. Gdy uniósł głowę inżynier i kapitan ujrzeli jak wiatr odrywa kawałki skóry z jego twarzy, jak jego ciało starzeje się i schnie, aż nieszczęsny Arabianin rozsypał się w pył, porwany wiatrem. Po kamiennych stopniach płynęła szara ciecz, zdążając w górę schodów w kierunku wejścia do świątyni. W końcu wiatr ustał, a większość fanatyków zniknęła. Ci, co przeżyli pierzchali gdzie się da, aż w końcu na placu pozostała tylko trójka zdezorientowanych Druchii. Loq-Kro-Gar wciąż wbijał wzrok w czarną czeluść, usiłując dostrzec niewiadomo co. Po chwili z ciemności wyłoniła się wysoka postać, dorównująca saurusowi wzrostem. Miała na sobie ciemnoszarą zbroję płytową, zaś w rękach ściskała dwa arakhi. Z barków spływał jej jasnoszary płaszcz, którego kaptur skrywał twarz przybysza ciemnością. Zjawa stąpała lekko, niemal nie dotykając ziemi. Nagle uniosła rękę i z końca zakrzywionego ostrza błysnął strumień energii, tym razem zielonej. Na kamiennej posadzce pojawiły się zielone żyły, które pomknęły na boki. Słyszeć się dało dźwięk kruszonej skały i ryk dzikiego zwierzęcia. Zielone żyły wspięły się na cokoły posągów i oplotły kamienne postaci gęstą siecią. Kamienne postaci drgnęły, ich oczy zabłysły szmaragdową poświatą.
Lammasu zeskoczyły z cokołów i ryknęły.
-Mamy przerąbane... -mruknął Bothan.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Mamy przerąbane...- mruknął Bothan i uniósł katowski topór przeklinając w khazalidzie..
Gerhard i Loq-Kro-Gar ustawili się w pozycjach bojowych nie odwracając wzroku od nadchodzących mistycznych istot.
-Zaraz!- rzucił krasnolud -Skoro je przywołałeś to je odwołaj! Albo kontroluj! Albo...- nie skończył kiedy z silnego wyskoku istoty rzuciły się na zawodników. Potężna kamienna ręka odrzuciła krasnoluda ,który z hukiem uderzył w mur i legł pod nim puszając topór.

-Co do czorta...- mamrotał inżynier próbująć wstać. Złapał się za obolałą głowę ,po czym okazało sie ,że cieknie z niej krew. Inżynier cały w pyle i krwi swojej oraz zabitych ,przeklnął ,po czym przypomniał sobie gdzie jest ,gdy widział człowieka i jaszczuroczłeka w bitewnym szale bezskutecznie atakujących magiczne stwory. Po pewnym momencie starali się unikać wroga widząc ,ze nic mu nie robią.
-Cholera... zaraz... myśl... przecież walczyłeś w wojnie z elfami i ich magią...cholerna magi! Co o tym kurna było...- myślał krasnolud szukając wokół katowskiego topora.
W końcu podniósł go i warknął -Zniszczyć epicentrum magii ,maga albo rozproszyć czar! Ha!-
Bothan przypomniał sobie sytuację przed ogłuszeniem i rozjerzał sie w poszukiwaniu tajemniczego wojownika.
-Mam cię kwiatuszku...- splunął i chwycił obiema rękoma broń.
Istota stała w milczeniu trzymając przed sobą broń z której uchodziła energia.

-BARUM KHAZAD!!!- wydarł się McArmstrong z całą siłą szarżując na istotę. Ta zdążyła jedynie spojrzec w jego stronę ,kiedy potężny cios ,zdolny przepołowić okutego w zbroję rycerza ,odrzucił ją na ziemię. Krasnolud zdziwił się ,gdy mroczna postać wstała w milczeniu ,tak gdyby nie odniosła żadnych obrażeń oprócz wielkiego wgniecenia na zbroi.

*****
-Patrz człecze!- rzucił jaszczur do Gerharda ,który z wrzaskiem okładał gladiusami nieruchomą istotę.
-Przestać! Nie reagują! Patrz tam!- krzyknął i wskazał krasnoluda unoszącego broń nad mrocznym magiem. -Musi się skupić ,żeby nie kontrolować!- wtedy dostrzegł jak okuty w zbroję mag wznosi broń ,a zielona fala znów ożywiła kamiennych przeciwników.
*****
-Giń psi synu!!!- krzyknął i znów zaatakował z góry. Jednak tym razem przeciwnik był gotowy i sparował cios z niebywałą siłą ,po czym z jego broni wybiła zielona spirala ,która odrzuciła krasnoluda na parę metrów. Wojownik znów wysunął rece ,a wiąca energi ponownie wskrzeciła kamienne potwory.



-Chroń Grimmnirze...- wydusił z siebie Bothan wypluwając z ust krew. -Nie ubijem go... a skoro krasnolud nie da rady to co tu mówić o człowieku i jaszczurce...-
Wstał ledwo trzymając się na nogach i przecierając twarz. -Tu trzeba myśli technicznej.- ledno powiedział do siebie ,po czym kaszlnął wypluwając krew.
Złapał się za obolałe żebro i ze wszystkich sił pokuśtykał w stronę ołtarza ,gdzie mieli ich wcześniej złożyć arabiańczycy.
-Gdzieś tu... gdzie te świnie zabrały nasze rzeczy... moja skrzynia... mój cenny dynamit...- myślał sycząc z bólu i szukając ładunków ,podczas ,gdy jego towarzysze starali się bezskutecznie przebić do maga.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

-Zmory! No, To są duchy!- zakpił z towarzyszów Duriath. -Wypełnijmy dane słowo, Książę wypełni swoje. Na nie! -
- Stój idioto! Myślisz że pokonasz magię zwykłą stalą? -
- Kiedy to jest stal Draicha...-
- Landryol! Wracamy po zaklęte bronie! - Krzyknął do towarzysza Dermath. -

Pobiegli do łodzi, w których przypłynęli na ląd.

-Idioto! Gdzie tu znajdziesz magiczną broń?!-
-Tutaj.- Dermath wyjął z torby chopesz, ten sam który kupił przed kilkoma godzinami na targu Duriath.
-TY w TYM widzisz moc magiczną?!-
-Niektórzy tutaj wyczuwają magię...-
Ostatnio zmieniony 15 paź 2013, o 19:20 przez Kubaf16, łącznie zmieniany 1 raz.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

ODPOWIEDZ